VOICE Magazyn Studencki

Page 1


Polub nasz proďŹ l na facebooku!

facebook.com/ voicemagazyn


Mówi się, że początek nie jest ła- „Rozwój oznacza zmianę, a zmiana i otwartych osób, z różnymi pomytwy. Nowy początek, który jednosłami i spostrzeżeniami. Jak wszyłączy się z ryzykiem, wkroczeniem cześnie jest i zmianą i kontynuacją scy, lubimy się zabawić, spotkać, wydaje się jeszcze trudniejszy. ze znanego w nieznane”. pogadać, zjeść wspólnie w różnych Dlatego mój początek, jako „do- Anonim, W. P. Young „Chata” knajpach, chodzimy do kina albo wodzącej” naszym magazynem. teatru, czytamy książki tradycyjnie To słowa uznania i podziękowania dla poprzedniej redaktor lub na kindle’u, słuchamy różnej muzy i coś jeszcze: obsernaczelnej Anny Lessaer. Dziękuję Ci za to, że wraz z grupą wujemy… Obserwujemy i staramy się poznać nasz świat, bo wspaniałych młodych artystów, stworzyłaś „Voice’a” z myślą z tego rodzi się nasze dziennikarstwo. I choć działamy wspólo swoich rówieśnikach. Dziękuję Wam za ten pomysł i jego nie to każdy z nas indywidualnie patrzy na rzeczywistość realizację. Za poświęcony czas. Kontynuacja tego dzieła jest i po swojemu o niej mówi. Po swojemu ją kształtuje. Zatem, dla mnie zaszczytem i wyzwaniem. Dziękuję też poprzedniewracając do początku, ja także po swojemu będę starała się mu Samorządowi Studenckiemu WST, z byłym przewodni„układać” z dziennikarską materią naszego magazynu. To czącym Michałem Balem za współpracę i pomoc. Przy okazji będzie ten sam „Voice”, ale nie mogę Wam obiecać, że taki wyrażam nadzieję, że następcy będą nam równie przychylni sam. Jednakże mogę obiecać, że dołożę wszelkich starań, aby i pomocni. Wam–Czytelnicy za to, że jesteście! Całemu renadal był pismem przede wszystkim dla młodych ludzi, majądakcyjnemu zespołowi dziękuję za wytrwałość jej nadal cych ambicje bycia koneserami oraz współtwórcami kultury i dziennikarskiej dociekliwości. i sztuki. Czułych i wrażliwych odbiorców interesujących się Bo magazyn to przede wszystkim zespół. A studiowamakro i mikro światem. Światem dla nich szeroko otwartym, nie to nie tylko zdobywanie wiedzy. To także poszukiwanie dającym wiele możliwości. Światem tworzonym przez nas. i znajdywanie ujścia dla własnej kreatywności. Na takich Światem, o którym warto pisać. Światem, który warto znać. kierunkach jak: grafika, architektura czy aktorstwo to wręcz Światem, w którym warto żyć. niezbędne. Zawiązanie nowych znajomości i tworzenie zespołów do tego porządku rzeczy należy. Dlatego my się Redaktor naczelna spotkaliśmy; grupa kilkunastu „zakręconych”, ambitnych Aleksandra Strzępka


VOICE – Magazyn studencki Wyższej Szkoły Technicznej redaktor naczelny: Aleksandra Strzępka wydawca: Wyższa Szkoła Techniczna ul. Rolna 43 40-555 Katowice skład: Artur Bartnik projekt okładki: Michał Olej współpraca redakcyjna: Patrycja Bodzek, Magdalena Domańska, Monika Drabarek, Mateusz Gruchel, Tobiasz Gruchel, Justyna Kauża, Marek Kurzelewski, Agnieszka Mikołajczyk, Joanna Piecha, Karolina Słowikowska, Adrianna Wieczorek, Tomasz Wójcik, Barbara Żurawik

redaktor prowadzący: Jerzy Ciurlok ilustratorzy: Łukasz Leszczuk, Michał Olej, Jakub Wielek, Marcin Żurawski korekta projektu graficznego: dr Michał Minor projekt logo VOICE Magazyn: Michał Olej, Sylwester Smigielski współpraca: TV Silesia kontakt: facebook.com/voicemagazyn info@voicemagazyn.pl druk: Poligrafia D&N ul. Pszenna 2 44-109 Gliwice ISSN 2299-8233 Redakcja nie zwraca materiałów niezamawianych i zastrzega sobie prawo do skrótów oraz zmian w zapowiedzianych materiałach. Redakcja nie odpowiada za treść reklam. Autorzy odpowiadają za część merytoryczną własnych tekstów.


WST – Twoja akademia śląska

Czy to nowa metawerystyczna przemiana?

A może Ameryka?

Architektura kołem się toczy

Tour de Odera

TEDxRawaRiver – jak dobrze znasz śląskie idee?

Rymy, bity, gramofony

Studio Sztama

Katowice Tattoo Konwent – tatuaże nową formą sztuki

Pierwsze kroki w karierze filmowej

Wspaniały świat Alberta Kahna

Studencie udzielaj się!

Fundacja DKMS



grafika: ナ「kasz Leszczuk | 7



WST

Twoja akademia śląska Zapewne w niejednym rodzi się pytanie: dlaczego na uczelni, która ma w nazwie „techniczna”, uczy się projektowania mody, grafiki, reżyserii, realizacji obrazu, chce się uczyć aktorstwa? Co to ma wspólnego z techniką? Cóż to za nadzwyczajne materii i myśli pomieszanie? A jeszcze podobno jest w planie kształcenie przyszłych medyków… Przecież technika to maszyny, konstrukcje, urządzenia. To produkcja przemysłowa. To ludzie z głowami pełnymi liczb i rysunków technicznych, kręcących się zębatych kół, schematów elektrycznych. To przesuwające się taśmy transporterów z urobkiem i taśmy produkcyjne. To ludzie w kitlach i kombinezonach i zastępujące ich roboty. Skąd, zatem w tym wszystkim sztuka, artyzm, piękno? Wyjaśnienie jest prostsze, niż by się mogło wydawać. Wszak „technika” – słowo pochodzące ze starożytnej Greki – to zbiór sposobów tyczących się wykonania jakiejś czynności, pracy w dziedzinie sztuk, przemysłu i rzemiosł. Proszę zwrócić na tę kolejność: sztuk, przemysłu i rzemiosł. Tak to zapisano w słynnym „Słowniku wyrazów obcych” Arcta. I dalej: biegłość w wykonaniu, wprawa. Zatem na naszej uczelni uczymy kunsztu, pozwalającego biegle i z wprawą wykonywać dzieła sztuki. I choć tego rodzaju rozumienie techniki nie jest obiegowym, to taka jest istota tego słowa w nazwie naszej

uczelni. O technikach, czyli sposobach realizowania pomysłów i zadań mówią i plastycy i aktorzy i reżyserzy i aktorzy. Dlaczego zatem słowo to tak bardzo dziwi w nazwie uczelni, która tego wszystkiego naucza? Ano, dlatego, że wychodzi poza obiegowy stereotyp nazewniczy. Ale na naszej uczelni często wychodzimy poza stereotyp. Stereotyp w myśleniu, w nauczaniu, we wzajemnych relacjach. Takim wyjściem poza stereotyp jest także pismo, które właśnie drogi czytelniku, trzymasz w ręku. To magazyn, prezentujący dorobek twórczy naszych studentów i pedagogów. Ich rozmaite przemyślenia, wątpliwości i problemy. Otwarty także na całe śląskie środowisko uniwersyteckie. Dlatego gorąco zapraszamy do współpracy w redagowaniu. Prosimy nadsyłać do nas artykuły i utwory. Spróbujemy je pomieścić. Tylko proszę pamiętać, że wszystko to się odbywa „pro publico bono” a jedynym honorarium, jakie uzyskujemy jest satysfakcja i możność zaprezentowania siebie. Czasem jest to więcej warte, niż pieniądze. Dlatego staramy się, by ta prezentacja odbywała się w godnej oprawie. To ta otwartość na całe akademickie środowisko Śląska każe nam używać sloganu” „WST – Twoja akademia śląska”. „Akademia śląska” na razie z małych liter. Ale kto wie, co będzie jutro???

tekst: J.C. | grafika: Artur Bartnik | 9


Czy to nowa metawerystyczna przemiana? Metaweryzm to tworzenie wirtualnych postaci artystów; ich osobowości, biografii, indywidualnego stylu artystycznej wypowiedzi, a wszystko to na tle określonego kontekstu społeczno-kulturowego. Dzięki temu artysta jest wieloma artystami jednocześnie, lub zmienia się w nich według przygotowanego planu. Zaś dzieło jest syntezą całej historii sztuki. W 2009 roku czeski rzeźbiarz David Černy wystawił w Brukseli instalacje. Choć była ona jego dziełem, to zgodnie z meta werystyczną koncepcją przypisane zostały wymyślonym przez autora artystom. Stało się to 10 lat po ogłoszeniu w Paryżu „Metawerystycznego manifestu” i zorganizowaniu pierwszej Metawerystycznej Konferencji. Ich autorem był Piotr Szmitke. Piotr Szmitke wykładał na naszej uczelni. Każdy, kto się z nim zetknął, musiał ulec jego urokowi i poddać się jego intelektowi. Był niezwykle przekonywujący w swoich wywodach, w których filozofia mieszała się ze sztuką, mechanika kwantowa z dramaturgią – jednym słowem był w nich metaweryzm. W tym miejscu wymieńmy trzy podstawowe zasady metaweryzmu: 1.Sztuka inspiruje rzeczywistość będąc jednocześnie najwyższą jej formą. 2.Rzeczywistość kopiuje sztukę, a nie na odwrót. 3.Państwo Metawerystyczne jest dziełem sztuki, a więc wszystko, co obejmuje funkcjonuje zgodnie z zasadami twórczości i sztuki, uwalnia się ono tym sposobem spod ucisku praw oraz szantaży polityki i finansjery świata. Piotr Szmitke (Schmidtke) urodził się w Katowicach 14 czerwca 1955r. Matka uczyła Go muzyki. Potem chodził do katowickiego Liceum Sztuk Plastycznych. Miał szczęście; trafił pod artystyczną opiekę znakomitego twórcy Henryka Wańka, który przez krótki czas był nauczycielem w tej szkole. To pod jego wpływem w 1973 roku założył z Romanem Maciuszkiewiczem, Tadeuszem Ginko i Jerzym Kosałką grupę artystyczną MESA – później META (Młodzi Entuzjaści Twórczości Afirmatywnej). Za nielegalne powielanie i dystrybucje podziemnej gazety META grupa została rozwiązana przez dyrekcję szkoły. Potem studia malarskie na krakowskiej ASP i znów świetni nauczyciele: Jerzy Nowosielski, Andrzej Strumiłło. Pod opieką tego ostatniego dyplom. Jego

10

praca dyplomowa – Kobieta medium symboliczne – zdobyła wyróżnienie. Jeszcze czasie studiów powrócił do Katowic do liceum plastycznego, ale tym razem, jako nauczyciel. Jego wychowankami są dzisiejsi profesorowie sztuki i wybitni artyści: prof. Zbigniew Blukacz, prof. Krzysztof Kula oraz prof. Ireneusz Walczak. Tym bardziej żałujemy, że kolejnym rocznikom naszej uczelni nie będzie już dane uczyć się od Mistrza Piotra. W 1981 roku wyjechał do Francji na zaproszenie Stowarzyszenia Art. Aujourd’hui, jako przedstawiciel młodej polskiej sztuki postępowej. I od tego momentu rozpoczął się Najbardziej twórczy okres w jego życiu. I za granicą i po powrocie do kraju w 1990 roku tworzy koncepcje i realizacje nowej artystycznej doktryny. Maluje, pisze, reżyseruje w teatrze i w filmie, komponuje, naucza. Żadna dyscyplina artystyczna nie jest mu obca. Jest kompozytorem dzieł muzycznych, oper autorem sztuk teatralnych, twórcą scenografii, pisarzem, malarzem, grafikiem, rzeźbiarzem, twórcą nowatorskich wideo instalacji. Jest filozofem, naukowcem, artystą. Jest fantastycznym nauczycielem. Jest wszystkim. Jest meta werystą. Jest! Bo to, że dotarła do nas wiadomość, iż 15 sierpnia – 3 miesiące temu – odszedł, nic nie znaczy. To po prostu Jego kolejne meta werystyczne przeistoczenie… W następnym numerze naszego magazynu napiszemy o największych osiągnięciach Mistrza Piotra a także wspomną Go jego koledzy i studenci.


tekst: J.C. | grafika: Piotr Szmitke | 11



A może

AMERYKA?


Każdy z nas o czymś marzy. Jedni mają większe cele, inni mniejsze. Ja zaś postanowiłam podbić świat. Wyjazd do Stanów Zjednoczonych był moim marzeniem odkąd skończyłam 10 lat. Wydawało się to nierealne. Do momentu, gdy na Facebooku zobaczyłam zdjęcia. Z zazdrością patrzyłam na zatrzymane obrazy z USA. Zastanawiałam się jakim cudem 20-latce udało się zobaczyć tak wielki kawał świata. Okazało się, że była na wymianie kulturalnej dzięki organizacji Camp America. Od razu wyszukałam ich stronę internetową i dowiedziałam się, że jest to instytucja zajmująca się organizacją wyjazdów dla studentów do USA. Cały wieczór spędziłam czytając, czy to naprawdę jest takie proste. Okazało się, że jest. Po tygodniu rozmyślań, zdecydowałam się złożyć aplikację. Wtedy już nie było odwrotu. Umówiłam się na rozmowę z konsultantką. Ona opowiedziała mi o wszystkich szczegółach, pomogła mi z formalnościami i po miesiącu moja kandydatura została zatwierdzona przez system. Było to z końcem listopada ubiegłego roku. Od tego momentu czekałam na wiadomość, że jest dla mnie praca. Bo wyjazd w ramach Camp America to wyjazd do pracy. Program oferuje studentom dwie możliwości. Pierwszą jest Counsellor gdzie możeszzostać zatrudniony jako opiekun/wychowawca dla dzieci i młodzieży. Wymaga to znajomości języka angielskiego na poziomie FCE oraz doświadczenia w takiej pracy. Drugim programem, który oferuje nam Camp America jest Campower. W tym przypadku twój angielski nie musi być na bardzo zaawansowanym poziomie jak również nie musisz posiadać specjalnego doświadczenia zawodowego. Jest to praca w charakterze personelu pomocniczego w ośrodkach wypoczynkowych i obozach dla młodzieży. W każdym przypadku przysługuje ci jeden pełny dzień wolnego w tygodniu. Codziennie sprawdzałam swojego maila, aż na początku stycznia okazało się, że będę pracować na obozie sportowym dla dzieci w Zachodniej Virginii. Ta wiadomość sprawiła, że uwierzyłam iż to się dzieje na prawdę. No ale przecież studiuję w trybie dziennym. Jak zdam egzaminy, skoro nie będzie mnie na sesji? Uczelnia przyszła mi z pomocną ręką i umożliwiła mi przedterminowe zaliczenie przedmiotów przed wylotem do USA. Trzeci czerwca. Dzień kiedy trzeba było pożegnać się z Polską. Wylatywałam z głową pełną pytań. Czy mój angielski jest na tyle dobry, żeby dać sobie radę? Czy podołam sama temu wszystkiemu? Po 9 godzinach spędzonych w samolotach w końcu wylądowałam w Waszyngtonie. Oprócz mnie było tam pełno dziewczyn z całego świata. Miałam z nimi pracować. Bariery językowej prawie nie było. Właściwie nigdy nie miałam problemów z rozmową w obcym języku i z nawiązywaniem kontaktów. Na Campie byłam przez 3 miesiące. Pracowałam w kuchni. Miałyśmy zajęte tylko pół dnia, a resztę czasu spędzałyśmy na zabawie. Do naszej dyspozycji były korty tenisowe, baseny, jezioro, boiska do koszykówki i stadnina koni. Poznałam tam wiele osób, z którymi na pewno będę utrzymywać kontakt. Poznałam też ludzi, z którymi później miałam zwiedzać Stany, więc cały upłynął nam również na planowaniu podróży. Przecież to był główny cel naszego wyjazdu. Poprzeczkę postawiłyśmy sobie dosyć wysoko. Nasz plan obejmował 30 dni zwiedzania, podczas których chciałyśmy zobaczyć: Waszyngton, Miami, Key West, Las Vegas, Wielki Kanion, Los Angeles, Malibu, San Francisco, Niagara

14

Falls i Nowy Jork. Godziny spędzone na szukaniu w internecie tanich połączeń lotniczych, autokarów, hosteli i gospodarzy na Couchsurfingu bardzo się opłaciły. 29 sierpnia wyruszyłyśmy na podbój Ameryki. Na dłuższych trasach między poszczególnymi stanami świetnie sprawdziły się loty. Rezerwując odpowiednio wcześnie bilety można dużo zaoszczędzić. Widok z okna samolotu na oświetlone nocą Miami na zawsze zostanie w mojej pamięci. Na krótszych trasach jak np. między Las Vegas a Los Angeles najlepsze okazują się podróże autokarem. Bilet udało nam się kupić za 1$. Autobus wyposażony był w klimatyzację, wygodne miejsca, a przewoźnik oferował swoim pasażerom darmowy dostęp do WiFi. Powodzeniem wśród zwiedzających również cieszyło się wypożyczanie aut. Któż z nas nie chciał by się przejechać słynną Route 66 pięknym kabrioletem?! Co do noclegów w poszczególnych miejscach to większość znalazłyśmy na Couchsurfingu. Jest to strona internetowa, na której ludzie oferują darmowe noclegi w swoich domach czy mieszkaniach. Kilka nocy także spędziłyśmy w hostelach. Proponują one kilkuosobowe pokoje za niewielką cenę. Są to miejsca gdzie można poznać ludzi z całego świata. Każde z miejsc, w których byłyśmy przyniosło nam miliony wspomnień, wiele nowych znajomości i niebywałe doświadczenia. Nigdy nie zapomnę 10-dniowej imprezy w Miami, błyszczącego Las Vegas, ogromu przestrzeni Wielkiego Kanionu, plaż Malibu, nocnego widoku Hollywood, wysokich budynków w Nowym Jorku. Nie znajduję słów mogących opisać uczucia, które mi towarzyszyły. Byłam najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Spełniłam swoje marzenia i uświadomiłam sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Kiedy wsiadałam do samolotu lecącego do Polski czułam, że nie żegnam się ze Stanami na zawsze. Podróże mają to do siebie, że uzależniają. Kiedy raz spróbujesz, nie będziesz chciał przestać. Teraz już i ty wiesz, że to możliwe. Dlaczego więc jeszcze siedzisz? Najwyższa pora się ruszyć i rozpocząć... To takie proste. Jak to mówią Amerykanie: „Go for it!”


tekst: Barbara Ĺťurawik | fot: Barbara Ĺťurawik | 15


Studenckie koło naukowe to sposób na realizację swoich twórczych pomysłów i poszerzenie wiedzy. Nasze funkcjonuje od zeszłego roku. Opiekunem jest mgr inż. arch. Magdalena Tunkel z Zakładu Teorii Architektury. Jesteśmy stale współpracującą ze sobą grupą dobrych koleżanek i kolegów. Wyszukujemy konkursy, w których wspólnie bierzemy udział, realizujemy wspólne projekty. Interesują nas konkursy o różnej tematyce, ale najbardziej architektoniczne. Podczas spotkań dyskutujemy o nowopowstałych budowlach, analizujemy nowe projekty z kraju i zagranicy. Dzielimy się spostrzeżeniami i wyciągamy wnioski. Organizowane są też warsztaty dla szkół ponadgimnazjalnych. W zeszłym roku uczestnicy musieli zmierzyć się z zaprojektowaniem przestrzeni publicznej starego rynku. W tym roku planujemy drugą edycję warsztatów oraz warsztaty krajobrazowe. Często wspólnie uczestniczymy w konferencjach czy wykładach organizowanych przez SARP, TUP, które odbywają się w Katowicach. Nie tylko nauce, pracy i twórczości się oddajemy. Koło naukowe, to także życie towarzyskie, zabawa, podróże. Organizujemy sobie różne wycieczki i wyprawy naukowe. Najciekawszym przedsięwzięciem była „Przygoda życia”; wyprawa, której celem stało się odwiedzenie niemalże każdego zakamarka Europy. Często pomagamy też w organizacji róż-

nych imprez, np. studenckich otrzęsinach Śląska – City game. Zajmujemy się również organizacją wystaw w Wyższej Szkole Technicznej w Katowicach. Jedną z nich jest aktualna wystawa w hallu głównym, zorganizowana przez Zakład Teorii Architektury „Cudze zwiedzacie swego nie znacie…” Są to prace studentów II i IV semestru z lat 2011/12 oraz 2012/13, które przedstawiają za pomocą makiet i monochromatycznych rysunków piękne budowle z różnych epok znajdujące się na terenie Polski. Przyjdźcie zobaczyć, bo to wielowiekowe piękno polskiej architektury w pigułce. A przy okazji można podziwiać kunszt i precyzję studenckich prac, powstałych pod okiem naszych mistrzów. Spotykania naszego Koła odbywają się w każdy piątek, najczęściej w bibliotece, ale obecność nie jest obowiązkowa, choć wskazana. Przynależność do koła naukowego nie zobowiązuje Cię do cotygodniowego stawiania się na zebranie. Zresztą nie musimy o nią zabiegać, bo przecież przychodzą do nas Ci, którzy mają chęć do działania i chcą się twórczo rozwijać. Każdy pomysł może być zrealizowany. Każdy dobry pomysł a my dbamy o to, by takich było jak najwięcej. A w różnych naszych przedsięwzięciach, np. wycieczkach, mogą też brać udział studenci, którzy do naszego koła się nie zapisali. Czekamy na Was!

Architektura

kołem się toczy

16 | tekst: Karolina Słowikowska




Ojejku Mąż z żoną jedno ciało (Fraszka sowizdrzalska z początku XVIIw.) Jeśliżeby to prawdą, jako powiadają, Iż mąż z żoną po społu jedno ciało mają, To, jeśli by tak było, czemuż mąż nie czuje, Gdy mu owo kto inszy żonę kucmeruje?

Zapraszamy do nadsyłania rzeczy wesołych w piśmie i mowie, najchętniej oryginalnej, własnej twórczości. Nie płacimy, bo „dobry żart tynfa wart” – jak powiedział z przekąsem pewien nadworny błazen, gdy mu za ucieszną krotochwilę zapłacono tą kiepską monetą. A od tamtych czasów pieniądz zepsuł się jeszcze bardziej, więc nie pozostaje nic innego, jak pośmiać się wspólnie i za darmo.

tekst: J.C. | grafika: Michał Olej | 19


TOUR de ODERA O trzeciej w nocy zadzwonił budzik. Szybko zerwałam się z łóżka. Gdybym była świadoma, jak będzie wyglądać następnych dziesięć dni, pospałabym jeszcze 5 minut. Ale nie – jeszcze tylko szybki, ciepły prysznic, śniadanie i w drogę! Z Mysłowic do Katowic jechałam półtorej godziny. Może byłoby szybciej gdyby nie załadowany „na full” bagażnik: 3 – osobowy namiot, śpiwór, dwie kurtki przeciwdeszczowe (szkoda, że nie więcej) i reszta niezbędnych rzeczy do przetrwania. O 5 rano spotkałam się z resztą grupy na dworcu kolejowym. Do Wrocławia dojechaliśmy pociągiem. Kilkugodzinne oczekiwanie na pociąg do Zielonej Góry wypełniliśmy wycieczką rowerową wokół centrum. Potem kolejnym pociągiem do Frakfurtu. Od tego momentu już tylko rowery. Po 15 – minutowej przejażdżce po mieście dotarliśmy nareszcie do miejsca spotkania z niemiecką grupą. Zero prysznica, spanie na podłodze. „Przynajmniej wiemy, że najcięższy dzień mamy za sobą” – powiedziałam krzepiąco do Zuzi, jednej z uczestniczek wymiany. Przedostatniego dnia wyprawy wypomniała mi te słowa, kiedy obudziłyśmy się w zalanym namiocie na polu kempingowym w Świnoujściu. Pod względem kondycyjnym i wytrzymałościowym, polsko – niemiecka wyprawa rowerowa zorganizowana przez Grupę Twórczą RIWM pod patronatem Instytutu Regionalnego w Katowicach razem z BAPOB (Berliner Arbeitskreis fur politische Bildung) w Berlinie, która odbyła się w lipcu tego roku, była dla mnie sporym wyzwaniem. Nie przeczę, że wiązało się to z moim przyzwyczajeniem do codziennej toalety, małym wysiłkiem fizycznym (czasami wręcz jego braku) oraz przystosowaniem swoich zajęć do warunków pogodowych. Uczestnictwo w tej wymianie przełamało także moje schematy myślowe i stereotypy kulturowe. Celem wyprawy było przekraczanie granic: dosłownie i w przenośni. Trasa prowadziła z Frankfurtu/Słubic - miast przygranicznych – do Świnoujścia, w połowie wyznaczona po stronie niemieckiej a w połowie po polskiej. Dla wielu uczestników było to też nowe spojrzenie na kraj sąsiadów. Poznawaliśmy go dzięki animacjom językowym, zajęciom integracyjnym, poznawaniem przyrody, miast i wszystkiego innego, co napotkaliśmy po drodze. W ekologicznym ośrodku „Uferloos” w Kienitz zaskoczyło nas niezwykłe przystosowanie trybu życia mieszkańców do otaczającej

20


przyrody: m.in. woda w prysznicach ogrzewana była energią słoneczną a w toaletach rozwiązano problem marnowania jej nadmiernej ilości. W Schwedt, mieście znajdującym się około 150 km od morza, zostaliśmy dzień dłużej. Tutaj, podzieleni na grupy, przeprowadzaliśmy wywiady z mieszkańcami. Temat rozmów wiązał się bezpośrednio z wyprawą.„Często przekraczają Państwo granicę?” – zapytaliśmy parę Niemców w średnim wieku. „Ależ oczywiście! A gdzie indziej mamy tankować?! I papierosy. Papierosy tam kupujemy… Polacy? Złodzieje i wandale! To się nigdy nie zmieni. Nie, nie znamy żadnego ale w gazetach przecież pisali…”. Zdarzało się, że mieszkańcy Schwedt mieli odmienne - pozytywne zdanie. Zapytani o przypuszczalne źródło wpływu na ich opinię odpowiadali chórem: „Siostrzenica jest Polką.”, „Bratanek!”, „A znalazł sobie żonę w Polsce. Ale nie powiem, całkiem miła.”. Zniechęceni lecz nie bez nadziei powtórzyliśmy eksperyment w Szczecinie. Tutaj odpowiedzi skupiały się na niechęci do Niemiec i Niemców. Powód – zaszłości historyczne. Wszyscy przyznawali jednak, że drogi mają lepsze. Po dziewięciu dniach dotarliśmy do Świnoujścia. Pogoda „pod zdechłym Azorkiem”. Żadnego plażowania, żadnych kąpieli w morzu. Za to rozmawialiśmy, rozmawiali, rozmawiali… No i przygotowywali wystawę w miejscowym amfiteatrze – plon naszej wyprawy. Tutaj ostatecznie spotkaliśmy się z samymi pozytywnymi opiniami. Zwiedzający robili wrażenie bardzo zainteresowanych. Przyłączali się do rozmowy i byli pod wrażeniem naszej integracji, co było dla nas miłym zaskoczeniem, kiedy niesprzyjające od ostatnich dwóch dni warunki sprawiały, że większość z nas była chodzącą tykającą bombą. Stereotypy nie wróża dobrze ludzkim kontaktom. Ta wyprawa miała służyć ich zwalczeniu. Udało się. Sama dużo zmieniłam w myśleniu o swoich sąsiadach. Ale na kolejną wyprawę się nie pisze choć padła taka propozycja. Zamiast pięciuset tym razem ma być 10 000 kilometrów na rowerze. To raczej nie dla mnie. Jeszcze jedno; przekonałam się, że najlepszym sposobem na odstraszenie komarów jest lawenda i że bardzo łatwo jest pomylić kluczyk do zapięcia do roweru z pustym opakowaniem po batoniku. Niestety w Niemczech konstrukcja kosza na śmieci bardzo utrudnia jego odzyskanie…

tekst: Adrianna Wieczorek | fot: Adrianna Wieczorek | 21


TEDxRawaRiver jak dobrze znasz śląskie idee?

Konferencję TEDxRawaRiver prezentowaliśmy na łamach magazynu w ubiegłym roku. Niedawno odbyły się dwa wielkie wydarzenia związane z TEDxRR. Od 23 czerwca do 6 września odbywał się konkurs TEDxRawaRiverAward – śląskie idee warte rozpowszechniania. Początkowej selekcji kandydatów dokonywali internauci, a najciekawsze pomysły zostały zaprezentowane 6 września w zabrzańskiej Kopalni Guido – w sali konferencyjnej kilkaset metrów pod ziemią. Jakież miejsce byłoby lepsze, na zorganizowanie imprezy nawiązującej do śląskich idei? W skład jury wchodzili m.in. Przemo Łukasik, Elżbieta Bieńkowska, Tomasz Rożek, Kamil Durczok i wielu innych. Zakwalifikowali do finału dwie idee. „Społeczne Centrum Odpadów Zbiórka!”, które miałoby być instytucją paramuzealną przybliżającą ludziom w każdym wieku ekologię i sztukę. Wszystko poprzez zastosowanie upcyclingu, czyli nadawaniu rzeczom niepotrzebnym nowe, wyższej wartości, niż pierwotna. Drugą finałową ideą był pomysł odnowienia i zwiększenia funkcjonalności Elektrociepłowni Szombierki w Bytomiu, miejsca klimatycznego, postindustrialnego, do którego należą trzy 120 metrowe kominy i potężne kotły, a w ostatnich latach odbywały się tam pokazy sztuk walki, walki na ringu, nagrywanie teledysku do muzyki hip-hop, spektakle w ramach Międzynarodowej Konferencji Tańca Nowoczesnego i kilka innych przedsięwzięć artystycznych.

22


Główna konferencja odbyła się 12 października w Kinoteatrze Rialto. Jej tematem przewodnim był „Dysonans poznawczy”, czyli pojęcie z zakresu psychologii społecznej, które (za Aronsonem) oznacza stan nieprzyjemnego napięcia psychicznego, pojawiającego się u danej osoby, gdy jednocześnie występują dwa sprzeczne ze sobą elementy poznawcze. Pomimo tego, że w podobny – akademicki – sposób otwarła konferencję dr Renata Rosmus, to reszta wykładów miała lekki charakter, momentami wręcz humorystyczny. Zuzanna Karwot, z projektu gryfnie.com, przedstawiła swój temat w języku śląskim wielokrotnie nawiązując do tego, że jest ze śląska i godo po śląsku, jednak jest w swego rodzaju dysonansie, bo wyszła za gorola. Jedną z ostatnich osób wygłaszających prelekcję był Krzysztof Wielicki – sławny himalaista. Jest piątym człowiekiem na Ziemi, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Jego opowieści były pełne pasji, ciekawe i poruszające. Przypomnę, że kilka miesięcy temu Wielicki był kierownikiem tragicznie zakończonej ekspedycji, której celem było pierwsze zimowe wejście na Broad Peak. Szczyt zdobyto, ale dwóch himalaistów zapłaciło za to życiem. Publiczność konferencji w głosowaniu wyłoniła ostatecznego zwycięzcę konkursu TEDxRawaRiverAward. Została nim Elektrociepłownia Szombierki 1920. W głosowaniu użyto technologii MakeyMakey. Do 2 ekranów były podłączone róża i jabłko. Głosowanie odbywało się przy jednym z dwóch stanowisk, w jednej ręce trzymając różę, a drugą dotykając jabłko.

tekst: Tomasz Wójcik | fot: flickr.com/photos/tedxrawariver | 23


RYMY BITY GRAMOFONY

24


„Hip - Hop na Żywca” to kolejny z wielu młodych festiwali, który powinien na dobre zagościć w letnim kalendarzu muzycznych wydarzeń. W tym roku odbyła się jego III edycja. Scena, rozstawiona na terenie żywieckiego amfiteatru „Pod Grojcem”, gościła na swych deskach wschodzące, jak i dobrze znane gwiazdy polskiego hip hopu. Od początku można było spodziewać się mocnego uderzenia. Na supporcie wzorowo spisał się duet – Tymin&Peus. Chłopaki nie próżnowali także poza sceną. Wykorzystując atmosferę miejsca postanowili zrobić kilka ujęć do swojego nowego klipu. Ich zmiennikiem na scenie był Mielzky. Swoim występem podniósł temperaturę i tak już rozgrzanej słońcem publiczności. Jednak był to dopiero prolog. Pierwszym, niesamowicie energicznym uderzeniem był koncert Zeusa. Po raz kolejny, wraz z ekipą Pierwszy Milion, zostawił całe serce na scenie, porywając za sobą publikę. Publiczność odpłaciła mu tym samym. Jak się później miało okazać, nikt inny nie był tak gorąco proszony o bis, jak on właśnie. Ekipa Pierwszy Milion nie zawiodła, a ŁDZ może być dumne z kolejnego, godnego reprezentanta. Gdy na scenie pojawił się Małpa w powietrzu czuło się to charakterystyczne oczekiwanie czegoś niezwykłego. Raper uraczył publikę zarówno nowymi kawałkami jak i tymi z płyty „Kilka numerów o czymś”. Punktem kulminacyjnym było zaproszenie publiczności, by „zarapowała, zaśpiewała, czy zrobiła, co tam chciała” z numerem „Skała”. To, co wydobyło się z gardeł fanów zagłuszyło nawet sprzęt – choć był naprawdę imponującej mocy. Potem temperatura powietrza opadła, ale nie opadły nastroje. Publiczność dzielnie salutowała podczas gdy W.E.N.A rymował na bitach DJ IKE. Kawałki z płyty „Nowa Ziemia” echo doniosło daleko poza scenę. Wartozuważyć, że premiera płyty odbyła się dwa tygodnie przed festiwalem. Kolejny akcent to modne ostatnimi czasy eksperymenty raperów z live bandami. Tym razem na scenę wskoczył Łona, Webber & The Pipms. Ciekawe połączenie rymów oraz dźwięku instrumentów wniosło odrobinę zmiany w brzmienie festiwalu. Nie pierwszy raz zdarzyło mi się być świadkiem takiego połączenia. I zawsze mi się ono podoba.

I tu skończyły się zmiany na lepsze. Scenę i majka przejął donGURALesko. Początek koncertu wróżył naprawdę dobrą zabawę. Z każdą sekundą było jednak tylko gorzej. Artysta zamiast dobrym rapem, uraczył publiczność nieciekawym, naszpikowanym wulgaryzmami monologiem. I gdyby nie obecność pojedynczych zwrotek czy refrenów, wplecionych w wywód artysty, pewnie nie jeden odbiorca zapomniałby, że jest na koncercie. Urywane utwory, brak sił na skończenie „Peryferii”, dialog z publicznością opierający się na pytaniu „co?” I chyba zbyt dobrze znanej wszystkim odpowiedzi... Gural nie popisał się niczym szczególnym. Licznie dotąd zgromadzona publiczność zaczęła opuszczać miejsca pod sceną. Nie był to jednak koniec „niespodzianek”. Pseudo występ artysty zakończył się 40 minut wcześniej, niżto przewidziano. Choć DJ dwoił się i troił by nie zgasić ognia zabawy, z każdą minutą oczekiwania wzrastała niechęć. Zdecydowanie warto było zostać i pokonać zniecierpliwienie. Na koniec Sokół, Marysia Starosta, Włodi i DJ B. Koncert, który trudno opisać jakimikolwiek słowami – trzeba go było przeżyć. „Ręce” – zawołanie Sokoła i bezwzględne posłuszeństwo – las rąk w górze. I tak do samego końca. Już po pierwszym kawałku festiwal odzyskał swoją energię i znów tętnił ogniem życia. „Kto nie siada ten donosi na policję” – reakcja natychmiastowa; kilkutysięczny tłum posłusznie siada pod sceną. Takie interakcje z publicznością trwały cały czas. Oprócz „Czystej Brudnej Prawdy” artyści zagrali klasyki, które znać powinien każdy fan rapu. Echo zaklęte w górskich szczytach jeszcze długo powtarzać będzie za ZIP Składem, że „jeszcze będzie czas, by odpoczywać”. Kolejny etap imprezy to oczywiście after party. Wytrwali bawili się przy najbardziej znanych kawałkach serwowanych przez DJ WBK aż do świtu. Warto wspomnieć na koniec o innych wydarzeniach festiwalu „Hip Hop na Żywca”. Przed rozpoczęciem koncertów odbył się Żywiec Basket Tour. Zawodnicy popisywali się sztuczkami, trickami i wsadami, nie odbiegając formą od kolegów zza oceanu. Popisywali się również graficiarze. Przy ulicy Witosa udostępniono im ściany, które od tamtej pory zdobią miasto a nie szpecą. Festiwal udał się! Fani Hip – Hopu, a przede wszystkim rapu z pewnością odnaleźli tam coś dla siebie, bez względu na indywidualne preferencje. Krążą słuchy o wydłużeniu festiwalu do dwóch dni. Osobiście – uważam, że jest to bardzo dobra idea. Myślę, że warto też skierować festiwal do początkujących artystów i dać im szansę na pokazanie się na polskiej scenie. I jeszcze jedno. Na wszystkie przyszłe edycje: „Panie akustyku – trochę więcej basu, trochę więcej wszystkiego!” Do zobaczenia za rok!

tekst: Joanna Piecha | grafika: Łukasz Leszczuk | 25


STUDIO SZTAMA Półfinaliści programu „Must Be The Music”, laureaci konkursu na hymn Juwenaliów Śląska i Zagłębia 2012, grupa hip-hopowa charakteryzująca są ciepłymi brzmieniami ocierającymi się o muzykę elektroniczną, funk a nawet soul czy rock. Starannie dobrane sample, łączone są z syntetycznymi dźwiękami oraz żywymi instrumentami, co w całości daje mieszankę wybuchową. Dlaczego powstaliście i skąd pomysł, na to, co gracie? Jacek „Sajde” Bywalec: Od czego by tu zacząć? Zespół powstał w bardzo naturalny sposób, wyszło to jakoś z przyjaźni osiedlowej, ze wspólnych zainteresowań jednym gatunkiem muzycznym. Z tej przyjaźni, a właściwie wrogości, bo kiedyś nie lubiliśmy się z „Bywsonem” (śmiech) Sebastian „Bywson” Bywalec: „Hejtowaliśmy” się... (śmiech) Szymon Gołąbek: Teraz się „lajkujecie” (śmiech) J.B.: To wszystko sprawiło, że zaczęliśmy się dogadywać, robić wspólnie „muzę”, nagraliśmy płytę, a to że dołączyła ta banda, to też zupełnie naturalnie wyszło. Bywson: Ważne jest to, że gramy od 2004 roku razem, ja i „Sajde”, stwierdziliśmy, że coś trzeba zmienić, bo nie każdy może grać z żywym bandem. No właśnie, czym inspirowaliście się tworząc Studio Sztama, bo jednak rap to muzyka, która nie kojarzy się z zespołem, z kompletem instrumentów? J.B.: Na samym początku wyszliśmy z typowego samplingu, cięcia tych sampli, z komputerowego bitu, natomiast w pewnym momencie zaczęliśmy szukać czegoś innego, bo jest mnóstwo kapel rapowych, które grają właśnie na samplach itd., a to już w Polsce chyba się już przejadło. Mamy inspirację zza wielkiej wody, z USA – to kapela The Roots, na której koncertach ludzie niesamowicie bawią się, bo jest to zupełnie inna energia, bo energia żywego bandu oddaje o wiele więcej. Jednak, chyba każdy z Was inspiruje się inną muzyką, na przykład Riko, Ty przecież grasz blues i pochodne od tej muzyki, jak się stało, że zacząłeś grać właśnie hip-hop? Ryszard „Riko” Rajca: Mówiłem przed chwilą, poza wywiadem, że blues jest bardzo bliski muzyce hip-hopowej i przekonałem

26

się o tym na Rawie Blues 2013, na koncercie Keb’Mo’Band. Słucham bardzo dużo bluesa, rocka, muzyki jazzowej... tak naprawdę człowiek słucha każdej muzyki, bo jeżeli jako muzyk słuchałbym tylko jednego gatunku, to mógłbym przestać grać. Hip-hop to muzyka bardzo ciekawa szczególnie dla bębniarza, rytmy hip-hopowe są bardzo bliskie tym bluesowym. J.B.: No jednak widzisz, uciekliśmy trochę od tego samplingu, ale jednak mamy DJ’a i te elementy się pojawią u nas. Mateusz „DJ Geto” Roszak: Nie uciekniemy od tego, bo każdy z nas tutaj „jara” się hip-hopem, ma do czynienia z produkcją muzyki. Każdy rzeczywiście robił bity, każdy z nas miał inne inspiracje, można było ciąć ostre gitary, funk, jazz... Jak powstają wasze utwory? J.B.: Podam za przykład jedną z naszych ostatnich kompozycji. Wracałem jakiegoś wieczora autobusem do domu i w głowie pojawiła mi się melodia i pomyślałem, co mam zrobić, żeby tego nie zapomnieć... no i nabijałem sobie rytm na kolanie, ludzie na mnie się dziwnie patrzyli. Jakoś po drodze podjechał po mnie Sławek [Bywalec, brat Jacka – przyp. red.], wsiadłem do samochodu, poprosiłem go, żeby się nie odzywał, włączyłem nagrywanie w telefonie i zacząłem nucić. Sz.G.: Nigdy nie komponujemy utworu od razu w całości, zawsze pojawia się motyw przewodni, a później to poddajemy obróbce J.B.: Pierwszą płytę nagraliśmy właściwie typowo na samplach, razem z Bywsonem, bo od początku zajmowaliśmy się produkcją. Później „przearanżowaliśmy” to z kapelą. Teraz, kiedy jesteśmy zespołem jako całość, to staramy się robić utwory od nowa, każdy dodaje coś od siebie. Co przedstawia wasza twórczość? Staracie się, by wasza muzyka


szła w jednym kierunku, była utrzymana w określonej koncepcji? Bywson.: Staramy robić się różne rzeczy, bo jeżeli robilibyśmy ciągle to samo, to byłoby to nudne. Chcemy za każdym razem włożyć do numeru coś nowego, innego. J.B.: Z drugiej strony jakoś kreujemy swój, jeden styl. R.R.: Na pewno nie chcemy grać wszystkiego, różnych stylów, ukierunkowujemy się na muzykę hip-hopową, ale oczywiści jesteśmy otwarci na różne eksperymenty, jednak wszystko w ramach tej muzyki. Macie na swoim koncie wiele koncertów, i plenerowych i klubowych, jednak teraz chyba zupełnie nowe doświadczenie, bo dostaliście się do programu „Must Be The Music”. Jak to jest pokazywać swoją twórczość przed kamerami i taką komisją oceniającą? J.B.: Kapitalne doświadczenie! Polecam wszystkim, którzy będą mieli okazję tam być i sprawdzić. Jeżeli chodzi o stres... każdy miał tam jakiś stres. Ale to wszystko minęło, kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki, a emocje były niesamowite – oklaski po wykonie, cztery razy „tak”. Bywson: Ja pamiętam z tego występu tylko tyle, że kiedy wszedłem na scenę, to nie widziałem kompletnie nic, nie widziałem kamer... Sławomir Bywalec: Okulary Ci zaparowały...(śmiech) Bywson.: Widziałem jury, widziałem publikę, ale wszystko przez mgłę, byłem w takim stresie. Sz.G.: Dla mnie było to pierwsze doświadczenie telewizyjne, jednak ja od małego występuje na scenie, więc dla mnie było to tylko „zrobienie kroku wyżej”, natomiast to nie była jakaś przepaść. S.B.: Dzień jak co dzień R.R.: Rzeczywiście, razem ze Sławkiem często występowaliśmy w ramach jakiś programów w telewizjach regionalnych, na pewno zostało jakieś doświadczenie, natomiast, kiedy pojawiasz się tam po raz kolejny, to ten stres włącza się od nowa.

Mateusz Janik: Ze stresem każdy radzi sobie trochę lepiej lub nie. Mieliśmy taką stresową sytuację, bo nie wziąłem ze sobą własnego instrumentu, na miejscu dostałem do dyspozycji klawisze, na których – okazało się – nie było jednego, potrzebnego brzmienia, ale na szczęście znalazłem podobne. Jakie macie plany na przyszłość? Sz.G.: Płyta! Bywson.: Chcielibyśmy zrobić od początku z całym bandem. R.R.: A moim marzeniem byłoby pojechać w letnią trasę i zobaczyć ten las rąk... J.B.: Głównie chyba płyta, to jest najważniejszy cel... Sz.G.: Płyta i koncerty, bo to jest coś, co lubimy robić. J.B.: Teraz mamy małą przerwę koncertową przez program MBTM, ale po programie chcemy wskoczyć już w intensywny tryb koncertowy. Bywson: Chcielibyśmy grać koncerty... np. co tydzień. Jakie jest największe marzenie zespołu na tę chwilę? R.R.: Myślę, ze nie ma co owijać w bawełnę i tym marzeniem Studia Sztamy jest po prostu wygrać program Must Be The Music. J.B.: Chłopaki chyba też ze mną się zgodzą, że grać koncerty i mieć tę publikę, która bawi się i zna nasze teksty to jest takie największe marzenie... Skład: - Jacek ‚Sajde’ Bywalec – wokal - Sebastian ‚Bywson’ Bywalec – wokal - Sławomir Bywalec – gitara basowa (znany z zespołu Ścigani) - Ryszard „Riko” Rajca – perkusja (znany z zespołu Ścigani) - Szymon Gołąbek – gitara - Mateusz Jasik – piano - Mateusz ‚Dj Geto’ Roszak – adaptery Fanpage na Facebook: facebook.com/studiosztama

tekst: Tobiasz Gruchel | fot: Mateusz Gruchel | 27


Katowice Tattoo Konwent

tatuaże nową formą sztuki

Ostatniego weekendu września w Galerii Szyb Wilson odbył się po raz pierwszy w Katowicach Tattoo Konwent. Zaprezentowało się ponad 20 salonów tatuażu z całego kraju. Tłumy ludzi przybyły, by wziąć udział w przygotowanych przez organizatorów licznych konkursach, pokazach oraz koncertach. Niebywały był pokaz suspension w wykonaniu grupy Hooked Friends. Był to program artystyczny wywodzący się wprost z sztuki cyrkowej, podczas którego artyści zostali zawieszeni w przestrzeni. Niby nic w tym nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że liny, które ich podtrzymywały, były wbite wprost w ich ciała. Bardzo ważny był również konkurs na najlepszy tatuaż związany ze Śląskiem, w którym m.in. wziął udział znany katowicki raper Mioush. Kiedy przyglądałem się wszystkim wydarzeniom w Galerii Szyb Wilson, nabierałem przekonania, że uczestniczę w czymś niezwykłym i niebywale oryginalnym. Potwierdzały to też osoby, z którymi rozmawiałem, a epitet „zajebiście” słyszało się dookoła. Dźwięk maszynek do tatuażu, zapach tuszu i głośna muzyka-wszystko to przenosiło w inny świat. Świat pełen dziwnych, lecz utalentowanych ludzi, świat emanujący twórczą ekspresją. „Zajawka” to podstawa Do tatuowania, tak jak i do innych twórczych zajęć trzeba mieć smykałkę, bez niej ani rusz. Wielu tatuatorów zaczynało swą przygodę z „dziaraniem” w domowym zaciszu, siedząc i mozolnie szkicując w zeszycie kolejny rysunek, który miał się stać genialnym tatuażem. Z czasem ołówek zastąpiła maszynka. To początek wielkiej twórczej przygody. Nie zdarzyłaby się ona bez „zajawki” zmieszanej z pasją i odrobiną samozaparcia. Tak było z Maćkiem z Katowic-właścicielem studia Chyba Ty Tattoo. Choć jego przypadek był wyjątkowy, bo udało mu się dostać do pierwszego studia, nie trzymając wcześniej maszynki w ręce. Nazwę swojego wymyślił spontanicznie, tak by była śmieszna, zwracała uwagę i by łatwo było ją zapamiętać. Studio działa od maja, lecz Maciek „dziara” już od ponad 4 lat. Jego pierwszym tatuażem był pająk zrobiony ziomkowi z osiedla. Sam o sobie mówi, że może i brakuje mu odrobiny powagi, ale za to na pewno nie brak mu „zajawki” i pasji, którą kipi całe jego studio.

28


Taki talent to dar Jak w każdej sztuce, tak i tutaj talent jest niezbędny. Artystom zgromadzonym na Tattoo Konwencie z pewnością go nie brakowało. W większości konkursów prym wiodło powstałe w 2006 roku w Edynburgu studio Rock’n’Roll Tattoo and Piercing, które uzyskało status międzynarodowy po otwarciu lokalu w Katowicach. Ci „starzy wyjadacze” na każdym konwencie zawsze zgarniali najwyższe wyróżnienia. Tak było i teraz. Ich dzieła zapierają dech w piersiach, wprawiają w zdumienie, można powiedzieć, że osiągnęli artystyczną doskonałość w tym, co robią. Swoje prace prezentowali również „nowicjusze” Jednym z nim był Przemek Okoński zajmujący się tatuowaniem od trzech lat. Pracuje prywatnie, doskonaląc jednocześnie swe umiejętności. Najpewniej czuje się w pracach czarnych, cieniowaniu i motywach graficznych. Sam o sobie mówi, że jest nieśmiały i nienajlepszy z niego mówca. Ja mogę powiedzieć, że to nie przeszkadza mu w osiąganiu niebywałych efektów artystycznych, o czym można przekonać się zarówno w Katowicach jak i na wyspach brytyjskich. Do wykonania pierwszego tatuażu nakłonił go znajomy, bo on sam nie był zbytnio pewny siebie. Teraz po 3 latach jest już pewien swoich prac, umiejętności i decyzji artystycznych. Jedno mogę powiedzieć na pewno; tatuaż to nowa forma sztuki. To alternatywa lub uzupełnienie tradycyjnych form autoekspresji. To sposób by jednocześnie być widzem, artystą i obiektem sztuki. Chcę żeby wrażenia, jakie wyniosłem z Galerii Szyb Wilson, zostały ze mną na stałe, tak jak tusz pod skórą w tatuażu.

tekst: Marek Kurzelewski | fot: Monika Drabarek | 29


PIERWSZE KROKI W KARIERZE FILMOWEJ

Za nami koniec pierwszego roku na kierunku reżyserii. By zaliczyć drugi semestr, studenci musieli nakręcić swoją własną etiudę. Zadanie nie było proste; napisanie scenariusza, zebranie ekipy, znalezienie aktorów, zorganizowanie planu. A wszystko po to by stworzyć coś co zaciekawi, zaintryguje, wywoła pożądane reakcje widzów. By zaistnieć, wybić się w jednej z najtrudniejszych branż. W kinematografii trzeba się naprawdę wykazać i walczyć z całych sił by cokolwiek osiągnąć. Zawód reżysera pozornie jest prosty, przyjemny, wręcz wymarzony. Czy jest taki na prawdę? Już w czasach liceum chciałem zrealizować jeden z wierszy Herberta, jednak nie skończyłem tego projektu. I w momencie gdy zadano nam pracę na zaliczenie, która polegała właśnie na opracowaniu dowolnego wiersza w formie filmowej, pomyślałem że to idealna okazja, aby zrealizować swój niedokończony sprzed paru laty projekt. – przedstawia swoją koncepcję Jakub Kurzyński. Do mojej ekipy realizacyjnej dołączył kolega ze studiów Sebastian Królak, któremu bardzo spodobał się mój scenariusz. Został on drugim reżyserem i załatwił nam operatora, ja zająłem się castingiem aktorów. Wybrałem wiersz: „Ze szczytu schodów”, ponieważ zmusza do refleksji, przemyśleń, a jego puenta jest dobitna i idealnie podsumowuje całość. Mieliśmy zacząć kręcić o 5 rano i skończyć mniej więcej o 11 żeby jeszcze zdążyć na egzamin do szkoły. Oczywiście to się nam nie udało, mimo że cała ekipa przybyła na plan o umówionej godzinie. Mieliśmy ogromny poślizg czasowy. W momencie gdy cały plan był już praktycznie przygotowany okazało się, że nie mamy na czym nagrać dźwięku, bo płyta dźwiękowa w kamerze była zepsuta. W końcu, po ogromnej burzy mózgów uzgodniliśmy, że będziemy nagrywać dźwięk bezpośrednio na lustrzankę, którą kręciliśmy, co było najgorszą z możliwych rzeczy, ale wiadomo lepsze to niż nic. Trzeba było jednak jechać kupić do tego kabel, przez co straciliśmy w sumie trzy godziny i skończyliśmy kręcić dopiero o 17.

30

Film składa się z dwóch części: metaforycznej i realnej, które nawzajem się ze sobą przeplatają. Metaforyczna dotyczy Pana Cogito, który rozgrywa partię szachową z wysoko postawionym Ubekiem. W między czasie dzieje się akcja realistyczna, w której trwają zamieszki milicji z robotnikami. Na samym końcu obie te części łączą się tworząc jedną spójną całość. Reżyserem właściwie chciałem zostać już od szkoły podstawowej, kiedy to zobaczyłem w kinie „Park Jurajski” i uświadomiłem sobie, że praktycznie wszystko to co sobie wyobrażam mogę przenieść na ekran. Mimo, że jest to bardzo ciężka praca (wbrew temu jak się większości wydaje), to uwielbiam ją i sprawia mi największą przyjemność, bo nieporównywalnym uczuciem jest ujrzenie na ekranie swojego zrealizowanego pomysłu. Z odpowiednim podejściem nawet za małe pieniądze stworzysz coś niezwykłego. „Inverse” – jeżeli można wyciągnąć wnioski, jest właśnie tego typu obrazem. Podejmuje antropologiczny motyw wędrówki bohatera, ukazuje ból i stratę. – tak opisuje swoją pracę kolejny ze studentów, Damian Zwardoń. Jednego dnia, jadąc sobie na rowerach z przyjacielem Marcelem, którego znam już wiele lat, moim oczom objawił się obraz chłopaka podążającego wśród pól. Zmierzaliśmy w kierunku Tychów. Niebo tego dnia było czyste, absolutnie bez skazy. Marcel powiedział: „Ale miałbyś tu fajne ujęcia”.


Tego samego dnia wieczorem usiadłem do biurka i historia sama się pisała. Skończyłem około godziny piątej nad ranem. Na producentów tego przedsięwzięcia wybrałem kolegę i koleżankę ze studiów, razem zamieściliśmy ogłoszenie castingowe i w przeciągu czterech godzin mieliśmy prawie 120 zgłoszeń. Sam film można określić jednym słowem – zatracenie – to co dusza robi po śmierci. Choć nikt z nas nie może się nawet domyślać jak to jest, pozostaje jedynie przypuszczać. Opowiada on historię zwyczajnego chłopaka, który z jednej strony stoi na krańcu ziemi, z drugiej wędruje już w całkowicie odmiennym świecie. Spotkanie Ducha Snów uświadamia mu, że wszystko to co otacza człowieka za życia, jest czymś najwspanialszym i trzeba cieszyć się tym każdego dnia. A kiedy nieoczekiwanie zjawia się Czas, bohater powoli zdaje sobie

31


sprawę, że tak naprawdę nie żyje. Wówczas po śmierci musi zamknąć pewne sprawy. Pozostawiłem w filmie wiele niedopowiedzeń, dzięki czemu widz sam może dopowiedzieć sobie historię w taki sposób jaki mu odpowiada. Jak na razie jest to największy projekt w mojej karierze. Spełniłem swoje marzenie i to doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że reżyseria to najlepszy zawód na świecie. Podróżując po różnych lokalizacjach poznajesz nowych ludzi i miejsca. Ta etiuda otworzyła mi drogę. Teraz z kolegą ze studiów Sebastianem Królakiem, pracujemy nad nowym projektem, pełnometrażową historią, której materiały próbne wysłaliśmy już do Warner Bros. i otrzymaliśmy wiadomość, że nasza historia została zakwalifikowana do pierwszego ‘’przed planowania’’ na rok 2018. Czy to oznacza, że marzenia mogą się spełnić? Na to wygląda. Mimo iż z moją wiarą ciężko, do realizacji wybrałem akurat wiersz Tuwima – „Chrystus miasta”. Stwierdziłem, że może powstać z tego ciekawa produkcja, a poza tym porusza problem, który jest bardzo aktualny w dzisiejszych czasach, czyli znieczulica. – przedstawia swój pomysł Norbert Nowak. Film ukazuje brak reakcji na cierpienia, samobójstwa, oraz upadek społeczny ludzi. Nagle dostrzegają oni iż obok nich jest Chrystus (człowiek czysty bez skaz). Widzą, że to jest prawidłowość w społeczeństwie, której w ogromnym stopniu na świecie brakuje i zawsze brakowało. Ogólne przygotowania całego planu trwały około dwóch godzin, wcześniej nie było żadnych prób. Realizacja odbywała się na starym moście w Zabrzu, przy ulicy Kaszubskiej, gdzie dodatkowo przed dniem zdjęciowym miasto nie wydało zgody na kręcenie, ponieważ most groził zawaleniem. Ale olałem ich całkowicie i stwierdziłem, że jak nie to nie, ja i tak to zrobię z ich zgodą czy też bez niej. Podczas realizacji było jednak więcej problemów. Zaczęło się od światła które robiło sobie jaja: raz słońce, raz chmury, znów słońce i tak w kółko. Dwóch aktorów nie było, więc jeden aktor grał dwie role (skoczka i złodzieja), a jeden był z obstawy medycznej (gangster), która była w razie gdyby na przykład skoczek naprawdę spadł z tego mostu. Jednak gdy ten problem się rozwiązał, pojawił się kolejny: gangster dostał zbyt duży garnitur. Na szybko trzeba było jechać po jakieś jeansy żeby to jakoś pasowało, a gdyby tego było mało, zajęło mu to trzy razy więcej czasu niż powinno. Następny problem: kat miał mieć płaszcz długi do kostek (i taki teoretycznie był), ale aktora grającego tą rolę wcześniej nie widziałem i okazało się że ma dwa metry, wtedy płaszcz już nie był do kostek. Szczęście chciało, że miał spodnie do biegania przy sobie i były czarne, więc było ok. Skupiłem się na planie ogólnym, ponieważ chciałem, aby było widać wszystko co dzieję się na moście, aby wszyscy ludzie zostali pokazani w tym samym świetle bez względu na ich hierarchię. Mimo pewnych niedociągnięć, jestem zadowolony szczególnie, że było to dla mnie ogromnym wyzwaniem, zrobić praktycznie swoją pierwszą etiudę i od razu na tyle aktorów. Uwielbiam pracę reżysera, sprawia mi to ogromną przyjemność, szczególnie w momencie kiedy się tyle czasu wszystko przygotowuje i przychodzi się na plan zdjęciowy, aby w końcu zrealizować coś nad czym się tyle myślało. Satysfakcja ogromna, chciałbym to robić w przyszłości na dużo większą skalę.

32 | tekst: Patrycja Bodzek | fot: Patrycja Bodzek, Jakub Kurzyński, Monika Dziewior



Wspaniały świat

Alberta Kahna

Wśród zalewającej nas tabloidowej tandety, billboardowej kultury i odpustowego infotainment polecam państwu diament najwyższej próby. Obraz świata bez doczepianych loków, odsysanego tłuszczu i masy wirujących konfetti w tle. Za to rzeczywistość czystą, jakże prawdziwą, piękną, choć jest to piękno trudne, bo mieści się w nim także ludzka nędza, kalectwo i ciemne strony ludzkiej natury. Jest to rzeczywistość obejrzana oczyma zaledwie dziesięciorga osób. Osób, które ustawiając swoje aparaty fotograficzne na prostej linii obiektyw – oko – serce, potrafiły utrwalić w pomnikach trwalszych niż ze spiżu, świadectwa poczynań człowieka; pana i władcy trzeciej planety od słońca. Zapraszam państwa do Archiwum Planety. Ale „ab ovo”. Albert Kahn, nie zajmował się, na co dzień fotografią. Był francuskim bankierem i filantropem. Urodził się

do samodzielnej egzystencji. Ambicją Kahna było dotarcie do miejsc ledwo poznanych. Pragnął stworzyć uniwersalną dokumentację dla przyszłych pokoleń. Głęboko wierzył, że zdjęcia te przyczynią się do budowy lepszego, bardziej rozumianego świata. Wierzył, że pokój na świecie będzie mógł zapanować, gdy ludzie poznają wszystkie, nawet najbardziej egzotyczne kultury. Pragnął promować głębsze zrozumienie między ludźmi pochodzącymi z różnych kultur. Myśl o zbliżającej się wojnie wywoływała odczucie wstrętu u tego zdeklarowanego pacyfisty. Marzył, że jeśli uda mu się zgromadzić dość obrazów pokazujących, że wszyscy jesteśmy tacy sami, wojna będzie niemożliwa… W 1909 roku zatrudnił swojego pierwszego fotografa – Augusta Leon’a. Kahn wysyłał go we wszystkie zakątki Europy wyposażając w nowoczesny system autochromów. Biznesmen był pod wielkim wrażeniem wynalazku braci Lumiere – autochromu – czyli procesu otrzymywania fotografii barwnych na płytach szklanych w postaci diapozytywów. Duży wpływ na kształt jego archiwum miała fascynacja kulturą japońską. Ze wspomnień prof. Jay’a Wintera z Uniwersytetu w Yale dowiadujemy się, że Japonię cenił za wszystko; za możliwości handlowe, zamiłowanie do porządku, godność i za swoistą pozycję wiecznego outsidera – którym zresztą z wyboru sam także był. Japonia fascynowała go zanim jeszcze postanowił stworzyć archiwum. Najbardziej jednak fascynowały go tamtejsze pejzaże. Założył więc ogrody japońskie, otaczające jego podparyską posiadłość. To właśnie tam przyjmował członków politycznej elity z całego świata i umacniał związki z rekinami japońskiej finansjery. Podczas jednej z wypraw do Japonii w 1908 roku Kahn zabrał z sobą 23 letniego szofera – fotografa, niejakiego Alfreda Dutertre. Postać ciekawą, a na pewno ciekawą świata. Podczas gdy dla Kahna widoki były znajome, Dutertre zachwycał się wszystkim, patrząc jakby oczyma dziecka; bo wszystko było dla niego czymś nowym. Zaraz po przyjeździe do Japonii Dutertre wziął się do pracy.

w 1860 roku w Marmoutier. W 1908 w swym podparyskim domu rozpoczął prace nad ambitnym planem stworzenia archiwum naszej planety – takiej, jaką wówczas była. Postanowił zarejestrować życie codzienne ludzi na ziemi, i wszelkie ślady ludzkiego bytowania. W tamtym czasie odkrywano nieznane cywilizacje, ujawniały się narody i grupy etniczne aspirujące

Na fotografiach udało mu się uchwycić zarówno japońską tradycję jak i narodziny nowoczesnej Japonii. W Tokio stały już słupy telegraficzne a miasto rozwijało komunikację miejską. Dutertre w swym dzienniku notował wrażenia, jakie wywarła na nim japońska kultura: „Prawie wszyscy noszą takie same buty, ledwo trzymające się na stopach i utrudniające chodze-

34


nie […] Japończycy chodzą małymi kroczkami, z drugiej strony buty są praktyczne, bo do domów należy wchodzić na bosaka […] Europejczycy zmuszeni są nosić w kieszeni parę kapci” Miewał też bardzo zabawne spostrzeżenia: „Kelnerzy byli tacy grzeczni, że całowali ziemię przed naszymi stopami, a wszyscy goście otrzymali ciastka…” Poprzez fotografię udało mu się pokazać każdy szczebel schierarchizowanego japońskiego społeczeństwa. Ludzi w każdym wieku, z miasta i ze wsi, czy to podczas pracy czy też podczas zabawy. Powstał wizerunek świata, który dzisiaj już nie istnieje. Kilka lat przed wybuchem I Wojny Światowej Kahn wysłał swych fotografów do ponad 20 krajów Europy. Zdjęcia, które zrobili pokazują głównie zadowolonych ludzi, żyjących na spokojnym kontynencie. Jednak im bardziej na wschód fotografowie wędrowali, tym mniej sielankowa była ich opowieść rejestrowana na kliszach. Stawała się historią pełną napięć na tle etnicznym, politycznym ispołecznym, które miały w końcu pogrążyć Europę i świat w odmętach konfliktu. Zdjęcia te poruszały i wstrząsały ludźmi, ale też wzruszały; jak np. jedno z moich ulubionych, przedstawiające rowerzystę podczas lunchu. Zdjęcie wykonano w czasie wojny w 1917 roku. Przedstawia ono kuriera przewożącego wiadomości – wolę wyobrażać sobie, że to jednak były dobre wiadomości. Rower oparł o latarnię gdzieś na rynku i zabierał się do jedzenia. Wyjął z torby chleb – być może z serem. W tym momencie dla niego najważniejszy był tylko ten kawałek chleba – nawet nie wydaje się świadom obecności fotografa. Wyjątkowo spokojna twarz. Zastanawiające jest, że na zdjęciu oprócz niego, nie ma nikogo. Gdzie ludzie, gdzie działa, gdzie ta cała wojna? Nie ma, ale przecież gdzieś tam było to wszystko. Pięknie zatrzymana w kadrze chwila spokoju – jakby nie było poza kadrem tej całej hekatomby, o której przecież wiemy. Kolorowych fotografie wojenne są czymś niezwykłym... A raczej czymś niezwykle uderzającym. Kolor w tamtych czasach ułatwiał zrozumienie, że ma się do czynienia z prawdziwymi ludźmi, że można spotkać tych ludzi gdzieś za rogiem. Z wypowiedzi dr Gilles’a Baud – Berthier’a, dyrektora Muzeum Alberta Kahna wynika, że Kahn był głęboko wstrząśnięty skutkami wojny. Od razu zasugerował ministrowi wojny wysłanie fotografów na front, gdzie mieli wykonać żywe zdjęcia tego, co zobaczyli. Fotografowie uwiecznili wszelkie aspekty życia

codziennego na froncie. Żołnierzy obierających marchew czy też żołnierzy piorących bieliznę, oczywiście żołnierzy walczących i tych, którzy już walki zaprzestali na zawsze… Pokazywały też katastrofalne skutki wojny. Jednak najważniejsze, że nawet w czasie rosnących napięć na arenie międzynarodowej, mimo wojny, powstawało wymarzone przez Kahna archiwum naszej planety; zbiór obrazów, które miały pomóc zrozumieć i uszanować najróżniejsze kultury na ziemi. W sumie wysłał on swoich fotografów do ponad 50 krajów. Zrobili 72.000 zdjęć, w których udało im się zarejestrować niezwykłe sceny z życia zwykłych ludzi. Spotykali rybaków walczących z żywiołem na wodach niespokojnego Atlantyku czy też kobiety stopniowo zrzucające chusty w świecie Islamu, wykonali także pierwsze rejestracje ceremonii voodoo we francuskiej kolonii w Afryce. Archiwum Kahna jest też epitafium dla ginącego świata, zniszczonego podczas wojny w 1914 roku. Twarze ludzi, ich styl życia, gesty, ten cały jakże dziś odległy, unicestwiony świat jednak zachował się dla nas. I to jest właśnie największe osiągnięcie Alberta Kahna – Archiwum Planety. Zapraszam do zwiedzania…

tekst: Magdalena Domańska | grafika: Świat w Obrazach | 35


STUDENCIE

UDZIELAJ SIĘ! Każdy z nas kiedyś był pierwszoroczniakiem, więc wszyscy wiemy, jakie towarzyszą temu rozterki. Po raz pierwszy przestępujemy próg uczelni i nie za bardzo wiemy, co ze sobą zrobić. Od teraz plan zajęć wyznacza rytm naszego czasu. Nowi znajomi, nowi wykładowcy, nowe zadania… A obok tego coraz częściej i wyraźniej docierają informacje o tym, że uczelnia żyje własnym życiem także poza wykładami. Koła, Do Waszej dyspozycji są też różnego typu Koła zainteresowań – częstowarzyszenia, samorządy czy zespoły – to początsto podzielone na sekcje i zespoły. To już nie są kółka, na które gonili kowo jedna wielka niewiadoma. Musi minąć trochę nas nauczyciele w szkole średniej czy też w gimnazjum. Zapomnijczasu, żeby się z tym oswoić. Oby jak najmniej czasu. cie o tamtych kółkach i kółeczkach. Tutaj już nikt nie będzie was do Dlatego chcę przybliżyć wam możliwości inne jeszniczego zaganiał. Jednak nie oznacza to, że będziecie mogli czerpać cze niż nauka, jakie daje bycie studentem. Choć to korzyści za bycie członkiem jakiejś struktury nie udzielając się w niej. też nauka, ale nie na wykładach i ćwiczeniach, tylko Jesteśmy już ludźmi dorosłymi i sami swoją pracą odpowiadamy za w działaniu. Nas samych. Koła są różnorodne; od naukowych, poprzez sportowe Zacznijmy od Samorządu Studenckiego. Tam i turystyczne, po kierunkowe, czyli np: artystyczne, medyczne, językowłaśnie znajdziecie osoby, które najlepiej wiedza, we. Nic tylko rozeznać się i do roboty! co się dzieje na Uczelni. U nich zawsze znajdziecie Zapytacie, co daje nam taka „praca”? Poza rozwojem indywidualwsparcie. Odpowiedzą na nurtujące Was pytania nym zapewnia rzecz najważniejszą w dzisiejszych czasach; doświadi o działalności samego Samorządu, jaki i wszystkim, co dotyczy Uczelni. Sami też możecie w Samorządzie działać, bo to nie jest praca dla wybrańców. Choć czasem trzeba zostać wybranym. Udzielanie się w Samorządzie Studenckim niesie za sobą zarówno odpowiedzialność jak i korzyści. Jego główne zadania, to dbanie o prawa studenckie na Uczelni i poza nią, wdrażanie i koordynacja inicjatyw studenckich, działalność charytatywna, przygotowanie imprez integracyjnych, wydarzeń uczelnianych oraz międzyuczelnianych. Najlepszym przykładem prężnej współpracy Samorządów są Juwenalia Śląskie czy Studenckie Otrzęsiny Śląska. Przygotowania do Juwenaliów rozpoczynają się już na początku semestru zimowego, aby w maju Studenci mogli się przez kilka dni beztrosko bawić. Całą pracę organizacyjną wykonują Wasze starsze koleżanki i koledzy. Dołączcie do nich.

36 |tekst: Agnieszka Mikołajczyk | grafika: Łukasz Leszczuk

czenie i to wielokierunkowe. Owszem, wiadomo, że czas to pieniądz. A dla Studenta liczy się każdy grosz. Jednak zadajmy sobie pytanie: czy podczas przyszłej rozmowy kwalifikacyjnej do naszej wymarzonej pracy bardziej znaczące będzie wieloletnie doświadczenie w pracy, jako hostessa, czy doświadczenie uzyskane np. w studenckim magazynie. Nie zapominajcie o tym. Pracodawcy coraz częściej poszukują tych, którzy poza dyplomem, może nawet nie jednym, potrafią wykazać się inicjatywnością, nieszablonowym myśleniem, umiejętnością zgrania się z innymi, pasją i zaangażowaniem. A do tego nie wystarczy udział w wykładach, ćwiczeniach i dobrze zdane egzaminy. Dla mnie osobiście miniony rok akademicki był bardzo pracowity, bardziej niż się tego spodziewałam. Były chwile przyjemne jak i te pełne stresów i szybko podejmowanych decyzji. Dziś mogę z satysfakcją zdobywać kolejne doświadczenia. Dołączcie do mnie. Do nas. Nie obawiajcie się; dacie rady. Tak jak ja i moi przyjaciele. Więc STUDENCIE nie marnuj więcej ani minuty swojego cennego czasu tylko UDZIELAJ SIĘ, a reszta już sama do ciebie przyjdzie.



Fundacja DKMS Baza Dawców Komórek Macierzystych Polska zaprasza studentów WST do udziału w cyklicznym projekcie rejestracji potencjalnych dawców szpiku. Pod nazwą „Dla Ciebie to 5 minut, dla Kogoś to całe życie”, który będzie realizowany w roku akademickim 2013/2014r. Jest to kontynuacja projektu „Studenci wspólnie przeciw białaczce”, który zakończył się wielkim finałem 17 i 18 kwietnia 2013r. Zarejestrował prawie 6000 potencjalnych dawców. W tym roku akademickim w ramach kontynuacji tego projektu przewidziane są dwa wielkie finały: – jesienny, który odbędzie się 11 i 12 grudnia 2013r. – wiosenny, który będzie miał miejsce w kwietniu 2014r. Zarząd Samorządu Studenckiego Wyższej Szkoły Technicznej w Katowicach jako ambasadora projektu wybrał Sandrę Paszkowską. Osoby zainteresowane projektem prosimy o bezpośredni kontakt pod numerem telefonu: 660 207 796. Fundacja DKMS Polska bazując na swoim doświadczeniu w rejestracji potencjalnych dawców szpiku kostnego udzieli wsparcia na każdym etapie działań w ramach projektu. Zapraszamy!

38


grafika: Marcin Ĺťurawski | 39



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.