Fot. Katarzyna Pałetko MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 Nakład 10 000 Gazeta bezpłatna
NR
80 grudzień 2011
"Nazywam się Czesław, jestem emigrantem" Wywiad z Czesławem Mozilem - str. 18-19 Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary
2
GRUDZIEŃ 2011
Jak wyjść z kryzysu Podczas gdy w Stanach zjednoczonych prowadzone są badania na temat wpływu ciepłej pogody na zdolności myślenia u sklerotyków, ja pragnę zauważyć, iż są bardziej palące problemy natury psychicznej: mózg człowieka spłaszcza się w ekspresowym tempie. Pomimo że kryzys wymaga częstszego zaglądania w portfel, według danych portali finansowych Polacy zwiększyli swoje długi w postaci kredytów konsumpcyjnych, a największym zainteresowaniem cieszą się obecnie kredyty „za chwilę, na chwilę”, które być może dają pieniądze, lecz wraz z późniejszym bólem zęba – mądrości. Nie lokujemy, nie inwestujemy, nie oszczędzamy. Ba, boimy się zaglądać do banków, które oferują promocje na lokaty i fundusze inwestycyjne. Co więcej, zwiększyliśmy konsumpcję dóbr uznanych powszechnie jako stymulanty rozluźnienia,
czyli alkohol, papierosy i suplementy diety. Kryzys, który obecnie istnieje w Polsce tylko i wyłącznie dzięki sobie samemu, nasila się. Zamiast racjonalnie ocenić sytuację, poprzez kredyty i pożyczki destabilizujemy wartość pieniądza, który coraz częściej przypomina tylko cyferki w internetowym podglądzie konta. Co zrobić, by wyjść z kryzysu ogromną ręką? Inwestować. Inwestować w siebie, w swój potencjał i w potencjał swojego portfela. Czas, by skończyć marudzić, lamentować i narzekać, a wziąć się za kalkulację. Podobno nie ma pracy... podobno, bo mówią to ludzie, którzy jej nie
szukają. Jeśli dotąd nie interesowały Cię inwestycje i edukację finansową kończyłeś/łaś na machnięciu ręką polecam książkę Milion w zasięgu ręki, Macieja Karszni, który notabene wykładał finanse także na UZ-cie. Przeczytaj ją, zanim powiesz, że fundusze to ryzyko, albo, że „tylko stracisz i nic więcej”. Ludzie, którzy mają pieniądze, a nigdy ich nie stracili to Ci, którzy są najbardziej zagrożeni. Aby nauczyć się chodzić, trzeba najpierw nauczyć się pełzać, jak mawiał filozof Steven Tyler. A jeśli nadal wątpisz, stań się na moment własnym ojcem. Zajrzyj do książki „Bogaty oj-
ciec. Biedny ojciec” Roberta Kiyosakiego, którą polecam prawie na każdym moim szkoleniu. Robert obecnie posiada kilka milionów dolarów, które przynoszą mu aktywa w postaci nieruchomości. Zaczynał od garażowego wybijania monet z roztapianych opakowań po paście do zębów, a dziś jest jednym z najlepszych rentierów na świecie. Jeśli nie przekonuje Cię jego osoba, wpisz w wyszukiwarce hasło „Donald Trump”. Marzenia nic nie kosztują, ale też nic nie dają. Zamień je w cele i spełniaj marzenia.
skakująca, a znajdziecie ją na stronie 28, tuż obok rubryki "Milion Myśli", której z kolei nie zobaczycie już w styczniu. Autorka przedsięwzięła inne projekty, a i poezja - powiedzmy sobie szczerze! - nie zawsze Was wzruszała, drodzy Czytelnicy:) Tym jednak, którzy za nią zatęsknią, polecam audycję Przemka Mazurka w Radiu Index pt. "Piosenki nieobojętne", w środy o godz. 21:00 - jest bardzo klimatycznie. Dopiero co "wrzesień przepaździernikował ku listopadowi", a już zaczął się grudzień - miesiąc zbyt chłodny, by ruszać się z domu, a jeszcze zbyt ciepły (przynajmniej na razie), by uprawiać zimowe sporty. Dlatego znajdziecie
w "UZetce" tekst o ciekawym sporcie, który nie wymaga wielkich pieniędzy ani pogody, a daje świetne efekty (chociażby takie, że nie spędzimy całego dnia przed komputerem - od razu gorąco polecam tekst "Wylogowani z rzeczywistości" o naszym fejsbukowym życiu). Wszystkim Wam życzę także przyjemnie, ciepło spędzonego czasu Świąt. Kolędy, choinka i zapachy to sprawa tła, ale jeśli takie właśnie lubicie muszą takie być! :) Wszystkiego dobrego na te Święta i cały następny rok!
Jakub Jóźwiak
►►► Słowo naczelne Chyba jeszcze nigdy nie było tak wielu Waszych tekstów. Zawsze musi być tak, że nie wszystko się mieści, że część materiału zostaje na raz następny, a niektóre - odesłane do poprawki - już nigdy do mnie nie wracają. Dziękuję tym wytrwałym, którzy starają się, żeby Czytelnik "UZetki" nie tylko przewertował nasze pismo, ale też zatrzymał się na każdej stronie z ciekowością. I Czytel-
nikom za przyjazne oko, a już szczególnie tym, którzy z dnia na dzien z Czytelników stają się... Czytanymi :) Jak mantrę będę powtarzać, że nasza skrzynka czeka na Wasze teksty! Postanowiliśmy kolegialnie, że w grudniowym numerze nie będziemy drążyć tematu Świąt standardowo, a zastanowimy się po prostu, co nam się na te Święta marzy. Odpowiedź jest trochę za-
Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA/SKŁAD: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW.UZETKA.PL
Kaja Rostkowska redaktor naczelna k.rostkowska@uzetka.pl
GRUDZIEŃ 2011
Uniwersytet Zielonogórski
3
4
Uniwersytet Zielonogórski
IV Ogólnopolska Debata o Zdrowiu Seksualnym współorganizowana była przez Uniwersytet Zielonogórski, a odbywała się w Hotelu Marriott w Warszawie. Prof. Zbigniew Izdebski zaprezentował wyniki swoich badań zrealizowanych przy współpracy z firmą Polpharma. W debacie wzięli udział: malarka, pisarka i publicystka Hanna Bakuła; dziennikarka i feministka Kazimiera Szczuka: seksuolog Prof. Zbigniew Lew-Starowicz, prof. Maria Beisert, prof. Monika Płatek, prof. Ireneusz Krzemiński, prof. Krzysztof Kula, prof. Sławomir Majeswki, prof. Tomasz Szlendak. Raport prof. Izdebskiego to pierwsze od 6 lat reprezentatywne badanie seksualności Polaków będących w wieku reprodukcyjnym. Z raportu wynika, że Polacy są zadowoleni ze swojego życia seksualnego. Spada liczba zdrad w Polsce, ale wzrasta liczba osób, które nie wchodzą w związki małżeńskie. Zmniejsza się poczucie winy związane z realizacją swoich potrzeb seksualnych. Internet coraz bardziej wchodzi w nasze życie seksualne. Kilkanaście procent osób wykorzystuje internet po to, żeby z kimś umówić się i uprawiać seks w realu z osobą poznaną w internecie. Z raportu wynika też, że społeczeństwo nie posiada dostatecznej wiedzy ani o chorobach wenerycznych, ani o antykoncepcji. Źródło: PAP
GRUDZIEŃ 2011
ZBIGNIEW IZDEBSKI o seksualności Polaków (i kolorycie rządu) 23 listopada w Warszawie odbyła się IV Ogólnopolska Debata o Zdrowiu Seksualnym, której gospodarzem był prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog, dziekan Wydziału Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu na naszej uczelni. W czasie debaty przedstawił raport „Seksualność Polaków 2011”. Wnioski? Przeciętny Polak jest wierny, zadowolony z seksu, ale niewiele wie o chorobach przenoszonych drogą płciową. Jakie są najważniejsze wnioski z Pana raportu? Ta debata pokazała, że to, co rozpoczęliśmy cztery lata temu organizując pierwszą debatę w Zielonej Górze (debata odbywa się na zmianę w naszym mieście i Warszawie – przyp. red.), sprawdza się. Mówienie o seksualności w kategoriach zdrowia seksualnego i pokazywanie, że zdrowie seksualne to nie jest tylko fizjologia naszej seksualności, ale także rozwój osobo-
wościowy, proces komunikowania i miłości – to się sprawdza. Zainteresowanie debatą było rzeczywiście ogromne. Tak, zainteresowanie było i ze strony samych uczestników, i ze strony dziennikarzy – było ich aż 75 na debacie. Zwróciłem się z prośbą do dziennikarzy, żeby byli bardziej rzetelni, bo mam wrażenie, że media wzajemnie się „nakręcają”, dziennikarze odnajdują w wynikach
badań kwestie o charakterze incydentalnym, nagłaśniają je i w pewnym momencie mamy wrażenie, że na przykład wszyscy młodzi ludzie uprawiają seks albo wszystkie Polki wyjeżdżają za granicę, aby korzystać za usług seksualnych. O takich tematach również warto oczywiście rozmawiać, ale mają one charakter incydentalny i w związku z tym warto jednak pokazywać rzeczywisty obraz Polaka.
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2011 Jaki to jest obraz? Polak jest w zdecydowanej większości zadowolony ze swojego życia seksualnego, ale w 20% Polacy nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy są zadowoleni, czy nie. Prezentacja wyników badań pokazała też, że pojawia się nowa kategoria osób: żyjących w pojedynkę. Wykazaliśmy w badaniach, że osób żyjących w związkach sakramentalnych jest 49%. Wiele osób wskazuje na to, że żyje w pojedynkę, ale jedni dokonują takiego wyboru ze względu na pewną swoją koncepcję życia, ale 50% przyznaje, że żyje w pojedynkę, ponieważ nie może znaleźć odpowiedniej osoby dla siebie. Pokazuje to także, że jesteśmy coraz bardziej wymagający w doborze swojej drugiej połówki. Okazało się także, że Polacy mają niewielką wiedzę na temat chorób wenerycznych. Niestety tak. W porównaniu z poprzednimi latami wyraźnie zmniejsza się wiedza na temat HIV i chorób przenoszonych drogą płciową. Jest to niepokojące, zwłaszcza że dotyczy to grupy osób młodych, które wchodzą w życie seksualne. Dużym zaskoczeniem jest też informacja, że kobiety coraz częściej są agresywne wobec mężczyzn. Do debaty zaprosiłem prof. Marię Baisert i prof. Zbigniewa Lwa – Starowicza i innych klinicystów, którymi głośno rozważaliśmy to, co jest niewątpliwie w moich badaniach czymś nowym. Niemała grupa osób, bo prawie 10%, wskazuje na to, że będąc w związku z kobietą ma poczucie doznawania przemocy. Myślę, że tę przemoc mężczyźni mogą interpretować jako pewną formę presji. Przykładowo mężczyzna oglądający mecz odczuje jako presję naleganie kobiety na seks w tym momencie. I mimo że zdecyduje się na to, będzie miał jednak poczucie, że dzieje się to wbrew jego woli, bo miał w tym momencie inną koncepcję. Warto jest patrzeć na mężczyzn teraz nie tylko w takich kategoriach, że to oni są zawsze ak-
tywniejsi seksualnie, że to do nich należy inicjatywa i że nie są wrażliwi. Badania pokazały, że mężczyźni odbierają niektóre relacje seksualne, w które wchodzą, jako relacje wbrew ich woli. Na debacie była także mowa o potrzebie edukacji seksualnej. Jaka jest różnica między wychowaniem seksualnym, a edukacją seksualną? Jeżeli mówimy o wychowaniu seksualnym, to mówimy o procesie ciągłym, ale jestem zwolennikiem hasła edukacja seksualna, bo wychowanie każdy może rozumieć inaczej. Jedni powiedzą, że wychowanie seksualne może oznaczać wychowanie neutralne światopoglądowo, inni mogą uznać, że wychowanie seksualne wskazuje na realizację idei lansowanych przez Kościół. Niestety ogromne jest niezrozumienie polityków dla wychowania seksualnego, żeby już nie powiedzieć, wiedzieć, że to myślenie prymitywne, ne, sprowadzać wychowanie seksualne lne do fizjologii i anatomii. Powinno no nam zależeć na tym, aby edukacja cja seksualna była dostosowana do faz rozwojowych dzieci i młodzieży zieży i nie odnosiła się tylko do wiedzy dzy o seksualności, ale także spraw związanych z psychologią, relacjami mi w grupie rówieśniczej,, miłością, koleżeństwem, em, przyjaźniami, asertywności. ertywności. Tak rozumiane iane wychowanie jest także kże pewną koncepcją wychowania zdrowotnego, go, wychowanie do bezpieczeństwa, do ról społecznych, do funkcjonowania kcjonowania w społeczeństwie. łeczeństwie. Na tym m tle mówimy o naszej seksualności: lności: o socjalizaalizacji sek-sualnej, o kobiecości, o męskości, o orientacjach ntacjach seksualnych. Ubolewam nad tymi politykami, którzy zupełnie ie inaczej wyobrażają sobie seksualność. lność. Nie mogę odpowiadać za ich fantazje seksualne, ale
to podejście jest przerażające. Żadna ekipa, lewicowa czy prawicowa, nie podjęła sensownie tematu wychowania seksualnego. W czasie debaty, gdy mówiłem o tym, aby podejmowano odpowiednie decyzje, jeden z posłów odpowiedział: „ale ja nie jestem u władzy”. Więc co to oznacza? Że tylko ci, którzy należą do partii rządzącej, mogą podejmować decyzje? Zawsze mi się wydawało, że jeśli wybieramy parlamentarzystów, to oni stanowią prawo. Dlatego jestem przekonany, że jeżeli nie będzie dobrej woli polityków w tym zakresie, to będziemy łamać podstawowe prawo dzieci i młodzieży do wiedzy. By oczekiwać od dzieci odpowiedzialności, najpierw to my musimy podjąć decyzje odpowiedzialne i odważne. Czy według Profesora obecność w rządzie Anny Grodzkiej i Roberta Biedronia oswaja Polaków z innymi orientacjami seksualnymi? Robert Biedroń to nie jest pierwszy
5
gej w polskim parlamencie, ale jest to pierwsza osoba, która głośno swoje preferencje wyartykułowała. Z punktu widzenia praw seksualnych człowieka, obecność tych polityków w rządzie jest ważna, deklarują one chęć walki o prawa swoich środowisk. Dobrze, że w rządzie znalazła się także osoba transseksualna. W naszym środowisku mamy dużo różnych doświadczeń z osobami transseksualnymi, również z transseksualnymi studentami – są to doświadczenia trudne. Proces leczenia tych osób jest bardzo drogi, są to zabiegi nierefundowane. Osób transseksualnych w populacji relatywnie nie jest dużo, ale takie osoby są – i w pewien sposób są one marginalizowane, nie ma też dla nich odpowiedniej opieki medycznej. Posłanka, która reprezentuje środowisko osób transseksualnych poprzez działalność swojej fundacji, z większym zrozumieniem będzie podchodzić do spraw tych środo środowisk. Jako osoba, która zawodow zawodowo zajmuje się seksualnością, cieszę ciesz się z kolorytu tego parlamentu parlamentu. Rostkowsk Kaja Rostkowska
6
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2011
Wylogowani z rzeczywistości
Wstajesz rano, marzysz tylko o tym, aby wejść na facebooka i podzielić się ze znajomymi informacją, że przez całą noc nie mogłeś spać, lub po prostu chcesz udostępnić opis swojego cudownego snu i dołączyć do niego jakiś zabawny, adekwatny do sytuacji obrazek z kwejka. Me gusta! Edycja, cofnij.
Do sytuacji nr 1 w jakichś 95% nie miało prawa dojść, gdyż prędzej czy później przeciętny facebookowicz zasiadłby do komputera/wziąłby laptopa na kolana i w celu zabicia nudy i uwiarygodnienia swej przykrej sytuacji na własnej tablicy opublikowałby smutną informację dotyczącą problemów ze snem. W tym przypadku przydałby się jakiś wyjątkowo demotywujący demotywator. Pozostaje czekać na
powiadomienia, że ktoś to polubił i pocieszać się faktem, że nie samemu się nie śpi. Nieważne, że w tym przypadku bardziej przydatna byłaby opcja „nie lubię” i jakaś forma współczucia. Dzień jak co dzień Wraz z jego początkiem coraz więcej dostępnych na czacie. Jest szansa pogadać, zamienić po parę słów z wieloma oso-
bami jednocześnie. Można ewentualnie zrobić konferencję. Prawie jak spotkanie. Umieszczenie swojej wypowiedzi na jakimkolwiek forum odczuwalne jest jako wypowiedź przed nieznajomymi, przebywanie w towarzystwie osób zupełnie obcych. Rozmowa z wykorzystaniem buziaczków, serduszek, emotikon kwalifikuje się jako randka. Kilka nawzajem wysłanych sobie linków ze zdjęciami
Francji i czujesz się, jakbyś tam był. Następnie zakupy, oglądanie wielu ubrań, bez możliwości przymiarki, ale na stronie danego sklepu widnieje informacja, że zakupione produkty zawsze można odesłać, jeśli rozmiar nie będzie pasował. W każdym razie istnieje możliwość skuszenia się na kreacje znanych projektantów. Później krótki czat z gwiazdą. A co! W końcu nadchodzi czas na zamówienie jakichś
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2011 składników na obiad. Ale po co? Lepiej odwiedzić stronę pizzaportal i wybrać pizzę, którą ktoś niedługo przywiezie ci do domu. Szybka konsumpcja, podczas czytania gazety na ekranie monitora. Następnie szukasz w internecie jakiegoś filmu. W międzyczasie natykasz się na parę ciekawych newsów. Zanim zdecydujesz się na coś konkretnego, słuchasz audycji w internetowym radiu, w której wypowiadają się filmowi recenzenci. A wieczorem odwiedzasz groby znanych ludzi dzięki stronie findagrave.com i zostawiasz tam wirtualne znicze. Nagle okazuje się, że przez cały dzień wyszedłeś z łóżka tylko kilka razy, więc nie warto byłoby przebierać się z pidżamy w coś codziennego. Kilka dni wolnego wygląda tak samo. Potem wracasz po urlopie do szkoły/pracy i zastanawiasz się, jak odpowiedzieć na dość banalne pytania znajomych typu „Jak było? Co robiłeś?”. Teoretycznie? Spotkania z przyjaciółmi ze szkolnych lat, długie rozmowy po zmroku, któregoś dnia randka. Wycieczka do Paryża, modlitwa przy grobach popularnych osób – wyliczasz w głowie, a znajomym odpowiadasz jednym krótkim zdaniem: „Ajj, komputer mi się zepsuł”. Przegrzał się chyba. Jeśli zauważyłeś, że w tym momencie całe twoje życie towarzyskie legło w gruzach, wiedz, że coś się dzieje. A raczej działo. Po stracie komputera można się tylko załamać... Albo wyciągnąć wnioski i zmotywować się do zmian. Łatwiej kontra lepiej Bardzo wiele sfer naszego życia przeniosło się do internetu. Śmiem twierdzić, że można załatwić naprawdę wszystko bez wychodzenia z domu. Jest przyjemnie, kiedy nie trzeba stać w kolejkach tylko po to, żeby zrobić przelew. Wygodnie, kiedy chcemy zamówić coś do jedzenia. Parę kliknięć, przejechanie myszką to w lewo, to w prawie. Akceptuj. Wyślij. I za chwilę zakupy same pukają nam do drzwi. Internet wykazuje się naprawdę sporą pomocą, jeśli chodzi o załatwianie spraw, które na ogół nie sprawiają nam przyjemności. Kierujemy się wygodą i nic dziwnego. Mam jednak wątpliwości co do rzeczy, które teoretycznie kiedyś sprawiały radość w realnym świecie, a teraz przeniosły się do internetu, bo niby tak jest wygodniej? Jeszcze nie tak dawno umówienie się z kimkolwiek nie było problemem. Obecnie, niestety, spotkania zaczynają się i kończą na umawianiu. Ostatecznie dochodzi do wymiany między sobą emotikonek i odfajkowania spotkania w swoim wirtualnym
kalendarzu. Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że tak jest po prostu wygodniej. Nie trzeba się ładnie ubierać, szykować, stroić, malować. Łatwiej na pytania „Co u ciebie słychać? Jak leci?”, które są skrócone do minimum („Co tam?”), odpowiedzieć „J”. Ewentualnie, zachować się kulturalnie i również zapytać rozmówcę: „A tam?”. Wymienianie uprzejmości kończy się na paru dwukropkach, kilku średnikach i wielu nawiasach. Jeśli ktoś chce być bardzo miły, klika pod każdym naszym zdjęciem: „Lubię to!”. Nie ma możliwości wytykania zmarszczek czy chociażby żartobliwej oceny zmiany wyglądu. Za to o umiejętnościach photoshopa można by długo dyskutować. Ale komu by się chciało? Maksymalnie kilkanaście minut stukania w klawiaturę. Wyloguj się. I przenosisz się na inną stronę. Jedni zrozumieją, że łatwiej nie zawsze znaczy lepiej. Inni będą mieli wciąż tysiące znajomych. Second life? Trudno zauważyć, aby ludzie sprzeciwiali się przenoszeniu się świata do cyberprzestrzeni. Sami się temu poddają i sprawiają wrażenie, jakby im to absolutnie nie przeszkadzało. Nie ma niczego złego w istnieniu różnych sfer naszego życia również w internecie. Problemem jest słowo „przenoszenie”, świadczące w pewnym stopniu o jakiejś zamianie. Przy tempie życia, jakie obecnie prowadzi większość ludzi, istnienie drugiego świata, pomocnego w komunikacji, jest wręcz niezbędne. Kojarzy mi się to trochę z Second Life – grą, a raczej światem, który nie ma użytkowników, lecz mieszkańców. Z tym że wirtualnego życia, które obecnie tak bardzo nas pochłania, nie odważyłabym się nazwać drugim. Bo dla niektórych jest tym pierwszym, a może nawet jedynym. Kwestia, co kto woli. Co kto lubi. Bo żyć można teoretycznie tak samo. Ale na różne sposoby i z innymi skutkami. 2 Światy Grunt to ogarniać! Rozgraniczać, rozróżniać, dzielić, wyróżniać. Chodzi o to, aby nie zatracały się pierwotne cele. Aby mimo wszystko nasza-klasa doprowadzała do spotkań z dawnymi znajomymi w Realu (no dobra, ewentualnie w Biedronce J), a nie tylko do tworzenia forów, na których internetowo się spotkają. Karina Ostapiuk
7
Polak w Internecie 2011 World Internet Project (WIP) to międzynarodowy projekt badawczy analizujący wpływ internetu i nowych technologii na zjawiska społeczne, ekonomiczne i polityczne. Uczestniczą w nim prestiżowe instytucje z całego świata. Polska dołączyła do grona krajów zaangażowanych w World Internet Project w ubiegłym roku, dzięki inicjatywie Grupy TP i Agory SA. - Odsetek Polaków korzystających z sieci i będących powyżej 15 roku życia wzrósł do prawie 75%. Młodzi i lepiej wykształceni stanowią większość, która generuje ruch w Internecie - Coraz więcej osób posiada nie tylko komputery stacjonarne, ale także mobilne. Coraz popularniejsze staje się posiadanie dwóch komputerów o różnych cechach. - Polacy, którzy nie korzystają z Internetu nie odczuwają potrzeby ciągłego bycia online. W przeciwieństwie do osób codziennie korzystających z sieci nie pojawia się u nich efekt "odłączenia", przejawiający się poczuciem straty i niepokoju. - Przeciętny obywatel korzysta z sieci około 2 godzin dziennie, przy czym mężczyźni spędzają w niej więcej czasu. - Internet wyparł telefonię stacjonarną jako jedna z głównych metod komunikacji i plasuje się zaraz za telefonią komórkową, zajmując drugie miejsce.
8
GRUDZIEŃ 2011
Nowoczesny student
Nowoczesny student Nowo powstały dział zatytułowany "Nowoczesny Student", to ta część UZetki, w której poruszać będziemy tematy związane z nowymi technologiami. Tematy te powinny ułatwić każdemu studiowanie oraz uświadomić, że istnieją łatwe i wygodne rozwiązania, które mogą być wykorzystywane również w życiu codziennym. Denis Marciniak - autor bloga derosky.com
Studencie, przechowuj dokumenty w chmurze Ile razy spotkała Cię niemiła sytuacja, kiedy straciłeś ważne pliki, z powodu wirusa? Albo nieoczekiwanej awarii komputera, po której Twój dysk twardy został wyczyszczony z ważnych dokumentów? Więcej niż raz? A może często podróżujesz i ważne notatki w formie elektronicznej zostawiłeś na komputerze w domu? Najwyższa pora przenieść się z dokumentami do chmury. Czym jest chmura? Z informatycznego punktu widzenia jest to wirtualne miejsce w sieci, do którego możesz wrzucić wszystko, co tylko chcesz. Twoje kilka (lub kilkadziesiąt, jeżeli potrzebujesz) gigabajtów danych, umieszczonych na serwerach gdzieś daleko, nie ważne gdzie. Ważne, że jeżeli będziesz ich potrzebować, będą zawsze przy Tobie. Do takich dokumentów przechowywanych nie na własnym komputerze możemy mieć dostęp praktycznie z każdego zakątka świata, pod warunkiem że będziemy podłączeni do sieci. Dwa giga notatek Takie usługi oferuje coraz więcej firm. Większych czy mniejszych. Osobiście korzystam i polecam aplikację DropBox. Przy darmowej rejestracji dostajemy 2GB miejsca na swoje dokumenty (świetne do przechowywania prac i dokumentów na studia) z możliwością darmowego roz-
szerzenia miejsca do ośmiu gigabajtów, poprzez zapraszanie znajomych. Każdy kolejny zaproszony znajomy to 250MB na Twoim i jego koncie. Możliwe jest również wykupienie większych ilości miejsca dla tych,
którzy oprócz dokumentów tekstowych czy prezentacji chcieliby przechowywać na swoim koncie na przykład filmy i dobrej jakości zdjęcia. Link dla znajomych Producenci zadbali, by aplikacja dostępna była na wszystkie po-
pularne platformy Windows, Mac czy Linux, oraz dla telefonów z systemem Android, iPhone'a, BlackBerry czy iPada. Dostęp do dokumentów mamy również poprzez przeglądarkę, co przydaje się, gdy jesteśmy np. przy znajomego, p y komputerze p j który jeszcze aplikacji nnie zainstalował (a powinien). P Pobierając ją na komputer mamy do m dyspozycji niczym nie różniący się od innych fold folder, lecz gdy wrzucimy do niego np. ni nasz referat na jutro, za ju chwilę będziemy bę mogli już douczać się, czytając go czyta przez ekran smartfona w drodze autobusem do szkoły. Możemy też stworzyć sobie folder publiczny, dzięki któremu ,nasi znajomi, po podaniu przez nas linka będą mieli łatwy dostęp do udostępnionych plików. Taka opcja przydaje się do dzielenia notatkami z grupą ze studiów.
Mobilni studenci Obsługa DropBoxa jest banalnie prosta. Po zainstalowaniu mamy do czynienia praktycznie z tymi samymi działaniami co na komputerze. Jedyną nowością jest to, że folder synchronizuje się z serwerem, gdzie przechowuje dla nas pliki. Możemy również tworzyć własne foldery, by pogrupować nasze dokumenty na zdjęcia, pliki tekstowe i inne ważniejsze pliki, dokładnie tak jak na komputerze. Swoją przestrzeń w chmurze powinien posiadać każdy nowoczesny młody człowiek, szczególnie student, który jest mobilny i zawsze chciałby mieć te najważniejsze pliki przy sobie. Darmowe konto założycie sobie pod adresem www.dropbox.com, a przepisując ten link do przeglądarki: www.bit.ly/derosky zafundujecie sobie oraz mi dodatkowe 250MB miejsca na dokumenty. Denis Marciniak
GRUDZIEŃ 2011
Studencka zajawka
9
Studencka zajawka: POKER
Bachor przy stole F*ck, f***ing i jeszcze kilka innych słów na określenie gry przeciwników i i ich samych ma Phil Hellmuth. Może dlatego został ,,Pokerowym Bachorem”? Ale za to jakim genialnym.
Jakub Suszka
www.thepokerlive.blogspot.com
Phila Hellmutha, Hellmutha podobnie jak np. Lady Gagę można kochać lub nienawidzić. W ich przypadku nie ma miejsca na stany pośrednie. O ile nienawidzę wspomnianej piosenkarki, o tyle Phila kocham. Za co? Za to, że od ponad 20 lat jest na szczycie i robi to w taki sposób, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Co ciekawe, facet, który jest pokerowym geniuszem, najgorzej znosi pechowo przegrane rozdania. Niby powinien wiedzieć, że zdarza się to każdemu, jednak Phila nic bardziej nie wkurza przy stoliku. Jeśli
wygracie z nim w taki sposób, przygotujcie się na zdanie w stylu, że nawet nie umiecie przeliterować słowa ,,poker”. A to i tak najdelikatniejsze określenie. Jednak takie zachowanie przesądza o tym, że Phil, w przeciwieństwie do wielu pokerzystów ma swój własny, niepowtarzalny styl. Jest takim Silviem Berlusconim pokera. Jego pojawienie się w telewizyjnym turnieju pokerowym jak Poker After Dark daje pewność, że odcinek nie będzie nudny, a realizatorzy będą musieli sporo dźwięków ,,wypikać” (ciekawe, jakie jest profesjonalne określenie na wyciszenie wulgaryzmów). Gdy wybierzecie się na World Series of Poker nie zdziwcie się, gdy obok Was przejdzie orszak Cezara, kie-
rowca serii wyścigowej NASCAR, żołnierz lub bokser. To po prostu kolejne wcielenie Hellmutha, dla którego od 2007 roku tradycją stało się wkraczanie na salę gier w innym przebraniu. Ale człowiek, który jest najbardziej utytułowanym pokerzystą w historii pokera może sobie na to pozwolić. Phil, jeśli mu się zmieszczą, może założyć na swoje ręce 11 złotych bransoletek za zwycięstwa w turniejach World Series of Poker. W 2007 roku, kiedy zwyciężył na WSOP po raz ostatni, historyczną 11-tą bransoletkę wręczali mu Doyle Brunson i Johny Chan dwaj inni wielcy mistrzowie, którzy mają po 10 takich trofeów. Poza triumfami na WSOP Hellmuth wygrał ponad 50 innych turniejów, a jego konto zasiliło ponad 13 milionów dolarów. Co cieka-
we, rodzice Phila, gdy w ten zaczynał poważna karierę byli przeciwni jego nowemu zajęciu. Dopiero, gdy ,,Pokerowy Bachor” spełnił obietnicę, że za wygraną na WSOP kupi ojcu Mercedesa i dokonał tego w tym samym roku podczas WSOP rodzice zmienili zdanie. Poza pokerem spędza czas z rodziną, pisze książki pokerowe oraz pracuje nad autobiografią. Mam dziwne przeczucie, że będzie o wiele ciekawsza niż książka ,,hodowcy zwierząt futerkowych”. Przepraszam, od kilku tygodni byłego hodowcy. Hellmuth nie zaatakuje kanclerz Merkel, ale Phil Ivey, Tom Dwan i spółka powinni mieć się na baczności. PS Wpiszcie sobie na YouTube ,,Top 5 Phil Hellmuth Explosions”.
Klaudia w miejscach opuszczonych
Nazywam się Klaudia Szczepańska i studiuję Bezpieczeństwo Narodowe, jestem na trzecim roku i powoli zbieram się do pisania pracy licencjackiej, jednak są rzeczy ciekawsze od nauki, o których właśnie chciałabym Wam opowiedzieć. W 2008 roku znajomy zabrał mnie na Celwiskozę, nieczynną fabrykę waty w Jeleniej Górze, miejsce okazało się tak genialne i klimatyczne, że nie mogłam przestać robić mu zdjęcia. Wielkie, opuszczone, zapomniane pomieszczenia tchnęły duchem przeszłości, wtedy właśnie stwierdziłam, że fotografowanie w takim miejscu jest najlepszym ze wszystkich. Po Celwiskozie nadszedł czas na eksplorowanie innych miejsc w mojej okolicy. Zebraliśmy paczkę znajomych i odwiedziliśmy (oczywiście nieczynną;) Fabrykę Papieru w Miłkowie oraz Jednostkę Wojskową 2773. Nieco poźniej
Koło Naukowe PWW dziękuje Adamowi Galanty i Grzegorzowi Kowalczykowi za stworzoną grafikę w galerii.
pojechaliśmy również do Thorez w Wałbrzychu - kopalni węgla kamiennego, tam po raz pierwszy użyłam do fotografowania moją własną lustrzankę i robiłam zdjęcia w formacie RAW, aby później złożyć je w świetne HDRy o dużej rozpiętości tonalnej, która dodaje fotografii dodat-
kowy świetny klimat. [...]. Podczas mojej przygody z miejscami opuszczonymi natrafiłam również za Państwowe Pogotowie Opiekuńcze w Jeleniej Górze, w którym strach lekko ściskał gardło, gdy słuchałam opowieści kolegów o tym co kiedyś tu znaleźli i o czym może to świadczyć. PPO było jednym z ostatnich miejsc w mojej okolicy do których się wybrałam, ze względu na rozpoczęcie studiów w Zielonej Górze. Tutaj ciężko było odnaleźć towarzysza do eksplorowania ruin, jednak udało się i uwieczniłam na kilku fotkach nieczynny PGR w Czerwieńsku, Browar Lubusz oraz znaną niegdyś wszystkim
Estradę, jej dawna świetność, o której słyszałam, zdecydowanie nie pasowała do tego, co tam zobaczyłam. [...].Bardzo się cieszę, z możliwości pokazania ludziom moich prac podczas wystawy zorganizowanej przy współpracy Koła Naukowego PWW, wiem dobrze, że gdyby nie ta pomoc, te magiczne zdjęcia raczej zostałyby na dysku twardym, ponieważ ich druk dla niejednego studenta byłby nierealny. Klaudia Szczepańska PWW zaprasza na kolejną wystawę pt. "W krainie Cienia" Andrzeja Kwiatka 7 grudnia o godz. 18:00.
10
Studencka zajawka
GRUDZIEŃ 2011
Bądź na szczycie! Studencka zajawka: wspinaczka
Za oknem coraz zimniej, coraz ciemniej i drastycznie spada ilość sportów, które możemy uprawiać. Pogrążać się w letargu nie warto, bo piwny brzuch towarzyszem bardzo wiernym i upartym jest, więc ciężko później zerwać z nim współpracę. Dla zachowania formy zimową porą możemy oczywiście brodzić po kolana w śniegu, udając, że biegamy; możemy pływać tam i z powrotem wymijając slalomem emerytów i chlapiące się dzieci; możemy też powalczyć o ciężary z barczystymi na siłowni. Warto jednak zająć się czymś ciekawszym i mniej frustrującym od biegania i wyglądającym bardziej intelektualnie od pakowania: wspinaczką. Tekst: Mateusz Jędraś Paweł Lepa, instruktor wspinaczki i wuefista
W pakiecie z tym sportem dostaniemy: świetną zabawę, solidną porcję adrenaliny i szczery podziw płci pięknej. Dla równouprawnienia, poza frajdą, panie otrzymują płaski brzuch i jędrne pośladki. Wspinaczka jest niestety sportem dość niszowym i rzadko uprawianym, zwłaszcza w Zielonej Górze, a szkoda, bo warunki w naszym mieście mamy całkiem przyzwoite.. Zresztą (prawie) każdy próbował tego w dzieciństwie łażąc po drzewach. Przyszedł zatem czas, aby wrócić do korzeni albo raczej… gałęzi.
lejne wyzwania. Ponadto jest to świetna propozycja zarówno dla osób, które chcą schudnąć, jak i tych, które wolą zwiększyć siłę, „wyrzeźbić” się, utrzymać sprawność fizyczną czy po prostu spędzić miło czasu. Podczas wspinania pracują wszystkie partie mięśni, a od tego, w jaki sposób będziemy to robić, zależy czy będzie to trening siłowy, czy wytrzymałościowy, dlatego jest to propozycja skierowana do bardzo szerokiego grona.
► Sport dla każdego
Rzecz kluczowa w życiu niezbyt majętnych studentów i jednocześnie ogromna zaleta wspinaczki, to jej niemal zerowe wymagania finansowe. Oczywiście za wyczynowy sprzęt będzie trzeba zapłacić nawet kilkaset złotych, ale dla początkujących lub osób, które nie zamierzają robić spektakularnej kariery, wkład własny ogranicza się do opłat za wstęp na ścianę, który jest naprawdę symboliczny (kilka złotych), co sprawia, że wspinaczka może być dla nas nie tylko doskonałym treningiem, ale także przyjemnym sposobem na nudę lub bardzo wyszukanym pomysłem na spotkanie z lubą bądź lubym.
W Radiu Index gościliśmy Pawła Lepę, instruktora wspinaczki. Całość nie jest specjalnie skomplikowana. Wszystko sprowadza się do wspinania po ścianach, niekoniecznie pionowych, na których umieszczone są, przeróżnej maści i kształtu, chwyty – tłumaczy Paweł Lepa. - Spróbować może każdy, niezależnie od wieku, sprawności czy płci, bo trasy, które obierzemy, i ich poziom trudności zależą wyłącznie od naszej inwencji – dodaje. Nie ma zatem problemu, aby sukcesywnie podnosić sobie poprzeczkę i stawiać ko-
► Rzeźba za grosze
Studencka zajawka
GRUDZIEŃ 2011
11
► Ścianka w Zielonej Górze W Zielonej Górze wspinać możemy się przez cały rok w hali akrobatycznej MOSiRu przy ul. Urszuli, w której znajdziemy ścianę wspinaczkową o wysokości 7,5 metra i podobnej szerokości, co pozwala nam stworzyć sporo naprawdę ciekawych tras. Studenci i młodzież szkolna naukę i treningi mogą rozpocząć właśnie u Pawła Lepy. Ten licencjonowany instruktor wspinaczki zapewnia podczas zajęć cały sprzęt potrzebny nam do chodzenia po ściankach (liny, uprzęże, magnezję), a jego treningi odbywają się w poniedziałki, środy i czwartki od 15:15 do 17:30. Na początku spróbować swoich sił możemy zupełnie za darmo przychodząc, w którymś z tych trzech dostępnych terminów. Instruktor przeszkoli nas, wytłumaczy zasady bezpieczeństwa i rzetelnie przedstawi wspinaczkowe abecadło, a także przynajmniej raz w miesiącu zorganizuje wyjazd na bardziej wymagające tereny do Wrocławia, Poznania czy Niemiec. Ponadto w Zielonej Górze znajduje się klub wspinaczkowy, który codziennie po godzinie 19 również trenuje na hali MOSiRu. Tam możemy dalej rozwijać swoje umiejętności, a także wypożyczyć niezbędny sprzęt. Natomiast gdy zielonogórska infrastruktura przestanie nam wystarczać, samemu można zaatakować ambitniejsze ściany, do których wcale aż tak daleko nie mamy. Najbliższa znajduje się w dawnym bunkrze w Świdnicy i tam rzeczywiście można już poszaleć, ale jest to niestety obiekt zewnętrzny, więc wspinanie wchodzi w grę jedynie w cieplejsze dni. Podobnie wygląda sprawa z Guben u naszych zachodnich sąsiadów. Tam również znajdziemy doskonałą, zewnętrzną miejscówkę do wspinania – dużą, ponad dwudziestometrową skałę. Te dwa miejsca zimą nam odpadają, ale wciąż mamy jeszcze ściany na
Mateusz Jędraś, autor tekstu, uprawia wspinaczkę od lat bardzo wysokim poziomie we Wrocławiu i Poznaniu, a także tę w Zielonej Górze, która spokojnie wystarczy nam na długie miesiące treningów. ► Zawisnąć nad ziemią
Wspinaczka to sport, który dostarczy nam mnóstwo frajdy i satysfakcji, zapewni przypływ adrenaliny i sprawi, że latem z dumą będziemy paradować po plaży. Spróbować na pewno warto, ale ostrzegam, że, jak każdy sport ekstremalny, silnie uzależnia.
Nic dziwnego skoro, jak opisywał nam Paweł Lepa, z niczym nie da się porównać uczucia, gdy uczepiony granitowych skał Tatr, zwisasz kilkaset metrów nad ziemią i wszystko jest w twoich rękach. Dosłownie.
12
Zielona Góra
GRUDZIEŃ 2011
Smaki Zielonej Góry Mój dość nieprzeciętny smak i zdecydowanie zbyt duże doświadczenie na polu sztuki kulinarnej skłoniło mnie do podzielenia się nimi z szerszą publiką. Może to dość zuchwałe, ale co tam – każdy z nas powinien być dobry w jakiejś dziedzinie, a ja nie wstydzę się przyznać, że w tej konkretnej – jestem najlepsza. Więc jeżeli tak jak ja jesteś koneserem włoskich makaronów i greckich suvlaków, albo po prostu raz – dla odmiany – chcesz zabrać swoją sympatię w przyjemne miejsce z nieprzeciętnym (i dokładnie przeskanowanym) menu, ta rubryka powinna być twoim comiesięcznym must-read.
Tekst: Anna Nadstoga (anna.nadstoga@o2.pl)
Charlotta Cafe al. Niepodległości 11a-b
Charlotta Cafe to stosunkowo młodziutka kawiarenka na naszej starówce. Pytając o nią znajomych, niewielu było mi w stanie coś opowiedzieć, głównie z powodu… nieświadomości jej istnienia. Z całą pewnością nie jest to wina złej lokalizacji, bo kawiarnia znajduje się niemal w samym sercu zielonogórskiego deptaka. A ja tam byłam! I dobrą kawę piłam. Pyszne ciasto dostałam, a dla was wszystko skrupulatnie opisałam… Bim, bam, it’s coffee time! Bardzo duży wybór kaw. Od klasycznego espresso po wymyślne Cafe Macchiatto, a do tego cała plejada bajecznych syropów. Dla tych, których podobnie jak mnie kawa w pełni nie satysfakcjonuje, Charlotta Cafe, w słodkiej współpracy z cukiernią Jóźwiak, proponuje ciasta, ciasteczka, lody i gofry, a także inne desery, w tym tiramisu i banany w czekoladzie. Na nadchodzące mroźne wieczory polecam rozgrzewający i bardzo oryginalny napój imbirowy! Mój faworyt - tort czekoladowy z bitą śmietaną, a jako drobne uzupełnienie gęsta czekolada z orzechami. Studencie, zrelaksuj się! Oprócz kojących słodkości warto wspomnieć o samym miejscu. Urządzone w stylu retro; meb l e z epoki – bardzo wygodne kanapy i piękny kredens pełen książek na długie wieczory z lekturą przy kawie i ciastku. Ja spędziłam tam do tej pory dwa urocze popołudnia i zapewniam, że jest to miejsce doskonałe, by na chwilkę oderwać się od szarej codzienności. I choć w domu czeka na ciebie 140 stron teorii gramatyki opisowej (wątek anegdotyczny!), pozwól sobie na moment wytchnienia w magicznej kafejce u tajemniczej Charlotty.
Trattoria Casa Mia al. Wojska Polskiego 90A
A na początku tego mroźnego miesiąca, gorąco polecam waszej uwadze małą, włoską knajpkę Casa Mia, która zauroczyła mnie nie tylko smakiem. Przepiękna, klimatyczna restauracyjka, której właściciele dbają o każdy najmniejszy szczegół, zaczynając od bardzo subtelnego, romantycznego wystroju, poprzez przemiłą obsługę, na fantastycznym – nie przesadzam! – jedzeniu kończąc. Makaron w prawdziwie włoskim stylu! Mój absolutny faworyt – tagiatelle w śmietanowym sosie z pesto, kurczakiem i orzechami, a ten cały wypas w zaskakująco niskiej cenie 15 złotych. Włochy w wersji light Dbającym o linię proponuję wyśmienitą pizzę z rukolą, na najcieńszym i zdecydowanie najsmaczniejszym cieście, jakie jadłam (a zjadłam ich w moim życiu o wiele za wiele) w całej Zielonej Górze. Dla łasuchów tiramisu i mus truskawkowy, a od święta (niektóre pozycje w menu są ruchome) – ptysie z bitą śmietaną i czekoladą. Wyśmienite jedzenie, ceny przyzwoite, a na każdym stole świece i świeże kwiaty. Łyżka dziegciu w beczce miodu Nawet na najgładszej tafli szkła znajdzie się rysa. Restaurację Casa Mia odkryłam latem ubiegłego roku i od tego czasu jestem dość częstym jej bywalcem. Z pewnym niepokojem obserwuję sukcesywne zmniejszanie się porcji. I choć rozumiem, że kryzys nikogo nie oszczędza, jako potencjalny klient nie chcę czuć, że kucharz oszczędza na mnie. Lokalizacja Casa Mii jest zarówno jej atutem, jak i dużą wadą. Raczej oddalona od centrum miasta, jest zaciszna i nie odstrasza cenami, ale za to mało kto w ogóle o niej wie. Jeśli więc jesteście zaskoczeni faktem, że mamy w mieście włoską knajpę z prawdziwego zdarzenia, adres poniżej. Przytulam do serca wszystkich miłośników dobrej kuchni – i buon appetito!
Kultura -Felieton wywiad
GRUDZIEŃ 2011
13
Nie rozumiem św. Mikołaja Z jednej strony mam wrażenie, że przybywając z całą tą swoją świąteczną załogą do sklepów już w listopadzie, Mikołaj marzy o tym, aby po prostu się szybciej wyrobić. Zrzucić całe to kupowanie prezentów na rodziców, a w grudniu spokojnie odpoczywać, oglądając „Kevina samego w domu”. Nawet mogłabym przyjąć to jako nowoczesny, świetny pomysł. Z tym że daję się nabierać na te jego wspaniałe plany co rok, a na Wigilię i tak św. Mikołaj wprasza się do mnie przez komin, więc i tak, i tak pracuje. A „Kevina...” może sobie ewentualnie nagrywać, cofać, przewijać... Generalnie zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że jakby nie było, 24 grudnia bez Mikołaja, to jak święta bez Coca-Coli. Święta i średnio półtora miesiąca do tyłu. Więc w sumie na reklamę, która pokazuje pierwszy śnieg tej... bardziej pasowałoby słowo „zimy”, ale trzymajmy się faktów – jesieni... można zaczynać już czekać tuż po powrocie z grobów 1 listopada. Zanim jednak pojawi się na naszych ekranach wielki, czerwony, oświetlony z każdej strony, tir, możemy wybrać się do sklepów, w których znicze natychmiastowo zamieniły się w różnego rodzaju bałwanki. Nie dość, że nie jest już tak nostalgicznie i przejmująco, możemy zacząć cieszyć się z tego, że to, co Mikołaje zarobią, wspinaREKLAMA
jąc się na półki na różnych wysokościach przez tak długi okres czasu, powinni teoretycznie wrzucić nam do skarpety wiszącej na kominku. Nagle zdaję sobie sprawę, że oglądanie zbyt wielu amerykańskich filmów szkodzi. Przypomina mi się też, jak to jakoś niedawno ktoś zszokował mnie informacją, że św. Mikołaj nie istnieje, a prezenty przynoszą rodzice. Od razu nasuwa się milion wniosków i kończą marzenia dotyczące zawartości czerwonej skarpety, W jednej chwili odechciewa mi się całego tego oglądania bałwanków, magicznych kul z udawanym śniegiem, trzech tysięcy Mikołajów w pięciu milionach rozmiarów, bombek, łancuchów już od listopada... Zyski kierują się w stronę wielkich firm? Zadaję sobie kolejne pytanie z nadzieją na przeczącą odpowiedź: prezenty kupują rodzice? I nagle przestaje mnie dziwić ich, często wręcz nieludzkie, zachowanie. Przestaje dziwić to, że rzucają się na zabawki, jakby byli dziećmi. I przestaje dziwić dziki wyraz twarzy, kiedy kasjerka
otworzy drugą kasę, gdy oni stoją właśnie na końcu kolejki. Parę sekund później, już po męczącym wyścigu ostatni są pierwszymi. Przestaje mieć znaczenie to, że było nie fair, bo linia startu dla każdego znajdowała się w innym miejscu. W tym momencie przestała mieć znaczenie również jakakolwiek uczciwość „Stałeś dłużej, to bądź dalej!”. Ale do tego większość zdołała się chyba już przyzwyczaić. Liczy się czujność. Bywa ona szczególnie wyostrzona, kiedy, dość absurdalnie, do rodzica dochodzi, że chce być jak najlepszym Mikołajem. Generalnie coś w stylu marzeń widelca o byciu jak najlepszym nożem, kiedy kotlet jest za twardy. No dobra, pierogi. Napisałam tak, tylko po to, żeby było bardziej świątecznie. Ale w gruncie rzeczy w całym tym komercyjnym świecie potrawy mają coraz mniejsze znaczenie. Tak samo jak te parę dni tydzień przed końcem grudnia. Centra handlowe są pozamykane, a nam trudno odnaleźć się w domowej atmosferze. Wyjątkowość polega głównie na
tym, że mamy dni wolne od pracy, spędzamy czas z rodziną. Czyli coś, czego na ogół nam brakuje. Ale wspólnie spędzonego czasu przy śpiewaniu kolęd nie nazwiemy świętami. Bo obecnie jako święta traktujemy wszystko to, co jest dookoła. Wspólne ubieranie choinki przerodziło się w to, kto kupi ładniejsze bombki. Listy do św. Mikołaja zamieniły się w „Listy do M.”. Prezenty w szał świątecznych zakupów, a głównym wyznacznikiem, czy święta były udane, stało się to, czy udało się przekonań stację telewizyjną, aby milionowy raz puściła „Kevina...”. Asortyment większości sklepów nie pozwala nam przykładać uwagi do tego, jaki jest aktualnie dzień, miesiąc, pora roku. Jeśli chodzi o różnego rodzaju refleksje, nie ma to najmniejszego znaczenia. Myśleć można zawsze. A wyróżnić Święta Bożego Narodzenia, ich tradycję i wyjątkowość, wypadałoby tylko raz w roku! Karina Ostapiuk
14
Kultura Muzyka- recenzja studencka
GRUDZIEŃ 2011
Różne inspiracje, jeden cel Klasyczna muzyka hard rockowa jest coraz mocniej pomijana w mediach, ale nie oznacza to, że straciła zwolenników. Jest ich cały czas bardzo dużo, o czym świadczy coraz większa liczba nowo powstających kapel grających taką muzę. W Zielonej Górze także jest taki zespół. Nazywa się Aftershock, a w jego imieniu wypowiadał się gitarzysta – Alex Niebrzegowski. Początek może i standardowy, ale póki co jesteście raczkującą kapelą, więc nie każdy musi wiedzieć jak zaczęła się wasza droga. Kto, z kim i dlaczego zaczął Aftershock? W lipcu 2008 zakończyłem współpracę z poprzednim zespołem i w zasadzie w ciągu kilku następnych dni wystartowałem z kolejnym projektem. Trzeba było znaleźć odpowiednich ludzi. Scena muzyczna/rockowa w Zielonej Górze jest w całkiem niezłej kondycji. Muzyków jest sporo ale miejsc, w których mogą się spotkać jest już o wiele mniej. Chłopaki z różnych kapel znają się całkiem nieźle (a na pewno kojarzą się nawzajem), więc żeby powstał wspólny projekt potrzeba znaleźć ludzi, którym w danym momencie chodzą głowie podobne muzyczne pomysły. Tak to wyglądało w przypadku AFTERSHOCK. Zaprosiłem do współpracy Arka Szakołę (perkusja) i Michała Rzepeckiego (gitara basowa) a skoro ja gram na gitarze elektrycznej, mieliśmy już mocny trzon zespołu. Tak odbywały się pierwsze próby, później dołączyli kolejni muzycy: Paweł Kaszkowiak (gitara elektryczna) i Piotr Dziwota (wokal). Razem gramy już od 3 lat, a więc sporo czasu. Co do waszej nazwy to krąży legenda, że po prostu zachciało ci się takiego szyldu. Prawda to, czy kryje się za tym coś więcej? Jeżeli chodzi o samą nazwę zespołu, to trzeba było coś stworzyć. Nazwa AFTERSHOCK chodziła mi po głowie
zrobić chwilę przerwy, wyjaśnić sobie sprawy lub zwyczajnie zagryźć zęby i grać dalej. W zespole jest pozytywna chemia, co widać na koncertach, gdzie wychodząc na scenę po prostu dobrze się bawimy razem z publicznością.
już wcześniej. Jest to tytuł jednego z utworów z repertuaru zespołu Van Halen. A że Eddie Van Halen był moją osobistą inspiracją, jeżeli chodzi o rozpoczęcie gry na gitarze to i równie dobrze mógł dać inspirację do nazwania zespołu. Wyraz brzmi mocno i rockowo a więc dokładnie tak jak powinno. Muzycznie celujecie w klasycznego hard rocka. Nie obawiasz się, że dla dzisiejszego odbiorcy jest to muzyka na tyle archaiczna, że staje się zrozumiała dla coraz mniejszej liczby osób? Dobre pytanie. Dla mnie hard rock to tacy wykonawcy jak Guns'n'Roses, KISS, Def Leppard, Whitesnake itp. Do tej pory w radiu usłyszysz ich piosenki. Prawda jest jednak taka, że nowi wykonawcy z tego gatunku nie są specjalnie promowani. Czy ilość odbiorców się kurczy? Trzeba by zapytać takich
wykonawców jak Airbourne, którzy przecież brzmią jak klasyczne AC/DC, a na tegorocznym Przystanku Woodstock grali dla publiczności liczącej kilkaset tysięcy ludzi. Muzyka rockowa zawsze miała i będzie mieć swoją publiczność, więc jestem spokojny o to, czy będzie dla kogo grać. Członkowie Aftershock jako każdy z osobna ma zupełnie różne gusta muzyczne. Jak udaje wam się dogadywać i unikać rękoczynów podczas prób? U nas najważniejsza jest muzyka i to, żebyśmy dobrze się czuli we własnym towarzystwie. Przede wszystkim dogadujemy się jako ludzie, a przez to łatwiej jest się dzielić tym, co lubimy. Bywa, że na próbach puszczają nerwy (ktoś się spóźni lub jest nieprzygotowany), to zupełnie normalna sytuacja i nie ma co dramatyzować. Mała kłótnia nie zaszkodzi. Wtedy trzeba
Z kolektywu gdzie każdy inspiruje się czymś innym może wyjść coś rewolucyjnego, ale także coś... czego nie da się słuchać. Nie obawiasz się, że w pewnym momencie te różnice między wami mogą doprowadzić do zbyt dużego misz-maszu? To nie do końca jest tak, że interesujemy się zupełnie czym innym. W większości słuchamy solidnego rocka, ale i innych gatunków. Więc nie różnimy się aż tak bardzo. Prezentując coś swojego na próbie widzisz po minach chłopaków, czy im to pasuje, czy nie. Jesteśmy ze sobą szczerzy i się nie okłamujemy. Przynosisz ciekawy patent, podoba się, to pracujemy nad nim. Nie chwyciło, to znaczy, że na razie nie ma się co z tym szarpać. Czasami praca utknie w martwym punkcie i to jest właśnie moment gdzie różne inspiracje pomagają znaleźć rozwiązanie. Są widoki na debiutancką płytę? Przede wszystkim chcemy grać koncerty. Co do płyty, szykujemy się do nagrania naszych utworów, bo to już najwyższa pora. Prawdę mówiąc rok 2012 zapowiada się dla nas pracowicie i mam nadzieję że wydarzy się wiele pozytywnych rzeczy. Michał Cierniak
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2011
15
Studenci, działać, działać!!! Dziś nie będzie o polityce, jest brudna, nielogiczna i trudno ją zrozumieć. Napiszę o czymś, co jest plagą wśród młodzieży: o niskiej aktywności społecznej. Skąd mi to przyszło na myśl? Skąd takie oskarżenie w kierunku własnego pokolenia? Ano wynika to z rozmów przeprowadzonych na jednym z FOSów, rozmowach prywatnych z "szefami" niektórych grup młodzieżowych czy wreszcie na zjeździe Microsoft Student Partnerów regionu północno-zachodniego (żeby być studentpartnerem, trzeba być przewodniczącym grupy IT/.net lub osobą z zarządu/inną wyznaczoną). Owe rozmowy można sprowadzić do jednego mianownika. Młodym ludziom się nic nie chce. Zwłaszcza, jeżeli "nic z tego nie mają". Pozornie nic oczywiście. Każda działalność bowiem pociąga za sobą nabywanie jakże ważnego doświadczenia. Dlatego ludzie wcześniej zaczynają pracować... ale nie działają. My - osoby kierujące grupami mamy więc problem. Jak zachęcić młodzież do działania? Starsze pokolenia zwykły mawiać, że to młodzi są przyszłością narodu. Że to właśnie dlatego, żebyśmy MY mieli
dobrze, oni się starali. Pewnie kiedyś powiemy to samo:). Tamtejsza młodzież lubiła się zrzeszać. Koła, grupy zainteresowań, związki zawodowe młodych robotników, wyższe stopnie harcerskie, grupy samopomocowe... Obecnie potrzebę zrzeszania się ma bardzo niewiele osób. Czas, który wówczas spędzało się na działalności, rozwoju czy choćby czytaniu książek, obecnie spędza się oglądając seriale czy transmisje sportowe, przesiadując na portalach społecznościowych czy grając w gry komputerowe. Oczywiście nie neguję żadnej z tych form rozrywki, ale jak to napisano w piśmie świętym: "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale niczemu nie oddam się w niewolę". Młody człowiek nie ma czasu na nic. (Nie ma??? Nazywajmy rzeczy po imieniu: nie potrafi nim zarządzać. Ale ja nie o tym). I pojawia się inny problem. Każdy z nas, niezależnie od przynależności do danych społeczności, ma potrzebę bycia pożytecznym. Wielu ludzi, z powodu braku aktywności społecznej popada w depresję. Pojawiają się myśli typu
"nic się w moim życiu nie dzieje", "moje życie jest bez sensu" czy wreszcie "do niczego się nie nadaję". A wystarczy pomóc bezdomnemu zwierzęciu w schronisku, zanieść do domu zakupy starszej babci, podpowiedzieć dziecku ze świetlicy socjoterapeutycznej, wziąć udział w akcji, wytłumaczyć początkującemu podstawy X, udzielać się w kole naukowym, wygłosić prelekcję czy chociażby napisać artykuł do gazetki (co czynię w tej chwili). Ty poczujesz się lepiej, ktoś na tym skorzysta i TY sam na tym skorzystasz. Byłam wiele razy na akcjach wolontarystycznych, działałam w różnych społecznościach, publikowałam swoją twórczość etc. etc. i jakoś nigdy nie poczułam, że byłam stratna, mimo że nikt mi gotówki nie wręczył. I naprawdę to dużo satysfakcji przynosi. Tego nie kupisz za żadne pieniądze. Zapytaj dowolnego innego działacza. To samo ci powie. Poza tym ostatnio pokazywali, że od 2005 roku działalność społeczna Polaków spadła o kilkanaście procent (tylu z nas mniej działało). To jest odczuwalne, serio. Tyle o wolontariacie jako takim. Zapraszam do rozwijania
swoich zainteresowań w kołach naukowych. To procentuje. Nie tylko nabywasz umiejętności, których nie zdobędziesz na studiach, ale także zdobywasz doświadczenie, które potem będziesz mógł wykorzystać w pracy. Wpis do aneksu dyplomu czy linijka w CV też się przyda. Jeżeli interesujesz się informatyką, zapraszamy do nas, na UZ.NET, w każdy poniedziałek o 18.30. Nie wymagamy żadnego przygotowania. Co do innych kół, pytajcie przewodniczących/założycieli. Nie wiecie, gdzie rozpocząć działanie? Poczekajcie do kolejnego FOSu i przyjdźcie na niego. Spotkacie tam obecnych działaczy i będziecie mogli poprosić o potrzebne informacje w sprawie kół naukowych i organizacji studenckich. Atmosfera spotkań jest naprawdę świetna. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego artykułu znajdzie się przynajmniej jedna osoba, która będzie chciała zrobić coś dla innych, a przede wszystkim dla siebie, i zacznie działać. Czemu? Bo warto! Po prostu.
wersytetu Zielonogórskiego, ale nie trzymaliśmy się zasady: student musi pozować dla wydziału, na którym studiuje. To jak wydziały zostały przedstawione i jakich charakterystycznych przedmiotów użyliśmy, zobaczymy w kalendarzu. Na razie my sami czekamy na efekty.
A co z tradycją? Do tej pory kalendarze zaczynały się od lutego. Kalendarz w tym roku wyjątkowo wyjdzie już w grudniu. Tym samym przerywamy naszą tradycję kalendarzy od lutego.
Angelika Maria Piątkowska piatkosia.k4be.pl/wordpress
STUDENCKI PIRELLI Co łączy kalendarz studencki z kalendarzem Pirelli? To, że ani jednego, ani drugiego nie można kupić. Można je jedynie dostać, co czyni je przedmiotem niezwykle ekskluzywnym. Tym razem członkowie Koła Fotograficznego „Flesz” skupili się na scharakteryzowaniu poszczególnych wydziałów Uniwersytetu Zielonogórskiego. Uczelniany kalendarz powstaje już od pięciu lat. Do tej pory wychodził on w nakładzie 50 egzemplarzy. Tym razem ma ich być ponad 200. Dodatkowo jeden miesiąc został poświęco-
ny Radiu Index. O pracy nad tegoroczną edycją kalendarza studenckiego opowiada szefowa koła Paulina Mietłowska. Jak wyglądało przygotowywanie kart kalendarza? Kalendarzem zajmowali się wszyscy członkowie koła, czyli aktualnie 10 osób. Prace trwały około tygodnia i każdego dnia odbywały się zdjęcia poszczególnych miesięcy. Skąd wzięliście modeli? Do zdjęć pozowali studenci Uni-
Daria Kubasiewicz
16
Kultura - recenzja Młode Lubuskie
GRUDZIEŃ 2011
Młode Lubuskie - warte zachodu
Gdy zima za pasem, wracamy myślami do gorących letnich miesięcy w naszym województwie. Na tegorocznym Woodstocku Młode Lubuskie prezentowało się na wzgórzu ASP, gdzie prowadziliśmy warsztaty, wywiady i całe mnóstwo konkursów. Jacy są młodzi Lubuszanie? Jakie jest Młode Lubuskie? Zobaczcie na zdjęciach!
PIĘKNE!
Z PASJĄ!
DZIELNE!
KREATYWNE!
POZYTYWNE! ZDOLNE!
Młode Lubuskie!
Młode Lubuskie
GRUDZIEŃ 2011
17
Prezydent RP, Bronisław Komorowski, do młodych Lubuszan na Kongresie Młodziezy w Zielonej Górze dn. 30 listopada br.:
Marszałek woj. lubuskiego
Elżbieta Polak o Młodym Lubuskim Czy oczekiwania, które miała Pani wobec Marki Lubuskie, spełniły się? Bardzo dużo zadań zostało zaplanowanych i nie chodzi tylko o te współfinansowane z naszego budżetu, kampanie w Internecie czy podczas wydarzeń regionalnych, wojewódzkich czy imprezy organizowane przez organizacje pozarządowe, w różnych obszarach: kultury, gospodarki – staraliśmy się dotrzeć też do młodzieży w naszym regionie. Jest pewne ważne przesłanie wynikające nie tylko ze strategii marki, ale także strategii rozwoju regionu: chcemy, by ludzie pokochali nasz region, chcieli tu mieszkać, żyć, byli dumni z tego, że są jego mieszkańcami. Nasz region jest bardzo młody, ma dopiero 11 lat, powstał w wyniku połączenia dwóch podregionów: zielonogórskiego i gorzowskiego. I to, że szukamy naszej tożsamości, naszej marki, zależy w dużym stopniu od młodych ludzi, którzy są przyszłością. Jest też taki pogląd, że młodzi ludzie wyjeżdżają, by zdobyć wykształcenie gdzie indziej i nie wracają do lubuskiego, bo nie mamy zbyt dobrej oferty dla nich. Dlatego robimy wszystko, by być regionem konkurencyjnym, z dobrą ofertą dla młodych ludzi. Które działania Marki Lubuskie w mijającym roku mogłaby Pani wskazać jako te najważniejsze? Te najważniejsze są w sferze wirtualnej, młodzi lu-
dzie żyją bardzo mocno w świecie Internetu, z powodzeniem korzystają z narzędzi informatycznych i tam musimy być, np. poprzez media, które adresują swój program do młodych. Ale wykorzystujemy także markowe imprezy i wydarzenia naszego regionu, chociażby najpiękniejszy festiwal świata Woodstock, który odbywa się w naszym regionie, a biorą w nim udział tysiące młodych ludzi nie tylko z regionu lubuskiego. Zależy nam, by ci ludzie dowiedzieli się przede wszystkim, że są w regionie lubuskim, bo niekoniecznie wszyscy o tym wiedzą. Dlatego na Woodstocku zaznaczyliśmy swoją obecność, a także prezentowaliśmy ofertę turystyczną, aby zachęcić do odwiedzenia również innych miejsc w Lubskiem. Były także duże akcje o transplantacji, rozdawaliśmy oświadczenia woli, namawialiśmy do poznania naszego regionu w zakresie realizacji projektów unijnych. Ale Woodstock to nie wszystko, bardzo ważne wydarzenie to także Dni Województwa Lubuskiego, które silnie wsparł Uniwersytet Zielonogórski i stowarzyszenia działające na nim. Większość oferty skierowana była do młodych ludzi, ale także każdego dnia odbywały się koncerty. Byliśmy także obecni na największej imprezie studenckiej: wspieraliśmy Bachanalia. Myślę, że młodzi ludzie naszego regionu mogli poczuć, że to do nich adresujemy wiele wydarzeń. Chcielibyśmy, aby
poczuli się w naszym regionie dobrze i chcieli tutaj realizować swoje marzenia. Jakie wydarzenia Młode Lubuskie wesprze w 2012 roku? Na pewno te, które są ważne, będą nadal wspierane. Wymagają one wsparcia finansowego, ale nie są zagrożone, co jest możliwe dzięki środkom Unii Europejskiej. Będziemy realizowali własne projekty systemowe na promocję gospodarczą, będzie działać Lubuskie Centrum Innowacji. Chcemy, by region był konkurencyjny i innowacyjny. Ważna jest także promocja bezpośrednia: Woodstock, Dni Województwa Lubuskiego, debaty... Chcemy włączyć młodych ludzi do życia obywatelskiego, społecznego, politycznego, by czuli się mieszkańcami na równi traktowanymi z innymi. Będą też kontynuowane inicjatywy promocyjne w sieci, bo jest to bardzo ważne narzędzie komunikowania się. Będzie wspierać kreatywne pomysły, takie jak tegoroczny Festiwal Kabaretu w Zielonej Górze, Spotkania Teatralne w Gorzowie Wielkopolskim, Festiwal Filmowy w Łagowie i inne. Jesteśmy otwarci także na nowe pomysły, kreatywność jest mile widziana. Rozmawiał Karol Tokarczyk
Zawsze, gdy organizuje się gdzieś w kraju wizytę prezydenta, to trzeba się zastanowić, co warto pokazać przy okazji takiej wizyty i tutaj, na Ziemi Lubuskiej, aż widać, że to teren, gdzie jest wielkie nagromadzenie młodości, wielka siła młodości. Pewnie Państwo wiedzą, że teren ten ma wielkie osiągnięcie, jeśli chodzi o sięganie po środki europejskie czy przyciąganie kapitału zewnętrznego (...). Dziękuję za to, że mogę się spotkać z młodymi ludźmi, bo to jest wielka wartość.
18
Kultura Muzyka - recenzja
GRUDZIEŃ 2011
Polska to nie Hollywood „Połowa Polski chce go adoptować, a druga dać mu w ryj” – tak anonsował Czesława Mozila Kuba Wojewódzki w swoim programie. W Akademickim Radiu Index o przemocy mowy nie było za to dowiedzieliśmy się wszystkiego na temat jego najnowszej płyty, jurorowaniu w X-Factorze, pokazywaniu przyrodzenia. Spotykamy się w momencie, w którym zaczynasz trasę promującą swoją najnowszą płytę „Czesław Śpiewa Miłosza”. Ten album jest bardzo poważny i jesienny. Bardzo różni się od Twoich poprzednich krążków. Na płycie „Pop” przykładowo było dużo miejsca na szaleństwa a tutaj poszedłeś w stronę nawet poezji śpiewanej. Wiesz co, mi się generalnie wydaje, że samo określenie „poezja śpiewana” brzmi smętnie po prostu. Bardzo nie lubię tego określenia. Płyty „Pop” czy „Debiut” to są też smutne albumy, mają w sobie dużo melancholii. Ja wcześniej poezji Miłosza nie znałem i jak dostałem taką propozycję, która była dla mnie wielkim wyróżnie-
niem i szaleństwem jednocześnie. To miał być jeden koncert w Gdańsku i powiedziałem szczerze: to jest świetny pomysł dlatego, że ja nazywam się Czesław, jestem emigrantem, mam meldunek na tej samej małej uliczce w Krakowie jak Miłosz, więc wszystko się zgadza. Ale dopiero jak napisałem muzykę do „Postoju zimowego”, który wyszedł bardzo epicko, to byłem już pewien, że dam radę. Na płycie jest dużo takiego kameralnego, klasycznego grania i logiczne jest, że jak bierzesz się za tekst, który ma rosnącą dramaturgię przez 7 zwrotek i żadnego refrenu, to nie możesz zrobić tego, co właśnie robi się w poezji śpiewanej, gdzie masz 3 chwyty i wychodzisz z założe-
nia, że obojętnie, co ja zrobię muzycznie, to tekst będzie się bronił sam. To jest rodzaj poezji śpiewanej, który mnie przeraża. Według mnie najgorszy i najsłabszy tekst może się obronić, jak jest świetnie wykonany. Przykładowo, słyszysz w radiu, jak ktoś śpiewa „kocham Ciebie” i to brzmi tandetnie i nie wierzysz w tą miłość, a czasami ktoś zupełnie inny powie to samo, a ty płaczesz i wiesz, że to jest prawda. Więc jakimś głupim i słabym wykonaniem albo nudną melodią można spieprzyć najpiękniejszy tekst. Ale z kolei jak się już bierzesz za teksty poetyckie, to wtedy musi być to sensownie poukładane i mieć ręce i nogi. Ja nie wiem, czy nam to się udało, ale niektóre teksty
Miłosza aż się prosiły, żeby melodia co chwilę zmieniała barwę i nastrój. Muszę zapytać o X-Factor, program. Czy dzięki niemu stałeś się jeszcze bardziej popularny? Popularny w tym sensie, że wchodzę do restauracji i ludzie wiedzą, kim jestem, to na pewno. A nie miewasz np. takich sytuacji, że wszystkie stoliki są zajęte, wchodzisz Ty i nagle się okazuje, że za chwilę pojawi się wolne miejsce? Powiem szczerze, że jeśli coś takiego się dzieje, to wtedy nie jest to sytuacja godna uwagi. W Polsce jesteśmy bardzo chorzy na V.I.P. Rozmawia-
Muzyka
GRUDZIEŃ 2011
19
łem kiedyś z Tomkiem Lipińskim z Tiltu, który opowiadał, że jeszcze 15 lat temu nie istniało słowo celebryta. Pewnie, że jest miło jak ktoś daje zniżkę albo coś w tym stylu, ale przeskakiwać kolejkę i jeszcze być świadomym tego, to już jest trudny temat. A wracając jeszcze do X-Factora. Podobnych programów zrobiło się bardzo dużo. Nie obawiasz się, że zaraz zrobi się przesyt na rynku i ludzie nie będą chcieli tego oglądać? Dobrze wiemy, że liczy się tylko jeden program <śmiech>. I tylko jedna telewizja oczywiście <śmiech>. A tak poważnie, to jest duża różnica, jak się ten program tworzy, reżyseruje i co najważniejsze, jaka jest dramaturgia. To, że to jest talent show, to jest jedna rzecz. Ale trzeba jeszcze pamiętać, żeby to była przede wszystkim świetna rozrywka. Poza tym zauważ, że dzięki takim programom znamy Anię Dąbrowską, Monikę Brodkę czy zespół Me, Myself and I. Oni wszyscy tworzą świetne rzeczy, więc niech będzie tych programów jak najwięcej, jeśli to ma pomóc młodym ludziom w robieniu dobrej muzyki. Jakiś czas temu miałem okazję rozmawiać z Gienkiem Loską, którego płyta wychodzi lada moment. Wspominał coś o tym, że pojawisz się w duecie z nim. Ja bardzo chciałem zrobić ten duet z Gienkiem. Ale autentycznie nie miałem po prostu nawet jednego dnia wolnego. Byłem w takim amoku, jak nagrywałem płytę „Czesław Śpiewa Miłosza”, że fizycznie było to niewykonalne. Strasznie tego żałuję, ale w przyszłości bardzo chciałbym wrócić do tego pomysłu. Bardzo często udzielasz się w duetach właśnie. Było spotkanie z Acid Drinkers, Gabą
Kulką, Lao Che… …z Happysadem zrobiliśmy „Zanim pójdę”. Uwielbiam takie rzeczy. A masz jakiś wymarzony duet, który chciałbyś kiedyś zrealizować? <Po namyśle>. Wiesz co? Nie wiem. Nigdy nie myślałem, że na „Pop” uda się zaprosić Kasię Nosowską, Nergala i Gabę, ale to były osoby, które poznałem jeszcze przed „Debiutem”, przez co dostęp do nich był łatwiejszy. Na „Miłoszu” pojawiają się też Aneta Todorczuk – Perchuć oraz Leszek Możdżer. Ale w sumie nie przychodzi mi teraz nikt do głowy. Ostatnio jaram się płytą Izy Lach, która jest cudowna. Może ktoś ze starszego pokolenia…? Albo nie, mam! Powiem szczerze, kurczę – Kalina Jędrusik.
Pogadajmy o Twoim DVD. Tam dołączony został dokument „W moim maluteńkim świecie”. To dosyć kontrowersyjna rzecz, w której pozbawiony jesteś zupełnie jakiejkolwiek prywatności. Pokazujesz się tam ze wszystkim swoimi wadami i w całej okazałości. Odbiło się to jakoś negatywnie na Tobie? Ani trochę. Powiem szczerze – dla mnie to było bardzo ważne. Do tego niedawno się dowiedziałem, że jestem nominowany do Viva! Najpiękniejsi <śmiech>. To jest cholernie absurdalne. Wydałem DVD, które denerwuje połowę branży. Są tacy, którym nie podoba się ten film, bo pokazuje, że Polska to nie jest Hollywood i to, że jesteś w telewizji, to nie znaczy, że jesteś bogaty. I to, że Pudelek pisze, ile to milionów nie zarobiłeś. Tylko dziwne, że wciąż
jeździsz Sharanem z 97 roku! Wiesz, to wszystko reżyserował mój kolega Wojtek Kuś i chodziło o to, żebym nie wstydził się tej kamery. Poza tym, to nie jest kontrowersyjne, że pokazujesz penisa, bo z całym szacunkiem, jedyne, co jest kontrowersyjne ,to fakt, że ja wtedy byłem nieogolony <śmiech>. A tak serio, to chodziło o to, żeby pokazać codzienność grajka na trasie po Polsce i to, jaki ten kraj jest. I jestem bardzo dumny, że to się udało. Zapis całej rozmowy z Czesławem Mozilem znajdziecie na stronie WWW.UZETKA.PL Rozmawiał Paweł Hekman fot. Katarzyna Pałetko
20
GRUDZIEŃ 2011
Muzyka COMA
Czerwona rewolucja Singlem „Na pół” zrobili czystki w szeregach swoich fanów, zaczęli się malować i postawili na jeden kolor, który mówi więcej niż słowa. O nowym albumie, koncepcji czerwieni, mocno o hejterach i o tym, dlaczego ich kierowca gra na keyboardzie na ich koncertach, rozmawialiśmy z Piotrem Roguckim, wokalistą zespołu Coma, przy okazji ich występu w zielonogórskiej Piwnicy Artystycznej Kawon. Nie będę Cię pytać dlaczego nie nadaliście nowej płycie tytułu, bo o to pytano Cię już milion razy. Lepiej zacznijmy od tego, na którym miejscu ustawiłbyś „Czerwony album” gdybyś miał ponumerować Wasze płyty w kategorii zadowolenia z materiału? Na pierwszym. A dlaczego? Bo tak jest zawsze. Gdy wydajemy album jesteśmy z nim emocjonalnie związani. Natomiast po upływie czasu te emocje opadają, ponieważ całą energię, siły i wszystkie swoje moce twórcze kierujemy w danym okresie w stworzenie materiału i odtwarzanie go. Być może po zakończeniu kariery, za jakieś parę lat, będę mógł obiektywnie zdecydować, który
z nich był najważniejszy. W tym momencie nie potrafię zająć takiego stanowiska. Przejdźmy do warstwy tekstowej. Od pierwszego przesłuchania płyty nie da się ukryć obecności Lokiego. Czy to był nieświadomy zabieg czy Ty po prostu przegrałeś walkę Dr. Jekyll - Mr. Hyde? To jest bardzo celne i słuszne spostrzeżenie, ponieważ Loki był takim polem doświadczalnym i terytorium eksperymentalnym, w którym mogłem pozwolić sobie na przetrenowanie nowego stylu ze względu na brak oczekiwań fanów wobec jakiegokolwiek mojego działania. W przypadku „Czerwonego albumu” połączyłem styl Lokiego i styl Comy. Przynajmniej takie były założenia.
Pozostając przy tekstach. Zrezygnowałeś z absolutu na rzecz życia codziennego? Teksty są bardziej uniwersalne, oszczędne i życiowe. Niektórzy fani krzyczą: To nie ta sama Coma! Z kolei krytycy mówią: Taki zabieg może im przynieść nowych fanów. W przypadku nowego albumu mniej znaczy więcej? Nieee… z tego absolutu wcale nie zrezygnowałem. Podaję go po prostu w trochę innej formie, tak jak zauważyłaś. On jest podawany przez to, co z pozoru powierzchowne, drobne i codzienne. Natomiast ci, którzy mają odrobinę inteligencji potrafią zorientować się, że w tych konstrukcjach przebija drugie dno, a właściwie… coś co unosi się ponad nami czyli ponad tą codziennością. Przynajmniej mam takie nadzieje,
że fani czy słuchacze są w stanie to odcyfrować. No właśnie. A singiel „Na pół”. Nie uważasz, że takie myślenie: U Comy musi być albo smutno, albo musi być tzw. pierdolnięcie zaszkodził mu już na samym starcie? Wiesz co, ten singiel właśnie po to został wypuszczony, żeby zrezygnować z takiego postrzegania zespołu. Wiem, że poprzez taki zabieg straciliśmy sporo fanów i sporo ludzi, którzy byli związani z wyobrażeniem Comy jako o ostrym i smutnym zespole, ale zrobiliśmy to celowo. Właśnie w tym celu wydaliśmy ten singiel, by pozbyć się ludzi, którzy mają zawężony sposób rozumowania na nasz temat. Nie chcielibyśmy się wtłaczać w jedną szufladę
GRUDZIEŃ 2011
Muzyka
i zawsze być tak samo postrzegani.
był dosyć spójny i udało się nam to zrobić.
Nierozerwalnie wiąże się to z hejterami, o których wspominałeś już w jednym z wywiadów. Hejterzy? Nauczyłem się tego określenia niedawno. Generalnie to ludzie, którzy wyrzucają swoje frustracje, stresy, problemy życiowe żerując na nieszczęściu i obrażając innych Internecie. To są ludzie, którzy próbują sprowadzić rzeczywistość do swojej nędzy, bo jest im trudno zaakceptować fakt, że sami są nikim. Przez to rozpoczynają swoją działalność w Internecie podbudowując swoje marne morale.
No dobrze. A z czym Ci się kojarzy kolor czerwony? Z okładką naszej płyty! (śmiech) Wiem, że płasko nie? Ale rozumiem, że chodzi Ci o coś głębszego?
Płyta płytą, ale dookoła niej zaczęło się dziać dosyć sporo. Sesja zdjęciowa, teledysk, okładka, makijaż na koncertach. Wygląda na to, że postawiliście tym razem na spójność. To prawda. O tyle fajnie w przypadku „Czerwonego albumu”, że mieliśmy materiał stworzony na długo przed premierą. Dlatego mieliśmy czas i środki na to, by stworzyć koncepcję wizualną. W związku z tym brak nazwy, w związku z tym koncepcja czerwieni, którą staramy się kontynuować w teledysku, na stronie internetowej, sesji zdjęciowej i teraz na trasie koncertowej. Można powiedzieć, że przybraliśmy jakiś tam wizerunek związany z tym albumem. I tak też podzieliliśmy koncerty na dwie części. Pierwsza z nich to część, na której odgrywamy „Czerwony album’ i jest to pewnego rodzaju mini spektakl. Łączy on, na tyle na ile było to możliwe, nasze inspiracje teatralne i koncertowe z tym, co ma do powiedzenia album czerwony. Chcieliśmy, żeby ten obraz
Po prostu pierwsze skojarzenie. Tak naprawdę z energią. Dużą energią. W tym roku po raz trzeci zagraliście koncert symfoniczny. Macie takie plany, by zaaranżować kawałki z nowej płyty tak, by można je było odegrać w towarzystwie Orkiestry Symfoników Gdańskich? Z orkiestrą mamy okazję grywać tak rzadko, że w tym momencie nawet o tym nie myślimy. Nie mamy pewności czy zdarzy nam się jeszcze razem zagrać jakiś koncert symfoniczny. Ale jeśli nadarzy się taka okazja, na pewno nie będzie problemu by przygotować jakiś materiał z nowego albumu. Z resztą zawsze gdy gramy z orkiestrą przygotowujemy coś nowego, choćby dwa, trzy nowe utwory. Porozmawiajmy teraz o solowych planach. Na Twoim facebookowym profilu pojawił się wpis: „Loki is not dead. Cooming soon!”. Nie zraziły Cię odwoływane koncerty i słaba sprzedaż biletów? Tak jak powiedziałem, to był pewien teren doświadczalny. Trochę przeliczyliśmy się organizując trasę koncertową po dużych klubach, licząc na to, że przyjdą ludzie. Ten rok pokazał, że w ogóle jest bardzo małe zainteresowanie koncertami w Polsce. Nie tylko my mamy problemy z frekwencją. A co dopiero mówić o debiutanckim albu-
mie i takim premierowym materiale. I tak wyszło nieźle, bo Loki spotkał się z dosyć dobrym odbiorem. Także to nie jest żadna strata. Tak naprawdę, to jest dopiero początek mojej przygody solowej. Nic nie zdradzisz? No właśnie zdradzam. Loki podziała troszeczkę na początku roku. Mamy około 5 propozycji koncertowych, z których zamierzamy skwapliwie skorzystać. Natomiast dalsze moje działania solowe, ruszą po kolei. Mam plany, więc będę starał się je realizować. Na koniec muszę zapytać o postać, która pojawia się na scenie pomiędzy pierwszą, a drugą częścią koncertu. Z tego co wiem, specjalizuje się w utworach dość biesiadnych. Skąd go wzięliście? To jest King! King czyli mieszkaniec miasta Świętej Wieży. Jest on znanym muzykiem weselnym i umila publiczności czas w momencie kiedy my idziemy zmyć makijaż, bo tak jak powiedziałem tylko pierwsza część jest elementem spektaklu. Natomiast druga część jest po prostu takim długim bisem i żeby ludziom się nie nudziło my odkryliśmy ten talent, który notabene na co dzień jest po prostu naszym kierowcom. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Daria Kubasiewicz Zdjęcia: Paulina Mietłowska
21
22
Muzyka
GRUDZIEŃ 2011
Więcej basu, melodii i optymizmu Po względnej porażce, jaką poniósł Kombajn ze swoją ostatnią płytą, Snowman ratuje sytuację. Miałem obawy po ich debiucie. „Lazy” było na pewno krążkiem dobrym, ale też jednowymiarowym i wtórnym, na dodatek takie smuty grali wtedy wszyscy. Teraz powracają i już tytułem albumu dumnie ogłaszają, że najlepsze dopiero przyjdzie. Przenosiny grupy do wytwórni Kayax mogły dziwić. Wydawałoby się, że ostatnią rzeczą, jaką label piosenkarki chce promować, to tego typu alternatywa. I tu niespodzianka, bo Snowman na „The Best Is Yet To Come” to wcale nie indie pojękiwania. W każdym razie nie tylko. Snowman AD2011 to zespół, który ma gitary i wie, jak się ich używa. Dodatkowo to zespół z cholernie dobrymi piosenkami. „Bzdurrra” przy odrobinie szczęścia mogłaby wziąć szturmem anteny stacji radiowych. I mimo melodyjności materiału ani przez chwilę nie tracą autentyczności jako, bądź
co bądź, zespół alternatywny. Zmianę czuć już po otwierającym „Don’t Stop Me”. Ta muzyka jest jak ogry, to znaczy jak cebula, to znaczy ma warstwy. Świetny
beat perkusji, ciężkie uderzenia fortepianu oraz dęciaków na początek, następnie całość nabiera basowej pulsacji, do tego klawisz, świetną gitarę, pobrzękującą w oddali elektronikę... a jednak wszystko jest tu poukładane. Nie mamy uczucia przesytu, zespół mądrze operuje nastrojem, nie doprowadzając do znużenia. W porównaniu do debiutu jest dużo bardziej różnorodnie. Brzmieniowo również „na bogato”. Bałwanki udanie eksperymentują z elektroniką, która w zestawieniu z pianinem i instrumentami dętymi brzmi naprawdę frapująco. Czasem
przypomni to Radiohead, czasem mniej pompatyczne rzeczy Muse. Ale tu dzieje się dużo więcej, niż kopiowanie dwóch, czy trzech zespołów. Na „The Best Is Yet To Come” Snowman nabrali basu, melodii i optymizmu, a to są same dobre rzeczy, jakich może nabrać zespół. Tam gdzie trzeba – jest alternatywnie, tam gdzie trzeba – bardziej popowo. Zawsze głośno i zawsze na poziomie. A jeśli dodamy do tego bardzo ładną okładkę to naprawdę stracimy wszelki powód, by nie kupować tej płyty. Michał Stachura
Na pewno rozbuja Gdy pojawił się Afromental, bardzo dużo się zmieniło. Przede wszystkim udowodnili, że rodzimy pop nie musi dawać wsią. Pokazali, że można u nas tworzyć brzmienia na światowym poziomie. Mimo wszystko, ich twórczość polegała głównie na kopiowaniu pomysłów zawartych w „białym” r’n’b Justina Timberalake’a. Swym trzecim krążkiem zatytułowanym „The Bomb” olsztynianie próbują nadać swej muzyce rys oryginalności. Pamiętam dokładnie, gdy zobaczyłem wykonanie „Rock n’rollin’ Love” w jednym z talent show. Energia, doskonale zgrane wokale, wszystko położone na bluesowym riffie i z prostackim, ale zaraźliwym „woo-hoo” w refrenie. Niby na rockowo, lecz ze świetnym popowym sznytem. Następnie dostaliśmy singel „Rollin’ With You”. Temat równie bujający, ale tempo wolniejsze, rzecz bardziej soulowa. Te nawiązania do czarnej muzyki są jak najbardziej na miejscu, bo Afromental świetnie się w takich brzmieniach czuje. Tomasz Lach (znany też jako
„wokalista, ale nie Łozo”) dysponuje rewelacyjnym, czarnym głosem i ten głos na płycie jest bardzo sensownie eksponowany. Oczywiście kolegom nie brakuje
muzykalności – dość powiedzieć, że zespół sam komponuje i nagrywa dźwięki, które słychać na ich płytach. Również muzycznie bardzo dużo się tu dzieje. Nie zawsze w dobrym tego znaczeniu. Mimo, że lwią część „The Bomb” stanowią piosenki solidne, to czasem od tej różnorodności boli głowa. Dziwią inspiracje nu metalem, trochę mniej dubstepem – wszak ten jest dziś wszędzie. Obecność wypełniaczy na takich płytach łatwo wybaczyć, niby nie wszystko musi iść na singel, jednak 15 utworów to chyba za dużo.
Najnowsza płyta Afromental jest na pewno udana, choć panowie chyba bali się postawić brzmieniowo na jedną kartę. W efekcie chwytali się wszystkiego, co wydało im się dobre. I tak kosztem spójności dostaliśmy różnorodność, z którą łatwo o przesadę. Przebojowość kilku pierwszych kawałków obnaża nijakość paru innych. Mimo wszystko „The Bomb” to rzecz na poziomie, którego próżno szukać na naszej popowej scenie.
COVERED - WTOREK, GODZ. 23:00. AKADEMICKIE RADIO INDEX
Michał Stachura
Muzyska
GRUDZIEŃ 2011
INDEX LISTA Notowanie nr 120 (sobota, 03.12.2011.)
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Hurts Blood, Tears & Gold Adele Someone Like You Cobra Starship You Make Me Feel Coma Los cebula i krokodyle łzy Avicii Fade Into Darkness Rihanna ft. Calvin Harris We Found Love Nickelback When We Stand Together Honey Sabotage Ewa Farna Nie Przegap Eddy Wata Senorita
Głosuj na www.index.zgora.pl Powoli zabieramy sie za muzyczne podsumowanie 2011 roku. Podczas mijających 12 miesięcy najczęściej na listach przebojów gosciiła Adele. Jej ostatni krążek "21" to najchętniej kupowany album przez Polaków. Jeżeli nie macie jeszcze pomysłu na mikołajkowy, gwiazdkowy prezent, to może by tak pod choinkę włożyć płytę Adelki? Koniec 2011 przyniósł kilka ciekawych premier, wśród nich nowa płyta Comy nazywana "Czerwonym Albumem" z niej pochodzi singiel "Los Cebula i Krokodyle Łzy", który w tym tygodniu debiutuje na Index Liście. facebook.com/lista96fm
Mateusz Kasperczyk, Audycja "Index Lista", sobota, godz. 20:00 REKLAMA
23
Do usłyszenia w grudniu AMY WINEHOUSE „Lioness: Hidden Treasures” Chyba każdy bystry obserwator rynku muzycznego wiedział, że tylko kwestią czasu jest wydanie pośmiertnego albumu Amy Winehouse. Takowy ukaże się w tym miesiącu, a znajdziemy na nim covery, nowe wersje starych utworów i oczywiście zupełnie premierowe nagrania. Ciekawą rzeczą jest teraz to ile jeszcze takich dobrze ukrytych skarbów, okaże się zbyt łatwo wychodzić na światło dzienne. Premiera: 5 grudnia THE BLACK KEYS „El Camino” Miłośnicy retro grania już mogą sobie dopisać tę płytę do swojej listy życzeń dla św. Mikołaja. Dwóch zarośniętych i mało przejmujących się panującymi obecnie trendami w ubiorze i fryzurach, powraca z nową porcją blues-rockowych brzmień. Na okładce krążka znajdziemy zdjęcie starego Chryslera z lat 80-tych. Jeśli ktoś chciałby w nim widzieć metaforę muzyki The Black Keys – proszę bardzo. Ale pod maską tego „starucha” kryje się nowiutki, świetnie działający silnik. Premiera: 5 grudnia THE ROOTS „Undun” Kultowa hiphopowa grupa The Roots postanowiła zaskoczyć swoich fanów koncept albumem. Płyta „Undun” opowiada bowiem historię zmarłego ponad 10 lat temu. Jak twierdzą muzycy, był to człowiek, który stał się
przestępcą, ale absolutnie nie miał nigdy przestępczej natury. Tematyka sięgająca prawdziwych korzeni hiphopu, ale w końcu jeśli zespół ma taką nazwę... Premiera: 6 grudnia 50 CENT „I’m On It” I mamy na ten miesiąc kolejną pozycję dla fanów hiphopu. Curtis Jackson, znany bardziej jako 50 Cent zapowiadał na długo przed premierą „I’m On It”, że będzie to powrót do jego muzycznych korzeni. Generalnie jednak wiele więcej na temat tego krążka nie mówił, bo stwierdził, że muzyka powinna mówić sama za siebie. Może ta małomówność rapera nie jest taka zła. Przynajmniej nie wymsknął mu się kolejny „żart” w stylu surfowania na japońskim tsunami wraz z „ziomalami”. Premiera: 12 grudnia SIEKIERA „Ballady na Koniec Świata” Pewnie w głowach wielu starszych czytelników pojawi się pytanie „to oni jeszcze istnieją”? Otóż tak! Kultowa w latach 80-tych grupa punkowa, a później zimnofanowa powraca z pierwszym od 25 lat albumem. Nikt jednak nie wie czego tym razem się po nich spodziewać. Zapowiedzi wieszczą bowiem o poezji śpiewanej, folku, a także dźwiękach rodem z filmów Davida Lyncha. Na pewno jednak będzie ostro, jak to z Siekierą. Premiera: 13 grudnia Oprac. Michał Cierniak
24
Miasto Filmów
GRUDZIEŃ 2011
MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm www.facebook.com/miastofilmow
Dracula, Edward i Tofik Nie wierzę, że filmy z serii „Zmierzch” z definicji muszą być słabe. To mogłaby być równie spektakularna seria, co ta powstała do książek o Harrym Potterze. Formalne różnice nie mogą ukryć faktu, że te dwa zjawiska same w sobie są bliźniaczo do siebie podobne. Mamy nastoletni szał na punkcie odrealnionej historii o przyjaźni, miłości i walce o nie. A jednak ekranizacje przygód młodego czarodzieja są na ogół udane, zaś wampirki i wilczki zaczęły od filmu średniego, a potem było tylko gorzej. Dlaczego? Vox populi. To publiczność zadecydowała, jakimi drogimi pójdą obie sagi Weźmy części pierwsze. Oba filmy bazowały na nastoletnio-licealnych komediach, którymi nie gardzimy prawie nigdy. Na tym etapie „Zmierzch” był jadalny: pomijając miernotę aktorską i ckliwość obrazu, coś tam się działo i ogólnie seans nie bolał. Później jednak nadeszła refleksja twórców. Na ten film poszły głównie nastoletnie dziewczęta (i unikajmy prostackich insynuacji na temat ich tuszy... choć chyba właśnie się nie udało). Dziewczęta te szalenie upodobały sobie wątek miłosny. Z biznesowego punktu widzenia wszystko było jasne. I tak Harry Potter rozwalał smoki, a Robert „zrośnięta brew” Pattinson i Kristen „stój, albo odgryzę sobie wargę!” Stewart przez pół filmu biorą ślub. „Saga Zmierzch: Przed świtem (część 1)” wykorzystuje potterowy patent i finalną część kinowej serii podzielono na dwie części. O ile nie jestem fanem zamknięcia sagi z magią w tle, można tę decyzję jakoś zrozumieć, wskazując choćby na dość wyraźny podział na cięższą, psychologiczną część książki i tę, gdzie dochodzi do niczym nie skrępowanej masakry czarami. W „Przed świtem”
Ktoś złośliwy (ja złośliwy nie jestem nigdy), mógłby powiedzieć, że „Przed świtem” to taki film, jak z Edwarda wampir... ten nie sprawdza się to (póki co) w ogóle. Zacznijmy może od pozytywów. Film jest zrealizowany ogólnie nienajgorzej i ma solidny soundtrack. To tyle. Za porażkę najnowszej części „epickiej sagi” odpowiada przede wszystkim brak akcji. W tym filmie mają miejsca dwa wydarzenia – Edward i Bella biorą ślub i Bella rodzi dziecko. Poza tym 117 minut filmy wypełniają przygryzane wagi, skwaszone miny i zdejmowanie koszulki przez Taylora Lautnera. Pustostan w scenariuszu mógłby uratować klimat, albo chociaż napięcie między dwójką (lub trójką) głównych bohaterów. Niestety,
zabiegom aktorskim Stewart najbliżej jest do ataku astmy, a ani Pattinson, ani Lautner nie starają się przebić koleżanki (w każdym razie nie aktorsko). Ktoś złośliwy (ja złośliwy nie jestem nigdy), mógłby powiedzieć, że „Przed świtem” to taki film, jak z Edwarda wampir. Krwi ludzkiej nie pije, w słońcu błyszczy się jak psu... oczy, do tego mimo, że nie ma pulsu, może uprawiać seks i posiada odbicie w szybie okna. Więcej wspólnego z morderczym krwiopijcą ma Tofik ze skeczu Ani Mru-Mru. Jeśli z tego tekstu wynieśliście tylko tyle, że zasługi twórców „Przed świtem” kończą się na włączeniu kamery i posiadaniu
kilku niezłych płyt, to... tak, właśnie to napisałem. Najnowsza część „Zmierzchu” jest jeszcze gorsza od poprzedniej, dzieje się jeszcze mniej, a zarabia jeszcze więcej. Moi drodzy! Nie Meyer – Stoker. Nie Condon – Herzog, albo chociaż Coppola. Nie Pattinson – Kinski. I wszystko będzie dobrze. PS. Na koniec zagadka (Uwaga! Spoiler!): Co robi wampir osobie, którą właśnie ukąsił (czyli nota bene uśmiercił), by przyspieszyć proces przemiany (czyli zasadniczo zatrzymanie wszystkich funkcji życiowych)? Sztuczne oddychanie. Serio! Michał Stachura michalstachura@index.zgora.pl
Książka Miasto Filmów
GRUDZIEŃ 2011
Dom snów
Przygody Tina Tina
Anonimus
Immortals
25
Najnowszy film Jima Sheridana jest miksturą „Innych”, a z drugiej strony „Tożsamości” czy innych tego typu produkcji. Tytułowy dom otwiera przed nami wrota do tajemnicy jaką kryje i która zdecydowanie nie powinna wypełniać snów. Chyba, że ktoś lubi budzić się z poczuciem lęku. Akcja filmu jest zgrabnie poprowadzona. Niby już dużo wiemy, ale i tak czujemy, że coś jeszcze zostało niedopowiedziane. Niewątpliwie fabuła oparta na zagadkowości stanowi tu duży plus. Takowy należy się także Danielowi Craigowi, który ze swoją, może i dla których rzemieślniczą, grą aktorską świetnie odegrał głównego bohatera. „Dom Snów” byłby naprawdę bardzo dobrym filmem, gdyby nie do bólu hollywoodzkie zakończenie. Z drugiej strony mamy dzięki temu kolejną zagadkę do rozwikłania – jak można było sknocić coś tak dobrze się zapowiadającego.
Muszkieterowie ewoluowali i zmieniali się wraz z kinematografią, są wręcz nierozłączni od jej poczatków. Nie dziwi więc fakt powstania kolejnej odsłony ich przygód – tym razem w 3D. Produkt, który został nam dostarczony został stunningowany, napakowany sterydami i Bóg raczy wiedzieć czym jeszcze. Mamy więc kilogramy matrixowych zwolnień tempa, szpady i płaszcze wystające z ekranu, roznegliżowaną Milę Jovovich oraz (dla pań) Orlando Blooma. Dopóki oglądamy kolejne sceny akcji, wszystko jest okej. Problem pojawia się w momencie, kiedy bohaterowie zaczynają do nas mówić. Wtedy cały czar pryska. Na domiar złego całej gadaniny w filmie jest sporo i przyćmiewa ona całą zabawę i pracę, jaką włożyli ludzie od efektów, kostiumów i scenografii. Lepiej obejrzeć „Trzech muszkieterów” z 1993 roku… i taniej.
Kiedy człowiek, kojarzony do tej pory z widowiskami pokroju „2012”,”Pojutrze” czy „Dzień Niepodległości”, bierze się za Szekspira to wiedzcie, że coś się dzieje. Roland Emmerich dołączył do grona ludzi, którzy poddają w wątpliwość twórczość jednego z największych dramaturgów wszechczasów. Wieść niesie, że ktoś anonimowy pisał mu teksty, a ten później je wystawiał. We wszystko wplątana jest skomplikowana intryga na królewskim dworze XVI – wiecznej Anglii. „Anonimus” to film niezwykle stylowy i elegancki, utrzymany w bardzo klasycznym, niemal teatralnym tonie. Brawa za odwagę, ponieważ takich rzeczy nikt już nie robi. Emmerich stworzył obraz zupełnie niemodny. Świetne kreacje aktorskie, genialne kostiumy i odpowiednia dramaturgia sprawiają, że mamy do czynienia z najlepszym filmem reżysera.
Filmy z kategorii miecza i sandałów dzięki fenomenalnej adaptacji komiksu „300” powróciły na nasze ekrany w glorii i chwale. Należy jednak podkreślić: „Immortals” nie jest żadną adaptacją. Panowie (i panie) z Hollywood przeczytali po łebkach mitologie Parandowskiego i stwierdzili: „Okej, zróbmy z tego film”. Niby wszystko w porządku bo jest sporo akcji, krew leje się strumieniami, kończyny fruwają jak należy, czarny charakter (świetny Mickey Rourke) jest przerażający i do tego ładnie wszystko wygląda, jednak coś nie „trybi”. Są momenty kiedy film zwalnia tak bardzo, że wyprzedza go nawet facet z wózkiem na złom. Do tego dodajmy płaskie postacie oraz kiczowatość (wygląd bóstw). Cały film to jedna wielka parabola. Dawno nie było tak nierównego filmu, a szkoda bo potencjał był olbrzymi.
Michał Cierniak
Michał Cierniak
Paweł Hekman
Paweł Hekman
Już za miesiąc podsumujemy filmowo rok 2011! Zostań naszym recenzentem i wyślij swoje typy w kategorii "Najlepszy film roku 2011" na adres film@uzetka.pl. Spośród nadesłanych głosów rozlosujemy nagrody!
26
GRUDZIEŃ 2011
Książka
Marzenia o listach, liścikach, kartkach Grudzień przede wszystkim kojarzy mi się z kolorem czerwonym. Wszędzie pełno wizerunków świętego Mikołaja, czerwonych bombek i opakowań do prezentów. Jest to czas szczęścia, radości, rodzinnego ciepła i spokoju. Na ulicach czuć atmosferę świąt. Wszystko wydaje się takie beztroskie i piękne. Myślimy o tym, jak przystroić choinkę, co przygotować na wigilię, jak najlepiej przeżyć czas adwentu. I nie za bardzo wiemy, że gdzieś tam, w wielu miejscach w Polsce ktoś potrzebuje naszej pomocy, ale tym razem nie do końca materialnej... W grudniu i przez cały rok możecie stać się „prawie” świętym Mikołajem dla dzieci z Marzycielskiej Poczty. Zdziwicie się na pewno, o czym mowa. Wszystko wyjaśniam. Marzycielska Poczta to charytatywny projekt kilku wolontariuszy. Jak sama nazwa wskazuje chodzi tu o listy. Nie o e-maile, rozmowy przed komputerem, ale prawdziwe listy na kartce papieru. Można w nich pisać o wszystkim: o sobie, o swoich marzeniach, o wsparciu, jakie chcecie udzielić. Komu? Chorym dzieciom, które marzą o tym, aby w końcu mieć jakikolwiek kontakt ze światem, z ludźmi, z rówieśnikami aby poznać prawdziwych przyjaciół. Pragną otrzymywać listy i cieszyć się z życia, które nie było dla nich łaskawe we wszystkich jego aspektach. Czy jesteście w stanie zdobyć się na to, aby napisać kilka zdań do naprawdę wspaniałych dzieciaków, które na pewno podziękują Wam uśmiechem i zadowoleniem z jakichkolwiek życzeń? Nie bójcie się – na pewno sprawicie im przyjemność. Pewnie niektórzy z Was nie wiedzą, co napisać. Ja również nie wiedziałam co powinno znaleźć się w pierwszym liście nawet jeśli ktoś mi to wytłumaczył. Dlatego zachęcam wszystkich w tym szczególnym czasie, aby wysyłali kartki świąteczne ze szczerymi życzeniami – dla was będzie to chwila, na którą być może nie zwrócicie dużej uwagi, ale dla podopiecznych Marzycielskiej Poczty będą to słowa otuchy i wsparcia zagrzewające ich do dalszej walki z chorobą i wszelkimi przeciwnościami losu. Pokażmy, że potrafimy robić coś nie tylko z korzyścią dla siebie, ale też z altruizmem, jeśli nie przez cały rok to chociaż w tak pięknym, świątecznym miesiącu. Wszystkie potrzebne informacje, wraz z adresami domowymi dzieci z Marzycielskiej Poczty znajdziecie na www.marzycielskapoczta.pl Dajcie z siebie wszystko! Patrycja Hoffmann
Książki to także świat, i to świat, który człowiek sobie wybiera, a nie na który przychodzi. Wiesław Myśliwski — "Traktat o łuskaniu fasoli" 3 PŁATKI KAMELII Lara la Voe
Młoda artystka, Klara Benett, umiera 8 marca 2004 roku w jednym z paryskich szpitali. Za życia uznawana była za ikonę piękna, jej twarz widniała na najwspanialszych dziełach współczesnej sztuki. Poznajemy tę nadzwyczajną kobietę dopiero po jej śmierci, kiedy to właśnie jej odejście łączy losy trojga nieznajomych – wybitnej francuskiej malarki Veronici Angeli, marynarza Thomasa Cadavre’a i byłej narkomanki Kathy Kalwin...
SNAJPER. OPOWIEŚĆ KOMANDOSA Howard E. Wasdin, Stephen Templin
„Poczułem przyjemne kopnięcie karabinu. Pocisk trafił bojownika w bok klatki piersiowej, wchodząc z jego prawej strony, a wychodząc z lewej. Przeciwnik dostał konwulsji, zachwiał się na nogach, po czym runął w tył do wnętrza budynku i tak już pozostał. Natychmiast ponownie przyłożyłem oko do celownika i powróciłem do obserwacji. Gramy dalej. Wszystkie inne myśli wyparowały. Ja i mój win mag stanowiliśmy jedno. [...] Do mnie należało namierzyć i trafić nieprzyjaciela.
PODRÓŻE MAŁE I DUŻE
Wojciech Mann, Krzysztof Materna
Prywatne wspomnienia duetu, który stworzył niezapomniane programy, m.in. MdM, Za chwilę dalszy ciąg programu i M kwadrat. Absurdy PRL-u oraz niewiarygodne historie, które choć prawdziwe, brzmią jak wymyślone przez satyryka. Opowieści z czasów, gdy podróż „Stefanem Batorym” otwierała bramy wielkiego świata. Jak autorzy zostali potraktowani przez sycylijską mafię? W jaki sposób wprowadzili cła na plastikowe dywany? Na co prawdziwi mężczyźni wydają pieniądze w Acapulco?
PEDAGOGICZNA BIBLIOTEKA WOJEWÓDZKA W ZIELONEJ GÓRZE POLECA:
LITERATURA I MUZYKA Alina Biała
Do gaworzącego dziecka zwracamy się słowami dźwiękonaśladowczymi. Nim przeczytamy mu pierwszą bajkę i pokażemy pierwszą barwną ilustrację, zaśpiewamy kołysankę, która wprawi je w stan snu i ukojenia. Prosty muzyczny przekaz jest pierwszym doświadczeniem artystycznym człowieka. Prezentowana książka to kompendium wiedzy na temat wzajemnego oddziaływania literatury i muzyki. Do albumu dołączono płytę z omawianymi utworami muzycznymi.
Wywiad
GRUDZIEŃ 2011
27
Nie można się przemęczać Kabarety w Zielonej Górze cieszą się wielką popularnością i wiemy o tym nie od dziś. Mamy w końcu nasze słynne „Zagłębie”. Dzięki niemu poznaliśmy rozmaite podejścia do tematu rozśmieszania ludzi. Jest jednak forma, która wychodzi nielicznym. Wychodzi na scenę skromny człowiek i mówi do nas, bez przesadnej dynamiki i efektów specjalnych bawiąc do łez. Człowiek, którego zwą „Mistrzem Mowy Polskiej”. Znany z różnorodnych zajęć – Artur Andrus. Można o panu przeczytać, że jest konferansjerem, radiowcem, artystą kabaretowym, felietonistą, komentatorem „Szkła kontaktowego”, autorem tekstów – lista nie ma końca. Kiedy pan w związku z tym odpoczywa? Oczywiście, że mam czas żeby odpoczywać, bo tak naprawdę żadne z tych zajęć nie jest zajęciem poważnym. To znaczy, jak ktoś umie się odpowiednio migać, to jest w stanie dziennikarską robotę robić tak, żeby się nie przemęczać, występować, żeby się nie przemęczać. Tak poważnie mówiąc… chociaż nie ma powodu, żeby poważnie mówić, ale nieco poważniej, to rzeczywiście jest tych zajęć sporo, ale żadne z nich nie jest w przewadze. Może poza radiem, które jest moim
głównym zajęciem. Ogólnie staram się wszystkiego tak sobie dawkować, żeby się niczym nie przeforsować do końca i dlatego też podejrzewam, że mnie wszystkie z tych zajęć bawią ciągle. Gdyby któreś z nich zajmowało mi 90% mojego czasu, to dawno bym się tym znudził. Ja się łatwo nudzę różnymi rzeczami. Zapytał pan Marię Czubaszek, czy ma jakieś miejsce w Trójce, które jej się jakoś wyjątkowo kojarzą. Chciałbym zapytać o to samo pana. Tak, mam takie miejsce. To jest, jak się okazuje, ten sam pokój, o którym Marysia wspominała. To jest pokój, do którego ja przyszedłem do Trójki po raz pierwszy. To był przez wiele lat
pokój redakcji rozrywki Programu Trzeciego i ja właśnie do niego wszedłem w 1994 roku kiedy zacząłem tam pracować . Teraz to pomieszczenie się zmieniło, już nie należy do nas. Jesteśmy gdzieś tam przerzuceni ale to jest niewątpliwe moje ulubione miejsce. Nie mam takich wspomnień związanych z toaletą jak Marysia. Ona wspominała o tym, że jedna toaleta w Trójce jej się bardzo dobrze kojarzy bo tam wręczano jej w tajemnicy Złoty Mikrofon tak żeby nikt nie wiedział, że się ją za bardzo chwali ponieważ za chwilę miała zostać wyrzucona z radia. Chociaż jest rzeczywiście jedna toaleta, którą kojarzę z czymś zabawnym. Pamiętam przez dłuższy czas był remont na Myśliwieckiej, były dwie toalety
obok siebie i nigdy nie było wiadomo, która jest damska, a która męska. Na jubileusz Trójki, Krzysztof Daukszewicz ufundował taką tabliczkę, na której jest napisane: „Mojej ukochanej Trójce – żeby mi się już nigdy nie myliło z damskim”. Także jak się okazuje ludzie związani z naszym radiem mają jakieś wspomnienia z toaletami chociażby nie wiem jak to niepokojąco zabrzmiało – to tak właśnie jest. Paweł Hekman fot. www.arturandrus.art.pl CAŁY WYWIAD Z ARTUREM ANDRUSEM ZNAJDZIECIE NA STRONIE WWW.UZETKA.PL
28
GRUDZIEŃ 2011
Felieton
Co nam się marzy... Jaka pierwsza myśl przychodzi Wam do głowy, gdy słyszycie hasło „Boże Narodzienie”? Czyż nie jest to… choinka i prezenty? Niech ten tekst powie prawdę o nas, ale niech też nas trochę pokrzepi.
Wielu z was ma pewnie problem z tym, co sprezentować swoim najbliższym na święta, co kupić, aby osoba z otrzymanego prezentu się w 100% cieszyła. Otóż z przepytanych osób młodzież najczęściej wymieniała rzeczy materialne, typu: perfumy, biżuteria, ubrania, snowboard, iPhony, płyty ulubionych zespołów, słodycze. Dorosłym osobom bardziej zależy na rzeczach refleksyjnych, aby spędzić te święta wśród kochających osób i w miłej, sympatycznej, rodzinnej atmosferze. Za najważniejszą rzecz w święta licealiści jak i nauczyciele uważają rodzinę. Wszyscy chcą jak najwięcej czasu w tym okresie spędzić z najbliższymi, pogłębić więzi rodzinne, zasiąść przy jednym stole, rozmawiać o uczuciach, wspominać, razem się cieszyć, zjeść wspólny posiłek, podzielić się opłatkiem, iść na pasterkę i być wobec siebie miłym i życzliwym. Przykładowo według Kingi Taront z I LO "musi
być ten klimat, śnieg za oknem, w domu zapalone świeczki i lampki, zapach ciasta i przypraw korzennych, a na stole powinny czekać gotowe do zjedzenia pomarańcze i pierniki". Ręce pełne roboty W rzeczywistości w związku ze świętami jest wiele zamieszania: problem z odpowiednim prezentem, uciążliwe kolejki w sklepach, problem z choinką, nerwy w związku z przygotowaniami, mało czasu na zrobienie wszystkiego. Pani Małgorzata Wyciszkiewicz, nauczycielka historii w I LO, mówi, że "z punktu widzenia gospodyni, święta będą się paniom kojarzyć z masą przygotowań, natomiast kwestie duchowości, przeżywania religijnego zejdą na dalszy plan". A gdzie jest Jezus? Ludzie poprzez wpędzenie w szał zakupowy, tułaczkę od sklepu do sklepu w poszuki-
waniu wymarzonego prezentu, dokładne przeliczanie, czy aby jest na stole 12 potraw, ozdabianie domów, żeby tylko wypaść lepiej niż sąsiedzi, szukanie i ubieranie dorodnej choinki, oszołomienie wystawami sklepowymi i tysiące innych rzeczy sprawiają, że święto Bożego Narodzenia staje się z roku na rok coraz bardziej komercyjne. "Ludzie są bardziej nastawieni na mieć, niż na być" - mówi p. Lucyna Szlęzak, nauczycielka biologii w ILO. Niestety to prawda, bo te wszystkie światełka, ozdóbki, błyskotki, gwiazdeczki, bombeczki przyćmiewają to, co jest naprawdę ważne, a najważniejsze w dniu Bożego Narodzenia jest przecież… narodzenie Jezusa. Gonitwa za prezentami czasami zaczyna się już na początku listopada. Bartosz Chmielak z klasy ID twierdzi że: "w dzisiejszych czasach wszystkim zależy tylko na tym, żeby interes się kręcił, a firmom się powodziło" - niech
każdy się zastanowi, na ile te słowa są prawdziwe. Pęd życia ludzkiego sprawia, że ludzie już prawie całkowicie zapominają o duchowej części świąt. "Dziecko oczekuje na prezent, a dla młodzieży jest to czas wolny i chwila odsapnięcia od szkoły. Marketing i wymóg czasów sprawia, że już w listopadzie w telewizji pojawiają się reklamy świąteczne, w sklepach witryny z mikołajami" mówi p. Wyciszkiewicz. Jak to naprawić To Jezus i rodzina powinny grać pierwsze skrzypce w okresie świąt Bożego Narodzenia, a prezenty, ciasta, potrawy, ozdoby niech będą tylko dodatkiem do całości. Starajmy się bardziej w dniach adwentu, pracujmy nad sobą, spędzajmy więcej czasu z rodziną, bo święta nie są po to, by dostać prezenty! Izabela Marciniak
Poezja studenta
GRUDZIEŃ 2011
Milion
myśli
29
Grudzień to maraton. Gdzieś między bieganiem, szukaniem straconego czasu, kupowaniem prezentów, zawodowymi obowiązkami i spotkaniami z najbliższymi szukamy samych siebie, a przede wszystkim tego co święta dać nam powinny. No właśnie, co dają nam współcześnie święta? Czy nadal tak samo reagujemy na małe rzeczy, które w dzieciństwie były wielkimi? 6 grudnia i „stawianie” butów na parapecie albo znajdowanie upominków pod poduszką od Mikołaja lub Gwiazdora, zapach pomarańczy unoszący się po domu subtelnie wymieszany z zapachem wypieków. Pierwszy śnieg i pierwszy bałwan z marchewkowym nosem… Wigilia i zatrzymanie się czasu… Magia kilku chwil. Uśmiech najbliższych, mrugające lampki na choince i ciepło, które bije od każdego z nas. Grudzień to także podsumowanie minionego roku. Nawet jeśli nie wykonaliśmy postanowionego nie ma się co martwić. To nie koniec świata, bo kolejny 2012 niesie nowe możliwości. I przede mną jak się okazało rok stawia nowe wyzwania, już nie poetyckie, ale także pozostające w sferze sztuki, dokładniej muzyki. Chciałam podziękować za minione miesiące, w których mogłam prezentować Wam twórczość nie tylko Żaków naszej uczelni, ale także z wielu miast z Polski. Mój czas ze słowem jednak minął, pora dać szansę innym pasjom. A Wam życzę lekkiego pióra i z okazji zbliżających się Świąt radości i spokoju.
Ula Seifert Po Wigilii
Jest taki dzień…
Wczorajszy gwar zamienia się w ptaki, wczorajszy stół odpływa jak statek, rozwiewa się dwanaście zapachów i Pierwszą Gwiazdkę zaćmiewa dzień.
Jest taki dzień, kiedy ciepło jest cieplejsze od ognia słowa cichsze od ciszy a biel bielsza od bieli
Przystanek Święta jest taki dzień, kiedy Prezentów stos zostaje na Święta: szufladki zmartwień gubią kluczyki Wokoło jak komety fruwają, fruwają, od siostry dwa pluszowe kocięta, wysychają potoki żalu od mamy szal, od taty kalendarz, wirują zwiędłe trawy i liście. otwarte drzwi grzeją od babci chusta, od dziadka jest krem. A w drzew koronach wiatry zagrają, zagrają, nim zima zmrozi wszystko srebrzyście. jest taki dzień, kiedy A tutaj co? – niewielka szkatułka na samym dnie pod paczek pagórkiem, oczy wypatrują oczu I o czym ty tak dumasz kochanku, kochanku, dłonie szukają dłoni w choinki cień wciśnięte dwa kółka… gdy stoisz tu zziębnięty, skulony. a zapachy pachną…życiem Kto mi mógł srebrne kolczyki dać? Czy jutro się spotkamy znów na tym przystanku, by przeciw wiatrom znaleźć osłonę. ale za ten dzień… Nie było ich czy ja nie widziałam? przepraszam cię, karpiu… Nie wspomniał nikt… Szkatułka tak mała… A kiedy rzeczywistość zawieje, zawieje, Od kogo to? Czy od Mikołaja? zamąci w głowach, dusze wypali, Autorka: Wanda Stańczak gdzie szukać mają miejsca, co znów ich ogrzeje, Nie wierzę przecież w Gwiazdkową baśń! ci wszyscy ludzie skromni i mali. Za chwilę będą święta, choinka, prezenty, a karpie jeszcze w stawie pływają. Zasiądą za stołami rodziny, kolędy jak zawsze do wieczerzy śpiewając.
Koluszka dwa z girlandą maleńką czerwonych łez – rubinów ze szkiełka, kolisty blask w miłości kropelkach – pewnie z Laponii mi przyniósł wiatr... Autorka: Joanna „Oxyvia” Jankowska
I będą znów szczęśliwi, na chwilę zapomną o troskach, gdy ucieszą swe dzieci prezentem pod choinką, choć nawet i skromną, gdy gwiazdka na niej jasno zaświeci. I tylko to jest ważne, bo jeśli nie, po co pochylać się nad życiem od nowa. Szaliki na przystankach łopocą, łopocą. Włóż czapkę, bo pogoda grypowa. Autorka: Joanna Jakubik
30
GRUDZIEŃ 2011
Horoskop
HORROROSKOP
grudzien 2011
Baran (20.III – 18.IV) Jeśli to w ogóle możliwe, narobisz wokół siebie jeszcze większego bałaganu. Nie stracisz przyjaciół, bo ich nie masz, ale umknie Ci możliwość otrzymania stypendium. Zostaniesz pobity – słusznie z resztą.
niesz i nie przestaniesz zgrywać kozaka, to Sylwestra spędzisz w domu przed telewizorem. Znajomi też od Ciebie stronią, bo zawsze wbijasz na „krzywy ryj”. Zgubisz portfel, ale z niewielką stratą, bo i tak masz przecież pusty.
Byk (19.IV – 19.V) Nie mizdrz się tyle przed lustrem. Jeśli chcesz Wigilię spędzić spokojnie, to: przestań krytykować członków najbliższej rodziny, w czasie śpiewania kolęd poruszaj tylko ustami, zainwestuj w antyperspirant. Bliźnięta (20.V – 20.VI) Myślisz, że tym razem wygrasz w Toto-Lotka? Zapomnij! Nic nie wygrasz. Nie śpij do południa i weź się za porządna robotę. Umyj lodówkę i nie licz na prezent od św. Mikołaja – z dwóch powodów: nie zasłużyłaś i… on nie istnieje. Rak (21.VI – 21.VII) Osoba, na którą ciągle donosisz, że źle parkuje, kapnie się i spierze Cię na kwaśnie jabłko. Jeżeli jesteś po dwudziestym piątym roku życia, to poproś Mikołaja ospecyfik przeciw łysieniu i koniecznie zapisz się do dentysty. Lew (22.VII – 21.VIII) Jak się w porę nie ogar-
Waga (22.IX – 22.X) Szczęścia to Ty nie masz. I nic nie wskazuje, by w ciągu najbliższego czasu coś miało się poprawić. Znajomość ze strzelcem spotęguje złą passę. Przycisną Cię drzwi do wejścia budynku A-8. Pod choinkę dostaniesz słoik chrzanu.
Strzelec (22.XI – 20.XII) Aura miesiąca czyni z ciebie prawdziwą złotą rączkę. Czego się nie tkniesz, to zepsujesz. Nie tykaj sprzętu elektronicznego i ogólnie się za nic nie zabieraj. Lepiej weź dziekankę. W najbardziej potrzebnej dla Ciebie chwili zabraknie papieru w toalecie. Koziorożec (21.XII – 19.I) Naprawdę szkoda słów. Nie licz, że jeśli wyłączysz komputer i telewizor, to znajdziesz jakieś twórcze zajęcie – nie jesteś kreatywny. Pakuj w siebie dalej jedzenie nocami i płacz, że nie mieścisz się w spodnie. Ktoś na Ciebie donosi.
Wróżbita Eryk
Panna (22.VIII – 21.IX) W tym miesiącu w dziekanacie nic nie załatwisz, a na domiar złego przestanie ci działać internet. Pomylisz numer telefonu wpisując kod na swobodny numer. Zapomnij o stypendium rektora – są lepsi. Napiszesz wejściówkę najgorzej.
Skorpion (23.X – 21.XI) Nikt Ciebie nie szpieguje, ani nie gada za Twoimi plecami. To objawy manii prześladowczej. Im szybciej zaakceptujesz chorobę, tym szybciej rozpoczniesz terapię i wrócisz do społeczeństwa. Nie jedz tyle pasztetów. Prześpisz Sylwestra.
Wodnik (20.I – 18.II) Uważaj na rudego z grupy równoległej. Nic mu nie pożyczaj, bo nie odda - zwłaszcza długopisu i notatek. Nie kupuj z nim alkoholu na spółę. Dostaniesz mandat za nieprawidłowe parkowanie i 3 punkty w plecy. Ryby (19.II – 19.III) Znowu narzekasz na swoją wagę? Rada gwiazd: jesteś za gruba – przestań tyle jeść i idź na fitness, jesteś za chuda – idź na kebab. Wigilia w gronie rodzinnym, nie obejdzie się bez awantur i bijatyk. Uważaj na kartony na drodze.
GRUDZIEŃ 2011 Sponsor strony: www.absolutorium.com
Rozrywka
31
32
Nowa droga do domu
GRUDZIEŃ 2011
Codziennie przemierzamy kilometry, by dotrzeć do zamierzonego celu. Idziemy zamyśleni, biegniemy spóźnieni lub jedziemy zdenerwowani na korek drogowy. Czy zdajemy sobie sprawę, że prawie cały czas poruszamy się tymi samymi dobrze znanymi ścieżkami? Te same ulice, kamienice i śmieci po kątach. Nuuuda…
Paweł J. Sochacki
A gdyby dla odmiany wybrać się do domu okrężną drogą? Owszem, czas na pewno będzie wydłużony, ale nowy krajobraz może odmienić naszą monotonię i pozytywnie wpłynąć na nasze życie. Twierdzimy, że znamy swoje miasto lub okolicę. Przynajmniej raz byliśmy w mniej lub bardziej kultowym miejscu i to pozwala wychodzić z założenia, że znamy swoje strony. Miejsce, które nam się nie spodobało, będzie omijane przez nasz szeroREKLAMA
kim łukiem a otoczona łuną pestek słonecznika ławeczka pod blokiem będzie idealna na schadzkę. Coraz częściej przyzwyczajamy się do miejsc i rzeczy, przez co ograniczamy się do niezbędnego minimum. Nową drogą do domu wybierajmy się za dnia. Jest bezpieczniej, a kurtyna nocy niczego nie zasłoni. Dawno niewidziane miejsca mogą nas zaskoczyć i zadziwić. Wpływ człowieka i zmiany pór roku stale przekształcają nasze otoczenie. Świat się zmienia i nikt nie może tego zatrzymać. My również każdego dnia zmieniamy się pod wpływem wielu czynników: zmieniamy swoje nawyki, sposoby myślenia czy zachowania. Zmieniamy się raz na lepsze, raz na gor-
sze. Taki powrót do miejsc, które stworzyły naszą historię, pomoże nam odnaleźć swoje prawdziwe JA. A co jeśli trzepak, na którym skradliśmy pierwszy pocałunek naszej sympatii nadal stoi, tylko bardziej odrapany, a wokół niego zamiast dzieci (które teraz siedzą przykute do facebooka) liście i dzikie koty? Boisko, na którym wbiliśmy pierwszego gola jest teraz pokryte sztuczną nawierzchnią, oświetlone i ogrodzone, a podstawówka, w której ktoś nam do piórnika żaby wkładał nadal jest pełna dziecięcych wrzasków… Przypomnimy sobie dawne dzieje i potwierdzimy, że wszystko się zmienia. Taka droga do domu starymi szlakami to nie tylko sentymen-
talna podróż, ale i mały rachunek sumienia. Dawne przygody i marzenia, którymi karmiliśmy się przed snem, powrócą i nabiorą innego wymiaru. Zastanowimy się, co się z nami stało i jak potoczyły się nasze losy. Czy codzienność, obowiązki i wyzwania bardzo nas zmieniły i w którą stronę powędrowało nasze życie. Przy okazji może okazać się, że nudny park, w którym spędzaliśmy niedzielne popołudnia z rodzicami, teraz jest doskonałym miejscem na chwilę wytchnienia i relaksu. Utrudnijmy sobie życie wracając niekoniecznie prostą drogą do dawnych kątów, może dzięki temu odnajdziemy w nich rozbite cząstki siebie.