UZetka nr 75 (kwiecień 2011)

Page 1

NR

75 kwiecień 2011

fot. Krzysztof Burda

MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 ::: Nakład 10 000 ::: Gazeta bezpłatna

Zielona Góra walczy na głosy s. 14-15 Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary


2

KWIECIEŃ 2011

Pełnych radości i ciepła Świąt Wielkanocnych, miłych spotkań z bliskimi i wiosny w sercu życzy Wszystkim Czytelnikom Redakcja "UZetki"

Słowo naczelne Miejsca mam mało, bo jeszcze życzenia chcę Wam złożyć. Wy już trzymacie w ręce gotową "UZetkę", a ja jeszcze się zastanawiam, czego Wam życzyć na te ładne, wiosenne Święta... Zanim wypełnię białe pole powyżej, chcę Wam polecić kilka materiałów w tym numerze. Przede wszystkim temat z okładki, a więc historię pewnych bardzo walcznych dziewczyn, które jednego dnia mijamy na uniwersyteckim korytarzu, a innego dnia oglądamy w telewizji. Przeczytajcie też materiał Moniki Kotowicz o "Jelonku" - od dawna nie było w "UZetce" tak pogłębionej, fachowej rozmowy: muzyka z muzykiem. W numerze znajdziecie oczywiście dużo spraw uczelnianych albo zielo-

nogórskich, a te, które były dla naszej redakcji szczególne, znajdziecie w mms'ach obok. A już za miesiąc znajdziecie w "UZetce" program Bachanaliów, na które z ciekawością wszyscy czekamy... (Doda?!) *** Akademickie Radio Index obchodziło 1 kwietnia swoje trzynaste urodziny, ("UZetka" ma już lat dziewięć) - jesteśmy z tego wieku bardzo dumni, ale dziękujemy przede wszystkim Wam: Czytelnikom i Słuchaczom. Że jesteście z nami.

Kaja Rostkowska Redaktor naczelna

Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW.UZETKA.PL


KWIECIEŃ 2011

3

fot. Gregor

Uniwersytet Zielonogórski ma własną telewizję, która jest wszędzie, gdzie tylko coś się dzieje. Na zdj. Ewa Sapeńko, kierownik Biura Promocji, w rozmawie z Rektorem UZ.

Do Zielonej Góry prosto z Tybetu przyjechali uczniowie klasztoru Shaolin. W przepięknym widowisku pokazali nam niezwykłą siłę i elastyczność ciała.

Prof. Jakub Marcinowski był gościem Radia Index na Wydziale Inżynierii Lądowej i Środowiska. Wywiady z pracownikami emitujemy we wtorki o godz. 9:00 (powt. o 18:30).

fot. Gregor

fot. Gregor

Na początku marca przeprowadziliśmy warsztaty dziennikarskie dla studentów, które przyniosły "UZetce" i Radiu Index wiele superosobowości, pozdrawiamy Młodych! :)

fot. Kaja Rostkowska

fot. Remigiusz Grześkiewicz

MMS z Uniwersytetu i Zielonej Góry

fot.Karol Pachla

WYDARZENIA

Regularnie na 96 fm gościmy pracowników Lubuskiego Teatru (na zdj. pośrodku Szymon Turkiewicz i Ola Maliszewska z LT, z boku Marika Adamska i Michał Cierniak - Indexowicze). Polecamy Wam spektakle LT, wypatrujcie premier studenckich. W kwietniu załapiecie się jeszcze na "SPOT" Szymona Turkiewicza - spektakl o każdym z nas...

W Drzonkowie odbył się mecz siatkówki pomiędzy Urzędem Marszałkowskim a dziennikarzami mediów lubuskich o Puchar Pełnomocnika Marszałka Województwa Lubuskiego ds. równego traktowania kobiet i mężczyzn. Po zaciętej walce dziennikarze przegrali 3:2 z urzędnikami. Nasza redakcyjna koleżanka Marta Gąsior zdobyła puchar i tytuł najlepszej zawodniczki w grupie dziennikarzy. Marta, Marta, Martaaa!


4

Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2011

Zadbaj o swój wizerunek

Zrobiliśmy krótkie badania, które potwierdziły, że studenci nie do końca umieją sobie poradzić z powyższym tematem. Studentki, które uczestniczyły w wykładach na ten temat, w ramach organizowanego przez nas Ogólnopolskiego Tygodnia Kariery czy Targów Pracy skarżyły się, że wykłady to za mało. W planie studiów uniwersyteckich nie ma miejsca na takie zajęcia. Swoimi warsztatami chcemy wypełnić tę lukę. Niestety, okazało się, że koszty ich organizacji są bardzo wysokie i choć znaleźliśmy dobrych, sprawdzonych specjalistów, którzy mogli je poprowadzić, to wszystko rozbijało się brak kosmetyków potrzebnych do właściwego przeprowadzenia zajęć. Nie chcieliśmy sięgać do kieszeni studentów i zwróciliśmy się z prośbą do kilkunastu firm kosmetycznych z prośbą o podarowanie nam swoich próbek czy testerów , które moglibyśmy wykorzystać.

fot. Wojciech Waloch

„Jak się dobrze zaprezentować w biznesie. Wizerunek firmy oraz wizaż i stylizacja, jako elementy budowania wizerunku pracownika” - to warsztaty proponowane przez Biuro Promocji dla studentów UZ 15 kwietnia.

Zostań PR-owcem!

Uniwersytet Zielonogórski ogłosił konkurs dla studentów na kampanię reklamową studiów drugiego stopnia na Uniwersytecie Zielonogórskim pt "Zostań PR-owcem". Pomysłodawcami tego nietypowego konkursu są Biuro Promocji Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz Parlament Studencki. Przedmiotem konkursu jest opra

Odpowiedziała nam tylko firma FM GROUP Polska, której tą drogą dziękujemy i której kosmetyki z przyjemnością wypróbujemy. Następnie zostaną one rozlosowane pośród uczestników, którzy wyjdą z zajęć nie tylko ze zdobytymi umiejętnościami ale także z kosmetykami. Zapisy na stronie Biura Karier UZ www.bk.uz.zgora.pl Biuro Karier

cowanie projektu kampanii reklamowej studiów drugiego stopnia na Uniwersytecie Zielonogórskim na rok akademicki 2011/2012. Termin nadsyłania prac upływa 22 kwietnia 2011 r. Wszystkie szczegóły znajdziecie na stronie Biura Promocji UZ. UZetka.pl


Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2011 Firma zatrudni 30 informatyków - programistów.

Atrakcyjne zarobki praca@uzetka.pl

Czas zjeżdżać! Zaprojektuj ciekawy pojazd i weź udział w najbardziej odjechanej imprezie Bachanaliów! szczegóły: www.samorzad.uz.zgora.pl

5

Droższe bilety MZK Studenci i uczniowie za jednorazowy bilet płacą 1,20 zł. Miesięczny to koszt 38 złotych. Bilet normalny zdrożał odpowiednio do 2,40 i 76 złotych. Ważna informacja dla uczniów - drożeją też bilety semestralne i roczne na 11 miesięcy. Ten pierwszy będzie kosztował 150 złotych, drugi natomiast to wydatek 330 złotych. Bilet normalny, ważny przez 24 godziny tylko na terytorium Zielonej

Góry kosztuje 10 zł, natomiast ulgowy będzie tańszy dlatego, że jego cena wyniesie 5 zł. Imienny, normalny dziesięciodniowy będzie kosztował 50 zł, a dla żaków i uczniów o połowę mniej – 25 zł, natomiast za bilet trzydziestodniowy bez ulgi będzie trzeba zapłacić 76 zł, za ulgowy zaś 38 zł. Patryk Senk

10 lat SODiD-u!

Podziel się swoimi wierszami Koło Miłośników Kultury Alternatywnej TRATWA ma zaszczyt zaprosić studentów oraz pracowników Uniwersytetu Zielonogórskiego na „Wieczór poetycki”, który odbędzie się dnia 5 kwietnia 2011 r. w sali 131, w budynku głównym kampusu B – A16. Start o godzinie 17. Zachęcamy do przyniesienia swoich ulubionych (własnych bądź cudzych) wierszy i przeczytania ich na głos podczas tego wydarzenia. Wierzymy bowiem, że poezja nie jest prawdziwa, jeśli nie dzielimy się nią z drugim człowiekiem. Zapewniamy: wspaniałą atmosferę, kawę i herbatę oraz… możliwość zdobycia niespodzianki, która nie jest dostępna do kupienia w żadnym sklepie, ale możesz ją

Tę niemałą rocznicę świętowali w marcu pracownicy Samorządowego Ośrodka Doskonalenia i Doradztwa w Zielonej Górze, który działa przy Centrum Kształcenia Ustawicznego i Praktycznego. – SODiD to mały chłopiec, z którym można już jednak podyskutować – powiedziała w czasie rocznicowej uroczystości Zofia Szachowicz, doradca metodyczny. Jak świętowali nauczyciele? Przede wszystkim byli w swoim gronie przy ul. Długiej – ale siedzibę SODiD-u wypełnili nie tylko pracownicy, ale też goście. Między innymi pojawiła się prezydent Wioleta Haręźlak, która wyraziła wielkie uznanie dla pracy Ośrodka, którego głównym zadaniem jest podnoszenie kwalifikacji nauczycieli. W ciągu roku z pomocy SODiD -u korzysta około 3 tys. nauczycieli. Szum na sali wywołało wy-

stąpienie Joanny Soćko, która z Warszawy przywiozła wieści dla lubuskich doradców: do 2014 roku lubuskie musi przygotować się na otwarcie Centrów Rozwoju Edukacji, które mają wspierać rady pedagogiczne szkół na wielu płaszczyznach. Województwo otrzyma na ten cel 20 milionów złotych. W czasie uroczystości Zofia Szachowicz, dorada metodyczny SODiD ds. nauczania języka polskiego, podsumowała dziesięcioletnią działalność Ośrodka wymieniając wiele zasłużonych nazwisk i ważnych dat. Warto przytoczyć chociaż jedną liczbę: ponad 1300 form pomocy nauczycielom zorganizował SODiD przez okres swojej działalności. Jest czego gratulować. Kaja Rostkowska

PWW się wystawia mieć, jeśli tylko przyjdziesz na „Wieczór” i przeczytasz głośno jeden wybrany przez siebie… Psalm Dawidowy. Uwaga – ilość niespodzianek jest ograniczona, decyduje kolejność. Zapraszamy serdecznie! KMKA TRATWA

Koło Naukowe PWW, które działa na Uniwersytecie Zielonogórskim, zrzesza 15 osób, pochodzących z Wydzialu Artystycznego, a opiekunem koła jest dr hab. Jarosław Dzięcielewski. Koło posiada piwnicę, w pelni przystosowaną do prowadzenia wystaw, co daje możliwości zajmowania się nie tylko wystawami, mówimy tu także o wyświetlaniu filmów amatorskich i kultu-

ralnych. Planujemy pod koniec maja wyjechać na plener, gdzie powstaną nasze prace i w miłym gronie odpoczniemy od codzienności uniwersyteckiej. Obecne w Galerii PWW przy ul Wrocławskiej 7 trwa wystawa czlonkow kola pt. "Poznajmy się", na którą serdecznie zapraszam studentow i nie tylko. Marcin Fedro


6

Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2011

Nie szukaj trudności, tylko odpowiednich możliwości Rozmowa nie tylko o Wielkanocy z Ks. Dariuszem Denuszkiem - Diecezjalnym Duszpasterzem Akademickim Uniwersytetu Zielonogórskiego Zbliża się Święto Zmartw ychwstania Pańskiego, zwane Wielkanocą. Kiedy dokładnie rozpoczynają się jego obchody i na czym polegają? Obecnie trwa Wielki Post, czyli okres przygotowujący nas do rzeczywistego przeżywania i świętowania Wielkanocy. Następnie od Wielkiego Czwartku wieczorem zaczyna się Triduum Paschalne: Wielki Piątek zwany czarnym, później Wielka Sobota, podczas której święcimy pokarmy i wreszcie Wigilia Paschalna, rozpoczynająca się po zapadnięciu zmroku w Wielką Sobotę. To najważniejsza liturgia Kościoła, odbywa się w nocy, wtedy już po raz pierwszy ogłasza się niezwykle radosna nowinę - zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Następnie wierni udają się na spoczynek, by rano w gronie rodzinnym zasiąść do wielkanocnego śniadania. Jak powiedział św. Paweł: „Gdyby nie Zmartwychwstanie Chrystusa, bylibyśmy godni pożałowania”. Jezus urodził się właśnie po to, aby zmartwychwstać i dokonać zbawienia świata. Bardzo cieszy mnie to, że prof. Cze-

sław Osękowski, Rektor Uniwersytetu Zielonogórskiego, już w środę ogłasza godziny rektorskie i od czwartku studenci mają dni wolne od zajęć dydaktycznych. Dzięki temu mogą rzeczywiście celebrować to bardzo ważne święto w Kościele Katolickim. Czy podczas przedświątecznych przygotowań, zakupów nie zapominamy o istocie tego święta – przeżywania zmartwychwstania Jezusa Chrystusa? Niestety, ludzie w różny sposób obchodzą Zmartwychwstanie Pańskie. Coraz częściej święta kościelne stają się świetnym pretekstem do zorganizowania sobie długiego weekendu. Podczas Wielkanocy najważniejsze powinno być dla nas skupienie na naszej bliskości i relacji z Bogiem, na dotarciu do niego i co się z tym nierozerwalnie wiąże – ciągłemu odkrywaniu Jezusa Chrystusa. Mądrość człowieka powinna polegać na tym, aby nie ulegał on wpływom, posiadał własne zdanie, którego się nie wstydzi. Spowiedź Święta oraz autentyczna radość płynąca głęboko z serca to dwa nieodłączne elementy związane z obchodzeniem Wielkanocy. Niestety, obecnie następuje coraz powszechniejsza laicyzacja, czyli oddalanie się od Boga. Temu trzeba się przeciwstawiać. Zadaniem katolików jest tzw. sakralizacja świata, po to, aby uczynić go bardziej świętym i oddanym Bogu. Czego życzyłby ksiądz studentom oraz swoim wiernych


Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2011 z okazji Wielkanocy? Przede wszystkim radości, którą trzeba odróżnić od wesołowatości, śmiechu, kawalarstwa. Prawdziwa radość wypływa z czystego sumienia, rzeczywistego nawrócenia oraz uporządkowania swojego życia. Powinniśmy na co dzień cieszyć się z tego, co otrzymaliśmy od Boga, najpiękniejszej rzeczy, jaką był w stanie nam dać – zbawienia świata. Chciałbym także, abyśmy nie byli tchórzami. Abyśmy w swoim postępowaniu, decyzjach wykazywali większą odwagę i co najważniejsze – nie bali się mówić głośno o swoich problemach. Oby wszystkie te życzenia się spełniły. Chciałbym jeszcze porozmawiać o księdzu. Skąd ksiądz pochodzi, gdzie spędził swoje dzieciństwo, gdzie się wychował? Pochodzę z miejscowości Przemków, położonej na terytorium województwa dolnośląskiego. Tam się urodziłem, spędziłem swoje dzieciństwo. Najlepsze lata mojego życia związane są właśnie z tą miejscowością natomiast w wieku 15 lat rozpocząłem naukę w szkole średniej w legnickim elektroniku. Posiada ksiądz jakieś hobby? Jestem molem książkowym, uwielbiam czytać, wręcz połykam książki. Poza tym w wolnym czasie słucham muzyki, głównie reggae i gram na trąbce. Jak wspomina ksiądz szkołę średnią? Jakie snuł ksiądz wtedy plany na przyszłość? No i kiedy przyszła ta decyzja, że wybiera ksiądz

Wyższe Seminarium Duchowne jako miejsce dalszej edukacji? W zielonogórskim "Elektroniku" uczyłem się w klasie o specjalności telekomunikacja. W szkole średniej angażowałem się w życie parafii, uczestniczyłem w pielgrzymkach, wakacje wraz z członkami wspólnoty spędzałem w górach. Po maturze chciałem podjąć edukację na kierunku reżyseria dźwięku, dostałem się, ale jednak wybrałem informatykę w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Zielonej Górze. Po krótkim czasie studiowania w naszym mieście zrezygnowałem i wstąpiłem do Seminarium Duchownego. Pamiętam taką charakterystyczną sytuację, kiedy powiedziałem mojej dziewczynie o tej decyzji, a ona na to odpowiedziała: „czułam, że kapłaństwo to jest to, co powinieneś robić w życiu”… Z jakimi problemami boryka się duszpasterz akademicki w swojej pracy? Takim najdotkliwszym problemem, z którym na co dzień się borykam, jest brak czasu. Podstawa działania kapłana to kontakt z ludźmi, wiernymi. Niestety, nie zawsze mogę przyjąć wszystkich właśnie z powodu ograniczeń czasowych. Przytoczę tutaj taką maksymę, zgodnie z którą staram się postępować w moim życiu: „Człowiek wierzący nie szuka trudności, tylko stara się znaleźć odpowiednie możliwości”. Czy studenci chętnie angażują się w działalność Duszpasterstwa Akademickiego? Niestety, z zaangażowaniem młodych ludzi w działalność pozaszkolną, w przypad-

7

ku studentów pozauczelnianą w obecnych czasach jest coraz trudniej. Uważam, że za dużo godzin naszego życia spędzamy przy komputerze, telewizorze, zamiast spotykać się z człowiekiem. Niemniej jednak w Duszpasterstwie Akademickim są osoby, które z zadowoleniem określiłbym jako „perełki”, one mają chęci i pomysły, które realizują, np. przygotowujemy Eucharystię, śpiewamy, w maju organizujemy pielgrzymkę akademicką na Jasną Górę, w sierpniu odbędą się Światowe Dni Młodych, podczas których będzie możliwość m.in. nauki języka hiszpańskiego. W ramach naszej działalności tworzymy także tzw. Krąg Biblijny, czytamy i interpretujemy Pismo Św. Warto działać i angażować się w różnego rodzaju inicjatywy, nie tylko w Duszpasterstwie Akademickim. Nabieramy poprzez to doświadczenia, które procentuje w przyszłości. Dziękuję. Bóg zapłać.

Patryk Senk Akademickie Radio Index


8

KWIECIEŃ 2011

Wiosna!

Wiosenne

CIAŁO

Nareszcie w powietrzu czuć zapach wiosny, a wraz z nią pojawiają się nowe pokłady energii, motywacji i pozytywnego nastawienia do życia. Warto wykorzystać ten czas i popracować nad sobą. Uroda, figura, dobre samopoczucie, udany seks – na to wszystko ogromny wpływ ma odpowiednia dieta i ruch.

Na czym właściwie polega zdrowy styl życia? Można wymienić dziewięć czynników mających największy wpływ na dobre samopoczucie oraz kondycję fizyczną i są to między innymi: 1. Regularne uprawiane ćwiczeń fizycznych. 2. Zdrowe odżywianie się. 3. Kontrolowanie stresu. 4. Unikanie szkodliwych zwyczajów. 5. Uprawianie bezpiecznego seksu. 6. Opanowanie zasad udzielania pierwszej pomocy. 7. Kontrolowanie stanu swojego zdrowia. 8. Bycie świadomym konsumentem. 9. Ochrona środowiska. Żeby poczuć się lepiej we własnej skórze, czasem nie wystarczy sama dieta. Schudnąć to jedno, a ujędrnić ciało – to inna sprawa. Polecam MK Fitness Club przy ulicy Z. Szafrana 6 (obok budynku A-29), do którego sama uczęszczam. Blisko, tanio i wesoło!

Czy wiesz, że… czyli kilka dobrych rad „Babci Basi”: * Chcąc zrzucić parę kilo, nie starajcie się osiągnąć efektów w bardzo krótkim czasie, ponieważ będą one nietrwałe. Idąc za przykładem Mietka Szcześniaka wiemy, że „na najlepsze trzeba poczekać”… * Jedz 3 – 4 małe posiłki w ciągu dnia i co najważniejsze – mniej więcej o stałych porach. Przyzwyczaisz w ten sposób żołądek do wydzielania soków trawiennych w konkretnych godzinach, co przyspieszy przemianę materii. * Większość z nas wie, że jedzenie w pośpiechu powoduje negatywne skutki w postaci wzdęć, a nawet jest po części przyczyną tycia, ponieważ żołądek wysyła sygnały do mózgu, że jest pełny, dopiero po upływie około 20 min, dlatego jedząc w pośpiechu, spożywamy więcej pokarmu, niż by należało. Dobry domowy sposób przeciwko wydętemu brzuszkowi – przed posiłkiem zjedz płaską łyżeczkę mielonego kminku i popij wodą. * Po intensywnych ćwiczeniach tłuszcz spala się nawet do 3 godzin po ich zakończeniu Jeżeli chcesz zrzucić trochę sadełka, to warto sobie odmówić jedzenia, natomiast jeżeli zależy ci

na tkance mięśniowej, zjedzcie coś wysokobiałkowego (mięso, twaróg, serek grani itd.). * Ogranicz w diecie sól oraz tłuszcze (szczególnie nasycone – pochodzenia zwierzęcego), ale ich nie eliminuj! Organizm się przed tym broni oraz szuka energii gdzie indziej i odkłada ją sobie „na potem”. * Jeżeli masz problemy z trawieniem, boli cię brzuch – wypij na czczo zaparzone siemię lniane. Polepsza perystaltykę jelit, tworzy warstwę ochronną dla żołądka przed szkodliwymi kwasami, a w dodatku ma mnóstwo mikroelementów! * Zastąp słodycze warzywami i owocami. Pamiętaj jednak, że owoce to m.in. cukry proste - glikoza i fruktoza, więc spożywając je w zbyt dużych ilościach, też można przytyć. * Siedząc przed TV czy przed komputerem nie sięgaj po chipsy, zjedz sobie garść lub dwie orzechów, pestek dyni, sezamu czy słonecznika. Są one kaloryczne, ale posiadają wiele witamin i minerałów, potrzebnych naszemu organizmowi: - orzechy są jednym z najbogatszych źró-


KWIECIEŃ 2011 deł antyoksydantów: witaminy E, selenu, tiaminy (witamina B1) i niacyny (witamina PP). Są ponadto dobrym źródłem błonnika, łatwo przyswajalnego białka i nienasyconych kwasów tłuszczowych, które minimalizują zagrożenie atakiem serca i chorobą naczyń wieńcowych; - pestki dyni, sezam, słonecznik zawierają dużą ilość podstawowych kwasów tłuszczowych odpowiedzialnych za przebieg funkcji życiowych i aminokwasów potrzebnych do formowania białka, witaminy A, B, C oraz minerały: wapń, magnez, potas, cynk, żelazo, selen i mangan; - pij zieloną herbatę! Dzięki antyoksydantom spowalnia ona proces starzenia się, działa przeciwwirusowo oraz oczyszcza organizm z toksyn, a tym samym zmniejsza cellulit. Choć niektórzy uważają, że łyżeczka miodu czy cukru trzcinowego dodana do zielonej herbaty wydobywa smak i zwiększa ko-

Wiosna! rzystne działanie jej składników, to ja tego nie robię. Mam wówczas wrażenie, że piję mydliny! Jak już „nauczysz się” pić Green Tea, nie będziesz chciał(a) zamienić jej na inną. Jak dorzucisz do kubeczka 2 -3 kawałki świeżego imbiru, nie dość, że cię rozgrzeje, pobudzi, to będzie świetnym afrodyzjakiem. * Zamiast kupować soki owocowe, zrób sobie lemoniadę – wystarczy wycisnąć połówkę cytryny i dodać łyżeczkę miodu – smacznie, zdrowo, orzeźwiająco a co najważniejsze – bez cukru, słodzików, barwników, konserwantów itp. * Do potraw dodawaj pieprz Cayenne - przyśpiesza przemianę materii i obniża poziom cholesterolu. Mało tego! Jest stosowany w medycynie naturalnej do leczenia takich dolegliwości, jak: bóle brzucha, choroby układu krążenia, bóle reumatyczne oraz bóle gardła.

* Jogurt naturalny + kiwi = jogurt owocowy. Jogurty charakteryzują się dobrą strawnością białek i tłuszczu, lepiej od mleka przyswajają wapń i żelazo. Mają ponadto wyższą zawartość witamin z grupy B i obniżoną zawartość laktozy. Zawierają też substancje o właściwościach antybakteryjnych (kwas mlekowy i octowy) oraz enzym wspomagający trawienie laktozy w jelicie cienkim. Kiwi zawierają ogromne ilości witaminy C, E i B, mają także dużo potasu, cynku i niewielkie ilości sodu, pektyn i cukrów. Dzięki zawartości witamin wspomagają leczenie wielu schorzeń, zapobiegają przeziębieniom, ułatwiają leczenie grypy, wpływają na poprawę samopoczucia i działają kojąco na nerwy. Chronią także przed chorobami serca i zmianami miażdżycowymi, wspomagają też oczyszczanie organizmu z toksyn. * Mieszanki płatków owsianych,

9

np. tzw. Tropikalnych są dosładzane, dlatego sprawdzaj zawsze skład produktu. Nie wszystko co bywa określane „fit” jest zdrowsze lub mniej kaloryczne. * Dlaczego owoce pod wpływem ciepła robią się słodsze? Cukier w nich zawarty zaczyna się karmelizować. Nie wierzysz? Natnij wzdłuż banana i włóż go na ok. 3 min do mikrofali. Skórka zrobi się lekko brązowa, a banan trochę miękki, ale tak słodki i smaczny… Palce lizać! Można go posypać wiórkami kokosowymi, a jak ktoś nie lubi, to nafaszerować delikatnie gorzką czekoladą. Inna alternatywa na udany podwieczorek, to kisiel, do którego w czasie gotowania możemy dorzucić utarte jabłko lub też banana, pomarańczę, kiwi czy inne pokrojone w kostkę owoce. Prawie magister ;) Barbara Duda

PRZEPIS NA WIOSENNĄ SAŁATKĄ

I Śniadanie: 3 łyżki płatków owsianych, 2 łyżki otrębów owsianych (niebieskie opakowanie ;)) i mała garść rodzynek (będących naturalnym afrodyzjakiem!), szklanka mleka. II Drugie śniadanie: kromka pełnoziarnistego chleba z tuńczykiem lub z masłem i rzeżuchą, jabłko. III Obiad: polecam sałatkę „URWIS”, poniżej przepis: Składniki: sałata lodowa, ogórek zielony, papryka czerwona, oliwki zielone, ser typu feta, fasola czerwona konserwowa, pierś z kurczaka, zioła, czosnek, przyprawy, jogurt naturalny, majonez Najpierw przygotowujemy sos, żeby się przegryzł. Wyciskamy czosnek i solimy, mieszamy i czekamy, aż puści sok. Dodajemy pieprzu, ziół (prowansalskie, bazylia, oregano, cząber, estragon), wlewamy jogurt naturalny i łyżkę majonezu. Mięso kroimy w kostkę, lejemy na patelnię 3 łyżki oleju z pestek winogron, posypujemy pierś solą, pieprzem, pieprzem Cayenne, curry i dusimy przez ok. 10-15 min., aż odparuje woda. Odstawiamy do wystygnięcia. Następnie warstwowo układamy warzywa w misce od dołu: pół główki sałaty lodowej grubo pokrojonej, ogórka, połowę sosu czosnkowego równomiernie rozprowadzonego, fasolę czerwoną, oliwki, kolejną warstwę sałaty, sos, mięso i dekorujemy wszystko ogórkiem, fetą oraz czerwoną papryką, jak na załączonym obrazku. Kolejność nie musi być ściśle przestrzegana - SMACZNEGO! IV Podwieczorek sałatka owocowa (banan, kiwi, mandarynka – polane delikatnie jogurtem naturalnym). V Serek wiejski

fot.UZetka

„Rano, wieczór, we dnie, w nocy…”? To nie modlitwa, tylko przykładowe menu „Babci Basi”. A propos nocy – kategoryczny zakaz jedzenia!


10

Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2011

Studenci z daleka

cz. I

Rozpoczynamy nowy cykl wywiadów zatytułowany „Studenci z daleka”. Będziemy prezentować Wam wywiady ze studentami Uniwersytetu Zielonogórskiego, którzy przybyli do nas z odległych zakątków Polski. Beata pochodzi z Sokółki na Podlasiu, a na UZecie studiuje Inżynierię Środowiska.

Co studiujesz i gdzie mieszkasz? Studiuję Inżynierię Środowiska - bardzo ciekawy kierunek, a mieszkam w akademiku „Ziemowit” przy ulicy Podgórnej. Co skłoniło Cię, aby rozpocząć studia właśnie na Uniwersytecie Zielonogórskim? Pewnego sierpniowego dnia stwierdziłam, że zostanę studentką (śmiech - przyp. red.). Wstukałam w Google wykaz uczelni, na których są jeszcze wolne miejsca, znalazłam Zielona Górę. Lubię zwiedzać kraj, więc dlaczego nie spróbować? Nic nadzwyczajnego. Tak wyszło. Jakie były Twoje pierwsze wrażenia po przyjeździe do Zielonej Góry? Na początku nie za bardzo wiedziałam co robić, od czego zacząć. Nie znałam miasta, parę pierwszych tygodni upłynęło mi - poza zajęciami na uczelni oczywiście - na poznawaniu Zielonej Góry. Do dzisiaj trochę się gubię (śmiech - przyp. red.). Ogólnie podoba mi się tutaj. Jest dużo zieleni, można odetchnąć świeżym powietrzem. Poza tym dużo się tu dzieje, jest sporo imprez kulturalnych, koncerty fajnych zespołów, na które uwielbiam chodzić. Mam bardzo pozytywne wrażenia.

Czy trudno było Ci zaaklimatyzować się w nowym miejscu? Nie. Jestem bardzo kontaktową osobą, lubię poznawać nowych ludzi, więc nie miałam problemów z aklimatyzacją w nowym miejscu. Jak różni się kultura, obyczaje regionu województwa lubuskiego od regionu rodzinnego? Co Cie tutaj zaskoczyło? Nie zauważam dużych różnic. Na pewno mój akcent różni się od tutejszego, ale najbliżsi znajomi już się do tego przyzwyczaili. Poza tym nie znałam pierogów ruskich, tutaj dla studentów to popularny pomysł na obiad. W podlaskim jadamy pierogi z kapustą i grzybami. Jak często odwiedzasz dom? Do domu jadę pociągiem 9 godzin, dla mnie to wbrew pozorom nie jest duży problem. Dla chcącego nic trudnego. Czas spędzony na podroż można pożytecznie wykorzystać, np. na czytanie książek, notatek. Na początku jeździłam do domu co trzy miesiące, ale odkąd wprowadzono 50% zniżki, jeżdżę do Sokółki częściej, zdarza się nawet, że jestem tam co tydzień. Lubię moje rodzinne strony, więc chętnie tam wracam. Jak zareagowała rodzina, znajomi na wiadomość, że wyjeżdżasz na drugi koniec Polski? Mama ucieszyła się, że idę na studia, znajomi stwierdzili, że będą za mną tęsknić. Ale znają mnie na tyle dobrze, że nie zdziwiła ich ta wiadomość. Czy Zielona Góra to dobre mia-

fot. Arkadiusz Niewiadomski

Gdzie jest Sokółka? Leży pod Białymstokiem w województwie podlaskim, w odległości ponad 600 km od Zielonej Góry.

Podoba mi się tutaj. Jest dużo zieleni, można odetchnąć świeżym powietrzem. Jest też sporo imprez kulturalnych, koncerty fajnych zespołów, na które uwielbiam chodzić. sto do studiowania? Wydaje mi się, że jest to bardzo fajne miejsce do studiowania, uczelnia nie jest zbyt duża, prawie każdego zna się z widzenia. Czy bierzesz udział w wydarzeniach kulturalnych oferowanych przez ZG jakich? Biorę udział w koncertach, imprezach, bywamy ze znajomymi w klubach: Pinacolada, Studencka, Heaven, U Ojca. Ostatnio byłam nawet na kabarecie. Zamierzasz wziąć udział w tegorocznych Bachanaliach?

Oczywiście, że tak! Słyszałam od starszych znajomych że to fajne przedsięwzięcie. Czy po skończeniu studiów zamierzasz zostać w tym mieście? Wydaje mi się, że tak, ponieważ bardzo mi się tutaj podoba i odnajduję się w tym mieście. Myślę że znajdę tutaj pracę. Jestem na takim kierunku studiów, że raczej nie będzie z tym problemu. Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów. Justyna Wiśniewska


Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2011

11

Fashion Victim Buty, torebki, paski. Groszki, kwiatki, kratka. Lagerfeld, Prada, Balmain. Fashion Victim - to najmodniejsza audycja na 96 fm. Victim zmieni także Wasze szafy. W każdej audycji rozdam 100 złotych na zakupy w modnym second - handzie "Butik u Agnieszki" na Placu Pocztowym 7/4. Lubisz wiedzieć co i jak nosić, a co schować na sam dół szafy? Zapraszam w każdy poniedziałek o 13:05. Daria Kubasiewicz

Czytelnicy "UZetki" także mają szanse na małe zakupy. Wystarczy odpowiedzieć na proste pytanie. Co oznacza nazwa audycji "Fashion Victim"? Do wygrania 100 złotych na zakupy w "Butiku u Agnieszki". Odpowiedzi ślijcie smsami na numer 72601 (2 zł + VAT) do 15 kwietnia.

fot.Krzysztof Burda

Spragnieni trendów znajdą tu wszystko co aktualnie w modzie piszczy. W Garderobie poruszam tematy, które zainteresują nie tylko trendsetterów . Must have to poradnik co aktualnie jest na czasie i czego nie może zabraknąć w żadnej szafie. Out of fashion to z kolei przestrzeń, gdzie pojawia się wszystko co już niemodne i niepożądane. Skoro mówimy o modzie to nie zabrakło także tych, którzy o wszystkim decydują. W Alfabecie projektantów od A do Z przedstawiam najlepszych kreatorów światowej mody. Mało tego, Fashion

Electric Flash

W wielkanocną niedzielę, 24 kwietnia, w Zielonej Górze odbędzie się spora imprezka: kolejna edycja Electric Flash. EF to cykl wydarzeń klubowych łączących elektroniczne brzmienia z instrumentami żywymi oraz z performance'ami wizualnymi odbywających się na dwóch scenach. Impreza odbędzie się w byłej Centrali Nasiennej, gdzie specjalnie na potrzeby tego projektu muzycznego zostanie zaadoptowana dodatkowa hala. Lokalizacja tego miejsca to aleja Wojska Polskiego 41 w Zielonej Górze. Na party zorganizowane są dwie osobne sceny wspomagane przez profesjonalne sound-

systemy na której swoją muzykę przedstawi kilkunastu artystów. Najważniejsi muzycy tego wieczoru pochodzić będą ze stolicy Niemiec - Berlina, skąd zaimportujemy ich na tą okazje do naszego miasta. Pierwsza scena - Electric Flash - będzie gościć rezydenta legendarnego klubu Tresor – Marcela Heese oraz podobno najmłodszego wydającego producenta na świecie znanego jako Oscar Burnside. Obok nich wystąpią dobrze znani zielonogórskiej publiczności – Knajpenterroryści,

Eliasz live act ze skrzypcami, kolektiv szlok z Kostrzyna, Wojtek Jaske z instrumentami żywymi oraz Nasty z Wrocławia. Na drugim stejdżu Drum And Bass - zaprezentuje się kolejny gość z Berlina – Dj Upzet, czynny artysta i organizator w stolicy Niemiec. Skład uzupełnią lokalni artyści - Bun:ski, Slack, Salaman Trippa oraz Efate z Żagania. Do składu dołączy Eliasz z bębnami. Dodatkowymi atrakcjami będą, specjalnie przygotowane na to wydarzenie muzyczne, wi-

zualizacje Exavi i Icyda z Wrocławia oraz elementy dekoracyjne autorstwa: Jurka, Tomka Turiste oraz duetu Zielono_Mi i Agi. Przypominamy o świątecznej akcji pod nazwą:"Zostań Zającem - przynieś zabawkę dla domu dziecka". Każda osoba, która przyniesie maskotkę lub zabawkę dostanie specjalny gadżet świąteczny! Bilet wstępu kosztuje 15 zł - do godziny 22:00, natomiast później 20. Zapraszam! Tresmax


12

Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2011

Polskie korzenie

współczesnej prezerwatywy Czy prezerwatywa jest najpopularniejszym środkiem antykoncepcyjnym w Polsce? Wojciech Ronatowicz: Z badań prof. Zbigniewa Izdebskiego wynika, że prezerwatywa rzeczywiście jest najbardziej popularna wśród Polaków w każdym przedziale wiekowym. Korzystanie z prezerwatywy w ciągu ostatnich 12 miesięcy, w przedziale wiekowym 18 – 24 lata deklarowało 56,9% Polaków, w wieku 25 – 29 lat - 48,3%, w wieku 30 – 39 jest to 44,7%, a w przedziale 40 – 49 lat współczynnik ten wynosi 32,3%. Niemniej zauważamy też obecnie wzrost stosowania antykoncepcji hormonalnej, w tej grupie przeważają najmłodsi respondenci w wieku 18 – 24 lata. Co decyduje o tak dużej popularności prezerwatywy? Po pierwsze nie trzeba nikogo prosić o tę metodę antykoncepcyjną – jedyną osobą, z którą trzeba porozmawiać, to partner seksualny. Jeśli chodzi o antykoncepcję hormonalną bądź chemiczną, w ich przypadku trzeba pójść do ginekologa, zaczerpnąć informacji, skonsultować – a więc jest trudniej. Przewaga prezerwatyw nad innymi metodami antykoncepcyjnymi (hormonalnymi i chemicznymi) to przede wszystkim aspekt zdrowotny. Nie obciążają one organizmu, co ważne jest dla osób, które nie utrzymują regularnych stosunków seksualnych. Dlaczego prezerwatywy różnią się ceną? To jest dokładnie tak jak z innymi produktami. Niektóre mają lepszą kampanię reklamową, lepszy design... Prezerwaty-

mgr Wojciech Ronatowicz Poradnia Młodzieżowa UZ Większość z nas wie, że prezerwatywy stosowane były już w Starożytnym Egipcie. Pierwsze prezerwatywy wykonywano z najróżniejszych surowców - były to lniane woreczki, zwierzęce (baranie, świńskie, kozie, owcze) jelita czy ślepe kiszki. Dopiero w XIX wieku prezerwatywę zaczęto produkować z wulkanizowanego kauczuku, jej twórcą był amerykański przedsiębiorca Charles Goodyear – ten sam, który stworzył zaczątek międzynarodowej wytwórni opon samochodowych. Jednak były to prezerwatywy grube ze szwem, które nie zapewniały wystarczającego komfortu współżycia seksualnego. Rewolucję przyniósł wynalazek Juliusa Fromma – Polaka o polsko-żydowskich korzeniach, który urodził się w 1883 roku w Koninie! Stworzył i opatentował on mieszankę gumy z benzyną i benzenem, która spowodowała, że prezerwatywy stały się cieńsze i bezszwowe. Jeszcze w okresie dzieciństwa wraz z rodzicami Fromm wyemigrował do Berlina. Masowa produkcja prezerwatyw rozpoczęła się w 1922 roku a nazwisko Fromm stało się synonimem prezerwatyw w Niemczech. Fromm szybko otworzył swoje oddziały w Danii, Wielkiej Brytanii, Polsce i Holandii. W roku 1928 zainstalował pierwsze automaty do sprzedaży prezerwatyw. Jego pochodzenie spowodowało, że w roku 1938 zmuszony został przez nazistów do sprzedania swoich fabryk, wyemigrował do Londynu gdzie w 1945 roku zmarł. wy dzielą się ze względu na producentów, ze względu na rodzaj i kształt. Są prezerwatywy specjalnie nawilżane, cieńsze bądź grubsze, smakowe, zapachowe, z wypustkami. Ale to, co jest najważniejsze: wszystkie one muszą posiadać certyfikat CE. Jeżeli prezerwatywa nie posiada certyfikatu, nie należy jej używać: a takie są w sex – shopach, w kształcie różnych figurek na przykład. To są zabawki erotyczne, nie prezerwatywy. Co powinna zrobić osoba uczulona na lateks? Zrezygnować z używania prezerwatyw? Dostępne są prezerwatywy dla mężczyzn wykonane z poliuretanu, poliizoprenu. Są one przeznaczone dla osób, które mają uczulenie na lateks. Po-

nadto lepiej przewodzą ciepło, są mniej wrażliwe na temperaturę i światło ultrafioletowe oraz mają mniej restrykcyjne wymogi przechowywania i dłuższy okres trwałości do użytkowania, niestety są o wiele droższe. Ale powiedzmy jasno: często uczulenie na lateks jest wymówką mężczyzn, aby nie korzystać z prezerwatywy. Ważne jest, aby pamiętać, że oprócz działania antykoncepcyjnego prezerwatywy, chroni ona ludzi także przed infekcjami przenoszonymi drogą płciową. Są w naszym społeczeństwie osoby, które często zmieniają partnerów seksualnych i trzeba wiedzieć, że prezerwatywa jest w tej chwili jedynym środkiem, który chroni przed chorobami przenoszonymi drogą płciową. Jeżeli mówi-

my o lateksie, warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno: nie wolno prezerwatywy nawilżać niczym tłustym, kremem czy wazeliną. Lateks pod wpływem tłuszczu może się rozpuszczać, a więc osłabia się wytrzymałość prezerwatywy. Nawilżeniu służą lubrykanty, czyli specjalne substancje nawilżające wyprodukowane na bazie wody. Jak blisko stuprocentowej skuteczności antykoncepcyjnej jest prezerwatywa? Do tej pory nikt nie wynalazł w pełni skutecznej metody antykoncepcyjnej. Jedyną stuprocentową antykoncepcją jest wstrzemięźliwość seksualna. Niestety, nie każda osoba jest w stanie tę wstrzemięźliwość seksualną utrzymać i współżyje seksualnie z partnerem. O skuteczności prezerwatywy mówi współczynnik - indeks Pearla, który wynosi od 2 do 15. Co to oznacza? Współczynnik Pearla to wskaźnik wymyślony przez Raymonda Pearla w 1932 r., dzięki któremu oznacza się skuteczność danego środka antykoncepcyjnego. Pearl zaprosił do badań sto par korzystających z tej samej metody antykoncepcyjnej i obserwował pary przez dwanaście miesięcy. Po tym czasie sprawdził, ile par zaszło w ciążę. Zatem, im niższy jest współczynnik, tym lepsza metoda antykoncepcyjna. Skoro współczynnik Pearla dla prezerwatywy wynosi od 2 do 15, oznacza to, że od dwóch do piętnastu par zaszło w ciążę. Skąd ten rozrzut? Dwie albo piętnaście? Najczęściej z powodu


fot. sxc.hu

Uniwersytet Zielonogórski Kultura - wywiad

KWIECIEŃ 2011 ludzkiego błędu. W naszym społeczeństwie nikt nie przeprowadził kampanii na temat stosowania prezerwatyw. Wiele osób myśli, że używanie prezerwatyw jest bardzo proste i nie można popełnić błędu, a jest niestety inaczej. Aby tego uniknąć, publikujemy w gazecie opracowaną przez Pana prezentację, ale czy są jeszcze inne błędy popełniane przez młode osoby, jeśli idzie o używanie prezerwatywy? Zdarza się, że chcąc zabezpieczyć się lepiej, mężczyzna

nakłada dwie prezerwatywy. Wówczas jednak dochodzi do tarcia prezerwatywy jedna o drugą, co może je uszkodzić. Zatem stosowanie dwóch prezerwatyw jest bardziej zawodne niż stosowanie jednej. Istnieje także mit, że prezerwatywa jest porowata, że są w niej mikropory, przez które może przedostać się wirus albo plemniki. Nic podobnego, prezerwatywa jeśli nie jest uszkodzona, chroni użytkowników zarówno przed zapłodnieniem oraz przed wirusami. Istnieje w wielu środowiskach mit, że za prezerwatywę i

1. Prezerwatywę należy kupować w miejscach, gdzie jest stała temperatura, ponieważ lateks jest bardzo czuły na zmiany temperatury. Często prezerwatywy są kupowane w kioskach, gdzie zimą jest przykładowo –20 stopni, a latem +30, dlatego lepiej kupować prezerwatywę w aptece, supermarkecie czy drogerii, tam gdzie jest klimatyzacja i stała temperatura. Należy zwrócić uwagę na to, czy prezerwatywy nie są umieszczone na stojaku w słońcu, gdyż lateks jest czuły na promieniowanie ultrafioletowe. Przy kupnie lub korzystaniu powinniśmy sprawdzić datę ważności prezerwatywy: jeżeli jest przeterminowana, to należy użyć nowej. Warto zwrócić uwagę na sposób przechowywania prezerwatywy: noszona w kieszeni czy w portfelu narażona jest na zmiany temperatury i uszkodzenie mechaniczne. Aby sprawdzić, czy prezerwatywa nie jest uszkodzona, powinno się nacisnąć narożnik opakowania prezerwatywy - powinniśmy wyczuć pęcherzyk powietrza. Ta właśnie poduszka powietrzna chroni prezerwatywę przed uszkodzeniami mechanicznymi, a także informuje nas, czy opakowanie nie zostało uszkodzone, a co za tym idzie, czy uszkodzona nie została także prezerwatywa.

jej użycie odpowiada mężczyzna, to nieprawda. Kobieta także powinna być świadoma i wyegzekwować od partnera skorzystanie z prezerwatywy. Jeśli partner nie ma prezerwatywy, bądź też niepoprawnie ją przechowywał, powinna mieć własne i mu zaproponować, wszakże to ona bardziej ryzykuje w kontakcie seksualnym np. ciążą i łatwiejszym zakażeniem infekcjami przenoszonymi drogą płciową. Niestety, w Polsce kobiety cały czas się wstydzą zaproponować partnerowi użycie prezerwatywy, na całe szczęście na

2. Za błędne otwieranie opakowania prezerwatywy odpowiedzialnych jest oboje partnerów: mężczyźni czasem otwierają opakowanie zębami, kobiety z kolei mogą uszkodzić prezerwatywę długimi paznokciami. A opakowania są tak skonstruowane, że należy otwierać je wzdłuż perforacji – wytłoczonych ząbków. 3. Prezerwatywę zakładamy na członka w stanie wzwodu i właśnie w trakcie nakładania dochodzi do wielu błędów. Mężczyzna próbuje nałożyć prezerwatywę na członka w stanie erekcji i się okazuje, że dotknął prezerwatywą żołędzi penisa, a prezerwatywa nie chce się rozwinąć, przekłada ją na drugą stronę i prawidłowo ją nakłada. Błąd polega na dotknięciu zewnętrzną częścią prezerwatywy członka, a dokładniej okolic cewki moczowej penisa. Mężczyźnie w czasie podniecenia wydziela się z cewki moczowej płyn zwilżający żołędzie penisa, który nazywamy preejakulatem. W tym płynie mogą znaleźć się plemniki oraz potencjalnie wirusy przenoszone drogą plciową. W takiej sytuacji nawet przy poprawnym dalszym użytkowaniu prezerwatywy plemniki jak i wirusy znajdujące się na prezerwatywie stają się niebezpieczne – kobieta może zostać zapłodniona bądź zakażona chorobami przenoszonymi drogą płciową. Taka prezerwatywa jest już bezużyteczna i należy wziąć nową. Aby uniknąć błędu, należy rozwinąć brzegi prezerwatywy „o raz”, co wskaże użytkownikowi, w którą stronę prawidłowo się rozwija. Prezerwatywa jest wystarczająco długa więc rozwiniecie jej o jeden raz spowoduje zwiększenie zbiorniczka na spermę, co zredukuje powstanie następnego błędu.

13

rynku (ale jeszcze nie w Polsce) pojawiły się damskie prezerwatywy, znane także pod nazwą femidons. Przypominają w wyglądzie męską prezerwatywę, lecz są wykonane z poliuretanu. Są większe i szersze, przypominają gumowy, bezbarwny woreczek. Mają dwa elastyczne pierścienie w kształcie koła. Jeden wkłada się je do pochwy, drugi pozostaje na zewnątrz na wargach sromowych. Rozmawiała Kaja Rostkowska

4. Należy zadbać o to, aby w zbiorniczku na spermę nie znalazło się powietrze. W przeciwnym wypadku istnieje możliwość, że przy wytrysku dojdzie do pęknięcia prezerwatywy. Prezerwatywę należy zakładać trzymając cały czas za zbiorniczek, tak aby usunięte było z niego powietrze. Konieczne jest rozwinięcie jej do samej nasady członka, aby w trakcie stosunku prezerwatywa się nie zsunęła. 5. Prezerwatywę należy zdjąć przed ustąpieniem wzwodu u mężczyzny. Inaczej może dojść do przesiąku spermy, przy nasadzie prezerwatywy. Przy wykonywaniu tej czynności należy uważać, by sperma, która znajduje się w środku, nie wypłynęła na zewnątrz – w tym celu prezerwatywę trzymamy zawsze zbiorniczkiem w dół. 5. Konieczne jest zawiązanie prezerwatywy, z dwóch przyczyn: po pierwsze, by nie doszło do wtórnego przeniesienia nasienia w okolice rodne kobiety, a tym samym zapłodnienia oraz by chronić inne osoby, by nie miały kontaktu z tym płynem (na przykład dzieci, które mogą wykorzystać użytą prezerwatywę do zabawy).

Zużytą prezerwatywę najlepiej zawinąć wraz z opakowaniem po niej w papier toaletowy i wyrzucić do kosza. Nie wolno nam wyrzucać zużytej prezerwatywy w lesie lub innych miejscach publicznych. Na koniec pamiętajmy, że męskiej prezerwatywy należy używać tylko jeden raz! Opracowanie: Wojciech Ronatowicz


14

Kultura - recenzja Cover Story

KWIECIEŃ 2011

Musi być walka!

Zielonogórska ekipa w programie "Bitwa na głosy" walczy pod okiem Urszuli Dudziak i zwycięża. Porywamy z próby Monikę, Natalię i Paulinę, aby zapozowały nam do zdjęć i opowiedziały, jak wygląda program "od kuchni", a przede wszystkim opowiedziały o sobie - rosną nam przecież gwiazdy!

Odczuwacie rzeczywiście jakiś element rywalizacji? Natalia Iwaniec: Jeśli chodzi o samą rywalizację to wszystko zaczęło się bardzo przyjemnie i wynikało z potrzeby dobrej zabawy. Natomiast czuć już z każdym odcinkiem, że jakaś nić rywalizacji zaczyna się pojawiać. Natomiast kultura osobista wszystkich grup i to, że wszyscy naprawdę się lubimy, nie pozwala na nieprzyjemne uzewnętrznianie takowych nastrojów. Monika Kręt: W pozostałych grupach znajdują się też nasi znajomi, np. z innych festiwali i fajną rzeczą jest to, że nagle spotykamy się w Warszawie, w "Bitwie na głosy" i jest: "O, cześć, jak to miło cię zobaczyć"... Ja tej rywalizacji nie odczuwałam jeszcze absolutnie, ale są takie grupy, w których daje się wyczuć presję, nie wiem, czy spowodowaną przez obecność gwiazdy, czy sami mają takie parcie? Spotykacie znajomych, ale również i gwiazdy, które prowadzą swoje ekipy... Monika: Golcowie ładnie pachną, no nie? Paulina Gołębiowska: Golcowie bardzo ładnie pachną, tak. Szczerze mówiąc, właściwie

fot.Krzysztof Burda

Na okładce wyglądacie dosyć groźnie, stanowczo i jeszcze te rękawice bokserskie - jesteście w bojowych nastrojach? Monika Kręt: No... musi być walka (śmiech). Jest jakaś rywalizacja, a ta rękawica i mikrofony w dłoniach mają być symbolem tej "Bitwy na głosy".

nie ma czasu, żeby nasze relacje z gwiazdami były bliższe, bo wszystko dzieje się bardzo szybko, są cały czas próby, przymiarki, make-up'y. Natomiast gdy mijamy się gdzieś na korytarzu czy na kawie, na herbacie, to jest bardzo sympatycznie. Naprawdę są to normalni i ciepli ludzie i właściwie dla mnie największym zaskoczeniem był Michał Wiśniewski, który tak prywatnie, poza sceną, jest - wydaje mi się - normalnym gościem, który uśmiechnięty przychodził do nas, wypytywał o różne sprawy... Monika: Piotr Kupicha to jest wielki jajcarz, wariuje za kulisami. To samo Maciej Miecznikowski, Wiśniewski to już w ogóle do potęgi. Halinka (Mlynkova - przyp. red.) jest przede wszystkim bardzo ciepłą kobietą. Spotkała nas kiedyś, gdzieś na zewnątrz i opowiadała o tym, jak to była w programie "Kocham

Cię Polsko", jak robiła tam różne wygłupy. Krzysiu (Cugowski przyp.red.) - wycofany, ale też jajcarz. Wszyscy są super, ale my tak naprawdę najwięcej czerpiemy od Uli Dudziak. Siedzimy z nią, a ona opowiada nam historie ze swojego życia... Światła, kamery, transmisja na żywo - jako że nic co ludzkie, nie jest Wam obce, może pojawić się trema. Jak sobie z nią radzicie? Monika: Nie mamy tremy, bo mamy w grupie Maćka Sławnego. Maciek nikomu nie pozwala się stresować. Generalnie nie ma czegoś takiego, chyba się nie boimy. Gdybyśmy występowali solo, to byłaby zupełnie inna sytuacja. Tu mamy wsparcie piętnastki obok siebie, więc to jest fajne. Nawet jak ktoś się denerwuje, to Maciej potrafi rozładować atmosferę. Okrzyknięty został mianem "Silny".

Natalia: Nie ma tak naprawdę możliwości "zrypania", bo mając za sobą piętnaście osób czuje sie odpowiedzialność za zespół i wygraną bądź przegraną danego odcinka. Monika: Jest coś takiego, że wychodzimy na scenę i jest podniecenie, ekscytacja przed samym występem. Ja mam coś takiego, że jak śpiewam na próbach, to nie na sto procent, nie ma jeszcze tej zabawy, ale na scenie to już mogę robić z siebie totalnego wariata. Jest inne nastawienie. Jestem tutaj po to, żeby coś zrobić, wykonać. I takie też jest nasze założenie. Bawiliśmy się tym i miejmy nadzieję, bawić się bedziemy. Paraliżującej tremy nie ma. Odczuwacie już pierwsze symptomy popularności? Natalia: W moim przypadku dość spektakularnym wy-


Cover Story

KWIECIEŃ 2011 muzycznym, o której myślałam całe życie. Dwa, że były to studia wokalne, o których marzyłam drugą część życia. Do tego dochodzi nauka rzeczy, o których nie śniłam, że mogę się czegoś takiego nauczyć. Więc wszystkie umiejętności jakie nabyłam są bardzo cenne i w przyszłej pracy pedagoga lub wokalisty - niezbędne. Paulina: Odkąd pamiętam muzyka była integralną częścią mojego życia, począwszy od I stopnia szkoły muzycznej, potem II stopień, no i studia w Zielonej Górze. Już nie na fortepianie, ale na wokalu jazzowym z czego się ogromnie cieszę. Właśnie tutaj spotkałam fantastycznych ludzi. Mam naprawdę świetne wspomnienia i mnóstwo znajomości, a do tego spędziłam bardzo kształcący czas. Natomiast kontynuuję jeszcze grę na fortepianie studiując na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Monika: Jeszcze jest kwestia typu, że jazz, jako sama technika śpiewania, czy sposób

Wychodzimy na scenę i jest podniecenie, ekscytacja przed samym występem. Bawiliśmy się do tej pory i miejmy nadzieję, bawić się bedziemy. Paraliżującej tremy nie mamy. w pracy, jak tam córka po programie? On na to: "Nie wiem, jest gwiazdą, już nie dzwoni do ojca" (śmiech - przyp red.). Natalia: Rzeczywiście, chyba coś w tym jest, że splendor spływa głównie na naszych rodziców. Cofnijmy się teraz do korzeni. Dwie z Was są absolwentkami kierunku Jazz i Muzyka Estradowa na UZ, Natalia dalej studiuje. Co z nabytych tutaj umiejętności teraz procentuje? Monika: Znajomi, których poznaliśmy tutaj cały czas są z nami i dzięki temu generują się grania, współpraca. Umiejętności, które zdobyłam na studiach, raz że było to spełnienie moich marzeń, bo w końcu mogłam pójść do szkoły o profilu

frazowania, bardzo otwiera głowę, sposób myślenia i patrzenia na inne rzeczy. Więc tak jak wcześniej nie spodziewałam się, że można zaśpiewać z samą perkusją, tak teraz dało nam to tyle swobody, otwarcia i umiejętności stworzenia sobie jakiegoś planu na utwór, że to ma ręce i nogi. Stąd wynika zmiana podejścia do muzyki po tych studiach. Podejścia od tej drugiej, wykonawczej strony. Natalia: Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się w Zielonej Górze, w szkole muzycznej. Grałam na skrzypcach, potem na fagocie. To był okres w moim życiu ciężki acz efektywny. Tam zdobyłam podstawy i umiejętności, które bardzo ułatwiły mi funkcjonowanie w zespole. Tak naprawdę jeśli chodzi

o śpiew, jestem trochę takim samoukiem, a moja edukacja wokalna rozpoczęła się w Zielonogórskim Ośrodku Kultury. Można chyba powiedzieć, że jestem dzieckiem YouTuba i wiele z tego, czym się karmiłam przez ostatnie kilka lat w sposób naturalny sobie przyswoiłam. Na Uniwersytecie Zielonogórskim zaczęłam studiować język angielski, którego studiowanie było zawsze moim marzeniem. Także UZ... rządzi! Urszula Dudziak prowadzi zespół, natomiast tu, na miejscu, swoimi umiejętnościami wspierają Was również wykładowcy z Intytutu Muzyki UZ: Bogumiła Tarasiewicz i Bartłomiej Stankowiak. Monika: Pani Bogusia jest specjalistą od emisji głosu, która bardzo dużo nam daje. Dotyka pewnych aspektów śpiewu, z którymi nie każdy się zetknął. Z kolei Pan Bartek jest "ogarniatorem". Paulina: Kiedy przychodzi aranż z Warszawy, my musimy dokładnie przeczytać wszystko, co tam jest zapisane. Czasami są trudne podziałki i gdyby każdy z nas miałby to zrobić sam, to myślę, że byłoby ciężko. Natomiast Pan Bartek bardzo klarownie nam wszystko tłumaczy i dzięki niemu jesteśmy w stanie przeczytać te aranże, tutaj na miejscu. I tak było w przypadku "Single ladies". Ten aranż był niesłychanie trudny jeżeli chodzi o harmonię, czy też podziały rytmiczne. Także trochę się napociliśmy przy tym. Trochę łatwiej poszło przy drugim utworze. Wiedzieliśmy czego się spodziewać. Osoby, które nie miały wcześniej do czynienia z edukacją muzyczną, z nutami, już też troszeczkę więcej potrafiły po "Single ladies". Także bardzo cieszymy się, że wspomaga nas Pan Bartek. Rozmawiał Marcin Gromnicki

Paulina Gołębiowska

Monika Kręt fot. Krzysztof Burda WWW.KRZYSZTOFBURDA.DAPORTFOLIO.COM

darzeniem w całej mojej karierze studenckiej jest otrzymanie indywidualnej organizacji studiów. Bez tego miałabym spory problem z pogodzeniem wszystkich obowiązków. Niniejszym dziękuję Panu dziekanowi. Paulina: Miałam taką bardzo zabawną sytuację, będąc w sklepie w Kożuchowie. Spieszyłam się, wpadłam do sklepu i chciałam kupić czarne rajstopy. Nie mogłam sobie poradzić, więc poprosiłam panią o pomoc. Ona przychodzi i tak mi się dziwnie przygląda: "Ja przepraszam, ale czy pani przypadkiem nie bierze udziału w takim programie "Bitwa na głosy"? Mówię, że tak. "No bo to przy pani płakała pani Dudziak". I oczywiście potem przekazywała pozdrowienia od całego Kożuchowa dla pani Uli Dudziak. To są takie bardzo sympatyczne momenty. Monika: Ja podobnie jak Natalia dostałam urlop, ale z pracy, więc są profity z tego powodu. Ale mojego tatę zapytano

Natalia Iwaniec

15


Muzyka

KWIECIEŃ 2011

Jelonek

w zielonogórskim lesie dźwięków

fot.Mateusz Ciepliński PROSTHETICME.BLOGSPOT.COM

16

W pewne wtorkowe popołudnie, na tydzień przed szałowym niedzielnym koncertem w Piwnicy Artystycznej Kawon, dostałam w swoje małe rączki karteczkę papieru z numerem telefonu do Michała Jelonka – zdecydowanie mistrza sztuki skrzypcowej, chociaż sam o sobie mówi bardzo pokornie, skromnie i z ogromnym zdrowym dystansem. Michale… wielu określa Cię mianem wirtuoza polskiej sceny hardrock’a, zgadzasz się z tym określeniem? Nieeee… daleko mi do wirtuozerii. Sama jesteś skrzypaczką, więc wiesz, że wirtuozi to bardzo elitarny klub. Mam zaszczyt znać paru wirtuozów, dlatego wiem, że nie jestem wirtuozem, chociaż w miarę dobrze radzę sobie w grze na skrzypcach.

nawet za bardzo nie wiedziałem, jak wyglądają skrzypce, a było to raczej spełnieniem marzeń mojej mamy. Nie ma co oszukiwać i mówić, że będąc sześcio-, ośmio- czy dziesięciolatkiem byłem wybitnie zafascynowany skrzypcami… To miało zupełnie inny obraz. Były momenty, że nawet średnio lubiłem ten instrument. Nie dość, że jest wymagający, to jeszcze bardzo zazdrosny o inne zajęcia w życiu.

W jakim wieku „jelonek” zaczął naukę gry na skrzypcach? Miałem dokładnie sześć lat, jak mama zaciągnęła mnie do szkoły muzycznej.

Ukończyłeś dyplom na studiach muzycznych, później pracowałeś z orkiestrą symfoniczną, ale kiedy nastąpił moment rozdzielenia twojej drogi życiowej z muzyką symfoniczną? To miało miejsce jeszcze w czasie studiów. Studiowało mi się trochę „w kratkę”, a nawet

To był przymus czy twoja „nieprzymuszona” chęć nauki? Jak miałem sześć lat to

byłem wyrzucany z kierunku, kiedy zacząłem przygodę z rock’n’rollem, punkiem, z metalem i to widać było właśnie w moich wynikach. Kiedy zacząłem grać z Ankhiem, skończyłem na wydziale pedagogicznym [a nie instrumentalnym studiów muzycznych — M.K.]. Jak już mówiłem, skrzypce to instrument bardzo zazdrosny i od razu widać na warsztacie technicznym, że się romansuje z czymś innym. Nauczyciele uczelniani stawiali mi nawet w pewnym momencie ultimatum, że mam zostać i rzucić wszystko, co pozaklasyczne. Chociaż już wtedy pracowałem w filharmonii, to kręciłem się po środowiskach bluesowych, rockowych i był taki moment, że w akademiku zaczepili mnie chłopaki z pytaniem, czy nie

chciałbym z nimi pograć i to był właśnie Ankh ok. 1990 roku. Śmiesznie było, bo do godziny 14.00 mieliśmy próby w filharmonii, a po południu grałem z chłopakami. Zacząłem być takim przemytnikiem muzyki klasycznej do cięższych klimatów, aż podjąłem decyzję, że będę zajmować się już tylko tym. Nie powiem, do klasyki będę zawsze wracał. Abstrahując od utworu BaRock, który jest chyba najbardziej rozpoznawalnym kawałkiem z twojej ostatniej płyty, cytujesz często muzykę z epoki baroku. Czy to jest dobry materiał na fuzję z metalem, punkiem? Ja myślę, że wszystko się nadaje. Zobacz, masz Beethovena [1770-1827], który według


Muzyka

KWIECIEŃ 2011 mnie był pierwszym metalem z tym mrokiem cierpieniem itd. Wagner [1813-1883] to przecież pierwszy goth bijący te wszystkie Nightwish’e. Chopin [18101849], to oczywiście Emo, zresztą widać po fryzurze. Widzisz, wszystko się ze sobą pięknie wiąże. Kiedyś rozmawiałem z jakimiś tam metalowcami, którzy

No tak, tak, tak… dlatego nie robię headbackingu, a poguję… Robi to zdecydowanie duże wrażenie… Ale gdybyś miał napisać jakieś słowa do tych utworów, o czym byłby tekst? Można to po części rozpracować już po tytułach, np.

Śmiesznie było, do godziny 14.00 mieliśmy próby w filharmonii, a po południu grałem z chłopakami. Zacząłem być przemytnikiem muzyki klasycznej do cięższych klimatów. chcieli iść na koncert klasyki to powiedziałem im: "Idźcie na jakiś dobry koncert do filharmonii, ale nie bierzcie na pierwszy rzut jakiegoś gniota Strawińskiego czy Musorgskiego, tylko np. na V Symfonię Beethovena".

„Pogrzeb Prowincjonalnego Wampira” z historią, którą każdy może sobie już dowyobrazić, „Akka” to starożytna twierdza, "1212" to opowieść o francuskim miasteczku i pierwszych krucjatach dziecięcych.

I co się stało? I poszli. Akurat mój kumpel grał w orkiestrze i opowiada jak to ze sceny wyglądało: "Ty no masakra jakaś, przyszła grupa czarnych długowłosych…", a wiesz, jak to w filharmonii jest: siedzą te staruszki, rodziny, dzieci, a tu nagle grupa siedmiu, siadają jeszcze do tego w pierwszych rzędach. Cała filharmonia oczywiście zafascynowana nimi, bo to czarne, glaniaste, w skórach, w T-shirtach z jakimiś potworami i czaszkami. Te babcie przerażone po bokach posiadały. Orkiestra zaczyna grać Beethovena, a ci zaczynają pogować.

A propos wspomnianego utworu „A Funeral of a Provincial Vampire”. Czy nie boisz się stwierdzenia, że ta muzyka zakrawa o infantylizację któregoś z gatunków? Ja uważam, że to nie jest niebezpieczne i trzeba mieć dystans do siebie. Co to znaczy infantylizacja? Jeżeli spojrzysz na orkiestrę symfoniczną, i tę oprawę koncertu, to też się wydaje takie lekko napuszone, czyż nie? Koncerty metalowe również wymagają swojej oprawy i teatrzyku. To wszystko działa na zasadzie wyobraźni, gdzie jeden wyobrazi sobie pogrzeb wampira bardzo patetyczny, w stylu symfonii grozy XX wieku, a inny spojrzy na to prześmiewczo. Takie jest po prostu życie.

Jakie mieli wrażenia? Ten mój kumpel z orkiestry wyszedł do nich później z tym pytaniem, a oni mu powiedzieli, że: "No fajny ten Beethoven, tylko żebyście dłużej pociągnęli te akcenty na początku, bo mało potem naparzanki było… nudy". Grasz muzykę programową, do tego jeszcze pogujesz, co jest mistrzostwem świata, bo z tym instrumentem trzymanym przecież pod brodą…

Kiedyś marzyłam o skrzypcach elektrycznych, a jak możemy zaobserwować na koncertach, ty grasz na instrumencie akustycznym. Właściwie na elektroakustycznym. Miałem kilka instrumentów elektrycznych, ale akustyki są dla mnie pewnego rodzaju sentymentem, grając tyle lat na drewnie przyzwyczaiłem się do słuchania czaszką.

Lepiej się odbiera drgania przy pudle rezonansowym, gdzie pudło samo z siebie gra. Skrzypce same z siebie wydają dźwięk a elektryk, którego jak nie podłączysz pod prąd, to nawet nie pograsz. Po drugie, dynamika i pasmo są zdecydowanie dużo lepsze, mimo że są czasami problemy z „przesterami”. Czy ten frak, w którym występujesz, to pozostałość po poprzednim życiu? To jest pozostałość jakaś dziwna, wiesz.. To jest taka wersja punkowa odzienia. Mam oczywiście taki frak estradowy, ale w nim pogować się nie da – jest zdecydowanie zbyt sztywny. Po szkołach muzycznych wypuszczanych jest wielu muzyków, którzy nie potrafią improwizować. Każ im coś takiego zrobić, to blady strach pada na ich lica. Jak to było u Ciebie z muzyką, którą teraz grasz? Imitowałeś czy od razu dawałeś czadu od siebie? Od razu starałem się grać od siebie bez jakiś standardów czy „coverów”. Mogę tu dosłownie wyrzucać swoje emocje. Ni-

17

Co jest twoim największym marzeniem muzycznym? Stwierdziłem kiedyś, że to może być niebezpieczne, jak ktoś marzy za dużo. Plany - owszem. Marzenia wydają się odległe i mało uchwytne. Moim marzeniem było nagrać tę płytę i okazało się, że jest płyta, potem, że będzie dobrze przyjęta, to też się udało, potem Woodstock. Co będzie, jak mi marzeń zabraknie? Wolę zdecydowanie koncentrować się na planach, żeby się one realizowały, żebym mógł rozwijać siebie i projekt. Marzenie… hmm… no choroba nie wiem… Żeby być zdrowym, bo jak człowiek zdrowy, to i grać się chce. *** Po rozmowie podziękowałam uprzejmie Jelonkowi za telefoniczny wywiad umawiając się tym samym na wywiad na niedzielę 20 marca. Po odłożeniu słuchawki nastał czas niecierpliwego oczekiwania na stanięcie oko w oko z mistrzowskim buntownikiem sztuki skrzypcowej. Swoją drogą na spotkanie oko w „przystojnie-brązowo-tajemniczo-intrygujące” oko. Po wymienieniu kilku zdziwień np.

Lepiej się odbiera drgania przy pudle rezonansowym, gdzie pudło samo z siebie gra. Skrzypce same z siebie wydają dźwięk, a elektryk? Którego jak nie podłączysz pod prąd, to nawet nie pograsz... gdy nie bawiłem się w harmoniczne odmęty zasad jakichś pasaży, przebiegów gamowych, jakie powinienem zagrać według zasad, żeby nie było „kwint czy oktaw równoległych”. Natomiast masz rację, w szkole cały czas pulpit i nuty rządzą, chociaż zasady muzyki są bardzo ważne, to jednak miałem nawet okazję współpracować z muzykami ze świetnym warsztatem technicznym, którzy nie potrafili improwizować. Może to wynika z lenistwa? Tu chyba trzeba złamać ramy chorych przyzwyczajeń i ograniczeń.

pod adresem wyglądu zewnętrznego, bo przecież przez telefon nie słychać, ile kto ma wzrostu, rozpoczęliśmy wywiad właśnie tak: Oczywiście mogę poprosić o autograf na twojej płycie? Narysuję ci nawet jelonka… O, proszę… A całość mojej rozmowy z Jelonkiem znajdziecie na portalu www.UZetka.pl Monika Kotowicz

monikakotowicz@index.zgora.pl


18

KWIECIEŃ 2011

Muzyka

Do usłyszenia INDEX LISTA Notowanie nr 86 (sobota, 02.04.2011.)

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Queen Bohemian Rhapsody Horyzonty Nie Umiem Czytać W Myślach Cherry Frozen What You Want Beady Eye The Roller Robyn Indestructible J-Lo Feat. Pitbull On The Floor R.I.O. Like I Love You Patrick Wolf The City Sunrise Avenue Hollywood Hills Lady Gaga Born This Way

Głosuj na www.index.zgora.pl 86 Index Lista przyniosła kilka niespodzianek. Lady Gaga i jej singiel Born This Way idzie w dół. Fani już odliczają czas do premiery jej nowego krążka. Ten ukaże sie 23 maja. Natomiast w sklepach muzycznych możemy nabyć płytę Queen "Greatest Hits I" To kompilacja hitów 1974-1980 wśród nich lider listy Bohemian Rhapsody. Lubisz to? :) facebook.com/lista96fm

REKLAMA

Mateusz Kasperczyk, Audycja "Index Lista", sobota, godz. 18:00

THE KILLS „Blood Pressures” Amerykańsko – angielski duet The Kills wysmażył nam ciekawy kąsek na początek miesiąca. Podobno na ich nowym albumie będzie sporo wpływów grupy The Dead Weather dowodzonej przez Jacka White’a, w której to ładniejsza połowa The Kills – Allison Mosshart również się udziela. Sama stwierdziła, że album brzmi potężnie. Jest zatem szansa, że przy jego słuchaniu tytułowe ciśnienie może wam podskoczyć, zatem obchodźcie się z tą płytą ostrożnie! Premiera: 4 kwietnia UNKLE „Where Did The Night Fall: Another Night Out” Nie jest to może taka absolutna, pełnoprawna premiera, ponieważ materiał ten ukazał się w maju ubiegłego roku, a teraz mamy do czynienia z jego dwupłytową reedycją. Jak to z reedycjami bywa, jest ona wzbogacona o pewne ciekawostki - na bonusowym krążku znajdziemy wybrane utwory z dwóch ostatnich epek UNKLE oraz kilka rarytasów. Ot taki sympatyczny prezent od dobrego Wujka. Premiera: 11 kwietnia DARIN „Lovekiller” Szwedzi znani są z produkowania dobrego popu. Darin jest Szwedem, więc jego piąty już album „Lovekiller” ma szansę stać się wielkim przebojem. Wbrew tytułowi płyty jej autor wcale nie jest jakimś przeciwnikiem miłosnych uniesień, bo w końcu ma na koncie występ podczas ślubu szwedzkiej księżniczki. Na dodatek wykonał tam utwór

"Can't Stop Love" (który znajdzie się na „Lovekiller”), stojąc na dachu budynku. Czyżby taki początek drogi na szczyt? Premiera: 11 kwietnia FOO FIGHTERS „Wasting Light” Nowa płyta Foo Fighters była dla lidera zespołu, Dave’a Grohla, okazją do odświeżenia starych znajomości. Produkcją krążka zajął się bowiem Butch Vig odpowiedzialny m.in. za album „Nevermind” Nirvany, a gościnnie na „Wasting Light” zagrał m.in. Krist Novoselic, były basista kapeli na literkę „N”. Nikomu chyba nie trzeba mówić, że Grohl w owej kapeli bębnił. Takie spotkania po latach zwykle kończą się łzami szczęścia, albo totalnym kwasem. Nowe Foo Fighters zatem nie powinno dać się określić jako płytę bez wyrazu.Premiera: 12 kwietnia LENKA „Two” Pamiętacie jak 2 lata temu cały świat nucił „The Show” młodej, mało wówczas znanej wokalistki Lenki? Niektórzy nucą go nawet do tej pory, bo tak umilają sobie czas pozostały do wydania drugiego albumu tej Australijki. Już wkrótce pewnie będą nucić sobie jej kolejny utwór, zapewne któryś z tych znajdujących się na jej drugim krążku zatytułowanym po prostu „Two”. A może będą mieli dylemat, bo np. tytuł jest sugestią, że na płycie są dwa hity na miarę „The Show”... albo jeszcze więcej? Premiera: 18 kwietnia Oprac. Michał Cierniak metalizacja@index.zgora.pl


Muzyka

KWIECIEŃ 2011

19

Czy "The Strokes" jeszcze mogą? Wielcy The Strokes… ten zespół miał uratować rock and rolla. Już 10 lat minęło od ich debiutu “Is This It?”, który zapoczątkował modę na powrót do garażowych brzmień. Dekadę temu grali pierwsze skrzypce, lepiej wyglądający od The White Stripes i z lepszymi utworami niż ktokolwiek z nurtu nowego rockowego grania. Po przesłuchaniu ich najnowszego krążka „Angles” powraca pytanie zawarte w tytule pierwszego albumu – to już wszystko? Czekałem na tę płytę. „Under Cover Of Darkness”, pierwszy singel, tylko zwiększył apetyt. Klasycznie „strokesowy”, ale i na tyle inny od wcześniejszych dokonań zespołu, by wierzyć w czwarte wydawnictwo grupy. Sami zainteresowani mówili, że „Angles” powinno się ukazać między rewelacyjną „Room On Fire”, a dobrym „First Impressions Of Earth”, ostatniego ich krążka. Niby nie jest źle. „Machu Picchu”, które otwiera album, jest naprawdę dobre, dodaje do brzmienia zespołu nutkę reggae. Potem mamy wspomnia-

ny pierwszy singel, gdzieś w środku niezłe „Taken For A Fool”… i tyle. Dodajmy, że wspomniane utwory nie są ani trochę wybitne, są po prostu bardzo dobre. A reszta nie wprowadza nic do

wizerunku zespołu, który zdaje się miksować swoje wcześniejsze dokonania, co jakiś czas urozmaicając brzmienie. W „Two Kinds Of Happiness” mamy noise-popwy wstęp, w „You’re So Right” trochę kosmicznie brzmiącą gitarę. Najważniejszą postacią w The Strokes jest wokalista, Julain Casablancas. Nie dość, że jego facjata zapewnia grupie grono oddanych fanek, to jeszcze ma świetny, lekko spity, zdarty głos. Co z tego, skoro go nie używa? Zgadza się, nie uświadczymy na tej płycie zdartego gardła pana (już nie króla) Juliana.

I brakuje go co najmniej tak samo, jak dobrych utworów na tej płycie. Wierzyłem w The Strokes. Podobały mi się ich dotychczasowe dokonania i miałem nadzieję, że „Angles” obronią się i udowodnią niedowiarkom, że „jeszcze mogą”. Tym albumem dają natomiast im ponurą satysfakcję. Dużo mówi sam tytuł płyty – to po prostu brzmienie nowojorczyków ujętę w różnych kątach. A to o wiele za mało.

Michał Stachura

Francja nieelegancja Nekrofilia, koprofilia, zoofilia to tylko niektóre z zwyrodnień, które przyprawiaja mnie o mdłości i wprawiają w przerażenie. Do tej "czarnej listy" dołączył niedawno projekt Paris Suit Yourself, którego debiutancki krążek "My Main Shitstain" to prawdziwa karykatura muzyki oraz definicja złego smaku i tandety. Pod tą tajemniczą nazwą ukrywają się połączone siły amerykańsko-francuskich muzyków. Około rockowa kooperacja nawiązująca do twórczości wczesnego Davida Bowie i Public Enemy brzmi niczym żywcem wyjęta z podręczników historii stosunków międzynarodowych USA i Francji. "Z czym do ludu?" - zapytacie, a ja wam odpowiem. Jest źle, a nawet bardzo źle. Po bezpłodnym intrze otrzymujemy przecudowny utwór "Craig Machinsky", który definiuje poniekąd styl zespołu. Rozochotana gitarowa melodia, przygłupawy wokal (w sty-

lu "Manha Manha" z "Muppetów") i lekko psychodeliczne odjazdy. Oczy bieleją ze strachu na samą myśl o dalszej zawartości "My Main Shitstain". Cały instrumentalny sznyt i kunszt mu-

zyków ogranicza się do powielania indie-rockowych schematów, w wyjątkowo niestrawnej formie. Czasem uda się w tym wszystkim zahaczyć o bluesa ("Rolling on") czy post rocka ("Surprise"), lecz w wykonaniu muzyków Paris Suit Yourself brzmi to raczej jak wypadek przy pracy. Wspaniałym dopełnieniem tragedii są pseudotransowe motywy pojawiające się w twórczości grupy. Przeciągane wokali, mantryczne recytacje i zapętlone partie instrumentów maja niewiele wspólnego z mistyczną kontemplacją i uduchowieniem. To nie jest słaba płyta. To jest tragiczna płyta

i gdybym mógł cofnąć czas to nigdy nie wziąłbym jej do ręki. Krążek "My Main Shitstain" debiutantów z Paris Suit Yourself to bolesny efekt hajpu na młode i łamiące wszelkie konwenanse zespoły. Wyciągnięci z undergroundu i koncertów na skłotach muzycy udowadniają swoim album jak cienka jest granica pomiędzy eksperymentem, poszukiwaniem nowych brzmień, a kiczem, brakiem muzycznej inteligencji i pokory. Łukasz Michalewicz


20

KWIECIEŃ 2011

Miasto Filmów

MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm

TOP 1

And the winner is…

Hollywood kocha boks. Kocha go też Akademia, która przyznawała statuetki choćby „Rocky’emu” i „Wściekłemu bykowi”. „Fighter” też może pochwalić się osiągnięciami na tym polu. Film zgarnął w tym roku dwa Oscary. Oba zasłużone. Ulicą idzie para głupkowatych kolesi. Pierwszy – cwaniak – miota się na prawo i lewo napinając kurczęce mięśnie. Drugi – typ frajera – ciągnie się za nim częstując wszystkich tępym wyrazem twarzy. Dicky (cwaniak) to miejscowa legenda, duma miasta Lowell. Kiedyś miał zadatki na dobrego pięściarza, teraz spędza czas na trenowaniu brata i paleniu cracku. Choć właściwie w odwrotnej kolejności. Micky po części podążył w ślady brata. Próbuje boksować, ale na razie jest chłopcem do bicia dla chcących się dowartościować pięściarzy. Warto zaznaczyć, że „Fighter” bazuje na autentycznych wydarzeniach. Teoretycznie to Micky – Mark Wahlberg – jest pierwszoplanową postacią, ale w rzeczywistości cały ciężar wziął na siebie Christian Bale, grający Dicky’ego. W zachowaniu Bale’a czuć autentyczne szaleństwo i narkotykowy głód. Aktor na potrzeby „Fightera” darował sobie metaliczno-industrialny tembr głosu, do którego przyzwyczaił w swoich ostatnich kreacjach. W końcu tutaj na śniadanie pali crack, a nie wciąga kilogram gwoździ. Bale błyszczy do tego stopnia, że dostał za tę rolę Oscara. To pierwsza statuetka. Druga trafiła do Melissy Leo (drugoplanowa rola żeńska), brawurowo odtwarzającej toksyczną matkę Micky’ego i Dicky’ego. Jak przy tak wyrazistych postaciach wypa-

Realizacja pełna quasi-dokumentalnych ujęć z ręki perfekcyjnie oddaje beznadzieję amerykańskiej prowincji. da Marky Mark Wahlberg? Właściwie przechodzi obok, ale przynajmniej nie irytuje, co w przeszłości zdarzało mu się wielokrotnie. Max Payne, Joseph Grusinsky w „Królach nocy” – to tylko niektóre „kreacje”, gdzie szanowny harcerzyk przypominał chłopca wystruganego przez skacowanego Dżepetto. Tutaj Wahlberg ograniczył środki artystycznego wyrazu do minimum. Minimalizm – to hasło przyświecające filmowi Davida O. Russella (m.in. „Złoto pustyni”). Realizacja pełna quasi-dokumentalnych ujęć z ręki perfekcyjnie oddaje beznadzieję

amerykańskiej prowincji. Lowell musi być jednym z najsmutniejszych miast na świecie. Ich obecny burmistrz – bo prezydenta nie mają – James L. Milinazzo na bank nie wycina z budżetu pieniędzy na wydarzenia kulturalne, bo słowo „kultura” jest mu zupełnie obce. Muzyka, pełna rockowych tytanów, takich jak Led Zeppelin, Red Hot Chili Peppers, Whitesnake, fantastycznie uzupełnia film. Wisienką na torcie jest moment, w którym Christian Bale wykonuje „I Started A Joke” Bee Gees. Lepszą wersją może pochwalić się tylko wielki Mike Patton.

„Fighter” nie ma najmniejszych szans stać się dziełem ponadczasowym. Za parę lat będziemy pamiętać jedynie „ten film, w którym Christian Bale przemówił ludzkim głosem". Russell stworzył trochę leniwy, ale też niesamowicie naturalny obraz, który pozornie przechodzi obok, ale jednocześnie wprawia w przyjemny, choć trochę bojowy nastrój. Po napisach końcowych mimowolnie zaciskamy pięści i nucimy „Eye Of The Tiger”... Maciek Kancerek redaktor.naczelny@ tydzienlubuski.com.pl


KWIECIEŃ 2011

TOP 2

▪ Sucker Punch Film o dziewczynie, która została wtrącona przez swojego ojczyma do ośrodka dla psychicznie chorych i, oczekując na zabieg lobotomii, kreuje w swojej wyobraźni fantastyczny świat. Przede wszystkim świetnie to wszystko wygląda – w końcu za ten obraz odpowiedzialni są twórcy „300”. Jest zatem komiksowo – komu pasuje taka konwencja, powinien być zadowolony. „Sucker Punch” to propozycja z tych lekkostrawnych, weekendowych. Zero angażu intelektualnego, po prostu czysta zabawa, walki i wybuchy. Świetny soundtrack, złożony głównie z coverów – usłyszymy m.in. Skunk Anansie, Bjork czy VV z The Kills. Tak jak na ścieżce dźwiękowej, również na ekranie prym wiodą waleczne panie. „Sucker Punch”, mimo kilku fabularnych bolączek. ogląda się z przyjemnością. Poza tym… czy jest coś fajniejszego niż filigranowa blondyneczka zabijająca mieczem smoka?!

Michał Stachura

Miasto Filmów

TOP 3

TOP 4

TOP 5

▪ Jeż Jerzy

„Witaj w Sali Samobójców, Dominik” – te słowa przenoszą chłopaka do nowej animowanej rzeczywistości, gdzie w końcu czuje się akceptowany. Gierszałowi, który nie tylko zagrał, ale dokładnie i przemyślanie wykreował postać Dominika, należy się stanowcze: LUBIE TO! Nareszcie po obejrzeniu polskiej produkcji nie wyszłam z kina z porcją zażenowania i niesmaku zapakowaną na wynos w kolorowe pudełko przyozdobione twarzą Sochy, Adamczyka czy Trzebiatowskiej. Czyli okazuje się, że jednak można! A jeśli myślisz, że Sala Samobójców to film o bogatych dzieciakach, subkulturze emo i uzależnieniu od Internetu - muszę Cię rozczarować. Komasa poszedł zupełnie pod prąd, stając się psychologiem współczesnego młodzieżowego świata. Czyżby dobiegł koniec ery niekończących się kolorowych komedii romantycznych? Polska kinematografio - bój się! Komasa postawił Ci wysoko porzeczkę.

▪ Poznasz przystojnego buneta

Woody Allen o relacjach damsko – męskich? Brzmi smakowicie. Wszak ten reżyser ma na koncie mnóstwo udanych filmów poruszających taką tematykę. Tej historii starszej pani, której małżeństwo rozpadło się po kilkudziesięcioletnim stażu, jej męża pragnącego odmłodzić się za pomocą młodszej żony czy wreszcie ich córki będącej w niezbyt udanym związku z lekkoduchem, który jest zafascynowany sąsiadką, smaczku dodaje gwiazdorska obsada. W filmie grają Anthony Hopkins, Naomi Watts czy Antonio Banderas, z kolei akcja rozgrywa się w Londynie, co powinno sprzyjać typowemu angielskiemu humorowi. Co z tego wyszło? Film pełen postaci, które są nam zupełnie obojętne. Film, w którym akcja się rozmywa. Allenowi udało się jednak odkryć przed nami kolejną życiową prawdę. Świetnie dobrane składniki wcale nie sprawią, że zrobimy pyszny obiad.

Paula Mościcka

Michał Cierniak

Paweł Hekman

▪ Sala samobójców

KWIETNIOWE PREMIERY W POLSCE

21

Polak pokazał, że faktycznie potrafi. Zrobił fabułę prostą i urzekającą. Jerzy przecina blokowiskowy krajobraz na deskorolce z puszką piwa, uciekając przed okolicznymi Wietnamczykami (chcącymi go przerobić na kurczaka w pięciu smakach) oraz szalonym naukowcem mającym chęć sklonowania naszego bohatera. Co urzeka w tym obrazie? Przede wszystkim wykonanie. Animacja jest zrobiona świetnie i w zgodzie z komiksową kreską. Do tego mamy tu najlepszy polski dubbing od czasu pierwszego „Shreka”! Sokół i Misiek Koterski w roli lokalnych skinheadów to role wyśmienite i przezabawne, a Maciej Maleńczuk jako prostytutka Lilka to już małe dzieło sztuki. Scenariuszowo są momenty, kiedy fabuła nieco się rozłazi i to w zasadzie największa wada tego produktu. Na szczęście film trwa tylko 80 minut, więc nie ma czasu zauważyć wszystkich Jeża wad. Hasło „Polska miszczem Polski!” pasuje do tej animacji jak ulał.

oprac. Paula Mościcka

"Jestem Bogiem", thriller, reż. Neil Burger: Wyobraź sobie, że możesz wszystko… Eddie nie musi, on tak ma. "Żona na niby", komedia rom., reż. Dennis Dugan: Sandler zabawia się Aniston, żeby poderwać dziewczynę swoich marzeń. "Niepokonani", dramat, reż. Peter Weir: Historia ucieczki z gułagu oparta na faktach, z Farellem w roli głównej. "Thor 3D", fantasy/przygodowy, reż. Kenneth Branagh: Kultowy władca piorunów Thor powraca, tym razem w 3D! "Między światami", dramat, reż. John Cameron Mitchell: N. Kidman odnajduje szczęście dzięki młodszemu mężczyźnie...


22

Muzyka

KWIECIEŃ 2011

Fanatyczne uwielbienie Robert Gawliński opowiada o swoich imprezkach, magicznej pięćdziesiątce, planach na 2012 rok i o tym, że wszytko jest dla ludzi. Twój ostatni album – „Kalejdoskop” zajął 11 miejsce na Oficjalnej Liście sprzedaży, uważasz to za sukces? - Zależy jaką miarą mierzymy, nie taki zamiar był tej płyty. Ta płyta miała na celu pokazać trochę „eksperymentatorskiego” stylu. Być może na kolejnej płycie też znajdzie się jakiś hit, ale to nie jest nasz cel, celem są melodyjne dobre rockowe kawałki.

w domu a ja imprezowałem, to był czas gdzie wszystko się dopiero rodziło. Byliśmy młodzi i zachłyśnięci sukcesem wilków. Graliśmy dużo koncertów i wtedy zazwyczaj byliśmy pod wpływem „czegoś” podczas grania,

- Był taki okres, to był chyba 92 – 95 rok, dziewczyny przyjeżdżały nawet z Gdańska, koczowały na klatce, malowały lakierami do paznokci po ścianach różne rzeczy. Na przykład na zsypie „To jest święty zsyp”…

I

O życiu rockmanów mówi się że jest tam w zasadzie tylko Sex & Drugs & rock’n’roll, było tak u was? Często? Tak [śmiech]. Dziś już jest spokojniej? - Wszystko jest dla ludzi. Dla ludzi są papierosy, alkohol, narkotyki. To wszystko jest niezdrowe, wszelkiego rodzaju używki. Kiedy się ich używa nachalnie, bez kontroli to są po prostu złe, zmieniają psychikę, zmieniają człowieka… Ale kiedy ich się używa od święta, to są wspaniałą alternatywą szarego dnia. A co na taki „hulaszczy” tryb życia Twoja żona? - Monika często w tych grubych imprezach uczestniczyła, właściwie to okres takich grubych imprez kiedy urodził mi się syn, wtedy Monika zostawała

fot. Krzysztof Burda

A propos rocka, czujesz się nestorem polskiego rocka? - W zasadzie ja nigdy nie byłem rockmanem, choć różnie o mnie ludzie mówią [śmiech]. Hey, Myslovitz to są rockowe zespoły, chociaż popełniają też inne piosenki. Ja wcale się tak nie czuję.

Jeszcze przed koncertem Gawliński powiedział: - Przed chwilą zrobił ze mną wywiad dziennikarz mediów studenckich... Młodym pewnie się wydaje, że po pięćdziesiątce ludzie umierają, bo on mnie zapytał, czy czuję się nestorem... Sala wybuchnęła śmiechem, ale po chwili wpadliśmy jednak w zadumę... dużo eksperymentowaliśmy. Teraz raczej nam się już to nie zdarza, świętujemy po koncertach. Sukces wiąże się z popularnością, jak na fanki reagowała twoja żona? Ponoć zmieniałeś adres przez nachodzące cie dziewuchy.

pamiętam, że na tym samym piętrze mieszkała taka „babunia”, która wynosiła herbatkę i ciasteczka tym dziewczynom… To było takie fanatyczne uwielbienie, nienawidzę w ogóle fanatyzmu w żadnej formie. Było to trochę stresujące. A teraz bardzo miło to powspominać.

Pamiętasz może tekst „Co ja wam będę pier***, gracie zaje***”? - [Śmiech]. Tak, pamiętam, to powiedział Zbyszek Hołdys w czasie przesłuchania do klubu studenckiego Stodoła. W Stodole grał Kult, Perfect, to w ogóle były piękne czasy, wino się piło za darmo, nam biedakom to było na rękę [śmiech]. Zbyszek Hołdys zawsze zaczynał rozmowę mówiąc „Dobra dzieciaki co pijecie”, pamiętam że wtedy połykałem wiedzę od Hołdysa. W jury na tym przesłuchaniu siedział tylko Zbyszek i pamiętam, że wyszliśmy na scenę kompletnie zdenerwowani. Skończyliśmy grać a z lekko zamglonych okularów spojrzał na nas Zbyszek i powiedział nam „Dobra, chodźcie tu, kur**, co ja wam będę pierd***, umiecie grać, gracie zajebiście, chodźcie na piwo”. I tak zaczęła się między nami bardzo bliska przyjaźń. Zbliżasz się już do magicznej 50-siątki, myślisz o jakimś wewnętrznym rozliczeniu, katharsis? - Powiem szczerze, że ja mam w du*** tę pięćdziesiątkę ja się nie czuję na 50 lat, bardziej przeżywałem trzydziestkę, że nie ma już tej dwójki z przodu, tylko jest trzy. Zdałem sobie sprawę, że już mi nie wypada robić wielu rzeczy, na przykład nie wypada mi się napić i wyrzygać. Za 2 lata skończę 50 lat, w 2012 roku chcę wydać najbardziej czadową płytę Wilków: to będzie moje wielkie „bum” na 50 urodziny. Remigiusz Grześkiewicz remigiuszgrzeskiewicz@index.zgora.pl


Muzyka

KWIECIEŃ 2011

23

Wishbone Ash "Bycie w zespole to dla mnie oddychanie"... Według licznych ekspertów to właśnie od nich zaczął się nurt zwany rockiem progresywnym. Tym milej było gościć w Zielonej Górze tak legendarną formację. Zwłaszcza, że jej lider Andy Powell to bardzo sympatyczny i wylewny rozmówca, czego dowód poniżej. W Zielonej Górze odbywa się ostatni koncert polskiej części trasy „Reason To Believe Tour 2011”. Jak twoje wrażenia po wcześniejszych koncertach w naszym kraju? Były bardzo dobre! Publika przyjmowała nas niezwykle ciepło... Zaskoczyło mnie także to, że wśród ludzi na koncertach przeważają młodzi, co jest dość wyjątkowe. W Niemczech np. jest odwrotnie. Byłoby świetnie gdybyśmy mogli grać w Polsce co roku – tak robimy np. w Wielkiej Brytanii czy wspomnianych już Niemczech. Wishbone Ash działa już na scenie 4 dekady. Jak się czujesz jako muzyk z 40-letnim stażem? Zdarza się, że czasem sobie o tym pomyślę, ale nigdy nie jest tak, że zastanawiam się ja by to było już nie być w zespole. Dla mnie to jak oddychanie, zawsze grałem, nigdy nie musiałem myśleć o opuszczeniu kapeli... Wszyscy inni członkowie odchodzili z zespołu jeden po drugim, rok po roku, a ja nigdy nie musiałem podejmować takiej decyzji. Czuję się z tym bardzo komfortowo... Mój zespół jest teraz w bardzo dobrej formie, śmiem twierdzić, że lepszej niż kiedykolwiek, więc... Naprawdę wielką przyjemność sprawia mi bycie w trasie, koncertowanie... Uwielbiam ten zespół, mam do niego uczucie, pasję. Chcę sądzić o sobie jako sercu i duszy Wishbone Ash, bo w końcu jestem tu tak długo i znam ten zespół tak jak samego siebie.

Podobno to, że Wishbone Ash zaczął grać z dwoma gitarzystami w składzie jest przypadkiem, gdyż reszta zespołu nie mogła się zdecydować czy wybrać ciebie czy Teda Turnera. To prawda? W pewnym sensie tak. Wyglądało to tak, że pewnego dnia zebraliśmy się wszyscy by sprawdzić co każdy z nas potrafi, co jest wart. Stwierdziliśmy wtedy, że czemu by nie mieć w zespole dwóch gitarzystów i tak właśnie narodziło się słynne brzmienie oparte na bliźniaczych gitarach. Wcześnie, bo już w 1970 roku trafiła Wam się okazja zagrania przed samym Deep Purple. Czy uważasz to wydarzenie za przełom w karierze Twojego zespołu? To był przełom, bo byliśmy wtedy nowym zespołem, sami byliśmy bardzo młodzi, szukaliśmy jakiejkolwiek możliwości dla nas... Już wtedy wiedziałem jednak, że jestem dobrym gitarzystą i kiedy jammowałem z Ritchiem Blackmore’em, który był już wówczas szanowanym i cenionym wioślarzem nie przeraziłem się. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że gdy po tym koncercie zwrócił na nas uwagę i polecił nas naszej późniejszej wytwórni by podpisali z nami kontrakt na wydanie płyty, było dużym przełomem. Ostatnio graliśmy także z Deep Purple, dokładnie w RPA i było to bardzo przyjemne. Może w kapeli nie ma już Ritchiego, ale i tak było to miłe wydarzenie.

Który z albumów Wishbone Ash jest twoim ulubionym? Powszechnie uważa się, że naszą najbardziej udaną płytą jest „Argus” i moim zdaniem to również nasze najlepsze dzieło. Generalnie w wypadku wielu kapel to właśnie trzecia płyta jest takim przełomem, kiedy wszystko ma już ręce i nogi. „Argus” jest dla nas także ważny pod tym względem, że po jego wydaniu zaczęliśmy grać większe koncerty, na stadionach, w Stanach Zjednoczonych... Zresztą samo brzmienie utworów i ich konstrukcja sprawiają, że są one wręcz stworzone do wykonywania na dużych imprezach. Do tamtego momentu graliśmy jedynie w klubach. Kiedy grasz w klubach, wszystko jest szybsze, bardziej nieokiełznane. Jednak gdy występujesz przed liczniejszą publicznością, wszystko musi być bardziej otwarte, rozbudowane i potężniejsze – taki jest właśnie „Argus”. Ta płyta była też dla nas przełomem. Pierwsze dwa krążki zwróciły na nas uwagę prasy w Anglii, ale dzięki „Argus” wyszliśmy na świat. Dzięki tej płycie przebiliśmy się do świadomości fanów w całej Europie i w Ameryce. Co spowodowało, że w 1973 roku przenieśliście się całym zespołem do U.S.A.? Mieliśmy wtedy kontrakt z amerykańską wytwórnią MCA/Universal i zaczęliśmy robić nową płytę w Stanach z amerykańskimi producentami. Poza

tym sytuacja podatkowa w Anglii w tamtych czasach była strasznie nieznośna – wynosiła 83%. W związku z tym prawie wszystko co zarobiliśmy musieliśmy oddawać państwu. Pomyśleliśmy zatem, żeby przenieść się do Stanów na rok. Z roku zrobiły się dwa lata, następnie trzy... Zaczęliśmy nagrywać tam płyty, z których niektóre były dobre jak „New England”, a niektóre fatalne jak „Locked In”. Sądzę jednak, że to było ciekawe doświadczenie, które otworzyło nas na świat. Jak porównałbyś muzykę, która znajdzie się na waszym najnowszym albumie, do waszego ostatniego dokonania „Power Of Eternity”? Wydaje mi się, że będzie to płyta bardziej zróżnicowana. Są fragmenty, które przypominają niemal jammowanie, z takim pinkfloydowskim feelingiem. Z drugiej strony znajdą się tam także tzw. radiowe kawałki... Jest też nieco wpływów muzyki celtyckiej, nasz znak firmowy, czyli dwie gitary prowadzące... Ciężko powiedzieć jak porównałbym te dwa albumy do momentu, kiedy najnowszy z nich nie zostanie zakończony, ale te elementy, o których wspomniałem, znajdą się tam na pewno.

Rozmawiał Michał Cierniak metalizacja@index.zgora.pl


24

Książka

KWIECIEŃ 2011

Wszystko, co działo się na scenie... Historia teatru

pod red. Johna Russella Browna Książka prezentuje 4500 lat historii teatru od przedstawień obchodów świąt w starożytnym Egipcie do czasów najnowszych. Zespół wybitnych specjalistów opisał teatry różnych kultur i wielość form, jakie przybierały w czasie swych długich dziejów. Za przykłady posłużyły im najwybitniejsze dzieła, twórcy teatralni, aktorzy i najciekawsze postaci teatralne. Ogromną rolę w książce odgrywają ilustracje, które poruszają wyobraźnię dzisiejszych odbiorców, pomagają zrozumieć prezentowane dzieła i odczuć magię teatru. Pozycja stanowi nieocenione źródło wiedzy dla studentów, wykładowców, teatrologów, badaczy i twórców teatru, a także po prostu jego wielbicieli, wszak teatr jest jedną z najdonioślejszych sztuk. PEDAGOGICZNA BIBLIOTEKA WOJEWÓDZKA im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze, al. Wojska Polskiego 9 Czynna: pon. - pt. 8:00 - 19:00, sob. 8:00 - 15:00. www.pbw.zgora.pl

Alternatywne rozmowy Wydawnictwo Narbook ma dla Was niespodziankę, trochę sentymentalną, ale bardzo cenną dla każdego miłośnika polskiej muzyki. Książka "Wywiady bez kitu" to zbiór rozmów, które przeprowadzili dziennikarze niezależnego krakowskiego Radia Bez Kitu – legendarnej rozgłośni internetowej, która dla wielu stała się przestrzenią do rozmawiania o muzyce „bez kitu”. Wypowiedzi polskich artystów odsłaniają nagą prawdę o rynku muzycznym. Są dowodem na to, że bycie niezależnym artystą rzadko wiąże się ze sławą i bogactwem, a częściej jest ciężką pracą w trudnych warunkach za niewielkie pieniądze. Na pytania odpowiadają między innymi Kasia Nosowska, Muniek Staszczyk, Maciej Maleńczuk, Lech Janerka, Renata Przemyk, Stanisław Soyka i inni równie ważni muzycy. Książka liczy aż 400 stron!

Dzięki tym rozmowom można poczuć się, jak na koncercie, który odbył się pięć lat temu i na którym się nawet nie było. Spojrzenie na wypowiedzi muzyków z perspektywy czasu pozwala zweryfikować ich poglądy, sprawdzić, czy mieli rację w swoich przewidywaniach na przyszłość, a także przyjrzeć się zespołom, które już nie istnieją i być może w ich słowach doszukać się przyczyn rozpadu. Czytanie kart tej książki jest jak podróż w czasie lub jak odnajdywanie skarbów w starych gratach na strychu. W każdym wywiadzie znajduje się pierwiastek ponadczasowy. Narbook.pl


Wasza poezja

KWIECIEŃ 2011

Milion

myśli

25

Miejsca, które zapadają nam w pamięć, które później opisujemy – malujemy. Bo przecież poezja to takie malowanie, chlapanie, kreślenie. Ale zostańmy przy temacie miejsc, które najbardziej lubimy. Nie macie tak, że wystarczy tylko jeden raz, by dzięki ludziom czy wydarzeniom, powracać tam gdzie nam najlepiej. Nawet tylko w myślach. A jeśli jest możliwość, to także osobiście. Każdy z nas ma takie miejsca, gdzie znajduje siebie – wycisza się wewnętrznie. Gdzie czas płynie wolniej, gdzie wystarczy przejść tylko kawałek i wspomnienia powracają w tempie szybko – retrospektywnym. Wysyłajcie swoją poetycką twórczość na adres wiersze@index.zgora.pl

Audycja Milion Myśli - środa, godz. 22:00 na 96 fm

Ula Seifert

Łąka Nad Wisłą

STARA KAMIENICA

Brzeg piaszczysty i wysoki, nad nim skruszone czerwienią mury bastionu Cytadeli. Stare drzewa parku Żeromskiego w zieleni tulą kolorowy plac zabaw, wypełniony dziecięcą radością, tkliwością matek i troską dziadków. W słońcu bieleją wieże kościoła w stylu modern, stojąc na straży słów, sięgają ku niebu. Czerwień dachów ubrana czułością zieleni, wzbogaca wielobarwny Żoliborski pejzaż.. W wiekowych dębach, i sosnach pachnących żywicą - nasze korzenie, z każdym dniem starsze.

Gdy na łące beztrosko się leży w wymarzonej gościnie u lata chcąc czy nie chcąc trzeba obserwować bujne życie łąkowego świata i się widzi ważne wydarzenia niemniej ważne niż w świecie człowieczym i nie można nie żywić podziwu dla uroku widzianych tu rzeczy więc widzimy małego robaczka włażącego po trawce tuż obok w przekonaniu że on jest tą wielką najważniejszą na łące osobą a może i nas o tym przekona bo to nie jest optyczne złudzenie my jesteśmy też takim robaczkiem w innej skali i na innej scenie

Jan Rychner

Andrzej Rodys

Już niebawem ruszy Ogólnopolski Przegląd Piosenki, czyli „Weekend z duszą”. Dokładna data to 27-29 maja 2011 roku. Miejsce - Lubniewice, a organizatorem jest Dom Kultury w Lubniewicach, z Panią Małgorzata Chołuj na czele. Celem tego artystycznego spotkania jest pokazanie, jak bardzo jesteśmy wrażliwi na muzykę. Na muzykę niebanalną. Odsyłam Was na stronę internetową www. lubniewice.pl oraz co tydzień do audycji Milion Myśli, gdzie na sam koniec o przedsięwzięciu opowiada Anna Kisielewicz, współorganizatorka.

*** Ważna informacja dla Was! Studencki Magazyn Poetycki Radia Index pt. "Milion Myśli" poszukuje osoby chętnej do współtworzenia programu. Zapraszam do Akademickiego Radia Index po dodatkowe informacje albo do zgłaszania chęci współpracy na mail wiersze@index.zgora.pl Ula Seifert

Kap... Kap... Kap... KAP... Siedziałam na stołku w kuchni. Plecy oparłam o ścianę tak wilgotną, że aż miękką. Było w niej wygodne wgłębienie specjalnie na mój grzbiet z wystającym kręgosłupem. Zresztą przez niego zrobione. W powietrzu latał kurz, skrząc się prześlicznie w promieniach słońca. Za oknem dzieciaki z okolicznych kamienic czaiły się na portfele przechodniów. Z czegoś w końcu musiały żyć. Kapanie doprowadzało mnie do szału. Wpatrywałam się spode łba w brudny zlew. Jego krawędzie z wolna pokrywała już czerwona jak krew rdza. Wiecie - metalowy zlew, bez emalii: szczyt najnowszej eleganckiej techniki. Kran zabulgotał niebezpiecznie i zatrząsł się. Przestał kapać. Spojrzałam na niego podejrzliwie. Milczał. Po czym zatrząsł się znowu. I nagle rzygnął mnóstwem brązoworudej, gęstej mazi. Jakieś zielone kawałki upadły mi na stopy. - Strumień myśli. - skomentowałam i poszłam sobie. Gosia Jankowska


26

KWIECIEŃ 2011

Felieton

Nostalgłem W obliczu rychłego i nieuniknionego rozstania, człowiek zaczyna postrzegać niektóre rzeczy zupełnie inaczej. A innym nawet to nie pomaga, i nadal pozostają po prostu głupie. Już wkrótce przestanę uczęszczać do ponadgimnazjalnego przybytku edukacyjnego, więc cieszę się tym póki mogę. Przy okazji na własnej skórze przekonuję się o prawdziwości stwierdzenia, że „ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię straci”. Tak więc chodzę sobie po ciasnych korytarzach, przepychając się przez ludzi, którzy chyba nigdy nie zrozumieją, że stanie i rozmawianie sobie w środku przejścia, które ma jakieś 2 m szerokości nie ułatwia poruszania się po nim innym jego użytkownikom. Niesmaczny eliksir Nie przeszkadza mi konieczność przebijania się przez hordy gimnazjalistów, którzy wyglądają i zachowują się jak zagubione ogniwo ewolucji,

w drodze do sklepiku, ani rosnące w zastraszającym tempie ceny w tymże. Rozbawiło mnie ostatnio nawet to, że nowy automat z kawą zamiast gorącej czekolady z mlekiem wydał mi kubek ciepłej wody o smaku kawy, starej czekolady i czegoś, czego składu chemicznego wolę nie roztrząsać. Rozbawiło mnie to, mimo iż za ten eliksir zapłaciłem powalające 1.80 zł, a podobne sytuacje zazwyczaj zamiast uśmiechu wyzwalają u mnie pokłady słownictwa, które powinienem poznać po dwudziestu latach żeglowania po morzach i oceanach. Nie przeszkadza mi marnowanie czasu na bezproduktywnych lekcjach, co najbardziej mnie zawsze denerwowało przez lata edukacji. Mógłbym przecież w tym czasie zrobić coś poży-

tecznego, konstruktywnego – np. się pouczyć – zamiast być skazanym na czytanie gazet, rozwiązywanie krzyżówek, sudoku, granie na komórce. Dziś już nie mam takich złudzeń – i tak bym się przez ten czas obijał, więc wolę to robić w doborowym towarzystwie. Zaprawdę, dopadła mnie nostalgia. Trochę naiwna, trochę idealizująca. Chyba nic w tym dziwnego, prawda? Postępy ewolucji Ale wszystkiego mi uczucie nie przesłania. Pojedynczy przykład, żeby za bardzo nie marudzić: dlaczego szkolna pielęgniarka dyżuruje przez jeden dzień w tygodniu, i to w godzinach bardzo ograniczonych? Utniesz sobie rękę nieszczęśliwie w nie ten dzień, co trzeba –

24 godziny na dobę

przykro mi, pani pielęgniarki nie ma, najbliższa pomoc medyczna w szpitalu. Na szczęście jest niedaleko, co za ulga! Albo, dlaczego w męskiej toalecie są miejsca, które nie były sprzątane od co najmniej trzech lat? A może i dłużej, ale tego naocznym świadkiem nie byłem. Jeżeli tendencja się utrzyma, to z nieukrywaną przyjemnością (i maską przeciwgazową na głowie) za kilka lat zajrzę tam, aby sprawdzić postępy ewolucji, a może i nawiązać kontakt z jakąś cywilizacją. Wiele będę mógł powiedzieć kiedyś o moim pobycie w liceum, ale na pewno nie to, że było nudno.

Wojciech Lewandowski

Chciałabym się pochwalić moim nowym przyjacielem. Nasza znajomość, a właściwie przyjaźń, bo znamy się całe życie, zaczęła się, gdy uświadomiłam sobie, że jak się nie ma tego, co się lubi, to się lubi to, co się ma. Trochę byłam naiwna, że po tym moim ciągłym narzekaniu na niego, tak łatwo się zaprzyjaźnimy. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że on ma nade mną naprawdę sporą przewagę. Umie latać. I zazwyczaj robi to bardzo szybko. Mam wrażenie, że wciąż przede mną ucieka. Ucieka i jeszcze warunki stawia! Nawet zabronił mi tańczyć, a potem gdzieś sobie odleciał. A ja się zgodziłam! Teraz z perspektywy Czasu mogę powiedzieć, że ża-

łuję. A właściwie nie mogę powiedzieć czegoś z perspektywy mojego przyjaciela, bo co jak co, ale Czas mi się jeszcze nie zwierzał. Mówię o nim przyjaciel… Chyba sobie to ubzdurałam, albo po prostu nie wiem, jak go nazwać. Bo skalarna wielkość fizyczna określająca kolejność zdarzeń oraz odstępy między zdarzeniami zachodzącymi w tym samym miejscu to tak jakoś za długo i zbyt wikipedycznie.

Więc będzie dość bezosobowo i absolutnie nie tak jak wyżej. Ale przyjaciel? Przecież przyjaźń jest czymś nadzwyczajnym, a z nim kolegować może się chyba każdy na świecie. Chociaż… To najwidoczniej nie jest takie proste, jak może się wydawać. Z tego, co słyszę, każdy mówi, że ma go za mało. Nic dziwnego, skoro on musi zadowolić wszystkich ludzi na świecie. Tak się jakoś z naturą dogadał, że jak tu jest 22, to w Londynie 21, w Kalkucie 3, a w Pekinie

5. Może to mu ułatwia pracę. Drogi Czasie. Ja naprawdę nie żądam zbyt wiele. Chciałabym, żebyś poświęcił mi trochę więcej siebie. Gdy nie ma Cię obok mnie, czuję się fatalnie. W sumie, kiedy się spotykamy, też nie najlepiej, ale lepiej. Wolę, jak sprawiasz, że mam kompleksy (myślałam, że jestem dokładna, punktualna…) niż gdy Cię nie ma wcale. Karina Ostapiuk


Radio Index

KWIECIEŃ 2011

27

The best OfSIK W piątkowe popołudnia, na fali Akademickiego Radia Index, możecie usłyszeć Audycję Dziwnych Ludzi. Prezentujemy Wam owsikową część programu, a całość znajdziecie w piątek o 16:00 na 96 fm. * 38 proc. Polaków objętych badaniem przeprowadzonym przez Bibliotekę Narodową w listopadzie zeszłego roku zadeklarowało, że w ciągu roku sięgnęło po choć jedną książkę. Aż 62 proc. Polaków nie miało więc przez rok kontaktu z żadną książką. Jednocześnie ponad 73 proc. książek twierdzi, że nie miało w ciągu ubiegłego roku kontaktu z żadnym Polakiem.

Budowa trwała nieco ponad rok. Nowe linie mają odciążyć zakorkowane ulice i przepełnioną komunikację naziemną. Urząd miasta szacuje, że nowe linie ob- służą ponad

* Masakra nietoperzy w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym! Jak donosi „Gazeta Lubuska”, ponad 200 objętych ochroną ssaków zostało bestialsko zamordowanych. Międzyrzecka policja już zajmuje się szukaniem sprawców. Wstępnie na liście podejrzanych figurują takie persony jak Van Helsing, Blade i Roman Polański.

* Portal Non News donosi: Warszawiacy nareszcie mogą odetchnąć z ulgą. W ich mieście właśnie otwarto 5 nowych linii metra, które połączą obszary podmiejskie z centrum. Łącznie składają się one z 42 stacji i 108 km tuneli. Kosztowały one w przeliczeniu ponad 9 miliardów USD, ale władze są zadowolone z dokonanej inwestycji.

zyszt

of Bu r

da

* Szef Formuły 1 Berni Eklestołn ogłosił, że Grand Prix Bahrajnu zostanie przełożone ze względu na napiętą sytuację na bliskim wschodzie. W umysłach wielu kibiców w Polsce pojawił się szatański plan: wystarczy wywołać rewolucję w kilku kolejnych krajach, a Robert Kubica zdąży się wykurować na rozpoczęcie sezonu. * Nowa definicja pecha - jak donosi portal policyjni.pl trzej męszczyźni w Malezji ukrali 725 tys. prezerwatyw... i wpadli.

milion pasażerów rocznie Z ostatniej chwili: Doszło do błędu w tłumaczeniu. Nie chodziło o Warszawę, tylko o Pekin. Serdecznie przepraszamy wszystkich słuchaczy.

* Straż miejska w Opolu ma poważny problem: na skutek kradzieży traci pachołki i bariery którymi zabezpiecza na przykład niebezpieczne ubytki w jezdni. Niedawno strażnicy miejscy złapali na gorącym uczynku nietrzeźwego mężczyznę, który zabrał z ulicy pachołek z migoczącym sygnalizatorem. - Powiedział nam, że wziął go, bo chciał mieć w domu dyskotekę... - mówi naczelnik Kowalski.

* Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w polskiej kolei szykuje się rewolucja. PKP Intercity zainteresowało się poziomem

Miłosz Karbownik Wojciech Lewandowski

fot. K r

* Nigdy nie widziałem żadnego pociągu w żadnej ścianie. To było coś naprawdę dziwnego - powiedział dziennikarzom Peter Moloney ze straży pożarnej w Melbourne. Ostatniej nocy doszło tam do szokującego incydentu. Strażacy przybywający na akcje zastali wbitą w ścianę banku... lokomotywę. - Pojazd po całym dniu pracy zjeżdżał do zajezdni - komendant miejscowej policji streszcza nam przebieg wydarzeń - gdy zauważył, że miejscowy bank również już opustoszał, postanowił dorobić sobie do marnej kolejowej pensji i wbił się przez ścianę do wnętrza. Nie był w stanie dotrzeć jednak do skarbca, bo skończyły mu się tory. Jako że pociąg nie był wcześniej karany najprawdopodobniej nie trafi do więzienia, zostanie jednak objęty specjalnym nadzorem.

czystości w pociągowych toaletach. Co więcej, kierownictwo firmy uznało (jest to fenomen w powojennej historii polskiego kolejnictwa), że należy zlikwidować standard, jakim jest zmuszanie pasażerów do brodzenia po kostki w odchodach. Nie mamy pojęcia, co skłoniło władze spółki do takich refleksji. Warto przypomnieć, że nawet ubiegłoroczna wypowiedź premiera, w której skrytykował stan toalet, nie zrobiła na nich wrażenia. Skoro jednak opiernicz od premiera nie spowodował żadnej reakcji władz PKP Intercity, nalezy domniemywać, że to sam Bóg, ujrzawszy tę współczesną kolejową Sodomę i Gomorę, nakazał kierownictwu wyczyszczenie toalet. No i poskutkowało. Od początku twierdziliśmy, że w takich sprawach należy się odwoływać od razu do najwyższej instancji.


28

ROZRYWKA

Sponsor strony: www.absolutorium.com

Napisz do nas sms o treści: UZETKA a następnie ROZWIĄZANIE Z DOWOLNEGO ZADANIA na numer 72601 (napisz: uzetka rozwiązanie). Koszt 2 zł + VAT. Na wiadomości czekamy do 25 kwietnia. Spośród smsów wybierzemy jedną osobę, która otrzyma zaproszenie do Restauracji Ramzes (o wartości 50 zł). W poprzednim numerze zwyciężyła Anna Maj. Gratulujemy!

KWIECIEŃ 2011


29

KWIECIEŃ 2011

Kwietniowa nostalgia

fot. sxc.hu

Wiosna za wszelką cenę stara się wkraść w nasz krajobraz. Wyczekujemy jej z ogromnym apetytem. Mimo że śnieg w trzecim odcieniu szarości zalega w niektórych zaciemnionych miejscach, to wiemy, że jej nadejścia już nic nie zatrzyma. Jest to jednak inna wiosna, wiosna pełna zadumy i refleksji. W naszej świadomości najbardziej smutnym miesiącem jest listopad. Ma to swoje uzasadnienie w głęboko zakorzenionej tradycji katolickiej. Święto Zmarłych przypomina o naszych bliskich, którzy odeszli. W ciągłej gonitwie za pieniędzmi, karierą i przyjemnościami zapominamy o ludziach, którzy nas kochali, przyjaciołach, którzy nam pomogli czy przodkach, którym zawdzięczmy życie. W ten dzień odwiedzamy ich groby, poświęcamy się modlitwie. Jesienna aura nakłania nas do przemyśleń i obrazuje powiedzenie, że wszystko kiedyś przeminie. W 2005 roku cały świat, a zwłaszcza polski naród, wstrzymał oddech na wieści o stale pogarszającym się stanie zdrowia Jana Pawła II. Ludzie na wszystkich kontynentach, różnych wyznań i poglądów zatrzymali się w swojej codzienności po to, by śledzić ostatnie dni jego ziemskiej wędrówki. A 2 kwietnia 2005 roku świat zalał się łzami na wieść o śmierci Papieża Polaka. Przez najbliższe dni pogrążeni żałobą narodową staraliśmy się być dobrymi ludźmi. Pogrzeb JP II oglądaliśmy z bólem, czując pustkę po utracie bliskiej osoby. Gdy pozbierani po okresie pokory i nostalgii powróciliśmy do codziennych kłótni i walk politycznych wiosna na dobre rozgościła się na trawnikach i w parkach. Niezauważona, bezszelestna zapachniała tysiącami kwiatów. Wstrzymaliśmy oddech 10 kwietnia 2010 roku też mieliśmy się wszyscy obudzić przez nieśmiałą zaczepkę wiosennego słońca. Każdy zaczął ten dzień na swój sposób. Jedni planowali wiosenne porządki, inni wyprawę po krokusy. To miał być kolej dzień z cyklu „czekając na wiosnę w pełnym wydaniu”. Jeszcze przed południem nikt nie zdawał sobie sprawy, że będzie to bezsenna noc, spędzona na portalach informacyjnych lub przed telewizorem w oczekiwaniu na chociaż jedną dobrą wieść. Gdy gruchnęła wiadomość o katastrofie lotniczej

prezydenckiego samolotu, a oficjalne źródła zaczęły potwierdzać śmierć pary prezydenckiej z całą załogą – polski naród ponownie wstrzymał oddech. Kładliśmy się spać z ulgą, że czarna sobota minęła jednak wraz ze wschodem słońca i rozpoczęła się czarna niedziela. Troski dnia powszedniego odeszły na drugi plan. Ulice pustoszeją, telefony głuchną, internet się blokuje. Liczyła się smoleńska tragedia i kolejne informacje obiegające cały świat. Jesteśmy równi Kolejne wiosenne dni są jeszcze bardziej dotkliwe. Problemy z identyfikacją zwłok, pogłoski o zamachu, komplikacje z wydaniem ciał do Polski, brak czarnych skrzynek… Oblewa nas fala niepewności i strachu. Na chwilę staliśmy się państwem bez prezydenta i przedstawicieli naszego narodu. Przygotowania do pogrzebu, próby wyjaśnienia katastrofy, tragedia i cierpienie rodzin – towarzyszą nam przez kolejne dni. Nadchodzi dzień pogrzebu. Oczy całego świata skupione są ponownie na polską tragedię. Oddajemy ostatni hołd tragicznie zmarłej elicie i wracamy powoli do kipiącego mleka i niepościelonego łóżka. Na wielu policzkach łzy goryczy jeszcze dobrze nie wyschły, a już zostały wtarte przez kolejne wieści. Walka o władzę, walka o fotel prezydencki, walka o krzyż … Mija pierwsza rocznica od katastrofy Smoleńskiej, szósta rocznica śmierci Jana Pawła II, 71 rocznica Zbrodni Katyńskiej. Przekonania, wyznanie, poglądy - to tylko kilka wyznaczników, które od zawsze dzielą ludzi na całym świecie. Łączy nas wszystkich jedno – jesteśmy równi wobec nieprzewidywalnego losu. Paweł J. Sochacki


30

KWIECIEŃ 2011

Sport

Zakaz zwracania

Prezentacja Falubazu odbyła się w CRS, jednak za kulisami działy się rzeczy nieliche. Przez długi czas to, co najciekawsze w drużynie Stelmet Falubazu dotyczyło rzeczy pobocznych. Ale takie są prawa rynku podczas sezonu ogórkowego, a takim był początek roku aż do startu sezonu. Najpierw z prezesowania zrezygnował Robert Dowhan, aby potem się rozmyślić, czym wpłynął na aktualność ukazujących się w tym miejscu tekstów (składamy gazetę około 2 tygodni wcześniej, zanim trafi w Wasze ręce). Potem wrócił i na jednej z konferencji do nazwy „Falubaz” dodał przedrostek „Stelmet”, co wiązało się z nową umową sponsorską. Redakcje UZetki i Radia

Index na chrzcinach były, więc przyjęły do wiadomości, że nazwa zespołu „Myszki Miki” zaczyna się od tytułu sponsora produkującego wyroby drewniane. Tyle z biznesowych klimatów. Spoglądając na nadchodzącymi wielkimi krokami sezon istotne były dwa problemy: jeden ogólnopolski i zahaczający o kraje, które także skręcają tylko w lewo – czyli tłumiki. Aktualnie, piłka jest po stronie Polaków. Głośne tłumiki, dzięki którym europejscy działacze dostają migreny – zostają w naszej lidze. Drugą sprawą była organizacja prezentacji. Najpierw miała odbyć się w Centrum Rekre-

acyjno-Sportowym, potem nagle w amfiteatrze, aby znowu powrócił temat obiektu przy ulicy Sulechowskiej. Oficjalnie, chodziło o obawy prezesa MOSiR -u, Roberta Jagiełłowicza o stan, który zastanie po prezentacji wewnątrz hali. Jego lęk był sensowny. Przecież nie oburzamy się, kiedy gospodarz prosi nas o zdjęcie butów w sieni. Sprawa miała jednak drugie dno. Wróble ćwierkają, że w poprzednim roku podczas jednej z imprez w CRS, na której bawili się m.in. działacze Falubazu impreza była taka odlotowa, że jednemu z gości zrobiło się niedobrze i zwrócił, czym zwrócił uwagę prezesa Jagiełło-

wicza na drugi dzień. Ten bezskutecznie prosił o posprzątanie. Stąd przy okazji planowanej, prezentacji Falubazu obawiał się, że jak mu zaczną wymiotować całe sektory to może być niewesoło. Zażądał gwarancji w gotówce na poczet przyszłego sprzątania. Sprawę udało się łagodnie załatwić do końca, prezentacja odbyła się w hali na ul. Sulechowskiej, kibice dopisali, głośno śpiewali, a za sprawą wcześniejszego apelu stowarzyszenia Tylko Falubaz o zachowanie kultury obyło się bez skandalu. Kamil Kwaśniak k.kwasniak@uzetka.pl

Szczypiorniści wciąż w grze Pod koniec sezonu w II lidze piłkarzy ręcznych nie brakuje wiatru wiejącego w plecy zielonogórzan. Rozchorował się trener Marek Książkiewicz, a ster drużyny na kilka meczy przejął Damian Kociszewski. Mimo to, drużyna dalej zachowuje szanse na utrzymanie. Zielonogórscy piłkarze ręczni w ostatnim miesiącu mieli ciężki początek. Czekał ich wyjazd do Płocka, gdzie czekały liderujące rezerwy Wisły. - Mam nadzieje, że wystarczy. Ich zawodnicy są rośli i z naszych informacji wolniejsi od nas. My gramy szybką grę i chcemy ich zabiegać – przekonywał drugi trener zespołu, Damian Kociszewski. Można było odnaleźć kilka analogii z meczem z Jurandem Ciechanów rozegranym pod koniec stycznia, kiedy ten startując do meczu z pozycji lidera wyraźnie zlekceważył naszą drużynę i w ostateczności przegrał. AZS rzucił 33 bramki… i przegrał. Wisła II miała ich o siedem więcej i ostatecznie wygrała 40:33. – Główne rzeczy,

które zawiodły w tym spotkaniu we wczorajszym dniu – podsumowywał Kociszewski – to słaba skuteczność, mimo rzuconych tylu bramek. Kociszewski poprowadził ekipę także w kolejnym meczu pod nieobecność Marka Książkiewicza. Rywalem zielonogórzan byli akademicy z Warszawy. Po pełnych emocji spotkaniu nasz zespół przegrał 29:30. Zawodnicy słowami Łukasza Jarowicza, „zostawili serce na boisku”, a po spotkaniu spuścili nosy na kwintę, czując że czeka ich spadek. Przed meczem z Metalbarkiem AZS UKW w Bydgoszczy nie było mowy o kalkulowaniu. Pozostało tylko wyjść na boisko i wygrać. Plan powiódł się, AZS wygrał 35:27, ale piłka jeszcze jest w grze i do utrzymana się w lidze sporo pracy. Kamil Kwaśniak


KWIECIEŃ 2011

Sport

31

Prezydencki poker Na jednym z portali, kilka lat temu, trafiłem na ciekawy artykuł o pokerze. Nie dotyczył on jednak żadnej strategii, wielkich turniejów, czy też współczesnych bohaterów pokerowych scen. Jego tematem był ,,prezydencki poker”. Temat zainteresował mnie na tyle, że sam postanowiłem poszukać o tym kilku informacji. Przekonajcie się sami, co z tego wyniknęło. Jak większość z Was wie, początki pokera sięgają wiele wieków wstecz. Praprzodkiem pokera są gry karciane, które uprawiano w X wieku na dworze cesarza chińskiego. Przez kolejne lata, różne gry mieszały się ze sobą, ewoluowały, aż ukształtowała się obecna forma, w którą gramy z przyjaciółmi i na turniejach. Jest jednak szczególna grupa osób, grających w pokera - politycy. Politycy zrobili PR Związki polityki i pokera są z jednej strony ciekawe, a z drugiej dosyć problemowe. Przynajmniej obecnie (i przynajmniej w Polsce). Problemu z tym sportem nie mieli za to (i nie mają) amerykańscy prezydenci, którzy grywali w pokera dla przyjemności. Może to właśnie dzięki nim ta gra trafiła na salony i zyskała spore grono zwolenników. Jednym z pierwszych amerykańskich prezydentów, którzy grywali w pokera był Ulysses Simpson Grant – 18. prezydent USA, z ramienia republikanów. Jak donosiły życzliwe mu osoby, prezydent Grant lubił grać o wysokie sumy i szło mu całkiem nieźle (być może w Fort Knox przybyło parę centów). Czy prezydent dał radę? Z bardziej znanych nazwisk należy również wspomnieć o rodzinie Roosveltów. Zarówno Theodor jak i Franklin

Czy Michał Wiśniewski okaże się asem w rękawie środowiska pokerzystów? Delano spotykali się ze swoimi współpracownikami i organizowali sobie partyjki pokera. Podczas jednego z takich spotkań, organizowanego przez prezydenta Harry'ego Trumana, do gry przyłączył się Winston Churcill, który akurat odbywał wizytę w Stanach. Niestety nie zachowały się żadne wspomnienia, jak radził sobie przy pokerowym stoliku premier Wielkiej Brytanii. Być może nie gorzej niż w polityce. Natomiast prezydent Richard Nixon (to ten od Watergate) swoją przygodę z polityką rozpoczął, jak głosi jedna z historii, właśnie od pokera. A konkretnie od wygrania kilku tysięcy dolarów. Ta kwota pozwoliła mu na przeprowadzenie kampanii wyborczej do amerykańskie-

go Kongresu. Kampanii, która zakończyła się sukcesem. Ile w tej historii prawdy, a ile fantazji? Rozgryźć Busha Z ostatnich prezydentów, którzy urzędowali w Białym Domu, w pokera grywał George W. Bush. W internecie można znaleźć opinie jakoby był on utalentowanym graczem. Podobno prezentował dosyć nieprzyjemny styl gry, który trudno było rozszyfrować. Również obecny prezydent Barack Obama, w wolnych chwilach oddaje się swojej karcianej pasji. Czy prezentuje łagodny styl gry, jak ten w polityce, który zapewnił mu Nagrodę Nobla (zresztą całkowicie niezasłużenie)? Być może również

w tej dziedzinie należało by mu przyznać jakiś tytuł. Tak na wyrost. A nuż, w przyszłości, poprzez grę w pokera, przyczyni się do pokoju na świecie. W tym wszystkim ciekawi mnie jedna rzecz. O czym prezydenci rozmawiali podczas gry? PS. Podstawą do napisania tego artykułu był tekst Pawła Majewskiego.

Pełną wersję artykułu znajdziecie na www.poker-live.weebly.com Jakub Suszka


32

Motoryzacja

KWIECIEŃ 2011

Inne auta mogłyby nie istnieć Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy na jednym z portali motoryzacyjnych wygrałem wejściówkę na największe w Polsce targi motoryzacyjne. Wiedziałem więc, że będę miał wspaniałą okazję, aby spełnić jedno z moich marzeń, które nazywa się Mercedes SLS AMG. O tym aucie, jak i o jego przodku - 300SL mógłbym rozmawiać godzinami. Są to dla mnie dwa najwspanialsze samochody w historii motoryzacji. A teraz miałem okazję spotkać się z jednym z nich. Dopiero teraz, bowiem SLS AMG był już prezentowany w Poznaniu w ubiegłym roku, gdzie niestety nie dotarłem. Czego szukały moje oczy Wchodząc do głównej hali Targów, moim oczom ukazała się motoryzacyjna Ziemia Obiecana. Byłem jak dziecko w sklepie z cukierkami, albo zabawkami. Nie, w sklepie, gdzie są obie te rzeczy jednocześnie. Jednak moje oczy tak naprawdę szukały tylko jednego. I wypatrzyły to w kilka sekund. Wypatrzyły Cudo, dla którego tłukłem się od samego rana naszymi ukochanymi kolejami. Kilkadziesiąt marek, jeszREKLAMA

fot. Jakub Suszka

Porsche 911 Carrera GTS, Bentley Continental Supersports Convertible, Jaguar E-Type, Mansory Cyrus, Mansory Maserati... I to jedno najważniejsze: Mercedes SLS AMG. Podziwiałem te działa sztuki motoryzacyjnej podczas niedawno zakończonego Poznań Motor Show.

cze więcej aut i tłumy zwiedzających. Byłem w swoim żywiole. Zwiedzanie zacząłem od stoiska Mini, później kilka kolejnych marek, a następnie dotarłem do Mercedesa. Gdzieś tam, za gęstą grupą ludzi, stało Cudo. Spojrzałem na nie nieśmiało, jakbym chyba jeszcze nie wierzył, że naprawdę tam jest. Było, co potwierdzały reklamy wysokie na kilkanaście metrów. Postanowiłem jednak, że Cudo zostawię na koniec. Takie crême de la crême. W międzyczasie zachwycałem się Mansory Cyrus- autem, bazującym na DB9. Cyrus jest wykonany z włókien węglowych i wygląda rewelacyjnie. Po drodze stoiska Porsche (piękna Panamera), BMW (X6 z bliska robi jeszcze większe wrażenie niż przemykając na ulicy), Audi (ciekawe A7) i Lexusa (premiera CT 200h). Jednak w mojej głowie ciągle była tylko jedna myśl. Już za kilkanaście minut stanę oko w oko z moim marzeniem. Nissan

370Z- 600 metrów, Abarth 500C i Abarth Punto- 400 metrów, Peugeot 508- 300 metrów, nowy Ford Focus- 200 metrów, Mercedes G55 AMG- 50 metrów. I w końcu nadchodzi ten moment. Auto jest kobietą Odwracam się powoli, tętno przyśpiesza, wzrok kieruje się tylko w jedną stronę. Widzę fragment pięknie wypolerowanej felgi, następnie przedni spojler, skrzydlate drzwi i w końcu oczy obejmują całą sylwetkę. Stoi przede mną. To on (chociaż dla mnie ona, bo auta mają w sobie coś z kobiety). Patrzy na mnie dumnie, ale i uwodzicielsko. A więc tak wygląda na żywo Cudo, obiekt moich marzeń, dla którego tutaj przyjechałem. SLS AMG - dumny potomek 300SL. Możecie się śmiać, ale...

Spadkobierca najlepszych

motoryzacyjnych genów. Na pewno nie jest lepsze od poprzednika (ale to żadna ujma). Jest co najwyżej równie wspaniałe, zachwycające, po prostu cudowne. Dla takich samochodów się żyje, dla nich poświęca się wszystko, bo SLS AMG to więcej niż samochód. To jeżdżące dzieło sztuki. Cokolwiek bym tu napisał i tak nie będzie oddawać tego, co czułem stojąc przy tym samochodzie, dotykając go. Bo tego nie można wyrazić słowami. Ja po prostu kocham Mercedesy. Ale jak ich nie kochać, skoro to oni wymyślili samochód, a Mercedes SLS AMG to kwintesencja motoryzacji. Możecie się śmiać, ale możliwość zobaczenia tego Cuda z bliska była dla mnie czymś niezwykłym. Tak naprawdę tylko po to przyjechałem. Inne auta mogłyby być nieobecne. Tym razem musiałem się zadowolić ogromną ilością zdjęć. Każdy element obfotografowałem bardzo dokładnie, żeby niczego nie pominąć. Ale zdjęcia mi nie wystarczą. Wiem to, od kiedy pierwszy raz ujrzałem SLS AMG. Jakub Suszka


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.