Gazeta Studencka MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 Nakład 10 000 Gazeta bezpłatna
Wesołych Świąt Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary
fot. www.sxc.hu
NR 98 8 :: GRUDZIEŃ Ń 2013
2
Uniwersytet Zielonogórski
GRUDZIEŃ 2013
Studenci z Bastionu
Militaryści na Uniwersytecie Zielonogórskim ► BASTION Bastion jest kołem militarno-naukowym, które swoją działalność na uczelni rozpoczęło w 2006 roku na wydziale Ekonomii i Zarządzania UZ pod opieką ppłk. Tadeusza Witkowskiego. Przez cztery lata realizowało swoje cele odnosząc sukcesy zarówno w działaniach militarnych, jak i naukowych. W tym roku powstała inicjatywa, aby koło reaktywować. Pomysł szybko się przyjął i spotkał się z aprobatą i wsparciem wcześniejszego opiekuna. W ramach działalności BASTION współdziała z organizacjami i pracow-
nikami placówek, i instytucji, które mogą zainteresować naszych studentów. Na spotkaniach koła przeprowadzane są wykłady i dyskusje, a zaproszeni goście proponują współpracę członkom koła. Gościliśmy już
Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ul. Podgórna 50, 65–001 Zielona Góra Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ISSN 1730-0975 WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl Z-CA RED. NACZ.: Damian Łobacz, damianlobacz@index.zgora.pl SKŁAD: Kaja Rostkowska, Michał Stachura OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia „AGORA” Piła. Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. WWW.UZETKA.PL
dowódcę 3 drużyny ratowniczoposzukiwawczej JS 4046, który przybliżył istotę działań obrony terytorialnej w kraju oraz pokazał przykładowe szkolenia, które organizuje jego drużyna. Istotnym aspektem funkcjonowania koła są wyjazdy integracyjne i badawcze oraz rozpowszechnienie świadomości działań, jakie można podejmować w ramach naszego kierunku poprzez zorganizowanie konferencji. Koło skupia się na zainteresowaniach militarnych i wojskowych naszych członków.
Obecnie BASTION zrzesza studentów różnych kierunków, a każdy z nich ma własne pasje, które staramy się realizować stwarzając sekcje, gdzie mogą opracowywać interesujące ich zagadnienia. Studentów chcących przyłączyć się do koła zapraszamy do napisania maila na adres: bastion-uz@wp.pl oraz słuchania Akademickiego Radia Index, gdzie wkrótce usłyszycie wywiad z członkami BASTIONU. Bastion
GRUDZIEŃ 2013
Uniwersytet Zielonogórski
3
Zielona Góra studentów Studenci i miasto - bezbłędne koło ► Kaja Rostkowska Wielu narzeka, że Zielona Góra "nie żyje", że to miasto "umarło". Taksówkarze nocami drwią z "życia studenckiego" wspominając czasy, kiedy podjeżdżali autem pod huczne akademiki, pękające w szwach lokale czy proszące się o interwencję sąsiadów stancje. Fakt - niż demograficzny spoliczkował każdego, kto "korzysta na studentach". A jednak w dalszym ciągu studentów mamy w Zielonej Górze tysiące i chyba nikt poważny nie wzruszy ramionami przyglądając się tym liczbom: w Zielonej Górze, na Uniwersytecie Zielonogórskim, zatrudnionych jest 1500 pracowników. Ogólna liczba studentów w Zielonej Górze to blisko 15 tysięcy. 15 tysięcy młodych osób wydaje w Zielonej Górze pieniądze. Ogromna część z nich wy-
najmuje studenckie mieszkania albo stancje. Wszyscy z tych 15 tysięcy robią zakupy w naszym mieście: kupują jedzenie, książki, materiały papiernicze, płyty, ubrania, środki czystości, czasem meble, leki, bilety - wszystko. Wielu zostawia pieniądze w Teatrze Lubuskim, w klubach, w dyskotekach, w kawiarniach, w pubach, w kinach. Część z tych 15 tysięcy korzysta z basenów czy fitnesklubów. Oby jak najmniej korzystało z usług lekarzy, dentystów, okulistów. Miejska komunikacja bez studentów sta-
łaby się widmem. Ile to wszystko kosztuje? Pytając koleżanki i kolegów z redakcji usłyszałam kwoty od 500 do 1200 złotych miesięcznie. Zatem średnio 850 złotych. Nie chcę mnożyć przez 15 tysięcy, bo pewnie te 12 milionów, które wyjdzie, nie jest działaniem skrupulatnej matematyki. Ale jest na pewno dowodem na to, że Zielona Góra i Uniwersytet Zielonogórski to tandem. I (bez)błędne koło: jeśli Zielona Góra będzie atrakcyjnym miastem do studiowania, skorzysta
Uniwersytet Zielonogórski. Jeśli Uniwersytet Zielonogórski będzie nadal otwartym, coraz bardziej nowoczesnym, przyjaznym ośrodkiem dla studentów, skorzysta miasto. A w obnu przykadkach najbardziej zadowoleni i pozytywnie nastawieniu do miasta i do UZ będą studenci. I o swoich dobrych wrażeniach opowiedzą młodszemu rodzeństwu, rodzicom i znajomym na Fejsie. Bez wstydu, że nie jesteśmy największym miastem uniwersyteckim w Polsce.
4
Zielona Góra
Anime w Górze Mediów. Hobby na 60 calach
GRUDZIEŃ 2013
Manga i anime? Dla wielu osób brzmi to po prostu znajomo, innym zaś kojarzy się jako wstęp do spędzenia miłego jesiennego bądź zimowego wieczoru przed telewizorem czy komputerem z kubkiem gorącej czekolady w jednej ręce lub mangą w drugiej. Mało osób wie, że od pewnego czasu w Zielonej Górze funkcjonuje projekt zrzeszający miłosników tego japońskiego dobra kulturowego. Od 30 września w Mediatece Góra Mediów w każdy poniedziałek o godzinie 17:00 odbywają się cykliczne spotkania pt. "Poniedziałkowe seanse z Anime". Ostatni poniedziałek spędziłam własnie tam, zanurzona w wygodnym fotelu, oglądając przez całą godzinę trzy odcinki anime z różnych kategorii. Wygodny fotel to nie wszystko, ponieważ przede mną na 60-calowym telewizorze HD mogłam zobaczyć naprawdę intrygujące anime, z czego niektóre były mi kompletnie obce. Ogólny efekt robił wrażenie. Organizatorem akcji jest Bartosz Czerniawski. Zachęca wszystkich uczestników do składania swoich propozycji kolejnych serii anime, które ich zdaniem wydają się na tyle interesujące, żeby zaproponować je innym. Sam seans to zaledwie po-
czątek, bowiem po wspólnym oglądaniu można porozmawiać z innymi uczestnikami. Tworzymy w ten sposób panel dyskusyjny. Mimo faktu, że seanse odbywają się w poniedziałki, a więc w dzień, który jest dla większości z nas tragiczny z samej defini-
cji, tego typu spotkania naprawdę potrafią zrelaksować. Do tego oczywiście dochodzą ciekawi ludzie, którzy podzielają nasze hobby. Jeśli kiedykolwiek interesowaliście się mangą oraz anime, serdecznie zachęcam do
udziału w spotkaniach. Organizatorzy zapraszają również osoby, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z japońską animacją. Anna Krawczyk
Marcin Meller w Zielonej Górze 12 grudnia do Winnego Grodu przyjedzie postać nietuzinkowa i z pewnością posiadająca wiele twarzy. Także tych medialnych. Gościem "Norwida" będzie Marcin Meller. Kolejny Czwartek Lubuski posłuży jako spotkanie autorskie, a także promocja najnowszej książki Marcina Mellera pt. „Między wariatami. Opowieści terenowo-przygodowe”. Początek o godz. 18.00, 12-go grud-
nia, w Sali Dębowej. Spotkanie poprowadzi Konrad Stanglewicz. Wstęp na to wydarzenie jest wolny, jednak liczba miejsc ograniczona. Damian Łobacz
GRUDZIEŃ 2013
Uniwersytet Zielonogórski
Literatura uszlachetnia, czyli studia doktoranckie na UZ
5
Zgłębianie literackich niuansów nie musi się kończyć po uzyskaniu tytułu magistra. Co więcej, jej badanie mogą rozpocząć studenci, którzy są absolwentami zgoła odmiennych kierunków. Taką możliwość dają studia trzeciego stopnia z literaturoznawstwa na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego. Mieliśmy okazję porozmawiać o tej dyscyplinie nauki z prof. Małgorzatą Mikołajczak, kierownik tychże studiów. Studia doktoranckie z zakresu literaturoznawstwa to stosunkowo świeży kierunek, został bowiem powołany dwa lata temu. Co oferuje literaturoznawstwo na Uniwersytecie Zielonogórskim? Studia trzeciego stopnia w zakresie literaturoznawstwa oferują przede wszystkim pogłębioną wiedzę na temat literatury. Jest to wiedza, która po czterech latach może zaowocować tytułem doktora. Osoby, które studiują literaturoznawstwo, poznają metodologię badań literackich, a tym samym różne metody mówienia i pisania o literaturze, zapoznają się z nowymi tendencjami w badaniach humanistycznych, uczęszczają na konwersatoria tematyczne, prowadzone przez profesorów literaturoznawstwa, a przede wszystkim prowadzą własne oryginalne badania naukowe i pod kierunkiem promotora piszą rozprawę naukową, tj. pracę doktorską, która będzie zwieńczeniem ich studiów. Studia doktoranckie w zakresie literaturoznawstwa to dyscyplina kierowana nie tylko do absolwentów studiów magisterskich na kierunku filologia polska. Tak, to ważna informacje, bowiem nie wszyscy zdają sobie sprawę, że literaturoznawstwo mogą studiować osoby, który ukończyły inne kierunki, niekoniecznie humanistyczne. Jeżeli np. matematyk chciałby napisać
doktorat z literatury pięknej, nic nie stoi na przeszkodzie. Nie ma w zasadzie żadnych ograniczeń, zarówno jeśli chodzi o dyplom magisterski, jak i o wiek. Nieważne, kiedy dana osoba ukończyła studia. W każdym momencie, nawet dwadzieścia lat po magisterium można rozpocząć trzeci stopień. Jest to zatem bardzo interesująca oferta. Nie tylko dla osób, które bezpośrednio po obronie pracy magisterskiej zgłaszają się na III stopień, ale także dla tych, którzy teraz dopiero, może po latach przerwy, chcą pogłębić swoje zainteresowania lub dokształcić się właśnie w zakresie tej dyscypliny. Jak w takim razie w kontekście kryzysu nauk humanistycznych, o którym mówi się coraz częściej, plasuje się literaturoznawstwo? Jeśli chodzi o studia doktoranckie prowadzone na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego, to jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby stawiać diagnozy. Nasze literaturoznawcze studia doktoranckie funkcjonują dopiero drugi rok, nie narzekamy jednak na brak chętnych. Jest to w pewnym sensie oferta niszowa, skierowana do osób, które raczej nie szukają zawodu. Jeśli kończą studia magisterskie, to zawód już mają, tu natomiast mogą realizować swoje naukowe pasje. Ale też bywa i tak, że ich sytuacja zawodowa
prof. UZ dr hab. Małgorzata Mikołajczak jest już ustabilizowana i teraz zależy im po prostu na rozwijaniu swoich zainteresowań. A jest jeszcze inny czynnik, decydujący o atrakcyjności naszego uniwersytetu – istotny w wypadku osób, które nie chcą czy też nie mogą kształcić się w innych ośrodkach. Mieszkając w Zielonej Górze czy w jej okolicach mają oto możliwość doktoryzowania się na miejscu, bez konieczności dojazdów. Mają do dyspozycji wspaniałą kadrę naukową, dobrze zaopatrzona bibliotekę. Jaka jest zatem wartość absolwentów kierunków humanistycznych? Jakiś czas temu podczas Zjazdu Polonistów, na którym zastanawiano się nad przyszłością naszych absolwentów, spotkałam się z opinią, że wśród
kończących kierunki humanistyczne nie ma wielu bezrobotnych. Tę opinię potwierdzają dane statystyczne. Humanistów, w tym absolwentów filologii, cechuje przede wszystkim duża elastyczność w dostosowywaniu się do oczekiwań pracodawców. Mają szerokie horyzonty, są otwarci i nie tak trudno im znaleźć pracę w różnych zawodach, niekoniecznie w sferze kultury czy edukacji. Żyjemy bowiem w czasach, w których nawet ukończenie studiów technicznych nie sprawia – choć taki pogląd powszechnie panuje – że stajemy się atrakcyjnymi kandydatami do zawodu. Bardzo często liczą się inne cechy. Np. wspomniana elastyczność, ale też kompetencje kulturowe, elokwencja, umiejętność sprawnego posługiwania się językiem, konstruowania wypowiedzi w mowie i piśmie, tego wszystkiego uczą się studenci kierunków filologicznych. Absolwenci studiów humanistycznych są także potrzebni na stanowiskach, które wymagają kreatywności, szerokich perspektyw i umiejętności współdziałania, bo humanistyka (a literaturoznawstwo zwłaszcza) przede wszystkim uczy rozumieć drugiego człowieka, otwierać się na niego . Dziękuję za rozmowę. Damian Łobacz
6
Uniwersytet Zielonogórski
Miejsce bez podziałów
GRUDZIEŃ 2013
Jest wiele sposobów, aby integrować się z mieszkańcami Europy, aby poznać ich poglądy, przekonania. Jednym z takich sposobów jest Międzynarodowe Trójstronne Kolokwium Studenckie, które w tym roku odbyło się w Krzyżowej. Idea trójstronnych spotkań studenckich sięga 1990 roku, kiedy zostało ono zorganizowane po raz pierwszy. Wyglądało jednak inaczej, niż to, w którym mieliśmy zaszczyt uczestniczyć. Tegoroczna Konferencja była niezwykle owocna. Trzy grupy studentów (z Polski, Niemiec i Francji) pracowały nad tematyką niemieckiego ruchu oporu w czasach II Wojny Światowej. Mówiąc o Krzyżowej, nie sposób nie wspomnieć o postaciach, które odegrały kluczową rolę w historii Polski i Niemiec – Helmuth i Freya von Moltke. To dzięki nim mieliśmy możliwość spotkać się w Krzyżowej i na podstawie listów, jakie Helmuth napisał do swojej żony, dyskutować nad tzw. „Kręgiem z Krzyżowej”. Konferencja okazała się czymś niezwykłym. Nie chodzi tu o samą pracę nad tekstami, historią ruchu oporu czy o ćwiczenie języka niemieckiego. Dzięki uczestnictwu w niej dostaliśmy wspaniałą okazję na zapoznanie się ze studentami z Vechty (Niemcy) i d’Angers (Francja). Już po pierwszych dniach narodziły się między nami niezwykłe relacje, dzięki którym pracowało się nam szybko i sprawnie. Jesteśmy dumni, że to studenci z Instytutu Filologii Germańskiej naszego Uniwersytetu mieli możliwość współpracy i integracji ze studentami z Niemiec i Francji. Dzięki tej konferencji
powstała wspaniała idea rozszerzenia działalności koła naukowego działającego przy Instytucie Germanistyki. Chcemy wyjść do studentów oraz uczniów szkół średnich z pomocną dłonią. Spotkania, konferencje, projekty – to tylko niektóre środki, spośród wielu, jakie oferuje nasze Koło Naukowe. Motywacja, jaka zrodziła się w nas, wynika właśnie z udziału w Trójstronnym Kolokwium. Kończąc chciałbym podziękować naszym opiekunom – Pani mgr Lilianie Sadowskiej i Panu dr. Markowi Biszczanikowi, dzięki którym cała inicjatywa przebiegła w niezwykle miłej atmosferze i bez komplikacji. Jesteśmy zadowoleni, ze współpracy z wykładowcami a (jak są-
dzimy) – wykładowcy ze współpracy z nami. Krzyżowa jest miejscem, do którego na pewno powrócimy. Każdy z uczestników ma wiele satysfakcji z faktu, że brał w niej udział i udowodnił, że potrafi współpracować z Niemcami i Francuzami. Jednak nie tylko nauka była czynnikiem, który spowodował, że jesteśmy tak zadowoleni. Dzięki Krzyżowej narodziły się trwałe i wspaniałe przyjaźnie polsko-francusko-niemieckie. Oby więcej takich spotkań. Studentom z Francji i Niemiec mówimy „Do zobaczenia w przyszłym roku!”, zaś czytelników zapraszam do Koła Naukowego!
PROMUJ SWOJE KOŁO NAUKOWE WYŚLIJ ARTYKUŁ O DZIAŁALNOŚCI KOŁA NA ADRES: gazeta@uzetka.pl W temacie maila wpisz "koło naukowe".
Maciej Kubiak
MACIEJ F. KUBIAK Pochodzi ze Szprotawy, student II roku filologii germańskiej na UZ. Oprócz studiów działa na wielu płaszczyznach artystycznych (literatura, muzyka, teatr). Z zamiłowania poeta, z powołania muzyk – organista. Zajmuje się szeroko pojętą literaturą; poza nauką interesuje się również muzyką jazzową zapisaną na płytach winylowych.
GRUDZIEŃ 2013
Uniwersytet Zielonogórski
7
Czytaj
dwa razy szybciej
Żyjemy w erze informacyjnego szumu. Wokół nas bez przerwy pojawiają się nowe informacje, które są nam niezbędne żeby spokojnie egzystować w społeczeństwie. Okazuje się, że u przeciętnej osoby ilość informacji jest zbyt duża, żeby móc się z nimi zapoznać przy standardowym tempie czytania (od 150 do 250 słów na minutę). Praca, studia, ewentualnie portal społecznościowy i nagle okazuje się, że nie mamy już na nic czasu. Więc, albo rezygnujemy ze sporej części informacji, albo nie robimy nic poza ciągłym czytaniem (chyba, że przestaniemy spać). Idąc dalej, pojawia się świetna książka, jednak z braku czasu możemy o niej zapomnieć. Gdyby zwiększyć prędkość, z jaką czytamy, nagle okaże się, że czytając podobne partie informacji poświęcamy na to dużo mniej czasu. Zaś pozostały czas możemy wykorzystać wedle własnego uznania. I tu pojawia się pytanie. Co zrobić, żeby zacząć czytać szybciej? Mam nadzieje, że w paru następnych zdaniach uda mi się to przybliżyć. Prawda jest taka, że żeby czytać szybciej wystarczy zrozumieć parę prostych faktów. Mamy dwa niesamowite organy, których potrzebujemy do czytania. Są to, jak łatwo się domyślić,
nasze oczy. Dzięki nim przyjmujemy informacje. Drugim organem jest nasz mózg, który to wszystko przetwarza i koduje. Bez przerwy powtarza się, że nie wykorzystujemy pełni możliwości, jakie oferuje nam nasz mózg. Podczas czytania możemy dostrzec jak łatwo się rozpraszamy. Jest to efekt tego, że nasz mózg nudzi się, kiedy czytamy zbyt wolno. Tak więc, najprostszą radą jest dać mu trochę więcej do pracy, najlepiej czytając szybciej. Zastanówmy się jak pracują nasze oczy. Okiem tak jak całym ciałem kierują mięśnie. Wykonują taką samą prace przy ruchu okiem jak przy ruchu ręką. I tak, kiedy przygotowujemy się do wysiłku fizycznego rozgrzewamy mięśnie. Podobnie powinniśmy rozgrzać mięśnie oczu. Innym bardzo ważnym aspektem pracy oka jest fakt, iż oczy pracują dużo wydajniej, kie-
dy są prowadzone. Potrzebujemy użyć wskaźnika, który poprowadzi nasze oko przez tekst. W jego roli, możemy użyć zarówno palec jak i długopis (ze względów praktycznych im cieńszy wskaźnik tym wygodniej się z niego korzysta). Podsumowując te trzy proste informacje możemy otrzymać technikę pozwalającą na czytanie dwukrotnie szybciej. Wszystko, co potrzeba, to zrobić rozgrzewkę mięśni oka. Polecam do tego przeczytanie jednego bądź dwóch akapitów, trzymając tekst do góry nogami . W ten sposób nasze oczy będą zmuszone do niestandardowej pracy, która pozwoli im szybko się rozgrzać. Po ukończeniu rozgrzewki bierzemy wskaźnik i suniemy nim pod tekstem. W takim tempie, w jakim w pełni rozumiemy czytany tekst. W ten sposób naturalnie poprawimy wydajność pracy naszych oczu, co bardziej zaangażuje
nasz mózgu, dzięki czemu myśli będą rzadziej odpływały. Jest to oczywiście zaledwie mały fragment tego jak można zwiększyć wydajność pracy oczu i mózgu. Często taki fragment pozwala zwiększyć nasze umiejętności w stopniu wystarczającym do wygodnego życia. Jednak, jeśli uważasz, że chcesz więcej, masz możliwość poszerzenia swojej wiedzy w tym obszarze. Już 14 grudnia na Uniwersytecie Zielonogórskim odbędzie się „Kurs wydajnej nauki” na którym będziesz mógł dowiedzieć się jak znacznie zwiększyć prędkość swojego czytania, zdolność zapamiętywania, efektywnie notować, rozwinąć kreatywność, budować koncentrację do nauki (i nie tylko) jak i wiele więcej. Kontakt w sprawie warsztatu pod adresem mailowym: fabrykageniuszy@gmail.com Marcin Gajcy
8
Kultura studencka
Miłości, ty psychopatko!
GRUDZIEŃ 2013
Zapytani o ideał, stwierdzają, że go nie ma. Nieszukający perfekcji, pławiący się w „byleby był”. Ludzie Leniwi, niemający prawa. Nie idziesz na wybory? Nie krytykuj rządu. Nie segregujesz śmieci? Nie praw o ekologii. Nie szukasz miłości? No to mi nie „wtychczasuj”. Idealna partnerka: ta, która sprawia, że „Okazał się inny niż tego oczekiwałam”, „nie ma prawdziwej miłości”, „jest mi z nią bezpiecznie” - stwierdzenia osób niekoniecznie samych, koniecznie samotnych. Tych wiecznie narzekących, zawsze winiących świat. Nigdy nie winiących siebie. Zapytaj kobiety i mężczyzn o ideał partnera, którego się szuka, a dowiesz się... Nic. Większość odpowie, że go nie ma, że nie istnieje, że został zdmuchnięty razem z wiatrakami. Zapytaj jakich butów szukają, jaki powinien być perfekcyjny samochód, albo co chcieliby zjeść na obiad, a dowiesz się Wszyst-
kiego. Niczym Gessler, opiszą ci nuty smakowe naleśnika, niczym Kubica przeanalizują plusy i minusy automatycznej skrzyni biegów, Gucci to przy nich polityk w adidasach, jeżeli chodzi o modę! Ale ludzie? Ale ideał? Pani, w tych czasach ideałów nie ma, byleby dwie ręce miała, co by to garnek utrzymać! ▪ Oto drogie Panie, wasz ideał w Vanie Ale cóż zrobić, miłość nie puka, obiad stygnie, a porno długo sie buforuje, więc... szukasz! W internetach poszukasz. Portal randkowy? Dlaczego nie! Najpierw zdjęcie, bo liczy się wnętrze. Głęboki oddech, biust do przodu, usta namiętnie na Angelinę, rączka do góry, najlepszy profil to profil czołowy. Potem obowiązkowy opis. „Błękitne oczka”
– dobrze, że piszesz, na zdjęciu zwracałem uwagę na piersi. „Jestem jaka jestem”- świetnie, konkretne kobiety to skarb. „Poznasz, to się przekonasz” - cudownie, tajemniczość mnie kręci. U Panów na szczęscie jest inaczej. Więc... głeboki oddech, biceps do przodu, włosy namiętnie na Biebera, rączka przed siebie, najlepszy profil to profil lustrzany. Potem obowiązkowy opis. „Taki ja” - idealny taki, chcę cię! „Mam wady i zalety, może wiencej zalet” - optymista oczytany, chcę cię! „Interesujący” - aha, chcę cię. ▪ Converse czy Vans No dobrze, portale randkowe są dla desperatów, na Spotted poszukasz. WIDZIAŁAŚ go wczoraj, to musi być miłość. Rozumiem. Gombrowicza czytał? O Spielbergu rozmawiał? Psa spod kół wózka dziecięcego ratował? Zjadł chociaż słoik majonezu? Nie? To czym cię ujął? „Ładna”, „przystojny”, „w czerwonej kurtce”, „w zielonej”, „w niebieskiej”, „w czarnej”, w tęczowej cholera, do podpalenia. Blondynki, bruneci, w conversach, w rurkach, w kokach i w czapkach, tak wyjątkowi. Internety sa przereklamowane, na żywo poszukasz. Siebie pokażesz w jaskrawszym świetle, warstwę podkładu w świetle zmierzysz, bez Photoshopa i bez czytania, podwójną dawkę człowieka dożylnie poproszę! Czas więc na podryw, na subtelną grę słów, na intuicyjne wyczucie partnera, na inteligentną mieszankę odwagi, wyczucia i niedpowiedzeń. „Cześć mała, bolało kiedy spadałaś z nieba?”. Lecz póki się single dwoją i troją, póki działają choćby pod prąd, póki sie jeszcze nie zaprogramowali, na byle co i byle jak, póki nie przeszli w stan uśpienia, póty jest dla nich nadzieja. A potem niestety i ona umiera; w nich, dla nich i przez brak prądu w emocjonalnej elektrowni. Entliczek pętliczek, wciskam guziczek. „Stan: zajęty”. Anna Karmowska
każda chwila spędzona z nią jest jak błogosławieństwo, a nie zobowiązanie. Marek, l. 24 Teraz jestem w nowym związku i (...) jest tu wszystko, czego potrzeba. Uczucie, zaufanie, szczerość, troska o drugą osobę. (...) Właśnie te rzeczy powinny cechować idealnego partnera/partnerkę. Leszek, l. 25 Powinno móc się partnerowi ufać i polegać na nim. Bo reszta, jak wygląd itd., przy dłuższym związku już nie ma znaczenia. Związek to nie jest bliźniactwo syjamskie, nie trzeba przebywać ze sobą 24 godziny na dobę i dobrze wiedzieć, że będąc daleko druga połówka nie odwali jakiegoś numeru. Ania, l. 24 Wersja słodka: chce mi sie z nim uprawiać seks, ale też rozśmiesza mnie tak, że płaczę, rozumie najbardziej porąbany humor (...). Wersja zgorzkniała: nie mam wysokich wymagań - intelektualnie: żebym nie chciała go uderzyć po trzech minutach rozmowy, wizualnie: żebym nie musiała zamykać oczu podczas seksu. Adriana, l. 24 Ja bym chciała, żeby mój patner idealny był: ciachowty, inteligentny (mógłby mnie nawet tą inteligencją przyćmiewać, bo chciałabym się od niego czegoś uczyć, poznawać nowe rzeczy dzięki niemu), dobrze ubrany, szczupły, wyższy ode mnie, żeby miał poczucie humoru i słuchał dobrej muzyki. Natalia, l. 23 Idealna kobieta leży gdzieś pomiędzy mamą a k***. Bartek, l. 24 Mój chłopak powinien być moim najlepszym przyjacielem. Anya, l. 21
GRUDZIEŃ 2013
Kultura studencka
**IT happens!
Bax i jego przegląd wydarzeń (mniej) poważny. ■ Coraz bliżej święta, coraz bli- ■ It’s... Monty Python Flying stanęła inscenizacja "Nie-Boskiej
żej święta... Nie tylko w telewizji i nie tylko białe misie na kofeinie. Także zielonogórskie ulice zdobione już bożonarodzeniowo w imię nowej świeckiej tradycji, że im wcześniej tym lepiej, i że zaraz to całe latanie po sklepach, promocje, oferty specjalne, że karpia trzeba kupić, że to już nadchodzi ten magiczny czas. Oczopląs, nerw i zabieganie. Osobiście proponuję obwiesić lampkami rondo PCK.
■ Długo oczekiwane zmiany w
Parku Tysiąclecia! Jak ładnie! Po spacerze nowymi ściężkami możemy wstąpić do kawiarenki, roślinność bogatsza i jakby staranniej zadbana, są stoliki do gry w szachy, skejtparki, place zabaw. Przyjazd autem nie stanowi problemu – parkingi zostały odbudowane, podobnie jak ogrodzenie otaczające teren. To naprawdę brzmi fajnie, niemal tak fajnie jak science-fiction, ale nie! Tak ma wyglądać park już w 2016 r., a koszt przebudowy (4 mln zł) w większości zostanie pokryty z funduszy europejskich. To się chwali. Dbajmy o „płuca” naszych betonowych mrowisk, a może będzie nam choćby trochę bardziej zielono (tęczowo?).
Circus! Członkowie legendarnej grupy pojawią się wspólnie na scenie pierwszy raz od 1998 roku, kiedy to zagrali na festiwalu w Aspen. Wystąpią w dniach 1-5 lipca tego roku w Londynie. Bilety na pierwszy dzień rozeszły się w rekordowe 43 i pół sekundy. „Mam nadzieję, że zarobimy mnóstwo pieniędzy i że pozwoli mi to spłacić wszystkie pożyczki” – skomentował Terry Jones.
komedii" w reżyserii Oliviera Frljića. Z udziału w spektaklu zrezygnowało siedmiu aktorów. Czy współczesny teatr to rzeczywiście już tylko jedno wielkie... ehkm?
■
W Narodowym Teatrze Starym w Krakowie po raz pierwszy w jego historii przerwano spektakl z powodu oburzenia widzów – mowa o sztuce „Do Damaszku” w reżyserii dyrektora tejże placówki Jana Klaty. Wygląda na to, że poziom obsceniczności i prowokacyjności sztuki współczesnej przekroczył linię z napisem „kredyt zaufania”. Znaczna część publiczności opuściła salę, pozostała miała szansę skonfrontować swoje poglądy na artyzm. „Wstyd! Hańba! To jest Teatr Narodowy!” – protestowali. Nerwów musiało być sporo, bo Pan Klata, prawdopodobnie w ich przypływie zapomniawszy, że teatr finansowany jest z kieszeni obywatela, kazał się obrażonym po prostu wynosić. Już tydzień później pod znakiem zapytania
PIOTR "BAX" BAKSELEROWICZ Student II roku filologii polskiej na UZ. Humanista z powołania. Wariat na punkcie dźwięku i słowa, poeta-grafoman, twórca muzyki. Chrześcijanin, punk, pozytywista, agnostyk, egzystencjalista i dekadent w jednym; a może i w dwóch – urodzony pod znakiem bliźniąt.
REKLAMA
► ► WYGRYWA 1 OSOBA + 9 ZNAJOMYCH ◄ ◄
9
Jeśli rzeczywiście w ciągu roku zdarzają się sytuacje, w których bez ogródek możemy powiedzieć „**IT happens!” (a wiemy, że się zdarzają), to jest to najlepszy moment na złożenie Wam, Drodzy Czytelnicy, niekonwencjonalnych życzeń świątecznych i noworocznych. Niechaj **IT będzie jak najmniej happens, niech poniedziałki przestaną być tragiczne z samej definicji, niech Miasto Filmów uchroni Was przed beznadziejnymi produkcjami, niech Michał Stachura i Mateusz Kasperczyk odradzą Wam muzyczną sztampę, niechaj Damian Łobacz rzeczywiście przemówi ludzkim głosem i w końcu będzie „na tak”, niech miłość przestanie być psychopatką, niech książki będą w końcu wartej swojej ceny, niech wywiady popłyną jak rzeką… uff… I niech nasza niezastąpiona redaktor naczelna, Kaja Rostkowska, dalej będzie trzymała wszystkich w ryzach, aby koniec końców stwierdzić, że „redakcja jest redukcją”. Tego wszystkiego życzymy Wam i sobie.
Niezredukowana redakcja miesięcznika "UZetka"
10
Kultura studencka
Gdy Esmeralda siada panom na kolanach
GRUDZIEŃ 2013
Nie, ta grafika to nie mój portret w wersji animowanej. To kobieta twoich marzeń. Najpierw wieczorna kąpiel razem z rodzicami w wannie pełnej piany, następnie butelka z porządną zawartością w dłoń i można spokojnie odpalić. Butelka mleka, rzecz jasna. I odpalić można, ale bajkę na VHS. Bo mamy po pięć lat. Pora na dobranoc. Pytanie tylko czy ten, kto napatrzył się wcześniej na tak duże walory wizualne jak tej pani obok, jest w stanie szybko i spokojnie zasnąć. Jasne, że jest. W końcu to tylko kreskówka, prawda? ▪ Dziewczyny z bajek No nie do końca. Z definicji kreskówka to film rysunkowy przeznaczony głównie dla dzieci. A więc, skoro dla dzieci, to chciałoby się, aby jej przekaz był jasny, czytelny i jednoznaczny w interpretacji każdego, nawet najmniejszego widza. Patrzę na zdjęcie Jessiki - bo tak ma na imię ta rudowłosa, disnejowska piękność i zastanawiam się, czy aby na pewno wszystko tu gra tak, jak grać powinno. Czy to na pewno bajka dla dzieci? Przeglądam w sieci zdjęcia innych bohaterek produkcji animowanych. Jasmina – dziewczyna Aladyna, czy Syrenka Ariel – ich talie wyglądają niczym ściśnięte niewidzialnym gorsetem. Są idealne. Esmeralda, która za pieniądze
zarobione na ulicy tańcem, siada panom na kolanach. Jej również niczego nie brakuje. Takich przykładów znalazłam wiele więcej. Przykładów dziewczyn niby z bajek, ale jednak oddających w dużej mierze pożądany wygląd kobiety w dzisiejszych czasach. Właśnie, pożądany. Przez kogo. ▪ Bajka w 70D Bajka powinna ukazywać takie wzorce zachowań, których superniania by się nie powstydziła. Idąc za ciosem, jeżeli współczesne bajki pokazują dzieciom wyidealizowane kobiety, których nogi są idealnie szczupłe i długie, brzuchy idealnie płaskie, talia idealnie zarysowana, biust o idealnym kształcie, to trzeba dojść do wniosku, że taki i tylko taki wygląd kobiety jest jedyny, jak najbardziej prawdziwy i zgodny z rzeczywistością. To powoduje, że dzieciaki mają zniekształcony obraz kobiecości. ▪ Dla kogo są bajki? Jeśli dorastający chłopiec napatrzy się na te wynaturzone ideały przedstawiane w bajkach, to bardzo możliwe, że w przyszłości, patrząc na jakąkolwiek dziewczynę spotkaną na swojej drodze będzie miał przed oczami obraz ko-
biety swoich marzeń. Marzeń, które narodziły się w bardzo młodym wieku podczas oglądania takich postaci w bajkach. I to właśnie tak nienagannego wyglądu będzie u niej oczekiwał. A więc czy to o takie wzorce chodzi w bajkach? Tak wygląda prze-
kazywanie najważniejszych wartości dzieciom? Chyba nie do końca. Bajki pobudzają wyobraźnię i ożywiają fantazje. Pytanie tylko, czyją. Wioleta Patyk
WIOLETA PATYK Studentka Uniwersytetu Zielonogórskiego, przyszła inżynierka BHP. Idealistka ciekawa świata z potrzebą tworzenia własnej unikalnej wizji. Ceni sobie świat filozofii i pięknego konstruowania myśli. Zaczytana we Freudzie, zasłuchana w muzyce Davida Bowiego, zakochana w Tweetym. W garażu chciałaby Vipera, a interesuje się kognitywistyką. Do potraw zawsze dodaje ciut za dużo bazylii.
GRUDZIEŃ 2013
REKLAMA
Kampania Kulturaspołeczna - wywiad
11
Szkodliwe skutki "klina"
„Klina” jest uznawany za jeden ze sposobów poprawienia ogólnego samopoczucia po spożyciu większej dawki alkoholu i polega po prostu na ponownym sięgnięciu po butelkę. Choć definicja wydaje się banalna, to następstwa mogą być znacznie bardziej poważne. Tendencja do klinowania jest bowiem jednym z objawów postępującego uzależnienia.
- Klin to, mówiąc dosadnie, po prostu picie na kaca - mówi Jolanta Pisz z Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Krośnie Odrzańskim. - Zamiast np. herbatę z cytryną osoby nadużywające alkoholu wybierają kolejną dawkę alkoholu. Znane jest powiedzenie „czym się strułeś, tym się lecz”. W tym przypadku jest to absolutnie błędne myślenie. Owszem, sięgnięcie po alkohol w celu zniwelowania złego stanu po jego wcześniejszym wypiciu sprawia wrażenie ulgi, ale tak naprawdę jest to ponowne wlewanie trucizny do swojego organizmu. A stąd już krótka droga do alkoholizmu. Przeświadczenie o zbawiennym działaniu tzw. klina jest nie tylko błędne, ale przede wszystkim szkodliwe. Sięganie po alkohol jako środek zaradczy może bowiem po pewnym czasie odbywać się regu-
larnie, pogłębiając tym samym uzależnienie. Symboliczna, jak mogłoby się wydawać, ilość alkoholu, służąca w ocenie pijącego poprawie jego samopoczucia, często przeradza się w ciąg, który jest kolejnym przejawem postępującej choroby: - W pewnym momencie „klin” staje się nieodłącznym sposobem na rozpoczęcie dnia - ostrzega Jolanta Pisz. - Na początku są to z reguły małe ilości, z czasem jednak wzrasta potrzeba sięgnięcia po kolejną butelkę. Tak powstaje tendencja do ciągłego picia, a tu tak naprawdę najpoważniejszy sygnał rozwijającej się choroby alkoholowej. „Klin” jest zatem mitem, a brak wiedzy na temat jego szkodliwego działania często skutkuje rozwijaniem się choroby alkoholowej.
GDZIE SZUKAĆ POMOCY? Jeżeli widzicie na swoim przykładzie lub Waszych bliskich symptomy alkoholizmu, nie wahajcie się, skorzystajcie z pomocy. Gdzie jej szukać? Można spróbować w WOJEWÓDZKIM OŚRODKU TERAPII UZALEŻNIEŃ I WSPÓŁUZALEŻNIENIA mieszczącym się w Zielonej Górze przy ulicy Wazów 36. Numer telefonu (68) 325 79 17. Kolejnym punktem jest Wojewódzki Szpital Specjalistyczny dla Nerwowo i Psychicznie, Chorych Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Ciborzu, w którym działa CAŁODOBOWY ODDZIAŁ TERAPII UZALEŻNIENIA OD ALKOHOLU. Kontaktować się możecie również ze Szpitalną Poradnią Terapii Uzależnienia od Alkoholu i Współuzależnienia w Zielonej Górze przy ulicy Zamenhoffa 27. Numer kontaktowy: (68) 32-71-463.
12
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2013
Folk z pazurem
Autorem sesji foto jest Daro Giers
Rozmawia ► Mateusz Kasperczyk
Grzegorz Nawrocki to lider zespołu Kobiety, jeden z najciekawszych polskich twórców ostatnich dwóch dekad. Od zawsze związany z Trójmiastem. Od lat cieszy się zasłużoną estymą w kręgach rodzimej alternatywy. Podoba ci się w Zielonej Górze? Słuchaj, bardzo piękne miasto, przyznaję to z ręką na sercu. Macie dużo pięknych kamienic, są jedyne w swoim rodzaju, ale też ludzie są fantastyczni. Nawrocki Folk Computer Band - skąd pomysł na nazwę projektu? W tym czasie, kiedy nagrywałem te płytę, czyli rok temu, słuchałem dużo folku i grałem na gitarze klasycznej pracując z komputerem. Płyta w swoim założeniu miała być minimalistyczna, a w tekstach postawiłem na przekaz. Nie jestem zakorzenionym folkowcem, wiec
na tej płycie dominuje punk folk. Bardzo chciałem, żeby to co stworzę, było proste i szczere bez żadnych ozdobników. Postawiłem na swego rodzaju prymitywizm. Twoja nowa płyta to połączenie mrocznego country z punk blusem. Jesteś z niej zadowolony? Tak, bo to, co zostało nagrane na tej płycie to wspólny sukces. Osiągnęliśmy to razem z Patrykiem „Patem” Stawińskim, który gra w Homo Sapiens. Założenie było takie, że nagrywamy na jeden mikrofon. Czasami bębny były nagrywane na dwa lub trzy mikrofony, ale dlatego żeby ich brzmienie było
ascetyczne i ciemne. W czasie nagrywania albumu inspirowałem się wytwornią Sun Records, która wydawała płyty Elvisa Presleya czy Johnny Casha. W tych nagraniach słychać było prostotę, życie i to samo przeniosłem do swoich nagrań. Fakt, używałem komputera żeby przetworzyć kontrabas Dlaczego swoje utwory określasz mianem „Pieśni mentalnych niewolników”? Czuje, że ten świat się skomercjalizował a my jesteśmy niewolnikami konsumpcji. Jesteśmy w nią wrobieni. Obrazy, zdjęcia, utwory to rzeczy to nie potrzebne elementy, jednak,
jako konsumenci jesteśmy wrobieni w konsumpcje. Mówiłeś o wytwórni Sun Records, która wydawała płyty Elvisa Presleya czy Johnny Casha. To oni są twoimi muzycznymi autorytetami? Oczywiście, bez nich nie mogę tworzyć. Przed wydaniem płyty słuchałem Woody Guthriego. Dla mnie to niewiarygodny koleś. Pisał takie piosenki, które na początku wydawały się obciachowe, ale jak wsłuchałem się w jego teksty to wymiękłem.
Mateusz Kasperczyk
GRUDZIEŃ 2013
Kultura - wywiad Akademickie Radio Index
13
Polecamy w Radiu Index Tańczenie o architekturze W poniedziałki o 19:30 Radio Index emituje nowy cykl audycji pod tytułem „Tańczenie o architekturze, czyli wykład obowiązkowy o przygodach muzyki rockowej”. Jest to wprowadzenie w świat niezwykłych dźwięków i ciekawych historii. Tytuł wziął się ze znanego powiedzenia przyrównującego mówienie o muzyce do tańczenia o architekturze. Miało to znaczyć, że o muzyce
nie ma sensu mówić, trzeba jej posłuchać. Tam jednak właśnie o muzyce się mówi, choć oczywiście także się ją puszcza. Tytułowy wykład jest nawiązaniem do tego, że prowadzący audycję jest na co dzień wykładowcą na naszej uczelni, więc niektórzy z Was mogą kojarzyć ten głos, ale w radiu to po prostu Arti. Niniejszym zawiadamia się, że wykład jest obowiązkowy, ponieważ czas
skończyć z rażącą samowolą w eterze. Przełączacie sobie audycje, zmieniacie stacje kiedy Wam się podoba, tak dalej być nie może. Na wykładach sprawdzana jest obecność, więc trzeba słuchać by zaliczyć cały cykl :) A słuchać warto, bo można zapoznać się z muzyką niecodzienną i niebanalną, choć już niedzisiejszą i trochę zapomnianą. Audycja zawiera bowiem głównie mu-
Muzyka nie-potrzebna Ależ oczywiście, ze muzyka jest potrzebna, ja bez niej żyć nie mogę i postaram się w mojej nowej audycji w Radiu Index prezentować właśnie taką, która
"
wydaje się być gdzieś na uboczu, w tzw. niszy, daleko od list przebojów, modnych trendów... Muzykę pewnie niepopularną, niemożliwą do zaszuflad-
cytat miesiąca Aby istnieć, trzeba uczestniczyć. Antoine de Saint-Exupéry
PONIEDZIAŁEK ► godz 19.30 zykę z przełomu lat 60-70. A wszystko to podane jest w smakowitym sosie ciekawostek i anegdotek. Każdy z wykładów poświęcony jest jakiemuś zagadnieniu. Było już otwieranie trzeciego ucha i spotkanie rocka z bajką, przed nami jeszcze m.in. odloty na gapę, cuda i divy, powrót do przyszłości i inne atrakcje :) Arti
PONIEDZIAŁEK ► godz 20.00
kowania, bo pojawiać się będzie zarówno współczesna elektronika (np. Fennesz, Jacaszek, Biosphere, Cindytalk, Russel Haswell, Alva Noto...), jak i klasyka muzyki eksperymentalnej (Cage, Xenakis, Luigi Nono, Stockhausen...), cyfrowy noise (Kevin Drumm, Merzbow, Zbigniew Karkowski...) jak i gitarowy (Shellac, Jesus Lizard, Pussy Galore...), improwizacje (Fullblast, The Thing, Mikołaj Trzaska...), alternative-country i folk (16 Horsepower, Wovenhand, Walkabouts...), klasycy kraut-rocka (Faust, Neu!, Can, Kluster), współczesny avant-pop (Tarwater, Barbara Morgenstern...), garażowy blues (Jon Spencer, Andre Williams) i setki innych stylistyk. Te nazwy to tylko wierzchołek góry lodowej, bo prowadząc od kilkunastu już lat
wytwórnię płytową i dystrybucję Gusstaff Rec. co chwila odkrywam nowych ciekawych artystów, kolejne wytwórnie płytowe, które nie przejmując się niskimi nakładami swoich płyt wciąż proponują nowe pozycje w swych katalogach. To oczywiście nie jest muzyka ani łatwa ani przyjemna, nie jest w sferze zainteresowań "przeciętnego" Kowalskiego (o ile taki rzeczywiście istnieje), często znana jest tylko bardzo wąskiej grupie fanów, na ogół piszą o niej tylko wyspecjalizowane pisma muzyczne i portale (Wire, Glissando, Spex, De:Bug, Nowamuzyka.pl, Popup.pl), co nie oznacza, że nie można jej usłyszeć w Radiu Index: można, w każdy poniedziałek od 20.00 do 21.30. Gusstaff
GRUDZIEŃ 2013
Kultura studencka
fot- Olga Wywrocka
14
M jak Magia, K jak Koteluk Rozmawia ► Damian Łobacz
Magia - to słowo najczęściej można było usłyszeć po ostatnim koncercie Meli Koteluk w Piwnicy Artystycznej Kawon. Jest to opinia w pełni uzasadniona, bowiem już od czasu nie tak dawnego debiutu Mela należy do ścisłego grona artystek, które czarują swą muzyczną wrażliwością, zdobywając coraz większe grono wielbicieli. Tuż przed koncertem mieliśmy okazję z nią porozmawiać. Twojemu występowi towarzyszy domowa, niemal swojska atmosfera. Po tym, jak swoją obecnością zaznaczyłaś koncertową mapę Polski, postanowiłaś wrócić do rodzinnego regionu. Urodziłaś się w Sulechowie, wiele lat spędziłaś w Zielonej Górze, jesteś absolwentką V Liceum Ogólnokształcącego. Swoją drogą ja również… Nie żartuj, naprawdę? Zgadza się. Tyle, że uczyłem się już w budynku przy ul. Św. Kingi.
Ja nieco wcześniej, na ul. Chopina. Co do samego koncertu, to wspomniane okoliczności nadają dodatkowego smaku temu wydarzeniu. Rzeczywiście, kontekst również jest istotny. Jestem w trasie mniej więcej od półtora roku, dlatego cieszę się za każdym razem, gdy mogę wystąpić w naszym regionie. Ostatnim razem, a konkretnie w grudniu, był to Sulechów, teraz przyjechałam
do Zielonej Góry na zaproszenie klubu Kawon. Niezmiernie mnie to cieszy, tym bardziej, że moi muzycy, którzy grali tu już wcześniej, mają bardzo dobrą opinię o tym miejscu, zarówno ze względów technicznych, jak i wynikających z pewnej specyficznej energii. Czujemy się bardzo dobrze w Zielonej Górze, bardzo dobrze się tu występuje. Cieszę się z możliwości zagrania właśnie tutaj również dlatego, że występ wiąże się z obchodami 20-lecia Kawonu. Już kiedyś
o tym wspominałam w jednym z wywiadów, ale przypomnę, że bardzo często razem ze znajomymi chodziłam do Kawonu na wagary (śmiech). Miesiąc po wydaniu swojego debiutanckiego albumu udzieliłaś wywiadu, w którym bardzo wyraźnie zaznaczyłaś, że nie zamierzasz szokować, ale stawiasz wyłącznie na muzykę. Bardzo konsekwentnie trzymasz się tego wizerunku, przecząc niejako popkulturowym standardom. Nie
GRUDZIEŃMARZEC 2013 2012 znajdziemy cię na portalach plotkarskich. Przekazujesz wyłącznie swoją muzyczną wrażliwość i odbiorcom się to podoba. Jednym się podoba, innym już nieco mniej. Uważam jednak, że to bardzo zdrowe i nigdy nie będę się starała tego zmienić. Nie mam też ambicji, aby moja muzyka podobała się wszystkim. Podkreślam, że to bardzo dobry moment, w którym obecnie znajduję się z moim zespołem. Dlaczego nie upubliczniam swojego wizerunku? Po prostu nie jest mi to potrzebne do tworzenia. Nie oczekuję więcej niż to, że wciąż mamy dla kogo grać. To naprawdę ogromne szczęście. Koncentrujemy się na muzyce i to ona dodaje nam skrzydeł. Nie wiem, czy wiesz, ale jestem z wykształcenia medioznawcą… Tego akurat nie wiedziałem. Tak się złożyło. W każdym razie wydaje mi się, że potrafię ocenić pewne popkulturowe pokusy, jednak po prostu się na coś takiego nie zgadzam. Nie zgadzam się na konsumpcjonizm, na to, aby wszystko upraszczać. Nie zgadzam się na chodzenie na skróty. Jakiś czas temu mieliśmy okazję rozmawiać z Dawidem Podsiadło…
KulturaZielona studencka Góra którym wiele młodych i utalentowanych osób nic nie zyskuje i ginie w medialnej próżni. W przypadku Dawida było na szczęście nieco inaczej. Jak oceniasz tego typu formaty? Wydaje mi się, że powoli zaczynamy zauważać ich zmierzch. Ciężko mi ocenić, czy taki zmierzch rzeczywiście nadchodzi. Nie krytykowałabym jednak
Nie mam ambicji, aby moja muzyka podobała się wszystkim. Podkreślam, że to bardzo dobry moment, w którym obecnie znajduję się z moim zespołem. Dlaczego nie upubliczniam swojego wizerunku? Po prostu nie jest mi to potrzebne do tworzenia. Nie oczekuję więcej niż to, że wciąż mamy dla kogo grać. To naprawdę ogromne szczęście. Koncentrujemy się na muzyce i to ona dodaje nam skrzydeł. decyzji osób, które biorą udział w tego typu programach, choć rzeczywiście często wiąże się to z tym, że pani stylistka koniecznie chce cię ubrać w sukienkę z falbanką lub bluzkę w kropki tylko dlatego, że jest to teraz modne. Dzieciaki się na to zgadzają. Przestrzegam przed tym, żeby godzić się np. na narzucanie repertuaru lub zmianę tonacji, ponieważ ktoś stwierdził, że inaczej nie da się tego zrobić.
Przestrzegam przed tym, żeby godzić się np. na narzucanie repertuaru lub zmianę tonacji, ponieważ ktoś stwierdził, że inaczej nie da się tego zrobić. Przecież wszystko da się zrobić, to tak naprawdę kwestia dobrej woli. Dawid… Uwielbiam go, naprawdę. Wygrał co prawda program typu talent show, choć jest to niekiedy bardzo niewdzięczny format, po
programu? Podziwiam młodych wykonawców, którzy decydują się dotrzeć do szerszej publiczności przez tego typu programy, głównie za odwagę. Należy jednak słuchać przede wszystkim siebie, szczególnie w tak delikatnej materii, jaką jest szeroko rozumiana sztuka. To moje wewnętrzne przekonanie, choć podkreślam,
Przecież wszystko da się zrobić, to tak naprawdę kwestia dobrej woli. Jest jakaś recepta na funkcjonowanie po zakończeniu takiego
że nigdy nie krytykowałam tego typu kroku. Jeśli ktoś ma własny repertuar, to być może dzięki takiemu programowi zaskarbi sobie nowych fanów. Dawid Podsiadło pokazał się od fantastycznej strony, jest bowiem niezwykle zdolny. Ma cudowną barwę. Jego spektakularny debiut udowodnił też, że jest odporny psychicznie, aby udźwignąć tak duży sukces. Część osób jednak się gubi, ponieważ nie podążają za własnym węchem, za własną wrażliwością. Niestety, ta wrażliwość coraz częściej zanika. À propos wrażliwości. W jaki sposób udaje ci się przenosić muzyczną intymność z debiutanckiej płyty „Spadochron” w realia koncertowe. Występujesz zarówno w kameralnych klubach, jak i na scenach festiwalowych. To spora rozbieżność. Rzeczywiście, jeśli chodzi o plenery, to przyjęło się, że obowiązują one w okresie od maja do września. Wystąpiłam z zespołem na wielu festiwalowych
15 19
scenach, jednak nie przygotowywałam się do nich w jakiś specjalny sposób. Nie przearanżowałam utworów, aby brzmiały mocniej. Była jednak pewna sytuacja w Jarocinie. Pamiętam, że bardzo się wówczas stresowałam. Miałam obawy, że możemy tam nie pasować. Okazało się, że tego samego dnia występowała Misia Furtak z très.b, postanowiłam więc zaufać organizatorom. I to się sprawdziło. Wracając do pytania. Masz rację, są to bardzo odmienne rodzaje koncertów, jednak staramy się nie przepotwarzać. Bardzo lubię takie sytuacje, choć niekiedy są one na ostrzu noża. W takim razie Mela Koteluk na Przystanku Woodstock to całkiem realna wizja? Podziwiam Jurka Owsiaka. Jeśli kiedyś pojawiłoby się takie zaproszenie, bardzo chętnie bym z niego skorzystała. Tym bardziej, że jeszcze za czasów Woodstocku w Żarach znów zdarzyły mi się wagary. Tym razem w czerwonych glanach (śmiech). Mela Koteluk w czerwonych glanach na gigancie? No ba! Koniecznie musisz mi kiedyś o tym opowiedzieć. Na koniec chciałbym zapytać, czego można ci życzyć w najbliższej przyszłości, także tej muzycznej? Dziś pomyślałam sobie, że bardzo mi zależy na tym, aby na nadchodzącej płycie nie było ani jednego przypadkowego dźwięku. I chyba właśnie tego najbardziej możesz mi życzyć. Życzę więc z całego serca i dziękuję za rozmowę.
Damian Łobacz
16
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2013
Zielonogórskie miejscówki
Jeżeli jesień byłaby mężczyzną, chętnie bym się umówiła. Brałabym. Niestety, a może stety, jesień to pora roku. Wraca do nas we wrześniu zmienna jak kobieta i jak ona złota (bo polska). Najczęściej odwiedza parki, których w Zielonej Górze nie brakuje. Czas, żebyś i Ty, Czytelniku, przeszedł się wśród liści i alejek.
Odcinek drugi ► Agnieszka Kowalska
Park Tysiąclecia Park Poetów Tak naprawdę ma 47 lat, a jego nazwa pochodzi od tysiąclecia powstania państwa polskiego. Początkowo na miejscu parku znajdował się Cmentarz Zielonego Krzyża, jednak jego likwidacja przyczynila się do powstania parku na osiedlu Wazów. 9.6 ha pełne flory. Na rok 2016 planowana jest odnowa jednego z największych skupisk zieleni w ZG. Inwestycja będzie warta ok. 4 unijnych milionów.
Epicki Park Poetów - brzmi paradoksalnie, ale taki właśnie jest. Przed laty kopalnię gliny zamieniono w obszar zieleni. Od tej pory całość jest nietypowa i przykuwa uwagę. Nierówny teren od Podgórnej po osiedle Wazów, a do tego trzy stawy. Park Poetów to alternatywa dla klasycznyh rozwiązań. Z pewnością inspiruje!
Park Piastowski Jedena z najstarszych i największych zielonych plam na zielonogórskiej mapie wciąż piastuje. Powstał w latach 1902-1904 na Wzgórzach Piastowskich. Jest przyrodniczym prekursorem wśród innych miejsc w mieście. Wypełniony wszelką florą, na jego terenie rośnie ok. 100 gatunków drzew oraz pomnik przyrody. Szlachetny przedstawiciel zapuścił mocne korzenie! To tylko trójca wybrana przeze mnie, Wy macie szersze pole manewru. Korzystajcie, póki Jesień jeszcze nie odeszła, bo prognozy przewidują jej koniec. (Redakcja pozdrawia z zaśnieżonej ulicy Podgórnej w Zielonej Górze - przyp. z dnia 6 grudnia:).
GRUDZIEŃ 2013
Kultura studencka
17
18
Miasto Filmów
Formuła 1 – bardziej nudna niż żużel
GRUDZIEŃ 2013
● WYŚCIG
Jest tylko jeden sport, który nudzi mnie bardziej niż żużel – Formuła 1. Jeżdżą w kółko przez osiemset okrążeń i dopóki nie dojdzie do jakiejś tragedii, widz usilnie stara się nie zasnąć. Porywające jak apele w szkołach. Jak więc można z tak nudnego sportu zrobić tak zjawiskowy film?! Fabuła "Wyścigu" przenosi nas w szalone lata 70-te do Wielkiej Brytanii. Tam przyglądamy się rywalizacji pomiędzy Jamesem Huntem, a Nickim Laudą. Ten pierwszy to charyzmatyczny playboy z fryzurą kalifornijskiego surfera, który lubi prędkość, adrenalinę, kobiety i wszelkiej maści używki – kolejność dowolna. Drugi jest zwolennikiem zdrowego rozsądku i minimalizowania niebezpieczeństwa, tak w życiu jak i na torze. Ich wspólna historia wydarzyła się naprawdę i elektryzowała ludzi na całym świecie. Dramatyczny przebieg rywalizacji dwóch skrajnie różnych, ale jednakowo genialnych kierowców wciąga od pierwszej do ostatniej minuty seansu. Chemia pomiędzy głównymi bohaterami, spektakularny montaż, bajeczne zdjęcia i fenomenalny ruch kamery sprawiły, że przez 2 godziny zapomniałem jak bardzo wkurza mnie F1. Film ma rewelacyjne tempo i bardzo dobrze porozkładane akcenty historii. Pomimo, że za „Wyścig” odpowiada Amerykanin, próżno tu szukać jankeskiej pompatyczności. Ba! Są tacy optymiści, którzy w filmie widzą nutkę europejskiego sznytu. Jeśli tęsknicie za dobrym kinem sportowym – musicie to zobaczyć. Jeśli jesteście fanami Formuły 1 – musicie to zobaczyć. Jeśli lubicie bardzo dobre kino – musicie to zobaczyć! Paweł Hekman
Johnny Bravo Reżyserski debiut Josepha Gordona-Levitta pozostawia widza z większą ilością pytań, niż odpowiedzi. Nie, żeby był jakoś specjalnie skomplikowany. A jednak jego ocena to nic prostego. Ani to fi lm przesadnie zły, ani wyjątkowo dobry. Śmieszy trochę, ale nie za bardzo. Doceniamy, co młody twórca chciał zrobić, ale nas to nie bawi. Jon to młody barman, w którego życiu liczy się tylko parę spraw, na których czele stoi totalne uzależnienie od pornografi i. Wszystko oczywyście zmieni Ona (Scarlett Johansson). Brzmi banalnie? "Don Jon" udanie wyśmiewa stereotypy i klisze, niby niepostrzeżenie posługując się innymi (włoska, pobożna rodzina, kościół, brzydota piękna i piękno tkwiące w brzydocie). Robi to jednak na tyle sprytnie, że fi lm, który Levitt wyreżyserował i napisał, ma niesamowicie świeży posmak. Ta świeżość i przekomarzanie się z widzem w rozbudzanie nadziei i rozbijanie ich w pył jest powodem, dla którego "Don Jon" może się podobać. Ale jest też komedią, która niestety śmieszy umiarkowanie. Młody twórca pod płaszczykiem niby-niewygodnego tematu przemycił dość zwykłą historię, która, trzeba przyznać, bierze jeden lub dwa nieoczekiwane zakręty. "Don Jon" chyba zbyt rozkochany jest w "500 dniach miłości". Na podobieństwo fi lmu Webba Levitt pragnie opowiedzieć zwykłą historię w niezwykły sposób. W debiucie udaje mu się to tylko częściowo. Michał Stachura
● DON JON
GRUDZIEŃ 2013
Miasto Filmów
● THOR
19
Jak młody bóg Na sukces pierwszego "Thora" złożyło się kilka czynników. Niewątpliwie jednym z nich była naprężona klata Chrisa Hemswortha, który - tak z mniej istotnych rzeczy - całkiem nieźle zagrał rolę młodego boga z Asgardu. Można powiedzieć, że w "Mrocznym świecie" powtórzono niemal wszystkie sztuczki z części pierwszej z poroskładanymi nieco inaczej akcentami. Tym razem zagrożenie dla Ziemi nie jest bezpośrednie - Mrocznym Elfom chodzi tylko o pierwiastek zwany eterem, nic ich nie obchodzi trzecia planeta od słońca. Jednak za sprawą przenikania się wszechświatów (lub czegoś podobnego, to nieistotne) oraz dr Jane Foster, Elfy trafiają na naszą planetę i wszczynają rozróbę. Na to wszystko zjawia się młot Thora, klatka piersiowa Thora, Thor oraz brat Thora. W tej dokładnej kolejności. To, czym najbardziej cieszy sequel, to odrzucenie wyższych ambicji i skupienie się na międzygalaktycznej rozwałce. Jest jeszcze mocniej, jeszcze szybciej, a nawet jeszcze zabawniej. Tak naszpikowego gagami filmu nie spodziewał się nikt. Zaskoczenie jest tym większe, że pierwsze recenzje zapowiadały nie tylko mrok w tytule, ale i wielki smutek głównego bohatera w filmie. Na szczęście nic takiego się nie dzieje. "Thor: Mroczny świat" to zabawny, lekki i wyładowany akcją film. Dodatkowe brawa za piękną i nietypową jak na ten rodzaj kina scenę pogrzebu oraz próbę napisania scenariusza. W karkołomnym jak na ten rodzaj kina uniwersum postarano się (nie twierdzę, że udanie) utrzymać w jakimś stopniu związki na linii przyczyna - skutek. Marvel nadal w formie. Michał Stachura
● GRA ENDERA
AC/DC, Ikea i TV Mango w jednym? Rok 2013 zapisze się w dziejach jako rok powrotu kina sf do łask. Spektakularne „Pacific Rim”, pikną „Grawitację”, czy przyzwoite „Elizjum”. Trafiły się też fatalne pomyłki: "Niepamięć", „1000 lat po Ziemi”, „Intruz”. Każda z tych produkcji zebrała pokaźne sumy w kasach, dlatego nie dziwi decyzja „kasiarzy” z Hollywood o dalszej eksploatacji gatunku. Tym razem sięgnięto do książkowej klasyki jaką niewątpliwie jest „Gra Endera”. Cykl powieści Orsona Scotta Carda opowiada historię chłopca, który ma pokierować ziemską armię przeciwko owadopodobnym kosmitom. Andrew Wiggin, zwany Enderem, musi przejść morderczy trening, by później wziąć udział w grze symulującej wielką, kosmiczną bitwę. Sam pomysł na film jest odkrywczy mniej więcej tak samo jak każda kolejna płyta AC/DC, ale w przeciwieństwie do wspomnianej kapeli, nie dostarcza żadnej frajdy. Postacie mają konstrukcję mebli z Ikei, fabuła porywa niczym reklamy Mango, a sam film nuży jak oglądanie polskiej reprezentacji piłki nożnej. Sytuacji nie jest w stanie poprawić wyraźnie starzejący się Harrison Ford ani Viola Davis. Jedynym dużym plusem aktorskim jest (jak zwykle) Ben Kingsley. „Gra Endera” nosi w sobie pierwiastek przyzwoitości. Pomysł z symulacją wojny ma w sobie spory potencjał, który został bezlitośnie spłaszczony i zmarnowany. Reżyser, Gavin Hood, twórca „X-men Geneza: Wolverine”, tłumaczył, że film ze szponiastym Hugh Jackmanem mu nie wyszedł bo przeszkadzała wytwórnia . Ciekawe jak wytłumaczy gniota zwanego „Grą Endera”? Paweł Hekman
20
Kultura studencka Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2013
Książka ► Kaja Rostkowska, Mateusz Kasperczyk
Lego, legere Anna Arno Niebezpieczny poeta
Postać złożona i arcyciekawa. Konstanty Ildefons Gałczyński w biografii Anny Arko to poeta kpiarz, poeta, który pisał na akord dla tego, kto zapłaci, poeta romantyk, poeta uwikłany w nałóg. Biografia jest ucztą dla umysłu, pojawiają się w książce fragmenty wierszy i poematów z obszernym omówieniem, i ucztą dla oka, publikacja bowiem jest bogato zilustrowana fotografiami (wydanie prawdziwie prezentowe!). Anna Arko przywołuje też wypowiedzi bliskich poecie osób. I z tej mozaiki zdjęć, wspomnień,
Dan Brown Inferno
fragmentów twórczości wyłania się rzeczywiście "niebezpieczny poeta", intrygujący "księżycowy facet", którego warto poznać, a lektura tej biografii sprawi, że Ty i Gałczyński zostaniecie tej zimy niezwykłymi kumplami.
Jeśli ktoś rozpoczął przygodę z Brownem od "Cyfrowej Twierdzy", a przed rozpoczęciem odkrywania tajemnicy "Inferno" czytał "Zaginiony Symbol", to odniesie wrażenie książkowego déjà vu. Owszem, Robert Langdon się nie zmienia, wciąż nosi tweedową marynarkę, zegarek z Myszką Miki, choć tutaj jego znaki rozpoznawcze pojawiają się epizodycznie, to wciąż błyszczy wiedzą historyczną. Natomiast bohaterowie, towarzyszący mu w podróży po zakamarkach Boskiej Komedii, są tacy sami jak ci, którzy pojawili się
w poprzednich książkach. Jednak chociaż Brown zastosował swoje literackie triki, a w fabułę książki wkomponował elementy poradnika dla obieżyświatów, to jednak "Inferno "chce się czytać i nie przerywać lektury nawet na moment.
Muzyka ► Michał Stachura
Audio, audire Lorde Pure Heroine
W muzyce utalentowanej Nowozelandki zakochałem się od 73 sekundy utworu "Royals". Bezbłędny singel, świetnie zaśpiewany, z genialnym hookiem w postaci "auuu, auuuu!" w chórkach. Do tego niski, kobiecy głos. I mimo że płyta nie trzyma poziomu swoich najlepszych utworów, jest to debiut wyjątkowy. Otwierające całość "Tennis Court" całkiem nieźle streszcza całą zawartość krążka. Zaraźliwe, popowe granie, wyprodukowane wręcz nieskazitelnie. Ten "pop" również
Pearl Jam Lightning Bolt
nieco na wyrost, bo Lorde ma większe ambicje, niż jakieś tam radiowe pitu-pitu w niedzielę po południu. To zestaw niemal wyłącznie bardzo dobrych, indie popowych kawałków z elektronicznym zacięciem. Jeśli ten świat zachował resztki rozsądku, to już niedługo Lorde będzie wszędzie.
Czas podrzeć ostatnią flanelową koszulę. Pearl Jam na swojej najnowszej płycie grają jak własni (kiepscy) naśladowcy, flirtując (nieudanie) z nowymi brzmieniami i, próbując się ratować, odkurzając (wtórnie) własne patenty. Pamiętam, że przy poprzedniczce "Lightning Bolt" łudziłem się, że istnieje życie po "Pearl Jam", chyba najgorszej płycie zespołu Eddiego Veddera. Tu może aż tak źle nie jest, ale ręce opadają, gdy słyszy się cienizny w stylu "Getaway". Niby można coś tam
zanucić do "Infallible", niby całe pół singlowego "Mind Your Manners" jest wcale niezłe. Ale od Pearl Jam wymagamy więcej. Kiedy usłyszałem "Sirens", byłem rozczarowany. Teraz wiem, że jest dużo, dużo gorzej. Ten krążek to żadna błyskawica, tylko kapuśniaczek.
Opowiadanie
GRUDZIEŃ 2013
21
Twórczość czytelników ► Marcin Radwański
Scribo, scribere Opowieść wigilijna Za zamkniętym oknem przedziału prószyły duże płatki śniegu, którymi od czasu do czasu mocno targał wiatr. Był grudzień, a na dworze od kilku dni zrobiła się prawdziwa zima. W powietrzu czuć było świąteczną atmosferę. Napięcie i oczekiwanie pełne niecierpliwości można było poczuć wszędzie, a najbardziej chyba w centrach handlowych i sklepach, mocno wystrojonych i przepełnionych migoczącymi prezentami. Piotr siedział w pełnym przedziale pociągu do Warszawy. Na dwa dni przed świętami kierownictwo wysłało go, na bardzo ważne i jak zawsze niezbędne szkolenie. Nie był z tego powodu szczęśliwy. O wiele bardziej chciałby spędzić te ostatnie dni w biurze, pracując spokojnie i ciesząc się na zbliżające święta, które miał spędzić z rodzicami i siostrą. Niestety, nie miał wyjścia i teraz podążał do stolicy wpatrując się znudzonym wzrokiem w krajobraz za oknem. Wyjechał już o świcie, nie chcąc się spóźnić. Na miejscu miał zgłosić się już dziś po południu, bo na wieczór przewidziane były początkowe zajęcia. Zapowiadała się długa i nużąca droga. Przymknął oczy, wsłuchując się w monotonny dźwięk jadącego składu. Oparł głowę o zagłówek fotela i w końcu zasnął. Dotarł na miejsce spóźniony tylko kilka minut. Na dworze zrobiło się już ciemno i jeszcze mroźniej. Wciąż padał śnieg, pokrywając wszystko białym pu-
chem. Z dworca wziął taksówkę, za którą sporo przepłacił. Na szczęście hotel okazał się przytulny i niezbyt duży, co go bardzo ucieszyło. Zameldował się szybko i wskoczył pod prysznic, żeby odświeżyć się przed początkowymi zajęciami. Kolejne dwa dni minęły mu dość szybko, na niezliczonej ilości wykładów, przeplatanych przerwami na kawę i posiłki. Wieczorem, po kolacji odbywały się rozmowy branżowe, przy udziale dość sporej ilości alkoholu. Czuł się wycieńczony i zmęczony. Myślał tylko o wyjeździe i spokojnej drodze do domu. Wybiła szósta rano 24 grudnia. Odezwał się natarczywy alarm telefonu. Wstał ociężale z łóżka, trzymając się za głowę. Powrotny pociąg miał za dwie godziny. Nalał sobie wody i połknął dwie tabletki paracetamolu. Czuł się koszmarnie i nie miał ochoty nawet na śniadanie. Umył się i zaczął szybko pakować, żeby jak najszybciej stąd odjechać. Godzinę później stał przy kasie biletowej i kupował bilet z rezerwacją. Na dworcu kręciło się mnóstwo zniecierpliwionych podróżnych i sporo stałych bywalców. Jeden z nich, niski, łysawy mężczyzna, ubrany w zieloną kurtkę stanął przy nim i wyciągnął rękę. - Panie, dołóż pan do biletu - wymamrotał niewyraźnie. Piotr ledwo na niego spojrzał i odszedł bez słowa. Z biletem w ręce skierował się do najbliższego dworcowego baru, żeby przeczekać czas do odjazdu. Zamówił kawę, rogala i usiadł przy stoliku w kącie. Po chwili dostrzegł jak mężczyzna, który go niedawno zaczepił gramoli się do stolika obok. Nieznajomy sapał, prychał i ciągle się
Wyślij nam swoją twórczość: kultura@uzetka.pl wiercił, przy okazji popijając napój z kubka. Po piętnastu minutach jednak zakończył wizytę i wyszedł. Piotr odetchnął z ulgą i spojrzał na zegarek. Pozostało mu zaledwie dwadzieścia minut. Powoli wstał i zaczął się ubierać. Złapał się odruchowo za lewą kieszeń płaszcza. - O cholera! Gdzie mój portfel?! - zaklął wystraszony. Zaczął nerwowo przeszukiwać garderobę i torbę. Zrobiło mu się gorąco, a na czole poczuł krople potu. Po kilku minutach złapał bagaż i prawie biegiem wypadł na hol dworca. Zaczął rozglądać się dookoła. W końcu wyszedł na podjazd dworca, gdzie pomimo zakazu wszyscy palili papierosy. Chwilę się przyglądał, aż w końcu zauważył przy jednym z filarów mężczyznę w zielonej kurtce. Gdy powoli podchodził w jego stronę, tamten nagle ruszył szybkim krokiem w przeciwnym kierunku. Piotr zaczął coraz szybciej iść, a później puścił się za nim biegiem. Po krótkim pościgu zdołał zatrzymać mężczyznę. - Gdzie mój portfel? - zagrzmiał zdyszanym głosem. Bezdomny skulił się w sobie i spuścił wzrok. Jedną dłonią sięgnął do kieszeni. - Przepraszam, ale strasznie chce mi się jeść. Nic nie miałem w ustach od dwóch dni. mówił powoli, oddając skradziony przedmiot. - To nie powód żeby mnie okradać! - krzyczał Piotr zdenerwowany całą sytuacją. Cieszył się, że odzyskał wszystkie dokumenty i pieniądze, ale zupełnie nie rozumiał sytuacji i motywacji człowieka, który stał teraz przed nim. Spojrzał na niego w świetle latarni i zamyślił się. Bezdomny trząsł się
MARCIN RADWAŃSKI zielonogórzanin i wielbiciel literatury. Współpracuje z „UZetką”, portalem „wZielonej.pl” i kwartalnikiem literacko-kulturalnym „Pro Libris”. W czasie wolnym namiętnie gra w gry video, jeździ na rowerze i próbuje posłać piłeczkę na 250 metrów kijem golfowym. Pracuje nad powieścią kryminalno-obyczajową, której akcja dzieje się w Zielonej Górze.
z zimna, a strąki jego nielicznych włosów porywał mroźny wiatr. Piotr po chwili spojrzał na zegarek. Stwierdził, że pociąg do domu już mu odjechał, a na następny będzie musiał poczekać kilka godzin. - Jesteś głodny? - zapytał. Mężczyzna w prochowcu potakująco kiwnął głową. - Masz z kim spędzić wigilię? - Nie. - No to idziemy na wyżerkę. Mam nadzieję, że opowiesz mi o sobie.
22
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2013
Na deskach teatru ► Agnieszka Oleśniewicz, Dawid Włodarczyk Anna Haba w naszych osobistych rankingach na największe talenty Lubuskiego Teatru zajmuje bardzo wysokie miejsca. Niesamowity talent wokalny, umiejętności aktorskie i nieprzeciętna uroda. Wywiad z nią był już od dawna na naszej liście rzeczy, które koniecznie musimy zrobić. Cel został osiągnięty, a my prezentujemy Wam efekty.
Agnieszka: Ukończyłaś PWST we Wrocławiu. Jak wspominasz okres studiów? Czekało cię wiele wyzwań? Anna Haba: Szkołę wspominam jako czas nieustannej pracy, prób, egzaminów, ale też intesywnego życia towarzyskiego. Zdarzało się, że zostawaliśmy po nocach żeby przygotować sceny czy etiudy indywidualne. I te wieczne bitwy o sale i zeszyt z rezerwacjami. Czasami zastanawiam się skąd bralismy energię, żeby po 4-5 godzinach snu aktywnie uczestniczyć w zajęciach, ale widać można i tak. Takie zahartowanie sprawdza się w zawodzie. Wspominam równiez z sentymentem, ponieważ budynek szkoły przy ulicy Powstańców Śląskich został sprzedany, a szkoła zmieniła siedzibę. Kiedy odwiedzam unowocześniony budynek przy ul. Braniborskiej widzę, że nie ma już nic z klimatu, który znałam. Mamy tez bardzo dobry kontakt z ludźmi z naszego roku. W te wakacje zorganizowaliśmy spotkanie po 5 latach od skończenia szkoły i juz szykujemy sie na następne.' D: Na samym początku była Ania z Zielonego Wzgórza, później Siostrunie a teraz Piaf. To już trzeci spektakl przy którym współpracujesz z Janem Szurmiejem. Jak przebiega Wasza współpraca? Bardzo sympatycznie i zawodowo. Ania z Zielonego Wzgórza, którą zrobiliśmy w 2007 roku w Rzeszowie była
moim debiutem scenicznym. To był czwarty rok studiów, władze szkoły wyraziły zgodę na mój wyjazd do Rzeszowa, żeby robić ten spektakl. Przy okazji Ani spotkaliśmy się jeszcze raz w Kielcach, po 3 latach, kiedy okazało się, że teatr w Kielcach wznawia spektakl a aktorka, która grała do tego czasu, była na zwolnieniu macierzyńskim. Wtedy pan Jan po prostu zadzwonił do mnie i spotkaliśmy się ponownie przy Ani. Niedawno były Siostrunie, teraz jesteśmy w trakcie Piaf. To jest reżyser z niezwykłą klasą, z niezwykłym szacunkiem do aktora.
D: Zostałaś nominowana do nagrody Profesjonaliści Forbesa 2013, jakie to uczucie otrzymać tak prestiżowe wyróżnienie? Powiem Wam, że byłam w ogromnym szoku. Forbes w ogóle nie kojarzył mi się z teatrem. O wszystkim dowiedziałam się zupełnym przypadkiem, na portierni w teatrze czekał na mnie list gratulacyjny od redakcji z informacją, że zostałam nominowana. Okazuje się, że co roku miesięcznik Forbes organizuje taki plebiscyt "Profesjonaliści Forbesa - Zawody Zaufania Publicznego" i aktorzy są jednym z takich zawodów, obok lekarzy, adwokatów, radców prawnych i architektów. Sama nominacja, to, że ktoś docenia nasza pracę jest niesamowitym wyróznieniem. Staram się jednak pamietać bardzo mądre zdanie Javiera Bardema - hiszpańskiego aktora,
fot. Marek Lalko
Ania, siostrunie i Piaf
zdobywcy Oskara: "Nagroda niekoniecznie robi z ciebie lepszego aktora." A: Od kilku tygodni na Facebooku możemy zobaczyć stronę Aktywni Lubuskiego Teatru. Co to za inicjatywa? Aktywni Lubuskiego Teatru jest to inicjatywa własna, inicjatywa aktorów. Przyszedł nam do głowy taki pomysł, żeby pokazać widzom coś, do czego nie mają dostępu, czyli teatr zza kulis. Dlatego też stwierdziliśmy, że to może być dla nich ciekawe. Oni widzą nas już gotowych, przebranych, ucharakteryzowanych, natomiast pewnie byliby ciekawi jak to wygląda od podstaw, jak wyglądają próby, zakulisowe rzeczy, że istnieją ludzie, bez których cały teatr nie mógłby istnieć. Wśród nich jest cały sztab ekipy technicznej odpowiedzialnej za zmiany dekoracji, za rekwizyty. Są panie garderobiane, które w pocie czoła robią rekor-
dowe przebiórki. My nawet nie wiemy, że minęło 30 sekund, a już jesteśmy w innej peruce, w innej sukience i innych butach. To ważne, żeby widzowie wiedzieli, że światła, muzyka i inne efekty specjalne nie pojawiają się same, że o naszą punktualność i gotowość sceniczną dbają inspicjenci. Wszyscy tworzymy jeden zespół Lubuskiego Teatru. Pomyśleliśmy: „– Czemu by nie spróbować czegoś takiego?”. Z tego co się orientuję, jesteśmy jednym z pierwszych, jeśli nie jedynym takim fanpage'm. Niesamowite jest to, że jest odzew wśród widzów, że bardzo chętnie nas podglądają, śledzą nasze wpisy, trzymają kciuki i życzą powodzenia na spektaklach.
►
CAŁY WYWIAD DOSTĘPNY NA PORTALU WWW.WZIELONEJ.PL
Kultura studencka
GRUDZIEŃ 2013
Szef muzyczny
P O L E C A
Najlepsze płyty w Akademickim Radiu "Index"
► Mateusz Kasperczyk
AVRIL LAVIGNE „Avril Lavigne” ▼ Najsłynniejsza kanadyjska wokalistka pop-rockowa, Avril Lavigne, powraca po dwuletniej przerwie. Jej piąta płyta studyjna zatytułowana po prostu “Avril Lavigne” to zbiór 13 nowych kompozycji, w tym przeboje “Here’s To Never Growing Up” oraz “Rock N Roll”. Współproducentem wydawnictwa jest Chad Kroeger (wokalista zespołu Nickleback, a prywatnie mąż Avril), Martin Johnson i David Hodges. Poza studiem Avril jest kobietą sukcesu. Projektuje i zarządza marką Abbey Dawn, której produkty trafiają do ponad 50 krajów na świecie.
23
LADY GAGA "Artpop" ▼ Trzeci album studyjny amerykańskiej piosenkarki Lady Gagi jest już na sklepowych półkach. Nad Wisłą premiera odbyła się 12 listopada 2013. Przy produkcji albumu Lady Gaga współpracowała z takimi muzykami jak wieloletni kolaboranci RedOne i DJ White Shadow, ak zwykle też przy okazji swoich wydawnictw Gaga angażuje do współpracy największych - okładkę płyty zaprojektował jeden z najsłynniejszych współczesnych artystów - Jeff Koons, a teledysk nakręcili Inez & Vinoodh - jedni z najlepszych fotografów mody na świecie.
JOHN NEWMAN "Tribute" ▼ Ten obdarzony fenomenalnym wokalem John Newman, to najnowsze objawienie ostatnich miesięcy, zarówno brtyjskiej sceny pop jak i naszego polskiego rynku muzycznego. Album istotnie może być poniekąd hołdem złożonym takim mistrzom jak James Brown, czy Prince, ale podanym w bardzo nowoczesnej aranżacji i produkcji bliższej raczej dokonaniom Dangermouse, niż klasykom soul. Najważniejsze jednak na “Tribute” to pełen pasji głos Johna Newmana, głos, którego zwyczajnie nie da się zapomnieć.
Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. Marii Grzegorzewskiej w Zielonej Górze poleca:
Boże Narodzenie w poezji polskiej Trafiła niedawno w moje ręce książka, która ma formę albumu i w całości traktuje o Bożym Narodzeniu. Jej tytuł brzmi: „Boże Narodzenie w poezji polskiej”. Jest połączeniem zamieszczonych w niej wierszy i obrazów namalowanych przez różnych malarzy, i tych znanych i tych, o których nigdy nie słyszeliśmy. Wyboru tych dzieł dokonała Izabela Pawlak. Przeplatają się w niej motywy osoby Matki Bożej, Józefa, Dzieciątka Jezus, szopki betlejemskiej, kolędy, modlitwy i wszechobecnych aniołów. Oglądanie dzieł malarskich może uatrakcyjnić wieczór wigilijno-świąteczny. Moją uwagę przykuł obraz francuskiego malarza Georga de la Tour, na którym wyraziście widać sylwetkę Maryi, trzy-
guje na zatrzymanie się i może być okazją do adoracji tak podniosłej chwili. Z utworów poetyckich przebija czułość, piękno i wzruszenie. Czytanie ich może stanowić doskonałą ucztę duchową, co pozostawi w naszych sercach trwały ślad oraz przygotuje na nadchodzące Święta. To książka, do której nie trzeba zachęcać, tak jak do Świąt Bożego Narodzenia. Każdy na nie z utęsknieniem czeka. mającej w swoich dłoniach nowo narodzone dziecię. Jej suknia ma barwę intensywnej czerwieni, którą twórca w szczególności sobie upodobał. W końcu to kolor miłości. Jest także druga kobieta w białej bluzce, której biel rzuca światło na niemowlę. Każde z malowideł zasłu-
Jadwiga Matuszczak
Pomysł na prezent Wieczór wigilijny, za oknem cisza. Pada śnieg, dom pachnie piernikiem i goździkami, na stole dodatkowe nakrycie, może zaraz ktoś przyjdzie... To wszystko znajdziecie w najnowszej książce Anny Ficner-Ogonowskiej pt. "Szczęście w cichą noc".
24
Region
GRUDZIEŃ 2013
Santa-Cola
Daleko za oceanem w 1886 roku, aptekarz John Pemberton pracował nad nowymi miksturami, które później miał zamiar sprzedawać w swojej aptece. Wiedział jedno. Chciał stworzyć napój, który w smaku będzie niepowtarzalny, wyjątkowy i zapewni mu sukces i popularność. W końcu udało się. Po wielu próbach stworzył ogromny kocioł syropu zabarwionego karmelem. Z miksturą swojego życia pobiegł do największej apteki w mieście. Czuł, że właśnie pisze się historia. Już tego samego dnia wymieszano syrop z wodą sodową i lodem i sprzedawano go w miejscowych saturatorach. Na punkcie nowego napoju ludzie oszaleli. ▪ „Coca-Cola zaróżowia lica” Genialnym okazał się księgowy aptekarza, który zmyślnie połączył ze sobą nazwy podstawowych składników magicznego płynu: wyciąg z liści Coca (zawierające m.in. kofeinę) oraz wyciąg z orzeszków Cola. Tak powstała Coca-Cola. Niecały miesiąc później pojawia się pierwsza w historii reklama prasowa napoju z hasłem: „Coca-Cola jest pyszna i orzeźwiająca”. Później reklamowano ją też jako preparat, który oczyszcza krew i „zaróżowia lica”. ▪ Genialny Asie W 1893 roku niepowtarzalna receptura dostała się w ręce innego aptekarza - Asa Candlera. Geniusz marketingu doskonale wiedział co robić, aby jego „podopieczna” stała się bardziej popularna i rozpłynęła się za granicę. Wspaniały syrop był nawet rozprowadzany w beczułkach pomalowanych na czerwono, po to, by stale był kojarzony, zapamiętywany i rzucający się w oczy. Pod czujnym okiem nowego prezesa, który przejął fir-
mę Coca-Cola Company w roku 1919, rozlewnie pierwotnego napoju z saturatora zaczęły powstawać na całym świecie. Coca-Cola stała się pierwszą globalną marką na świece, a jej receptura jest ściśle strzeżona po dziś dzień. ▪ Dobra. Co ma do tego Mikołaj!? A no ma. Wszyscy kojarzymy brzuchatego staruszka z długaśną, siwą brodą, okrągłymi jak jabłka i zaróżowionymi policzkami, w czerwonej czapie i dopasowanym czerwonym wdzianku (wiadomo już, dlaczego czerwonym..). Wszyscy kojarzymy, za to mało kto wie, że dokładnie taki wizerunek mikołaja wymyślił i wypromował na całym świecie Koncern Coca-Coli. W 1821 roku powstał wiersz, w którym to mikołaj wsiadł w sanie zaprzęgane reniferami. Wtedy też po raz pierwszy został nazwany
Santa Claus, czyli „po naszemu” święty mikołaj. ▪ Mikołaj zrobi wszystko za łyk Coca – Coli Na potrzeby kampanii reklamowej w 1931 roku, koncern wypuścił obrazki reklamowe z zaprojektowanym przez siebie wizerunkiem mikołaja, jakiego wszyscy znamy. Od samego początku dziadek dzierżył w dłoni butelkę słynnego napoju. Co ciekawe, wizerunek mikołaja nie był tylko wyobrażeniem autora, bowiem jako model posłużył mu… jego sąsiad, któremu po prostu dorysował długą, charakterystyczną brodę. Przez wiele następnych lat wizerunek mikołaja był wykorzystywany w kolejnych kampaniach promujących Coca-Colę. Był niegrzeczny, podkradał innym butelki z napojem, nanosił śniegu do pokoju, bawił się przyniesionymi wcześniej przez
siebie prezentami, aż wreszcie buszował po lodówkach w poszukiwaniu Coca-Coli. Słowem, zrobiłby wszystko, by móc poczuć w ustach smak tego cudownego produktu. ▪ Ho! Ho! Ho! Łącznie dla wszystkich świątecznych kampanii reklamowych rysownik namalował ponad 40 obrazów, przedstawiającym mikołaja zachwycającego się smakiem tego niepodrabialnego napoju. Jego mikołaj żyje do dziś i jest powielany w milionach egzemplarzy na całym świecie. Dlatego kiedy znów niekończący się konwój ciężarówek jadący do sklepów, by porozwozić Coca-Colę zagości w moim domu, nie pozbędę się go i nie przełączę na inny kanał. Bo idą święta. Mikołajowe Ho! Ho! Ho! Wioleta Patyk
Region
GRUDZIEŃ 2012
PORADNIA JĘZYKOWA UZ
25
DR WALDEMAR SŁUGOCKI
www.poradnia-jezykowa.uz.zgora.pl
Poseł na Sejm RP
Mroźno czy mroźnie, pochmurno czy pochmurnie… Ostatnio w Zielonej Górze temperatura znów spadła poniżej zera i zrobiło się mroźno. W radiu usłyszałam, że jest mroźnie. Jak więc powiedzieć prawidłowo: mroźno czy mroźnie? Odpowiedź, jaką daje Uniwersalny Słownik Języka Polskiego, jest taka: obie formy są poprawne i równoprawne. Użytkownicy języka nie lubią takich odpowiedzi, ale w tym przypadku nie można wskazać na jedną formę jako lepszą. Wszystko dlatego, że przysłówki tworzy się od przymiotników zakończonych na -ny z pomocą przyrostka -e (częściej) lub -o (rzadziej), a czasem występują formy oboczne i wówczas używa się ich wymiennie, np. pochmurny – pochmurno ~ pochmurnie itd. Juliusz Słowacki wyznawał w Hymnie: „Smutno mi, Boże…”, a Władysław Reymont w Chłopach relacjonował: „Tak ci ano czuł naród, tak ci medytował i w sobie rozważał, a patrzył smutnie po ziemiach zielonych…”. Obaj mistrzowie polszczyzny używali przysłówka od przymiotnika smutny poprawnie. Tak samo jest z przysłówkiem od przymiotnika mroźny. dr hab. Magdalena Steciąg
www.waldemarslugocki.pl
Czekając na pierwszą gwiazdkę Grudzień to miesiąc wyjątkowy, w którym staramy się zakończyć wszystkie nasze bieżące sprawy, dokończyć rozpoczęte zadania, a także spojrzeć z refleksją na swoje tegoroczne osiągnięcia. Jednocześnie każdy z nas chce się choć na chwilę oderwać od codzienności. W pierwszym tygodniu, już za chwilę bo 6 grudnia odwiedzi nas Święty Mikołaj. Dzieci, młodzież oraz dorośli - z większą lub mniejszą niecierpliwością rozglądają się, gdzie tym razem Mikołaj pozostawi dla nas prezenty, hmm… i jakie? To też pewnego rodzaju uznanie dla naszej działalności, bo Święty odwiedza tylko tych najgrzeczniejszych lub w przypadku dorosłych najbardziej sumiennych i pracowitych. Nim się obejrzymy, niemal w mgnieniu oka, miną prawie dwa tygodnie. Potem rozpoczniemy coroczną procedurę wypatrywania pierwszej gwiazdki. (Nie wiem dlaczego ale od kiedy nie jestem dzieckiem, to w tej dziedzinie wyprzedzają mnie zawsze najmłodsi). Gwiazdka jest! Rozpoczynamy w rodzinnym gronie wigilię, potem tradycyjna pasterka i … dwa dni świętowania. Gdzieś pomiędzy pierwszą gwiazdką a pasterką odwiedzi nas nasz zaprzyjaźniony Święty Mikołaj. Potem sylwester i koniec
roku. Spędzimy go w różny sposób. Każdy według swoich upodobań. Część z rodziną i najbliższymi znajomymi, na balach lub prywatkach, czy z tysiącami na koncertach pod gołym niebem. Finalnie wszyscy o tej samej godzinie powitamy nowy 2014 rok i wrócimy już w styczniu do naszych codziennych obowiązków: pracy, przedszkola, szkoły, na studia według wieku. Drodzy Studenci, Czytelnicy oraz Redakcjo „UZetki”, chciałbym złożyć wam najserdeczniejsze życzenia, spokojnych świąt Bożego Narodze-
nia spędzonych w rodzinnym gronie, a także samych sukcesów oraz spełnienia marzeń w nadchodzącym, nowym 2014 roku. I na zakończenie jeszcze jedna dygresja. To już drugie święta, podczas których możemy się spotkać na łamach „UZetki” – największego pisma studenckiego w Polsce. Korzystając z okazji chciałbym podziękować zespołowi jej twórców za doskonałą współpracę oraz wsparcie podczas publikacji moich tekstów. dr Waldemar Sługocki
26
Felieton
GRUDZIEŃ 2013
Choruję na Polskę
Z CYKLU ► Bez cenzury
Mój problem polega na tym, że jest to choroba nieuleczalna. Towarzyszy mi przez cały rok, ale szczególnie doskwiera jesienną porą, zwłaszcza w listopadzie. Wówczas objawy przybierają na sile: biało-czerwona wysypka jest jeszcze bardziej uciążliwa, zgorzknienie jeszcze bardziej przytłaczające, piłkarze grają coraz gorzej, a zdrowy rozsądek pokazuje mi środkowy palec. I nawet urżnąć się z satysfakcją nie można, bo wspomnienie przepitej fizys posła Wiplera jak na złość uruchamia wewnętrzny hamulec.
Nie cieszcie się pochopnie moim nieszczęściem, gdyż każdy z nas jest zarażony tą chorobą już od poczęcia. Epidemia zwana Polską rozprzestrzenia się bowiem drogą płciową. Pisząc o epidemii nie mam jednak na myśli Ojczyzny, nie mam na myśli Narodu (choć podobno ludzie k**wy, jak
mawiał Piłsudski). Choroba ta jest związana z przaśną odmianą Polski, w której rekonstrukcja rządu przypomina zakupy w hipermarkecie. W której księża pedofile to ofiary manipulacji, symbolizowanej przez gender i lobby homoseksualne. Polski, w której „pedał” i „Żyd” to ka-
noniczne niemal wulgaryzmy. Wreszcie takiej, w której na naszych oczach ma miejsce kolejny rozbiór kraju, tym razem pod zaborem polsko-polskim. I nie miał racji ten kto stwierdził, że Polska to państwo kontrastów. W swej przaśnej, styropianowej odmianie przypomina bowiem
bigos zmieszany z bitą śmietaną: nieapetyczna breja, skutkująca wielobarwnym pawiem. Narodów, ma się rozumieć. ▪ „Kolorowe sny, kiedy ja dotykam ciebie…” À propos kolorów. Jakiś czas
GRUDZIEŃ 2013 temu dostrzegłem kolejny objaw mojej choroby. Na imię mu: Wojciech. Na nazwisko: Cejrowski. I nie zamierzam go krytykować pro forma, nawet jego kontrowersyjne poglądy jestem w stanie uszanować. Niemniej retoryka oraz logika (lub jej brak), które mu towarzyszą, budzą we mnie najgorsze skojarzenia. O warszawskiej tęczy mówili już niemal wszyscy, a najgłośniej krzyczał właśnie Wojciech Cejrowski. Odnoszę wrażenie, że sam najchętniej rozprawiłby się z pederastami z placu Zbawiciela. I nie poskutkowały argumenty, że tęcza powstała na
Felieton w religijnym zacietrzewieniu, a mianowicie dopasowywanie elementów rzeczywistości do z góry założonego porządku. Innymi słowy zaburzenie ciągu przyczynowo-skutkowego między formułowaniem wniosków, a interpretacją. Cejrowski podchodzi do tej metodologii z równą pasją, z jaką przemierza Amerykę Południową. Dostrzegam w tej nomenklaturze niebezpieczną analogię. Swego czasu pewni panowie o podobnym toku rozumowania również upodobali sobie Amerykę Południową, masowo emigrując zwłaszcza do Argentyny. Było to po roku 1945.
Cejrowski podchodzi do tej metodologii z równą pasją, z jaką przemierza Amerykę Południową. Dostrzegam w tej nomenklaturze niebezpieczną analogię. Swego czasu pewni panowie o podobnym toku rozumowania również upodobali sobie Amerykę Południową, masowo emigrując zwłaszcza do Argentyny. Było to po roku 1945. znak przymierza i przewodnictwa Polski w Unii Europejskiej. Nieistotne, że była po prostu jedną z architektonicznych instalacji nadających koloryt przestrzeni miejskiej. Absolutnie o kant czterech liter można zdaniem Cejrowskiego rozbić opinię, iż tęcza w szerszym rozumieniu to tak naprawdę symbol uniwersalny. Czyż jednak w Piśmie Świętym, jednym z najchętniej cytowanych przez niego dzieł, tęcza nie jest aby symbolem miłosierdzia? Czy w Księdze Rodzaju nie padają słowa „Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną a ziemią (Rdz 9, 13)? Właściwie dlaczego konserwatywni radykałowie uczepili się tej nieszczęsnej tęczy? Podobne instalacje można odnaleźć w niemal każdej aglomeracji. To jest właśnie ten rodzaj schizofrenii, który najbardziej przeraża mnie
27
Nie tak dawno miałem okazję przeprowadzić wywiad z Jerzym Owsiakiem. Prezes fundacji WOŚP przypomniał wówczas, że znak tęczy był wpisany m.in. w logo pewnej spółdzielni spożywców. Podążając za pokrętną logiką Cejrowskiego, który podkreśla również, że Polacy mają „konstytucyjne prawo, aby bić Ruskich”, należałoby stwierdzić, że mogą, a nawet powinni, naparzać spożywczaki. kolejne niewinne dusze, odbierając im szansę na zbawienie. Świat zwariował, a w Cejrowskim ewidentnie tańczy pragnienie. Pragnienie kolejnej krucjaty. ▪ „Is there anybody out there?” Jak już pisałem, choruję na Polskę. I choć mam wrażenie, że coraz więcej osób w tym kraju pretenduje do miana lekarzy, to koniec końców okazują się zwykłymi konowałami. „Primum non nocere” to w tym wypadku zwykły slogan. A ci rzekomi le-
karze uciemiężonych dusz od dłuższego czasu prześcigają się w ratowaniu resztek polskości, atakując wyimaginowanych przeciwników, nomen omen, od dupy strony. Panie Cejrowski, idź pan już lepiej boso przez świat, bo ta cholerna biało-czerwona wysypka nawet do wesela się nie zagoi. Jestem Polakiem, jednak czasami nie wiem co to oznacza. Zbyt wiele osób usiłuje mi wmówić swoją definicję polskości. 11 listopada znów się pochorowałem. Damian Łobacz
▪ „Zwariowany świat, kiedy w nas tańczy pragnienie…” Nie tak dawno miałem okazję przeprowadzić wywiad z Jerzym Owsiakiem. Prezes fundacji WOŚP przypomniał wówczas, że znak tęczy był wpisany m.in. w logo pewnej spółdzielni spożywców. Podążając za pokrętną logiką Cejrowskiego, który podkreśla również, że Polacy mają „konstytucyjne prawo, aby bić Ruskich”, należałoby stwierdzić, że mogą, a nawet powinni, z takim samym przekonaniem naparzać spożywczaki. Bo to wszak centra dowodzenia „pedalskich” najeźdźców, którzy tylko czyhają na wolność prawdziwych polskich katolików. Jeśli tęcza, zdaniem Cejrowskiego, godziła w powagę placu Zbawiciela, to spożywczaki są jeszcze większym złem. To świątynie konsumpcji, które hipnotyzują
DAMIAN ŁOBACZ Na co dzień student literaturoznawstwa na Uniwersytecie Zielonogórskim, a także dziennikarz Akademickiego Radia Index. Pod osłoną nocy superbohater, ratujący świat przed absurdami showbiznesu i celebrytami (choć sam chciałby być jednym z nich). Perkusista i tekściarz krośnieńskiego zespołu Kazetwu, niepoprawny fan Interu Mediolan. Współprowadzący programy „VIP Room” oraz „Lutownica”. Zawsze „na nie”.
28
GRUDZIEŃ 2013
Felieton
KOBIETY & ZOO, czyli próba riposty Z CYKLU ► Morały amoralne ▪ GRA WSTĘPNA Siostry i bracia! Temat mojego dzisiejszego morału miał być zupełnie inny, ale dostosowywanie się do okoliczności to jedyna pożyteczna nauka, którą wyniosłem z wnikliwej, acz nieco rozczarowującej lektury Kamasutry. Zatem chciałbym odnieść się do pewnego tekstu, który ukazał się w poprzedniej „UZetce” w nie najbliższym co prawda, ale i tak niebezpiecznym sąsiedztwie z moim. Mowa o politycznie poprawnym i ogólnie całkiem puszystym felietonie pod złudnie kontrowersyjnym tytułem „Kobiety nie istnieją”. Na końcu owego płomiennego apelu czytamy: „Ostatnio na facebookowym profilu znajomego przeczytałem, że kobiety i dzieci mają wiele wspólnego, „wystarczy zabrać do zoo, rozśmieszyć i już”. Osobiście wolę zabierać kobietę, na której mi zależy, do kina, do biblioteki, na spacer, na kawę, na piwo, rozmawiać o Miłoszu, Jelinek, Torańskiej, Fallaci, przypadku, losie, egzystencji, Krakowie. Ale to ja. Feminista”. ▪ NIEZNAJOMY ZNAJOMY Otóż tak się akurat złożyło, iż wspomniany w przytoczonym cytacie osobnik jest znajomym nie tylko autora wzruszającego felietonu, lecz również moim, może niezbyt bliskim, jednak znajomym. Niewiele o nim tak naprawdę wiem, ale plotki robią swoje, słyszałem więc, że rzekomo nieraz zabierał kobiety do kina (inna sprawa, czy rzeczywiście oglądał z nimi w tych kinach filmy), swój pierwszy pocałunek zaś przeżył… w bibliotece. Niuans mało istotny, aczkolwiek w kontekście polemicznym, przyznajmy, dość ciekawy. Złośliwe języki powiadają także, iż owszem, od Fallaci woli on fellacio,
lecz w tak intymne szczegóły jego preferencji wdawać się nie będziemy. Liczy się co innego. Mam mianowicie namiętny nałóg zamiłowania do precyzji, dlatego postanowiłem odnaleźć zacytowany facebookowy post mojego względnego znajomego. Znalazłem, siostry i bracia: „Dzieci i kobiety - oto, czym żywi się piękno tego świata. Swoją drogą, są to bardzo zbliżone do siebie żywioły. Być może dlatego zawsze były dla mnie kompletnie niepojęte typowe męskie narzekania, że niby Mars i Wenus, że kobiet nie da się zrozumieć itd. Co tu w ogóle rozumieć i po co? Rozśmieszyć i zabrać do zoo – i sprawa załatwiona”. ▪ FORMA A TREŚĆ Różnicę pomiędzy tekstem wyjściowym a jego zacytowaną wersją widać gołym okiem. Właściwie nie chodzi tu nawet o cytat, tylko raczej o kastrację myśli, dokonaną w celach ideologicznych (a nie zapominajmy, iż feminizm jest ideologią i jak każda ideologia chętnie zastępuje fakty propagandą). Jest to zjawisko szczególnie zadziwiające i poniekąd przykre w przypadku, kiedy osoba cytująca używa cudzysłowu, wyrywając z kontekstu kilka słów, a w dodatku owe słowa przeinaczając. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież ogólny sens został zachowany, zmieniono zaś jedynie formę. Bynajmniej. Nie da się bowiem zmienić formy, nie zniekształcając treści. Jest to być może ciężkie do zrozumienia, ale taki już los większości ciekawych i fascynujących rzeczy: na przykład genialny francuski pisarz-filozof Marcel Proust, który umysłom leniwym, zakochanym w nośnych banałach histeryzujących sufrażystek może wydać się bełkotliwym nudziarzem.
ANDRIEJ KOTIN Człowiek.
▪ SEDNO SPRAWY Zastanówmy się zatem, na czym właściwie polega różnica pomiędzy „wystarczy zabrać do zoo, rozśmieszyć i już” a „rozśmieszyć i zabrać do zoo – i sprawa załatwiona”. Po pierwsze: kolejność podejmowanych kroków jest tu niezwykle ważna. Najpierw rozśmieszyć, następnie zaś zabrać do zoo. Kobiety zrozumieją, o co chodzi (nieprawdaż, moje drogie?). Po drugie: to całkowicie zbędne „wystarczy”, którego, jak widać, nie znajdziemy w wersji wyjściowej. Znajdziemy natomiast co innego: „sprawa załatwiona”. No właśnie. Warto więc zadać sobie pytanie: o jakąż „sprawę” chodziło autorowi zgwałconego przez Feministę cytatu? Powtarzam, że nie jest to mój bliski znajomy, śmiem jednak podejrzewać, iż miał on na myśli… uszczęśliwienie owej hipotetycznej kobiety, wywołanie w jej oczach tego do niczego nieporównywalnego blasku, którego lśniącej lekkości żadne słowa nie są w stanie udźwignąć. Blasku, którego nie wywoła ani piwo, ani
Jelinek, ani tym bardziej rozmowa o Krakowie. Rozmowy ogólnie niewiele dają, ponieważ, jak przenikliwie zauważył pewien niezwykły niemiecki noblista, „miłość nie potrzebuje słów”. ▪ PARADOKSY FEMINIZMU MĘSKIEGO Szczególnie zabawne zdają mi się z kolei dwa ostatnie zdania: „Ale to ja. Feminista”. Feministyczny felieton zostaje więc uwieńczony tryumfem męskiego ego. Niezbyt konsekwentne, ale ideologie rzadko grzeszą sensownością, a i ogólnie rzadko grzeszą, gdyż są przygnębiająco cnotliwe. ▪ WNIOSKI VS. VNIOSKI Na koniec zaś uwaga czysto merytoryczna, wręcz faktologiczną. Otóż imię Virginii Woolf – autorki, którą nasz zdeklarowany Feminista darzy religijną niemalże czcią – nie pisze się niestety przez „W”, jak sądzi jej oddany wielbiciel, tyko przez „V”. V jak Vendetta.
GRUDZIEŃ 2013
Felieton
Jesteśmy ofiarami fenomenu początków
29
Z CYKLU ► Ekstremalnie naturalnie Jedynka i poniedziałki biją rekordy popularności. O nowym roku nie wspomnę. Mam wrażenie, że współcześni ludzie we własnych przekonaniach deklarują się jako żyjący chwilą. Jednak wystarczy z niektórymi porozmawiać, by po chwili pochwalili się własnym myśleniem, stwierdzeniem, że na wszystko będzie jeszcze czas. Carpe diem czy memento mori zastępuje myśl, że jest, jak jest, a kiedy zechcę coś zmienić, mogę przecież zacząć od poniedziałku. W tym względzie większość staje się futurystami i wybiega jeszcze bardziej w przyszłość. Bo najbliższy poniedziałek to za szybko. Z nowym rokiem nie ma tak łatwo. Ten następuje zazwyczaj co 365 dni. Jaram się ludźmi z pasją, którzy oprócz mówienia, planowania, coś robią. Chyba że ich pasją jest mówienie czy planowanie. Współczuję tym, którzy wciąż czekają. Cieszę się, że poniedziałki występują w miarę często. Gdyby nie one, zapewne permanentnie czekalibyśmy na lepsze jutro. Z drugiej strony jest mi przykro, że one same w sobie niczego nie gwarantują. Co gorsza, gdy nic za ich sprawą się w naszym życiu nie zmieni, dają poczucie wolności na kolejnych 7 dni. 7 kolejnych dni utkwieni w tym samym. W sumie nie wiem, czy można nazwać to wolnością.
Pierwsze wrażenie, wejrzenie, miłość Jesteśmy ofiarami fenomenu jedynki. Wszystkiemu, co dzieje się pierwszy raz, nadajemy magiczny wymiar. Nie próbuję z tym walczyć, tylko staram się zrozumieć, po co. Po co tak strasznie zagłębiamy się nad motywem miłości od pierwszego wejrzenia, dlaczego pierwsze wrażenie ma tak ogromne znaczenie. Wiem, może być przecież bardzo trafne. W zasadzie równie trafne co mylne. Jesteśmy ofiarami stereotypowego myślenia, planów i założeń, że za jakiś czas coś osiągniemy. Że kiedyś tam się uda. Szkoda, że kiedyś tam jest ciągle w przyszłości, nieustannie znajduje się w tym samym miejscu. My też. Mało super. Nie lubię powracać do punktu wyjścia. Ale jeszcze gorzej jest w nim tkwić. Meta kontra start Tu chyba nawet nie chodzi o lenistwo. Ciągle podporządkowujemy się wygodzie, zmiany ko-
KARINA OSTAPIUK Z zawodu uczennica klasy dziennikarskiej. Z pasji tancerka. Z koloru włosów blondynka. Łączy przygotowania do matury w III LO z nauką życia. Do tego drugiego przygotowuje się na własną rękę. Jak na zodiakalną pannę przystało, ostrożna, jednocześnie niebojąca się powiedzieć wprost, co myśli. Uważa, że przyszłość należy do tych, którzy wierzą w swoje marzenia, więc stara się wierzyć. Skomplikowana, jak każdy.
►►►extremely-naturally.blogspot.com jarzą się z czymś złym. Zachowujemy się tak, jak byśmy ponad wszystko kochali początki, nienawidzili końców. Mało kto potrafi doprowadzić rozpoczęte zadanie do mety. Jesteśmy ofiarami, chociaż tak naprawdę nikt nie każe nam nimi być. Nasz wybór. Wystarczy zdecydować czy wolimy coś zmienić, czy cieszyć się podświado-
mymi myślami, że się uda, dopadającymi zazwyczaj w niedzielny wieczór. Chciałabym, żeby towarzyszyły one każdego dnia. I żeby równie często się udawało. A większość i tak poczeka do stycznia...
Pomysł na prezent Nie ma jak w domu – hołd dla sztuki Banksy’ego i wnikliwy obraz artysty, który znany jest z tego, że nic o nim nie wiadomo. „Nie ma jak w domu” to nie tylko zbiór prac Banksy’ego z Bristolu, miasta, w którym wraz z innymi twórcami rozpropagował oryginalną, nowojorską scenę hiphopową. To przede wszystkim próba uchylenia rąbka tajemnicy nadal otaczającej jednego z najbardziej kontrowersyjnych artystów na świecie. Ta książka to wyraz uznania dla sztuki Banksy’ego. Tłumaczy, dlaczego jego twórczość ma tak duży wpływ na kulturę, opisuje cele, jakie Banksy stawia swojej działalności, i sposób ich wyrażania: bezpośredni, niemal okrutny i niezmiennie trafiający w sedno. Autor śledzi rozwój kariery Banksy’ego, począwszy od jego inspiracji leżących w zadziwiająco bogatej tradycji bristolskiego graffiti i muzyki.
30
GRUDZIEŃ 2013
Felieton
ODESZŁA GIGANTKA LITERTAURY:
Doris Lessing IN MEMORIAM
17 listopada 2013 roku, w wieku 94 lat, zmarła Doris Lessing. Jedna z najważniejszych, najwybitniejszych i najlepszych pisarek XX wieku. 6 lat wcześniej Akademia Szwedzka uhonorowała ją Literacką Nagrodą Nobla za „za epicką prozę, która jest wyrazem kobiecych doświadczeń, przedstawianych z dystansem, sceptycyzmem, ale też z ogniem i wizjonerską siłą, która poddaje badaniu podzieloną cywilizację”. Właśnie temat kobiecych doświadczeń pozostawał najważniejszą osią wokół, której koncentrowała się cała twórczość Noblistki. Była sejsmografką kobiecych przeżyć, porażek, sukcesów; apologetką kobiecej siły, ale nie stroniła od ukazywania kobiecych słabości w zetknięciu z hegemonią patriarchatu. Chętnie mówiła oraz pisała również o własnych doświadczeniach. Na temat decyzji dotyczącej opuszczenia męża i dwójki dzieci w Rodezji, w 1948 roku z żelazną konsekwencją do końca życia twierdziła: „Nie żałuję tego, uratowałam się”. ▪ Dała głos milczącym Wykluczenie jednostki ze świata, zarówno tego indywidualnego jak i społecznego, jest jednym z wielkich motywów jej książek. Lessing pozostawała zawsze otwarta na to co inne, obce, odrzucone, nie znajdujące zrozumienia i wsparcia. Nadała głos tym, którzy tego głosu w literaturze nie mieli; występowała w ich obronie. Jej Złoty notes z 1962 roku jest powieścią przełomową dla dwudziestowiecznego pisarstwa kobiecego, w której bardzo wyraźnie wprowadzona została żeńska perspektywa jako perspektywa ogólnoludzka, uniwersalna. Wielu literaturoznawców uznaje także ten utwór za „pierwszą powieść postmodernistyczną”. Lessing wierzyła w sens i rolę literatury zaangażowanej, która odpowiada na naj-
ważniejsze problemy współczesności, wierzyła w społeczną moc literatury. ▪ Miłóść bez schematów Często powracała do tematyki miłości, pisała o niej oryginalnie, nieschematycznie, niestandardowo, zawsze z empatią, akceptacją, zrozumieniem, bo pisała o miłościach trudnych, często niemożliwych, zakazanych, wyrzuconych poza margines społeczny. Biała, zamężna właścicielka farmy w kolonialnej Afryce Południowej zakochuje się w czarnoskórym służącym (Trawa śpiewa); szczere uczucie młodej dziewczyny, po traumatycznych przeżyciach wojennych, zostaje wystawione na ciężką próbę, gdy okazuje się, że jej ukochany ma żonę i dwójkę dzieci (Ta trzecia); brat oraz siostra posiadający własne rodziny zaangażowani są w kazirodczy związek (Wzajemność); poukładane życie kobiety w średnim wieku znacząco zmienia się kiedy od męża i dzieci odchodzi do młodszego kochanka (Lato przed zmierzchem); matka poświęca wszystko na rzecz socjopatycznego, agresywnego, upośledzonego syna, zostając zupełnie sama (Piąte dziecko); sześćdziesięciopięcioletnia kobieta zakochuje się w uwodzącym ją dwudziestoparolatku (Znów ta miłość); stateczny mąż i ojciec wpada w obsesję na punkcie nieżyjącej od 80 lat kompozytorki, co prowadzi do tragicznego fina-
JAKUB RAWSKI Doktorant literaturoznawstwa na Uniwersytecie Zielonogórskim, sekretarz Zielonogórskiego Oddziału Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, nauczyciel języka polskiego, autor książki poetyckiej Pasaże. Uwielbia prozę Jelinek i Lessing, poezję Grochowiaka i Szymborskiej.
łu (Znów ta miłość); dwie przyjaciółki zakochują się nawzajem w swoich nastoletnich synach, krzywdząc siebie oraz najbliższych (Dwie kobiety). Lessing nie ocenia swoich bohaterów, nie pozostawia również czytelnikom gotowych recept na wybrnięcie z „niełatwych miłości”. Ona zdecydowanie mówi o tym, że nie ma chorych, złych uczuć. Miłość w jej książkach jest zawsze uczuciem ważnym, chociaż często trudnym i wymagającym zrozumienia bez względu na wiek, kolor skóry, płeć czy status społeczny. (...). I na koniec, znów osobi-
ście, jak w poprzednim felietonie, pozwolę dobie dodać, że chociaż o autorce Pamiętnika przetrwania napisano wiele na całym świecie, a nad jej biografią już za życia pisarki pracowało kilkoro ludzi, najbardziej celnie określiła ją, na facebooku, moja znajoma: „Z prozą Doris Lessing łatwiej mi być kobietą”. I podejrzewam, że z tych słów Noblistka cieszyłaby się najbardziej.
►
CAŁY ARTYKUŁ DOSTĘPNY NA PORTALU WWW.WZIELONEJ.PL
GRUDZIEŃ 2013
Felieton
31
Stan (po)wojenny
Z CYKLU ► Pod studenckim biurkiem
Minęło symboliczne 30 lat od czasu zakończenia nadzwyczajnego stanu wojennego w Polsce, ogłoszonego niezgodnie z konstytucją PRL 13 grudnia 1981 roku. Choć dla wielu z nas to wydarzenie tak odległe jak bitwa pod Grunwaldem czy wybuch wojny światowej, jednak dotknęło bezpośrednio naszych dziadków lub rodziców. Dlaczego w obliczu braku „wszystkiego” - od sygnału w słuchawce telefonu do żywności na półkach sklepowych - nie zabrakło wówczas społecznej integracji i szacunku dla wolności? Informacja o wstrzymaniu życia w kraju została przekazana Polakom w różnych okolicznościach. Skrzętnie przygotowywany przez generała Wojciecha Jaruzelskiego od wielu miesięcy plan zakładał, by wieść o stanie wojennym rozeszła się jak Polska długa i szeroka w trybie natychmiastowym. Często spotykałem się ze wspomnieniami, że był to poranek bez „Teleranka”, telewizyjnego programu, w czasie którego ogłoszono komunikat. Gwiazda lat 60. i 70. Urszula Sipińska wspomina w swojej biografii „Hodowcy lalek”, że nie wiedziała, dlaczego po południu nie działał telewizor, więc wysłała męża na dach, by naprawił antenę. Próbowała zadzwonić do serwisu, ale telefon był głuchy. Zapytała sąsiadów: „Trochę mrozu i taka awaria?". W odpowiedzi usłyszała: „To nie awaria. To wojna!”. Inni dowiedzieli się na porannych nabożeństwach lub z odbiorników radiowych. Wiadomość dnia: stan wojenny, a potem głucha cisza, wstrzymany ruch, czołgi na ulicach, patrole i starach przed jutrem. ▪ Gdy przyjaciel staje się wrogiem Naoczny świadek wydarzeń z 1981-83, Adam Cebula, na portalu solidarsc.unia.wroc.pl. wspomina, że pomimo hałaśliwej propagandy po kilku dniach zrobiło się na tyle bezpiecznie,
by rozpocząć walkę o odzyskanie oddechu w kraju. Organizowano strajki, wydawano gazetki, produkowano podsłuchy i pomagano niesłusznie aresztowanym. Jak opisuje autor wspomnień, stawiano opór, który koncentrował się na sprawach humanistycznych, tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego, chronienia umysłu przed zniewoleniem. Życie było trudne, bo jednego dnia przyjaciele stawali się wrogami, a drugiego wrogowie przyjaciółmi. Powszechne były kontrole obywateli i nie było mowy o swobodnym poruszaniu się po kraju. ▪ Czy jest lepiej? Dziś radość z życia w wolnym i niepodległym kraju świętujemy 11 listopada. I choć to już zupełnie inny świat niż przed kilkoma laty, trudno powiedzieć czy zmienił się na lepsze czy gorsze. Patrząc na obraz płonącej tęczy na Placu Zbawiciela w stolicy oraz dewastację ambasady Rosji przez idących w marszu niepodległości, zastanawiam się, czy niektórym nie powinno się zrobić powtórki z historii. Oczywiście tęcza spłonęła, bo dla większości była nawiązaniem do tolerancji dla związków tej samej płci. Warszawska powstała na zlecenie Instytutu Adama Mickiewicza, z szesnastu tysięcy kolorowych, sztucznych kwiatów, jako pamiątka obchodów polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Natomiast „na-
PAWEŁ J. SOCHACKI Rodowity Lubszanin. Felietonista "UZetki" od 2010 roku. Autor pięciu książek (w tym opowiadania dla dzieci), jeszcze nie opublikowanych. Miłośnik literatury współczesnej, polskiej piosenki i miejsc tętniących życiem. Inspiruje go codzienność, tak pospolita i niezauważalna, a jednak stale zaskakująca.
pad” na ambasadę Rosji ma wydźwięk czysto prowokacyjny. ▪ Wolno nam Wulgarność i chuligaństwo podczas tak ważnego święta jest rzeczą poniżej godności ludzkiej. Otrzymaliśmy prawo głosu i możliwość swobodnego wyrażania własnych poglądów. Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić dnia bez dostępu do mass mediów, czy głuchego telefonu. Wolno nam spacerować nocą i wracać o świcie. Z wolności też
trzeba umieć korzystać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nam ją ktoś odbierze. Stan wojenny pokazał, że z dnia na dzień możemy stać się innym społeczeństwem, które budząc się we własnych domach czuje się w nich obco i niepewnie. Ta cała zawierucha przyćmiła istotę święta i charakter narodu, jakim jesteśmy. I tylko szkoda tej kolorowej tęczy, którą ktoś źle zinterpretował.
32
GRUDZIEŃ 2013
Komiks
Pomysł na prezent Przed nimi nie zrobił tego nikt. Genialne brytyjskie trio Muse uwieczniło swój kapitalny występ na Stadionie Olimpijskim w Rzymie z lipca 2013 na najnowocześniejszych kamerach i teraz dzieli się efektem z milionami fanów na całym świecie w najwyższej możliwej rozdzielczości! "Live At Rome Olympic Stadium" to moc niezapomnianych wrażeń, sposobność do przekonania się, jak wielkim zespołem na żywo jest Muse. Krytycy, którzy już widzieli "Live At Rome Olympic Stadium", nie mają wątpliwości, że materiał zarejestrowany w rozdzielczości 4K Ultra High Definition, czyli dwukrotnie lepszej od Full High Definition, to arcydzieło. "Ci faceci nie są z tego świata" – napisał recenzent "The Sun".
PATRYK SKIBIŃSKI Student I roku ekonomii na Uniwersytecie Zielonogórskim. Niepoprawny optymista z delikatnie spaczoną wizją rzeczywistości. Niektórzy twierdzą, iż ratuje go tylko i wyłącznie inteligencja. Uwielbia wszystko związane z zombie, dobre filmy grozy i mocne brzmienia.