MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 :: Nakład 10 000 :: Gazeta bezpłatna
NR 88 :: GRUDZIEŃ 2012
Fot. Honorata Karapuda
Gazeta Studencka
Sulechów i Zielona Góra dumne z MELI KOTELUK Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary
2
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2012
"UZetkowe" święto Za nami już święto urodzinowe "UZetki", które było dowodem na to, że studenckie pismo naszego uniwersytetu jest ważnym głosem w całym regionie. W dniu dziesiątych urodzin "UZetki", 6 listopada, spotkaliśmy się w Klubie Studenckim "U Ojca": dziennikarze, władze uczelni, władze miasta i regionu, pracownicy uczelni. Były wspomnienia, toast i oczywiście tort (pyszne zdjęcie obok). Cieszyła obecność dawnych "UZetkowiczów", m.in. Janka i Emilii Walczak, Igi Kołacz, Asi Urbańskiej, Asi Oleszkiewicz, Pawła Ptaszyńskiego - należą im się ogromne słowa podziękowania za to, że tworzyli "UZetkę" kiedyś i za to, że są jej dobrymi duchami dzisiaj. A najlepszymi dobrymi duchami naszego pisma i całej zresztą uczelni przez ostatnie lata byli prof. Longin Rybiński, prorektor ds. studenckich i Pani Ewa Sapeńko, kierownik Biura Promocji UZ, którym "UZetka" ogromnie dziękuje za wszelkie wsparcie. Z okazji urodzin otrzymaliśmy wiele gratulacji i życzeń dzielimy się nimi z Wami! A wszystkim Gościom naszego jubileuszu dziękujemy, że byli z nami w tę szczególną rocznicę. fot. obok: Marta Ułasowicz Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 REDAKTOR NACZELNA/SKŁAD: Kaja Rostkowska WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW.WZIELONEJ.PL
Doceniam ważną rolę "UZetki" w kształtowaniu środowiska studenckiego naszej Uczelni. Swoim działaniem udowodnili Państwo, że można zrobić to, co wielu pesymistom wydawało się nieosiągalne. prof. dr hab. Wojciech Strzyżewski, Prorektor ds. Studenckich Największą wartością "UZetki" jest to, że od początku tworzą ją ludzie młodzi, pełni zapału i szczerego oddania. Tego gratuluję z całego serca, ponieważ Wasza gazeta mimo upływu czasu nadal jest pismem dynamicznym i radosnym. Ma młode serce i mądry rozum. Dzięki temu stanowi wspaniałą szkołę dla przyszłych kadr dziennikarskich.
Janusz Kubicki Prezydent Miasta Zielona Góra
Gazeta Studencka "UZetka" odkrywa przed żakami wielkie możliwości oraz ogromne szanse na aktywne i ciekawe spędzanie czasu wolnego, a także tworzy w sercach młodych ludzi wyjątkową pasję, jaką jest miłość do pisania. Promowanie dziennikarskiego kunsztu, aktywizacja i integracja studencka, które rozbudzają publicystyczne zamiłowania, to cenne inicjatywy, które wspieramy i podziwiamy w Lubuskiem.
Elżbieta Polak Marszałek Województwa Lubuskiego Od dnia powstania "UZetka" jest nieoceniona jako obserwator życia studenckiego i miasta Zielona Góra. Poseł na Sejm RP Bogusław Wontor
GRUDZIEŃ 2012
Uniwersytet Zielonogórski
Zaloguj się w Zielonej 6 listopada 2012 r., w czasie uroczystości 10-lecia Gazety "UZetka", został uruchomiony nowy produkt medialny Uniwersytetu Zielonogórskiego. Nie ma już UZetki.pl - w jej miejsce pojawił się Portal Uniwersytecki wZielonej.pl. - nowoczesny serwis o złożonej strukturze, prezentujący najważniejsze informacje z UZ, Zielonej Góry, regionu i kraju. - Chcemy promować naszą uczelnię i Zieloną Górę jako miasto uniwersyteckie - mówi Marcin Grzegorski, redaktor naczelny nowego portalu. Portal wZielonej.pl jest odpowiedzią na wiele pytań, które studenci i mieszkańcy miasta zadają sobie codziennie. ■ Co się wydarzyło? W zakładce Informacje znajdziecie najświeższe wiadomości dotyczące życia akademickiego i bieżących wydarzeń społecznych, akademickich, kulturalnych. Polecamy moduł "Strefa VIP", w którym możecie odsłuchać rozmowy z najważniejszymi osobami w mieście. Szczególnie rozbudowaną podstroną portalu jest Sport - w tej zakładce znajdziecie informacje, wywiady, galerie, filmy, wyniki. ■ Co robimy wieczorem? Aby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy otworzyć zakładkę "Co, gdzie, kiedy" albo spojrzeć na moduł "Dzisiaj w Zielonej", który prezentuje polecane przez nas imprezy na dany dzień. ■ Gdzie zjeść? Na dole głównej strony znajdziecie moduł przedstawiający lokale (pizzerie, fast foody, bary, kawiarnie, puby, restauracje) - na pewno znajdziecie tam podpo-
wiedź kulinarną... Moduł na razie jest wypełniany zawartością - prosimy o cierpliwość! ■ Co o tym myślisz? Forum to miejsce, gdzie możecie komentować wszystko to, co dzieje się wokół Was. Aby dodać wpis, należy zalogować się na portalu lub być zalogowanym na Facebooku. Opcja komentowania dostępna jest pod każdym artykułem i galerią zdjęć. Portal wZielonej.pl promuje także dwa pozostałe media Uniwersytetu Zielonogórskiego znajdziecie tutaj podstronę Akademickiego Radia Index i oczywiście Gazety Studenckiej "UZetka". A do tego wszystkiego całe mnóstwo innych atrakcji. ■ Zaloguj się w Zielonej! Logowanie na portalu wZielonej.pl umożliwia korzystanie z forum, dodawanie wydarzeń, a także szybki podgląd Twoich wątków i - co warte szczególnej uwagi - dodawanie własnych artykułów. Do zobaczenia w Zielonej! Kaja Rostkowska
3
4
Kultura studencka Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2012
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2012
Studenci UZ i seksualność
DR WALDEMAR SŁUGOCKI Poseł na Sejm RP Pracował jako adiunkt w Zakładzie Stosunków Międzynarodowych w Instytucie Politologii Uniwersytetu Zielonogórskiego. Piastował także stanowisko kierownika studiów podyplomowych „Zarządzanie środkami bezzwrotnej pomocy Unii Europejskiej z elementami prawa europejskiego”.
Studenckie Seksuologiczne Koło Naukowe poszukuje studentów, którzy w chcą pogłębiać wiedzę o seksualności człowieka i promować zdrowie seksualne. O rekrutacji do koła opowiada Ernest Staniak.
O magii grudnia słów kilka
Grudzień to szczególny miesiąc, który pozwala nam na dokonanie refleksji. Już na samym początku miesiąca obchodzimy Mikołajki, które cieszą zarówno nasze dzieci, jak i nas samych. Wtedy też okazuje się, że każdy z nas przez całe życie chce być po części dzieckiem. Staramy się wzajemnie obdarować choćby drobnymi upominkami. Nie zapominając oczywiście o tych, którzy nie mogą sobie na to pozwolić. 22 grudnia rozpoczyna się astronomiczna zima. Jak zwykle cieszy ona bardziej dzieci niż dorosłych. Kiedy one czekają na pierwszy śnieg i myślą o bitwach na śnieżki, lepieniu bałwana, zwariowanych zjazdach na sankach czy zbudowaniu własnej, największej ślizgawki w okolicy, my zatroskani piszemy „czarny” scenariusz odśnieżania naszych posesji, odmrażania samochodów, wyobrażamy sobie, jak stoimy w korkach czy spóźniamy się do pracy. Wreszcie kolejne dwa dni czekamy na jedno z najważniejszych spotkań rodzinnych w roku. Przy stole zastawionym tradycyjnymi potrawami, spożywamy kolację wigilijną wypatrując pierwszej gwiazdki zwiastującej Boże Narodzenie. I tutaj znowu nasze myśli bardzo często koncentrują się na pracy. Przecież już 27 grudnia musimy wrócić do niej, zamknąć rok, co przeważnie wiąże się z wykonaniem dodatkowych
5
obowiązków. A w duchu czekamy już na Sylwestra. A nasze dzieci? Hmm, cieszą się z prezentów znalezionych pod choinką i wykonują te wszystkie dziecięce obowiązki, które charakteryzują każde dziecko w okresie zimowych ferii świątecznych! I wreszcie na zakończenie grudnia Sylwester. Koniec roku, czas podsumowań i refleksji. Po hucznej nocy wracamy już w styczniu do naszych obowiązków. I tu chyba wszyscy wracamy do codzienności, dzieci do szkół, studenci na uczelnię (choć nasi mają trochę dłużej woln...;), a my do pracy. Korzystając więc z okazji chciałbym Państwu – Redakcji oraz wszystkim czytelnikom UZetki – życzyć wszystkiego, co najlepsze na nowy 2013 roku. Świąt Bożego Narodzenia spędzonych w rodzinnej atmosferze oraz, co jest motywem przewodnim mojego felietonu, aby każdy z nas zachował w sobie przez najbliższe 12 miesięcy trochę lub jak najwięcej dziecka. dr Waldemar Sługocki Poseł na Sejm RP www.waldemarslugocki.pl
Kogo poszukujecie? Czy każdy zainteresowany student, studentka może przystąpić do SSKN? Tak, każdy chętny student zainteresowany tematem seksualności, chcący pogłębiać swoją wiedzę na ten temat jest mile widziany. Szukamy ludzi, którzy chcą poświęcić swój wolny czas na rzecz działalności koła. Na czym polegają wasze spotkania? Na zebraniach omawiamy bieżące sprawy - akcje, konferencje np. w najbliższym czasie tj. 5 grudnia przy al. Wojska Polskiego 69 w auli C, o godzinie 9.00. Tematem konferencji będą sprawy związane z HIV i AIDS.
Organizujemy również warsztaty np. edukacja seksualna w szkołach. Dzielimy się zadaniami, obowiązkami i pomysłami. Czyli jeżeli ktoś ma ciekawy pomysł, powinien do Was dołączyć. Jak najbardziej. Jesteśmy otwarci na wszelkiego rodzaju pomysły oraz uwagi. Staramy się dopasować do potrzeb każdego, dlatego wszystkie informacje, pomysły, zastrzeżenia są dla nas bardzo ważne. Serdecznie zapraszamy wszystkich chętnych. Można kontaktować się poprzez email: SSKNUZ@O2.PL Patrycja Hoffman
Wesołych Świąt!
Wszystkim naszym Czytelnikom życzymy pięknych, szczęśliwych, pachnących świąt Bożego Narodzenia. Niech będzie rodzinnie, przyjacielsko, ciepło i śnieg ;-) Redakcja
6
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2012
Studenci, bądźcie sobą Są wykładowcy, którzy przyciągają. Którzy oprócz tego, co w programie, przekazują nam coś więcej. Mgr Mirela Ścigaj ukończyła ochronę środowiska na Uniwersytecie Zielonogórskim. Miłośniczka fotografii od najmłodszych lat. Rozmawiamy o sposobie myślenia młodych ludzi, o popełnianych przez nas błędach oraz o tym, że warto być sobą. Zaciekawiło mnie Pani podejście do życia. Pani spojrzenie na sprawy z pozoru błahe, jednak mające ogromny wpływ na nas, na nasze decyzje, na nasze codzienne wybory. Powiedziałam Pani, że bardzo ważnym jest, aby uczyć się mówić wprost o sprawach, które z reguły zamiatane są pod dywan. Wielu Polakom brakuje tej umiejętności. Czy nie uważa Pani, że wyciąganie wszystkiego na wierzch może spolaryzować ludzi i zamiast zachęcić do dyskusji, wprowadzi atmosferę konfliktu? Wszystko zależy od naszej kultury, od naszego wychowania, od tego, jacy my jesteśmy. Dużo łatwiej nam jest nie mówić o pewnych sprawach. Wychodzimy z założenia, że jak się o czymś nie rozmawia, to tego nie ma. Rzecz w tym, że problem, który z pozoru nie istnieje, cały czas nawarstwia się w ukryciu i wróci prędzej czy później ze zdwojoną siłą. Więc jeżeli pojawiają się problemy, to trzeba je przedstawić, pokazać, mówić o nich, bo łatwiej jest je później rozwiązać. Pod względem myślowym wyprzedza Pani w Polsce chyba epokę... Sporo wody musi upłynąć, zanim ludzie tak bardzo zmienią swój sposób myślenia. Jeżeli ustalamy takie, a nie inne zasady, to się do nich stosujmy. W Szwecji na przykład, jeżeli dziecko rzuci papierek na ulicę i osoba, która idzie z tyłu to widzi, wówczas podchodzi i zwraca uwagę. A mama
idąc z tym dzieckiem może tego nie zauważyć, jednak podziękuje tej osobie za to, że uczestniczy w wychowaniu jej dziecka. W Polsce jest inaczej. Dlatego, aby coś się zmieniło, od dziecka powinno się uczyć nas innego sposobu myślenia. Innego, to znaczy? Powinniśmy dążyć do tego, aby dostrzegać wszystkie składowe elementy konfliktu, zauważyć wszystkie dotyczące nas problemy i starać się je rozwiązać, póki jeszcze są małe. Obecnie jest nieco inaczej… Tak. Ludzie widzą wiele negatywnych rzeczy, ale po prostu o nich nie mówią. Uważają, że tak będzie lepiej. Boją się, że ktoś może ich źle zrozumieć, że ktoś się obrazi. Zazwyczaj niestety tak właśnie jest. Recepta? Gdyby nauczyć się mówić wprost o wielu sprawach, intencje byłyby zupełnie inaczej rozumiane. Słysząc jakiś fragment wypowiedzi dotyczący nas, tak naprawdę słyszymy to, co chcemy usłyszeć. Nie wierzymy, że słowa krytyki kierowane w naszą stronę mogą być wypowiadane w dobrej wierze. Mam wrażenie, że takie zachowania siedzą głęboko w nas, od dawna. Owszem. Nasi rodzice tacy są, otaczający nas ludzie tacy są. Ciężko jest zmienić panujące od lat zasady i przyzwyczajenia.
Mgr Mirela Ścigaj uczy z zakresu kształtowania środowiska pracy, bezpieczeństwa i higieny pracy, ale poprzez swoje zajęcia przekazuje studentom o wiele więcej... Fot. archiwum prywatne Na co dzień spotykamy ludzi, którzy są zamknięci w świecie swoich poglądów i racji. Budują mur pomiędzy sobą a otaczającym ich światem… Przykładem są nauczyciele akademiccy, którzy często zapominają, że nauczyciel nie jest wszechwiedzący. I że każdy, kto przychodzi na zajęcia, jest inną osobą, która przeżyła co innego,
wie co innego, ma inne doświadczenia. Warto by było uczyć się współpracy. Aby wykładowca rozmawiał ze studentami, był ciekaw ich opinii na poruszane tematy. Problem polega na tym, że wielu ludzi blokuje się przed tym. To takie myślenie w stylu: „To, co ja myślę, jest dobre i oni się mają tego nauczyć, ale jednocześnie nie bardzo chcę uczyć
GRUDZIEŃ 2012 się od innych”. A wystarczy żeby jedna, druga osoba spojrzała z innego punktu widzenia, przyjechała z innego miejsca, była inaczej wychowywana i już jakieś zagadnienie czy problem można by było rozwiązać, pójść do przodu. A tak? Każdy tylko przyjmuje dogmaty. W międzyczasie rodzą się pytania, na które student często nie dostaje odpowiedzi, a które można by było rozwiązać. W momencie, kiedy pojawiają się pytania, rozpoczyna się dyskusja, wówczas można dojść do jakichś wniosków. W przeciwnym razie, to nie jest nauka.
Uniwersytet Zielonogórski ku studiów determinuje naszą przyszłość? Różnie. Są tacy, którzy podjęli studia, bo rodzice chcieli, żeby poszli taką, a nie inną drogą. Czasem jest to realizacja marzeń rodziców, a czasem po prostu fajnie jest powiedzieć, że ma się w rodzinie lekarza czy prawnika. Jeżeli ktoś zdecyduje się na studia z tych względów to – jeżeli mu się to nie podoba – będzie nieszczęśliwy do końca życia, a tego nie zmieni. Są studenci, którzy nie wiedzą, co chcą w życiu robić, podejmują jakiś kierunek studiów, po czym okazuje się, że to nie jest to. I jeżeli
Człowiek ma jeszcze mniej do powiedzenia, niż miał do powiedzenia wcześniej. Kiedyś ludzie mieli jeden problem mniej nie musieli nosić rozmiaru 34. Pani celem jako wykładowcy jest edukacja z zakresu kształtowania środowiska pracy, bezpieczeństwa i higieny pracy, ale można wyczuć, że poprzez te zajęcia chce Pani uświadomić studentom coś więcej. Wydaje mi się, że czasem warto jest powiedzieć coś więcej niż tylko to, co jest regułą, definicją. Chodzi o przedstawienie własnego punktu widzenia. Wtedy student, który tego słucha, może się zgadzać z tym co mówię, albo nie, ale zawsze wie, że ktoś inny tak myśli i to już jest coś innego niż sucha definicja podana z książki, którą każdy może przyjść i podyktować. Dlatego najważniejsza jest rozmowa. Człowiek uczy się przede wszystkim przez doświadczenie i poprzez rozmowy z innymi ludźmi. Wtedy ma możliwość usłyszeć inny punkt widzenia. Teoria teorią, ale najważniejsze jest działanie. Studia to dla młodych ludzi czas, podejmowania decyzji, których konsekwencje mogą odbijać się czkawką przez resztę życia. A więc czy wybór kierun-
taki człowiek ma w sobie trochę motywacji i wie, że chce robić coś innego, to na pewno znajdzie siły i pójdzie na dodatkowy kierunek, na dodatkowe kursy i tak czy inaczej będzie robić w życiu to, co będzie chciał. Najgorzej jest wtedy, kiedy sami nie wiemy, co chcemy robić, a ktoś nas do czegoś namawia. Dlatego też trzeba się zastanowić, dojrzeć do tego, żeby wiedzieć, co chce się w życiu robić. Ludzie patrzą na innych przez pryzmat wykształcenia, zarabianych pieniędzy. Samemu trzeba cieszyć się z tego, co się ma… Patrzeć na siebie, skupić się na sobie i swoim szczęściu… Tak się mówi. Ale często w kategoriach porażki postrzegane jest, że student rzuca studia na piątym roku. Z tym że ja wiem, że mogę je skończyć, ale nie chcę, bo czuję, że to mnie w ogóle nie interesuje i jednak wolę coś zmienić. I, niestety, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: „a, nie skończyła studiów, bo była za słaba. Nie dała rady”. A to nie zawsze tak jest. Dlatego nie po-
winniśmy kierować się tym, co ktoś mówi. W takich przypadkach powinniśmy patrzeć na wszystko przez pryzmat własnego spełnienia i szczęścia i nie brać zbytnio do siebie tego, co inni myślą. Jakie są, Pani zdaniem, najczęstsze błędy myślowe młodych ludzi? W kontekście tego, o czym rozmawiałyśmy wcześniej, to wydaje mi się, że starsze pokolenie, którego ja jestem przedstawicielką, miało łatwiej. Obecnie telewizja, Internet, skupienie się na wyglądzie, to wszystko sprawia, że człowiek ma jeszcze mniej do powiedzenia, niż miał do powiedzenia wcześniej. Kiedyś ludzie mieli jeden problem mniej - nie musieli nosić rozmiaru 34, mieć długich nóg i wyglądać wprost idealnie. Dlatego mogli po prostu zająć się realizowaniem swoich marzeń. Teraz natomiast, realizacja marzeń to przede wszystkim wygląd i cała ta otoczka, a później dopiero reszta. Najczęstsze błędy myślowe są chyba właśnie takie, że młodzi
W momencie, kiedy pojawiają się pytania, rozpoczyna się dyskusja, wówczas można dojść do jakichś wniosków. To jest nauka. ludzie poddają się tej presji otoczenia jeszcze bardziej niż kiedyś. Teoretycznie jest wolność, a tak naprawdę młodzi ludzie są w tym wszystkim zniewoleni. Ta wolność tak naprawdę jest niewolą. Człowiekowi wydaje się, że jest wolny, bo może sobie zapalić, wszystko dookoła jest dostępne, może robić to, na co ma ochotę. A w tym wszystkim wyzbywa się tej wolności, bo zniewala go właśnie ten papieros,
7
wódka, te wszelkie zabawy, które teraz temu wszystkiemu towarzyszą, wygląd… I to jest błąd. Coraz więcej mamy pokus i coraz trudniej jest być sobą. Dodając zdjęcie na Facebooka czekamy, czy ktoś je polubi, skomentuje... Tak. I to jest kolejny problem. Ludzie starają się pokazać z jak najlepszej strony po to, żeby stali się akceptowani w społeczeństwie. Dodając swoje zdjęcia czekają na pochlebne opinie, a jeśli tych opinii nie ma, to wtedy się tym przejmują. Przez to sami tracą swoją wolność - pytając i szukając akceptacji w taki sposób. A jeśli jej nie znajdują, to stają się coraz bardziej sfrustrowani i tracą czas. To jest najgorsze, co może być – władować się w machinę oceniania przez innych. Gdyby miała Pani możliwość przekazu kilku słów młodym ludziom na całym świecie, którzy nierzadko pełni obaw wkraczają w dorosłe życie, jakie byłyby to słowa? Być sobą. Przy czym nie należy mylić tego z byciem sobą w sensie „ja jestem sobą, bo ja lubię plunąć, uderzyć kogoś, bo ja taki jestem…”. To nie jest bycie sobą. Chodzi o to, żeby wygrzebać wszystko to, co jest w nas najlepsze, oczyścić się z wszelkiego zła. I nie bać się. Najważniejsze to robić to, co się czuje i żyć w zgodzie ze sobą. Najgorsze, że ludzie coraz częściej zaczynają myśleć, że nie opłaca się być uczciwym. Wyciągają wniosek, że nawet jeśli będą uczciwi, to i tak to nic nie da. Zaczynają postępować tak jak inni, naginając rzeczywistość, bo myślą, że inaczej się nie da. Przypomina mi się cytat z filmu "Dom": „Tak trzeba postępować, żeby inny przez Ciebie nie płakał”. Dziękuję za rozmowę. Wioleta Patyk
8
GRUDZIEŃ 2012
Uniwersytet Zielonogórski
Kierunki studiów na UZ W poprzednim numerze obnażyliśmy stereotypy dotyczące kierunku informatyka. Tym razem zajmiemy się tajemniczą specjalnością na pedagogice: animacją kultury.
PEDAGOGIKA, SPECJALNOŚĆ: ANIMACJA KULTURY Wydział Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu UZ
Czy to prawda, że... ► Studenci animacji kultury ciągle się bawią, a nie uczą ► To najłatwiejszy kierunek pod słońcem ► Na kierunku uczą zakręceni artystycznie profesorowie. ► Na animacji ważniejsza jest kreatywność niż wiedza. ► Większość zajęć to przygotowanie do pracy z dziećmi.
■ Studenci animacji kultury ciągle się bawią, a nie uczą. Często pobożnym życzeniem standardowego ucznia czy też studenta jest aby zdobywać wiedzę w sposób łatwy i wygodny. Student animacji kultury praktykuje uczenie się poprzez zabawę. Owszem, na pierwszy rzut oka może to wyglądać jakby grupa studentów folgowała swojemu wewnętrznemu dziecku, na przykład na zajęciach z pedagogiki zabawy ale spróbujmy przyjrzeć się temu bliżej. Raz do roku można zostać szczęśliwym wybrańcem losu i móc obejrzeć studentów animacji kultury np. w holu budynku A-16 lub całkiem na zewnątrz, jak wesoło majtają gigantyczną chustą animacyjną próbując sprawić, aby piłeczka trafiła do dziury na środku. Towarzyszą temu jakieś rytualne śpiewy, śmiechy i słowa niecenzuralne. Tak to wygląda z zewnątrz, a prawda jest taka, że cała scena jest efektem długich przygotowań. Od efektu tych przygotowań zależy, czy wybrańcy, do których należało owo zadanie, czyli przeprowadzenie za-
EWA LANGIEWICZ Studentka III roku animacji kultury na UZ. Incydentalnie zdarza jej się stworzyć godny uwagi tekst literacki. Pociąga ją film, teatr, fantastyka, placki i skrytobójcza kradzież wózków sklepowych z oddaniem.
jęć z chustą animacyjną, otrzymają pozytywną ocenę.
■ Na kierunku uczą zakręceni artystycznie profesorowie. Tak. Mrowisko. Piękny słoneczny dzień, spieszę się na zajęcia ze scenografii. Wpadam do Dą-
brówki i zatrzymuję się w pół kroku. Panuje nienaturalna cisza. Lekko uchylone drzwi ukazują panującą za nimi ciemność. Niepewnie wkraczam do środka. Potykam się w ciemności o nogi kolegów i koleżanek z grupy, widzę, że wszyscy siedzą w różnych pozycjach pod ścianą. W ciemności błyskają białka szeroko otwartych z ciekawości oczu zebranych. Siadam. Jako że
jestem ostatnia, drzwi zostają zamknięte. Cisza. Nagle zaczyna jarzyć się żarówka, wyłaniając z ciemności jakiś kształt. Żarówka daje tylko tyle światła, żeby móc dojrzeć, że przed nami jest COŚ. Coś zaczyna niezbornie podrygiwać, szeleścić, szamotać się w zwolnionym tempie. Każdy ruch znamienny jest w szelest. Napięcie wśród zebranych sięga zenitu, postać przed nami konsekwentnie porzuca papierową powłokę. Żarówka żarzy się coraz mocniej, już jesteśmy w stanie dostrzec zarys sylwetki. I oto przed nami staje prowadzący zajęcia. Zapalają się światła i teraz możemy przejść do dalszej części zajęć.
■ Większość zajęć to przygotowanie do pracy z dziećmi. Jako że animacja kultury jest kierunkiem z ramienia Wydziału Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu, musi spełniać jakieś warunki wydziałowe. W konsekwencji często na zajęciach pojawia się kwestia przygotowania do pracy z dziećmi, nie jest to jednak realizowane w sposób
GRUDZIEŃ 2012 natrętny. Osoby, które na animację kultury skusiły się ze względu na chęć rozwijania swojej pasji, np. tańca czy teatru mogą odetchnąć z ulgą. Animacja kultury jednak nie zamyka się tylko w pedagogice uwzględnia również andragogikę, czyli przygotowuje też do pracy z osobami starszymi.
Uniwersytet Zielonogórski
Studencka zajawka:
9
POLAROID
■ Na animacji ważniejsza jest kreatywność niż wiedza. Na animacji wszystko może zyskać status kreatywności. Na animacji kreatywny jest ten, kto kreatywności jest pozbawiony pośród ludzi kreatywnością obłaskawionych. Żarty jednak na bok. Wiedza to podstawa. Jasne, kreatywność na animacji jest bardzo pomocna. Ale co mi po tym, że mam kreatywny pomysł na pracę zaliczeniową z fotografii jeśli nie wiem, jak wsadzić kliszę do aparatu? Jeśli nie wiem, że trzeba zdjąć osłonkę, że czas naświetlania zdjęcia jest ważny? Jeśli już potrafię zrobić owo kreatywne zdjęcie i chcę je wywołać, to muszę wiedzieć, jak wyciągnąć kliszę, żeby jej nie naświetlić. Muszę wiedzieć, co trzeba z nią zrobić po wyjęciu, aby zapis się utrwalił. Jeśli chcę wywołać moje kreatywne zdjęcie, muszę zawiązać współpracę z powiększalnikiem. Aby to zrobić, muszę wiedzieć, gdzie wsadzić kliszę, co włączyć, żeby mi się ukazał powiększony obraz, czym pokręcić, aby zdjęcie wyostrzyć lub zwiększyć kontrast. Oczywiście wszystkie te czynności muszę wykonywać w ciemności. Muszę też wiedzieć, ile sekund naświetlać zdjęcie, aby go nie prześwietlić lub żeby nie wyszło zbyt ciemne... Ufff, aż mi się zakręciło w głowie od tej wiedzy. Ewa Langiewicz
z-pamietnika-bocianika. blogspot.com Zaczęło się od plakatów. Zbieraliśmy je, by wytapetować przyszłe mieszkanie. Prosiliśmy artystów po koncertach, aby dali nam na nich autografy. Gdy zauważyliśmy, że robi się tego za dużo, Wojtek odkurzył polaroid (tak naprawdę to Fuji) kupiony na winobraniu. Teraz i nam, i zespołom proces dania/dostania autografu wydaje się o wiele ciekawszy. Naszymi pierwszymi polaroidowymi "ofiarami" byli członkowie zespołu Muchy, podczas koncertu organizowanego przez Radio Index. System zawsze jest ten sam. Czekamy po koncercie, prosimy artystów, aby podpisali się nam na zdjęciu. Zgadzają się, po czym dodajemy, że musimy je najpierw zrobić. Mała konsternacja, wyjaśnienie, śmiechy, pstryk, wspólne oglądanie wyłaniających się postaci na zdjęciu, autografy, czasem chwila rozmowy i kolejny łup w kieszeni :) Pozdrawiamy! Kora + Bocian (z-pamietnika-bocianika.blogspot.com)
10
Zielona Góra
GRUDZIEŃ 2012
Jak nas wodzą za nos
Choć za oknami jeszcze spadają ostatnie liście, to już czujemy coś innego. Coś nieuchronnego. To nie jest wstęp do tekstu refleksyjno-melancholijnego - jest zupełnie inaczej. Zaprezentuję kilka pułapek i sztuczek, na jakie dajemy się nabrać (lub producenci i sprzedawcy chcą, abyśmy dali się nabrać). Z życia codziennego: kupujemy dużą paczkę chipsów, producent zachęca: „Duża paka!”. Stop! Nie uwzględnił on w swoim haśle, że owa paczka ma zawartość zwyczajnego, małego opakowania (może średniego), a ten gratis, na który mamy dać się złapać, to powietrze wypełniające foliową torebkę. Ale skoro przed nami święta, skoncentrujmy się właśnie na nich. Wodzenie za zmysły
Węch, słuch, wzrok, dotyk, smak. To nasze czułe miejsca. Odbieranie bodźców zewnętrznych rozbudza naszą wyobraźnię. Sprawia, że łączymy je w jedną całość. Tu konkretnie chodzi o poczucie klimatu świąt, rodzinnej sielanki i, nie oszukujmy się, chęci kupowania przez nas prezentów dla rodziny. Jesteśmy dobroczynni, kupujemy! A sklep zarabia na naszych zmysłach.
Wystrój wnętrz
Reklamy telewizyjne
Wchodzimy do supermarketu, patrzymy w lewo: choinka, patrzymy w prawo: karpie. Z lewej strony czuć zapach żywego świerku, z prawej pluskającego w wodzie karpia. Przypominamy sobie, jak to u nas w domu pachnie taka choinka, wizualizujemy nawet jej ubiór w ozdoby. Idziemy alejką w lewo, a tam… bombki! Za tym układem produktów stoją specjaliści od marketingu i ekspozycji towaru.
Ktoś kiedyś powiedział, że tak naprawdę święta zaczynają się wtedy, kiedy w telewizorze przejeżdża czerwona ciężarówka Coca-Coli. Przypomnijmy sobie, co się działo, kiedy w jednym roku jedna z telewizji poinformowała, że nie wyemituje filmu „Kevin sam w domu”. Poruszenie, jakby ludzki ład został zakłócony… Ale takie wzbudzenie szumu było zaplanowane i - jak widać - cel został osiągnięty. Kevin został wyemitowany, wszyscy byli szczęśliwi, oglądalność była najwyższa w swoim czasie, a stacja zarobiła pieniądze na reklamach.
Siła autorytetu
Oglądamy pana w garniturze, widać, że coś przeżył, ma kilka zmarszczek, nosi okulary, które są symbolem intelektualizmu. Przemawia do nas w sposób dostojny, posługując się słownictwem powszechnie uważanym za właściwe dla erudytów. Czy ktoś, kto ma opinię eksperta w danej dziedzinie, nie budzi zaufania? Dlatego w wielu reklamach za nos nas wodzą tacy "eksperci".
Podobieństwo
Badania potwierdzają, że głównym wyznacznikiem atrakcyjności drugiej osoby dla nas jest jej atrakcyjność, a nazywając to bardziej fachowo: symetryczność, proporcjonalność. To właśnie decyduje o tym, że ktoś ma według nas idealną twarz. Idąc dalej, osobom atrakcyjnym ufamy bardziej i bardziej uwierzymy w nieskazitelność danego – nawet miernego – produktu, który nam proponują.
KAROLINA GĘBSKA Studentka II roku zarządzania na Wydziale Ekonomii i Zarządzania UZ. Standardowo: lubi filmy, muzykę, książki wszystko to dobrego gatunku. Interesuje ją też wszystko to, co może stać się prawdziwym wyzwaniem.
Zasada wdzięczności
Idziemy przez supermarket, spotykamy miłą hostessę. Zagaduje nas, raczy nowościami, sekretami z dziedziny produktów, w temacie których jest obeznana. Co więcej, dostajemy poczęstunek (jeśli promowane są produkty spożywcze) albo próbki kosmetyku (jeśli próbuje się nas zainteresować produktami "dla urody"). Jest nam miło, ale… nie ma nic za darmo. Z tym przekonaniem dajemy się wplątać w karuzelę. Pani coś nam, to my coś pani. Może w zamian za to, że była taka miła, kupimy oferowany przez nią produkt…?
Zielona Góra Kultura - wywiad
GRUDZIEŃ 2012
13
Facta notoria czyli studencki komentarz do rzeczywistości Film rządzi się własnymi prawami. O tym doskonale wie Krystyna Sibińska. Posłanka PO nagrała spot reklamowy, w którym zachęcała do mammografii na urządzeniu, które od kilku miesięcy nie działa i badań, których szpital nie robi… Ale przecież to taka filmowa konwencja… Powiatowy Zespół do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności miał usprawnić rozdysponowanie środków i osiągnął sukces! Pieniędzy już nie ma. Problem w tym, że tylko 27% środków trafiło do niepełnosprawnych. Resztę pochłonęło… utrzymanie zespołu. Robert Dowhan spełnia swój senatorski obowiązek i rzuca pomysłami na prawo i lewo. Najpierw wyciągnął dłoń w stronę konserwatywnego elektoratu i postulował obowiązkowy alkomat w każdym samochodzie, a potem zwrócił się do liberałów i zaproponował autostrady bez limitu prędkości! Do pełni szczęścia przeciętnemu Polakowi brakuje już tylko pieniędzy na ten alkomat i czarnego Porsche na te autostrady… Chrystus to za mało, parafrazując jeden z filmów o Bondzie. Nie tylko na cały kraj, ale także
na nasze skromne województwo. I tak za dwa miesiące w Lubuskiem stanie największy na świecie pomnik papieża Jana Pawła II. Jezus ze Świebodzina odbierał tytuł swojemu imiennikowi z Rio, papież idzie za ciosem i pobija rekord swojego bliźniaka z Chile. Przynajmniej w gestii pomników Polska jest najważniejsza! Fred w „Chłopaki nie płaczą” tłumaczył nam, że w Polsce nie ma jeżozwierza, ale jest „żubr, wilk, kur* łoś, wydra, ryjówka…”. Pierwsze dwa mamy w lubuskich lasach, ale do nich może dołączyć niedługo ryś! Badane są tereny, w których te kociaki mogą żyć i podobno najlepiej wypada Puszcza Gorzowska. Chodzą słuchy, że inny kociak, który już żyje (i się) Puszcza, protestuje, bojąc się straty klientów. Kryzys gospodarczy dotyka każdego. Bez wyjątków! Na stacji benzynowej na krajowej „trójce” zielonogórska policja powstrzymała wielką bitwę, w której uczestniczyło 8 pań lekkich obyczajów. Damy podobno walczyły o „strefę wpływów”. W końcu w dobie kryzysu liczy się każdy klient. Mateusz Jędraś
MATEUSZ JĘDRAŚ Student filologii polskiej na UZ. Lektor, konferansjer, prezenter i dziennikarz. Od lat miłośnik zgrabnego słowa i równie zgrabnych kobiet. Podręcznikowy przykład studenta. (Wiecie... "Zawsze przygotowany, obecny na każdych zajęciach...").
Trudny czas Okres jesienno-zimowy to bardzo trudny czas dla każdego schroniska. O tym, jak radzi sobie Schronisko Dla Bezdomnych Zwierząt w Zielonej Górze, opowiada Brygida Kaczmarek. Jakie są największe trudności w okresie jesienno-zimowym? W Schronisku w zasadzie przygotowujemy się do prawdziwej zimy, jesień nie jest jeszcze taka zła dla Schroniska. Niemniej tniemy już koce, aby zawiesić je w otworach bud naszych psiaków. Wiaty są nieogrzewane, psy całą zimę muszą spędzić w budach, które powinny być suto wyściełane słomą, a ich wejścia oczywiście zasłonięte kocami. Zbieramy również karmę od darczyńców, ponieważ działalność Schroniska nie skupia się wyłącznie na przebywających w nich zwierzętach. Dokarmiamy także zwierzęta bezdomne. W jaki sposób osoby z zewnątrz mogą wspomóc zwierzęta w Schronisku? Mogą działać jako wolontariusze, drzwi otwarte są dla wszystkich. Mogą przyjść i wyprowadzić psiaka, mogą z nim posiedzieć, spędzić czas. Jest to naprawdę bardzo ważne, gdyż zwierzęta w Schronisku naprawdę potrzebują kontaktu z człowiekiem. Drugą formą pomocy są zbiórki. Są osoby, które do nas dzwonią i pytają wprost, czego najbardziej potrzebujemy. Można także przyjść do
Schroniska i zrobić zdjęcia, aby ukazać piękno naszych psiaków. Pomysłów jest naprawdę mnóstwo. Jedną z form pomocy jest także wirtualna adopcja. Na czym ona polega? Wirtualna adopcja to odpowiedzialność za konkretnego psa. Wybieramy psiaka, któremu chcemy pomagać. Pomoc polega na wpłacaniu comiesięcznego datku w wysokości 30 lub 50 zł. Jest on przeznaczany na dodatkowe rzeczy, na które nas nie stać. Są to m.in. dodatkowe zabiegi weterynaryjne, operacje, odżywki. Wszystko jest zależne od tego, czego w danym momencie zwierzę potrzebuje. Bardzo cieszy mnie fakt, że mamy takie osoby, które są już stałymi darczyńcami. Jakie są plany Schroniska na najbliższe miesiące? Schronisko to obecnie duży plac budowy. Kładziemy nowe kafelki, wylewamy beton w kojcach. Wymieniamy starą wiatę, która wygląda naprawdę okropnie. Będziemy stawiać nowe kojce oraz wyposażać domek wolontariuszy. Damian Łobacz
12
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2012
Wydawcy bali się wydać tę powieść Krzysztof Koziołek (pisarz, absolwent UZ) + Stanisław Szafran (były antyterrorysta) = 300 stron zapierającej dech w piersi literatury opartej na wstrząsających, dramatycznych faktach. Poznajcie historię, o której huczą fora policyjne w kraju. Jak powstała książka?
Krzysztof Koziołek napisał swoją najnowszą książkę na podstawie kilkudziesięciu godzin rozmów z głównym bohaterem Stanisławem Szafranem, a także po lekturze prawie 3 tysięcy stron dokumentów sądowych, prokuratorskich, policyjnych i prywatnej korespondencji Szafrana, co zajęło autorowi około 200 godzin. Przed oddaniem książki do druku Krzysztof Koziołek musiał przeczytać ją łącznie 11 razy. Stanisław Szafran był tak skutecznym antyterrorystą, że przestępcy próbowali go zdyskredytować, pomawiając o łapówkarstwo. Wyznaczyli też 25 tysięcy złotych nagrody za jego zabójstwo. W 2001 prokuratura oskarżyła go o przyjmowanie łapówek od rezydenta czeczeńskiej mafii, kradzież 50 sztang papierosów i współpracę z przestępcami. Trzy miesiące spędził w areszcie, później uniewinniony przez sąd, a potem znowu oskarżony:
o współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Załamał się, próbował popełnić samobójstwo. W końcu, po 15 wyrokach i prawie 10 latach walki o odzyskanie dobrego imienia, całkowicie oczyszczony z zarzutów. W międzyczasie został jednak zmuszony do odejścia z policji na emeryturę. - Dwa lata temu Stanisław Szafran zgłosił się do mnie. Już przy pobieżnym przejrzeniu kilku dokumentów i wysłuchaniu
Szafrana, wiedziałem, że coś jest na rzeczy - mówi Krzysztof Koziołek, przyznając, że cały czas nie może uwolnić się od swojej książki, od tej porażającej historii. - To opowieść o tym, jak można człowieka zniszczyć w majestacie prawa, łamiąc to prawo i nie ponosząc z tego tytułu żadnych konsekwencji - mówi pisarz. Dwa duże polskie wydawnictwa odmówiły wydania "Instrukcji 0066": jeden wydawca stwierdził, że jej nie wyda, ponie-
waż "autor łamie w niej schematy", zaś drugi wycofał się tuż przed podpisaniem umowy, gdyż jej wydanie odradzili mu prawnicy. Ostatecznie Koziołek wydał książkę na własną rękę. "Instrukcja 0066" jest szeroko komentowana, również na forach policyjnych. To najbardziej wstrząsająca opowieść od czasów "Długu" Krzysztofa Krauzego. "UZetka" poleca. www.wzielonej.pl
Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze poleca:
● "Rewolucja w uczeniu", Gordon Dryden, Jeanette Vos Tematem książki G. Drydena i J. Vos jest ludzki mózg i przyspieszone uczenie się. Autorzy przytaczają w niej prawdy, których uświadomienie pozwoli na rewolucję w podejściu do polityki edukacyjnej i społecznej. Pierwsza z nich mówi o rodzicach jako najważniejszych nauczycielach dzieci, gdyż 50% zdolności uczenia się rozwija się w ciągu pierwszych czterech lat życia. Inna z kolei informuje o tym, że każdy ma odrębny styl nauki, pracy i myślenia. Książka jest naładowana
optymizmem rodzącym przekonaniem, że „wszystko jest możliwe”. Napisana w postaci planszy z esencjonalnymi informacjami sprawia, że jej percepcja jest łatwa. Jeden z rozdziałów pt. "Przewodnik samouka" wprowadzi czytelnika w arkana sztuki pobieżnego i selektywnego czytania. Pomocne mogą być pytania, zadawane przed lekturą niebeletrystycznej literatury: dlaczego to czytam? Co chcę wynieść z tej książki? Czego nowego chcę się nauczyć?
Na zakończenie zacytuję Dilipa Mukerjea, który motywuje do twórczego myślenia: „Mózg ludzki – trampolina, z której możemy się odbić w magiczny świat geniuszu”.
Jadwiga Matuszczak Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze WWW.PBW.ZGORA.PL
GRUDZIEŃ 2012
Literacka prywatka
Kultura Kulturastudencka - wywiad
13
Na antenie Radia Index jakiś czas temu pojawiła się nowa audycja o charakterze literackim. W każdy czwartek po godzinie 12 zapraszam Was do słuchania „Literackiej prywatki”, czyli autorskiego przeglądu literackiego. Ale to nie wszystko, bowiem „Literacka prywatka” wraz ze swym wodzirejem postanowiła zawitać także do "UZetki". W numerze grudniowym doskonałe prezenty pod choinkę każdego szanującego się melomana. ● 1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej. Od lat 50. po dzień dzisiejszy Jeśli melomania kiedykolwiek zostanie zarejestrowana jako system religijny, to ta książka z pewnością zyska status świętej księgi i duchowego przewodnika każdego wyznawcy. To fachowe kompendium, które na tysiącu stron przedstawia najbardziej znaczące albumy muzyczne z lat 1950-2007. Redaktorem został Robert Dimery, jeden z założycieli prawdziwej muzycznej mekki – pisma „Rolling Stone”. Wyraziste, pełne pasji i wdzięku shoty recenzenckie mogą być wzorem dla każdego dziennikarza muREKLAMA
zycznego. Dodatkowe atuty to piękna oprawa graficzna czy pikantne cytaty artystów.
● W krainie muzycznych olbrzymów Ta książka to odzwierciedlenie sentencji, którą znali już najstarsi Indianie: Polak potrafi. Łukasz Hernik dokonał naprawdę niebywałej sztuki. Po pierwsze, zmierzył się z prawdziwym gigantem muzyki rozrywkowej. Po drugie, wstrzelił się w wymarzony pod względem marketingowym okres (książka ukazała się niemal równolegle z inauguracją trasy „Turn It On Again”) . Po trzecie, swoim wydawnictwem całkowicie zdeklasował powstałe dotychczas biografie Genesis. W chwili obecnej nie ma bardziej rzetelnego, szczegółowego i przede wszystkim tak sprawnie napisanego kompendium wiedzy na temat twórczości i perypetii tego legendarnego zespołu. A jest to historia naprawdę obszerna, rozpisana na cztery dekady. Skrupulatne analizy utworów, ogromna liczba anegdot, wypowiedzi muzyków, szczegółowy spis wydawnictw, wkładki ze zdjęciami.
Całości dopełnia barwny, niemal gawędziarski język Łukasza Hernika. I na koniec deser, czyli wspaniała okładka stworzona przez nadwornego niegdyś grafika Genesis, Paula Whitehead’a. Najstarsi Indianie jak zwykle mieli rację. Polak potrafi. Oprac. Damian Łobacz
DAMIAN ŁOBACZ Na co dzień student filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim, a także dziennikarz Akademickiego Radia Index, w którym m.in. współprowadzi program „VIP Room”. Perkusista i tekściarz krośnieńskiego zespołu Kazetwu. Interesuje się literaturą współczesną, muzyką oraz szeroko rozumianą popkulturą. Autor audycji "Literacka prywatka" w Radiu Index - w czwartki o godz. 13:00.
14
Kultura studencka
Kciuk do góry! cz. II
GRUDZIEŃ 2012
„No wiesz, to o tyle trudno, że film nie ma klasycznej akcji, tylko jest czymś w rodzaju snu na jawie” – mówił Adam Miauczyński, w którego wcielił się Cezary Pazura w filmie "Nic śmiesznego". Tylko co to ma wspólnego z autostopem? Otóż ma i to całkiem sporo. ■ 4:23 Przecierając oczy ze zdumienia zerkałem na zegarek. Wskazywał godzinę 4:23. Wspominałem piękny sen, który z niewiadomych przyczyn został przerwany. "EUREKA!" – krzyknąłem (no może przesadzam z tym krzykiem, powiedzmy, że krzyknąłem w myślach). Stwierdziłem, że warto by dokończyć przerwany sen w rzeczywistości. A śniło mi się, że jadę przed siebie autostopem. ■ Sen na jawie
Okazało się, że miła pani posiada prawo jazdy od ponad 14 lat. I co w tym dziwnego? Otóż fakt, iż przez te 14 lat ta kobieta nie jeździła w ogóle samochodem i to był jej pierwszy, czy też drugi miesiąc za kierownicą. Uwierzcie mi - nigdy nie bałem się tak bardzo jazdy samochodem przy 40 km/h.
Z samego rana szybko się „ogarnąłem” (czyt. zjadłem pożywne śniadanie, umyłem zęby, ubrałem się i byłem gotowy). Gotowy? Ale do czego? No właśnie. Oznajmiłem mamie, że jadę do znajomych, chwyciłem mapę w rękę, mały plecak wylądował na swoim miejscu i wyszedłem. W momencie, gdy stałem przy drodze z uniesionym kciukiem w górę, mój sen zaczął się urzeczywistniać.
w domu. No i oczywiście nie poinformowałem żadnego z nich o swoim przyjeździe, ale nie uprzedzajmy faktów.
■ „No to dokąd, panie Wojciechu?”
■ Motorówki i niesforne główki...
Takie pytanie zacząłem sobie zadawać jadąc z pierwszym kierowcą, który mnie zabrał. Szybko zweryfikowałem kierunek, w którym mężczyzna w średnim wieku podążał i wybrałem kierunek Iłowa. Dlaczego właśnie tam? Sam nie wiem, mam tam dwójkę znajomych, których zapragnąłem odwiedzić. Zawsze była szansa, że któreś z nich piękny wakacyjny dzień spędza
Na drugiego kierowcę nie musiałem czekać długo. Przemiły kierowca Jeepa z motorówką na przyczepie podwiózł mnie do Nowogrodu Bobrzańskiego. Co prawda nie był zbyt rozmowny, ale i tak ogarnęła mnie wdzięczność za okazaną pomoc. Następnie stanąłem przy odpowiednim skrzyżowaniu w kierunku Żagania i... trochę czasu tam spędziłem. W końcu zatrzymała się
bardzo miła starsza pani, która jechała wraz z wnuczką. W trasie uprzejmość pani kierowcy jak najbardziej została potwierdzona. Powiem więcej. Została potwierdzona również jej nieporadność w prowadzeniu pojazdu mechanicznego. Okazało się, że miła pani posiada prawo jazdy od ponad 14 lat. I co w tym dziwnego? Otóż fakt, iż przez te 14 lat ta kobieta nie jeździła w ogóle samochodem i to był jej pierwszy, czy też drugi miesiąc za kierownicą. Uwierzcie mi - nigdy nie bałem się tak bardzo jazdy samochodem przy 40 km/h. ■ Przepraszam, mieszka...?
czy
tu
W Żaganiu urządziłem sobie krótki spacer, aby dostać się na wylotówkę. Po pół godziny z uśmiecham na twarzy znów eksponowałem kierowcom swojego kciuka. Kilka minut zwątpienia i nadeszła ta upragniona chwila. Zatrzymało się piękne Audi A8. Nie pamiętam, ile czasu zajęło mi dotarcie do Iłowej, ale z pewnością było to baaardzo szybko. Młody „Kubica” radził sobie sprawnie z wszelkimi przeszkodami typu „niedzielni kierowcy”. Przy okazji od od miłej pary dowiedziałem się, gdzie orientacyjnie może mieszkać koleżanka, do której miałem zamiar się dostać. Na miejscu rozpocząłem poszukiwania. Udałem się we wskazanym kierunku i zacząłem pytać: „Przepraszam, czy tu mieszka...?”. ■ Surprise Kiedy w końcu uzyskałem pewną informację, do których drzwi mam zapukać, odezwała się znów malutka nutka adrenaliny. Bo przecież mogło się okazać, że jechałem na darmo. Puk, puk. - Kto tam? - Wojtek Góralski. - Kto? - Wojtek Góralski, kolega Karoliny. Czy zastałem może Karolinę? Była w domu. Uwielbiam takie niespodzianki. Czujemy wtedy zew przygody, a przy okazji możemy komuś sprawić małą radość. Chyba, że akurat przyjedziemy w nieodpowiednim momencie, bądź po prostu nie zastaniemy danej osoby w domu. No cóż. Ryzyko wkalkulowane.
GRUDZIEŃ 2012 MARZEC 2012 Zawsze pozostaje nam sama podróż, która jest fantastycznym sposobem na spędzenie dnia. ■ Zygzak McQueen „Nic nie może przecież wiecznie trwać” i do domu trzeba gnać. Tak też musiałem postąpić. Tradycyjnie już kciuk do góry. Kierunek Żagań - Nowogród - Zielona Góra. Pierwszy był młody chłopak, który jechał sportową Mazdą. Jak się później okazało, ów kierowca miał również bardzo sportowy styl jazdy. Stąd też podobnie jak do Iłowej z Żagania, tak do Żagania z Iłowej dostałem się bardzo prędko. Następnie zatrzymali się starsi Państwo. Chciałem dojechać do Nowogrodu, jednak podczas jazdy okazało się, że jadą do Zielonej Góry. Skorzystałem z okazji i prawie byłem w domu. Warto zaznaczyć, że to również była jedna z dziwniejszych moich jazd, ponieważ kierowca odezwał się do mnie tylko 4 razy. Powiedział „Dzień dobry”, dwa razy odpowiedział twierdząco „tak” i „do widzenia”. Z Zielonej Góry do domu mogłem wrócić autobusem, ale...
KulturaZielona studencka Góra z miasta, ale tego oddalonego o 80 km. ■ Gdzie byłeś? Tradycyjne pytanie zadawane nam przez rodziców. Oczywiście byłem spełniać swój sen i udało się. Być może to żaden wyczyn, być może powiecie, że są przecież ludzie, którzy zjeżdżają stopem całą Europę, a nawet świat. Owszem, są. Jednak są też tacy, którzy na samą wzmiankę o autostopie mówią mi, że jestem nienormalny i szalony. Czy rzeczywiście tak jest? Może tak ciut, ale tylko ciut. Gdzie się wybierzemy w przyszłym numerze? Może zmienimy 4 kółka na jednoślad. Tekst i zdjęcia: Wojtek Góralski
■ O już Pan wraca? Stwierdziłem, że należy dokończyć dzieło należycie. Doczłapałem się na wylotówkę w kierunku Cigacic i oczywiście kciuk powędrował ku górze. Jakież było moje zdziwienie, gdy zatrzymało się auto, a w nim tylko dwie kobiety. Podobno rzadko się zdarza, że kobiety zabierają autostopowiczów (dlaczego podobno? Ponieważ ja dość często mam to szczęście, że zabierają mnie panie kierowcy). Podczas krótkiego powrotu do domu obie panie powiedziały mi, że widziały mnie, kiedy jechałem w stronę Zielonej Góry. Dziwiły się, że już wracam z miasta. Jednak bardziej się zdziwiły, gdy się dowiedziały, że owszem wracam
WOJCIECH GÓRALSKI Student Uniwersytetu Zielonogórskiego na I roku animacji kultury. Większość wolnego czasu poświęca na „rozgryzanie” własnej osobowości i bujanie w obłokach. Uwielbia wypady rowerowe i wszelkiego rodzaju podróże. Zakochany po uszy w Akademickim Radiu Index.
15 19
Jedyna taka pracownia w Polsce „Epigrafika? A co to właściwie jest?”. Często słyszę to pytanie, gdy opowiadam o tym, czym zajmuję się w swoim wolnym czasie. A odpowiedź jest bardzo prosta! To nauka o inskrypcjach w materiale twardym takim jak kamień, metal czy drewno. Zielonogórzanie mogą być dumni z jedynej w Polsce pracowni epigraficznej, której przewodzi prof. Joachim Zdrenka. Pracownia zorganizowała w październiku VII już Ogólnopolską Konferencję Epigraficzną, na której pojawiły się znakomitości z wielu uczelni m.in. z Uniwersytetu Gdańskiego, Uniwersytetu Poznańskiego, Uniwersytetu Toruńskiego czy z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Ale epigrafika to nie tylko konferencje naukowe czy artykuły opiewające w trudne do zrozumienia sformułowania. To również praca w terenie, a tą zajmuje się Studenckie Koło Epigraficzne, które działa przy pracowni na Uniwersytecie Zielonogórskim. Młodzi ludzie, pod dowództwem dra Adama Górskiego, prowadzą badania terenowe na terenie województwa lubuskiego. Do końca obecnego roku kalendarzowego powinno ukazać się pierwsze dzieło przygotowane przez SKE „Cmentarze Ewangelickie powiatu Zielonogórskiego 18151945”. Publikacja obejmuje inwentaryzację szeregu cmentarzy. Sama praca nad projektem była wymagająca, jednakże bardzo przyjemna. Studenci, poszukując płyt nagrobnych oraz podczas późniejszego „odszyfrowywania” inskrypcji, mogli poczuć się jak
„Indiana Jones”, który dokonywał zdumiewających odkryć. Aktualnie prowadzone są prace nad drugim tomem „Cmentarzy Ewangelickich”. Wszystkich chętnych do współpracy Studenckie Koło Epigraficzne bardzo chętnie zaprasza na spotkanie. Na parterze budynku A-16 znajduje się gablota z wszelkimi informacjami dotyczącymi pracy w kole. Serdecznie zapraszamy również na forum: www.koloepigraficzne.pun.pl Michał Dalidowicz Przewodniczący SKE
16
GRUDZIEŃ 2012
Kultura studencka
Miękkie lądowanie Najpiękniejsze momenty w życiu to zapewne te, kiedy udaje się nam odbić od ziemi i szybować ponad chmurami. Zdarza się jednak, że spadochron nie zadziała jak trzeba i czeka nas bolesny powrót do rzeczywistości. I chyba warto wtedy uczynić z takiego twardego lądowania rzecz piękną, np. "Spadochron". Skąd w tych tekstach tyle życiowej mądrości? Mądrość, jak uważam, to pojęcie względne. Ostatnio czytałam wywiad w jakimś starym wydaniu „Polityki” ze świętej pamięci prof. Skargą i zgadzam się z nią co do tego, że jest to nawet bardzo względne. Ja się po prostu podzieliłam swoimi doświadczeniami, doświadczeniami swoich bliskich i jeżeli ktoś to uzna za potrzebne dla siebie, to można powiedzieć, że taka moja własna misja została spełniona. No cóż – z tych piosenek wynika, że nie zawsze było lądowanie ze spadochronem… Nie - bywały twarde lądowania. W tym tkwi szkopuł, że kiedy spadochron się nie otwiera – to właśnie zaliczamy twarde lądowanie. To taki czysty symbolizm, ale wydaje mi się, że u mnie spowodowało to, że teraz jestem tu – gdzie jestem. I chyba u każdego tak jest – że takie ciężkie doświadczenia, te takie mniej szczęśliwe chwile - one się składają na to, kim jesteśmy. Ja nie żałuję i nie odwołałabym tych rzeczy, które mnie kiedyś spotkały… Czyli mamy prawo do nie radzenia sobie? Koniecznie. To jest konieczność, żeby w życiu czasem poużalać się nad sobą, powiedzieć sobie, że masz prawo do tego, żeby się posmucić albo popłakać, żeby nie bronić się, nie udawać twardziela, nie zamiatać pod dywan, nie ukrywać w szafie. Nie udawać, że nie ma listopada i nie siąpi deszcz za oknem. Tylko trzeba stanąć twarzą w twarzą z problemem i go oswoić. I wtedy
Mela Koteluk to gwiazda bardzo nam bliska: pochodzi z Sulechowa, uczyła się w zielonogórskim liceum. gdy się już oswoi takiego „robaczka problematycznego”, to żyje się łatwiej. Życie jest cykliczne i rzeczy, które nas spotykają przychodzą w innej postaci za jakiś czas, warto więc wyrobić w sobie taki mechanizm radzenia sobie z nimi. Ty radzisz sobie np. mianując słowo "muzyka" czasownikiem? To jest sposób bycia, sposób wyrzucania z siebie emocji, ale w takim pozytywnym sensie – w sensie dzielenia się emocjami.
Wtedy to wraca do człowieka, ze zdwojoną, a nawet pięciokrotną siłą. Ja czuję od publiczności odbiór, to do mnie wraca i bardzo, bardzo buduje, więc nie mogliśmy (mowa o zespole) wymarzyć sobie lepszej sytuacji, niż ta, którą mamy teraz. Jeździmy po całej Polsce, jesteśmy w trasie koncertowej i spotykamy się z naszą publicznością, która słucha, która myśli, która posiada refleksje – i to jest bardzo budujące. Zdaje mi się, że w tych Twoich
tekstach to trochę motywu theatrum mundi się przewija, myślisz, że z nas są takie marionetki? Troszkę tak. Jesteśmy aktorami życia codziennego, wchodzimy w różne role i to jest całkowicie naturalne, ale warto jest mieć w to wgląd. Jeśli mamy wgląd w to, kim jesteśmy, jaką rolę odgrywamy przed daną osobą - jest się obserwatorem siebie i ma się tego świadomość, to łatwiej to rozkruszyć i dotrzeć do takiej prawdy o sobie. To jest bar-
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2012 dzo ciężka praca, wydaje mi się, że na całe życie, ale fajnie jest mieć świadomość tego, co dzieje się w środku - w człowieku... ale i na zewnątrz. Fajnie stać po drugiej stronie Kawonu? Pochodzisz z Sulechowa, kończyłaś zielonogórskie liceum. No tak. Najtrudniej gra się w domu. To jak wyjść do fortepianu przy rodzinie – największy stres. Ale wyszło fajnie, fajna publiczność, wiem zresztą, że ta zielonogórska jest super i chętnie chodzi na koncerty, nie jest dźwiękoszczelna. A właśnie. Zainicjowaliśmy taką akcję: „Nie bądź dźwiękoszczelny” – wspieramy żywe granie, zachęcamy do tego, by jednak chodzić regularnie na koncerty i słuchać muzyki na żywo, by zostało to takim rytuałem i weszło w krew. To fajny sposób na spędzanie czasu z rodziną, przyjaciółmi, jednocześnie rodzaj uczestnictwa w kulturze. To też forma integracji i podziękowania dla słuchaczy. To prawda. To taka wymiana, często rozmawiam z ludźmi po koncertach, często gęsto długie godziny. Kiedy jest więcej czasu, kiedy śpimy w jakimś mieście, to okazuje się, że… jesteśmy tacy sami. Każdy ma swoje problemy, zmagania, każdy swoje przemyślenia i fajnie o tym pogadać po prostu. I często w kontekście piosenek, które coś zmieniły w naszym życiu. Spotykam osoby, które pod wpływem tej płyty zrezygnowały z toksycznych związków i rozstały się ze swoimi partnerami. Ale widuję także mężczyzn, którzy dziękują mi za to, że dzięki tej płycie spojrzeli inaczej na kobiety, że pomogła im je lepiej zrozumieć… I to jest dla mnie wartością. Dziękuję… Ja Ci także bardzo… dziękuję. Rozmawiała Katarzyna Kapińska
17
A co powiecie, studenci, na balet? Jako laik pozwoliłem sobie nie mieć absolutnie żadnych oczekiwań względem „Dziadka do orzechów”. Zdawałem sobie sprawę, że wiedza o balecie czerpana z „Czarnego łabędzia” może się okazać nie do końca wiążąca, tak samo, jak znajomość animowanej wersji tej historii ze stajni Warner Brothers. Tak naprawdę nie do końca wiem, co mnie szarpnęło, by wybrać się na ten cały balet. Ale jestem temu czemuś bardzo wdzięczny. Zielonogórska publika zdecydowanie dopisała – 23 listopada w CRS zebrał się prawdziwy tłum. Nie popisaliśmy się natomiast, jeśli chodzi o punktualność - mimo widniejącej na bilecie godziny 18.30, jeszcze przez kilkanaście minut sala powoli się zapełniała. Kolejny mały szok nadszedł, gdy okazało się, że przy wejściu sprzedawano prażoną kukurydzę i colę. Dodatkowo, scena nie imponowała ani gabarytami, ani dekoracjami. Powoli spisywałem ten wieczór na straty, ale w końcu światło zgasło, a z głośników popłynęły dźwięki uwertury. Celowo nie odświeżałem sobie opowieści o Klarze i tytułowym Dziadku do orzechów, by sprawdzić, ile jest w stanie opowiedzieć sam taniec. Historia niby nie jest skomplikowana, ale jak opowiedzieć to samym ruchem, nie upraszczając i nie robiąc z widza idioty? Rodacy Czajkowskiego z The Russian National Ballet mają odpowiedzi na to pytanie. Gdy minął już pierwszy szok pod hasłem „ruszają się, jakby jeździli na wrotkach” oraz „oni chyba nie mają stawów”, można wciągnąć się zarówno w muzykę, jak i jedną z najpiękniejszych, choć dziś już nieco zapomnianych, świątecznych opowieści. Chyba najbardziej zaskoczył mnie fakt, jak bardzo fabularna jest ta muzyka. Każdy akord i każda pauza ma swoje znaczenie
Historia niby nie jest skomplikowana, ale jak ją opowiedzieć samym ruchem, nie robiąc z widza idioty? i miejsce w akcji, nie ma tu nic zbędnego. Nie miałem też pojęcia, jak wiele utworów z „Dziadka do orzechów” jest powszechnie znanych – to nie tylko „Taniec Cukrowej Wieszczki”, jestem w stanie się założyć, że każdy i każda z Was rozpozna co najmniej kilka melodii. To z kolei w linii prostej prowadzi do uniwersalności tej muzyki. Ten balet miał premierę pod koniec XIX wieku! Wszystko natomiast – zarówno „Taniec Cukrowej Wieszczki”, jak i „Walc Kwiatów”, poprzedzające je tańce różnych nacji – to wszystko wysiada przy tym, co się wyprawia w utworze nazwanym „Intrada”. To pięciominutowe cudo zwiastowało ponad 100 lat temu niemal każdą balladę muzyki popularnej!
Coś mnie kiedyś napadło i przesłuchałem całego „Dziadka do orzechów”, ale doznania nie były ani trochę bliskie temu, co robi z człowiekiem to przedstawienie na żywo. Obawiałem się skromnej scenografii – całe szczęście, że taką była, nic nie odwracało uwagi od tancerzy. Obawiałem się publiki gryzącej popcorn – owacjom niemal nie było końca. Zaś najbardziej wymowną recenzję wystawiły dzieci, które dość szybko zrezygnowały z krzesełek na rzecz przytulnej podłogi. W pewnym momencie pierwszego aktu podniosły się i zaczęły tańczyć pod sceną, imitując poczynania baletnic i baletmistrzów. Chyba trudno o większą pochwałę. Michał Stachura
18
GRUDZIEŃ 2012
Kultura studencka
Lipali z grubej rury! Fot. Lipali.net
stopadowo
„Bo najważniejsze jest to, co sprawia, że wciąż nie mogę spać spokojnie…” - to tekst, który najbardziej utkwił mi w pamięci z albumu „3850” zespołu Lipali. Wśród "pasji i skowytu" z Lipą i Lukiem o bezpieczeństwie, Winobraniu i "talent show’ach" rozmawiałam podczas listopadowego koncertu promującego najnowszy krążek „3850”. Każdy pyta was o płytę. Dlaczego taki tytuł? Co można na niej znaleźć? A ja chciałabym porozmawiać zupełnie o innych rzeczach z jednym wyjątkiem. Klasyfikujecie swoje utwory, albumy? Na którym miejscu uplasowalibyście „3850” spośród wszystkich wydanych albumów? Lipa: A po co? Luk: Nie, nie ma takiej potrzeby. Lipa: Każda z płyt jest zapisem jakiegoś czasu wspólnie przeżytego, pomysłów, które wtedy przyszły do głowy, pracy, którą
wtedy włożyliśmy. I ta praca jest zawsze na takim samym poziomie, bez względu na to, jakbyśmy się starali, nie nagrywamy płyt, czy nie podchodzimy do utworów w ten sposób, że tę sobie zagramy słabiej, a tę sobie zagramy lepiej. Po prostu każda z nich jest tym, co w danym czasie jest najlepsze w nas, tak nam się wydaje. Na pewno słyszeliście o sytuacji, gdzie pewien człowiek chciał podjąć próbę ataku na Sejm. Co sądzicie o tym i czy czujecie się w naszym kraju bezpiecznie?
nie.
Luk: Ja się czuję bezpiecz-
Lipa: Tak, jeszcze tak, bo jeżeli dziś będzie się odradzało zło w postaci ruchów faszystowskich, nazistowskich, no to… Mieliśmy przykład tego we Wrocławiu, że bezpiecznie nie jest, tak jak by się wydawało, że powinno być. Trzeba to bardzo uważnie obserwować i moim zdaniem już robić wszystko, żeby te ruchy zdelegalizować i idiotów typu pan w okularkach, młody, z ledwo rosnącą brodą wsadzać do pierdla za pomysły takiego ży-
cia. Czyli nie to, że ktoś ma jakieś idee, w które wierzy, tylko, że w taki, a nie inny sposób wciela je w życie. Na tym cierpią inni ludzie, fizycznie cierpią. Jeżeli jest taki twardziel, niech wyskoczy na ring z kimkolwiek i zobaczymy jaki jest twardy… kutafon. Za kilka godzin koncert tutaj, w Zielonej Górze. Macie jakieś skojarzenia, wspomnienia związane z tym miastem? Lipa: Winobranie. Luk: Winobranie (śmiech). Lipa: Graliśmy w okoli-
GRUDZIEŃ 2012 MARZEC 2012
Kultura studencka Zielona Góra gdzieś tam w podziemiu jeszcze, w garażu tworzą? Lipa: Tak, jedna rada jest taka: nie pękać. Rób swoje, tyle ile masz sił. Jeżeli przestaniesz te siły mieć, to zajmij się czym innym, ale póki te siły masz, rób swoje i miej w d*** przeciwności.
Czy waszym zdaniem na polskim rynku muzycznym są dobre młode zespoły, które można wyróżnić?
Oglądacie te wszystkie telewizyjne talent show? Lipa: Czasem się zdarzy, przeglądając kanały, zippując się
Graliśmy w okolicach Winobrania koncerty, więc wiemy, z czym to się wiąże... Zielona Góra kojarzy mi się przede wszystkim z fajnymi początkami Illusion. Mieliśmy tutaj dużo bardzo dobrych kumpli, kilka dobrych zespołów, raczej pozytywna pamięć. Lipa: Jest dużo młodych zespołów, które grają i nie mówię tylko o rockowych zespołach, ale grających różną muzykę, ale widzisz, tak to jest, że nie chciałbym oczywiście generalizować, ani stwierdzać, że jest to jedyny powód, ale wydaje mi się, że Polacy sami w sobie nie wspierają tak polskiej muzyki, polskich twórców muzycznych, nawet tych, których bardzo lubią, bo nie mówię o tych, których nie lubią, ale gdzieś to jest podskórne myślenie, że "no owszem, może i fajnie gramy, ale zagraniczni grają lepiej". Na pewno mają więcej pieniędzy, co pozwala im w większym stopniu zrealizować pomysły, tak jak chcieliby je widzieć. Mogą polegać też na wybitnych fachowcach, którzy produkują im te płyty i przede wszystkim mają poparcie biznesowe po prostu, wydawców i tak dalej. U nas nie, u nas w radio czy tak dalej polska muzyka jest zawsze na drugim miejscu. Tak było, jest i pewnie będzie. A macie kilka rad dla tych, którzy
trafi na coś, bądź też ktoś ci opowie. Jest tyle szumu medialnego, że ciężko jest nie wiedzieć, ale moim zdaniem nie jest to droga... No właśnie, bo do tego dążyłam. Czy jest to sposób na to, żeby się wybić? Lipa: Wiadomo, że jest to sposób, ale nie wiem czy to jest dobry sposób. Czy za nim idzie naprawdę tyle, że ci muzycy, laureaci tych konkursów, czy coś za tym, poza finałem i kilkoma koncertami jest. Czy to się nie kończy tak, że jest to nadmuchane przez media, a później ludzie na koncerty nie przychodzą i człowiek zanika. Wydaje mu się, że osiągnął szczyty, że jest wspaniale, a tutaj okazuje się, że wcale nie, że murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Nie wiem, nie byłem takim człowiekiem, nie znam osobiście takiego faceta bliżej, żeby móc obserwować jego karierę. Pewności nie mam, to są tak naprawdę moje złudzenia (przypuszczenia), tak mi się tylko wydaje.
Luk: Wiesz, zastanawiałem się nad tym, że ci ludzie mogą czuć się oszukani, ci wszyscy wykonawcy, którzy faktycznie wygrywają, wszystko jest zrobione dla mediów w celach i tak komercyjnych, żeby zarobić te pieniądze, żeby cos się działo, jest show. Myślę, że te osoby, które wygrywają te programy, to też zależy od nich, od ich podejścia, determinacji, chęci i odrobiny szczęścia, która im się
mam jakiś pomysł, muszę usiąść i ten pomysł opracować, wymyślić słowa, umieć treść, która mi się błąka po głowie urzeczywistnić słowami. Do tego to wszystko musi pasować do linii melodycznej, więc to nie jest takie "hop", jakby się wydawało. Zazwyczaj u mnie powstaje najpierw linia melodyczna czyli tekst powstaje od muzycznej strony, a dopiero później dochodzi do tego muzycznego znacznika treść. Jest jakieś szczególne pomieszczenie, które najbardziej pomaga w tworzeniu takiego tekstu? Lipa: Chciałabyś usłyszeć kibel? Nie. (Śmiech). Niektórzy tak odpowiadają. Lipa: Nie, ja nie mam takiego miejsca. Piszę, jeżeli jest potrzeba tego pisania, czy to we mnie, czy zewnętrza potrzeba napisania czegoś.
fot. Tomasz Daiksler
cach Winobrania koncerty, więc wiemy, z czym to się wiąże (śmiech). Zielona Góra kojarzy mi się przede wszystkim z fajnymi początkami Illusion. Mieliśmy tutaj dużo bardzo dobrych kumpli, kilka dobrych zespołów, raczej pozytywna pamięć.
19
przytrafi, by rzeczywiście coś zrobić, jeżeli mają coś do powiedzenia oczywiście. Bo ciężko jest powiedzieć, czy oni będą fajnymi twórcami, wykonawcami, jeżeli w programie tak naprawdę odtwarzają utwory innych wykonawców. Można powiedzieć, że to jest świetny artysta, a to może nie mieć w ogóle związku z artyzmem. W rozmowach z artystami, których teksty w jakiś sposób mnie fascynują, pytam o powstanie takiego tekstu utworu. Bardzo mnie to zastanawia. Jak to jest w twoim przypadku? Czy to jest tak, że siadasz w jakimś pomieszczeniu i mówisz "teraz będę pisał", czy teksty same wpadają podczas zwykłych codziennych zajęć? Lipa: Różnie to bywa. Czasami masz wenę i napiszesz tekst, bo ci przyjdzie pomysł do głowy, czy napiszesz wiersz, na podstawie którego później możesz ułożyć tekst, ale zazwyczaj w moim przypadku jest to praca, czyli
Dziękuję za rozmowę. Marika Adamska
MARIKA ADAMSKA Huragan hałasu, wulkan emocji, tornado dziennikarstwa. Pomimo słowiańskich korzeni, znana lepiej jako Mała Czarna. Didżejka Indexu po uszy zakochana w rock'n'rollu i przystojnych perkusistach. Opis: Paweł Hekman, Radio Index
20
Kultura studencka Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2012
Czy będzie indie Skubas? Mimo że wydał dopiero pierwszą płytę, debiutantem ciężko go nazwać. Ma na koncie współpracę ze Smolikiem czy Noviką, a solowo zaprezentował jeszcze inne muzyczne oblicze – akustyczne, melancholijne i niezwykle ciekawe. Sprawdźcie, co Skubas, bo o nim mowa, miał do powiedzenia o swoim albumie „Wilczełyko”. Twój debiut „Wilczełyko” ukazał się we wrześniu, ale nowicjuszem na scenie muzycznej nie jesteś. Dlaczego dopiero teraz zdecydowałeś się na karierę solową? Ta decyzja byłą częścią ewolucji, pewnych procesów... Jeśli mam być szczery, nigdy nie byłem dobry w podejmowaniu decyzji, więc to, żeby coś zrobić, nie było szybką męską decyzją, ale wynikiem różnych zdarzeń. Poza tym, to jest debiut. Gdybym wydał go mając np. 35 lat, to też by miało chyba jakiś sens. Mieszasz elementy folku, indie rocka, grunge’u , a nawet bluesa. Wiem, że muzycy nie lubią określać swojego stylu, ale gdyby ktoś poprosił cię o nazwanie tego, co gra Skubas, pod groźbą odebrania możliwości dalszego robienia muzyki, to co byś powiedział? Nazwałbym to po prostu crossoverem. Wymienianie różnych podgatunków ma jednak też sens. Jest tam w końcu trochę folku, trochę rocka, jest tam trochę
grunge’u czy takiej melancholijnej muzyki spod znaku Smolika. Znajdziesz tam też odrobinkę pierwiastka drum’n’bassowego, ponieważ miałem z tą muzyką jakiś epizod. Gdzieś to się wszystko jakoś połączyło... Nie ma tam jednak elektroniki, bo sięgnąłem do korzeni stawiając na akustyczne brzmienie. Wiesz, chciałbym mieć swój rodzaj muzyki, ale do tego chyba trzeba mieć w sobie jakąś iskrę bożą albo ciężko pracować. Wszystko zatem przede mną. Mam nadzieję, że kiedy będę wydawał piątą płytę, to nie będzie ona określana jako indie rock, tylko np. indie Skubas. Zanim ukazało się „Wilczełyko”, świat poznał singiel „Linoskoczek”. Dlaczego akurat padło na ten kawałek? Braliśmy pod uwagę kilka utworów i tak naprawdę ja bym znalazł inne kawałki, które mogłyby być singlowymi. Aczkolwiek ten utwór jest taki... słowiański. Ma fajny tekst, wpadającą
w ucho melodię... Ludzie z wytwórni też zgodnie wybrali ten numer, ja na to przystałem i chyba to był dobry wybór. Chyba tak, bo utwór debiutował na 28 miejscu kultowej Listy Przebojów Trójki. Czy zaistnienie w tym zestawieniu miało dla ciebie jakieś szczególne znaczenie? No kurczę, co mam powiedzieć? Znowu jestem mile zaskoczony, że jestem na liście obok Skunk Anansie i innych świetnych zespołów. Trójka ma dużą moc i pewną legendę. Było to więc totalne zaskoczenie i sama radość. Nie spodziewałem się, że ten utwór dostanie się na listę i wrażenia były super. Zaciekawił mnie tekst, a raczej tytuł utworu „Być jak Kurt”. Czy to jest twój hołd dla lidera Nirvany, sceny grunge’owej? Tak. To muzyka, na której wyrosłem. Chciałbym kiedyś zrobić całą płytę utrzymaną w takim klimacie, żeby na koncertach tro-
chę się spocić. Może kiedyś... Zdaję sobie sprawę, że ten numer odbiega od całości, ale fajnie jest, gdy na klimatycznym koncercie zagramy taki utwór. Może nawet z lekkim przymrużeniem oka, ale daje on czadu. Grunge odcisnął na mnie duże piętno – te emocje, akordy, to brzmienie... Totalnie mnie to chwyciło i jak można usłyszeć, to trwa to w jakiś sposób nadal. Opowiedz jeszcze o okładce. Jest dość intrygująca. Powiedziałem grafikowi, jaki klimat mnie interesuje, co ten pies ma przedstawiać, co ma mieć w oczach. Dałem mu jakieś wytyczne i po tylko 5-minutowej rozmowie gość zrobił to genialnie! A dlaczego pies? Mam jakąś słabość do bokserów. Miałem takiego psa przez 11 lat. Poza tym słyszałem gdzieś opinię, że przypominam tę rasę psów, bo marszczę czoło i mam smutne oczy (śmiech). Michał Cierniak
GRUDZIEŃ 2012
Kultura studencka
21
Do usłyszenia pod choinką Gwiazdka idzie, więc wydawcy nie zaprzątają sobie głowy takimi drobiazgami, jak premiery płytowe. W zamian proponujemy Wam trzy świeżutkie płyty ze świątecznymi utworami, wydane w ciągu ostatnich tygodni. Mogą świetnie się sprawdzić jako prezent pod choinkę. CEE LO GREEN „CeeLo’s Magic Moment” ▼
THE BASEBALLS „Good Ol’ Christmas” ▼
Przy tej płycie Cee Lo Green może i nie wykazał się największą kreatywnością, bo postanowił nagrać świąteczne standardy. Wszystko oczywiście w funkowo-soulowej aranżacji, a smaczku albumowi dodają goście, jak np. Christina Aguillera czy Rod Stewart. Są dzwoneczki sań, mikołajowe „ho, ho, ho” i renifery. Pomysł dość oklepany, ale w końcu najbardziej lubimy te melodie, które znamy.
Kolędy amerykańskie i nie tylko, a także kilka świątecznych hitów z ostatnich lat. Wszystko podane w swingującej wersji, brzmiącej niczym wyrwanej z lat 50. bądź 60. Oto propozycja na święta od berlińskiego trio The Baseballs, które zasłynęło za sprawą swingowych wersji hitów Rihanny czy 50 Centa. Świetny prezent dla kogoś, kto ma wszystkie świąteczne płyty Elvisa i chce urozmaicić swoją kolekcję.
REKLAMA
REKLAMA
V/A „Merry Jazz Christmas” ▼ Gwiazdka na jazzowo? Proszę bardzo – wszak Zielona Góra i nasza uczelnia stoją bardzo mocno tą muzyką. Na owej składance znajdziemy interpretacje przeróżnych świątecznych piosenek, w wykonaniu jazzowych artystów, ale nie tylko. Są tu również ikony swingu, soulu czy gospel z Arethą Franklin, Frankiem Sinatrą czy Williem Dixonem na czele. Świetna rzecz dla miłośników tradycji, ale nie w sztywnym jej rozumieniu.
22
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2012
Maj inglisz is wery słaby
Bajzel w nazwie, bajzel w życiu. Piotr Piasecki z jednej strony wydał trzy płyty, koncertuje po całej Polsce, grywa w Stanach, gra z Budyniem z Pogodna, a z drugiej – rozstał się z wytwórnią na rzecz wydawania singli w sieci, na większość koncertów dojeżdża pociągiem. Przed swoim występem w 4 Różach dla Lucienne wpadł do Akademickiego Radia Index, by na antenie wytłumaczyć się z paru spraw. Po rozstaniu z wytwórnią wydałeś singel „Monogenominimalizm”, który największe skojarzenia wywołuje chyba z płytą „Miłośnij”. Cały koncept wydawania singli powstał w mojej łepetynce, gdy zauważyłem, że mam za dużo pomysłów i muszę je na bieżąco realizować. Wyrobić w sobie nawyk nagrywania piosenek, a mam teraz studio w domku, i dzięki temu nie zawalam się górą starych pomysłów, na które dopiero się dopiero rzucam, gdy nagrywam płytę. Te dwa utwory są najbardziej piosenkowe z tego, co będzie. Co prawda te następne jeszcze nie powstały, ale mam plan nagrywania i wydawania co miesiąc, może co dwa. Chciałbym, żeby następne były bardziej muzyczne, otwarte formy, nawet jakieś dziesięciominutowe numery, mniej śpiewania… A jak wygląda ten plan w kontekście czwartej, psychodelicznej płyty, którą się ostatnio odgrażałeś? Wiesz co, ja sobie dopiero niedawno przypomniałem, że coś takiego opowiadałem (śmiech). Przypomniałem sobie przy okazji tego, jak poszperałem w swoim komputerze i znalazłem paręnaście godzin jakichś improwizacji, które zebrały się od czasu, gdy zaczynałem grać do tej pory. Teraz dopiero okazuje się, że zrealizuje te bajki, które opowiadałem. Mam kretyński pomysł, żeby wydać trzygodzinną płytę. Wybrać najlepiej żrące fragmenty tych utworów i wytłoczyć trzygodzinną płytę. Nie wiem, czy ktoś będzie tego słuchać… świetnie się tego słucha
Piotr Piasecki, lider Bajzla, tłumaczy się w Radiu Index... w pociągu. Może powinieneś sprzedawać ją na PKP. Taki dodatek za opłatą do trzygodzinnych tras. Myślisz, że z PKP idzie się dogadać (śmiech)? Jeśli tak, to ja bardzo bym poprosił o tańsze bilety, bo podróżuję tak często, jak niektórzy kolejarze i ja bardzo chętnie będę promować PKP, tylko niech mi dadzą jakąś zniżkę… Cygańską Zniżkę Dla Biednych Artystów, Którzy Jeżdżą Pociągami w Tę i z Powrotem. Całkiem udanie poczynasz sobie w USA. Zagrałeś na dużym festiwalu, wystąpiłeś w tamtejszym oddziale MTV… Ja tam na ten festiwal Sax By Sex mówię, nigdy nie mogę wymówić nazwy (chodzi o SXSW
w Austin w Teksasie – przyp. red.). Tam przyjeżdża dwa tysiące kapel, ale jest ich więcej niż publiczności… Przyjęcie miałem bardzo dobre, Amerykanie są bardzo wyluzowani. Jak tam mówiłem „ajm sory bat maj inglisz is wery słaby”, to oni odpowiadali „dont wory, maj polisz is tu słaby” (śmiech). Ceniłem u nich to, że mimo wyluzowania, jak trzeba było coś zrobić, to wszyscy się spinali, jak Niemcy. A z tym MTV Iggy, to po koncercie w Nowym Jorku podeszła od nich dziewczyna na wywiad i potem, na Sax By Sex w Teksasie, też mnie dopadli, zaprosili do studyjka jakiegoś starego hippisa, rozłożyłem się, nagrałem i wrzucili to do siebie. A jak to było z teledyskiem do „Happy Love”?
W drodze do hotelu z festiwalu przejeżdżaliśmy przez jakieś przedmieścia, wszystkie chaty były wielkie cudowne i jeden, jedyny dom wyglądał, jak bajzel totalny. Totalna melina, pijani Meksykanie, kury, psy, koty, ja bym tam nawet nie wszedł (śmiech). Ala Matthew Shroeder, który wcześniej już robił dla mnie klipy, stwierdził, że to świetny pomysł. Dogadał się z kobietą, która tam była, bo z tymi facetami już się nie dało dogadać… Weszliśmy, zagraliśmy, nagraliśmy, daliśmy im sto dolców… no ale nikt ich na pewno nie zmuszał, żeby tańczyli. Całej rozmowy możecie wysłuchać na www.wZielonej.pl Michał Stachura
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2012
23
Płyta, która wymyka się każdej skali Reaktywacja Led Zeppelin to temat-rzeka. Gdy okazało się, że legenda wszystkiego, co istnieje w formie dźwięku, reaktywuje się na jeden koncert z synem zmarłego perkusisty, Jasonem Bonhamem, nie mogło być mowy o niepowodzeniu. Gdy w 2007 roku w O2 Arena Robert Plant, Jimmy Page i John Paul Jones stanęli na jednej scenie jako Led Zeppelin, po prostu trzeba było to nagrać. Gdyby tego występu nie zarejestrowano, na odpowiedzialnych za to czekałoby specjalne miejsce na samym dnie siódmego kręgu dantejskiego piekła. Na szczęście dla świata włączono kamery i teraz, po pięciu latach od tamtego wydarzenia, możemy cieszyć oczy i – co najważniejsze – uszy „Celebration Day”. Cóż to był za koncert! Plant, daleki od dawnego szaleństwa, ze skupieniem, za to bez widocznego wysiłku, wyśpiewywał kolejne klasyki. Page, jawnie szczęśliwy, nonszalancko przechadzał się po scenie, Jones to siła spokoju, ale to on był tego wieczoru najbardziej niezawodną częścią zespołu. Wreszcie Bonham, godnie zastępujący ojca. Wylewał siódme poty, wzorem swego staruszka robiąc wszystko, by wgnieść zestaw perkusyjny w deski sceny. Biorąc pod uwagę dyskografię Zeppelinów, nie mogło
Brzmienie jest wspaniałe, tłuste, selektywne. Tak musiały brzmieć najlepsze koncerty Led Zeppelin w latach 70-tych. być mowy o złych wyborach, ale tu naprawdę nie brakuje niczego: „Black Dog”, „Heartbreaker”, „Stairway To Heaven”, „Whole Lotta Love”… dla fanów bardziej klimatycznych rzeczy obłędne wykonanie „No Quarter”, „Dazed and Confused”, czy moje ulubione „Since I’ve Been Lo-
ving You”. Najbardziej słychać upływ czasu po Page’u, ale przecież nie można winić niemal siedemdziesięcioletniego muzyka, że nie przebiera już palcami, jak młodziak. Brzmienie jest wspaniałe, tłuste, selektywne, a jednocześnie bardzo klasyczne,
nie trudno sobie wyobrazić, że tak musiały brzmieć najlepsze koncerty Led Zeppelin w latach 70. Kiedy kończy się ostatnie w zestawie „Rock and Roll”, a staruszkowie padają sobie w objęcia, w oku kręci się łza. Jak często trzyma się w rękach coś, co wymyka się każdej, znanej ludzkości, skali? To jedno z tych wydawnictw, które już w momencie wydania przechodzą do historii. Na koniec brakuje wielkich przemówień, morza róż, konfetti, laserów, pokazów tańca, czy sztucznych ogni. Nic nie odwraca uwagi, że chodzi tu tylko – a raczej aż – o koncert. Michał Stachura
Anarchy in Kresy Wschodnie R.U.T.A. pojawiła się na polskim rynku muzycznym zupełnie znienacka i już za ich debiutancką płytę „Gore” udało im się zdobyć Paszport Polityki. Nadzieje wobec ich drugiego krążka były zatem bardzo duże i... chyba nie zostały zawiedzione. Album „Na Uschod” traktuje o chłopach zamieszkujących Kresy Wschodnie w XIX wieku, ich wyzysku i próbach buntowania się przeciwko takim praktykom. Większość tekstów stanowią tu tradycyjne słowa piosenek ludowych, dzięki czemu cały koncept zyskuje na realizmie. Generalnie wczytując się w nie można dojść do wniosku, że ruch punkowy nie narodził się w Wielkiej Brytanii w latach 70tych, ale właśnie na Kresach dwa stulecia temu. Co do muzycznej strony płyty jest bardzo zadowalająco, a przynajmniej dla tych, którym do gustu przypadło
Niemal każdy takt ściska za serce lub gardło, albo obydwa na raz. „Gore”. R.U.T.A. wciąż łączy słowiański folk z punkiem i czynią to niezwykle zgrabnie. Warto zwrócić uwagę na olbrzymi ładunek emocjonalny tych dźwięków. Niemal każdy takt ściska za
serce lub gardło, albo obydwa na raz. Jest to zasługa pięknie zaaranżowanych wokaliz – zarówno damskich jak i męskich, które stanowią sól zawartych na płycie
utworów. Większość numerów, z racji na tematykę, bije melancholią albo wściekłością. Są jednak odstępstwa od reguły w postaci „HulajPole!” czy coveru zespołu Kino „Mama Anarchija”, chyba najsłabszego na całym albumie, brzmiącym jak wschodnia odpowiedź na Pidżamę Porno. Ogólnie jednak „Na Uschod” udowadnia dwie rzeczy. W muzyce wciąż można robić oryginalne rzeczy. Po drugie zaś, muzyka ludowa nie musi brzmieć cepeliowo i obciachowo, ale pięknie i przejmująco. Michał Cierniak
24
Miasto Filmów
GRUDZIEŃ 2012
MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm www.facebook.com/miastof email: miastofilmow@wzielonej.pl
Efekty specjalnej troski Żeby była jasność: nie każda produkcja musi zmieniać życia, być trudnym, refleksyjnym kinem spod znaku Bergmana, lub z drugiej strony – zaskakiwać finezją Tarantino. Czasami film nie musi być nawet mądry, by zatopić w nim oczy. Ale coś się musi dziać. „Wyzwanie przyjęte!” – musiał pomyśleć scenarzysta kolejnych „Zmierzchów”.
Tam stężenie jakichkolwiek zdarzeń w scenariuszu wymierzono na maksymalnie dwa na trzy filmy. Na szczęście „Saga Zmierzch: Przed Świtem. Część 2” bije ten rekord i na tle starszego rodzeństwa jawi się jako klasyka kina akcji. Bella i Edward są szczęśliwymi rodzicami, ich córka rośnie jak na drożdżach (choć porównanie z grzybem przydałoby się jeszcze w kilku momentach tej recenzji), stąd też o jej istnieniu dowiadują się złe wampiry Volturi. Michael Sheen z kolegami chcą ustalić, czy dziecię nie będzie dla nich zagrożeniem, a chcą to zrobić w najprostszy, znany ludzkości sposób ze szkoły wujka Heroda. Cullenowie w towarzystwie wil-
Największą zasługą „Sagi Zmierzch: Przed Świtem. Części II” jest to, że nie wszystko jest tu mierne. Aktorsko – żart w złym smaku. Efekty specjalne – raczej specjalnej troski. ków nie chcą na to pozwolić, zbierają przyjaciół, gotowych poświadczyć, że Renesmee nie jest dla wampirów groźne. Największą zasługą „Sagi Zmierzch: Przed Świtem. Części II” jest to, że nie wszystko jest tu mierne. Aktorsko – żart w złym smaku. Efekty specjalne – raczej specjalnej troski. Można tak wymieniać bez końca… no, prawie. Bo ostatni film poświęcony świecącym wampirom i wilkołakom
bez koszulek to najlepsza część serii. I prawie nie wyłącznie dlatego, że już nie będzie więcej. To bardzo dziwne uczucie, dać się wciągnąć w „Zmierzch”. Jest taka chwila w tym filmie, gdzie każdy – fan, hejter, kasjer, mama, ciotka – wszyscy wybuchnęli śmiechem. Scena naprawdę udana, dowcipna i lekka, a cały czas mówimy o tym samym dziele. Poza tym utrzymano zaskakująco żwawe tempo całości. Nie zro-
zumcie mnie źle – nie jest jeszcze tak, że „Przed Świtem” ogląda się z zapartym tchem. Ale seans mija jakoś szybciej niż pozostałe. Dwa plusy to jednak zbyt mało, żeby ogłosić, że film wieńczący „Sagę Zmierzch” jest dobry. Nie jest nawet znośny. To cały czas kino oferujące przyjemność porównywalną z siedzeniem na mrowisku. Tylko tym razem ktoś w tle puścił Hendriksa. Ta część dowodzi natomiast, że to wcale nie musiały być mdłe koszmarki kinematografii – trochę więcej akcji, polotu, a mniej… no cóż, mniej „Zmierzchu” i kto wie, być może… Michał Stachura
Książka Miasto Filmów
GRUDZIEŃ 2012
● Atlas chmur
25
● Pokłosie
494 x 260 = trzy na dziesięć
Czy Pasikowski może spać spokojnie?
494 wątki, 260 różnych epok i cały zastęp aktorów torów pod dowództwem trojga reżyserów – tak wygląda „Atlas Chmur” w statystykach. Powiedzmy. Świat padł na kolana, a ja przecieram oczy z niedowierzaniem. Bezowocnie próbowałem wymyślić lepsze zdanie, które tak doskonale zobrazuje to, co czeka Was w sali kinowej. W końcu, w czeluściach internetu trafiłem na to najbardziej adekwatne: „Wachowscy i Tykwer sklejają z ochłapów filmowego Frankensteina, po czym bezowocnie czekają, aż ożywi go jakiś piorun”. Film jest bełkotliwy i pod płaszczem braku chronologii oraz pozornej widowiskowości próbuje sprzedać nam złote myśli rodem z dzieł Paulo Coelho. Jasne są momenty, w których błyszczy Tom Hanks i nawet ze dwa przemyślane ujęcia, ale jako całość film broni się jak Najman przed Pudzianem.
Jeśli reżyser weźmie się za drażliwy temat, jestt to połowa sukcesu jego filmu. Wszak i tak powstanie wokół niego duży szum medialny i sporo ludzi pójdzie na niego choćby z ciekawości o co ten cały hałas. Jeśli ta teoria się sprawdzi w wypadku „Pokłosia”, reżyserujący go Władysław Pasikowski może spać spokojnie. Opowiada on historię braci, starających się ocalić pamięć o Żydach zamieszkałych ich wioskę przed wojną, a którzy zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Zdążono okrzyknąć go już „antypolskim”, namawiać do jego bojkotu, a Maciej Stuhr za rolę w nim, otrzymuje coraz bardziej wyszukane pogróżki. Po obejrzeniu „Pokłosia” sam zacząłem myśleć o bojkocie tej produkcji. Nie z racji treści jednak, ale bardzo nudnego scenariusza i faktu, że Pasikowski po 12 latach milczenia raczy nas ciekawą historią, opowiedzianą w nużący sposób.
Paweł Hekman
Michał Cierniak
SHORTY
...czyli co oglądaliśmy w ubiegłym miesiącu
MÓJ ROWER Zapowiadał się wzruszający i mądry film. Znaleźliśmy w nim jednak dużą dawkę patosu i mądrości, które wszyscy znają. A ci co nie znają i tak nie zrozumieją. 5,5/10 HOTEL TRANSYLVANIA Dracula, Frankenstein, Mumia i wszystkie pozostałe stwory z horrorów w jednym hotelu odpoczywają od ludzi. Niezwykle dynamiczna i naszpikowana odniesieniami animacja dla wszystkich bez względu na wiek. 7/10 SILENT HILL: APOKALIPSA 3D Ciche miasto powraca. Bywa mgliście. Bywa klimatycznie. Bywa strasznie. Bywa też "Piramidogłowy". Bywają momenty. 5 x bywa daje
jednak tylko 5/10. GANGSTER Kino gangsterskie inaczej: historia trójki braci trudniących się obrotem bimbru na amerykańskiej prowincji. Rewelacyjne role Hardy'ego i Pearce'a, trochę niewykorzystany Oldman, do tego brudny, surowy klimat. Warto! 7,5/10 GDZIE JEST NEMO 3D Nieważne w ilu wymiarach, Nemo na zawsze pozostanie jedną z najlepszych animacji Pixara. W 3D bawi tak samo choć nie wiem czy rozsądniejszym wyjściem nie jest zakup DVD. 8/10 Opracowanie: Miasto Filmów
26
GRUDZIEŃ 2012
Młodzi blogują!
Sara Autorka bloga soveir.blogspot.com. Jest uczennicą III klasy liceum. Dziewczyna o blond włosach i porcelanowej cerze. Oprócz prowadzenia bloga, pasjonuje się podróżami, gotowaniem, motoryzacją. Marzy o pracy projektanta wnętrz, a także oceanografa.
Blog daje mi szczęście O swoim blogu, pomaganiu zwierzętom i urokach życia opowiada Sara, uczennica zielonogórskiego liceum, która prowadzi stronę soveir.blogspot.com (polecamy!). Prowadzisz bloga od ponad roku. Czy już w wieku siedemnastu lat wiedziałaś, o czym chcesz pisać w swoim internetowym pamiętniku? Hmm, właściwie nie. Początkowo mój blog miał być tylko czymś chwilowym, zbiorem nieuporządkowanych i bliżej nieokreślonych myśli. Tak po prostu. Jednak wraz z upływem czasu przywiązałam się do bloga, ludzi, codziennego czytania i odpisywania na komentarze tak bardzo, że postanowiłam zostać tutaj na dłużej i nadać swojej stronie obecnego kształtu. W swoich postach poruszasz tematy związane z modą i kosmetykami. Czy to znaczy, że odbiorcami Twojego bloga mają być jedynie dziewczyny? Nigdy w życiu. Piszę o tym, co mam aktualnie na myśli. Są to tematy często niepowiązane ze sobą, nie można jednomyślnie skatalogować mojego
bloga. Pomiędzy postami o urodzie (którą de facto interesuję się raczej na poziomie standardowej kobiety), można doszukać się całej reszty uroków życia widzianych moimi oczami. Kocham to co robię i chcę się dzielić tym z innymi, zarówno z dziewczynami jak i z płcią przeciwną. Dla mnie to bez znaczenia. Czym jest dla Ciebie blog? Za każdym razem, gdy czytam komentarze Czytelników, na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Szczerze. Po prostu to uwielbiam i daje mi to szczęście. Blog jest dla mnie inspiracją, jest to kawałek samej siebie, którym postanowiłam podzielić się z innymi. Stanowi dla mnie również wsparcie. Ponadto, poprzez bloga mam możliwość udzielania się w akcjach charytatywnych w szerszym zakresie.
Widzę że na blogu masz również zakładkę KARMIMY PSIAKI. To ogólnopolska inicjatywa, która ma na celu zebranie posiłków dla bezdomnych zwierząt. Co najważniejsze - tutaj może pomóc dosłownie każdy! Chwila poświęcenia Twojego czasu, zaledwie kilka kliknięć, może oznaczać posiłek dla psiaka ze schroniska w Zabrzu-Biskupicach. To nic nie kosztuje. Zapraszam wszystkich na stronę akcji: www.karmimypsiaki.pl Blog zmienił coś w Twoim życiu? Poznałaś dzięki niemu ciekawych lub udało Ci się wziąć udział w jakiś ciekawych wydarzeniach? Tak, przede wszystkim blog wprowadził do mojego życia więcej ciepła płynącego z komentarzy. To jest po prostu miłe, przeczytać kilka słów dodających otuchy, tak że aż serce samo rośnie w piersiach. Blog jest także wachlarzem możliwo-
ści. Poprzez pisanie bloga mam okazję poznawać naprawdę wspaniałych ludzi. Do ciekawych wydarzeń mogę zaliczyć I Spotkanie Blogerek Lubuskich. *** Daj się poznać innym! W świecie wszechobecnej władzy Internetu nad ludźmi poszukujemy perełek, którym udało się ujarzmić tą ogromną otchłań. Jeśli prowadzisz bloga (fotobloga, videobloga), stronę internetową, ciekawy fanpage lub kanał youtube odezwij się do mnie na maila patrycja.hoffmann@gmail.com i podziel się swoją pasją. Każdy blog będzie dobry, jeśli nie jest nastawiony wyłącznie na korzyści materialne, które można z niego czerpać. Po prostu jeśli robisz to z zamiłowania - podziel się tym z czytelnikami "UZetki". Patrycja Hoffman
GRUDZIEŃ 2012
Kultura studencka
27
28
GRUDZIEŃ 2012
Felieton
Ludzie, parapety i klamki
Są ludzie i są parapety. Miało być tak „fajnie” fejsbukowo, ale nie wyszło. Jeszcze raz. Są ludzie, są parapety, ale żeby się klamką urodzić? Jeszcze gorzej? Są ludzie i parapety, jednak ja wolę być po prostu sobą. Zabrzmiało strasznie sztucznie i nieprawdopodobnie. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach trudno o takie poświęcenia. Fanpage ma 940 kliknięć „lubię to!”. Tak sobie na niego patrzę. Zdjęcia Vansów z nieskończenie długim „ojaoja…”, zakończonym zgrabnym „zakochałam się”, kilkoma serduszkami, dwukropkiem i ósemką pisaną wielokrotnie ze wciśniętym shiftem. Oczywiście, że od razu pomyślałam o administratorach tej strony z zazdrością, widać, że tak łatwo przychodzi im bycie sobą! Mimo swojej obojętności wobec Harry’ego Pottera (już widzę miny jego fanów w tym momencie), bardziej przekonuje mnie fanpage zatytułowany Są ludzie i parapety, no ale żeby do Hogwartu się nie dostać (uf, je-
stem bezpieczna). Co kto lubi, przynajmniej bez ściemy z tym całym odkrywaniem przed innymi własnego ja. Na tej pierwszej stronie spodobało mi się tylko jedno zdanie: Ludzie są fałszywi, bardzo fałszywi. 0 lajków. Aha, okej, dobra. Jeszcze chwila i poczułabym się odosobniona, ale spokojnie. Jest wielu, którzy przypominają mi, że mimo wszystko, mam rację. Chyba wolałabym w tym momencie skończyć. Widzicie, skłamałam. Tak byłoby łatwiej. I chyba wielu wydaje się, że to serio pomoże. Różne badania wykazują, że najczęstsze przyczyny kłam-
stwa to strach. Przed porażką, karą odrzuceniem czy konfliktem. Tyle, że konflikty tworzą się często, kiedy już jest za późno. Z moich osobistych obserwacji wynika, że kłamstwo bierze się z ludzkich kompleksów. I nie chodzi mi o to, że „kłamstwo ma kompleks prawdy”, powtarzając po Lechu Nawrockim. Ludzie chowają siebie, uparcie twierdząc, że pozostają jak najbardziej naturalni. Na fejsbuku lubią to, czego nie lubią, bo chcą być fajni. Udają, co nie do końca się zawsze udaje. Grają, na czym rzadko wygrywają. Zakładają maskę, która często spada. Później jest już coraz go-
rzej, ale trzeba w to brnąć. Nie można się przecież wycofać – każdy tak mówi, okłamując sam siebie. Przecież ja nie kłamię! – stwierdzasz, a ja pytam: czemu znowu kłamiesz? Skoro telewizja mówi, że „telewizja kłamie”, to w tym momencie też kłamie? Teoretycznie tak. Teraz to już ciężko stwierdzić, bo jak raz się przejechaliśmy, to później trudno zaufać. Przejechaliśmy… Może lepiej byłoby się przejść. Tyle że kłamstwo ma krótkie nogi, chociaż na ogół bywają one bardzo zgrabne. Karina Ostapiuk
KARINA OSTAPIUK Z zawodu uczennica klasy dziennikarskiej. Z pasji tancerka. Z koloru włosów blondynka. Łączy ogólnokształcącą naukę w III LO z nauką tańca w studiu tańca TRANS. Życia uczy się na własną rękę. Jak na zodiakalną pannę przystało, ostrożna, jednocześnie niebojąca się powiedzieć wprost, co myśli. Uważa, że przyszłość należy do tych, którzy wierzą w swoje marzenia, więc stara się wierzyć. Skomplikowana, jak każdy.
REKLAMA
Felieton
GRUDZIEŃ 2012
Obmacani przed świętami
29
Zachłyśnięci świątecznymi promocjami, wyścigami po najlepszy prezent dla bliskich i oślepieni gwiazdkowymi kampaniami reklamowymi nie widzimy tego, co dzieje się wokół nas. A im bliżej świąt, tym dzieje się więcej. Gwiazdkowa atmosfera udziela się wszystkim, zwłaszcza kieszonkowcom i „obmacywaczom”, którzy dają upust swoim zdolnościom. W ubiegłym roku jadąc autobusem do domu na świąteczną przerwę byłem świadkiem niecodziennego zajścia. Jedna z pasażerek zaczęła krzyczeć. „Panie kierowco, ten facet wsadził mi rękę w krocze!” – krzyczała kobieta. Wszyscy podnieśli się z miejsc wytrzeszczając oczy z niedowierzaniem. Kierowca zjechał na pobocze, a „obmacywacz” sam wyskoczył w popłochu. Już do końca podróży wszyscy jadący pilnowali się nawzajem łypiąc na siebie podejrzliwym wzrokiem. Nie ma co się dziwić, wkładanie ręki w miejsca intymne, nachalne przyciskanie się, łapanie za pośladki czy piersi to takie same przestępstwo seksualne jak gwałt. Różni się tym, że ofiary bagatelizują takie zajścia. Zamiast zgłosić taki incydent, wolą przemilczeć lub w najlepszym przypadku opisać je na portalu interetowym. Wynika to pewnie z założenia, że skoro nie ma śladu, nie ma też zbrodni. ■ Niebezpiecznie w tłumie O ile „obmacywacze” czyhają na naszą cielesność, kieszonkowców interesuje sfera materialna. Przed Wigilią większość wyrusza na zakupy, przyczyniając się do tworzenia tłumu na przejściach dla pieszych, w gale-
riach handlowych i środkach komunikacji miejskiej. Jak podaje rzecznik prasowy Stowarzyszenia Detektywów Polskich Marcin Popowski, okradanie zmęczonych, zabieganych ludzi jest dla kieszonkowców szczególnie dogodne w godzinach szczytu. ■ Uwaga, złodziej Jak rozpoznać kieszonkowca? Według Popowskiego przestępca przygląda się ofierze, przytula się do niej i sprawdza jej „elektryczność”. W ręku ma gazetę, przewieszoną odzież, aktówkę lub reklamówkę – zasłonę, za którą dokonuje kradzieży. W zimie nie ma rękawiczki na jednej ręce i ogrzewa ją ustami. Jego rozbiegane oczy stale szukają nowej ofiary oraz kontaktu ze wspólnikami. Coraz rzadziej mamy do czynienia z drobnymi złodziejaszkami. Od kilku lata funkcjonują grupy „profesjonalnych” kieszonkowców, opracowujących techniki kradzieży oraz specjalny język, który ułatwia porozumiewanie się przy osobach trzecich. ■ Przekroczenie granicy Nie popadajmy jednak w paranoję bijąc torbą po głowie każdego, kto będzie w jednej rękawiczce i nie biegnijmy z pięściami za
PAWEŁ J. SOCHACKI Rodowity Lubszanin. Felietonista "UZetki", autor pięciu książek (w tym opowiadania dla dzieci), jeszcze nie opublikowanych. Miłośnik literatury współczesnej, polskiej piosenki i miejsc tętniących życiem. Inspiruje go codzienność, tak pospolita i niezauważalna, a jednak stale zaskakująca.
każdym, kto nas potrąci na przejściu dla pieszych. Jeżeli ktoś obcy przekroczy granicę naszej intymności, od razu zgłośmy zajście, by ograniczyć bezkarność takich poczynań. Obmacywanie to przestępstwo seksualne, o którym się powszechnie nie mówi. Gdy staniemy się ofiarą kieszonkowców, nie czekajmy aż ktoś zapłaci swoje długi naszą kartą kredytową. Zgłośmy to jak najszyb-
ciej, by nie przepłakać całej gwiazdki. Przedświąteczny czas to wyjątkowy okres, przygotowujący nas do najbardziej rodzinnych świąt w roku. Nie dajmy się zwariować i zaślepić na zachowania obcych ludzi wokół nas. Drodzy Czytelnicy, życzę rozważnych przygotowań do Świąt, a na pewno będą wesołe! Paweł J. Sochacki
Autorką zdjęcia prezenterów audycji "Cafe Biba", które opublikowaliśmy w ub. numerze ("UZetka" nr 88, listopad 2012, s. 29), jest Aleksandra Górska, studentka filologii angielskiej na UZ oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim. Polecamy: www.aleksandragorska.pl
30
Sport studencki
■ Akademicki Związek Sportowy to studenckie stowarzyszenie sportowe, które działa na terenie całej Polski. Na naszej uczelni także możecie uprawiać sporty - zarówno rekreacyjnie, jak i zawodowo. ■ Musicie wiedzieć, że sportowcy AZS stanowią około 25% ogółu polskiej reprezentacji narodowej (biorąc pod uwagę udział w igrzyskach olimpijskich). ■ Jakie dyscypliny możecie uprawiać w Akademickim Związku Sportowym na UZ? To między innymi: - jeździectwo, - koszykówka, - siatkówka, - piłka ręczna, - rugby, - tenis stołowy, - fitness, - capoeira i inne.
■ Warto dodać, że to właśnie grupa studentek z UZetu tańczy na meczach naszych koszykarzy! fot. M. Florczyk
GRUDZIEŃ 2012
Studencki sport na Uniwersytecie Zielonogórskim
Co słychać w AZS-ie? O sporcie na naszej uczelni i nowym obliczu Akademickiego Związku Sportowego UZ rozmawiamy z dyrektorem AZS-u UZ, Markiem Lemańskim. stwa nie ma.
Co słychać w AZS-sie? W naszym klubie słychać bardzo dobrze. Na dzień dzisiejszy zrzeszamy ponad 500 studentów, którzy uczestniczą w różnych formach aktywności. Można powiedzieć, że najwięcej studentów bierze udział w fakultetach i największym zainteresowaniem cieszy się piłka siatkowa, koszykowa, nożna oraz siłowania. Każdy może z tego wszystkiego korzystać - każdy, kto ma kartę AZS-u. Jak zdobyć legitymację AZS-u? Wystarczy pojawić się w klubie. W budynku UZ przy ulicy Szafrana. Wszystkie informacje znajdziecie na stronie www.azs.zgora.pl. Formalności jest bardzo niewiele: wypełnienie formularza i dostarczenie jednego zdjęcia. Najniższa składka wynosi 70 zł. To bardzo ciekawa oferta dla studentów uniwersytetu, ale i nie tylko. Prócz codziennych zajęć mamy mnóstwo sekcji. Najbardziej popularne są te, które biorą udział w ligach typu siatkówka, piłka ręczna, tenis stołowy, rugby. Nie można jednak zapomnieć o sekcjach, które działają na codzień, a nie występują w lidze. Jeździectwo, ratownictwo wodne, koszykówka, unihokej i siatkówka kobiet. To kilka z nich. Reprezentacja kobiet nie będzie grała na szczeblu ligowym?
Marek Lemański
Dyrektor AZS UZ, II trener reprezentacji Polski kobiet, psycholog olimpijski. Jak patrzę na aktywność dziewczyn, to wydaje mi się, że to kwestia czasu. Natomiast na dzień dzisiejszy nie zostały zgłoszone do żadnych rozgrywek ligowych. Dla tej grupy docelową imprezą są Akademickie Mistrzostwa Polski. Nie ma strachu, że Sulechów czy Nowa sól podkradnie nasze zdolne panie? Jest to oferta dla osób, które nie mogą codziennie trenować. U nas w tej sekcji treningi nie odbywają się codziennie. W pierwszej lidze trzeba trenować codziennie. Marta Dalecka potrafi jednak dobrze zorganizować treningi. Więc myślę, że na razie takiego niebezpieczeń-
Jest pan zadowolony z występów siatkarzy i piłkarzy ręcznych? Tak. Trzeba podkreślić, że nasze dwie wyczynowe sekcje plasują się zdecydowanie lepiej niż rok temu. Nasze drużyny wiodą prym w swoich ligach. Siatkarze są w stanie zająć miejsce w pierwszej czwórce. Piłkarze ręczni natomiast mają za zadanie awansować. Jak przyglądam się treningom i trenerowi Markowi Książkiewiczowi, uważam, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Co się stanie, jak awansu nie będzie? Czy straty nie są zbyt duże? Zdania są podzielone, trudno o tym dyskutować. Trener zna cel. On nie został zmieniony. Najbliższe mecze pokażą. Czeka nas teraz kilka trudnych spotkań, po nich będziemy weryfikować i oceniać. Nasz klub tak jest skonstruowany, że to środowisko decyduje, jaki cele są postawione. Po sezonie trener zda relację z sezonu i potem zarząd klubu będzie podejmować dalsze decyzje. Całą rozmowę znajdziecie na stronie www.sport.wzielonej.pl Mariusz Malinowski
GRUDZIEŃ 2012
Sport studencki
Hubertus - bezkrwawe łowy
31
Trzeci listopad to data wyjątkowa w kalendarzach jeźdźców i myśliwych. Tego dnia obchodzone są imieniny ich patrona – św. Huberta.
Legenda głosi, że książę Hubert wiódł hulaszcze i swawolne życie. W trakcie jednego z licznych polowań ujrzał białego jelenia, w którego porożu jaśniał gorejący Krzyż i usłyszał głos nakazujący mu nawrócenie. Wydarzenie to było przełomowe w jego życiu. Książę został biskupem, później ogłoszono go świętym, a jego historia stała się początkiem święta obchodzonego dzisiaj jako tradycyjny Hubertus. Jeźdźcy upamiętniają swojego patrona pogonią za lisem zwaną Biegiem świętego Huberta lub potocznie Hubertusem. Jeden z nich wciela się w uciekającego rudzielca, którego można rozpoznać po przyczepionej do ramienia lisiej kicie. Reszta uczestników wybiera się na bezkrwawe łowy, polegające na zerwaniu trofeum.
Katarzyna Szczors
na Landrynce zwyciężyła konkurs (fot. Marek Florczyk) Rankiem 3 listopada br. przed stajnią Ośrodka Jeździeckiego UZ w Raculce spotkali się pierwsi uczestnicy tegorocznej gonitwy hubertusowej. O godzinie 13:00 master Gracjan Pietruszka wydał rozkaz: „Na koń!”. Zastęp trzynastu koni
wyruszył do pobliskich lasów, by niespełna godzinę później pojawić się na polanie w Drzonkowie – miejscu tegorocznej gonitwy. Do pogoni za lisem stanęło dwudziestu trzech jeźdźców, w tym cztery amazonki z Sekcji Jeździeckiej Klubu Uczelnianego PROMOCJA
AZS Uniwersytetu Zielonogórskiego – współorganizatora imprezy. Pogoń była trudna i wymagała niemałych umiejętności, a sprytny lis raz po raz chował się do nory (miejsca, gdzie polujący nie mogą go atakować). Lisa
– Monikę Czerniawską na koniu Celsjusz dogoniła Katarzyna Szczors na Landrynce.
Alicja Chełska Agnieszka Lewandowska
32
GRUDZIEŃ 2012
Kultura studencka
Czy ktoś z Twoich bliskich jest zagrożony przez narkotyki? Pomóż mu. Polska jest jednym z 17 europejskich krajów biorących udział w projekcie "FreD goes net", który pomaga młodym ludziom "przyłapanym" na używaniu środków psychoaktywnych. Jeśli "przyłapałe(a)ś" niepełnoletnią osobę na używaniu środków psychoaktywnych albo znasz dorosłą osobę (w pracy, na uczelni, w szkole), która jest zagrożona konsekwencjami związanymi z używaniem narkotyków, możesz pomóc tej osobie przez program "FreD goes net". Dzięki programowi możesz pomóc osobom w wieku 13-25 lat. Jakie są cele programu? To przede wszystkim zachęcenie użytkownika narkotyków do zastanowienia się nad kwestią używania substancji. Program dostarcza też informacji na temat substancji, efektów działania i ryzyka, motywuje do zmiany postaw. Poprzez udział w programie młoda osoba może uzyskać możliwość umorzenia postępowania karnego, możliwość łagodniejszych
działań dyscyplinarnych, mniejszych sankcji w szkole czy miejscu pracy. Do zielonogórskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii do programu zgłosiło się już 107 osób, z czego 104 rekomendują udział w programie "FreD goes net". W woj. lubuskim program realizują: Lubuski Ośrodek Profilaktyki i Terapii Osób Uzależnionych i Współuzaleznionych "LOPiT", odział Polskiego Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii (Zielona Góra, ul. Jelenia 1A), NZOZ Ośrodek Profilaktyczny Profil (Żary, ul. Jagiellońska 13), Ośrodek Profilaktyki i Wczesnej Terapii Monar (Gorzów Wlkp., ul. Ogińskiego 43). Więcej informacji znajdziecie na stronie: www.kbpn.gov.pl