12 minute read

Sylwetka miesiąca

Next Article
Podróże

Podróże

Beata M. sielskie życie

Advertisement

Pochodzi ze Szczecina, ale wraz z mężem, trójką dzieci i dwoma psami mieszka w urokliwej wsi nieopodal Szczecina. Żyje życiem, które sobie wymarzyła. Prowadzi kanał na YT pod pseudonimem Beata M. Jego tematykę poświęca modzie, urodzie, codzienności i wszystkiemu temu, co zachęca kobiety, by dwa razy w tygodniu spotkać się z nią na ekranie swoich telefonów i komputerów.

ROZMAWIAŁA EWELINA ŻUBEREK /

FOTO KARA TARNOWSKA

Cztery lata temu zaczęłaś prowadzić vloga. Co było impulsem do podjęcia

decyzji o jego założeniu? - Zaczęło się dość nietypowo. Wraz z przyjaciółką Moniką byłyśmy na etapie urządzania wnętrz, co było wówczas naszą pasją. Obie szukałyśmy nietuzinkowych mebli i dekoracji do domu i któregoś razu Monika stwierdziła, że powinnyśmy stworzyć kanał na YouTube poświęcony temu, co sprawia nam tyle satysfakcji. Uznałam, że to bardzo fajny pomysł, tym bardziej że wówczas nie było kanałów w języku polskim poświęconym tej tematyce. Zatrudniłyśmy więc profesjonalistów, którzy przyjechali z kamerą i z ich pomocą nagrałyśmy pierwszy odcinek. Przygotowałyśmy się do tego naprawdę dobrze. Niestety, było to bardzo czasochłonne i przede wszystkim kosztowne. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli kupimy sprzęt i same zajmiemy się nagrywaniem i montażem.

Tak na kanale pojawił się pierwszy film, jednak nie dotyczył aranżacji

wnętrz… - Na próbę nagrałam filmik o tematyce urodowej na podstawie tego, co widziałam w internecie. Długo uczyłam się, jak we właściwy sposób montować filmy. Utworzyłam kanał na YT, który nazwałam po prostu Beata M i umieściłam film. Okazało się, że szybko uzyskał tysiące wyświetleń, a ja zyskałam kilkuset subskrybentów. To wcale nie oznaczało, że nie chciałam kontynuować współpracy z przyjaciółką i mówić o wnętrzach. Pojawił się jedynie problem - brak czasu. Nasze filmy wymagałyby wyjazdów, a ja musiałabym za każdym razem organizować opiekę nad dziećmi. Do tego dochodziły edycja i montowanie filmów. Tego było za dużo i nasz wspólny projekt rozszedł się po kościach, jednak całkiem możliwe, że jeszcze do niego wrócimy (uśmiech).

Znalazłaś za to czas na swój kanał. Jak łączyłaś to z codziennymi obowiązka-

mi? - Byłam na urlopie wychowawczym, więc nie było to łatwe, bo dzieci jeszcze nie chodziły do przedszkola ani do żłobka. Filmy na mój kanał mogłam jednak robić, będąc w domu z dziećmi. Z czasem też, obok treści modowych i urodowych, zaczęły pojawiać się tematy związane z macierzyństwem. Było to takie oderwanie od rzeczywistości i codzienności związanej z domem. Podczas pracy przy komputerze odpoczywałam i zajmowałam się czymś tylko dla mnie, czymś, co sprawiało mi przyjemność. Przyjaciółka była moim największym fanem i motywatorem, zachęcała i motywowała mnie do dalszej pracy.

Czy był jakiś moment przełomowy, w którym stwierdziłaś „kurczę, to jest to, co chcę robić”? - Nie było jakiegoś przełomowego momentu. W tym,

że podjęłam słuszną decyzję, utwierdzały mnie komentarze pod praktycznie każdym filmem. Miłe słowa od kobiet, które dziękują mi za fajnie spędzony czas, które odpoczywają przy moich filmach i nie myślą o problemach życia codziennego, które czerpią inspiracje modowe czy też wdrażają w życie porady, są dla mnie niezmiernie motywujące.

Które tematy są ci dziś najbliższe?

- Uwielbiam dzielić się tym, co mnie pasjonuje, co kocham. Dlatego na moim kanale zaczęło pojawiać się coraz więcej ogrodu. Oczywiście urządzanie i upiększanie wnętrz, stylizacje czy tematy urodowe dalej są obecne.

Działasz także na Instagramie. Która

platforma jest ci bliższa? - Myślę, że YouTube, gdyż tam zaczęła się tworzyć moja mała społeczność. Jestem dość blisko ze swoimi subskrybentami i cały czas mam duży sentyment do tej platformy. Staram się również być sobą na Instagramie i rozwijać profil @beatamod. Jego tematyka jest zbliżona, ponieważ chcę, aby odbiorcy traktowali mój Instagram jako rozszerzenie tego, co widać na YT.

Twoja działalność w social mediach

jest dziś twoją pracą czy hobby? - Jednym i drugim. Uwielbiam pracować dla siebie i robić to, co kocham, a przy okazji dzielić się swoimi zamiłowaniami z innymi, którzy to doceniają.

Co uważasz za swój największy sukces?

- Moim sukcesem jest to, że dwa razy w tygodniu kilkanaście tysięcy odbiorców wybiera właśnie mój kanał. Choć ma do wyboru wielu fantastycznych twórców, to spędza swój czas ze mną.

Czujesz się influencerką? - Totalnie nie. Jestem kobietą jak setki z nas, która po prostu nagrywa filmy o tym, co kocha, co jej się podoba i co ją pasjonuje. Jeśli ktoś zaczerpnie z tego inspiracje i jeszcze napisze, że to dzięki mnie - jest to dla mnie ogromny komplement i wyróżnienie.

Jak widzisz swoją działalność w przyszłości? Masz jakieś plany?

- Mam bardzo dużo planów i marzeń. To jest coś, co mnie napędza do działania. Idę do przodu, w swoim tempie. Gdy zdarzają się sytuacje, które mnie spowalniają, to są one tymczasowe. Uważam, że na wszystko przyjdzie czas prędzej czy później, ale ja się nie zatrzymuję.

Między Polską a Wietnamem Oniryczne wizje i wspomnienia

Wraz z końcem sierpnia ruszyła wystawa Nguyễna Quốca Thànha pod tytułem „Śpijmy, potem zobaczymy”. To efekt pobytu artysty najpierw w Sopocie, potem w Szczecinie, gdzie w ramach działań twórczych szukał śladów wietnamskich imigrantów i kontaktów do tych, którzy wciąż tu mieszkają. To, co udało mu się zebrać i przygotować, poukładał w całość, a przy okazji wciągnął do tego inne osoby, nawet te niezwiązane ze sztuką na co dzień. O szczegółach opowiedział nam na chwilę przed wernisażem.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO MARTA MISZUK

„Śpijmy, potem zobaczymy” to zaproszenie do odpoczynku? Do chwilowego

zawieszenia? - „Sleep and see”, to angielski tytuł wystawy, który może w bardziej bezpośredni sposób wskazuje na kierunek ekspozycji. „See” odnosi się do spojrzenia wewnątrz, w głąb siebie, do nieprzewidywalnych wizji, które nie zawsze w logiczny sposób pojawiają się podczas spania. Początkowo myślałem o tym, jako o jet lagu. Przyjeżdżamy do Polski z zagranicy i mamy jet lag, ale dzięki jednemu z uczestników zauważyłem, że – my ciągle mamy jet lag. To „przesunięcie” snu dotyczy nas wszystkich – ze względu na pracę, na obowiązki i inne. To trochę jak globalizacja, ale nie ekonomiczna, a czasowa. Sen otwiera tu szerokie drogi interpretacji.

Do współpracy zaprosiłeś nie tylko artystów, ale każdą chętną osobę. Proponujesz wspólne szycie moskitier

i karaoke podczas wernisażu. - Zawsze dążę do tego, aby zaangażować jak najwięcej ludzi do współtworzenia wystawy. Zapraszam też znajomych, którzy chcieliby pokazać swoje prace. Uważam, że poprzez wspólne tworzenie może zrodzić się nie tylko sztuka, ale też coś więcej, choćby nowe relacje. Nigdy nie wiemy, czy będą i jakie będą. Ta niewiadoma jest piękna. Poza tym podoba mi się też to, że robimy to razem, ale niejednocześnie. Każdy tworzy w swoim czasie, ale w ten sposób jest częścią projektu.

Efekty tych działań będzie można zobaczyć na wystawie? Jaka przyszłość

czeka moskitiery? - Workshop to pełna dowolność. Pomyślałem nawet, że zostawimy część rzeczy niedokończonych, tak żeby sprowokować innych do tego, żeby tu coś poprawili, tam coś dodali. Można przynieść własne materiały albo skorzystać z tych tu dostępnych. Jestem otwarty na wszelkie kształty, formy i sposoby rozwieszenia moskitier. Można nawet doszyć coś do gotowego projektu. Chcę, aby to była praca, która nieustannie ewoluuje i aktywizuje innych. Cały workshop będzie trwał do końca wystawy. W każdej chwili będzie można podejść i coś stworzyć. Co prawda w tym czasie w mieście nie będzie już mnie ani mojego zespołu, ale wystawa nadal będzie otwarta. Na pewno zależy mi, aby z pracą udało się dotrzeć do Wietnamczyków w Szczecinie, tak aby i oni przyszli i dołożyli coś od siebie.

No właśnie, bo przecież bazą tej pracy jest kultura wietnamska. Zanim przyjechałeś do Szczecina, byłeś w Sopocie, gdzie szukałeś kontaktów z Wietnamczykami, czy to się udało?

- Każdy, kogo pytałem, mówił – w Sopocie nie było i nie ma Wietnamczyków. Na szczęście to nie do końca prawda. Trafiliśmy na ślad kobiety, która tam studiowała. Skontaktowała się z nami jej dawna znajoma. Poznały się w akademiku. Jednak to było dawno temu, bo jeszcze przed zakończeniem wojny w Wietnamie. Poza tym wpadliśmy na szyld Hoang Nieruchomości, okazało się, że to biuro prowadzone właśnie przez dwie Polki, w tym jedną wietnamskiego pochodzenia. Nie udało nam się zebrać materiałów wizualnych z tej pracy, ale dało nam to zaczyn do dalszych działań. W Szczecinie mieszka jednak więcej osób z Wietnamu.

Polska jest atrakcyjnym kierunkiem

dla Wietnamczyków? - Wietnamczycy podróżowali dawniej w te strony albo żeby studiować, albo pracować. Wrażenia, które przywozi się z Polski, są pozytywne. Polacy dla nas cieszą się wolnością. Mój znajomy, którego pracę można zobaczyć na tej wystawie, zawsze powtarza, że Polska jest dla niego wielką tajemnicą. Z fascynacją przygląda się tutejszej kulturze i kinematografii.

Tak doszliśmy do chyba najważniejszej części wystawy, czyli filmów. - Dla

mnie każda część wystawy jest tak samo ważna. Program filmowy w dużej mierze opiera się o sugestie kuratorki Ani Ciabach. To pewnego rodzaju kolaż opowiadający o tym, jak widzi nam się Wietnam, jak różny Wietnam może być, jak możne nam się śnić. Prezentujemy siedem filmów, z czego jeden jest tylko dla osób dorosłych, ponieważ artysta wykorzystał w nim materiały erotyczne. To projekt bazujący na doświadczeniach własnych, gdy próbował z rodzicami wydostać się z Wietnamu do Stanów. W filmie pojawiają się materiały archiwalne – wypowiedzi Amerykanów wietnamskiego pochodzenia, fragmenty hollywoodzkich produkcji, erotyka i pop songi popularne wśród Wietnamczyków w USA w latach 80. Projekt intryguje, bo dziś takie filmy nie są tak niepoprawne i nie pokazują tylu niekonwencjonalnych elementów.

Między moskitierami a filmami jest też salka, w której można przejrzeć rzeczy archiwalne związane z Wietnamczykami szukającymi miejsca dla siebie za granicą. To element spinający te dwie

części? - Przyznam, że nie myślałem o tym w ten sposób. Na salce pokażemy - książki, plakaty, zdjęcia, ale też filmy na temat Nhà Sàn Collective. Myślę, że te ostatnie rzucą pewien obraz na to, jak wyglądają sceny sztuki współczesnej w Wietnamie, wciąż aktywne pomimo cenzury. Chcę też pokazać film dokumentujący przygotowanie do pierwszej legalnej wystawy LGBTQ+ w Wietnamie. Wzięło w niej udział wiele instytucji, które nagle zaczęły się ze sobą ścierać. Wnioski mogą być naprawdę ciekawe.

Po wystawie zostanie też pamiątka w postaci zine. Zamierzasz przygotować go sam, z zespołem? Jakie

materiały się w nim znajdą? - W tym momencie jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję, że wystawa zaoferuje nam wszystkie niezbędne rzeczy. Może ktoś przyniesie zdjęcia, może rysunki, może wycinki z gazet, teksty nawiązujące do polsko-wietnamskich stosunków. Cokolwiek to będzie, zbierzemy to w całość i ułożymy w zinie.

Kuratorki:

Anna Ciabach, Katarzyna Sobczak

Kuratorki przy programie MMM:

Mahzabin Haque, Sam Domingo

Koordynacja: Andrzej Witczak

Zaproszone artystki i artyści:

Phan Thảo Nguyên, Nguyễn Trinh Thi, Nguyễn Duy Anh, Nguyen Tan Hoang, Vu T.Thu Ha, Quynh Dong, Tạ Minh Đức, Đỗ Văn Hoàng, Đỗ Thanh Lãng, Quynh Dong, Katrin Brannstrom, Hồ Quốc Hùng

Uczestniczki i uczestnicy warsztatów:

Jakub Bocianowski, Karolina Breguła, Maria Dąbrowska, Karolina Gołębiowska, Elisabeth Gutjahr, Agata Łotarska, Maurycy Pawłowski-Wieroński, Rita Skalska, Magdalena Tyczka i inni

Wystawa 27.08. – 20.11.2022 r.

Rezydencja artysty została przygotowana wspólnie przez TRAFO Trafostację Sztuki w Szczecinie i Goyki 3 Art Inkubator w Sopocie jako pierwsza część przyszłej wystawy i przewodnika „Wietnamczycy w Polsce

„Ekstaza. Lata 90. Początek”

Anna Gacek, Wydawnictwo Marginesy

„Ekstaza” Anny Gacek to więcej niż odpowiedzi na pytania, dlaczego Kurt Cobain opluł fortepian Eltona Johna, Agent Cooper uwielbiał słodycze, Anna Wintour nienawidziła grunge’u, Eddie Vedder zdemolował Carnegie Hall, a skromna pracownica wytwórni płytowej z Seattle wkręciła „New York Timesa”. To poruszająca opowieść o młodych ludziach zagubionych w swoim sukcesie, przerażonych niechcianą rolą rzeczników pokolenia. Lata dziewięćdziesiąte były specyficzne. W muzyce, w modzie, w mentalności społeczeństwa. To czas wielkich zmian i wielkich początków, które autorka umiejętnie i z dużą szczegółowością. I tak poznajemy miasteczko Seattle, w którym młodzi ludzie zaczęli tworzyć nową muzykę, a potem nie udźwignęli sławy, którą im ta muzyka przyniosła. Opisuje upadek starych gwiazd muzyki i kryzysy im towarzyszące. Opisuje świat mody, który zawojowały supermodelki, oraz świat seriali, w którym David Lynch strącił z piedestału pełne glamouru „Dynastię” i „Dallas”.

„Ostatnie słowo”

Andrzej Żuławski i Renata Kim, Wydawnictwo Czerwone i Czarne przez wszystkich jednak ceniony jako erudyta, opowiada o swoim niezwykle barwnym życiu. O okupacyjnym dzieciństwie we Lwowie i lęku, który od tamtej pory go nie opuścił. O swoich związkach z pięknymi kobietami i o tym, dlaczego się one rozpadały. Kreśli wstrząsający obraz zepsucia w Hollywood. Reżyser i pisarz, autor słynnego „Nocnika”, tłumaczy również, dlaczego od 10 lat nie nakręcił żadnego filmu i za co jest wdzięczny Weronice Rosati. W wywiadzie Renaty Kim reżyser snuje opowieść o ludziach napotkanych na swojej drodze.

„Z kim tak ci będzie źle jak ze mną? Historia Kaliny Jędrusik i Stanisława Dygata”

Remigiusz Grzela, Wydawnictwo Otwarte

Andrzej Żuławski, przez niektórych uważany za skandalistę kina, przez innych za jednego z najciekawszych polskich reżyserów, Remigiusz Grzela obala mit o tym, że błyskotliwy pisarz stworzył kobietę wampa. Tworzy jednocześnie wielowymiarową opowieść o pięknej, ale i niszczycielskiej miłości. Przygląda się karierom obojga, ich związkom, brzemiennym w skutkach decyzjom i wyborom. Zastanawia się, dlaczego nie poznano się na talencie Kaliny i z jakich powodów pisarz tak wybitny i aktualny jak Dygat przebywa obecnie w literackim czyśćcu. Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat nazywani byli polską Marilyn Monroe i Arthurem Millerem. W kręgach artystycznych i towarzyskich Kalina i Stanisław byli tak wpływowi, że gdyby żyli dzisiaj i mieli konta w mediach społecznościowych, jednym wpisem mogliby wspomóc lub złamać czyjąś karierę.

„Peggy Guggenheim. Życie uzależnione od sztuki”

przewinęli się wszyscy znani ludzie sztuki i literatury pierwszej połowy XX wieku. Znała tych, których trzeba było znać. Pochodziła z rodziny, w której były duże pieniądze, ale rolę kobiet postrzegano w sposób tradycyjny, a więc miały one wyjść za mąż i skupić się na rodzinie. Peggy było trudno wejść z tę rolę, bo od zawsze pociągał ją świat. Miała wiele zainteresowań. Dzięki pieniądzom mogła podróżować, poznawać ludzi i spełniać swoje marzenia, przynajmniej te związane ze sztuką. Ze związkami nie wychodziło jej najlepiej. Wszystkie były toksyczne, a ona w nich tkwiła, jakby nie rozumiała, że można żyć inaczej.

Gill Anton, Znak Literanova

Anton Gill przedstawia biografię niesamowitej kobiety – patronki modernizmu, mecenaski sztuki nowoczesnej, przyjaciółki, muzy i kochanki wielu artystów. W swoim weneckim pałacu zgromadziła największą kolekcję dzieł modernizmu. Założyła jedną z pierwszych galerii sztuki nowoczesnej w Londynie. W Nowym Jorku, w Paryżu i w każdym miejscu, w którym znalazła się choć na chwilę, stawała się czołową postacią elit artystycznych. To ona odkryła Jacksona Pollocka i pozowała przed obiektywem Man Raya, w jej salonie wisiały obrazy Picassa, a przez jej dom „Kobiety z obrazów. Nowe historie”

Małgorzata Czyńska, Wydawnictwo Marginesy

Ambitne, utalentowane, zdeterminowane – artystki, muzy, modelki, inspiratorki i protektorki twórców. Długo czekały, by zaistnieć w świecie sztuki zdominowanym przez mężczyzn. Wreszcie nadszedł ich czas. Ta książka to fascynujące opowieści o kobietach z obrazów, które dopisują ważny rozdział do historii sztuki i emancypacji. Ich wkład do światowej kultury jest nie do przecenienia. To druga część opowieści o kobietach z obrazów.

This article is from: