UZetka nr 71 (grudzień 2010)

Page 1

NR

71 grudzień 2010

fot. Tomasz Grzywaczewski

MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 ::: Nakład 10 000 ::: Gazeta bezpłatna

Oni zdobyli świat

Podróż śladami Wojciecha Glińskiego - str. 2 - 4 Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary


2

GRUDZIEŃ 2010

Słowo naczelne Czas - najpiękniejszy dar.

Dnia kupowania prezentów można wyczekiwać, jeśli lubi się zakupy. Ale łatwo kupić naszym bliskim to, co sami chcielibyśmy dostać. Ile razy przytrafiło się Wam podarować książkę ze słowami Pożycz mi jak przeczytasz, zapowiada się super! A potem widzimy ksiązkę zupełnie nietkniętą i może tylko przez moment wierzymy w taką dbałość właściciela... Albo kupujemy chłopakom swetry i koszule, wykorzystując paskudnie pretekst Świąt, żeby poprawić ich gust. Jak trafić z prezentem? Przecież nie chodzi o to, żeby brak pomysłu zrekompensować czymś drogim. Znalazłam receptę na dobry podarunek. Powiem Wam jaką. Wstałam rano z mocnym postanowieniem, które już tydzień temu wielkimi literami napisałam w kalendarzu: prezent. Ten jeden muszę kupić prędzej, bo poleci aż do Stanów. To dzień wolny od pracy, więc zaczęłam go wyjątkowo od śniadania i gorącej herbaty:) Za oknem piękny śnieg i słońce, które jednak wróżą kłopoty. Ale na razie siadam do stołu, zagryzam cynamonowe ciastko i robię listę. Najpierw rzeczy, które chciałaby dostać każda baba, tak stereotypowo. Potem lista wszelkich zjawisk, które kojarzą mi się z osobą, dla której prezentu szukam. I to już coś. No dobra, teraz ciepła kurtka i płaskie buty. To będzie dobry dzień. Niestety, nie przyjeżdża moja "dziewiętnastka". Następ-

na też nie. Na przystanku kilkanaście czerwonych nosów i dwa razy tyle zmarzniętych uszu. Okej, słuchawki do uszu i idę pieszo. Mam czas. Bono szepta mi w uszach, że to piękny dzień. Batorego tonie w śniegu. Na Kupieckiej ruch. Nad deptakiem wiszą już świąteczne ozdoby. Idę sprawdzić, czy mały Bachusik dalej ma tylko stópki. Chodzę po sklepach i szukam. Nigdzie się dzisiaj nie spieszę. Po trzech godzinach ogrzewam się w herbaciarni przy Elżbietankach pysznym, parującym "Małym Księciem". Nie mogę Wam zdradzić, co kupiłam. Ale przecież obiecałam receptę na udany prezent... Odkryłam ją tutaj, przy tej herbacie. Znaleźć czas. Na wymyślenie prezentu albo... na spotkanie. "Wystarczy" znaleźć czas. Żeby o tych świątecznych drobiazgach, i o tych bliskich, którym chcemy coś podarować, po prostu spokojnie pomyśleć. Nie w wigilijny poranek, na siłę. Ale może właśnie teraz. A w "UZetce" znajdziecie dużą dawkę Świąt. Choć to odniesienia do komercji są najpopularniejszym w tym numerze tropem, żeby je opisać. Ale jest też historia spełnionych marzeń (strona obok). I właśnie życzymy Wam czasu na spełnianie marzeń. Szczęśliwych Świąt.

Kaja Rostkowska Redaktor naczelna k.rostkowska@uzetka.pl

Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW.UZETKA.PL


GRUDZIEŃ 2010

Wywiad

3

fot. Tomasz Grzywaczewski

Jak zdobywa się

Śladami wielkiej ucieczki Podróż, która okazuje się tą życiową. Choć mówią, że jeszcze niejedno przed nimi. Bo to nie ostatnia wędrówka po nieznanym, pięknym i niebezpiecznym. O swojej szalonej ekspedycji opowiadają studenci Tomek Grzywaczewski i Bartek Malinowski. Razem z Filipem Drożdżem, operatorem kamery, wyruszyli na wielką wyprawę z Jakucka do Kalkuty. Byli siedem miesięcy w drodze, którą w 1942 r. przebył Wojciech Gliński, uciekinier z syberyjskiego łagru. Wasza podróż rozpoczęła się w maju, a zakończyła w połowie listopada tego roku. Czym jest Long Walk Plus Expedition? Tomasz Grzywaczewski: To wyprawa z Jakucka na Syberii do Kalkuty w Indiach, śladami Witolda Glińskiego, który w 1941 roku uciekł z Łagru. Przemierzył ponad siedem tysięcy kilometrów idąc do wolności.

I to Was zainspirowało? T.G.: Mój tata podsunął mi książkę Sławomira Rawicza „Długi marsz” , w której opisana jest historia ucieczki. Przeczytałem ją i nie ukrywam, że byłem zafascynowany. Zacząłem szukać w tym temacie. Wygrzebywać najróżniejsze informacje. I okazało się, że książka była bestsellerem na Zachodzie. Przetłumaczonym na 25 języków

– wydana w kilku milionach egzemplarzy. I co najciekawsze, ta książka kompletnie była i chyba nadal jest nieznana w Polsce. Zorientowałem się wówczas, że mamy do czynienia z niezwykłym przypadkiem polskiego bohatera i świetnej historii, o której nasi rodacy nie słyszeli. Co więcej, już niedługo ma wejść na ekrany kin amerykańska superprodukcja z Edem Harrisem i Colinem Far-

rellem, w reżyserii Petera Weira. Reżysera, który nie miał do tej pory wpadek i mam nadzieje, że tak pozostanie. Wówczas stwierdziłem, że mamy taką historię, a ktoś zrobi na tym niesamowitą kasę. Ta historia dzięki temu stanie się na pewno jeszcze bardziej znana na świecie. Tylko byłoby wielką stratą, gdybyśmy o niej zapomnieli w Polsce. Dlatego trzeba było coś zrobić w taki


4

Wywiad

GRUDZIEŃ 2010

"To powód, żeby mówić o tych, którzy na tamtej ziemi zginęli". sposób, by nie przynudzić. Odpowiedź była prosta: Zróbmy ekspedycję! Przejdźmy śladami wielkiej ucieczki. Wówczas pomyślałem, z kim mogę to zrobić. Do głowy wpadł mi Bartek. Nie znaliśmy się wcześniej osobiście. Znajomość miała charakter mailowy. Spotkaliśmy się przy kawie i zapytałem się, czy nie miałby ochoty przejść śladami Witolda Glińskiego. Bartek Malinowski: Odpowiedziałem, że jedziemy! Kocham podróżować. Uwielbiam Azję, Syberię i Rosję. Dla mnie nie była to tylko wyprawa towarzyska, ale i wspaniała przygoda. Pokazanie historii Glińskiego. Przypomnienie o zsyłkach Polaków na Syberię. A przede wszystkim unikalna okazja do powiedzenia o miłości do ojczyzny. O mówieniu o patriotyzmie w lekko szalony sposób. Z przymrużeniem oka. T.G.: Warto wspomnieć o Filipie, naszym operatorze. Od początku pomysłem było wyprodukowanie filmu dokumentalnego. Film, czy nam się podoba czy nie, jest najsilniejszym medium oddziaływania. Chodziło o jak największe spopularyzowanie tej historii. Idei patriotyzmu. Pojawił się sponsor, był tylko jeden warunek: znaleźć kogoś, kto jest świetnym operatorem szalonym równie jak my. Jaka idea najbardziej Wam przyświecała? T.G.: Siłą tego projektu nie jest sama trasa. To nie jest też wysiłek, jaki w drogę włożyliśmy. Jest wielu wspaniałych podróżników, którzy dokonują fenomenalnych wyczynów. Jednak nasza wyprawa nie jest wyczynem. Tym bardziej sportowym. Siłą jest wspomniana idea, czyli chęć opowiedzenia historii

Wręcz przeciwnie, kiedyś była ogromna liczna sukcesów i bohaterów. Tylko o tym się nie mówi. W historii Witolda Glińskego jest to, że oni uciekli – udało się, zakpili z systemu. To jest niesamowite. Jest to również powód, by mówić o tych, którzy zostali na tamtej ziemi. Którzy tam zginęli.

"Jesteśmy już 150 dni w drodze. Od początku wyprawy minęło już 5 miesięcy. Na rowerach przejechaliśmy już 4000 km, a łącznie wg naszych obliczeń 7000 km, a więc więcej, niż zakładaliśmy w planach podróży. Nasza trasa różni się od książkowej. Uciekinierzy przekraczają tam granicę między Chinami a Indiami. My musimy przejść przez Nepal. Myślimy jednak, że sam Gliński szedł naszą trasą albo podobną do naszej. Kilka dni temu przyłączył się do nas chiński rowerzysta. Bardzo nam pomaga w kwestiach językowych. Z drugiej strony widać, jak napięte są stosunki z Tybetańczykami. Cieszymy się właściwie cały czas dobrym zdrowiem, trochę ostatnio jesteśmy przemęczeni, ale to już końcówka drogi". Frgm. z www.longwalkplus.blog.onet.pl w nowoczesny sposób. Pokazywania, że w naszej historii były fantastyczne postaci i niesamowite historie. Bez wkuwania dat na pamięć z podręczników. Bez takiej nutki romantyzmu, szaleństwa myślę, że ta nasza wyprawa nie byłaby tak interesująca. Należy w niekonwencjonalny sposób przedstawić historię. Uwa-

żam się za patriotę, kocham Polskę, ale często jestem zażenowany tym, w jaki sposób mówi się o polskiej historii. Mam wrażenie, że nad naszą historią utrzymuje się widmo klęski, bo nie ukrywajmy, nie była łatwa. Wszystko w przeszłości przegrywaliśmy. I dopiero teraz się poodnosimy. Ja tak nie uważam.

Rozpoczęliście od planu. Do takiej wyprawy trzeba się odpowiednio przygotować... T.G.: Przygotowania są znacznie mniej fascynujące od samej wyprawy. To jest przeważnie robota w papierach, siedzenie przed komputerem i wysyłanie mail oraz organizowanie dziesiątek spotkań. Przede wszystkim trzeba pozyskać fundusze na taką wyprawę. I jeśli miałbym opowiedzieć od początku, to najpierw szuka się sponsorów. Potem oparcia w mediach. Od tego się zaczyna, bowiem nie warto rozpoczynać, kiedy nie ma pieniędzy. Kiedy uda się już je zgromadzić, następuje kolejny etap: walka z formalnościami. Żaden z krajów, przez jaki podróżowaliśmy, nie jest w strefie Szengen. W związku z tym, aby tam wjechać, potrzebny jest nie tylko paszport, ale i wizy, których załatwianie często jest bardzo skomplikowane. Kolejnym etapem jest kompletowanie sprzętu, dobrać go, sprawdzić... Co do filmu, trzeba zastanowić się, jak go nakręcić, jak magazynować dane? Jak zasilać te urządzenia, których będziemy używali podczas podróży? Potem trening kondycyjny, choć w naszym wypadku nie był aż tak ważny. Przed wyprawą trochę pobiegaliśmy, pojeździliśmy konno czy na rowerze. Jednak to nie było tak, że przeszliśmy jakiś reżim ćwiczeń. Diety także nie stosowali-


Wywiad

GRUDZIEŃ 2010 śmy. Lubimy zjeść pizzę i napić się piwa... Ważnym było także zebranie informacji o terenie. Podróżowaliśmy przez tereny słabo opisane... B.M.: Pracuję w firmie, która organizuje wyprawy na Syberię, do Mongolii, do Rosji i wielu innych krajów azjatyckich. Jestem przewodnikiem, jeżdżę z różnymi grupami. Jednak nie sądzę, bym był niezastąpiony w tej podróży. T.G.: Nikt z nas wcześniej nie był w Jakucku – na Syberii. Tym bardziej w Chinach czy w Tybecie. Zbieraliśmy informacje, co nam nieraz uratowało życie. Tę wyprawę przygotowywaliśmy w cztery i pół miesiąca, a to jest bardzo mało na taką ekspedycję. Całymi dniami pracowaliśmy nad wieloma ważnymi aspektami. Jakie są koszty takiej wyprawy? T.G.: Wysokie, ale nie mogę o nich mówić, bo wiąże mnie umowa ze sponsorem. Były spore, ale w dużej mierze wynikały z potrzeby dokumentowania ekspedycji i nagłaśniania. Mogę zdradzić, że na łączność wydaliśmy około 30 tysięcy złotych. Nadawaliśmy dla radia, prowadziliśmy bloga, byliśmy w kontakcie ze wszystkimi. To generowało wydatki. Prócz przygotowań fizycznych były też psychiczne... Wśród nich entymentalna rozmowa z Witoldem Glińskim... T.G.: Spotkaliśmy się z panem Witoldem przed naszym wyjazdem w marcu. W telewizji można było obejrzeć miniwywiad. Gliński stał nad tym wszystkim. Był mentorem, symbolem losów Polaków. Był cały czas obecny w naszych umysłach, on nas motywował do walki. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie jest nasza prywatna sprawa. Owszem, robiliśmy to także dla siebie – dla przygody. Ważniejszy był jednak fakt, że robimy to dla kogoś. Zrobiliśmy to

dla Glińskiego i z potrzeby mówienia o patriotyzmie. Wyższe cele motywują. Dają wewnętrzne przekonanie, że robi się coś ważnego. Nie mogliśmy się poddać. Nie było możliwości się wycofać. Co czuliście, gdy znaleźliście się już na stracie... Inne państwa, nowa kultura, przed Wami setki kilometrów... T.G.: Przed startem byłem potwornie przerażony

nas otaczało. Perspektywa, że ma się do pokonania kilkaset kilometrów, jest motywująca. Było cięzko? T.G.: Naszym podstawowym hasłem było „Nigdy się nie cofamy! Nie poddajemy!”. A przede wszystkim nie robimy kroku w tył. Szliśmy do przodu. Owszem, były ciężkie momenty, gdy nie chciało się wyjść ze śpiwora. Jechać przez cały dzień,

5

O Waszej wyprawie można przeczytać w internecie na Waszym blogu www.longwalkplus.blog. onet.pl. Co działo się po powrocie? B.M.: Były to niezwykle podniosłe chwile, ponieważ przez wiele dni do Kalkuty i już na miejscu, nie mogliśmy uwierzyć, że nasza wyprawa dobiegła końca. Że zwijamy manatki i wracamy do Europy. Do ojczyzny. Przez te 6 miesięcy prze-

„Maszeruj albo zdychaj. Nie ma zmiłuj, są natomiast krew, pot i łzy. To jest ogromna pasja i jeśli ktoś jej nie ma, to się nie nadaje. My ją mamy, jesteśmy wariatami i kochamy to, co robimy".

i myślałem, że umrę. Natomiast w momencie, jak byliśmy na płycie lotniska w Jakucku, pojawiło się uczucie, że musimy iść do przodu. Że rozpoczęła się walka, która zakończy się za 6, może 7 miesięcy. Za ileś tysięcy kilometrów. Ważne jest wówczas, by stawiać sobie małe cele. Czyli nie myśleć na Syberii, co będzie w Tybecie, ale jak przejść kawałek Tajgi. To pozwala skupić się na walce, zmierzamy się z przeciwnościami dnia codziennego. B.M.: To była piękna perspektywa tysięcy kilometrów. Cieszyć się każdą chwilą. Stolica Republiki Saha w Jakucji to niezwykłe miasto. Każdego dnia niesamowite emocje, spotkania z bardzo ciekawymi ludźmi. Nowe krajobrazy i wydarzenia. Czerpanie garściami z tego, co

pod wiatr z prędkością 4 km/h. Były również momenty, kiedy pojawiało się zagrożenie życia. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nierozważny krok może nas kosztować życie. Jednak to nas motywowało do jeszcze większego wysiłku. W takich warunkach nie można pozwolić sobie na zwątpienie, bo jest to niebezpieczne. B.M.: Można użyć kolokwialnych słów „Maszeruj albo zdychaj”. Nie ma zmiłuj, są natomiast krew, pot i łzy. To jest ogromna pasja i jeśli ktoś jej nie ma, to się nie nadaje. My ją mamy, jesteśmy wariatami i kochamy to, co robimy. A przede wszystkim dbamy, by nasze kolejne dni nie były za mocno zaplanowane.

siąkneliśmy kulturą azjatycką i tymi wszystkimi historiami, które się tam działy. Byliśmy całkowicie odcięci od informacji. Można powiedzieć, że zadomowiliśmy się w tym azjatyckim mętliku. T.G.: Kalkuta była najtrudniejsza, ponieważ byliśmy trochę przerażeni powrotem do rzeczywistości. Zostaliśmy nomadami XXI wieku. W nas gdzieś zadomowił się taki koczowniczy tryb życia. Pragnienie zmiany krajobrazu, poznawania ludzi i dokonywania codziennych odkryć. Sama perspektywa powrotu do poukładanej rzeczywistości była przerażająca. Jestem pewien, że długo nie posiedzimy w jednym miejscu. Macie wizje kolejnych wypraw? Mamy przy sobie plecaki ze sprzętem, który pozwala nam pojechać praktycznie w każde miejsce na świecie... Planów jest mnóstwo, tyle samo miejsc i tematów, które warto opowiedzieć. Istnieją pewne ogólne wizje, ale to za wcześnie. Na razie jest ten projekt i musimy wyprodukować film dokumentalny. Choć bez wątpienia niebawem znowu gdzieś wyruszymy. Rozmawiała Urszula Seifert


6

Uniwersytet Zielonogórski

fot. Gregor fot. Gregor

grudniowy MMS

fot. Gregor

Andrzejkowa impreza w Lemoniadzie minęła pod znakiem jednej wielkiej przebieranki. Radiowcy z Indexu puścili wodze fantazji: Daria dawała autografy jako Lady Gaga, a Michał na przykład ledwo utrzymał kufelek jako Edward Nożycoręki...

fot. Bocian

W ostatni dzień listopada można było wybrać się w podróż sentymentalną do lat 80-tych! Wehikuł czasu umiejscowiony był w Centrum Sportowo-Rekreacyjnym w Zielonej Górze, a obsługiwali go Thomas Anders i Boney M!

Na początku grudnia w DS. Piast odbył sie wernisaz najmniejszej wystawy w Zielonej Górze. Wystawa została zorganizowana przez Akademickie Koło Fotograficzne Flesz. Można było zobaczyć efekty warsztatowych zmagań uczestników koła na temat "Ciało". Małe jest naprawdę piękne.

GRUDZIEŃ 2010

Prezydent dla prof. Wojciecha Strzyżewskiego Prezydent RP Bronisław Komorowski nadał tytuł naukowy profesora w dziedzinie nauk humanistycznych Wojciechowi Strzyżewskiemu – historykowi, heraldykowi, dziekanowi Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Zielonogórskiego. Profesorowi serdecznie gratulujemy, a poniżej prezentujemy sylwetkę naszego dziekana. Prof. dr hab. Wojciech Strzyżewski, Dziekan Wydziału Humanistycznego jest historykiem, regionalistą. W badaniach naukowych specjalizuje się w zakresie heraldyki i sfragistyki czyli nauki o pieczęciach oraz dziejów wczesnonowożytnych XVIXVIII wieku. Jest absolwentem historii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze. W 1990 obronił rozprawę doktorską, a w 1999 r. odbył kolokwium habilitacyjne na Wydziale Historycznym UAM w Poznaniu. Od 2000 Wojciech Strzyżewski jest profesorem WSP w Zielonej Górze, a od 2001 r. Uniwersytetu Zielonogórskiego. W latach 2000-2002 zastępował dyrektora Instytutu Historii UZ, następnie od 2002 r. do 2005 r. był dyrektorem Instytutu Historii UZ. Od 2000 r. pełni funkcję kierownika Zakładu Historii Polski i powszechnej XVIXVIII wieku oraz Pracowni Heraldycznej działającej w ramach Instytutu Historii UZ. Od roku 2005 jest dziekanem Wydziału Humanistycznego UZ Prof. Strzyżewski jest autorem i współautorem ponad 100 pu-

blikacji naukowych, w tym pięciu monografii i dwunastu redakcji prac zbiorowych. Główny obszar jego zainteresowań badawczych dotyczy dziejów nowożytnych pieczęci szlacheckich, cechowych, miejskich i różnych instytucji od XVI wieku po dzień dzisiejszy. W zakresie badań heraldycznych opracował liczne publikacje dotyczące herbów miejskich, szlacheckich, kościelnych. Jest również twórcą ponad 20 herbów dla samorządów między innymi herbu i flagi województwa lubuskiego, herbów powiatów i gmin. Jest autorem wielu ekspertyz dotyczących poprawności znaków firmowych. Prof. Wojciech Strzyżewski jest członkiem Polskiego Towarzystwa Heraldycznego oraz kolegiów redakcyjnych regionalnych czasopism i towarzystw naukowych. Wypromował czterech doktorów i sprawuje opiekę naukową nad czwórką kolejnych doktorantów. Najważniejsze publikacje: Herby i tytuły. Pieczęć szlachecka w księstwie głogowskim (XVI XVIII wieku), Warszawa 2009. Treści symboliczne herbów miejskich na Śląsku, Ziemi Lubuskiej i Pomorzu Zachodnim do końca XVIII wieku, Zielona Góra 1999 UZetka.pl


Uniwersytet Zielonogórski

GRUDZIEŃ 2010

7

Idą Święta...

Możesz pomóc dzieciakom, które czekają na farby, kredki, zeszyty, bloki rysunkowe... Święta Bożego Narodzenia to czas szczególny dla każdego z nas, czas, w którym na nowo przeżywamy radość z narodzenia Jezusa, czas, w którym otwieramy swoje serca i dzielimy się miłością z drugim człowiekiem. Dlatego też w tym roku, już po raz trzeci, Chrześcijańska Szkoła Podstawowa "Salomon" organizuje zbiórkę darów z okazji Świąt Bożego Narodzenia dla szkoły w Peneszeszti w Mołdawii. Akcja jest organizowana we współpracy z Misją Przyjaciół Dzieci Tegoroczna zbiórka odbywa się pod hasłem: "ŚWIĄTECZNY PAKIET SZKOLNY DLA MOŁDAWII" –

zbierane są materiały i przybory szkolne, takie jak farby, kredki, pisaki, długopisy, piórniki, zeszyty, bloki rysunkowe, papier kolorowy itp., które następnie trafią do dzieci ze szkoły w Peneszeszti. Dary można przynosić do siedziby szkoły, która mieści się w Zielonej Górze na Osiedlu Pomorskiem 13, w budynku Zespołu Szkół Edukacyjnych nr 3, na drugim piętrze. Zbiórka rozpocznie się 1 grudnia i będzie trwać przez kolejne 3 tygodnie aż do 21 grudnia, w godz. od 8.00. do 15.00. I Ty możesz pomóc dzieciom na święta!

Coraz bliżej Boże Narodzenie... Życzymy Wam na te Święta wielu spokojnych, pięknych chwil z bliskimi. Trochę zadumy i wiele uśmiechu. Magicznej atmosfery, koniecznie ze śniegiem za oknami. I dużo ciepła w Domu, przy wiglilijnym stole, i w każdy następny dzień.

Szczęśliwych Świąt! Redakcja

Szkoła Salomon

Świat potrzebuje Mikołajów! Ludzie ich potrzebują. Święty Mikołaj jest Bohaterem. Takim jak każdy z nas może być - poprzez pomoc drugiemu człowiekowi. Dlaczego pomagamy? Ponieważ niektórzy nie są w stanie sami poradzić sobie z tym, co ich spotkało. Powstają bariery, które próbują pokonać, ale sobie z nimi nie radzą. Najbardziej zadziwiające jest jednak to, że tacy ludzie często wykazują niezwykłą radość ducha, potrafią cieszyć się z drobnych, codziennych chwil. Nie proszą o pomoc, nie użalają się nad swoją sytuacją. Starają się jak mogą, nie obwiniając nikogo o to, co ich spotyka w życiu. Ty, Czytelniku, a także i Ty, Czytelniczko, możecie też zostać Bohaterami. Możecie wesprzeć akcję Szlachetna Paczka, która jest organizowana przez Stowarzyszenie Wiosna.

Jest to akcja ogólnokrajowa, która w naszym województwie jest organizowana po raz czwarty. Tym razem dołączył rejon, który składa się ze studentów naszej Uczelni! Może Twój kolega/koleżanka jest naszym wolontariuszem? Jeśli chcecie nam pomóc, możecie tego dokonać poprzez: wejście na stronę www. szlachetnapaczka.pl, wybranie rodziny, przeczytanie opisu ich potrzeb i zorganizowanie dla nich pomocy w formie wykonania paczki z konkretnymi potrzebami. Możecie zaprosić do pomocy rodzinę, przyjaciół, kierunek, akademik. Wspólnie z innymi z pewnością dacie radę. Możecie też po prostu przekazać informację o Paczce dalej, tak, by znalazło się jak najwięcej osób dobrego serca. Ilona Kotwicka


8

GRUDZIEŃ 2010

Uniwersytet Zielonogórski

Mówimy stop AIDS! 01.12.2010 r. z inicjatywy WHO obchodziliśmy Światowy Dzień Walki z AIDS. W tym dniu na całym świecie, w tym i w Polsce, odbywają się m.in. konferencje, heppeningi oraz akcje edukacyjne dotyczące profilaktyki HIV/AIDS. W ramach tegorocznych lubuskich obchodów Zespół ds. opracowywania i realizacji programu zwalczania AIDS i zapobiegania zakażeniom HIV w Województwie Lubuskim na lata 2009 -2011, pod przewodnictwem prof. Zbigniewa Izdebskiego, przygotował kampanię edukacyjną adresowaną do młodzieży ze szkół średnich. Dla młodych

ności podejmowania działań profilaktycznych, diagnostyki HIV oraz leczenia AIDS. Od początku pierwszego zdiagnozowanego przypadku zakażenia wirusem HIV w Polsce (1985) do maja 2010 roku liczba osób zakażonych wyniosła prawie 13 tyś., 2 353 zachorowało na AIDS, a 1 023 chorych zmarło.

Lubuszan zarówno w Zielonej Górze jak i w Gorzowie Wlkp. mogliśmy obejrzeć pokaz filmu fabularnego pt. „Transit”, odbył się także konkurs wiedzy o HIV/AIDS oraz pogadanki informacyjno-edukacyjne.

cych się warunków życia, zwiększonej migracji, a także obniżenia wieku inicjacji seksualnej, zakażeniom ulegają w większości osoby młode, które nie ukończyły jeszcze 29 roku życia.

Statystycznie w Polsce każdego dnia 3 osoby dowiadują się, że są zakażone HIV. Jednak wiele osób nie wie o swoim zakażeniu i nigdy nie myślało o wykonaniu testu. Często pojawia się pytanie, czy problem HIV/ AIDS mnie dotyczy, czy powinienem wykonać test. Wokół epidemii krąży wciąż wiele mitów, dlatego tak ważna jest edukacja społeczeństwa na temat dróg zakażenia, koniecz-

Symbolem solidarności z osobami żyjącymi z HIV i chorymi na AIDS jest „czerwona kokardka”. Dlatego 1 grudniaprzyczepialiśmy sobie taką kokardkę, która nie tylko pokazała nasze zrozumienie dla nosicieli HIV i chorych na AIDS, ale także przypomina o istniejącym zagrożeniu.

Jak pokazują ostatnie dane na temat zachorowań, odwróceniu uległy pewne trendy. HIV/ AIDS nie dotyczy już tylko narkomanów i par homoseksualnych, ale są to częściej osoby o orientacji heteroseksualnej. Ponadto z powodu zmieniają-

Karol Tokarczyk

„Kiedyś tacy dwaj się spotkali i Radę powołali…” Rada Studentów Niepełnosprawnych UZ jest organizacją działającą od 2005 r., powstała z inicjatywy studentów. Siedziba RSN znajduje się w biurze Pełnomocnika Rektora ds. osób niepełnosprawnych (dr Marcin Garbat). Wiodącym celem Rady jest reprezentowanie interesów studentów niepełnosprawnych, wyrównywanie szans oraz pomoc osobom niepełnosprawnym studiującym na naszym uniwersytecie. Taką pomoc realizujemy poprzez prowadzenie działań z zakresu rehabilitacji, integracji społecznej oraz działalności informacyjnej. Funkcjonowanie Rady opiera się na wolontariacie, wzajemnym wsparciu. Wspólnie łamiemy stereotypy, pokonujemy nie tylko trudności, ale i… górskie szczyty. RSN rozwija się prężnie. Bierzemy udział w konferencjach naukowych (poświęconych przede wszystkim tematyce niepełnosprawności), uczestniczymy w seminariach, likwidujemy bariery architektoniczne, społeczne, mentalne. W swoim działaniu nie ograniczamy się jedynie do regionu zielonogórskiego, czego przykładem może być wizyta w Europarlamencie. Nieobca nam też zabawa. Najbliższa impreza to Światowy Dzień Osób z Niepełnosprawnością (1 grudnia), któ-

ry organizujemy co roku. Istotnym wydarzeniem są też seminaria z cyklu „Uczelnia bez barier”, których mieliśmy już, a może dopiero, trzy edycje. Pozwalają one na realizację jednego z zadań Rady, jakim jest autopromocja – w ten sposób chcemy dotrzeć do innych osób niepełnosprawnych. Z luźniejszych spotkań można wymienić tzw. herbatki czwartkowe, które odbywają się co dwa tygodnie. A na deser są wyjazdy rehabilitacyjne: w góry, nad morze… RSN jest niezwykłą organizacją; to mieszanka charakterów, indywidualności, ale łączy nas idea niesienia pomocy. Aby przekonać się, czym jest tak naprawdę RSN, nie wystarczy przeczytanie tego artykułu. To zdecydowanie za mało. Bo nie chodzi wyłącznie o analizę sukcesów, celów RSN, a o coś bardziej istotnego – o możliwość nawiązania nowych przyjaźni, o wymianę doświadczeń, o wzajemny rozwój, o radość płynącą z przebywania ze sobą. Można by tak mnożyć dalej, jednak by się osobiście o tym przekonać, wystarczy po prostu do nas przyjść.

RSN


GRUDZIEŃ 2010

Uniwersytet Zielonogórski

9


10

Życie studenckie

GRUDZIEŃ 2010

Mam coś dla Ciebie... Jednym z głównych zadań przed świętami Bożego Narodzenia jest dla wielu zakup upominków. Chcemy obdarować naszych bliskich stertą przedmiotów z nadzieją, że sprawimy im tym ogromną radość. Ale jest coś ważniejszego niż przedmioty, które po latach trafią przecież do kosza. Życie.

My, studenci, jesteśmy w najlepszej formie do tego, by dzielić się tym, co mamy najcenniejsze. Nasz organizm szybko się regeneruje i wraca do stabilnej formy. Co minutę w polskich szpitalach ktoś potrzebuje transfuzji. Krew to tkanka płynna, dla której nie ma substytutu. Niczym nie można jej zastąpić, a przechowywana w odpowiednich warunkach po upływie daty ważności jest nieprzydatna. Jak podają źródła, 42 dni to okres życia czerwonych krwinek, 5 dni to okres życia płytek krwi, 1 rok to okres przydatności do użycia zamrożonego osocza. Procedura oddawania krwi jest bardzo prosta i prawie bezbolesna. Wystarczy w tej świątecznej gonitwie za promocjami poświęcić godzinę na podarowanie komuś życia. ▪ Jak uratować zycie Trzeba zrobić cztery kroki: wypełnić formularz, zrobić krótkie badanie, oddać krew i odebrać czekolady! By zostać dawcą szpiku kostnego, trzeba przejść pewną procedurę. Jak pisaliśmy w po-

fot. www.sxc.hu

Wspaniałe są książki, swetry, płyty, kosmetyki i inne modne, chwilowe umilacze, które wywołują uśmiech na twarzach naszych najbliższych. Można po raz kolejny wybrać taką drogę, ale jest coś cenniejszego niż firmowy gadżet. Mowa tu o krwi i szpiku kostnym. ▪ Student - super organizm

Ludzie nie zawsze potrzebują nowy ciuch, nowy telefon, drogie perfumy... przednim numerze "UZetki", szpik kostny to niezwykła tkanka ukryta w naszych kościach. Ma ona właściwości „cudotwórcze”, gdyż jej przeszczep jest w stanie zwalczyć choroby nowotworowe układu krwiotwórczego np. białaczkę. Jedynie 2530% chorych osób może liczyć na dawców rodzinnych, reszta czeka na ludzi dobrej woli, którzy zarejestrują się na odpowiednim portalu lub przyjdą na organizowane spotkania dla dawców szpiku. Akcje są prowadzone w różnych miejscach o różnym czasie, dlatego trzeba być czujnym i gotowym do współpracy. Dawcą mogą być

tylko zdrowe osoby w przedziale wiekowym 18-35 lat, dlatego tym bardziej środowisko studenckie powinno zaangażować się w to działo niesienia pomocy. Oddawanie szpiku nie wpływa w żaden sposób negatywnie na zdrowie, rozwój czy przyszłe życie dawcy. Osoba kontynuuje swój styl życia nie rezygnując z jego przyjemności. Zmienia się jedynie jego świadomość – wie, że uratował komuś życie.

bie i na tych, którzy powinni pomóc tym drugim. W czasie świąt wielu na własnej skórze przeżywa „Wigilijną opowieść” Karola Dickensa i szuka sposobu, by pomóc drugiemu. Nie liczy się forma i sposób pomocy, ważne by mieć świadomość, że z dnia na dzień zmienia się wszystko – dający też może być niebawem w potrzebie. W te święta uratuj komuś życie.

▪ Ty tez możesz potrzebować pomocy Świat od zawsze dzielił się na tych, którzy są w potrze-

Paweł J. Sochacki


Życie studenckie

GRUDZIEŃ 2010

11

Pierwsze 11 sekund

W grduniu czeka nas ogromna okazja do tego, aby pięknie się ubrać. Ale młodzi ludzie przywiązują coraz mniejszą wagę do eleganckiego zachowania i ubioru... A przecież elegancja to nie tylko styl noszenia się, ale też pokazanie szacunku wobec sytuacji i innych osób. Staranny ubiór, dostosowany do odpowiedniej okazji świadczy o estetyce, pozwala nam mieć dobre samopoczucie i jest oznaką szacunku wobec siebie i innych. Coraz częściej do teatru ludzie zakładają jeansy czy dres. A na egzaminy przychodzą ubrani jak w zwykły dzień. Z czego wynika to przywiązanie do codziennego stroju, niezależnie od tego, gdzie się wybieramy? Może z lenistwa? Elegancja wymaga dyscypliny i codziennej pracy nad własnym wyglądem. Elegancką sukienkę czy spodnie trzeba wyprać i wyprasować - a te czynności mogą wydawać się banalne i mało szlachetne. Może taka postawa jest wygodniejsza i bezpieczniejsza? A buty, żeby dobrze wyglądały, muszą być wypastowane. A ten wysiłek jest nudny i czasochłonny, trzeba

wcześniej o to zadbać. Trampek nie trzeba pastować - problem z głowy! Ale to krótkowzroczne spojrzenie... Błędne jest też myślenie, że jedynie drogo można wyglądać elegancko. Dziś w dobie lumpeksów, allegro czy swapów

(ogólnopolski dzień bezgotówkowej wymiany ciuchów) można się ubrać elegancko za grosze, a do tego zachować swój styl. Podczas egzaminów wykładowcy również zwracają uwagę na ubiór studenta. W większości przypadków student jest dla egzaminatora anonimowy. Dlatego tak ważne jest pierwsze wrażenie. Psychologowie twierdzą, że kluczowe jest pierwsze 11 sekund. Przyjmuje się również że większość egzaminatorów jest wzrokowcami. Strój staje się istotnym elementem, przez pryzmat którego zostanie się przez osobę po drugiej stronie (nawet nieświadomie) ocenionym. To okazja, aby pokazać umiejętność dopasowania się do sytuacji - strój nie może być wyrazem buntu. Można potraktować egzamin jako ćwiczenie sztuki autoprezentacji, umie-

jętności pokazania się takim, jakim chcesz, żeby widzieli cię inni. Taka umiejętność może przydać się później w pracy. Zróbmy coś, aby teatry, opery, kościoły, muzea czy sale egzaminacyjne odróniały się od dworca i targu. Zacząć można już w te Święta - w czasie wigilijnej kolacji i święta wystarczy ubrać się bardziej elegancko, czyli tak, aby przebywające z nami osoby zobaczyły, że myśleliśmy o tym spotkaniu i również poprzez stój chcemy pokazać, że te wspólne chwile sa dla nas ważne. Kornelia Kornosz k.kornosz@uzetka.pl PS. Pamiętajmy o jeszcze jednym: Elegancka osoba, idąc z wizytą, zostawia zmartwienia w domu :-) (Janina Ipohorska)

Przedświąteczny szał Dwa dni po Wszystkich Świętych. Markety nie zdążyły jeszcze wycofać z asortymentu zniczy i wieńców, a już zapełniają się świątecznymi ozdobami. Bożonarodzeniowy szał zaczął się miesiąc temu. Tylko po co? Gdzie jest prawdziwa magia świąt? Sklepy pełne są łańcuchów, bombek i reniferów. Zaczyna się walka o klienta. Gazetki reklamowe podpowiadają, jaki kupić prezent. A prezenty świąteczne muszą być najdroższe, najładniejsze i rzucające się w oczy, bo przecież Boże Narodzenie to również czas spełniania dziecięcych marzeń. Dziecko bez wypasionego prezentu nie jest już dzieckiem szczęśliwym...

Popadając w przedświąteczny szał, zapominamy o tym, co powinno być najważniejsze. Zapominamy o tej magicznej rodzinnej atmosferze. Zapominamy o tym, że możemy sprawić komuś wielką radość, zwykłym gestem. Czy wymarzony telefon komórkowy sprawi, że poczujemy się kimś lepszym? Nie, ponieważ i tak kiedyś go wymienimy na nowszy model. Tak samo będzie z innymi prezenta-

mi. Kiedy zapytasz mnie, jak wyglądają moje święta Bożego Narodzenia, odpowiem tak: cała moja rodzina zasiada do uroczystej kolacji przy wigilijnym stole, na którym są zwykłe tradycyjne potrawy, bez żadnych wymysłów. Cieszymy się swoją obecnością. Często wspólnie śpiewamy radosne kolędy, a o dwunastej w nocy wszyscy idziemy na pasterkę.

Z opowiadań moich znajomych, wiem, że u nich nie jest tak samo. Wiem, że kolacja wigilijna jest odbębniona "na odwal się". Po kolacji włącza się telewizję. Szkoda, bo wyzbywamy się pięknych polskich tradycji. Ale może w tym roku będzie inaczej?

Monika Kowalińska


12

24.12.2010.

GRUDZIEŃ 2010

Cała prawda o

Świętach (z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru)

Bo śnieg.

fot. sxc.hu

Żółty M&M's o śniegu.

Boże Narodzenie Tradycyjne przyjęcie w religii chrześcijańskiej z okazji urodzin Chrystusa, które przypadają 25 grudnia i są poprzedzone wielkim podnieceniem, w skład którego wchodzą ogromne zakupy i miliony bloków reklamowych. W rzeczywistości ludzie zapominają o jubilacie. W zamian jedzą, piją, śpiewają kolędy i goszczą się w najlepsze. Zwykle kilka dni przed Wigilią ludzie zaczynają spotykać się ze sobą. Najczęstszymi miejscami spotkań są rzeźnie i tym podobne. Poprawiają się kontakty międzyludzkie, nawet nieznajomi zaczynają ze sobą rozmawiać, np. "Da

pani pół kilo łopatki bez kości", "Przesuń się z tym wózkiem, idioto!". Mniej więcej 2 do 14 dni przed Wigilią przychodzi czas na sprzątanie, pieczenie, gotowanie i inne tak lubiane przez wszystkich czynności. Wtedy też w atmosferze miłości zabija się karpia. Wigilia jest dniem tłumienia negatywnych uczuć, które opuszczają nas w momencie zapalenia się pierwszej gwiazdki. Wówczas cała rodzina magicznym sposobem staje się uśmiechnięta, po czym dzieli się opłatkiem składając tradycyjne życzenia Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy!

Śnieg – biała, mokra a czasami kleista substancja, lubiana przez kilku ziemskich delikwentów. Można ją jeść, można nią rzucać i można nią parę innych rzeczy. Pada o tej porze, gdy ciepło być nie może. Z zapachu podobny do wody. Jest biały, śmieszny, śmieszny i biały. Znana jest odmiana żółta, jednak jest powszechnie uważana za niejadalną. Jak się sklei, to trudno go rozwalić. Świetny do drinków z palemką i do zimnych okładów.

Wigilia Jako że jest to najwytworniejsza i „najrazowniejsza” kolacja w roku, musimy wtedy oglądać mordki całej familii. Potraw zazwyczaj jest 12, ale po przyjeździe ciotki Władki, okazuje się że jest ich 16, 17, 18... Kilka rzeczy, o których warto pamiętać: * Mimo że w sklepach i w TV mówią inaczej, święta są w drugiej połowie grudnia. * Stajenka nie była pokryta śniegiem, bo w Palestynie śnieg nie pada. Boże Narodzenie bez śniegu też się liczy. * Naprawdę nic się nie stanie, jeżeli w twoim domu zostanie kilka pyłków kurzu. * Czy tego chcesz, czy nie, tradycja ubierania choinki przyszła do nas z Niemiec. * Te święta najpierw nazywały się Bożym Narodzeniem, a potem nazwano je Gwiazdką. Nie odwrotnie. * Maryja nie śpiewała Jezusowi kolęd. * Józef nie był aż taki stary, na jakiego wygląda na niektórych obrazkach. * Odpoczywać w święta to nie znaczy siedzieć przed TV i ładować w siebie jedzenie... * Nie zapomnij obejrzeć Kevina w TV, to prawdziwa, wieloletnia tradycja!


Kultura24.12.2010. - wywiad

GRUDZIEŃ 2010

Śnięty Mikołaj Poszukiwacz śniegu wrzucony w czerwoną pidżamę. W środkowoeuropejskich krajach poza kręgiem polarnym znany także jako małpa w czerwonym lub Czerwony Pałer Rendżer. Syn Ojca Czasu i Matki Ziemi, mąż Marry Christmas. Ponoć prawicowy – odwiedza tylko kraje Zachodu. Naukowiec Wynalazł m.in. worek bez dna, stuningowane sanie itp. Najciekawszym wynalazkiem św. Mikołaja były bezsprzecznie latające renifery. Adolf Rudolf był pierwszym zmutowanym reniferem, który potrafi latać. Ma on jednak małą wadę genetyczną w postaci czerwonego nosa. Rudolf cierpi na chorobę powietrzną. W locie jego twarz robi się zielona. Były to początki sygnalizacji świetlnej, jaką znamy dziś. Pojazd Jak dowiedzieliśmy się przeszukując stare księgi, podania, legendy oraz listy do redakcji, Mikołaj porusza się na specjalnie dla niego wykonanym pojeździe z hamulcem tarczowym na powietrze i prądnicą, z której kable prowadzą do zadków Rudolfa. Strój Wykonany ze szlachetnej wełny prosto z proletariatu miast

uniwersyteckich (a szczególnie stamtąd) i wsi Polaków pracujących w Finlandii. Stanowi izolator ciepła, który bardzo Mikołajowi się przydaje na mroźnym biegunie północnym. Czerwona barwa stroju świadczy o komunistycznym światopoglądzie Mikołaja. W latach 1941 – 1945 odmówił zaniechania obowiązków. Za co do dziś odbywa karę zesłania na koło podbiegunowe. Pierwowzór Współczesny medialny wizerunek świętego stworzony został przez specjalistów od marketingu pewnej firmy trudniącej się produkcją musujących odrdzewiaczy, w latach 20. XX wieku. Panowie copywrighterzy poczuli się wówczas w pełni zainspirowani aparycją pewnego starego magazyniera ich firmy, który z racji bezdomności bez względu na porę roku przychodził do pracy z całym swoim dobytkiem - m.in. nieodłącznym czerwonym swetrem oraz tejże barwy szlafmycą. Zaczerwienione policzki, nos oraz wydatny bandzioch obecnego Mikołaja słusznie kojarzą się niektórym z alkoholikiem; wyżej wzmiankowany pan magazynier robił ponoć dla pewnej wytwórni alkoholi jedynie parę miesięcy. Następnie dostał wymówienie, jako że przejawiał nadmierne zainteresowanie napojami konkurencyjnych wytwórni (Daniels, Santory).

13

Praca Mikołaj codziennie dostaje paczką priorytetową z pożywieniem dla siebie i swoich elfów. Dlatego też niektóre dzieci, jak dowiedzieliśmy się z napływających do nas listów zrozpaczonych tatusiów, prosiły ich o poszerzenie komina, co było dla ojców rzeczą trudną. Ale czego nie robi się dla dzieci? Z przecieków z bazy Mikołaja dowiedzieliśmy się, że prowadzi on, oprócz rozdawania prezentów, akcję charytatywną, polegającą na zatrudnieniu bezrobotnych oraz rencistów w swojej fabryce zabawek, przebierając ich w obcisłe, przymaławe stroje elfów i lubi dzieci. Zwłaszcza na kolanach. Komunista Mało kto wie, że Mikołaj jest komunistą: * Ubiera się na czerwono * Ma brodę jak Karol Marks * Daje ludziom coś za darmo jak Gierek * To agent bezpieki - TW „Dziadek Mróz”

Sylwester (Sylwuś, Sylweczek, Sylwian) – imię pochodzenia łacińskiego oznaczające człowieka sterującego lasem (silva – las, ster – ster). Sylwester jest najbardziej lubianym człowiekiem na Ziemi. Pod tym względem nikt, ale to absolutnie nikt nie może równać się z nim. Jest tak lubiany, że ludzie, którzy nie znają ani jednego Sylwestra hucznie obchodzą jego imieniny. W taki wieczór wszyscy wychodzą na place, podwórka, skwery, ulice i ulice, żeby świętować. Strzelają wtedy race, piją szampana i radośnie śmieją się. Nawet do sąsiadów, których na codzień nie znoszą i najchętniej wbiliby im siekierę w plecy. Jak widać – Sylwester już samym swoim wspomnieniem nosi w sobie ogromne możliwości terapeutyczne, choć do tej pory niedostatecznie wyzyskane. Niektórzy badacze sądzą jednak, iż to idea Sylwestra nosi w sobie zalążki terapeutyczne, a nie Sylwester in ipso. Dowodem na to miałby być wyraz twarzy jednego z najsłynniejszych Sylwestrów: Stallone'a.

Jest jakaś inna prawda o Świętach? Udowodnij... swoim bliskim. Wesołych!!!


14

Kultura Muzyka- recenzja

GRUDZIEŃ 2010

Na „Last Christmas” świat się nie kończy Pomyślcie sami, czy po punkach lub raperach można się spodziewać specjalnego przywiązania do świąt? Niby nie, ale i tacy w pewnym momencie wymiękali i nagrywali... świąteczne piosenki. Były one co prawda w charakterystycznym dla nich klimacie, ale jednak sam fakt przeistoczenia się scenicznych drapieżców w poczciwych kolesi noszących czapy św. Mikołaja i robiących „hoł, hoł, hoł” mogło co niektórych zdziwić i to bardzo. Taki Slade np. uważani za jednych z prekursorów glam rocka i odznaczający się dość ekstrawaganckim wizerunkiem, włazi pewnego dnia do studia i stwierdza „dawajcie, nagrajmy utwór na boże narodzenie!”. Co więcej, na stwierdzeniach i planach się nie skończyło. Kawałek „Merry X-mass Everybody” stał się wielkim hitem – największym w repertuarze Slade jeśli weźmiemy pod uwagę wyniki sprzedaży singla! Legenda głosi, że utwór jest oparty na niewykorzystanych przez zespół pomysłach muzycznych, w tym melodii, która przyszła do głowy basiście Jimowi Lea, gdy ten... brał prysznic. Jak widać zatem tworzenie tego kawałka było dla muzyków Slade czystą przyjemnością.

winno to jednak z drugiej strony dziwić, bo przecież Joseph „Run” Simmons jest w końcu... pastorem. Czyżby w powstaniu tego kawałka miał udział „palec boży”? ▪ Glany pod choinką

▪ Karp na Wielkanoc Zespołu, który nazywa się „Mrok” ze świątecznymi piosenkami także kojarzy się jak karp z Wielkanocą. Formacja The Darkness postanowił jednak nagrać rockową kolędę „Christmas Time”. Kapela owa może być określana jako spadkobiercy wspominanego powyżej Slade, bo także mieli dość ekstrawagancki, a dla niektórych nawet lekko obsceniczny image, zwłaszcza ich wokalista Justin Hawkins przybierający naładowane seksualnością pozy... cokolwiek by to znaczyło. Utwór bożonarodzeniowy wyszedł im jednak całkiem sprawnie – jest klimat, są obowiązkowe dzwoneczki, jest nawet chór dziecięcy. Pa-

Slade w czasie zielonogórskiego koncertu, jeszcze zanim założył czapkę Mikołaja ;) nowie jednak postanowili zrobić sobie jednak do tego songu teledysk, przez co dla niektórych na zawsze pozostanie on lekką parodią świątecznych piosenek. ▪ Z Bożą pomocą? Raperzy z Nowego Jorku zamiast prezentów bożonarodzeniowych częściej rozda-

ją raczej kulki z pistoletów, ale istnieją wyjątki. Run – DMC, skład kultowy w kręgach hip-hopowych wydał w 1987 roku singiel „Christmas In Hollis”. O tym, że był to trafiony zabieg, świadczyć może chociażby to, że nawet 13 lat po jego ukazaniu się zajmował wysokie miejsca w zestawieniach najlepszych świątecznych kawałków. Nie po-

Jeśli rockmani czy raperzy odurzeni świątecznym nastrojem to dla was nic zaskakującego, to co powiecie na olewających system punkowców? Sex Pistols nagrało swojego czasu własną wersję bożonarodzeniowego evergreenu „Jingle Bells”, która poza tekstem za dużo z oryginałem wspólnego nie ma. Jakże by mogła mieć, skoro Johnny Rotten wyśpiewuje słowa ze swoją manierą pt. „walnę cię glanem w zęby, a potem ukradnę te co wypadną, bo sam mam ich niewiele”, a reszta kapeli w podkładzie gra typowy pancurowski riff? Tak czy inaczej wersja ta może cieszyć ucho, bo jest na swój sposób urocza. W końcu dowodzi tego, że świąteczny klimat dopada wszystkich. Czy nagranie wyżej wymienionych kawałków było chęcią zarobienia paru dolców, czy też może owi muzycy mieli dość dostawania rózgi pod choinkę i chcieli się przeprosić ze św. Mikołajem, tego raczej się nie dowiemy nigdy. Ale czy powody są ważne? Chyba nie, skoro dostajemy tyle alternatyw od „Last Christmas” na nadchodzące święta. Michał Cierniak


Muzyka

GRUDZIEŃ 2010

15

Idzie nowe... do usłyszenia

L.STADT „EL. P” Indie rock na Mikołajki? Czemu nie? Taki sam prezent jak każdy inny, a dla niektórych nawet lepszy od innych, bo... wyszukany. Łodzianie uraczą nas 6 grudnia swoim drugim albumem, bo którym próżno spodziewać się dźwięków słodkich jak czekoladki z kalendarza adwentowego, ale zbyt mocnego bicia rózgą również nie będzie! Warto dodać, że 12 grudnia zespół przyjedzie zagrać na żywo do Kawonu. Towarzyszyć im będzie D4D, wcześniej znani jako Dick4Dick. Premiera: 6 grudnia MICHAEL JACKSON „Michael” Po tragicznej śmierci króla popu w ubiegłym roku zwykłą złośliwością wydawały się cyniczne komentarze „i tak jeszcze niejedna jego płyta pojawi się na rynku”. Składanki – owszem, niepublikowane zapisy z koncertów – czemu by nie? Ale w pełni premierowy album studyjny? A jednak! Na płycie „Michael” znajdziemy nagrane niedługo przed śmiercią i niepublikowane nigdzie wcześniej utwory Jacksona. Są tam też numery z udziałem Akona, 50 Centa czy Lenny’ego Kravitza. Premiera: 13 grudnia

MOTÖRHEAD „The World Is Yours” Ktoś powiedział kiedyś, że z medycznego punktu widzenia Lemmy Kilmister już dawno nie powinien żyć. Żyje jednak i cały czas gra opętańczy hard’n’heavy i to w wieku 65 lat!!! Nie tylko Stonesi zawarli zatem jakiś pakt z diabłem. Ten podpisany przez Dziadzię Lemmy’ego zawierał chyba jeszcze klauzulę, że od momentu „Ace Of Spades” każdy nowy album Motörhead będzie co najmniej taką samą rock’n’rollową petardą jak poprzedni. Jak inaczej wytłumaczyć fenomenalną formę muzyków na ich najnowszym krążku i że powiedzenie „We are Motörhead, and we will kick your ass!!!”, jest wciąż aktualne? Premiera: 13 grudnia DURAN DURAN „All You Need Is Now” Czy ktoś jeszcze pamięta tych dinozaurów stylu new romantic? Pewnie tak – owa nazwa jest ciągle wymieniana wśród najbardziej wpływowych kapel muzyki rozrywkowej. Sami twórcy hitu „Wild Boys” pozostawali jednak przez ostatnie lata w głębokim cieniu, ale być może nowa płyta sprawi, że zeń wyjdą? Może nie są już tak dzicy jak w latach 80-tych, ale wciąż potrafią mile połechtać swoją muzyką narządy słuchowe. Premiera: 21 grudnia

Oprac. Michał Cierniak metalizacja@index.zgora.pl

ŚWIĄTECZNY SUPLEMENT: V/A „Gift Wrapped II: Snowed In” Od dawna wiadomo już, że święta zaczynają się w listopadzie, więc nikogo nie powinno dziwić, że w tym miesiącu ukazują się składanki świąteczne. M.in. ta wydana przez Warner Music. Znajdziecie na niej 21 utworów takich wykonawców jak Regina Spektor, The Goo Goo Dolls, The Flaming Lips czy Oasis (którzy wykonali hit „Merry X-mass Everybody” grupy Slade) utrzymanych rzecz jasna w bożonarodzeniowym klimacie. Może na prezent? Dostępne od 22 listopada

Sobota, godz. 18:00. Notowanie 71 (5.12.2010).

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Michael Jackson Hold My Hand Hurts Wonderful Life Example Last One Standing Duck Sauce Barbra Streisand Dżem Do Przodu Cheryl Cole Promise This Penny Lane Magiczne Słowa Status Quo feat. The Corps of Army Music Choir In The Army Now (2010) Blenders Astropunk Linkin Park The Catalyst

Głosuj na www.index.zgora.pl

Czy możliwe jest, że po śmierci człowieka na jego konto wciąż przychodzą pieniądze? W zasadzie nie, ale w przypadku Jacksona wszystko jest możliwe. Już 13.12. na sklepowe półki trafi wyczekiwany album króla popu „MICHAEL”. Singiel "Hold My Hand" promujący wydawnictwo drugi tydzień z rzędu utrzymuje się na szczycie listy. Fani grupy Hurts dzielnie głosują na duet z wysp brytyjskich. Ten pod koniec stycznia po raz pierwszy wystąpi w naszym kraju. Z rodzimego podwórka na uwagę zasługuje formacja Penny Lane. W zespole można znaleźć mysłowickich muzyków. Mateusz Kasperczyk, Audycja "Index Lista", sobota, godz. 18:00


16

Muzyka

GRUDZIEŃ 2010

Slade

"Trochę baliśmy się Polski" Trzeba przyznać, że nie codziennie zdarza się, by do Zielonej Góry przyjechała taka legenda jak grupa Slade! Wymieniani jako główne źródło inspiracji przez takie kapele jak Kiss, Bon Jovi, Oasis czy Aerosmith są jedną z ikon rockowego grania. Mimo, że panowie już nie pierwszej młodości to na koncertach tryskają entuzjazmem, którym zarażają publiczność! Tak samo dobry humor mieli podczas udzielania wywiadu. Dobry wieczór. Jak się dzisiaj macie? Dave Hill: Wspaniale, bardzo dobrze się dzisiaj wyspaliśmy, Macie bardzo ładny nowy hotel! Jestem bardzo zainteresowana waszą przeszłością. Słyszałam, że odwiedziliście Polskę w latach ’80, ’70? Don Powell: Tak, jakoś w 1979. Byliśmy wtedy krajem zza Żelaznej Kurtyny. Co spowodowało, że przyjechaliście wtedy do nas? D.H.: Zostaliśmy zaproszeni przez ówczesny rząd. Właściwie spędziliśmy tutaj 3,5 tygodnia, jeżdżąc po Polsce. Był to naprawdę cudowny czas! Jak wspominacie Polskę z tamtego okresu?

D.P.: Odwiedziliśmy największe miasta: Kraków, Sopot, Warszawę, Gdańsk z naprawdę wielkim show, a wszystko w plenerze. To było bardzo ciekawe doświadczenie! Polska dla mnie, a minęło już sporo czasu, więc… dziś wydaję się wszystko takie miłe i świeże. I jest mi ogromnie przyjemnie, że grają tu z nami tak wspaniali muzycy. Było to ogromnie przyjemne grać dla Polaków, słyszeliśmy, że nasza muzyka może być znana Polakom i do czasu kiedy tu przyjechaliśmy trochę baliśmy się, jak to będzie wszystko wyglądało. Jestem bardzo ciekawa tytułów waszych piosenek. Dlaczego zrobiliście kiedyś tak dużo błędów w pisowni? D.H.: To przyszło z regionu, z jakiego pochodzimy - Mi-

dlands. Dialekt, w którym mówimy, jest zapisany na naszych nagraniach i te tytuły to jakby zapis fonetyczny naszej wymowy i akcentowania. Jest to więc fonetyczna realizacja słów? I nie było to niczyją winą, tak? D.P.: Nie, nie! Wpadliśmy na to w ten sposób: kiedy jesteś w szkole i piszesz jakieś wiadomości, np. że kogoś kochasz i piszesz to w skrótach - coś jak w SMS-ach. Patrząc na to pomyśleliśmy „Tak! To jest to!”. Powinniśmy to zrobić ze wszystkimi naszymi piosenkami tak jak w piosence „Cuz I Luv You” właśnie tak się wymawia „kaz”. To było świetne ponieważ nasi fani byli właśnie w szkole. Rząd w Anglii oskarżył nas że uczymy dzieciaki błędów ortograficz-

nych, ale my twierdziliśmy, że to nie prawda. Użyliśmy fonetyki obok oficjalnej pisowni. Ale jak Dave powiedział mieliśmy dość dużo problemów z instytucją edukacji – co było wspaniałe a i tak później korzystno z naszego pomysłu w szkołach. Słyszałam, że wiele Amerykańskich zespołów rockowych czy heavy metalowych twierdzi, że Slade jest dla nich źródłem inspiracji. Co czujecie kiedy słyszycie, że młody i już znany muzyk mówi: „To Slade sprawił, że gram muzykę”? D.H.: Dla nas jest to komplement! Tak naprawdę to wszystko ma na nas wpływ. My też zostaliśmy zainspirowani amerykańską muzyką i tak właśnie też zaczęliśmy grać naszą muzykę. Później zainspirowali-


Muzyka

GRUDZIEŃ 2010 śmy się Beatlesami i Stonesami i resztą zespołów lat ’60. Od każdego nauczyliśmy się czegoś i to oni dali nam inspiracje. Teraz my spotkaliśmy wiele grup z lat ’80, ’90 takich jak: Oasis, Duran Duran, Kiss w Ameryce, Quiet Riot, Bon Jovi, Aerosmith... Wiele grup o wielkich nazwach słucha naszych nagrań, inspiruje się nami i jest to ogromny komplement, a my z tego powodu mamy ogromną przyjemność w graniu naszych piosenek. Znaczy to dla nas dokładnie tak wiele, jak kiedyś kiedy pierwszy raz je wykonywaliśmy. Jak definiujecie siebie? Jako grupa reprezentująca glam rock, punk rock? D.H.: Wiesz, jest to dość trudne. Nie nadajemy naszej muzyce żadnych konkretnych stylów. Z powodu naszych strojów, które nosimy w czasie koncertów, a w szczególności ja, możemy powiedzieć to jest rock, to jest glam. Najlepszy sposób na opisanie Slade’ów to uznanie, że jest to muzyka imprezowa, pło-

nąca, radosna! Kiedy idziesz na show Slade’ów, skaczesz i się cieszysz. I to jest najlepsza rzecz, jaką możemy dać ludziom! Mieliście dzisiaj grać z zespołem Budgie. Co o nich sądzicie? D.P.: Ja znam Budgie. Znam gitarzystę Budgie i wiem, że oni są bardzo dobrą grupą i to ogromna szkoda, że dzisiaj nie zagramy razem. Było to fajne, że byliśmy razem na bilbordach. Graliśmy kiedyś z Budgie na festiwalu w Reading w 1980. Są dla nas jak przyjaciele. Słyszałam, że ten koncert w Reading był dla was przełomem. Co takiego tam się stało? D.H.: Dla mnie to był wielki przełom ponieważ w 1980 nie byłem pewny czy chcę jeszcze grać w zespole i powiedziałem Chasowi Chandlerowi (ówczesny menadżer zespołu – dop. Michał) „Słuchaj mam zamiar coś zrobić poza Slade”. On mi odpowiedział „Słuchaj Dave. Zrób jeszcze Reading, ponieważ Ozzy Osbourne nie mógł, więc

niech Slade zagra w zastępstwie”. Kiedy wystąpiliśmy, wszyscy nasi dawni fani którzy byli jeszcze wtedy w szkole, w Reading byli już dorośli, ale chcieli usłyszeć nasze piosenki raz jeszcze. 2 -3 miesiące później nagraliśmy płytę co było wspaniałym doświadczeniem i znów mieliśmy bestseller. To było coś wspaniałego, a reszta już jest historia. Budgie też tam wtedy byli. Muszę wam powiedzieć, że macie fanów niezależnie od pokolenia... D.P.: Wiemy, wiemy i jesteśmy z tego bardzo dumni! D.H.: W Polsce, Rosji i innych miejscach mamy wciąż fanów w wieku szkolnym - dzieci naszych poprzednich fanów. 1520 latki bardzo lubią nasze piosenki, śpiewając je, znając teksty... Co się dzieję z byłymi członkami zespołu? D.H.: Oh... Noddy i Jim. Mamy wciąż ze sobą kontakt,

17

w szczególności z Noddy’m. Widujemy się czasem. Jest tak, że mieliśmy ze sobą bardzo mocne relacje przez te wszystkie lata i jest z nami prawie tak jak w małżeństwie i w jakiś sposób zawsze będziemy ze sobą połączeni. W końcu zrobiliśmy te wszystkie piosenki razem. I jak dla mnie mamy przepiękne wspólne wspomnienia. Czy możecie powiedzieć coś z głębi waszego serca do waszych polskich fanów? D.H.: Chcę powiedzieć polskim fanom, że jest to ogromna przyjemność przyjechać i grać dla was i życzę wam bardzo, bardzo, bardzo dobrego wieczoru ze Slade’em! Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś gdzieś zobaczymy! Dziękuję bardzo! D.P.: Jak to wy mówicie w Polsce? „Siękuja”? Hahahaha! Monika Kotowicz Michał Cierniak

Waglewski - ognisty i świeży rock Voo Voo dla młodego słuchacza mogą się wydać dyżurnym zespołem w smęceniu, którego nie ma potrzeby słuchać przed pięćdziesiątką. Delikatne aranże i jazzujące klimaty – tak do niedawna prezentował się zespół Waglewskiego. Do niedawna, bo pan Wojciech postanowił pokazać młodziakom, jak się gra rock and rolla. Płyta „Wszyscy muzycy to wojownicy” poprzedzona była singlem o tym samym tytule, nagranym z gościnnym udziałem Abradaba i Macieja Maleńczuka. Szok! TEN Waglewski?! TO Voo Voo?! A jednak – rozpędzony, hardrockowy, głośny do granic możliwości numer wyszedł właśnie spod palców Wagla. I na tej płycie jest ich więcej – weźmy takie „Mało mnie rusza”, które brzmi jak wzięte z albumu marzeń The Hives. Podobnie jest z „Mają się nas bać”: Voo Voo wykorzystuje dokonania młodych, lecz zawstydza je, grając

z większą werwą niż one wszystkie razem wzięte. Za produkcję odpowiedzialni są Maciej Cieślak ze Ścianki i Emade, prywatnie Piotr

Waglewski, syn bohatera tego tekstu. Postawili na analogowe nagrywanie i naturalne brzmienie. Materiał został zarejestrowany na „setkę”, czyli na żywo, bez poprawek i ten koncertowy nerw bardzo w tej muzyce czuć. Jednak poza utworami głośnymi, mamy też te kojące, refleksyjne, jak chociażby akustyczne „Język, gęba, strój”, pobrzmiewające twórczością Toma Waitsa „To co zostanie”, czy wspaniale wykorzystujący dęciaki „Osioł”. W czasach, gdy muzyka rockowa jest w regresie, a przester gitarowy przegrał bi-

twę z syntezatorem, Voo Voo pokazuje, jak ognisty i świeży rock and roll wciąż być potrafi. „Wszystko znika, a zostaje muzyka” – obwieszcza Waglewski w wieńczącym albumie bluesie „Nico” i to najlepsza puenta dla tej recenzji. Wagiel w nosie ma, czy „Wszyscy muzycy to wojownicy” będą puszczani w radiu czy nie, czy osiągnie złoty, platynowy, czy słomkowy status. Koniec końców chodzi tylko o muzykę, a na tym polu papa Wojciech nie zwykł zawodzić. Michał Stachura


18

GRUDZIEŃ 2010

Miasto Filmów

MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm

TOP 1

Mrroczny Harry

Kiedy Warner Bros ogłosiło, że siódma i zarazem ostatnia część przygód Harrego Pottera – Insygnia Śmierci – zostanie podzielona na dwie części, ogarnęło mnie lekkie przerażenie. Opcje były dwie: albo firma rzuca się na możliwość dwa razy większej kasy i z tej okazji na ekranie będą totalne flaki, albo podeszli do tego ambitnie i najzwyczajniej dwie godziny nie wystarczyły. Jakie jest najnowsze 147 minut Pottera? Trzeba przyznać, że z historii o młodziutkim czarodzieju, który w szkole uczy się magii i od czasu do czasu miał jakiś problem, nie zostało już prawie nic. Teraz to przerażająca i krwawa opowieść o walce Harrego z Sami Wiecie Kim. W dodatku, gdyby ktoś wyświetlił siódemkę na czarno-białym ekranie różnica od tego, jak wygląda w kolorze, byłaby praktycznie żadna. Ale takie właśnie są Insygnia Śmierci – mroczne. Zaczyna się od przenosin Harrego z Little Whinging do tzw. „bezpiecznego miejsca”. Jak wiadomo bezpieczne miejsce nie mogłoby być bezpieczne, gdyby po drodze nie zdarzyło się coś niebezpiecznego. Na szczęście Harry może liczyć na pomoc przyjaciół, którzy narażając swoje życie eskortują go do Nory – domu Weasleyów. Tam podczas odbywającego się wesela Billa i Fleur nadchodzi wiadomość, że Ministerstwo Magii padło, a wraz z tą informacją pojawiają się Śmierciożercy, którzy zmuszają Harrego, Hermionę i Rona do natychmiastowej teleportacja w sam środek londyńskiego Piccadilly Circus. Następnie młoda trójka czarodziejów wyrusza w swojego rodzaju „road trip” w celu znalezienia i unicestwienia wszystkich horkruksów, które za-

wierają kawałki duszy Czarnego Pana. I tu zaczyna się problem. Przedłużające się sceny wędrówki oraz przesiadywania w lesie sprawiają, że jednak zaczynamy patrzeć na zegarek. Jak wiadomo David Yates jako reżyser Pottera ma swoje plusy i minusy. Niestety po raz kolejny udowodnił, że psycholog z niego żaden. Wszelkie sceny pokazujące emocje oraz

relacje pomiędzy bohaterami wypadają okrutnie blado. Za to, gdy tylko zabrał się do kręcenia scen akcji, wyszedł z niego prawdziwy wirtuoz sztuki reżyserskiej, co najmniej jak gdyby cierpiał na schizofrenię, rozdwojenie jaźni lub inną dziwną dolegliwość, dzięki której wszystkie sceny walki wyglądają po prostu mistrzowsko. Wbici w fotel i wyłączeni z rzeczywistości upajamy się tym,

co we wprost epickim stylu stworzył Yates. Do tego zebrana obsada aktorska jest na prawdę godna podziwu. Na wielkim ekranie widzimy cały wiekowy przegląd brytyjskiego gwiazdozbioru. Od Daniela Radcliffe’a (Harry), Emmy Watson (Hermiona) i Ruperta Grinta (Ron), poprzez Helene Bonham Carter, która w roli Bellatrix jest więcej niż perfekcyjna, kończąc na takich postaciach jak Ralph Fiennes (Lord Voldemort), Imelda Staunton (Dolores Umbridge), Dawid Thewlis (Remus Lupin) czy Timothy Spall (Petter Pettigrew). Film kończy dramatyczna i nad wyraz wzruszająca scena śmierci jednego z bohaterów, który pomimo bujnej przeszłości, ostatecznie okazuje się prawdziwym przyjacielem Pottera. Do tego widzimy, że Sami Wiecie Komu udało się zdobyć Czarną Różdżkę, która ma mu pomóc w zabiciu Harrego. Pierwsza część Insygniów totalnie nie do przegapienia! Co będzie dalej? Odpowiedź na to pytanie w kinach JUŻ za około osiem miesięcy. Paula Mościcka p.moscicka@uzetka.pl


Miasto Filmów

GRUDZIEŃ 2010

TOP 3

TOP 2

TOP 4

19

TOP 5

Frank Moses (Bruce Willis) łudził się, że emerytura to kapcie i kieliszek wina w dłoni. Nic z tego, przynajmniej nie w CIA. Moses był na tyle dobrym agentem, że ex-szefostwo na wszelki wypadek woli się go pozbyć. Na dzień dobry doszczętnie zniszczą mu dom, potem będą się uganiać za rześkim emerytem oraz jego równie podstarzałymi kompanami po całym kraju. W „RED” zużywa się więcej amunicji niż w osławionym „Hot Shots 2”. Bruce Willis biega w tempie, którego nikt się po nim nie spodziewał. Morgan Freeman zwala z nóg, a ześwirowany John Malkovich zaraża widza manią prześladowczą. Dobrze, że powstaje coraz więcej ekranizacji komiksów. Jeszcze lepiej, że w Hollywood pojawili się odważni, którzy finansują mniej znane rzeczy, abyśmy wzięli oddech przed kolejnymi częściami Spider-Mana i Batmana.

▪ Policja zastępcza

▪ Zanim odejdą wody

Komu nieobce jest nazwisko Willa Ferrella, wie czego się spodziewać: nawałnicy żartów, nie zawsze mądrych i smacznych, ale prawie zawsze śmiesznych. Tym razem zupełnie zrezygnowano z humoru fekalnoanalnego, zaś podjęto próbę pastiszu kina policyjnego, a tu poprzeczkę niesamowicie wysoko zawiesiła „Naga broń” ponad 20 lat temu. No coż, aż tak dobrze nie jest, ale jest śmiesznie. Brawurowa rola Samuela L. Jacksona na początku filmu wprowadza nas w absurdalny klimat obrazu McKaya. Co prawda nie wszystko w opowieści o zakompleksionych partnerach, z których jeden marzy o akcji, a drugi o papierkowej robocie, trzyma się tu całości, czasami wypływają na powierzchnię luki w scenariuszu. Mimo wszystko „Policja zastępcza” to półtorej godziny dobrej zabawy.

Komedia autorstwa Todda Philipsa nakręcona w przerwie przed pracą nad kontynuacją hitu zeszłego lata, czyli Kac Vegas. W rolach głównych występują Zach Galifianakis i odnoszący obecnie spore sukcesy Robert Downey Jr. Historia przyszłego ojca, przykładnego, porządnego „garniaczka” Petera (Downey Jr.) i zdziwaczałego aktora Ethana (Galifianakis), którzy razem muszą przebyć podróż autem. Na parze metrów kwadratowych auta ścierają się ze sobą dwie całkowicie odmienne osoby… i pies. Mimo to między tą dwójką zacznie się rodzić przyjaźń, na którą duży wpływ będzie mieć m.in. kilka gramów marihuany. Wiele niewybrednych kawałów. Zabawna i pełna akcji komedia. Dla fanów Kac Vegas idealny film na przeczekanie przed premierą Kac Vegas 2.

ed

Michał Stachura

Piotr Kaźmierczyk

▪ Maczeta

▪ Red

Historia prosta i znana. Agent federalny zostaje zdradzony przez swoich przełożonych, którzy mordują jego rodzinę. Po latach nadarza się okazja do zemsty. "Maczeta" to potrawa niezwykle ostra i bardzo krwista, a w dodatku niezwykle smakowita. Oczywiście pod warunkiem, że lubimy tak pikantne przysmaki. Film nawiązuje do klasyki kina B, a momentami nawet C. Jeżeli jednak przystaniemy na taką konwencję, w rezultacie otrzymamy naprawdę wyborne, meksykańskie danie wprost od szefa kuchni Roberta Rodrigueza, po którym wiadomo czego się spodziewać. Mamy więc hektolitry krwi, wiadra poucinanych kończyn, kilka dorodnych biustów oraz sporo znanych twarzy przewijających się przez ekran. Wszystko to balansuje na granicy kiczu i dobrego smaku polanego ogromną porcją czarnego humoru. Paweł Hekman

GRUDNIOWE PREMIERY W POLSCE

oprac. Michał Stachura

„JackAss 3D”; komedia USA, reż. J. Tremaine. Świry w akcji, a akcja w 3D. „Poznaj naszą rodzinkę”; komedia USA, reż. P. Witz. Kolejna porcja starć De Niro i Stillera przygotowujących się na nadejście wnuka. „Tron: Dziedzictwo”; akcja/s-f USA, reż. J. Kosiński. Kontynuacja filmu z 1982 r. o przygodaych ojca i syna w cyberprzestrzeni. „Piąty wymiar”; horror/thriller Aus-Anglia, reż. Ch. Smith. Film grozy z akcją na morzu. Będzie wiatr w żaglach? „Mr. Nobody”; melodramat/s-f Belgia, Francja, Kanada, Niemcy, reż. J. Van Dromael. Dla fanek obowiązkowe. Reszta niekoniecznie. „Opowieści z Narni”: Podróż Wędrowca do Świtu”; fantasy USA, reż. M. Apted. Do oglądania w rodzinnym gronie.


20

GRUDZIEŃ 2010

Film

Dobry, bardzo dobry i tragiczny

Aby przygotować ten tekst musiałem pokonać na swojej drodze wiele przeciwności. Posługując się terminologią rodem z filmu, zamieniłem się w Asterixa, który aby uratować swoją wioskę przed Rzymianami, musi wykonać dwanaście zleconych przez Cezara prac. ■ Zadanie 1:

■ Zadanie 2-9:

Aby mieć możliwość obejrzenia filmu „Scott Pilgrim vs The World”, musiałem wstać wcześniej niż zazwyczaj, żeby kupić bilet na Festiwal Kina Amerykańskiego we Wrocławiu. To była jedyna szansa aby obejrzeć perypetie klasycznego nerda w boju o ukochaną na dużym ekranie. „Scott Pillgrim..” to najprościej ujmując prawdziwy geekazm. Wspaniały obraz łączący w sobie wszystkie te elementy za jakie kochamy komiksy. Mamy tu świetną historię, której motorem napędowym jest 7 pojedynków z wrednymi eks, jakie musi stoczyć nasz główny bohater, aby zdobyć serce dziewczyny swoich marzeń. Całość została zaprezentowana w niecodziennym stylu: są tu efekty charakterystyczne dla starych bijatyk z automatów, efekty dźwiękowe przedstawione za pomocą napisów”BOOM!”, masa power up'ów i dobrego humoru. „Scott Pilgrim vs The World” to mokry sen dla wszystkich miłośników komiksów, nintendo i wąsów u hydraulików.

Podróż do Wrocławia polskim kolejami nie należy do najprzyjemniejszych. Na szczęście mieszkam we Wrocławiu, a odległość pomiędzy moim mieszkaniem, a kinem gdzie odbywał się seans to zaledwie 8 przystanków komunikacji miejskiej. Zadanie tym trudniejsze, że tramwaje lubią być przepełnione, a motorniczy mają tendencję do jeżdżenia w stylu Stevie Wondera. ■ Zadanie 10: Przekonanie obsługi kina, aby wpuściły mnie na salę pomimo praktycznie zerowego zainteresowania filmem „RED”. Na szczęście seans odbył się dzięki uprzejmości kilku dziewczyn, które udało mi się nakłonić do zakupu biletu. Ku mojemu zaskoczeniu historia emerytowanych, tajnych agentów na życie, których ktoś zagiął parol okazała się strzałem w dziesiątkę. Ja i moje towarzyszki byliśmy zachwyceni. Duża zasługa w tym aktorów wcielających się

w „emerytowanych i ekstremalnie niebezpiecznych” agentów – Bruce Willis, Morgan Freeman, Helen Mirren oraz John Malkovich. Wciągająca fabuła, efektowne wybuchy i sceny walk oraz olbrzymia dawka humoru sprawia, że przez dwie godziny ciężko się nudzić. Pomimo delikatnych odstępstw od komiksowego pierwowzoru śmiało można stwierdzić, że to jedna z lepszych adaptacji w historii kina.

łego/obecnego wampira, której celem jest zgładzenie królowej krwiopijców. Film zrealizowany w bardzo oszczędny sposób, niczym najlepsze produkcje z kanału Puls. Dzięki temu niesamowitemu gniotowi, który z obrazkowych oryginałem łączy tylko tytuł nabyłem doświadczenia w sztuce negocjacji. Próba zwrotu najgorszego filmu roku w celu odzyskania straconych pieniędzy zakończyła się sukcesem.

■ Zadanie 11:

■ Zadanie 12:

Zachowanie paragonu. Zamówiłem za bardzo wysoką, jak na dzisiejsze standardy, płytę DVD z filmem „30 dni nocy. Mroczne dni”. Jak fan pierwszej części dość nowatorskiej opowieści o wampirach z niecierpliwością oczekiwałem dalszych losów Stelli. Po śmierci męża nasza bohaterka przemierza Stany Zjednoczone w misji, jaką jest uświadomienie ludzi o istnieniu wampirów i podjęcie odpowiednich działań – eksterminacji. Na jej drodze staje tajna organizacja dowodzona przez by-

Podsumowanie. To rzecz zazwyczaj najtrudniejsza, ale jednocześnie najprzyjemniejsza. Stawiam trunek złocisty temu, co wyda 50 zł na DVD z filmem „30 dni nocy. Mroczne dni” i nie uroni choćby jednej łzy nad straconymi pieniędzmi. Resztę zapraszam na YT, gdzie możecie podejrzeć zwiastuny „RED” oraz „Scott Pillgrim...”. One mówią wszystko. Łukasz Michalewicz l.michalewicz@uzetka.pl


GRUDZIEŃ 2010

Milion

myśli

Wasza poezja

21

Idzie zima. Długa, mroźna, wszechobecna. W ciemności mroku pomału czuć już Święta. Widać lampki na choince, słychać kolędy, czuć unoszący się w powietrzu zapach ulubionych ciast. Ja, osobiście, tęsknię najbardziej za sernikiem mojej mamy. Za spowolnionym tempem. Nie wymuszonym, a zakorzenionym w tradycji. Bo Boże Narodzenie to taki czas, kiedy świat przestaje pędzić jak szalony. Chociaż trzy tygodnie przed to prawdziwy maraton. Świeca. Wyrastanie z niektórych dziecinnych wspomnień oraz tradycyjnie poezja... Świeczki na choince, chociaż idziemy na łatwiznę i kupujemy lampki. Grające i migające. Wiara w Świętego, który zakrada się, gdy idziemy umyć ręce po wigilijnej kolacji. A potem prezenty. Te chciane i mniej. Na koniec poezja, która towarzyszy nam przez cały rok. Możliwość wypłynięcia słów, które nie pytają o porę. Są po prostu w nas. Cykliczność. 31 grudnia. Koniec starego i początek nowego. Godzina 00 i nowe postanowienia. Rachunek sumienia, bo co się udało, a co przełożyć musimy na przyszły rok. Nowe marzenia i wiara w to, że się spełnią. Wysyłajcie swoją poetycką twórczość na adres wiersze@index.zgora.pl

Audycja Milion Myśli - środa, godz. 22:00 na 96 fm "Świeca" Dotrzymywała mi towarzystwa Rozjaśniała wnętrze pokoju Oraz wnętrze moje Trwała Tak długo, jak tylko mogła Lecz czas uznał, że to już koniec Stop To musi się zakończyć Inni czekają Zgasła Nastała ciemność Już nie mam do kogo się odezwać Już nie mam przy czym się ogrzać Wszystkie tunele są ciemne Czekam Gdy skończy się muzyka Zapalę drugą świecę…

!

Trwa II Ogólnopolski konkurs poetycki o „Złotą łuskę pstrąga” organizowany przez Miejski Ośrodek Kultury Sportu i Rekreacji w Redzie. Podzielony jest na dwie kategorie wiekowe: od 16 od 19 roku życia (grupa A) oraz powyżej 19 (grup B). Należy przesłać cztery egzemplarze swojej twórczości w liczbie 3, w formie komputerowego wydruku kartki A – 4, czcionka 14. Pamiętając o godle oraz grupie wiekowej. W oddzielnej kopercie swoje dane: nazwisko autora, wiek, adres, numer telefonu. Nagrody to kolejno 1000, 700 i 400 złotych. Przewidziany jest zwrot biletu drugiej klasy PKP oraz bezpłatny nocleg. Szczegółowe informacje można otrzymać śląc zapytania na adres tabu@onet.eu lub mj-kultura@wp.pl. Konkurs trwa do 31 grudnia br. Swoją twórczość ślijcie na adres: Miejski Ośrodek Kultury Sportu i Rekreacji, ul. Łąkowa 59, 84-240 REDA z dopiskiem II OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI "O SREBRNĄ ŁUSKĘ PSTRĄGA". Trzymam kciuki :)

Lena Arteen: „Pisania nie nazywam poezją. Nie podchodziłam do tego w ten sposób. Prędzej jako twórczość. Bowiem nie są to klasyczne wiersze. Nazwijmy to: standardowa poezja. Jednak to jest mój sposób wyrażanie siebie samej”.

***

*** (...Wyrastamy)

gniew motywacją codzienność natchnieniem słowa narzędziem wolność pragnieniem

Wyrastamy z dziecięcych butów i marzeń z rodzinnych fotografii z wielkich planów i z ukochanych rąk jak z ciasnych rękawiczek wyrastamy w pośpiechu wrastamy w ciszę. Agnieszka Lisak: „Pisanie to nie kwestia pomysłu, a raczej wewnętrznej potrzeby. W mojej poezji jest dużo wspomnień i przemijania. Sporo mówienia o osobach, których już nie ma. I jest to zjawisko, z którym do tej pory nie mogę się pogodzić”.

Ula Seifert

niepoprawny artysta buntownik z wyboru dodaje bladnącemu światu pasteli i koloru

bo tylko w tym się odnaleźć potrafię gdy swoje "ja" przelewam na papier bo tylko w tym się potrafię odnaleźć by żyć z godnością by nie oszaleć Michał Ziółkowski: „Każdy z moich wierszy powstaje pod wpływem chwili. Piszę kilkanaście minut i czasem nanoszę poprawki. Jednak nie piszę na raty. Nie zastanawiam się, bo wrażenia i odczucia szybko przemijają...”


22

Teatr Lubuski

GRUDZIEŃ 2010

Piotr Ratajczak: Nie jestem bezczelny wobec klasyków Podczas podsumowania sezonu 2009/2010 w Lubuskim Teatrze (Leony – czerwiec 2010), gdy dyrektor Robert Czechowski pośród wspomnień o wszystkich zrealizowanych spektaklach, wymienił „Trzy siostry”, zapytał ze sceny: „To za co media studenckie chcą wyróżnić Piotra Ratajczaka? Z pełnym przekonaniem powiedziałam, siedząc wówczas w trzecim rzędzie na widowni: Za odwagę artystyczną w „Trzech siostrach” i niezapomnianą współpracę dziennikarską. Urodził się, wychował i do dzisiaj jest mocno związany ze Szczeniem. Szkołę krakowską, reżyserię dramatu ukończył zaledwie 5 lat temu, debiutował w Szczecinie „Skazą” Gombrowicza. Skąd się wzięła ta reżyseria, przecież wcześniej studiował Pan wiedzę o teatrze? Moim marzeniem był zawsze teatr autorski, jednak wybrałem reżyserię m.in. z powodu ciągłego braku pieniędzy na organizowanie swoich spektakli, nawet braku porządnego miejsca na próby, które odbywały się w lesie, garażu, czytelni, na polu. Koszmar. Ciągłe składanie po złotówce, żeby zrobić spektakl. Pracowałem kiedyś w radiu i miałem dyżury poranne. Pamiętam taki moment, kiedy zaplanowaliśmy premierę, która się ciągle obsuwała z powodów finansowych (bo ja oczywiście wymyśliłem jakieś multimedia na które nas nie było stać). Miałem dyżur poranny w radiu od 6. do 10., normalne prowadzenie audycji, a wtedy mieliśmy też próby i salę wolną od 20., od 22. Próby kończyły się o 5.45 i szedłem

do radia, gdzie musiałem udawać, że za chwileczkę się wszyscy obudzimy, że jest świetnie. Była to jedna z rozgłośni szczecińskich, dość solidna, ale serwisy włączało się z satelity punktualnie o 7. i przy jednym z takich dyżurów o 6.55 włączyłem pięciominutową piosenkę i na chwileczkę zamknąłem oczy. Otworzyłem o 7.12. Na szczęście szefowie tego nie słyszeli. Dojrzewałem na swojej wiedzy o teatrze do reżyserii. Po co reżyserowi dramaturg? (w spektaklu Ratajczaka tylko pierwszy i drugi akt jest autorstwa Czechowa, dwa pozostałe napisał dramaturg Jan Czapliński – red.) Tak powinno być. Ja nie mam ochoty robić gotowych tekstów. Od dramaturga oczekuję materiału do pracy, który wspólnie zrealizujemy. Pra-

ca z dramaturgiem pozwala na wspólne konstruowanie rzeczywistości teatralnej. Ja nie mam danego tekstu obudować inscenizacją, wypowiedzieć się wobec niego, tylko staram się stworzyć z dramaturgiem jeden komplementarny świat. Wspólnie wymyślamy tekst, rytm, całą przestrzeń scenograficzno-muzyczną. Po drugie, dramaturg jest takim drugim okiem, które cały czas widzi ten tekst, ingeruje, zmienia go, widząc, słysząc aktora – potrafi uczynić z tekstu najbardziej skuteczny rodzaj przekazu. Bardzo sobie chwalę taką możliwość pracy. A za kulisami stoi wściekły tłumacz, tak? Tak, oczywiście to budzi opór, bo to jest bezczelne z naszej strony, ale też mam wrażenie i taką nadzieję, że widzowie, którzy oglądają, nie czują,

że traktujemy klasyków bez szacunku, tylko że próbujemy zrobić to czasem bardziej skuteczne, dotkliwe, chcemy wyostrzyć pewną myśl. Nie chodzi o uaktualnianie na siłę, ale żeby to jakoś mocniej dotykało. Jest Pan ciągle traktowany jako „młody” reżyser. Jak pracować z taką - jak Pan to kiedyś ujął „gębą”? Mam poczucie, że ciągle jestem tyle warty, ile mój ostatni projekt. To poczucie zdawania co 3 miesiące egzaminu maturalnego. I nie jest istotne, ile ja zrobiłem przedstawień, i nie jest istotne, czy dostałem za to jakieś dobre recenzje. Przed każdą premierą czuję się jakbym zdawał egzamin i to nie jest przyjemne uczucie. Oczywiście przyjemna jest praca nad spektaklem, to co się stanie po premierze. Natomiast takie poczucie, że po raz kolejny się sprawdzam, że zaraz będzie kwalifikowanie mnie do jakiejś szufladki, mówienie, że jestem taki, taki i taki... to jest bardzo obciążające. Karolina Bibik

Wszystkim osobom, które poświęciły trochę swojego czasu i podzieliły się opinią na temat: „Jakiego teatru oczekuję w Zielonej Górze” pięknie dziękuję. Oto fragmenty zwycięskich odpowiedzi. Robert Zielonka: „Teatr powinien przede wszystkim wywoływać emocje, sprawiać, by widz stawał się uczestnikiem, naocznym świadkiem zdarzeń, słów, które do niego przemówią, wywołają chwilę refleksji, a niekiedy uśmiech, ten ironiczny lub najbanalniejszy komediowy. (...). Chce aby teatr dał mi podstawy do zaskoczenia (pozytywnego) studentek kierunków humanistycznych, a każdy wie, że są One urodziwe;)”

Joanna Oleszkiewicz: "Oczekuję teatru ambitnego, niesztampowego, w który zaangażowani będą nie tylko ci, którzy już dziś są filarami LT, ale i młodzi, studenci. (...) Nie chcę by teatr szedł w stronę dramatycznego, jednak komedie potrzebują o wiele większego zaangażowania w realizację... Lub lepszego reżysera. "Kwartet" czy "Przyjazne dusze" były sztukami miłymi dla oka, ale nie dającymi widzowi nic, poza prostą rozrywką".


Książka

GRUDZIEŃ 2010

23

Żeby lepiej przeżyć Święta Hołownia to nie tylko ten nizszy gość z dwóch "żenujących prowadzących" (sami tak siebie nazywają) program "Mam talent". To także autor książek i tym razem pokusił się o rzecz dość niezwykłą: napisał biografię Boga. Aby Hołownia nie kojarzył nam się wyłącznie z programem Mam talent, kilka wiadomości o nim: dziennikarz i publicysta, dyrektor programowy kanału Religia.tv, współpracuje z telewizją TVN, felietonista „Newsweek Polska". Dwukrotny laureat nagrody „Grand Press" - w kategorii wywiadu za rozmowę ks. prof. Jerzym Szymikiem „Niebo dla gołębi” (2006) oraz w kategorii dziennikarstwa specjalistycznego za wywiad z etykiem i filozofem dr Kazimierzem Szałatą „Pamięta Pan Hioba?”(2007). Trzykrotnie nominowany do Nagrody Dziennikarskiej „Ślad" im. ks. bpa Jana Chrapka, otrzymał ją w 2007 roku za „nowatorski sposób prezentowania i komentowania spraw religijnych: atrakcyj-

ny, a przy tym głęboki, otwarty na nowe prądy umysłowe i wrażliwość młodego pokolenia". Jest także laureatem wielu innych nagród i wyróżnień. Autor książek "Kościół dla średnio zaawansowanych", "Tabletki z krzyżykiem" oraz "Ludzie na walizkach".

Hołownia teraz odpowiada na takie pytania: Czym różni się Bóg od UFO? Dlaczego Jezus zdemolował kantor? Czy Bóg lubi krew? Hołownia uwielbia ambitne projekty. Taki jest również ten. Relacja Boga i czasu to jeden z poruszanych przez Hołownię fascynujących tematów. Dziennikarz opisuje nasze wyobrażenia dotyczące Stwórcy, próbując odpowiedzieć na najczęściej nurtujące nas pytania: czy rzeczywiście Bóg jest jeden, dlaczego w Starym Testamencie bywał okrutny i mściwy, a w Nowym twierdził, że najważniejsze to kochać i przebaczać, czemu nie daje się zobaczyć, dlaczego objawił się akurat Żydom i czym jest Trójca Święta? Najważniejsze teologiczne koncep-

cje, charakterystyczny styl Hołowni i liczne osobiste refleksje autora na temat jego stosunku do Stwórcy to wybuchowa mieszanka! Czemu Hołownia całą swoją pisarską pasję skupia na Bogu? Bo uważa go za wspaniałego partnera. I jak przyznaje, wiele spraw w kościele go oczywiście uwiera, mówi, że sporo tam głupot... Ale jednak wierzy i o tej wierze chce nam opowiedzieć. Wie, że niejeden teolog będzie miał sporo uwag do jego książki, ale nie boi się tego. Pisze książkę w pierwszej osobie i trzeba mu przyznać, że robi to bardzo przekonująco. Kwadrans z książką Poniedziałek, godz. 9:00 Akademickie Radio Index

Polskie obyczaje Polski rok obrzędowy

Janusz Kamocki, Jacek Kubiena. – Kraków, 2008 Polska obrzędowość ludowa czerpała z wielu źródeł. Rozwinęła się na podłożu pogańskim, na które nałożyły się wierzenia i obrzędowość chrześcijańska. Niejednokrotnie wpływały na nią wypadki historyczne i elementy zapożyczone od sąsiadów. Ważnym elementem tworzącym zwyczaje naszych przodków były wierzenia magiczne, rozpowszechnione zresztą na całym świecie i we wszystkich cywilizacjach. Oczywiście na społeczeństwo i na jego zwyczaje wpływała nie tylko magia i religia. Żyło ono w warunkach historycznych, na ziemiach, na które przybywali wędrowcy z innych stron świata, przynosząc swoje zwyczaje i tradycje. W zetknięciu ze zwyczajami miejscowymi jedne zostały zarzucone, gdy nowi przybysze wtopili się bez śladu w ludność miejscową, inne były przez nią przyjmowane i najczęściej, w takim przypadku, zmieniane i dostosowywane do istniejącej już obyczajowości. Przeradzające się dziś niejednokrotnie w zabawę obrzędy są częścią tradycji narodowej. Dlatego też książka ma na celu przybliżenie polskich obrzędów i zwyczajów, którym należy się poszanowanie i kontynuacja. PEDAGOGICZNA BIBLIOTEKA WOJEWÓDZKA im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze, al. Wojska Polskiego 9 Czynna: pon. - pt. 8:00 - 19:00, sob. 8:00 - 15:00. www.pbw.zgora.pl


24

Na wykład

GRUDZIEŃ 2010 Napisz do nas sms o treści: UZETKA a następnie HASŁO Z KRZYŻÓWKI na numer 72601 (napisz: uzetka + hasło). Koszt 2 zł + VAT. Na wiadomości czekamy do 20 grudnia. Spośród smsów wybierzemy jedną osobę, która otrzyma zaproszenie do Restauracji Ramzes (o wartości 50 zł).

Litery z pól ponumerowanych od 1 do 18 utworzą rozwiązanie - aforyzm Włodzimierza Scisłowskiego.

Nowa strona Biura Karier Pracownicy Biura Karier przygotowali nową stronę internetową. Zmieniło się wiele elementów, ale są też takie, które pozostały. - W dalszym ciągu w naszej stronie znajdziecie poszerzony dział informacji – mówi Kamil Miłkowski z Biura Karier. - Przede wszystkim wystartowaliśmy z nowym layoutem. Dotychczasowa strona była nieprzejrzysta i niewyraźna. W tej nowej stronie staramy się uzyskać efekt intuicyjny – wyjaśnia pracownik Biura Karier. Na stronie znajdziecie m.in. informacje dotyczące ofert praktyk, pracy czy warsztatów. Kamil Miłkowski zachęcił też studentów do dzielenia się opiniami. - Prace jeszcze trwają, dlatego, jeżeli macie uwagi piszcie do nas – zachęca Kamil. Na stronie znajdziecie: najnowsze oferty pracy stałej i dorywczej, praktyk indywidualnych czy staży zawodowych.

Są też informacje o konkursach, dzięki którym można wziąć udział w ciekawych projektach dotyczących rozwoju kariery zawodowej a także o warsztatach, na które od razu można się zapisać. Umieszczono wiele porad np. jak napisać CV i list motywacyjny, kilka przewodników np. dla poszukujących pracy za granicą, dla wolontariuszy, dla zakładających firmę. - Nie wychodząc z domu można zapytać o każdą sprawę, złożyć ofertę pracy lub inną, pobrać wzory dokumentów albo przeglądnąć naszą galerię zdjęć z imprez i spotkań, które organizujemy. Mamy na-

dzieje, że spodobają się Wam zaproponowane przez nas zmiany - mówią pracownicy BK. Jeżeli chcesz zobaczyć, jak wyglądają REKLAMA

nowe szaty Biura Karier, wejdź na www.bk.uz.zgora.pl. UZetka.pl


Maturzyści

GRUDZIEŃ 2010

25

Nie samym Polonezem... W szkołach średnich słychać dźwięki Poloneza, którego maturzyści z werwą ćwiczą przed studniówkami. Ale gdzieś z tyłu głowy ciągle krąży im myśl o maturze. Do studia Akademickiego Radia Index zaprosiliśmy Zofię Szachowicz, nauczycielkę języka polskiego. Kwadrans to za mało, żeby dowiedzieć się, co przyniesie reforma podstawy programowej w latach 2012 - 2013, ale w sam raz, aby sprawdzić, z czym uczniowie mają dzisiaj kłopot na języku polskim i dlaczego warto czytać lektury. Na czym polega Pani praca? Robię wszystko to, co wiąże się z językiem polskim, jego nauczaniem w szkołach ponadgimnazjalnych. Moje zadanie to współpraca przede wszystkim z polonistami Zielonej Góry, spotykamy się, proponujemy wzajemną wymianę doświadczeń, propozycje metodyczne, pewne rozwiązania merytoryczne. Jak na pewno pani pamięta ze szkoły średniej, język polski to wiodący przedmiot. Wszystkie licea ogólnokształcące muszą przygotować uczniów do matury. Jest co robić. Z czym nauczyciele i uczniowie mają największy kłopot, jeśli chodzi o język polski? Język polski to historia literatury, nauka o języku, pisemne formy wypowiedzi, przygotowanie do ustnej części egzaminu… Z czym największej problemu? Chyba literatura współczesna i poezja, to częsty kłopot uczniów i nauczycieli. Nauczyciel musi chyba też śledzić młodzieżową literaturę… Nie wyobrażam sobie, żeby polonista nie był na bieżąco z nowościami wydawniczymi, ale i z tym wszystkim, co kryje się pod pojęciem kultura: teatrem, muzyką… I ze słownictwem pewnie też. Pamiętam, jak mnie pewnego razu na warsztatach dziennikarskich

Zofia Szachowicz

Doradca ds. języka polskiego w Samorządowym Ośrodku Doskonalenia i Doradztwa w Centrum Kształcenia Ustawicznego i Praktycznego w Zielonej Górze. dzieciaki zaskoczyły słowem „zajawka”. Tłumaczyłam im, który to element w gazecie, a oni tłumaczyli mi, że „zajawka” to pasja, zainteresowanie… Młodzież żyje gwarą uczniowską. Dominuje w tej chwili język angielski, ale gwara uczniowska jest ciekawa, dynamiczna, zmienia się z pokolenia na pokolenie. Chociaż niektóre słowa przetrwały próbę czasu i funkcjonują do dziś: w moich czasach też mówiło się „buda” na określenie szkoły czy „belfer” na nauczyciela, „pała” na najgorszą ocenę… Wspomniała pani o lekturach…

Jak pani ocenia obecny kanon lektur? Moje koleżanki i koledzy twierdzą, że ciągle tych lektur jest po prostu za dużo. W tej chwili mamy w podstawie programowej dużo fragmentów. To dobrze i źle. Poloniści cierpią na to, że uczniowie nie czytają lektur. Prof. Jacek Żurek z KUL-u, współpomysłodawca nowej podstawy programowej, która do szkół ponadgimnazjalnych wejdzie w latach 2012-13 zwraca uwagę na to, że literatura powinna być w całości. Musimy tak pracować, aby zainteresować uczniów czytaniem. A sam kanon… Nie chciałabym tutaj oceniać, ale są lektury, które się przeżyły, np. Konopnicka do moich uczniów już nie bardzo trafia. No tak, uczniowie od lat pytają: a po co nam to? Wtedy tłumaczę uczniom, że w końcu człowiek legitymujący się średnim wykształceniem czy posiadający maturę, powinien zadawać sobie sprawę z określonej klasyki czy pewnych elementów literatury powszechnej, bo to też cechuje człowieka kulturalnego, wykształconego. O pewnych rzeczach po prostu trzeba wiedzieć. Uczniowie narzekają na nową maturę, mówią, że zabija myślenie… Hm… Nowa matura rzeczywiście może jest lepsza dla

tych uczniów, którzy myślą bardziej ściśle, bo nie ma już możliwości takiej swobodnej wypowiedzi, jaka była na starej maturze. Humaniści lubili „wypisywać się”, a tutaj już tego nie można robić. Co zmieni reforma podstawy programowej, która czeka język polski w latach 2012-2013? Nauczyciele muszą na nowo spojrzeć na podstawę programową. Programów nauczania jest wiele, nauczyciel może nawet zaproponować i realizować swój program w szkole, ale podstawa nas obowiązuje. Podstawy programowe składają się z trzech elementów: wymagania ogólne, szczegółowe i teksty kultury. Polonista w szkole ponadgimnazjalnej musi spojrzeć do podstawy ze szkoły podstawowej. Podstawy te trzeba czytać całościowo, bo jest zapowiedź, że na egzaminie w gimnazjum nie będą sprawdzane tylko trzy lata, ale to, czego nauczył się w szkole podstawowej i gimnazjum, a matura ma obejmować aż 12 lat. Czy to dobrze tak ciągle reformować? Uczniowie szczególnie nie odczują tej reformy, ale moim zdaniem szkoła potrzebuje określonej stabilizacji i spokoju, a ciągłe ruchy pewnie nie służą stabilności i wyciszeniu. Kaja Rostkowska


26

GRUDZIEŃ 2010

Reportaż

fot. Maciej Siwicki

Analogia losów Kresy Wschodnie II Rzeczpospolitej i obszar dzisiejszej zachodniej Polski to te tereny, które już od ponad sześciu dekad odczuwają silne zacieranie materialnego dorobku kulturowego. Dziedzictwo minionych pokoleń bardzo dobrze oddają budynki, które swoją architekturą, układem pomieszczeń mogą nam współczesnym powiedzieć dużo o przeszłości tych terenów i ludziach, którzy ją współtworzyli. „Z Kresów odeszli ludzie, pozostały po nich osierocone materialne ślady kultury, którą stworzyli. Pozbawione troskliwych dłoni naturalnych opiekunów zabytki dotrwały do naszych czasów w fatalnym często stanie”. Autorem tych słów był zmarły tragicznie 10 kwietnia 2010 r. Maciej Płażyński, prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska.

Nowy porządek terytorialno – polityczny w Europie po II wojnie światowej spowodował dekompozycję wielowiekowego dziedzictwa kulturowego. Konkretyzując to zagadnienie do wspomnianego już obszaru dzisiejszej Polski zachodniej (do 1945 r. obszar ten należał do Niemiec) i obecnych terenów Litwy, Białorusi i Ukrainy (dawnych Kresów Wschodnich

Rzeczpospolitej) można z całą stanowczością stwierdzić, że w znacznej ilości przypadków dorobek materialny, jak np. zamki, pałace i dwory został zaprzepaszczony. Zabrakło tych „troskliwych dłoni”, o których wspominał Maciej Płażyński. ■ Mentalność Polaków

Należy mieć na uwadze,

że działania wojenne też przyczyniły się do usunięcia z krajobrazu kulturowego wielu obiektów o tym charakterze, jednak to powojenna rzeczywistość i okres ostatniego dwudziestolecia był tragiczny w skutkach. Analogia losów zabytków na wspomnianych wyżej obszarach jest widoczna. Powód tego przedmiotowego podejścia do „otrzymanej” spuścizny tkwił


Reportaż

GRUDZIEŃ 2010 oprócz ustrojowych aspektów – kolektywizacja rolnictwa w Polsce Ludowej i w ZSRR, przede wszystkim w ludzkiej mentalności. Mentalności Polaków, Ukraińców, Litwinów, Białorusinów i Rosjan. Scenariusz adaptacji obiektów zabytkowych był podobny. Zostawały one przejmowane przez (w zależności od państwa i okresu) sowchozy, Państwowe Nieruchomości Ziemskie, Państwowe Gospodarstwa Rolne, Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa, Agencję Nieruchomości Rolnych, spora część znalazła się w posiadaniu prywatnych osób. ■ Zgubne PGR-y? Od końca lat 40 z zasobów Państwowych Nieruchomości Ziemskich powstawały Państwowe Gospodarstwa Rolne. Nie można jednoznacznie stwierdzić, że wszystkie poczynania względem przejętych budynków ze strony pracowników PGR–ów były zgubne w skutkach. Jednak z własnych obserwacji i badań m.in. na przykładzie powiatu żagańskiego można zauważyć, że te poczynania często nie miały i nie mają nadal nic wspólnego z szeroko pojętą kontynuacją materialnego dorobku kulturowego. PGR w tych obiektach praktycznie zawsze dokonywały wewnętrznej przebudowy, dzielono poszczególne pałacowe sale na lokale mieszkalne dla pracowników, biura.

wano kute kraty. Remonty te były często przeprowadzane bardzo niefachowo, a w odniesieniu do substancji zabytkowej wręcz niszczycielsko. Oczywiście przez te prace zabezpieczano całość założenia, jednak zatracano historyczny wymiar miejsca, który dziś jest nawet ciężko odtworzyć! ■ Pałace - łatwy łup Ostatnie dwudziestolecie w odniesieniu do Polski i państw ościennych: Litwy, Białorusi, Ukrainy było też szeregiem nietrafnych decyzji ze strony pań-

wym” widocznym z daleka dachem sprzedano. Nie czas, aby wnikać głębiej w to zagadnienie, jednak problem mimo upływu lat nadal istnieje. W dużym stopniu bierze się to z naszej narodowej, jeszcze niestety obecnej przywary – braku konsekwencji za podjęte wcześniej złe decyzje. Takie podejście też zraża potencjalnych nabywców. Obecna właścicielka – emerytowana śpiewaczka operetkowa dokłada wszelkich starań w ratowanie tego obiektu. Tak się złożyło, że miałem okazję w sierpniu 2008 r. przywitać w tym pałacu jego ostatniego

Powiedziałem: "O pałacu w Chichach, jego świetności, nie można mówić w czasie przeszłym. Co prawda, jego wygląd daleki jest od tego sprzed przeszło 60 lat, ale mimo wszystko miał on szczęście i nie podzielił losu innych śląskich siedzib szlacheckich, które bezpowrotnie zniknęły po 1945 r. z krajobrazu tych ziem". Wtedy podszedł do mnie pewien starszy pan... stwa w stosunku do obiektów rezydencjonalnych. Prywatyzacja stała się często dla indywidualnych osób szybką drogą do łatwego wzbogacenia się, rzadziej już nowi właściciele skupiali się na budynku, jego remoncie. Kupowano od AWRSP za „symboliczną złotówkę” obiekt, który służył m.in. jako zastaw pod kredyt, niekoniecznie wykorzystany na prace rewitalizacyjne. Część z nich miała już kilku właścicieli lub przeszła na własność banku. Pod nieobecność właścicieli, którzy często mieszkają poza woj. lubuskim pałace stawały się łatwym łupem dla lokal-

Niszczono w trakcie tych prac i podczas użytkowania elementy wystroju, jak np. rozety na sufitach. Przy elewacji zewnętrznej zacierano częściowo lub całkowicie pierwotne detale architektoniczne, pozbywano się historycznej stolarki okiennej, usuwano kute kraty. Niszczono w trakcie tych prac i podczas użytkowania elementy wystroju, jak np. rozety na sufitach. Przy elewacji zewnętrznej zacierano częściowo lub całkowicie pierwotne detale architektoniczne, pozbywano się historycznej stolarki okiennej, usu-

praktyki są nadal stosowane w Polsce i na terenie dawnych Kresów Wschodnich. Nakazy konserwatorskie i ewentualne kary za brak podjętych prac są mało skuteczne, a w przypadku, gdy właścicielem obiektu jest bank to sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Obecne przepisy sprzedaży i warunki/ wytyczne konserwatorskie uległy zaostrzeniu. Jednak jest to zagadnienie na oddzielną wypowiedź. Poniższy przykład obiektu rezydencjonalnego najrzetelniej odzwierciedla główną problematykę niniejszego artykułu.

27

nych mieszkańców – wielokrotnie odnotowano kradzież ocalałych z wcześniejszych „remontów” desek z podłóg, schodów, kafli z kominków, elementów instalacji elektrycznej a nawet i cegieł ze ścian. Ta mentalność nie znała i nie zna granic, bo te

■ Perła w Chichach Pałac w miejscowości Chichy (gm. Małomice, pow. żagański, pałac na zdjęciu na stronie obok) – przebudowany w połowie XIX w., po 1945 r. należał do Państwowych Gospodarstw Rolnych (cel – mieszkania, klub wiejski), później do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, obecnie w prywatnym posiadaniu. Prace przy obiekcie w roku 1957 i 1983 pozbawiły go wielu wewnętrznych i zewnętrznych elementów dekoracyjnych – zachował się mansardowy dach, bonie w narożach. Po opuszczeniu go przez pracowników PGR–u był on często plądrowany, skradziono m.in. dębową klatkę schodową, powyrywano deski z podłóg. Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa przeprowadziła pozorny (bardzo pozorny!) remont dachu, dachówkę ceramiczną zastąpiono o wiele cięższą dachówką cementową, nie wykonując przy tym minimalnych prac przy więźbie dachowej. Formalnie wszystko wykonano według przyjętego planu. Pałac z „no-

niemieckiego właściciela hr. Kaspara von Diebitscha i innych członków rodu. Wówczas powiedziałem m.in. „O pałacu w Chichach, jego świetności, nie można mówić w czasie przeszłym. Co prawda, jego wygląd daleki jest od tego sprzed przeszło 60 lat, ale mimo wszystko miał on szczęście i nie podzielił losu innych śląskich siedzib szlacheckich, które bezpowrotnie zniknęły po 1945 r. z krajobrazu tych ziem”. Po części oficjalnej podszedł do mnie pewien starszy pan i piękną polszczyzną podjął ze mną rozmowę na temat zabytków. Jego słowa potwierdziły to, o czym mówił cytowany wcześniej Maciej Płażyński, że każdy obiekt, a szczególnie ten o historycznej wartości, oprócz środków finansowych potrzebuje przede wszystkim „troskliwych dłoni” właścicieli. Tym starszym Panem okazał się ks. Michał Światopełk – Czetwertyński. Osoba o tak wspaniałych korzeniach nie może się mylić.

Maciej Siwicki


28

GRUDZIEŃ 2010

Felieton

Skazani na wybór

Zaczyna się od tego, że musimy wybierać pomiędzy pieniędzmi, długopisem, kieliszkiem a różańcem. Chociaż czasem niekoniecznie różańcem, może być też książeczka do nabożeństwa. Wybór co do tego, co postawić przed dzieckiem, należy do rodziców. Wbrew przekonaniu, że to, co robi się pierwszy raz, jest trudne, pierwszy wybór jest instynktowny, przez co staje się jednym z łatwiejszych. Tak naprawdę o niczym konkretnym nie decyduje, oprócz tego, oczywiście, że cała rodzina w dniu pierwszych urodzin dziecka układa mu przyszłość na podstawie dokonanego wyboru. W późniejszym życiu zaczynają się schody i cała masa wyborów. Najpierw trudnych, o których decydują za nas rodzice. To oczywiście się nam nie podoba. Dużo chętniej podejmowalibyśmy decyzje co do nich sami, ale to niemożliwe. Później znów kolejna masa wyborów, również trudnych, ale już teraz możemy decydować sami. To oczywiście nam się nie podoba. Dużo chętniej kazalibyśmy podejmować decyzje co do nich rodzicom, ale to niemożliwe. Słowo "wybór" nie kojarzy mi się z czymś dobrym, no

intensywnych przemyśleniach, kiedy nagle atakuje go reklama Fantasii. Już nie ta, w której trzeba wybierać pomiędzy dwoma smakami, lecz taka, w której powiedziano, że wybór został dokonany. Uff. Jeden mniej. O! Właśnie sobie przypomniałam, że jutro w szkole czekają mnie dwa testy. Wyboru!

bo przecież trzeba wybierać między czymś a czymś. A jeśli trzeba wybierać, to trzeba też coś odrzucić. Coś lub kogoś. I tu znów są schody, a raczej powinnam powiedzieć: kolejne stopnie! Trzeba jednak uważać, bo przy nietrafnym wyborze, można spaść. Niestety, nie jak kot na cztery łapy. No, ale po co takie porównania? Przecież kot nie musi dokonywać wyborów, w związku z czym spadać nie musi. Tylko człowiek musi się z tym bory-

kać. "Człowiek niezdolny wybierać to już nie człowiek." - napisał kiedyś Anthony Burgess w jednej ze swoich książek. Jak zwał, tak zwał, bez cennej umiejętności dokonywania wyborów żyć się po prostu nie da. I chociaż niekiedy tak bardzo chcemy decydować sami, po kilku trudnych decyzjach oddalibyśmy wszystko, żeby ktoś za nas dokonywał wyborów. Po chwili... Człowiek chce się zrelaksować po takich

Po dłuższej chwili... W sumie miałam wybór, mogłam napisac o czymś innym, ale wybrałam właśnie ten temat. Wiem, że mówienie czy pisanie o wyborach jest dość trudne, ale nic nie pobije ich dokonywania! Porównując do tego mój felieton, powinnam stwierdzić, że jego napisanie było banalnie proste. Chyba zły punkt odniesienia sobie obrałam. Ej, przecież to było trudne!

Karina Ostapiuk

Pochwała lenistwa Każdy zmierzył się z nim choć raz. To wada, z którą nie chce się walczyć. Przynajmniej mi. Bo mam do tego poważne powody. Nie chcę ganić ludzi leniwych. Bo musiałbym zacząć od najbardziej leniwej osoby, jaką znam, czyli od siebie. Chcę, na wzór Bertranda Russella, pochwalić lenistwo. Gdyby każdy człowiek był leniwy, o ile nasz świat byłby wspanialszy. Przede wszystkim, ilu konfliktów zbrojnych można by uniknąć. Nikomu by się nie

chciało opuszczać domu, słuchać znerwicowanego sierżanta i walczyć. Wszyscy woleliby siedzieć całymi dniami w jednym miejscu. Zostać w ciepłym, przytulnym domku. I lenić się całymi dniami. Pożytki trudno przecenić. Znika „wyścig szczurów”. Coraz mniej osób ma problem ze stresem. Agresja staje się problemem śladowym. Zaburzenia snu, serce

„w rozterce”? - nie istnieją. Jest cisza, zgoda i spokój. Nikt nie stara się być najlepszym. Bo nikomu się nie chce. Bo i po co? Lepiej się porządnie wyspać, zjeść śniadanie, odpocząć po śniadaniu. Potem zjeść obiadek, uciąć poobiednią drzemkę i tak dalej. Nie wolno też bagatelizować dobroczynnego wpływu

lenistwa na postęp techniczny. Wiadomo co prawda, że matką wynalazku jest potrzeba, ale – jak mawiał Gabriel Laub – ukrywanym ojcem postępu jest lenistwo. Ludzie ganią leniwych. Nie na nasze oni zabiegane czasy. Szkoda. Patryk Długosz


Felieton

GRUDZIEŃ 2010

29

Klient drugiej kategorii Na własnej skórze przekonuję się, że hasło „wykluczenie elektroniczne” to nie pusty frazes, a coś, co może spotkać każdego, obojętnie gdzie mieszka. Z góry przepraszam tych, którzy oczekują pozytywnego, humorystycznego artykułu. Mam potrzebę sobie ponarzekać, i zamierzam skorzystać ze sposobności. Otóż informuję, iż aby znaleźć się w Polsce B nie trzeba jechać kilkaset kilometrów na wschodnie krańce naszego kraju – wystarczy udać się na zielonogórskie osiedle Raculka, i odnaleźć mój dom. W sercu współczesnej cywilizacji (ale patos) tkwi jak drzazga skrawek dziewiczego, nieskalanego środkami telekomunikacji lądu. Tylko czemu do cholery muszę akurat na tej bezinternetowej wyspie mieszkać? Śmieszą i irytują mnie reklamy emitowane obecnie w telewizji, które mówią o „powra-

cających klientach” i zachwalające sprawność techniczną pewnej firmy. Od momentu gdy się wprowadziliśmy, staramy się o wykonanie przyłącza linii telefonicznej do naszej posesji – w skrócie: pociągnięcie kabla. Kij tam z telefonem domowym, ja chce Internet! Odpowiedź od firmy – nie wymieniam nazwy, lecz bywa ona nazywana „monopolistą” – zawsze jest jednakowa: „brak możliwości wykonania przyłącza”. Bywa i tak. I potrafiłbym to zrozumieć, gdyby nie fakt, że istniejąca linia, obsługująca całą ulicę, biegnie pod moim trawnikiem. Na oko 2,5 metra od płotu. Proszę o wyjaśnienie w takim razie, co za trudności techniczne uniemożliwiają wykopanie cholernej dziu-

ry (brak łopaty?) w miękkiej – zaręczam – ziemi i pociągnięcie kilku metrów kabla bym w końcu mógł jak człowiek żyjący w XXI wieku korzystać z dobrodziejstw Internetu, nie czekając długich minut na załadowanie się pierwszej lepszej strony, na co jestem obecnie skazany korzystając z Internetu radiowego. A, ten z kolei to też jest gagatek! Moje życie z nim wygląda tak, że każdy obrazek na przeglądanej przeze mnie stronie przybliża mnie do wyroku, jakim jest jeszcze większe spowolnienie przeglądania sieci, na skutek przekroczenia limitu transferu, który jest wyznaczony na poziomie komfortowego korzystania z telegrafu – da się go wykorzystać w kilka dni, nic nie ściągając, po

prostu surfując. Wracając do kabla: inni operatorzy obecni w okolicy również rozkładają ręce, gdyż coś uniemożliwia im uczynienia mnie ich klientem. Tak więc czuję się od ładnych kilku lat obywatelem drugiej kategorii, Internet muszę sobie przynosić w wiadrze ze studni i rzucam się wygłodniały na każde sprawnie działające łącze do jakiego mam dostęp oraz koczuję godzinami przed komputerem próbując zrobić byle pierdołę. To nie jest śmieszne. Marnuję w ten sposób mnóstwo czasu, w którym mógłbym na przykład posiedzieć sobie na Facebooku. Rozumiecie mój ból? Wojciech Lewandowski

Mała improwizacja Jako artysta mam niechlubną przyjemność doświadczać niemocy twórczej. Próbując nadać sens gapieniu się w monitor i wyduszaniu z siebie słowa po słowie, czynność tę właśnie nazwałam eksperymentem, czy da się cokolwiek napisać, mając kompletną pustkę w głowie. Mogłabym improwizować, ale to niestety dobrze wychodzi tylko na sprawdzianach z matematyki. Z pustki wyłonił się bezsensowny przegląd ostatnich wydarzeń. Czy kogoś obchodzi, co myślę na temat zaręczyn księcia Williama i Katie Middleton? Jakby jednak kogoś to interesowało: zazdroszczę Katie pierścionka (szafir i diamenty!) i staram się łączyć w bólu ze wszystkimi dziewczynami, które miały nadzieję, że para się rozejdzie. No niestety, William jest już stracony – jeśli wciąż liczycie na love story w stylu księżniczki Wiktorii i, teraz już, księcia Daniela – zakochaj-

cie się w kimś innym. Może chociaż ktoś chce wiedzieć, co myślę na temat wyborów samorządowych? Poza tym, co koniecznie muszę powiedzieć, a mianowicie, że polityka sięgnęła dna, skoro kampanie są bardziej przeglądem haseł popkultury, sposobem na pokazanie się („się”, a nie swoich kompetencji) lub daniem upustu swojemu poczuciu humoru niż… no tym, czym powinny być. A czym powinny być nie wiem, bo od kiedy tematem się

interesuję za każdym razem obserwuję różne sposoby robienia prania mózgu wyborcom. Podejrzewam, że kandydaci też nie za bardzo potrafią powiedzieć, po co to wszystko. Czy kogoś obchodzi, jak bardzo jestem zawiedziona faktem, że zamiast globalnego ocieplenia, mamy globalne oziębienie? A to, jak bardzo denerwuje mnie, że wszyscy mając na względzie oszczędności, ignorują głosy nas, ciepłolubnych, i odkręcają kaloryfery dopiero, jak

będzie poniżej zera? Czy kogoś interesuje, że interpretacja mojego ostatniego snu brzmi: „lubisz udawać pustą blondyneczkę”, co jest trudniejsze tym bardziej, że blondynką nie jestem? Ale może zainteresuje kogokolwiek wniosek z tego wszystkiego - jedyne co ma sens, to robienie zadań z matematyki. Ta puenta jest dedykowana klasie II h z V LO w Zielonej Górze. Monika Renc


30

Sport

Kibice mają dość

GRUDZIEŃ 2010

Siedem porażek w tym sezonie i spadek na przedostatnie miejsce w tabeli. Zielonogórscy piłkarze ręczni oprócz formy stracili też porozumienie z własnym szkoleniowcem. Kto wytrzyma dłużej?

Szczypiorniści z Zielonej Góry przed spotkaniem z akademikami z Bydgoszczy nie mieli najlepszych nastrojów. Drugi trener, Damian Kociszewski, mówił o zdemotywowanych zawodnikach, ale jednocześnie podkreślał ich ochotę na wygraną i walkę o punkty. Udało się, wygrali mecz 36:28. Pierwszy szkoleniowiec zielonogórzan, Marek Książkiewicz powtarzał starą, sportową prawdę, że jeżeli przeciwnik pozwolił na dużo, to jego zespół to wykorzystał. Trener rywali z Bydgoszczy, Andrzej Kaczorowski podkreślał, że spotkanie przerosło jego zawodników, ale porażka będzie nauczką na przyszłość. Po przerwie z powodu Wszystkich Świętych, drużyna miała przed sobą mecz z liderem, i to na obcym terenie. Przed

wyjazdowym meczem z Pogonią Handball Szczecinem Książkiewicz dzielił się uwagami na temat rywala i wiedzy na temat jego taktyki. We własnej drużynie miał problem… bogactwa. Do dyspozycji miał całą kadrę, nikt się nie leczył, wszyscy gracze byli zdolni do gry. W Szczecinie jednak nie udało się wygrać. Pogoń zasłużenie pokonała zielonogórzan 25:20. Po meczu Książkiewicz podkreślał, że drużyna taktycznie odpowiadała jego ekipie, ale szczecińska obrona w ustawieniu 6:0 okazała się zaporą nie do przejścia. Na wolny czwartek przypadający w Dzień Niepodległości trener zapowiedział trening. Wszystko po to, aby wygrać w kolejnym meczu z Grunwaldem Poznań i złapać następne zwycięstwo. Po przegranym

AZS Zielona Góra – AZS UKW Bydgoszcz 36:28 Pogoń Handall Szczecin - AZS Zielona Góra 25:20 AZS Zielona Góra – Grunwald Poznań 28:29 Techtans Elbląg - AZS Zielona Góra 26:25 Po 9. kolejkach: 1 Wisła II Płock 15 pkt. … 9. 9 AZS UZ Zielona Góra 4 pkt. … 12 Techtrans Elbląg 4 pkt.

spotkaniu 28:29, nasi czytelnicy kozłem ofiarnym obwołali szkoleniowca. Zawodnicy z Zielonej Góry zauważali własne błędy i szukali przyczyn słabej formy. Tymczasem, na akademików czekał kolejny zespół, zamykający tabelę Techtans Elbląg. Pomocą miało być wspólne przeanalizowanie meczu razem z zawodnikami. Nie udało się, Techtans

wygrał 26:25. To już siódma porażka w sezonie, która zepchnęła akademików na dziewiąte miejsce w tabeli. Tak źle nie było od dawna, dodatkowo trener w każdym, ostatnio udzielonym wywiadzie podkreśla brak zrozumienia z zawodnikami. Kamil Kwaśniak

„Krótka, lewy, krótka, prawy” – lekiem na całe zło Drużyna siatkarzy AZS-u Zielona Góra pod koniec listopada zaczęła łapać wiatr w żagle. Wcześniej większość mówiła o nich źle, nawet sami zawodnicy. Po przegranej w lubuskich derbach z Sobieskim Żagań (o których pisałem w poprzednim numerze) siatkarze zielonogórskiego AZS-u przygotowywali się do meczu z KS-em Morze Szczecin. Zawodnicy zapowiadali skuteczną grę z kontrataku. Niestety,

akademicy przegrali 1:3. Trener „naszych”, Tomasz Paluch, tłumaczył, że drużyna grała „falami”, brakowało jej stabilnej formy podczas całego seta. Przekonywał, że problemem była psychika młodych zawodników, którzy po kilku przegranych akcjach

AZS Zielona Góra - KS Morze Szczecin Trefl Gdańsk 1:3 AZS UAM Poznań - AZS Zielona Góra 3:0 AZS Zielona Góra - LO MS Świnoujście 3:1 AZS Zielona Góra – Colman Kalisz 3:2 Olimpia Sulęcin - AZS Zielona Góra 2:3 Po 7. kolejkach: 1.Grześki-Hellena Kalisz 19 pkt. … 4. AZS UZ Zielona Góra 10 pkt. … 10. LO MS Świnoujście 0 pkt.

dołowali się. W kolejnym meczu na akademików czekał lider, siatkarski AZS UAM Poznań. Drugi, grający trener zielonogórzan, Mikołaj Mariaskin podkreślał, że poznaniacy wygrali wszystkie dotychczasowe sety. Mimo wszystko, jak sam mówił, zespół nie chciał się „położyć” na parkiecie i czekać na koniec meczu. Mimo porażki 0:3 zawodnik doceniał walkę kolegów i już spoglądał na kolejnego rywala – LO MS Świnoujście. W meczu w Zielonej Górze wreszcie się udało – zielonogórzanie wygrali 3:1. Paluch zaprezentował najszybszą receptę na sukces: „krótka, lewy, krótka, prawy – prosta gra”. Bardziej wylewni byli zawodnicy. Mariaskin, który napo-

mknął tylko o pozaboiskowych przyczynach porażek, a potem zamknął temat. Wiktor Zasowski oceniał, że za zwycięstwem akademików stało doświadczenie, bo z gry lepsi byli goście. Także kibice na naszym forum krytykowali ostatnie sprawy dziejące się w zespole. W kolejnym meczu z liderem, Colmanem Kalisz zielonogórzanie, niespodziewanie nawet dla siebie, wygrali 3:2. Od tego meczu zaczęła się, oby, bo piszę ten tekst 22 listopada, dobra passa akademików. Bowiem, z Sulęcina drużyna wyjeżdżała z tarczą, po wygranej 3:2. Kamil Kwaśniak k.kwasniak@uzetka.pl


GRUDZIEŃ 2010

Sport

31

Nie zagłaskać Zastalu na śmierć

W czasie żużlowej posuchy kibice w Zielonej Górze mają nową zabawkę. Tak jak Zastal Zielona Góra wystrzelił w tabeli, tak szybko stał się sportowym tematem numer 1. Z ich nie grą jest dobrze, ale rozliczać ich będziemy pod koniec sezonu, gdy się utrzymają. Zastal Zielona Góra sportowym hitem jesieni w Zielonej Górze? Być może. Kolejne zwycięstwa koszykarzy z Winnego Grodu trafiły na swój dobry okres. Najpierw dobry start drużyny, który wypadł tuż po zakończeniu Ekstraligi żużlowej zaprosił kibiców do hali. Następnie udana, i co ważne efektowna, gra zespołu przykryła czapką wszelkie transferowe spekulacje w szeregach Falubazu. „Zastal Zielona Góra” – ta nazwa na początku sezonu nie znaczyła praktycznie nic. Dzisiaj jest już trochę lepiej, ale nie wpadajmy w hurraoptymizm. Wojciech Łazarek kiedyś powiedział, ze z budowaniem drużyny jest jak z robieniem słonia. Dużo kurzu, szumu, a efekt za dwa lata. Celna uwaga, mimo że miał na myśli zespół piłkarski. Przekładając to na parkiet z dwoma koszami na obu końcach, to w zespole Zastalu dokonała się istna przedsezonowa rewolucja i wszelkie peany trzeba składać na ręce trenera Tomasza Herkta. Już zbudował kręgosłup dru-

żyny z centrem Chrisem Burgessem i rozgrywającym Walterem Hodge’em. Pierwszy sprawia wrażenie jakby mógłby biegać w tę i z powrotem przez 2 godziny, a potem popływać w basenie przy hali. A facet ma już 31 lat. Drugi wygrał bardzo ważny mecz w Poznaniu z drużyną PBG Basketu i od tego momentu Zastal pokazał, ze podejmuje walkę nie tylko we własnej hali. Poza tymi dwoma zawodnikami nie można o nikim powiedzieć, że jest w stanie wygrać najbliższy mecz. „My już są amerykany?” Nie, nawet mimo tego, że za sukcesami drużyny stoją gracze zza oceanu. Dlatego trzeba cieszyć się ze zwycięstw i fajnych fikołków na parkiecie, a na poniesione porażki trzeba też przyjąć poprawkę, że ten zespół nie bije się o podium, ale walczy o utrzymanie. Kamil Kwaśniak k.kwasniak@uzetka.pl

Przebudowa toru żużlowego W sezonie 2011 kibice, Falubazu mogą się spodziewać nie tylko zmian kadrowych w drużynie, ale także nowej nawierzchni na torze, która ma zapewnić więcej emocji. Nie jest tajemnicą, że tor żużlowy w Zielonej Górze nie zapewniał dotychczas kibicom zbyt wielu emocji. Wszystkiemu winna jest jego geometria. Powody do narzekania mieli nie tylko kibice, dla których liczą się przede wszystkim emocje, ale także zawodnicy, którym trudno było podjąć walkę po nieudanym starcie. W żużlowym światku utarło się przekonanie, że receptą na sukces na zielonogórskim owalu jest dobry start, walka na pierwszym łuku, a dalej jest już tylko jazda gęsiego do mety. Taki stan rzeczy ma ulec zmianie dzięki pracom prowadzonym obecnie na torze.

Nie tylko z satelisty widać prace na stadionie (fot. Google Earth) Przeobrażaniu mają ulec przede wszystkim szerokość toru, a także kąty na łukach i profile. Aby

zdobyć niezbędną wiedzę do przebudowy, delegacja Falubazu udała się do ojczyzny speedway-

’a – Anglii, w celu wizytacji kilku tamtejszych torów. Już wiadomo, że większe możliwości do mijanek podczas zawodów ma zapewnić przede wszystkim zmiana nachylenia toru, czyli różnica poziomu pomiędzy bandą a krawężnikiem. Po przebudowie zielonogórski tor, pod względem geometrii przypominał będzie stadiony w Toruniu i Lesznie, gdzie odpowiednie nachylenie toru zapewnia zawodnikom więcej możliwości do wyprzedzania, a kibicom szansę oglądania emocjonującej walki. W.K.


32

Zielona Góra

REKLAMA

GRUDZIEŃ 2010 REKLAMA


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.