Gazeta Studencka
Fot. Aleksandra Górska
MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 Nakład 10 000 Gazeta bezpłatna
ANDRIEJ KOTIN
DOKTOR Z GITARĄ s. 20-21 Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary
2
Uniwersytet Zielonogórski
STYCZEŃ 2013
Dlaczego nie było końca świata? Podobno na dzień 21 grudnia 2012 roku Majowie przewidzieli Koniec Świata. Podobno, gdyż nie ma absolutnej pewności, że sami Majowie o tym wiedzieli - w końcu tę hiobową wieść kolportowały światowe środki masowego przekazu, a nie twórcy domniemanej przepowiedni. Faktem jest, że tego dnia kończył się kolejny (czwarty?) cykl ich kalendarza, ale w przewidywaniach Majów znajdziemy również zdarzenia dotyczące lat o wiele (nawet o tysiące lat) późniejszych, niż nasz rok 2012, a to sugeruje, że raczej nie przewidywano ostatecznego zakończenia istnienia Ziemi czy też cywilizacji. Jednak w miarę zbliżania się wyznaczonej daty mnożyły się apokaliptyczne wizje tego, co się stanie, a media rozpowszechniały liczne pseudonaukowe teorie, tłumaczące dlaczego, i w jaki sposób
Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA/SKŁAD: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW. UZETKA.PL
Wykład z cyklu "Wszechnica 106" odbędzie się 21 stycznia w budynku A-29, w sali 106, o godz. 16:00. Prelekcję wygłosi DR WOJCIECH LEWANDOWSKI z Instytutu Astronomii UZ. dokona się nasz Doomsday. Tymczasem przyszedł styczeń roku 2013 i świat trwa w najlepsze. Nie uderzyła w Ziemię ogromna asteroida, ani żadna „Planeta X” nie wybiła Ziemi z orbity. Oś rotacji naszej planety nie zmieniła swojego położenia, ziemskie pole magnetyczne nie uległo przebiegunowaniu, a gigantyczna słoneczna erupcja nie zdmuchnęła
naszej atmosfery. Ziemia kręci się dalej tak, jak się kręciła, oraz krąży wokół Słońca tak, jak to robiła przez poprzednie 4.5 miliarda lat. Dlaczego tak się stało i dlaczego naukowcy od dawna wiedzieli, że koniec świata nie nastąpi w dniu 21 grudnia 2012 dowiedzą się słuchacze podczas prelekcji i towarzyszącej jej dyskusji. Wykład „rozprawi się”
z wieloma z wyżej wspomnianych teorii, a zarazem pokaże z jakimi realnymi zagrożeniami możemy mieć do czynienia w przyszłości. Dziś można o tym porozmawiać na spokojnie, bez wyznaczonej daty końca świata, jak tego topora wiszącego nam nad głową... Na spokojnie, hmmm... przynajmniej dopóki dziennikarz „X” nie wygrzebie, że starożytne plemię „Y” z wyspy „Z” przewidziało koniec świata na „<wstaw jakąkolwiek datę z przyszłości>”. Źródło informacji: wzielonej.pl
Zdaj matmę na maksa! Wydział Matematyki, Informatyki i Ekonometrii postanowił pomóc tegorocznym maturzystom. Przygotowano bezpłatny kurs wspomagający przygotowania do egzaminu dojrzałości z matematyki. Terminarz spotkań: 09.02, 16.02, 23.02, 02.03, 09.03, 16.03, 23.03, 06.04, 13.04, 20.04. Zapisy na semestr letni prowadzone są od 7 stycznia do 7 lutego 2013 roku. Można uczestniczyć w zajęciach na poziomie podstawowym i rozszerzonym. Potwierdzenia zapisu na kurs dokonywane są droga mailową (a.szelecka@wmie.uz.zgora.pl). Zajęcia na kursie prowadzą dr Barbara Mędryk i dr Alina Szelecka. Szczegółowe informacje oraz listę zadań znajdziecie na stronie: www.wmie.uz.zgora.pl
STYCZEŃ 2013
Uniwersytet Zielonogórski
3
Jak uniknąć służby wojskowej? Zastanawialiście się kiedyś, jak zostaje się rektorem uczelni? Jakie koleje losu sprawiają, że decydujemy się podjąć długiej i żmudnej kariery naukowej? Zapraszamy do lektury rozmowy z Jego Magnificencją Rektorem Uniwersytetu Zielonogórskiego Profesorem Tadeuszem Kuczyńskim. Zawsze mnie to zastanawiało. W którym momencie swojego życia podejmuje się taką decyzję, żeby poświęcić się karierze naukowej? W przypadku Pana Rektora to był świadomy wybór czy przypadek? To był przypadek. Szczerze mówiąc, zdecydowałem się w ten sposób uniknąć powołania do wojska. Wybrałem studia doktoranckie, które mnie uchroniły od tego i tak to się zaczęło. To jak to się stało, że trwa to do dziś? Okazało się, że wybór był dobry. Wtedy jeszcze, w wieku 21-22 lat, człowiek ma pstro w głowie, ale pamiętam, że moje stopnie mocno się poprawiły. Zwłaszcza na IV i V roku. Miałem silną motywację (śmiech przyp. red.), bardzo chciałem czegoś uniknąć. A funkcja rektora to już jest szczyt marzeń w karierze naukowej? Trudno powiedzieć, bo różne są drogi kariery. Są drogi kariery naukowej i w tym momencie drogi kariery organizacyjnej. Funkcja rektora jest niesamowitym wyzwaniem. Jako naukowiec zajmuję się przede wszystkim swoimi badaniami i małym zespołem ludzi. Natomiast w tym momencie jestem odpowiedzialny za największą firmę w województwie, bez której nie wyobrażam sobie funkcjonowania regionu. To jest po prostu ogromna odpowiedzialność. To w momencie ogłoszenia wyników odczuwał Pan bardziej stres
czy ekscytację? Zdecydowanie ekscytacja. Stresu nie czułem w ogóle. Już od momentu kiedy zdecydowałem się kandydować, to właściwie już stresu nie czułem. A w momencie ogłoszenia wyników i później, kiedy 1 września przejąłem funkcję po panu profesorze Osękowskim, to była frajda. Frajda połączona z dużą ilością pracy, bo rzeczywiście trzeba było to wszystko ogarnąć. Pierwsze takie olśnienie, które przyszło do mnie po 3-4 tygodniach wertowania dokumentów i odkrywania nowych rzeczy, z którymi wcześniej nie miałem jednak do czynienia, nawet jako prorektor. W trakcie inauguracji roku akademickiego zachęcał Pan Rektor do ciekawości, a nawet do kwestionowania wykładowców. To dosyć odważna propozycja. Ja myślę, że wykładowcy, tak jak większość ludzi, idą na ogół po linii najmniejszego oporu, czyli wykładają to, co mają najlepiej opanowane, przeważnie nie znoszą sprzeciwu, chcą żeby to, co mówią, było akceptowane. Ale przecież ten brak akceptacji właśnie dla jakichś prawd czy pewników tworzy nowe pomysły. Jeżeli ktoś chce mieć innowacyjny pomysł, który do czegoś prowadzi, to musi coś innego zakwestionować. A ta ciekawość sprawi, że student będzie uczył się bardziej efektywnie? Ależ tak. Nie jestem tutaj specjalistą, ale wydaje mi się, że człowiek najbardziej wydajnie i skutecznie uczy się wtedy, kie-
Wydaje mi się, że człowiek najbardziej wydajnie i skutecznie uczy się wtedy, kiedy bawi go i interesuje to, czego się uczy. Najgorsze są sytuacje, kiedy informacje są przyswajane na siłę. Wniosek jest prosty: najlepiej byłoby pozwolić uczyć się wszystkim tego, co ich interesuje. dy bawi nas i interesuje to, czego się uczymy. Najgorsze są sytuacje, kiedy informacje są przyswajane na siłę. Wniosek jest prosty: najlepiej byłoby pozwolić uczyć się wszystkim tego, co ich interesuje. Oczywiście bardzo trudno coś takiego osiągnąć, bo jakiś porządek musi być, ale wy-
daje mi się, że celem uczelni powinno być takie dobieranie metod nauczania, żeby one jak najściślej pasowały do możliwości percepcyjnych człowieka. Rozmawiał Paweł Hekman
4
Kultura studencka Uniwersytet Zielonogórski
STYCZEŃ 2013
Jan Ratajczak i Łukasz Radkiewicz, studenci UZ, relacjonują na żywo rozgrywki sportowe dla Akademickiego Radia Index. Tutaj: mecz Polska - Urugwaj.
Kierunki studiów na UZ Właściwie na temat każdego kierunku studiów funkcjonuje wiele stereotypów. O niektórych znajdziemy nawet sporo żartów w Internecie. W poprzednich numerach obnażyliśmy stereotypy dotyczące animacji kultury (specjalność na kierunku pedagogika), informatyki, informacji naukowej i bibliotekoznawstwa. Tym razem zajmiemy się wychowaniem fizycznym - jest trochę mitów do obalenia... A więc "na co komu w życiu fikołki"? Pytamy Jana Ratajczaka, studenta wychowania fizycznego na UZ. Studiując wychowanie fizyczne rozwija się tylko mięśnie, nie umysł. Mięśnie owszem, ale tylko w pewnym stopniu. Zajęcia na tym kierunku nie przybierają formy tzw. wyczynówki, oczywiście pojawia się bardzo dużo zadań ruchowych, jed-
nak mają one na celu wykształcenie nawyków, modelu, który zostanie później przekazany uczniom. Wykładowcy balansują pomiędzy teorią, merytoryką, a praktyką. Poza tym pojawia się sporo przedmiotów, które wymagają naprawdę sporej tężyzny… umysłowej. Np. anato-
mia, psychologia, antropologia czy nawet biochemia. Studenci wychowania fizycznego są traktowani w społeczeństwie z przymrużeniem oka. Jasna sprawa. Mało kto traktuje nas poważnie: społeczeń-
stwo przyjęło, że ci z w-fu wyłącznie imprezują, bo studia są bardzo łatwe, dlatego mają więcej czasu na życie towarzyskie… No i wiadomo, każdy z łatwością rzuca hasło: Na co komu w życiu fikołki potrzebne?! Szczególnie uczuleni na „panów od fikołka” są studenci politechnik, zwy-
Uniwersytet Zielonogórski
STYCZEŃ 2013
5
WYCHOWANIE FIZYCZNE
Wydział Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu UZ
Czy to prawda, że... ► Studiując wychowanie fizyczne rozwija się tylko mięśnie, nie umysł. ► Studenci wychowania fizycznego są traktowani w społeczeństwie z przymrużeniem oka.
► Studia są bardzo łatwe: wystarczy być w miarę sprawnym fizycznie, żeby gładko przez nie przejść. ► Dzięki studiom łatwiej zostać wielkim sportowcem. ►To kierunek dla facetów! czajowo nazywani cyrklami, tym to dopiero wadzi taki student w-fu, nie wiedzieć czemu… Może ktoś w podstawówce miał problemy z rzutem do kosza czy może kopnięciem piłki?
dobre wykształcenie (śmiech). Tak na poważnie nauka i osiągnięcia sportowe idą w parze. Jedno pomaga drugiemu.
Studia są bardzo łatwe: wystarczy być w miarę sprawnym fizycznie, żeby gładko przez nie przejść.
Dzięki studiom łatwiej zostać wielkim sportowcem.
Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że kuchnia jest miejscem wyłącznie dla kobiet, a przecież tak nie jest. Fakt, w porównaniu do liczby mężczyzn studiujących ten kierunek kobiet jest stosunkowo bardzo mało, ale nie oznacza to, że nie ma ich w ogóle. Zajęcia są znacznie ciekawsze, kiedy ma się kilka niewiast w swojej grupie, czasem bywa bardzo zabawnie, ale też i całkiem poważnie. Szczególnie wtedy, gdy osiągają lepsze wyniki od facetów. Zapamiętajcie raz na zawsze! Płeć piękniejsza studiuje wychowanie fizyczne i to z bardzo dobrym skutkiem.
Ja myślałem, że to wielkiemu sportowcowi łatwiej zdobyć
Jan Ratajczak janratajczak@index.zgora.pl
Patrz punkt pierwszy. Sprawność fizyczna jest niezbędna i to bez dwóch zdań, ale naprawdę trzeba posiadać ogromną wiedzę z wielu dziedzin nauki. Czasem też wydaje mi się, że bardzo pomocna jest taka wrodzona smykałka. Mówi się: jesteś urodzonym prawnikiem, lekarzem, artystą - w tym przypadku jest identycznie.
To kierunek dla facetów!
JAN RATAJCZAK Ma 22 lata, jest studentem Uniwersytetu Zielonogórskiego na kierunku wychowanie fizyczne. Urodzony w Kościanie, pasjonuje się sportem, szczególnie piłką ręczną, którą trenuje od 10 lat. Lubi gotować, jego specialite jest spaghetti bolognese!
Jan Ratajczak łączy się z Hiszpanii!
Jan Ratajczak relacjonuje z Hiszpanii dla Akademickiego Radia Index Mistrzostwa Świata w piłce ręcznej mężczyzn. Najlepsi szczypiorniści z całego globu walczą w Hiszpanii, oczywiście w tym elitarnym gronie nie brakuje Reprezentacji Polski. Ci, którzy chcą wiedzieć, jak podczas Mundialu spisują się biało-czerwoni, powinni wyregulować swoje odbiorniki na częstotliwość 96 fm (lub słuchać nas na www.index.zgora.pl). Będziemy towarzyszyć Polakom podczas każdego rozgrywanego meczu. Szczegóły: www.sport.wzielonej.pl
6
Uniwersytet Zielonogórski
STYCZEŃ 2013
Uniwersytet jest jak rzeźba pięknej kobiety Inwestycje Uniwersytetu Zielonogórskiego w roku 2012, plany na przyszłość, wrażenia ze zwiedzania nowej Biblioteki Uniwersyteckiej oraz źródła finansowania inwestycji - o tym wszystkim rozmawiamy z Franciszkiem Orlikiem, Kanclerzem UZ. W grudniu miało miejsce pierwsze oficjalne zwiedzanie Biblioteki Uniwersyteckiej. Można pokusić się o stwierdzenie, że jesteśmy naocznymi świadkami powstawania nowej wizytówki Uniwersytetu Zielonogórskiego, a być może także całego regionu. Uważam, że Uniwersytet Zielonogórski w swoim kształcie przybiera coraz ładniejszą postać. Wszyscy jesteśmy autorami tej rzeźby, którą cały czas kształtujemy. Mógłbym porównać wizerunek Uniwersytetu Zielonogórskiego do rzeźby pięknej kobiety. Oczywiście, potrzebna jest jeszcze kosmetyka. Kiedy sięgam pamięcią do lat 70. i czasów WSI, przypomina mi się makieta znajdującą się wówczas w dzisiejszym budynku A-0. Makieta przedstawiała przyszły obszar uczelni sięgający aż do ul. Wyspiańskiego. Sądziliśmy wraz z moimi kolegami, że to wręcz utopia. A dziś Uniwersytet jest coraz piękniejszą uczelnią, która w Polsce kładzie bardzo mocny akcent. Biblioteka zaś nadaje urody całemu Uniwersytetowi Zielonogórskiemu, jest w niej zawarta mądrość niezbędna do naszych działań. Jak można ocenić rok 2012 w kontekście pozostałych inwestycji zrealizowanych przez Uniwersytet Zielonogórski? Należy ocenić ten rok bardzo wysoko. Udało się nam zrealizować niemal wszystkie założenia. Prace odbywają się zgodnie z ustalonym harmonogramem. Wystarczy, że wspomnę
Uważam, że Uniwersytet Zielonogórski w swoim kształcie przybiera coraz ładniejszą postać. Wszyscy jesteśmy autorami tej rzeźby, którą cały czas kształtujemy. Mógłbym porównać wizerunek Uniwersytetu Zielonogórskiego do rzeźby pięknej kobiety. Oczywiście, potrzebna jest jeszcze kosmetyka. Park Naukowo-Technologiczny, który rewelacyjnie nabiera kształtu. Pozostały jeszcze inwestycje, które zrealizujemy już w roku 2013. Mam na myśli m. in. tzw. WEiT 2. Jest to hala zajmowana obecnie przez Wydział Elektrotechniki, Informatyki i Telekomunikacji. Należy ją jak najszybciej rozebrać i wybudować nową. Warto również zaznaczyć, że otrzymaliśmy dużo środków finansowych, m.in. w ramach Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego. Dzięki temu nie musieliśmy angażować środków uczelnianych. Staramy się pozyskiwać z zewnątrz jak najwięcej funduszy. Do tej pory wszystko zmierza w dobrym kierunku. Podsumowując, jeśli miałbym ocenić działania inwestycyjne uczelni w
Mgr inż. Franciszek Orlik - kanclerz UZ w studiu Akademickiego Radia Index skali szkolnej, to wystawiłbym 6. Czego można życzyć Uniwersytetowi Zielonogórskiemu w roku 2013? Przede wszystkim życzyłbym szczęścia. Nikomu, ani instytucji, ani osobom prywatnym szczęścia nigdy nie jest za dużo. Prywatnie życzyłbym zdrowia, uczelni zaś mocnej kondycji w każdym względzie: w zakresie finansów, kierunków kształce-
nia, ilości studentów. Życzyłbym również radości, ponieważ gdzie tę radość lepiej zauważyć, jak nie wśród młodych ludzi? Większość osób obecnych na uczelni to przecież studenci, jest ich obecnie blisko 17 tysięcy. Jednym słowem, wszystkiego dobrego. Dziękuję za rozmowę. Damian Łobacz
STYCZEŃ 2013
REKLAMA
Zielona Góra
7
8
STYCZEŃ 2013
Uniwersytet Zielonogórski
Prison break na UZ
PRISON – Penitencjarne Koło Naukowe Studentów rozpoczęło swoją działalność w styczniu 2010 roku na Wydziale Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu na Uniwersytecie Zielonogórskim, na mocy decyzji Rektora Uniwersytetu Zielonogórskiego Jego Magnificencji prof. Czesława Osękowskiego. Jest kołem młodym, ale za to najliczniejszym. Zdecydowana większość naszych kołowiczów studiuje resocjalizację z poradnictwem specjalistycznym, jednakże zapraszamy też osoby studiujące na innych kierunkach. Zajmujemy się przede wszystkim szeroko pojętą działalnością penitencjarną, jednocześnie włączamy się również w akcje organizowane pod patronatem Uniwersytetu Zielonogórskiego, a w tym m.in.: Bachanalia. Cyklicznie jeździmy do Zakładu Karnego w Krzywańcu, AŚ Zielona Góra oraz AŚ Nowa Sól, gdzie organizujemy oraz przeprowadzamy zajęcia dla osadzonych. Zapoznajemy się też ze specyfiką pracy w innych jednostkach np. w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii. Organizujemy również konferencje naukowe, debaty, a w tym wystawę twórczości więziennej. ■ Od Krzywańca się zaczęło Pomysł stworzenia Koła Naukowego wypłynął od studentów resocjalizacji, którzy regularnie jeździli do ZK Krzywaniec, aby przeprowadzać zajęcia dla osadzonych. W celu lepszej organizacji wyjazdów, realizacji nowych zamierzeń oraz zebrania grupy osób chcącej działać powstało koło. Naszą nazwę koła- „PRISON” wzięliśmy od terminu: prizonizacja, tj.: uwięziennienie, stan bardzo dobrego przystosowania się do warunków panujących w Zakładzie Karnym, połączony z lękiem przed życiem na wolności. Nasze logo zostało wybra-
Członkowie koła "PRISON" cyklicznie jeżdżą do Zakładu Karnego w Krzywańcu, Aresztu Śledczego w Zielonej Górze oraz Aresztu Śledczego w Nowej Soli, gdzie organizują oraz przeprowadzają zajęcia dla osadzonych. ne podczas konkursu w zakładzie karnym Krzywaniec wśród osadzonych uzdolnionych plastycznie. Przedstawia ono gołębia wylatującego na wolność zza krat. Naszym opiekunem naukowym koła jest dr Barbara Toroń i to jej zawdzięczamy przede wszystkim sprawne funkcjonowanie naszych zajęć dla osadzonych. Aktualnym zarządem Koła (od października 2011 r.) jest między innymi przewodnicząca - Monika Kaczmarczyk -
studentka III roku resocjalizacji z poradnictwem specjalistycznym oraz zastępca przewodniczącego - Sławomir Kasprzak student III roku resocjalizacji z poradnictwem specjalistycznym. ■ Co zobaczyliśmy w Zakładzie Karnym w Rawiczu? Aby przybliżyć wszystkim studentom naszą działalność, chciałabym wam przedstawić nasz ostatni wyjazd, w listopadzie 2012 r., gdzie studenci nale-
żący do Koła „PRISON” mieli okazję hospitować Zakład Karny w Rawiczu Zakład ten jest jednostką typu zamkniętego przeznaczoną dla skazanych dorosłych odbywających karę pozbawienia wolności po raz pierwszy. Posiada wydzielony oddział aresztu śledczego, a także oddział terapeutyczny przeznaczony dla skazanych z podgrupą P-1/t i M-1/t z nie-psychotycznymi zaburzeniami psychicznymi lub upośledzonych umysłowo, w tym objętych programem terapii dla sprawców
STYCZEŃ 2013 przestępstw popełnionych w związku z zaburzeniem preferencji seksualnych oraz dla skazanych uzależnionych od środków odurzających lub psychotropowych. Oddział Terapeutyczny jest jednym z najstarszych i największych tego rodzaju oddziałów w Polsce. Przeznaczony jest dla 202 osadzonych zakwalifikowanych do odbywania kary w systemie terapeutycznym. Pojemność jednostki obecnie wynosi 841 osadzonych. Dzięki uprzejmości Dyrektora Zakładu Karnego, ppłk mgr Bogdana Wojtala, studenci zapoznali się ze specyfiką pracy na oddziale terapeutycznym. Kołowicze z uwagą słuchali pani psycholog, ppor. mgr Alicji Kapala, która dzieliła się swoimi spostrzeżeniami odnośnie pracy ze skazanymi z zaburzeniami preferencji seksualnej. Chętnie również odpowiadała na liczne pytania, które zadawali studenci odnośnie resocjalizacji tychże osadzonych. Zostaliśmy również oprowadzeni po jednostce penitencjarnej. Najbardziej spodobały się studentom prace wykonane przez osadzonych, niektóre z nich mogliśmy nawet zabrać ze sobą. Podczas rozmów z dyrektorem pojawiły się nowe pomysły i perspektywy dalszej współpracy. ■ Dołącz do nas! Chcielibyśmy serdecznie zaprosić wszystkich zainteresowanych studentów do udziału w naszym kole penitencjarnym „PRISON”. Przyjdź na nasze spotkania, zobacz, jak działamy, a jeżeli się spodoba - rozwijaj z nami swoje zainteresowania! Nasza strona internetowa: www.prisonuz.cba.pl Anna Kwiatkowska Agnieszka Mackiewicz
Uniwersytet Zielonogórski
9
Anna Kwiatkowska i Agnieszka Mackiewicz studiują resocjalizację z poradnictwem specjalistycznym na UZ, interesują się systemem penitencjarnym i zakładami penitencjarnymi. Należą do Koła Naukowego "PRISON", do którego możesz dołączyć i Ty! WWW.PRISONUZ.CBA.PL Fot. Agnieszka Mackiewicz
10
Uniwersytet Zielonogórski
STYCZEŃ 2013
Z Indexem w podróży
Ekipa studenckich zapaleńców przygotowuje się do kolejnej wyprawy! "Nie bójcie się spełniać marzeń!" - z takim właśnie mottem na ustach planują postawić swoje stopy oraz koła niestrudzonego Ogórka na czarnym lądzie.
Jesteśmy jedną nogą jeszcze w Grecji, a drugą już kierujemy w stronę Maroka. W ramach promocji naszej wyprawy odwiedzamy zielonogórskie szkoły, gdzie prezentujemy swoje dotychczasowe dokonania. Spotykamy się z mnogością pozytywnych komentarzy, co nas jeszcze bardziej napędza. Zazwyczaj uczniowie są pod ogromnym wrażeniem. Mówią, że jesteśmy szaleni, a jednocześnie chcieliby się z nami zabrać w trasę. ■ Do Maroka ze smaczkiem Bardzo miło się wspomina wojaże po Europie południowej, jednak podróżnicza krew nakazuje nam jechać dalej. Na 2013 roku obraliśmy sobie kierunek Maroko. Aby dodać smaczku wyprawie, chcemy odwiedzić „po drodze” Wyspy Brytyjskie. N naszej trasie pojawią się: Niemcy, Holandia, Belgia, Luxemburg, Francja, Wielka Brytania, Irlandia, Hiszpania, Portugalia, MAROKO, Andora, Monako, Włochy, Szwajcaria i Lichtensztejn. Punktem docelowym jest miejscowość zwana Wrota Sachary. Tym ra-
zem sędziwy Volkswagen będzie musiał pokonać około 13 tysięcy km. Chwile wytchnienia czekają nas na przeprawach promowych, których w naszym planie pojawiło się aż 8. Zwiększa się dystans podróży, stąd też zwiększa się jej długość. Przewidywany czas wyjazdu oscyluje w okolicach 2 miesięcy.
cioosobowym kamperze? Osoby te będą się zmieniały w trakcie podróży. Na całe 2 miesiące wyjadą: Mariusz Malinowski, Maciek Pelczyński i Wojciech Góralski. Przez pierwsze 2 tygodnie będą nam towarzyszyć Paulina Szwabowicz oraz Paweł Mytlewski. W Paryżu następuje mała zamiana. Za wspomnianą dwójkę wskakują Joanna Malinowska
Tym razem sędziwy Volkswagen będzie musiał pokonać około 13 000 km. Chwile wytchnienia czekają nas na przeprawach promowych, których w naszym planie pojawiło się aż 8. ■ Jest nas więcej W tym roku zwiększyła się również załoga indexowych podróżników. Pierwsza trójka pozostaje niezmienna: Mariusz Malinowski, Maciek Pelczyński i Joanna Malinowska. Dalej zaczynają się roszady. W składzie pojawi się: Marta Żołądź, Paweł Mytlewski, Paulina Szwabowicz, Andrzej Janecki oraz Wojciech Góralski. Jak usadowić 8 osób w pię-
i Marta Żołądź. Andrzej Janecki zostaje naszym koordynatorem w Polsce, czyli będzie na bieżąco monitorował sytuację i pomagał rozwiązywać problemy. ■ Będzie o nas głośno Do wyprawy jeszcze pół roku, cały czas poszukujemy sponsorów, nieustannie prowadzimy gorące rozmowy z przedstawicielami lubuskich firm, samorządów
i Uniwersytetu Zielonogórskiego, którego wsparcie mamy już zapewnione. Nawiązaliśmy również współpracę z podrózniczym portalem www.odyssei.com. Relacji nie zabraknie także w lokalnych mediach, na łamach Uzetki, na stronie internetowej www.zindexemwpodrozy.blogspot.com oraz na naszym facebookowym fanpagu. Ponadto każdy z Was może wesprzeć nasz projekt, a jednocześnie sprawić sobie niesamowitą pamiątkę z każdego państwa do jakiego dotrzemy. To wszystko za sprawą pocztówek, które nabędziecie na naszej stronie. Wybrane kartki prześlemy Wam bezpośrednio z państw czy też miast, które sobie wymarzycie. Cena jednej widokówki wynosi 10 zł - dla Was to niesamowita pamiątka, a dla nas przejechane 7 km trasy. Na ten trudny czas sesji życzymy studentom pomyślności, a uczniom szkół przyjemnych ferii. I pamiętajcie: nie bójcie się spełniać marzeń! Wojciech Góralski
zindexemwpodrozy.blogspot.com
Z Indexem Kulturaw-podróży wywiad
STYCZEŃ 2013
Mariusz
13
Wojtek
Marta
Maciek
Asia Paulina
Paweł
Andrzej
12
Z Indexem w podróży
Kciuk do góry! cz. III
STYCZEŃ 2013
Byłem już z Wami w podróży autostopowej do Trójmiasta. Ostatnio spełniliśmy sen jadąc do Iłowej. W tym numerze chciałbym zmienić środek lokomocji. Zabiorę Was w podróż na północ naszego kraju jednośladem. I nie mam na myśli motocykla, skutera, ani żadnego pojazdu mechanicznego. się w dętki oraz zestawy naprawcze. Tradycyjnie, jak przed każdą trasą, regulacji zostały poddane przerzutki, a wszelkie zębatki i łańcuch odpowiednio nasmarowaliśmy. Do tej wyprawy wymieniliśmy również opony na węższe, aby opór toczenia był mniejszy. Wieczorem maszyny były gotowe do drogi. A my? No cóż, trzeba było zrobić szybkie zakupy, zjeść pożywną kolację i wypadałoby iść spać. Niestety, plany pokrzyżowała nam gitara stojąca samotnie w rogu. No przecież nie mogliśmy pozostawić jej tak samotnie. W końcu jednak musieliśmy również gitarze życzyć dobrej nocy i zakończyliśmy nocne jam session. Pochłonął nas sen.
Początkowo jeździliśmy na niedalekie przejażdżki. Ale w 2010 r. zaatakowaliśmy magiczną granicę 200 km. Udało się. „Tour de powiat zielonogórski” kończy się z wynikiem 224 km w ciągu jednego dnia. ■ Wakacyjne wojaże Wszystko zaczęło się w gimnazjum, gdy poznałem zapalonego rowerzystę, Adriana Kostańskiego (na zdjęciu obok). Wyśmienicie się składało, ponieważ ja również uwielbiałem wtedy jeździć rowerem. Zawsze brakowało mi jednak towarzysza podróży. Początkowo wybieraliśmy się na stosunkowo niedalekie przejażdżki. Traktowaliśmy te wypady zupełnie rekreacyjnie, stąd ich przebieg wynosił mniej więcej po 30-40 km. Z czasem zaczęliśmy stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej. W ten sposób podczas wakacyjnych wypadów udało nam się ugryźć setkę. Rok później padł kolejny rekord: 150 km przejechanych podczas jednego dnia. Niby nic wielkiego, jednak satysfakcja była niesamowita. Przychodzi rok 2010, wa-
■ No to jazda!
kacje, a w planach kolejna szarża. Atakujemy magiczną granicę 200 km. Udało się. „Tour de powiat zielonogórski” kończy się z wynikiem 224 km w ciągu jednego dnia. ■ To może nad morze? Oczywiście w kalendarzu kolejne wakacje - 2011. Plecaki opróżnione z książek i gotowe na kolejne wyprawy. Snujemy nieśmiałe plany zahaczenia granicy polsko-niemieckiej. Ostatecznie jednak wybieramy kierunek na Szczecinek. Mieliśmy tam zorganizowany nocleg, a dodatko-
wo w perspektywie dojazd do Kołobrzegu. Z tym drugim niestety się nie udało, lecz nie uprzedzajmy faktów... ■ Pakowanie, park maszyn i gitara 25 lipca 2011 roku. Spotkaliśmy się z Adrianem na przygotowaniach do naszego tripu. Trzeba było przystosować maszyny do realizowania kolejnych marzeń ich właścicieli. A wbrew pozorom to wcale nie taka błaha sprawa. Przezorny zawsze ubezpieczony, stąd też odwiedziliśmy sklep rowerowy i wyposażyliśmy
Pobudka w okolicach 4.30 rano nie jest niczym przyjemnym. Chyba że kolejny rekord życiowy rzuca Ci wyzwanie. Jakoś po 5:30 byliśmy zwarci, gotowi i ciut niewyspani. Obładowani po brzegi (czego później strasznie żałowaliśmy - brak doświadczenia przełożył się na bardzo ciężkie plecaki, które nie ułatwiały podróży) ruszyliśmy. Spokojnym tempem opuściliśmy spowity lekką ciemnością Sulechów. Na trasie witały nas kolejno: Babimost, Zbąszynek, Trzciel, Międzychód, Drezdenko, Dobiegniew, Mirosławiec, Czaplinek i Szczecinek. Ale nie myślcie sobie, że to wszystko było takie piękne, łatwe i przyjemne.
Z Indexem Kulturaw-podróży wywiad
STYCZEŃ 2013 ■ Międzychód Po drodze oczywiście jest czas na rozmowy, podziwianie wschodzącego słońca i na odpoczynki. Początkowo może nie tak częste. Pierwszy, większy postój zafundowaliśmy sobie około godziny 10 w Międzychodzie. Na licznikach około 90 km, więc szału nie ma. Zmęczenie powolutku mówi, że jeszcze do nas wróci. Tak jak to zmęczenie do nas wróciło, tak chyba nie wraca żaden obrońca prezentacji Polski, czyli szybko. Każdy kolejny kilometr stawał się trudniejszy. Mniej więcej około 150 km zaczęło się robić naprawdę ciężko. Co to oznacza?
szczęście ostatecznie ujrzeliśmy piękną, niezwykłą, niepowtarzalną, nieosiągalną wręcz tabliczkę „Szczecinek”. Radość była niewysłowiona. Na liczni-
na jakiej części ciała spoczywał największy ciężar całej podróży... Mógłbym wymieniać części ciała, które najbardziej bola-
13
jak wtedy cierpiałem, to jest to dla mnie niesamowity wyczyn. Co z tego, że zawodowi kolarze taki dystans pokonują w 6-7 godzin z dnia na dzień? Oni to robią zawodowo. A my? Dwaj nieokrzesani „gówniarze” spełniający swoje marzenia. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się pobić ten rekord. Wiem, że tamten wyjazd pozostanie niezapomniany. Wszystkim pozytwnie zakręconym cyklistom życzę samych pamiętnych wypadów. Tekst i zdjęcia: Wojtek Góralski
■ Stary, umieram... Podczas tej „małej” eskapady towarzyszyły nam przeróżne warunki atmosferyczne. Nie zabrakło wiatru wiejącego w twarz, tzw. „ w morde wind”, jaki i deszczu. Tak jak wspominałem wcześniej, witały nas kolejne, mniejsze i większe miasteczka. Owszem, przy czym każde kolejne witało nas jakby o wiele wolniej. Po drodze coraz częściej odwiedzaliśmy sklepy, uzupełnialiśmy płyny i apteczkę. Apteczkę? Tak, ponieważ wszelkie żele na zmęczone mięśnie przestawały działać. Moje kości strzelały jedna za drugą. Kolana skrzypiały jak nienaoliwiony łańcuch. A do celu hen, hen i jeszcze dalej. Mieszkańcy stukali się w czoło, kiedy mówiliśmy skąd jedziemy i jaki dystans mamy jeszcze przed sobą. Z każdym kolejnym postojem czułem jakbym umierał i nie miał siły wstać. Jednak za każdym razem wstawaliśmy i pedałowaliśmy dalej i dalej, i dalej. ■ Zaraz będzie ciemno Mimo że było lato, nie ustrzegliśmy się pory zwanej późnym wieczorem czy też nocą. Na
Moje kości strzelały jedna za drugą. Kolana skrzypiały jak nienaoliwiony łańcuch. A do celu hen, hen i jeszcze dalej. Mieszkańcy stukali się w czoło, kiedy mówiliśmy skąd jedziemy i jaki dystans mamy jeszcze przed sobą. kach 303 km!!! A na zegarach dochodziła 22:30. Z tego, co pamiętam, jechaliśmy jakieś 15 godzin. Aczkolwiek pod koniec ja już się czołgałem, tylko nadal na rowerze. Pozostało się tylko wdrapać na IV piętro! CO??? Na które? No niestety, wspinaliśmy się chyba na najwyższy szczyt świata (przynajmniej wtedy takim się on wydawał). Nogi nie zginające się w kolanach, nadgarstki, plecy - wszystko pogrążone w niewysłowionym bólu. Do tego należy pamiętać
ły, ale musiałbym wymienić wszystkie naraz. Pierwotnie plan zakładał również powrót na grzbietach naszych dzielnych rumaków. Jednak o ile te rumaki dałyby radę, to my byliśmy wyczerpani. Do tego doszła zupełnie niesprzyjająca pogoda i ostatecznie z pomocą przybyła nam niezastąpiona kolej państwowa PKP. ■ Czy było warto? Tak! Dziś wiem, że bez względu na to,
WOJCIECH GÓRALSKI Student Uniwersytetu Zielonogórskiego na I roku animacji kultury. Większość wolnego czasu poświęca na „rozgryzanie” własnej osobowości i bujanie w obłokach. Uwielbia wypady rowerowe i wszelkiego rodzaju podróże. Zakochany po uszy w Akademickim Radiu Index.
14
STYCZEŃ 2013
Kultura studencka
Literacka prywatka
„W norze pod pagórkiem mieszkał pewien hobbit”. Właśnie takim zdaniem rozpoczyna się powieść, która zrewolucjonizowała literaturę fantastyczną i sprawiła, że możemy cieszyć się dziś wiedźminami, młodocianymi czarodziejami z blizną na czole, Warrhammerami i wieloma innymi skarbami popkultury. ● R. R. Tolkien "Hobbit, czyli tam i z powrotem" To właśnie „Hobbit, czyli tam i z powrotem” ugruntował fantasy, która od pewnego czasu przezywa prawdziwy renesans popularności. To wreszcie w tej książce niejaki Bilbo Baggins staje się właścicielem pewnej złotej błyskotki, która zawładnie wyobraźnią milionów czytelników na całym świecie, a pewnemu reżyserowi przyniesie siedemnaście oscarowych statuetek oraz zyski na poziomie znacznie przekraczającym pojmowanie zwykłego śmiertelnika. Zabawny wydaje się fakt, że nie byłoby tych wszystkich spektakularnych danych, gdyby nie… toaleta. Wyobraźcie sobie bowiem, że J.R.R. Tolkien
stworzył opowieść o hobbicie jako bajkę dla swoich dzieci, rozpaczających po stracie ulubionych maskotek, których żywot został brutalnie zakończo-
ny w odmętach muszli klozetowej. Od zawsze było wiadomo, że toalety to doskonałe miejsca do snucia planów podboju świata oraz tworzenia wielkiej literatury. Kiedy już zasiądziecie w niewygodnym kinowym fotelu podgryzając popcorn i ciesząc się ekranizacją „Hobbita”, kiedy już przy nazwisku Petera Jacksona dopisane zostaną kolejne złote statuetki oraz milionowe zyski, nie zapominajcie jak się to wszystko zaczęło. „W norze pod pagórkiem mieszkał pewien hobbit”. Damian Łobacz
DAMIAN ŁOBACZ Na co dzień student filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim, a także dziennikarz Akademickiego Radia Index, w którym m.in. współprowadzi program „VIP Room”. Perkusista i tekściarz krośnieńskiego zespołu Kazetwu. Interesuje się literaturą współczesną, muzyką oraz szeroko rozumianą popkulturą. Autora audycji "Literacka prywatka" w Radiu Index - w czwartki o godz. 12:00.
PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA
Fot. Michał Jóźwiak
W Akademickim Radiu Index rusza nowa audycja pt. „Po drugiej stronie lustra”. Znajdziecie w niej wszystko o motywacji, rozwoju osobistym, czasami z elementami NLP, czasami całkiem serio, a czasami z przymrużeniem oka. Bo po co narzekać, skoro można wziąć życie w swoje ręce? Odkrywamy przed Wami niezgłębione fragmenty waszego ciała i umysłu! W każdy czwartek o godz. 16:00 do słuchania zapraszają Anita Zapolska i Alex Niebrzegowski. Akademickie Radio Index 96 fm WWW.INDEX.ZGORA.PL
STYCZEŃ2012 2013 MARZEC
Miasto Filmów Zielona Góra
15 19
MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm www.facebook.com/miastof
● Hobbit Bądź przeklęty, Peterze Jacksonie! Jackson ponownie zabiera nas do Śródziemia by opowiedzieć nam co było przed „Władcą Pierścieni”. Ale o ile zrobienie trylogii na podstawie trzech opasłych tomów ma sens, o tyle stworzenie kolejnej trylogii bazując na 200-stronicowej książeczce przypomina harakiri. Jak się okazuje ma jednak ten przeklęty Nowozelandczyk łeb na karku i wie dokładnie co robi. Na dzień dobry odwiedzamy Shire i nagle wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. W świecie hobbitów, elfów i krasnoludów czujemy się jak w domu i po prostu świetnie się bawimy. Znów mamy po 10 lat i chcemy ratować cały świat od zła. I nie przeszkadzają te same patenty z frunącą kamerą. Nie przeszkadzają podobnie wyglądające sceny i tak samo brzmiące motywy muzyczne. Jest wartko, dynamicznie i epicko. Efekty robią wrażenie, bohaterów nie da się nie lubić i pomimo trzech godzin mamy ochotę na jeszcze! Nie wiem, jak to robisz Peterze Jacksonie, ale bądź przeklęty i rób to dalej! Paweł Hekman Reż. Pater Jackson. Czas trwania: 2 godz. 49 min
● Operacja Argo Zaskakująco kakuj udany powrót do przeszłości w wykonaniu zapomnianego ostatnio aktora. Duża niespodzianka. Film, o którym napisalibyśmy, że oparty na jednym z durniejszych pomysłów w dziejach, gdyby nie to, że… to zdarzyło się naprawdę. Kiedy w 1979 amerykańska ambasada w Iranie zostaje wzięta szturmem przez rebeliantów, szóstce zbiegów udaje się ukryć w domu ambasadora Kanady. Trzeba ich stamtąd jak najszybciej wywieźć, więc… finguje się produkcję filmu science fiction kręconego irańskich plenerach, by uciekinierów przetransportować jako ekipę filmową. Napięcie, które cały czas wzrasta, a ani na chwilę nie opada, świetny dobór muzyki i aktorstwo na poziomie, szczególnie jeśli chodzi o drugi plan (Cranston! Goodman!) to tylko niektóre z powodów, dla których warto zobaczyć „Operację Argo”. Affleck sprawdza się jako reżyser z wizją, którą potrafi zrealizować niemal nienagannie. Dodatkowe punkty za retro klimat i parę sympatycznych uszczypliwości w kierunku Hollywood. Gdy wydawało się już, że takie kino odeszło do lamusa, Ben zapuszcza grzywkę, brodę i udowadnia, że można. Reż. Ben Affleck. Czas trwania: 2 godz.
Michał Stachura
16
STYCZEŃ 2013
Miasto Filmów
PLAKAT ROKU
1
TOP
AVENGERS
Ten film nie zmieni Waszego życia. Nie sprawi, że będziecie mądrzejsi i nie podsunie Wam rozwiązania problemów (może poza hasłem „Hulk! Smash!”). Obraz Whedona oferuje w zamian rozrywkę podniesioną do potęgi n-tej, czystą zabawę, która trwa bez przerwy i wypełnia każdą ze 142min. „Avengers”. Zachwyca dbałość o każdą z postaci – wyraźnie i sensownie nakreślono nie tylko głównych bohaterów, ale i bogaty drugi plan. Pamiętacie, gdy jako dzieci w dwie godziny po obejrzeniu „Karate Kid” cały czas ćwiczyliście cios żurawia? Ten film powoduje pojawienie się podobnej dawki adrenaliny, zawieszając poprzeczkę tak wysoko, że przeskoczyć ją może tylko… „Avengers 2”, oczywiście. ms
AKTOR 2012
AKTORKA 2012
2
MARCIN DOROCIŃSKI MICHELLE WILLIAMS Ta kamienna twarz sprawiła Nie było takiej Monroe od... w "Róży", że zapomnieliśmy no cóż, od czasów Monroe. o innych aktorach. W 2012 Michelle Williams zaliczyła nie było roli Dorocińskiego, w “Moim tygodniu z Marilyn” która nie byłaby bardzo dobra. tzw. życiówkę. Brawa!
CYTAT ROKU
I'll be back Bruce Willis You've been back enough. I'll be back. Wystarczy twoich powrotów. Ja wrócę. Bruce do Schwarzeneggera. /Niezniszczalni 2/
3
SKYFALL
Ten film to koniec i początek pewnej ery. Z jednej strony twórcy co rusz puszczają do nas oko jednocześnie sprawdzając ile klasycznego Bonda pamiętamy, a z drugiej pokazują w jakim kierunku kariera 007 będzie zmierzała w przyszłości. Perfekcyjnie spleciona intryga wciąga niczym sieć Tarantuli, a jad jakim nas raczy, nie pozwoli o „Skyfall” długo zapomnieć. Nowe nie znaczy gorsze. Wręcz przeciwnie. ph
7 PSYCHOPATÓW
To po prostu nie mogło się nie udać. Konwencja, gra aktorska, scenariusz, przewrotność – to tylko wierzchołek góry lodowej komplementów jakie można prawić tej produkcji. „7 psychopatów” to film, który przepuści Wasz mózg przez wyżymaczkę a Wy jeszcze za to podziękujecie. Kult jakim obrośnie ta produkcja jest tylko kwestią czasu, więc nie czekajcie. ph
Miasto Filmów
STYCZEŃ 2013
2012
4 Nietykalni
Gdyby Amerykanie wzięli na warsztat historię sparaliżowanego milionera i jego opiekuna z nizin społecznych wyszłaby pewnie patetyczna papka z hektolitrami łez. W wykonaniu Francuzów mamy także łzy, ale szczerej radości, że mimo fizycznych ułomności nadal można realizować marzenia i cieszyć się życiem. mc
5 Dom w głębi lasu
Anglosasi takie filmy chrzczą terminem game changer. Po „Domu w głębi lasu” termin slasher powinien odejść do lamusa. Pojawiający się już drugi raz w tym zestawieniu Joss Whedon stworzył, razem z Drew Goddardem, współczesny diament kina grozy. Finał to czysty obłęd, po którym szczęki zbombardują podłogę. Mimo klapy finansowej kładziemy 2 złote, że będzie to pozycja kultowa! ms
6 Hobbit
Jakimś cudem Peter Jackson wymyślił, że można z 200-stronicowej książki zrobić kolejną, monumentalną trylogię. I jak się okazuje można! A przynajmniej pierwszą część. Jest wartko, dynamicznie, epicko i bardzo krasnoludzko. Pomimo tego, że wszystko jego zagrywki poznaliśmy na wylot przy okazji "Władcy Pierścieni", to bawimy się jak zgraja pięciolatków, która czeka na dokładkę. Niebywałe. ph
7 Bogowie ulicy
Kino policyjne, found footage, buddy movie, film drogi, dramat społeczny i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Jeżeli niewiele rozumiecie z tych pojęć, to niech wystarzy Wam fakt, że dawno nie widzieliście tak dobrze skrojonego, niegłupiego i (co najdziwniejsze) realistycznego kina akcji. Nie wolno też zapominać o duecie Gyllenhaal/Pena, którego chemią można obdzielić całe sieci aptek w Los Angeles. ph
8 Artysta
Wszyscy lubimy odrobinę retro, ale "Artysta" mógł okazać się zbyt radykalnym krokiem wstecz. Najczęściej powtarzanym słowem w kontekście tego filmu jest "magia". Całkiem słusznie - wszystko jest tu magiczne: muzyka, autentyczny klimat niemych filmów i - jakby na dokładkę - świetna gra aktorów. Deszcz nagród w pełni zasłużony. ms
9 Niezniszczalni 2
Wybuchy, mordobicie i jeszcze więcej wybuchów. Tak w skrócie można opisać „Niezniszczalnych 2”. Niby nic ciekawego, ale w wykonaniu ikon kina akcji, które na dodatek prześcigają się w autoironii i kpieniu z siebie nawzajem, wyszła rzecz o potężnym pokładzie walorów rozrywkowych. mc
10 Prometeusz
Ridley Scott wraca w kosmos. Tym razem poszukując tam naszych protoplastów. Z początku ta odyseja się dłuży, ale gdy wkraczają „obce” siły wyżynające po kolei członków załogi, robi się ciekawie. Podobieństwa z „Obcym” nieprzypadkowe, ale mimo tego film potrafi trzymać w napięciu do samego końca. mc
BOX OFFICE 1 Avengers $ 1,511.8 mld 2 Mroczny Ryczerz Powstaje $ 1,081.0 mld 3 Skyfall $ 1,023.2 mld 4 Epoka Lodowcowa 4 $ 875.2 mln 5 Hobbit $ 824.8 mln 6 Zmierzch: Przed Świtem II $ 813.8 mln 7 Niesamowity SpiderMan $ 752.2 mln 8 Madagascar 3 $ 742.1 mln 9 Igrzyska Śmierci $ 686.5 mln 10 Faceci w czerni 3 $ 624.0 mln
17
KURIOZUM
Niedobitki po III Rzeszy uciekają na Księżyc, skąd planują ponowną inwazję Ziemi w roku 2018. A to ponoć Majowie mieli zwiastować koniec świata.
FILMOWY FAIL ROKU 2012
"To be", k...! "...or not to be!" Piotr Adamczyk mówi (?) po angielsku (?) w filmie “Bitwa pod Wiedniem”. Trwoga.
ROZCZAROWANIE Ten film to kasowy hit. Samozwańcze, epickie domknięcie sagi, które miało odkryć Batmana dla XXI wieku. Co zawodzi w "Mroczny Rycerz Powstaje" najbardziej? Cytując klasyka: "Dialogi niedobre... bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest, Nic się nie dzieje." Wybaczylibyśmy karykaturalny głos Bane'a, nadmiar patosu, wybaczylibyśmy wszystko, gdyby w tym filmie się działo. A dzieje się zdecydowanie za mało, przez co Mroczny Rycerz zamiast powstawać... opada. ms
18
STYCZEŃ 2013
Miasto Filmów
MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm www.facebook.com/miastof
RANKING
TOP POLSKA
1 Róża
Wojciech Smarzowski to absolutny szef jeśli chodzi o polskie kino. No właśnie – jego kino jest bardzo polskie: zamiast naśladować zachodnie wzorce, grzebie w brudach naszej historii. „Róża” to nie jest kolejny film o potworności wojny. To film o potworności ludzi i o tym, jak szukać miłości tam, gdzie nie ma jej prawa być. Bardzo mocny i bardzo dobry film, jakiego dawno u nas nie było. ms
2 Obława Znowu wojna, znowu partyzanci i znowu łapią zdrajców polskiego narodu. Niby to już było, ale jest inaczej. To wszystko jest bowiem w „Obławie” tłem do misternie uknutej psychologicznej intrygi, którą powoli odkrywamy. A poza tym dowiadujemy się, że w Polsce są jednak zdolni młodzi aktorzy. mc
3 W ciemności Człowiek żyjący w ekstremalnych warunkach próbuje odnaleźć resztki człowieczeństwa i normalności. Trudny film i jeszcze trudniejszy temat. W trakcie oglądania tego filmu będzie Wam duszno, brudno i źle. Maestria Agnieszki Holland polega na tym, że oglądamy całość z zapartym tchem i wypiekami na twarzy. Potwierdzeniem niech będzie nominacja do Oscara. ph
Podsumowanie roku nie byłoby kompletne, gdyby nie Wasze głosy. Na naszym profilu facebookowym - www.facebook. com/miastof - oddaliście w sumie 25 762 głosy na najlepszy film roku 2012! Oto dość zaskakujące i kontrowersyjne wyniki plebiscytu:
1. Projekt X
6.840
2. Jesteś Bogiem
4.022
3. Nietykalni
2.447
4. Ted
1.691
5. Zmierzch: Przed Świtem II
1.561
6. Skyfall
1.169
7. American Pie: Reunion
1.001
8. Avengers
729
9. Mroczny Rycerz powstaje
706
10. Niezniszczalni 2
455
GNIOTY 2012 Już dawno nie było takiej sytuacji żeby w jednym roku do kin trafiły takie koszmary jak "Kac Wawa" i "Bitwa pod Wiedniem". W obu przypadkach czeka nas jawna kastracja zmysłów i dobrego smaku. O ile o "Kac Wawa" jest wytworem chorej fanaberii rodzimych producentów o tyle już "Bitwa" jest pokraką wielonarodową. Ale tylko w naszym kraju film reklamowano jako pełnoprawną kinową produkcję, która w każdym innym zakątku planety została wyemitowana w telewizji. Po raz setny wypomnę też fakt, że na film poszło 2 mln zł z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. A same "dzieła" należy omijać, publicznie niszczyć a wszelkie przejawy afirmacji tępić. Wstyd, hańba i niedowierzanie... ph Miasto Filmów: Michał Cierniak, Paweł Hekman, Michał Stachura
STYCZEŃ2012 2013 MARZEC
Muzyka studenta Zielona Góra
Do usłyszenia w styczniu
19
Muzyczne premiery miesiąca. Do słuchania nie tylko w akademiku. • Michał Cierniak OLLY MURS „Right Place Right Time” ▼
RIVERSIDE „Shrine of New Generation Slaves” ▼
EVERYTHING EVERYTHING „Arc” ▼
Jeszcze trzy lata temu był mało znanym chłopakiem z potencjałem na gwiazdę muzyki pop. Teraz ten status udało mu się osiągnąć i o Ollym Mursie wiedzą pod niemal każdą szerokością geograficzną. A przecież „Right Place right Time” to jego zaledwie druga płyta. To jednak nieistotne, ponieważ wokalista postarał się o spory zapas hitów na tym materiale. Wśród nich jest „Troublemaker”, który przez całą jesień utrzymywał się na szczytach list przebojów.
Zespół Everything Everything nie jest może doskonale znany w naszym kraju, ale poza jego granicami zostali już docenieni. Za ich debiutancki „Man Alive” otrzymali sporo prestiżowych nagród, w tym Q Award za najlepszy debiut. Ich muzyka powinna trafić w gusta fanów takich kapel jak Snow Patrol czy Muse, z którymi koncertowali. Również coś dla siebie mogą na „Arc” znaleźć miłośnicy Coldplay. Album wyprodukował David Kosten, współpracujący niegdyś z Brytyjczykami.
Przez lata działalności Riverside wyrósł nam na produkt eksportowy w dziedzinie rocka progresywnego. Bardzo zasłużenie, bo uznanie w Polsce i poza jej granicami zdobyli ciężką pracą i świetną muzyką. Takową czarują również na swoim nowym albumie, który był pozycją bardzo wyczekiwaną nie tylko przez wiernych fanów zespołu, ale każdemu, komu nie są obce ambitne i poruszające dźwięki. A tych na „Shrine...” z pewnością wam nie zabraknie.
Premiera: 5 stycznia
Premiera: 15 stycznia
Premiera: 18 stycznia
Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze poleca: ● PO-LIN: OKRUCHY PAMIĘCI Reż. Jolanta Dylewska
● Psyche i edukacja. Emocje, wyobraźnia i nieświadomość w uczeniu się i nauczaniu.
Dokument pokazuje codzienne życie Żydów w przedwojennej Polsce, ocalając dla nas kawałek historii, która minęła bezpowrotnie po wrześniu 1939 roku. W opowieści wykorzystano materiały archiwalne – unikalne, amatorskie filmy z lat 30. XX w., do których bardzo interesująco podłożono dźwięk, relacje osób pamiętających tamte czasy, a także fragmenty dzienników z tamtego okresu, fantastycznie czytane przez P. Fronczewskiego.
Jan Strelau to wybitny psycholog, którego kariera naukowa jest związana z rozwojem światowych koncepcji różnic indywidualnych. Książka pt. "Temperament jako regulator zachowania" omawia to psychologiczne zagadnienie z perspektywy półwiecza badań. Zawarty w niej program badawczy stanowi temat tej wyjątkowej monografii, nie tylko w polskiej, ale i światowej literaturze. Pierwsze rozdziały są poświęcone cechom układu nerwowego, stanowiącym podstawę typologii Pawłowa. Kolejne rozdziały to ilustracja rozwoju zainteresowań naukowych i etapów badań nad cechami prowadzonych przez autora wraz z współpracownikami i uczniami. Jest także ukazana droga Strelaua do momentu, w którym zaczyna myśleć o temperamencie w kategoriach funkcjonalnych i o jego roli, jako jednego z regulatorów wpływających na zachowanie człowieka. Przeczytamy tu również o Kwestionariuszu Temperamentu jako narzędziu używanym od lat 90-tych niemal we wszystkich badaniach empirycznych. Choć to ściśle naukowa literatura to może być cenną pozycją pomaga-
jącą poszerzyć horyzonty myślowe w tym obszarze tematycznym dla każdego, kto pragnie zgłębić zagadnienie temperamentu.
20
Kultura studencka Kultura studencka
STYCZEŃ 2013
Doktor z gitarą!
Andriej Kotin jest jedną z barwniejszych postaci w środowisku akademickim naszej uczelni, a także ogólnie w naszym mieście. Kojarzy go na pewno każdy, kto ma styczność z lokalnym światkiem artystycznym. Pozostali niech poznają Andrieja Kotina – wokalistę, gitarzystę, autora tekstów, kompozytora, doktora na Uniwersytecie Zielonogórskim - i bardzo sympatycznego człowieka.
Gdzie szukasz inspiracji do pisania swoich piosenek? Szczerze mówiąc nie szukam ich. One przychodzą tak naprawdę same i na tym polega całą frajda. Gdybym sam szukał tych inspiracji, nie byłoby to takie fascynujące i ciekawe. Tak mogą przyjść skądkolwiek i w jakiejkolwiek sytuacji. To może być artykuł w gazecie, nagły rym, który przychodzi do głowy, rozmowa z jakąś osobą... Zazwyczaj nie mogę wskazać konkretnej inspiracji. Do głowy przychodzą po prostu jakieś słowa, często razem z muzyką, które z pewnego powodu wydają się słuszne w oddziaływaniu na mnie. Znaczenie tych słów spra-
mogą ujrzeć „światło studyjne”. Czy należy to rozumieć jako zapowiedź płyty? Jeżeli chodzi o płyty to od pewnego czasu zajmuję się takim „niszczeniem showbiznesu” (śmiech). Nagrywam je i nie ma żadnej wytwórni, które by je wydały. Ma to swoje plusy i minusy. Minusem jest to, że może to nie brzmieć jak z profesjonalnej wytwórni, która ulepsza dużo rzeczy po nagraniu. Plusem jest natomiast to, że jestem niezależny i mogę robić to, na co mam ochotę i szaleć do woli, jeśli chodzi o te nagrania. Jeśli chodzi o dystrybucję tych płyt, to zajmuję się nią sam sprzedając ją na koncertach albo przez swojego Facebooka czy Myspace. Jak na razie nagrałem dwa albumy – jeden w języku polskim, a drugi z rosyjskimi piosenkami. Teraz nagrywam utwory do trzeciej płyty, która będzie polskojęzyczna.
Fot. Aleksandra Górska
Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką? Miało to miejsce dawno temu, około 10-1 lat wstecz. Było to wtedy, kiedy po raz pierwszy w życiu usłyszałem rosyjski zespół Akwarium, którzy w mojej ojczyźnie są kultowi, a poza nią niestety mało znani. Dzięki nim otworzyła się dla mnie furtka dla światowej muzyki. Łączą bowiem to co najlepsze w muzyce zachodniej z wysokiej jakości rosyjskimi tekstami. Dzięki nim tak naprawdę poznałem Beatlesów, Boba Dylana i wielu innych artystów począwszy od Nicka Cave’a i kończąc na King Crimson. Później, gdy już mieszkałem w Polsce stwierdziłem, że też chcę grać. Chciałem pisać piosenki w języku polskim, które oddawałyby to, co tak bardzo fascynuje mnie w duchu utworów Dylana czy Akwarium.
Nagrywam sam płyty. Ma to swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że jestem niezależny i mogę robić to, na co mam ochotę i szaleć do woli. wia, że coś się dzieje i dookoła nich zaczyna powstawać reszta piosenki. Wychodzi to spontanicznie, bo ciężko mi wyobrazić sobie sytuację, w której siadam i myślę „a teraz napiszę piosenkę na taki czy inny temat”. Nie mówię, że nie było takich przypadków, ale zdarzały się rzadko.
Kiedyś np. słuchałem jakiejś piosenki i pomyślałem, że można by było coś zrobić w jej stylu, ale jednak przewrotnie, inaczej. Przed Twoim ostatnim koncercie w Zielonej Górze ogłaszano, że zagrasz na nim bardzo dużo nowych utworów, które niedługo
Mieszkasz już trochę lat w Zielonej Górze. Czy uważasz, że to dobre miasto dla młodych artystów, dla ich rozwoju? Ogólnie uważam, że tak, ale w dużej mierze zależy to od gatunku muzyki czy rodzaju uprawianej sztuki. Z muzyką akustyczną np. jest trochę trudniej, niż z muzyką rockową czy rock’n’rollową albo popową. Tak jest jednak w niemal każdym mieście. Oczywiście w większych miejscowościach jest więcej klubów nadających się do takich kameralnych koncertów. W Zielonej Górze też jest sporo lokali, ale powstaje pytanie, czy
STYCZEŃ 2013
Kultura studencka
są one równie dobre dla takich akustycznych wykonawców, jak dla grających bardziej rozbudowaną muzykę. Z tym są małe kłopoty i nie narzekałbym, gdyby pojawiło się więcej lokali, gdzie można byłoby grać koncerty kameralne. Aczkolwiek sam nie jestem wyznawcą tylko jednego stylu grania. Miałem kiedyś zespół rockowy i świetnie się wtedy bawiliśmy. Chętnie bym powrócił do tego grania. Druga
Jeżeli ktoś naprawdę ma coś do powiedzenia, a co najważniejsze czerpie radość z tego, co robi i chce to robić, to każde miasto i każda miejscowość będzie dobra dla tego, co po prostu musi wydostać się na zewnątrz.
Pod względem ludzi, z którymi można współpracować chyba też nie jest najgorzej? Sam udzielasz się w kilku projektach, m.in. Zentrum czy Hoboys, który tworzysz z Arkiem Tydą z grupy Bezsensu. Pod tym względem jest fantastycznie. Właściwie to jest kilka zespołów czy ludzi, z którymi współpracuję spontanicznie albo bardziej regularnie i są
Fot. Aleksandra Górska
sprawa jest taka, że wszystkie ograniczenia nie pochodzą z zewnątrz, tylko z wewnątrz. Jeżeli ktoś naprawdę ma coś do powiedzenia, a co najważniejsze czerpie radość z tego, co robi i chce to robić, to każde miasto i każda miejscowość będzie dobra dla tego, co po prostu musi wydostać się na zewnątrz.
21
22
Kultura studencka
STYCZEŃ 2013
CIĄG DALSZY Z POPRZEDNIEJ STRONY - WYWIAD Z ANDRIEJEM KOTINEM to m.in. właśnie Arek Tyda, Kasia Pawłowicz z zespołu Palisounder, Marcin Gryszczyk, który gra zarówno ze mną, jak i w Palisounder oraz Bezsensu na basie... Jeżeli chodzi o ludzi, to jest świetnie! Jest mnóstwo zespołów, które znam osobiście, a na pewno też sporo innych, o których jeszcze nie słyszałem i nie było mi dane zobaczyć ich na żywo. Jest naprawdę ciekawie i choćby dlatego mogłoby powstać jeszcze więcej miejsc koncertowych, aby może organizować jakieś festiwale, bo naprawdę jest co pokazać. Wracając do twoich projektów.
Udział w nich podyktowany jest chęcią pomocy zaprzyjaźnionym muzykom, czy masz tyle pomysłów, że solowa działalność nie wystarcza ci na ich realizację? Wszystko zależy od projektu. To naprawdę są bardzo różne historie. Jeśli chodzi o Hoboys, to pewnego razu po rozmowie z Arkiem doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby zrobić coś razem. Cały materiał zrobiliśmy od początku do końca wspólnie. Co do Zentrum to powstał on z mojej inicjatywy. Chciałem po prostu znaleźć ludzi, z którymi grałbym swoje piosenki i ewentualnie tworzylibyśmy coś razem. Ten zespół jest
dla mnie jednak mistycznym fenomenem, bo w momencie kiedy jest potrzeba, to on się materializuje i gramy koncert albo coś nagrywamy, a potem znowu jest przez jakiś czas milczenie (śmiech). Tak naprawdę ja cały czas szukam ludzi, którzy chcieliby ze mną grać i którym odpowiadałyby moje piosenki. Jeśli ktoś ma taką ochotę, to ja wtedy z radością nawiązuję współpracę od razu. Nie mam takiej ideologii, że chcę grać sam z gitarą i harmonijką. Ja to robię z konieczności. Jeśli ktoś z czytelników na czymś gra i byłby zainteresowany współpracą, to proszę śmiało się ze mną kontaktować.
A co byś robił, gdybyś nie miał możliwości grania i tworzenia muzyki? To okrutna wizja... Wiesz, oprócz grania muzyki robię jeszcze parę innych rzeczy. Są to praca naukowa, a także pisanie opowiadań, wierszy, powieści. Tak czy inaczej bez muzyki czułbym się jak człowiek zamknięty w klatce, więc starałbym się z niej uciec i tak czy inaczej grać i śpiewać (śmiech).
Zanim zrobimy zdjęcia, rozmawiamy o tym, jak mają wyglądać. Jeżeli nie mamy pomysłu, to po prostu idziemy na kawę. Potem na fontannę lub do parku i podczas zwykłej rozmowy robimy zdjęcia. Następnie osoba ogląda te zdjęcia i dziwnym trafem jest tak, jak powinno być. Czym jest "LOLA"?
Jest to strona na facebooku, na której umieszczam swoje zdjęcia. Teoretycznie nowa rzecz, chociaż wrzucam tam i zdjęcia sprzed pięciu lat. Wyszłam z założenia, ze warto wyjść do ludzi.
Rozmawiał: Michał Cierniak
Zdjęcia wykonano w Českiej Hospodzie "U Švejka” w Zielonej Górze przy ul. Boh. Westerplatte.
ALEKSANDRA GÓRSKA
Autorka naszej okładki Autorką zdjęć Andrieja Kotina w "UZetce" jest Aleksandra Górska, studentka Uniwersytetu Zielonogórskiego na I roku studiów magisterskich filologii angielskiej oraz Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Masz wiele pasji. Tą o której chciałbym porozmawiać to fotografia. Tak jest. Lubię robić zdjęcia. Zajmuję się tym już od kilku lat. Uwielbiam to! A my się cieszymy, że uwielbiasz dlatego, że jako Radio Index i Gazeta "UZetka" mamy możliwość i przyjemność z Tobą współpracować. Specjalizujesz się w konkretnej tematyce? Fotografuję ludzi, w szczególności robię portrety. To jest coś, co uwielbiam robić. Kocham ludzkie oczy. To może wydawać się monotematyczne dla niektórych, ale zawsze staram się
uchwycić - na każdym zdjęciu oczy ludzi. Jeżeli robi się sesję zdjęciową, to robi się zdjęć multum. Dopiero potem wybiera się to idealne... Jeżeli się zaczyna przygodę z fotografią, to najlepiej zacząć od aparatu analogowego. Robiąc zdjęcia na kliszy szanujesz każdą klatkę. Nigdy nie robię dużo zdjęć. Maksymalnie 60. Potem z tych zdjęć wybieram te, które są idealne według mnie lub osoby, która jest na tych zdjęciach. Liczysz się z każdym ujęciem. A jeśli brakuje inspiracji?
ALEKSANDRAGORSKA.PL Alex Niebrzegowski
Kultura studencka
STYCZEŃ 2013
23
Lekka nutka dekadencji
Lao Che wciąż udowadnia, że z eklektyzmem im do twarzy. Najnowsze wydawnictwo „Soundtrack” autorstwa „siedmiu nie zawsze wspaniałych” to jednak prawdziwe tour de force dla każdego melomana. Mój pierwszy kontakt z albumem „Soundtrack” był ze wszech miar osobliwy: środek nocy, trasa Głogów – Krosno Odrzańskie, samochód wywijający piruety na oblodzonej jezdni, karton z napoczęta pizzą na tylnym siedzeniu, postapokaliptyczne pejzaże na zewnątrz i te nieznośne dźwięki sączące się w tle. Lao Che osiągnęło najwyższy poziom surrealizmu, a eklektyzm w ich wykonaniu zbije z tropu nawet najbardziej zagorzałych fanów. „Soundtrack” to bez wątpienia najbardziej skomplikowany album w dorobku Lao Che, nagrany ewidentnie z chęci całkowitego wyzbycia się hamulców i podrasowania własnych gaźni-
Czujemy się jak na rollercoasterze, z tą różnicą, że nie zbiera się nam na... ków. Ale jeśli z tych gaźników emitowane są TAKIE dźwięki, to przynajmniej dwa razy w tygodniu mogę gnać z Głogowa do Krosna Odrzańskiego. Psychodela, surrealizm, ambientowe pasaże, hip hop, subtelny romans z klimatem retro. Pod względem stylistycznym czujemy się jak na rollercoasterze, z tą różnicą, że nie zbiera się nam na wymioty, Lao Che ze
smakiem serwuje bowiem swe muzyczne fantazje, udowadniając, że zabawę formą mają w małym palcu. Nie wszystkim jednak te muzyczne szaleństwa przypadną do gustu. Co więcej, osoby, które wciąż zapatrzone są w „Powstanie Warszawskie” i psioczyli na „Prąd stały/Prąd
zmienny” znów mogą poczuć się niepocieszeni. Ogromna liczba skrawków połączonych nie zawsze mocnym szwem może być trudna do przełknięcia. Tym bardziej, że całości dopełniają teksty, w których Spięty bezsprzecznie wzniósł się na wyżyny językowej ekwilibrystyki. Ja jednak takie Lao Che przyjmuję z całą zawartością inwentarza i proszę o więcej. Jeśli panowie znowu zabiorą się za pomysł stworzenia filmu, do którego ich najnowszy album byłby ścieżką dźwiękową, to już teraz zaopatrzcie się w tabletki na uspokojenie. Ewentualnie „maść na zombie”. Damian Łobacz
Temat: modny, muzycy: wyśmienici Roku pańskiego 1997 ukazała się płyta „Young Team”, przez mało kogo wówczas kojarzoną grupę Mogwai. Szkoci nagrali debiut tak potężny, tak rewelacyjny i tak kompletny, że nie tylko stało się ich opus magnum, jak i perełką całego gatunku post rock, ale też storpedował w pewnym sensie ich dalsze poczynania. Wielkość debiutu stawia bowiem każdą następną produkcję sygnowaną nazwą Mogwai poza nawiasem zainteresowań większości słuchaczy. Oddanie wszystkiego, co ma się najlepszego na samym początku, musi być strasznym uczuciem. Znane tylko niektórym mężczyznom i grupie Mogwai na szczęście nie sparaliżowało ich twórczo: cały czas nagrywają, starając się zapewne stworzyć dzieło, na które reakcją nie będzie „to nie to, co Young Team...”. Właśnie ukazała się ósma w karierze grupy EP „Les Revenants”. Dotąd niesłychanie celni w wywoływaniu stanów melancholii, Mogwai na swym najnowszym wydawnictwie zaskakują emocjonalną nijakością. Często podobne wydawnictwa są niezłą okazją do zaprezentowania mate-
Trudno tu lubić cokolwiek. riału, który w przeciwnym razie trafiłby do szuflady, albo na płytę, otoczony dodanymi na siłę wypełniaczami. „Les Revenants” to fragment ścieżki dźwiękowej do francuskiego serialu opowiadającym o zombie, którzy po powrocie do życia próbują ponownie zjednoczyć się ze społeczeństwem. Temat zatem modny, muzycy wyśmienici, a tu…
Trudno tu lubić cokolwiek poza pierwszym utworem. „Wizard Motor” jedzie ociężale na przesterowanym basie, dając niezłe wyobrażenie o klimacie całości. Reszta dwunastominutowej EP
to powtarzane do znudzenia fortepianowe frazy, które w zamierzeniu powinny dołować, a zamiast tego nużą. Instrumentalna muzyka bywa trudna w odbiorze już sama w sobie, nie trzeba jej czynić jeszcze oporniejszą. Niestety, Mogwai nie ułatwiają słuchaczowi zadania i na swym najnowszym wydawnictwie nudzą niemiłosiernie, jakby zapomnieli, jak dobrze wyszło im zeszłoroczne „Hardcore Will Never Die, But You Will”. Co tu dużo mówić, to już nie to samo, co „Young Team”… Michał Stachura
24
Kultura studencka
STYCZEŃ 2013
Ira kończy wiek studencki
Odwiedzili dawne kraje Związku Radzieckiego. Spełnili swoje marzenia występując na scenie z Aerosmith. Podbili serca fanów muzyki rockowej w całej Polsce. Artur Gadowski opowiedział nam o ćwierćwieczu zespołu Ira. Wcześniej jednak dali z tej okazji świetny koncert w Kawonie. Ma pan dość mocno rozwinięte korzenie muzyczne. Czy to bardzo wpłynęło na rozwój kariery muzycznej? Na pewno mi nie przeszkodziło (śmiech). Na pewno to w jakiś sposób pomaga. U mnie w domu zawsze było dużo muzyki z racji tego, że ojciec był zawodowym muzykiem, mama też swego czasu śpiewała prawie zawodowo. Słuchałem wtedy muzyki różnej, przede wszystkim uczyłem się słuchać muzyki i oceniać czy coś jest fajne, czy nie. Pewnie w jakiś sposób to mnie ukształtowało. A czy nie było żadnej presji ze strony rodziców, żeby podążać w kierunku muzycznym? Presja była, żeby nie iść. Zrobiłem trochę na przekór rodzicom. Dla świętego spokoju musiałem zdobyć zawód, pod warunkiem, że nie będzie to zawód „muzyk”. Mimo tego i tak zajmowałem się muzyką przez cały czas. Przechodzimy do roku 1987 – powstaje zespół Ira, czyli z łacińskiego gniew. Czy to był gniew muzyczny, czy może gniew, który wtedy dawał wam energię na scenie? To były zupełnie inne czasy, więc to co graliśmy było w jakiś sposób naszym młodzieńczym gniewem. Robiąc muzykę na próbach dawaliśmy upust energii, która z nas wypływała. Tak właściwie powstał zespół Ira, ten o którym wszyscy później usłyszeli. Jak wspominacie koncerty w byłym ZSRR? Czy to co zobaczyli-
ście u naszych wschodnich sąsiadów odpowiadało waszym wyobrażeniom? To dla nas była spora egzotyka. Niby coś wiedzieliśmy o Związku Radzieckim, kraju, który dziś już nie istnieje. Wtedy nam wbijano od najmłodszych lat, że to jest fantastyczne miejsce, gdzie wszystkim żyje się świetnie i dostatnie, wszyscy są tam szczęśliwi i uśmiechnięci. Koncerty, były zresztą świetnie przygotowane, ale później się okazało, że to wszystko jest na pokaz. Muzycy, których poznaliśmy podczas występów przedstawili nam zupełnie inną Rosję. Na miejscu ciągle nas ktoś pilnował. Za bardzo nie wiedzieliśmy dlaczego nas pilnują, przecież nie mogło się tam nam nic stać. Okazało się, że nas pilnują żebyśmy nie zobaczyli jak naprawdę wygląda Związek Radziecki i jak naprawdę żyją tam ludzie. Okazało się, że jest zupełnie inaczej niż nam mówiono. A jak wspominacie koncerty przed takimi kapelami jak np. Aerosmith? To było ogromne przeżycie. Tym bardziej, że to było jedno z moich marzeń. Kiedyś podczas wywiadu powiedziałem, że jednym z moich marzeń jest stanąć na jednej scenie z grupą Aerosmith. Później okazuje się, że marzenie się spełnia. Było bardzo fajnie, ponieważ poznaliśmy zespół, spędziliśmy z nimi trochę czasu. Okazali się bardzo otwarci i przyjaźni. Nie traktowali nas jak jakieś piąte koło u wozu. Bardzo miło to wspominamy.
Kiedyś podczas wywiadu powiedziałem, że jednym z moich marzeń jest stanąć na jednej scenie z grupą Aerosmith. Później okazuje się, że marzenie się spełnia. W 1996 Ira zaprzestaje działalności. Czy to był efekt wypalenia, czy po prostu daliście sobie czas na odpoczynek, na zasmakowanie czegoś nowego? To było wynikiem wielu różnych rzeczy, a przede wszystkim tego co się działo na rynku muzycznym. Po wejściu na polski rynek muzyczny przedstawicielstw zagranicznych firm fonograficznych, bo to nie są firmy fonograficzne, tylko przedstawicielstwa handlowe tych firm, polska muzyka zaczęła być traktowana jako rzecz zupełnie niepotrzebna nikomu. Nagle polskie zespoły rockowe zaczęły znikać z radia, przestały grywać koncerty. Wiele kapel przestało istnieć i wiele zawiesiło swoją działalność, w tym m.in. my. Tak się stało, ale nie poddaliśmy się. Postanowiłem, że zrealizuję swoje solowe projekty, ale i tak
realizowałem je z kolegami z zespołu, czyli z Piotrkiem Sujką i Wojtkiem Owczarkiem. Gitarzyści też poszli w różne strony. W 2010 wystawiono operę rockową „Krzyżacy”. Skąd pomysł, żeby zagrał Pan króla Jagiełłę i jak się Pan przygotowywał? Ja specjalnie się nie musiałem przygotowywać. Na szczęście nie miałem tam zadania aktorskiego. Kilka scen, w których wychodzę i tylko jestem pokazany. Potem śpiewam tylko 2 piosenki. Jeden duet i jedną solową. I to wszystko. To brzmi dumnie, że gram postać Władysława Jagiełły w Krzyżakach, ale jak sobie przypomnimy Krzyżaków to postać Władysława Jagiełły jest tam postaciom siedmioplanową (śmiech) Wojciech Góralski
STYCZEŃ 2013 REKLAMA
REKLAMA
Książka Kultura studencka
25
26
STYCZEŃ 2013
Kultura studencka
Muzyka to nie kartofle Aby robić ciekawą muzykę, wcale nie trzeba tabunu kompozytorów, muzyków, tekściarzy, stylistów i specjalistów od wizerunku. Wystarczą dwie osoby, ciekawe pomysły i oczywiście talent. W wypadku Lilly Hates Roses wszystkie te czynniki zostały spełnione. Poznajcie Kasię Golomską i Kamila Durskiego, którzy mogą wkrótce zawojować polski, i nie tylko, rynek muzyczny. Pochodzicie z różnych miast. Jak zatem doszło do powstania Lilly Hates Roses? Kamil: Poznaliśmy się z Kasią na koncercie, który grałem z innym składem. Później spotkaliśmy się, gdy Kasia śpiewała na jakimś konkursie i następnie odezwałem się do niej z pytaniem, czy nie zechciałaby dołączyć do zespołu grającego folk/country. Na szczęście zgodziła się i nagraliśmy piosenkę w studiu w Toruniu, które załatwiła Kasia. Kawałek na tyle nam się spodobał, że z takiego muzycznego skoku w bok powstał regularny zespół. Nazwali-
"Z muzycznego skoku w bok powstał regularny zespół". śmy go Lilly Hates Roses. Jak wygląda proces tworzenia waszych kawałków? Kto jest za co odpowiedzialny?
Kasia: Kamil pisze wszystkie nasze utwory, zarówno melodie jak i teksty. Nagrywa je zawsze na dyktafonie i podsyła mi później ich wersje robocze.
Ja następnie staram się to na swój sposób zinterpretować, a potem spotykamy się i gramy te piosenki. Zazwyczaj już na koncertach (śmiech).
Kultura studencka
STYCZEŃ 2013 Kamil: Rzadko gramy próby. Do tej pory mieliśmy ich aż dwie. Były za to długie, bo trwały ok. 10 godzin. Zgraliśmy na nich materiał, z którym aktualnie koncertujemy i muszę powiedzieć, że nasze ostatnie występy diametralnie różnią się od tych wczesnych. To dlatego, że mamy lepiej ograne utwory.
szą płytę to byłą furora, bo robili coś w opozycji do pozostałych. Potem powstało już mnóstwo podobnych do nich zespołów i teraz już nie patrzy się tak przychylnie na taką muzykę. Druga sprawa jest taka, że nie zakładaliśmy sobie nigdy, że chcemy grać folk. Wszystko wyszło samo z siebie.
Dlaczego zdecydowaliście się promować utworem „Youth”, a nie innym z waszego repertuaru? Kamil: To był w ogóle nasz pierwszy kawałek. Napisałem piosenkę, którą chciałem zaśpiewać z dziewczyną i to było właśnie „Youth”. Tak naprawdę utwór ten powstał wcześniej niż sam nasz zespół. W momencie kiedy go nagrywaliśmy, nie mieliśmy żadnych innych numerów. Dziś prawdopodobnie promowalibyśmy się innym numerem, bo od czasu kiedy nagraliśmy „Youth”, czyli od sierpnia, powstało dużo lepszych piosenek niż ta. Nie uważamy jednak absolutnie, że jest ona zła.
Jesteście zwycięzcami II edycji Make More Music patronowanego przez Empik. Tam w jury byli Maria Peszek, Piotr Metz i Piotr Rogucki. Jak czuliście się gdy takie osobistości wybierają was jako najlepszych? Kasia: To było ogromne zaskoczenie. Byliśmy generalnie w szoku, że znaleźliśmy się w tej finałowej dziesiątce. Kamil powiedział mi pewnego dnia: „Kasia, musimy jechać za tydzień do Warszawy, bo jest koncert finałowy konkursu”. Zapomniał mi wcześniej powiedzieć, że w ogóle zgłaszał nas do jakiegoś konkursu. (śmiech) Kamil: Kasia jednak jako najmniej problemowa solistka na świecie zgodziła się. Tak naprawdę nawet w przeddzień nie byliśmy pewni czy warto tam jechać. Sama idea Make More Music kłóci się trochę z moim postrzeganiem muzyki jako sztuki. To coś na zasadzie oceniania „kto ma smaczniejsze kartofle”. To co tam zrobiliśmy było zupełnie niemiarodajne. Wygraliśmy dlatego, że nikt w konkursie nie grał tak jak my i to jest jedyny pewnik.
Zła nie jest na pewno, bo doceniono ją za granicą, m.in. w prestiżowym magazynie NME. Jak zareagowaliście na tak ciepłe przyjęcie przez nich? Kamil: To było niesamowite! NME to jedna sprawa, ale największym zaskoczeniem i radością dla nas był fakt, że „Youth” był grany w rozgłośni KEXP z Seattle. 90% mojego gustu muzycznego pochodzi właśnie z tego radia, a jego DJ-ka Shirley Waters odkryła mnóstwo świetnych kapel i jest wyznacznikiem moich upodobań związanych z muzyką. Jak sądzicie co powoduje, że stylistyka folkowa, w jakiej wy również się obracacie, staje się ostatnio coraz popularniejsza? Kamil: Wydaje mi się, że to jest wynik jakiegoś przesytu na rynku. Kiedyś jak Cool Kids Of Death wydawali swoją pierw-
Nagrodą w tym konkursie był kontrakt płytowy. Kiedy takiego albumu możemy się spodziewać? Kasia: Mamy nadzieję, że uda się ją wydać na wiosnę przyszłego roku. Na razie nie chcemy więcej mówić na ten temat. Nie chcemy po prostu zapeszać. Michał Cierniak metalizacja@index.zgora.pl
REKLAMA
REKLAMA
27
28
STYCZEŃ 2013
Studenci blogują
Nie tylko dla Orłów
Już rzadko kto jest dumny z małych osiągnięć i potrafi doceniać to, co ma. A jednak znalazł się taki ktoś, kto cieszy się z małych rzeczy. Adam Janaszek opowiedział mi o swoich pasjach oraz stronie internetowej: orzelmiedzyrzecz.manifo.com
ADAM JANASZAK
Jestem na II roku zarządzania i inżynierii produkcji, poza studiowaniem od niemal siedmiu lat zajmuję się prowadzeniem strony internetowej czy też bloga o mojej lokalnej drużynie piłkarskiej. Nie da się więc ukryć, że moją największą pasją jest piłka nożna, którą na dobre zaraziłem się dopiero w wieku 12 lat. Po raz pierwszy poszedłem na mecz Orła w 2005 roku, dokładnie 17 sierpnia, wtedy międzyrzeczanie zremisowali ze Stilonem Gorzów 1:1. Chciałbym, by w przyszłości rozgrywki piłki nożnej w naszym województwie były częściej przedstawiane w mediach, niż przez ostatnie lata. O czym jest Twój blog? Czy to tylko informacje z wynikami meczów? Na chwilę obecną tak to niestety wygląda. Sytuacja w klubie jest niewesoła, a z niewiadomych przyczyn upadł trochę kontakt z klubem, co znacznie ukradnie prowadzenie oficjalnej strony. Ale wracając do pytania. Blog, który obecnie prowadzę, to mocno okrojona wersja poprzednich odsłon, w których nie ograniczałem się tylko do pisania relacji, bardzo często robiłem również obszerne foto relacje oraz video. Sprawiało to wiele problemu, gdyż wszystkim musiałem operować sam, przez co nieraz zdarzało się, że umknęła mi bramka na kamerze. Robiłem również wywiady z zawodnikami, pisałem artykuły do lokalnej prasy. Kilka razy zorganizowałem również konkursy dla kibiców, w których można było wygrać gadżety klubowe. Teraz ciężko jest mi w taki sposób zorganizować serwis, jednak mam nadzieję, że kiedyś jeszcze to wróci.
Dlaczego na blogu poruszane są tematy "małego boiska", a nie na przykład popularnych drużyn piłkarskich? Moim zdaniem, "małe boisko" jest niedocenianą formą rozrywki lokalnej. Na chwilę obecną w naszym województwie jest ponad 250 klubów piłkarskich, jak na małe województwo to sporo, problem jest jednak inny. Ten najpopularniejszy sport drużynowy świata jest na naszym sportowym rynku spychany na niższe pozycje na rzecz głównie żużla oraz koszykówki, choć nie ukrywam, że w ostatnim czasie trochę się poprawiło na lepsze. Popularne drużyny to zupełnie inna bajka, grube pieniądze, wielkie obiekty, profesjonalni piłkarze, to na pewno ma swój urok, nie mam jednak częstych możliwości, by chodzić na mecze takich ekip, dlatego z żadną się nie utożsamiam, bo mecze w telewizji to zupełnie coś innego. Adresatem Twojego bloga jest konkretna grupa, czy piszesz
dla wszystkich, którzy mają ochotę dowiedzieć się czegoś o Orle? Ciężko powiedzieć, z pewnością jest stała grupa, która cyklicznie odwiedza bloga, choć nie ukrywam, że kilka razy na meczach wyjazdowych spikerzy cytowali treści z mojej strony, więc mogę domniemać, że są i tacy, którzy wchodzą tylko sporadycznie. Orzeł Międzyrzecz okiem kibica - zatem nie grasz w żadnej drużynie? Sportem interesujesz się tylko w formie biernej? Moja przygoda z piłką w praktyce nie miała racji bytu. Nie byłem błyskotliwym zawodnikiem. W szkole podstawowej grałem w młodzieżowej drużynie Orła, szybko skończyłem grać klubowo i zacząłem chodzić na trybuny oglądać seniorów. W wieku juniora miałem jeszcze okazję grać w pobliskim klubie z Piesek, jednak to był to krótki epizod, taki na kilka meczów. Teraz nie mam często okazji pograć w piłkę, jednak jak się zda-
rza, to tylko na osiedlu ze znajomymi. Zaintrygowało mnie to, z jaką pasją napisałeś o blogu w Twoim pierwszym mailu do mnie - wierzysz, że idea Twojego bloga jest słuszna? Piłka nożna, a zwłaszcza Orzeł, to moja ogromna pasja, więc pisanie o tym sprawia mi radość, jak komuś gra na konsoli, nie mogłem więc napisać inaczej. Ciężko jest mi jednak powiedzieć, czy idea jest słuszna, to zależy dla kogo. Dla mnie ma to swoje plusy, mój klub nie jest anonimowy w sieci, która obecnie jest głównym narzędziem niemal każdego człowieka. Dzięki temu poznałem wielu ludzi, wiem, jak wygląda funkcjonowanie małego klubu i wbrew pozorom nie jest to takie proste. Mam nadzieję, że gdy już będę musiał zaprzestać prowadzenia bloga znajdzie się ktoś, kto będzie kontynuował tę ideę. Patrycja Hoffman patrycja.hoffman@gmail.com
Kultura studencka
STYCZEŃ 2013
29
Mistrzynie sztuki kamuflażu Kobieta jest jak kalejdoskop. W zależności od sytuacji, zawsze potrafi się znaleźć. Ma twarz na każdą okazję. Mamy kompleksy. Większe lub mniejsze. Bardziej lub mniej absurdalne. W czasach, kiedy makijaż jest stałą i nieodłączną częścią życia codziennego i kulturowego, kobiety – często za wszelką cenę – dążą do bycia idealnymi. Cudowne zastrzyki z botoksu stosowane do walki ze zmarszczkami są tego dobrym przykładem. Jednak już sześć tysięcy lat temu, kobiety - szukając sposobów na poprawienie swojej naturalnej urody - były skłonne poddać się niemal każdemu zabiegowi upiększającemu.
Dzisiaj makijaż jest ważny, ale co dopiero w takim VI wieku... Wtedy przeważała moda na iście bladą cerę, niewiasty, aby osiągnąć taki efekt na swojej skórze, bez zawahania upuszczały sobie krew czy też przykładały pijawki do twarzy...
■ Kontrowersje W VI wieku, kiedy przeważała moda na iście bladą cerę, niewiasty, aby osiągnąć taki efekt na swojej skórze, bez zawahania upuszczały sobie krew czy też przykładały pijawki do twarzy. W VII wieku natomiast, co zamożniejsze damy, miały możliwość stosowania pudru wybielającego. Oprócz pożądanych właściwości, kosmetyk zawierał zabójczy arszenik. Odważne eksperymentowanie z produktami, które dopiero wchodziły na kosmetyczny rynek, kobiety często przepłacały nie tylko utratą urody, ale i życia. Makijaż od zawsze budził kontrowersje w wielu kręgach kulturowych. Muzułmanki na przykład, przez cały rok nie powinny w żaden sposób podkreślać, ani prezentować swojej urody mężczyznom spoza rodziny. Stąd obowiązek hidżabu, czyli noszenia przez kobiety chusty zasłaniającej szyję, uszy oraz włosy.
■ Pociągające kontrasty To właśnie makijaż często jest odpowiedzialny za to, że kobieta czuje się pewniejsza siebie, bardziej atrakcyjna, kobieca i zadbana. Co jest jego tajemnicą? Otóż fakt, że za jego sprawą kobieta, w zależności od swojego wieku, podkreśla lub "wytwarza" na swojej cerze oznaki młodości. Poza tym zmiany hormonalne zachodzące w kobiecie podczas owulacji, powodują krążenie krwi tuż pod powierzchnią skóry. Co za tym idzie jest ona wtedy bardziej zaróżowiona. Aby zachować ten naturalny efekt na swojej twarzy przez cały miesiąc, kobiety stosują szminkę i róż. Poza tym udowodniono, że twarz wydaje się bardziej kobieca, im więcej kontrastów można na niej zauważyć. Stąd podkreślanie powiek różnymi kolorami, przyciemnianie rzęs tuszem, malowanie ust...
■ Co jest ważniejsze od makijażu? A co na to wszystko mężczyźni? Cóż, jedni uparcie twierdzą, że zdecydowanie wolą kobiety bez makijażu lub pomalowane w stylu no make-up, czyli niemal niewidocznie, minimalistycznie. Jednak często okazuje się, że to zawsze pomalowana kobieta,
oczywiście umiejętnie, jest bardziej atrakcyjna dla mężczyzn. Yves Saint Laurent powiedział kiedyś, że najpiękniejszym makijażem kobiety jest jej pasja. Wytuszowane rzęsy wydają się nie mieć tu najmniejszego znaczenia. Wioleta Patyk
30
STYCZEŃ 2013
Kultura studencka
Od nowego roku nie będę...
„Wiesz, w zasadzie nie będę Ci niczego życzyć, bo wszystko już masz. Życzę Ci zdrowia i wszystkiego, o czym tylko sobie zamarzysz”. Tak mówi do nas mama, koleżanka, daleka krewna… Co wtedy, jeśli „zamarzysz” zamienimy na słowo „zaplanujesz”? Nowy Rok już za nami, patrzymy w kalendarz, a tam? 2013. Dziwne, przyzwyczajeni do liczby 2012 musimy spoglądać jeszcze kilka razy... Jednak nieopodal kalendarza leży jeszcze coś. Coś, co przybyło nam i było naszym zamiarem. Lista postanowień! Postanawiam sobie, że… Od jutra nie będę… Ile takich list już się wyrzuciło do śmietnika? Ile takich list się zrealizowało? Czy chociaż połowę? Przecież postanowienia noworoczne to zwykłe planowanie oflagowane jedynie plakietką „noworoczne”. Zatem w czym tkwi problem? W naszej małej wytrwałości w dążeniu do celu czy nakładaniu plakietki „noworoczne” i traktowaniu ich po macoszemu? ■ Jak sporządzić dobry plan Tu trzeba przytoczyć literaturę. Pierwsze, co rzuca się na myśl, to ulubienica wszystkich kobiet: Bridget Jones. Jej magiczny dziennik! Spisywała, opisywała… To jest jej narzędzie do osiągnięcia założeń. Etapowo i sukcesywnie dążyła do celów, które zapisywała na początku roku. Co ciekawe, można nim opisać, jaką jej działania miały amplitudę. Dla przykładu: jednostki alkoholu. Raz przesadziła z ich ilością, innym razem czuła niedosyt. Takie zapiski budzą uśmiech, ale mogą być też metodą niejednego menedżera do pracy nad sobą lub projektem. ■ Kalendarz - nasz niezbędnik Pierwsza rzecz, którą musimy mieć: kalendarz. Nie kompute-
kurczowo, jesteśmy zdeterminowani do osiągnięcia celu. Jest jednak jeden element. Wszystkie bodźce i osoby znajdujące się na zewnątrz i na nas wpływające. ■ Dasz sobie radę?
A może tak dążyć do celów długookresowych poprzez wyznaczanie sobie celów krótkoterminowych? Krótkookresowe cele są etapami dążenia do jednego ważnego dla nas celu. Czyż to nie łatwe? Jak śpiewała Whitney Houston: „step by step”! rowy, nie skrócony. Zwykły – najlepiej dzienny kalendarz (zapiszemy najwięcej). W takim zawsze można coś skreślić, podkreślić, przepisać... Możemy się umówić, odmówić, przełożyć spotkanie. Szybka reakcja – otwieramy i zapisujemy. A może tak dążyć do celów długookresowych poprzez wyznaczanie sobie celów krótkoterminowych? Krótkookresowe cele są etapami dążenia do jednego ważnego dla nas celu. Czyż to nie łatwe? Jak śpiewała Whitney Houston: „step by step”! Nauki ekonomiczne, czy też psychologiczne mówią o tym, że istnieje coś takiego jak zarządzanie przez cele. Czyż nie warto ich wdrożyć i zastosować właśnie w swoich postanowieniach? Gdyby tak na swoje życie spojrzeć „biznesowo”?
■ Motywacja a uczucia Bardzo ważna jest też motywacja. To, na ile czujemy, że sami coś osiągniemy bez pomocy innych. Bardzo często mylimy ją z zaangażowaniem uczuciowym. Ono trwa chwilę. Jesteśmy mocni w swym postanowieniu, ponieważ jesteśmy „nabuzowani” emocjami. Chcemy robić coś pod wpływem innych, „palimy” się do tej czynności. Spójrzmy na ten problem od strony potrzebnych umiejętności: czy ktoś zwrócił uwagę, że potrzebne są nam do osiągnięcia celu konkretne zdolności? I to takie, które są niezwykle cenne na konkretnych szczeblach kariery zawodowej? Dajmy na to: umiejętności interpersonalne i prowadzenia relacji międzyludzkich. Mamy mocne postanowienie, tak? Trzymamy się go
Skupmy się na osobach. Mamy chęci pracy nad sobą na 5 punktów. Słyszymy: nie zrobisz tego. Automatycznie spada do 4. Wystarczy zwykłe pytanie: „jesteś pewny/a, że dasz sobie radę?” i nasze zaangażowanie ulega rozmyciu. Cała nasza mądrość polega na tym, aby te ataki na nasze postanowienia odeprzeć. Im bardziej wyraziście sami poczujemy, że coś zrobiliśmy, obroniliśmy swoje cele, tym bardziej nasze cele będą trwalsze i tym śmielej będziemy ich bronić w przyszłości. Jak zatem zrobić tak, aby wywalczyć osiągnięty cel? Załóżmy, że mamy ich 14. Wizualizujemy sobie schody o takiej samej liczbie. Każdy schodek to etap naszych postanowień (lub poszczególne cele – w zależności od preferencji). Albo idziemy pod górę – sami, albo zmierzamy na dół. Nie ma postoju, gdyż wprowadzi się zastój (czyli odchodzenie od postanowień). I nie mamy tu ruchomych schodów jak w pokaźnych centrach handlowych. Może wyobraźnia i – brzydko określając – „ubzdurowienie” sobie pewnych faktów i elementów rzeczywistości są receptą na dobry rezultat? Osiągnięcia każdego, nawet najdrobniejszego celu, życzę sobie i wszystkim Czytelnikom.
Karolina Gębska
STYCZEŃ 2013
Kultura studencka
31
Każdy ma swój koniec świata Było już w naszym życiu kilka końców świata. Tych globalnych, które przepowiedział Nostradamus i Majowie, oraz tych prywatnych – gdy stanęliśmy na życiowym zakręcie. W oczekiwaniu na zagładę ludzkości i koniec „wszystkiego” zapominamy, że na co dzień zmagamy się z wieloma chwilowymi końcami świata, od których zależy nasze życie. „To już chyba naprawdę koniec, skoro nie wiem, o czym pisać” żaliłem się wpatrzony w kursor na pulpicie. „Teraz wszyscy piszą o końcu świata, pomyśl o tym” – podpowiedziała bliska mi osoba. Na przełomie ostatnich miesięcy pojawił się ogrom artykułów analizujących kalendarz Majów (którego nikt nie widział), opinii ekspertów (których nikt nie znał) i doniesień o wizji zagłady. Wyszukiwarka Google proponuje ponad 10 milionów wyników pod hasłem „KONIEC ŚWIATA 2012”. To w ostatnim czasie najczęściej pojawiający się temat w prasie i telewizji. Społeczeństwo nie wie, co myśleć, a serwisy informacyjne podsuwają różnorodne scenariusze, by każdy mógł wybrać coś dla siebie. Podobno w ostatni dzień świata nastąpią wieczne ciemności, zapanuje całkowity chaos. Potem za sprawą wielkiego tsunami przyjdzie potop. Planowane jest też zderzenie z asteroidą i niszczycielskie działanie promieni galaktycznych. ■ Okazje na koniec świata W moim mieszkaniu od trzech lat nie ma telewizora, ale kampania reklamowa pod hasłem „Okazje na koniec świata” jednej z sieci sklepów RTV i AGD też mnie w pewnym stopniu poruszyła. W połowie listopada na ekranach odbiorników pojawiała się ognista kula ziemska z napisem 21.12.2012 r. symbolizująca wybuch naszej planety. Specjalista do spraw marketin-
Mój pierwszy koniec świata miał być w 2000 roku. Jako radosny dwunastolatek wszystkich przeprosiłem za wszystko, wyspowiadałem się z oglądania gazet z nagimi paniami i postanowiłem, że już do końca świata będę miły.
PAWEŁ J. SOCHACKI gu Tomasz Maciejewski wypowiadając się dla portalu echodnia.eu stwierdził, że taka historia o końcu świata nieźle się sprzedaje. Zwraca uwagę na konkretny towar, który mogłyby dać poczucie bezpieczeństwa. Wielu z nas przeżyło w swoim życiu przynajmniej jeden incydent, który przyczynił się do zawalenia własnego świata. Jedni się rozwiedli nie potrafiąc bez siebie żyć, ktoś się poważnie rozchorował, stracił pracę lub nie dostał się na wymarzone studia. W obliczu małych tragedii staramy się zrekompensować sobie cierpienia pozwalając na małe przyjemności jak zakupy, egzotyczna podróż czy masaż. Wydawanie oszczędności staje się bardziej uzasadnione. ■ Póki Ziemia się kręci Mój pierwszy koniec świata
Rodowity Lubszanin. Felietonista "UZetki", autor pięciu książek (w tym opowiadania dla dzieci), jeszcze nie opublikowanych. Miłośnik literatury współczesnej, polskiej piosenki i miejsc tętniących życiem. Inspiruje go codzienność, tak pospolita i niezauważalna, a jednak stale zaskakująca.
miał być w 2000 roku. Jako radosny dwunastolatek wszystkich przeprosiłem za wszystko, wyspowiadałem się z oglądania gazet z nagimi paniami i postanowiłem, że już do końca świata będę miły. Minęła północ, a ziemia nadal się kręciła, kogut obwieścił noworoczny poranek, a ja ponownie pokłóciłem się z bratem o wejście do łazienki. W następnych latach ktoś złamał mi serce, ktoś innym upokorzył mnie publicznie, jako faworyt przegrałem ważny festiwal piosenki. Innym razem myślałem, że mój świat się skończył, gdy wirus zniszczył wszystkie pliki tekstowe na moim
komputerze. Może i dobrze, że rozmyślam tyle o zagładzie. Wszystkie przyziemne tragedie i porażki stają się niczym w zestawianiu z Apokalipsą. Dopóki Ziemia się kręci, słońce budzi nas o świcie, a człowiek może się rozmnażać, przetrwamy jako gatunek jeszcze kilka tysięcy lat. Skoro czytasz ten felieton, drogi czytelniku, okazało się, że Majowie ponownie zawiedli. Przed Tobą jeszcze wiele pięknych dni i ciekawych wydań "UZetki"! Inspirującego Nowego Roku. Paweł J. Sochacki
32
STYCZEŃ 2013
Kultura studencka
Wymówka dobra na wszystko?
Krok po kroku zbliża się sesja egzaminacyjna. Tak zwany deadline zna każdy student. Jest to czas, gdy studenci budzą się jak niedźwiedzie z długiego zimowego (bądź wiosennego) snu. Uświadamiają sobie, że czas zacząć coś robić i uczyć się. Niespożyte siły witalne studentów mają swoje odzwierciedlenie w wymyślanych w biegu wymówkach, które bez skrępowania serwują profesorom. Są tu między innymi dolegliwości związane ze zdrowiem: „Byłam bardzo chora. Źle się czuję. Tracę głos”. „Umieram z powodu choroby”. „Byłam w szpitalu”. „Zatrułem się kebabem”. „Urwało mi głowę... rękę... nogę”. I jak taki biedny student ma się przygotować do egzaminu bez kończyn. Nie mówiąc już o problemach trawiennych. Te to potrafią skutecznie rozproszyć uwagę. Bywają też trudności techniczne: „Właśnie komp mi się zepsuł. Będę go miał za tydzień”. „Nie miałam neta. Akurat mi odcięło”. „Prądu nie było. Praca mi poszła”. Milusińscy również niestety wpływają na nieobecność pracy zaliczeniowej studentów: „Pracę zjadł mi pies”. „Pies zjadł mi farby” (Wydział Artystyczny). Wówczas żadnego wykładowcy nie może dziwić, że zwierzęta chorują i trzeba im udzielić pomocy: „Pies okropnie chorował”. „Muszę iść z kotem do weterynarza”. W takiej sytuacji nie można zwierzęcia zostawić samego, zdanego na łaskę losu. A jak zdechnie, to co? Student ma żyć z wyrzutami sumienia, że nie udzielił pomocy cierpiącemu zwierzęciu z powodu naukowych ambicji? Tak nie można! Inwencja twórcza studentów na tym jednak się nie kończy. Zdarzają się przecież nieprzewidziane wypadki losowe. I co wtedy? „Przechodziłem przez tory kolejowe i praca wpadła mi pod pociąg”. „Zalałem sobie pracę herbatą”. „Autobus mi uciekł”. „Zostawiłem pracę w autobusie i teraz jeździ po mieście”. „Ratowałem rodzącą kobietę”. „Dom mi się spalił”. „Pociąg jechał i zamknęli szlaban”. „Spotkałam niewidzialną osobę”.
Student informatyki też ma swoje wymówki: "No przysięgam, prądu na całym osiedlu przez dwa dni nie było"... „Korki były”. „Byłem na pogrzebie babci”. „Mój młodszy brat porysował mi pracę kredkami”. „Praca wpadła mi do kałuży”. Był już pies jeżdżący koleją, więc dlaczego taka praca nie może jeździć autobusem po mieście albo wpaść pod pociąg (samobójczyni)? Cóż zrobić, nie wszystko można przewidzieć. Niektórzy mają też problemy z orientacją: „Nie wiedziałem, gdzie jest W-F”. Należy się zastanowić, jaką drogę wybrał student. Czy nie była przypadkiem zbyt kręta lub za szeroka...
Czasami student traci orientację nie tylko w terenie: „A to miało być na dzisiaj?”. Przedstawiona na tych przykładach kreatywność studentów może być powodem do dumy wykładowców. Taki student z pewnością poradzi sobie w życiu i karierze zawodowej. Posiada on wiele pozytywnych cech: empatia, zdolność radzenia sobie w trudnych sytuacjach, poczucie odpowiedzialności. Zdobywa też bardzo pożyteczną wiedzę np. jak udzielić pomocy rodzącej kobiecie lub zwierzęciu. Więc czy wymówki są takie złe? Katarzyna Kulikowska