8 minute read
Z Dobrą Nowiną do studentów
FOT. ARCHIWUM PRYWATNE
TYTUŁEM MIAŁY NAWIĄZYWAĆ DO SPECYFIKI UCZELNI TECHNICZNEJ. MISJĄ MIAŁO BYĆ KARMIENIE WARTOŚCIOWYMI TREŚCIAMI. O POCZĄTKACH NASZEGO CZASOPISMA, TRUDACH BUDOWANIA REDAKCJI I MARZENIACH O DOBRYM WYKORZYSTYWANIU ŚRODKÓW MEDIALNYCH OPOWIADAJĄ W ROZMOWIE Z KAMILĄ CIUPIŃSKĄ TWÓRCY „TRYBÓW” – MAGDALENA I MARCIN NOWAKOWIE.
Advertisement
„Tryby” ukazują się już od 10 lat. Jesteście ich rodzicami. Jak zrodziło się to dzieło? Jaka była idea początkowa, jaki przyświecał Wam cel?
To była kilka miesięcy przed wydaniem pierwszego numeru. Nasz mentor, opiekun i sponsor tego dzieła, nieżyją‐cy już inż. Antoni Zięba, który zasłynął głównie jako obrońca dzieci nienaro‐d zo nyc h , p r z y s ze d ł i p ow i e d z i a ł : „ A pani będzie redaktorem naczel‐n y m ! ”. „ Ja? Wy k l u c z o n e ! Je s t e m dopiero STUDENTKĄ dziennikarstwa, nie znam się na prowadzeniu prawdzi‐w e j g a z e t y ! ” – z a p r o t e s t o w a ł a m . „I bardzo dobrze!” – odpowiedział inżynier. Ktoś popuka się w czoło: wy‐dawać co miesiąc kilka tysięcy złotych na pismo, które będą robić zupełni amatorzy? Przecież to nieprofesjonal‐ne, śmieszne i nie może się udać.
A jednak się udało, bo od początku było to Boże dzieło. My, niedoskonałe żółtodzioby, daliśmy się poprowadzić Duchowi Świętemu. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że byliśmy zupełnymi igno‐rantami – nie mieliśmy po‐jęcia, jak wiele nie potrafi‐my, nie umiemy. Ale to Pan B ó g p o s ł u ż y ł s i ę n a s z ą ignorancją, bo gdybyśmy się domyślali, jak wiele pracy i wyrzeczeń przed nami, to m o ż e o d p u ś c i l i b y ś m y jeszcze przed startem. Kiedy obserwu‐ję, jak rozwijają się różne dzieła ewan‐gelizacyjne, widzę dużo podobieństw. Czasem dobre dzieło zapoczątkowuje człowiek „z kapi tałem”, znany, do‐świadczony, a czasem Pan Bóg wybiera ludzi zupełnie zwyczajnych, niepozor‐n yc h a l b o i n awe t t a k i c h , k t ó r z y teoretycznie „się nie nadają”.
Misją „Trybów” od samego początku by ł a e wa n g e l i z a c j a ś ro d ow i s k a akademickiego z wykorzystaniem mediów. Nie mówimy: studentów, ale środowiska akademickiego, bo czasopi‐smo czytali też wykładowcy, pracowni‐cy. Nie mówimy też: z wykorzystaniem gazety, ale mediów, bo od początku mieliśmy świadomość, że w dobie postępującej cyfryzacji papier to tylko jedna z wielu platform.
Inżynier Zięba odegrał w tym przed‐sięwzięciu niebagatelną rolę. Dopin‐gował nas, pocieszał, gdy coś nie wyszło, mawiając: „Walka za nami, walka przed nami”. Bardzo często mówił, że dziesięciominutowe kazanie na Mszy św. raz w niedzielę to za mało; że codziennie powinniśmy się karmić dobr ymi treściami. Tak pojmował m i s j ę m e d i ó w k a t o l i c k i c h , t a k ż e „Trybów”.
Skąd pomysł na tytuł czasopisma?
N a u c z e l n i a c h h u m a n i s t y c z n y c h ukazywało się sporo tytułów. Pewną niszę zauważyliśmy na uczelniach ścisłych i chcieliśmy ją wypełnić. Tytuł miał nawiązywać do śrubek, narzędzi, programowania, kierunków inżynier‐skich. Musiał też być krótki i hot.
Czy 10 lat temu, zakładając „Tryby”, myśleliście o tym, że dzieło przetrwa tyle lat?
Zaczynaj z wizją końca. Chcieliśmy wydawać miesięcznik, a nie efemery‐dę, która zniknie po kilku numerach. Poza tym widzieliśmy, jak wiele jest do zrobienia! Już wtedy na krakowskich u c z e l n i a c h r o z d awa n o d a r m owe FOT. ARCHIWUM PRYWATNE poradniki z nachalną promo‐cją środków wczesnoporon‐nych, już wtedy na dobre wchodziła ideologia gender, choć z początku wydawała się egzotyczną, abstrakcyjną ideą, która nie będzie miała zbyt wielu zwolenników. Cóż, wtedy zwolennicy tzw. płci kulturowej nazywali się
ruchem LGBT; dziś mówią już o LGB‐TQIA+…
Od początku pragnęliśmy z jednej strony wzmacniać przekonanych, dając im merytoryczne argumenty do rozmów z osobami, które mają inny niż chrześcijański punkt widzenia, ale z drugiej strony inspirować do poszu‐kiwania Jezusa wszystkich, którzy jeszcze Go nie poznali. Jak mówił św. Św. Josemaría Escrivá: „na sto dusz interesuje nas sto – bez żadnego wy‐jątku, gdyż wiemy, że Jezus Chrystus odkupił nas wszystkich”. Wspomnienie tych słów zawsze wyrywa nas z pozor‐nego „świętego spokoju” i jest zachętą, by starać się jeszcze bardziej. Cieszy‐my się, że idea „Trybów” kwitnie, że są następcy, którzy bezinteresownie angażują w tę wielką sprawę, nie bojąc się „tracić czasu” dla Pana Boga.
Jak na początku wyglądała praca redakcji, gdzie pracowaliście, w jak dużym zespole?
W mieszkaniu na Zakopiance, które wynajmowaliśmy, był magazyn. Po w y d a n i u p i e r w s z e g o n u m e r u spotkaliśmy się tam i piliśmy szampa‐na. Było tak ciasno, że impreza była standing party. Tam klejem przyklejali‐śmy inserty np. płyty CD, wtedy jesz‐cze popularne. Była nas garstka osób, zbieranina studentów kierunków wszelkich, którzy dopiero uczyli się redakcji i edycji tekstów, składu komputerowego, którzy dopiero w y p r a c o w y w a l i s t a n d a r d y p r a c y dziennikarskiej. Wszystkim zajmowali‐śmy się sami: organizacją kolegiów redakcyjnych, pisaniem artykułów, robieniem zdjęć, przygotowaniem do druku, kolportażem. Szczególnie to ostatnio było zawsze wielkim wyda‐rzeniem. Chłopcy jeździli po mieście naszym prywatnym autem, wioząc w n i m p r aw i e t o n ę „ m a k u l a t u r y ”. Najpierw przyjmowani nieufnie na uczelniach, w stołówkach i akademi‐kach, potem częstowani czekoladkami. Redakcja od początku znajdowała się w b i u r z e K S M p r z y Wiślnej.
Jak długo opiekowaliście się „Trybami”?
Cztery lata. „Tryby” to by ł p o my s ł n a n a s ze małżeństwo – pobrali‐śmy się jeszcze na studiach. Nasze wynajmowane mieszkanie żyło tą ideą. Ta k ż e g d y u r o d z i ł y n a m s i ę d w i e starsze córki, kierowaliśmy pracą redakcji. To była najpiękniejsza przy‐goda w naszym życiu. Tam zebraliśmy d o ś w i a d c z e n i e z awo d owe , k t ó r e bardzo zaprocentowało. Choć wiele osób pukało się w czoło, słysząc, że p ra c u j e my z u p e ł n i e z a d a r m o , t o w ł a ś n i e d z i ę k i p r a c y w „Tr y b a c h” dostaliśmy później dobre stanowiska już na prawdziwym rynku pracy.
Ta praca była obciążająca. Jeśli ktoś pracował w dzienniku, gdzie codzien‐nie trzeba przygotowywać materiały na pierwszą stronę, powie, że mie‐sięcznik to spacer w porównaniu ze sprintem dziennika. Zgoda. Pamiętajmy jednak, że to było nasze zaangażowanie dodatkowe, które w pewnym momen‐cie pochłaniało więcej czasu niż praca etatowa – a mieliśmy już dzieci, więcej wydatków itd. Teraz pewnie różne sprawy poukładalibyśmy inaczej, co nie zmienia faktu, że było to najbar‐dziej rozwijające doświadczenie.
Jak z czasem zmieniały się „Tryby”?
Kiedy zaczynaliśmy pracę w „Trybach”, pismo ukazywało się na czterech krakowskich uczelniach z czterema uczelnianymi dodatkami. Po czterech latach miesięcznik docierał także do Warszawy, Poznania, Białegostoku –mogli nas czytać studenci na jedenastu uczelniach. To było niezwykłe, bo już wtedy wszyscy mówili o kurczeniu się papierowych gazet, a my z Bożą pomo‐cą zdobywaliśmy nowe „rynki”. Znaleź‐liśmy sponsora, który nadał kolor „Try‐bom”, dzięki czemu szata graficzna stała się o wiele bardziej atrakcyjna. O p r ó c z w y d aw a n i a m i e s i ę c z n i k a organizowaliśmy happeningi i eventy dla studentów.
Cztery lata to kawał czasu, ale byliśmy jeszcze przed boomem na Instagram, Tindera, Twittera… Znaliśmy tylko Facebooka, ale był on jedynie dodat‐kiem. Dziś myślenie o czasopiśmie dla studentów trzeba by rozpocząć od innej strony.
Co najmilej wspominacie z okresu Waszej pracy w redakcji? Może jakieś przełomowe momenty?
Wszystkie nasze wyjazdy roboczoformacyjne. To paradoks, ale angażując się w dzieła ewangelizacyjne, samemu można szybko „zdziadzieć” duchowo, bo akcja staje się ważniejsza od czasu n a m o d l i t wę , M s zę ś w. , ró ż a n i e c . Dbaliśmy, aby spotykać się nie tylko przy flipcharcie, na którym zapisywa‐liśmy najbardziej szalone pomysły i ro‐biliśmy burze mózgów nad tematami numerów. Równie ważne były dla nas regularne dni skupienia, wspólne wyjścia na Mszę św., rekolekcje. Na patrona redakcji wybraliśmy bł. ks. Jakuba Alberionego, absolutnie fanta‐stycznego „proroka nowych mediów”, któr y jako chudziutki staruszek objeżdżał świat dookoła, zakładając nowe katolickie gazety i całe wydaw‐n i c t wa . Ws z y s t k i m p r a c u j ą c y m w mediach, które bł. Jakub Alberione nazywał współczesną amboną, poleca‐my lekturę „Apostolstwa wydawnicze‐go”. To bardzo inspirująca i ciąg le aktualna książka dla ludzi mediów.
Małym świętem był też każdorazowy odbiór „Tr ybów” z drukarni, kiedy mogliśmy się cieszyć efektami pracy całego zespołu. A najpiękniejsze jest to, że relacje, które wtedy nawiązaliśmy, nie są wspomnieniem. Z niektórymi osobami z redakcji mamy kontakt do dzisiaj i są to piękne przyjaźnie.
Czy „Tryby” są nadal aktualne i czy w ogóle takie czasopismo jest dziś potrzebne?
Bardzo! Kiedy wypaczona została definicja małżeństwa i rodziny, kiedy tak wielu zapomina, że każdy człowiek ma godność – i ten w łonie matki, i ten stary, kiedy wmawia się nam, że wiara jest sprawą prywatną, a życie społecz‐n e p ow i n n o b yć z n i e j w y p r a n e , potrzebujemy „Trybów” bardziej niż 10 lat temu! Najpierw po to, by samemu się wzmocnić. Potem – by to, co otrzymamy, zanieść dalej, dać innym. I najważniejsze – żeby jak najwięcej osób poznało, pokochało i wybrało Chrystusa. W końcu „Tryby” to Dobra Nowina dla studentów.