ISSN 2299-8233
M A G A Z Y N
S T U D E N C K I
Witamy! Po tygodniach cięzkiej pracy możemy wam przedstawić nasz nowy magazyn uczelniany VOICE. Kożystając z okazji wydania pierwszego numeru chcieliśmy powiedzieć parę słów na jego temat. Wielu z was może dziwi wybrana nazwa. Skąd pomysł, teoretycznie kompletnie nie związany z uczelnią, dlaczego nie wymyśliliśmy czegoś „technicznego”? Naszym celem jest stworzenie pisma będącego głosem studentów w każdej postaci, będziemy mówić, opowiadać a i nie raz krzyczeć, to nasza filozofia, zawarta w tych, jak się okazało kontrowersyjnych literach. Mamy świadomość, że nie będzie nam łatwo dotrzeć
do wszystkich tematów, którymi się interesujecie, dlatego jesteśmy otwarci na wasze propozycje i wszelakie sugestie, ponieważ VOICE ma być NASZĄ gazetą. Wizytówką tego co robimy, dowodem na to że studenci WST są ludźmi z pasją, którzy dzięki otrzymanym możliwością chcą pokazać na co ich stać. Wystarczy jedynie chcieć, a może zamiast stwierdzenia „ dlaczego to robisz” ktoś kiedyś powie „fajnie ze to robisz”. Chcemy aby poruszane tematy były różnorodne i nie dotyczyły jedynie uczelni, bo nie samą nauką człowiek żyje, planujemy podzielić się z wami naszymi zainteresowaniami i szalonymi nie
raz pomysłami. W majowym numerze pomożemy wam rozróżnić Gospodarkę Przestrzenną od Ogrodnictwa, odwiedzimy pokazy mody i wystawy, przedstawimy plan zblizających się Juwenali, nie tylko śląskich ale również Gliwickich i Rybnickich, Michał Piec zrelacjonuje swoją podróż rowerem na wschód, a Krzysztof Zanussi opowie o sobie. To tylko kilka tematów które znajdziecie w naszym magazynie VOICE dlatego jeszcze raz wszystkich serdecznie witamy i życzymy miłej lektury.
VOICE - Magazyn studencki voicemagazyn.pl facebook.com/voicemagazyn redaktor naczelny: Anna Lessaer zespół redakcyjny: Karolina Halat, Aleksandra Mendela, Jan Lessaer, Łukasz Piotrowski, Weronika Serwotka, Karolina Stoces wspólpraca redakcyjna: Zuzanna Badura, Michał Bal, Laura Pala, Michał Piec korekta tekstów: Daria Frąckowiak, Magdalena Piotrowska, Kinga Witas skład i przygotowanie do druku: Artur Bartnik ilustratorzy: Łukasz Leszczuk, Michał Olej, Marcin Żurawski fotoedytor: Krzysztof Ballion korekta projektu graficznego: dr Michał Minor projekt okładki: Michał Olej reklama i promocja Anna Lessaer (+48) 606 249 377 Sylwester Smigielski (+48) 790 238 800 wydawca: Wyższa Szkoła Techniczna w Katowicach ul. Rolna 43 40-555 Katowice www.wst.pl współpraca: TV Silesia / VetternKraft.eu druk: Digres - drukarnia, agencja reklamy, zarządzanie dokumentacją ul. Kostki Napierskiego 3 40-674 Katowice www.digres.pl ISSN 2299-8233 rodzaj kroju pisma: Signika Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skrótów oraz zmian w zapowiedzianych materiałach. Redakcja nie odpowiada za treść reklam. Autorzy odpowiadają za część merytoryczną własnych tekstów.
06 08 10 12 14 17 18 20 22 24 27
„Tak wielu z nas nieświadomie stara się ją powiązać z ogrodnictwem?” GOSPODARKA PRZESTRZENNA
Gdybym czasem nie udzielał durnych wywiadów to bym nie istniał.” wywiad z Krzysztofem Zanussim.
Nowa inicjatywa – Nowa perspektywa CENTRUM TRANSFERU TECHNOLOGII
„Znany jako jednoślad dwukołowy napędzany siłą ludzkich mięśni.” ROWER
„Wszyscy jesteście terrorystami!” IRAŃSKIE PEJZAŻE
Rowerowe Less is More
„Siedem warstw błękitu”
czyli wystawa malarska Andrzeja Widelskiego
„Cierpienia młodego studenta” wywiad z dziekanami
Pokazy offowe i luźne refleksje treści rozmaitej czyli FASHION WEEK
Kalendarium
„Czas nas nie oszczędza” KOMIKS
Gospodarka Przestrzenna – dlaczego tak wielu z nas nieświadomie stara się ją powiązać z ogrodnictwem? Czy absolwenci tego kierunku specjalizują się wyłącznie w urządzaniu zielni? Co skłania nas do takiego myślenia? Jak jest naprawdę? Na początek warto zastanowić się czym jest przestrzeń, jak ją postrzegamy oraz jaką odgrywa rolę w naszym życiu. Analizując pojęcie przestrzeni przyjmujemy, że jest ona wielowymiarową rozciągłością, jednorodną, nieskończoną i nieograniczoną, w której zachodzą wszystkie zjawiska – potocznie określa się przestrzeń jako: „wszystko, co nas otacza”. Skoro człowiek postrzega przestrzeń na bazie otoczenia, ma świadomość, że rzeczywistym obrazem środowiska, w którym żyje, nie jest wyłącznie „ogród”. Od wieków człowiek ingerując w środowisko przyrodnicze przekształca krajobraz. Z biegiem lat w cora z większym stopniu zmienia się przestrzeń. Spoglądając z okna kamienicy w centrum miasta, lecąc balonem, siedząc na wzgórzu pasąc owce, możemy dostrzec potężny wpływ człowieka na otoczenie. Nie od dziś wiadomo, że najbardziej ekspansywnym gatunkiem, który pojawił się na Ziemi jest – homo sapiens. Przestrzeń to nie ogród. „Życia w ogrodzie” doświadczyli wyłącznie ludzie pierwotni.Obecny świat rozwija się w zastraszającym tempie, każdego dnia wznoszone są nowe budynki, powstają nowe sieci
komunikacyjne, produkowane są większe ilości samochodów. Każdy czynnik w dobie dzisiejszych czasów ma wpływ na racjonalne planowanie przestrzeni. Gospodarz przestrzenny ma niełatwe zadanie do wykonania, nie może zacząć planować wszystkiego od początku. Planowanie nie polega na usunięciu wszystkiego, co znajduje się na powierzchni ziemi w celu ułożenia wszystkiego na nowo, tak jak należy – jest to logicznie niemożliwe. Bycie specjalistą w planowaniu przestrzennym nie należy do prostych zadań ponieważ zarządzanie przestrzenią oparte jest przede wszystkim na poznaniu i przewidywaniu. Współczesny świat zmienia się w szybkim tempie, działanie człowieka wymaga odpowiedniej przestrzeni. Człowiek stale dąży do polepszenia komfortu życia, chcemy przecież żyć wygodniej, lepiej. Nie można pozwolić na to by kluczowe decyzje dotyczące przestrzeni, podejmował każdy. Dlatego aby mądrze gospodarować przestrzenią i zachować dla przyszłych pokoleń wszystkie jej wartości, ważne decyzje dotyczące przestrzeni podejmują wykwalifikowani specjaliści np. absolwenci Gospodarki Przestrzennej posiadający uprawnienia urbanistyczne. Decyzje planistyczne wymagają głębokiego poznania, wiedza o właściwościach i charakterze przestrzeni nigdy nie była wystarczająca, była raczej powierzchowna i fragmentaryczna, szerzej o poszczególnych jej właściwościach wiedziały bardzo wąskie grupy specjalistów. W dzisiejszych czasach zwraca się bardziej uwagę na problemy przestrzeni, co umożliwi właściwe jej wykorzystanie i nienadużywanie jej zasobów. Przestrzeń to nie ogród, nie możemy ograniczyć jej płotem, planista to nie ogrodnik, nie nosi słomianego kapelusza. Ogrodnik to osoba uprawiająca rośliny ozdobne, drzewa owocowe oraz warzywa na określonym prywatnym terenie bądź
6 | tekst: Weronika Serwotka | il. Marcin Żurawski
na obszarze użytku publicznego. Podczas uprawy ogrodu ogrodnik stara się zadowolić jednostkę bądź wybraną grupę społeczną. Zadaniem gospodarza przestrzeni jest pogodzić różne interesy wielu grup – całego społeczeństwa. Gdy ogrodnik planuje działania sezonowo, planista boryka się z planem wieloletnim. Specjalista w dziedzinie przestrzeni musi przewidzieć wszystkie ewentualności oraz komplikacje, które mogą nagle zaistnieć. Urbanista nie ma możliwości, aby sięgnąć po sekator lub motykę w celu korekcji lub zatuszowania swoich omyłek. Ogrodnik podczas swojej pracy trzyma się ustaleń własnego projektu, posiadając dowolność w swoich działaniach, mając za cel uzyskanie przede wszystkim efektu wizualnego. Planowanie przestrzeni to skomplikowany proces, wymaga zgodności z Planem Zagospodarowania Przestrzennego. Zasady MPZP są sztywne, niezmienne, dlatego Specjaliści nie mają całkowitej swobody działania. Planiści starają się łączyć funkcjonalność, formę oraz efekt wizualny. Gdy ogrodnik zastanawia się jak upiększyć ogród, planista zastanawia się jak tego „ogrodu” nie zniszczyć a wręcz stara się wkomponować go w całą strukturę krajobrazu. Specjalista w dziedzinie przestrzeni ingeruje w teren w taki sposób, aby nie naruszyć dziedzictwa kulturowego oraz bogactw przyrody. Jego celem jest łączenie oraz tworzenie wszystkiego w harmonii zgodnie z zasadami ładu przestrzennego. Godzenie potrzeb społecznych, gospodarczych, przyrodniczych oraz kulturowych jest przewodnim celem planisty. Przyrównywanie gospodarza przestrzeni do ogrodnika świadczy o ludzkiej niewiedzy i stereotypowym myśleniu. Większość ludzi martwi się swoim ogródkiem i najbliższym otoczeniem, do momentu, gdy wielkie plany inwestorów nie ingerują w najbliższe otoczenie i nie wpływają na komfort życia mieszkańca – w takich momentach najczęściej znajduje się taki pan Kowalski, który krzyczy „nie tędy droga” nie zezwalając na budowę autostrady w swoim sąsiedztwie. Często zdarza się, że niejeden człowiek dopiero w takiej chwili dowiaduje się, że istnieje Plan Zagospodarowania Przestrzennego ;))
„Tak wielu z nas nieświadomie stara się ją powiązać z ogrodnictwem?” GOSPODARKA PRZESTRZENNA
Reżyser, scenarzysta, producent. Moralista, intelektualista, kosmopolita. Jeden z najbardziej znanych i utytułowanych polskich twórców filmowych. Autor filmów fabularnych i dokumentalnych. Urodzony 17 czerwca 1939 roku w Warszawie. O kim mowa? Oczywiście, o Krzysztofie Zanussim, który zaszczycił nas swoją obecnością 27 marca. Mieliśmy przyjemność uczestniczenia w wyjątkowym wykładzie o życiu Profesora Zanussiego. Wysłuchaliśmy wielu przezabawnych historii związanych z twórczością artysty, ale także wynieśliśmy moc porad skłaniających do refleksji – „Życie to potwornie niebezpieczna podróż i bardzo łatwo jest się wywrócić, bo tak trudno ustać do końca”.
Jest Pan bardzo znanym i cenionym na świecie intelektualistą, sporo Pan podróżuje. Do jakich miejsc powraca Pan najchętniej? Byłem w większości krajów świata. Kręciłem wiele filmów w różnych jego zakątkach. Wyjazdy i podróże to dość duży rozdział w moim życiu. Powoli odkrywam Chiny, czy też one mnie odkrywają, bo mnie zapraszają. Coraz częściej powracam do Indii. Najchętniej jednak wybieram Półwysep Iberyjski, czy też Włochy. Są to atrakcje, na które pozwala mi mój zawód i bardzo się cieszę, że mi to umożliwia. Wyrzucili Pana ze szkoły filmowej. Skąd miał Pan w sobie tyle siły, żeby walczyć o siebie? Znalazła się ta siła (śmiech). Sam nie wiem, ale to było coś w rodzaju szaleńczej pokusy męskiej. Oczywiście, że miałem
8 | tekst: Aleksandra Mendela | fot. Magdalena Biela
ochotę trzasnąć drzwiami i zmienić fach. Mimo wszystko te gesty byłyby puste. Czułem, że muszę się zaciąć i pokazać, że się pomylili, że zrobili mi krzywdę. Musiałem złożyć podanie i sponiewierać się, aby pokazać na co mnie stać. I wygrałem. Jako reżyser jest Pan na pewno świetnym obserwatorem społeczeństwa. Co jest denerwującego w ludziach? Denerwuje mnie bezmyślność. To przykre, bo to jest uleczalne, ale mało kto leczy. Opowiem rosyjską anegdotkę, gdy tzw. nowobogaccy lecą na polowanie helikopterem. Upolowali niedźwiedzia, którego nie mają jak przetransportować helikopterem. W końcu płacą pilotowi, mimo to lądują w zaspie śnieżnej, przez awarię spowodowaną przeciążeniem. Nagle jeden z miliarderów mówi: „To zabawne, ostatnio też tutaj się rozbiliśmy”. Ludzie nie uczą się na
„Gdybym czasem nie udzielał durnych wywiadów to bym nie istniał.” wywiad z Krzysztofem Zanussim.
własnych błędach. A błędy popełnia się po to, by drugi raz nie popełniać ich tak samo bezmyślnie. Z jakim aktorem najmilej się współpracowało? Jest masa aktorów, którzy mnie zachwycają. Ja „smaruję” jakiś tekst, a potem jakiś facet, czy facetka wychodzi na scenę i nagle to ma życie. Uwielbiam takich aktorów, ale jednocześnie boję się potem z nimi rozmawiać, żeby nie dowiedzieć się tego, że rozkleiła im się zelówka. Najchętniej zamknąłbym ich w złotej klatce i uchronił od tego. Wiele z dzisiejszych gwiazd i gwiazdeczek to ci, którzy stawiali u mnie pierwsze kroki. Żmijewski i Zakościelny to mój wynalazek. Tak mogę to nazywać, bo w pewnym sensie to ja ich wynalazłem i byłem jednym z ich pierwszych reżyserów. Buzkównie przepowiedziałem wielką karierę,
a Różdżka gra teraz w serialach i cieszę się, że jest popularna. Olbrychski to nie mój aktor, tylko Andrzeja Wajdy, ale również bardzo się lubimy i cenię jego grę aktorską. Przyjaźnił się Pan z Andriejem Tarkowskim. Mógłby Pan coś o nim opowiedzieć? Pamiętam, jak przed śmiercią poprosił mnie, że gdybym kiedykolwiek opowiadał o nim, to abym przypominał wszystkim, że był grzeszny. To dzisiaj takie rzadkie słowo, nikt w naszej cywilizacji do grzechu się nie przyznaje. A on tego chciał. Andriej był bardzo kochliwym człowiekiem i ciążyły na nim jego zawirowania osobiste. Kiedyś pojechaliśmy razem do Ameryki, na trzydniowy festiwal filmowy. Zostałem poproszony, żeby być moderatorem w rozmowie, bo Tarkowski był tak trudny, że nie wystarczył tłumacz. Odbierałem Tarkowskiego z lotniska w Las Vegas. Kiedy jechaliśmy
przez miasto, zachwycał się nim, mówiąc, że to jest prawdziwe marzenie wszystkich proletariuszy świata. Ta wielka piramida kiczu, wszystko w najgorszym guście, perwersyjnie wstrętne. Na spotkaniu też nie było łatwo, bo Andriej nie umiał złapać kontaktu ze słuchaczami. Nagle zabrał głos mężczyzna, który zapytał Tarkowskiego, co ma zrobić, żeby być szczęśliwym. Tarkowski dostał szału. „O co ten bałwan się pyta?’’ Po co on ma być szczęśliwy? – wrzeszczy do mnie. Uspokajam go, że zaraz mu to wytłumaczę, że pan po prostu się pyta co jest w życiu najważniejsze. A Tarkowski na to: „Co on idiota, że nie wie? Jak to, co jest najważniejsze? Najważniejsze jest wiedzieć, po co Bóg powołał z nicości do życia i jak wypełnić tę rolę, którą nam przeznaczył”.
9
Jak wiemy, Wyższa Szkoła Techniczna jest instytucją, która ciągle poszerza swoj możliwości. Nie tylko powstają nowe kierunki i wydziały, ale poprzez regionalny rozwój technologii i kultury uczelnia dąży do bycia jednostką, wpływająca na zachowanie i zmianę funkcjonowania społeczności lokalnej. Uświadamia to nam, że rozwój WST jest bardzo poważną kwestią. Projekt, który zamierzam przedstawić to Centrum Transferu Technologii „Silesia”.
W ramach pomysłu zostanie wybudowany i wyposażony kompleks biurowo – usługowy Brynów Center I. Projekt realizowany jest w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Śląskiego: Działanie 1.3 Transfer technologii i innowacji, który jest jednym z instrumentów realizacji Strategii Rozwoju Województwa Śląskiego oraz Narodowej Strategicznej Ramy Odniesienia 2007-2013. Kompleks ma składać się z sześciu kondygnacji. Dwie podziem-
10 | tekst: Michał Bal | wiz. Atelier PS | il. Łukasz Leszczuk
ne przeznaczone są na parking, natomiast pozostałe cztery łącznie o powierzchni 11 196 m2 , będą pełnić funkcję biurowo – usługową. Ta część będzie składać się z powierzchni biurowych, sal konferencyjnych, a także studiów laboratoryjnych, w których znajdzie się specjalistyczny sprzęt do badań przemysłowych i prac rozwojowych. Tak wyposażone Centrum będzie zajmowało się konsultacjami dla osób myślą-
NOWA INICJATYWA NOWA PERSPEKTYWA CENTRUM TRANSFERU TECHNOLOGII
cych o własnej działalności, gdzie będą udzielane konsultacje w zakresie pozyskiwania funduszy unijnych oraz w zakresie wdrażania nowych technologii. Centrum oferować będzie wszelkiego rodzaju szkolenia i kursy. W znaczeniu lokalnym, jak i międzynarodowym odbywać się będą różnorakie konferencje. Dodatkowo przewiduje się możliwość wynajmu pomieszczeń laboratoryjnych, jak i wcześniej wspomnianych sal konferencyjnych.
Powstanie Centrum Transferu Technologii „Silesia” jest znaczną szansą dla studentów wydziałów technicznych, oprócz doskonałych warunków rozwoju w ramach prac laboratoryjnych, szansę na rozwój dla całego lokalnego przemysłu. Warto zwrócić uwagę, iż, za sterem tego przedsięwzięcia stoi Pan Arkadiusz Hołda, jeden z największych wizjonerów i wpływowych osób w Województwie Śląskim. Tym samym śmiało można powiedzieć,
że projekt okaże się sukcesem. Mam nadzieję, że rezultaty projektu faktycznie przełożą się na znaczny rozwój lokalnego przemysłu i lokalnej świadomości technicznej. Ja oczywiście kibicuję mu z całego serca, a dodam, że budowa CTT będzie pilnie śledzona, w związku z czym odwiedzajcie dział budownictwa i oczekujcie na nowe informacje.
11
ROWER
znany jako jednoślad dwukołowy napędzany siłą ludzkich mięśni.
Stanowi środek transportu, dla ludzi, którzy rezygnują z autobusów i innych pojazdów silnikowych, które ograniczają wysiłek do absolutnego minimum np. walki o wolne siedzenie. W życiu wielkich miast, albo tych aspirujących na miano wielkich jak Katowice, rower staje się modnym dodatkiem, symbolem aktywności fizycznej, ekologii, która notabene na zachodzie modna jest od jakichś 50 lat. Ślepo podążamy za zachodem, nie wynosząc jakichkolwiek wniosków. Z uwagi na to, że od czasu do czasu korzystam z miejskiej wypożyczalni rowerów i prowadzę się nim po ulicach sielskich, słonecznych Katowic mogę opowiedzieć się za tym, że jakakolwiek kultura rowerowa jest u nas jeszcze w powijakach. Ścieżek rowerowych jest niewiele, a jeśli już są, trzeba być przygotowanym na chodzące po niej dzieci, czy wyskakujące z bram zakkonnice. Jeśli ścieżki rowerowe będą u nas powstawały w takim tempie jak dotychczas, historia znów zatoczy pełne koło i będziemy mogli swobodnie przemieszczać się rowerem za kolejne pół wieku. W zagranicznych stolicach widok mężczyzny w garniturze, jadącego na rowerze nie jest nikomu obcy. Same miasta sprawiają przez to dużo przyjemniejsze wrażenie. Katowice zostały niegdyś określone naj-
mniej przyjazanym miastem dla rowerzystów, z uwagi na małostkowe postępowanie urzędników wobec miłośników tego środka transportu. Lekceważący stosunek do rowerzystów objawia się, m.in. w stawianiu jednego stojaka na rowery przed katowickim urzędem na ul. Młyńskiej, co swego czasu wywołało niewielką burzę w lokalnych mediach. Wypowiedzi urzędników mówiące o tym, iż jest to miejsce zbyt reprezentacyjne na stawianie stojaków zostały wykpione przez liczne grono internatów. Brak popularności rowerów w mieście nie jest spowodowany niestabilną pogodą, czy brakiem zainteresowania tym środkiem transportu a mentalnością polskich urzędników, którzy sami utwierdzają się w przekonaniu, że rower jest odpowiedni tylko na wieś. Nic dziwnego, skoro w Katowicach nie ma miejsca na rowerzystów. Katowice znacznie odstają pod tym względem od innych polskich miast, które na wzór krajów zachodnich oparły swoją politykę transportową na poruszaniu się po mieście rowerem. A tutaj marzenie o mieście przyjaznym dla entuzjastów dwóch kółek leży odłogiem z powodu błahostek, takich jak fakt, iż stojaki nie pasują do krajobrazu miasta, co jest kuriozalne w obliczu nieustannej przebudowy i całego katowickiego bałaganu.
12 | tekst: Laura Pala | il. Krzysztof Ballion
Jedynym ukłonem, w kierunku rowerzystów, było uruchomienie wypożyczalni rowerów. Inicjatywa ta miała swoje zrywy podczas starań o tytuł ESK oraz festiwali muzycznych takich jak np. Tauron Nowa Muzyka czy OFF Festival. Rowery miejskie stały się wtedy dosyć popularne, ceny nie były wygórowane. Parę razy spotkałam się z tym, że chcąc wypożyczyć rower musiałam zaczekać, co było dowodem na zainteresowanie pomysłem. Nie mogę doczekać się, gdy w życie miasta wkroczy znów sezonowa wypożyczalnia. Co do rowerów miejskich, które nie dość, że zdobywają w Polsce popularność w zastraszającym tempie to stały czynnikiem decydującym o indywidualności wielu młodych ludzi. Należy przyznać, że nie są to rowery ani lekkie ani zwrotne, a mimo tego są chętnie kupowane. Rower z wiklinowym koszykiem na przedzie wpisał się w symbolikę i styl życia ludzi z południa Europy, gdzie ludzie celebrują każdą chwilę, Mimo trudności w Naszym mieście, na które nie jesteśmy w stanie nic zaradzić w okresie szczytowej wiosennej produktywności zamieńmy w zakorkowanych Katowicach samochód na rower i w międzyczasie trzymajmy kciuki za zmiany na korzyść wielbicieli rowerów.
„Wszyscy jesteście terrorystami!” IRAŃSKIE PEJZAŻE
„Wszyscy jesteście terrorystami!” Tak odpowiedziałem na pytanie: „Co większość Polaków myśli o Irańczykach?”, które postawił mi jeden z nich. „Ty też tak myślisz?” – kontynuował. „Skoro tu przyjechałem, to chyba nie”. Już sama nazwa państwa nie pozostawia złudzeń, co do jego charakteru. Islamska Republika Iranu to kraj owiany nutką tajemnicy, uznawany za niebezpieczny z powodu muzułmańskich fundamentalistów, a przez swą odległą kulturę pozostający dla nas ciągle w sferze egzotyki klimatów z baśni tysiąca i jednej nocy. Jak naprawdę wygląda dzisiejszy Iran? Głęboko w nas funkcjonują krzywdzące stereotypy. Fundamentalisty muzułmańskiego z bombą gwoździową pod suknią. Prawdą jest, że niewiele wiemy o Iranie, stanowi on dla nas- Europejczyków swoistą egzotykę i kojarzy nam się z tzw. „osią zła”, co u nas akcentowane jest bardziej bądź mniej przez mainstreamowe media, zgodnie z aktualną linią polityki wobec USA. Można powiedzieć, że Irańczycy są ofiarami polityki prowadzonej przez swój rząd. Choć w zdecydowanej większości się tej polityce sprzeciwiają, to wszelkie oznaki krytyki rządu mogą wiązać się z ostrymi represjami. Ostrożnym należy być nawet na ulicy, gdzie czają się tajni agenci – donosi-
14 | tekst: Michał Piec | fot. Michał Piec
ciele. Enklawy buntu stanowią jak zawsze studenckie mieszkania, gdzie z pobudek ideologicznych jest on wyrażany w każdy możliwy sposób. Choć Iran jest krajem bardzo bogatym, głównie dzięki drugim co do wielkości złożom gazu ziemnego i poziomowi wydobycia ropy naftowej, plasującym go na piątym miejscu w świecie, to zwykli obywatele tego bogactwa w żaden sposób nie odczuwają. Jest to wynikiem polityki rządzących z prezydentem Achmadinedżadem na czele, przez ręce, których pieniądze wypływają na wsparcie walki z okupantami w Iraku, Afganistanie czy „Wolnej Palestynie”. Rząd chroni irańskich obywateli przed „kłamstwami świata zachodniego”. Zablokowany jest dostęp do najpopularniejszych zagranicznych internetowych serwisów informacyjnych, portali społecznościowych. W telewizji praktycznie na okrągło można zobaczyć prezydenta, a także bieżące sukcesy sprzymierzonych w Palestynie, Afganistanie i Iraku. Serwisy informacyjne przeplatane są programami dokumentalnymi o zabarwieniu antyizraelskim czy antyamerykańskim oraz serialowymi zapychaczami. W Iranie w ciągu ostatnich kilku lat ceny większości artykułów, poza paliwem, którego cena wynosi około 10 centów za litr, poszły dwukrotnie w górę. Jest to
spowodowane embargiem nałożonym na Iran przez Stany Zjednoczone w związku z nieprzerwaniem prowadzonego programu nuklearnego. Mocno utrudnia to spokojne życie, zwłaszcza, że nie ma możliwości używania powszechnych kart kredytowych, jak MasterCard i Visa. Iran to kraj, w którym prawo koraniczne przekłada się na prawo państwowe. Po surowym zakazie spożywania alkoholi, jedzenia wieprzowiny i uprawiania hazardu, spore obostrzenia występują też na linii kontaktów międzyludzkich. Nie ma tam możliwości swobodnej rozmowy dziewczyny z chłopakiem, o ile nie są w związku małżeńskim. Pilnuje tego policja obyczajowa, która w radiowozach penetruje miejskie parki, które są ulubionym miejscem na nielegalne schadzki. Koraniczne obostrzenia objawiają się również w ubiorze. Obowiązkowe chusty, zwane czadorami, rzadko w innym kolorze niż czarny, zdobią głowy irańskich kobiet. Jednak te, które są bardziej ortodoksyjne, a ściślej mówiąc, których mężowie są bardziej ortodoksyjni – noszą burki, czyli czarne chusty okrywające całą twarz z małym kuklokiem na oczy. Mężczyzn obowiązuje z kolei wymóg chodzenia w długich spodniach. Dla mnie ten nakaz był najdotkliwszy, nawet bardziej uciążliwy niż prohibicja. Wszystko to
dlatego, że do Iranu wjechałem rowerem. No właśnie, scharakteryzowałem już Iran w kilku zdaniach, może teraz napiszę kilka słów o tym, jak ja się w Iranie znalazłem. W podróż ku Persji ruszyłem w sposób dość niekonwencjonalny, bo rowerem i autostopem. Pokonałem 11 tysięcy kilometrów. Ruszając z Polski przez Czechy, Słowację, Węgry, Rumunię i Bułgarię dotarłem do Turcji. Pokręciłem się po półwyspie Azji Mniejszej, zwracając szczególną uwagę na Kurdystan – nieformalny region, na terenie którego żyje najliczniejszy na świecie naród bez własnego państwa. Z Turcji wjechałem do Iranu, a stamtąd jeszcze zahaczyłem o Armenię i Gruzję. Cała podróż trwała 72dni, a odbyłem ją samotnie. Ponieważ bycie studentem ogranicza znacząco budżet (coś o tym wiecie, prawda?), szukałem oszczędności w każdym możliwym miejscu. Lowcostowe odżywianie się było normą. Koszty transportu odpadały dzięki stopowi i rowerowi. Kwestia noclegów również. Jechałem bez namiotu, więc korzystałem głównie z możliwości infrastruktury terenu – wiaty, pustostany itp. oraz z gościnności przeżyczliwych ludzi, których można spotkać zarówno w kręgu krajów muzułmańskich (Turcja, Iran) jak i postsowieckich (Armenia, Gruzja). Jednak największą liczbę noclegów stanowiły te
w infrastrukturze terenu. Wyprawę uważam za udaną. Byłbym dużo, dużo bardziej zadowolony, gdyby nie jeden incydent, który miał miejsce w Iranie. Otóż, skradziono mi wszystkie dokumenty i pieniądze. Nie był to żaden rozbój, po prostu kieszonkowcy wykorzystali moją nieuwagę. Tydzień trwał proces zdobywania tymczasowego paszportu i wizy. Trzy dni w Shirazie, gdzie mnie okradziono biegałem od jednego komisariatu policji do drugiego. Prawdziwy kryzys przyszedł jednak w molochu, jakim jest Teheran, gdzie miałem wątpliwą przyjemność spędzić cztery dni. Gdy sprzątacze metra dzielą się z człowiekiem suchym chlebem z trawą, mleczami i miętą; gdy nocuje się na wyspie zwanej rondem otoczonej morzem autostrad, bądź na placu zabaw w rurze zjeżdżalni - można mówić o poważnym kryzysie. Szczerze mówiąc, o mały włos się nie poryczałem, byłem też o krok od tego, aby w teherańskim metrze śpiewać „kolorowy wiatr” i po prostu żebrać. Gdy moją tożsamość w ambasadzie RP zweryfikowano za pomocą zdjęć na naszej-klasie, gdy po kolejnym absurdalnym maratonie dostałem wreszcie irańską wizę, ruszyłem dalej. Zupełnie bez entuzjazmu, najchętniej wróciłbym już do domu, ale miałem zabookowany samolot z Gruzji dopiero za 34dni. Z perspektywy
czasu nie żałuję, że kontynuowałem podróż, bo zarówno Armenia jak i Gruzja zrobiły na mnie duże wrażenie. Mój skurczony budżet i zwichrowana po tym incydencie psychika sprawiły, że przez ten czas żyłem za mniej niż dolara dziennie. Zachwyt za zachwytem przeżywałem w Armenii. Kraj w pełni górzysty, nieprzyjemności przy trudzie pedałowania rekompensował z nawiązką przepięknymi widokami, mistycznymi monastyrami i haczkarami, a przede wszystkim gościnnością ludzi. Szybko nadrobiłem stracone w Iranie kilogramy i niewypite z powodu prohibicji litry alkoholu. Również Gruzja nie odstawała od Armenii w tych aspektach. Piękno Kaukazu, otwarcie ludzi, którzy uważają Polaków za braci, wreszcie smak wina w Kachetii pozostawi w mojej pamięci również ten kraj niezapomnianym na długie lata. Temat rzeka, a miejsca niewiele. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tej szalonej wyprawie, zapraszam na www.michalpiec.pl Tam przeczytasz między innymi o noclegu u pijanego mordercy czy u najemnika w górach pogranicza ormiansko-azerskiego. Piszę o traktowaniu paralizatorem przez policje w Iranie, o autostopie z martwą krową, myciu włosów płynem do naczyń, o kolportażu obrazków Matki Boskiej Piekarskiej i ucieczce rowerem przed policją po autostradzie w Turcji.
15
www.vetternkraft.eu
Vettern Kraft
Pr oj ek An to im wa ni a Pr cje e st ez en FL ron AS Id t w a en c H w j e w ty Po fik m zy ac ulti cj ja m U on w ed sł ug ow izu ialn a a i ln e H n k os om ie a tin g put er ow e
Zukunft der Kreativität
Vettern Kraft ul. Gliwicka 111 42-600 Tarnowskie Góry tel. + 48 791 555 674 tel. + 48 32 444 93 08 e-mail: contact@vetternkraft.eu skype: vetternkraft
Rowerowe Less is More
Trendy są różne i zmieniają się co parę miesięcy. Jedne utrzymują się dłużej, inne trochę krócej, ale powracająca moda na jednoślad zaczyna się dopiero rozkręcać. To właśnie rower stanie się akcesorium must-have lata 2012. Do niedawna sądziłem, że rowery dzielą się (z grubsza) na dwie kategorie: wyczynowe i rekreacyjne. Okazuje się jednak, że bardzo mocno zaczyna wyłaniać się grupa tak zwanych rowerów modnych. Nieistotne jest, ile ważą kółka ani czy wykorzystano do ich produkcji tę samą technologię, co przy bolidach F1. Liczy się tylko to, czy nasz najnowszy rower będzie pasował do obecnej kolekcji wiosna-lato. Myślicie, że wszystko wymyśliłem? Nie. Przeglądając strony internetowe, kompletnie niezwiązane z modą, natknąłem się na intrygujący tytuł: „What to wear to your bike, get trendy”. Spodziewałem się specjalistycznych „pieluch” kolarskich i innych akcesoriów związanych z tematem. W zamian wyskoczyła mi sesja młodych biznesmenów, artystów, muzyków i ekscentrycznych twórców w scenerii gwarnego Nowego Jorku, Berlina czy też Londynu. Wtedy zrozumiałem. Klasyczny rower został wzięty na warsztat współczesnych designerów i speców od marketingu, dzięki czemu stał się czymś więcej niż szarym jednośladem służącym jedynie
do przemieszczania się ulicami miasta. Stał się obiektem pożądania, jak niegdyś boomboox czy iPod. Dziś to kolejny przedmiot, z którym najzwyczajniej wypada się pokazać, czy też być zauważonym na nim w mieście. Zaintrygowany tematem zacząłem szukać i natrafiłem na sklepy spełniające wymagania najbardziej wybrednego klienta. Nie mówię tutaj o dopasowaniu przerzutek czy hamulców, lecz o wyborze koloru ramy, kierownicy czy obicia siodełka w krowią skórę. Jedna ze stron oferowała nawet swoistą wypożyczalnię elementów, by móc skompletować sobie rower adekwatnie do okazji lub stroju. Ale czemu rower, a nie hulajnoga czy rolki, wraca jako cooltowy gadżet? Przecież nie jest do końca wygodny, a już na pewno nie poręczny. Przewagą dwóch kółek jest jego zaawansowana konstrukcja. Designerzy nie próbują stworzyć nowego pojazdu, czy ingerować w jego funkcjonalność. Ich celem jest wyłącznie nadanie nowych cech adekwatnych do potrzeb klienta – do takiego wniosku doszli inicjatorzy „modnego roweru”. Do tej pory w rozmaitych propozycjach nie było takiej, która spełniałaby oczekiwania przeciętnego nowoczesnego człowieka, zainteresowanego rowerem jako środkiem lokomocji, a nie glebogryzarką z pedałami do wyrywania trawy. Dlatego
też nowoczesne jednoślady zostały zaprojektowane w myśl trendu upraszczania. Sprowadzone do minimalistycznej postaci, zawierają w sobie jedynie pierwotne zastosowanie tej maszyny. W myśl architekta Miesa Van Der Rohe „Less is more”, rowery te nie posiadają przerzutek czy amortyzatorów, brakuje im nawet klasycznych hamulców! Czyni je tym samym idealnym, niepsującym się kompanem do codziennych wojaży miejskich. Jeśli chodzi o upiększanie, jesteśmy tacy, że zawsze chcemy się wyróżniać (byle tylko w granicach zdrowego rozsądku), inaczej przecież byłoby nudno. Jazda na rowerze w Polsce nie jest tak popularna jak na Zachodzie. Może wynika to z intensywnego trybu życia, a może tylko z lenistwa i braku chęci do uprawiania sportu. Wydaje mi się, że główną przyczyną jest jednak brak miejsca dla rowerzystów. Brak ścieżek rowerowych w naszym kraju oraz brak kultury kierowców prowadzą do tego, że jazda rowerem po ulicy (powiedzmy w tak zwanym stylu miejskim) nie jest już nawet sportem ekstremalnym, a jedynie walką o przeżycie. Będąc optymistą mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości to się zmieni i będziemy mogli normalnie wybrać się na rower, ale póki co nie pozostaje nic innego jak stara i (nie)dobra komunikacja miejska.
tekst: Jan Lessaer | fot. Jan Lessaer | 17
Siedem Warstw Błękitu, czyli wystawa malarska
Andrzeja Widelskiego „Motor nie gra o puchar UEFA, ale Perła pozwoli to przetrwać” – tak brzmi tekst piosenki kapeli z Lublina znanej w pewnych konkretnych kręgach. Nie ukrywam, że do dnia 20.04.2012 roku, ja, mieszkaniec Południowej części Polski, o Lublinie mogłem mówić jedynie przez pryzmat skojarzeń. Niepowtarzalna w smaku Perła Chmielowa, Żółto-Biało-Niebiescy, martyrologia żydowska i dr sztuki Andrzej Widelski, z którym miałem przyjemność mieć zajęcia z malarstwa na pierwszym roku studiów. W życiu spotykam ludzi, którzy mają większy bądź żaden wpływ na mnie. W moim spojrzeniu wyżej wspomniany artysta na pewno wpisuje się mocnym tonem zarówno w kierunek, który studiuję, jak i w temat egzystencji człowieka. Jego wystawa Siedem Warstw Błękitu stała się więc powodem, dla którego przebudzony ze znanymi mi z autopsji suszą w ustach i bólem głowy, niecałe 10 minut przed odjazdem pociągu wybiegłem z mieszkania kolegi, by udać się pierwszy raz w życiu nie gdzie indziej, jak właśnie do Miasta Inspiracji. Jeśli chodzi o komunikację miejską to Lublin jest jednym z czterech miast w Polsce, w którym jeżdżą jeszcze trolejbusy. Nie sposób tu zabłądzić. Grunt to znaleźć Stare Miasto, co nie jest trudne choćby z uwagi na widoczny z daleka Zamek Lubelski. Tak też, mimo nieznajomości terenu i lekkiego zmęczenia, wynikającego z niemal bezsennej nocy oraz prawie sześciogodzinnej
podróży, z łatwością trafiłem na miejsce docelowe. Wystawa została otwarta o godzinie 19.00 w Galerii Labirynt (dawne Biuro Wystaw Artystycznych) przez krytyka sztuki, filozofa duchowości – Jolantę Męderowicz. W swoim przemówieniu poruszyła ona między innymi kwestie używania przez artystę wąskiej skali barw i roli symbolu w jego pracach. „(...) W pozornie ograniczonej skali barwnej wypowiada absolutną pełnię swojej ekspresji i swojego nachylenia filozoficznego. Nie chcę mówić o formalnych walorach prac dlatego, że ten temat w przedmiocie historii sztuki współczesnej zapewne niebawem będzie podejmowany w uniwersytetach artystycznych. Jestem przekonana, że na wydziale artystycznym lubelskim z pewnością (...). Symboliczność wypowiedzi jest tu niezwykle istotna (...). Symbol wymaga świadomego nim operowania, artysta wykorzystuje brązy i błękity z pełną świadomością używa barw jako słownika, terminów przesyconych treścią i znaczeniem. Poprzez procesy badania znaczenia i sensu, poprzez symbolikę barw, pokazuje powierzchnię i materię.” Na wstępie przemówił również przyjaciel artysty, prodziekan wydziału artystycz-
nego UMCS dr hab. Mariusz Drzewiński. Podkreślił rolę przemiany w malarstwie autora na przełomie lat oraz upraszczanie formy, silne znaczenie znaku, gestu malarskiego w jego twórczości. Na koniec zaznaczył, że ilość prac została zmniejszona ze względu na wielkość galerii: „Do tej galerii zostało przywiezionych już po selekcji trzy razy więcej prac. Nie da się tu pokazać ich wszystkich, bo jedna praca drugą zjada. To są prace tak mocne, tak ważne, że każda musi mieć osobną przestrzeń, żeby ją kontemplować. Żeby można było w nią wejść. Dlatego zdecydowaliśmy z panem dr Sławkiem Plewko, że ograniczymy wystawę do niewielu prac (...).” Po wernisażu, podczas spotkania w nieco węższym gronie, autor nie ukrywał zadowolenia, że pojawiły się właśnie te osoby, których obecność była dla niego ważna. Każdy zapewne odbiera sztukę nieco inaczej, co spowodowane jest różnymi czynnikami. Indywidualna wrażliwość,
osobowość i doświadczenia na pewno mają wpływ na to, jakie emocje wywołują w nas konkretne obrazy. Czasami mam wrażenie, że ze sztuką jest trochę jak z boksem. Aleksander Toczek (swego czasu najstarszy z walczących w ekstralidze bokserów Victorii Jaworzno) powiedział mi, że samej techniki można nauczyć się w dwa lata. Reszta to ciągłe pogłębianie świadomości tego, co się robi oraz wyćwiczenie nawyków, które później instynktownie wykorzystuje się w walce. Im większa świadomość samego siebie, tym większa wewnętrzna pokora, ale i zarazem większe szanse wykorzystania posiadanych atrybutów. Jakąś analogię do sztuki na pewno można w tych słowach znaleźć. Po otwarciu wystawy miałem możliwość śledzenia dyskusji między obecnymi artystami. Mogłem przez to spojrzeć nieco szerzej na oglądane kilkanaście minut wcześniej prace. Spotkanie to okazało się też dla mnie polem zarówno do wymiany poglądów, jak i wyciagnięcia konkretnych wniosków. Sumienie nie pozwala mi nie wspomnieć o lubelskiej gościnności. Chcąc nie chcąc, sięgam tu pamięcią dwa lata wstecz, kiedy to z kolegą spontanicznie wyruszyłem zimą w Bieszczady, aby przejść się po Połoninie Caryńskiej. Prawie dwudziestostopniowy mróz, ostatnie grosze w kieszeni, brak pożywienia i brak miejsca, w którym można byłoby zamknąć oczy bez obawy o zamarznięcie. Miejscowy ksiądz z pewnej wioski (którego raczej nazwał-
bym, bez urazy, biznesmenem z podwórka) nie dość, że nie chciał początkowo w ogóle słyszeć o naszym noclegu na plebanii, to ostatecznie zażądał od nas po 30 złotych. Może nie ma w tym nic nadzwyczaj dziwne-
go. W dzisiejszych czasach, jak wiadomo, nie ma nic za darmo, ale to, że przeszukał nasze bagaże, po czym w środku nocy „odciął” ogrzewanie, może już pozostawiać lekki niesmak. Uroku sytuacji dodaje to, że cały czas trzymał przy uchu telefon komórkowy. Wracając do sedna, historia ta jest całkowitym przeciwieństwem tego co spotkało mnie w Lublinie, gdzie czułem się jak u siebie. Oblicze gościnności mieszkańców miasta leżącego nad Bystrzycą olśniło i przerosło przede wszystkim mnie, ale i w pewnym momencie chyba nawet lekko samego autora wystawy. Lublin, jak się okazuje, to piękne miasto o specyficznej atmosferze. Sama podróż, wystawa, jak i wszelkie atrakcje z tym związane były, po pierwsze, warte tego, żeby brać w nich udział, a po drugie – żeby o nich napisać. Ważniejsze dla mnie samego jest jednak to, co z tej wystawy wyciągnąłem i w jaki sposób wpłynęła na moją osobę. Gorąco zachęcam do brania udziału w tego rodzaju imprezach. Nie wiadomo kiedy, co, kto i gdzie może otworzyć nam oczy na problemy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy.
tekst: Łukasz Piotrowski | fot. A. Widelski/Ł. Piotrowski | 19
CIERPIENIA MŁODEGO STUDENTA wywiad z dziekanami: Aleksander Ostenda Aleksander Gortat Dziekanat. Dla wielu wystarczy tylko jedno słowo i nic już więcej nie trzeba dodawać. Jeszcze człowiek nie zacznie studiów, a już od najmłodszych lat słyszy legendy o tajemniczym pokoju znajdującym się na każdym wydziale w kraju. Ale czy naprawdę za tymi drzwiami jest aż tak strasznie? Postanowiliśmy zastosować terapię szokową w postaci krótkich wywiadów z bohaterami horroru dziekańskiego. W rolach głównych Dziekan Wydziału Architektury, Budownictwa i Sztuk Stosowanych - mgr Aleksander Ostenda oraz Dziekan Wydziału Mediów, Aktorstwa i Reżyserii - mgr Aleksander Gortat.
Jakie są Pana wrażenia z pierwszych miesięcy pełnienia nowej funkcji? Wrażenia są bardzo pozytywne w związku z tym, że mam większy kontakt ze studentami, na czym zawsze bardzo mi zależało. Oprócz tego mam bardzo dużo pracy, przede wszystkim masa podań do rozpatrzenia, spotkania dotyczące poszerzenia oferty edukacyjnej i ewentualne organizowanie interesujących wykładów dla studentów. Jak wygląda dzień na stanowisku dziekana? Mój dzień zmienił się całkowicie w porównaniu z tym co wcześniej robiłem. Przede wszystkim zmieniły mi się godziny pracy, wcześniej były to tylko zajęcia, natomiast teraz muszę być na uczelni od godziny 7.30 do 16.30, niejednokrotnie dłużej. Sprawia mi ta praca satysfakcję. Zmieniły się także terminy mojego urlopu, ponieważ jako pracownik dydaktyczny miałem tego urlopu dużo więcej, a teraz zgodnie z kodeksem pracy został skrócony (śmiech). Jakie cele chciałby Pan zrealizować podczas kadencji ? Moim celem jest przede wszystkim współpraca z samorządem oraz poszerzenie tego samorządu. Na studiach dziennych samorząd bardzo prężnie działa, natomiast na studiach zaocznych dopiero powstaje. Chcielibyśmy zorganizować ogólno uczelniany samorząd. Postawiliśmy na sport. Chcielibyśmy, aby nasi studenci mogli brać udział w ogólnokrajowych zawodach sportowych. Powstanie również dużo nowych kierunków, poszerzymy naszą bazę dydaktyczną, która już jest bardzo szeroka, lecz zgłaszają nam o brakach w wyspecjalizowanym sprzęcie i będzie to teraz wszystko nadrabiane.
Interesuje się Pan maratonami. Dlaczego akurat bieganie, a nie np. piłka nożna czy koszykówka? Głównym moim zainteresowaniem jest bieganie, oprócz tego oczywiście uprawiam inne sporty. Gram w koszykówkę raz w tygodniu ze znajomymi na sali, pływam, jeżdżę na rowerze, lecz to zaliczam do hobbistycznych zajęć. Bieganie natomiast traktuję bardzo poważnie. Biorę udział w zawodach oraz interesuję się biegami długodystansowymi, czyli powyżej 10 km, pół maratony, czyli 21 km, oraz maratony pełne powyżej 41 km. Największe sukcesy sportowe? Największy sukces sportowy osiągnąłem w ubiegłym roku, 3-go maja na maratonie w Katowicach, który nazywa się Silesia Maraton. Miałem dość dużo szczęścia, ponieważ obsada nie była zbyt mocna. Udało mi się uzyskać tytuł wicemistrza Polski w Akademickich mistrzostwach otwartych, oczywiście w klasie dla pracowników dydaktycznych. Od jakiego czasu Pan trenuje? Trenuję od zawsze, właściwie od momentu, kiedy byłem w szkole średniej. W zawodach biorę udział od 10 lat. Jaki dystans dziennie Pan pokonuje? Co drugi dzień pokonuję dystans 10 km, natomiast co najmniej 2 razy w tygodniu pokonuję pół maraton. Biorę udział w co najmniej kilku maratonach rocznie oraz w dwóch pełnych maratonach. Jakie są Pana inne zainteresowania oprócz biegania? Oprócz sportu bardzo interesuję się historią regionalną, a szczególnie wpływami czeskimi oraz niemieckimi na Górny Śląsk.
Jak zaczęła się Pana przygoda z mediami? Wszystko zaczęło się od licealnego radiowęzła. Potem pierwsze, nieporadne kroki w rozgłośniach radiowych w Opolu (jeszcze w trakcie studiów), potem na Śląsku. Radio to miłość mojego życia – uzbierało się kilkanaście lat pracy przy mikrofonie. Teatr wyobraźni, magiczne chwile i ciężka, codzienna praca. Zajmowałem się wszystkim – byłem reporterem, prezenterem, wydawcą , redaktorem naczelnym. Od 4 lat pracuję w TVS. Do dźwięku doszedł obraz – to także piękny okres. Czy chciał Pan zostać dziennikarzem? Tak. Nie jestem wyjątkowy – bakcyla złapałem bardzo wcześnie. Równie szybko jednak zrozumiałem, że sporo czasu zajmie mi pełne poznanie wszystkich znaczeń tego terminu. Odpowiedzialność za słowo, obiektywizm, ciągła praca nad warsztatem. Ktoś kiedyś powiedział, że moment, w którym zacznie się podchodzić do tych spraw z najlżejszym nawet przymrużeniem oka, jest sygnałem do zmiany fachu. Na szczęście ten moment jeszcze u mnie nie przyszedł. To co robię daje mi dużo satysfakcji. Jakie rady dałby Pan początkującym dziennikarzom? Człowiek wykonujący ten zawód powinien mieć wewnętrzną potrzebę samorozwoju i sporo od siebie wymagać. Sam ciągle się uczę. Rad mam sporo, ale tą drogą wolę przekazać życzenia. Każdemu adeptowi życzę przede wszystkim pokory, niegasnącej pasji i spontanicznej ciekawości świata. No i oczywiście codziennej radości, którą ten fach może dawać. Życzę także, aby zapał w zdobywaniu doświadczeń i wiedzy płonął ciągle, niekoniecznie słomianym ogniem. Największy sukces zawodowy?
Mam nadzieję, że największy dopiero przede mną. Jakie są Pana wrażenia z pierwszych miesięcy pełnienia nowej funkcji? Pierwsze miesiące pracy utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam przyjemność współtworzyć coś niezwykłego. Studia dziennikarskie w Polsce najczęściej nie pozwalają studentom na zdobycie niezbędnego doświadczenia redakcyjnego. Nie kwestionując bardzo ważnej roli teorii, stawiamy na praktyczną naukę zawodu. Nie jest tajemnicą, że TVS jest częścią tej samej grupy kapitałowej co WST. Telewizja, niejako automatycznie, stała się fantastycznym zapleczem dydaktycznym uczelni. Już od pierwszych chwil na studiach każdy adept dziennikarstwa ma możliwość współpracowania z newsroomem, dużej stacji telewizyjnej, co czyni nasz wydział i ten kierunek unikalnym. Nie sposób przecenić wpływu takiego rozwiązania na jakość kształcenia i przyszłość zawodową absolwentów. Z całą pewnością to nowa jakość w polskim szkolnictwie wyższym. Jak wygląda dzień na stanowisku dziekana? Moja sytuacja jest o wiele bardziej komfortowa niż Szanownego Kolegi – dziekana Aleksandra Ostendy. Jego biurko jest obciążone nieporównywalnie większą ilością podań i indeksów do podpisu. Zapewne z czasem te proporcje się wyrównają... Kierowanie wydziałem to przede wszystkim twórcza współpraca ze wszystkimi działami uczelni, sprawny przepływ informacji i wsłuchiwanie się w potrzeby studentów. Codzienność to łączenie obowiązków dziekana z pracą w TVS – jestem m.in. prezenterem informacyjnym. Jakie cele chciałby Pan zrealizować podczas kadencji? Celem najważniejszym jest oczywiście uruchomienie nowych kierunków. Nowy rok akademicki wzbogaci ofertę edukacyjną WST o reżyserię, realizację obrazu filmowego, telewizyjnego i fotografię oraz public relations. Rozwój prowadzonego przeze mnie wydziału jest bardzo dynamiczny. To oczywiście wspólny wysiłek całego sztabu pracowników uczelni. Poza nawiązaniem współpracy z najlepszymi wykładowcami w kraju, promocją, trwają pracę remontowe zabrzańskiej siedziby. Mam przyjemność pracy w gronie najwyższej klasy specjalistów, więc jestem spokojny o świetny, końcowy efekt. Czy istnieją jakieś stereotypowe problemy
studentów? Spotkał się Pan kiedykolwiek z jakąś śmieszną sytuacją? Studia do okres dość intensywny. Jeżeli dorzucimy do tego obowiązki zawodowe studentów zaocznych oraz tradycyjną szczyptę żakowskiego roztargnienia, tworzy się mieszanka wybuchowa. Wielokrotnie zwracano się do mnie per „panie rektorze”, widziałam spektakularne zderzenie z framugą drzwi. Rozkojarzona studentka minęła się z krzesłem w trakcie siadania... Wszystko na szczęście bez poważnych kontuzji. Czy są planowane jakieś zmiany w ofercie dla studentów? Zmiany to przede wszystkim rozwój i wzbogacanie oferty edukacyjnej, o której już wspominałem. Jednym z podstawowych założeń funkcjonowania uczelni jest wsłuchiwanie się w potrzeby rynku pracy i dostosowywanie oferty do realnego zapotrzebowania. Staramy się tworzyć przyjazną atmosfery zdobywania wiedzy. Czekamy na spostrzeżenia i uwagi studentów. Jestem otwarty na każdą rozmowę. Dziekan nie gryzie - zapraszam na moje dyżury!
tekst: Aleksandra Mendela/Zuzanna Badura | il. Łukasz Leszczuk | 21
POKAZY OFFOWE I LUŹNE REFLEKSJE TREŚCI ROZMAITEJ CZYLI FASHION WEEK Chciałoby się napisać: „i znów czas zatoczył pętlę”. Niedziela, 22 kwietnia, godzina 20.00 – wysiadam z pociągu relacji Łódź-Katowice. Nie mogę uwierzyć, że po raz drugi wracam z FashionPhilosophy Fashion Week Poland. To wydarzenie, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, jednak dla niewtajemniczonych wyjaśnię, że nasz FashionPhilosophy zaliczany jest do oficjalnych tygodni mody, które od 2009 roku odbywają się w Łodzi. Podczas kilku dni projektanci prezentują swoje najnowsze kolekcje. To impreza nie tylko o charakterze handlowym – jest to również widowisko i wydarzenie medialne, którego hasłem przewodnim powinien stać się wyraz „lans”, ale o tym później. Poprzednie edycje dowiodły, że owo wydarzenie doskonale wypełnia lukę w polskim świecie mody. Organizatorzy obiecują, że tydzień mody w Łodzi to nie tylko scena pokazów najlepszych i najbardziej obiecujących twórców, ale również trampolina do ich dalszych sukcesów. Na tym zakończmy oficjalną część i przejdźmy do meritum sprawy, czyli wrażeń, które przywiozłam z Łodzi. Przywiozłam ich sporo, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Jako szanująca się wielbicielka polskiego designu i wielka fanka polskich projektantów postawiłam sobie za cel odwiedzenie maksymalnej ilości pokazów. W końcu nasza szkoła obdarowała mnie zaproszeniem na wszystkie eventy w dniach 19 – 22 kwietnia oraz na strefę showroom oraz concept store. Dodam, że jestem studentką pierwszego roku wzornictwa, zatem najbardziej zależało mi na pokazach w strefie OFF Out Of Schedule, czyli scenie poświęconej młodym projektantom i debiutantom. Do dzieła zatem! Moi drodzy, skoncentruję się na pokazach offowych i luźnych refleksjach treści rozmaitej. Pierwszy pokaz OFF Fashion, który zobaczyłam był prezencją prac Jarosława Ewerta. Jestem całkowicie, bez pamięci zakochana w kolekcji młodego projektanta,
22 | tekst: Karolina Halat | fot. Karolina Halat
finalisty wielu konkursów (m.in. „RE-ACT Fashion Show”). Ewert w swoich propozycjach pozostaje w temacie recyklingu odzieży, balansując na krawędzi kiczu. Zestawia ze sobą złoto, koronki, bogate printy oraz futro. By odnaleźć równowagę w tak trudnej estetyce i jednocześnie ją realizować w formie ubrań, potrzeba nie lada umiejętności. Opisana kolekcja jest doskonałym potwierdzeniem talentu autora. Większość projektów jest przeznaczona dla mężczyzn, których Ewert ubiera w intensywne czerwienie, bordo i beże. Kobiety znajdą dla siebie coś ciekawego wśród koronkowych topów, spódnic ozdobionych złotymi printami i futer różnych długości. Ciekawym elementem kolekcji były koszule nierównomiernie pofarbowane na fioletowo i różowo, które docelowo były elementem męskiej garderoby. Osobiście nie pogardziłabym taką koszulą w swojej szafie. Nie mogę pominąć artysty totalnego, projektanta tworzącego swój własny świat, którego projekty zaskakują oryginalnością na każdym kroku. Gregor Gonsior to wyjątkowa osobowość na polskiej scenie mody offowej. Najmocniejszym akcentem jego kolekcji były spodnie pozszywane z kawałków materiału i oryginalne nakrycia głowy – monstrualny pióropusz, którego jestem wielką fanką, oraz sześcienna konstrukcja złożona z figur przypominających prostokąty. Gonsior dodatkowo proponuje kobiece, całkiem użytkowe kostiumy, sukienki z bufiastymi rękawami, sportowe kurtki i żakiety. A wszystko na tle ogłuszającej muzyki perkusyjnej. Warto też wspomnieć o takiej osobie jak Paulina Plizga, która na co dzień pracuje w Paryżu. Charakterystyczne dla jej kolekcji prezentowanej w Łodzi były bardzo długie, ciężkie spódnice z rozcięciem na całej długości oraz zestawienie ze sobą tkanin o różnych fakturach i deseniach. Ciekawie i odważnie. Polecam! Wrażeń mnóstwo, z trudem powstrzymuję się przed opisaniem wszystkich ko-
lekcji OFF Out Of Schedule... Ale pozostało jeszcze kilka tematów do omówienia, więc zapraszam dalej... Na Alei Projektantów kilka razy czułam się wyjątkowo szczęśliwa – podczas pokazu kolekcji Michała Szulca, Piotra Drzała, Ptaszek for Men czy Nenukko. To były świetne kolekcje. Michał Szulc pokazał na wybiegu świetne tkaniny i kroje, ukryte szwy a wszystko widziane dosłownie vis-à-vis. Były też kolekcje, na których wspomnienie pojawiają się w mojej głowie pytania „po co” i „dlaczego”. Tu mam na myśli Orsay – odzież zaprezentowana przez tę polską markę nie zachwyciła ani kolorami, ani krojami. Podczas pokazu modelki charakteryzował bardzo specyficzny styl poruszania się po wybiegu. Czyli najpierw, można powiedzieć, szły nogi i biodra, potem długo, długo nic, a na końcu cała reszta ciała modelki. Maniera ta spotykana była jeszcze podczas innych prezentacji. Podczas tych kilku dni bardzo intensywnie spędzonych w Łodzi miałam okazję poznać wiele ciekawych osobistości i na łamach Voice Magazine chciałabym przedstawić wam postać Tamary Gonzalez Perea, w sieci znanej jako Macademian Girl (http://macademiangirl.blogspot.com). Spotkanie z Tamarą było czystą przyjemnością i ogromną porcją inspiracji. Blogerka na co dzień studiuje architekturę wnętrz (byłam przekonana, że projektowanie mody), co mnie zaskoczyło, gdyż płaszcz jej projektu, który miała na sobie podczas naszej rozmowy, był dla mnie małym dziełem sztuki. Polska blogosfera potrzebuje takich osób jak Tamara, kreatywnych i bardzo, bardzo pozytywnych. Macademian Girl – inspiruj dalej! ALOHA FROM DEER – mówi wam to coś? Jeśli nie, to koniecznie zajrzyjcie pod ten adres www.facebook.com/alohafromdeer. Autorzy projektu, czyli Piotr Błaszczyk i Mariusz Mac, stworzyli sklep internetowy ze zjawiskowymi bluzami, t-shirtami, butami, spodniami – jak sami nazywają swój asortyment. Ja zgadzam się z opinią projektantów na temat ich produktów (rzeczywiście są niesamowite), a wy sami oceńcie. Dodam, że Honorata Wojtkowska, którą również spotkałam w Łodzi, nosiła tam bluzę ALOHA FROM DEER. Fashion Week to nie tylko pokazy mody, ale także ogromna porcja sztuki. Tkanina w czasie przyszłym... Co mam na myśli? Futurotextiles Zaskakujące Tekstylia. „Design i Nowoczesne Technologie” to tytuł
wystawy, która towarzyszyła kwietniowej edycji FashionPhilosophy. Wystawa zaprojektowana przez Lille 3000 to połączenie sztuki, nauki i technologii, która ma na celu ukazanie możliwości różnorodnych tkanin. Widziałam, dotknęłam, zdjęcia zrobiłam. Polecam wszystkim, którzy w najbliższym czasie wybierają się do Łodzi. Warto! Godzina pierwsza w nocy, w tle słychać Beirut, a ja jeszcze nic nie napisałam o negatywach całego wydarzenia. Obiecałam wrócić do hasła przewodniego imprezy... Podkreślam, że to moje subiektywne zdanie, ale przez cały czas spędzony w Łodzi nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że większość modowych gości tam zgromadzonych przyjechała tylko i wyłącznie się pokazać. Nie wypada być niemodnym, a że modnie jest się modą interesować, obecność na Fashion Weeku jest obowiązkowa. Zdjęcie na czerwonym dywanie też. A pokazy? Jakie pokazy? Lepiej pisać SMS-y siedząc w pierwszym rzędzie, palcem wskazywać nie będę, ale to trochę rozczarowujące, kiedy ktoś, kogo mam za autorytet w tej dziedzinie, kultury zachować nie potrafi i zły przykład daje. Mam też wrażenie, że my, Polacy, nie potrafimy w pełni docenić tego, co mamy i tego, co potrafimy zrobić, ślepo oglądając się za modą i trendami przychodzącymi do nas z Zachodu. Mam na myśli to, że polski design może być naprawdę dobrym produktem, z entuzjazmem przyjętym przez zagranicę (np. hala podczas Expo 2010 w Szanghaju). W Łodzi niestety nie dało się wyczuć miłości do rodzimych produktów. Łodzi mówię: do zobaczenia w październiku! A sama przygotowuję się na Fashion Week w Londynie... P.S. Gratulacje składam na ręce wszystkich wolontariuszek i wolontariuszy pracujących na terenie Fashion Weeka. Kawał dobrej i świetnie zorganizowanej roboty!!!
23
KALENDARIUM
NOC KULTURY W LUBLINIE 02-03.06.2012 Podczas Nocy Kultury w Lublinie, w przestrzeni publicznej Starego Miasta wystąpią studenci I i II roku z kierunku Grafika WST w programie Andrzeja Widelskiego- “déjà vu- ogrody inspiracji”. W teatrze malowania wezmą udział: Krzysztof Ballion, Artur Bartnik, Paweł Bukowski, Łukasz Leszczuk, Michał Olej, Łukasz Piotrowski, Dariusz Wilk oraz Marcin Żurawski. WYSTAWY MUZEUM ŚLĄSKIE • 3.02– 10.06 2012 Koledzy z Platzu. Górnoślązaków żywoty równoległe • Fotoplastykon - 3D z XIX wieku: • Utrwalone chwile. Z atelier śląskich fotografów od 8.05 do 8.07 • Europejskie eskapady. Europa na przełomie XIX/XX wieku od 10.07 do 9.09 • Czar stolicy od 11.09 do 11.11 MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL ARS INDEPENDENT W KATOWICACH Od 14 czerwca 2012 do 19 czerwca 2012 KONKURS FILMÓW AMATORSKICH kilOFF [Środa 15.06, 15:00, Kino Kosmos ] I BLOK FILMÓW KONKURSOWYCH (103 min.) II BLOK FILMÓW KONKURSOWYCH (106 min.) FOCUS ON: KAN [Środa, 15.06., 20:00, Klub 50 x 50)], 112 min. Informacje dodatkowe ceny biletów: na pokazy rozpoczynające się przed godz. 16.00 - 5 zł, po godz. 16.00 - 10 zł POCZYTALNOŚĆ: SPOTKANIE Z SEBASTIANEM FRĄCKIEWICZEM 16 czerwca 2012, godz. 18:00 - spotkanie literackie w rondzie sztuki 18. MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUK PERFORMATYWNYCH A PART Nadchodzące wydarzenia w cyklu: pt, 15 Czerwca 2012 - 19:00 | Koncert The Tiger Lillies wt, 19 Czerwca 2012 - 18:00 | Teatr Stefa Ciszy: Smacznego! wt, 19 Czerwca 2012 - 20:00 | Teatr Stefa Ciszy: Smacznego! czw, 21 Czerwca 2012 - 17:00 | Teatr A Part: Cyrk Bellmer czw, 21 Czerwca 2012 - 20:00 | Teatr A Part: Cyrk Bellmer pt, 22 Czerwca 2012 - 20:00 | Anna Peschke: Ogród Ilsy sob, 23 Czerwca 2012 - 20:00 | Teatr Cinema: RE//MIX/P.B.
24
Pierwszy rok pracy w domu
czwarty rok pracy w domu
OSMY ROK PRACY W DOMU
PIERWSZY ROK ZYCIA
SIEDEMDZIESIATY ROK ZYCIA
dwiescie lat... ZYCIA?
PIERWSZA GODZINA OKIENKA
druga godzina okienka
CZWARTA GODZINA OKIENKA
il. Michał Olej | 25
01