17 minute read

Temat wydania

Next Article
Podróże

Podróże

Trudne spektakle zawsze rozwijają

Tworzenie trudnych, ale ciekawych aranżacji na orkiestrę to zadanie, z którym Jerzy Wołosiuk od lat mierzy się w szczecińskiej Operze na Zamku. Za to jest chwalony i doceniany w całym kraju, ale nie tylko.

Advertisement

ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

W grudniu Opera na Zamku wróciła do „Króla Rogera”

po raz pierwszy od premiery. - Tak, to pierwsze wystawienie tej opery od majowych spektakli i jedyne w tym sezonie.

W roli Rogera wystąpił inny wykonawca niż w maju. - Przede wszystkim udało się zaprosić do tej roli Łukasza Golińskiego, który wystąpił w swojej koronnej partii, takiej, która otworzyła jego karierę na światowe sceny. Cieszę się, że Łukasz, jako szczecinianin, może wystąpić w Operze na Zamku. Jeśli chodzi o rolę Rogera, to aktor numer jeden, a jeśli chodzi o światowe obsady – wcielał się w postaci, które widzowie z pewnością mogą pamiętać.

Łatwo było go ściągnąć do Opery na Zamku? - Niełatwo, ale nie ukrywam, że dużo w tym pomogły nasze osobiste relacje. Dodatkowo zadziałała życzliwość Opery Nova w Bydgoszczy, ponieważ Łukasz, mimo wielu występów za granicą, jest wciąż śpiewakiem bydgoskiej opery.

Ale przecież pan ma dobre relacje z Operą Nova. - Do czasu konfliktu interesów (o ile nie jest to zbyt duży konflikt) to zawsze są dobre relacje (śmiech). W tym przypadku udało się porozumieć z dyrektorem Figasem i dyrektor pozwolił na udział Łukasza w naszym wydarzeniu. Patrząc realistycznie, jest to wydarzenie jednorazowe, bo wątpię, żeby Łukasz jeszcze do nas zawitał jako Król Roger. Planując premierę, myśleliśmy o nim jako o głównym wykonawcy, natomiast jego kariera przebiega tak szybko i kontrakty za granicą są podpisywane z wyprzedzeniem kilku lat, więc w naszych realiach jest trudno zagwarantować, że on jeszcze u nas wystąpi.

Czy w porównaniu do występów premierowych można spodziewać się jeszcze jakichś zmian? - W roli Pasterza pojawił się Juan Noval Moro, który grał u nas w „Guru” oraz w „Romeo i Julii”. W jego przypadku było podobnie, jak z Łukaszem Golińskim – przygotowując premierę, wiedzieliśmy, że w maju nie może wystąpić. Na początku miał pojawić się w marcu i chociaż marcowy spektakl się nie odbył, artysta przeszedł cały proces przygotowawczy do premiery. To był jego debiut w roli Pasterza, a ciekawostką jest to, że Hiszpan śpiewał po polsku. Na szczęście

on świetnie posługuje się językiem polskim ze względu na żonę, która jest Polką.

Po majowej premierze „Króla Rogera” najsłabiej była oceniana strona wokalna, a najlepiej strona muzyczna, a to już

pana zasługa. - Ze stroną wokalną był pewien problem, ponieważ nasz główny wykonawca, Rafał Pawnuk, zmagał się wtedy z chorobą. Mieliśmy do rozwiązania dylemat, czy po raz drugi przesuwać premierę, czy ją wystawić. Jak na tak trudne warunki tamten występ był bardzo dobry. Istnieją takie partie, które są trudne wykonawczo nawet dla zdrowego śpiewaka, ale natury się nie przeskoczy. Natomiast mam wrażenie, że strona muzyczna rzeczywiście była silną stroną całego spektaklu. Uważam, że trudne spektakle zawsze rozwijają się z biegiem czasu. Tak było np. w „Dokręcaniu śruby”. Premiera była świetna, ale późniejsze spektakle były jeszcze lepsze. Przy tak trudnej tkance muzycznej śpiewacy i inni wykonawcy z biegiem czasu nad wieloma rzeczami mogą lepiej zapanować. Przy premierze „Króla Rogera” mieliśmy też problemy z przeprowadzaniem prób z powodu COVID-u Niewielu z nas dzisiaj pamięta, że pół roku temu były trochę inne priorytety. Niepewna sytuacja pandemiczna spowodowała, że jak tylko była możliwość, to każdy chciał się pokazać na scenie. Mając świadomość, że to nie jest optimum tego, czego byśmy chcieli.

„Król Roger” to trudna materia. Po prapremierze Iwaszkiewicz w pamiętnikach pisał, że jest niezadowolony ze swojego

libretta. - Kompozytor zawsze wie, czego potrzebuje, a librecista jest jednak na usługach kompozytora, a w tym przypadku jeszcze tak silnej osobowości, jaką był Szymanowski. Z wielu książek, a także z relacji świadków, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, znam historie o Szymanowskim, jako profesorze uczelni, na której studiowałem, o tym, jakim trudnym człowiekiem potrafił być w stosunku do innych profesorów oraz uczniów. Myślę, że również z tego powodu Iwaszkiewicz mógł być niezadowolony. Raczej nie chodziło o całość dzieła, bo dzieło jest niepowtarzalne, ponadczasowe. Jest też odkrywane na świecie na nowo. Wysyp premier na największych scenach świadczy o tym, że jest to niesamowity tytuł pod względem muzycznym i inscenizacyjnym.

Opera na Zamku w ostatnich latach lubi mierzyć się z trudną materią, co przynosi również sukcesy w konkursach. - Staramy się zachować zdrowy balans. Musimy dbać o szeroką publiczność, a sięganie po mniej znane tytuły powoduje, że nasz zespół może się rozwijać. Możemy zaprezentować coś oryginalnego nie tylko szczecińskiej publiczności, ale też ogólnopolskiej i też, po części, jest to element budowania marki Opery na Zamku. Jeśli spektakle są doceniane i nagradzane, jest to dla nas bardzo waż-

Staramy się zachować zdrowy balans. Musimy dbać o szeroką publiczność, a sięganie po mniej znane tytuły powoduje, że nasz zespół może się rozwijać. Możemy zaprezentować coś oryginalnego nie tylko szczecińskiej publiczności, ale też ogólnopolskiej i też, po części, jest to element budowania marki Opery na Zamku. Jeśli spektakle są docenianie i nagradzane, jest to dla nas bardzo ważne.

ne. Do tej pory, jak przyjeżdżam do Teatru Wielkiego, zadają mi pytania, kiedy zagramy „Dokręcanie śruby”, bo ktoś chce to zobaczyć. Na premierze „Króla Rogera” też mieliśmy wielu gości. To są takie wydarzenia, które powodują, że rośnie zainteresowanie widowni, ale też solistów i agentów. To ważne, żeby zachować zdrowy balans.

Marka Opery na Zamku w ostatnich latach zmieniła się na

plus? - Myślę, że to nie mnie oceniać. Pracuję tutaj prawie 10 lat i jak zacząłem sięgać pamięcią do tego, co zrobiliśmy przez ten czas, to zauważyłem, że udało się zrealizować wiele wartościowych projektów. Często pracy jest tak dużo, że jeden projekt goni drugi i nie ma czasu usiąść i pomyśleć o tym, że zrobiło się dobry spektakl. I nie ma znaczenia, czy w danym sezonie wykonujemy więcej premier czy mniej, ilość pracy wkładana we wznowienia spektakli jest bardzo duża. Wracając do pytania, mam wrażenie, że po „Królu Rogerze” mógłbym powiedzieć z czystym sumieniem, że to, co miałem tu zostawić po sobie, zostawiłem i mogę zgasić światło. Z tym światłem może przesadziłem, ale na pewno jest taki punkt, w którym człowiek czuje, że jeszcze musi zostawić coś po sobie. U mnie ostatnie 10 lat to jest bardzo ciekawy okres zawodowy. Może był trochę trudny ze względu na to, że repertuar był prowadzony bardzo szeroko, ale było to zupełnie świadome. Od muzyki barokowej aż po muzykę współczesną XX wieku. Robimy też produkcje musicalowe na bardzo wysokim poziomie – „Crazy for You” czy „My Fair Lady”. Jedyne, czego mogę żałować, to, że tych realizacji nie może być więcej w ciągu sezonu, bo finanse na to nie pozwalają. To był ciekawy twórczo czas i będę go dobrze wspominał, jak już mnie tu nie będzie.

Na jakie premiery możemy liczyć w tym sezonie? - Planujemy premierę „Trubadura” Verdiego. Wszystkie szczegóły organizacyjne są jeszcze zgrywane, ponieważ to też jest kwestia obsady solistycznej czy samej realizacji z uwagi na zmieniające się otoczenie finansowe. Są koszty, które można ograniczyć na scenie, i takie, których się nie da ograniczyć. Plan jest taki, żeby tę operę zrealizować w kwietniu. I to będzie jedyna premiera do końca tego sezonu.

Jerzy Wołosiuk

Zastępca dyrektora ds. artystycznych Opery na Zamku. Współpracował z wieloma orkiestrami w kraju i za granicą. Brał udział w międzynarodowych konkursach dyrygenckich w Orvieto, Spoleto i Madrycie. W 2010 r. był finalistą Międzynarodowego Konkursu dla Młodych Dyrygentów Operowych w Spoleto. W latach 2006–2013 pracował w Operze Nova w Bydgoszczy. Od marca 2013 r. związany z Operą na Zamku w Szczecinie, początkowo jako kierownik muzyczny, a od października 2014 r. jako dyrektor artystyczny. W 2019 r. rozpoczął współpracę z Teatrem Wielkim – Operą Narodową w Warszawie jako dyrygent wieczoru prawykonań i członek jury konkursu kompozytorskiego na mikrooperę „12 minut dla Moniuszki”.

O tym, jak możemy się wzajemnie inspirować i uczyć od siebie

Już 21 stycznia Duże Foyer Teatru Współczesnego w Szczecinie zamieni się w scenę, a raczej parkiet. Wszystko za sprawą premiery spektaklu „Dotyk za dotyk. Dancing”. Unikatowy projekt odbędzie się w ramach Rezydencji Artystycznej Scena Nowe Sytuacje,

a jego liderką jest Katarzyna Sikora, która wprowadziła nas za kulisy przygotowań.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK

„Dance me to the end of love…”, opis spektaklu zaczyna się słowami utworu Leonarda Cohena. To piosenka o szczególnym znaczeniu dla projektu?

- Nie, nie (uśmiech). To inwencja twórcza ze strony teatru na temat naszego Dansingu. Piosenkami, które dla mnie stanowiły inspirację i które są ważne dla tego projektu to „Can’t help falling in love” , „Nic nie może przecież wiecznie trwać” i „Oko za oko”, gdzie pojawia się m.in. tytułowy „dotyk za dotyk”.

Mówimy o spektaklu, ale jednocześnie nazywany go dancingiem. Czym zatem jest „Dotyk za dotyk”?

- Jest to spektakl w formie dancingu, który nie odbywa się na klasycznie na scenie teatralnej. To znaczy, że znajdujemy się w sytuacji dancingowej, gdzie widownia jest zaproszona jest do współuczestniczenia i współtworzenia na żywo tego wydarzenia. Nie interesuje nas dosłowna kopia dancingu, gatunek ten jest bardziej inspiracją dla dynamiki społecznej i tego, co może wydarzyć się w określonej przez nas przestrzeni oraz jaką jakość ma zbiorowość społeczna danego wieczoru. Budujemy więc swój autorski Dansing o nazwie „Dotyk za Dotyk”. Oczywiście stworzona jest konkretna struktura, tzw. partytura choreograficzna, w której występują elementy wykonywane tylko przez ekipę aktorską, niemniej jednak najistotniejszym jest dla nas stworzenie przestrzeni przyjaznej i zapraszającej widza.

No właśnie wydarzenie odbędzie się nie na scenie teatru, a w dużym foyer. Jeśli widownia jest zaproszona współuczestniczenia to kto będzie aktorem, a kto widzem? Czy taki podział w ogóle będzie wprowadzony?

- Na wejściu widownia dostanie „Menu wydarzenia”, w którym zawierać się będzie „line up”, taki plan tego, co wydarza się w przestrzeni minuta po minucie. Będą tam wypisane działania, instrukcje odnośnie tego, w jaki sposób można uczestniczyć, a także tzw. savoir-vivre przestrzeni wspólnej. Uczestnikami i uczestniczkami są wszyscy, oczywiście w stopniu jaki jest komfortowy dla danej osoby. My stwarzamy potencjalną przestrzeń, gdzie widz ma wybór i podejmuje decyzję „tu i teraz” na ile i w jakim momencie chce się włączyć. Wydaje mi się, że obecny czas wymaga zredefiniowania kontraktu pomiędzy widownią a tzw. osobami występującymi, gdzie granice „czwartej ściany” mocno się zacierają i zaczyna nas bardziej interesować bezpośrednia komunikacja, spotkanie i dialog.

We współpracy z Programem Senior Movie 2022 poprowadziła pani warsztaty taneczne dla osób starszych. Jak to

działanie przekłada się na spektakl? Był to punkt wyjścia do dalszych kroków? Spektakl powinniśmy traktować, jako kontynuację pewnych założeń? Czy może to zupełnie inne działania?

- Tak, rzeczywiście jednym z elementów przygotowań do spektaklu były warsztaty dla osób starszych, zarówno w ramach Senior Movie Festival w Szczecinie, jak i w Warszawie, gdzie mieszkam na co dzień. Warsztaty miały na celu zbliżenie się do obszaru dawnych dancingów oraz zrozumienia dynamiki i potrzeb osób starszych w kontekście wspólnych potańcówek. Jednym z założeń naszego Dansingu jest międzypokoleniowość. Moim marzeniem było stworzenie wspólnej platformy, gdzie osoby w bardzo różnym wieku spotykają się w trakcie tańca. Niemniej jednak spektakl nie jest przeznaczony wyłącznie, albo głównie dla seniorek i seniorów.

Skąd w ogóle decyzja, aby zaangażować się w projekt dedykowany seniorom?

- Interesuje mnie jak możemy się wzajemnie inspirować i uczyć od siebie - my młodsze pokolenie od osób starszych, jak i na odwrót. Z pewnością są to również powody osobiste, dedykacja dla mojej babci czy mamy. Fascynującym jest dla mnie, jak zmienia się podejście do ciała, do tematów onieśmielenia, wstydu, czy z kolei podejmowania ryzyka w sytuacji poznawania nowych osób, a co dopiero w sytuacji tańca w parze.

W pracy tancerki i choreografki, co rusz podejmuje pani różnorodne wyzwania. Czy rolę reżyserki również traktuje pani jako jedno z tych wyzwań? Zdaje się, że to debiut?

- Tak, to rzeczywiście to debiut, który jest wyjątkowy, bo po raz pierwszy jako liderki projektu. Pomimo, że jako tancerka, performerka, później choreografka pracuję praktycznie od 9 lat, po raz pierwszy mierzę się z tak dużą odpowiedzialnością i oczekiwaniami z tylu stron. Jedną rzecz tylko doprecyzuję - zależało mi na tym, żeby nie określać siebie jako reżyserka, ale jako choreografka. Pomimo tego, że debiut odbywa się w teatrze, jest to spektakl oparty na narzędziach choreograficznych, o wiele bardziej nastawionych na formę i obecność, niż narrację podporządkowaną tekstowi czy psychologii postaci.

Spektakl „Dotyk za dotyk. Dancing” powstaje w ramach Rezydencji Artystycznej Scena Nowe Sytuacje. Czy Scena Nowe Sytuacje daje więcej swobody twórczej artystom, a może nie o swobodę, a szanse pokazania nowego - eksperymentowania tu chodzi? Jak pani to ocenia?

- Scena Nowe Sytuacje z pewnością daje pole do eksperymentu, zarówno jeśli chodzi o formę wypowiedzi, ostateczny kształt spektaklu/wydarzenia/ instalacji, jak i eksperyment w metodach pracy z aktorami. Uważam, że rezydencja artystyczna zaproponowana przez teatr daje możliwość odświeżenia struktur teatru instytucjonalnego i wprowadzenie innych języków czy form wypowiedzi, m.in. takich jak autonomiczna choreografia.

„Ale musicale! Złote stulecie 1918-2018”

Daniel Wyszogrodzki Wydawnictwo Marginesy

Daniel Wyszogrodzki opowiada o tym fenomenie z perspektywy bieżącej, odwołując się szeroko do stuletniej historii zjawiska i nie unika także kontekstu polskiego. Kompendium wypełniają napisane z polotem teksty o spektaklach i o ich twórcach, a także rozliczne ciekawostki i anegdoty. Są omówienia tak ważnych musicali, jak „West Side Story” czy „Jesus Christ Superstar”, ale także najnowszych sensacji jak „Hamilton”. Są opowieści o twórcach, takich jak George Gershwin, Leonard Bernstein czy Andrew Lloyd Webber. Nie brak także danych o premierach, sukcesach i porażkach, biletach i płytach. Mankamentem książki, wbrew pozorom, jest układ alfabetyczny, co wprowadza lekki chaos, ponieważ omówienia spektakli przeplatają się z życiorysami artystów czy definicjami pojęć związanych z tym gatunkiem.

„Trojanowska”

Izabela Trojanowskia, Leszek Gnoiński Wydawnictwo Mando

Rozmowa Leszka Gnoińskiego z Izabelą Trojanowską to nie tylko intrygujący portret fascynującej kobiety, ale także opowieść o polskiej piosence, teatrze, filmie, telewizji i modzie, nie tylko z czasów PRL. Trojanowska do dziś pozostaje niekwestionowanym symbolem seksu, choć nigdy nie zgodziła się wystąpić nago przed kamerą – nie zadziałał nawet urok Romana Wilhelmiego w Karierze Nikodema Dyzmy. Jeszcze w szarej PRL-owskiej rzeczywistości stała się ikoną mody i symbolem emancypacji. Po wyjeździe na Zachód, gdy Służba Bezpieczeństwa chętnie rozpowszechniała plotki, że gra tam w filmach pornograficznych, artystka z sukcesem obroniła swoje dobre imię. Po powrocie do kraju przypomniała o sobie milionom Polaków rolą Moniki Ross w serialu Klan. Przez widzów uznawana za wampa lat 80. ubiegłego wieku, w rozmowie okazuje się ciepłą, przyjazną osobą, która jest pozytywnie nastawiona do ludzi i świata.

„Zagadka Iny Benity. AK-torzy kontra kolaboranci”

Marek Teler Wydawnictwo Bellona

Książek o Inie Benicie powstało kilka. To bez wątpienia jedna z najbardziej tajemniczych i intrygujących przedwojennych aktorek. Gwiazda kina i kabaretu tamtego okresu, a także scenarzystka i autorka tekstów piosenek. Przez Niemców oskarżana o współpracę z polskim podziemiem i więziona na Pawiaku, przez Polaków oskarżana o kolaborację z Niemcami. Po wojnie ślad po niej zaginął. Marek Teler, w oparciu o nieznane dotychczas źródła, odkrywa tajemnicę jej życia i powojenne losy artystki.

Książka opisuje także skomplikowane życiorysy artystów na wojennej scenie i pokazuje, że w czasie okupacji nic nie było jednoznaczne, a granica między bohaterstwem a zdradą bywała bardzo cienka… Na czym dokładnie polegała szpiegowska działalność artystów teatrów jawnych? Dlaczego po wojnie spotkali się z ostracyzmem i oskarżeniami o kolaborację? To dodatkowy smaczek tej książki - działalność konspiracyjna artystów, o której niewiele osób wiedziało, a te, które wiedziały, często po wojnie już nie żyły.

„Idę tam gdzie idę. Autobiografia”

Kazik Staszewski Wydawnictwo Kosmos Kosmos

Na scenie nieprzerwanie od 36 lat. Z Kultem, KNŻ i jako Kazik stworzył utwory, które weszły do kanonu polskiej piosenki odmieniając go raz na zawsze.

W autobiografii „Idę tam gdzie idę” Kazik Staszewski daleki jest od powagi instytucji narodowej kultury. Odkrywa swe słabości i wybryki. Mówi o kulisach branży muzycznej, używkach i pustce. Wszystko, co słyszeliście od niego o miłości, przyjaźni, religii, polityce, zwątpieniu i nadziei, tu nabiera krwi, ciała i humoru. Rzecz opowiedziana z perspektywy równie odrębnej, jak jej bohater, a równocześnie traktująca o doświadczeniu kilku generacji równie uniwersalnie, jak jego piosenki.

„Ja, Urbanator. Awantury muzyka jazzowego”

Andrzej Makowiecki Wydawnictwo Agora

To pierwsza autoryzowana biografia sławnego muzyka i kompozytora jazzowego Michała Urbaniaka. Autorowi książki Andrzejowi Makowieckiemu artysta opowiedział o swojej drodze z robotniczej Łodzi na szczyty światowego jazzu. Fascynujące życie polskiego jazzmana i kompozytora w całości odsłonił w książce Andrzej Makowiecki, pisarz, reporter i podróżnik.

Biografia Urbaniaka odkrywa wiele barwnych i nieznanych wątków z życia muzyka. Jazzman opowiedział o sobie z dużą dawką dystansu i humoru. Przywołał miejsca, z którymi się związał, ludzi, których spotykał, zdradził też, dlaczego porzucił muzykę klasyczną i podporządkował całe swoje życie jednej pasji – jazzowi.

Tę książkę czyta się jak beletrystykę, ponieważ Michał Urbaniak na poczekaniu tworzył dialogi i przytaczał historie, jakby się wydarzyły wczoraj. To nadaje książce tempo, które utrzymuje się od pierwszej do ostatniej kartki.

Niewidzialni, tom 2

Scenariusz: Grant Morrison / Rysunki: Paul Jimenez, Jill Thompson, Paul Johnson i inni Przełomowa seria Granta Morrisona, jednego z brytyjskich twórców, którzy pod koniec XX wieku zmienili oblicze komiksu amerykańskiego. Od tysiącleci siły z innego wymiaru dążą do zapanowania nad naszą rzeczywistością i uczynienia z ludzi niewolników. Na szczęście od równie dawna działają Niewidzialni – grupki świadomych zagrożenia osób o nadnaturalnych zdolnościach. Jednym z tych oddziałów dowodzi King Mob. W tej chwili jego najważniejszym celem jest odnalezienia pewnego nastolatka, od którego zależy przyszłość walki z zakulisową dyktaturą. Misteria szamańskie, magia chaosu, bóstwa rodem z mitologii Lovecrafta – to wszystko jest w opowieści o Niewidzialnych. A do tego szczypta humoru i optymizmu.

Sandman. Uwertura

Scenariusz: Neil Gaiman / Rysunki: J.H. Williams III Prequel niezwykłej sagi o Władcy Snów – Sandmanie – w nowej edycji. Sandman wraz z szóstką ponadczasowych sióstr i braci kieruje siłami, które kształtują istnienie. Nadchodzi jednak rok 1915 i wszechświat zaraz się skończy. Co zrobią Pan Snów i jego krewni? Czy będą ingerować w bieg wydarzeń, czy wręcz przeciwnie – postanowią z wyżyn nieskończoności obserwować rozwój sytuacji? Scenarzystą serii jest Neil Gaiman, autor wielu bestsellerowych powieści i zbiorów opowiadań z gatunków fantasy i grozy („Koralina”, „Nigdziebądź”, „Amerykańscy bogowie”, „Gwiezdny pył”), za które otrzymał wiele nagród: Eisnera, Hugo, Nebulę, World Fantasy i Brama Stokera. Opowieść zilustrowali laureaci Nagrody Eisnera: rysownik J. H. Williamsa III (Batman, Jonah Hex, Promethea, Detective Comics) i kolorysta Dave Stewart (Star Wars, Bbpo, Superman).

Czarny Młot. Odrodzenie – część 1

Scenariusz: Jeff Lemire / Rysunki: Caitlin Yarsky Kolejna opowieść o superbohaterce Lucy Weber, zwanej Czarnym Młotem, a noszącej to miano w spadku po ojcu, największym herosie w dziejach Spiral City. Niniejszy album rozpoczyna podserię „Odrodzenie”. Minęło dwadzieścia lat od wydarzeń znanych z poprzednich tomów głównej historii, gdzie Lucy przejęła misję ratowania świata i została najbardziej znaną bohaterką świata. Teraz Lucy mieszka na przedmieściach rodzinnego miasta, ma męża i dzieci, pracuje w podrzędnej agencji reklamowej. Tak naprawdę kiepsko układa się jej w życiu osobistym i zawodowym. I wtedy w Spiral City znów zaczynają się dziać dziwne, przerażające rzeczy, a z Parastrefy wyłania się szalony pułkownik Weird. Szybko się okaże, że powróciła dawna groza, ale czy Czarny Młot kolejny raz będzie potrzebna ludzkości, czy w nowych czasach okaże się nieprzydatna?

Uniwersum DC. Batman – Zabobonna zgraja, tom 4

Scenariusz: James Tynion IV / Rysunki: Jorge Jiménez Po ataku na Azyl Arkham w Gotham panują strach i dezinformacja. Strach na Wróble ponownie atakuje! Jeszcze nigdy nie był tak zdeterminowany, aby zdestabilizować miasto i zasiać strach w sercach mieszkańców. Podczas gdy Batman próbuje się dowiedzieć, jaki jest prawdziwy cel ataków Stracha na Wróble, nowy burmistrz – wrogo nastawiony do całego ruchu samozwańczych obrońców prawa – zamierza podpisać umowę z Saint Industries, tajemniczą korporacją, która ma własny plan, jak zaprowadzić porządek w mieście. Co gorsza, grupa znana jako Kolektyw Nadpoczytalności chce dzięki kradzieżom zdobyć fundusze na nową technologię, która ma na stałe zmienić przyszłość Gotham. W tym tomie pierwszy raz pojawiają się Miracle Molly, poznajemy tez przerażającą genezę Peacekeepera-01.

Pamiętniki Sknerusa McKwacza

Scenariusz: Kari Korhonen / Rysunki: Kari Korhonen O pochodzeniu i życiu Sknerusa McKwacza opowiadali najsłynniejsi twórcy disnejowskich komiksów, tacy jak Carl Barks i Don Rosa. Teraz dobrze znany czytelnikom fiński scenarzysta i rysownik Kari Korhonen kontynuuje tę opowieść na swój fascynujący sposób. Jak to się stało, że Sknerus, który wzbogacił się podczas gorączki złota, został ważnym mieszkańcem Kaczogrodu? Droga z Klondike do skarbca wnoszącego się nad miastem była pełna zakrętów i przeszkód. Zawiodła naszego kaczora aż do Egiptu! Podczas przedstawionych w tomie przygód młody Sknerus spotkał Brutalnego Benka, Newtoniusza, Kwakerfellera, pannę Stempel i wiele innych osób, które odegrały ważną rolę w jego dalszym życiu.

This article is from: