UZetka nr 73 (luty 2011)

Page 1

NR

73 luty 2011

MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 ::: Nakład 10 000 ::: Gazeta bezpłatna

Murzynka na okładce

str. 16 - 17

Walentynkowe badania Studenckiego Seksuologicznego Koła Naukowego UZ str. 4 - 5 Jak napisać muzyczny hit miłosny? str. 23 Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary


2

LUTY 2011

Słowo naczelne

Nic nie jest oryginalne. Kradnij ze wszystkiego, co wpływa na twoją inspirację lub napędza twoją wyobraźnię. Wchłaniaj stare filmy, nowe filmy, muzykę, książki, obrazy, fotografie, wiersze, sny, przypadkowe rozmowy, architekturę, mosty, znaki drogowe, drzewa, chmury, zbiorniki wodne, światło i cienie. Wybieraj tylko te rzeczy, z których masz kraść, które przemawiają bezpośrednio do twojej duszy. Jeśli tak zrobisz, twoje prace – i kradzieże – będą autentyczne. Autentyczność jest bezcenna; oryginalność nie istnieje. Jim Jarmusch Jak pisać o Walentynkach, żeby było twórczo i kreatywnie? Wszyscy mają dość pąsowych serc... Jak więc "ugryźć luty", żeby nie rozlała się słodycz? Pomyślałam tak. Niby nas te serca denerwują, niby nikt Walentynek nie świętuje. Ale... gdzieś tam... w głębi serca... Coś jakby wygląda inaczej... ;-) Bycie na przekór jest modne. To lans pośmiać się z Mikołajów w listopadzie i serduszek w lutym. To lans pośmiać się z tego, co popularne i pokazać, jacy to jesteśmy oryginalni. "UZetka" lansu nie potrzebuje, dlatego my się głośno i szczerze przyznajemy: lubimy Święto Zakochanych! Okładkę oddaliśmy co prawda Duffy, ale to też tylko dlatego, że ją kochamy ;) Ale nie mamy zamiaru udawać, że jesteśmy ponad Walentynki, zasługujące co najwyżej na cierpki komentarz jako dowód naszej apatii wobec tego dnia. Dlatego w tym numerze znajdziecie sporo miłosnych tropów. Na początek Zielona Góra miłości, czyli nowe badania studentów-seksuologów i ich zaskakujące wnioski. Strona propozycji filmów na wieczór zakochanych, która przeobraziła się w czasie składu z bar-

dzo humorystycznej wersji (Arnold Schwarzenneger poleca "Miasto Aniołów") w materiał zupełnie poważny, bo jak się okazało, sporo studentów rzeczywiście planuje spędzić ten miłosny wieczór w łóżeczku z romantyczną historią "full screen" na komputerze - bo komp to dobry kompan, jak sama nazwa wskazuje :) Znajdziecie w tej "UZetce" także przepis na miłosny przebój, emocjonalną poezję i bardzo ważny artykuł "Wolność, równość, tolerancja". Mam nadzieję, że jest w tej lutowej gazecie sporo dla Was, a jeśli czegoś Wam brakuje - napiszcie, a my się tym zajmiemy (chyba że chcecie zająć się sami: nasze łamy są Waszymi, więc śmiało ślijcie swoje dziennikarskie próbki!). Właśnie koleżanka zerka mi przez ramię i mówi: "I żadnego serduszka na okładkę nie dajesz?". No nie daję, ale już w numerze kilka pikawek znajdziecie, a co!

Kaja Rostkowska Redaktor naczelna k.rostkowska@uzetka.pl

Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW.UZETKA.PL


LUTY 2011

Uniwersytet Zielonogórski

3

Warsztaty dziennikarskie Michał Korościel poszedł do Radia Zet, Damian Michałowski też. Filip Czyszanowski pracuje w TVP Sport, a Marcin Krzywicki w TVP. Beata Tokarz jest dziennikarką "Gazety Wyborczej", a Martyna Basaj reporterką Polskiego Radia. Co ich łączy? Zaczynali albo w "UZetce", albo w Radiu Index. Dlatego w marcu organizujemy warsztaty dziennikarskie dla wszystkich zainteresowanych karierą w mediach - start w mediach studenckich to świetny początek. mgr Karol Tokarczyk specjalista ds. informacji i publicystyki, autor programów gospodarczych, ekonomicznych i popularnonaukowych, kierownik działu informacji w Radiu Index, współpracownik Polskiego Radia.

mgr Marcin Grzegorski specjalista ds. prawa prasowego, wizerunku publicznego, systemów emisyjnych w rozgłośniach radiowych, rotacji muzyki, technik audio-wizualnych. Redaktor naczelny Radia Index i portalu UZetka.pl

mgr Kaja Rostkowska specjalistka ds. DTP i typografii, redakcji i edycji/korekty tekstu, gatunków dziennikarskich, stylistyki i retoryki dziennikarskiej. Redaktor naczelna Gazety "UZetka", pracownik Radia Index.

"Nie myślcie w pierwszym rzędzie o tym, co może dać Wam dziennikarstwo - sławie, pieniądzach, pozycji... Miejcie w sobie pasję - zastanawiajcie się nie "gdzie i za ile", a "o czym i po co". Szukajcie wzorów i nauczycieli. Próbujcie wytrwale. Miejcie coś do powiedzenia i znajdźcie sobie choć jeden fragment rzeczywistości, wiedzą na temat którego, zaimponujecie nawet starym wygom" (Kondrad Piasecki, RMF). Zapraszamy na bezpłatne warsztaty dziennikarskie dla studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego studiów pierwszego stopnia oraz uczniów szkół ponadgimnazjalnych. W czasie szkolenia zapoznacie się z pracą

reportera (m.in. przygotowanie informacji, nagranie i obróbka dźwięku, praca w profesjonalnym programie do montażu dźwięki, symulacja konferencji prasowej, prowadzenie serwisu informacji). Poznacie także tajniki pracy radiowego DJ'a i realizatora technicznego (m.in. praca z konsoletą, wejścia dj'skie, praca na profesjonalnym systemie emisyjnym używanym w polskich i zagranicznych rozgłośniach). Warsztaty potrwają dwa dni: 4-go marca (piątek) w godz. 10:00 - 14:00 Praca reportera radiowego i 5-go marca (sobota) w godz. 10:00 - 14:00 Praca DJ'a i realizatora w radiu. O godz.

20:00 w sobotę impreza integracyjna. Szkolenie przygotowali dla Was radiowcy z Indexu. Najlepsi uczestnicy warsztatów uzyskają możliwość odbycia praktyki/stażu w Akademickim Radiu Index. Udział w warsztatach należy zgłosić mailowo na adres: akademia@uzetka.pl do dnia 25 lutego (temat maila: Warsztaty dziennikarskie, w treści maila podajcie swoje imię i nazwisko oraz rok i kierunek studiów). Ilość miejsc jest ograniczona, o przyjęciu decyduje kolejność zgłoszeń. Serdecznie zapraszamy! Wasza na zawsze, Redakcja :)

Młodzieżowy Uniwersytet Zielonogórski ■ Jeszcze chodzisz do szkoły, a chciałbyś poczuć się jak prawdziwy student? ▪ Chcesz wiedzieć więcej, a nie wiesz, gdzie tego szukać? ▪ Pragniesz uczyć się nowych rzeczy, a przy tym świetnie się bawić? ▪ Chciałbyś świadomie podjąć decyzję o wyborze kierunku studiów? Zostań słuchaczem elitarnego „Młodzieżowego Uniwersytetu Zielonogórskiego”! To przedsmak prawdziwych studiów!

nych przypadkach słuchaczami „Młodzieżowego Uniwersytetu Zielonogórskiego” mogą zostać uczniowie starszych klas gimnazjum. Zajęcia trwają 1 semestr (rozpoczęcie „studiów” planowane jest na początku marca, a zakończenie w czerwcu 2011 r.). Wykłady, ćwiczenia i warsztaty prowadzić będą wykładowcy Uniwersytetu Zielonogórskiego. Zjazdy będą odbywały się na Uniwersytecie Zielonogórskim w soboty, mniej więcej co 3 tygodnie, od marca do czerwca.

Projekt „Młodzieżowego Uniwersytetu Zielonogórskiego” adresowany jest do uczniów szkół ponadgimnazjalnych, którzy interesują się różnymi dziedzinami nauki i chcieliby poszerzyć swoją wiedzę. W szczegól-

Na program 1. semestru „Młodzieżowego Uniwersytetu Zielonogórskiego” składa się 6 spotkań: wykłady i warsztaty lub laboratoria z sześciu różnych dyscyplin naukowych. W trakcie edukacji w ramach „Mło-

dzieżowego Uniwersytetu Zielonogórskiego” słuchacze mają możliwość bliższego poznania różnych dziedzin nauki – zanim podejmą decyzję o wyborze właściwych studiów i kierunku kształcenia. Udział w zajęciach jest nieodpłatny. Wszystkich zainteresowanych udziałem w „Młodzieżowym Uniwersytecie Zielonogórskim” zapraszamy do zapoznania się z programem zajęć. Zgłoszenia kandydatów przyjmujemy do 1 marca 2011 r. Formularz zgłoszeniowy oraz program dostępny jest na stronie internetowej: www.mlodziezowy.uz.zgora.pl Nie czekaj! Ilość miejsc ograniczona! Liczy się kolejność zgłoszeń.


4

Uniwersytet Zielonogórski

LUTY 2011

fot. Wojciech Waloch

Nowe badania Studenckiego Seksuologicznego Koła Naukowego Uniwersytetu Zielonogórskiego

Zielona Góra miłości Istnieje wiele opowiadań i legend na temat Walentynek. Jedna z nich mówi, że Święto to zawdzięczamy biskupowi Walentemu. W III wieku w Cesarstwie Rzymskim, panujący wówczas Klaudiusz II Gocki, zabronił młodym mężczyznom wchodzić w związki małżeńskie, twierdząc, że najlepsi żołnierze to ci, którzy nie mają rodzin. Jednak biskup Walenty sprzeciwił się temu zakazowi i udzielał ślubów, za co trafił do więzienia. Tam zakochał się w niewidomej córce strażnika, która pod wpływem jego miłości odzyskała wzrok. O wszystkim dowiedział się cesarz i wydał rozkaz zabicia Walentego. Zakochany biskup zdążył przed egzekucją napisać list do swej wybranki, który podpisał „Od Twojego Walentego”. Do dziś podpisujemy w ten sposób kartki walentynkowe. ▪ Kupalnocka W Polsce święty Walenty czczony jest od wieków, głównie za sprawą naszych zachodnich sąsiadów. Przeszczepione na grunt polski „Walentynki” przyszły do nas z Niemiec, Francji, a także krajów anglosaskich. Rodzimym Świętem Zakocha-

nych według słowiańskiej tradycji jest noc kupały, zwana także sobótką. Jest ona obchodzona w najkrótszą noc w roku, czyli najczęściej (nie uwzględniając roku przestępnego) z 21 na 22 czerwca. Święto poświęcone Kupale, bogini miłości i leczniczych roślin, a także patronce mądrych kobiet, które znają zioła i dobre czary nazywane jest także kupalnocką. Nazwa Sobótka powstała dzięki chrześcijanom, którzy chcieli włączyć pogańskie obrzędy do swojego kalendarza liturgicznego i obchodzili je właśnie w sobotę po-

przedzającą Zielone Świątki. Prócz godnego powitania lata, które miało zapewnić pomyślność zbiorów, dobrą pogodę i obfitość plonów, młode dziewczęta i chłopcy wróżyli sobie, jakie powodzenie w miłości przyniesie najbliższy czas. Sobótkowe obrzędy musiały zaczynać się przy ognisku. Jedno większe lub kilka małych ognisk musiało być rozpalonych ze świeżego drewna, nad brzegiem rzeki lub na szczycie wzgórza. Wokół ognia śpiewano i tańczono oraz odprawiano magiczne obrzędy. Skakano przez ogień

w wieńcu lub opasce z ziół, co miało chronić przed duchami, demonami, czarownicami i chorobami. Tak jak w Walentynki, w Noc Świętojańską odprawiano rytuał wróżenia. Osoby, które chciały poznać wygląd przyszłego partnera, wybierały się w tę noc na łąkę. Dziewczęta i chłopcy wyciągali z ziemi dowolną roślinę wraz z korzeniem. Z wyglądu korzeni określało się wygląd partnera. Długi korzeń oznaczał osobę wysoką i szczupłą, krótki i szeroki - krępą, pulchną. Korzeń przekrzywiony wróżył partnera o skrytym i nieszczerym


Uniwersytet Zielonogórski

LUTY 2011 charakterze, a korzeń prosty osobę uczciwą i prostolinijną. Korzeń bardzo twardy oznaczał partnera upartego, a miękki – ugodowego i niezdecydowanego. Im bardziej oblepiony ziemią korzeń, tym zamożniejszy będzie przyszły mąż lub żona. O ile latem, łatwo wyrwać jakąś roślinę z ziemi, o tyle w lutym bez wątpienia jest to działanie zdecydowanie trudniejsze.

wili zbadać opinię mieszkańców Zielonej Góry o Dniu Świętego Walentego. W 2011 roku badanie powtórzono, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, czy nasz stosunek do Walentynek uległ zmianie. Ankieta w przeważają-

już o 6,15% mniej. Niemal tyle samo osób nie zamierzało wysyłać nikomu „walentynki” w roku ubiegłym i nie ma zamiaru robić tego także teraz (2010 r. – 28%, 2011r. – 27,3%).

▪ Mniej zakochanych... W ubiegłym roku członkowie Studenckiego Seksuologicznego Koła Naukowego Uniwersytetu Zielonogórskiego działającego przy Zakładzie Poradnictwa i Seksuologii postano-

ankietowanych zyskał Deptak oraz wszelkie kawiarnie i restauracje. Znaleźli się również nieliczni, dla których najlepszym miejscem na spędzenie Walentynek jest własny dom, lub pokój w akademiku. ▪ Wykorzystaj okazję

fot. Wojciech Waloch

▪ Kto wysyła kartki? I nawet jeśli ktoś jest sceptycznie nastawiony do Walentynek to, jak szacuje amerykański Greeting Card Association, z ich okazji wysyłanych jest na całym świecie około miliarda świątecznych kartek. W 2001 r. Ośrodek Badań Opinii Publicznej przeprowadził badania odzwierciedlające stosunek Polaków do Dnia Zakochanych. Z badań wynika, że niemal wszyscy Polacy (94%) słyszeli o Święcie Zakochanych. Ponad połowa respondentów (52%), którzy słyszeli o Walentynkach deklaruje, że w przeszłości obchodziła już to święto. Najczęściej odpowiadają tak ludzie młodzi, uczniowie i studenci oraz ci, którzy określają swoją sytuację materialną jako dobrą. Najmniej popularne są walentynki wśród osób starszych, emerytów i rencistów (15%), rolników (13%) oraz w grupie tych, którzy oceniają swoją sytuację materialną jako złą. W dniu Świętego Walentego zamierza obdarować kogoś bliskiego upominkiem lub wysłać walentynkową kartkę nieco ponad dwie piąte (43%) respondentów. A jak jest u nas w Zielonej Górze?

5

Najwięcej nowych zakażeń jest wśród osób heteroseksualnych, rośnie także ilość zakażanych kobiet. cej mierze została przeprowadzona wśród studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego. Respondenci deklarowali, że coraz bardziej podoba im się świętowanie Walentynek: w 2010 r. odpowiedziało tak 65,1% ankietowanych, natomiast w roku 2011 już 69,6%. Czy Walentynki to dobra okazja do pokazania uczuć? W ubiegłym roku twierdząco odpowiedziało 67% badanych, natomiast w 2011 r. – 64,2%. Zasmucić nieco mogą odpowiedzi na pytanie o to, czy jesteśmy aktualnie zakochani. W roku ubiegłym zadeklarowało taki stan 68,25% osób, natomiast w tym

▪ Miłość w Palmiarni Na pytanie, czy Zielona Góra jest miejscem, gdzie Walentynki można spędzić w sposób wyjątkowy w 2010 r. twierdząco odpowiedziało 40,6% ankietowanych, zaś w roku 2011 już tylko 32,2%. Czyżbyśmy stawali się bardziej wymagający? Jako miejsce odpowiednie na ten dzień była i jest najczęściej wymieniana Palmiarnia. O ile Teatr Lubuski w roku ubiegłym był na drugim miejscu, tak teraz jest niemal zapomniany. Wynikać to może z faktu, że w tym roku większość badanych stanowią studenci. Sporą popularność

Badania skłaniają nas do przemyśleń, ile znaczą dla nas Walentynki i gdzie spędzimy je w tym roku. Nawet jeśli respondenci mają rację, w większości twierdząc, że Zielona Góra nie jest miejscem, w którym ten dzień można spędzić w wyjątkowy sposób, to warto pamiętać, że nie ważne gdzie jesteśmy w tym dniu, a najważniejsze Z KIM. Aby obchodzić Walentynki, nie trzeba być w związku - to dobra okazja na okazania ciepłych uczuć najbliższym nam osobom, rodzinie, znajomym. Mimo nieprzychylnej w naszej szerokości geograficznej pogody w dniu 14 lutego, sama idea Święta Zakochanych jest nader sympatyczna. I chociaż takie wartości uniwersalne, jakimi są miłość i przyjaźń, pielęgnować należy stale, bez szukania pretekstu dla słowa "kocham", znajdźmy czas dla naszej kochanej osoby. A ci, którzy na co dzień nie mają odwagi, by wyznać komuś swoje najskrytsze uczucia, mogą w tym sprzyjającym dniu zakomunikować je upragnionej osobie. Barbara Szelest Przewodnicząca Studenckiego Seksuologicznego Koła Naukowego Wojciech Ronatowicz Poradnia Młodzieżowa Studenckie Seksuologiczne Koło Naukowe bardzo dziękuje studentom UZ za pomoc w zebraniu ankiet. Zapraszamy do współpracy - więcej informacji pod mailem: ssknuz@o2.pl


6

Uniwersytet Zielonogórski

Lutowy MMS

3 stycznia w Akademickim Radiu Index gościł Mieszko, raper zespołu Grupa Operacyjna rodem z Zielonej Góry. Na zdjęciu razem z Mieszkiem Eliza Bondaryk (z Kingą Olewicz prowadzi pasmo w środę od godz. 16:00) i Mateusz Greczka. Stanowczo wolimy grać w Indexie Mieszka niż Dodę :)

LUTY 2011

Kurs architektury dla przyszłych studentów Wydział Inżynierii Lądowej i Środowiska organizuje kurs rysunku. Podobną ofertę ma też Wydział Artystyczny, ale WILiŚ proponuje rysunek typowo architektoniczny. Nauka rysunku i przygotowanie do sprawdzianu dla kandydatów na kierunek architektura i urbanistyka - kurs odbędzie się 19-go lutego na Wydziale Inżynierii Lądowej i Środowiska Uniwersytetu Zielonogórskiego. – Jest to szansa na dobre przygotowanie do testu rysunkowego, który trzeba zdać przy rekrutacji. Kurs cieszy się wielkim powodzeniem - twierdzi dziekan wydziału dr hab. Inż. Jakub Marcinowski. Kurs obejmuje kształcenie zdolności obserwacji natury oraz pomoc w nabyciu zdolności manualnych i rozwoju wyobraź-

ni przestrzennej. Sam Dziekan wydziału zachęca do brania udziału w kursie, ale także do wybierania kierunku Architektura i Urbanistyka. – Zachęcam do skorzystania z naszej ofert i zapewniam, że te zajęcia prowadzone są rzetelnie i na dobrym poziomie. Chce zachęcić również do wybierania kierunku architektura i urbanistyka. Nasi studenci wygrywają konkursy ogólnopolskie i nie tylko - cieszy się dziekan WILiŚ. Dodajmy, że kurs rysunku rozpocznie się 19 lutego w budynku A-8 Uniwersytetu Zielonogórskiego. A więcej informacji na ten temat znajdziecie na stronie internetowej wydziału (www.wils. uz.zgora.pl). Marika Adamska

fot. Gregor

Student UZ jedzie na Mistrzostwa Świata w "Kamień, Papier, Nozyce"!

fot. Gregor

W Radiu Index pojawili się goście ze Zgorzelca. Uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych i Licealnych im. Górników i Energetyków sprawdzali, jak działa Radio i Gazeta.

26 stycznia spłonęła Hala Ludowa Estrada w Zielonej Górze, a raczej jej pozostałości.W akcji gaszenia brało udział 5 wozów gaśniczych i jeden beczkowóz. Tym samym definitywnie zakończyła się historia największej hali widowiskowej w Zielonej Górze. Co powstanie w jej miejsce?

Uniwersytet Zielonogórski zyskał nowego mistrza. Przemek Furdak, student drugiego roku animacji kultury został Mistrzem Polski w „Kamień, Papier, Nożyce”. Tym samym został zakwalifikowany do Mistrzostw Świata w tej nietypowej grze. - Szczęście jest ważne, bo zawsze w życiu jest ważne, ale samo szczęście nic nie daje, nie pozwoli wygrać. Można to sprawdzić grając na przykład z maszyną. Jak grałem parę prazy z komputerem właśnie, z programem, to nie udawało mi się wygrać. Jak gra się z człowiekiem, to jest zupełnie inna sytuacja, bo nawet kiedy ktoś nie ma żadnej taktyki, to podświadomie będzie rzucał - mówi Przemek. Zapytaliśmy Przemka, czy ma jakieś sposoby na przewidzenie ruchów przeciwnika? - Znam parę metod, gdzie da się przechytrzyć przeciwnika albo podświadomie zgadnąć co rzuci, choć-

by patrząc na niego jak wygląda, w jakiej technice czuje się pewniej. To są takie rzeczy, które brzmią bardzo abstrakcyjnie, jeśli mówimy o grze "Kamień, Papier, Nożyce", ale na takiej zasadzie udało mi się chyba dojść do tego etapu - wyjaśnia Przemek. Mistrz Polski w „Kamień Papier, Nożyce” w tym roku będzie mógł powalczyć o mistrzostwo świata. - Zostałem zakwalifikowany z naszego kraju jako reprezentant, sponsor organizuje całą wycieczkę, w listopadzie, na tydzień, na światowe finały w roku 2011 - dodaje. A już 9 lutego swoich sił w „Kamień, Papier, Nożyce” będą mogli spróbować mieszkańcy Zielonej Góry w Mistrzostwach Miasta organizowanych przez ZOK. Daria Kubasiewicz


LUTY 2011

Uniwersytet Zielonog贸rski

7


8

REKLAMA

Zielona G贸ra

LUTY 2011


LUTY 2011

Wydarzenia

9

Legens of Shaolin w Zielonej Górze - podróż w czasie i przestrzeni Już 24 marca w Zielonej Górze odbędzie się zapierający dech w piersiach pokaz Legends Of Shaolin. Podczas 2-godzinnego widowiska przeniesiemy się w czasie i przestrzeni, do starożytnych Chin sprzed 1500 lat. Mnisi poprowadzą nas poprzez historię powstania i rozwoju klasztoru Shaolin, jego tradycję i filozofię Zen Buddyzmu. Widzowie będą mogli zobaczyć jak wielką moc niesie ze sobą sztuka medytacji, która pozwala osiągnąć perfekcyjną równowagę między czystością umysłu i siłą ludzkiego ciała. Mnisi podzielą się z nami swoimi umiejętnościami, występując w tradycyjnych, niezmiennych od wieków strojach i przy towarzyszeniu muzyki, tak charakterystycznej dla Dalekiego Wschodu. Jakby atrakcji było mało należy jeszcze dodać, że widzowie będą mogli aktywnie uczestniczyć w owym spektaklu!

Mistrzowie zapraszają na scenę osoby z widowni, aby i oni mogli sprawdzić się w karkołomnych wyczynach. Pokazują, że każdy z nich może być tak silny jak lew,

Walentynki z PKSem w tropikach!

12. lutego PKS w Zielonej górze zaprasza na nietypową formę spędzenia dnia zakochanych, bowiem organizuje wyjazd na wyspę tropikalną niedaleko Berlina pod hasłem „Walentynki z PKS Zielona Góra”. Zbiórka na PKSie już o 5:45, a wszystko po to, aby spędzić na samej wyspie pełne dziesięć godzin znakomitego relaksu. Na miejscu znajdziemy gorące, piaszczyste plaże, lasy tropikalne, sauny, salony urody oraz liczne bary i restauracje. O atrakcjach, które czekają na

was opowiedział nam Andrzej Kizimowicz, starszy specjalista ds. turystyki z biura turystycznego PKS, a rozmowę możecie wysłuchać poniżej. Koszty przejazdu na wyspę tropikalną to 60zł od osoby, lub 55zł gdy jedziemy z osobą towarzyszącą, lub wraz z rodziną. Bilet wstępu będzie nas kosztował 30 EURO, a w jego cenie mamy wstęp na dwie strefy- tropikalną oraz strefę saun. Piotr Korzeniewski

mieć kości jak z żelaza i mocne mięśnie niczym stal. Ten wyjątkowy pokaz odbędzie się w Centrum Rekreacyjno - Sportowym 24 marca. Bilety w cenie od 60 zł

są dostępne m.in. na portalu abilet.pl, w sklepie Muz-Art lub Empik. Michał Cierniak

Wyjazd na Targi Samochodowe w Lipsku Akademicki Związek Motorowy organizuje wyjazd na Targi Samochodowe w Lipsku. Impreza odbędzie się 11 kwietnia. Co będzie można tam zobaczyć? O tym Artur Szawel z AZMu: Są to jedne z największych targów w Europie. Można zobaczyć tam samochody przed premierą, repliki fajnych samochodów oraz tuning, czy car audio" - wylicza. Jak zapewnia organizator koszt wyjazdu może wynieść od 120 do 140 zł: Koszt takiego wyjazdu to od 120 do 140 zł. W tym jest bilet autobusowy, parking, bilet wstępu oraz ubezpieczenie. Zaliczki należy wpłacać do 15 lutego, w budynku A11 na Wydziale Mechanicznym. Jest to sala 07 na parterze. Zaliczka wynosi 50 zł - wyjaśnia Artur Szawel. Dodajmy, że targach oprócz zwiedzania można między innymi odbyć jazdę próbną z zawodowym

kierowcą, najnowszymi modelami samochodów sportowych. Kamil Żeberski


10

Uniwersytet Zielonogórski za granicą

LUTY 2011

Trzy miesiące przygód w Kilonii Jako była praktykantka w BaSIS (Doradztwo i Serwis dla Zagranicznych Studentów) w Kilonii, chciałabym Was zachęcić do sprawdzenia się jako praktykanci w tej instytucji w ramach Programu Erasmus oraz podpisanego porozumienia pomiędzy Studentenwerkiem Schleswig Holstein a Biurem Karier UZ. Praca w BaSIS pomogła mi rozwinąć się interkulturalnie i językowo, podczas integracji niemieckich i zagranicznych studentów w Programie Study Buddy. Niemieccy studenci angażują się społecznie, by pomóc w pierwszych dniach pobytu w obcym kraju, nierzadko kontynencie, osobom dopiero co zaczynającym studia. Nieznajomość miasta, sieci komunikacyjnej i skomplikowanego systemu studiów w Niemczech przyprawia nowych studentów o zawrót głowy, dlatego właśnie z myślą o nich został utworzony program Study Buddy. Jako ”prawa ręka” kierowniczki Biura BaSIS, czyli Pani Katarzyny Dec-Merkle, byłam odpowiedzialna m.in. za „matching” studentów. ▪ Z pomocą Studdy Buddy Zgłoszenia przychodziły drogą mailową lub studenci wypełniali je osobiście w biurze, po czym najczęściej na podstawie wspólnych zainteresowań następował wybór. Program cieszył się dużą popularnością. Ja także na początku przy pomocy mojej Study Buddy zostałam wprowadzona w kilońskie studenckie życie, co przełamało pewne bariery na starcie. Niemieccy studenci z kolei cieszyli się z faktu poznania nowych osób, często z odległych krajów, a tym sa-

mym ich egzotycznej kultury. Tak więc korzyści były obopólne. ▪ Polski wieczór, czyli bigos Podczas mojej 3-miesięcznej praktyki organizowałam również wieczory kulturalne w ramach „Culture Sessions”, których motywem przewodnim jest prezentowanie własnego kraju wraz z jego kulturą. Imprezy z tego cyklu odbywają się zwykle co dwa tygodnie w różnych akademikach. Moim pierwszym przedsięwzięciem w tym rodzaju był „Polski Wieczór”, gdzie wraz z pomocą innych polskich studentów zaprezentowałam słynne polskie kobiety, typową polską kuchnię oraz rozprawiłam się ze stereotypami o Polakach. Do smaku zaserwowaliśmy bigos, pierogi, sałatkę i przeróżne gatunki słodkości, które znikały w mgnieniu oka. Napełnieni wiedzą na temat Polski oraz tradycyjnym jedzeniem goście, usłyszeli polskie rytmy, przy których tańczyliśmy i tupaliśmy nogami. ▪ Byłam arabską tancerką 11 grudnia w akademiku DOH (Doktor Oetker Haus) zaprezentowałam kulturę arabską wraz z moimi znajomymi z Syrii. Po prezentacji na temat zabyt-

ków Syrii, muzyki libańskiej oraz bogatej arabskiej kuchni, zaprosiliśmy gości do, wspólnie przez nas przygotowanego, bufetu. Atrakcjami tego wieczoru był występ mojego przyjaciela Anasa, który odtworzył tradycyjną pieśń Bliskiego Wschodu, grając na arabskim flecie. Przebrana za słynną libańską piosenkarkę Haifę Wehbe, zaśpiewałam jej dwie piosenki, w duecie z Fadlem, czyli zaprzyjaźnionym Syryjczykiem. Następnie Fadl i Anas zapraszali do wspólnego tańca wywodzącego się z Libanu - Dabke. Owacjom nie było końca. Na koniec zaczarowani arabską muzyką goście obserwowali mnie w roli arabskiej tancerki. ▪ Czy było warto? Na zakończenie chciałabym dodać, że miałam okazję przyjrzeć się innym kulturom z różnych perspektyw, dzięki czemu zyskałam ogromne doświadczenie interkulturalne oraz dowiedziałam się również, jak funkcjonuje niemiecka instytucja i jak wygląda system studiów w Niemczech. Jeśli macie ochotę „przetrzeć” się za granicą, to ta praktyka daje Wam właśnie takie możliwości! Gorąco Was zachęcam! Paulina Czerniejewska


Zielona Góra

LUTY 2011

11

Wakacje planuję zimą W Radiu Index gościliśmy w styczniu panią Marzenę Wolny – nauczycielkę geografii i doradcę ds. nauczania geografii w Samorządowym Ośrodku Doskonalenia i Doradztwa Zawodowego przy CKUiP w Zielonej Górze. Efekty? Złamany stereotyp o przedmiocie, zaskakująca ilość perspektyw dla młodych pasjonatów geografii i już pierwsze wakacyjne myśli... Zielonogórscy nauczyciele geografii potrzebują doradców? Ponieważ poziom nauczania geografii jest w Zielonej Górze wysoki (co pokazują analizy testów czy matur), widzę swoją funkcję jako człowieka, który koordynuje ich pracę. Chciałabym, abyśmy stanowili zwarte środowisko nauczycieli geografii. Moje doradztwo zatem będzie polegało na nawiązywaniu kontaktów i tworzeniu wspólnych projektów, które naszą geografię ustawią jako przedmiot nieco bardziej doceniany. Mówi się, że geografia to najłatwiejszy przedmiot... Nie jest tak do końca. Geografia to przedmiot, który ma matematyczne czy astronomiczne podstawy, nie można go sobie odpuścić. To takie rafy koralowe, na których uczeń może się rozbić i stracić mnóstwo punktów... Geografia to przedmiot, do którego trzeba przysiąść. Niedługo reforma podstawy programowej „wejdzie” do szkół średnich – co się zmieni? Uczniów czekają ogromne zmiany. Jeśli ktoś nie wybierze geografii jako przedmiotu maturalnego, to skończy się jej uczyć już w klasie pierwszej. Wszystkie przedmioty, które nie zostaną przez ucznia wybrane do zdawania na maturze, kończą się po pierwszej klasie i wrzuca się je w jeden worek pod tytułem „przyroda”. Nie jest to może najlepszy pomysł, ale powinien się

sprawdzić, bo uczniowie będą mieli więcej czasu na naukę tych przedmiotów, z których zdają maturę. A jeśli dla ucznia geografia stanie się ogromną pasją i wybierze studia z nią związane, to jakie zawody może w przyszłości uprawiać? Geografia gromadzi mnóstwo nauk pomocniczych geografii. Można zostać na przykład geologiem – to zawód bardzo poszukiwany, w Polsce odkryto ogromne złoża gazu łupkowego, trzeba je będzie wydobywać. Być może będą potrzebni inżynierowie, którzy będą pracowali nad metodami wydobycia gazów łupkowych. Inna prężnie rozwijająca się nauka pomocnicza geografii to meteorologia, w jej stronę na pewno warto pójść. Póki co szykuje się ciekawy konkurs geograficzny... Zebrałam informacje od nauczycieli geografii, że brakuje konkursu regionalnego, tzn. dotyczącego jednego kontynentu. Pomyślałam, że najbardziej że najbliższy nam egzotyczny kontynent to Afryka i właśnie o niej chciałabym zorganizować konkurs w przyszłym roku. Uczniom konkurs kojarzy się z testami, kuciem na pamięć, dlatego też chciałabym konwencję konkursu zmienić, aby uczniowie wykazali się bardziej umiejętnościami niż wiadomościami. Konkurs będzie przebiegał trzyetapowo: pierwszy etap to rysowanie siatki Kirchoffa, należałoby w niej

umieścić linię brzegową Afryki. Kolejny etap to przygotowanie prezentacji multimedialnej dotyczącej problemów Afryki, która jest najeżona konfliktami, chorobami, brakiem wody. Trzeci etap konkursu – którego uniknąć się nie da, bo wiedza też jest istotna – to test wiedzy, ale oczywiście na rozsądnym poziomie, o bardzo szczegółowe wiadomości nie będziemy pytać. Była Pani w Afryce? W Afryce nie. Podróżuję systematycznie w każde wakacje, ale samochodem. Piętnaście lat temu wsiadało się w samochód i jechało przed siebie, ale teraz są dzieci, a więc i inne potrzeby. Wakacje planujemy zimą. Najpierw kupujemy niezliczoną ilość przewodników, które wcale nie są drogie, jeśli dobrze poszperać w Internecie, bo zawsze ktoś używane przewodniki sprzedaje. Udało mi się na przykład kupić przewodnik po Bułgarii za 5 zł, co prawda z 1989 roku, ale przecież miejsca warte odwiedzenia nie zmieniły swojej lokalizacji. Analizujemy przewodniki, wyznaczamy trasy, przygotowujemy sobie miejsca noclegowe. Zazwyczaj robimy to przez Internet i przez ostatnie dziesięć lat ani razu ta metoda nas nie zawiodła. Warto więc popatrzeć na strony internetowe interesujących nas miejscowości. Jakie kraje są dla geografa interesujące? Jako że i ja, i mój mąż jesteśmy zwierzętami ciepłolubny-

mi, najbardziej odpowiada nam południe europy. Zachwyciła nas Chorwacja, bo po pierwsze jest to kraj na nauczycielską kieszeń, a druga przyczyna to przepiękne parki narodowe. Są tam tez cudowne plaże, choć trzeba się dobrze orientować, żeby znaleźć piaszczystą plażę na tym kamienistym wybrzeżu. Udało nam się znaleźć taką piękną lagunę położoną w miejscowości Nin, która jest centrum, państwowości Chorwacji. Można tam obejrzeć wspaniałe zabytki - pozostałości rzymskie czy na przykład najmniejszą katedrę świata z IX w. o jedenastu metrach obwodu. Polecam ten kraj, zwłaszcza że mamy w nim gwarancję pogody: tam, ciągle świeci słońce. Chciałabym naszą rozmowę zakończyć cytatem z „Małego Księcia”: „Księgi geografii są księgami najbardziej cennymi ze wszystkich ksiąg. Nigdy nie tracą aktualności. Bardzo rzadko zdarza się, aby góra zmieniła miejsce. Bardzo rzadko zdarza się, aby ocean wysechł. My opisujemy rzeczy wieczne”... To się chyba zgadza, prawda? Tak, wielu zresztą ludzi wielkich miało sentyment do geografii. Immanuel Kant na przykład powiedział, że „nic nie jest w stanie tak oświetlić umysłu ludzkiego, jak geografia”. I ja się z tym zgadzam.

Kaja Rostkowska


12

Radio Index

LUTY 2011

► oGrom kultury

"oGrom kultury" możecie usłyszeć w każdy wtorek o 21.00. Audycję prowadzą Monika Kotowicz - autentyczna, szalona dziennikarka (oj, dyplomatycznie powiedziane... - przyp. red.) i Marcin Gromnicki - spiker o usposobieniu polarnego misia (ciekawe z której strony - przyp. red.). Z wykształcenia muzycy, z zamiłowania radiowcy. W programie mają miejsce zjawiska typu: relacje z zielonogórskich koncertów szeroko pojętej muzyki, występów kabaretowych, przedstawień teatralnych czy wystaw. Często też studio odwiedzają goście - studenci lub absolwenci UZ mający zakręty w artystyczną stronę. Oprócz mówienia, zdarza im się na antenie zagrać, zaśpiewać lub... coś zmalować.

Między prowadzącymi jest dobry kontakt

W "oGromie kultury" na stałe gości kącik "Znanych nieznane dźwięki". W nim możecie usłyszeć mniej rozpoznawalne piosenki ważnych dla muzyki popularnej wykonawców. Opowiadamy też słuchaczom o instrumentach muzycznych. Istotna jest tutaj żartobliwa i daleka od akademickich reguł forma tegoż (ładnie napisane, prawda jest bardziej wyrazista;) - przyp. red). A jest co poznawać... Flugelhorn, suzafon czy ukulele? Już niedługo te nazwy będą tak oczywiste jak fortepian. Dobrze wyważona dawka kultury nie dość, że nie szkodzi, to i potrafi dopomóc. O właściwe proporcje, niczym wprawni aptekarze, dbają autorzy programu (na zdj. obok). REKLAMA

Monika i Marcin to najbardziej dopasowany-nie-dopasowany duet radiowców - przyp red. ;)


Kultura - Muzyka wywiad

LUTY 2011

13

Nie taki jazz straszny Jazz - muzyka smutnych panów w garniturach, dmuchających w "trąby", szarpiących wielki kontrabas i zamiatających miotłami po bębnach. Dość obiegowa to opinia i dla muzyki tej wielce krzywdząca. Ale i ja niegdyś jazz tak sobie wyobrażałem. Tymczasem potrzeba niewiele aby zaprzyjaźnić się z tymi dźwiękami. Wtedy nagle okazuje się, że smutni panowie zrzucają ciasne garnitury na rzecz t-shirtu w paski, hawajskiej koszuli czy wręcz lekarskiego fartucha (!). Generując przesterowane dźwięki na gitarach albo przewieszając przez ramię przenośny syntezator, emanują witalnością z dołączonym firmowym, amerykańskim uśmiechem.

▪ Niezwykły flirt Weźmy pod lupę twory o nazwach "acid" i "nu" - czyli jazzowe dźwięki mocno flirtujące z elektroniką i nowoczesnymi

Przemawiają do Ciebie piosenki Stinga bądź Anny Marii Jopek? Mają w sobie dużo jazzowych naleciałości. Pójdź więc dalej i sięgnij po Pata Metheny`ego (zdj. obok). ▪ Przekonasz się w lutym

fot. Wikipedia.pl

Moja przygoda z muzyką jazzową zaczęła się od... rocka. Uważam, iż jest on wspaniałym punktem wyjścia do jazzu, a oba te gatunki częstokroć mają ze sobą wiele wspólnego. Wyobraź sobie, drogi Czytelniku, wielkie drzewo gdzie z jednego pnia wyrasta niezliczona liczba gałęzi. Każda z nich to jakiś określony styl muzyczny. Jazz zajmuje tutaj sporo miejsca, będąc totalnie wielobarwnym zjawiskiem. Rock i jazz ? Jak najbardziej... jedną garścią z tego, drugą z tamtego i powstaje bardzo przebojowa fuzja, czyli gatunek fusion. Na rockowym lub funkowym rytmie opierają się chwytliwe tematy (melodie), a fudamentem tego jest jazzowa harmonia (nie mylić z akordeonem :) ), czyli po prostu akordy. Takimi przebojowymi klasykami są np. utwory: "Birdland" Weather Reaport, "Spain" Return To Forever czy "Chameleon" The Headhunters . Jeśli marchewka zawiera witaminy, a śnieg - wodę, to wymienione tytuły zawierają potężną dawkę pozytywnych emocji, podanych w przystępnej formie.

rytmami. Warto posłuchać jak grają najlepsi w tej dziedzinie: US3, Tab Two, St. Germain muzyka nie tylko do słuchania, ale i jak najbardziej do tańca. A jeśli już kolaboracja, to na całego - częste są np. mieszanki z gorącymi rytmami latynoskimi (tutaj warto sięgnąć po pana, który nazywa się Gato Barbieri - autor muzyki do "Ostatniego tanga w Paryżu", czy ognistego trębacza Arturo Sandovala). Idąc dalej - z jazzem dobrze rozumie się nurt world music, szczególnie w afrykańskim wydaniu (genialny, kameruński basista Richard Bona). Z kolei nasz wspaniały saksofonista, Zbigniew Namysłowski, nagrał udaną płytę z góralami. Jak więc widać panuje tutaj pełna wolność i różnorodność. Jeśli muzy-

ka jest rodzajem osobistej i szczerej wypowiedzi artysty, to nie znosi ona stagnacji. Zyskują na tym nasze spragnione dźwięków uszy. ▪ Jazz to nie lans Co może Tobie, Czytelniku, dać słuchanie jazzujących dźwięków? Są tacy, którzy uważają wyjście do filharmonii, teatru czy na koncert jazzowy za rodzaj lansu, blichtru. Daje to poczucie wzniosłości. Na szczęście są to chyba nieliczne jednostki. Ale owo "podniebne" uczucie może mieć i pozytywny wydźwięk. Wgryzanie się w miękkie brzmienia i odkrywanie coraz to nowych struktur w kompozycjach znakomitych artystów przynosi duzo frajdy.

Niesamowitą radość i satysfakcję przynosi chłonięcie twórczości muzyków w trakcie ich występu. Tutaj podstawą jest improwizacja, a więc wiąże się z tym wzajemne oddziaływanie na siebie i muzyczne odloty na pozaziemską orbitę. Dobre koncerty, w czasie których emocje wykonawców udzielają się publiczności, są naprawdę magiczne. Chcesz się przekonać? Taka okazja nadaży się już za kilka chwil. 17 lutego w Zielonej Górze zagra jeden z najlepszych europejskich skrzypków jazzowych, lubuszanin Adam Bałdych. Towarzyszyć mu będzie nie mniej znakomity zespół Damage Control. Rozimprowizowane, niekiedy ostre dźwięki zahaczą o opisywane powyżej, współczesne stylistyki. Koncert będzie miał miejsce w Piekarni Cichej Kobiety. Warto sprawdzić przystępność tej, z pozoru tylko, trudnej muzyki. Marcin Gromnicki marcingromnicki @index.zgora.pl


14

Kultura Muzyka- recenzja

LUTY 2011

Za czwartym razem Brytyjskie granie inspirowane Joy Division spisywano na straty. Po śmierci naturalnej Interpol i spadku formy Editors krytycy z Wysp zaczęli gorączkowo szukać kolejnej grupy z wokalistą o przejmującej, głębokiej barwie i z melodyjnymi, gitarowymi utworami. Musieli wydać okrzyk radości, gdy usłyszeli „To Lose My Life…”, debiut White Lies. Teraz grupa powraca z płytą „Ritual”, która w zasadzie jest identyczna jak „jedynka”. Tylko czy to źle? Po międzynarodowym sukcesie debiutanckiego White Lies stanęli przed dość dużym problemem: rozwijać się i eksplorować nowe muzyczne lądy, czy może zaspokoić popyt na brzmienia z pierwszego krążka? W końcu sobie przypomnieli – „aaa, przecież my gramy w takim stylu, że nijak nie da się nic tu zmienić!”. I po kłopocie – zaserwowano nam po prostu 10. kolejnych, gitarowych numerów, które gdzieś już słyszeliśmy. Tyle, że w tym konkretnym przypadku to nie przeszkadza. „Is Love”, „Bigger Than Us”, czy „Bad Love” po-

zwalają wierzyć, że nawet wytarte schematy potrafią zabrzmieć świeżo. White Lies urzekają melodyjnością i sprawnością w komponowaniu przyjemnych, choć

niebanalnych piosenek. „Ritual” to album przemyślany i poukładany, z prawdziwie profesorską rutyną, choć słychać tu młodzieńczy nerw i radość z grania. Wszystko tu sprawia wrażenie stosownego i na miejscu, każdy element do siebie pasuje i… właśnie w tym problem. Kiedy już przesłuchacie płytę po raz pierwszy z ciekawości, po raz drugi z radości i po raz trzeci, by się nim cieszyć, okazuje się, że najnowsze dzieło White Lies za czwartym razem nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Mi osobiście brak sza-

leństwa, brak czegoś, co sprawi, że „Ritual” nie będzie sprawiało wrażenia dobrze odrobionej pracy domowej, a raczej efektu burzliwego procesu twórczego. Brak krwi, potu i łez. Lubię nowy album White Lies. Podobają mi się proste i zapamiętywane partie gitar piosenki o miłości i jej braku. Do tego cieszę się, że ich kawałki są grane w radiu i zdecydowanie jest to płyta dobra. Czy „Ritual” jest tylko dobre, czy aż dobre – oceńcie sami. Michał Stachura

MR. BIG „What If...”

Muzyka rockowa jest podobno w odwrocie. Coraz mniej jej w mediach, nowo powstające kapele grają zazwyczaj miałko i mało interesująco. Wielu z rozrzewnieniem spogląda na klasyków gatunku, którzy zeszli ze sceny... Ale wielu z nich na szczęście wraca!

Do nich można zaliczyć Mr. Big, którzy po latach niebytu nagrali powrotną płytę „What If...” i to na dodatek w oryginalnym składzie z Paulem Gilbertem na gitarze. W takich wypadkach pojawia się zazwyczaj pytanie, czy dziadkom po prostu skończyła się kasa na rachunki, czy naprawdę cały czas chcieli wspólnie grać, ale przez różne zawiłości przemysłu muzycznego i niedojrzałość musiało to się w pewnym momencie skończyć. Tutaj chyba ma miejsce druga wersja wydarzeń, bo „What If...” to naprawdę bardzo dobry album! Jest on przede wszystkim bardzo zróżnicowany i dużo się tam dzieje. Można by rzec, że Gilbert i koledzy postanowili pokazać, że nie są zgredami, którzy nie potrafią pójść z duchem cza-

su, ale jednak mają ogromny szacunek do swych korzeni. Symptomem nowoczesności mogą być chociażby otwierający krążek, singlowy „Undertow” albo „Nobody Left To Blame”, w których ciężkie riffy są równoważone przez klimatyczne zagrywki. Także głos Erica Martina, który przez te wszystkie lata ani trochę się nie zmienił, jest w tych utwo-

rach przepuszczany od czasu do czasu przez jakieś dziwne efekty wokalne. Tak czy inaczej Mr. Big brzmi w takiej postaci całkiem dobrze, a totalny czad jest kiedy zaczynają grać na klasyczną modłę! Takie utwory jak „American Beauty”, „I Get The Feeling” czy „Once Upon a Time”, ze świetnym refrenem to prawdziwe rockowe hiciory. Z kolei taki „Still Ain’t Enough For Me” ma w sobie wręcz heavy metalową energię i dynamikę, głównie za sprawą sekcji rytmicznej. Ciekawie przedstawia się również „Around The World”, zwłaszcza dla fanów talentu gitarowego Paula Gilberta, który wycina tu na swoim wiośle niesamowite rzeczy, wdające się też w solówkowe pojedynki z basistą Billy’m Sheehanem. Mr. Big jednak i tu nie za-

pomina, że jest kapelą rockową, a nie jazzową i numer ten nie jest pozbawiony wielkiej przebojowości. Jest także ballada „Stranger In My Life” i udowadnia ona, że tego typu utwory wciąż są mocną stroną zespołu. Same utwory to jedno, ale jest jeszcze ich produkcja. Ta również może się podobać, gdyż jest nowoczesna, ale nie pozbawiona rockowego brudu i zadzioru! Mr. Big po raz kolejny potwierdził, że owa nazwa do nich pasuje! Płyta „What If...” pokazuje także, że rock wcale nie umarł. A że jest go obecnie mniej na afiszu? Cóż, przygotowanie udanego szturmu wymaga w końcu wycofania się na jakiś czas od zgiełku. Michał Cierniak


Muzyka

LUTY 2011

Do usłyszenia THE STREETS „Computers and Blues” Wymykający się wszelkim klasyfikacjom muzycznym The Streets dowodzony przez Mike’a Skinnera powraca! I stara się połączyć nowoczesność z „oldskulem”, o czym może świadczyć tytuł ich nowej płyty. Będzie ona zarazem ostatnim krążkiem tego projektu. Tak przynajmniej oznajmił sam lider, który podobno ma już serdecznie dość tego, co dzieje się w przemyśle muzycznym. Albumem „Computers and Blues” powinni zainteresować się zwłaszcza ci, którzy nigdy nie byli w Berlinie, a zawsze chcieli tam pojechać. Skinner oznajmił, że... brzmi on jak stolica Niemiec. Premiera: 7 lutego ROXETTE „Charm School” Chyba nie ma osoby, która nie znała kawałka jak „It Must Have Been Love”. Jego twórcy, szwedzki duet Roxette, po latach absencji na scenie spowodowanej chorobą wokalistki Marie Fredrikson, poczęstują nas nowym albumem w Walentynki. Biorąc pod uwagę, że większość ich numerów dookoła „walentynkowych” klimatów oscyluje, możliwe, że już w dniu premiery album pokryje się platyną! Premiera: 14 lutego HOOVERPHONIC „The Night Before” Niedawno od Hooverphonic odeszła wokalistka Geike Arnaert, której głos był znakiem firmowym tej kapeli. Fani drżeli o ich przyszłość, ale jak się okazuje niepotrzebnie, gdyż reszta składu szybko znalazła inną panią od śpiewania. Jest nią Noemie Wolfs, która, zdaniem wielu, spisuje

się jeszcze lepiej od swej poprzedniczki, a każdy z utworów na „The Night Before” to potencjalny hit. Czy Belgia doczeka się kolejnego symbolu po Smerfach, czekoladzie i piwie? Premiera: 14 lutego MARILLION „Live From Cadogan Hall” Dawno ci weterani rocka progresywnego nie uraczyli nas studyjnym albumem, oj dawno! I nie można tego zrzucić na podeszły wiek i że sił już nie mają, bo jakoś koncerty grać mogą. Oprócz tego, że je grają, to także nagrywają. Na „Live From Cadogan Hall” możemy wysłuchać „Less Is More” - ostatni studyjny album Marillion w wykonaniu koncertowym. Na deser panowie proponują nam zestaw swych największych hitów, ale w wersji akustycznej. Materiał ten dostępny będzie też na DVD. Premiera: 21 lutego BEADY EYE „Different Gear, Still Speeding” Pamiętacie jeszcze taki zespół jak Oasis? Był kolejnym dowodem, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, gdyż doszło w nim do rozłamu przez konfliktowe charaktery braci Gallagherów – Noela i Liama. Ten drugi odgrażał się co 5 minut, że założy zespół, który powali Oasis i jego brata na łopatki i... Beady Eye faktycznie ma potencjał, by to uczynić. Polubią go bowiem fani Oasis, a także miłośnicy starego rock’n’rollowego czadu, którego na „Different Gear...” jest sporo. Doczekamy się riposty Noela? Premiera: 28 lutego Oprac. Michał Cierniak

15

INDEX LISTA Notowanie nr 78 (sobota, 05.02.2011.)

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Cherry Frozen What You Want Alexis Jordan Happiness Lavive No Time For Sleeping Dżem Do Przodu Radio Killer Be Free Hurts Wonderful Life Michael Jackson Hold My Hand Duck Sauce Barbra Streisand ATB Twisted Love Airplay Bruce Springsteen Because The Night

Głosuj na www.index.zgora.pl Jak zostać gwiazdą show bizensu? Trzeba mieć znajomości lub wziąć udział w telewizyjnym castingu. Tak zrobiły dziewczyny z zespołu Lavive, które wygrały niemiecką edycje programu "Popstars" Ich pierwszy album "No sleep" promuje singiel "No Time For Sleeping". Pozostając w temacie castingów jakis czas temu na index liste trafila Alexis Jordan. Jej singiel "Happiness" podbił serca fanów na świecie. Oprócz tego, że spiewa gra również w serialach komediowych. Od dwóch tygodni liderem index listy jest Cherry Frozen.

REKLAMA

Mateusz Kasperczyk, Audycja "Index Lista", sobota, godz. 18:00


16

Cover Story

LUTY 2011

Well, well, well... done!

Duffy jest jedną z najpopularniejszych wokalistek ostatnich lat. W ubiegłym roku ukazał się jej drugi album “Endlessly”, na którym współpracowała z legendarnym Albertem Hammondem czy grupą The Roots. Swoim pięknym czarnym głosem udzieliła wywiadu dla Radia Index. Szkoda, że nie możemy do gazety dołączyć mp3. Ale możecie kupić "Endlessly"!

Podobno po zakończeniu promocji twojego debiutu "Rockferry" myślałaś o zakończeniu kariery. Co spowodowało, że postanowiłaś ją jednak kontynuować? Siedziałam po zakończeniu całego tego zamieszania promocyjnego związanego z ostatnią płytą i myślałam sobie "co dalej?". Wtedy facet z mojej wytwórni A&R powiedział mi “nie sądzę by cokolwiek mogłoby cię teraz powstrzymać, więc zrobisz to na co masz ochotę i to będzie w porządku. Zaufaj po prostu sobie". W ten sposób udało mi się podjąć decyzję o kontynuacji kariery.

Płytę "Endlessly" stworzyłaś wraz z Albertem Hammondem. Jak doszło do twojej współpracy z tą legendą muzyki? Cóż, zdecydowałam... Chociaż nie! Tak naprawdę podjęcie współpracy z Albertem Hammondem wcale nie było do końca moją decyzją i w ogóle gdy patrzę na moje życie to mało który mój wybór był do końca podjety samodzielnie i to jest naprawdę przerażające. Także poznanie Steve’a Bookera, który napisał muzykę do "Mercy" było dziełem przypadku, więc sprawia to, że czasem czuję się bezsilna, bo widzę jak wiele zależy

od losu. Albert zobaczył mnie w jednym z programów telewizyjnych, który oglądała jego żona. Gdy pojawiłam się ja, zawołała "Szybko Albercie, chodź zobaczyć tę dziewczynę! Ona brzmi jak murzynka!". Przykułam uwagę obydwojga i wydawali się być pod dużym wrażeniem. Albert zatem zrobił sobie w pewnym sensie przerwę w emeryturze dzwoniąc, aby umówić się ze mną na spotkanie. W programie, w którym mnie zobaczył, śpiewałam kilka utworów i chyba spodobało mu się, że są w klimatach, w których on sam tworzył. Spotkaliśmy się za-

tem w Los Angeles w okolicach gali rozdania Grammy i pamiętam, że nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co się dzieje! Albert bardzo miło mnie zaskoczył swoim ciepłem i miłością do muzyki, a także jego muzycznym pochodzeniem. To było niesamowite! W końcu ten człowiek napisał tyle wspaniałych piosenek, a ja sobie gawędzę z nim po przyjacielsku! Adresujesz swoją płytę do konkretnej grupy osób? Jak długo zastanawiałaś się nad kierunkiem muzycznym, który chcesz na niej obrać?


Cover Story

LUTY 2011 Chcę dotrzeć do jak największej liczby osób. Z czasem zdajesz sobie sprawę, że w przemyśle muzycznym sukces jest niekiedy mylnie odbierany. Wcale nie jest źle sprzedawać dużo płyt, bo to oznacza, że ludzie pozytywnie reagują na to co robisz. Czy zastanawiałam się nad kierunkiem, w jakim pójdzie moja muzyka na nowej płycie? Po prostu spontanicznie robiłam to, z czym moim zdaniem będę czuła się najlepiej. Wszystkie elementy, które pojawiały się podczas pracy nad materiałem na "Endlessly" wprawiały mnie w dobre samopoczucie i oto jestem ponownie ze skończoną płytą. Jak złapałaś kontakt z chłopakami z The Roots, którzy także brali udział w nagrywaniu "Endlessly"? Zainteresowałam się The Roots jakieś 4 lata temu. Moje płyty rozporowadzała niezależna wytwórnia Rough Trade i pewnego dnia puścili mi kawałek "The Seed". Następnie Albert zobaczył zespół w programie Jimmy’ego Fallona i powiedział "Widziałem taką jedną kapelę w amerykańskiej telewizji i byli niesamowici!". Poprosił mnie wtedy, bym ich sprawdziła, a ja o mało co nie padłam trupem, gdy okazało się, że chodzi o The Roots! Zatoczyło się zatem koło od mojego marzenia do pomysłu Alberta. Wykonałam zatem telefon i spytałam "czy dałoby radę, aby zaprosić do studia cały zespół?" i w tydzień od tamtej rozmowy byłam w Stanach na sesji nagraniowej z nimi. O czym jest kawałek "My Boy"? "My Boy" to pierwszy kawałek na “Endlessly”. Jest on odrobinę ironiczny. To taki moment, bym wczuć się w samą muzykę. Co jest dla ciebie najważniejsze przy tworzeniu twoich piosenek? Robię muzykę tak, aby

każdy mógł się nią cieszyć. Nawet nie zastanawiałam się nad innymi kierunkami. Wiedziałam tylko jedno – chcę aby to wypaliło, bo spędziłam nad tym lata. Wszystko nagle eksplodowało, wszędzie fajerwerki i to było niesamowite doświadczenie. Miałam dużo szczęścia, że mogłam dotrzeć w wiele ciekawych miejsc, gdzie jest mnóstwo

ry jest bardzo skoczny. Keeping My Baby jest trzecim utworem z płyty. To taki numer z wpływami disco i soulu, który, mam nadzieję, zachęci ludzi do tańca, aby opędzić się od złych wspomnień... złamanych obietnic, nieudanej miłości itd. A co byś powiedziała o utworze "Well, Well, Well"?

"Szybko Albercie, chodź zobaczyć tę dziewczynę! Ona brzmi jak murzynka!" wspaniałych ludzi i wydaje mi się, że niektórzy o tym zapominają. Jest facet w sklepie z płytami, który sprzedaje te albumy, jest dj radiowy, który napradę kocha to, co robi, jest człowiek, który wiesza plakaty na ścianach w swoim pokoju i uważam, że są to wspaniali ludzie, bo mają pasję, nieważne, czy żyje we Francji, Niemczech czy w Amsterdamie. Na "Endlessly" można wyróżnić utwór “Keeping My Baby”, któ-

Sądzę, że ta piosenka jest bardziej osobista, bo ja sama nieco dojrzałam. Nie podchodzę do siebie już tak serio jak kiedyś. Nie to, że kiedyś brakowało mi dystansu do siebie, ale kiedy jest się młodym, ambitnym i zdesperowanym, wtedy wiele rzeczy bierze się zbyt poważnie. Kiedy jednak znajdzie się swoje własne miejsce na Ziemi, niezależenie czy jest się pielęgniarką, maszynistą, lekarzem, prawnikiem czy nauczycielem, nie jesteś w stanie totalnie się odprężyć dopóki się

17

tam nie znajdziesz. Związane jest z tym zachowanie samego siebie. Jest to bardzo ważna rzecz, bo upewniasz się, czy już się ustabilizowałeś. Obecnie czuję się nieco bardziej ustabilizowana, niż wtedy, gdy zaczynałam. Mam wrażenie, że mogę być bardziej odprężona i otwarta. Tytuł płyty "Endlessly" jest dosyć intrygujący. Powiedz o czym jest sama piosenka o tym tytule? Endlessly to utwór tytułowy z nowej płyty. Jest o tęsknocie i wyczekiwaniu, więc powinien spodobać się niektórym samotnym sercom, które gdzieś tam zyją. Czy twoim zdaniem Duffy sprzed "Rockferry" bardzo różni się od obecnej Duffy? Po sukcesie pierwszej płyty, kiedy całe to zamieszanie związane z moją osobą się zakończyło, zdałam sobie sprawę, że zostałam zupełnie sama. Wiesz, wcześniej jeździłam po całym świecie z zespołem ludzi, którzy byli ciągle dookoła, a gdy było po wszystkim tak naprawdę były ze mną tylko moje dwa koty. Pomyślałam sobie więc "i co teraz?". Nie wiem zatem, czy brałabym się za muzykę, gdyby chodziło mi o osobiste dowartościowanie się. Po drodze otrzymujesz przecież tak fantastyczną nagrodę, jaką jest spotkanie z ludźmi, którzy mówią "twoja piosenka naprawdę mnie dotknęła" albo “tańczyliśmy na naszej pierwszej randce do twojej piosenki. Liczą się tak naprawdę takie drobiazgi. Czuję się dokładnie tak samo jak kiedykolwiek wcześniej. Wciąż jestem na równi tak desperacko ambitna, wrażliwa itd.... a zarazem po prostu szczęśliwa, że mogę poświęcić się muzyce. Rozmawiał Michał Cierniak metalizacja@index.zgora.pl


18

LUTY 2011

Wywiad

"Chyba mnie znasz" Popularność zdobył biorąc udział w programie „Fabryka Gwiazd”, ale w naszym regionie dał się poznać nieco wcześniej jako wokalista grupy Terminal. Od pewnego czasu działa solo, a w tym miesiącu ukaże się jego debiutancka płyta. Przemek Puk, bo o nim mowa, w styczniu powrócił z singlem „Niezapomniany” - i o nim, a także o paru innych sprawach opowiedział w poniższym wywiadzie. O czym jest twój utwór „Niezapomniany”? Kogo, lub co w ten sposób określasz? Każdy może sobie coś przypisać do swojej historii życiowej. Ja akurat miałem na myśli uczucie, które panowało w moim sercu, gdy powstawał ten utwór. Chodzi o niezapomniane uczucie pierwszego spotkania, pierwszego zauroczenia itd. Myślę, że trzeba w tą stronę kierować swoje myśli, żeby to miało jakiś sens. Niezapomniany może być także artysta, czyli ja. Wraz z nowym rokiem próbuję odświeżyć swoją twórczość... Po dość długiej, kilkumiesięcznej przerwie, spowodowanej zmianą managementu postanowiłem na początku roku wydać pierwszego singla i to właśnie on. Czy jest to twoim zdaniem najlepszy z twoich singli? Przypomnijmy, że wcześniej ukazały się jeszcze dwa – „Ocean Łez” i „Chyba mnie znasz”. Nie wiem czy najlepszy, na pewno nie będę tutaj kategoryzował. Jest to kolejny mój singiel i tak samo go traktuję jak wszystkie inne. Kocham go tak samo jak dzieci, bo wszystkie moje utwory to tak jakby moje dzieciaki. Powstają praktycznie codziennie, ale nie każdy ma szansę wyjść na zewnątrz. Ciężko mi zatem powiedzieć... Do mojego nowego utworu powstaje teledysk, więc może o nim porozmawiamy? Oczywiście! Tego właśnie doty-

pana Edwarda Gramonta. Tam właśnie rozstawiliśmy się z zespołem, porozkładaliśmy dużo kabli, instrumentów i zaczęliśmy grać i śpiewać bardzo głośno. Bardzo chciałem podziękować panu Edwardowi, że nam udostępnił pomieszczenie. W teledysku jest jeszcze pani Magda – nasza aktorka, która pomaga nam i występuje w teledyskach już od jakiegoś czasu. Myślę, że to będzie też nasza karta przetargowa na przyszłość i nasz znak firmowy, ale to się wszystko okaże.

czy następne pytanie, jakie chciałem ci zadać. Jak on wygląda i w związku z tym, że jest on już jakiś czas w sieci, powiedz, jakie są opinie internautów na jego temat? Tak. Dokładnie od 5 stycznia można znaleźć ten klip w internecie na różnego rodzaju portalach. Jak on wygląda i jakie opinie? Ciężko mi powiedzieć. Coś tam widziałem, nie ukrywam. Czasami wieczorem, kiedy

kładę się spać zerknę sobie zobaczyć, co tam się dzieje... Jest całkiem pozytywnie, to buduje i pomaga tworzyć nowe rzeczy. Oczywiście jak wszędzie są też negatywne komentarze, ale tych nie czytamy, te omijamy i w ogóle się nimi nie przejmujemy, robimy nadal swoje. Teledysk był kręcony w dwóch miejscach – w Bielicach, w takich fajnych wyremontowanych loftach oraz w nowosolskim lubuskim teatrze

Powiedz teraz, Przemku, kilka słów o takim programie jak „Fabryka Gwiazd”. Jak wspominasz swój udział w nim i czy twoim zdaniem bardziej ci on pomógł, czy zaszkodził w dalszej karierze? Wspominam bardzo dobrze, choć muszę przyznać, że nie było to proste. Było to bardzo trudne, ale bardziej z przyczyn, powiedziałbym, technicznych. Czy pomógł? Myślę, że tak! Zawsze warto pokazać się szerszej publiczności. W tym właśnie przypadku pomaga telewizja, poniekąd później pomaga także radio... To jest najważniejszy moment, żeby szersza publiczność usłyszała o artyście, dla mnie to było bardzo ważne. Teraz tak naprawdę to wszystko zależy już ode mnie, czy będę kontynuował tą swoją twórczość i swoje istnienie, a może usiądę i będę czekał na sygnał z zewnątrz czy ktoś się odezwie. Ja akurat tak nie robię. Staram się


Wywiad

LUTY 2011 brać wszystko w swoje ręce i robić to sam, bo nic się nie zrobi za mnie. Wcześniej brałeś udział w programie „Droga do Gwiazd”. Czy twoim zdaniem wobec tego takie, nazwijmy to, „wokalne reality show” są jedynym sposobem dla młodych artystów na szersze zaistnienie? Chyba nie są. Można wykombinować coś innego... Tak mi się przynajmniej wydaje, ale nic innego mi nie przychodzi do głowy, stąd moja obecność w takich programach. Ja próbowałem zaistnieć w taki sposób. Z tym że to też jest zależne od tego, co kto chce osiągnąć. Jeśli ktoś chce grać, powiedzmy, muzykę jazzową, to nie musi być aż tak znany w Polsce, nie musi być na wszystkich portalach internetowych i nie musi mieć milionowej „klikalności”. Wystarczy mu to, że usiądzie sto osób i powie „super zagrałeś tą partię”. W naszym wypadku jest nieco inaczej, tak samo jak innych produktów popowych czy... można śmiało powiedzieć komercyjnych, czego nie uważam za złe. Niektórzy boją się tego słowa, a jeśli już go używają, to myślą, że to jest wstyd. Wcale to nie jest prawda, bo to jest normalny produkt. Muzyka, utwory mają swoją ramę w której się mieszczą i ja właśnie, w niej jestem. Nie robiłbym też tego, gdybym tego nie czuł tak naprawdę. Czuję tą muzykę i wcale się jej nie boję ani nie wstydzę. Zanim rozpocząłeś karierę solową, śpiewałeś w grupie Terminal. Powiedz zatem, czy słyszałeś ich debiutancki album, który ukazał się w ubiegłym roku i co o nim sądzisz? Bardzo szczerze im kibicuję! Mam również ich krążek. Te utwory to są także po części moje dzieci, to są moje melodie... Uważam, że chłopaki zrobili to bardzo dobrze. Chciałbym mimo wszystko w tym uczestniczyć nadal, ale nasze

drogi się rozeszły. To jednak nie szkodzi. Cały czas kontaktujemy się ze sobą, może nie wszyscy, ale możemy czasami o tym porozmawiać... Podoba mi się to, co zrobili i dopięli chyba swego, bo zrobili tą płytę naprawdę fajnie i nagrali dobry materiał. To może wspólna trasa kiedyś? Wspólna trasa? Tylko kto przed kim miałby grać support? Wymiennie, tak jak to bywało nieraz z niektórymi większymi zespołami. No, może tak (śmiech).

A lepiej gra ci się solo czy w pełnoprawnym zespole takim jak Terminal właśnie? W zespole jest zupełnie inna magia. W takim zespole jak Teminal, czy jakimkolwiek innym, kryje się jakaś ekipa, która żyje ze sobą. W przypadku Przemka Puka jest to moja głowa, która myśli, kombinuje i informuje później resztę, że zrobimy to i to albo pojedziemy zagrać tam i tam. W przypadku zespołu „typowego” wszystko to tworzy się razem i to jest jakby ta różnica. Nie mogę powiedzieć, że było mi źle w Terminalu i nie mogę powiedzieć, że jest mi źle w obecnej sytuacji. Jestem frontmanem i chyba o to mi zawsze chodziło. Powiedz na koniec kilka słów na temat twojej debiutanckiej płyty, która ukaże się w lutym. Jak ona będzie brzmieć? A może

masz już jakieś plany koncertowe związane z jej promocją? Tak. Płyta ukaże się pod koniec lutego. Będzie brzmiała zróżnicowanie, bo tak naprawdę jest tam kilka gatunków muzycznych. Nie ograniczałem się do samego popu, rocka, r’n’b czy łączników, dlatego będzie nazywać się „PUK Collection”, bo

19

chodzi o koncerty, to trudno powiedzieć, bo wszystko jest jeszcze na etapie planowania, a ja nie lubię mówić o czymś, co jeszcze nie jest dopięte na ostatni guzik, więc wstrzymam się. Na pewno zagramy w Lubuskim, na pewno w Zielonej Górze już niebawem. Warto szukać informacji na stronie przemekpuk.com. Tam są wszystkie informacje, więc zapraszam – klikajcie, podbijajcie statystyki (śmiech)!

Michał Cierniak metalizacja @index.zgora.pl

jest to taka kolekcja moich myśli i dokonań muzycznych. Będą też remiksy „Chyba mnie znasz” i być może „Oceanu łez”, ale nie wiem jeszcze dokładnie, jeśli chodzi o ten drugi utwór. Chciałbym też, aby z tym wydawnictwem ukazały się teledyski. To jest jeszcze do zrobienia. Jeśli


20

LUTY 2011

Miasto Filmów

MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm

TOP 1

Piękno i niepokój

O czym jest najnowszy film Darrena Aronofsky’ego? Czy opowiada o morderczej rywalizacji, walce umysłu z tym, co jest rzeczywiste, a co nie, czy może o dojrzewaniu i wyzwoleniu się potulnej (do czasu) córeczki spod skrzydeł apodyktycznej matki? Niezależnie od werdyktu, „Czary łabędź” to prawdziwa uczta dla ducha, ucha i - co najważniejsze - dla oka. Reżyser, który ma na koncie takie dzieła, jak „Requiem dla snu”, „Pi”, czy „Zapaśnik”, tak naprawdę nie musi się martwić o spieniężenie swych wysiłków. Etykieta „film Aronofsky’ego” przyciąga i będzie przyciągać oddaną rzeszę widzów, którzy chcą się dowiedzieć czegoś nowego o mrocznych zakamarkach swej osobowości. A jednak twórca nie spoczywa na laurach i robi, co tylko może, by nie zostać „tym facetem od Requiem dla snu”. Trzeba przyznać, że idzie mu doskonale. Oto mamy Ninę, młodziutką balerinę z Nowego Jorku, która staje przed życiową szansą. Ma zagrać główną rolę w nowej wersji „Jeziora Łabędziego” i to zaraz po zejściu ze sceny Beth Macintyre, dotychczasowej bogini baletu. Dodatkowo w nowym wydaniu zarówno „Biały”, jak i „Czarny Łabędź” ma być grany przez tę samą osobę... Podołać zadaniu będzie niezwykle trudno, dźwiga na plecach brzemię niespełnionej kariery matki, musi znosić nienawistne spojrzenia konkurentek i spełniać wyobrażenie Thomasa Leroya, reżysera spektaklu, o królowej łabędzi. Idealny materiał... na nudną kinową papkę z happy endem. Ale nie z Aronofskym za kamerą. Nie towarzyszymy bowiem bohaterce

W 108. minutach filmu Darren Aronofsky zmieścił tyle emocji, tyle piękna i niepokoju, że do widza jeszcze przez jakiś czas po seansie dociera, co właśnie widział. w drodze na szczyt. Kluczem do zrozumienia roli „Czarnego Łabędzia” okazuje się odnalezienie mrocznej strony osobowości Niny. Ta, dotąd poukładana i rozsądna, zaczyna powoli kierować się zmysłami i kaprysami, nie bojąc się sięgać po swe pragnienia za wszelką cenę. Obsada została dobrana idealnie. Natalie Portman o twarzy aniołka na ekranie dzieli i rządzi, Mila Kunis, która, jak

się okazuje, nie tylko mężczyzn potrafi doprowadzić do szaleństwa, bezbłędny Vincent Cassel... Nawet Winona Ryder na użytek tego filmu postanowiła zrobić wyjątek od reguły i nie irytuje widza każdym pojawieniem się na ekranie. Najważniejszą personą jest tu jednak reżyser. Aronofsky opanował sztuczkę, którą posiadł również Fincher, racząc nas nią często w niedawnym „The Social Ne-

twork”. Chodzi mianowicie o wytwarzanie napięcia i poczucia zagrożenia z pozornie niegroźnych, codziennych sytuacji. To uczucie, że „coś się za chwile stanie” towarzyszy nam przez cały czas trwania filmu i nie pozwala spokojnie wysiedzieć w fotelu. Wypadałoby już powoli zmierzać ku konkluzji, a ja nie wymieniłem nawet połowy rzeczy, które tu zachwycają. A co z porywającą muzyką, niesamowitą plastycznością obrazu, scenografią, odrealnieniem fabuły, brawurową żonglerką gatunkami i konwencjami... W 108. minutach filmu Darren Aronofsky zmieścił tyle emocji, tyle piękna i niepokoju, że do widza jeszcze przez jakiś czas po seansie dociera, co właśnie widział. Czy był w kinie na thrillerze, dramacie, trudnym filmie psychologicznym? Pytań jest więcej niż odpowiedzi, a twórca zapewne uśmiecha się pod nosem, widząc, jak staramy się to rozgryźć. Podpowiedź dał nam w filmie, w którym przez cały czas śledzimy główną bohaterkę, obserwujemy świat jej oczyma, po jakimś czasie stajemy się nią. Pytanie „o czym jest Czarny Łabędź?” zdaje się nie być trafne. A o czym chciałbyś, żeby był? Michał Stachura rocknoca@index.zgora.pl


LUTY 2011

TOP 2

▪ Jak zostać królem Historia dość niezwykła. Poznajemy pierwsze kroki księcia Yorku w wielkim świecie polityki, wojny i… jąkania. Albert nie potrafi swobodnie wypowiadać się publicznie. Skomplikowana sprawa, zwłaszcza że lada moment ma zostać królem Anglii, który swoją elokwencją ma poprowadzić kraj do zbliżającej się wojny z Hitlerem. Jego ostatnią nadzieją jest Lionel Logue – australijski specjalista od wymowy. Jego metody są niekonwencjonalne. Idealny przykład – zwraca się do króla "Bertie", sprowadzając go do swojego poziomu społecznego. Cały obraz zrobiony jest wbrew wszelkim hollywoodzkim standardom. Tempo jest niespieszne, dowcip inteligentny, obraz wysmakowany, choć chłodny. Do tego fantastyczna muzyka. Najważniejsze jest jednak aktorstwo. Colin Firth jest w życiowej formie i jedynie Jesse Eisenberg ze swoją kreacją w Social Network może odebrać mu Oscara. Paweł Hekman

Miasto Filmów

TOP 3

TOP 4

▪ Megamocny

▪ Turysta

Jak może mnie zaciekawić historia niebieskiego kolesia z wodogłowiem, który kumpluje się z gadającą rybą i próbuje podbić świat? Z taką myślą siadałem w fotelu kinowym… Tytułowy Megamocny to superprzestępca, a raczej jego parodia. Ciągle odnosi porażki ze swoim nemezis – Metromenem. Aż w końcu pewnego dnia pokonuje swego przeciwnika i zdobywa władzę nad miastem. Z kina wyszedłem uśmiechnięty. Ten film jest ciepły i zabawny. Dzieciaki mają świetną frajdę, a starsi równie dobrze się bawią. Zwłaszcza, że w filmie można znaleźć wiele nawiązań do ikon popkultury: przez Baracka Obamę na Dongi Kongu kończąc. Podobną sytuację miałem rok temu z „Klopsikami i innymi zjawiskami pogodowymi”, które także mnie zachwyciły. Warto dodać, że "Megamocny" to animacja autorów takich hitów, jak „Shrek”, "Madagaskar”, czy „Kung Fu Panda”.

Ricky Gervais, tegoroczny prowadzący Galę rozdania Złotych Globów, powiedział, że "Turysta" „musi być dobry, bo został nominowany, więc się zamknijcie!”. Dociekliwym polecam sprawdzić, co dodał po chwili… Film jak film, oczywiście do obejrzenia. Lekka, w miarę przyjemna produkcja. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie – przepiękne zdjęcia Wenecji, dla Panów oczywiście zmysłowa Angelina, a dla płci pięknej tym razem cichy i spokojny Johnny Depp. Tylko, że to wszystko za mało, żeby móc siedzieć w kinie wbitym w fotel, a przecież na to liczyliśmy! Zabrakło akcji, napięcia, intrygi. To produkcja, która na pierwszym miejscu stawia na aktorów (którzy wypadają bez szału), natomiast scenariusz i cała reszta zeszła gdzieś na drugi, trzeci, czwarty, czy dziesiąty plan. Polecam obejrzeć raz, lecz w przyszłości może niekoniecznie stawiać na domowej półce.

Piotr Kaźmierczyk

Paula Mościcka

LUTOWE PREMIERY W POLSCE

21

TOP 5

▪ Polowanie na czarownice

Nowy film z Nicolasem Cage’em to historia dwóch krzyżowców, którzy opuszczają krucjaty, gdyż nie mogą dłużej patrzeć i uczestniczyć w rzezi niewinnych osób w imię wiary. Po powrocie do Europy zostają zmuszeni do eskortowania podejrzanej o bycie wiedźmą dziewczyny na proces do odległego opactwa pod groźbą więzienia. Pomysł na fabułę całkiem dobry – szkoda, że jego puenta jest tak tendencyjna. Otóż „wiedźma” okazuje się demonem, który chce zgładzić świat za pomocą plagi i trzeba go powstrzymać. Niesmak po takim rozwinięciu akcji i sceny walki z mnichami – zombie rekompensują wspaniałe zdjęcia górskich krajobrazów oraz muzyka, cudownie potęgująca klimat. Szkoda, że Nicolas Cage aż tak zżył się ze swoim ostatnim jak do tej pory dobrym filmem, „60 sekund”, że najwyraźniej tylko tyle czasu poświęca na przeczytanie podsyłanych mu scenariuszy. Michał Cierniak

oprac. Piotr Kaźmierczyk

„Jak pozbyć się cellulitu” - komedia, reż. Andrzej Saramonowicz. Pełna wulgarnego humoru historia o kłamstwach i kobiecej przyjaźni. „Prawdziwe męstwo” - western. reż. Bracia Coen. Remake kultowego westernu w wykoniu braci Coen. „Miłość i inne używki” - komediodramat, reż. Edward Zick. Historia miłości Jake'a Gyllenhalla do chorej na Parkinsona Hathaway. „127 godzin” - dramat, reż. Danny Boyle. Historia młodego alpinisty ,który uwięziony próbuje w pojedynke walczyć o przetrwanie. „Dzień Dobry TV” - komedia, reż. Roger Michel. Historia podupadającego programu śniadaniowego z H. Fordem i D. Keaton.


22

Miasto Filmów

LUTY 2011

Filmowy wieczór zakochanych „Lepiej być nie może” Trudno wyobrazić sobie gorszy pomysł, niż obsadzenie Jacka Nicholsona w roli amanta. Jego, mówiąc oględnie, dyskusyjna uroda, nadaje się do tysiąca filmów, ale nie do komedii romantycznych. A ta dyskusyjna uroda jest jeszcze bardziej dyskusyjna, jeśli mówimy o Nicholsonie sześćdziesięcioletnim. Jeśli pozwala się komuś o twarzy seryjnego mordercy niemowląt zbliżyć się do siebie na odległość mniejszą niż pięć metrów, to znaczy, że ma dobry bajer. Coś zatem jest w starym Jacku, uwodzącym Helen Hunt. Sam film to typowa, trochę naiwna, lekka, bezinwazyjna komedia romantyczna. Opowieść o cierpiącym na nerwicę natręctw, antyspołecznym pisarzu jest jednocześnie prześmieszna, mądra i niesie pozytywne przesłanie każdemu brzydalowi – jeśli Jack może, to Ty też! "Między Słowami" Tokio. On – podstarzały i znudzony aktor . Ona – świeżo upieczona żona, młoda absolwentka filozofii. Obydwoje w obcym mieście, zupełnie innym świecie niż ten, do jakiego przywykli. Przypadkowe spotkanie w windzie przeradza się w niezdefiniowaną, ale bardzo bliską więź. Pozornie łączy ich tylko nuda, bezsenność i poczucie wyobcowania. Minimalizm, z jakim została opowiedziana ta niepozorna historia to istny fenomen. Sam tytuł już sugeruje, że to, co najważniejsze, dzieje się między słowami. Obraz snuje się leniwie. Muzyka jest wyciszona, choć genialnie dopasowana. Zdjęcia bardzo oszczędne, tak samo jak dialogi. Pomimo tego wszystkiego film aż kipi od emocji. To pozornie jedna z najprostszych historii, jaką można sobie wyobrazić a mnóstwo w niej ciepła i humoru. Duet Murray – Johansson jest do tego po prostu wyborny. Wszystko w bardzo onirycznej, nastrojowej oprawie. Przy lampce wina i świecach – ideał. "Kobiety pragną bardziej" To nie jest typowy film Walentynkowy, ale jest świetny, w dodatku to doskonały czas, żeby go obejrzeć! Nie jest to dramat, komedia, czy też romans, jak piszą dystrybutorzy. Dla mnie to film iście psychologiczny, który właściwie obnaża kobiety z tego, o czym myślą. Dlaczego on nie dzwoni? Po co komu identyfikacja numeru? Co znaczy, jeśli on nie chce ślubu? Dlaczego każe nam się wierzyć, że gdy facet udaje palanta to znaczy, że jest nami zainteresowany? I w końcu, dlaczego wmawiamy sobie nawzajem, że gdy nas rzuci, to tylko dlatego, że jesteśmy zbyt ładne, mądre lub dojrzałe emocjonalnie i przytłacza go nasz sukces? Zdecydowanie polecam obejrzeć zarówno kobietom, żeby zastanowiły się, dlaczego tak wariujemy, jak i mężczyznom, żeby w końcu przekonali się, co tym babom siedzi w głowach ;-) „W pogoni za Amy” Wyobraź sobie taką sytuację. Popadasz w zauroczenie piękną kobietą. Myślisz ,że jesteście dla siebie stworzeni. Patrząc na nią widzisz domek na przedmieściach ,gromadkę dzieci i waszego psa. Dzieci też są wasze. Ale niestety, wybranka twojego serca jest tak podobna do ciebie ,że też lubi kobiety. Bo jest lesbijką. Tak w skrócie przedstawia się historia „W pogoni za Amy”, filmu Kevina Smitha – autora „Dogmy” i „Sprzedawców”. Jak przystało na filmy spod znaku Jaya i Cichego Boba jest to wulgarna i perwersyjna komedia przepełniona żartami ze sfery seksualnej naszego życia oraz popkultury. Zakochanego w lesbijskiej autorce komiksów Holdena gra Ben Affleck ,a wspiera go Jason Lee jako jego przygłupawy, przepełniony homofobią przyjaciel. Do tego nie może zabraknąć Jaya i Cichego Boba. Jest to film ,w którym Cichy Bob ma najdłuższą kwestię dialogową w dziejach swoich występów filmowych. Jest to piękna i prawdziwa historia miłosna pozbawiona hollywódzkiego różu i plastikowości. Najlepszy film Kevina Smitha. "Kiedy Harry poznał Sally" Protoplasta wszystkich komedii romantycznych w znanym nam kształcie. Walentynkowy nastrój zapewni nie tylko piętrowa grzywa Meg Ryan, ale i zdecydowanie walentynkowa historia – czy możliwa jest przyjaźń (i tylko przyjaźń) między mężczyzną, a kobietą? Jeśli uważacie, że nie i chcecie to komuś udowodnić (być może mając w tym własny interes?)- pokażcie mu/jej ten film. Jeśli osoba ta nie będzie chciała z takiej intrygi wyciągnąć należytych wniosków, zawsze możecie razem uśmiać się do łez w scenie udawania orgazmu w kawiarni. Dobra, celna w dowcipach produkcja z jedną z najlepszych ról Billy’ego Crystala. Plus walor edukacyjny – jako że ponoć wszystko, co w kinie wydarzyło się przed „Avatarem”, to prehistoria. "Miasto Aniołów" Nazwisko Nicolasa Cage’a kojarzy się dziś tylko z kiepskimi filmami akcji. Ale wystarczy cofnąć się do 1998 roku żeby przekonać się, że nie zawsze tak było. Wciela się on tutaj w postać anioła – Setha, który zakochuje się w młodej lekarce. Uczucie jest tak wielkie, że postanawia wrócić do żywych, żeby ją poznać. Będąc już na „Ziemi”, musi nauczyć się żyć od początku. Cage’owi partneruje tutaj Meg Ryan – nadworna gwiazda komedii romantycznych, która na szczęście w tym filmie nie jest tak bardzo nijaka jak w większości produkcji. Nie byłoby w tym obrazie nic niezwykłego, gdyby nie doskonały scenariusz. Jest on zbudowany na utartych kliszach filmów miłosnych, ale dramatyzm w nim zawarty po prostu urzeka. Do tego idealne połączenie zdjęć i muzyki budujące cały klimat opowieści. Jestem pewien, że ta historia złamała niejednego twardziela i sprawiła, że uronił łzę w trakcie seansu. Oprac. Michał Stachura, Paweł Hekman, Paula Mościcka, Piotr Kaźmierczyk


Muzyka

LUTY 2011

23

Aj łil olłejs law ju

Walentynki to naprawdę szalony dzień, a to dlatego, że wszyscy... wariują z nerwów, bo nie wiedzą co sprezentować osobie, do której żywią uczucia. Może fajnym pomysłem byłoby napisanie piosenki? Że niby trudne? Bzdura! Patrzcie, ile piosenek o miłości powstało! Ważne jest, aby pamiętać o kilku zasadach. Zasadach, które są istotą dobrej piosenki miłosnej. Przede wszystkim słowa. Musi pojawić się „miłość” odmieniona przez wszystkie przypadki, ale najlepiej, żeby była jedna, tak jak w utworze U2 „One Love”. Wtedy nikt nam nie zarzuci, że mamy krótkofalowe zamiary wobec drugiej osoby. A jeśli już dodamy, że ZAWSZE będziemy kochać tę drugą osobę i przeciągniemy samogłoski w tym wyrazie niczym Whitney Houston w „I Will Alwaaaays Love Youuuu”, sukces murowany. W przypadku kobiet potrzebne są ciągłe zapewnienia, że dobrze REKLAMA

wyglądają. Zatem panowie, w waszych piosenkach musi znaleźć się zwrot „jesteś piękna”. Patrzcie na James’a Blunta – może i jego głos przypomina czasem nienaoliwione drzwi, ale wystarczyło, że wyśpiewał im „You’re Beautiful” i już wszystkim damom zmiękły kolana. Jeśli chcemy z kolei zabłysnąć znajomością języków obcych i popełnić piosenkę po angielsku, obowiązkowe jest użycie słowa „baby”. Należy jednak uważać, by nie przesadzić z jego ilością na sekundę, chyba że chcecie być bohaterami co drugiego demotywatora tak jak Justin Bieber. Jeśli "baby" pojawi

się raz na refren, powinno być ok. Poza tym, fajnie jest w piosence miłosnej wtrącić akcenty kardiologiczne, by potwierdzić żeście zdrowi jak rydze, jak np. w „Shape Of My Heart” Stinga albo pochwalić się, że jesteście dobrze sytuowani i stać was na telefon oraz korzystanie z niego, jak Stevie Wonder w „I Just Called To Say I Love You”. Gdy napiszemy już tekst, wypadałoby się zająć muzyką. Ciekawą sprawą z miłosnymi kawałkami jest to, że w większości są one rzewne, wolne i melancholijne. To tak, jakby ich autorzy nie cieszyli się do końca z faktu, że są zakochani... a może po prostu zdają sobie sprawę z tego, że miłość to nie tylko blaski? Nieważne, w każdym razie o dziwo takie „smutasy” odnoszą największe sukcesy. Czyżbyśmy jednak mieli w sobie coś z masochistów? Pamiętajcie zatem o ckliwej melodyjce, najlepiej zagranej na saksofonie jak chociażby w „Careless Whispers” George’a Michaela. Do tego przydałoby się także pianino, które dopełnia chwytania za serce. Wiedzieli o tym nawet Guns’N Roses pisząc „November Rain”. Przydałaby się też de-

likatna solówka gitarowa, aby nie było, że jesteśmy cieniasami, którzy nie potrafią grać na wiośle. Wszak to najbardziej romantyczny instrument wszechczasów. Serenady na czym najczęściej waszym zdaniem grano, hmm? Są też oczywiście kawałki miłosne, które są żwawe i skoczne. Takim wyjątkiem potwierdzającym regułę jest chociażby "Crazy in Love" Beyonce. Pamiętajcie jednak, że aby wasza propozycja odniosła podobny sukces, trzeba zatrudnić czarnoskórego rapera i zdobyć parę wypasionych bryk, a to w końcu dodatkowe koszta na kieszeń biednego studenta. Może wobec tego zostańmy przy standardach... Pamiętajcie jednak, że stworzenie takiego miłosnego hiciora może mieć także skutki uboczne. W końcu jeśli będzie to prawdziwy przebój, potem możecie mieć problem... z wyborem tej jedynej lub jedynego spośród milionów fanów waszego kawałka.

Michał Cierniak metalizacja@index.zgora.pl


24

Telewizja

LUTY 2011

Kochamy nowe seriale

cz. 2

Każdy, kto ma swój ulubiony serial, ma jakiś rytuał, który odprawia przy okazji zapoznania się z najnowszym odcinkiem. Obejrzenie trailera na chwilę przed, wyszukiwanie opinii w sieci zaraz po, oglądanie w tym jednym fotelu, z tą jedną osobą, z kawą, herbatą, sokiem malinowym. Lubimy jakoś łączyć swoje życie z istnieniami bohaterów. W tym miesiącu wspólnym mianownikiem są ich dramaty. Z dramatami jest jak z życiem – raz jest na wesoło, innym razem – są pełne akcji, jeszcze innym po prostu tragiczne. Ktoś mógłby pomyśleć, że szczyt męskich marzeń to skóra, fura i komóra. I samo szczytowanie, we względnie rozsądnych odstępach czasu. A jednak obserwując Hanka Moody’ego, bohatera „Californication”, przekonujemy się, że jest to osobnik dogłębnie nieszczęśliwy. W każdym odcinku serii ma przynajmniej jedną piękną niewiastę w łóżku. Często więcej. Jeździ czarnym Porsche, a jako pisarz (uznany), nie musi chodzi do pracy, wstaje o której chce, a i tak ma za co żyć, palić i pić. Mimo to brak w jego życiu poczucia spełnienia, gdyż dwie najbliższe mu kobiety – dama jego serca i córka – przez większą część czasu nie chcą go znać. A kiedy im się odmieni, Moody skwapliwie je utwierdza we wcześniejszych przekonaniach. Im dalej brniemy w historię Hanka, tym mniej komedii, a więcej dramatu. Genialny Duchovny w roli chłopca uwięzionego w ciele mężczyzny pokazuje, że nic na tym świecie nie jest tak ważne, jak miłość. Najbardziej obrazoburczy i demoralizujący serial XXI wieku jest tym samym głoszącym największe peany pochwalne na cześć miłości. Dużo mniej miłości doświadczą ci, którzy staną na drodze ekipie SAMCRO – klubu motocyklowego zajmującego się przemytem broni pod przykrywką warsztatu samochodowego. Motory to coś od zawsze kojarzonego z poczuciem wolności.

Od „Sons of Anarchy” wolnością i spalinami aż cuchnie. Jednocześnie jest tak mocno inspirowany „Hamletem”, że to niemal ekranizacja. Zmagania „księcia” Jaksa Tellera z ideałami nieżyjącego ojca, żyjącego ojczyma i własnymi myślami niosą ten serial tak samo jak maszyna motocyklistę. Póki co zrealizowano trzy sezony, każdy wyśmienity, czego zwieńczeniem był Złoty

Glob dla Katey Segal (mmm…. Peggy Bundy?) za rolę matki Jaksa i całego klubu. Ostatnie z przedstawionych dzieł w ogóle nie pasuje do tego tekstu. Nie jest specjalnie nowe, bo z 2003r., nie jest nawet porządnym serialem, bo to miniserial telewizyjny, złożony z sześciu godzinnych odcinków. Jest za to niezwykle ważny i, co smutne, niedoceniony w naszym kra-

ju. „Anioły w Ameryce” to ekranizacja głośnej sztuki Tony’ego Kushnera, który otrzymał za nią Nagrodę Pulitzera. Jest rozmach, ale tam, gdzie trzeba, jest też właściwa teatrom skromność środków zamieniona na siłę wyrazu. Al. Pacino i Maryl Streep (jak zwykle) godni największych oklasków, choć dali młodszym kolegom dużo przestrzeni, którą ci zresztą wspaniale wykorzystali. Zresztą połowa obsady została nagrodzona Złotymi Globami i Nagrodami Emmy AD2004. Piękna wizualnie i w każdym innym sensie historia o chorobie, śmierci oraz inności, również o tym, że gejem może być zarówno wielka prawnicza szycha, mormoński wzorowy mąż, jak i Żyd. I nic w tym strasznego. Weszliśmy na grunt produkcji, które doczekały się emisji w – co za wspaniałe słowo – telewizorni. Czasem pod natłokiem znanych i lubianych tytułów łatwo je przeoczyć. Tak różne seriale jak powyższe łączą dramaty przeżywane na srebrnym ekranie – strata, pragnienie miłości, bezpieczeństwa. Warto po nie sięgnąć, w najgorszym wypadku zostanie nam po nich parę zabawnych powiedzonek Hanka Moody’ego, wiedza, co po latach robi Peggy Bundy i jak może wyglądać seks z aniołem. A prawie na pewno dużo, dużo więcej. Michał Stachura rocknoca@index.zgora.pl


Wasza poezja

LUTY 2011

Milion

myśli

Miłość to przede wszystkim emocje. To bardzo silna więź łącząca ludzi. Jednak miłości może być kilka: rodzinna, przyjacielska, partnerska, fizyczna czy platoniczna. Prawdziwą i szczerą widać od razu. Płytka przemija tak szybko jak przyszła. Nieszczęśliwa, potrafi złamać i spowodować uraz na długi czas. Uczucie zdecydowanie nas inspiruje. Do działania, tworzenia. Nadaje sens życiu. Ponoć jest też potrzebna jak tlen… Według teorii Roberta Sternberga, amerykańskiego psychologa, miłość dzieli się na trzy składowe elementy: namiętność, intymność i zaangażowanie. Wszystko ulega oczywiście zmianom, chociażby przez czas trwania związku (B.Wojciszke, Psychologia miłości. Namiętność, intymność, zaangażowanie, Gdańsk 2003). Istnieje siedem form miłości: lubienie, zadurzenie, pusta miłość, romantyczna miłość, niedorzeczna miłość, partnerska miłość i doskonała miłość. Idąc dalej tym tropem, mamy także fazy w związku. Jest ich sześć: zakochania, romantycznych początków, związku kompletnego, związku przyjacielskiego, związku pustego i rozpadu. Jakkolwiek ją definiujemy, widzimy i odczuwamy, że miłość jest nam potrzebna. Nawet jeśli wyszukujemy argumentów i mówimy, że nie… 14 luty, to dzień, kiedy kwiaciarki zarobią zdecydowanie więcej, a witryny sklepów, kawiarnie czy inne miejsca wybuchną czerwienią... Wysyłajcie swoją poetycką twórczość na adres wiersze@index.zgora.pl

Audycja Milion Myśli - środa, godz. 22:00 na 96 fm

Ula Seifert

memento

Motyl

namiętność spływa falami drażniąc się ze mną złowieszczo próżno próbuję ocalić blednące ślady twych pieszczot

Poeta pisał, że pora umierać, Że przyszła jesień i czas się zbierać, Ja jednak twierdzę, że nic się nie zmieni, Za chwilę znów wiosna i życie się zmieni, Jesienne "dolinki" każdy z nas łapie, Wtedy chodzimy na niższym pułapie, Przyjaciela wtedy nam potrzeba, By był blisko nas, jak anioł z nieba, Zastanów się proszę, czy martwić się tak, Uwolnij swój umysł, pofruń jak ptak, I bądź szczęśliwy, życie to chwila, Szukaj więc, szukaj, swojego motyla.

jakby palące zdjąć brzemię chwilą gdy weźmiesz w ramiona na mecie ścieżki podniebnej rozanielona - skonam lustro mi mówi - nie czekaj plony marazmu fatalne wyrzuć nasiona narzekań niekiedy duszy pokarmem jest tylko miłość z daleka Petrarka kochał tak Laurę Zofia Marks: ”Czym jest poezja? To pytanie trudne i łatwe. Można odpowiedzieć szeroko. To stan świadomości i łaski, który zjawia się nagle. Nie można go przewidzieć. Tym bardziej zaplanować. Wówczas cały Świat jest poezją, a wiersz pisze się sam. Kiedyś myślałam, że wiersz jest jak sacrum, którego nie można ruszyć, zmienić czy poprawić. Dopiero z czasem, na warsztatach, zrozumiałam, że potrzebny jest szlif. Poezja to forma wypowiedzi, to porządek słów, które obok znaczenia wywołuje u odbiorcy wrażenie estetyczne”.

25

M.Sz.: „Czym dla mnie jest poezja? To dość trudne pytanie. Jest dla mnie innym światem, którego to ja jestem panem. To ja go kreuję i ja ustalam reguły. Dzięki poezji mogę przelać swoje emocje na papier. Wiersz pt. "Motyl" w prosty sposób przedstawia nam, że warto w życiu mieć przyjaciela, który poda nam dłoń, gdy upadamy. Jest dla nas właśnie takim aniołem, który zawsze będzie blisko nas. Czym dla mnie jest ten wiersz? Raczej tutaj bym powiedział KIM... To dla pewnego, mojego przyjaciela”. Kolacja poprosiłam o herbatę dałeś mi filiżankę zielonej mocnej bez cukru trochę gorzkiej dotykałam twojego ciała ostrożnie jak miśnieńskiej porcelany wtedy właśnie pokochałam zieloną herbatę

AKM: „Poezja to ogród, do którego mogę wejść i nazbierać bukiet na każdą okazję. Mniejszy czy większy, mniej czy bardziej pachnący. Wszystko zależy od nastroju. To forma terapii. Ucieczka od rzeczywistości. To ogromna porcja relaksu i przyjemności. I przede wszystkim możliwość poznania ludzi od innej strony, od strony ich wnętrza. Przecież za każdym wierszem kryje się autor”.


26

LUTY 2011

Rozrywka

Nie chcemy gaci Już niedługo walentynki, czyli wydatek dla chłopca i dziewczynki. Jak powiada internetowa Valentine's Day, święto zakochanych przypada 14 lutego. Zwyczajem w tym dniu jest wysyłanie listów zawierających wyznania miłosne (często pisane wierszem). To najbardziej brystolowo czerwony, poobklejany dzień w roku. Święto zakochanych jest codziennie, no ej. Pisanie listów to piękny zwyczaj. Tak wspominam te czasy, gdy do dziewczyn pisało się listy. Tak. Jeśli już retrospekcją rzucać, to szczególnie treść ,,na górze róże, na dole bez, a my się kochamy, jak kot i pies" przywołuje sentyment. Wyznania ,,jesteś fajnym kolegą i Cię lubię, bo siedzę za Tobą na polskim" również z perspektywy czasu są miłe. Oczywiście w czasach, gdy treści tego typu trafiały na kolorowych kartkach w moje ręce, nie musiały być tak odbierane jak dziś, skoro napisała to koleżanka, której waga mi nie odpowiadała bądź kablowała pani, że zamiast być na lekcji religii poszliśmy posieREKLAMA

dzieć na dachu z chłopakami. A więc święto zakochanych jest nie lada kłopotem (szczególnie dla panów), bo trzeba by było wymyślić coś "krijejtiw" dla drugiej połówki. Klasyka, czyli okazały gabarytowo pęk czerwonych róż, kartka z "kocham Cię" i coś słodkiego w fajnej torebce. Na koniec kino, które oczywiście jest tego 14-tego z jakiegoś powodu zapełnione... WTF?! Drugim często spotykanym motywem jest poduszka w kształcie serca, czekoladki w kształcie serca, czerwone stringi i pizza po wszystkim. Uf... Drogie Panie! Jeśli myślicie, że chłopakom podobają się czerwone gacie -odpowiadam. Jesteście w błędzie. Jak co roku, pewnie znów będziemy rozmawiać między sobą, że Walentynki to istna komera i amerykanizacja. Koniec kropka. Dla tych, którzy nie mają drugiej połówki, proponuję 0,7 hehe. Suchar. Także wiecie o co chodzi. Wio. Grycz

Oprac. Sudoku: Bartosz Sudorowski


Rozrywka

LUTY 2011

27

Dla każdej fashion victim „Historia mody” Francois Boucher Kopalnia wiedzy na temat strojów począwszy od czasów prehistorycznych, poprzez średniowieczne nakrycia głowy, suknie noszone na dworze Ludwika XIV, a na kreacjach Christiana Lacroix z XX wieku skończywszy. Autor w drobiazgowy sposób analizuje stroje męskie i kobiece w zależności od pochodzenia i zamożności ich właściciela. O tej książce śmiało można powiedzieć, że to najpełniejsza historia ubioru w zachodnim świecie. Roi się w niej od ilustracji, wyselekcjonowanych specjalnie z myślą o wymagającym czytelniku. Barwne obrazy (niejednokrotnie dzieła sztuki malarstwa europejskiego) i zdjęcia pełne są zachwycających detali: sukni pełnych plis i załamań, misternych gorsetów, biżuterii i tak dalej. Pozycja obowiązkowa dla każdej szanującej się fashion victim.

PEDAGOGICZNA BIBLIOTEKA WOJEWÓDZKA im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze, al. Wojska Polskiego 9 Czynna: pon. - pt. 8:00 - 19:00, sob. 8:00 - 15:00. www.pbw.zgora.pl

Napisz do nas sms o treści: UZETKA a następnie HASŁO Z KRZYŻÓWKI na numer 72601 (napisz: uzetka + hasło). Koszt 2 zł + VAT. Na wiadomości czekamy do 25 lutego. Spośród smsów wybierzemy jedną osobę, która otrzyma zaproszenie do Restauracji Ramzes (o wartości 50 zł).

Litery z pól ponumerowanych od 1 do 22 utworzą rozwiązanie - aforyzm Jana Szatudyngera. Zwycięzcą grudniowej krzyżówki został Karolina Cybulska - gratulujemy!


28

LUTY 2011

Wyobraźmy sobie, że od dziś prawo zabrania posiadania włosów blond. Od jutra nie możecie się pokazać na ulicy. Każdy z nas spotkał się w życiu choć raz z próbą narzucenia przez kogoś swojego światopoglądu, czasami było to tak oczywiste, że od razu rozumieliśmy zamiary rozmówcy, a czasami nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że właśnie poddajemy się czyjejś manipulacji. Sprawa jak najbardziej ludzka, oczywista i prosta, bo ilu ludzi, tyle poglądów. Czemu by jednak nie Wolność jest spełniona tylko wtedy, gdy każdy człowiek może w sposób nieskrępowany wyznawać taki pogląd na świat, który uznaje za prawdziwy (prof. Maria Szyszkowska). pokusić się o pozwolenie na wolne światopoglądy i dlaczego sami nie staramy się bez większych emocji wyrażać własnego zdania czy zachowywania się „po swojemu”, dając tym samym szansę, by nasze życie stało się różnorodne i ciekawsze? ▪ Co jest za doliną? Cofnijmy się jednak o kilkanaście tysięcy lat. Jesteśmy na terenie Francji, w okolicach miasteczka La Fayette. Żył tam pewien malarz. A właściwie nale-

żałoby powiedzieć, że żył tam człowiek, który pewnego razu rzucił grudką kolorowej gliny o ścianę jaskini i to, co się na tej ścianie rozprysnęło, ułożyło się w jakiś kształt – i tak zaczął malować. Dopóki malował znane i akceptowane rzeczy, czyli polowanie, mamuty, był akceptowany przez swoje plemię. Ale kiedyś namalował swoją dolinę i wyjście z niej. Wtedy przyszedł do niego szaman i powiedział, że nie może malować wyjścia z doliny i tego, co jest za nią, bo tam nic nie ma. Bo tam są smoki. Malarz na to, że może i rzeczywiście nic tam nie ma, ale on to sobie tak właśnie wyobraża. Po krótkiej kłótni poszli razem na górę sprawdzić, co jest naokoło doliny. Okazało się, że wyglądało to podobnie do wizji malarza. Szaman powiedział „No tak, właściwie to masz rację”, po czym zepchnął go ze skały. Dlaczego to opisuję? Bo w jaskini, koło miejscowości La Fayette , znaleziono takie rysunki i ten przedstawiający wyjście z doliny był niedokończony. Wróćmy do zeszłego roku. Maj. Bachanalia. Zabawa. Ze stolicy do Zielonej Góry pośpiesznym pociągiem przyjeżdża ks. Szymon Niemiec z Wolnego Ko-

ścioła Reformowalnego, który został zaproszony przez Lambdę Zielona Góra i Pracownie Kultury Współczesnej na panel dyskusyjny o religii, seksualności i swoim życiu. Gościł też przed mikrofonem Radia Index i podał kilkanaście przykładów na to, że brak wolności światopoglądowej jest na świecie przeogromny. Ks. Niemiec z wykształcenia jest dziennikarzem. Wydawałoby się, że w tym wolnym zawodzie nie powinien mieć problemów z pracą. A jednak od kilku lat, żadna redakcja w Warszawie nie chce zatrudnić geja, który mówi otwarcie o swojej orientacji. ▪ Śmierć cywilna W Polsce żyje nas ponad 2 miliony. Większość nigdy nie powiedziała nikomu, że jest homoseksualna. Dlaczego? Wyobraźmy sobie, że od dziś prawo zabrania posiadania włosów blond. Od jutra nie możecie się pokazać na ulicy. To wcale nie jest śmieszne. Kilkadziesiąt lat temu za posiadanie ciemnych włosów i ciemnych oczu groziła śmierć. Dzisiaj, śmierć cywilna, a częstokroć nawet fizyczna, grozi każdej osobie homoseksu-

fot. sxc.hu

Wolność Różność Tolerancja alnej, która odważy się pokazać publicznie swoją twarz. Gość Radia Index wyliczył: - W ciągu ostatnich trzech lat swojej działalności na rzecz środowiska LGBT (Lesbijki, Geje, Biseksualiści i Transseksualiści) ponad 120 razy wzywałem policję, dwa razy gasiłem mieszkanie, a raz próbowano mnie zamordować za pomocą noża. ▪ Kreskówki mentalne Zapamiętajcie słowa Woltera, który powiedział: „Nie zgadzam się z twoim zdaniem, ale będę czynił wszystko, byś mógł je głosić”. Pokochajcie różnorodność, zrozumcie inność i cieszcie się szeroką gamą ludzkich odmienności, bo pewnego dnia może okazać się, że ludzie staną się swoimi duplikatami, niczym „kserówki mentalne”. To w społeczeństwach charakteryzujących się monizmem – czy to religijnym, narodowościowym, czy kulturowym - istnieje zagrożenie dla kompromisu. Zapraszam do lektury „O braku wolności światopoglądowej w Polsce” pod redakcją Marii Szyszkowskiej. Shelter


Kultura

29

fot. Wojciech Waloch

LUTY 2011

Globalna epidemia miłości

Wszyscy bez względu na wiek, płeć, wyznanie, poglądy czy miejsce zamieszkania chcą kochać i być kochani. Miłość nie jedno ma oblicze – czasem komiczne a czasem tragiczne. Powiedzenie, co kraj to obyczaj sprawdza się w tej sferze doskonale. Przywykliśmy do widoku dwojga osób siedzących pod salą wykładową trzymających się za ręce i co jakoś czas wymieniających się pocałunkami. Czasem zmienia się sceneria – ławka w parku, tylne siedzenia w autobusie. To również biała suknia i smoking na ślubnym kobiercu. Wreszcie dzieci i niedzielne obiady przy jednym stole. Patrzymy i wiemy, że to miłość, czyli zadowolenie i szczęście na twarzach dwóch osób, które chcą resztę życia spędzić razem. W europie to typowy schemat potocznie przyjęty przez większość. Nie wszędzie jest to takie proste. W Etiopii by zdobyć ukochaną i spędzić z nią reszta życia

mężczyzna musi przejść test. Młodzieniec na oczach rodziny i swojej wybranki ma skakać po grzbietach krów i byków. Dzień przed tym zadaniem mężczyzna poddaje się krwawemu biczowaniu. Tylko dzięki takiemu zachowaniu wybranka uwierzy w szczerość uczuć. Pozostając na tym kontynencie jest jeszcze jedn ciekawy zwyczaj polegający na „wtórnym” wykorzystywaniu miłości. Afrykańskie kobiety po śmierci męża przenoszą się w raz z dziećmi do jego brata. Automatycznie pełnią rolę gospodyni, żony i kochanki. Wielkie serca posiadają kobiety zamieszkujące Tybet. Wiele z nich preferuje małżeństwa poliandryczne wykorzystując swoich kilku małżonków do sprawnego prowadzenia gospodarstwa.

Stany Zjednoczone od wieków kreują wizerunek bajecznej i filmowej miłości. Tymczasem na terenie USA mieszka największa wspólnota mormońska preferująca związki z wieloma kobietami. W rzeczywistość tylko bardzo zamożnych panów stań na pielęgnowanie takiej miłości. W przypadku muzułmanów posiadają oni ograniczenie do czterech żon i warunek, że każda musi być traktowana w ten sam sposób. Amerykański trend bycie singielką powoli przechodzi do lamusa. Życie w pojedynkę i „obdarowywanie miłością” partnera podczas jednej nocy preferują Chinki zamieszkujące plemię Mosuo. Dzieci będące owocem takiego uczucia nie znają swoich ojców a wychowywane są przez ciotki

i babki. Swoich przyszłych parterów nie znają też japońskie gejsze. Oprócz płomiennego uczucia amant musi mieć spory majątek by wykupić ją z domu publicznego. Patrząc na realia, w jakich żyjemy możemy kochać bez ograniczeń. Ważne by płomienne uczucie nie przyćmiło naszych priorytetów. Podobno rozsądna miłość nie istniej, ale tylko tak ma szanse stawić czoła przeciwnością, na które jesteśmy skazani.

Paweł J. Sochacki


30

LUTY 2011

Felieton

Rytuał kserowania

Zastanawialiście się kiedyś, jak genialnym wynalazkiem jest książka? Ja uważam, że jeszcze genialniejsza od książki jest jej młodsza siostra, w dodatku bliźniaczka – kserokopia. Bo sesja coraz bliżej... Skserować można wszystko – zadania domowe, notatki, ćwiczenia, notatki, fragment podręcznika i oczywiście, raz jeszcze, notatki... A jeśli dodatkowo rzeczony cud techniki znajduje się w szkole – hulaj dusza! Schemat postępowania z kserem jest taki sam za każdym razem. Na pierwszy rzut oka to nieskomplikowane urządzenie, ale choćby częstotliwość psucia się pozwala mniemać, że to tylko pozory. Najpierw należy zbliżyć się do ksera. Powoli. Lub szybko - w zależności od ilości osób zmierzających w tym kierunku.

Im więcej osób, tym większe prawdopodobieństwo, że ksero akurat dzisiaj nie jest zepsute. Jeśli jednak dookoła nikogo nie ma, trzeba samemu ocenić jego sprawność. Wszystkie niepokojąco mrugające na czerwono lampki nie wróżą dobrze. W praktyce oznacza to zasuwanie do innego punktu ksero. A tam – niespodzianka! Jedna kartka jest o całe 10 groszy droższa! Mimo to, czasami kserowanie lepiej oddać w ręce profesjonalisty. Tym bardziej, że ma przewagę nad automatyczną, szkolną kserokopiarką - czasami

myli się w liczeniu kwoty do zapłacenia. Więc bilans zysków i strat (choć te są głównie moralne) wychodzi na zero. Gdy wszystko jednak jakimś cudem działa jak należy, trzeba upewnić się, że ilość drobnych zgromadzonych w kieszeni jest równa ilości kopii, które chce się wykonać, powiększonej o dwa i pomnożonej przez stopień zaprzyjaźnienia ze sprzętem – jak wiadomo przedmioty martwe są złośliwe. Każda próba wciśnięcia na siłę dwudziestogroszówki kończy się klęską. Im bardziej wrzucasz, tym bardziej automat

nie chce jej przyjąć. Pocieranie monety o automat też nic nie daje. Jedynym widocznym skutkiem jest obdrapana farba. Gdy pokona się wszystkie przeciwności losu, można położyć kartkę na szybce, opuścić klapkę i z poczuciem satysfakcji wcisnąć copy… A wspomniałam o szerokiej gamie kolorów kserokopii? Biało-czarne lub czarno-białe! A zdjęcia nawet w odcieniach ciemno-szaro-nieczytelnych. Powodzenia w sesji!

Szczęście? Za sałatą!

Monika Renc

Zaczęło się od tego, że Katarzyna Herman zaprezentowała nam pewien sposób. Tym razem nie na porozumienie międzyplanetarne ani otwarte podejście do tradycji (czyt. gołąbki bez zawijania). Nie był to też sposób na pierogi bez ciasta, krokiety bez farszu ani hot-doga bez parówki, lecz na kęs radości, czyli nuggetsy z kurczaka bez kurczaka. Podczas gdy zastanawiałam się nad tym, czy gdyby Katarzyna Herman reklamowała domy, próbowałaby zachęcić do kupna willi z basenem bez basenu, mama zapytała, co chciałabym na obiad. Odpowiedziałam: nuggetsy! Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że znalezienie w sklepach prostokątnej saszetki będzie takim problemem. Kilka marketów w pobliżu mojego domu się nie wykazało. Panie w osiedlowych sklepikach też nie. Reklamy na nas wpływają w sposób, którego jednoznacznie nie da się określić. Potrafią zdenerwować, rozśmieszyć, zachęcić. Chociaż z tym

ostatnim różnie bywa. Zapewne ich największą wadą jest to, że często na długo przerywają nasze ulubione programy. Szkoda, że nie są jak Toffifee, że ich nie lubią wszyscy. Jednak nieważne, czy reklamy się lubi, uwielbia, kocha czy nienawidzi. Nieważne, czy kieruje się sercem czy rozumem. Oglądać trzeba. Z rozpędu. Chcąc oderwać się od telewizji i zapewnień prezentera Mango, umówiłam się na spotkanie z przyjaciółką. Idę deptakiem. Po lewej stronie wielka wyprz. Po drugiej codziennie niskie ceny. Gdzieś tam w oddali coś nie dla idiotów. Oo. Szkoła, w której codziennie niskie (o)ceny. W końcu spotykam Zuzę. Na dworze zimno. My głodne. Poszłyśmy na pizzę. Najpierw zamówiłyśmy po Spri-

te'cie. Bo pragnienie nie ma szans. Później dwie pizzy, które były prawie dobre . Ale prawie robi wielką różnicę. Smakowały tak, jakby nie użyto przypraw, które inspirują. Z pizzeri wyszłyśmy nienajedzone i niezadowolone. - A może frytki do tego? Nie może, lecz na pewno. Później fryzjer na poprawienie humoru. Kilka chwil i moje włosy były jakby wypełnione balonikami powietrza, które je unoszą. Niby było wszystko dobrze, ale czułam się trochę niewyraźnie. Pożegnałam się z Zuzą i poszłam do domu. Do domu z pomysłem. Wzięłam rutinoscorbin, ale przed tym nie przeczytałam ulotki ani nie skonsultowałam się z lekarzem lub farmaceutą. Weszłam pod kołdrę, zjadłam pół czekolady, której świstak nie

zawinął w sreberko, Snickersa, bo głodna nie jestem sobą, później M&M'sy, które lecą w kulki i podziękowałam, że jestem tu, ssąc Merci. Chwilę się pouczyłam. Aż nastał czas na przerwę. Czas na KitKat. Poczułam, że jestem bohaterką w swoim domu. Kilka godzin i dopadł mnie mały głód. A Danio stał za sałatą. Wieczorem przyszła sąsiadka, pani Ketoprom, to znaczy pani Basia, bo chciała pożyczyć cukier, przy okazji wypiła Red Bulla, który dodał jej skrzydeł. Z góry dochodziły głosy pani Goździkowej. - O nie, cała łazienka zalana. - Zabieram pralkę do naprawy. - Ale ja mam pranie! Takie rzeczy tylko w Erze. Karina Ostapiuk


LUTY 2011

Sport

31

Czy poker to sport? Czy to się komuś podoba, czy nie, tak właśnie jest. Gdy jakiś czas temu w życie weszła ustawa hazardowa, polskich pokerzystów trafił szlag. I słusznie. Zaliczenie przez polski parlament pokera do grona hazardu jest nawet większą niedorzecznością, niż twierdzenie, że Rosjanie wywołali w Smoleńsku sztuczną mgłę i doprowadzili do wypadku. Poniżej dwa argumenty zwolenników zakazu gry w pokera, jak i moja odpowiedź na nie. ▪ 1. W pokerze liczy się szczęście W pokerze jest tyle samo hazardu, co w brydżu czy np. w piłce nożnej. W każdej dziedzinie o sukcesie decyduje kilka czynników. Są wśród nich zarówno umiejętności, jak i szczęście. Ale to drugie można sobie wsadzić głęboko w kieszeń, kiedy nie ma się umiejętności. I to właśnie one w największym stopniu decydują o ostatecznym wyniku. Czy gdyby Małysz nie miał umiejętności, to przez tyle lat utrzymywałby się w czołówce? Na pewno nie. I tak samo jest w pokerze. Jeśli ktoś chociaż trochę interesuje się tym sportem, to z łatwością wymieni nazwiska kilku graczy, którzy od lat są uważani za najlepszych na świecie. Czy Doyle Brunson, Phil Ivey, Daniel Negreanu mogliby wygrywać regularnie największe turnieje, w których startuje po kilkuset, a nawet kilka tysięcy graczy, gdyby nie potrafili grać w pokera? Czy samo szczęście by wystarczyło? Odpowiedzcie sobie sami. ▪ 2. Poker uzależnia Przeciwnicy pokera (a raczej ci, którzy nigdy nie mieli z nim styczności, ale oczywiście wiedzą, że to zło) podnoszą argument, że poker uzależnia. Oczywiście, mają rację. Ale wszystko uzależnia, jeśli ktoś nie potrafi panować nad sobą. Idę o

zakłada, że wskaźnik ludzi uzależnionych od pokera jest niższy niż ludzi uzależnionych od zakupów, jedzenia, czy alkoholu. Zresztą to ostatnie to ciekawy temat. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że alkohol może uzależnić, a jakoś nikt nie zakazuje jego sprzedaży. Lepiej, polski rząd jeszcze na tym zarabia. W ubiegłym roku było to kilka miliardów złotych! Następnie część tych pieniędzy jest przeznaczana na finansowanie działalności Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Oczywiście nie chodzi mi o to, żeby Sejm uchwalił ustawę zakazującą sprzedaży alkoholu, bo to bez sensu. Każdy powinien wiedzieć, gdzie jest granica w piciu, której nie może przekroczyć. I w pokerze jest tak samo. Jeśli ktoś zna zasady bankroll management (czyli zarządzania kapitałem) to potrafi ocenić na jakich stawkach może grać, aby w razie słabszego dnia nie przegrać całego kapitału. Zakazując gry w pokera (to i tak tylko pobożne życzenie ustawodawcy) stawia się go na równi z narkotykami, co jest dla pokera krzywdzące i niesprawiedliwe. Z pokerzystów natomiast robi się przestępców. ▪ Przegapiony zysk Zanim ktokolwiek zacznie krytykować pokera, najpierw niech chociaż pozna zasa-

dy i zagra kilka razy. Po to, żeby miał pojęcie, o czym mówi. Jestem przekonany, że 3/4 osób, które wypowiadają się krytycznie o tym sporcie, nigdy nie miała z nim styczności. Ale tak to niestety jest w naszym kraju. Każdy jest ekspertem w piłce nożnej, skokach, a ostatnio również w przyczynach katastrof lotniczych i właśnie pokerze. Gdyby nasi politycy byli na tyle inteligentni, to w pokerze zobaczyliby źródło kolejnych dochodów dla budżetu państwa. Polacy grają w pokera przez internet (co jest obecnie oczywiście zabronione :-), w turniejach ,,na żywo” i nieźle na tym zarabiają. A teraz pomyślcie, że ani grosz z tych pieniędzy nie trafia do budżetu. Zamiast nałożyć np. 20-procentowy podatek (podobny do tego z giełdy) od zysku osiąganego na koniec roku, to mielibyśmy (a właściwie miałby rząd) ostrożnie licząc kilkadziesiąt milionów złotych więcej na wydatki. Pojawia się pytanie, czy Polska jest na tyle bogatym krajem, aby rezygnować z takiej kwoty? Wiem, że to niedużo, jeśli weźmiemy pod uwagę całkowity dochód państwa, ale cóż, grosz do grosza... Nie wiem, na co liczyli panowie z Wiejskiej, wprowadzając ustawę hazardową? Może na to, że polscy pokerzyści będą siedzieć cicho i potulnie przestaną grać w pokera on-line. W takim razie polecam im odwiedzenie kilku pokerroomów (w skrócie, to platforma internetowa

umożliwiająca grę w pokera), w których regularnie odbywają się turnieje, w których mogą zagrać jedynie Polacy. I uwierzcie mi, gra w nich więcej niż kilka osób. Zresztą równie dobrze, co poker internetowy, ma się także poker rozgrywany ,na żywo”. Jeśli ktoś chciałby zagrać w takim turnieju, to bez problemu znajdzie lokal, gdzie to jest możliwe. ▪ Warto się przekonać Ustawa hazardowa jest martwa (nikt nie egzekwuje tych przepisów) i proponuję skończyć z tworzeniem pozorów, że jest inaczej. Lepiej zmienić prawo na normalne i kontrolować rynek pokera niż pozwalać na jego rozwijanie się poza prawem. A Was zachęcam do poznania zasad pokera i zagrania chociaż kilka razy. Jestem pewien, że wtedy zmienicie swoje zdanie o tym sporcie na pozytywne (chyba, że już takie macie :-). Więcej o pokerze przeczytacie na moim nowym blogu: www.poker-live.weebly.com

Jakub Suszka


32

Zielona Góra

REKLAMA

LUTY 2011

Bezpieczni w sieci - konkurs 8 lutego to dzień bezpiecznego internetu. I właśnie bezpieczny internet jest hasłem konkursu organizowanego przez Towarzystwo Rozwoju Rodziny. - Internet sam w sobie nie jest zły, ale musimy wiedzieć jak z niego korzystać – przypomina Małgorzata Mejza, szefowa zielonogórskiego TRR. - Niektóre sposoby użycia internetu, na przykład niepilnowanie swoich haseł czy danych osobowych może się czasami skończyć źle. Chcemy zadbać o to, żeby młodzi ludzie mieli tego świadomość – tłumaczy Małgorzata Mejza. Nagrody mają zachęcić młodych ludzi do udziału w ry-

walizacji. - Za pierwsze miejsce aparat, za drugie mp3, a za trzecie pendrive – zachęca szefowa TRR w Zielonej Górze. Udział w konkursie mogą wziąć uczniowie gimnazjum i szkół ponadgimnazjalnych. Prace (np. plakat, rysunek, praca pisemna) należy wysyłać do końca lutego, pod adres Towarzystwo Rozwoju Rodziny, ul. Batorego 33/9, 65-735 Zielona Góra. Karol Tokarczyk

REKLAMA

Super pomysł na Walentynki! Gdy zbliża się Dzień Świętego Walentego każdy z nas staje przed corocznym problemem. - "Jak zaplanować ten wyjątkowy dzień i czym obdarować ukochaną osobę?" Coraz częściej szukamy oryginalnych oraz niepowtarzalnych prezentów. Tylko gdzie je znaleźć i co zrobić, żeby nie wydać na nie fortuny? Z pomocą przychodzi nowy, lokalny portal internetowy www.Darmocha24.pl, który oferuje całą gamę oryginalnych produktów rabatowanych nawet do 90%. Która kobieta nie będzie zadowolona z wizyty u kosmetyczki lub karnetu na zajęcia fitness, a do tego za pół ceny! Z kolei, większość mężczyzn ucieszy się z wejściówek na bilard, squasha czy wirtualnego golfa. Oczywiście z rabatem przewyższającym 50%. Oferty wyświetlane są na stronie od jednego do trzech dni, więc trzeba na bieżąco ją śledzić, żeby nie przegapić wyjątkowej okazji. Www.Darmocha24.pl oferuje również bony do wykorzystania w wielu zielonogórskich restauracjach, przez co podsuwa doskonałą alternatywę spędzenia walentynkowego wieczoru. Zróżnicowanie oferty pozwoli każdemu znaleźć coś dla siebie. Począwszy od pizzy, poprzez sushi, na wykwintnej kuchni kończąc.Nie traćcie czasu i już dziś odwiedźcie www.Darmocha24.pl, by zaplanować niepowtarzalne walentynki nie wydając przy tym połowy wypłaty!


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.