2 minute read
Edyta Sztwiorok – Siłacz(ka
Wszystko unosi się na mnie. Wcale nie mam dużo sił. To trochę jak z mrówkami, z którymi wiele razy się stykam. Potrafią unieść od pięciu do dwudziestu razy więcej, niż same ważą. Właściwie jestem silniejszy. Wytrzymuję większe ciężary. Chciałabym powiedzieć, że jestem nieugięta, ale moja giętkość to zaleta. Nie podnoszę niczego ponad siebie, a kiedy się uginam, co może sprawiać wrażenie słabości, nawet gdy leżę, dalej wszystko spoczywa na mnie. Jestem trochę nieśmiertelna, choć czasem usycham. Zwłaszcza wtedy czuję się wykorzystywany. Są tacy, którzy na mnie śpią lub którzy mnie jedzą, na sucho i na mokro, ale po procesie wydalenia jestem dokładnie w tym samym miejscu, w którym byłam. Pamiętam pierwszy raz, kiedy się bałam, jedyny. Ujrzałem ostrza, przycinały mnie, huczały. Nie mogłem się ruszyć. Znalazłam się w ciemnym miejscu, ale byłam tam razem z moimi bliskimi, i to wcale nie długo. Później znowu wracałam. Czasem się opalam, schnę, jestem kompostem, zawsze jednak wracam. Kiedy wykorzystają mnie już na wiele sposobów, po prostu leżę i czekam, zwykle na deszcz. A potem wszystko zaczyna się od początku, znowu rosnę. Nie jestem silnie przywiązany. Korzeń jest cieńszy ode mnie, krótki. Dużo podróżuję, ale choć ciągle odwiedzam nowe miejsca, nigdy nie czuję się obco, jestem czymś naturalnym, nie przeszkadzam. Są oczywiście nieprzyjemności, jak słony i ciepły deszcz, który nie pochodzi z nieba, albo czas, w którym potwornie marznę przykryty lodowatą kołdrą. Potem zawsze przychodzi okres nawadniania, jestem słaby – to przydatne. Tęsknię za słońcem. Nie mam pewności, ile jeszcze będzie trzeba na nie czekać, więc piję moją roztopioną kołdrę. Czasem też jest mi przykro, kiedy ktoś nagle rzuca na mnie trochę cieńszą kołdrę – cieplejszą – ale robi to w słoneczne dni. Zaraz potem czuję ciężar, słyszę śmiechy. Gdy zdejmują ją ze mnie, zostawiają okruchy jedzenia. Najbardziej jednak boli nie ciężar, lecz to, że zabierają mi słońce. Poza tym jestem raczej szczęśliwy. Poranny prysznic, podczas którego rosa zawsze mnie łaskocze i płynie na sam mój koniec tylko po to, żeby spaść na ziemię, stał się moim ulubionym rytuałem. W ciągu dnia wiatr muska mnie i kołysze. Tańczymy razem najczęściej nocą. Wtedy świerszcze
grają dla nas koncert. Są jeszcze inni moi znajomi, raczej się lubimy. Czasem przysiadają obok lub nawet na mnie i odpoczywają. Jestem całkiem przystojna i szczupła, a moja opalenizna latem ma złoty kolor. Właściwie to dużo mam zalet, ale z jednym nie potrafię sobie poradzić. Nie wiem, kim jestem – nim czy nią. Jestem jeszcze źdźbłem czy już trawą?