Teberia16

Page 1

Biblioteka otwarta, biblioteka hybrydowa

W roju startujących pszczół Hive53

NUMER 5 (16) CZERWIEC 2012

NAUKA / TECHNOLOGIE / GOSPODARKA / CZŁOWIEK

GAZ ŁUPKOWY -

KŁOPOTLIWE BOGACTWO



Spis treści: 4 6 8 11 12 14 18 24 29 30 38 46 48 EDYTORIAL

Mówmy uczciwie o gazie łupkowym START

Jak Polacy w Armenii sieć budowali NA CZASIE

Polski sport w cieniu EURO 2012 NA CZASIE

Newsy

KREATYWNIE

Smartfon może wiele…

* Skąd ta nazwa –

…Otóż gdy pojawił się gotowy projekt witryny – portalu niestety nie było nazwy. Sugestie i nazwy sugerujące jednoznaczny związek ze Szkołą Eksploatacji Podziemnej typu novasep zostały odrzucone i w pierwszej chwili sięgnąłem do czasów starożytnych, a więc bóstw ziemi, podziemi i tak pojawiła się nazwa Geberia, bo bóg ziemi w starożytnym Egipcie to Geb. Pierwsza myśl to Geberia, ale pamiętałem o zaleceniach Ala i Laury Ries, autorów znakomitej książeczki „Triumf i klęska dot.comów”, którzy piszą w niej, że w dobie Internetu nazwa strony internetowej to sprawa życia i śmierci strony. I dalej piszą „nie mamy żadnych wątpliwości, co do tego, że oryginalna i niepowtarzalna nazwa przysłuży się witrynie znacznie lepiej niż jakieś ogólnikowe hasło”. Po kilku dniach zacząłem przeglądać wspaniała książkę Paula Johnsona „Cywilizacja starożytnego Egiptu”, gdzie spotkałem wiele informacji o starożytnych Tebach (obecnie Karnak i Luksor) jako jednej z największych koncentracji zabytków w Egipcie, a być może na świecie. Skoro w naszym portalu ma być skoncentrowana tak duża ilośćwiedzy i to nie tylko górniczej, to czemu nie teberia. Jerzy Kicki Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Szkoły Eksploatacji Podziemnej Portal teberia.pl został utworzony pod koniec 2003 roku przez grupę entuzjastów skupionych wokół Szkoły Eksploatacji Pod-ziemnej jako portal tematyczny traktujący o szeroko rozumianej branży surowców mineralnych w kraju i za granicą. Magazyn ,,te-beria” nawiązuje do tradycji i popularności portalu internetowego teberia.pl, portalu, który będzie zmieniał swoje oblicze i stawał się portalem wiedzy nie tylko górniczej, ale wiedzy o otaczającym nas świecie.

FAKTY

Edukacja 2.0 SPOJRZENIA

Od biblioteki otwartej, przez synapsy, aż po panoptykon START-UP

W roju startujących pszczół – Hive53 NA CZASIE

Radioactive@Home, czyli społecznościowa profilaktyka UWAGA

Długa śmierć śmieci RAPORT

Gaz łupkowy – więcej szans niż zagrożeń PREZENTACJE

KGHM

PREZENTACJE

Bogdanka

Adres redakcji:

Fundacja dla Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie, pawilon C1 p. 322 Aal. Mickiewicza 30, 30-059 Krakówtel. (012) 617 - 46 - 04, fax. (012) 617 - 46 - 05, e-mail: redakcja@teberia.pl, www.teberia.pl” www.teberia.pl Redaktor naczelny: Jacek Srokowski - jsrokowski@teberia.pl Dyrektor Zarządzający Projektu Teberia: Artur Dyczko arturd@min-pan.krakow.pl Biuro reklamy: Małgorzata Boksa - reklama@teberia.pl Studio graficzne: Tomasz Chamiga - chamiga@wp.pl

Wydawca:

Fundacja dla Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie Prezes: Jerzy Kicki f-agh@agh.edu.pl, www.fundacja.agh.edu.pl NIP: 677-228-96-47, REGON: 120471040, KRS: 0000280790

Konto Fundacji:

Bank PEKAO SA, ul. Kazimierza Wielkiego 75, 30-474 Kraków, nr rachunku: 02 1240 4575 1111 0000 5461 5391 SWIFT: PKO PPLPWIBAN; PL 02 1240 4575 1111 0000 5461 5391 Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń. © Copyright Fundacja dla AGH Wszelkie prawa zastrzeżone.Żaden fragment niniejszego wydania nie może być wykorzystywany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.


E D Y T OR I A L >>

Mówmy uczciwie o gazie łupkowym Pewnego dnia Josh Fox mieszkający w Pensylwanii dostaje ofertę wydzierżawienia swojej ziemi od firmy wydobywczej, która zamierza rozpocząć na tym terenie wydobycie gazu łupkowego. Nieufny wobec zapewnień, że wydobywanie gazu łupkowego jest bezpieczne dla środowiska naturalnego, odbył on podróż dookoła Stanów Zjednoczonych, aby dowiedzieć się więcej o skutkach prowadzonych odwiertów. Dodajmy, że rusza wyposażony w kamerę. W ten sposób zrodził się dokument pod nazwą „Gasland”. Film Foxa, który został w 2011 r. nominowany do Oscara wzbudził wiele kontrowersji nie tylko zza Oceanem, ale także w kraju nad Wisłą, gdyż jego obraz nie prezentuje ekologicznego paliwa, wręcz przeciwnie. Co można bowiem dobrego powiedzieć o gazie łupkowym, kiedy widzimy mieszkania, w których „wodę” z kranu można podpalić, gdzie ludzie i zwierzęta cierpią na przewlekłe choroby, kałuże bulgoczą, a woda „pitna” wygląda jak z dna zanieczyszczonej rzeki? Nic dziwnego, że wśród wielu komentarzy pojawiły się i takie, że to czysta propaganda Gazpromu, który martwi się, że Polska może w przyszłości stać się jego realnym konkurentem. Niestety, gaz łupkowy stał się przedmiotem gier politycznych. W tej sytuacji trudno o rzetelną dyskusję. Tym bardziej, że jak wieść niesie szefowie polskich firm, sceptyczni wobec zaangażowania w poszukiwania złóż gazu niekonwencjonalnego zapłacili już za to swoimi posadami. Niezależnie od tego, ile jest gazu łupkowego, czy jego eksploatacja jest opłacalna trzeba go wydobywać. Gaz łupkowy stał się polską racją stanu. Kto jest przeciw, ten pewien działa na rzecz… Gazpromu. Czy jednak mieszkańcy jednej z wsi na Lubelszczyźnie, którzy kilka miesięcy temu zablokowali drogę maszynom i nie wpuścili na swoje pola pracowników amerykańskiej firmy Chevron, która chciała rozpocząć wiercenia, również mogą uchodzić za tajnych agentów rosyjskiego giganta? Oczywiście, że nie, ale 4

Teberia 05/2012

w obliczu histerii łupkowej i takiej argumentacji można się spodziewać. Absolutnie nie jestem przeciwnikiem gazu łupkowego, wręcz przeciwnie dostrzegam ogromną szansę jaką niesie za sobą wydobycie tego surowca. Nie podoba mi się jednak aura jaką tworzą politycy wokół tematu. Trzeba sobie bowiem uczciwie powiedzieć – coś za coś. Nie należy ludziom wmawiać, że przemysłowe wydobycie gazu łupkowego nie będzie miało wpływu na otoczenie. Jeśli nawet technologia wydobycia tego surowca, czyli tzw. szczelinowanie hydrauliczne ma zerowy lub co najwyżej niewielki wpływ na jakość wód gruntowych, to przecież pozostaje wiele innych negatywnych aspektów środowiskowych takich jak choćby utylizacja płynów zwrotnych, niejednokrotnie wykazujących właściwości toksyczne, czy też transport maszyn i urządzeń. Musi pojawić się negatywne oddziaływanie na otoczenie, ono zawsze towarzyszy wydobyciu surowców kopalnych. Lista korzyści jest jednak bardzo długa. W końcu 2011 r. IHS Global Insight opublikowało badania, z których wynika, że rozwój produkcji gazu łupkowego da możliwość utworzenia w Stanach Zjednoczonych w ciągu czterech lat aż 870 tys. nowych miejsc pracy. A do budżetu kraju wpłynie dodatkowe 933 mld dol. z tytułu podatków w ciągu najbliższych 25 lat. I na tym nie kończy się lista korzyści. W 2011 r. Amerykanie zapłacili za gaz o 32 proc. mniej niż przed rokiem. Według prognozy Bank of America, do jesieni tego roku gaz ziemny potanieje w Stanach do minimum z 2000 r., czyli do 2 dol. za BTE (ok. 28,26 m3). Dla porównania w 2009 r. było to 9 dol. W Polsce może być podobnie, jeśli okaże się, że nasze złoża są bogate w gaz, a jego wydobycie jest opłacalne. Powtarzam jednak, lista korzyści nie może przysłonić negatywnych aspektów wydobycia gazu łupkowego. Na dalszych stronach staramy się podejść rzetelnie i uczciwie do tego tematu. Zapraszam do lektury. Jacek Srokowski c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas


Teberia 05/2012

5


S TA R T >>

Jak Polacy w Armenii sieć budowali Słaby poziom infrastruktury, górzysty teren i surowy klimat tworzyły bardzo trudne warunki dla inwestycji telekomunikacyjnych. Mimo to nadajniki telefonii komórkowej są zasilane – zgodnie z najnowszą ekologiczną modą - energią słoneczną, a mieszkańcy mają dostęp do darmowego Internetu w środkach komunikacji miejskiej, na przystankach i uniwersytetach. Dodatkowo pomarańczowy operator powołał fundację wspierającą służbę zdrowia i edukację. Gdzie? W dalekiej Armenii. Co ciekawe, duża w tym zasługa polskich specjalistów, który kilka lat temu stanęli przed nie lada wyzwaniem. Jesienią 2008 roku Grupa France Telecom zwyciężyła w przetargu na licencję trzeciego operatora sieci komórkowej. Wiązało się z tym zobowiązanie do budowy infrastruktury telekomunikacyjnej oraz rozpoczęcie świadczenia usług w ciągu roku od przyznania licencji. Sofrecom Polska został zaangażowany w prace nad budową nowego operatora w momencie, gdy jego zespół liczył kilka osób. Konsultanci towarzyszyli firmie aż do etapu stabilizacji po starcie rynkowym. Zadaniem Sofrecom Polska było wsparcie zarządcze tworzącej się organizacji poprzez uruchomienie i prowadzenie Biura Programu. Głównym celem Biura było zabezpieczenie sukcesu startu rynkowego operatora, w szczególności zapewnienie właściwej koordynacji prac we wszystkich domenach powstającej firmy, zagwarantowanie skutecznego identyfikowania i łagodzenia ryzyk a także ocena gotowości do rozpoczęcia działalności komercyjnej i przedstawienie rekomendacji Radzie Nadzorczej. Po starcie rynkowym Biuro Programu wspierało organizację w przejściu od projektowego trybu pracy do regularnej działalności operacyjnej. Wiedza wymagana do prowadzenia Biura Programu została przekazana lokalnemu zespołowi. Biuro Wsparcia Projektów funkcjonuje obecnie jako jednostka wspierająca realizację strategicznych inicjatyw w firmie. 6

Teberia 05/2012

Agnieszka Dec, Starszy Konsultant z Sofrecom Polska wspomina: „Do obowiązków Biura Programu prowadzonego przez Sofrecom Polska należało śledzenie i koordynacja zadań, harmonogramu oraz zasobów projektu, przygotowywanie dokumentacji projektowej oraz zarządzanie jej archiwum, identyfikacja ryzyk projektu i rekomendacja działań zaradczych, analiza różnych aspektów środowiska projektu w celu optymalizacji czasu, kosztów i zasobów oraz poprawy wyników firmy, zarządzanie statusem projektów oraz monitorowanie gotowości do startu rynkowego, a także zapewnienie właściwego przepływu informacji w ramach Orange Armenia oraz komunikacja z interesariuszami po stronie France Telecom/Orange. Dodatkowo Sofrecom Polska świadczył usługi szkoleniowe na rzecz lokalnego zespołu i stanowił bezpośrednie wsparcie dla prezesa Orange Armenia. Skuteczne zarządzanie programem, ze szczególnym uwzględnieniem zarządzania ryzykami wiążącymi się z przedsięwzięciem o tak dużej skali, umożliwiło Orange Armenia udany start rynkowy. Firma weszła na rynek z szerokim portfolio produktów i usług oraz zasięgiem 2G/3G+ obejmującym ponad 80% populacji. Na koniec 2011 roku Orange Armenia miał około 600.000 aktywnych użytkowników. Jacek Srokowski c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas



N A C Z A S IE >>

Polski sport w cieniu EURO 2012 W rankingu najczęściej komentowanych sportów przez polskich internautów wygrywa bezapelacyjnie w ostatnim czasie piłka nożna, wyprzedzając pływanie i siatkówkę. W maju o piłce nożnej napisano ponad sto tysięcy razy, ale wbrew pozorom, nie były to jedynie publikacje związane z EURO 2012. Okazuje się, że EURO to tylko wisienka na torcie sportowych zainteresowań Polaków.

Instytut Monitorowania Mediów przyjrzał się również sponsorom polskiego sportu oraz wpływowi sezonowości na popularność medialną znanych sportowych twarzy.

Mistrzostwo w piłce nożnej Polska jest krajem piłki nożnej – wynika z analizy przeprowadzonej przez Instytut Monitorowania Mediów. W maju 2012 roku o piłce napisano w Internecie ponad 106 tys. razy! Wbrew pozorom, nie 8

Teberia 05/2012

są to jedynie publikacje związane z EURO 2012 – o mistrzostwach w kontekście sportowym – a więc na temat zawodników, składów drużyn i potencjalnych wyników, napisano „zaledwie” w 51 tys. materiałów. Publikacje piłkarskie, ale niezwiązane z EURO 2012, to informacje na temat rozgrywek mniejszej rangi, ale też działań amatorskich – mecze są częstym elementem festynów, imprez dla dzieci czy spotkań integracyjnych. Powstają kolejne Orliki, odnawiane są istniejące boiska. Prawie sto publikacji dotyczyło piłki nożnej plażowej.


Nieobecni w reprezentacji, obecni w siecI „Wiadomo, że każdy facet w tym kraju (i wiele dziewczyn) jest selekcjonerem. Ale to Smudę rozliczymy z tej selekcji. Albo zostanie bohaterem, wielbionym może nie jak Kazimierz Górski, ale cenionym i ludzie będą mu wdzięczni, że awansował z grupy, a jego chłopaki dały Polakom odrobinę radości i dumy. Albo będzie się smażył w piekle do ostatnich dni swoich, bo będziemy mu wypominać, że nie wykorzystał TAAAAKIEJ szansy...” – przewiduje jeden z blogerów. Wybór piłkarzy, którzy będą reprezentowali Polskę na EURO 2012, był jednym z ważniejszych wydarzeń maja. Najczęściej wspominanym w mediach jej członkiem okazał się Robert Lewandowski – napisano o nim – w ciągu zaledwie miesiąca – prawie 6,5 tys. razy. Na drugim miejscu znalazł się Łukasz Piszczek (4,4 tys. publikacji), na trzecim zaś Wojciech Szczęsny (3,9 tys.). Piłkarzy znacząco wyprzedził jednak selekcjoner Franciszek Smuda – wspomniany w internecie niemal dziesięć tysięcy razy. Dla niektórych dziennikarzy i internautów decyzje personalne Smudy okazały się błędne, a przynajmniej dyskusyjne. Wśród piłkarzy, którzy nie znaleźli się w reprezentacji, choć – wg internautów – powinni, najczęściej wymieniany był Artur Boruc – prawie 700 publikacji, Tomasz Frankowski – 570, a także Michał Żewłakow – prawie 490 wzmianek. „Wydaje mi się, że jedynym powodem, dlaczego Kuszczak i Boruc nie dostają powołań jest fakt, że są za dobrzy, bo innego znaleźć nie umiem” – napisał na forum piłka.pl jeden z kibiców. Inny forumowicz gdzie indziej widzi błąd Smudy: „Największe dobrowolne osłabienie to Żewłakow, który jest najlepszym obrońcą naszej ligi i właściwie od niego powinno się rozpoczynać ustalanie składu. Boruc oczywiście jest świetnym bramkarzem, tak samo jak Kuszczak, ale na szczęście mamy Szczęsnego, który również gwarantuje wysoki poziom”. Nie brakuje jednak dowodów bezgranicznego zawierzenia selekcjonerowi: „można Smudy nie lubić i śmiać sie z niego bo nie jest medialny, nie jest erudytą itd., ale to naprawdę facet, który wie, co robi i jeszcze żadna drużyna, którą prowadził, w ostatecznym rozrachunku wstydu nie przyniosła, a dostarczała zawsze wielkich emocji. I tak będzie tym razem, mistrzem Europy pewno nie będziemy, bo pewnych spraw się nie przeskoczy, ale będzie to nasz najlepszy występ na wielkiej rangi imprezie od czasów Piechniczka. Dobrze by było, gdyby ostatecznie zabrał Wolskiego i Kucharczyka na EURO, bo to mogą być moim

zdaniem czarne konie naszej reprezentacji. Wolski to na bank będzie niedługo nawet podstawowym zawodnikiem kadry”.

Drugie miejsce w pływaniu Na drugim miejscu znalazło się pływanie, o którym w ciągu analizowanego miesiąca napisano 11,7 tys. razy. Zawodów czy mistrzostw w pływaniu dotyczyło zaledwie 2,4 tys. publikacji, w tym Mistrzostw Europy ok. 500. Prawie 100 artykułów dotyczyło śmierci norweskiego pływaka – Alexander Dale Oen, aktualny mistrz świata w pływaniu na 100 m żabką, zmarł 30 kwietnia. Pozostałe wpisy dotyczyły pływania rekreacyjnego, wnioskując z liczby publikacji – popularnego w Polsce sposobu spędzania czasu. Na dalszych pozycjach rankingu pojawiły się inne sporty wodne: na 15. miejscu znalazło się żeglarstwo z 1,3 tys. publikacjami, 650 materiałów dotyczyło kajakarstwa, co dało tej dyscyplinie 21. miejsce. W końcówce zestawienia pojawił się kitesurfing (350 materiałów) i wioślarstwo (250).

Brąz dla piłki siatkowej, koszykówka poza podium Trzecia pozycja należy do siatkówki. Na temat tej dyscypliny pojawiło się w maju 9,1 tys. publikacji, przy czym ponad 1,3 tys. dotyczyło siatkówki plażowej. Poczynania PlusLigi opisywane i komentowane były prawie 1,7 tys. razy. Liga Światowa znalazła się w niemal 800 materiałach. Czwarte miejsce zajęła koszykówka z wynikiem 5,5 tys. publikacji w internecie. 1,5 tys. publikacji omawiało rozgrywki Tauron Basket Ligi, około 160 – Euroligi. Polskim play-offom poświęcono niemal 800 tekstów. Inna piłka warta omówienia to piłeczka tenisowa, która zajęła 6. miejsce w rankingu. Agnieszka Radwańska solidnie pracuje na popularność tej dyscypliny w Polsce – o tenisie napisano 4,6 tys. razy, o samej Radwańskiej – 3,3 tys. Ponad 2,7 tys. publikacji dotyczyło Rolanda Garrosa. Na 8.miejscu zestawienia pojawiła się piłka ręczna, na temat której pojawiło 3,7 tys. publikacji.

Teberia 05/2012

9


N A C Z A S IE >>

Sportowiec roku – tytuł sobie, popularność sobie: wpływ sezonowości Najpopularniejszym sportowcem maja okazał się piłkarz Robert Lewandowski. Drugie miejsce zajęła Agnieszka Radwańska (3,3 tys. tekstów). W plebiscycie nagrodzono Jarosława Hampela, który w maju wspomniany został w internecie niemal 1000 razy, nie uwzględniono za to Tomasza Golloba, o którym w analizowanym miesiącu internauci napisali prawie 1,6 razy. Maj był też dobrym miesiącem dla silnych ludzi – o Mariuszu Pudzianowskim napisano 1,6 tys. razy, o Robercie Burneice, głównie w kontekście gali MMA - 350 razy, o jego przeciwniku, Marcinie Najmanie – pojawiło się niemal 300 wzmianek.

Sportowcy po godzinach: celebryci i symbole Nie samym sportem żyje sportowiec – internauci z zainteresowaniem śledzą i komentują też pozasportowe zajęcia gwiazd. Niektóre z nich można uznać już za symbole – siła Mariusza Pudzianowskiego stała się już niemal przysłowiowa. Odniesienia do Pudziana znaleźć można zarówno na forum ogrodniczym „przydałby się jakiś Pudzian do pracy w ogrodzie po zimie”, jak i na blogu nastolatki walczącej z nadwagą – „chcę, żeby mój chłopak nosił mnie na rękach, a on niestety nie jest Pudzianem”. Na forum dla odchudzających się pań wspomniana została też Justyna Kowalczyk, którą internautki uznały za dowód na to, że można ćwiczyć całe życie „i nie wyglądać jak paker”. W komentarzu pod jednym z artykułów na temat współczesnej polskiej polityki, „radość i optymizm” w wykonaniu Kowalczyk został przeciwstawiony postawie Jarosława Kaczyńskiego. Bohaterem internetu stał się w maju bramkarz reprezentacji Polski Wojciech Szczęsny – tematem publikacji był zarówno rozpad jego związku, jak i wysoka miesięczna rata kredytu na mieszkanie. W 50 publikacjach napisano o polemice Szczęsnego z Kazimierą Szczuką w związku z EURO 2012. Szczęsny stał się tematem publikacji także w związku z udziałem w reklamie Pepsi i Lays’ów. Najmniej publikacji pozasportowych dotyczyło Roberta Lewandowskiego – jak zauważył dziennikarz jednego z portali, jest to najspokojniejszy i najbardziej poukładany członek reprezentacji, na którego trudno znaleźć jakiekolwiek prywatne „haki”.

10

Teberia 05/2012

Zwycięstwo T-Mobile, srebro dla Enea, trzecie miejsce dla Plusa: ekspozycja sponsoringu sportowego Sponsoring sportowy to wizerunkowo dobre posunięcie, choć wiele oczywiście zależy od popularności sponsorowanej dyscypliny. W analizowanym okresie najczęściej w kontekście sportu wspominana była w internecie marka T-Mobile – sponsor piłkarskiej ekstraklasy: 6,1 tys. publikacji. Na drugim miejscu znalazła się Enea, związana z żużlową ekstraligą – 2,1 tys. materiałów. Trzecią lokatę zapewniły Plusowi powiązania z ligą siatkarską. Dla porównania, z analizy medialności sportów „mniej masowych” wynika, że PGE wspierająca tyczkarzy w maju doczekała się ponad 20 wzmianek, a BGŻ ponad 120 – w związku z ligą kolarską. Co ciekawe, blado na tym tle wypada sponsor reprezentacji – Biedronka – zaledwie 315 publikacji w maju. Również Orange nie pojawiał się zbyt często (mniej niż 1000 publikacji w maju) w mediach jako sponsor mistrzostw – raczej w kontekście reklam wiszących w Warszawie oraz festiwalu Orange Warsaw, który będzie się odbywał w pierwszy weekend EURO. W związku z mistrzostwami często omawiane są – przeważnie w tonie prześmiewczym – obrandowane piłkarsko produkty, głównie spożywcze, np. „flaczki kibica” czy niemal całe aktualne gazetki z ofertami supermarketów (ok. 30 publikacji).

Źródło: Instytut Monitorowania Mediów


N A C Z A S IE >>

P OL S K A >

Polska przystąpi do ESA

Łazik i kosmiczni turyści

Polska wkrótce może stać się członkiem Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Zgodę na przystąpienie do ESA wyraziła Rada Ministrów. ESA to europejski odpowiednik amerykańskiej agencji kosmicznej NASA, zrzeszająca kilkanaście krajów europejskich. Jej przeznaczeniem są badania i eksploracja przestrzeni kosmicznej. Członkostwo w ESA może przynieść naszemu krajowi korzyści technologiczne i ekonomiczne - dostęp do projektów technologicznych, tzw. transfer technologii do przemysłu, wydatki na nowoczesne branże gospodarki; naukowe - większy udział naszych instytutów naukowych w misjach kosmicznych i lepszy dostęp do instrumentów obserwacyjnych, a także edukacyjne – agencja prowadzi szereg projektów skierowanych do uczniów i studentów. „Podstawową korzyścią ze wstąpienia do ESA będzie uzyskanie przez nasze firmy dostępu do projektów technologicznych i rynku aerokosmicznego wartego około miliarda złotych. Zyska też polska nauka, poprzez dostęp do instrumentów naukowych pracujących w kosmosie” - tłumaczy Mateusz Wolski z Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów (PIAP). Nie będąc w ESA i tak byśmy pośrednio wydawali pieniądze na badania kosmiczne, bowiem nasz kraj płaci składkę na rzecz Unii Europejskiej, która z kolei finansuje wiele działań ESA. Jednak obecnie te wydatki zasilają głównie gospodarki krajów członkowskich, a nie polską. Dzięki przystąpieniu do ESA nasz kraj i nasze firmy także mogą stać się beneficjentami kontraktów w sektorze kosmicznym. Negocjacje akcesyjne pomiędzy Polską a Europejską Agencją Kosmiczną (ESA) rozpoczęły się 28 listopada 2011 roku w Paryżu. Rozmowy zakończyły się w kwietniu br.

Łazik marsjański Magma White w 2013 roku pojedzie na marokańską pustynię, gdzie sprawdzi się w warunkach zbliżonych do panujących na Marsie. W wyprawie, która będzie symulacją prawdziwej misji marsjańskiej, wezmą też udział „kosmiczni” turyści. Do tej pory polskie łaziki marsjańskie budowali studenci uczestniczący w międzynarodowym konkursie University Rover Challenge (URC), organizowanym co roku przez The Mars Society na pustyni w amerykańskim stanie Utah. Zawody te polegają na zbudowaniu łazika marsjańskiego, który później musi wykonać cztery zadania na terenie poligonu marsjańskiego. Największy polski sukces należał do łazika Magma2, który w 2011 roku zwyciężył w konkursie. W 2012 roku łazik Scorpio2 z Politechniki Wrocławskiej zajął na zawodach piąte miejsce. Łazik „Magma White” nie służy już jedynie konkursowym zmaganiom, ale jest wypadkową technologii kilku projektów studenckich łazików marsjańskich. „Jest już przystosowany do pracy, a nie tylko do zadań konkursowych. Na swoim pokładzie może testować przyrządy, które będą latały w kosmos” – powiedział prezes stowarzyszenia Mars Society Polska Mateusz Józefowicz. Na przełomie maja i kwietnia tego roku na w austriackich jaskiniach Dachstein łazik pomagał w testowaniu francuskiego georadaru Wisdom, który w 2018 roku wraz z misją Exomars poleci na powierzchnię Czerwonej Planety. Łazika na marokańską pustynię wysyła firma ABM SE, która - by sfinansować część wyprawy - chce zabrać ze sobą „kosmicznych” turystów. „Nie będzie to wycieczka na wielbłądach, ale namiastka misji marsjańskiej” – zapowiada Józefowicz. Osoby, które pojadą na marokańską pustynię będą członkami zespołu badawczego i wezmą udział w symulacji misji. „Będzie trzeba poddać się kilku rygorom” – zaznacza Józefowicz. Osoby, które chciałyby wziąć udział w wyprawie wszystkie informacje znajdą na stronie: www.abmspace. com

Źródło: PAP - Nauka w Polsce

Źródło: PAP - Nauka w Polsce

Fotobioreaktor pomoże algom Zaprojektowany przez doktorantów z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego fotobioreaktor do hodowli alg będzie kierował się w stronę słońca jak słonecznik. Wynalazek zwyciężył w konkursie posterowym w międzynarodowej konferencji Bioconnect 2012 w Poznaniu. Urządzenie opracowane przez Natalię Kujawską i Szymona Talbierza z UG pozwala na szybki wzrost biomasy mikroalg nie tylko w skali laboratoryjnej, ale również przemysłowej. Mikroalgi mogą być wykorzystane do produkcji m.in. biopaliw, kosmetyków, leków, żywności dla ludzi, pasz dla zwierząt, a nawet utylizacji ścieków przemysłowych i komunalnych oraz utylizacji odpadowego dwutlenku węgla. Fotobioreaktor ma zapewniać algom optymalne warunki do życia i namnażania się. Zwykle jest to płytkie naczyne, które może być wyposażone w czujniki temperatury, pH, stężenia tlenu i dwutlenku węgla. Wynalazek doktorantów UG składa się m.in. ze szklanego prostopadłościennego naczynia umieszczonego na metalowej ramie. Wyposażony jest w czujnik kąta promieniowania słońca. „Tak jak słonecznik podąża od świtu do zmierzchu za słońcem, tak samo nasz fotobioreaktor może się za słońcem obracać” - tłumaczy Szymon Talbierz i dodaje, że dzięki temu hodowane organizmy otrzymują dużo światła. Talbierz wyjaśnia, że makroalgi to wodorosty, które bez problemu można zobaczyć nad morzem. Tymczasem mikroalgi są organizmami niewielkimi: o wielkości od 2 do kilkudziesięciu mikrometrów (1000 mikrometrów to 1 mm). Mogą żyć w dużych skupiskach i dzięki fotosyntezie mogą przekształcać energię ze słońca. Ich zaletą jest m.in. to, że potrafią w sobie kumulować tłuszcze, które stanowić mogą nawet ponad 50 proc. ich masy. Z takich lipidów można np. produkować biodiesel. Badacz zaznacza, że przy użyciu alg produkuje się biopaliwa, stosowane nawet jako paliwo lotnicze w amerykańskich siłach zbrojnych. Wynalazek został zgłoszony do ochrony patentowej. Młodzi badacze zbierają środki na budowę funkcjonalnego prototypu.

Źródło: PAP - Nauka w Polsce Teberia 05/2012

11


K R E AT Y W NIE >>

Smartfon może wiele… Robot mobilny sterowany smartfonem - projekt Tomasza Oraczewskiego , student IV roku Mechatroniki na Wydziale Inżynierii Mechanicznej i Robotyki AGH, zdobył główną nagrodę w ogólnopolskim konkursie prac dyplomowych „Młodzi Innowacyjni 2012”. Wybierając temat pracy inżynierskiej, Tomasz Oraczewski chciał zwrócić uwagę na niezwykle rozbudowane funkcje telefonów typu smartfon. Popularność smartfonów w ostatnim czasie szybko rośnie, jednak zdecydowana większość użytkowników nie ma pojęcia, jak wielkie możliwości są ukryte w tych małych urządzeniach. Aby to zobrazować, student AGH skonstruował robota, którym steruje właśnie przy pomocy swojej komórki. Jest to pojazd gąsienicowy, zbudowany na bazie dość prostego mechanizmu, powszechnie dostępnego w sklepach. Ma dwa silniki na prąd stały z przekładniami. Aby „ożywić” robota, należało popracować nad elektroniką. „Skonstruowałem układ, który umożliwiłby sterowanie robotem, czyli miał kontrolę nad silnikami. Musiałem więc przemyśleć sprawę komunikacji smartfona z robotem. Wybrałem standard komunikacji bluetooth i dokupiłem odpowiedni moduł mogący komunikować się z układem elektronicznym robota” - wyjaśnia Oraczewski. Zainstalowany na robocie mikrokontroler steruje pośrednio silnikami i bezprzewodowo komunikuje się przez bluetooth ze smartfonem. Takie „porozumiewanie się” kilku urządzeń - w tym przypadku robota i smartfona za pomocą bluetootha - jest możliwe dzięki różnym aplikacjom. Podstawowa służy do sterowania urządzeniem poprzez przyciski ekranowe - jest to standardowe wykorzystanie smartfonu jako panelu dotykowego. Wielu użytkowników nie zdaje sobie sprawy, że w ich telefonach znajdują się liczne sensory jak: akcelerometry, żyroskopy oraz czujniki natężenia pola magnetycznego, światła czy ciśnienia. „Skupiłem się na wykorzystaniu wbudowanych w smartfony sensorów, bo jest to bardzo ciekawe z punktu widzenia inżynierskiego” - mówi twórca projektu. „Na początku wykorzystałem możliwości, jakie daje akcelerometr, który pozwala na określenie kąta przechylenia telefonu 12

Teberia 05/2012


względem powierzchni ziemi” - dodaje konstruktor. Dzięki temu akcelerometrowi i stworzonej aplikacji można płynnie sterować prędkością i kierunkiem jazdy robota, czyli można nim kierować, poruszając odpowiednio telefonem. Ale nie tylko. Kolejna funkcja to komendy głosowe. „Robiłem aplikacje na smartfony z systemem operacyjnym Android, gdyż jest to najpopularniejszy system na tego typu urządzenia” - tłumaczy Tomasz Oraczewski. Platforma Android udostępnia narzędzia do rozpoznawania komend głosowych. Działa to

w ten sposób, że nagrywany jest fragment wypowiedzi skierowanej do smartfona. Jest on przesyłany przez Internet na serwery Google’a, gdzie następuje analiza dźwięku. W odpowiedzi dostajemy informację, która jest już czytelna dla maszyny. „W ten sposób zaprogramowałem komendy: w prawo, w lewo, do przodu, do tyłu itp.” - objaśnia student AGH. Bardzo ciekawa jest kolejna funkcja urządzenia: dzięki smartfonowi można sterować robotem z każdego miejsca na świecie z dostępem do Internetu. Jak to możliwe? Smartfon może łączyć się ze stronami www. Trzeba zainstalować go na robocie i mieć dostęp do strony internetowej. Mamy wtedy podgląd z kamery w telefonie, dostęp do danych GPS (dzięki temu wiemy, gdzie robot się znajduje) i poprzez stronę www wydajemy odpowiednie komendy.

Mały wielki smartfon W pracy inżynierskiej Tomaszowi Oraczewskiemu chodziło po pierwsze o to, aby udowodnić, że tworząc różne aplikacje na jedno urządzenie - smartfon - można uzyskać naprawdę wiele funkcji, po drugie, aby pokazać że smartfon jest wszechstronnym i przyszłościowym urządzeniem. Używając smartfona można sterować nie tyko robotem, ale wieloma różnymi urządzeniami mechatronicznymi i elektronicznymi, zarówno w warunkach domowych, jak i w przemyśle. Nie trzeba kupować dodatkowych paneli dotykowych, trzeba umieć wykorzystać nasz smartfon. Wystarczy napisać specjalną aplikację oraz zaprojektować jakąś formę komunikacji między naszym smartfonem a danym urządzeniem. Proste? Zdecydowanie tak! - dla informatyka. Dla przeciętnej osoby z pewnością nie. Dlatego nasz student wraz ze swoimi kolegami z katedry Robotyki i Mechatroniki złożyli projekt o dofinansowanie w ramach Programu Badań Stosowanych, w którym chcą opracować narzędzia umożliwiające wszystkim ludziom łatwe zaprogramowanie smartfona po to, aby można było nim sterować zwykłymi urządzeniami domowego użytku. Chodzi o zarządzanie oświetleniem, klimatyzacją, ogrzewaniem, wentylacją, otwieraniem bram czy drzwi. Zamiast wielu pilotów i sterowników mamy w ręce jedno wielofunkcyjne urządzenie - własny telefon. Promotorem nagrodzonej pracy jest prof. dr hab. inż. Mariusz Giergiel. Źródło: blog naukowy AGH Teberia 05/2012

13


FA K T Y >>

Tylko 12 procent Polaków korzysta z e-learningu

Edukacja 2.0 Blisko połowa umiejętności wykorzystywanych w codziennej pracy dezaktualizuje się w okresie od trzech do pięciu lat. Specjaliści przewidują również, że już w obecnej dekadzie 90 proc. stanowisk będzie wymagało umiejętności obsługi komputerów. Wraz z rozwojem Internetu zmienia się sposób w jaki szkoleni są pracownicy i edukowana jest młodzież. Umiejętne wykorzystanie technologii informacyjnych może znacznie usprawnić i wzbogacić procesy warunkujące efektywność edukacji. Badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych pokazują, że dzieci z klas, w których nauka jest wsparta przez narzędzia internetowe osiągają średnio lepsze wyniki od swoich rówieśników, którym wiedza przekazywana była w tradycyjny sposób - bezpośrednio przez nauczycieli. Podobnie firmy, które kształcą pracowników wykorzystując do tego e-learning, osiągają średnio wyższe przychody od firm, które tego nie praktykują. Dodatkowo szacuje się, że korporacje mogą obniżać koszty szkoleń o 70 proc. szkoląc pracowników e-learningowo. - Główną zaletą e-learningu jest to, że małym nakładem kosztów i pracy można przeszkolić dużą liczbę osób. Jest to szczególnie ważne, kiedy firmy i instytucje mają wiele rozproszonych jednostek, a zorganizowanie tradycyjnych warsztatów byłoby dużym wyzwaniem zarówno logistycznym jak i finansowym - mówi Mariusz Andreasik, Project Manager w Smart Education, firmie specjalizującej się we wdrażaniu rozwiązań e-learningowych.

14

Teberia 05/2012

Uważa się, że zdecydowanie więcej informacji można zapamiętać na dłużej, jeżeli materiał zostaje utrwalony. Metodologia szkoleń e-learningowych zakłada, że nabyte informacje są sprawdzane w formie testów czy quizów. Dzięki takiemu zabiegowi pozostają w pamięci osoby szkolonej. Natomiast interakcja podczas nauki i możliwość indywidualnego zarządzania procesem uczenia pozwala na skuteczne i efektywne przyswajanie wiedzy. Pomimo wielu zalet, szkolenie przez Internet nie jest jeszcze tak popularne, jak tradycyjne formy doskonalenia umiejętności. Zaledwie 12 proc. Polaków ma styczność z kursami e-learningowymi. Jest to trzykrotnie niższy odsetek niż za oceanem. Dodatkowo, tylko 1/3 polskich firm prowadzących szkolenia wdraża kursy internetowe. - Na razie e-learning jest traktowany jako forma wspierająca zwykłe zajęcia treningowe i warsztatowe. Jednak zauważamy, że ten stan się zmienia. W ciągu kilku lat liczba oferowanych na świecie kursów e-learningowych wzrosła trzykrotnie, a prawie 3/4 firm i różnych instytucji zgłasza chęć wdrożenia takich rozwiązań u siebie. Sądzę, że niedługo ten trend przyjdzie do Polski - dodaje Andreasik. Potrzeby szkoleniowe wzrastają, a przedsiębiorstwa zwracają uwagę na to, że uczelnie nie przygotowują odpowiednio absolwentów, chociażby do pracy z komputerem. Powoduje to, że coraz więcej szkół wyższych zaczyna wdrażać albo planuje uruchomienie większej ilości kursów prowadzonych w formie elektronicznej.


>> Teberia 05/2012

15


FA K T Y >>

>>

16

Teberia 05/2012


Prognozuje się, że w 2019 roku połowa przedmiotów wykładanych na uczelniach będzie prowadzona z wykorzystaniem narzędzi nauczania zdalnego. Już obecnie 2/3 studentów przyznaje, że w procesie nauki wykorzystuje media społecznościowe. - Po przeanalizowaniu danych, które zebraliśmy na potrzeby infografiki możemy stwierdzić, że nauczanie zdalne będzie coraz popularniejszym narzę-

dziem. Wynika to z faktu, że e-learning łączy w sobie multimedialną formę oraz wykorzystuje wszechobecne komputery i Internet. Treści prezentowane są w atrakcyjny sposób, dzięki czemu są łatwo przyswajane. Właśnie to powoduje, że jest to skuteczne narzędzie, w które warto inwestować – podsumowuje Andreasik. jm

Teberia 05/2012

17


S P O JR ZE NI A >>

Od biblioteki otwartej,

przez synapsy, aż po panoptykon – krótka refleksja o przyszłości bibliotek akademickich Biblioteka to dziś nie tylko książki. To przede wszystkim ogromne bazy danych, nieprzebrane przestrzenie informacji, w których biblioteka zaprowadza ład i staje się po nich przewodnikiem. W 1990 roku George Steiner – wpływowy amerykański filozof i krytyk literacki – prorokował, że w dalekiej przyszłości biblioteki, w sensie praktycznym, staną się synapsami, elektronicznymi zakończeniami nerwowymi globalnej sieci wymiany. I to się dzieje. Tu i teraz. A jak będzie za 20, 30 50 lat?

18

Teberia 05/2012


Biblioteka otwarta wkrótce otwarta Biblioteka otwarta. Cóż znaczy? Ot tyle, że nie zamknięta - w sensie fizycznym, w sensie kulturowym, intelektualnym, mentalnym... i pod wieloma jeszcze względami. Otwartość biblioteki, zwłaszcza akademickiej, jest miarą jej nowoczesności, wolności przepływu myśli, odwagi myślenia, szacunku dla użytkownika i dobrą przestrzenią dla rozwoju nauki. Bo biblioteka otwarta oznacza otwarty dostęp do wiedzy – do źródeł i osiągnięć światowej nauki. Czy to założenie sprawdza się w praktyce? Kampus Uniwersytetu Śląskiego, mieszczący się przy ulicy bankowej w Katowicach, powoli staje się wizytówką miasta. Również za sprawą otwartego wkrótce Centrum Informacji Naukowej i Bibliotece Akademickiej (zwanym CINIBA) - laureata wielu wyróżnień, w tym głównej nagrody pierwszej edycji konkursu architektonicznego organizowanego przez Tygodnik Polityka. Kapituła Konkursu doceniła nową siedzibę biblioteki w dziedzinie architektury i ładu przestrzennego. Właśnie otwarcie tego miejsca staje się świetnym przyczynkiem do dyskusji o rozwoju współczesnych bibliotek, a co za tym idzie – nowych metod czerpania z zasobów nauki. CINIBA uchodzi za najnowocześniejszą bibliotekę uczelnianą w Polsce. Świadczy o tym nie tylko zewnętrzny wizerunek, ale przede wszystkim nowatorskie rozwiązania w zakresie organizacji przestrzeni oraz prezentacji i udostępniania zbiorów. CINiBA – dni otwarte (sic!). Grupa bibliotekarzy – gości – oprowadzana jest po budynku przez dwoje pracowników. Superlatywy na temat miejsca, w którym się znajdujemy, echem odbijają się od ścian. Bo pierwsze wrażenie po wejściu do środka to przestrzeń. Przestronny hol, w którym znajduje się wypożyczalnia, może być także miejscem spotkań i imprez. Za chwilę staną tu także kioski internetowe – strefa publicznego dostępu do Internetu. Działają już i pracują na siebie dwie sale konferencyjne – tu odbywają się spotkania, konferencje, wystawy, eventy naukowe i kulturalne. Bo CINiBA już z samej nazwy biblioteką jest na drugim miejscu. Współczesny użytkownik ma szerokie potrzeby multimedialne, wśród których tradycyjna książka zajmuje niemalże marginalne miejsce.

Teberia 05/2012

19


S P O JR ZE NI A >> Samodzielność – to cecha użytkownika promowana najbardziej. Nasi przewodnicy chwalą się selfcheckiem – urządzeniem do samodzielnego wypożyczania znalezionych w wolnym dostępie materiałów – oraz wrzutnią, dzięki której można przez cała dobę zwracać książki. Mniej samodzielni liczyć mogą na tradycyjną ladę wypożyczalni i życzliwy uśmiech bibliotekarza. Dwa kolejne piętra to tysiące regałów, na których w wolnym dostępie prezentowany jest księgozbiór w liczbie 340 tysięcy woluminów, czytelnia do cichej pracy, kabiny do pracy indywidualnej, wygodne kanapy. Ale nadrzędną funkcję spełnia tu pracownia komputerowa. To temu miejscu CINiBA zawdzięcza pierwszy trzon swojej nazwy. Tu dostępne są, będące współcześnie sercem każdej nowoczesnej biblioteki, warte dziesiątki tysięcy złotych, bazy danych – zawierające dostęp do najważniejszych czasopism naukowych polskich i zagranicznych, a przez to do osiągnięć światowej nauki. Lista źródeł elektronicznych, dostępnych w tutejszych bazach jest długa i imponująca, dla pokazania tej skali warto przywołać choćby najnowsze nabytki – system informacyjny Passport GMID, dostarczający informację biznesową o krajach, różnych gałęziach przemysłu i konsumentach; Oxford Journal Law - kolekcję obejmującą artykuły z 40 czasopism z zakresu prawa wraz z archiwami; platformę wydawnictwa Royal Society of Chemistry, udostępniającą 34 tytuły z pełnym archiwum, sięgającym 1841 roku oraz 52 tytuły z dostępem do wybranych roczników; a także bazę Wiley Online Library zawierającą ko-

20 Teberia 05/2012

lekcję artykułów z czasopism, m.in. z zakresu chemii, fizyki, matematyki, informatyki, biotechnologii, ochrony środowiska, nauk społecznych i humanistycznych, obejmującą 1367 tytułów, dostępnych wraz z archiwami od 1997. A są to tylko najnowsze nabytki, stanowiące jedynie czubek góry lodowej. Dostęp do baz danych mają na miejscu wszyscy użytkownicy. Studenci i pracownicy Uniwersytetu Śląskiego mogą korzystać z nich także poza biblioteką, uzyskując dostęp do sieci poprzez system Onelog.Tak oto spełnia się wizja Georga Steinera. Ale czy na pewno?

Otwarty mandat dla akademickiej wiosny Świat nauki nie od dzisiaj jest miejscem nieustannej konkurencji, a osiągnięcia naukowe poszczególnych środowisk, stają się miarą jakości kształcenia. Jak propagowane są te osiągnięcia? Ano poprzez profesjonalne wydawnictwa - liczba publikacji w dobrych czasopismach jest miarą jakości naukowca i uczelni. Dobre to takie, w których recenzje piszą najlepsi przedstawiciele dyscypliny, a artykuły są cytowane przez innych. Dlatego wydawnictwa śmiało windują ich ceny. Z listu, napisanego przez radę naukową Biblioteki Harvardzkiej, który stał się przyczynkiem do dyskusji o wolnym dostępie do osiągnięć światowej nauki, wynika, że „najwięksi wydawcy wywierają trudną do wytrzymania presję finansową na świat akademicki”. Koszt dostępu do płatnych publikacji, znajdujących się w bazach największych


wydawców wzrósł w ciągu ostatnich sześciu lat o 145 proc. - O tyle zwiększył się koszt dostępu do fachowej wiedzy - komentuje prof. Robert Darnton, dyrektor Biblioteki Harvardzkiej. Stąd protest i postulat. Wiele uczelni w Stanach Zjednoczonych i Europie wręcz nakazuje swoim badaczom, aby udostępniali wyniki badań prowadzonych za publiczne pieniądze, Tim Gowers, wybitny matematyk z Cambridge, wyróżniony Medalem Fieldsa, czyli matematycznym Noblem, mówi wprost o wydawnictwach - Odstawmy na bok tę wielką maszynę. Już jej nie potrzebujemy. Pieniądze nie powinny ograniczać wymiany myśli i wiedzy. Problem ten został nagłośniony również w Polsce, dzięki apelowi naukowców Uniwersytetu Warszawskiego do instytucji finansujących naukę, o wprowadzenie otwartego dostępu do treści naukowych. W piśmie tym zwracają się do wszystkich polskich instytucji finansujących naukę, w tym do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju i Narodowego Centrum Nauki o wprowadzenie wymogu otwartości oraz zapewnienie technicznych, ekonomicznych i prawnych warunków jego realizacji w odniesieniu do publikacji stanowiących polski dorobek naukowy. Zwracają także uwagę, że wyniki badań finansowanych ze środków publicznych powinny być dostępne publicznie bez ograniczeń. Na całym świecie instytucje Nowa Biblioteka Techniczna w Pradze to odpowiedź na potrzeby czytelnika XXI wieku.

finansujące badania, wprowadzają już tzw. mandat otwarty – wymóg, aby publikacje prezentujące wyniki tych badań były bezpłatnie dostępne w sieci. Pod petycją umieszczoną na stronie Otwartymandat.pl podpisało się już ponad 8 tys. osób.

Synapsy biblioteczne albo Google. Wszystkie najnowsze osiągnięcia światowej nauki dostępne on-line? Bez pośrednictwa biblioteki? Ta wizja staje się coraz bardziej realna. Już dziś przecież użytkownikom trudno skojarzyć bibliotekę z jej zawartością cyfrową, skoro można tę zawartość odkryć i odszukać przez Internet. E-czasopismo może być dostępne bezpośrednio od wydawcy albo za pośrednictwem wyszukiwarek. Każda z nich umożliwia kilka sposobów znajdowania artykułów, a także kilka formatów, w których można je odczytywać. Odszukiwanie informacji w sieci staje się swoistą rozrywką. Użytkownik wychowany na e-zakupach i portalach społecznościowych odkrywa informację naukową i dzieli się nią w sposób będący odzwierciedleniem jego zwykłych zachowań on-line. I im bardziej użytkownicy bibliotek, poszukujący informacji polegają na ogólnodostępnych sieciowych narzędziach wyszukiwawczych, tym mocniej kojarzą tę zawartość nie z biblioteką, lecz z samą siecią. A skoro tak - głównym narzędziem wyszukiwania staje się Google – wyszukiwarka o wiele łatwiejsza w użyciu od bibliotecznego OPAC-u i serwisów abs-

Teberia 05/2012

21


S P O JR ZE NI A >> traktowych i indeksowych. Zachodzi bardzo poważne podejrzenie, że to właśnie Google jest już dla większości użytkowników domyślną biblioteką sieciową. Badania prowadzone przez Pongracz Sennyey, Lyman Ross oraz Caroline Mills z Furman University i University of Vermont pokazują, że już nie tylko studenci, ale i pokaźna liczba naukowców zaczyna swe badania od Google (!). Paradoksalnie więc - starania bibliotek o rozwój zasobów cyfrowych prowadzą do umniejszania ich znaczenia jako skarbnic wiedzy. A przyszłość zapowiada się pod tym względem jeszcze gorzej. Sytuacja ta generuje wiele pytań – jak choćby takie, czy materiały łatwo odnajdywane i dostępne w sieci należy w ogóle gromadzić? A może biblioteki powinny skupiać uwagę na potrzebach informacyjnych właściwych tylko dla swej instytucji (uniwersytet) oraz na tych, które nie są łatwo osiągalne przy użyciu szeroko dostępnych wyszukiwarek internetowych? Czy więcej uwagi należy poświęcać zbiorom cyfrowym, wytwarzanym i publikowanym przez biblioteki, nawet jeżeli grono ich potencjalnych użytkowników jest niewielkie? Jaką rolę powinny biblioteki odgrywać w archiwizowaniu zbiorów cyfrowych? Jakakolwiek będzie na te pytania odpowiedź, definicja zbiorów bibliotecznych musi ulec zmianie. Można pokusić się o smutną w gruncie rzeczy konkluzję, że świat informacji rozszerza się i rośnie, odnajdywanie dokumentów staje się coraz większym wyzwaniem, ale z tym działaniem nie kojarzy się już biblioteki, tylko... Google...

Panoptykon albo róg obfitości Jaki jest więc scenariusz dla przyszłości biblioteki? Jak warunkuje się jej rację bytu? Odpowiedź na to pytanie starano się znaleźć podczas zeszłorocznego II Ogólnopolskiego Kongresu Bibliotek Publicznych. Interesujący pod tym względem okazał się raport opracowany przez zespół pod kierunkiem Martyny Woropińskiej. Celem projektu było czytelne określenie funkcji biblioteki, zidentyfikowanie trendów wpływających na kształt społeczeństwa i kultury (co przekłada się bezpośrednio na sytuację bibliotek) i – ostatecznie – określenie wizji przyszłości bibliotek. Wyniki zaprezentowano w postaci czterech scenariuszy.

22

Teberia 05/2012

Scenariusz 1. Wizja optymistyczna – róg obfitości. W tej najbardziej optymistycznej wizji biblioteki są dobrze dotowane przez państwo i posiadają zupełna autonomię. Zliberalizowany system prawa autorskiego nie ogranicza aktywności bibliotek i re-dystrybucji przechowywanych w nich treści. Pozycja bibliotek jest niezagrożona i w pełni przystaje do wyzwań współczesnej kultury i nauki. Scenariusz 2. Panoptikon. W tej wizji główny nacisk kładzie się na dostęp cyfrowy, niosący z sobą – poza licznymi ułatwieniami – również zagrożenia. Karta biblioteczna zapisuje i przechowuje historię użytkownika – materiały i strony z których korzystał, jak również wszystkie nielegalne zachowania (złamanie praw autorskich). Wizja ta zakłada, że zwiększać się będzie kontrola państwa nad obywatelem, a restrykcyjny system praw autorskich nałoży nowe ograniczenia na korzystanie z dóbr kultury. W raporcie czytamy: W przyszłości, w której intensywnie chroni się własność intelektualną, a jednocześnie państwo zdecydowanie dba o sferę kultury, uczestnictwo w kulturze jest w dużej mierze zależne od publicznie zagwarantowanego dostępu do treści. Biblioteki – mając ugruntowaną finan-

sową i społeczną pozycję – stają się jego główną formą. Jako multimedialne centra udostępniają tylko takie treści, na jakie pozwalają im wykupione przez państwo licencje. Niszowe treści pozostają poza obiegiem cyfrowym, którego funkcjonowanie – obok komercyjnych podmiotów – kontroluje także biblioteka. Karta biblioteczna jest przepustką do świata cyfrowej kultury, ale jednocześnie przypomina, że uczestnik życia kulturalnego jest cały czas obserwowany. Zgodnie z tą wizją otwiera się

więc pole dla kultury alternatywnej, pozwalającej na kontakt z książką czy muzyką poza system cyfrowej


kontroli. Tworzone są niewielkie szyfrowane i zamknięte sieci wymiany treści, funkcjonujące poza zasięgiem wszystkowidzącego panoptikum. Scenariusz 3. Biblioteka oddolna. Ten scenariusz to pesymistyczna wizja, w której państwo oddaje przestrzeń kultury podmiotom komercyjnym, działającym na wolnym rynku. Pozycja bibliotek staje się coraz słabsza, a ostatecznie ich miejsce zajmują nowoczesne i atrakcyjne – ale w pełni komercyjne – odpowiedniki. Wpływa to na jakość udostępnianych treści – dominują produkty masowe, lekkie i przyjemne w odbiorze oraz tanie i łatwo dostępne. Alternatywnie powstają więc niezależne, niszowe i elitarne ośrodki częściowo wypełniające próżnię po nieefektywnych bibliotekach. Skutkuje to zwiększaniem się nierówności w społecznym dostępie do kultury i nauki. Scenariusz 4. Twórcza destrukcja. Liberalizacja prawa autorskiego oraz tani i powszechny dostęp do internetu podkopują pozycję biblioteki jako miejsca gwarantującego dostęp do kultury i nauki. Państwo, uznając Sieć za realną alternatywę dla systemu bibliotek – wycofuje się z niego. Co prawda biblioteki mogą konkurować z internetem, udostępniając wiedzę i narzędzia pozwalające na filtrowanie treści – niestety brak zaangażowania państwa w tę sferę uniemożliwia taką reformę systemu. W związku z tym biblioteki zmieniają profil swojej działalności, przekreślając tym samym swoją klasyczną misję.

CINiB-ie, pobyt w BUW-ie czy w innych nowoczesnych bibliotekach to doświadczenie krzepiące. Biblioteka staje się dziś przede wszystkim miejscem komunikacji - komunikacji międzyludzkiej, międzypokoleniowej, międzykulturowej, pełniąc przy tym nie tylko funkcje informacyjne czy informatyczne, ale także kulturalne, artystyczne czy duchowe. To przestrzeń dostępu do informacji, a przecież i pogłębienia wiedzy, kształtowania zdolności do refleksji. Bazy danych, cyfrowe skarbnice informacji - dostępne on-line bez pośrednictwa biblioteki i bibliotekarza - to przyszłość możliwa, ale z perspektywy czasu również dość niebezpieczna. Dlaczego? Jarosław Lipszyc – znany polski poeta, dziennikarz, działacz na rzecz wolnej kultury – mówi tak: Biblioteka, choćby i najbogatsza jest warta tyleż co wysypisko śmieci, jeśli brakuje w niej dwóch rzeczy – katalogu i bibliotekarza. Nawet najinteligentniejsze algorytmy nie zastąpią bibliotekarza, który nie tylko znajdzie odpowiednie dzieła, ale także będzie potrafił zweryfikować ich prawdziwość, nauczy nas tradycji intelektualnej, wyrazi opinię, wreszcie oprócz wiedzy przekaże nam to trudno uchwytne coś, co stanowi o specyfice kultury. Ostatecznie istotą poznania jest przecież nie sama informacja, ale przede wszystkim jej kontekst, czego najlepszym przykładem i trafną metaforą jest właśnie hybrydowość – a więc wielowątkowość i multimedialność - współczesnej biblioteki. Dominika Bara c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas

W artykule wykorzystałam informacje zawarte na stronach: http://www.ebib.info/2009/107/a.php?rek http://wyborcza.pl/1,75476,11736662,Harvard_buntuje_naukowcow.html http://historiaimedia.org/2011/10/17/scenariusze-przyszlosci-bibliotek/

A więc epitafium dla bibliotekarza...? Cztery scenariusze, z których tylko jeden jest optymistyczny, to nie najlepsza wizja dla bibliotek, dla bibliotekarzy zaś armagedon... A jednak spacer po Teberia 05/2012

23


S TA R T-UP >>

W roju startujących pszczół – Hive53 Jest ich z pewnością dużo, może nawet kilkaset. Żyją w Krakowie, najczęściej są młodzi, zawsze bardzo ambitni, mają wizję i świetne pomysły, nie zawsze wiedzą jak je wykorzystać. Jeszcze rok temu działali samotnie. Teraz są razem, i dzięki temu mogą więcej. Mają Hive53.

Ona – absolwentka stosunków międzynarodowych, planuje zrobić MBA na Stanford University w Kalifornii, współzałożyła firmę Future Simple i Applicake. Wraz z zespołem umieszczona na 17 miejscu w rankingu „100 Pretendentów do Najbogatszych Polaków 2011” magazynu „Wprost”. On – skończył informatykę na Akademii Górniczo-Hutniczej, trzy tygodnie wytrzymał w korporacji, następnie dwa lata pracował w Danii, wreszcie postanowił zrealizować własny pomysł na biznes. W Krakowie. Obecnie pracuje dla Future Simple. Razem, niecały rok temu, powołali do życia Hive53. Hive to po angielsku ul, 53 to zlepek cyfr adresów pod którymi Hive się narodził. Co także ważne, 53 to liczba pierwsza. Ela Madej i Piotr Nędzyński stworzyli w stolicy małopolski przestrzeń dla spotkań startupowców. Raz w miesiącu zbierają się w którymś z krakowskich lokali. Nazywają siebie wtedy rojami. Na każde spotkanie przychodzi co najmniej sto osób. 24

Teberia 05/2012

Jest wesoło, można się napić piwa. Przede wszystkim jednak można porozmawiać, wymienić się doświadczeniami, a potem kontaktami. Ja szukam grafika, ty szukasz programisty – efektem są więc wspólne projekty. Nie wszyscy mają własne firmy, dużo osób dopiero poszukuje pomysłu dla siebie. Nie wszyscy działają w tej samej branży, na spotkania przychodzą osoby reprezentujące często bardzo różnorodne dziedziny. Mają też różne wykształcenie, i często odmienne perspektywy. Łączy ich jednak jedno – stworzą lub już stworzyli startup.

Startup, który skupia startupy Startup – niby każdy wie o co chodzi, ale czy na pewno? Jak przyznaje Piotr Nędzyński, jest wiele definicji tego słowa, na startup można też patrzeć z różnych perspektyw.


– Generalnie są to młode przedsięwzięcia obarczone dużym ryzykiem. Ryzyko bierze się stąd, że zwykle są one bardzo nowatorskie, nikt tego wcześniej nie robił. Startupem można być przez wiele lat, nie to jest główną cechą odróżniającą go od zwykłych firm. Chodzi tu przede wszystkim o to, że startupy jeszcze dokładnie nie wiedzą jak będą zarabiały, mogą mieć już model biznesowy firmy, ale nie jest on jeszcze sprawdzony. Na początek wymyśla się i buduje coś, co może być potrzebne ludziom, a potem próbuje się to spieniężyć. Firmy, które nie są startupami mają już wypracowany lub zapożyczony model biznesowy i korzystają z niego osiągając przychody. Startup to szukanie produktu czy usługi, która okaże się przydatna i za którą ktoś będzie chciał zapłacić. Na pocieszenie, można dodać, iż startup ma również potencjalnie wyższy w stosunku do „standardowych” przedsięwzięć zwrot z inwestycji. Startupem był zarówno Facebook, Apple, Skype, jak i Google, czy nasza rodzima Nasza Klasa. To właśnie dlatego słowo „startup” rozpala głowy tysięcy młodych ludzi. Startup nie musi być biznesem. Jak zaznacza Piotr, Hive53 też jest na swój sposób startupem – wcześniej niczego takiego nie było i wciąż nie wiadomo czy się uda. Choć póki co, idzie odnoszą sukcesy Obco brzmiąca dla polskiego ucha nazwa „startup”, nie ma też bezpośredniego tłumaczenia. I dobrze, bo wszystko co dotyczy startupów odbywa się z reguły w języku angielskim. Tak też strona Hive53, profil na Facebooku oraz same spotkania środowiska startupowców prowadzone są w tym języku.

- Zdecydowana większość wiedzy na temat jak robić startupy, jest w języku angielskim. W Polsce i po polsku tej wiedzy nie ma albo jest jej mało. Jeśli chcemy budować społeczność startupów, chcemy żeby ludziom wychodziło, żeby się kształcili, żeby im było łatwiej importować know how z zagranicy, to musimy działać w języku angielskim. Zdecydowanie łatwiej jest także zaprosić na nasze spotkanie gościa z zagranicy, gdyż dana osoba może wejść na stronę Hive53, zobaczyć z czym ma do czynienia, ma szansę wyrobić sobie opinię na nasz temat - mówi Piotr Nędzyński. Piotr wspomina, że na początku pojawiało się wiele pytań na ten temat. Większość osób na spotkaniach to Polacy, stąd z początku trudno im było zrozumieć konieczność prowadzenia krakowskich spotkań w obcym języku, mogło się to wydawać nawet sztuczne. – Startupy mają silne parcie na robienie biznesów globalnych, byłoby więc dziwne, gdybyśmy z jednej strony do tego namawiali, a z drugiej zamykali się w języku polskim. Wytrzymaliśmy początkowe ciśnienie i okazuje się, że to była bardzo dobra decyzja.

Rój doświadczeń Na spotkania Hive53 zapraszani są wybitni i wyróżniający się przedstawiciele ze świata biznesu, doświadczeni przedsiębiorcy i inwestorzy – ludzie, którym już się udało i którzy mogą dużo nauczyć młodych startupowców.

Teberia 05/2012

25


S TA R T-UP >>

Wśród gości pojawili się już: Mike Butcher, dziennikarz, bloger, redaktor naczelny europejskiej wersji TechCrunch (na spotkaniu z nim zjawiło się ponad 200 osób), Jaromir Działo, założyciel Topicmarks, Rafał Han, założyciel i CEO HanBright, twórca BrightBerries, Piotr Konieczny, założyciel portalu Niebezpiecznik.pl, Jakub Krzych, twórca i współzałożyciel AdTaily.com, Nalin Mittal, współzałożyciel Appstores.com Armanda Rose, założycielka Connect the Dots Foundation oraz Twestival, Uzi Shmilovici, prezes i współzałożyciel polsko-amerykańskiej spółki Future Simple i Piotr Wilam, współzałożyciel Onet. pl oraz (a może przede wszystkim) CEO i główny inwestor w Innovation Nest. A to dopiero niespełna rok działania Hive53. - Od początku mierzyliśmy wysoko – mówi Piotr Nędzyński. – To właśnie jest fajne w tym środowisku, że ludzie chcą się dzielić swoim doświadczeniem. Jednocześnie wszyscy wiedzą, że nie jest łatwo zacząć startup, stąd chcą sobie nawzajem pomagać, mówię tu nie tylko o naszych gościach, ale o wszystkich, którzy przychodzą na spotkania. Goście najczęściej są przepytywani przez Elę i Piotra, a następnie nadchodzi czas na pytania od publiczności. Jest wesoło, nie ma napięcia. Świat wielkiego biznesu przedstawiany jest z przymrużeniem oka, choć ważne kwestie poruszane są dogłębnie i z maksymalną korzyścią dla słuchaczy. Scena spotkań Hive53 nie jest jednak zarezerwowana tylko dla zaproszonych gości. Może na niej pojawić się każdy, przedstawić swój pomysł, ogłosić zapotrzebowanie na współpracowników, zadać do publiczności pytanie. Poza tym organizowane są także tzw. Pitch Session, czyli 60-sekundowe prezentacje pomysłów na biznes. - Wchodzisz do windy i widzisz, że jest w niej bardzo znany inwestor. Masz 60 sekund, bo tyle trwa wasza wspólna podróż widną, na zainteresowanie go swoim projektem. Jak to robisz? – pyta Piotr. Pierwsze Pitch Session nie były na najwyższym poziomie, ale jest coraz lepiej. - Okazuje się, że ludzie którzy spędzają lata nad swoim pomysłem, niekoniecznie potrafią go zaprezentować w tak krótkim czasie, nie potrafią szybko i w zwięzłym komunikacie przekonać kogoś do

26

Teberia 05/2012


swojego pomysłu. Do tego dochodzi stres, wszystko przecież dzieje się w języku angielskim. Dlatego wprowadziliśmy Pitch Practice. Na dwa-trzy dni przed właściwym wystąpieniem spotykamy się i staramy się pomóc, podpowiedzieć, poprawić wystąpienie. My wszyscy się tego uczymy. Poza dookreśleniem wizji na biznes, podszkolenia się z publicznych wystąpień, Pich Session to przede wszystkim szansa na realizację prezentowanego pomysłu. Na widowni bowiem siedzą czujni inwestorzy. - Na przykład jeden zespół na Pitch Session poznał Richarda Lucasa, który jest znanym w Krakowie aniołem biznesu. Dwa tygodnie po spotkaniu przesłali do nas maila, że Richard zainwestował w ich biznes – opowiada Piotr. Najważniejszy moment spotkania zaczyna się jednak dopiero w części nieoficjalnej, kiedy już odprężony i pełen nowych informacji rój zaczyna ze sobą luźną rozmowę. Przez kolejne trzy-cztery godziny wszyscy jeszcze siedzą w lokalu i wymieniają się doświadczeniami, kontaktami, promują własne pomysły, szukają inwestorów i współpracowników. Podobnie jest na fanapage Hive53 na Facebooku – tu także ludzie wzajemnie się wspierają, poszukują pracowników, czy po prostu proszą o „podlajkowanie” jakiegoś projektu. - Ci ludzie ze sobą nie konkurują, wprost przeciwnie – pomagają sobie. I jest w nich wielka chęć do wspólnego działania. Poza tym w startupach bardzo ciężko jest zrobić coś samemu, jednoosobowy startup to prawie pewna przegrana. Startup to lata niepewności i ogrom pracy, potrzebne jest wzajemne wsparcie, gdy jedna osoba straci energię i się wypala. W Stanach Zjednoczonych nikt nie zainwestuje w jednoosobowy startup, ponieważ wiąże się to ze zbyt dużym ryzkiem. Kolejną kwestią jest bycie otwartym na współpracę. Młodzi przedsiębiorcy oraz ci, którzy chcą założyć własny biznes nie mogą bać się mówić o swoich pomysłach, muszą nauczyć się je prezentować i po to właśnie jest Hive – komentuje Piotr.

Krakowska Dolina Krzemowa Gdy po dwóch latach spędzonych w pracy dla duńskiej firmy Piotr przyjechał w zeszłym roku do Krakowa, chciał wreszcie ruszyć z własnym startupem. Teberia 05/2012

27


S TA R T-UP >> Najpierw jednak poszukiwał wspólnika. Jak się okazało, było to bardzo trudne, nie było bowiem żadnego forum gdzie mógłby złożyć swoją propozycję. - Byłem zaskoczony, że nie ma tu żadnej społeczności, nie ma możliwości, żeby poznać się z innymi ludźmi, którzy też mają takie potrzeby i doświadczenia – opowiada i dodaje: W Krakowie dzieje się wiele, ale tego nie widać. Szybko doszedł do wniosku, że byłoby dobrze stworzyć coś, co skupiłoby krakowskie startupy i inwestorów. Skontaktował się z Elą Madej, spotkali się, a już tydzień później w internecie pojawiła się ich strona internetowa – www.hive53.com. Wkrótce potem odbył się pierwszy rój, na którym zjawiło się 80 osób. Zwykle gdy mówi się o startupach, ma się na myśli przedsięwzięcia związane z technologią, a na pewno z internetem. Stąd jakiś czas temu była moda na tworzenie sieci społecznościowych na wzór Facebooka. Teraz królują aplikacje mobilne, wśród których krakowskie startupy też mają swój udział. Kraków słynie z doskonale wykształconych specja-

listów w dziedzinie technologii, świetnych grafików i programistów, dlatego swoje oddziały zakłada tu wiele zagranicznych firm. Jest także wielu inwestorów, którym jednak jak dotąd trudno jest znaleźć dobry startup. – Z obu stron jest duże ciśnienie, żeby wspierać to środowisko – przyznaje Piotr. Na stronie Hive53 w zakładce „Made in KRK” znajduje się blisko 40 krakowskich startupów. Mamy tu szeroką paletę pomysłów, od strony z edukacyjnymi grami dla dzieci, przez internetową platformę dla klubów piłkarskich, do nauki angielskiego, firmy tworzące aplikacje, po serwis internetowy skupiający w jednym miejscu ofertę wybranych restauracji. Tego rodzaju projektów jest z pewnością dużo, dużo więcej. Nadal jest więc wiele do zrobienia. Hive53 nie działa jednak w próżni. W Krakowie organizowane są konferencje poświęcone rynkowi startupów (np. Bitspiration), odbyła się już pierwsza edycja Startup Weekend Kraków, od maja działa centrum wspierania młodego biznesu - AIP Business Link, czy wreszcie jest KrakSpot - barcamp koncentrujący się na tematyce nowych mediów. Do tego jest Małopolski Park Technologii Informacyjnych, nie można także zapomnieć o wielu uczelniach kształcących w dziedzinach nowych technologii. Jak dotąd wciąż nie ma tzw. akceleratora przedsiębiorczości, jednak można mieć nadzieję, że przy tym tempie rozwoju, to tylko kwestia czasu. I może wreszcie doczekamy się zasłużonej opinii o Krakowie, jako polskiej Dolinie Krzemowej. Aneta Żukowska c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas

Zdjęcia z workshopu z Jerrym Colonną. Fot.: Kuba Sarata - PhotShot 28

Teberia 05/2012


N A C Z A S IE >>

Radioactive@Home, czyli społecznościowa profilaktyka Już ponad 300 czujników radioaktywności na całym świecie - w tym ok. 70 w Polsce - działa w ramach zainicjowanego przez Polaków projektu Radioactive@Home. Dzięki tym działaniom udostępniane są mapki promieniowania mierzonego niezależnie od publicznych instytucji. Jak w rozmowie z PAP poinformował informatyk Krzysztof Piszczek, jeden z autorów oprogramowania czujników instalowanych w ramach Radioactive@Home, w ostatnich miesiącach zakończono wysyłkę i instalację aż 250 nowych czujników na całym świecie. Pod koniec ubiegłego roku takich czujników działało zaledwie ok. 60. Teraz aż 200 spośród wszystkich sensorów udostępnia dane o promieniowaniu niemal cały czas. Wyniki tych pomiarów są na bieżąco udostępniane na stronie projektu: http://radioactiveathome.org/map/, można je także pobierać za pomocą bezpłatnej aplikacji na telefon komórkowy z systemem Android. Do czego mogą się przydać takie mapy radioaktywności? „Jest to całkowicie niezależne źródło informacji” - zaznacza Piszczek. Uważa, że nie we wszystkich krajach informacje o poziomie radioaktywności są tak łatwo osiągalne, jak w Polsce. Dodaje, że można wyobrazić sobie, że strony oficjalnych instytucji, które zajmują się pomiarami radioaktywności, byłyby blokowane albo nie publikowałyby informacji o zanieczyszczeniach. „A w ramach tego projektu ludzie mogą sobie zweryfikować dane (o radioaktywności - PAP)” - mówi. Piszczek wyjaśnił, że ogromny wzrost odwiedzin na stronie projektu zaobserwowano np. kiedy czujnik państwowej sieci w USA uległ uszkodzeniu i przez jakiś czas wskazywał wzrost promieniowania. Internauci na stronie Radioactive@Home weryfikowali te informacje. Z kolei w Polsce obawę wzbudziły przewożone przez

port w Szczecinie środki radioaktywne. Jak opowiada informatyk, internauci dzięki mapie Radioactive@ Home mogli przekonać się, że czujniki w Szczecinie nie wykazały wtedy żadnego wzrostu promieniowania. Wolontariusze projektu kupują czujniki radioaktywności na własny koszt. Aby udział w projekcie był jak najtańszy, uczestnicy Radioactive@Home zaprojektowali własny, niekomercyjny czujnik mierzący radioaktywność. Poza tym na stronie projektu internauci mogą znaleźć informację, jak samodzielnie zbudować taki czujnik. „Sensor podłączony do komputera, przesyła niemal w czasie rzeczywistym wyniki pomiarów na serwer projektu, które są natychmiast udostępniane na mapie pomiarów (http://radioactiveathome.org/map/). Jeśli pojawi się zagrożenie, na mapie zmieniają się kolory - najpierw z zielonego na żółty, a potem na czerwony” - Mówi Piszczek. Jak zaznacza, do projekcie można dołączyć w każdej chwili. Wkrótce w ramach projektu planowane jest zebranie zamówień na kolejnych 300-400 czujników. Projekt został uruchomiony dzięki pracy zespołowej drużyny BOINC@Poland będącej największą w Polsce grupą wolontariuszy skupionych wokół tematyki przetwarzania rozproszonego. Projekt powstał podczas katastrofy w Fukushimie. Jego celem jest stworzenie ogólnoświatowej sieci czujników radioaktywności. Źródło: PAP - Nauka w Polsce c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas

Teberia 05/2012 29


U WA G A >>

Długa śmierć śmieci. Gdzie pochować odpady promieniotwórcze? 30

Teberia 05/2012


Po latach projekt rozwoju energetyki jądrowej wraca w Polsce do łask. Dwie elektrownie, które powstaną według założeń w przesiągu 15-20 lat mają zapewnić tanią i czystą energię, miejsca pracy i stanowić bodziec do rozwoju. W cieniu tych przedsięwzięć powstawać będą również składowiska odpadów, stanowiące miejsce wiecznego pochówku niebezpiecznych produktów przemian zachodzących w reaktorze. KSOP

Różan malownicza miejscowość letniskowa leżąca nad Narwią, 90 km od Warszawy.

Polska jeszcze nie ma elektrowni atomowych, ale jak prawie każdy kraj na świecie produkuje odpady promieniotwórcze. Niewielka ich część pochodzi z eksploatacji reaktorów badawczych Maria i Ewa (ten drugi został już wyłączony) znajdujących się w Świerku, a około 95% z izotopów promieniotwórczych stosowanych w przemyśle, badaniach naukowych, a szczególnie w medycynie. Wypalone paliwo reaktorów badawczych, uznawane za niebezpieczne odpady wysokoaktywne, jest wywożone do kraju, z którego pochodzi, czyli do Federacji Rosyjskiej. Pozostałe odpady, głównie średnio- i niskoaktywne od 1958 roku są składowane w Krajowym Składowisku Odpadów Promieniotwórczych w Różanie – malowniczej miejscowości letniskowej leżącej nad Narwią, 90 km od Warszawy. Składowisko zajmuje tam teren starego fortu, zbudowanego jeszcze przed I wojną światową. Carska administracja przypadkowo świetnie wybrała miejsce. Fort znajduje się na tzw. wyniosłości topograficznej, a cały teren oddzielony jest od wód gruntowych grubą warstwą gliny, co tworzy idealne warunki dla składowania odpadów promieniotwórczych. W budynkach fortu, a także w zaadoptowanej na ten cel fosie składuje się nisko- i średnioaktywne odpady krótkożyciowe, czyli takie, których okres połowicznego rozpadu wynosi mniej niż 30 lat. Długożyciowych odpadów, które mogą pozostać groźne przez setki, a nawet tysiące lat,

Teberia 05/2012

31


U WA G A >>

Na terenie Krajowego Składowiska Odpadów Promieniotwórczych w Różanie procedury działania w przypadku zaistnienia wypadku drogowego, w wyniku którego nastąpiło skażenie materiałem promieniotwórczym osób i terenu ćwiczyły jednostki Państwowej Straży Pożarnej oraz Państwowej Agencji Atomistyki.

w Różanie składować nie można. Stosuje się do tego położone głęboko pod ziemią składowiska geologiczne, których jak na razie w Polsce nie ma.

Pieniądze nie promieniują Choć mury starego fortu dzieli do pierwszych zabudowań miejskich zaledwie 400 metrów, to sąsiedztwo ze składowiskiem nie dla wszystkich stanowi problem. Ośrodek jest bowiem źródłem sporych dochodów gminy. I nie chodzi tu o zwiedzające Składowisko wycieczki szkolne. Na mocy artykułu 57. Prawa Atomowego gminie, na terenie której znajduje się Składowisko przysługuje opłata roczna w wysokości 400% dochodów z tytułu podatku od nieruchomości znajdujących się na terenie gminy. W przypadku Różana kwota ta wynosi 8 mln zł rocznie, co zestawione z czteroipółtysięczną populacją gminy stanowi nie lada dochód. Gmina nie zawsze jednak otrzymywała rekompensatę, gdyż w czasie zakładania Składowiska nikt nie pytał mieszkańców o zdanie. Walka o opłatę mającą gminie rekompensować ciężary, które ponosi w związku ze zlokalizowaniem Składowiska na jej terenie rozpoczęła się dopiero po Okrągłym Stole. Opłata nie będzie przysługiwać wiecznie, gdyż według ustawy po zamknięciu Składowiska rekompensata obowiązuje tylko przez czas równy jego eksploatacji. Gmina inwestuje więc coroczne 8 mln w infrastrukturę. 32

Teberia 05/2012

Za co właściwie przysługuje gminie opłata? Warszawiakom, którzy tłumnie przybywają tu odpoczywać na Narwią, Składowisko najwyraźniej nie przeszkadza. Jak wykazują statystyki medyczne Składowisko nie ma też żadnego negatywnego wpływu na zdrowie mieszkańców, a zdaniem prof. dr inż. Andrzeja Strupczewskiego, eksperta w dziedzinie energetyki atomowej, zachorowalność na raka w gminie należy do najniższych w Polsce. Jest to więc raczej opłata za tolerowanie w sąsiedztwie niegroźnego i niepopularnego przedsięwzięcia. Albo sposób na podreperowanie gminnego budżetu, bo jak mówi jeden z mieszkańców miasta: „jak będziemy mówić, że nam nie przeszkadza, to nam tu przestaną pieniądze przysyłać. Musimy mówić, że nas boli, ale nie za głośno.1” Być może inne gminy powinny zacząć starać się o prawo zlokalizowania nowych składowisk, bowiem już teraz wiadomo, że składowisko w Różanie nie tylko nie pomieściłoby odpadów wysokoaktywnych produkowanych przez przyszłe elektrownie (zresztą nie jest do tego przystosowane), ale i zwykłych odpadów medycznych, przemysłowych i eksperymentalnych. Jak na razie eksperci Państwowej Agencji Atomowej wytypowali pięć ewentualnych lokalizacji nowego składowiska. Potencjalnie mogłoby znaleźć się w Łaniętach, Kłodawie, Damasławku, Jarocinie lub Pogrzeli, choć z obawy przed protestami społecznymi żadna oficjalna lista nie została jeszcze stworzona. Ewentualne miejsca są typowane na podstawie ich budowy geologicznej. Nie w każde gminie można zbudować podobny obiekt. W dodatku, do zbudo1 Por. Artykuł Piotra Siergeja W żywicy i betonie, „Tygodnik

Powszechny” 2010, nr 43.


wania składowiska podobnego do tego w Różanie wymagane są inne warunki niż dla składowisk przeznaczonych na bardziej niebezpieczne odpady, które zamyka się obecnie w głębokich, sztucznych kawernach. – Odpady powinny być schowane co najmniej 600 metrów pod powierzchnią. Tam, gdzie występuje granit lub glina, a najlepiej w pobliżu pokładów soli – tłumaczy w dzienniku Metro profesor Andrzej Strupczewski. – Obecność soli gwarantuje, że w tym miejscu nie ma wody, z którą odpady mogłyby się wydostać na powierzchnię – dodaje. Przez jakiś czas funkcjonowały także plany zbudowania w jednym z krajów UE wielkiego głębinowego składowiska odpadów, które przyjmowałoby zużyte paliwo jądrowe z całej Europy. Oczywiście gmina, która zgodziłaby się na przyjęcie takiego składowiska mogłaby liczyć na sutą rekompensatę i wiele nowych miejsc pracy. Jak twierdzi Polska The Times, opierając się na raporcie SAPIERR II, takie zbiorowe składowisko mogłoby przynieść zaangażowanym w nie państwom oszczędności rzędu 25-30 mld euro, a samej gminie przyjmującej odpady wiele korzyści finansowych. Można się jednak spodziewać, że protesty społeczne dorównałyby rozmachem skali projektu.

Nie na moim podwórku Dopłata państwowa, która mogłaby być łakomym kąskiem zwłaszcza dla mało atrakcyjnych gmin często wcale nie przekonuje mieszkańców do akceptacji atomowych projektów w ich sąsiedztwie. Protesty mieszkańców dotyczą zarówno ewentualnej kopalni uranu, jak również lokalizacji samych elektrowni jądrowych i składowisk geologicznych, które będą musiały powstać, jeśli elektrownie będą zasilane polskim uranem. Osobną kwestią jest sam transport paliwa jądrowego, spektakularnie oprotestowywany zwłaszcza w Niemczech. Brak tego rodzaju widowiskowych akcji w Polsce bynajmniej nie oznacza, że nie transportuje się u nas odpadów radioaktywnych. Według oceny Prezesa Polskiej Agencji Atomistyki, Michaela Waligórskiego, w 2010 roku miało miejsce około 18000 transportów „towarów niebezpiecznych klasy 7”. W tej kategorii mieszczą się zarówno materiały promieniotwórcze przeznaczone do badań lub zastosowania medycznego, świeże paliwo jądrowe przewożone przez Polskę tranzytem, jak i same od-

Izotopy promieniotwórcze są najczęściej stosowane w medycynie.

pady, takie jak powierzchniowo skażone fartuchy laboratoryjne i wypalone paliwo reaktorów. To ostatnie transportowane jest koleją do portu w Gdyni (w 2010 roku cztery razy), a stamtąd drogą morską wraca do kraju pochodzenia, czyli do Federacji Rosyjskiej. Transportów odpadów na składowisko w Różanie odnotowano zaledwie 16. Transport wymaga zezwolenia Prezesa PAA i odbywa się w specjalnych warunkach. Szczególnie niebezpieczne odpady, takie jak na przykład wypalone paliwo, transportuje się w tzw. pojemnikach typu B, przystosowanych do przetrwania różnych wypadków mogących mieć miejsce podczas transportu. Skomplikowany proces testowy pojemników typu B obejmuje kolejno zrzucenie pojemnika z 9 metrowego wiaduktu (na beton), próbę „nadziania” go na ustawiony na sztorc metalowy pręt, zderzanie z betonowymi ścianami przy prędkości powyżej 100km/h, podpalanie (90 minut w temperaturze 750 stopni) i wreszcie zatapianie pojemnika pod wodą. Jeśli pojemnik wytrzyma wszystkie te tortury i nie straci szczelności, zostaje dopuszczony do transportu. Teberia 05/2012

33


U WA G A >> W Polsce tego typu pojemniki są właściwie używane tylko do wywozu zużytego paliwa z Reaktorów Maria i Ewa, który był finansowany przez USA w ramach programu Global Threat Reduction Initiative, polegającym na stopniowym usuwaniu z użytku cywilnego wysoko wzbogaconego uranu, mogącego posłużyć do budowy tzw. brudnej bomby. Jak na razie, nie doszło do żadnych poważnych wypadków, ani podczas transportów, ani w samym Składowisku w Różanie, choć w miasteczku funkcjonuje pokaźny zbiór miejskich legend o psach wykopujących promieniotwórcze śmieci albo o złomiarzach, kradnących radioaktywny złom. Do najpoważniejszych zdarzeń w ostatnich latach zaliczyć można incydent, który miał miejsc na lotnisku Okęcie w 2009. Podczas załadunku do samolotu z wózka widłowego zsunęła się paczka zawierająca izotop itru 90-Y. Wezwana na miejsce ekipa z Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych stwierdziła jedynie niewielkie uszkodzenie kartonowego opakowania przesyłki. Podobne wypadki oraz wypadki komunikacyjne zdarzają się w Polsce sporadycznie, nigdy jednak (nawet podczas kolizji samochodu przewożącego materiały promieniotwórcze) nie doszło do uszkodzenia opakowań ani nie zanotowano skażenia.

Instytut Energii Atomowej POLATOM w Świerku, hala reaktora jądrowego MARIA.

Klątwa Mumii Wyzwaniem krajów rozpoczynających przygodę z atomem są nie tylko, bezpieczne elektrownie, składowiska i pewne środki transportu. John Stang, autor artykułu How to tell future generations about nuclear waste (ang. Jak powiedzieć przyszłym pokoleniom o odpadach promieniotwórczych) obrazowo przedstawia problem: “Poszukiwacze skarbów wchodzą do piramidy. Śmiałkowie ignorują, lub nie potrafią przeczytać hieroglifów ostrzegających o klątwie czającej się na tego, kto otworzy liczący 3000 lat sarkofag stojący przed nimi. Mumia powraca do życia i zabija większość obsady. A wystarczyłoby, żeby starożytni Egipcjanie lepiej uporali się z ostrzeganiem przyszytych łowców skarbów o ryzyku związanym z bawieniem się z ich sarkofagami”. Powyższy tekst to oczywiście opis typowego horroru o mumii. Jednak autor artykułu twierdzi, że przed współczesnymi rządami stoi podobne zadanie, jak 34

Teberia 05/2012

przed starożytnymi (hollywoodzkimi) budowniczymi piramid, tzn. jak przekonać archeologów przyszłości, żeby nie próbowali otwierać tajemniczych, zapieczętowanych i bardzo obiecujących podziemnych sarkofagów? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale prosta. Niektóre z odpadów pozostają niebezpieczne przez dziesiątki tysięcy lat. W konsekwencji trudno przewidzieć, w jakim języku powinny być sformułowane ewentualne ostrzeżenia, żeby zostały zrozumiane przez osobę, która odnalazłaby nuklearne kurhany za tysiąc lub kilkanaście tysięcy lat. Można podejrzewać, że taka osoba nie rozumiałaby ani angielskiego, ani żadnego innego języka nowożytnego, podobnie jak my nie potrafimy obecnie odczytać niektórych systemów znaków: nawet najstarsze znane ludzkości pisma wiekiem nie zbliżają się do 10 tysięcy lat. Co więcej, zanim odpady długożyciowe przestaną być niebezpieczne, wszelkie tabliczki, etykiety, mapy,


dokumenty i inne elementy ostrzegawcze mogą być starte na proch zębem czasu. – Trzeba spojrzeć na sprawę z perspektywy potencjalnego odkrywcy – mówi o planowaniu symboli ostrzegawczych dla ciekawskich poszukiwaczy skarbów przyszłości Kevin Leary z amerykańskiego Departamentu Energii – Co jeśli pobudzimy czyjąś ciekawość do kopania, zamiast go ostrzec? Eksperci Departamentu Energii (w jego ramach funkcjonuje specjalne Biuro ds. Zarządzania Dziedzictwem) prowadzą interdyscyplinarne badania dotyczące problemu. W agencji pracują naukowcy, historycy i artyści. Wszyscy próbują wymyślić znak, który przetransportuje ostrzegawczy komunikat wieki naprzód. Z tego względu testuje się zarówno symbole graficzne, jak i same kolory, materiały i rozmiary ewentualnej tabliczki ostrzegawczej. Do tej pory rozważano już sypanie kopców, budowanie pomników i zakopywanie kapsuł czasu. Problem

stanowi jednak sam materiał nośnika informacji: czy w kapsule należy zamknąć teczkę dokumentów, kamienną płytę, a może płytę cd? A co jeśli takie zabezpieczenia tylko przyciągną uwagę? Wielkie metalowe płyty nadawałyby się do zanotowania na nich komunikatu, ale mogłyby też posłużyć przyszłym cywilizacjom do jakiś celów konstrukcyjnych, kopiec zaś mógłbym sugerować pochówek nie zabójczych odpadów, ale raczej wielkich osobistości dwudziestego pierwszego wieku. Może najlepszym ostrzeżeniem jest brak jakichkolwiek ostrzeżeń? Jim Wise, profesor Psychologii i Ochrony Środowiska (Environmental Science) na Washington State University twierdzi, że tworzone do tej pory symbole ostrzegawcze opierały się raczej na estetyce niż na badaniach dotyczących ewentualnej psychologii ludzkości trzydziestego pierwszego wieku. Wise sugeruje, że najlepiej byłoby użyć rozwiązań zaczerpniętych z samej natury. Jasnych kolorów, barw ostrzegawczych zwierząt (na przykład żółto-czarnych pasków Teberia 05/2012

35


U WA G A >> pszczoły) albo zdjęć lub rysunków przedstawiających źrenicę skontrastowaną z białkiem oka, co współcześnie żyjącym ludziom jasno komunikuje strach. Symbol powinien mieć również wiele ostrych krawędzi, podobnych do zębów, szponów czy błyskawic. – Nawet w abstrakcyjnych obrazach ludzie mniej lubią formy ostre o większej ilości krawędzi – dodaje Wise. Aktualne znaki ostrzegawcze nie zawsze spełniają to kryterium. Ktoś odnajdujący po latach obiekt oznaczony „trupią główką” może pomyśleć, że trafił na skarb piratów (bo w kulturze może utrwalić się akurat taka interpretacja tego symbolu). Problematyczne jest również aktualne oznakowanie promieniotwórczości. – Źle się złożyło, że ten symbol wygląda właśnie tak, głównie dlatego, że nie jest szczególnie przerażający – tłumaczy Wise. – Ewentualny odkrywca mógłbym na niego spojrzeć i zapytać: „dlaczego ktoś postanowił zakopać tutaj te wszystkie śruby napędowe?” Wise twierdzi, że skutecznym sposobem ostrzegania przyszłych pokoleń może być zakopanie ostrzeżeń… w kulturze. Wiedza o zagrożeniu mogłaby podróżować w podaniach ludowych i bajkach dla dzieci, przekazywany z pokolenia na pokolenie, płynnie pokonując bariery językowe i geograficzne. Metoda ta, jak twierdzą niektórzy antropologowie, okazała się już kiedyś skuteczna, z powodzeniem transportując przez pokolenia pierwsze okruchy wiedzy technologicznej i medycznej. I mogłaby okazać się skuteczna, przynajmniej do momentu, aż któryś z opowiadających nie postanowi popuścić wodzy fantazji i wprowadzić istotnych, ale w konsekwencji zabójczych dla słuchaczy zmian w opowiadaniu.

Kamień filozoficzny Oprócz gromadzenia wysokoaktywnych odpadów pod ziemią rozważano alternatywne metody pochówku tego rodzaju śmieci. Do 1993 roku praktykowano gromadzenie odpadów na dnach mórz. Pracowano także nad metodą gromadzenia ich w osadach dna oceanów, wystrzeliwania odpadów w kierunku słońca, przechowywania ich w zaczopowanych, wielokilometrowych odwiertach, a także umieszczania w strefie subdukcji, tak by w konsekwencji ruchów tektonicznych zostały wciągnięte pod powierzchnię ziemi, oraz wpuszczanie odpadów do wielkich płyt lodowych – gorący pojemnik miał36

Teberia 05/2012

by sam wytopić sobie tunel w lodzie, który z kolei zamarzłby za nim, tworząc naturalną pieczęć. Żaden z tych projektów nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Część z nich została zawieszona ze względów ekologicznych. Obecnie jedyną metodą usuwania odpadów promieniotwórczych jest ich składowanie. Składowiska buduje się w odpowiednim podłożu, wiele metrów pod ziemią. Wciąż trwają jednak prace nad stworzeniem nowej metody, która pozwoliłaby na recycling i unieszkodliwianie wypalonego paliwa. – Z punktu widzenia fizyki transmutacja, bo tak nazywa się ta technika, jest już opanowana – tłumaczy w wywiadzie udzielonym magazynowi Energia Gigawat dr. hab. Jerzy Mietelski, kierownik Zakładu Fizykochemii Jądrowej Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie. – Jest to jednak sposób dość drogi, bo wymaga użycia akceleratorów, których praca jest kosztowna,


dlatego jeszcze nie istnieją instalacje przetwarzające w taki sposób odpady nuklearne na skalę przemysłową. W procesie transmutacji izotopy pierwiastków takich jak neptun, ameryk, kiur przetwarza się na izotopy o krótszym czasie połowicznego rozpadu. Część z nich można użyć od razu ponownie, część jest składowana – dodaje. Również według Janusza Włodarskiego z Polskiej Agencji Atomistyki transmutacja jest najbardziej obiecującą metodą uporania się, przynajmniej częściowego, z odpadami promieniotwórczymi. Według niego transmutacja odpadów radioaktywnych miałaby nie tylko przemienić długożyciowe i niebezpieczne odpady w pierwiastki o wyraźnie krótszym okresie połowicznego rozpadu, ale i uwolnić ogromne zasoby niewykorzystanej energii znajdujące się w odpadach. Transmutacji miałby dokonywać akceleratorowe źródła neutronów. Zdaniem Wło-

darskiego akceleratorowy recycling będzie dostępny w przeciągu 20 – 30 lat. Piotr Pawlik c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas

Yucca Mountain w Nevadzie - narodowe składowisko podziemne dla składowania długowiecznego wypalonego paliwa jądrowego i odpadów radioaktywnych.

Teberia 05/2012

37


R A P OR T >>

Gaz łupkowy

– więcej szans niż zagrożeń 38

Teberia 05/2012


Rozmowa z prof. Wojciechem Góreckim, Kierownikiem Katedry Surowców Energetycznych AGH Według raportu Państwowego Instytutu Geologicznego gazu z łupków może być nawet blisko 2 bln m3, jednak najbardziej prawdopodobne jest, że zasoby gazu z łupków w Polsce mieszczą się w przedziale od 346 do 768 miliardów m3. Amerykanie są jednak przekonani, że gazu łupkowego w Polsce jest znacznie więcej. Pan sam kilka lat temu przekonywał, że w Polsce może być nawet 3 bln m3 tego surowca. Podtrzymuje Pan dziś swoją prognozę? Na ile prognoza PIG jest prawdopodobna? Podtrzymuję wielkość zasobów, o których mówiłem kilkanaście lat temu, że w Polsce zasoby prognostyczne mogą mieć wielkość ok. 3 bln m3. Wykonana w Katedrze Surowców Energetycznych ocena zasobów dolnego permu wykazała, że w tej formacji zasoby prognostyczne wynoszą 1,5 bln m3. W myśl tej oceny PGNiG podjęło program rozpoznania głębokich stref występowania osadów piaszczystych formacji czerwonego spągowca. Obecnie wiercony jest otworów Kutno-2 do głębokości 6500 m, a aktualna głębokość wynosi 5500 m. Program przewiduje dalsze konsekwentne rozpoznanie utworów dolnego permu z potwierdzonymi pułapkami, które potencjalnie mogą zawierać złoża o zasobach od kilkudziesięciu do kilkuset mln m3 gazu. Pragnę również podkreślić, że szanse poszukiwawcze związane są ze strefami Karpat fliszowych, w których również PGNiG S.A. prowadzi program głębokich wierceń. Perspektywy poszukiwawcze rokują formacje karbońsko-dewońska i górnopermska. Kiedy dowiemy się, że produkcja gazu łupkowego w Polsce może być efektywna ekonomicznie? Zarówno oceny amerykańskie jak i przygotowane przez PIG mają charakter wybitnie przybliżony ze względu na niewielką ilość danych dla poszczególnych stref koncesyjnych. Najwcześniej po kilku latach, po podjęciu eksploatacji będziemy mieli wiarygodną ocenę dla części stref koncesyjnych o wielkości zasobów wydobywalnych i zasobów przemysłowych, które uwzględniają opłacalność ekonomiczną i uwarunkowania związane z ochroną środowiska. Teberia 05/2012 39


R A P OR T >> Główny Geolog Kraju dość szczodrze swego czasu udzielał koncesji poszukiwawczych zagranicznym koncernom, głównie amerykańskim, uzasadniając to tym, iż nie posiadamy środków na ten cel i nowoczesnych technologii. Czy faktycznie jesteśmy w tym względzie zależni od zagranicznych firm? Główny Geolog Kraju udzielał koncesji podmiotom krajowym i zagranicznym, w tym amerykańskim zgodnie z określoną procedurą wyartykułowaną w Prawie Geologicznym i Górniczym. Pragnę podkreślić, że najwięcej koncesji w liczbie 15 posiada PGNiG S.A. Nie ma żadnego związku pomiędzy udzielaniem koncesji a techniką i technologia rozpoznania, udostępniania i eksploatacji gazu ziemnego z łupków. Jest oczywiście oddzielnym zagadnieniem fakt, że polskie firmy serwisowe nie posiadają doświadczenia zarówno w wierceniu otworów horyzontalnych jak i przede wszystkim w całym procesie szczelinowania hydraulicznego. W związku z powyższym w pierwszym etapie rozpoznania i eksploatacji jesteśmy zmuszeni do korzystania z serwisowych firm zagranicznych, jakkolwiek sytuacja będzie się zmieniała wraz z intensyfikacją prac przy wydobyciu gazu ziemnego z łupków. Czy Polska może w stosunkowo krótkim czasie dorobić się własnych technologii eksploatacji gazu łupkowego? Czy mamy należyty do tego potencjał? Mamy zarówno potencjał naukowo-badawczy jak i przemysłowy. Niewątpliwie brakuje nam odpowiednich urządzeń, aparatury etc. Sądzę, że w przeciągu kilku lat polskie firmy będą brały aktywny udział w realizacji rozpoznania i wydobycia. A czy mamy dostateczny potencjał kadrowy, by myśleć poważnie o gazowym Eldorado? Potencjał kadrowy związany jest przede wszystkim z PGNiG S.A. oraz z ośrodkami badawczymi w Akademii Górniczo-Hutniczej na Wydziałach Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska i Wiertnictwa, Nafty i Gazu oraz w Instytucie Nafty i Gazu. Z zakresu badań podstawowych geologii naftowej, geofizyki poszukiwawczej, wiertnictwa reprezentujemy poziom światowy, a w kilku dziedzinach, w tym szczelinowaniu hydraulicznym będziemy szkolić polskich specjalistów przy współpracy z ośrodkami zagranicznymi.

40 Teberia 05/2012

Zapewne główny problem technologiczny eksploatacji gazu łupkowego stanowi wciąż problem szczelinowania hydraulicznego? Proszę wziąć pod uwagę, że od kilkunastu lat serwisowe firmy amerykańskie dokonują rocznie tysiące szczelinowań hydraulicznych. Jest to proces technologicznie bardzo wyrafinowany i niezbędne jest ogromne doświadczenie. Kluczem do szczelinowania hydraulicznego są m.in. bardzo dokładne badania rdzeni wiertniczych pod kątem parametrów geomechanicznych, petrofizycznych, geochemicznych etc. Niezbędne jest również wykonanie badań mikrosejsmicznych, które umożliwiają śledzenie przebiegu szczelin. Czy argumenty jakie podnoszą w tej kwestii ekolodzy są pozbawione podstaw merytorycznych, czy może jednak jest to realny problem? Problemy związane z ochroną środowiska są monitorowane równo w poszukiwaniach i eksploatacji węglowodorów ze złóż konwencjonalnych jak i będą przy eksploatacji gazu ziemnego z łupków. Osobiście nie widzę poważnych zagrożeń ekologicznych, jakkolwiek przewidywana skala działań, w tym ilości wierceń, transport, pobór wody, hałas wymaga monitoringu. Czy nie jest tak, że atmosfera polityczna jaka unosi się nad gazem łupkowym nie powoduje, że w Polsce problemy wydobycia gazu łupkowego są bagatelizowane? Atmosfera polityczna w Polsce wręcz zachęca firmy do szybkich i intensywnych działań na rzecz rozpoznania i wydobycia. Problem tkwi w sensownych uregulowaniach prawnych i fiskalnych. Kwestie związane z opodatkowaniem eksploatacji gazu ziemnego powinny być poddane regulacji co najmniej za kilka lat, kiedy będziemy znali jak jest opłacalność ekonomiczna wydobycie i skala produkcji. Jakich korzyści społeczno-gospodarczy moglibyśmy się spodziewać wraz z rozpoczęciem wydobycia na masową skalę? Realną korzyścią jest spadek cen gazu, a inne korzyści? Przyjmując Pański punkt widzenia, że w perspektywie czasowej nastąpi wydobycie gazu ziemnego na wielka skalę, to niewątpliwie surowiec ten znajdzie szerokie zastosowanie w sektorze elektroenergetycz-


nym tak jak to jest w wielu krajach Unii Europejskiej. Pozwoli to na obniżenie emisji CO2 z elektrowni gazowych. Inne niewątpliwe korzyści to wzrost zatrudnienia, aktywizacja gospodarcza wielu regionów Polski północnej i wschodniej. Czy informacja, że ExxonMobil wycofa się z poszukiwań gazu łupkowego w Polsce świadczy, że jego eksploatacja nie będzie opłacalna? ExxonMobil podpisał ostatnio wielkie umowy z firmą rosyjską Rosneft na eksploatację złóż syberyjskich ropy naftowej, które mogą być znacząco większe niż stwierdzone zasoby w Stanach Zjednoczonych. Firma ta ma inną skalę działania i inne priorytety. ExxonMobil wykonał w obrębie koncesji w Polsce dwa otwory wiertnicze. Li tylko w oparci o te badania nie można stwierdzić, że eksploatacja gazu ziemnego z łupków w Polsce będzie nieopłacalna. Taka opinia byłoby merytorycznym nadużyciem. Na koncesji obejmującej 1200 km2 może być wiele stref, które mogą zawierać gaz ziemny w łupkach z opłacalna produkcją, zaś w innych strefach wydobycie może być nieopłacalne. Wymaga to jednak wykonanie badań sejsmicznych 3D i odpowiedniej liczy wierceń. Rozmawiał: Jacek Srokowski c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas

Ile jest gazu w polskich łupkach? Pierwszy naukowy raport dotyczący szacunkowych zasobów gazu z łupków w Polsce przygotowali polscy geolodzy we współpracy z ekspertami z USA. Jego wyniki poznaliśmy pod koniec marca br. Państwowy Instytut Geologiczny (PIG), będący Państwową Służbą Geologiczną, we współpracy z Amerykańską Służbą Geologiczną (USGS) analizował dane z lat 1950-1990, żeby sprawdzić, jakich ilości gazu ziemnego i ropy naftowej w skałach łupkowych w Polsce możemy się spodziewać. Postawiono jeden warunek: zasoby muszą być technicznie możliwe do wydobycia. Gazu z łupków może być nawet do 2 bilionów m3 (1920 mld m3), ale najbardziej prawdopodobne jest, że zasoby gazu z łupków w Polsce mieszczą się w przedziale od 346 do 768 miliardów m3. To nawet 5,5 raza więcej od udokumentowanych do tej pory zasobów ze złóż konwencjonalnych (które w Polsce wynoszą ok. 145 mld m3). Przy obecnym rocznym zapotrzebowaniu na gaz ziemny w Polsce (ok. 14,5 mld m3), wystarczy to na zaspokojenie potrzeb polskiego rynku na gaz ziemny przez prawie 65 lat. Jak przeliczają eksperci, to także blisko 200 lat produkcji gazu ziemnego w Polsce na dotychczasowym poziomie (bez zmiany poziomu i proporcji podaży z importu i ze źródeł krajowych). Badania dotyczyły tylko gazu z łupków, występującego od morskich obszarów na północ od Słupska i Wejherowa do okolic Hrubieszowa i Tomaszowa Lubelskiego (a nie na przykład tzw. tight gasu, czyli innego rodzaju gazu niekonwencjonalnego). Po dodaniu danych z najnowszych odwiertów, prowadzonych od 2010 r., oraz szacunków gazu ze złóż niekonwencjonalnych w takich rejonach, jak Wielkopolska czy Dolny Śląsk, szacunki te będą rosnąć. W Polsce będzie też można wydobyć ropę ze skał łupkowych. Geolodzy twierdzą, że maksymalnie do wydobycia będziemy mieli 535 milionów ton, a z największym prawdopodobieństwem mówimy o ilościach tego surowca w przedziale od 215 do 268 milionów ton. Mamy więc zasoby nawet 10,5 krotnie większe od udokumentowanych do tej pory zasobów ze złóż konwencjonalnych (które wynoszą ok. 26 Teberia 05/2012

41


R A P OR T >> mln ton). Przy obecnym rocznym zapotrzebowaniu na ropę naftową w Polsce (24 mln ton) i wliczając dotychczasowe zasoby ze złóż konwencjonalnych, oznaczałoby to 12 lat zaspokojenia pełnego zapotrzebowania polskich rafinerii na ropę naftową. Dzięki

ropie z łupków mielibyśmy zasoby odpowiadające nawet 440-letniej produkcji ropy naftowej w Polsce na dotychczasowym poziomie (bez zmiany poziomu i proporcji podaży z importu i ze źródeł krajowych).

Koncesje na poszukiwanie niekonwencjonalnych złóż gazu uzyskały od Ministerstwa Środowiska globalne firmy wydobywcze, m.in. Chevron Corporation, ExxonMobil Exploration and Production Poland Sp. z o.o., Marathon Oil Company i Lane Energy Poland Sp. z o.o., a także polskie koncerny energetyczne specjalizujące się w poszukiwaniach i wydobyciu węglowodorów konwencjonalnych, np. PGNiG S.A., Orlen Upstream Sp. z o.o., Silurian Sp. z o.o. i LOTOS Petrobaltic Sp. z o.o. Ministerstwo Środowiska wydało łącznie 110 koncesji 28 firmom, z czego najwięcej, bo 14 posiada PGNiG S.A. 42

Teberia 05/2012


Wydobycie gazu łupkowego a środowisko Czy eksploatacja gazu łupkowego może stanowić zagrożenie dla środowiska naturalnego? To pytanie kładzie się cieniem na polskie marzenia o drugiej Norwegii. Z różnych stron świata, przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych docierają przerażające wieści o skutkach szczelinowania hydraulicznego – jedynej metody, która pozwala na uwolnienie gazu zamkniętego w mikroskopijnych porach ciemnych, nieprzepuszczalnych łupków sylurskich zalegających na głębokości 3–4 km w pasie od Pomorza Środkowego do Lubelszczyzny.

– 28 sierpnia 2011 r. Wykonawcą była firma Schlumberger. W 13 sekcjach odcinka horyzontalnego wykonano otwory w stalowej rurze okładzinowej i wtłoczono 17 322 m3 wody pobranej ze specjalnego zbiornika na terenie wiertni. Do wody dodano 1271 ton piasku kwarcowego oraz 462 m3 związków chemicznych. Piasek miał zapobiegać zamykaniu się szczelin, wytworzonych przez uderzenie wody pod wysokim ciśnieniem, a dodatki chemiczne zwiększały jej zdolność penetracji, zapobiegały rozwijaniu się flory bakteryjnej i chroniły rury przed korozją.

Aby zweryfikować pogłoski naukowcy postanowili dokładnie zbadać środowisko i wody podziemne w rejonie pierwszego w kraju odwiertu, w którym firma Lane Energy przeprowadziła w połowie zeszłego roku pełnoskalowe szczelinowanie hydrauliczne. Badania przeprowadzono z inicjatywy Ministerstwa Środowiska w okresie 13 czerwca – 13 października 2011 r.

Wszechstronnie badano powietrze atmosferyczne, powietrze zawarte w glebie, wody powierzchniowe, użytkowe wody podziemne, glebę, poziom hałasu i drgania gruntu. Szczególną uwagę poświęcono występowaniu głównego składnika gazu ziemnego – metanu oraz promieniotwórczego gazu radonu. Obecność pierwszego świadczyłaby o nieszczelności cementowych zabezpieczeń rur wiertniczych albo o migracji z warstw szczelinowanych łupków gazonośnych. Radon, występujący w stanie naturalnym w skałach i wodach podziemnych, jak sugerowały niektóre publikacje naukowe, może pochodzić również z warstw łupków gazonośnych.

Zespół specjalistów badał stan środowiska naturalnego i wód podziemnych przed rozpoczęciem szczelinowania, w trakcie zabiegu i po zakończeniu prac. Koordynatorem prac był Państwowy Instytut Geologiczny. W badaniach poza geologami i hydrogeologami z Instytutu brali udział specjaliści z Instytutu Geofizyki PAN, Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, Zakładu Biologii Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Warszawskiej oraz Instytutu Nafty i Gazu w Krakowie. W pracach terenowych uczestniczyło ponad 30 osób, w pracach laboratoryjnych ok. 20 osób. Odwiert o głębokości 4075 m oznaczony jako LE –2H, z częścią poziomą o długości 1000 m, położony jest niedaleko Łebienia, w woj. pomorskim. To teren typowo rolniczy, w pobliżu Słowińskiego Parku Narodowego i obszaru Natura 2000. Odwadniany jest przez rzeczkę Kisewska Struga. Użytkowy poziom wodonośny znajduje się tutaj na głębokości 10 – 20 m ppt. Mieszkańcy korzystają również z płytszych wód gruntowych. Szczelinowanie hydrauliczne przeprowadzono w horyzontalnej części odwiertu w dniach 19 sierpnia

Badania przeprowadzone po raz pierwszy w Polsce na taką skalę nie wykazały żadnych zmian w środowisku naturalnym. Nie stwierdzono występowania metanu ani radonu. Stacje sejsmiczne Instytutu Geofizyki (20 jednostek) nie odnotowały żadnych wstrząsów podczas szczelinowania. Ani woda w Kisewskiej Strudze ani w żadnej z 20 obserwowanych studzien nie wykazała odchyleń od stanu chemicznego dokładnie zbadanego i opisanego przed szczelinowaniem. Jedynie poziom hałasu był chwilami uciążliwy, ale wyłącznie w najbliższym sąsiedztwie agregatów. Ocenie poddano też gospodarkę odpadami i wodą technologiczną. W końcowej fazie szczelinowania, zgodnie z oczekiwaniami na powierzchnię powróciła część zatłoczonego płynu technologicznego – 2781 m3. Na skutek kontaktu z silnie zasoloną wodą i samymi łupkami w strefie szczelinowania płyn został wzbogacony o chlorki i sole baru. Jak wykazały anaTeberia 05/2012 43


R A P OR T >> lizy cechował on się podwyższoną toksycznością w stosunku do niektórych grup organizmów (skorupiaków i roślin). Znaczna część płynu zwrotnego została oczyszczona w specjalnej stacji na terenie wiertni i zachowana do użycia podczas kolejnego zabiegu w innym otworze. Pozostała część jako odpad przemysłowy została skierowana do specjalistycznej utylizacji. Płyny technologiczne znajdowały się pod stałą kontrolą. Wszystkie prace prowadzone były z zachowaniem środków minimalizujących możliwość negatywnego

Opróbowanie płynu zwrotnego bezpośrednio z linii technologicznej.

44 Teberia 05/2012

oddziaływania na wody podziemne, Zastosowano system oczyszczania płynu zwrotnego, sposób przechowywania odpadów w szczelnych zbiornikach oraz zabezpieczenie powierzchni terenu płytami betonowymi i folią izolującą. Użycie sporej ilości wody na potrzeby zabiegu nie spowodowało zmniejszenia zasobów wód podziemnych w rejonie wiertni ponieważ zgodnie pozwoleniem wodno–prawnym woda była pobierana stopniowo, w ciągu kilku miesięcy i gromadzona w szczelnym basenie.


Teberia 05/2012 45


P R E ZE N TA C JE >>

Sprzedać światu nasze know-how Rozmowa z prof. Moniką Hardygórą, prezesem zarządu KGHM Cuprum, przewodnicząca Rady Programowej Międzynarodowego Kongresu Górnictwa Rud Miedzi W 2009 r. odbył się I Międzynarodowy Kongres Górnictwa Rud Miedzi. Jakie wówczas udało się sformułować wnioski, jakie udało się osiągnąć korzyści dla środowiska górnictwa miedzi? Sam fakt, że po raz pierwszy udało się zgromadzić w jednym miejscu i czasie bardzo liczne grono fachowców z Polski i z zagranicy, w tym liczną grupę Chilijczyków, należy uznać za spory sukces. I jak dotychczas była to największa w świecie konferencja poświęcona w całości zagadnieniom eksploatacji rud miedzi. Co więcej, Kongres zaowocował nawiązaniem współpracy górników z Polski, Chile i Niemiec. Od tego czasu gościliśmy już dwukrotnie w Chile. Zważywszy na fakt, iż KGHM stał się firmą globalną, bo poza Polską posiada kopalnie w Kanadzie i Chile, ta współpraca może okazać się bardzo cenna. Minęły od tego czasu niespełna trzy lata. Wydawać by się mogło, że to niedużo. Tymczasem KGHM Polska Miedź to dziś pod wieloma względami zupełnie inna spółka. Zgadza się. KGHM Polska Miedź z lokalnej firmy urósł do rangi firmy międzynarodowej. W tym kontekście Międzynarodowy Kongres Górnictwa Rud Miedzi w Lubinie nabrał zupełnie nowej wagi. KGHM wkroczył bowiem w zupełnie nowe obszary, dotąd mu nieznane, gdyż w jego posiadaniu znajdują się dziś także kopalnie odkrywkowe. Jak na tle światowego górnictwa rud miedzi plasuje się polskie górnictwo miedziowe? Kto od kogo może więcej się nauczyć – my od świata czy świat od nas? 46 Teberia 05/2012

Kopalnia miedzi Chuquicamata w Chile. Powoli dobiega koniec wielkich odkrywek.

Możemy się nawzajem od siebie uczyć. Chilijczycy, którzy wydobywają rudy miedzi głównie w kopalniach odkrywkowych powoli zaczynają wchodzić w eksploatację podziemną, gdyż część wyrobisk osiągnęła już takie głębokości, że dalej można prowadzić wydobycie tylko poprzez eksploatację podziemną. A w tym względzie polskie górnictwo miedziowe osiągnęło już taki poziom zaawansowania technologicznego, że śmiało może sprzedawać swoje khow-how. Zresztą już teraz naszymi technologiami mocno zainteresował się Kazachstan, interesuje się Iran. Udowadnia to, że po wielu latach zdobywania doświadczeń, tworzenia własnych innowacji możemy robić to samo co najwięksi, globalni gracze jak Rio Tinto czy BHP Billiton, czyli sprzedawać własną myśl technologiczną. Zbliżający się II Kongres może być świetną okazją, by zaprezentować światu nasze możliwości technologiczne, a w konsekwencji zainteresować świat naszym khow-how.


Czy w kontekście globalnej ekspansji KGHM Polska Miedź można mieć obawy, że zabraknie determinacji, by rozwijać własne, rodzime kopalnie?

Czyli strategiczna inwestycja koncernu jaką jest budowa kopalni „Głogów Głęboki” nie przeciągnie się w czasie?

Nie. Polskie kopalnie koncernu miedziowego są priorytetem dla KGHM Polska Miedź, gdyż w Polsce posiada on własne zakłady hutnicze, odpowiednie zaplecze rozwojowe, tu też ma swój rynek. Zagraniczne kopalnie są uzupełnieniem dla polskiej części koncernu, pozwalają rozszerzyć bazę surowcową. Obecne, wysokie ceny miedzi sprawiają, że wydobycie rud miedzi z polskich kopalń jest wciąż bardzo efektywne ekonomicznie, mimo, że warunki górniczo-geologiczne są coraz trudniejsze. A dzieje się tak również dlatego, że coraz większe znaczenie w górnictwie rud miedzi odgrywają innowacyjne technologie. Temu też został podporządkowany program „KGHM 2060”. Musimy rozwijać mechanizację i automatyzację wydobycia, jeśli chcemy być konkurencyjni.

Nie, gdyż nie może. Określone działania zostały już podjęte. Szyb jest wiercony już od dłuższego czasu. Inwestycje w górnictwie nie są jednak tak spektakularne jak choćby w budownictwie komercyjnym, gdzie galerie handlowe powstają niemal z dnia na dzień. Budowa kopalni „Głogów Głęboki” to ogromny pakiet skomplikowanych działań logistyczno-organizacyjnych, których realizacja rozciągnięta jest na wiele lat.

Rozmawiał: Jacek Srokowski c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas

Teberia 05/2012

47


P R E ZE N TA C JE >>

Cegła też może być innowacyjna Kopalnia „Bogdanka” może poszczycić się nie tylko innowacyjnym podejściem do eksploatacji węgla kamiennego, ale podobnym podejściem do gospodarki odpadami. Gospodarka odpadami jest jednym z najważniejszych problemów ekologicznych kopalń węgla kamiennego. Zakłady wydobywcze radzą sobie z tym problemem na różne sposoby - wykorzystują kamień do likwidacji wyrobisk lub rekultywacji powierzchni. W „Bogdance” odpady służą do produkcji… cegły klinkierowej. Wieloletnie badania geologiczne prowadzone w trakcie eksploatacji lubelskich pokładów węgla kamiennego wykazały wysoką przydatność odseparowanych skał przywęglowych do produkcji budowlanych materiałów ceramicznych. Istnieją wprawdzie na świecie zakłady wykorzystujące łupki przywęglowe do produkcji wyrobów ceramiki budowlanej, natomiast nikt w świecie oprócz lubelskiej „Bogdanki” nie produkuje z tego surowca cegły elewacyjnej. Dzieje się tak od 1997 roku, kiedy to w sąsiedztwie kopalni powstał Zakład Ceramiki Budowlanej „Ekoklinkier”, będący częścią grupy Lubelski Węgiel „Bogdanka” SA. O uruchomieniu produkcji wyrobów ceramicznych z odpadów zaważyła w dużej mierze ekologia – „Bogdanka” leży na obrzeżach Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Do czasu otwarcia wspomnianego zakładu odpady były składowane tylko i wyłącznie na hałdach przykopalnianych. Bilans działalności Zakładu Ceramiki Budowlanej „Ekoklinkier” jest jak najbardziej dodatni. Mało, że zyskało środowisko, to i przedsięwzięcie to okazało się dochodowe. Kopalnia nie ponosi opłat z tytułu wywożenia odpadów, opłat z tytułu ochrony środowiska, kosztów związanych z utrzymaniem składowiska, bynajmniej w stosunku do utylizowanej części odpadów. 48

Teberia 05/2012

Zakład utylizuje projektowane ilości łupka przywęglowego, czyli odpadu powstającego w zakładzie przeróbki mechanicznej węgla. Jest to zaledwie część odpadów powstających w wyniku eksploatacji węgla, bowiem nie każdy odpad może być wykorzystany do produkcji cegieł. Najważniejszym parametrem jest zawartość minerałów ilastych. Łupek ilasty jest niczym innym jak tylko sprasowaną ciśnieniem złoża gliną. Jeżeli surowiec zawiera większą ilość innych skał np. piaskowców, wówczas nie nadaje się do produkcji cegły elewacyjnej. Mało tego, niektóre złoża, w kontekście produkcji


Najnowszym projektem budowlanym przy którym wykorzystywana jest cegła z „Bogdanki” jest Centrum Czystych Technologii Węglowych w Katowicach.

Docelowo produkcja ma być zwiększona o ok. 40 proc, co nie zmienia faktu, iż ZCB Ekoklinkier jest obecnie czołowym producentem cegły elewacyjnej w Polsce. Cegła z „Bogdanki” jest wykorzystywana nie tylko w budownictwie jednorodzinnym. Wiele budynków użyteczności publicznej - szkoły, biurowce, obiekty sportowe - budowane były przy pomocy cegły Ekoklinkier. Najnowszym projektem budowlanym przy którym wykorzystywana jest cegła z „Bogdanki” jest Centrum Czystych Technologii Węglowych w Katowicach. - W swojej pracy wykorzystuję wszystkie dostępne materiały, ze szczególnym uwzględnieniem materiałów tradycyjnych. Szukając materiału elewacyjnego podkreślającego przesłanie budynku laboratoryjnego Centrum Czystych Technologii Węglowych Głównego Instytutu Górnictwa w Katowicach natrafiłem na markę Ekoklinkier i postanowiłem ją wykorzystać. Myślę, że dzięki cegle z Bogdanki wydobyłem charakter tego miejsca – podkreśla Krzysztof Barysz, znany śląski architekt, autor projektu budynku. Wykorzystanie przy budowie głównego obiektu Centrum Czystych Technologii Węglowych cegły z „Bogdanki” ma dość symboliczne znaczenie. Miejsce, w którym mają powstawać innowacyjne, przyjazne środowisku technologie spalania węgla powstało dzięki materiałowi budowlanemu, który symbolizuje idee zrównoważonego rozwoju w górnictwie węglowym.

Jacek Srokowski ceramiki, zawierają zbyt dużą zawartość minerałów bardzo szkodliwych, np. margla, pirytu, siarki. Mimo to, w odniesieniu do złoża w „Bogdance”, blisko 60 proc. odpadów powęglowych towarzyszących wydobyciu węgla nadaje się do produkcji wyrobów ceramicznych. A że nie wszystkie są wykorzystane wynika z prozaicznej przyczyny - ZCB Ekoklinkier wykorzystuje już maksymalnie swoje moce produkcyjne. W „Bogdance” śmieją się, że gdyby chcieli przerabiać w zakładzie ceramicznym maksymalną ilość odpadów, wówczas zasypaliby Polskę cegłą elewacyjną. I tak dziś już produkują 13 mln sztuk rocznie.

c zapraszamy do dyskusji @ napisz do nas

Teberia 05/2012 49



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.