Kraków Underground, czyli metro rozbudza...
Z ziemi polskiej - od genialnego pomysłu do globalnego sukcesu
NUMER 2 (33) LUTY 2014
NAUKA / TECHNOLOGIE / GOSPODARKA / CZŁOWIEK
Who’s the lipstick on the glass? – albo cyber-detektywi na tropie
Spis treści:
Wydawca:
Fundacja dla Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie
Jerzy KICKI
Prezes Fundacji dla AGH
Artur DYCZKO
4 NA CZASIE 6 NA CZASIE 8 KREATYWNI 10 EKO 12 TRENDY 14 NA CZASIE 16 STARTUP 18 NA OKŁADCE 28 O TYM SIĘ MÓWI 38 OPINIE 46 PREZENTACJE 52 EDYTORIAL
Na drodze do NASDAQ Polska Agencja Kosmiczna na politycznej ścieżce Polska w Airbusie? Ożywiony „szkieletor” Biurowa, energetyczna wyspa Bierz i jedź
Wykreować polskiego Google’a Z ziemi polskiej
Who’s the lipstick on the glass? Kraków Underground Górnictwo w Polsce KGHM inwestuje w inteligentne kopalnie
Dyrektor działu wydawniczo-kongresowego Fundacji dla AGH Dyrektor Zarządzający Projektu Teberia
Jacek SROKOWSKI Redaktor naczelny jsrokowski@teberia.pl
Biuro reklamy: reklama@teberia.pl
Studio graficzne:
Tomasz CHAMIGA
tchamiga@teberia.pl
Adres redakcji:
Fundacja dla Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie, pawilon C1 p. 322 A Al. Mickiewicza 30, 30-059 Kraków tel. (012) 617 - 46 - 04, fax. (012) 617 - 46 - 05 e-mail: redakcja@teberia.pl, www.teberia.pl f-agh@agh.edu.pl, www.fundacja.agh.edu.pl NIP: 677-228-96-47, REGON: 120471040, KRS: 0000280790
Konto Fundacji:
Bank PEKAO SA, ul. Kazimierza Wielkiego 75, 30-474 Kraków, nr rachunku: 02 1240 4575 1111 0000 5461 5391 SWIFT: PKO PPLPWIBAN; PL 02 1240 4575 1111 0000 5461 5391 Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń. © Copyright Fundacja dla AGH Wszelkie prawa zastrzeżone.Żaden fragment niniejszego wydania nie może być wykorzystywany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
EDYTORIAL
Na drodze do NASDAQ
Z
a 3-4 lata będziemy świadkami wejścia polskiej spółki na NASDAQ – wieszczy dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, które uruchomiło właśnie z prywatnymi inwestorami Pitango Investin Ventures, największy fundusz zaawansowanych technologii na naszym rynku. Zapachniało wielkim światem, może nawet... Doliną Krzemową. Od lat marzy nam się globalny sukces polskiej firmy technologicznej, czegoś na miarę fińskiej Nokii czy szwedzkoestońskiego Skype`a. Oczywiście, taki sukces najłatwiej osiągnąć w Stanach Zjednoczonych, w takich ośrodkach jak Dolina Krzemowa czy okolice Bostonu (Droga 128), gdzie rozwinęły się całe ekosystemy firm wysokiej technologii, ośrodków badawczych, akademickich, pośredników finansowych, konsultantów, firm inżynierskich, projektowych, designerskich, PR i innych gotowych do natychmiastowej płynnej współpracy w zmiennych konfiguracjach. Tworząc startup w USA, szczególnie w Dolinie Krzemowej, ma się znacznie łatwiejszy start – przyznają sami startupowcy. Światowe media, inwestorzy koncentrują się wokół tego miejsca, więc
pomoc oraz wsparcie, jakie można tam otrzymać, jest ogromne. Sami jednak przyznają, że prestiżowa lokalizacja może im pomóc, jednak to zespół decyduje o sukcesie projektu, nie miejsce – jego kreatywność i konsekwencja z jaką realizuje wytyczony plan. W zgranym i zgodnym zespole pomysły ewoluują bardzo szybko, krystalizując się i dojrzewając. Ale pomysł to nie wszystko, bez odpowiedniego wsparcia żadna technologia, nawet najbardziej innowacyjna nie ma szansy się przebić. I to był zwykle największy problem młodych, polskich startupów. Wsparcia finansowego i organizacyjnego musiały najczęściej szukać na zachodzie, bo polski rynek kapitału ryzyka (venture capital) był przez lata niezwykle ubogi, by powiedzieć, że go nie było. O tym jak najbardziej rokujące polskie startupy torowały sobie drogę do sukcesu w ciekawy sposób opisuje Piotr Pawlik. Zapraszam do lektury jego tekstu oraz do innych, ciekawych publikacji, jakie znalazły się w tym numerze teberii.
Teberia 2/2014
Jacek Srokowski
4
Teberia 2/2014
5
NA CZASIE
Polska Agencja Kosmiczna na politycznej ścieżce
W
czerwcu posłowie będą głosować w sprawie utworzenia Polskiej Agencji Kosmicznej. Agencja będzie podlegała bezpośrednio premierowi, a jej początkowy budżet to ok. 5-10 mln zł rocznie. Do podstawowych zadań Agencji będzie należało nie eksplorowanie kosmosu, lecz obronność oraz wspieranie polskiego przemysłu.
– Tu nie rozmawiamy o kosmosie, o pracach naukowych, locie na Marsa, rozmawiamy o programach obronnych, które stanowią 70 proc. aktywności Agencji. Rozmawiamy o obronności kraju, o naszym bezpieczeństwie fizycznym i o komforcie życia obywateli, bo z orbity można to wszystko robić – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes dr Włodzimierz Lewandowski, główny
Teberia 2/2014
6
fizyk Międzynarodowego Biura Wag i Miar. Projekt ustawy o PAK wpłynął do laski marszałkowskiej w grudniu ubiegłego roku. Obecnie trwają prace legislacyjne. Lewandowski spodziewa się, że w głosowaniu w Sejmie projekt poprą politycy wszystkich partii. Podobnie było w przypadku ratyfikacji przystąpienia Polski do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). W październiku 2012 r. za akcesją zagłosowało wszystkich 434 obecnych posłów. Lewandowski zaznacza, że PAK będzie podlegała bezpośrednio premierowi. Ocenia, że wpłynie to na większy autorytet Agencji oraz umożliwi współpracę pomiędzy różnymi obszarami administracji, podległymi różnym resortom. Koszty PAK-u, przynajmniej początkowo, będą bardzo nieduże. – Agencja będzie kosztować rocznie niedużo w porównaniu do składki, jaką Polska wpłaca do Europejskiej Agencji Kosmicznej, która jest rzędu 130 mln zł. Te pieniądze potem się zwracają kontraktami. A Polska Agencja Kosmiczna będzie kosztować na początku od 5 do 10 mln zł, personel będzie od 20 do 30 osób. Zakłada się, że za 10 lat może dojść do 200-300 osób – to jest skala potrzebna Polsce – i to właściwie tylko inżynierów. Tu nie powinno być żadnych biurokratów – podkreśla Lewandowski. To znacznie mniejsza skala niż np. we Francji, która jest jedną z głównych potęg kosmicznych. Tamtejsza agencja zatrudnia 2 tys. osób i kosztuje rocznie 2 mld euro.
Swoje agencje kosmiczne mają też znacznie słabiej rozwinięte kraje i w ocenie Lewandowskiego czas najwyższy, by i Polska do nich dołączyła. Zadania PAK-u nie będą jednak związane z kosztowną eksploracją dalekiej przestrzeni kosmicznej, lecz bardziej z działaniami w zakresie obronności. Eksperci PAK będą zajmowali się koordynacją kontraktów pozyskiwanych przez polskie przedsiębiorstwa w związku z członkostwem w ESA. Obecnie odpowiadają za to różne ministerstwa, gdzie często brakuje ekspertów w tej dziedzinie. Lewandowski zapewnia, że PAK będzie miał bardzo silne kadry, dzięki którym do polskiej gospodarki wrócą pieniądze z ESA. Agencja pomoże m.in. w dostosowaniu technologii do europejskich wymogów. – To będzie powodować ferment przemysłowy, organizacyjny, będzie kreować nowe miejsca pracy, dochody. A nowe miejsca pracy są bardzo ważne dla polskich absolwentów uczelni. Agencja będzie wielkim pracodawcą, może nie od razu, ale w przyszłości – to będą setki bardzo wyspecjalizowanych miejsc pracy. Ale Agencja będzie generować tysiące miejsc pracy w polskim przemyśle – zapowiada Lewandowski.
Teberia 2/2014
źródła: newseria
7
NA CZASIE
Polska w Airbusie?
R
ozmowy polskich ministrów obrony i spraw zagranicznych o udziale Polski w strukturze Airbus Group (d. EADS) trwają już od końca ubiegłego roku. Według władz firmy, udział Polski w strukturze europejskiego koncernu zbrojeniowego mógłby zwiększyć aktywność polskiego przemysłu obronnego i Polska miałaby szansę powtórzyć sukces Hiszpanii, której branża obronna wzrosła dziesięciokrotnie w ciągu ostatnich 13 lat. Dziś udziały w koncernie mają Francja, Niemcy i Hiszpania (łącznie 28 proc.).
Przedstawiciele Airbusa zapewniają, że Polska może stać się pełnowartościowym członkiem systemu. – Polska będzie w pełni zintegrowana z europejską polityką obronności, co nada kierunek polskiemu przemysłowi, ponieważ będzie on brał udział w naszych programach. Model dla Polski jest ten sam, który zastosowaliśmy w Hiszpanii. Hiszpania była obecna przy tworzeniu EADS [European Aeronautic Defence and Space Company – red.], poprzednika Airbus Group. Jeśli zmierzymy postęp, jaki dokonał się w Hiszpanii od powstania koncernu w 2001 roku, to zauważymy dziesięciokrotne zwiększenie aktywności w przemyśle. Czemu by nie zrobić tego samego w Polsce – mówi Jean-Pierre Talamoni, wiceprezes, kierownik ds. międzynarodowych projektów w Airbus Group.
Teberia 2/2014
8
Na razie, jak podkreśla, potrzebny jest jednoznaczny sygnał do rozpoczęcia współpracy. –Kiedy powiedziałem, że jako Airbus Group chcielibyśmy związać się z polskim przemysłem, byliśmy przygotowani na to, że odpowiecie nam jednak „nie”. Ale nigdy byśmy wam tego nie proponowali, jeśli bylibyśmy pewni, że odmówicie. Więc wciąż jest szansa, że powiecie „tak” i musimy ją w pełni wykorzystać – zapewnia Talamoni. Jego zdaniem, zaangażowanie Polski we współpracę przyczyni się również do przyspieszenia prac nad budową europejskiej obronności. – Nie można sobie wyobrazić tworzenia obronności Europy bez uczestnictwa Polski, jednej z najliczniejszych narodowości w Unii. Bez Polski na pokładzie nic nie osiągniemy. Jeśli natomiast Polska się zaangażuje, będzie to impuls do podjęcia decyzji przez innych – podkreśla wiceprezes Airbus Group. Europa jest na razie na początku procesu budowania wspólnej polityki obronnej. Talamoni podkreśla, że może to zająć jeszcze kolejne 20, a nawet 30 lat, ale to konieczny proces. – Pewnego dnia w końcu będziemy mieli europejską obronę, albo nie będziemy
mieli Europy. Nie możemy być zależni od kogoś innego w kwestii naszej obronności, nawet jeśli jest to tak ważny sprzymierzeniec, jakim są Stany Zjednoczone. Musimy polegać na sobie, ale musimy zacząć już teraz – dodaje. Problem jest brak spójnej wizji politycznej w kwestiach obronności, która kiedy już się pojawi, powinna przerodzić się w poważny dialog z przemysłem. – Kiedy przemysł zrozumie, jaka jest ustalona wizja polityczna, i będzie mieć pewność, że to się nie zmieni, to wtedy się dostosuje. Jednak dopóki firmy przemysłowe tego nie wiedzą, będą kontynuować obronę swojego małego terytorium – podkreśla Jean Pierre Talamoni. – Spójrzmy na różnice między Europą a USA w liczbie rodzajów sprzętów. USA mają na przykład jeden model czołgu, a my mamy cztery. Amerykanie mają cztery lub pięć rodzajów samolotów, my mamy 16. Brak współpracy państw europejskich powoduje, że trudno Europie konkurować w produkcji innowacyjnego sprzętu ze Stanami Zjednoczonymi. W dłuższej perspektywie doprowadzi to zdaniem wiceprezesa Airbus Group do tego, że rządy krajów europejskich będą musiały wyposażać swoje siły zbrojne w USA, a to może jeszcze zwiększyć zależność Europy od Ameryki.
Teberia 2/2014
źródła: newseria
9
KREATYWNI
Ożywiony „szkieletor”
Projekty ożywienia miejskich pustostanów, m.in. słynnego niedokończonego wieżowca zwanego „szkieletorem”, opracowali wspólnie studenci krakowscy różnych kierunków – architektury, sztuk pięknych, socjologii i filozofii. Efektem ich prac jest wystawa projektów architektonicznych, którą można oglądać w Pałacu Sztuki w Krakowie.
U
źródeł ekspozycji „Trans-formacje lokalnej tożsamości: Forum – Cracovia – NOT” leżą interdyscyplinarne warsztaty studenckie, które odbyły się w połowie listopada ub.r. W zajęciach pt. „Nowa Przestrzeń 2013” wzięli razem udział studenci Akademii Sztuk Pięknych Wydziału Architektury Wnętrz,
Politechniki Krakowskiej Wydziału Architektury, Instytutu Socjologii UJ i Zakładu Estetyki Instytutu Filozofii UJ. Hasłem tegorocznych warsztatów była Trans-formacja lokalnej tożsamości, a podjęte działania obejmowały budynki dawnych hoteli Forum, Cracovia i „szkieletora”, czyli NOT-u.
Teberia 2/2014
10
Przez całe cztery dni dziewięć interdyscyplinarnych zespołów zmagało się z twórczą realizacją własnych pomysłów na nową funkcję dla trzech krakowskich „pustostanów” wywodzących się z modernistycznej architektury. Problemem do rozwiązania była nie tylko architektoniczna adaptacja, zaproponowanie nowych rozwiązań formalnych, ale również „wyszukanie” niebanalnych propozycji na „życie po życiu”, jak również wypracowanie niestandardowych propozycji formalnych kształtujących przylegające do nich bezpośrednio otoczenie, ponowne publiczne jego użytkowanie, doświadczanie i odkrywanie przez mieszkańców wszystkich dzielnic Krakowa, stworzenie nowych ponadlokalnych wartości społecznych, wspólnych przestrzeni do życia. Każdy z zespołów projektowych po wylosowaniu obiektu – nie mając obciążeń zawodowych, ekonomicznych, zapominając o paradygmacie architektury, a czasami wręcz prawach fizyki – urzeczywistniał swoje wyobrażenia dając odpowiedź na postawione problemy. W efekcie powstały wizje miasta, w któ-
rym studenci chcieliby mieszkać, uczyć się, pracować, ale nie w cieniu architektonicznych „trupów”. Uczestnicy warsztatów w swoich koncepcjach projektowych zmienili smutne realia i za każdym razem odkryli dla nas nową rzeczywistość o cechach kulturotwórczych, która łączy w sobie zagadnienia i problemy z zakresu architektury, socjologii, estetyki i filozofii. Owe wizualne reprezentacje będące efektami odbytych warsztatów uwzględniają istotną wartość, jaką stanowią przeprowadzone konsultacje społeczne. A to już nie jest wirtualny świat. We wszystkich pracach projektowych wykonanych przez studentów zachowany został ślad przeszłości. Wypracowana przez ostatnie dwa lata innowacyjna metoda wspólnej pracy uwzględniająca różne perspektywy oglądu kilku dziedzin nauki i sztuki stała się platformą do dalszych działań mających na celu zwrócenie uwagi mieszkańców na priorytetowe problemy związane z przestrzenią publiczną Krakowa.
Teberia 2/2014
jm
11
EKO
Biurowa, energetyczna wyspa W Katowicach został otwarty pierwszy w Polsce w pełni pasywny budynek biurowy.
B
udynek pasywny oparty jest o ekologiczne i energooszczędne rozwiązania. Jego bryła została zaprojektowana tak, aby wyeliminować niepotrzebne straty ciepła. W celu pozyskania jak największej ilości światła dziennego pomieszczenia biurowe przewidziano w obwodzie budynku. Dopływ naturalnego światła zapewni również atrialny układ ciągów komunikacyjnych z przeszkleniem w centrum obiektu. Budynek pozbawiony jest tradycyjnych systemów grzewczych i chłodzących. Został wyposażony w zewnętrzne żaluzje chroniące przed przegrzaniem pomieszczeń w lecie. Natomiast ponadstandardowa izolacja ścian, stropu i podłogi oraz potrójne okna pasywne, o niskim współczynniku przenikania ciepła, chronią go przed utratą ciepła w zimie. Biurowiec jest swego rodzaju „energetyczną wyspą” posiadającą własne podwójne zasilanie oraz generatory prądu i ciepła. Jest on w pełni samowystarczalny energetycznie. Do funkcjonowania nie potrzebuje energii pochodzącej z zewnątrz.
W ten sposób będzie ona dostarczana jedynie do zasilenia urządzeń, które się w nim znajdą. W przypadku awarii energię dostarczy generator, dzięki czemu nie zostanie przerwana ciągłość pracy wszystkich urządzeń. Na 7,5 tys. metrach kwadratowych obiektu znajdą się pomieszczenia przeznaczone na laboratoria. Udostępniany będzie sprzęt: urządzenia pomiarowe i atestujące, inne urządzenia wdrożeniowe, oprogramowanie specjalistyczne i sprzęt komputerowy. Na chwilę obecną w Parku znajduje się już laboratorium tzw. sztucznego słońca, służące do badania kolektorów słonecznych, a wkrótce także ogniw fotowoltaicznych. Jest również pracownia badania nowoczesnych pieców na węgiel i pelet oraz pomp ciepła. Budynek pasywny ma być uzupełnieniem tego zaplecza. Znajdzie się tam laboratorium mobilnych urządzeń do termomonitoringu
Teberia 2/2014
12
budynków z kamerami termowizyjnymi i aparaturą do badania szczelności obiektów oraz urządzenia do pomiaru i oszczędzania zużycia prądu. Będzie także laboratorium do oceny materiałów budowlanych pod kątem ich odporności na działanie warunków zewnętrznych – deszczu, mrozu czy skoków temperatury. Możliwe będzie również badanie materiałów pod kątem ich trwałości wobec upływającego czasu. Przyspieszenie procesu starzenia się materiałów jest możliwe tylko w warunkach laboratoryjnych, w tzw. komorach starzenia. Powstaje też laboratorium inteligentnych sieci energetycznych oraz centrum zarządzania system energetycznym całego Parku. Uzupełnieniem całości będzie laboratorium informatyczne z centrum przetwarzania danych. W biurowcu są też pomieszczenia wystawiennicze, administracyjno-techniczne
oraz sale konferencyjno-szkoleniowe. W budynku znajdą się również siedziby innowacyjnych firm, prowadzących działalność związaną z szeroko rozumianą energooszczędnością, np. przedsiębiorstwa sektora informatycznego budujące systemy wspierające poszanowanie energii, firmy z dziedziny automatyki, elektroniki, odnawialnych źródeł energii itp. Powierzchnie budynku wynajęły m.in. Grupa 3S, Flakt Bovent oraz Real Deal. Za kilka tygodni wprowadzą się kolejne firmy. Świeżo otwarty budynek już został doceniony. Otrzymał nagrodę Komisji Europejskiej Green Building Award 2013 i wyróżnienie w konkursie Innowator Śląska 2012.
Teberia 2/2014
jm
13
TRENDY
Wypożyczyć samochód jak rower
Bierz i jedź
S
ystem Car2go, podobny do systemu wypożyczalni rowerów Veturilo, chce na warszawskie ulice wprowadzić firma Mercedes. System jest banalnie prosty i ma być nawet łatwiejszy w obsłudze od wypożyczania rowerów miejskich. Wystarczy za pomocą mobilnej aplikacji zlokalizować wolny samochód, wypożyczyć i zostawić po zakończeniu jazdy w dowolnym miejscu (tu widzimy nawet przewagę systemu, bowiem veturilo można zostawić tylko w stacji dokującej). Jak mówią przedstawiciele firmy, parkowanie miałoby być bezpłatne, a samochodami będzie można kursować nawet buspasami. W tej chwili trwają rozmowy z miastem. Pierwsze wypo-
życzalnie miałyby zostać wprowadzone - jeśli wszystko pójdzie dobrze - jeszcze w listopadzie tego roku. Ceny nie są jeszcze znane, wiadomo tylko, że mają być dostępne dla mieszkańców, a płacić się będzie w systemie minutowym. W Europie to żadna nowość. Podobne systemy wprowadzono już w 25 miastach, w siedmiu krajach (m.in. w Niemczech, Austrii, Holandii czy Kanadzie). Do tej pory skorzystało z systemu ponad 600 tys. kierowców, a samochody wypożyczano 18 milionów razy. System Car2go, podobny do systemu wypożyczalni rowerów Veturilo, chce na warszawskie ulice wprowadzić Mercedes. Niewykluczone, że możliwość wypożyczenia auta na krótki czas pojawi się już w listopadzie tego roku.
Teberia 2/2014
14
Trwają rozmowy z miastem. Dotyczą m.in. możliwości bezpłatnego parkowania i poruszania się buspasami. – Jest to system podobny do Veturilo, ale nie są to rowery, a samochody marki Smart, które mają 2,5 metra długości. Będzie je można za pomocą aplikacji na smartfonie zlokalizować, bez żadnego problemu wypożyczyć i zostawić gdziekolwiek. To jest zaleta w stosunku do systemu Veturilo, że nie trzeba będzie ich dokować w konkretnym miejscu – zapowiada w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes Ewa Łabno-Falęcka, dyrektor public relations Mercedes Benz Polska. – W tej chwili są prowadzone rozmowy z władzami Warszawy, ponieważ te auta mają parkować bezpłatnie i będą mogły jeździć buspasami. Usługa polegająca na krótkoterminowym wynajmie konwencjonalnych lub elektrycznych samochodów miejskich zyskuje na popularności na całym świecie. Jak wynika z badań amerykańskiego think-tanku Navigant Research, w połowie 2013 r. na całym świecie było ok. 2,3 mln użytkowników takich systemów. Badacze przewidują, że do 2020 r. ich liczba wzrośnie do 12 mln. Car2go jest spółką należąca w całości do Daimler AG, właściciela Mercedesa. System działa w 25 miastach na całym świecie i ma ponad 500 tys. użytkowników. Spółka nalicza opłaty minutowo i umożliwia wynajem samochodu na trasę w jedną stronę. Największy oddział
Car2go znajduje się w Berlinie, gdzie w systemie jest ok. 1,2 tys. pojazdów. Podobne systemy działają również w innych dużych miastach, np.: w Paryżu, Londynie czy Oslo. Z myślą o jeździe w mieście Mercedes stopniowo poszerza ofertę aut ekologicznych. Jednak sprzedaż samochodów hybrydowych i elektrycznych dopiero się w Polsce rozwija. – Do 2020 roku właściwie każdy model naszych samochodów będzie miał wersję hybrydową. Mamy taką wersję klasy S 500 Plug-in Hybrid [ładowana z gniazdka – red.]. Mamy również samochody elektryczne – to już jest trzecia generacja Smarta. Można powiedzieć, że to nie jest bajka o przyszłości, te samochody już są – przekonuje Łabno-Falęcka. Zauważa jednak: – Niestety takich aut sprzedało się niewiele, i wydaje mi się że nie tutaj leżą największe możliwości. Barierą w rozwoju pojazdów elektrycznych jest ich cena, która jest znacznie wyższa od cen innych typów aut. Również osoby zainteresowane hybrydą muszą liczyć się z dodatkowymi kosztami. Dyrektor PR w Mercedesie podkreśla, że nowe pojazdy o napędzie konwencjonalnym są znacznie tańsze, a ich spalanie jest również na bardzo niskim poziomie.
Teberia 2/2014
źródła: newseria
15
NA CZASIE
Wykreować polskiego Google’a To ma być przełom w finansowaniu badań i rozwoju w Polsce. Sojusz publicznoprywatny doprowadził do powstania największego funduszu zaawansowanych technologii na naszym rynku, o kapitale 210 mln zł. Pieniądze zostaną przeznaczone na rozwój nowatorskich pomysłów, które mogą trafić na amerykański NASDAQ.
N
arodowe Centrum Badań i Rozwoju, Pitango Venture Capital i Investin podpisały 20 lutego umowę w ramach programu BRIdge VC. Pitango, największy izraelski fundusz venture capital, wspólnie z polską Grupą Investin utworzy fundusz inwestycyjny Pitango Investin Ventures (PI Ventures) zarządzający kapitałem w wysokości 210 mln złotych. Ponad połowę tej kwoty zapewni Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. – To oznacza uruchamianie wspólnego funduszu nakierowanego na wysoko technologiczne przedsięwzięcia gospodarcze, równocześnie bardzo ryzykowne, ale dające też dużą nadzieję, szansę na zysk w przypadku sukcesu komercyjnego – mówi Leszek Grabarczyk, zastępca dyrektora Narodowego Centrum Badań
i Rozwoju – Te środki prywatne w wysokości 100 mln złotych będą gromadzone na rynku polskim i zagranicznym, także i amerykańskim. Muszą być dołączone do środków publicznych, po to, żeby te przedsięwzięcia mogły ruszyć. Pozostała część musi zostać zgromadzona w ciągu najbliższych miesięcy. Kolejnym etapem będzie poszukiwanie rentownych rozwiązań technologicznych wśród polskich firm i innowatorów. Powstający fundusz ma być wsparciem dla komercjalizacji wyników prac badawczo-rozwojowych. Dzięki temu ma zostać pokonana luka inwestycyjna, na jaką często napotykają polskie innowacyjne projekty. – Po sześciu lub dziewięciu miesiącach rozpocznie się operacyjna działalność polegająca na szukaniu dobrych po-
Teberia 2/2014
16
mysłów technologicznych, kreowaniu przedsięwzięć gospodarczych małych spółek z etapów technologicznych, a następnie, poszukiwaniu możliwości korzystnego wyjścia z inwestycji i sprzedaży na rynku globalnym. Nie jest dla nas żadnym ograniczeniem Polska, Unia Europejska, będziemy poszukiwać możliwości korzystnych transakcji na rynku globalnym – mówi Leszek Grabarczyk. – Reprezentowany przez nasze zespoły badawcze wysoki poziom pozwala wierzyć, że za 3-4 lata będziemy świadkami wejścia polskiej spółki na NASDAQ (rynek gdzie notowani są tacy giganci, jak: Google, Intel Corp., Microsoft Corp., Dell czy Apple Inc. - red.) - przekonuje – mówi prof. Krzysztof Jan Kurzydłowski, dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. – Polska gospodarka udowodniła swoją odporność na zawirowania ekonomiczne, stale wykazując wzrost gospodarczy pomimo kryzysu i spowolnienia w Europie. Polskie firmy i innowatorzy tworzą rosnącą liczbę rentownych rozwiązań technologicznych, co jest niezbędnym elementem rozwoju rynku venture capital – podkreśla Rami Kalish, partner zarządzający i współzałożyciel Pitango. Pitango Venture Capital zarządza kapitałem o wartości ponad 1,6 mld dolarów i jest największą grupą venture capital w Izraelu. Od momentu założenia w 1993 roku fundusz zainwestował w ponad 180 spółek technologicznych. Niektóre z nich upublicznione przez wprowadzenie na NASDAQ, inne stały się częścią korporacji takich jak Apple, Microsoft, Cisco, IBM, czy Oracle.
Pitango Investin Ventures (PI Ventures) będzie największym funduszem zaawansowanych technologii na polskim rynku i pierwszym utworzonym w ramach programu BRIdge VC. Zapewni wieloletnie finansowanie spółek portfelowych, a także stałe wsparcie biznesowe na etapie rozwoju produktu oraz przy budowaniu relacji międzynarodowych z globalnymi klientami i partnerami strategicznymi. – Chcemy, by tak jak 20 lat temu w Izraelu program Yozma przyspieszył inwestycje w rozwój zaawansowanych technologii, tak fundusz Pitango Investin Ventures pomógł polskim firmom technologicznym osiągać globalne sukcesy. Jesteśmy dumni, że możemy brać aktywny udział w rozwoju polskiej innowacyjności – mówi Władysław Halbersztadt, partner zarządzający Pitango Investin Ventures oraz współzałożyciel grupy Investin. – Bardzo pozytywnie oceniamy skalę i jakość możliwości biznesowych polskiego sektora technologicznego i potencjału, jaki on oferuje. Wierzymy, że nasze projekty zapewnią inwestorom ponadprzeciętne zyski, a także ugruntują w Polsce światowe standardy venture capital finansującego rozwój zaawansowanych technologii – dodaje Piotr Koral, prezes Grupy Investin. Profil inwestycyjny funduszu PI Ventures obejmuje różne etapy rozwoju firm i branże, w tym software, hardware, komunikację, internet i media, aplikacje mobilne, bezpieczeństwo sieci, technologie materiałowe, urządzenia medyczne oraz agrotechnologie.
Teberia 2/2014
17
STARTUP
Z ziemi polskiej
Startupy to gorączka złota dwudziestego pierwszego wieku. W tym nowym amerykańskim śnie pomysł, pokój w akademiku i kolega na informatyce mają wystarczyć, by stworzyć milionowy biznes. I często nie trzeba wiele więcej, by zdobyć zaufanie inwestorów, a z ich pomocą – serca klientów. Rynek startupów jest też chyba najbardziej egalitarną gałęzią gospodarki: dostępność komputerów, wiedzy i kapitału sprawiają, że hit może powstać zarówno w Kalifornii jak i w Małopolsce. Ale droga od genialnego pomysłu do globalnego sukcesu jest długa i trudna, i mimo wielu drogowskazów, każdy startup musi ostatecznie odnaleźć ją sam.
Produkt przede wszystkim
S
tartupowy biznes często kojarzy się z innowacyjnością rozumianą jako wprowadzenie zupełnie nowego produktu lub funkcjonalności, które pociągną za sobą zmianę sposobu zachowania się ludzi, wprowadzą
nowe zwyczaje, poszerzą rzeczywistość o nowy kontekst. Szuka się nowości, czegoś, czego jeszcze nie było. Tymczasem wiele z najbardziej spektakularnych sukcesów osiągają nie twórcy nowych wynalazków, ale ci, którzy potrafią je usprawnić.
Teberia 2/2014
18
Potwierdza to nie tylko sukces Facebooka, który nie był przecież pierwszym serwisem społecznościowym, ale też sukces IVONY, syntezatora mowy
rodem z Gdańska. Rodzimy startup, który rozwinął się w ciągu kilku lat w firmę o dobrze ugruntowanej pozycji pokazuje, że to właśnie jakość produktu, a nie „rewolucyjny” pomysł czy biuro w dolinie krzemowej wystarcza do wypłynięcia na szerokie, międzynarodowe wody. Co więcej, taki produkt może oszczędzić zabiegów wokół pozyskiwania kapitału – jeśli będzie dość dobry, inwestorzy zjawią się sami. Imitowanie ludzkiego głosu za pomocą maszyn to nic nowego – pierwsze próby stworzenia syntezatorów mowy podjęto ponad dwieście lat temu. Komputery
sprawiły, że proces ten przyśpieszył, choć nawet najlepsze syntezatory wciąż łatwo można odróżnić od naturalnej ludzkiej mowy. Tradycyjnie syntezatory miały pomagać osobom niewidomy i niedowidzącym – i od tej grupy klientów zaczęli twórcy IVONY: Łukasz Osowski i Michał Kaszczuk. Działając jeszcze „po partyzancku” w akademiku i podczas studiów na Politechnice Gdańskiej stworzyli swój pierwszy produkt. – Na rynku już wtedy były dostępne syntezatory mowy, ale ich jakość pozostawiała sporo do życzenia – mówi serwisowi interaktywnie.com Łukasz Osowski. – Mieliśmy ambicję, by stworzyć coś lepszego, a co najważniejsze – pomysł, jak się do tego zabrać – dodaje. Dopiero po kilku latach pojawił się pomysł stworzenia wielojęzycznego, uniwersalnego syntezatora przeznaczonego dla nowej, szerszej grupy klientów. W ten sposób powstała IVONA, której głos możemy usłyszeć w wielu call center, a za pomocą aplikacji IVONA MiniReader wykorzystać do odsłuchania zawartość stron internetowych czy dokumentów tekstowych. Syntezator szybko okazał się o wiele lepszy od konkurencji: zdobył serię nagród, a w badaniu Text-to-Speech Accuracy Testing zorganizowanym w 2011 roku przez Voice Information Associates osiągnął najwyższy wynik, wypadając o wiele lepiej niż np. produkt Microsoftu. Renoma produktu zwróciła uwagę spółki Amazon, gdy firma ta poszukiwała syntezatora mowy do swoich tabletów Kindle Fire. Ostatecznie, w styczniu ubiegłego roku Amazon zdecydował się kupić całą spółkę.
Teberia 2/2014
19
STARTUP
Teberia 2/2014
20
Choć już wcześniej baza językowa syntezatora dynamicznie się rozwijała, to teraz, przy finansowym i marketingowym wsparciu amerykańskiego potentata, IVONA ma szansę stać się naprawdę globalnym produktem.
Transatlantyki
Niektóre startupy przyjmują odmienną strategię i zamiast „testować” produktu w rodzimych warunkach, by później przeszczepić go na zagraniczne rynki, od razu rozpoczynają działalność globalną. A ponieważ droga do rynku globalnego wiedzie przez USA, to europejskie startupy często prowadzą swoją działalność marketingową właśnie za oceanem. Taką strategię przyjął krakowski startup Estimote, który ma biuro zarówno w Krakowie jak i w Kalifornii. Firma produkuje czujniki Estimote Beacons, które mają sprawić, że zakupy offline będą bardziej interaktywne. Czujniki służą do wykrywania obecności urządzeń mobilnych, dokładnego ich lokalizowania i komunikowania się z nimi. Można je umieścić w dowolnym miejscu, a wykorzystana w nich technologia Bluetooth low energy sprawia, że urządzenie może pracować przez dwa lata bez wymiany baterii. Ostatecznie sposób wykorzystania urządzeń będzie zależał od kreatywności programistów, którzy od kilku miesięcy mogą już zamawiać pierwsze wersje urządzeń i projektować dla nich aplikacje. Jednym z sugerowanych przez Estimote zastosowań jest bardziej interaktywny sklep, który byłby w stanie wykryć zbliżającego się klienta,
zaprosić go do sklepu, a wewnątrz reagować na jego zachowanie, oferując np. dodatkową zniżkę na produkt, który klient będzie oglądał przez dłuższy czas. Choć urządzenie produkowane jest w Polsce, to jego testy przeprowadzane są w kilku sklepach na terenie Stanów Zjednoczonych. Również większą część finansowania zespół uzyskał w USA, tam też brał udział w prestiżowym programie akceleracyjnym YCombinator. Obecność na rynku amerykańskim nie powinna dziwić: Estimote Beacons współpracuje z najnowszymi urządzeniami mobilnymi, a Polska pod względem ilości tych urządzeń wciąż pozostaje w tyle za Zachodem. – Nasza koncepcja w początkowej fazie była finansowana w Polsce, co pozwoliło rozwinąć ją w fazie prototypowania i pierwszych pilotażowych projektów – wyjaśnia w wywiadzie udzielonym magazynowi Komputer Świat Jakub Krzych, jeden ze współautorów urządzenia. – Wydaje się jednak, że skala finansowania jaką projekt otrzymał w Stanach nie byłaby możliwa w Polsce ze względu na znacznie niższy poziom inwestycji, szczególnie w tak ryzykowne przedsięwzięcia jakimi są startupy. Jak mówi Jakub Krzych, początkowa faza rozwoju w Europie była konieczna, by umożliwić firmie przekroczenie Atlantyku. Pozyskanie pierwszych inwestorów i Aniołów Biznesu ze Starego Kontynentu pozwoliło na stworzenie prototypów urządzenia, a sukces na konkursie zorganizowanym podczas konferencji TechCrunch Disrupt SF przyczynił się do wzrostu zainteresowania polskim produktem.
Teberia 2/2014
21
STARTUP Udział w programie YCombinator zaowocował zgromadzeniem kontaktów i umożliwił spotkania z funduszami i znanymi inwestorami ze Stanów Zjednoczonych, co ostatecznie zakończyło się uzyskaniem finansowania w wysokości ponad 3 mln dolarów. – Trzy miliony dolarów pozwalają na dalszy rozwój projektu, sprzedaż tysięcy urządzeń na cały świat, przeprowadzenie kilkudziesięciu projektów pilotażowych oraz równoległą pracę zespołów w Polsce i Stanach Zjednoczonych – mówi Jakub Krzych. – Na ten moment to punkt wyjścia do stworzenia docelowego rozwiązania – platformy dostarczającej kontekstu świata rzeczywistego urządzeniom mobilnym. Stworzenie takiego systemu wymaga masowej dystrybucji urządzeń, nawiązania współpracy z programistami na całym świecie oraz projektów z największymi sieciami handlowymi. Jest więc nad czym pracować i na co wydawać otrzymane środki – dodaje. W globalizowaniu produktu może pomagać nie tylko przeniesienie działalności do Stanów Zjednoczonych, ale również tzw. „pivot”, czyli zwrot w działalności, który ma pomóc spółce ominąć niebezpieczne rafy i wypłynąć na szerokie wody. W swojej książce Metoda Lean Startup. Wykorzystaj innowacyjne narzędzia i stwórz firmę, która zdobędzie rynek Eric Ries wyróżnia kilka rodzajów zwrotów: zwrot ku szczegółowi, czyli skupienie się na konkretnym aspekcie złożonego produktu, zwrot ku innej grupie klientów czy zwrot ku platformie, czyli oferowanie technologii zamiast jej konkretnego zastosowania.
Takiego zwrotu ku platformie dokonała niedawno spółka iTraff Technology, właścicielka aplikacji SaveUp. Aplikacja pozwalała na internetowe zakupy przedmiotów widzianych w realnym świecie: na półce, w katalogu czy na wystawie. Dzięki technologii rozpoznawania obrazów aplikacja wyszukiwała w bazie danych produkt, któremu użytkownik zrobił uprzednio zdjęcie i umożliwiała jego zakup. Choć SaveUp wzbudził spore zainteresowanie i zdobył duże grono użytkowników, to działanie aplikacji zostało zawieszone, a spółka postanowiła spróbować zarobić raczej na technologii, którą dysponuje, niż na konkretnym produkcie. iTraff Technology oferuje obecnie interfejs Recognize.im, który wykorzystać można w szeregu aplikacji, które wymagają technologii rozpoznawania obrazów. Z technologii korzysta między innymi aplikacja Przepisy.pl, za pomocą której firma Unilever promuje produkty należącej do niej marki Knorr.
Teberia 2/2014
22
Skanując opakowania produktów Knorra można uzyskać przepisy kulinarne, w których wykorzystane mogą być te produkty. iTraff Technology roztacza jednak szerszą wizję wzbogacania rzeczywistości o interaktywny kontekst – połączenie technologii rozpoznawania obrazów z takim produktem jak np. Google Glass pozwoliłoby na głębszą integrację maszyn z fizyczną rzeczywistością i na dostarczanie dynamicznej treści tam, gdzie do tej pory królowały statyczne obrazy.
Social learning – polska specjalność?
Z drugiej strony „rozpędzanie” produktu na lokalnym rynku może bardzo pomóc w jego późniejszej globalizacji, a przykład grupy Brainly pokazuje, że eksport pomysłu, który sprawdził się na polskim podwórku może skończyć się sukcesem. Inspiracją do powstania portalu Zadane.pl, pierwszego z grupy Brainly, był nabierający tempra trend do zakładania i korzystania z serwisów typu Q&A (Qu-
estion & Answer), których użytkownicy mogą zadawać pytania i odpowiadać na nie. Większość z tego typu serwisów nie ma sprecyzowanego zakresu tematycznego, dlatego można tam znaleźć pytania i odpowiedzi dotyczące wszystkich niemal dziedzin życia. Tomasz Kraus, Michał Borkowski i Łukasz Haluch zauważyli, że spora część pytań dotyczy zadań domowych i problemów ze zrozumieniem konkretnych, szkolnych zagadnień i postanowili założyć serwis poświęcony tylko zadaniom domowym. – Historię Brainly zapoczątkowało Zadane.pl. Po roku od oficjalnego startu we wrześniu 2009 roku, strona przyciągała już ponad 2 mln unikalnych użytkowników miesięcznie. Obecnie miesięczna liczba unikalnych odwiedzających to ponad 5 mln, a portal jest największą społecznością uczniów w polskim Internecie – mówi Wojciech Skalski, Country Manager w grupie Brainly. Szybki rozwój portalu w Polsce zachęcił jego twórców do rozpoczęcia ekspansji zagranicznej. – Wybór padł na rynek rosyjsko-ukraiński.
Teberia 2/2014
23
STARTUP
Przede wszystkim ze względu na bliskość kulturową, ale też dużą skalę. Portal wystartował z początkiem 2011 roku, a już w 2013 roku przerósł polską wersję. Na ten moment jest to największy portal grupy, przyciągający w skali miesiąca ponad 11 mln unikalnych użytkowników. Kolejne cztery wersje: Nosdevoirs.fr (Francja), Eodev.com (Turcja), Misdeberes.es (Hiszpania i kraje hiszpańskojęzyczne, w tym większość państw Ameryki Południowej) oraz Brainly.com.br (Brazylia i Portugalia) wystartowały w 2012 roku. Obecnie największa z nich jest wersja turecka – ponad 3 mln unikalnych użytkowników miesięcznie. W styczniu 2014 roku uruchomiliśmy kolejne wersje: brainly.com (anglojęzyczną), brainly-thailand.com (tajską), brainly.ro (rumuńską), brainly. com.id (indonezyjską), brainly.in (indyjską) oraz brainly.it (włoską). Obecnie uważnie je obserwujemy i czuwamy nad
ich rozwojem. Szczególnie istotny jest dla nas rynek anglojęzyczny. W przypadku grupy Brainly jednoczesną ekspansję na wiele różnych rynków można tłumaczyć specyfiką grupy docelowej: uczniowie na całym świecie są różni i mają różne podejście do dzielenia się swoją wiedzą z innymi. – Porównując ze sobą różne portale Brainly pod względem liczby i zaangażowania użytkowników, trzeba brać pod uwagę datę ich startu oraz specyfikę rynku – mówi Wojciech Skalski. – Każda nowa wersja potrzebuje czasu na złapanie odpowiedniej trakcji. Do czasu osiągnięcia odpowiedniej płynności wspieramy ją przede wszystkim za pomocą działań SEM, czyli działań promocyjnych w wyszukiwarkach internetowych. Czasochłonne jest również zbudowanie zaangażowanej społeczności oraz dopaso-
Teberia 2/2014
24
wanie produktu do oczekiwań i przyzwyczajeń użytkowników z danego kraju. Ekspansja zagraniczna to trudne i kosztowne przedsięwzięcie. Jednak na pewno łatwiej jest tym produktom, które osiągnęły wcześniej sukces na rodzimym rynku. Mogą one korzystać ze zdobytej już wiedzy i łatwiej przyciągać inwestorów, których finansowanie może okazać się niezbędne do przeprowadzenia kosztownych akcji promocyjnych i może być kluczem do sukcesu. – Pierwsze dofinansowanie (jeszcze dla Zadane.pl) otrzymaliśmy w grudniu 2009 od grupy Aniołów Biznesu – mówi Wojciech Skalski. – Pozyskane środki pozwoliły sfinansować biuro i rozbudować zespół. Druga runda inwestycji miała miejsce w połowie 2012 roku. W jej ramach otrzymaliśmy 0,5 mln dolarów od Point Nine Capital, berlińskiego funduszu Venture Capital. Dofinansowanie zostało przeznaczone na wzrost na rynkach zagranicznych. Jednak istnieje wiele kluczowych czynników sukcesu: intuicyjny dla użytkownika, świetnie dopracowany i skalowalny produkt, zaangażowana społeczność (użytkowników i moderatorów), dobór właściwych narzędzi marketingowych na poszczególnych etapach rozwoju rynku, a wreszcie utalentowany i oddany zespół – dodaje. Jedną z kluczowych akcji marketingowych, która pozwoliła firmie zbudować mocną pozycję na polskim rynku, było zachęcanie użytkowników serwisu Nasza Klasa do polecania sobie portalu Zadane.pl. Dzięki temu firmie szybko udało się dotrzeć do docelowych odbiorców, którymi są uczniowie szkół. – Ta kampania była świetnym przykładem growth
hackingu – czyli pozyskiwania dużego ruchu za pomocą innowacyjnych i często niepowtarzalnych technik – tłumaczy Wojciech Skalski. – W tamtym przypadku motorem wzrostu była świeżo wprowadzona funkcjonalność Śledzika, która pozwalała wirusowo dotrzeć do bardzo szerokiego grona użytkowników. Brainly rozwija się nie tylko pod względem zasięgu geograficznego: – W nadchodzącym czasie planujemy także szereg zmian produktowych w kierunku większego zaangażowania użytkowników. Jest wśród nich ulepszenie obecnego systemu grywalizacji oraz pogłębiona kategoryzacja zgromadzonej bazy wiedzy (pytań, odpowiedzi i komentarzy). Wprowadzone zmiany pozwolą jeszcze większej liczbie użytkowników odkryć wartość social learningu oraz efektywniej przygotowywać się do kartkówek, egzaminów czy konkursów przedmiotowych – dodaje Wojciech Skalski.
Działać globalnie?
Startupowy biznes niesie ze sobą wielkie nadzieje i dużo ryzyka. Shikhar Ghosh, wykładowca w Harvard Business School przebadał na przestrzeni lat 2004 – 2010 około dwa tysiące startupów, które otrzymały finansowanie w wysokości co najmniej miliona dolarów. Jego wnioski nie tylko potwierdzają obiegową tezę o wysokim stopniu ryzyka związanym z rozwijaniem startupów, ale i w miarę precyzyjnie ryzyko to określają: tylko jeden startup na cztery przyniesie inwestorom zwrot poczynionych nakładów.
Teberia 2/2014
25
STARTUP Ekspansja zagraniczna może jeszcze zwiększyć ryzyko porażki. Według statystyk amerykańskiej organizacji National Venture Capital Association mniej niż 5 % europejskich firm osiąga zyski na amerykańskim rynku w ciągu pierwszego roku swojej na nim obecności. Jennifer Vessels, CEO w Next Step, agencji specjalizującej się we wspieraniu firm chcących podbić amerykański rynek radzi, by chętni do takiego podboju uzbroili się w cierpliwość i przygotowali na przynajmniej 18 miesięcy bez zysków. Przestrzega też przed zbyt szybkim lub zbyt późnym wejściem z produktem na rynek międzynarodowy. Jej zdaniem firmy często przeceniają znaczenie pojawienia się na danym rynku przed konkurencją. Twórcy nowatorskich rozwiązań, przekonani o tym, że to wyjątkowość ich produktu jest jego najmocniejszą stroną, śpieszą się do ekspansji, by uniknąć powstawania lokalnych klonów ich pomysłów. Najlepszy przykładem takiego wyścigu był chyba gwałtowny rozwój serwisów oferujących zakupy grupowe. W szczytowym okresie rozwoju klony pierwszych serwisów tego typu rosły jak grzyby po deszczu, konkurując ze sobą zaciekle i wyrabiając w konsumentach nawyk do kupowania jedynie okazyjnych produktów. Z drugiej strony odkładanie globalizacji produktu w czasie może doprowadzić do powstania silnej konkurencji, która uniemożliwi lub poważnie utrudni dalszy rozwój. Tak było w przypadku serwisu aukcyjnego ebay, który mimo światowej renomy i wielkich możliwości nie był w stanie pokonać rodzimego allegro.
Głosy na temat tego, czy zaczynać biznes w kraju, czy też od razu tworzyć produkt globalny są podzielone. Wiele zależy od charakteru samego produktu, ale też od możliwości zespołu i wielkości finansowania. Niektórzy twierdzą, że lokalny rynek jest świetnym laboratorium, gdzie można jeszcze przed światową premierą doskonalić produkt i testować zachowania klientów. Zdaniem innych należy od samego początku myśleć globalnie i od pierwszego dnia działalności przygotować się do podboju świata. A niezdecydowanym pozostaje polecić coraz popularniejszy ostatnio model hybrydowy, w którym biura w Europie i w Kalifornii uzupełniają się, by nadać projektowi prawdziwie globalny rozmach.
Teberia 2/2014
Piotr Pawlik
26
Teberia 2/2014
27
NA OKŁADCE
Who’s the lipstick on the glass? – albo cyber-detektywi na tropie.
Technologie informatyczne nie tylko coraz odważniej lokują się w najbardziej intymnych nawet sferach życia współczesnego człowieka – ale zawłaszczają je niemal totalnie. Towarzyszą nam od życia płodowego do naturalnej (lub nie) śmierci, a i wtedy nie pozwalają nam zniknąć bez śladu. Czy to dobrze? Czasami nawet bardzo. Śladem śladów… istoria kryminalistyki pełna jest bowiem przypadków zaginięć bez śladu lub tzw. morderstw doskonałych, przy czym, co warto podkreślić – rzekoma doskonałość tych poczynań wynikała na ogół z niedoskonałości ówczesnych technik kryminalistycznych. Z czasem oczywiście, im bardziej wymyślne były
H
zbrodnie, tym lepsze metody ich wykrywania opracowywano. Historia jednak, podobnie jak sprawiedliwość jest nierychliwa. Ilu przestępców wskutek tej opieszałości uniknęło kary? Ilu ludzi niesłusznie ukarano? Pitavale i kroniki kryminalne pełne są dramatycznych historii tego typu.
Teberia 2/2014
28
Prawdziwy przełom w tej dziedzinie nastąpił za sprawą Francisa Galtona – angielskiego przyrodnika, antropologa, wynalazcy, meteorologa, pisarza, lekarza, prywatnie zaś kuzyna Charlesa Darwina. Ten wybitny badacz ludzkiej natury interesuje nas dziś w kontekście daktyloskopii – powszechnej dziś techniki kryminalistycznej. To właśnie ów angielski ‘sir’, rozpropagował odkrycie, że linie papilarne każdego człowieka charakteryzują się trzema cechami - niezmiennością, nieusuwalnością i niepowtarzalnością. W 1888 roku, zainspirowany pracą Wiliama Herschela, od dawna porównującego odciski palców, wygłasza odczyt, w którym przedstawia tę nową metodę identyfikacji. Jej przydatność ujawniła się bardzo szybko. 19 czerwca 1892 roku w argentyńskiej miejscowości Necochea popełnione zostaje brutalne morderstwo - nieznany sprawca zabija nożem dwójkę małych dzieci 27-letniej Franceski Rojas. Oskarża ona o zabójstwo swego sąsiada, ale policyjne przesłuchanie nie rozstrzyga jego winy. Mało tego – przesłuchiwany rzuca podejrzenie na narzeczonego matki. Poszlak mogących potwierdzić którąś z teorii brakowało. Inspektor prowadzący sprawę odkrywa jednak, że na futrynie drzwi zachował się bar-
dzo wyraźny krwawy ślad palca sprawcy, i przypomina sobie Juliana Vuceticha, który natknął się na artykuły Galtona i pod ich wpływem polecał policjantom pobierać odbitki palców od zatrzymywanych więźniów. Pamiętając o tym, inspektor odpiłowuje kawałek futryny ze śladem, po czym nakazuje zestawić odbitki palców wszystkich zamieszanych w sprawę... Mimo braku doświadczenia w technikach daktyloskopii, inspektor stwierdza, że ślad pasuje do linii papilarnych matki. Oczywiście, po okazaniu dowodów, Francesca Rojas przyznała się do winy, a w wyniku procesu została skazana na dożywocie. Był to pierwszy taki przypadek w historii kryminalistyki. I tak daktyloskopia przyczyniała się do spektakularnych sukcesów w kryminalistyce, które osiągano, mimo prymitywnych jeszcze metod. Początkowo pobieranie i utrwalanie odcisków linii papilarnych odbywało się bowiem przy pomocy czarnego tuszu, co było dosyć uciążliwe. Dlatego prowadzono rozliczne badania nad udoskonaleniem tych metod. Osiągnięcia w tym zakresie notujemy na gruncie polskim, gdzie w latach 80. XX wieku Krzysztof Wrona próbował zastosować fotografię kirlianowską, polegającą na umieszczeniu fotografowanego obiektu na światłoczułej powierzchni i przyłożeniu do niej odpowiednio wysokiego napięcia, dzięki czemu na materiale utrwalane są wyładowania koronowe na obrzeżach fotografowanego przedmiotu. Obecnie do pobierania odcisków palców wykorzystuje się głównie skaner.
Teberia 2/2014
29
NA OKŁADCE
Tymczasem naukowcy Technologicznego Uniwersytetu w Sydney z powodzeniem wykorzystują fenomen nanotechnologii. Opracowali oni nowoczesną metodę, pozwalającą na odczytanie wszystkich odcisków palców z różnych powierzchni, nawet takich, które są bardzo słabe lub suche i niemożliwe do przebadania tradycyjnymi metodami. Stworzone dzięki nanotechnologii substancje ujawniają obecność śladowych nawet ilości aminokwasów, które wchodzą w skład m. in. ludzkiego potu, dlatego są obecne w większości odcisków. Metoda ta jest ważna, gdyż pozwoli policji na otwarcie starych, nierozwiązanych zagadek kryminalnych, a także - być może - na wypuszczenie z więzień skazanych, ale w rzeczywistości niewinnych ludzi. Oczywiście, odciski palców nie są jedynymi śladami organicznymi, pozostawianymi na miejscu zbrodni. Dlatego oprócz daktyloskopii, do identyfikacji ofiar i przestępców wykorzystuje się też m.in. podoskopię (traseologię), zajmującą się badaniem odcisków stóp, chejroskopię – technikę badania odcisków dłoni oraz cheiloskopię, skupiająca się na śladach czerwieni wargowej. Za twórców tej ostatniej uchodzą dwaj japońscy uczeni: Yasuo Tsachihasi i Kazuo Suzuki. Dziedzinie tej warto poświecić więcej
uwagi, głównie za sprawą najnowszych osiągnięć polskiej nauki. Ale zacznijmy od początku. Ta stosunkowo młoda metoda kryminalistyczna służy badaniu identyfikacyjnemu śladów czerwieni wargowej, czyli, najogólniej rzecz ujmując – ust. Czerwień wargowa stanowi przejście między zewnętrzną, skórną a wewnętrzną, śluzową warstwą wargi. Brodawki skórne czerwieni wargowej układają się w liczne bruzdy tworzące charakterystyczny dla każdego człowieka rysunek. Co ciekawe – rysunek ten pozostaje indywidualny i niezmienny, ale nie przez całe życie człowieka, lecz ok. 10 lat. Na pełnym odcisku ust, zawierającym górną i dolną wargę, istnieje do tysiąca cech charakterystycznych dla konkretnego człowieka. Identyfikacja indywidualna bazuje na katalogu 23 rodzajów cech indywidualnych, ale do porównania z materiałem dowodowym wystarczy 7.
Teberia 2/2014
30
Oczywiście – o czym wiedzą wszystkie doświadczone żony – ślady ust najprościej demaskuje czerwona szminka… Niestety dla kryminologów, przestępcy płci męskiej, rzadko jej używają. Wówczas, na znaleziony odcisk - podobnie jak w przypadku śladów palców –stosuje się proszki daktyloskopijne i tak zabezpieczony ślad przenosi się na folię. Zdecydowanie prościej jest, gdy ślad pokryty jest właśnie szminką lub inna lepką substancją, wtedy do jego utrwalenia wystarczy aparat fotograficzny. Czerwień wargową znaleźć można na różnych przedmiotach – szklankach, kieliszkach, sztućcach, papierosach… Te powierzchnie różnią się, dlatego odciski wyglądają na nich inaczej i porównanie jest utrudnione. A jak pobiera się materiał dowodowy do porównań? Usta osoby, poddanej badaniu natłuszcza się kremem, następnie przykłada do nich papier, który z kolei posypuje się proszkiem daktyloskopijnym. Analizie porównawczej poddaje się środkowy odcinek wargi dolnej. Brzmi nieźle, zwłaszcza kiedy ma się
w głowie wyspecjalizowany sprzęt rodem z laboratoriów CSI. Ale polskie warunki, jak wiemy, są nieco inne. Kiedy w laboratorium kryminalistycznym porównuje się odcisk z miejsca przestępstwa z odciskami pobranymi od kilku podejrzanych, sprawa staje się skomplikowana. Od każdego podejrzanego pobiera bowiem ok. 10 odcisków ust, dokładnie przygląda się ich powiększonym zdjęciom, szuka charakterystycznych cech - identycznych rozwidleń, delt, okręgów. Każdy ślad może mieć ich około tysiąca (900-1200, a liczba ta zależna jest od genów), więc jeśli w sprawie zabezpieczono dwa ślady, a podejrzanych jest pięciu i od każdego zostało pobranych do dziesięciu odcisków, porównywanie potrwa ponad dwa miesiące. A ponieważ wciąż nie jesteśmy w CSI, liczyć musimy na programy komputerowe stworzone przez bystrych naukowców. Dotąd bowiem w Polsce, ze wszystkich śladów biometrycznych tylko odciski palców analizowane były komputerowo. Dzięki pracy naukowców z Uniwersytetu Śląskiego wkrótce badać w ten sposób będziemy także inne ślady. Ale, ostatecznie lepiej późno niż wcale.
Teberia 2/2014
31
NA OKŁADCE
Bo, szczęśliwie, prace nad stworzeniem komputerowej metody wykorzystania odcisków ust do celów analizy kryminalistycznej trwają od 2010 roku. Ich autorem jest Łukasz Smacki doktorant Instytutu Informatyki Uniwersytetu Śląskiego. Nie było to łatwe, z różnych względów. Choćby dlatego, że prawo polskie nie pozwala na korzystanie z policyjnej bazy odcisków ust podejrzanych. Trzeba było więc stworzyć własną. W tym celu, posługując się metodami wykorzystywanymi w laboratoriach kryminalistycznych, naukowiec gromadził ślady ust członków rodziny, znajomych, studentów, pracowników uczelni… W ten sposób stworzył bazę ok. 400 odcisków, w tym 100 testowych (dolna warga) i 300 odcisków porównawczych (całe usta). Procedura pobierania materiału jest nieco inna niż tradycyjna. Podobnie, wargi smaruje się kremem nawilżającym, następnie ślad odciska się na karcie. Pędzelkiem nanosi się na nią czarny proszek ferromagnetyczny, który przykleja się do śladów kremu, sprawiając, że stają się widoczne. Potem wystarczy utrwalić odcisk lakierem do włosów. Pobrane ślady są fotografowane. Zeskanowane trafiają do bazy połączonej z systemem komputerowym.
Ten automatycznie porównuje je z fotografiami śladów zabezpieczonymi na miejscu przestępstwa, i wybiera najbardziej podobne. Na koniec ekspert sprawdza wynik tradycyjną metodą, ale zamiast analizować dziesiątki fotografii, do przejrzenia ma ich zaledwie kilka. Skuteczność tej metody określa się na 91,1 proc. Uwikłane w ewentualną zbrodnię, zwolenniczki upiększania ust botoksem, również nie mogą spać spokojnie – wręcz przeciwnie – identyfikacja takich „poprawionych” śladów jest łatwiejsza. Układ linii pozostaje wszak taki sam, są one tylko rozmieszczone w większych odległościach, co zdecydowanie zawęża grono podejrzanych. Metoda ta wydaje się dość uniwersalna. Doskonale wykorzystać ją można także w systemach bezpieczeństwa stosowanych np. przy wejściach do zabezpieczonych pomieszczeń - oprócz skanowania twarzy i głosu można wszak ustalić tożsamość również na podstawie odcisku ust. Co ciekawe, metodę Smackiego będzie można zastosować także do badania innych charakterystycznych elementów ludzkiej fizjonomii, jak chociażby odcisków ucha czy stóp. Program komputerowy ma zostać wdrożony w Centralnym
Teberia 2/2014
32
Laboratorium Kryminalistycznym Policji, ale prace nad nim trwają i zakończą się najwcześniej za 1,5 roku.
Łukasz Smacki i Thomas Mollett (z lewej)
Praca Łukasza Smackiego została doceniona daleko poza granicami Polski. 6 lutego br. na spotkanie z polskim naukowcem przyleciał Thomas Mollett – dziennikarz prowadzący prywatne śledztwo. Chodzi o pomoc w wyjaśnieniu zbrodni, jaką popełniono w Stallenbosch w RPA przed 9 laty. Została tam wówczas brutalnie zamordowana Inga Lotz - młoda dziewczyna, a głównym dowodem
w sprawie były odciski na płycie DVD, pozostawione przez chłopaka ofiary Freda van der Vyver. Ponieważ obrona twierdziła, że ślady zostały spreparowane przez policję, i są to tak naprawdę ślady ust, pozostawione na szklance, proces zakończył się uniewinnieniem. Późniejsze ekspertyzy dowiodły jednak, że był to odcisk lateksowej rękawiczki, co ponownie skierowało podejrzenie na chłopaka ofiary. Szansą na wznowienie procesu jest właśnie unikatowa na skalę światową metoda identyfikacji czerwieni wargowej, opracowana w Polsce. Dla jej celów, od osób związanych ze zbrodnią w RPA pobrany zostanie materiał dowodowy w postaci odcisków ust i palców w lateksowych rękawiczkach, który przebadany zostanie przez polskiego naukowca, a wynik jego pracy będzie miał - być może - kluczowe znaczenie dla rozstrzygnięcia tej kontrowersyjnej sprawy. Ślady w cyberprzestrzeni i cyberślady w rzeczywistości… Jak widzimy, nowe technologie, zwłaszcza w postaci programów komputerowych, coraz odważniej odnajdują się w przestrzeniach wymiaru sprawiedliwości. Ale i przestrzenie przestępczości zmieniają się wraz rozwojem technologicznym. Zmieniają się pojęcia przestępstw, pojawiają się ich zupełnie nowe rodzaje i obszary, zakres znaczeniowy zmieniło zresztą samo pojęcie ‘śladów’, rozszerzając się o obszary wirtualne. Bo przecież nie można zapomnieć, że nowoczesne systemy informatyczne, nie tylko służą wykryciu przestępcy, ale coraz częściej stają się narzędziem w jego rękach.
Teberia 2/2014
33
NA OKŁADCE
Tym właśnie dysonansem poznawczym zajmuje się między innymi informatyka śledcza (ang. computer forensics). Obszarem zainteresowania tej dziedziny jest cyberświat. To w tej przestrzeni poruszają się informatycy śledczy i za pomocą odpowiednich działań operacyjnych - analizy zawartości komputerowych twardych dysków, nośników pamięci USB, płyt CD/DVD, telefonów komórkowych, GPS-ów, tabletów itp. - dostarczają dowodów przestępstw. A „trzewia” cyberprzestrzeni są naprawdę pojemne i „pamiętliwe”. Specjaliści odtworzyć mogą praktycznie wszystkie działania, wykonywane na urządzeniach elektronicznych, ustalić ich kolejność oraz miejsce. Informacje te, choć niedostępne ani dla tzw. zwyczajnych użytkowników, ani dla administratorów systemu, odtworzyć można
nawet po skasowaniu danych lub sformatowaniu dysku. W praktyce odbywa się to w ten sposób, że po zabezpieczeniu nośników danych, każdy z nich jest dwukrotnie kopiowany binarnie – bit po bicie. Następnie, jeden z wykonanych obrazów nośnika używany jest do analizy danych pod kątem poszukiwania określonych danych dowodowych, drugi obraz nośnika zostaje zabezpieczony i oznaczony unikalną sumą kontrolną. Dzieje się tak, bo odnalezione dane mogą stanowić materiał dowodowy - z tego samego powodu dokumentuje się zresztą także każdy z etapów pracy. Istotny jest tutaj mechanizm blokera, który umożliwi podłączenie dysków lub innych urządzeń USB czy FireWire bez obawy, że materiał dowodowy zostanie w jakikolwiek sposób zmodyfikowany. Istotne jest też, aby system wyposażony
Teberia 2/2014
34
był w akceleratory deszyfrujące, takie jak np. Tableau TACC1441, które pomogą w dostępie do zaszyfrowanych zasobów i plików chronionych hasłami. O skuteczności i wydajności tego typu oprogramowania świadczyć mogą dane, z których wynika, że pojedynczy akcelerator Tableau TACC1441 ma wydajność 250000 sprawdzanych kombinacji haseł na sekundę, przy wykorzystaniu kilku maszyn, szybkość ta wzrasta proporcjonalnie. W praktyce dostęp do dysku zaszyfrowanego bardzo silnym i długim hasłem za pomocą takiego programu jak TrueCrypt uzyskuje się najpóźniej po kilku-kilkunastu godzinach pracy akceleratora. Co więcej - akceleratory rozszyfrowujące mogą być łączone również w klastry, gdzie wydajność rozszyfrowywania wzrasta wówczas wielokrotnie. Praktycznie każdy program dla informatyki śledczej dysponuje tego typu narzędziami. Tak wygląda chleb powszedni i codzienność w pracy informatyków śledczych. A jak działanie tych urządzeń przekłada się na walkę z przestępczością i jak prezentują się efekty tej pracy? Najprościej przywołać przykłady. Ciekawy, a zarazem bardzo typowy przypadek stanowić może historia jednego z przedstawicieli najwyższej kadry menedżerskiej, działającego na niekorzyść
swojego pracodawcy. Co ciekawe – mężczyzna ściągnął na siebie podejrzenie, właśnie dlatego, że usunął część danych elektronicznych. Dzięki technikom informatyki śledczej dane odzyskano, i przedstawiono jako materiał dowodowy, pozwalający na wniesienie skutecznych roszczeń cywilnoprawnych. Interesujący wydaje się także casus kobiety, która zgłosiła kradzież samochodu. Policja wystawiła stosowne zaświadczenie, które poszkodowana przedstawiła ubezpieczycielowi. Ten zażądał dokumentów samochodu i … drugiego kompletu kluczyków. Po co? Bo tam zapisywane są informacje, również o ich ostatnim użyciu. Informatycy katowickiego laboratorium informatyki śledczej Mediarecovery, z pomocą autoryzowanego serwisu producenta samochodów zabezpieczyli dane elektroniczne. Okazało się, że poszukiwany samochód używany był przez któregoś z domowników już po zgłoszeniu kradzieży… Podobną ignorancją w kwestii możliwości informatyki śledczej wykazał się pewien kredytobiorca, który swoją zdolność kredytową udokumentował zaświadczeniem o zarobkach, sporządzonym na… domowym komputerze. Z kolei inny kreatywny mężczyzna w ten sam sposób wyprodukował sobie zaświadczenia o specjalistycznych uprawnieniach, co miało mu pomóc w znalezieniu pracy. W obydwu przypadkach specjaliści zabezpieczyli dużą ilość plików, obrazujących kolejne etapy powstawania fałszywych dokumentów. Informatyka śledcza pomaga także w ujawnianiu przestępstw przeciwko wolności seksualnej i obyczajności.
Teberia 2/2014
35
NA OKŁADCE
Pornografia dziecięca i tzw. cyberseks to zjawisko, do którego często wykorzystuje się m.in. portale społecznościowe. Jak można się domyślić – odtworzenie treści prowadzonych tam rozmów i przesyłanych plików, nie stanowi problemu dla informatyków śledczych. Wyraźnie widać, a potwierdzają to statystyki przedstawione przez Mediarecovery, zdecydowana większość spraw, prowadzonych przez informatyków śledczych nie dotyczy – jak by się mogło wydawać – przestępstw typowo komputerowych, lecz tego, co zostało w komputerze po tzw. tradycyjnym przestępstwie. Aż 22 proc. przeprowadzonych badań dotyczyło przestępstw przeciwko mieniu, 13 proc. - piractwa komputerowego. 11 proc. związanych było z przestępstwami przeciwko obrotowi gospodarczemu, a co dziesiąte - przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Ale metody informatyki śledczej stosuje się także – co oczywiste – do spraw kryminalnych związanych z handlem narkotykami, terroryzmem, morderstwami, zorganizowaną przestępczością i pedofilią. Nie tylko zresztą organy ścigania korzystają z dobrodziejstw tej dziedziny. Informatyka śledcza służy także prywatnym firmom, zwalczającym na przykład szpiegostwo przemysłowe lub po prostu – sprawdzającym lojalność, bądź skuteczność swoich pracowników. Ale i tu specjaliści zajmujący się informatyką śledczą zauważają zmianę w posługiwaniu się przedsiębiorców elektronicznym materiałem dowodowym.
O ile wcześniej był on wykorzystywany jedynie w rozmowach z podwładnym i często skutkował zwolnieniem z pracy, teraz coraz częściej jest częścią pozwu. I tak, niepostrzeżenie, stajemy się częścią wielkiej kartoteki. Współczesny świat pełny jest technologicznych udogodnień, z których na co dzień korzystamy, nie do końca zapewne zdając sobie sprawę z transparentności naszych poczynań. To, co robimy w komputerze, czego szukamy w Internecie, jak posługujemy się telefonem komórkowym, a nawet tak pozornie niewinnym przedmiotem, jak kluczyk samochodowy, w końcu to, czego dotykamy rękami, palcami, stopami, ustami… wszystko to dokumentuje nasze życie, praktycznie dzień po dniu. To dobrze? Z punktu widzenia wymiaru sprawiedliwości, pewnie tak, bo póki funkcjonuje zło, póty należy je ścigać i piętnować jego przejawy. A z punktu widzenia zwykłych obywateli? Pocieszające lub nie, ale w tym kontekście znana powszechnie sentencja Horacego Non omnis moriar... nabiera zupełnie nowego i dosłownego znaczenia.
Dominika Bara
Źródła: www.naukawpolsce.pap.pl; www.deloitte.com; katowice.gazeta.pl; facet.dlastudent.pl; www.gu.us. edu.pl; www.us.edu.pl; www.dziennikzachodni.pl; wiadomości.onet.pl; www.hoga.pl
Teberia 2/2014
36
Teberia 2/2014
37
O TYM SIĘ MÓWI
Kraków Underground Reakcje na pomysł wybudowania metra w Krakowie można podzielić na dwa rodzaje – albo ktoś się puka w głowę albo wzdycha, mówiąc „nareszcie!”. Pomysł co jakiś czas odżywa, budzi kontrowersje i znika z prasowych czołówek, by za parę miesięcy wrócić jak bumerang. Jakie są za, a jakie przeciw?
Teberia 2/2014
38
B
udowa metra w Krakowie jest nie tyle pomysłem, co konkretnym planem – jak przyznają przedstawiciele Urzędu Miasta Krakowa, możliwość stworzenia metra jest wpisana w szereg strategicznych dokumentów miasta. Matro w Krakowie ma swoich wielkich zwolenników i równie gorliwych przeciwników. Jedno jest pewne – mało kto obojętnie może przejść nad tym pomysłem.
Odrobina historii Pomysł budowy metra w mieście królów z pewnością nie jest nowy i ma więcej lat niż niektórym się wydaje. Sprawa była dyskutowana już w 1963 roku w Oddziale Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Tak wtedy, jak i teraz rozważano
rozwiązanie problemów rozrastającej się aglomeracji i związane z tym trudności komunikacyjne. Jednym z pomysłów była właśnie budowa metra, którą uznano za zupełnie realną, biorąc pod uwagę strukturę geologiczną terenów na których zlokalizowany jest Kraków i jego okolica, a zwłaszcza wyniki licznych wierceń na tym obszarze. Kolejnym etapem były wstępne opracowania geologiczne. Prezes Oddziału PAN w Krakowie prof. dr Aleksander Krupkowski, sekretarz naukowy prof. dr K. Piwarski i jego zastępca prof. M. Klimaszewski powierzyli kierownictwo tego tematu prof. A. Bolewskiemu. Po skonsultowaniu zagadnienia z członkiem PAN powołano zespół geologiczny ze wskazaniem celu “Geologia podłoża miasta Krakowa”.
Teberia 2/2014
39
O TYM SIĘ MÓWI
Jak czytamy w Biuletynie AkademiiGórniczo Hutniczej: „Poinformowano o tym władze miasta Krakowa. Wstępne kontakty robocze z Wydziałem Budownictwa, Urbanistyki i Architektury, podobnie jak z Prezydium MRN w Krakowie, układały się w atmosferze konstruktywnej. Kłopotliwą kwestię sfinansowania pierwszego etapu badań rozwiązano dzięki pomocy PAN i postawie członków zespołu. W ciągu jednak roku 1963 sytuacja stopniowo zmieniła się niekorzystnie. Początkowo wyraziło się to trudnościami pojawiającymi się przy wykonywaniu kilku wierceń kontrolnych potrzebnych dla upewnienia projektowanych tras metra o ogólnym przebiegu: I. Prądnik Biały/Czerwony - Śródmieście - Rynek Podgórski i II.
Bronowice lub Salwator - Śródmieście - Nowa Huta. Następnie przedstawiciele miasta odstąpili od współdziałania w realizacji najskromniejszego programu badań, a w końcu słowo “metro” zostało wykluczone z dyskusji. “Metro” uznano za temat tabu!” Zespół geologiczny mimo wszystko kontynuował prace, a ich wyniki zostały opublikowane w wydawnictwie “Sprawozdanie z posiedzeń komisji O/PAN w Krakowie; Styczeń - czerwiec 1964” (Kraków 1964). Wykazano, że podłoża Krakowa wykazują na ogół dobre własności fizyko-mechaniczne i najprawdopodobniej stanowią dobre środowisko robót górniczych.
Teberia 2/2014
40
Niekorzystne byłoby natomiast wykonywanie głębokich wykopów. Natomiast największe zagrożenie oraz duże koszty budowy metra związane są ze stosunkami wodnymi. Ostatecznie uznano, że budowa metra w Krakowie jest technicznie możliwa, zaś warunki w jakich będzie realizowana są lepsze niż w Warszawie, czy Petersburgu. Po roku 1989 zwyciężyła jednak koncepcja szybkiego tramwaju, którą oceniono jako tańszą i równie funkcjonalną jak metro.
5 linii metra
Temat krakowskiego metra wracał od tamtego czasu wielokrotnie, budząc za każdym razem komentarze i emocje. W 2012 roku Przemysław Krupiński, absolwent informatyki stosowanej na Wydziale Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Elektroniki AGH, w ramach pracy magisterskiej zaprojektował i wykonał system, mający na celu wyznaczenie optymalnego przebiegu metra w Krakowie. Za jego sprawą powstał serwis internetowy www. metrokrakow.pl, na którym użytkownicy byli proszeni o wybranie z pięciu zaproponowanych przez autora projektu i możliwych do zbudowania linii tych fragmentów, którymi podróżowaliby najczęściej, gdyby metro w Krakowie istniało już dzisiaj. Na podstawie głosów użytkowników oraz innych parametrów, w tym kosztów budowy poszczególnych odcinków, lokalizacji i długości, system wyznaczał optymalną sieć metra.
Pomysł wzbudził bardzo duże zainteresowanie wśród Krakowian. Zaledwie w ciągu kilku pierwszych godzin od uruchomienia serwisu w sprawach metra „głosowało” ponad 10 tysięcy internautów. Jak zapewnia na swoim portalu Przemysław Krupiński: „Aby uruchomić pełną sieć składającą się z 5 linii przedstawionych na mapie, trzeba byłoby wydrążyć tylko ok. 12 tuneli podziemnych między stacjami. 13 odcinków - również podziemnych - mogłoby zostać wybudowanych wzdłuż ulic. A to znacznie obniża koszty budowy, albowiem tunele można wybudować metodą odkrywkową. Pozostałe odcinki mogłyby zostać poprowadzone nad ziemią!” Proponowane przez Krupińskiego 5 linii to: M1 Lotnisko Balice – Kombinat, M2 Mistrzejowice – Skawina, M3 Azory – Kraków Południe, M4 Mistrzejowice – Kurdwanów oraz M5 Azory – Wieliczka.
Pierwsza linia do 2022 roku Kolejny przełom nastąpił niedawno. Na początku 2014 roku władze Krakowa zdecydowały ostatecznie, że chcą zbudować metro. Pomysł został już zgłoszony w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju. Przedstawiciele urzędu miasta zapytali także resort, jakie są szanse na współfinansowanie inwestycji ze środków unijnych przewidzianych na lata 2014-2020. Do tego trwają nieoficjalne rozmowy z prywatną francuską firmą Alstom, która mogłaby się dołożyć do inwestycji, a następnie w zamian częściowo czerpać z niej zyski.
Teberia 2/2014
41
O TYM SIĘ MÓWI Alstom to międzynarodowy koncern zajmujący się infrastrukturą energetyczną i transportową. Pierwsza linia miałaby biec od ul. Igołomskiej w Nowej Hucie aż do Bronowic przez Stare Miasto. Jej długość to około 17 km, w tym 8 km pod ziemią. Linia miałaby 19 stacji. Koszty? Budowa wraz z zakupem pociągów została oszacowana na 9-11 mld zł. Aby inwestycja mogła być zrealizowana, dofinansowanie z UE musiałoby wynieść 4-5 mld zł. To jednak dopiero połowa potrzebnej kwoty - resztę miałby dołożyć zewnętrzny inwestor zewnętrzny. Co ciekawe, jednym z argumentów w rozmowach z ministerstwem są starania Krakowa o organizację (równie kontrowersyjnych dla krakowian jak samo metro) igrzysk zimowych w 2022 roku. I według specjalistów do 2022 roku realne jest ukończenie pierwszej nitki metra. Jak tłumaczył dla Gazety Krakowskiej były rektora AGH, prof. Antoniego Tajduś: „Maszyny drążą dziś nawet 40 metrów tunelu na dobę, w dobrych warunkach. W Warszawie, gdzie skały są gorsze niż w Krakowie, dziś maksymalna prędkość nie przekracza 12-15 metrów na dobę. Dla Krakowa przyjmijmy prędkość 20 metrów na dobę - czyli w miesiącu można wydrążyć ponad 400 metrów, a kilometr w niecałe 3 miesiące.
Całą część podziemną tuneli metra można wykonać w dwa lata. Jedyny problem, czy w tym czasie zdąży się wykonać wszystkie stacje... Jeśli się za to weźmiemy w najbliższym czasie, mamy szansę zdążyć do 2022 roku.” Stanisław Albricht, ekspert miasta ds. transportu, który wyznaczał trasę metra twierdzi, że pociągi pod ziemią jeździłyby z prędkością 40 km/h, zaś podróż całą linią trwałaby 28 minut. W ciągu godziny metro mogłoby wozić 20 tys. pasażerów w danym kierunku. W planie zagospodarowania przestrzennego do 2030 roku znajdują się trzy linie metra.
Jak w Warszawie… 15 kwietnia 2013 roku miała miejsce osobliwa rocznica – minęło 30 lat od kiedy rozpoczęto i zainaugurowano budowę warszawskiego metra. 15 kwietnia 1983 roku wbito w ziemię pierwszy pal stalowy na budowie tunelu na Ursynowie. Budowa pierwszej w Polsce (i jak na razie ostatniej nitki metra) została zakończona 25 października 2008 roku, a zatem po… 25 latach. Linia ta ma 21 stacji.
Teberia 2/2014
42
Profesor Antoni Tajduś dla RMF FM skomentował to następująco: „Trzeba ten okres podzielić na dwa podokresy. Pierwszy jest związany z budową metra metodami odkrywkowymi - tak zwaną tradycyjną metodą budowy metra, opartą szczególnie o metody górnicze, czyli drążenie tradycyjne, z górniczą obudową. Postęp wtedy był bardzo mały, rzędu dwóch-trzech metrów na dobę. Drugi podokres to już budowa zwłaszcza drugiej linii metra gdzie wykorzystuje się TBM-y (tunnel boring machine), czyli maszyny wiercące, których postęp jest oczywiście znacznie większy. Można osiągać do 40 metrów, a nawet więcej na dobę. Teraz osiąga się kilkanaście metrów. Jaki będzie postęp drążenia tunelu zależy w dużej mierze od tego z jakimi warunkami mamy do czynienia, myślę tu głównie o warunkach górniczo-geologicznych.”
W 2010 roku rozpoczęto prace nad drugą linią, która ma mieć 31 kilometrów. Warszawiacy mają nią podróżować w 2020 roku, jednak już są problemy i opóźnienia. I właśnie na awarie oraz wciąż wydłużający się czas budowy metra w Warszawie powołują się często przeciwnicy krakowskiego metra. Nie pomaga brak zaufania Polaków do budowy jakiekolwiek infrastruktury drogowej i kolejowej w Polsce – niedodawanie realizacji w terminie jest niestety przykrą normą. Istotna jest także długość czasu budowy tunelu podziemnego w samym Krakowie. Nieustanne przerwy, atmosfera skandalu, opóźnienia – jego budowa łącznie trwała… 34 lata. Pojawiają się także argumenty natury ekologicznej oraz obawa o zabytkową część miasta, pod którą miałyby być wydrążone tunele.
Teberia 2/2014
43
O TYM SIĘ MÓWI
Inni twierdzą, że Kraków jest zbyt małym miastem, by miał potrzebować metra. Dochodzą też koszty budowy (w Warszawie te są jednym z głównych hamulcowych drugiej linii), jak i utrzymania już gotowej podziemnej kolei. Choć tu Warszawa raczej daje nadzieję - utrzymanie pierwszej linii metra w Warszawie - o długości 23,1 km i 21 stacjach - kosztuje ok. 282 mln zł rocznie. Ale przychody z jego funkcjonowania wynoszą około 288 mln zł.
Jeśli nie metro, to co? Naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej przekonują, że nie ma dla metra w Krakowie sensownej alternatywy.
A problemy, które poziemna kolej może rozwiązać, będą tylko narastać. Obecnie w stolicy Małopolski mieszka 750 tys. osób, a łącznie ze studentami jest ich około miliona. Według szacunków do 2030 roku z transportu zbiorowego może korzystać 1,2 mln osób mieszkających w Krakowie. Do tego dochodzi 9 mln turystów odwiedzających rocznie miasto królów. Liczba codziennych przejazdów komunikacją miejską wynosi teraz milion, za 16 lat może być dwa razy większa. Eksperci przekonują, że tramwaje nie rozwiążą nadchodzących problemów, gdyż już w tym momencie nie ma miejsca na więcej torowisk.
Teberia 2/2014
44
Podobnie jest z ruchem samochodowym, który co prawda można nieco upłynnić, ale przed korkami uciec się nie da. „Duży ruch samochodów to nie tylko nasz cenny czas tracony w korkach. To także zatrucie środowiska objawiające się licznymi chorobami i wpływające na stan zabytków. To również parkujące wszędzie pojazdy, utrudniające życie pieszym. Nie ulega wątpliwości, że jedynym długofalowym rozwiązaniem problemów centrum Krakowa jest rozsądnie pomyślana komunikacja zbiorowa. Nie pomoże tu jednak dwukrotne zwiększenie częstotliwości kursowania autobusów i tramwajów, co cztery lata temu obiecywał zwycięski kandydat na prezydenta miasta. Tego się po prostu nie da zrobić, bo przepustowość ulic jest zbyt mała. Rozwiązanie jest tylko jedno: to podziemna kolej miejska, czyli metro” – pisze w artykule dla Gazety Wyborczej profesor Andrzej Jajszczyk, pracownik w Katedrze Telekomunikacji AGH. Plan B to kolej naziemna. Rozwiązanie o tyle ciekawe, że Kraków już ma dosyć rozbudowaną infrastrukturę w tym aspekcie i wiele niewykorzystanych sta-
cji. Szybka Kolej Aglomeracyjna (SKA) jest rozważana niezależnie od budowy metra i wraz z rozbudową szybkiego tramwaju może stać się istotną konkurencją dla kolei podziemnej. Projekt SKA zakłada uruchomienie trzech linii kolejowych na odcinkach: MPL Balice – Kraków – Wieliczka Kopalnia, Trzebinia – Kraków – Tarnów oraz Sędziszów – Kraków – Podbory Skawińskie. Wiodącą rolę przy budowie systemu SKA pełni Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego, który w roku 2007 zlecił wykonanie wstępnego studium wykonalności. Czy metro w Krakowie powstanie i ewentualnie kiedy? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Niewątpliwie na temat metra narosło wiele niedomówień, z pewnością także stolica Małopolski będzie musiała zmierzyć się z problemami z komunikacją i infrastrukturą już za parę–paręnaście lat. Nad rozwiązaniami tych problemów trzeba myśleć już dzisiaj.
Teberia 2/2014
45
Aneta Żukowska
OPINIE
Górnictwo w Polsce to nie tylko węgiel „Górnictwo nie jest wszystkim, ale bez górnictwa wszystko jest niczym” – powiedział słynny niemiecki fizyk, laureat Nagrody Nobla Max Planck. Zapraszamy Państwa do przeczytania wywiadu z Dziekanem Wydziału Górnictwa i Geoinżynierii prof. dr. hab. inż. Piotrem Czają, który niezwykle ciekawie wyjaśnia, dlaczego słowa uczonego wypowiedziane w ubiegłym stuleciu nadal są aktualne. Przy okazji mój rozmówca wyjaśnia złożoność zagadnień związanych z polskim górnictwem i udowadnia, że właściwa odpowiedź na zadawane przez wielu pytanie – „wydobywać czy kupować węgiel za granicą?” – jest z ekonomicznego punktu widzenia bardzo ważna dla każdego z nas – nie tylko dla górników. Teberia 2/2014
46
Od profesora Henryka Filcka, pracownika naukowego i dawnego dziekana wydziału górniczego niejednokrotnie słyszałam, że górnictwo było, jest i będzie. Jednak obecne doniesienia medialne opisujące polskie górnictwo nie są optymistyczne. Można odnieść wrażenie, że nasze górnictwo ma się bardzo źle. Co Pan sądzi na ten temat?
Prof. dr. hab. inż. Piotr Czaja Bez górnictwa żadna gospodarka się nie uchowa, a należy pamiętać, że górnictwo w Polsce to nie tylko węgiel. I nawet jeśli w tej chwili są zawirowania związane z węglem kamiennym, próby zepchnięcia go z piedestału jako nośnika energii i zastąpienia go czym innym, to na pewno nie ma wątpliwości dotyczących kondycji górnictwa w Polsce. Nasze górnictwo to przede wszystkim surowce mineralne – prawie 430 milionów ton wydobycia na naród liczący 38 milionów mieszkańców to więcej niż średnia europejska w przeliczeniu na jednego obywatela. Ci, którzy uznali górnictwo za przemysł schyłkowy, zapomnieli, że wszystko się zaczyna od górnictwa. Większość surowców, bez których współczesna technika nie jest
w stanie funkcjonować, jak przykładowo pierwiastki krytyczne lub inaczej pierwiastki ziem rzadkich, pochodzi przecież z górnictwa. Jestem spokojny o losy górnictwa, choć przewiduję, że burza wokół niego potrwa ze względu na kłopoty finansowe niektórych spółek górniczych. A jak tym kłopotom zaradzić? Wydobyty węgiel zalega na hałdach i raczej nie zmieni tego nawet nadejście ciężkich mrozów. Trzeba zmniejszyć radykalnie wydobycie? Czy wprowadzanie planów restrukturyzacji pomoże nierentownym kopalniom węgla kamiennego? U nas większość energii pochodzi z paliw kopalnych, przy czym około 35 proc. z węgla brunatnego. Reszta z węgla kamiennego. Obecnie kłopoty omijają węgiel brunatny, ponieważ ma niskie koszty wydobycia. Gdy Kompania Węglowa nie mogła porozumieć się z odbiorcami węgla w sprawie wysokości opłat za gigadżul energii, gdyż zdaniem kupujących wyceniła go zbyt wysoko, to producenci energii wyprodukowali ją z węgla brunatnego, co wyszło znaczne taniej. I okazało się, że zwiększenie o 4–5 mln ton wydobycia węgla brunatnego spowodowało zamieszanie u producentów energii z węgla kamiennego. Użyła pani zwrotu „nierentowne kopalnie”. To bardzo radykalne stwierdzenie, bo chodzi o brak zysku w skali mikro, makro, czy w skali globalnej? Jeśli będziemy tak liczyć, że cena węgla wydobytego w Polsce jest przykładowo o 10 zł wyższa od ceny węgla za granicą, to w kategoriach ekonomicznych można
Teberia 2/2014
47
OPINIE stwierdzić, że jest to rzeczywiście nierentowny węgiel, bo jest droższy o 10 zł. Ale jeśli zrezygnujemy z jego wydobycia i będziemy chcieli go kupić za granicą, to wówczas nie zapłacimy o te 10 zł więcej, ale całą jego cenę. Jeśli zaprzestaniemy wydobycia w Polsce, to tym samym rezygnujemy z zysku, jaki mamy ze sprzedaży surowca, który jest w naszej polskiej ziemi. Jeśli cena węgla wynosi 80 dolarów, a my dla różnicy 5 dolarów będziemy kupować za granicą, to te 80 dolarów musimy wyłożyć. Trzeba też pamiętać o tym, że ta „nierentowna kopalnia”, sprzedając elektrowni węgiel, daje pracę, ma pieniądze dla pracowników, płaci podatki państwu, opłatę eksploatacyjną, utrzymuje całe regiony. Jeśli zamkniemy polskie górnictwo, to pół miliona ludzi zostanie bez pracy, a na utrzymanie bezrobotnych i ich rodzin też potrzebne są ogromne środki. Na górnictwo węgla kamiennego należy patrzeć całościowo, bo zamykanie kopalń miałoby liczne negatywne skutki.
Dlatego moim zdaniem nie można mówić tylko o tym, iż do wydobycia dopłaca się te wspomniane przykładowo 10 zł. Wiele osób twierdząc, że górnictwo jest deficytowe, nie bierze pod uwagę wyliczeń ekspertów, z których jasno wynika, że przychody państwa płynące z funkcjonowania kopalń węgla kamiennego są olbrzymie, a rezygnacja z wydobycia oznacza kilka miliardów w budżecie mniej. Dlaczego polski węgiel w porównaniu z zagranicznym jest tak drogi? Istotnie, węgiel z Rosji, Rotterdamu czy Amsterdamu można kupić taniej, bo koszt wydobycia jest znacznie niższy. Stany Zjednoczone czy Australia wydobywają węgiel niemal metodą odkrywkową i płacą w zasadzie za jego załadunek i fracht, dlatego koszt ich węgla, mimo wielkich odległości, jest niższy niż nasz. Pamiętajmy, że tamte kraje mają pokłady niemal na powierzchni, a my węgiel wy-
Teberia 2/2014
48
dobywamy średnio na głębokości około 710 metrów. Wydobycie z tak nisko położonych pokładów wymaga olbrzymich nakładów finansowych. A co z węglem już wydobytym, zalegającym na hałdach? Czy istnieje możliwość dostosowania jego podaży do popytu? Rzeczywiście, jest pewna część węgla, który się nie sprzedaje. Ale dotyczy to węgla specyficznego, węgla energetycznego, który nie jest najlepszej jakości. Trzeba pamiętać, że teraz kopalnie nie sprzedają węgla, ale energię w nim zawartą, energetyka też kupuje energię, nie węgiel. Więc jeśli się okazuje, że jednostkowy ładunek energii zawarty w węglu jest zbyt drogi albo mało korzystny, to ten węgiel rzeczywiście leży. Ale nie tak dawno, przy nadpodaży węgla, prezes Katowickiego Holdingu Węglowego powiedział, że gdyby miał nawet kilkaset tysięcy ton węgla opałowego, to sprzedałby go błyskawicznie. Przy okazji dowiadujemy się, że ze sprzedażą węgla są i inne problemy: np. na Śląsku nie ma wagonów, którymi można węgiel transportować. A czy istnieje możliwość wyrównania podaży z popytem? Rynek to weryfikuje. Ostatnio na konferencji, w której brałem udział, ktoś powiedział, że od zapotrzebowania na węgiel nie ma odwrotu. W Polsce węgiel na pewno będzie zużywany i to w ilościach podobnych jak obecnie, czyli 70–80 mln ton. Pytanie brzmi raczej, czy będzie on wydobywany u nas, czy kupowany od dostawców zagranicznych. Jeśli będzie importowany, to wszyscy musimy
szykować portfele, bo zapłacić będzie trzeba, tylko skąd na ten cel wziąć pieniądze? Trudno się z tą wizją zgodzić, bo historycznie to Polska przez dziesiątki lat była eksporterem czarnego złota w ilości nawet do 40 mln ton i do dzisiaj ma swoich stałych odbiorców za granicą, gdzie może rocznie eksportować około 8 mln ton. Chciałabym też zapytać, czy Pana zdaniem górnikom nie grozi bezrobocie? Kopalnie uspokajają, że zmniejszenie zatrudnienia będzie się odbywało tylko poprzez odchodzenie pracowników na emerytury. Myśli Pan, że te obietnice mają służyć uspokojeniu górników, czy rzeczywiście taki sposób na zmniejszenie zatrudnienia jest realny? Nie chcę wyrokować, bo współczesne górnictwo różni się od tego sprzed lat głównie tym, że zmniejsza się zatrudnienie poprzez mechanizację i automatyzację wydobycia. W latach 70. w górnictwie bezpośrednio w wydobyciu pracowało więcej niż pół miliona ludzi, teraz ponad sto tysięcy.
Teberia 2/2014
49
OPINIE Pamiętajmy jednak, że na Górnym Śląsku, gdzie rośnie głębokość, a wraz z nią zagrożenia i trudności, to zatrudnienie musi być adekwatne do potrzeb. Wszystkiego zautomatyzować się nie da. Co czeka absolwentów AGH, którzy ukończyli kierunki górnicze? Czy mogą być spokojni o pracę? Póki co raporty prezentowane przez nasze Centrum Karier wyglądają całkiem dobrze. Widać, że ludzie mają pracę w swoim zawodzie. Poza tym, osoby z dyplomem AGH generalnie są tak dobrze wykształcone, że nie mają większych kłopotów ze znalezieniem pracy również poza swoją branżą. W ciągu kilku ostatnich lat promujemy nasz wydział w sposób umiarkowany. Tymczasem podczas ostatniej rekrutacji zgłosiła się rekordowa liczba kandydatów, którzy chcieli przyjść na kierunek górnictwo i geologia. W tym roku mieliśmy wskaźnik rekrutacyjny 700 punktów na 1000 – tego jeszcze na wydziale nie było. Przyjmowaliśmy tylko tych najlep-
szych. Przyszłość wydziału jest stabilna, co mnie bardzo cieszy. Panie Dziekanie, jest Pan absolwentem wydziału, któremu teraz Pan szefuje, tu rozwija się pan naukowo i prowadzi zajęcia ze studentami. Może Pan powiedzieć, z perspektywy tych wielu lat, czy wydział się rozwija w dobrym kierunku, czy jest Pan z tych zmian zadowolony? Wydział się rozwija kapitalnie. Gdy studiowałem, było 300 inżynierów górników, większość z nich ukończyła studia i jeszcze było mało. Przyjeżdżali dyrektorzy kopalń ze stypendiami, gotowi natychmiast zatrudnić każdego absolwenta. Można było odnieść wrażenie, że mimo dużej liczby osób kończących studia inżynierów jest zdecydowanie za mało. Mówiąc jednak o rozwoju: odeszliśmy od kształcenia tylko na kierunku górnictwo i geologia. W tej chwili kształcimy w trzech innych dyscyplinach: inżynieria produkcji, budownictwo oraz inżynieria środowiska.
Teberia 2/2014
50
Wszystkie te kierunki są związane z górnictwem, z przekształceniami, które mają miejsce w górnictwie. Staramy się dywersyfikować kształcenie. W zeszłym roku było ponad dziewięciu chętnych na jedno miejsce na budownictwo. Z raportu opracowanego przez Izbę Inżynierów Budownictwa, ogłoszonego trzy lata temu, wynika, że jesteśmy bardzo dobrze oceniani. W zeszłorocznym rankingu wydziałów prowadzących budownictwo okazało się, że jesteśmy na trzecim miejscu w kraju, wyprzedzając renomowane politechniki. Nasza inżynieria środowiska to przekształcanie środowiska przemysłowego po zakończeniu działalności przemysłowej, to rekultywacja terenu, rewitalizacja obiektów, a nawet całych miast, które straciły status miasta górniczego, jak Trzebinia czy Olkusz. Inżynieria produkcji to kierunek liczący 22 lata i wciąż atrakcyjny dla kandydatów na studia. Obecnie studentów mamy tak wielu, że raczej musimy dążyć do ograniczania ich liczby. Naszym osiągnięciem jest też to, że mamy prawo doktoryzowania we wszystkich dyscyplinach, gdzie prowadzimy kształcenie na I i II stopniu studiów. I w tym zakresie powinniśmy starać się zachować wszystko tak jak jest, bo jest bardzo dobrze. Jeśli natomiast chodzi o rozwój, to musimy zadbać o budownictwo i inaczej zorganizować niektóre specjalności, otworzyć studia podyplomowe i zdobyć uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego w dyscyplinie budownictwo i inżynieria środowiska. Gdyby wydział miał cztery uprawnienia do doktoryzowania i trzy do habilitowania, to w moim mniemaniu byłaby to pełnia szczęścia
dla wydziału. Trzeba jednak obserwować to, co się dzieje na rynku, bo strategia rozwoju wydziału w dużej mierze jest weryfikowana tym, co się dzieje w gospodarce. Jestem też zadowolony, że udało się nam w ostatnich latach wzmocnić kadrę – mamy 49 samodzielnych pracowników nauki i kolejne habilitacje w trakcie przygotowywania. Mamy doskonałą współpracę z przemysłem, którego przedstawiciele zlecają nam liczne badania i ekspertyzy. Panie Dziekanie, czyli zachęcamy młodych ludzi do studiowania na Wydziale Górnictwie i Geoinżynierii? Bez wielkiej zachęty młodzież wie, że to świetny wydział. Często wybierają nas, bo taką mają rodzinną tradycję, idą w ślady rodziców czy rodzeństwa. Przykładem może być ubiegłoroczna pierwsza wicemiss Polski, pani Paulina Maślanka, studentka naszego budownictwa – jej tata studiował u nas górnictwo i w górnictwie pracuje, a cała rodzina mieszka w Brzeszczach, czyli w rejonie górniczym. Odpowiedź na pytanie, jakie wybrać studia, była oczywista – AGH, a że nie chciała być górnikiem, to będzie budowlańcem i jak sama powiedziała: „to będzie pięknie wyglądało, gdy Miss Polski będzie w hełmie biegać po budowie”. To wspaniały przykład tego, jak dzieci korzystając z doświadczeń rodziców, potrafią znaleźć własną drogę. Rozmawiała: Ilona Trębacz /
blog naukowy AGH
Teberia 2/2014
51
PREZENTACJE
KGHM inwestuje w inteligentne kopalnie – Inteligentna kopalnia to w przypadku KGHM przymus. Przymus, który wynika z faktu, czym dzisiaj jesteśmy, czym chcemy być i w jakim tempie chcemy osiągnąć te cele – przekonuje Herbert Wirth, prezes KGHM Polska Miedź.
Teberia 2/2014
52
K
GHM Polska Miedź zamierza zainwestować kilkaset milionów złotych w przełomowe dla rozwoju górnictwa i hutnictwa projekty. Zarząd spółki liczy, że dzięki współpracy z uczelniami i centrami badawczymi powstaną inteligentne kopalnie. – Uważamy, że tylko gospodarka oparta na wiedzy daje szansę bycia konkurencyjnym – mówi Herbert Wirth, prezes zarządu KGHM. Jednym z powodów inwestycji w projekt inteligentnych kopalń jest podniesie poziomu bezpieczeństwa. – Inteligentna kopalnia to kopalnia, w której miejsce pracy będzie bezpieczne, w którym wkład pracy fizycznej człowieka jest ograniczony, ale wykorzystujemy jego intelekt – powiedział agencji informacyjnej Newseria Biznes Herbert Wirth. To właśnie na tego typu projektach skupi się koncern.
– Ostatnio mieliśmy ważne posiedzenie Top 100, na którym byli obecni głównie młodzi ludzie z całego globalnego koncernu. Jeden dzień przeznaczyliśmy na Targi Wiedzy. Wybraliśmy 20 innowacyjnych projektów na sumę około 530 mln zł, w które teraz będziemy chcieli inwestować – zapowiada prezes KGHM Polska Miedź. Przełomowe rozwiązania mają dotyczyć zarówno górnictwa, jak i hutnictwa. W ubiegłym roku miedziowy koncern wspólnie z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju przekazali 200 mln zł na opracowanie i wdrożenie innowacyjnych technologii w branży metali nieżelaznych. Program ma trwać 10 lat przy udziale uczelni i innych jednostek naukowych. Dodatkowo, przy Akademii GórniczoHutniczej w październiku powstało Laboratorium Pierwiastków Krytycznych AGH. W jego działalność obok KGHM angażują się m.in. Zakłady GórniczoHutnicze „Bolesław”.
Teberia 2/2014
53
PREZENTACJE
– Jego ideą jest wdrożenie inicjatywy bezpieczeństwa surowcowego, nowych i starych metali dla ekstra nowoczesnych przemysłów oraz zajęcie się ziemiami rzadkimi, które są w tak zwanym europejskim katalogu metali krytycznych – tłumaczy Wirth. Wirth zapewnia jednocześnie, że innowacje to również zmiany w zarządzaniu, które pozwalają lepiej odpowiadać na wyzwania dzisiejszej gospodarki. Tym bardziej że KGHM to firma globalna, działająca już na czterech kontynentach. Dlatego innowacyjne rozwiązania chce wdrażać również w swojej działalności za granicą. – W Chile przy przeróbce rud utlenionych chcemy wykorzystać energię pochodzącą z fotowoltaiki przy użyciu panelu opartego na miedzi, tzw. technologię cienkowarstwową, która daje potencjał wzrostowy – mówi prezes spółki. Kopalnia miedzi w Sierra Gorda zostanie uruchomiona zgodnie z planem, czyli w II kwartale br. – W pierwszej fazie działalności zdolności produkcyjne mają sięgać około 110 tys. ton miedzi, kilkunastu tysięcy ton molibdenu i parę ton złota – mówi Herbert Wirth.
Bezpieczna i efektywna, ograniczająca do minimum zaangażowanie siły fizycznej człowieka. Jej produkt finalny widoczny jest dopiero na powierzchni. Taka ma być inteligentna kopalnia przyszłości. O teoretycznych założeniach tej koncepcji, a także o przykładach jej zastosowania w praktyce dyskutowali 24 lutego w Krakowie uczestnicy sesji plenarnej XXIII Szkoły Eksploatacji Podziemnej. - Nie ulega wątpliwości, ze mamy do czynienia z sytuacją kiedy to myśl ludzka wyprzedza wynalazki i odkrycia. Gdy w 1450 roku Gutenberg pierwszy raz zastosował ruchomą czcionkę tylko nieliczni pewnie myśleli o powszechnej dostępności książek. Dzisiaj w warunkach coraz szybszego rozwoju techniki, kiedy świat literatury science fiction stał się
red
Teberia 2/2014
54
nieomal realny, musimy sądzić, że i ta śmiała myśl o inteligentnej kopalni ma szanse realizacji - ocenia dr. Jerzy Kicki, przewodniczący Komitetu Organizacyjnego XXIII SEP. Szkoła to obecnie jedna z największych w Polsce konferencji o tematyce górniczej, która od ponad 20 lat gromadzi każdego roku kilkaset osób w sposób czynny związanych z przemysłem wydobywczym w naszym kraju, a od kilku lat także i zagranicą. Uczestnikami Szkoły są zarówno przedstawiciele kopalń (kadra inżynieryjno-techniczna a także ludzie z „ruchu”) i firm pracujących na rzecz górnictwa, jak i pracownicy wyższych uczelni oraz instytutów naukowo-badawczych. Więcej na temat SEP: szkolaeksploatacji.pl
Teberia 2/2014
55