18 minute read

Podróże

Next Article
Inwestycje

Inwestycje

Osiem krajów na dwóch kółkach w dwa miesiące

Rower i czterdzieści stopni Celsjusza - mimo że to nie najlepsze zestawienie - to jednak niesamowita przygoda – przekonują Krzysztof i Ewa, para szczecińskich nauczycieli, która wyruszyła w wakacyjną podróż na dwóch kółkach. Ich trasa objęła łącznie osiem krajów, m.in. Włochy, Chorwację czy Bośnię i Hercegowinę. Nam opowiedzieli o tym, jak sobie radzili w czasie podróży i dlaczego nie było to tak straszne na jakie może niektórym wyglądać.

Advertisement

ROZMAWIAŁ DARIUSZ ZYMON / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

Od czego zaczęła się wasza rowerowa pasja ?

E. - Rower to nasze hobby, które złapaliśmy kilka lat temu po udziale w wycieczce organizowanej przez lokalną grupę Nature Trip. Pojechaliśmy bez żadnego przygotowania, chyba na najgorszych rowerach z możliwych (uśmiech). Po dwóch dniach wycieczki zauważyliśmy, że takie krótkie wyjazdy za miasto możemy organizować sobie sami. Efektem były coraz częstsze wypady na dwóch kółkach. W końcu tak się wkręciliśmy, że zaczęliśmy jeździć co weekend, wybierając coraz śmielsze trasy (uśmiech).Wcześniej często podróżowaliśmy, odbywaliśmy piesze wędrówki po górach. Odwiedziliśmy również Grecję, którą zwiedzaliśmy autostopem. Zawsze były to aktywne wyjazdy, u nas nie ma miejsca na turystykę w wydaniu leżakowym, chociaż oczywiście w tym nie ma nic złego. Tak to się zaczęło.

Na pierwszy rowerowy cel wybraliście sobie Włochy.

E. - Tak, to była nasza pierwsza duża rowerowa wycieczka poza granicami Polski. Chociaż w zeszłym roku objechaliśmy spory kawałek naszego kraju. Zahaczyliśmy również Słowację, podczas rowerowego wypadu wokół Tatr.

Jak wyglądało samo zaplanowanie wycieczki ?

K. - Zaczęło się od planowania kilometrów do przejechania, których, nawiasem mówiąc, miało być znacznie mniej. Gdzieś w Internecie natknąłem się na informację, że PKP planuje na wakacje otworzyć połączenie z Polski do Chorwacji. Plan zakładał przejazd z rowerami właśnie do Chorwacji i tam zwiedzanie tego kraju na dwóch kółkach. Po objeździe mieliśmy spakować rowery i wrócić do Polski w ten sam sposób. Pomysł spalił na panewce wiosną, gdy przewoźnik odwołał trasę. Finalnie wyruszyliśmy z Monachium, zwiedzając Austrię, Włochy, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Węgry, Słowację, Czechy. Czasami korzystaliśmy z promów.

Gdzie spaliście, jak wyglądała sprawa organizacji noclegów ?

E. – W dużej mierze chcieliśmy nocować na dziko. Nasze podróże po Polsce zawsze obfitowały w spanie pod chmurką. Ale w czasie wyjazdu zorientowaliśmy się, że za takie rzeczy grożą surowe finansowe kary. Dlatego częściowo musieliśmy z tego zrezygnować. Wynikało to również z tego, że pierwsze tygodnie były bardzo ciężkie, teren był wymagający. Przejeżdżając przez Alpy, pogoda potrafi zaskoczyć. Dni były upalne, noce burzowe i ulewne. W rezultacie spaliśmy trochę u znajomych, kilka dni pod chmurką, a tak to przeważnie na kempingach. Potrzebowaliśmy też miejsca, gdzie będziemy mogli naładować wszystkie elektryczne sprzęty - telefony czy powerbanki. Oczywiście, należy dodać, że możliwość wzięcia prysznica po całym dniu jazdy to też bardzo przyjemna sprawa (śmiech).

Prysznic to jedno, a co np. z praniem?

E. - Na takich wyjazdach pranie trzeba robić na bieżąco, nie można dopuścić do składowania ubrań. Przy takich temperaturach jakie mieliśmy - rzędu 40 stopni pranie schło bardzo szybko. Czasami nawet zakładaliśmy mokre upranie na siebie (uśmiech).

A co z jedzeniem?

K. - Jeżeli chodzi o jedzenie, to staraliśmy się gotować we własnym zakresie - zaopatrzyliśmy się w przenośny palnik. Był bardzo poręczny, wielkości półlitrowej butelki. Z jego pomocą mogliśmy szykować, co chcieliśmy. Trzeba było tylko dostosować się do tego, jak działają sklepy. Np. we Włoszech zwiodła nas sjesta, podczas której wszystkie sklepy i restauracje były zamknięte od 14 do 17. Oczywiście staraliśmy się też próbować lokalnych dań, z których słynie dany region. Oryginalna pizza we Włoszech smakuje zawszę trochę inaczej (uśmiech).

Taka podróż musi obfitować w różne niespodzianki, co was zaskoczyło najbardziej?

K. - Bośnia i Hercegowina. W Polsce mamy narzuconą kliszę na ten kraj. Panuje stereotyp, że to pogrążone w wojnie, biedne i niebezpieczne państwo. Rzeczywistość była zupełnie odmienna. To bardzo sympatyczny kraj z zabudową znacznie bardziej zadbaną niż na przykład na Węgrzech. Na każdym kroku byliśmy pozdrawiani przez mieszkańców. Często pytali się nas, czy nie potrzebujemy pomocy. E. – Pamiętam też, jak we Włoszech siedzieliśmy w kawiarni, podszedł do nas pan, który mówił po polsku. Okazało się, że jest ze Szczecina - dokładniej z Trzebieży i od 30 lat pracuje we Włoszech. Zaprosił nas do domu, gdzie mieliśmy okazję porozmawiać. Podarował nam też kilka rzeczy na drogę. Myślę, że te największe niespodzianki są związane z ludźmi, serdecznymi i pełnymi ciepła.

A przez który kraj jechało się wam najlepiej?

K. - Bez wątpienia najprzyjemniej jeździ się po Niemczech, Austrii i Włochach. Te państwa mają świetne warunki dla rowerzystów, niekiedy ścieżki rowerowe są nawet szersze niż jezdnia dla samochodów. Po takich drogach jeździ się bardzo przyjemnie, rowerzysta może czuć się bardzo bezpiecznie. Natomiast najgorzej było w Chorwacji, tam nie istnieje coś takiego jak pas rowerowy, trzeba jeździć po głównych ulicach w asyście aut.

Ludzie, których spotykaliście po drodze, nie dziwili się, że zamiast polecieć samolotem czy nawet pojechać samochodem wybraliście rower?

E. - Ludzie, których poznaliśmy na kempingach, bardzo się dziwili na naszą próbę podbicia Chorwacji na rowerach. Mówili, że znając infrastrukturę tego państwa, nigdy by się na to nie zdecydowali. Najbardziej męczące było jeżdżenie przy autach. Staramy się zawsze unikać takich tras, tutaj jednak nie mieliśmy wyboru. Podobnie było w Bośni i Hercegowinie. Tam ludzie byli zdziwieni, widząc cyklistów.

Co byście poradzili osobom, które też chciałyby sprostać takiej wycieczce?

K. - Najważniejsze to używać dobrej mapy. My korzystamy ze strony mapy.cz. Jest to świetny serwis, w którym możemy wybrać tryb wycieczki - na przykład rowerowy.

Max Czornyj -nie nastawiam się na skandalizowanie

Po przeczytaniu jego książek niektórzy boją się w nocy gasić światło. Jednak dla niego tworzenie kryminałów to zabawa, choć często zabawa makabryczna. Max Czornyj, pisarz, wcześniej adwokat, nie przestaje imponować swoimi książkami. Praktycznie każda nowa pozycja z miejsca staje się bestsellerem. Co ciekawe, wśród tych bestsellerów kryje się też wątek szczeciński. Jak został przedstawiony?

ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO BARTOSZ PUSSAK

Zawód adwokata pomaga panu w konstruowaniu intryg kry-

minalnych? - Toga adwokacka od kilku lat wisi w szafie. Jednak wszelkie zdobyte doświadczenia są filtrowane przez mózg i wypluwane w formie fabuł. To naturalne. Człowiek, śniąc i pisząc, nie tworzy nowych postaci ani anturaży. Umysł korzysta z tego, co zostało spostrzeżone mniej lub bardziej świadomie, w trakcie codziennego funkcjonowania.

Autorów książek często pyta się o inspiracje, a oni odpowiadają, że największą inspiracją jest życie. Miewa pan takie chwile, kiedy sobie myśli, że życie przerosło wyobraźnię?- Mam bujną wyobraźnię, więc o to byłoby trudno, ale życie z pewnością często przerasta najbardziej makabryczną fikcję. Wielu wyimaginowanych zbrodniarzy, którzy uchodzili za kompletnie niewiarygodnych i abstrakcyjnych, nie umywa się do tych, którzy naprawdę istnieli. Świadomość ich działań skłania do rozważań nad istotą człowieczeństwa czy nawet teodycei. To naprawdę ciekawe. Zależy mi na pobudzeniu dyskusji również na ten temat.

Zajął się pan prawdziwą historią seryjnego mordercy Józefa Cyppka, Rzeźnika z Niebuszewa – szczecińskiego osiedla. Na ten temat powstały już filmy i reportaże. Wydawałoby się, że jest mocno wyeksploatowany. Dlaczego pan sięgnął po ten

temat?- W ogóle seryjni mordercy zdają się wyeksploatowani, a jednak moim zdaniem interpretacja ich poczynań pozostawia mnóstwo dla wyobraźni. Postrzegamy ich jednowymiarowo, podczas gdy są bardzo złożeni. Często wręcz zaskakująco. Dlatego poruszyłem historię Rzeźnika, Zimnego chirurga czy Jacka Unterwegera. Dlatego też napisałem powieści o zbrodniarzach hitlerowskich. W zbiorowym przekonaniu funkcjonują jako bestie, a jednocześnie zapominamy, że często potrafili rozkochiwać w sobie ludzi i urzekać tłumy. Ich zdolności manipulacji lub egocentryzm często przerażają mnie znacznie bardziej niż same zbrodnie.

W każdym kryminale najbardziej pasjonuje mnie psychologia postaci. To, co się roi w głowie zbrodniarza i dlaczego się roi. Dla pana to też jest najistotniejsze, czy zwraca pan

uwagę na zupełnie inne elementy? - Psychologia to oddawanie natury, o której wspomina każdy twórca od starożytności niemal po współczesność. Jeżeli bohaterowie nie są prawdziwi, cała książka staje się sztuczna. Obcuję z postaciami tak długo, że muszą być dla mnie autentyczne. Jeśli tak by się nie stało, nie oddałbym tekstu wydawcy. Uznałbym go za niewartościowy. Jednak nie mniej ważne jest napięcie towarzyszące pisaniu. Wykreślam wszystkie akapity, które nie dostarczają mi adrenaliny na właściwym poziomie.

„Myślę, że w opisywaniu sugestywnych, mrocznych scen nie ma miejsca na sztuczność” – jak pan zabiera się do opisywa-

nia drastycznych scen? - Zazwyczaj po prostu tkwią we mnie. Choć może to brzmieć trywialnie, nie nastawiam się na skandalizowanie. Fabuła niejako ze mnie wypływa, a gdy rozgrywają się drastyczne wydarzenia jedyne, co mogę zrobić, to pozostać szczery sam ze sobą i nie cenzurować się. To bardzo ważne. Obrazy, które lęgną się w moim umyśle, trafiają potem do umysłu czytelnika. Dzięki temu tak wiele osób po lekturze moich książek ponoć śpi przy zapalonym świetle.

W ostatnich latach mamy wysyp osób piszących kryminały zarówno w Polsce, jak i za granicą. Dlaczego wybrał pan właśnie ten gatunek? Czy dlatego, że ich pisanie pobudza

wspomnianą adrenalinę, a pan bardzo ją lubi? - Pisze się dla czytelników. Każdy autor, który twierdzi, że jest inaczej, nie rozumie istoty pisarstwa. Oczywiście, gdy ma się pewną pozycję, można eksperymentować, ale istotą jest trafienie do odbiorców. Jednocześnie tworzenie kryminałów pozwala na doskonałą zabawę oraz pobudzenie. Choć często to zabawa w bardzo makabrycznym wydaniu…

Właśnie! „Zbrodnia doskonała istnieje. Jestem o tym przekonany” – to cytat z pańskiego wywiadu. Naprawdę nie ma żadnej nadziei, że sprawcy zbrodni doskonałej zostaną wykryci? Podobno każdy sprawca popełnia chociaż malutki błąd. To

tylko kwestia dobrego śledczego. - Mówi się też, że zbrodnia taka istnieje tylko w danych czasach i okolicznościach. Rozwój techniki czyni ułomną każdą doskonałą zbrodnię. Jednak paradoksalnie można o niej mówić jako o figurze retorycznej. Jeżeli potwierdzimy jej istnienie, odbierzemy jej nimb doskonałości. To sprzężenie zwrotne.

Może właśnie dlatego powinniśmy o nich mówić?- Właśnie. A ja robię coś jeszcze - staram się o niej pisać.

Myśli pan o innych gatunkach literackich? - Eksperymentuję raz po raz. Stworzyłem gatunek, którego do tej pory nie było. To wspomniany cykl pisany w pierwszej osobie czasu teraźniejszego, a więc niejako oczami największych zbrodniarzy - zarówno morderców, jak i katów hitlerowskich oraz ostatnio, w „Czerwonym terrorze” Lenina. Jednak „Sanatorium Zagładę” zakwalifikowano jako literaturę piękną, „Obcych” jako obyczaj… Ale w ogóle nie lubię kategoryzowania. Literatura dzieli się na dobrą i plugawą, nie na piękną bądź romans.

Bycie pisarzem to nie tylko sława i sukcesy, to także żmudna praca. Czego najbardziej pan nie lubi w procesie tworzenia

książki? - Działalności marketingowej związanej z premierą. Wtedy zazwyczaj już tkwię w kolejnych fabułach i mówienie o pozycji, która się właśnie ukazała, diabelnie wybija mnie z rytmu.

Każda nowa książka to stres? Czy spodoba się czytelnikom?

Czy podchodzi pan do tego spokojnie? - Przy debiucie oraz pierwszych pozycjach przeszywała mnie przede wszystkim ciekawość. Czy książka zbierze dobre recenzje, czy dobrze się sprzeda. Teraz już o to nie muszę się martwić. Każda moja pozycja okazuje się bestsellerem, a to daje ogromną swobodę twórczą. Wydaje mi się, że wpływa także na jakość, gdyż w trakcie pisania mogę skupić się tylko na emocjach, a nie na potencjalnym odbiorze.

Jakie są pana fascynacje literackie? Są tacy pisarze, którym

pan czegoś zazdrości? - Zaczytuję się w rozmaitej, głównie dawnej literaturze. Wertuję memuary, dzienniki tudzież pamiętniki - Maraiego, Ossendowskiego, Bobkowskiego czy na przykład Casanovy lub Potockiego. Ponadto pasjonuje mnie szczególnie powieść gotycka przełomu XVIII i XIX wieku. To wręcz socjologiczne i antropologiczne a nie tylko literackie zainteresowanie. Co do drugiego pytania, trudno mówić o zazdrości, ale podziwiam kunszt językowy oraz erudycję całej gamy pisarzy. O zazdrości nie ma mowy, głównie dlatego, że zdecydowana większość z nich nie żyje…

Jaka będzie kolejna książka? - Mam nadzieję, że emocjonująca i lepsza od poprzedniej. Tego niezmiennie pragnę.

Max Czornyj

Z wykształcenia prawnik, z zamiłowania pisarz. Swój pierwszy utwór wydał w 2017 roku, a od tego czasu regularnie możesz poznawać perypetie bohaterów, których tworzy Max Czornyj. Książki pisane przez niego zostały wydane w nakładzie sięgającym setek tysięcy, co jeszcze bardziej pokazuje, jakim uznaniem cieszy się wśród czytelników. Sam o sobie mówi, że jest miłośnikiem pleśniowych serów, wina, a także antyków i zegarów.

Svitlana Zemliana: Szczecin to wciąż nieodkryty ląd

Propozycję wyreżyserowania filmu „Good Grief” otrzymała zaledwie na kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć. Nie zastanawiała się długo, ponieważ chciała poznać tę część Polski. Po kilku dniach pracy w stolicy Pomorza Zachodniego jest zachwycona naszym regionem. „Szczecin to wciąż nieodkryty ląd. Zasługuje na to, by pokazać go światu”.

FOTO MATERIAŁY PRASOWE

Zdobyła wykształcenie reżyserskie na Społecznej Akademii Nauk w Warszawa, teraz jest doktorantem krytyki literackiej we Lwowskim Uniwersytecie Narodowym. Do Szczecina po raz pierwszy przyjechała w sierpniu tego roku, żeby pracować na planie polsko-amerykańskiej produkcji „Good Grief”.

- Dużo podróżuję, pracuję przy międzynarodowych produkcjach i widziałam wiele krajów – mówi Svitlana Zemliana. – Ale kiedy zobaczyłam Szczecin, byłam oczarowana. To zupełnie inne miasto niż te, które odwiedziłam do tej pory i w których pracowałam. Ma ogromny potencjał filmowy, dziwię się, że to wciąż nieodkryty skrawek Europy.

Ze Svitlaną rozmawialiśmy na Podzamczu. Podczas spotkania spoglądała na gotycki ratusz staromiejski i PRL-owskie bloki z wielkiej płyty. To zderzenie zupełnie różnych stylów architektury pozornie zaburza koncepcję Starego Miasta, ale z drugiej strony… - To historia, która wiele mówi o mieście – mówi reżyserka. - Przypomina mi to nieco Kopenhagę. Z jednej strony stylowe kamienice i nagle nowoczesne budynki. Takie zupełnie oderwane koncepcją od reszty, ale mimo wszystko pasuje do układu urbanistycznego i świetnie się komponuje estetyką. Wielka płyta nie zachwyca, ale jest i w ten sposób kształtuje Szczecin.

Dla turystów atrakcje, dla filmowców lokacje

Svitlana Zemliana to nie pierwsza osoba, która w ostatnim czasie ciepło wypowiada się o Szczecinie w kontekście planów filmowych. Z jednej strony dzikie Międzyodrze, Zalew Szczeciński, z drugiej Puszcza Bukowa, zabytki, specyficzny układ architektoniczny. To wszystko okraszone jest… ludźmi.

- Szczecin to niesamowita energia ludzi, wszędzie, gdzie kręciliśmy zdjęcia, witano nas z entuzjazmem – mówi Svitlana Zemliana. - Mieszkańcy Szczecina byli zawsze pomocni. Z jednym wyjątkiem, nie mieliśmy problemów z lokacjami do zdjęć. Restauratorzy nas ugościli, jedna z firm z asortymentem rozrywkowym udekorowała nam statek, na którym realizowaliśmy zdjęcia wieczoru panieńskiego.

W sierpniu nagrywano pierwszą część zdjęć, filmowcy po raz drugi przyjadą do Szczecina jesienią. Do tej pory w kadrach znalazły się między innymi: Wały Chrobrego, salon tatuażu, sklep z designerskimi meblami, restauracja przy Alei Fontann, kościół we Wołczkowie czy też nadmorskie plenery w Dziwnowie. Sceny do filmu nagrywane będą też w jednym ze szczecińskich szpitali oraz na placu Solidarności.

Kinematografia jest na wysokim poziomie

Kina ukraińskie i polskie to dwa różne światy, o ile fabularne produkcje naszych sąsiadów ze wschodu są interesujące, o tyle – jak mówi Svitlana Zemliana – dokumentalistyka wciąż pozostawia wiele do życzenia. Z kolei polską kinematografię szanuje i uważa, że jej poziom jest bardzo wysoki.

- Nie bez znaczenia są środki, jakimi dysponują twórcy, zrealizowanie wysokiej jakości projektu filmowego wymaga dużego budżetu – tłumaczy Svitlana Zemliana.

A o czym będzie „Good Grief”, nad którym pracuje ukraińska artystka wraz z producentem Jasonem T. Madicusem?

- To film o radości i smutku, o przemijaniu i utracie, z którą trudno się pogodzić. Te emocje oplecione będą wokół zwykłego, prawdziwego życia. Życia tu, w Szczecinie. I choć bohaterowie muszą się zmierzyć z wyjątkowymi przeciwnościami losu, to nie zabraknie scen, które wszyscy doskonale znamy z naszej codzienności – mówi tajemniczo Svitlana Zemliana.

W obsadzie „Good Grief” znajduje się m.in. Marianna Linde, córka Olafa Lubaszenki, który wyreżyserował m.in. „Poranek kojota”, tworząc słynnego Krzysztofa Jarzynę ze Szczecina, szefa wszystkich szefów.

Premiera „Good Grief” zaplanowana jest na 2023 rok, najpierw film pokazany zostanie na festiwalach, później trafi na platformy VOD w USA. - Poznaję Szczecin, bardzo mi się to miasto podoba. Wierzę, że w przyszłości będzie bardziej doceniane przez filmowców, bo potencjał jest tu niesamowity, wiele znanych europejskich miast może pozazdrościć Szczecinowi tej niezwykłości – mówi Svitlana Zemliana. (red.)

Kuchnia sercem każdego domu. Jak ją właściwie zaprojektować?

Unikatowość, funkcjonalność i wygoda to trzy cechy, które każda kuchnia powinna dziś mieć. Jednak w uzyskanie ich trzeba włożyć sporo pracy. Za kulisy tych działań wprowadziła nas Aleksandra Stefańska z pracowni mebli kuchennych AS Designing - szczecińskiej firmy, która od niemal 30 lat zmienia lokalny rynek, prezentując innowacje i nowości.

Współczesne kuchnie osiągnęły wizerunek pomieszczeń równych strefie dziennej domów i mieszkań. Jakie roz-

wiązania za tym stoją? - Zdecydowanie unikatowość, funkcjonalność i wygoda. Dziś możliwości są nieprzebrane, a gusta i potrzeby najróżniejsze. Jedni wolą kuchnie otwarte, inni zamknięte, jedni blisko wejścia do domu, inni przy tarasie. Jednak bez względu na to, jakie ostatecznie decyzje zapadają, zawsze dąży się do uzyskania wygody i funkcjonalności, ponieważ kuchnia musi być łatwa do użytkowania, sprzątania. Rozmieszczenie sprzętów nie może wymuszać kilometrowych wędrówek podczas gotowania, a całość musi być spójna i po prostu się podobać.

W takim razie proszę zdradzić, co dziś determinuje wygląd i funkcjonalność kuchennych mebli i sprzętów AGD?

- Myślę, że determinuje nas ergonomia i takie projekty, dzięki którym użytkownicy kuchni nie są zmęczeni przebywaniem w niej. Gotowanie może sprawiać radość nawet tym, którzy nie lubią tego robić na co dzień. W końcu to pracochłonne zajęcie. Dlatego rolą projektantów jest sprawienie, aby meble i sprzęty zachęcały swoim designem. Chcę też zauważyć, że współczesne kuchnie coraz częściej otwierają się na salony. Rozwiązanie to sprzyja nie tylko optycznemu powiększeniu mieszkalnej przestrzeni, ale też komunikacji między kuchnią a resztą wnętrz. Otwarcie kuchni może być całkowite lub częściowe i zależy od wielu czynników – między innymi planu kuchni, gustów właścicieli i technicznych możliwości pomieszczenia. Nowe wzornictwo i użyta technologia sprzętu AGD są tak szykowane, aby współgrały z upodobaniami i potrzebami użytkowników. Dziś z poziomu sofy i telefonu można obsłużyć sprzęt i zaoszczędzić nasz czas oraz pieniądze. A my potrafimy doradzić klientowi, co dla jego potrzeb będzie wystarczające.

A jak można określić panujące trendy

w projektowaniu? - Współczesne trendy są ukierunkowane na minimalizację poboru energii i mają za zadanie nie tylko skutecznie zredukować nasze rachunki za

elektryczność, ale również zadbać o ekologiczny aspekt oszczędnego gospodarowania światowymi zasobami. Dlatego kupując AGD, warto zwrócić uwagę na jego klasę energetyczną oraz dobrać optymalną wielkość do swoich potrzeb. Nie ma potrzeby inwestować w dużą lodówkę, jeśli często jadamy na mieście i nie lubimy gotować. Podobnie jest ze zmywarką, aby zapełnić te dużą, będziemy długo czekać lub uruchamiać program bez pełnego wkładu.

Producenci mebli również wychodzą z coraz to nowymi funkcjami. Przykła-

dem jest marka Häcker. - Dziś na rynku jest wielu producentów mebli. Niemiecka jakość i solidność nie tylko charakteryzuje branżę samochodową, ale meblarską również. Marka Häcker to tradycja, jakość i ekologia. Oferta jest tak przygotowana, aby klient otrzymał nie tylko piękne meble kuchenne, ale też przyjazne zdrowiu. Häcker Küchen był pierwszym producentem mebli kuchennych, którego cały asortyment otrzymał certyfikat neutralności klimatycznej. Zostało to potwierdzone badaniem CFP przeprowadzonym przez instytut Focus Future. Kształtowanie zrównoważonej przyszłości z marką Häcker to nasza misja a przy okazji poprawa życia dla ludzi i przyrody, dlatego jako pracownia mebli kuchennych wychodzimy do przodu i oferujemy coś, czego brakuje na naszym rynku lokalnym.

Porozmawiajmy teraz o estetyce. Osobom, którym marzą się kuchnie ponadczasowe, coraz częściej poleca się projekty w kolorach ziemi. Jednak mówiąc o nich, często myślimy jedynie o beżach i brązach. A przecież jest ich znacz-

nie więcej. - Nie tak dawno napłynęły do nas nowe trendy z targów meblowych w Mediolanie. Wśród nich jest sporo ciepła, sporo pasteli. Ale to prawda, beże, kremy, szarości i złamana biel to odcienie, które od lat nie wychodzą z dekoratorskich trendów, szczególnie w przypadku kuchni i jadalni. Świetnie korespondują kolorystycznie z wiosenną czy jesienną porą roku. Do tego jasne fronty mebli i drewniane blaty tworzą ciekawą scenerię, zarówno do różnych dekoracji naściennych, jak i małego sprzętu AGD. Jednak kluczem do sukcesu jest rozmowa z klientem. Poza tym, aby zauważyć piękno danego wnętrza, musimy je zobaczyć, dlatego zawsze jedziemy do klienta, oglądamy przestrzeń i rozpoczynamy planowanie aranżacji. Dopiero potem jesteśmy w stanie zaprezentować klientowi kilka wizualizacji, jak mogłoby wyglądać jego pomieszczenie w różnych odcieniach kolorystycznych. Staramy się być na bieżąco z trendami na rynku. Wszystko po to, by klient mógł wybrać to, co najlepiej mu pasuje.

Odwiedzając Państwa, można liczyć nie tylko na wszechstronne i kompleksowe doradztwo, ale też przygotowanie projektu. Jak wygląda ta współpraca.

Co ją rozpoczyna, co kończy? - Od pomysłu do instalacji - to nasze hasło. Charakteryzuje nas kompleksowość usług. My zajmiemy się wszystkim tak, aby klient mógł skupić się wyłącznie na swoich potrzebach. Zaprojektujemy, wycenimy, dostarczymy, zamontujemy i uruchomimy. Tak, by klient mógł cieszyć się każdą chwilą w kuchni marzeń.

Na koniec proszę powiedzieć, na jakim etapie budowy czy remontu najlepiej

się do Państwa zgłosić? - Nigdy nie jest za późno, aby się do nas zgłosić, zawsze jesteśmy w stanie coś zaproponować. Choć z doświadczenia powiem, że najlepszym momentem jest etap projektowania domu, ponieważ często dochodzi do błędów przy planowaniu wentylacji kuchni. Kuchnia to prawdziwe serce mieszkania a wentylacja to jej płuca. Podczas gotowania pomieszczenie wypełniają intensywne zapachy smażenia, para wodna, tłuszcz oraz w przypadku kuchenki gazowej – niebezpieczne opary. W obliczu tego rodzaju wyzwań projekt każdej nowej kuchni musi uwzględniać odpowiednią wymianę powietrza. Mogą się na nią składać zarówno kratki wentylacyjne, jak i specjalny okap. Jednak czy w każdym przypadku oba rozwiązania mogą obok siebie funkcjonować bez szkody dla prawidłowego działania? Czy okap podłączony do komina wyklucza prawidłowe działanie wentylacji grawitacyjnej? Na te oraz inne pytania staramy się odpowiedzieć na samym początku budowania kuchni. Nasze 30-letnie doświadczeniem w branży AGD i współpraca z najlepszymi producentami okapów na rynku to nasza przewaga na tle konkurencji.

Pracownia Mebli Kuchennych Szczecin, ul. Chmielewskiego 20C tel. 603 933 293 www.asdesigning.eu

Miejsca, które zapamiętamy

This article is from: