UZetka nr 93 (kwiecień 2013)

Page 1

MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 Nakład 10 000 Gazeta bezpłatna

NR R 93 :: KWIECIEŃ 2013

Fot. Mateusz Papliński

Gazeta G t St Studencka d

MŁODZI, GENIALNI, NASI! Debiut Bezsensu Str. 20-22 Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary


2

Uniwersytet Zielonogórski

KWIECIEŃ 2013

Rozkrok wobec e-literatury Dobra książka potrafi pobudzić głód wiedzy i ciekawości. Nie ma to jak poczuć jej okładkę w ręce, specyficzny zapach kartek oraz doznawać niedocenianą przyjemność przewracania kolejnych stron. Książki dostarczają nam niezwykłych doznań, pobudzają wyobraźnię i - jak się okazuje - w miły sposób pochłaniają nam czas. A czas pędzi nieubłaganie. Z badań wynika, że aż 56% Polaków nie miało w ciągu roku kontaktu z książką. Nie chce się nam sięgać nawet po książki kucharskie.

Fot. www.sxc.hu

Czy przyznanie się do braku kontaktu z książką jest obciachem?

Biblioteki próbują się ratować, kupując nowości i tłumacząc przy tym, że jest to jeden ze sposobów, aby przyciągnąć czytelników. O czym to może świadczyć? O lenistwie? O braku kreatywnych rozwiązań? Czy przyznanie się do braku kontaktu z książką jest obciachem? Odpowiedź narzuca się niestety sama

– NIE JEST. ■ Książki, które same się czytają Skoro dostęp do cyfrowych nośników bije dziś rekordy popularności, to dlaczego nie ułatwić nam jeszcze bardziej życia i nie

Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl SKŁAD: Kaja Rostkowska, Michał Stachura OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW.UZETKA.PL

Wystarczy spojrzeć na słupki, żeby uświadomić sobie, jak bardzo spada popyt na literaturę w tradycyjnym kształcie. zintensyfikować ekspansji wirtualnej literatury? Książki, które same się czytają? Proszę bardzo! Nam pozostało już jedynie spokojne rozkoszowanie się tym literackim avatarem. I tak oto jesteśmy nachalnie bombardowani kolejnymi odsłonami elektronicznych nośników książek, w tym przede wszystkim tabletów. Czy jest to genialny pomysł, czy kolejna modna fanaberia? Nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Trudno

jednak odmówić racji wielu argumentom przemawiającym za – wystarczy spojrzeć na słupki, które uświadamiają, jak bardzo spada popyt na literaturę w tradycyjnym, dziś już nieco archaicznym, wymiarze. Nie można tego powiedzieć o publikacjach elektronicznych. Tutaj wzrost jest ogromny – zarówno jeśli chodzi o grono odbiorców, czyli posiadaczy czytników i tabletów, jak i dostawców – autorów całego


KWIECIEŃ 2013 zamieszania. ■ Misyjność gadżetu Czym więc jest z definicji e-book? Jest to książka dostępna w formacie elektronicznym lub publikacja elektroniczna, przeznaczona do odczytania za pomocą odpowiedniego oprogramowania zainstalowanego w danym urządzeniu. Mogą to być komputery osobiste, czytniki książek elektronicznych, telefony komórkowe czy palmtopy. Czym jest w wymiarze praktycznym? Kolejnym gadże-

Uniwersytet Zielonogórski Odpowiedzią może być przede wszystkim forma. Ciekawsza, prostsza, wygodna i – uwaga, słowo-klucz – modna. Setki książek w kieszeni? Czego chcieć więcej. Przecież chodzi o zwiększenie czytelnictwa w Polsce w sposób możliwie bezbolesny. Bez nadętych kampanii i moralizatorstwa. Jeżeli jednak ma to pozbawić nas wyobraźni, pewnego rodzaju zaangażowania w zdobyciu tej książki i specyficznym kontakcie fizycznym, to sceptycyzm i tęsknota za klasyką zyskują na znaczeniu.

Atrakcyjny nośnik zwiększa przystępność literatury. Fani gadżetów (a kto dziś nim nie jest?) z większą przychylnością patrzą na literaturę, nawet jeśli przed erą tabletów czytali jedynie instrukcje obsługi. tem, który wypada mieć, jeśli chcę się nadążyć za duchem czasu. Nowoczesność kontra tradycyjność. W tym kontekście wciąż stoimy w niewygodnym rozkroku. Z jednej strony część z nas tęskni za tradycyjnym kontaktem z literaturą, z drugiej zaś nie możemy deprecjonować tego, że atrakcyjny nośnik zwiększa także przystępność literatury. Fani gadżetów (a kto dziś nim nie jest?) z większą przychylnością patrzą na literaturę, nawet jeśli przed erą tabletów czytali jedynie instrukcje obsługi. Cel uświęca środki? W pewnym sensie tak, jednak wątpliwości pozostają. ■ Setki książek w kieszeni Zestawiając tradycyjny i elektroniczny wymiar literatury możemy się dopatrzyć ciekawej zależności. Treść ta sama, autor także, więc co tak naprawdę przekonuje nas do wybrania treści odczytywanej na nowoczesnych urządzeniach?

■ Kolejny gadżet Pozostawianie w ciągłym rozkroku wobec e-literatury jest bardzo niekomfortowe. Niestety, to także ciągłe oczekiwanie na dalszy rozwój wydarzeń, obierania konwencji, a także mody, która cyklicznie poddawana jest mniej lub bardziej widocznemu liftingowi. Co przyniesie nam przyszłość, wiedzą tylko ci, którzy ją tworzą. Czyli spece od marketingu oraz arbitrzy technologicznej elegancji. Pobrzmiewa w tym jednak delikatna nuta konsternacji. Czy pokochamy e-booki tylko dlatego, że stawiamy na wygodę? Czy intelektualne lenistwo jednoznacznie postawi granicę między pragmatyzmem, a nieco naiwnym, romantycznym rozrzewnieniem? Niestety, odpowiedzi na te pytania w coraz mniejszym stopniu zależą od nas. Olga Wywrocka Damian Łobacz

3

UZ w gronie najlepszych uniwersytetów 27 marca na Uniwersytecie Zielonogórskim miało miejsce historyczne wydarzenie. Nasza uczelnia dołączyła do elitarnego grona Uniwersytetów Klasycznych. Pozwolił na to fakt, że Wydział Nauk Biologicznych Uniwersytetu Zielonogórskiego otrzymał prawo do doktoryzowania w dyscyplinie ochrona środowiska, uzyskując tym samym ostatnie, brakujące uprawnienie do tego, aby otrzymać status uniwersytetu tzw. bezprzymiotnikowego. To od powołania Uniwersytetu Zielonogórskiego w 2001 r. najważniejszy dzień w historii naszej uczelni. ■ Wiele sukcesów UZ Ponadto, na tym samym posiedzeniu Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów, Wydziałowi Inżynierii Lądowej i Środowiska UZ przyznano prawo do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego z budownictwa. Definicję Uniwersytetów Klasycznych rozjaśnił Prorektor ds. Nauki i Współpracy z Zagranicą, prof. dr hab. Janusz Gil: - Uniwersytetów Klasycznych jest w Polsce 18. Nasz uniwersytet dołączył do tego grona najlepszych uczelni o ugruntowanych już tradycjach. Dumy z przyznania praw do doktoryzowania nie krył Dziekan Wydziału Nauk Biologicznych UZ prof. Leszek Jerzak. Dowiedzieliśmy się również o planach na najbliższą przyszłość w sprawie wydziału: - Nie znam takiego wydziału,

który w tak krótkim czasie uzyskałby dwa uprawnienia do doktoryzowania - zaznaczył prof. Jerzak. - Nasze plany na najbliższą przyszłość to uruchomienie studiów doktoranckich, dzięki czemu nasz wydział będzie jeszcze bardziej atrakcyjny. To jednak nie koniec dobrych wieści zarówno dla UZ, jak i przyszłych studentów. Kolejny kierunek otrzymał prawa do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego. Tym razem jest to budownictwo. Dotychczas UZ posiadał takie uprawnienia z elektrotechniki (uzyskane w 2001 r.), historii (uzyskane w 2001 r.) i matematyki (uzyskane w 2002 r.). Po dziesięciu latach przerwy, w listopadzie 2012 r. prawo do habilitacji uzyskała astronomia, a dziś z satysfakcją możemy poinformować o uprawnieniach do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego dla budownictwa. ■ Kosmiczne plany Na spotkaniu pojawił się również temat nowych kierunków studiów. Prorektor ds. Nauki i Współpracy z Zagranicą, prof. dr hab. Janusz Gil, wspomniał o bardzo innowacyjnym pomyśle - fizyka i inżynieria kosmiczna na UZ. UZ w czołówce polskich uczelni - aż chce się studiować!


4

KWIECIEŃ 2013

Zielona Góra

■ Wrzuta historyczno-histeryczna

Brutalne traktowanie Marzanny Jednym ze staropolskich zwyczajów jest obrzęd topienia kukły Marzanny pierwszego dnia kalendarzowej wiosny. Co łączy kukły i czarownice? Chociażby to, że obydwie podpala się i wrzuca do pobliskiego zbiornika wodnego. Brutalne traktowanie Marzanny do dzisiaj mieści się w kategoriach zabawy, ale równie bawiącym i edukacyjnym przedsięwzięciem było wykonywanie wyroku na domniemanej czarownicy w Polsce, w XVII i XVIII wieku. Publiczne egzekucje czarownic odwracały uwagę chłopów od biedy i wyzysku. Ówcześni nieszczęśnicy wierzyli, że topią i palą „wspólniczki diabła”, winne ich wszelkiej niedoli. Natomiast współcześni kontynuują pogański obrzęd ofiarny, i zabijają wyobrażenie „bogini śmierci” - symbolu zimy, celem przywołania wiosny! ■ Polowanie czas zacząć Prekursorem badań i publikacji o zielonogórskich czarownicach był profesor Władysław Korcz. Z kolei prologiem do zielonogórskich procesów czarownic mogło być wydarzenie z dnia 23 kwietnia 1640 roku. Wówczas podporucznik Seidlitz (w Zielonej Górze stacjonowały wtedy oddziały szwedzkie) przyprowadził cztery kobiety, którym udowodniono czary i spalono, były to: żona wachmistrza, markietanka i dwie żony prostych żołnierzy! A to jeszcze nie koniec to tylko dokładanie drew do ognia histerii. Dnia 15 kwietnia 1665

Fot. Wikipedia

Wiara w zabobony ma wielką moc przetrwania. Żyje ona nadal w zmodyfikowanej postaci w mentalności społeczeństwa XXI wieku.

Współcześni kontynuują pogański obrzęd ofiarny, i zabijają wyobrażenie „bogini śmierci”. roku rajcy miasta Zielonej Góry zlecili pisarzowi miejskiemu Johannowi Georg Schmolcke sporządzenie sprawozdania o procesach czarownic w Zielonej Górze. Jednak na niemieckich czarownicach się nie skończyło, gdyż upolowano... ■ Polskie czarownice Dnia 1 marca 1667 roku stracono czarownicę z Polski, wcześniej uczyniono jej łaskę i ścięto głowę, a potem spalono na stosie. Jej dwa duchy nazywały się Hans i Wettermacher. Dnia 2 kwietnia spalono żywcem czarownicę z Polski, Annę Bogufsky. Udowodniono, że miała dwa duchy. Jeden duch Daniel,

miał postać złodzieja serwatki, (czyli mola koloru szarego), który siedział pod jej prawym kolanem, drugi duch nazywał się Jaschke (lub Hans) i siedział w lewej stopie pod dużym palcem jako mały letni robaczek. Ustalono, że Anna uprawiała swój proceder przez 23 lata! Na tych dwóch przypadkach kończy się przekaz źródłowy i tym samym nasza wiedza o polowaniu na czarownice w regionie lubuskim. Rozporządzenie cesarskie z 1669 roku odebrało Zielonej Górze prawo do wydawania wyroków śmierci na czarownice.

Danuta Nowak

DANUTA NOWAK O sobie najkrócej powiada tak: zawzięta studentka historii na UZ, o czym świadczy kolejny kierunek. Wiedza wszelaka jej służy, bowiem czyta, pisze, dyskutuje… i dobrze się z tym czuje! A że się przy okazji zrymowało, to chyba lepiej zabrzmiało.


KWIECIEŃ 2013

Uniwersytet Zielonogórski

5

■ Weź udział w nietuzinkowym konkursie filmowym

Filmy, filozofia i gluty pod czaszką Połączenie filmu amatorskiego i filozofii? Z taką propozycją wyszedł Instytut Filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego. Czy Wszechświat to dziadowo, czy cudowo? Co nami kieruje – dusza, umysł, a może… gluty pod czaszką? Na temat Konkursu Filmozofia mieliśmy przyjemność porozmawiać z prof. Romanem Sapeńko.

Instytut Filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego ogłosił ciekawie zapowiadający się konkurs. Jest to Konkurs Filmozofia. W pierwszej kolejności chciałbym zapytać, do kogo jest on kierowany - kto może wziąć w nim udział? Konkurs skierowany jest do uczniów szkół ponadgimnazjalnych i mieści się w ramach promocji Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz kierunków Wydziału Humanistycznego. Technika jest dowolna. Filmy należy przesyłać drogą pocztową na adres Instytutu Filozofii do 31 maja br. Przejdźmy do tematów, które zostały zaproponowane uczestnikom konkursu. Szczególną uwagę zwraca sposób, w jaki zostały sformułowane, a także fakt, że dają ogromne pole do popisu. Jeden z tematów to: „Dusza, umysł czy gluty pod czaszką?”. Trzeba przyznać, że brzmi intrygująco. Owszem, brzmi intrygująco, ale przede wszystkim chodzi o to, aby zastanowić się, czym jest umysł, czym jest świadomość, czym jest to coś, co nas odróżnia. A może to po prostu część bioloREKLAMA

W pewnym sensie odchodzimy dziś od filozofii, należy jednak pamiętać, że to immanentna część życia. Wciąż istnieją problemy, które nas zastanawiają. Chcemy przypomnieć, że filozofia jest wokół nas. gicznego procesu? Niech uczestnicy się nad tym zastanowią. W zasadzie cały czas zadajemy sobie takie pytania. Czym się różnimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Pozostałe tematy to: „Wszechświat – dziadowo czy cudowo?”, „Człowiek, zwierzę, maszyna” oraz „Rodzina, społeczeństwo”. To po raz kolejny próba zastanowienia się nad tym, czy świat, w którym żyjemy, to coś pięknego, czy raczej coś, co nas przygnębia. Nie tylko w sensie politycznym, ale także w sensie indywidualnym, społecznym. Ogólnie rzecz biorąc, w każdym sensie, w którym człowiek próbuje się odnaleźć i określić. Ostatni temat nawiązuje do tego, co wciąż nas niepokoi, nawiązuje do kwestii szczęścia, choć podkreślam, że

nie chcemy tego ograniczać. Mamy nadzieję, że autorzy filmów spróbują nam samym podpowiedzieć, gdzie leży sens ludzkiego życia. Jak zaznaczył Pan Profesor, Konkurs Filmozoficzny ma na celu promowanie Uniwersytetu Zielonogórskiego wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Czy jest to także promocja filozofii jako takiej? Wydaje się, że żyjemy w czasach, w których nie ma czasu na głębsze rozmyślania natury filozoficznej. W pewnym sensie odchodzimy dziś od filozofii, należy jednak pamiętać, że to immanentna część naszego życia. Wciąż istnieją problemy, którymi żyjemy, które nas zastanawiają. Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby przypomnieć, że filozofia jest wokół nas.

W zasadzie już od dzieciństwa, kiedy wchodzimy w świat, zaczynamy się zastanawiać kim jesteśmy. Stwierdziliśmy, że można to wizualizować i w taki sposób przybliżyć daną problematykę. Uważam, że obecnie tym bardziej mamy czas na filozofię. Życie jest trudniejsze, ponieważ paradoksalnie więcej możemy, na więcej nas stać. Gdy określamy swoją tożsamość, musimy mieć odskocznię. Taką odskocznią jest właśnie umiejętność rozumienia świata. Damian Łobacz


6

Wysokie loty studentów

KWIECIEŃ 2013

Wehikuł czasu? SprintAir kusi niskimi cenami W kabinie kapitana samolotu... Fot. Łukasz Radkiewicz

Firma SprintAir, oferująca codzienne loty z Babimostu (k. Zielonej Góry) do Warszawy, przygotował wyjątkową ofertę dla studentów. O szczegółach promocji rozmawiamy z ADRIANĄ FIBINGIER -PAWELSKĄ – kierownikiem ds. marketingu i PR w firmie SprintAir.

grupy pasażerów są szczególnie wrażliwe na cenę, dlatego w ramach nowej oferty chcemy zaproponować im jeszcze niższe niż dotychczas koszty podróży samolotem.

Jaki cel SprintAir stawia sobie na najbliższy czas? Jak na tym skorzystają pasażerowie? Naszym celem jest, aby lubuskie połączenie lotnicze stało się realną alternatywą dla innych środków lokomocji. Pragniemy naszą ofertę kierować do wszystkich Lubuszan, również do studentów, do rodzin z dziećmi, a także do osób starszych. Zależy nam, aby poza celami biznesowymi, czy związanymi z załatwianiem spraw urzędowych, korzystano z naszego połączenia również w celach czysto turystycznych.

Studenci - super pomysł. Ale nie mają Państwo obaw, że osoby starsze nie będą zainteresowane waszą ofertą? Oczywiście zawsze istnieje jakieś ryzyko. Staramy się uczyć i zdobywać kolejne doświadczenia. Osoby starsze również są ciekawe świata i coraz częściej podróżują samolotami.

Interesuje nas przede wszystkim oferta dla studentów. Co dla nich przygotowaliście? Jakiś czas temu wprowadziliśmy taryfę, którą adresujemy do studentów i seniorów. Zdajemy sobie sprawę z tego, że te dwie

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana… To prawda. Wracając do pytania, jesteśmy przekonani, że trafimy z nową ofertą do osób starszych (65+). W ubiegłym roku, w okresie wakacji, wprowa-


KWIECIEŃ 2013

Wysokie loty studentów

7

Do Warszawy lecimy z Babimostu jedną godzinę. Jeszcze nigdy stolica nie była tak blisko! Zobacz szczegóły:

www.lotnisko.lubuskie.pl dziliśmy promocję cenową skierowaną do rodzin z dziećmi oraz seniorów właśnie. Liczba chętnych przerosła najśmielsze oczekiwania. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni mobilnością seniorów. Wiele osób starszych decydowało się na przelot naszymi samolotami po to, aby zwiedzić Warszawę, powspominać dawne dzieje lub by odwiedzić znajomych. Ufamy, że i tym razem taka oferta spotka się z dużym zainteresowaniem i sympatią. Liczymy na to, że seniorzy, podobnie zresztą jak studenci, docenią też komfort podróży oraz fakt, że nasz rozkład lotów pozwala dotrzeć do Warszawy szybko, pozwiedzać, załatwić sprawy, a następnie równie szybko i komfortowo powrócić do Zielonej Góry jeszcze tego samego dnia. W Babimoście planuje się na chwilę obecną rozbudować port lotniczy. Ma być zamontowany tzw. ILS (od ang. Instrument Landing System) - system nawigacyjny wspomagający lądowanie. Do czego posłuży? Czekamy na system ILS. Jest to inwestycja, która usprawni nasze funkcjonowanie w Babimoście, szczególnie w okresie jesieni i zimy, kiedy panują trudne warunki atmosferyczne. Dzięki systemowi ILS samoloty będą mogły lądować przy minimalnej widzialności 550 m i podstawie chmur 200 stóp. Wróćmy do oferty studenckiej. Co dokładnie firma SprintAir

proponuje żakom? Atuty naszej oferty są widoczne na pierwszy rzut oka przede wszystkim niska cena. Argumentem pozacenowym jest z pewnością czas przelotu (1 go-

Zresztą myślę, że w przededniu wiosny województwo lubuskie zyskuje jeszcze na atrakcyjności, szczególnie jeśli chodzi o atrybuty…

„Bezproblemowo, sympatycznie, szczęśliwie. Przylecieliśmy dziś, ponieważ moja dziewczyna podpisuje umowę z warszawską firmą”. Para z Zielonej Góry

dzina), podczas gdy transport kolejowy oznacza w najlepszym razie 5 godzin podróży. Sądzę też, że naszym dodatkowym atutem jest też elastyczne i życzliwe podejście do pasażerów, którzy mogą liczyć na uprzejmość i pomoc naszych pracowników, zarówno na etapie zakładania rezerwacji, jak i na pokładzie samolotu. Skąd pochodzi załoga samolotu? Jeśli idziemy w kierunku wesołej dygresji – to może tak: wpadły panom w oko nasze stewardessy? (Śmiech). Chyba wszystkie mieszkają w Warszawie… Prosimy o adresy... (Śmiech). (Śmiech). Tego zdradzić nie mogę. Zdradzę za to, że jeśli chodzi o loty do Zielonej Góry to, z uwagi na rozkład lotów, w tygodniu załogi nocują w Lubuskiem. I z tego, co wiem, nie krzywdują sobie specjalnie (śmiech). To piękny region, pełen życzliwych, serdecznych ludzi.

”Lubuskie warte zachodu”... …atrybuty turystyczne. Niestety rozkład lotów nie pozwala załogom tych atrybutów w pełni doświadczyć, ponieważ nie mają okazji przebywać tu w ciągu dnia. Więcej ludzi lata z województwa lubuskiego na Mazowsze czy może odwrotnie? Co prawda obłożenie pokładu na trasie Zielona Góra – Warszawa i Warszawa – Zielona

powodami dla, których warszawianie korzystają z lubuskiego połączenia lotniczego są najczęściej sprawy rodzinne lub biznesowe. Będziecie latać tylko po Polsce czy loty do Europy też wchodzą w grę? Jesteśmy otwarci na propozycje i oczywiście chętnie otworzylibyśmy dodatkowe trasy z Babimostu, ale każdy przewoźnik, decydując się na rozwój siatki połączeń musi najpierw realnie ocenić potencjał danego regionu, danej trasy. Wielokrotnie byliśmy świadkami podobnych historii na polskim niebie - trasy uruchamiane bez zastanowienia, bez dogłębnej, precyzyjnej analizy, bez sprawdzenia, jaki istnieje potencjał, jaki ruch można wygenerować i utrzymać w dłuższej perspektywie. Te przedsięwzięcia kończyły się fiaskiem. Podsumowując: nowe trasy? Tak. Ale musimy mieć pewność, że taka

„Super lot. Poprzednio latałem jeszcze takimi malutkimi samolotami i ATR-ami. Ten jest moim zdaniem idealny, wygodny i punktualny”. Biznesmen z Zielonej Góry

Góra jest porównywalne, ale połączenie należałoby rozumieć jako skierowane do Lubuszan. Mieszkańcy stolicy też z niego korzystają, ale w mniejszej liczbie niż mieszkańcy Zielonej Góry i szerzej regionu lubuskiego. Z naszych obserwacji wynika, że

inwestycja będzie rentowna i że będziemy mogli wygenerować zainteresowanie wśród pasażerów. Dziękujemy za rozmowę. Jan Ratajczak Łukasz Radkiewicz


8

Wysokie loty studentów

KWIECIEŃ 2013

ELŻBIETA POLAK MARSZAŁEK WOJEWÓDZTWA LUBUSKIEGO Lecąc do stolicy mieliśmy okazję spotkać na pokładzie samolotu marszałek Elżbietę Polak. Zapytaliśmy ją o postęp w rozwoju portu lotniczego w Babimoście. - Plan przewiduje montaż systemu ILS, drogi patrolowej, rozbudowę terminala. Te inwestycje pozwolą już na realizację strategii rozwoju portu lotniczego na takim poziomie, jaki sobie założyliśmy. Dużym plusem portu lotniczego Zielona Góra jest zezwolenie na latanie całodobowe, które pozwala przyjmować loty o każdej porze. Dzięki dobrej infrastrukturze lotniska dodatkowo oprócz lotów pasażerskich odbierane są samoloty cargo oraz czartery biznesowe. Firma Sprint Air w ubiegłym roku przewiozła blisko 13 tys. pasażerów, o 70% więcej niż w roku 2011 - mówi Elżbieta Polak. (jr)

Wygraj przelot do Warszawy!

Odpowiedz prawidłowo na poniższe trzy pytania i wyślij e-mail z odopwiedziami na adres: konkurs@gazeta.pl do 20 kwietnia br. W temacie maila wpisz: "LOTNISKO BABIMOST". Spośród nadesłanych odpowiedzi wybierzemy trzy, których nadawcy otrzymają dwa bilety (dla siebie i osoby towarzyszącej) na przelot do Warszawy. Terminy podróży ustalane będą indywidualnie z laureatami.

1. Proszę podać długość i szerokość w metrach pasa startowego Portu Lotniczego Zielona Góra/Babimost. 2. Jak oznaczony jest Port Lotniczy Zielona Góra/Babimost w kodzie IATA? 3. W którym roku Województwo Lubuskie przejęło nieodpłatnie od Agencji Mienia Wojskowego powojskowe lotnisko w Babimoście?

Do stolicy za 89 zł SprintAir, przewoźnik, który realizuje połączenie pasażerskie na trasie Zielona Góra – Warszawa, w porozumieniu z Urzędem Marszałkowskim Województwa Lubuskiego wprowadza nową taryfę. Oferta skierowana jest do studentów, seniorów (60+), emerytów oraz rencistów. Od kwietnia będą oni mogli polecieć z Babimostu za 89 złotych. To najtańszy bilet lotniczy na trasie krajowej. Studenci i seniorzy już od grudnia 2012 r. korzystają ze specjalnej taryfy. Do tej pory jednak najniższa cena za przelot w jedną stronę wynosiła 149 złotych. W kwietniu studenci i seniorzy (60+) kupią bilet za 89 złotych, a dodatkowo nową ofertą objęci zostaną również emeryci oraz renciści. - Staramy się elastycznie dostosowywać nasza ofertę do potrzeb i oczekiwań pasażerów. Zależy nam na takim kreowaniu oferty, aby każdy Lubuszanin, również ten wrażliwy na cenę, mógł skorzystać z transportu lot-

niczego i przekonać się o wszystkich jego zaletach, krótkim czasie podróży, komforcie i miłej obsłudze - mówi Renata Łozowska, dyrektor handlowy w firmie SprintAir. Nowa oferta SprintAir nie jest ograniczona czasowo. Bilety w cenie 89 złotych dostępne będą na stałe w systemie rezerwacyjnym firmy SprintAir począwszy od 1 kwietnia. Rezerwacji dokonywać można już dziś za pośrednictwem Biura Obsługi Klienta SprintAir. wZielonej.pl

KONKURS


KWIECIEŃ 2013

Kultura studencka

9

Z Indexem w podróży po Bałkanach i przed Maroko: województwo lubuskie!

Ekipa "Z Indexem w podróży" prężnie pracuje nad kolejną wielką wyprawą po Europie. W tym roku planujemy odwiedzić zachodnie krańce naszego kontynentu oraz postawić nasze podróżnicze stopy w Maroku. Z kalendarza znikają kolejne kartki, a my powolutku nabieramy wiatru w żagle. Ostatnie dni mijają pod znakiem wielu, wielu spotkań. Prowadzimy bardzo gorące rozmowy z naszymi kolejnymi patronami oraz sponsorami wyprawy. W przerwach między licznymi zajęciami na Uniwersytecie Zielonogórskim, pracą, spotkaniami z młodzieżą, udało nam się uruchomić nową stronę internetową: zindexemwpodrozy.p.ht Tam na bieżąco możecie śledzić nasze kolejne ruchy. Specjalnie dla Was wzbogaciliśmy galerię oraz prowadzimy mały poradnik podróżnika. ■ Cudze chwalicie, swego nie znacie Do wakacji coraz mniej czasu. Pomyśleliśmy jednak, że w ramach małej rozgrzewki wyruszymy na podbój województwa lubuskiego. W myśl przysłowia „Cudze chwalicie, swego nie znacie” pragniemy zobaczyć wszystkie perełki, które skrywane są w naszym regionie. Idealnym terminem na taki malutki trip jest weekend majowy. Czas, jaki sobie dajemy na zwiedzenie miejsca, które jest warte zachodu, to cztery dni (1.054.05.2013). Przewidywana długość trasy oscyluje w okolicach 600 km.

Pasjonaci ogórkowych podróży będą inspirować młodych Lubuszan do kreatywnego, niezależnego podróżowania! ■ Dołącz do konwoju! W związku z tym, że województwo lubuskie kryje w sobie naprawdę mnóstwo tajemnic i skarbów, chcielibyśmy Was zachęcić do wspólnego wyjazdu. Pakujcie manatki, tankujcie swoje autka i zgłębiajcie tajemnice naszego regionu. Przy okazji oczywiście świetna zabawa gwarantowana. Ekipa Z indexem w podróży zapewnia również miejsce na nocleg. Na czele konwoju, który wspólnie możemy stworzyć pojedzie oczywiście nieśmiertelny Ogórek. Do wspólnego wypadu zapisywać się możecie drogą mailową zindexemwpodrozy@gmail.com ■ I Ty wypełniasz PIT-y

Macie ochotę wesprzeć nasze studenckie zmagania, a nie wiecie, jak bezboleśnie dla Waszego portfela to zrobić? Nic prostszego! Większość z nas niestety musi rozliczyć się z zeznań podatkowych PIT. Przy okazji przypominamy, że macie czas tylko do końca kwietnia. Króciutka instrukcja, jak można wesprzeć naszą inicjatywę: 1) W formularzu PIT-28/36/36L/37/38/38 odszukaj wniosek o przekazanie 1% podatku na rzecz OPP. 2) Wpisz nazwę OPP tj: Związek Lubuskich Organizacji Pozarządowych. 3) Wpisz numer KRS: 0000169865.

4) Wpisz szczegółowy cel: Z indexem w podróży. Cały czas również możecie zamawiać pocztówki z całej Europy i oczywiście Maroka. Gdy będziemy już w trasie, specjalnie dla Ciebie wyślemy pamiątkową widokówkę, z każdego miejsca, które sobie zażyczysz. Spraw prezent sobie bądź Twoim bliskim. A przy okazji wspierasz studencką inicjatywę. Wszyscy korzystamy! Zaglądajcie na naszą stronę: zindexemwpodrozy.p.ht, facebooka: www.facebook.com/ zindexemwpodrozy i trzymajcie za nas kciuki.

Wojciech Góralski


10

Kultura studencka

KWIECIEŃ 2013

Studencki samowymus

Jeden, dwa, trzy, cztery… Liczę. W zasadzie przeliczam swoje pomysły. Tylko teraz pytanie – pomysły na co? Brak tego „czegoś”, pustka w głowie rodzi to, że powstanie pisane przeze mnie „nico”. Tekst o niczym, będący jednocześnie o wszystkim. W tym wszystkim, kto wie, może zawrze się clue sprawy? ■ Przepraszam, czy w dobrym kierunku zmierzam? Zdefiniujmy to, co przed chwilą mną rządziło, władało moim umysłem… Brak weny, pustka? Włada mną jeszcze, ale już w coraz mniejszym stopniu. Przełamuję się! Piszę kolejne litery! Zwalczam swą słabość. Zamiast patrzeć bezmyślnie w sufit, zerkam w komputer i słucham muzyki, która przenosi mnie w całkiem inny świat. Rytm wtóruje moim kolejnym pomysłom. Powstaje fajna mieszanka: rodząca się idea wiruje z natychmiastową reakcją na nią, gdzieś w oddali dając kopniaka niemocy i bezsilności. A walka to niełatwa, bo jak mówi stare porzekadło: „co masz zrobić jutro, zrób pojutrze”. Jeśli przełożymy to na realia studenckie, to co? Nie spieszmy się, a co! Zróbmy to w przyszłym tygodniu!! I lećmy do nieba, szatana i innych podobnie brzmiących z nazwy klubów. Wystarczy przecież przysiąść nad tym, czego nie umiemy! Myślisz sobie, o czym ta kobieta pisze? Z choinki się urwała, czy co? Ot, dobre sobie, wymądrza się! Ta kobieta Perfekcyjną Panią Domu nie jest, nie jedną i nie dwie sprawy zawaliła. Z upływem czasu aż się śmieje: „wystarczyło usiąść just in time! Łatwo mówić w ten spokojny wieczór, kiedy za oknem zimno, a wspomniane wydarzenia datuje na czerwiec i lipiec. ■ Halo, kontrola! Jesteś?

Jak student mobilizuje się przed tak katorżniczą pracą? Zwolnienie z egzaminu? Obietnica podniesienia stopnia o ileś tam wyżej? NIE! Po prostu, najzwyklejsza na świecie perspektywa świętego spokoju. No właśnie, zawsze, jak trzeba pewnej pani, to jej nie ma! Gdzie kontrola? Gdzie jesteś? Wyrażę to inaczej, bo inaczej wyrazić się tego nie da: gdzie „samowymus”? Mistrzynią słowotwórstwa autorka nie zostanie, nawet nie chce! Ale na potrzeby cze-

goś, co powstało w jej głowie – pomysłu – musiała stworzyć takie słowo. Zawsze to jakiś ślad tego, że się coś wymyśliło. Do rzeczy: co to w ogóle jest, oprócz tego, że jest pomysłem, który został przedrukowany i właśnie czytasz o nim w gazecie? „Sa-

mowymus” to tak zwany „kopniak w tyłek”, powiedzenie sobie, jak niegdyś Lech Wałęsa: „nie chcę, ale muszę”. Kto to zrobi lepiej niż ja? Wypadałoby wspomóc się jakąś literaturą, najlepiej motywacyjną, ale ona ma tę właści-


REKLAMA

KWIECIEŃ 2013 wość, że jej wartość dewaluuje się, po około roku od jej wydania jest tańsza o 2/3. Czym by tu wymóc odrobinę uwagi i poczucia, że nie tylko ja nad czymś takim rozmyślam? Popkultura! To ona przyniosła nam słowa refrenu: „Będę robić nic, nic będę robić, a robić nic to znaczy zupełnie nic nie robić”, które z taką lek-

początku i zastanawiania, co też ich autor miał na myśli…? ■ Najlepsza perspektywa Jak student mobilizuje się przed tak katorżniczą pracą? Zwolnienie z egzaminu? Obietnica podniesienia stopnia o ileś tam wyżej? NIE! Po prostu, najzwyklej-

Trzeba siąść, wziąć kartkę, długopis i pisać, robić, działać… Jedno działanie rodzi kolejne, ciąg zdarzeń rodzi przyzwyczajenie, które zmieniają się w nawyki. I tak oto tekst ten jest tego dowodem. kością wyśpiewała nam Kasia Klich. Pomyślisz… Gwiazdka popkultury, która zasłynęła jedną piosenką? A gdzie autorytety? Ludzie z dorobkiem? Tu chyba, nieopatrznie, wtrącam clue sprawy. Ludzie o wysokich osiągnięciach naukowych, autorytety w swych dziedzinach, nie mają nawet czasu na takie rozważania. Dla młodych ludzi to takie ważne, bo tylko wokół tego kręci się ich świat, a dla osób wcześniej przeze mnie opisanych to – kolokwialnie rzecz ujmując – pierdoła, mało ważna rzecz, ponieważ to przyzwyczajenie nie pozwala im nawet dopuścić się zwątpienia i utraty wiary w sens tego, co się robi. ■ Student potrafi! Można jeszcze zrobić tak, że czekamy, aż owo zwątpienie nam minie. Wtedy tak zatęsknimy za pracą, że z wielką nadzieją będziemy szukali czegokolwiek. Nawet z radością pójdziemy na wykład. Te same twarze? Super! Ta sama ławka? Super! Koleżanki i koledzy? Rewelacja! Gorzej natomiast, jeśli owo zwątpienie, pustka, próżnia pojawi się przed sesją. Trzeba się zmobilizować do porządkowania notatek, ich uzupełniania lub kserowania od

sza na świecie perspektywa świętego spokoju. Przedstawiony wyżej obraz studenta jest pewnie przesadzony, ktoś powie: to nadużycie! Przecież to jest opis pewnego rudego kota o wdzięcznym imieniu Garfield! Ten argument powinien nas akurat uspokoić – nie różnimy się w tej kwestii od zwierząt. I to czyni nas ludzkimi, osobami z usprawiedliwioną skłonnością do leniuchowania, kimś, kto nie jest robotem. Ależ wrogich słów tu się pojawiło! Wystarczy tego złego! Spadamy na ziemię i spoglądamy na nas tak, jak kreuje nas rzeczywistość. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo czasem się zawiesić. Jedni nazwą to zmęczeniem, drudzy – leniuchowaniem, jeszcze inni - tak jak ja – zawieszeniem. Jak widać: kwestia nazewnictwa. Ogólnie rzecz biorąc, naszego podejścia do tych spraw. Tych, czyli do siebie, obowiązków i wolnego czasu. ■ Chcecie dowodu? Oto dowód! Zmierzając do końca, mogę w dalszym ciągu usprawiedliwiać wszystkich, którzy mają gorszy dzień, źle się czują lub mają – najprościej mówiąc- le-

Kultura Kulturastudencka - wywiad

nia. Jednak tego nie trzeba robić. Nie ma ku temu potrzeby. Powiewem optymizmu jest to, że piosenka Kasi Klich nie jest najpopularniejszą w jej dorobku, nie brzmi nawet przed każdym „nicnierobieniem” tak donośnie i tak uroczyście jak hymn Ligi Mistrzów we wtorkowe i środowe wieczory. Trzeba siąść, wziąć kartkę, długopis i pisać, robić, działać… Jedno działanie rodzi kolejne, ciąg zdarzeń rodzi przyzwyczajenie, które zmieniają się w nawyki. I tak oto tekst ten jest tego dowodem. Nie ma większej satysfakcji niż znalezienie dowodu na stawiane przez siebie tezy. Takiej satysfakcji z przełamywania swoich małych granic życzę wszystkim Czytelnikom. P.S. …i to uczucie, kiedy nie czuje się już żadnej pustki…

Karolina Gębska

11

KAROLINA GĘBSKA Studentka II roku zarządzania na Wydziale Ekonomii i Zarządzania UZ. Standardowo: lubi filmy, muzykę, książki - wszystko to dobrego gatunku. Interesuje ją też wszystko to, co może stać się prawdziwym wyzwaniem.


12

Kultura studencka

KWIECIEŃ 2013

„WŁADCA PIERŚCIENI” made in Russia Od 2003 roku wszyscy fani „Hobbita” i „Władcy Pierścieni” mogą dać upust swoim literackim żądzom i po raz tysięczny powrócić do twórczości ukochanego pisarza. Światowy Dzień Czytania Tolkiena, który przypadł 25 marca (upamiętniając tym samym dzień upadku Saurona) to doskonała okazja, aby przyjrzeć się bliżej, czy J. R. R. Tolkien wciąż „żre”. Fanów twórczości talentuu Tolkiena można podzielić naa trzy grupy. Do pierwszej należąą wielpatują biciele, którzy raczej nie epatują gielswoim uczuciem do angieleskiego pisarza, stawiając jedynie na szacunek i po-chwalny ton. Druga grupa stawia Tolkiena na piedestale, nadając mu niemal boski wymiar i sugerując, ze fantasy zaczęło się i skończyło na jego twórczości. st Trzecia grupa jest niestety najgorsza i zbliżać się do niej należy jedynie z patywiciekiem w dłoni. Jej przedstawiciele, nie mogąc się pogodzić z fakomych tem, że Tolkien z wiadomych óci do względów nigdy nie powróci wykreowanego przez siebiee uniwersum, sami zaczynają pisać. Zalewają fora internetowe kolejnymi popłuczynami, dając wszystkim krytykom fantasy doskonały oręż do zwalczania „tych dyrdymałów, co to obok literatury nie stały”. Szczytem szczytów jest fakt, że część z tych popłuczyn zostaje opublikowana. W ten sposób docieramy do bohatera kolejnej odsłony „Lutownicy”. Panie i panowie, elfy i hobbiści, czarodzieje i krasnoludy – oto Nick Pierumow.

nia mroku” obejmuje wydarzenia rozgrywające się kilkaset lat po upadku Saurona.

■ Pierścień mroku Nick Pierumow w roku 1993 opublikował ppierwszy pi erwszy tom trylogii (tak jest, aż trylogii),

I znów m a m y mrok, którego nie udało się ostapokonać, tecznie znów Sródziemiu grozi ogromne niebezpieczeństwo, znów mamy hobbit itt a, a, hobbita,

będącej kont ynu-

Szczytem szczytów, jest fakt, że część z tych popłuczyn zostaje opublikowana. W ten sposób docieramy do bohatera kolejnej odsłony „Lutownicy”. Panie i panowie, elfy i hobbiści, czarodzieje i krasnoludy – oto Nick Pierumow. acją „Władcy Pierścieni” (pierwsze polskie wydanie pochodzi z roku 2002). Fabuła „Pierście-

który w towarzystwie krasnoludów wędruje na koniec świata walcząc ze złem. Jest epicko,

monum monumentalnie… i nudno. Por ■ Porwał się na mi mikrokosmos Dla jasności ja muszę wprowadzić sprosto sprostowanie. Trylogia Pierumowa to z pewnością nie popłuczyny, które zapełniają liczne fora internetowe, tworzone p z groupies Tolkiena. Tapr przez le Rosjanina zdecydowalent n bije na głowę grafonie mańskie gnioty fanatyków pisarza, którzy z pewnością na co dzień p porozumiewają się mową e elfów a uczelnie odwiedzają eksponując bogate owłosieni bosych stóp. sienie Problem Pierumow polejedn na tym, że targnął się ga jednak coś co jest skończonym twona coś, k rem, którego nie można odświeżyć. Na coś, co wytworzyło wokół siebie niepowtarzalny mikrokosmos, immanentny klimat, co oddaje swoje piękno tylko i wyłącznie w konkretnych warunkach. Pisząc „Pierścień mroku”, Pierumow był absolutnie na bakier z popkulturowym sztafażem. Nie podjął literackiej gry z czytelnikiem, nie puścił porozumiewawczo oka. On z pełną powagą usiłował stać się współczesnym awatarem Tolkiena.


KWIECIEŃ 2013 I choć daleko mi do bezkrytycznego padania na kolana przed autorem „Władcy Pierścieni”, to z pełną stanowczością stwierdzam, że pewnych rzeczy po prostu nie da się powtórzyć. Niech za wyjątek potwierdzający regułę posłuży powieść „Ostatni władca pierścienia. Wojna o pierścień oczami Saurona” autorstwa Kiryla J. Yeskova. Facet doskonale zdawał sobie sprawę, że z Tolkiena nie godzi się robić słabej jakości ksero i postawił na kreatywność. Sródziemie z perspektywy Mordoru? Proszę bardzo. Smacznie, pomysłowo i intrygująco. Yeskow pamiętał, że nie można być jak drugi Freddie Mercury, nie można być kopią Diego Maradony. Nie można być też kolejnym Tolkienem.

Kulturastudencka - wywiad Kultura stron! Lasy Amazonki znów płaczą. ■ Pacjent umarł Żałuję, że muszę się pastwić nad Pierumowem. Całe szczęście, że facet poszedł po rozum do głowy i już dawno opuścił Sródziemie, stawiając na cykle autorskie. „Operacja się udała, pacjent umarł”, tak zwykł mawiać mój Dziadek. I ja także umarłem. Z nudów.

■ Nieznośna wtórność Często mówi się, że o ile autor „Władcy Pierścieni” dzięki swej wyobraźni postawił ogromny kamień węgielny pod estetykę fantasty, to raczej nie posiadał olśniewającego warsztatu pisarskiego. Jego siła tkwiła w wizjach, w kreowanych wyobrażeniach, nie zaś w technicznych niuansach. Nick Pierumow najwyraźniej zbyt mocno wziął sobie te opinie do serca i wszystkie zarzuty wobec Tolkiena pomnożył przez dziesięć. Drętwe, do przesady patetyczne i całkowicie pozbawione wiarygodności dialogi rodem z filmów dla dorosłych, przewidywalna fabuła i ta nieznośna wtórność. A wszystko na przestrzeni ponad tysiąca

DAMIAN ŁOBACZ Na co dzień student filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim, a także dziennikarz Akademickiego Radia Index, w którym m.in. współprowadzi program „VIP Room”. Perkusista i tekściarz krośnieńskiego zespołu Kazetwu. Autor audycji "Lutownica" - w czwartki o godz. 12:00.

LUTOWNICA

w każdy czwartek o godz. 12:00 na 96 fm

13

Bibliolodzy prowokują debatę 19 marca br. w Klubie Pro Libris odbyło się kolejne spotkanie w ramach konwersatoriów bibliotekoznawczych organizowanych przez WiMBP im. C. Norwida w Zielonej Górze. Zajmujący wykład pt. "Publikowanie w nauce: tradycje i współczesność naukowego ruchu wydawniczego" wygłosiła prof. dr hab. Anna Migoń z Uniwersytetu Wrocławskiego. Wystąpienie wybitnej bibliolog oscylowało wokół pracy badawczej ludzi nauki, a także form jej upowszechniania. Zwróciła uwagę, że publikowanie efektów prac jest już niemal wymogiem i dyrektywą akceptowalną w środowiskach naukowych. Podstawą nauki jest dzielenie się wiedzą, toteż od badaczy oczekuje się utrwalania odkryć oraz dokonań – mających poszerzyć i wzbogacić zasób ludzkiej wiedzy. Pani profesor podzieliła się swoimi refleksjami dotyczącymi form publikacji dzieł (ich typologię), przedstawiając wybrane uwarunkowania wydawniczego ruchu naukowego. Ponadto, wspólnie ze słuchaczami, próbowała udzielić odpowiedzi na pytanie, czy można zyskiwać gratyfikacje, a nawet zarabiać na publikowaniu dzieł naukowych – odwołując się do ewolucji poglądów na przestrzeni wieków. Badaczka wypowiedziała kilka znaczących uwag m.in. na temat języków „uniwersalnych” i narodowych w piśmiennictwie naukowym konstatując, że w naukach humanistycznych występuje dominacja tych drugich. Prof. Anna Migoń swoje wystąpienie zwieńczyła wyrażeniem nadziei, że nowy system publikowania zachowa swoją rangę i będzie rozwijał się w duchu rozsądku i stabilności.

Wykład cieszył się dużym powodzeniem i był przyczynkiem do dyskusji na temat przyszłości czasopism elektronicznych, a także współczesnego systemu punktowania stosowanego w czasopismach naukowych i domniemanej zasadności publikowania naukowców „na punkty”. Kolejne konwersatorium odbędzie się 16 kwietnia br., podczas którego będziemy mieli możliwość wysłuchania spostrzeżeń prof. dr hab. Małgorzaty Komzy z Uniwersytetu Wrocławskiego, na temat tego, jak powinniśmy badać książkę ilustrowaną. Marta Soczek

MARTA SOCZEK Na co dzień studentka filologii polskiej oraz informacji naukowej i bibliotekoznawstwa na UZ. Jej zainteresowania oscylują wokół literatury najnowszej, sztuki filmowej, a także psychologii. Zaczytana w kryminałach. Wolne chwile poświęca swoim pasjom: siatkówce i piłce nożnej. Nieposkromiona fanka "Miedziowych".


14

KWIECIEŃ 2013

Kultura studencka

Kciuk do góry! cz. 6 „Hej za rok matura, za pół roku…”, a właściwie to już za miesiąc, moi drodzy maturzyści. Dlaczego nawiązuję do tego jakże stresującego wydarzenia? Nic prostszego! Po maturze będziecie mieli baaaardzo długie wakacje. A po tych wakacjach studia, na których maturę odczujecie co pół roku w tzw. sesji (nie żebym Was chciał zmartwić)... ■ Garść zetlałych wspomnień Gdy przygotowywałem się do swojego egzaminu dojrzałości (tak, wbrew pozorom naprawdę trochę się do niego przygotowywałem), posiłkowałem się artykułem „Garść zetlałych wspomnień” Tadeusza Gierymskiego. Cały materiał opowiadał o niesamowitej polskiej poetce Halinie Poświatowskiej. Co to ma wspólnego z podróżowaniem? Dziś również chciałbym Wam przedstawić taką garść zetlałych wspomnień z moich małych wypadów! ■ TIR – Turystyka i Rekreacja? Poznaliście już moje zainteresowania (te dziwne i jeszcze dziwniejsze). Jedną z moich kolejnych miłości są pojazdy ciężarowe, nie mylić z TIRami. TIR to po prostu skrót od Międzynarodowy Transport Drogowy. Ewentualnie możemy powiedzieć, że jest to Turystyka i Rekreacja, co w moim przypadku po części się sprawdziło. ■ Jak połączyć przyjemne z przyjemnym Od kilku lat stałym punktem moich wakacji jest Międzynarodowy Zlot Tuningowanych Pojazdów Ciężarowych Master Truck w Opolu. W zeszłym roku bardzo chciałem wybrać się tam z paczką znajomych. Ostatecz-

Uwaga - tygrys na drodze!

Od kilku lat stałym punktem moich wakacji jest Międzynarodowy Zlot Tuningowanych Pojazdów Ciężarowych Master Truck w Opolu nie jednak moja cała ekipa rozjechała się na wszystkie strony świata, a mnie pozostała jedyna opcja – podróż samemu. Tak zrodził się pomysł wyjazdu do Opola autostopem. W ten sposób połączyłem przyjemne z przyjemniejszym.

■ 250 km = 3h jazdy, 30 km = 3h jazdy??? Jak widać matematyka nie zawsze ma zastosowanie. W autostopie zdecydowanie musimy ją pozostawić w kalkulatorze, a sami zacząć liczyć… liczyć na siebie i na szczęście.

Stopa zacząłem łapać o porannej porze, w piątek 6 lipca 2012. Na pierwsze auto nie musiałem zbyt długo czekać. Dwaj studenci zdecydowanie nie należeli do niedzielnych kierowców, stąd też podróż minęła nam miło i przede wszystkim szybko. Praktycznie w 3 godziny znala-


KWIECIEŃMARZEC 2013 2012

KulturaZielona studencka Góra

15 19

złem się w Krapkowicach (3 godziny z postojami!). Stamtąd musiałem się dostać do Polskiej Nowej Wsi, gdzie odbywał się zjazd. Zostało mi zaledwie 30 km. Były to baaardzo długie kilometry.

Kolejny kierowca bardzo chciał mi wyperswadować pomysł studiowania kierunku humanistycznego. Ostatecznie skończyło się na miłej rozmowie, a co teraz studiuję, to już wiecie. ■ Samochodowe mądrości

Dobrze, gdy podróż autostopem prowadzi nas do tak rewelacyjnego celu!

Kolejny kierowca bardzo mocno chciał mi wyperswadować mój pomysł studiowania kierunku humanistycznego. Ostatecznie skończyło się na miłej rozmowie, a co teraz studiuję, to już wiecie. Następnie spory kawałek musiałem przedreptać pieszo, co było sporym wyczynem. Chociażby ze względu na lejący się żar z nieba. Wliczając jeszcze błądzenie, po samym Opolu chodziłem chyba ponad godzinę. Ostatecznie udało mi się znaleźć właściwy autobus, którym dotarłem do Mekki ciężarówek tunignowanych w naszym kraju. ■ "A miałam nikogo nie zabierać" Niesamowita radość mnie opanowała, gdy byłem już na miejscu. Obejrzałem wszystko, co było do obejrzenia, zrobiłem mnóstwo zdjęć. Pierwotnie zakładałem powrót pociągiem. Ostatecznie stwierdziłem, że skoro dojechałem autostopem, to dzieło należy zwieńczyć ta-

WOJCIECH GÓRALSKI Do łapania stopa przydają się zdolności artystyczne ;-) kim samym powrotem. "A miałam nikogo nie zabierać" - pierwsze słowa, które usłyszałem od jednej z pań, która zatrzymała się przed wjazdem na autostradę. Jednak o tym, jak udało mi się wrócić, opowiem Wam w kolejnym literackim spotkaniu. Dlaczego musicie aż tyle

czekać na ciąg dalszy? Dlatego, że znów się za bardzo rozpisałem i tymi oto słowami dobrnąłem do magicznej liczby znaków, której nie wolno mi przekroczyć. PS Maturzyści! Trzymam kciuki! Wojciech Góralski

Student Uniwersytetu Zielonogórskiego na I roku animacji kultury. Większość wolnego czasu poświęca na „rozgryzanie” własnej osobowości i bujanie w obłokach. Uwielbia wypady rowerowe i wszelkiego rodzaju podróże. Zakochany po uszy w Akademickim Radiu Index.


16

Kultura studencka

KWIECIEŃ 2013


Kultura studencka

KWIECIEŃ 2013

17

Bigger! Better! Harder!

“Rock’n’roll is all i wanna babe”! Czyli w studio Akademickiego Radia Index wybiła “Trzynasta w Samo Południe”. Jakie najczęściej tematy poruszacie w tworzeniu muzyki? Pan Pocheć (wokalista): Nasze tematy kręcą się wokół takiego słynnego powiedzenia, które ktoś kiedyś ukuł na początku powstawania muzyki rockowej: „Sex, drugs and rock’n’roll” i najwięcej zdecydowanie jest tych dwóch skrajnych terminów sex and rock’n’roll. Nie jestem fanem przeintelektualizowanych tekstów, pisze o takich rzeczach, o których sam chciałbym słuchać. Coś, co ma oderwać mnie od otoczenia, ma stworzyć mi mój własny świat w głowie. Piszemy o porywach namiętności, chociaż zdarzają się też romantyczne kawałki. Niedawno wydaliście swoją EP-kę „Bigger, better, harder”. Ile kawałków i jakie kawałki fani na niej znajdą? Ogień czy również ballady? Pan Pocheć: Pojawia się tam trochę lekkiego dotykania się, ale zdecydowanie opiera się to na mocnym graniu. Cztery podstawowe kawałki to utwory, które cześć słuchaczy powinna już znać. Do tego trzy bonuski takie wymuskane i wyłuskane przez nas z czeluści naszych dysków twardych. Cover zespołu Breakout „Nie ukrywaj, wszystko wiem”, „My way” czyli nasza pierwsza piękna demówka, od której wszystko się zaczęło, no i nasza ukochana, moja perełka „Trzynasta”, nagrana dawno temu, kiedy byliśmy zupełnie innymi ludźmi. To utwór tak bardzo surowy, tak bardzo niedoskonały. Jest rockowo, są balladki. Jest „Lovin’”, „River”, piosenka o przemyśleniach w ostrzejszym wydaniu i dwie

Na naszej EP-ce jest trochę lekkiego dotykania się, ale zdecydowanie opiera się to na mocnym graniu. sztandarówy czyli „Trzynasta” i „Made of stone”, które kopią tyłki mam nadzieję. Czy istnieje jakieś miejsce na Ziemi, w którym „Trzynasta” nie chciałaby nigdy zagrać? Katz (basista): Myślę, że jako zespół chcielibyśmy spenetrować wszystkie miejsca na Ziemi i zagrać wszędzie, gdzie się tylko da. Pan Pocheć: Wiemy, gdzie nie zagramy, np. na „Sunrise”,

bo tam nasza muza nie przejdzie, ale gdyby się dało, to byśmy zagrali. Każda publika jest inna, każda publika to nowe wyzwanie. Jakiś czas temu znaleźliśmy się w takiej sytuacji, w której musieliśmy porwać publikę, a ta była absolutnie nie w naszym klimacie. Musieliśmy wystąpić tak, żeby im się spodobało. I wiesz, że się udało? To był jeden z lepszych koncertów. Marika Adamska

MARIKA ADAMSKA Huragan hałasu, wulkan emocji, tornado dziennikarstwa. Pomimo słowiańskich korzeni, znana lepiej jako Mała Czarna. Didżejka Indexu po uszy zakochana w rock'n'rollu i przystojnych perkusistach.


18

KWIECIEŃ 2013

Kultura studencka

■ Kasia Nosowska: "Teraz ludzie przychodzą i słuchają muzyki, a dawniej skakali, szaleli i latały marynary".

Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan

Kasi Nosowskiej z grupy Hey nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Zespół wydał pod koniec ubiegłego roku nowy album "Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan", na której kontynuuje muzyczną drogę z "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!". Kasia powiedziała nam kilka słów o nowym materiale, ale także muzyce z radia, polskich tekściarzach i siatce ludzi. W jakich aspektach twoim zdaniem płyta "Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan", przewyższa jej poprzedniczkę "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!"? Kasia Nosowska: Szczerze powiedziawszy nie umiem odpowiedzieć na takie pytanie precyzyjnie. Wszystko co się dzieje w naszej karierze jeśli chodzi o tak zwaną warstwę muzyczno-tekstową, lub w ogóle merytoryczną, to wszystkie te procesy zachodzą bardzo płynnie. Są przez to dla nas praktycznie niezauważalne. Nie należę do wspa-

niałych teoretyków muzyki, więc nie umiem wymienić nawet różnic między tymi płytami. Dla mnie te płyty różnią się albo wszystkim, albo zupełnie niczym. A czy wydaniu tej płyty towarzyszył taki sam szok ze strony fanów jak w przypadku ostatniego albumu? Nie wiem, bo nie do końca śledzę coś takiego. Mam jednak świadomość, że "Do rycerzy..." jest bardziej wymagająca. Wymaga skupienia od słuchaczy, celo-

wego poświęcenia pewnej ilości czasu na przyswojenie tego materiału, aby on się osadził w osobie, która do niego podchodzi. Obserwujemy to na koncertach w reakcjach publiczności. Teraz ludzie przychodzą i słuchają muzyki, a dawniej skakali, szaleli i latały marynary. Da się zauważyć coś takiego. Hey był od samego początku kojarzony z muzyką rockową. Czy w dalszym ciągu postrzegacie się jako taki zespół, czy może bardziej jako wykonujący muzykę

nie dającą się bliżej sklasyfikować? Wiesz, to zależy. Myślę, że klasyczna definicja muzyki rockowej sprowadza się do tego konkretnego składu instrumentów. W takim sensie akurat jesteśmy zespołem rockowym. Ale rzeczywiście patentów gitarowych typu "dżyn, dżyn, dżyn" jest w tej chwili u nas mało i jeśli to byłby wymóg absolutny to nie jesteśmy zespołem rockowym. Aczkolwiek ja osobiście uważam, że rock to jest pewnego rodzaju bezkompromisowość i charakterystyczna


KWIECIEŃMARZEC 2013 2012 wrażliwość, którą my posiadamy. W takim sensie nasze płyty nadal są rockowe. Po "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" ukazała się płyta z remiksami tych utworów - "ReMURPed". Czy planujecie coś podobnego po najnowszej płycie? Chyba w taki sposób, że ten pomysł będzie skopiowany jeden do jednego, to nie. Jakieś pomysły były, ale chyba za wcześnie by o tym mówić, bo były w fazie szczątkowych zarysów. "Do rycerzy..." w naszym odczuciu dopiero niedawno się ukazała. Gramy teraz drugą część trasy koncertowej, a potem będzie wiosna i lato i też będziemy sporo koncertować. Wiem, że na pewno czekamy na płytę winylową, bo takowa jest w już w fazie produkcji i sami jesteśmy zafascynowani tym nośnikiem. W jednym z wywiadów Paweł Krawczyk (gitarzysta Hey) powiedział o "Do rycerzy...", że jest to najbardziej pozytywna tekstowo i przesłaniowo płyta Heya. Czy jako autorka tekstów zgo-

Kultura studencka Zielona Góra sceny? Jest mnóstwo takich osób. Myślę, że nawet minimalna wrażliwość na słowo, pozwala mieć całkiem dobre zdanie na temat tego, co się dzieje w muzyce. Wiadomo, że jeśli będziemy się koncentrować na typowo popowych tekstach, to tam nie będzie chodziło o jakikolwiek kunszt. Tam wszystko po prostu trzyma się kupy, jest bezpieczne, lekkie i przyjemne, bo takie musi być. Uważam, że lekkie pióro ma np. Michał Wiraszko z Much. Bardzo swobodnie operuje słowem i spod jego palców wyszło parę takich zbitek wyrazowych, które zrobiły na mnie całkiem spore wrażenie. Ale to nie ma chyba sensu, by wymieniać tu jakieś nazwiska. Myślę, że każdy wie, kto dobrze pisze w tym kraju. Chciałbym nawiązać teraz do fragmentu tekstu waszego utworu "Mehehe" - "Radio, radio, do diabła z nim. Czerstwe rymy, kulawy rytm." Czy naprawdę sądzisz, że tak źle jest z muzyką promowaną w naszych mass mediach?

Wiesz, nigdy nie ćwiczę "Teksańskiego" albo "Mojej i Twojej Nadziei" dla przyjemności na sali prób, bo mam wrażenie, że te kawałki są już obecne w naszym krwiobiegu i nie trzeba ich trenować dzisz się z tym? Też tak mi się wydaje. Zestawiając tę płytę w warstwie tekstowej z poprzednimi rzeczywiście tak jest. Miałam zresztą takie założenie, żeby nieśmiało spróbować opowiedzieć o tych jaśniejszych stronach egzystencji. Wymieniana jesteś w czołówce polskich tekściarzy. A gdybyś to ty miała wymienić kilku ciekawych autorów tekstów z krajowej

To zależy w jakich. Na pewno są stacje radiowe, które wykazują się większą ambicją w dobieraniu repertuaru. Mają potrzebę komunikowania światu pewnych zjawisk muzycznych, chcą, aby słuchacz wiedział, ile wspaniałych rzeczy dzieje się w muzyce w danym momencie. Nie umiem wykazać procentowo czy więcej jest takich stacji, czy zdecydowana większość proponuje muzykę, która dostaje się do

eteru w oparciu o jakieś badania, których do końca nie rozumiem. Ale wiem, że prowadzi się takie badania na pewnych grupach ludzi i powodują one, że szefowie radia stwierdzają, jaką muzykę trzeba puszczać. Zazwyczaj jest

19

w naszym krwiobiegu i nie trzeba ich trenować. Czasem chłopcy jednak nalegają by to przećwiczyć, ale nie odczuwamy wtedy jakiegoś szału czy fantastycznych emocji. To jest w końcu bardzo stary i zjechany materiał, więc

Zielona Góra kojarzy mi się z miastem, gdzie na metr kwadratowy występuje większa ilość, których znamy, niż w innych miastach. Tutaj poznaliśmy kilka osób, które funkcjonują na takiej naszej mapie ludzkich odkryć. to non stop to samo, z reguły stare rzeczy, które ludzie już słyszeli, tak, aby było bezpiecznie... Szczerze mówiąc nie mam chyba za bardzo czasu w życiu, by zastanawiać się, dlaczego takie mechanizmy funkcjonują na świecie. Z drugiej strony mamy internet i wszyscy ludzie, którzy realnie pragną obcować z muzyką, mogą sobie zapewnić ją sami i nie słuchać radia. A jakie pozycje najczęściej kręcą się ostatnio w twoim odtwarzaczu i jak wpływają na twoją twórczość? Ja słucham teraz tylko jednego artysty i jest to Kendrick Lamar. Wykonuje on hip hop i jest to mój absolutny faworyt. Słucham tylko jego płyt od kilku dobrych tygodni. Jeśli chodzi o zespoły z takim stażem jak Hey, zastanawiała mnie zawsze jedna rzecz. Czy granie na żywo takich utworów jak np. "Teksański" lub "Moja i Twoja Nadzieja" jest powodowane ciągłą sympatią do nich, czy wiedzą, że bez nich publika nie pozwoli wam zejść ze sceny? Wiesz, nigdy nie ćwiczę "Teksańskiego" albo "Mojej i Twojej Nadziei" dla przyjemności na sali prób, bo mam wrażenie, że te kawałki są już obecne

siłą rzeczy tych emocji nie budzi. Na koncercie jednak dzieje się coś zupełnie zaskakującego. Obecność ludzi i ich potrzeba, aby usłyszeć kawałek, który z czymś im się kojarzy, odpala w nas takie pochowane ładunki z prawdziwą emocją, towarzyszącą nam chociażby w momencie nagrywania tych numerów. Wszystko uwalnia się na czas trwania koncertu i jest realne, żywe i radosne. Potem jednak koncert się kończy i znowu nie pamiętamy o dawnych nagraniach. Z Zieloną Górą jesteście dość mocno związani. Za co najbardziej lubisz to miasto? Nie ukrywam, że najważniejsze, jak w ogóle w życiu, są osoby. Tutaj poznaliśmy kilka osób, które funkcjonują na takiej naszej mapie ludzkich odkryć. Są to ludzie cenni i takie kolejne spotkanie z nimi w Zielonej Górze sprawia, że się bardzo cieszymy. Myślę, że człowiek, który jeździ po Polsce i ma w pewnych miastach taką siatkę ludzi, których lubi i do których tęskni, to szczęśliwy człowiek. Mi się Zielona Góra kojarzy z miastem, gdzie na metr kwadratowy występuje większa ilość, których znamy, niż w innych miastach. Michał Cierniak


20

Kultura studencka Kultura studencka

KWIECIEŃ 2013

"Gramy tak, jak się nazywamy. A nazywamy się Bezsensu. Jesteśmy z Zielonej Góry. Robimy tu próby, muzyki słuchamy, uczymy się, pracujemy. No i sensu szukamy" (Arek Tyda jest pracownikiem Uniwersytetu Zielonogórskiego - przyp. red.). Bezsensu to: Marcin Gryszczuk - bas, Michał Orkowski - perkusja, Krzysiek Garbaciak - wokal i klawisze, Arek Tyda - gitara i wokal.


Kultura studencka

KWIECIEŃ 2013

21

Młodzi, genialni i nasi! Wielu na to czekało. Zespół Bezsensu wydał pod koniec marca swoją debiutancką płytę „Co tam myślisz?”. Bezsensu ma w Zielonej Górze (i nie tylko) mnóstwo fanów. Bezsensu jest w naszym regionie doskonale znany. Zatem wszelkie wprowadzenia do tego wywiadu są… Bezsensu. Dlatego od razu przechodzimy do rozmowy z Arkiem Tydą i Michałem Orkowskim, odpowiednio: gitarzystą i perkusistą zespołu Bezsensu. Pomówmy o sesji nagraniowej do debiutanckiej płyty Bezsensu „Co tam myślisz?”. Wiem, że rejestrowaliście ją m.in. w słynnym studiu RecPublica w Lubrzy. Michał: Udało nam się tam dostać za sprawą nagrody na festiwalu Miasto Rocka w Babimoście. Myślę, że skorzystaliśmy w 100% z możliwości nagrywania w tym studiu. Pozostała część była zarejestrowana w Vintage Records w Porażynie. Nie pierwszy raz zresztą mieliśmy styczność z tym studiem. Arek: Atmosfera w RecPublice była bardzo luźna. Dowodem na to niech będzie fakt, że jeden z utworów na płytę stworzyliśmy w nocy przed ostatnim dniem sesji. To było wynikiem tego, że Krzysiek (Garbaciak, wokalista i klawi-

A czy większość utworów na płytę jest premierowa, czy może postawiliście na starsze, przearanżowane piosenki? A.: Znajdują się na niej utwory, które są zupełnie świeże, ale i takie mające kilka dobrych lat. Pamiętają one nawet czasy starego składu. Ale rzeczywiście są przearanżowane i bardzo odświeżone… Staraliśmy się podejść bardzo odważnie do tej sesji nagraniowej i nie baliśmy się zmian. Wcześniej, podobnie jak wiele młodych zespołów, wydawaliście tylko single. Czy waszym zdaniem powodem takiej sytuacji jest fakt, że ludzie wolą pojedyncze utwory niż płyty, czy kwestie finansowe i wysokie ceny za studio? M.: Myślę, że przede

Zastanawiam się, co będzie myślał ktoś obcujący z tymi dźwiękami i w jakiej będzie sytuacji. Do czego będzie mu potrzebna ta muzyka, czy będzie to dla niego jakieś wydarzenie albo po prostu tło do jedzenia obiadu czy uczenia się do egzaminu… szowiec Bezsensu – przyp. red.) tak szybko uwinął się z wokalami, że mieliśmy dużo wolnego czasu i trzeba było go jakoś zagospodarować. Mieliśmy przez całą dobę dostęp do instrumentów i z Krzyśkiem napisaliśmy w nocy nową piosenkę, którą następnego dnia nagraliśmy.

wszystkim chodzi tu o finanse. Nam wreszcie udało się uciułać odpowiednie środki, by tę płytę zarejestrować. Teraz musimy znowu odkładać, żeby wydać coś w przyszłości. Nie wiemy jeszcze, czy w postaci singla, czy może uda nam się szybko zrobić drugą płytę? Zobaczymy, jak to

będzie. A.: Ja osobiście bardzo lubię słuchać całych albumów. Dużo większą przyjemność sprawia mi zapoznanie się

sposób zwrócić słuchaczowi uwagę na to, że myślimy o nim, o tym, kim jest i co teraz robi. Uważamy to za pewną więź, teraz już bardziej namacalną, bo

Na płycie "Co tam myślisz?" znajdują się utwory, które są zupełnie świeże, ale i takie mające kilka dobrych lat. Pamiętają one nawet czasy starego składu. Ale są przearanżowane i bardzo odświeżone. z twórczością artysty od początku do końca, bo wtedy jest to pełniejsze doznanie. Dlatego dążyliśmy do tego, aby taką płytę na swoim koncie mieć i także móc dotrzeć do słuchacza w pełniejszy sposób. Czy tytuł waszego debiutu, „Co tam myślisz?”, determinuje tematykę tekstów na tej płycie? A.: Z racji tego, że jest to debiutancki album, do tej pory występowaliśmy tylko po tej drugiej stronie, czyli jako słuchacze. Teraz, gdy myślę sobie, że ktoś będzie słuchał naszej płyty, zagłębiał się, co mamy przez nią do powiedzenia, zastanawiam się, co będzie dokładnie myśleć w trakcie obcowania z tymi dźwiękami i w jakiej będzie sytuacji. Do czego będzie mu potrzebna ta muzyka, czy będzie to dla niego jakieś wydarzenie albo po prostu tło do jedzenia obiadu czy uczenia się do egzaminu? Chcieliśmy w ten

oddajemy w ręce słuchaczy coś, co nie jest już tylko wirtualne. W moim przypadku pierwsze refleksje związane z danym albumem pojawiały się zwykle już podczas oglądania okładki. Dopiero później wkłada się CD do odtwarzacza i czeka się, aż zaczną dziać się rzeczy metafizyczne. Jakiś czas temu wypuściliście klip do utworu „Niezawieszenie”. Czy planujecie nakręcić teledysk do innego z waszych kawałków? A.: W połowie marca miała miejsce premiera klipu do utworu „Made In Polska”. Jest to zupełnie niszowa rzecz, nagrana w trakcie ostatniego Sylwestra, którego udało nam się spędzić wspólnie. Zarejestrowaliśmy naszą zabawę i absolutnie nic nie jest wyreżyserowane. ► Ciąg dalszy na następnej stronie


22

Kultura studencka

KWIECIEŃ 2013

► Ciąg dalszy z poprzedniej strony Po prostu powiedzieliśmy zgromadzonym osobom, że będziemy teraz kręcić teledysk do naszego utworu, zrobiliśmy kilka ujęć i wróciliśmy do normalnej zabawy. Zmontowania całości podjął się Mateusz Papliński i wyszło mu to bardzo fajnie, mimo że miał do czynienia z amatorskim materiałem, nagrywanym przez amatorów na amatorskim sprzęcie. W zeszłym roku wystąpiliście także na Open’erze. A.: Dostaliśmy się tam bardzo zwyczajnie. Wysłałem do organizatorów naszą epkę, a potem już o tym zdążyłem zapomnieć. Kilka tygodni przed Open’erem odezwano się do nas i w zasadzie w ciągu jednego dnia ustaliliśmy wszystkie szczegóły. To stało się bardzo niespodziewanie. Bardzo miło wspominamy ten koncert, w dużej mierze dzięki samym organizatorom. Wydawało nam się, że będziemy traktowani po macoszemu, bo w końcu trzeba się też zająć Franz Ferdinand czy Björk. Jednak absolutnie tak nie było. Wszystkie osoby pracujące przy festiwalu okazały się niezwykle profesjonalne, miłe i zapewniły nam naprawdę dobre warunki. Powinna to być szkoła dla lokalnych organizatorów, np. Dni Miast. Występujemy na tego typu imprezach coraz częściej i to jako zespół w znacznej mierze rozpoznawalny, więc mamy porównanie. Atmosfera Open’era natomiast uzależnia i chce się wracać do tego miejsca. M.: Pojawiły się też elementy tremy, ale wytłumaczyliśmy sobie, że mamy dobry materiał i jest z czym się pokazać ludziom. Podeszliśmy więc ostatecznie spokojnie do sprawy, ale emocje na pewno były. Plebiscyty są dobrą drogą dla młodych zespołów, aby się wy-

!

KONKURS! WYGRAJ DEBIUTANCKĄ PŁYTĘ BEZSENSU!

Jaki jest adres oficjalnej strony internetowej zespołu Bezsensu? Odpowiedź wyślij na adres: konkurs@gazeta.pl. Spośród prawidłowych odpowiedzi wybierzemy trzy, których nadawcy otrzymają od nas płytę Bezsensu "Co tam myślisz?". Na maile czekamy do 20 kwietnia br.

promować? Pytam, bo często bierzecie w nich udział. A.: Nie do wszystkich jednak zgłaszamy się sami. Często znajdujemy się w nich za sprawą osób trzecich. Kiedy dostajemy informacje, że zostaliśmy gdzieś zakwalifikowani, to czemu się w to nie zaangażować, by wypaść dobrze. Poza tym nie wszystkie konkursy polegają na głosowaniu fanów. W niektórych decyzje podejmują jurorzy. Nam udało się zostać zauważonymi na szczęście przez jednych i drugich. M.: Nie oszukujmy się też, ale są takie plebiscyty, które potrafią pomóc w rozwoju kariery. Nam najbardziej pomogła Scena Machiny. Konsekwencje zdobycia wyróżnienia w tym konkursie były naprawdę fajną sprawą. Dziękuję za rozmowę. Michał Cierniak Autorem zdjęć jest Mateusz Papliński


KWIECIEŃ 2013

Muzyka

Brak punktów za dźwięk i dwa kolory

23

Tak mi źle, tak mi źle, tak mi szaro. Nie ma nic gorszego, niż sytuacja, w której oni mają rację. Kiedy bardzo lubiany zespół w istocie nagrywa tak nudny, nijaki i kiepski album, jak się o nim czasami mówi. Nie ma sensu drzeć koszul, padając rejtanem przed krążkiem, którego nie ma jak bronić. "Specter At The Feast" to po prostu rzecz podręcznikowo kiepska. Pozytywy są. "Rival" jest świetne, "Teenage Disease" co najmniej dobre, a dwóch innych utworów być może da się posłuchać drugi raz. Trudno jednak znaleźć do tego motywację, gdy Black Rebel Motorcycle Club nudzą niemiłosiernie przez godzinę, każąc nam doszukiwać się plusów. Nikt nie ogląda dwugodzinnego filmu dla jednej, ponoć niezłej sceny i tak też jest z tą płytą. BRMC wyrośli na wzorcowy przykład zespołu, który "robi swoje", przez lata nagrywając równe albumy, sprawiające wiele radości fanom zespołu i pozosta-

Nikt nie ogląda filmu dla jednej, ponoć niezłej sceny. wiające nijakimi jego przeciwników. Jako należący do tej pierwszej grupy, miałem ciężką przeprawę polegającą najpierw na przesłuchaniu całości, a potem opisaniu zła, jakie tam się dzieje. Brzmienie to typowa dla nich surowizna, przestery, krzyki, piski. Podobnie jednak, jak już nikt nie szaleje za filmami,

które mają dźwięk i więcej niż dwa kolory, nie ma za to punktów. Po co na tym krążku sklejone z siedmiu różnych piosenek "Hate The Taste"? Po co takie

nudy, jak trwający osiem minut (i o przynajmniej siedem za dużo) "Lose Yourself" i jeszcze gorsze "Sometimes The Light"? "Specter At The Feast" nie jest płytą tragiczną, ale nie ma za co Black Rebel chwalić. Brzydka okładka, brzydkie wnętrze, parę niezłych chwil oraz tupanie nóżką przy "Rival" winduje ocenę na wysokość dwa na pięć i nie można załatwić tu nic więcej. Tak mi źle, tak mi źle, tak mi źle.

Michał Stachura

Pierwsze objawy choroby morskiej

Większość recenzji imiennego debiutu Polskie Karate zaczyna się, jest rozwijana i kończą cytaty z tekstów zawartych na tej płycie. Nie, żeby było to nie na miejscu - Wyga i Igorilla zawarli na swym krążku wszystko, co tylko można: od powitania po podpowiedź, jak ich album ocenić. "Polskie Karate" to rozwydrzony bachor, z niewyparzoną gębą, wiecznie posiniaczony, szukający guza i kradnący wino mszalne. Wzbudza jednak niepohamowaną sympatię swoją szczerością, a może i z zazdrości, że chodzi i mówi gdzie i co chce. Założenia są tu proste: ma bujać. I funkujęce, tłuste bity Metro razem ze scratchami młodziutkiego Flipa oraz oczywiście flow dwóch MCs kołyszą tak, że co bardziej delikatni doświadczą choroby morskiej. Muzycznie jest nawet redhotowo ("Dobry wieczór", instrumentalne "Feeldatbassordie", "Underground"), czasem bardziej klasycznie hiphopowo ("Cicha

Powinna być sprzedawana z wykupioną receptą u kręgarza. woda", "Instrukcja"), ale co innego jest tu najważniejsze. Sercem albumu są momenty, w którym Polskiemu Karate puszczają wodze prawdziwie ułańskiej fantazji i po staropolsku odwala. Szalone kawałki, jak ten tytułowy, "W 3 Dupy", czy "Ch*j nie funk" pozostawiają słuchacza totalnie oszołomionego. Siłą tych utwo-

rów jest niesamowita inwencja w składaniu tekstów, jak w "Tak jak trza", gdzie Wyga prowadzi prawdziwy slalom gigant, na zmiane wypadając i na powrót wpadając ze swoim flow w rytm. A "W 3 Dupy" to już numer,

o którym mogłyby powstawać magisterki. Imprezowy ultrawymiatacz, który z jednej strony ironizuje na temat melanży, o których traktuje, a z drugiej idealnie się do nich nadaje. Płyta "Polskie Karate" powinna być sprzedawana z wykupioną receptą do kręgarza, którego interwencja po dłuższym obcowaniu z tym albumem będzie konieczna. Polska rap płyta, pozytywna, głośna i rozbujana, dla każdego z otwartą głową. Kto ma uszy, niechaj słucha, bo dużo lepszych krążków u nas praktycznie nie ma.

.covered

Michał Stachura

covery dobre i złe. na ogół dobre. Akademickie Radio Index, wtorek, godz. 21:00


24

Miasto Filmów

KWIECIEŃ 2013

MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm www.facebook.com/miastof email: miastofilmow@wzielonej.pl

Groteskowa śmierć przy pięknej muzyce „Baczyński” to debiut reżyserski Kordiana Piwowarskiego. Nie dość, że chłopak porwał się na stworzenie biografii kultowego w naszym kraju poety, to jeszcze postanowił zrealizować go w wymagający dla widza sposób. Zamysł z artystycznego punktu widzenia świetny, ale sam obraz taką poezją już niestety nie jest.

Tego typu obrazy wyświetlane są z reguły w małych, offowych kinach. „Baczyńskiego” możemy jednak zobaczyć w ogólnopolskich sieciówkach. Taka decyzja jest niewątpliwie pozytywnym zjawiskiem. Wróćmy jednak do samego filmu. ■ Wyszedł paradokument Składa się on tak naprawdę z trzech płaszczyzn. Pierwsza z nich oparty jest na wypowiedziach osób, które znały Baczyńskiego osobiście, były przy jego śmierci, a także zdjęć ogarniętej wojną Warszawy i nagrań z tamtego okresu. W drugiej mamy przebitki ze slamu poetyckiego, zorganizowanego z okazji 90. rocznicy urodzin poety i jego wiersze w interpretacji uczestników tego wydarzenia. Trzecia to natomiast płaszczyzna fabularno-aktorska. Ten zabieg sprawił, że nie otrzymujemy filmu biograficznego w klasycznym wydaniu,

Film nie zaskoczy nawet ucznia średnio uważającego na lekcjach języka polskiego. ale wręcz paradokument. Momentami może to się kojarzyć z fabularyzowaną wersją „Sensacji XX Wieku”. Szkoda tylko, że każda płaszczyzna ma spore niedociągnięcia. Kadry z poetyckiego slamu momentami drażnią niektórymi interpretacjami wierszy, a w części fabularnej fabuły jest tyle, co nic. Aktorzy też nie mają się za bardzo jak wykazać, a Mateusz Kościukiewicz odtwarzający postać tytułową wypowiada… dwa zdania. Najbardziej broni się z tego zestawu płaszczyzna „dokumentalna”, ale bardziej przez swój autentyzm i budowanie klimatu, niż merytorykę. ■ Perełki i kulawa prawda Momentami kuleje też prawda historyczna, zwłaszcza przedsta-

wienie relacji Baczyńskiego i jego matki. W rzeczywistości były bardzo napięte, a w filmie tak naprawdę nie wiadomo, jak je określić. Razić może także scena śmierci poety, która w założeniu miała być przedstawiona w artystyczny sposób, a wyszła groteska. Plusem jest jednak wizualna realizacja „Baczyńskiego”. Zdjęcia są naprawdę piękne, a kilka ujęć, w tym nocną akcję partyzantów w lesie, można uznać za prawdziwe perełki montażowe. Cały film jest promowany wspólnym utworem Meli Koteluk i Czesława Mozila, ale jednak to nie on robi największe wrażenie. Znacznie ciekawiej wypada muzyka ilustrująca Bartosza Chajdeckiego. Jest ona ascetyczna, ale świetnie oddaje tragiczny okres, w którym osadzona jest

akcja „Baczyńskiego” i losy bohatera tytułowego. ■ Starali się jak nigdy… Film zapowiadał się na naprawdę ciekawą rzecz. Był ambitny pomysł oraz osoba debiutanta za kamerą, mogąca sugerować świeże spojrzenie na temat. Sama postać Baczyńskiego jest interesująca, ale nie potrafiono jej pokazać w odpowiednio wyrazisty sposób. To, plus dość nieporadne połączenie kilku konwencji w jednym filmie, czyni z „Baczyńskiego” duże rozczarowanie. Broni się on produkcyjnie, ale merytorycznie nie jest w stanie zaskoczyć nawet ucznia średnio uważającego na lekcji języka polskiego. Michał Cierniak


KWIECIEŃ 2013 MARZEC 2012

Miasto Filmów Zielona Góra

25 19

MIASTO FILMÓW Piątek, godz. 13:00 na 96 fm www.facebook.com/miastof

● Oz Wielki i Potężny „Czarnoksiężnik z Oz” 74 lata po premierze wciąż uchodzi za niedościgniony wzór kina z pogranicza fantasy, baśni i rozrywki familijnej. Śmiałkiem, który postanowił zmierzyć się z legendą został Sam Raimi. Człowiek od trylogii „Evil Dead” i „Spidermana”. Historia Oza zaczyna się czarno-białym prologiem w formacie 4:3. Reżyser już na starcie składa hołd kinu lat 30. i 40. W wyniku splotu przedziwnych wydarzeń, nasz bohater trafia do magicznej krainy. Pojawia się pełnia kolorów i efektów wyciśniętych z setek komputerów. Mamy też całkiem sensowne 3D! Nie zabrakło plejady gwiazd: James Franco, Mila Kunis, Rachel Weisz czy Michelle Williams. Do pań nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń. W przypadku Franco można stwierdzić, że po prostu jest. Film zaskakuje pomysłowo-

ścią: slapstickowy humor, przerysowane aktorstwo, nawiązania do poprzednich dzieł reżysera. Zabrakło jednak konsekwencji: w pewnym momencie film zmienia się w typową disnejowską wydmuszkę o wszystkim i niczym. Zanika klimat, ciężko wypracowany w prologu a jego miejsce zajmuje nuda. Pomimo tego seans mija zaskakująco bezboleśnie ale nie pozostaje po nim nic. Zupełnie jak po meczach polskich piłkarzy. Paweł Hekman Gatunek: fantasy, przygodowy; USA, reż. Sam Raimi. Czas trwania: 2 godz. 7 min

● Hitchcock S lid i ciekawa lekcja historii Solidna podparta niezłym aktorstwem. Drogi Wysoki Sądzie, w odpowiedzi na oszczerstwa dotyczące mojego klienta pragnie on złożyć następujące wyjaśnienia i oświadczyć, co następuje: Oskarżenie insynuuje, jakoby "Hitchcock" był filmem nudnym, niewystarczająco bogatym w ciekawe wydarzenia. Otóż pomylono chyba filmy Mistrza z filmem o Mistrzu. Istotnie, nie ma tu trzęsień ziemi i zwrotów akcji. Są za to trzy przeplatające się wątki: procesu tworzenia "Psychozy", problemów małżeńskich Alfreda H. oraz ciekawa teza dotycząca źródła inspiracji głównego bohatera - powracające wizje Eda Gaina to świetny patent. Zarzuty dotyczą też odtwórcy głównej roli, Anthony'ego H. Rzekomo zniknął on pod kilogramami makijażu, które

miały uniemożliwić jakąkolwiek mimikę. Niezliczona ilość dowodów ukazuje jednak, że H. był człowiekiem raczej jednej, niż tysiąca min. Podobnie rzecz ma się z humorem - mamy tu subtelne smaczki, jak tytułowy bohater przycinający żywopłot w swym nieodłącznym garniturze, czy podjadanie słodyczy pod nieobecność żony. Może to nie jest najdoskonalsza biografia zapisana na taśmie celuloidowej, ale sprawi radość widzowi, który nie ma złudzeń co do tego, na jaki film się wybrał. Michał Stachura Gatunek: biograficzny/dramat; USA, reż. Sacha Gervasi. Czas trwania: 1 godz. 38 min


26

Lubuski Teatr

KWIECIEŃ 2013

Święto teatrów amatorskich 21 zespołów, ok. 180 uczestników, 3 dni - tak w liczbach prezentują się Ponoworoczne Konfrontacje Teatralne (POKOT). Jest to święto teatrów amatorskich - jedna z najważniejszych tego typu inicjatyw w naszym regionie. Organizatorem imprezy jest Regionalne Centrum Animacji Kultury, a cały przegląd odbywa się na deskach Lubuskiego Teatru. W tym roku konfrontacje miały miejsce w dniach 22-24 marca. Wszystkie występy bacznie obserwowała i oceniała rada artystyczna, w skład której wchodzili specjaliści teatralni znani na terenie całego kraju. Były to trzy dni pełne emocji i różnorodności, na scenie bowiem zaprezentowały się grupy z różnych przedziałów wiekowych (od kilkunastu lat do nawet 60+!), reprezentujące różne strony regionu, a także różne style (od tańca po improwizowany kabaret).

I tak oto na deskach Lubuskiego Teatru mieliśmy szansę obejrzeć m.in. nagrodzony potrójnymi brawami monodram Kamili Winkler z Teatru PiiiP, pełne emocji występy grup Marka Zadłużnego (ProForma i Effort), grupę z Nowej Soli, którą wspierał grający na żywo zespół - Avis, kreatywny Teatr Grymas, który w swojej premierowej bajce wykorzystał taniec i śpiew czy wzruszający Teatr Anigrono. Przegląd uświetniły robiące ogromne wrażenie występy gościnne Pracowni Teatru Tańca, które pozostaną w pamięci widzów na długo, ze względu na profesjonalizm i nietuzinkowość - to właśnie na jednym z ich występów pół sali wbiegło na scenę i dało uwolnić swoje emocje. ■ Jak imbryk odmienił życie Niekwestionowanym zwycięzcą całego przeglądu jest Alicja Niewiadomska (główna nagroda dla

Fot. Dawid Włodarczyk

■ Widzowie wbiegli na scenę!

W kwietniu polecam: „STWORZENIA SCENICZNE” (6 IV godz. 17:00; 7 IV godz. 16:30) „PŁYWANIE SYNCHRONICZNE” (13 IV godz. 17:00; 14 IV godz. 16:00) „SEN NOCY LETNIEJ” (18 IV godz. 10:00 i 19:00) „SIOSTRUNIE” (PREMIERA STUDENCKA w maju - cena biletu: 12 zł) SZCZEGÓŁY NA: TEATR.ZGORA.PL instruktora) i jej Teatr Grymas (główna nagroda dla zespołu oraz główna nagroda indywidualna dla Agaty Gattner). Teatr Grymas działa przy Młodzieżowym Centrum Kultury i Edukacji "Dom Harcerza" w Zielonej Górze, jego prowadzącą jest Alicja Niewiadomska. Grupa przygotowała w tym roku spektakl zatytułowany "Baśń o grającym Imbryku" na podstawie tekstu Marty Guśniowskiej - jest to bajka

■ Czekamy na POKOT 2014!

mająca swój klimat, który z roku na rok przyciąga coraz większą rzeszę fanów. Publiczność i artyści występujący na deskach Lubuskiego Teatru jednogłośnie przyznają, że chcieliby w naszym regionie więcej tego typu inicjatyw i już odliczają dni do następnego roku, kiedy to będą mogli spotkać się ponownie w tym samym gronie.

POKOT to niezwykła impreza,

Dawid Włodarczyk

przedstawiająca historię kowala, który zmęczony swoją pracą, za pomocą czarodziejskiego Imbryku, otrzymanego w podzięce od wróżki, odmienia swoje życie. Przez cały ten czas kowalowi towarzyszy jego wierny koń i marząca o życiu hrabiny - mucha końska.


KWIECIEŃ 2013

Do usłyszenia w kwietniu!

Muzyka

27

Muzyczne premiery miesiąca. Do słuchania nie tylko w akademiku. • Michał Cierniak YEAH YEAH YEAHS „Mosquito” ▼

BASTILLE „Bad Blood” ▼

DEEP PURPLE „Now What?!” ▼

Wielu dziennikarzy muzycznych stawia ten zespół w jednym szeregu z Florence + The Machine. Chodzi o to, że Bastille przedstawiają materiał podobnie zróżnicowany i wielowymiarowy materiał co rudowłosa Brytyjka. Jednocześnie jest on bardzo przystępny dla szerokiej publiczności, a to nie jest częste zjawisko na rynku muzycznym. Już utwór „Pompei” promujący płytę „Bad Blood” pokazał, że ekipa dowodzona Dana Smitha potrafi sobie świetnie poradzić na listach przebojów. Wszystko wskazuje na to, że ta Bastylia nie ma zamiaru upadać.

Zainteresowanie zespołem Yeah Yeah Yeahs wzrosło zdecydowanie w ubiegłym roku za sprawą filmu „Projekt X”. Wykorzystano w nim remiks ich hitu „Heads Will Roll”, który stanowił sporą ozdobę soundtracku tej produkcji. Nowa płyta zespołu zapowiada się równie zabawowo co wspomniany film. Wokalistka Karen O zdradziła, że w utworach znajdą się elementy reggae, roots czy psychodeli. Jednocześnie zaznaczyła, że będą one chaotyczne, rozmarzone i surowe jednocześnie – czyli tak jak dobra impreza.

Ta płyta niewątpliwie stanowi wydarzenie jeśli chodzi o muzykę hard rockową. W końcu to pierwszy od 8 lat album jednej z kluczowych kapel tego nurtu. Na dodatek będzie to pierwsze wydawnictwo Deep Purple bez kluczowej dla nich postaci – klawiszowca Jona Lorda. Fani są jednak dobrej myśli, a single zwiastujące to wydawnictwo zdają się potwierdzać ich optymistyczne nastawienie, podobnie jak osoba producenta Boba Ezrina. Odpowiedź na pytanie będące tytułem płyty zespołu, „Co teraz?!”, może być tylko jedna – kolejny dobry album!

Premiera: 12 kwietnia

Premiera: 16 kwietnia

Premiera: 26 kwietnia

REKLAMA

REKLAMA


28

KWIECIEŃ 2013

Kultura studencka

Kopia kopii kopii, czyli STANDARYZACJA Być może niektórzy z Was pamiętają słowa z pierwszej części tytułu tego felietonu, które padły w kultowej, bo chyba mogę już użyć tego określenia, adaptacji filmowej powieści Podziemny krąg, którą prawdopodobnie lepiej znacie po prostu jako Fight Club (tytuł oryginalny). Otóż miałem w ostatnim czasie niekłamaną przyjemność po raz kolejny obejrzeć tę produkcję i kiedy cierpiący na bezsenność bohater grany przez Edwarda Nortona skomentował swój codzienny tryb życia właśnie jako „kopia kopii kopii” (oryg. „copy of copy of copy”), to jednak z czymś mi się to skojarzyło i te właśnie słowa mocno zapadły mi w pamięć. Dlaczego? Myślę, że świetnie oddają charakter rzeczywistości, w której przychodzi nam obecnie żyć, a który zdominowany został przez zjawisko kryjące się pod fantastycznie brzmiącym terminem: popkultura Tak! Popkultura Moi Drodzy! Zalewa nas ze wszystkich stron. Kopia kopii kopii. W komercyjnych stacjach radiowych (bo publiczne słuchowiska jeszcze jako tako się bronią), co chwila słyszę tę samą miałką piosenkę w wykonaniu tych samych miałkich „artystów”, choć produkt ma już inną nazwę. Stacje telewizyjne karmią nas cały dzień serialami, których całe pomysłodawstwo polega na wykupieniu licencji produkcji zagranicznych. To, że cały świat ubiera się w te same ciuchy i potrzebuje otaczać się podobnymi rzeczami, których

jakość na dobrą sprawę coraz częściej obliczona jest na krótki czas użytkowania (byś za rok, dwa przyszedł znów wydać pieniądze), to jeszcze pół biedy – możemy uznać, że to jednak tylko wartości materialne (choć chyba nikt nie zaprzeczy, że ciężko uchronić się przed ich wpływem na to kim jesteśmy i uciec przed równaniem ‘to, co mam – to, kim jestem’). Mass media cały dzień powtarzają nam kim mamy być, do kogo się upodabniać. Kreują wzory piękna, elegancji, a nawet gusta, i w te wytyczne wydaje się wierzyć

większość polskiego społeczeństwa. Piszę polskiego, bo szczególnie ubolewam nad tą naszą krajową, bezrefleksyjnie naśladującą i ślepo zapatrzoną w kanony amerykańskie popkulturą. Jest to wyjątkowo ciężkostrawny tzw. skutek uboczny procesu globalizacji. ■ Gdzie te kapele? Prawdziwe takie... Jako pasjonat muzyki staram się śledzić poczynania młodych zespołów na ziemi lubuskiej i lwia część moich wypadów na kon-

certy takich grup kończy się wielki rozczarowaniem. Zero pomysłu, zero tożsamości. Wokal po angielsku, pomijając, że najczęściej podejmujący nieudolne, pełne frazesów teksty. Podobnie kompozycje, aranż, image sceniczny – schemat. Widziałem i słyszałem to godzinę temu w telewizji. Tyle, że lepsze. Chociaż i tu można polemizować. A wystarczyłoby tak niewiele... ■ Daj coś od siebie! Sytuacja ta bardzo mocno kon-


KWIECIEŃ 2013 trastuje z bogactwem kultury jaki dała światu Polska, chociażby w drugiej połowie XX w. W Europie powszechnie wiadomym było, co to jest polskie kino, polska muzyka – była to twórczość, której nie sposób

Kultura studencka

29

stać nas już na nic oryginalnego? Pojęcie kultury pochodzi z łaciny i znaczyło tyle co ‘uprawiać’. Co zatem uprawia popkultura? Chyba tylko pieniądze, które – niestety – na drzewach nie rosną...

Podziwiam tych, którzy odkrywają pewne obszary jako pierwsi, którzy na swą popularność naprawdę zasłużyli i którzy do tej nieszczęsnej fabryki gwiazd wnoszą powiew świeżego powietrza, tę choćby odrobinę oryginalności. Może przesadzam? Może fajnie jest? Właśnie, kiedy ta „amerykańska domówka”? Piotr Bakselerowicz Fot. Beata Kałużna

było pomylić z żadną inną. Oczywiście, każde pokolenie – czy dokładniej – każdy artysta, ma swoich mistrzów, swoje źródła inspiracji. Ale jak wiele możesz wziąć od innych? W którymś momencie musisz dać coś od siebie. Coś, co jest tylko twoje, coś, co naprawdę kosztowało cię trochę poszukiwań, przede wszystkim w głębi samego siebie. ■ "Pop" – na pewno, ale czy jeszcze "kultura"? Nie zrozumcie mnie źle – odrzucenie takich dyrektyw i zwrócenie się ku maksymalnej prostocie też jest owocem jakichś eksploracji. Podziwiam tych, którzy odkrywają pewne obszary jako pierwsi, którzy na swą popularność naprawdę zasłużyli i którzy do tej nieszczęsnej fabryki gwiazd wnoszą powiew świeżego powietrza, tę choćby odrobinę oryginalności. Później znajduje się już tylko inwestor, który będzie się starał o jak największą liczbę odbitek. Chociaż pewnie rację miał ostatnio przeze mnie poznany znajomy, twierdząc, że wartość tej wspaniałej sztuki polskiej motywowana była głównie walką z imperatywem politycznym. Ale czy to doprawdy musi oznaczać, że nie

Już za miesiąc na łamach "UZetki" o byciu liderką opowiedzą trzy studentki: Agata, Dagmara i Justyna.

PIOTR "BAX" BAKSELEROWICZ Student II roku filologii polskiej na UZ. Humanista z powołania. Wariat na punkcie dźwięku i słowa, poeta-grafoman, twórca muzyki, choć na dobre jeszcze nie wystartował. Od młodości charakterny łobuz, co po drodze trochę zatracił, a teraz stara się odzyskać. Chrześcijanin, punk, pozytywista, agnostyk, egzystencjalista i dekadent w jednym; a może i w dwóch – urodzony pod znakiem bliźniąt.

Akademia przyszłości

Przygoda i wyzwanie. Unikatowy program, w którym tutor (wolontariusz) - najczęściej student - otacza opieką konkretne dziecko. Swoim entuzjazmem i ambicją możesz zmienić świat dziecka. Poszukiwani są wolontariusze do nowej edycji AKADEMII PRZYSZŁOŚCI - swoje CV można wysyłać na adres: zielona.gora@wiosna.krakow.pl Zapraszamy do odnalezienia naszego fanpaga na face-

booku (AKADEMIA PRZYSZŁOŚCI w Zielonej Górze) oraz na stronę www.akademiaprzyszlosci.org.pl Zostań tutorem dziecka! osiągnij razem z nim małe i wielkie sukcesy!


30

KWIECIEŃ 2013

Kultura studencka

Audycja zawiera lokowanie produktu

Chciałam sobie kupić ostatnio buty. Nie jakieś tam zwykłe trampki – Vansy. Vansy, które mogły poczuć się urażone tym, że do ich nazwania użyłam tych dwóch określeń. Buty to obuwie bez duszy, a w zasadzie bez marki. Teraz liczą się conversy, reeboki, ostatnio usłyszałam określenie „lacosty”. Byłam kiedyś na pewnych zajęciach integracyjnych. Proste ćwiczenie, siedzimy w kółku na krzesłach, na środek wychodzi jedna osoba i mówi: „kto tak jak ja jest/ ma…”, wymienia jakąś cechę osobowości, wyglądu czy rzecz i na „raz, dwa, trzy” wszyscy charakterologicznie podobni do niej ludzie bądź posiadacze takiego samego przedmiotu muszą wstać i zamienić się miejscami. Po wielu przesiadkach wyszedł ktoś na środek i powiedział: „kto tak jak ja ma dzisiaj na sobie trampki”, zrobiło się zamieszanie, wstała większość, wyjątkiem był chłopak, który miał na sobie owe „lacosty”, nie wstał. Dalej brzmi to dla mnie jakoś nienaturalnie. Przyzwyczaję się. Tak samo jak do adidasów, jeepów i internetu, który pisany z małej litery rozszerzył swoje znaczenie, teraz nie musi być tylko odkrywcą, ale może też ognistym lisem czy po prostu chromem. Adidas za to coraz częściej się animizuje, odkrywa w sobie duszę pumy, a jeep wcale nie musi być Jeepem z dużej litery, żeby być tym pisanym z małej. Skomplikowane. ■ Dylemat: czym się chwalić? W dzisiejszym świecie przecież nie kupuje się dżinsów, tylko Wranglery, zamiast telefonu iPhone’a i jak kawę, to tą z Tchibo. Jeśli jednak zakupisz w tym sklepie coś więcej niż ziarna do przygotowywania gorącego napoju, pojawia się śmiech. Chociażby w reklamie. Uśmiech natomiast ukazuje się na twarzy osoby, która w second-handzie znalazła coś markowego w niskiej cenie. Pojawia się dylemat,

■ Patrzę i wiem. Cud.

Przyzwyczaję się. Tak samo jak do adidasów, jeepów i internetu, który pisany z małej litery rozszerzył swoje znaczenie, teraz nie musi być tylko odkrywcą, ale może też ognistym lisem czy po prostu chromem. chwalić się nową (teoretycznie drogą) rzeczą czy chwalić się tym, że teoretycznie droga - już niekoniecznie nowa - rzecz była kupiona po tak okazyjnej cenie? Niezależnie od wyboru, na wierzch wystawia się logo firmy. Lokujemy produkt i przed siebie. Na miasto. W różnych celach – jedni w poszukiwaniu marek, inni po prostu na spotkanie z Markiem. Nieważne, ważna jest w tym momencie tzw. „stylówa”. ■ Jak zrobić dobre wrażenie Za postęp można byłoby uznać wprowadzenie e czy audio booków. Szkoda, że nie doprowadziło ono do wyprowadzenia się powszechnego zjawiska, jakim jest ocenianie książki po okładce. Już mniejsza o te książki, niech stracą, gorzej z ludźmi. Gorzej, nie gorzej? Każdy ma swoją osobowość i wielu szczyci się tym, że umie podkreślić ją swoim strojem. Wielu jednak nie umie i cierpi nie tyle z braku umiejętności dobierania do siebie ubrań, ile z braku umiejętności zrobienia swoją osobą dobrego wrażenia, które jest w dzisiejszym świecie aż nadto istotne. I, jak pokazują badania, może nawet wpływać na rozwój intelektualny już od najmłodszych lat – ubiór dziecka może przesądzać o otrzymanej przez niego ocenie.

Zdaniem dr Urszuli Sajewicz-Radtke, psychologa rozwojowego z sopockiego wydziału zamiejscowego SWPS, "nauczyciel uprzedzony do ucznia może zablokować jego rozwój. Nie pozwoli mu się np. zaangażować w poważne szkolne projekty". Znowu wrócę do second-handów. Kupujesz coś, koleżanka pyta: „Markowe?”, spoglądasz z niepewnością na metkę i stwierdzasz: „No pewnie ma jakąś markę”. Jak wszystko, dodałabym. Czuję pewien bałagan, nie

Łatwo mówić, a zaraz wyjdę z domu, przejdę przez szkolny korytarz, będę spoglądać na wiele znanych twarzy nieznajomych, o których mam, nie wiadomo jakim cudem, wyrobione zdanie. Taki to cud, że na nich patrzę. Wystarczy. Zbyt oryginalni są dziwni, ci przeciętni jacyś tacy zwyczajni. Te „fajne” rzeczy stały się strasznie pospolite, od kiedy ma je przynajmniej jedna osoba z każdej klasy, a fajny staje się ten, który jest choć trochę inny, jedyny. Atak klonów pozdrawia rzekomych wariatów, a oryginalność zdejmuje kurtkę i odcina, choćby miała przy tym stracić ten niezbędny do wieszania haczyk, metkę. ■ Którą szufladkę wybierasz?

Pocięłabym tę wirtualną kartkę na kawałki, żeby ułożyć wszystko w odpowiedniej kolejności albo wrzuciłabym ją po prostu do szuflady. Ale tego nie zrobię. Nie mam takiej możliwości, poza tym szufladkowanie bywa krzywdzące. wśród ciuchów. W tym tekście. Skaczę. Pocięłabym tę wirtualną kartkę na kawałki, żeby ułożyć wszystko w odpowiedniej kolejności albo wrzuciłabym ją po prostu do szuflady w biurku, w której jest już wszystko. Bez sensu - piszę to, choć i tak wiem, że tego nie zrobię. Nie mam takiej możliwości, poza tym szufladkowanie bywa krzywdzące. Czasami łatwiej jest coś wymazać. Backspace. Przydałby się taki usuwający uprzedzenia.

Tak naprawdę nie chodzi mi o żadne (pseudo) Vansy, które bez paru napisów „Vans” tracą cały styl i tanieją o 200 złotych. Liczyć można jedynie na to, że ktoś nie zauważy, a zauważyć jest naprawdę trudno. Łatwo jednak o strach, że jednak komuś się uda. Nie chodzi mi też o second-handy czy jakiś mniejszy lub większy symbol z nazwą producenta ulokowany na butach, kurtce, spodniach, torebce, telefonie, komputerze, w reklamie, serialu,


KWIECIEŃ 2013 filmie… książce? Nie, w tym przypadku czołowe miejsce zajmuje tytuł bądź autor. Zapomniałam, z dołu wychyla się jakaś zielona sowa. Chciałoby się powiedzieć: wszędzie „loga”! Nowa moda. Niech nieważne będzie to szufladkowanie, bo to nieuniknione. Obserwuję jednak coś w rodzaju szukania sobie szufladki, do której chce się wskoczyć i do tego się dostosowywanie. Jakby w odwrotnej kolejności. Pytanie „Kim jestem?” schodzi na drugi plan, przed nie wskakuje „Kim chcę być?”, lecz zadawane nie w tym pozytywnym znaczeniu, lecz w celu jakiegoś kreowania. Stylówa zamienia się na sztuczną stylizację. Nienaturalnie, nie rozumiem. Ale produkty jak każdy lokuję. Chociażby tutaj. Audycja przecież je zawierała.

KARINA OSTAPIUK Z zawodu uczennica klasy dziennikarskiej. Z pasji tancerka. Z koloru włosów blondynka. Łączy ogólnokształcącą naukę w III LO z nauką tańca w studiu tańca TRANS. Życia uczy się na własną rękę. Jak na zodiakalną pannę przystało, ostrożna, jednocześnie niebojąca się powiedzieć wprost, co myśli. Uważa, że przyszłość należy do tych, którzy wierzą w swoje marzenia, więc stara się wierzyć. Skomplikowana, jak każdy.

Kultura studencka

31

Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze poleca: ● Christel Oehlmann: O sztuce opowiadania. Jak snuć opowieści,

prawić baśnie, gawędzić i opowiadać historie. Vademecum praktyka.

Magia opowiadania...

Codziennie, jeśli tylko na to pozwolimy, będą ku nam napływać różnorodne opowieści, czasem od przygodnie napotkanego człowieka. Mogą być niczym prezenty, tak uważa Christel Oehlmann, autorka książki zdradzającej tajemnicę tworzenia historii narracyjnych. To wyjątkowa literatura uświadamiająca czytającemu wagę oddziaływania snutych narracji. Muszą to być oczywiście słowne kompozycje, utkane z naszego wnętrza. Będą wówczas zawierały w sobie prawdę, mimo fantazji, jaka będzie przebijała poprzez opowiadającego. Najbardziej niezwykłe jest to, że takie historyjki posiadają potencjał sprawczy czynienia przemiany i przywoływania symboli pamięci, które działają na każdego z nas, i tego, kto opowiada i tego, kto słucha. Nawet nie wiemy, że mamy cudowny dar słyszenia słowa mówionego. Opowiadanie od wiek wieków stanowiło lekarstwo na lęk. W „Opowieściach chasydów” przeczytamy, że "Powinno się tak wymawiać słowa, jakby się w nich niebo otwierało i jakby nie było tak, że ty wkładasz słowo w swoje usta, ale jakbyś ty sam się zanurzał w słowie. Ponieważ jeśli się naprawdę zanurzysz w słowo, to jest tak, jakby ono tworzyło niebo i ziemię, i wszystkie światy na nowo". Zastanawia mnie, skąd w nas wraz z upływem lat pragnienie powrotu do początku i nawet najpiękniejsza z opowieści – Biblia rozpoczyna się zdaniem: „Na początku było słowo...” Otóż dzieje się tak dlatego, że opowiadając baśnie albo historie ze swojego dzieciństwa,

powracamy do własnych początków i wspomnień, kiedy czuliśmy się bezpiecznie. Nawiązujemy również wówczas kontakt z dzieckiem, którym kiedyś byliśmy, „docieramy do tak zwanego wewnętrznego dziecka, które żyje w każdym dorosłym człowieku i podtrzymuje przez całe jego życie potencjalną aktywność twórczych sił dziecięctwa.” Autorka namawia na każdej niemalże stronie do snucia własnych historii i podejmowania trudu słuchania słów wypowiadanych z zaangażowaniem przez innych. Możemy mieć trudności

Życie samo upomni się o naszą historię. Nadejdzie dzień, w którym dziecko wdrapie się na nasze kolana i powie tak zwyczajnie: "Opowiedz mi coś”... I co wtedy? z otwarciem się na narracyjną rzeczywistość poprzez blokadę spowodowaną lękiem przed byciem ocenianym. Jednak pomimo to, warto przełamywać wewnętrzny opór gdyż opowiadając ćwiczymy wrażliwość, kształtujemy w sobie umiejętność słuchania innych, budowania relacji i wzajemnego poszanowania. Czytając tę książkę, niczym powieść o opowieści, przekonujemy się o uzdrawiającej mocy słowa. Świat edukacji może czerpać z bogactwa, jakie z sobą niesie opowiadanie. Trzeba sobie dziś zadać pytanie, czy wobec świata wirtualnego i zalewu anonimowego przekazu płynącego z mediów jesteśmy w stanie otworzyć się na wartość sztuki opowiadania? Jak podjąć to zadanie, niczym wy-

zwanie skierowane do każdego z nas? Życie samo upomni się o naszą historię. Nadejdzie dzień, w którym dziecko wdrapie się na nasze kolana i powie tak zwyczajnie:” Opowiedz mi coś”. Czy myślałeś nad tym, dlaczego bajki najlepiej słucha się wieczorem? Bo wokoło panuje ciemność, w której wszystko odbiera się intensywniej i oczywiście zazwyczaj jesteśmy wtedy wyciszeni, łatwiej chłoniemy to, co w innych warunkach, by nam umknęło. Może dla Ciebie nie nadszedł jeszcze czas opowiadania... Gdybyś jednak potrzebował kogoś, kto pomoże Ci odkryć Twoje duchowe przesłanie, sięgnij po tę publikację. Dowiesz się dzięki niej, jaka jest w twoim słowie moc? Jadwiga Matuszczak


32

KWIECIEŃ 2013

Kultura studencka

Bezdomni w wielkim mieście Bezdomność to problem społeczny, ale i ludzie, którzy z różnych przyczyn mieszkają na ulicy. To osoby, które zbyt często mijamy w tych samych miejscach. Większość, by uniknąć kontaktu, otwiera portfel pokazując, że to, wokół czego kręci się świat, można zwyczajnie dostać… Przepraszam, zbieram na coś do jedzenia. Da pan jakieś drobne? – pyta mężczyzna w przybrudzonym ubraniu i nieświeżym wyglądzie. Ma podbite oko, rozklejone adidasy i plastikową torbę wypchaną różnymi zdobyczami. Patrzy przekrwionymi oczami, w których brak godności i radości z życia. Jeszcze zanim uzyskał odpowiedź, wyciąga zabrudzoną dłoń, na której drobiny piasku, pleśni i błota wrosły w rany. Czy pójść linią najmniejszego oporu dając dwa złote, czy potraktować go jak człowieka, który znalazł się na życiowym zakręcie? Jak mówi w wywiadzie dla „Świata Problemów” Marek Jaździkowski, psycholog i terapeuta osób bezdomnych, choć w ludzkiej świadomości osoby żyjące na ulicy są spychane do najniższego szczebla społecznego, to bezdomny bezdomnemu jest nie równy, bo każdy z innego powodu znalazł się w takiej sytuacji. ■ Bezdomnego zaprosiłem na obiad Zapraszam na obiad – odparłem, a mężczyzna patrzy ze zdziwieniem i niepewnością. Po chwili namysłu zgadza się, ale sam wskazuje miejsce, gdzie można tanio i dobrze zjeść. Okazuje się, że pan Henio, dla znajomych z dworca: Pcheła, jest technikiem mechaniki, ma pięćdziesiąt sześć lat, a od jedenastu nie ma stałego dachu nad głową. Ulica jest jego domem, bo trochę pił, trochę kradł, z kobietami się nie układało, a rodzice zmarli. Ale na rocznicę śmierci zawsze wraca na ich grób i kupuje

14 kwietnia obchodzimy Dzień Ludzi Bezdomnych. To nieformalne święto wymyślił Marek Kotański, twórca stowarzyszenia Monar i Ruchu Wychodzenia z Bezdomności Markot. Czy my też możemy pomóc bezdomnym? znicz. Kiedy jest naprawdę ciężko, czyli kiedy doskwiera mróz albo zostanie pobity czy też pogryziony przez szczury, korzysta z noclegowni Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Organizacja ta działa w całej Polsce wydając posiłki, odzież oraz udzielając noclegu. Pan Henio nie przywiązuje się jednak do miejsc. Jak wynika z diagnoz z 2010 roku Departamentu Pomocy i Integracji Społecznej, w Polsce jest 625 placówek, które łącznie oferują 22 529 miejsc noclegowych dla osób bezdomnych. Ponadto takie osoby mogą skorzystać z terapeutów, którzy przywracają wiarę w siebie, pomagają znaleźć pracę i ponownie odtworzyć prawidłowo funkcjonując system wartości. ■ Gdy Pan Henio zdobędzie więcej gotówki... Pan Henio je szybko zupę, ale nadal jest zdziwiony, że nie dostał gotówki. W dużym mieście nie

PAWEŁ J. SOCHACKI Rodowity Lubszanin. Felietonista "UZetki", autor pięciu książek (w tym opowiadania dla dzieci), jeszcze nie opublikowanych. Miłośnik literatury współczesnej, polskiej piosenki i miejsc tętniących życiem. Inspiruje go codzienność, tak pospolita i niezauważalna, a jednak stale zaskakująca.

problem zebrać kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt złotych dziennie. Dając pieniądze pogłębiamy często nałóg bezdomności, który jeszcze bardziej wyklucza społecznie. Pieniądz staje się dla ludzi z ulicy rzeczą, którą można dostać, a nie jest owocem pracy. Ilość osób pozbawionych dachu nad głową stale się zmienia. Coraz częściej muszą oni toczyć walkę z nielegalnymi imigrantami o miejsca, w których jest największe natężenie ruchu. Najwięcej są w stanie „wyprosić” kobiety z dziećmi i starcy. Gdy pan Henio zdobędzie więcej gotówki, kupuje najtańszy bilet i przesypia dzień w pozycji siedzącej na dworcu. Pod koniec dnia zwraca

bilet odzyskując część kwoty. Choć ma sprawne obie ręce, nie czuje się na siłach, by powrócić do normalnego świata. W taki sposób człowiek człowiekowi może wyrządzić największą krzywdę. Zamiast dawać drobne i udawać, że problem nas nie dotyczy, w ogólnopolskim dniu ludzi bezdomnych (14-go kwietnia) pokierujmy ich do instytucji, które przywrócą ich społeczeństwu. Pod warstwą zniszczonej odzieży, brudu i potu bije przecież ludzkie serce, które możemy wypełnić wiarą i nadzieją.

Paweł J. Sochacki


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.