5 minute read
Moto
from MM Trendy #01 (115)
by MM Trendy
Wcale nie tak daleko od Szczecina, bo w Koszalinie, zawiązała się grupa prawdziwych entuzjastów klasycznych aut. To, co robią i jak to robią można by porównać do uzależnienia, ale spokojnie – takiego zdrowego uzależnienia. O tym, jak to jest mieć Mercedesa W111 skrzydlaka z 1965 czy zakochać się w Fordzie Capri, opowiedzieli nam członkowie stowarzyszenia Klasyczny Koszalin.
Advertisement
ROZMAWIAŁA EWELINA ŻUBEREK / FOTO PRZEMYSŁAW STRZAŁKOWSKI I ARCHIWUM
Jak zaczęła się wasza przygoda z „klasykami”?
- Artur Strojny - U mnie zainteresowanie motoryzacją przeszło z ojca na syna. Odkąd pamiętam, w domu były Mercedesy. Nie te najnowsze, ale już wtedy te ciut starsze, dziś określane jako klasyki. W 2010 roku razem z tatą, zakupiliśmy Mercedesa W111 skrzydlaka z 1965 roku w stanie do remontu. Po kilku latach ciężkiej pracy - wrócił do wyglądu z lat świetności. Teraz mamy kilka modeli z różnych lat produkcji.
- Arkadiusz Trzciński – U mnie było trochę inaczej. Zaczęło się prawie dziesięć lat temu. Najpierw chciałem kupić motocykl, później auto z napędem 4x4. Niestety, na ich zakup nie zgodziła się małżonka. Pomyślałem więc o klasyku i rozpocząłem poszukiwania czegoś z lat 80. Padło na Fiata 125p z 1988 roku. Krótko po zakupie emocje opadły, samochód nie był taką
perełką, jak się wydawało.
- Przemysław Strzałkowski - Po latach chorowania na tę manię, mam nadzieję, że nieszkodliwą dla otoczenia, wiem, że to nie właściciel wybiera klasyka, ale klasyk wybiera właściciela (uśmiech). Te auta żyją już na tyle długo, by mieć własne zdanie. U progu lat dwutysięcznych przejeżdżałem często obok komisu, w którym stał Ford Capri. I rzucił na mnie urok. To było szaleństwo, bo wtedy nie miałem zielonego pojęcia o mechanice starych aut. Amok, opętanie i zarazem głęboka woda, bo brakowało wówczas informacji w necie. Ale zaczęło się na całego i trwa do dziś, już z innym wozem, bo tego się nie leczy.
Co takiego jest w tych zabytkowych autach, że mają taką rzeszę zwolenników?
- P.S. - Jazda klasykiem jest swego rodzaju manifestem, wyrażeniem niezgody na tandeciarstwo i nudną, plastikową stylistykę naszych czasów. Obecne auta, podobnie jak np. sprzęt AGD, są z góry obliczone na krótkie użytkowanie. Po kilku latach wymieniamy je na nowe, bo po upływie gwarancji wszystko zaczyna się psuć. A przede wszystkim powtórzę, bo to istotne, są do bólu nudne i wypełnione trzeszczącym plastikiem. Mówi się, że dawniej auta projektowali inżynierowie, a teraz auta projektują… księgowi. Dlatego zabytkowy samochód poddany starannej renowacji, a potem traktowany z sercem, przewyższa sprawnością niejednego „plastikersa”.
A.T. - To auta z duszą tak mawiamy i coś w tym jest. Auta przywołują wspomnienia, często jesteśmy zaczepiani przez osoby, które kiedyś posiadały takie samochody i opowiadają z sentymentem swoją historie.
Kiedy pojawił się pomysł na założenie stowarzyszenia Klasyczny Koszalin i jakimi samochodowymi perełkami możecie się dziś poszczycić?
- Tomasz Asanowicz - Na forum Klubu Wartburga poznałem Bartka Nakielnego. Z racji wspólnych zainteresowań, tj. fascynacji klasykami, nawiązała się między nami nić porozumienia. W pewnym momencie Bartek wymyślił nazwę Klasyczny Koszalin i zaczęliśmy umawiać się na wspólne przemierzanie Koszalina. Każdy z nas miał zawsze przy sobie ulotki informujące o nas i namawiające na wspólne wypady klasykami. Wkładaliśmy je za wycieraczki napotkanych klasyków. Zaczepialiśmy też właścicieli. Stopniowo nasze grono zaczęło się powiększać, aż dotarło do momentu, w jakim dziś jesteśmy.
- A.S. - Klub został zarejestrowany w 2014 roku, dziś zrzeszamy około 50 członków. Jeżeli chodzi o pojazdy, to mamy naprawdę duży przekrój: od pojazdów produkowanych w Polsce, w krajach postkomunistycznych, po auta zza żelaznej kurtyny oraz z Ameryki.
Czy każdy może dołączyć do waszego stowarzyszenia? Jakie są wymogi?
- A.S. - Tak, każdy, kto posiada ciekawy model pojazdu nieprodukowany od minimum 15 lat i mający minimum 25 lat. - P.S. - Poza posiadaniem klasycznego wozu wystarczy otwartość na ludzi i chęć współtworzenia fajnej atmosfery. Bo samo auto jest, mimo wszystko, tylko uformowaną blachą. Przy zdrowym podejściu każda pasja prędzej czy później prowadzi do człowieka. Do kontaktu z innymi, dzielenia się doświadczeniami i szukania wspólnoty. Oczywiście są również tacy, którym wystarcza trzymanie klasyka w garażu, satysfakcja z samego faktu posiadania i oglądanie go w samotności. Dla mnie to jednak dość jałowe.
Jaki samochód jest szczególnym obiektem westchnień fanów zabytkowych aut?
- A.T. - Moim zdaniem wielu marzy o amerykańskiej motoryzacji: Ford Mustang, Dodge Challenger czy Chevrolet Corvette to obiekty westchnień, ale i my w Polsce mamy swoje ikony jak FSO Warszawa czy kiedyś wyśmiewana Syrena.
- P.S. - Jestem przekonany, że nie ma uniwersalnego „świętego Graala” fanów zabytkowej motoryzacji. I gdyby nawet pasjonaci nie musieli się liczyć z ograniczeniami finansowymi, to na zlotach nadal widzielibyśmy różnorodność marek oraz modeli. Dla kogoś marzeniem może być DeLorean DMC-12 z filmu „Powrót do przyszłości”, a ktoś wyda fortunę i poświęci ocean czasu na stworzenie kolekcji aut z PRL-u. No i super, o to chodzi.
Gdzie i jak często można was spotkać? Organizujecie wydarzenia, zloty?
- A.T - W sezonie letnim spotykamy się w każdy czwartek na parkingu przy amfiteatrze. Często jeździmy na złoty do okolicznych miejscowości: Lębork, Złotów, Wałcz, Szczecinek czy Kołobrzeg. W tym roku po raz pierwszy zaprosiliśmy do Koszalina fanów dawnej motoryzacji na rajd i wystawę pojazdów klasycznych „Rajd tylko dla orłów”. Choć było to pierwszy raz, to nieskromnie powiem, że wydarzenie odbyło się z rozmachem i planujemy jego kontynuację.
Jak z waszej perspektywy wygląda kultura motoryzacyjna w Koszalinie?
- P.S. - Temat jest niezwykle obszerny. Krótko, jeśli przez „kulturę motoryzacyjną” mielibyśmy rozumieć podejście do klasycznych aut, freshtimerów, youngtimerów i wreszcie zabytków na żółtych blachach, to podobnie jak cała Polska jesteśmy dość daleko za Zachodem, który miał o wiele więcej czasu i zamożności na wyrobienie tzw. kultury technicznej. Nas spowolniła siermiężność PRL-u. Dlatego to, co dla Niemców jest freshtimerem, czyli autem starym, ale za młodym na klasyka, dla nas pozostaje samochodem popularnym, widywanym codziennie na parkingu pod każdym supermarketem. A jeśli „kulturę motoryzacyjną” rozumielibyśmy, jako zachowania na drodze, to tutaj także wyglądamy jak reszta kraju. Wciąż zbyt wielu kierowców przenosi swoje frustracje za kółko. Jedno jest pewne: jeśli na trasie mijają się klasyki, to na pewno z pozdrowieniem. Bo jesteśmy klanem.