16 minute read
PIOSENKA JEST DOBRA NA WSZYSTKO. STARSZY PAN B
JEREMI PRZYBORA
PIOSENKA JEST DOBRA NA WSZYSTKO
Advertisement
Jerzego Wasow skiego i Jerem iego P rzybory nie lubił podobno Władysław Gom ułka, najw ażniejszy kom unistyczny dygnitarz w czasach PRL . B o nie cierpiała ich jego żona. R zekom o za spraw ą w ystępującej w telew izyjnym Kabarecie Starszych P anów pięknej i pow abnej Kaliny Jędrusik, symb olu seksu ów czesnej sierm iężnej Polski. Może to anegdota, m oże praw da, w każdym razie m im o niechęci I sekretarza partii Kabaretow i Starszych Panów udało się przetrw ać w telew izji aż osiem lat – od 1958 do 1966 roku.
Nie była to jednak obecność łatwa. Kabaret był pod szczególną opieką cenzury, która z zapałem tropiła wszelkie aluzje polityczne. Problem polegał na tym, że w poetyckich wieczorach Przybory i Wasowskiego ciężko je było wyłapać. Przybora musiał często chodzić na Mysią w Warszawie, gdzie mieścił się urząd cenzury, i tłumaczyć „na polski” swoje teksty. Wiesław Michnikowski, wykonawca takich przebojów jak „Adios pomidory”, „Już kąpiesz się nie dla mnie”, „Jeżeli kochać to nie indywidualnie” czy „Wesołe jest życie staruszka”, opowiadał, że już sama nazwa kabaretu była nieprawomyślna, wyrażała tęsknotę za minioną epoką, którą Wasowski i Przybora silnie czuli: „Przecież w Polsce Ludowej, gdzie władza na piedestale stawiała nie inteligencję, ale klasę robotniczą, oni reprezentowali pewien rodzaj elegancji duchowej, która wtedy nieomal zanikła” – mówił Michnikowski w jednym z wywiadów. Program był ewenementem nie tylko w polskiej telewizji, ale w całych „demoludach”, jak nazywano państwa obozu socjalistycznego. Pełen był odniesień do utworów literatury wyższej, propagował szlachetny snobizm, staranne wychowanie, elegancję,
JEREMI PRZYBORA NA ZDJĘCIU Z 1948 ROKU
dobre urodzenie i tradycyjne wartości. To nie mogło się podobać władzom, ale – o dziwo – podobało się publiczności. „Nie rozumiem, kogo mogą bawić ci dwaj mizdrzący się, autentycznie podstarzali faceci” – napisał w recenzji usłużny wobec władz Gustaw Morcinek. Jakby w odpowiedzi Antoni Słonimski stwierdził w 1964 roku: „Kabaret Starszych Panów to jedyna dziś firma, która pracuje niekomercjonalnie i dostarcza na rynek produkty przedniej jakości. Mała działka prywatna przy pegeerach radia i telewizji. Operuje wdziękiem. A jest to taka cholerna rzecz, bez której piosenka oraz tak zwane życie ludzkie niewiele mają sensu”. Kabaret był już wtedy programem uwielbianym. Eleganckim, kulturalnym, dowcipnym. Z czołówką artystów polskiej sceny. Występowali w nim Irena Kwiatkowska, Barbara Krafftówna, Aleksandra Śląska, Krystyna Sienkiewicz, Kalina Jędrusik, Zofia Kucówna, Wiesław Gołas, Wiesław
Michnikowski, Mieczysław Czechowicz, Edward Dziewoński, Czesław Roszkowski, Bohdan Łazuka, Bronisław Pawlik, Zdzisław Leśniak, Jarema Stępowski. I wielu, wielu innych wspaniałych aktorów. Stanisław Barańczak w książce „Pegaz zdębiał” napisał o Jeremim Przyborze: „Jeśli poeta nas szczerze śmieszy, zamiast zbudować mu pomnik na Krakowskim Przedmieściu (...), nazywamy go satyrykiem albo w najlepszym wypadku humorystą i wciskamy do szufladki z napisem Poezja II kategorii. A tymczasem może się zdarzyć, że po latach odkryjemy ze zdumieniem, iż to właśnie ten niepoważny poeta stał się nieoczekiwanym klasykiem i jego ranga w ojczystej literaturze dalece przerasta rangę dostojniejszych współczesnych”. Harmonia i melodia, radość płynąca z fraz i rymów wpływają na kolejne pokolenia ar
TUTAJ JEREMI PRZYBORA JAKO STARSZY PAN B
tystów i słuchaczy, sięgających po utwory duetu Przybora-Wasowski. Można o nich powiedzieć, że tworzyli idealny duet twórczy. Nawet nie zdając sobie sprawy, do dziś myślimy i mówimy Przyborą i podśpiewujemy sobie Wasowskim, bo przecież „piosenka jest dobra na wszystko”. Byli obaj niezwykłymi kreatorami naszej poetyckiej wyobraźni i mistrzami wysublimowanego humoru. Ukazała się właśnie nowa opowieść o Jeremim Przyborze, autorze niezrównanych tekstów piosenek, poecie, reżyserze i scenarzyście. Rzecz o arcyciekawym życiu Starszego Pana B, o czasach, w których działał, i ludziach, których znał. Książka bogato ilustrowana prywatnymi zdjęciami rodziny Przyborów oraz z archiwów teatralnych, telewizyjnych i filmowych. Od czasu, gdy zakończył się żywot Kabaretu Starszych Panów, minęło już przeszło pół wieku, a to niezwykłe, przepełnione czarem i niepowtarzalnym stylem zjawisko nie przestaje fascynować widzów kolejnych emisji Kabaretu, nałogowych oglądaczy powtórek nagrań archiwalnych. Autor biografii, Dariusz Michalski, 15 lat temu (w 2005) opublikował opowieść o Jerzym Wasowskim pt. „Starszy Pan A”, opartą głównie na wspomnieniach wdowy po artyście, Marii Wasowskiej. Teraz ukazała się rzecz o Starszym Panu B, Jeremim Przyborze. Z właściwą sobie klarownością i potoczystością opowiada Michalski na 500 stronach o kolejnym ze swoich bohaterów. Jeremi Przybora – powiedział Michalski w jednym z wywiadów radiowych – większość swoich piosenek pisał dla kobiet. Kobiet jego życia, kobiet, które mu się podobały, kobiet, które cenił i kobiet, które powinny śpiewać, ale często to, co on jako mężczyzna chciał wyrazić od siebie. To pewnego rodzaju paradoks w piosenkach Jeremiego Przybory. Nie łapmy się szybko, że to jest słowo od kobiety, wejdźmy głębiej w tekst. To Jeremi Przybora jako mężczyzna pisze o tym, co sobie wyobrażał – stwierdził biograf. Dariusz Michalski odwołuje się w swojej książce do słynnej już elegancji i łatwości pisania Pana B, przedstawia Przyborę na niwie rodzinnej, odnotowuje kolejne jego zmiany życiowe. Są to wiadomości z różnych źródłach. Autor posiłkuje się rozmowami z Marią Wasowską i Kotem Przyborą, sięga do opracowań i wspomnień bohatera oraz jego znajomych, przyjaciół i artystów z Kabaretu Starszych Panów. Przedstawia ich przyjaźnie, często podkreślająć kontekst czasów i warunków, w jakich przyszło im działać. Szczerze polecam!
(BUS)
TO PAN NAPRAWDĘ ISTNIEJE!
Fragment rozdziału „Starsi Panowie” z książki „Starszy Pan B. Opowieść o Jeremim Przyborze”
DARIUSZ MICHALSKI
Kabaret to połączenie w jednym spektaklu m onologów , skeczy, deklam acji, piosenek, blackoutów , gagów , czasam i także tańca i baletu – takie jednak, aby poszczególne num ery baw iły, zaś przedstaw ienie dało publiczności satysfakcję: że nie straciła ani czasu, ani pieniędzy. Rzadkością w historii kabaretu jest przedstaw ienie z akcją, czyli takim ułożeniem w szystkich w ym ienionych artystycznych składow ych, żeby łączyła je sensow na fabuła. Ew enem entem – spektakl, który nie tylko baw i, śm ieszy i w eseli, nie tylko zm usza do m yślenia (...), ale na długo pozostaje w pam ięci, ba, w yw ołuje głośne m edialne halo – ostre recenzje, nam iętne polem iki, prasow e dyskusje.
K abaret Starszych Panów Jerem iego Przybory i Jerzego Wasow skiego takim w łaśnie przedstaw ieniem był: niezapom nianym , artystycznie doskonałym , m ądrym , do tego kochanym przez kilka pokoleń Polaków .
Otyle to dziwne, że w dniu jego telewizyjnej premiery odbiorników w gomułkowskiej PRL było co najwyżej 84.000, trudno więc mówić o masowości, powszechności czy dostępności tego kabaretu. A jednak! Późno w 1957 lub na początku następnego roku Zbigniew Byrski – dawny znajomy radiowiec Jeremiego Przybory, teraz już na stanowisku w Komitecie ds. Radia i Telewizji – zamówił u niego „jakiś bliżej nieokreślony program telewizyjny”. Nieuchronność wywiązania się z umowy i przykra konieczność zwrotu pobranej zaliczki, czego Przybora bardzo nie lubił, zmobilizowały autora do napisania scenariusza oraz do realizacji programu, który – bił się potem w piersi – „uważaliśmy z Jerzym za niezbyt udany. Może z wyjątkiem piosenek. Dalekie to było od tego, czym potem, a właściwie już w drugim programie, Kabaret zaczął w jakiś sposób być. Byliśmy raczej negatywnie ustosunkowani do tego naszego debiutu telewizyjnego”. To była biedna telewizja. Raczej biało-czarna niż czarno-biała, siermiężna, żebraczo uboga. Tak ją zapamiętał Starszy Pan B: „Oszczędności telewizyjne w czasach prezesury Pańskiego i Sokorskiego polegały nie tylko na bardzo niskich stawkach dla aktorów i autorów, ale również na oszczędności godzin studia, których było zawsze za mało. Przed premierą, która odbywała się wtedy na żywo, mówiło się: Słuchajcie, teraz lecimy bez przerw. Jak będzie, tak będzie. Właściwie to była dopiero generalna próba, pierwsza próba, którą »przelatywało się« bez zatrzymywania”. muzycznym Jerzego Wasowskiego, zaprezentował postaci „doraźne” (Bard, Dama, Gallikates Delikatellux, Dziewczyna z Zasłonami, Ładna Dziewczyna, Sąsiad), które w świecie Dwóch Starszych Panów już nigdy się nie pojawiły. Wcielili się w nie: Andrzej Bogucki, Kazimierz Brusikiewicz, Barbara Fijewska (odpowiedzialna także za choreografię), tancerka Hanna Tycówna oraz Cezary Julski – uczestnicy jednorazowej przygody. To tam właśnie, na szklanym ekranie, i wtedy pojawili się „całopostaciowo” (przepraszam za moje rozpoetyzowanie) dwaj „koryfeusze wzorcowo skonstruowanej piosenki, propagatorzy mistrzowskiego humoru, luminarze kultury szczególnie wysokiej, bo przez dekady coraz powszechniej zapominanej”. Jerzy Wasowski, czyli Starszy Pan A („z włosami tu i ówdzie przyprószonymi siwizną”), i Jeremi Przybora, czyli Starszy Pan B („z głową tu i ówdzie przyprószoną włosami”). Zazwyczaj z atrybutami swego wieku, a więc każdy w getrach, sztuczkowych spodniach, z perłowym plastronem na białej koszuli ze stojącym kołnierzykiem o odgiętych rogach, w żakiecie i jasnej kamizelce, z goździkiem w butonierce, w szapoklaku. O obuwiu, skarpetkach oraz paskach obu Starszych Panów historia wciąż milczy. Konstanty, syn Jeremiego Przybory: „Tata nie chciał nadawać tym postaciom nazwisk, więc wymyślił Pana A i Pana B. Ponieważ był dobrze wychowany, pierwszego w kolejności alfabetycznej postawił swojego partnera i przyjaciela”.
W czwartek 16 października 1958 roku o godzinie 20.30 jedyna antena Telewizji Polskiej przewidywała prezentację odbywającego się na żywo – i, niestety, niezarejestrowanego w żadnej formie – Kabaretu Starszych Panów (...). Zatytułowany „Popołudnie Starszych Panów” (ale chyba nie od razu, nie wtedy) tamten Wieczór I według tekstu i w reżyserii Jeremiego Przybory, w opracowaniu Starszy Pan A i Starszy Pan B zapowiedzieli się swej, odtąd wiernej, publiczności kupletami. I znaleźliśmy się w tym wieku – trudna rada –Że się człowiek przestał dobrze zapowiadać. Ale z drugiej strony również cieszy się –Że się również przestał zapowiadać źle.
Starsi Panowie, Starsi Panowie, Starsi Panowie dwaj! Już szron na głowie, już nie to zdrowie –A w sercu ciągle maj!
I ta trwoga, i ta trwoga – trudna rada –Że się nie wie, czy się człowiek dla dam nada. Ale z drugiej strony chwili takiej wdzięk –Gdy rozwieje dana dama taki lęk!
Starsi Panowie, Starsi Panowie... (...) W chwili swego telewizyjnego debiutu Przybora kończył czterdzieści trzy lata, Wasowski był równie dziarskim czterdziestopięciolatkiem; już dziewięć lat był wtedy premierem i miał być nim jeszcze dwanaście lat Józef Cyrankiewicz (starszy od Wasowskiego ledwie o dwa lata). Dlaczego nazwali się Starszymi Panami? Maria Wasowska: „To była tęsknota za minionym światem. Jerzy bardzo tęsknił do tego świata, który zniknął. Nie czuł się zbyt dobrze w obecnym. Przybora i Wasowski na tamtym, minionym świecie się znali, oni go czuli. W nim przecież się wychowali”.
Jeremi Przybora (w książce „Uśmiech na małym ekranie”): „Nie myśleliśmy bynajmniej o mechanicznym przenoszeniu cyklu radiowego [najpierw pod tytułem »My z Przyjacielem«, potem Kabaret Starszych Panów – przyp. DM] do telewizji, kiedy przydarzył się ów pierwszy wieczór telewizyjny. Pomyślany był on jako dosyć luźna składanka scenek i piosenek, prezentowana przez dwóch konferansjerów w żakietach, cylindrach i sztuczkowych spodniach. Tylko ten kostium był dla nas sprawą oczywistą. Reszta, jeżeli nie milczeniem, to w każdym razie cichą, niepewną propozycją. Ale właśnie kostium z jego niecodzienną odświętnością na co dzień określił raz na zawsze styl bycia Starszych Panów, a dwie piosenki z tego pierwszego wieczoru pozostały już stałymi elementami cyklu. Jedna z nich to »Kuplety Starszych Panów«, które odtąd ze zmienną zwrotką i z niezmiennym refrenem pojawiały się na wstępie każdego programu, a druga to »Herbatka«, której melodia stała się sygnałem wywoławczym Kabaretu. Nam samym ten pierwszy program nie podobał się tak dalece, że wielkim zaskoczeniem była dla nas, po jego premierze, propozycja ze strony telewizji – kontynuowania cyklu”.
To miało być wydarzenie jednorazowe, okazjonalne, w jego kontynuację nikt bowiem nie wierzył, nikt jej też nie planował. Nikt – poza Adamem Hanuszkiewiczem i Ryszardem Lindenbergiem. Pierwszy był twórcą i szefem Teatru Telewizji, drugi – kierownikiem działu muzyki i rozrywki, który bronił później Kabaretu na kolegiach programowych. Adam Hanuszkiewicz: „»Myśmy to jednogłośnie zdjęli« – powiedział mi na korytarzu [Jerzy] Pański, szef Telewizji. Byłem wtedy naczelnym artystycznym. Miałem obowiązek uczestniczyć w cotygodniowym kolegium omawiającym programy. A ja nie chodziłem. Ale któregoś dnia zobaczyłem pierwszy program Kabaretu. Postanowiłem pójść, powiedzieć, że genialne. Spóźniłem się! Pański zdziwił się, że przyszedłem. Odpowiedziałem: – Jestem zachwycony Kabaretem Starszych Panów i chciałem to powiedzieć na zebraniu. Wtedy usłyszałem, że zdjęli. Nie wytrzymałem. – Co?! Jeżeli nie
NIEZAPOMNIANI STARSI PANOWIE DWAJ...
ustąpisz, to będę walił pięścią w stół. Żądam, żebyście to jeszcze dwa razy puścili, a potem ludzie wam nie pozwolą tego zdjąć. Pański przekonał wtedy pozostałych: – Wiecie, on chyba coś więcej wie na ten temat niż my”.
Magda Umer: „Człowiekiem, którego nie zachwycał Kabaret Starszych Panów, był wtedy opiniotwórczy Aleksander Bardini, jeden z doradców prezesa Pańskiego. Był nieczuły na ten rodzaj poczucia humoru, nie rozumiał, o co im chodzi. I nie ukrywał tego”.
Przybora: „Kiedy szef działu muzyki i rozrywki zaprosił nas na rozmowę po tym pierwszym programie, to szliśmy z bardzo mieszanymi uczuciami, a właściwie nie bardzo mieszanymi, a raczej z jednolitymi uczuciami, że to nie bardzo wyszło i że pewno usłyszmy jakieś takie zdawkowe »dziękujemy panom za już, a jeżeli chodzi o jeszcze, to może, jeżeli kiedyś panowie wpadną na jakiś lepszy pomysł«... I ku naszemu osłupieniu nie tylko zostaliśmy potraktowani z niesłychaną atencją, ale i – jak się okazało – nasz program przyjęto z zadowoleniem. Zaprosił nas również pan Lindenberg do dalszych działań. Prosił, żeby to koniecznie był cykl, żebyśmy z tego nie zrezygnowali po pierwszym programie. Coś w tym zobaczono”. Włodzimierz Sokorski, prezes Radiokomitetu, zaoferował Jeremiemu Przyborze pół etatu z półpensją 1500 złotych. A tak naprawdę przeniósł go do Telewizji z radiowego pełnego etatu, „na którym byłem za jego prezesury i miałem pensję w wysokości trzech tysięcy złotych. Niewiele w tej telewizji robiłem poza pisaniem do niej tekstów, ale to i tak była suma naprawdę niewielka, znikoma, można powiedzieć, nawet jak na ówczesną wartość pieniądza”.
Powtórek tamtego Kabaretu nie było – ani pierwszej, ani tym bardziej drugiej. Nikt go nie zarejestrował, nikt bowiem nie miał do niego głowy. Otworzyły się przecież przed jego twórcami drzwi, których telewidzowie już nie pozwolili zamknąć. Dyrektor Telewizji co prawda narzekał, że „Kabaret jest przede wszystkim jakiś antyproletariacki”, zaś jego prowadzący „jakoś nie tak ubrani”. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Tygodnik „Radio i Telewizja” w numerze z 4 stycznia 1959 zamieścił na okładce zdjęcie obu Starszych Panów, zaś wewnątrz pisma laurkę: „Podobał się pierwszy program nowego satyrycznego Kabaretu Starszych Panów warszawskiej TV odbiorcom. Był lekki, dowcipny, sentymentalny, pełen zabawnych sytuacji ido
stępny dla szerokiego kręgu widzów”. Barbara Kaźmierczak w tygodniku „Ekran” oceniła go entuzjastycznie: „Brawo spółka Przybora i Wasowski! Podobał nam się pierwszy program Kabaretu Starszych Panów. Warto chyba kontynuować kameralną scenkę dla amatorów tego typu humoru i satyry. Tutaj – specjalna pochwała dla autora muzyki Jerzego Wasowskiego – piosenki były ładne i melodyjne. Całość – naprawdę sympatyczna. Brawo spółka Przybora i Wasowski!”. W tym debiutanckim programie Przybory i Wasowskiego zatytułowanym „Popołudnie Starszych Panów” (...) wszystkich piosenek było raptem sześć (...); ta i kolejne odmiany kolejnych „wieczorów” zawsze czymś się, mniej czy bardziej, wzajemnie różniły – obsadą, piosenkami, tekstami. Jedno je łączyło: przywiązanie pęczniejącego z premiery na premierę audytorium do Starszych Panów i ich Kabaretu. Przywiązanie graniczące z miłością, pragnieniem, a kiedy takiej rozrywki po latach zabrakło – z tęsknotą, wręcz nostalgią. Przyborze i Wasowskiemu udało się swym programem idealnie trafić w oczekiwania najpierw rodzimej inteligencji, a później myślącej, ambitnej części Polaków. Ba! Choć „nie to zdrowie”, obydwaj dziarscy niby-seniorzy stworzyli modę, wręcz snobizm, na swój telekabaret: za ich poduszczeniem polska piosenka wyszlachetniała, jej interpretacja zmierzała w stronę sztuki estradowej (skarykaturowana potem jako „piosenka aktorska”), zmienił się język poezji śpiewanej, której ton i sens szybko podchwycili Agnieszka Osiecka i Wojciech Młynarski. Kabaret Starszych Panów był w latach sześćdziesiątych najprawdziwszym programem kultowym! IRENA KWIATKOWSKA ZASŁYNĘŁA W KABARECIE PIOSENKAMI „SZUJA”, „PRYSŁY ZMYSŁY” I „TANGO KAT”
Wasowska: „Te pierwsze Kabarety w naszym domu przyniosły czas ożywionego życia towarzyskiego. Pierwszy program mój syn Grześ i ja oglądaliśmy w Telewizji, w specjalnej salce, ale już drugi – we własnym telewizorze. Mieliśmy go jako pierwsi wśród przyjaciół, więc przyjacioły przychodziły do nas na wspólne oglądanie, no a potem czekaliśmy wszyscy na powrót do domu bohatera”.
Wieczór II Kabaretu Starszych Panów został pokazany 6 czerwca 1959 rzeczywiście dość późno, bo o 22.15 (w radiu zaprezentowano go już po trzech tygodniach). Autorzy przygotowywali go z przekonaniem, że będzie trzeci, więc i z nadzieją, że może też czwarty i piąty?... Wieczór Starszych Panów awizował telewidzom stałych uczestników-gości (Wiesławowie Gołas i Michnikowski, Barbara Krafftówna; także Barbara Wrzesińska), piosenek zaprezentował tylko sześć – szczególnych, bo aż dwie były zagraniczne, obie dobrze znane: „A ma Pola” – na melodię hiszpańskiej rumby „Amapola› (Michnikowski), i „Ubóstwiam drakę!” – w oryginale „Le Rififi” (właściwie „Du rififi chez les hommes”) z popularnego francuskiego filmu gangsterskiego pod tym samym tytułem (Krafftówna). (...) Barbara Krafftówna: „Skąd ja wtedy w Starszych Panach? U Wasowskiego i Przybory? W telewizji? Dzięki Mańce, mojej koleżance z Teatru Młodej Warszawy. Niedawno przyjechałam z Wrocławia, zaangażowałam się do teatru, w którym grała Wasowska, bardzo się polubiłyśmy – i tyle. Bo mojego występu w przedstawieniu „Studencka miłość” nie pamiętam. Ale Kabaret, pierwszy w mojej karierze, oczywiście! Skąd ja tam? Marysia szepnęła o mnie swojemu mężowi, Przybora napisał dla mnie rólkę niejakiej Rififi. I ja tę artystyczną drakę w moim artystycznym życiu natychmiast polubiłam, pokochałam, ja ją wręcz ubóstwiałam. I wszystkie piosenki obu Starszych Panów: „Dziewica Anastazja”, „Przeklnę cię!” w duecie z Łazuką, jazzujący walczyk „Zakochałam się w czwartek niechcący”, „Szarp pan bas!”, „Rzuć chuć”, w radiu „Wesoły deszczyk”. Kabaret Starszych Panów to była wtedy edukacja społeczeństwa: jak odbierać finezyjny żart, taki sam kostium, scenografię, reżyserię w tamtej siermiężnej rzeczywistości. Dzisiaj powiedziano by, że wszystko tam było „od czapy” – i co z tego? To była w polskiej rozrywce naprawdę Nowa Era. Dwa takie talenty, muzyczny i literacki? To się zdarza raz na wiek”.
Krafftówna w Kabarecie Starszych Panów była potem Ciepłą Wdówką, Imogeną, Krwawą Basią. Później Wdówką. Postacią szczególną: ni to wampem, ni to ekskryminalistką, ni to kobietą tajemniczą. „Na pewno to się zaczęło ode mnie. Bo ja byłam bardzo pojętną uczennicą. Nieźle przygotowana zawodowo, już mocno stałam na nogach, więc to wszystko „samo się interpretowało”. Tylko że tam wszyscy wzajemnie się inspirowaliśmy. Autor pomysłem tekstu inspirował kompozytora piosenki, Wasowski, który wiedział, jakimi głosami potrafimy śpiewać, w jakiej poruszamy się skali dźwięków, jakie wariacje w nutach są dla nas bezpieczne, otóż Jerzy inspirował z kolei nas, my później Przyborę – i tak to powstawało. Rodziła się rola. Tworzyła postać. Jako efekt wspólnej pracy. I niebywałej radości. Ale też Przybora miał wyobraźnię ogromną. Nieprawdopodobną!”. Przybora (w 1998): „Do serca przypadła mi szczególnie dość niekonwencjonalna wypowiedź na temat Kabaretu. Pewnego wiosennego, słonecznego dnia szedłem Krakowskim Przedmieściem w stronę Nowego Światu. Na wysokości Uniwersytetu zobaczyłem przed sobą młodą, przyjemną dla oka panią, która szła krokiem energicznym w przeciwnym kierunku. Na mój widok pani zwolniła i zachodząc mi drogę, stanęła na wprost mnie tak, że musiałem się zatrzymać. Wtedy, patrząc mi w oczy z wyrazem miłego zaskoczenia na twarzy, powiedziała jakby do siebie: „To pan naprawdę istnieje!”, i natychmiast – nim ochłonąłem z wrażenia – ruszyła w swoją stronę”. (…)
Kabaret Starszych Panów miał szesnaście wydań (wieczorów), które zawierały 111 wyśmienitych piosenek czy raczej utworów (…). Chciałoby się zakrzyknąć, że wszystkie stały się przebojami – tak jednak nie było. Ale przecież do programów radiowych, na estradę, później do repertuaru kolejnych pokoleń śpiewającej młodzieży trafiły – bagatela! – aż 33 Przyborowo-Wasowskie perełki słowno-muzyczne.
Dariusz Michalski, „Starszy Pan B. Opowieść o Jeremim Przyborze”, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2019 (www.iskry.com.pl). Str. 500. Tytuł i skróty pochodzą od redakcji.