Wędkarska Brać 4(7)2014

Page 1

>> >> >> WĘDKARSKA BRAĆ

LETNIE KLENIE

PRZETRĄCONY KRĘGOSŁUP

RH+ SUM

NARWIAŃSKI SANDACZ

dołącz do nas!

, , CZY NAS PASJA Bo lA

www.wedkarskabrac.pl

bezpłatny magazyn wędkarski

rtyórba a lubi c k

za

cie zwy

?

czy a i n z o r d u narew ,

Fot. Michał Laskowski

>

4(7)/2014

ISSN 2353-1584

www.wedkarskabrac.pl

1


BUFF速 is a registered trademark property of Original Buff, S.A. (Spain)

faceb oo o la nd P f f u k: B


dołącz do nas! Od redakcji Ostatnimi czasy nie opuszcza mnie przeświadczenie, że żyjemy w kraju, który nadal potrzebuje pomocy w podejmowani słusznych decyzji, czy skupianiu się na tym co jest naprawdę ważne. Przemiana ustrojowa uwolniła nas od twardego betonu, ale tym samym dała duże pole do popisu dla interpretacji słowa wolność, naród, społeczeństwo, ekologia, tradycja czy nawet kultura. Ciągle odbijam się Na okładce: Marcin Trojanowski Fot. Michał Laskowski

Wędkarska Brać pl. Niepodległości 18-400 Łomża e-mail:wedkarskabrac.rafa@gmail.com

www.wedkarskabrac.pl Wydawca Pracownia reklamy Logo TK Marcin Trojanowski

o ludzi lub grupy ludzi, którzy jak ryba wody potrzebują prawdy, możliwości na rozwój czy innowacyjnych rozwiązań na godne życie w społeczeństwie. Niestety zauważam, że ciągle jesteśmy karmieni jedynie iluzją demokracji. Zadziwia mnie to, że ci którzy powinni pracować dla dobra ogółu skupiają się na tym, aby nas opóźnić, aby spowolnić nasze myślenie o przyszłości jako o dziedzictwie dla naszych dzieci. Bez pomysłu na przyszłość i bez wizji nadal znajdować będziemy się na szarym końcu Europy, jako kraj z dużymi aspiracjami, ale z kiepskim myśleniem. Co należy więc zrobić, aby było lepiej? Uważam, że w spawach jaskrawej głupoty należy zabrać głos. Odbić się od ściany i wystąpić z szeregu stada owiec, którymi łatwo można manipulować. Zabrać głos w swojej, twojej, naszej spawie. Do takich działań potrzebna jest odwaga, której wam jak i sobie życzę. W tym wydaniu Magazynu Wędkarska Brać podejmujemy trudne tematy związane z przyszłością Narwi oraz wód w Polsce, jak również przygotowaliśmy kilka ciekawych tematów które z pewnością przyczynią się do waszych wędkarskich sukcesów. Rafał Mikołaj Krasucki

Redakcja Rafał Mikołaj Krasucki Paweł Stypiński Robert Szymański Marcin Trojanowski Michał Laskowski Reklama i dystrybucja Paweł Stypiński e-mail: wedkarskabrac.pawelnizinny@gmail. com tel. 512 228 454 Współpracownicy Jakub Podleśny Grzegorz Wadecki

>

Fotografia Michał Laskowski Korekta Elwira Cimoch

Przygotowanie do druku Pracownia Poligraficzna GRAFIS Druk Drukarnia Top Druk Łomża Nakład: 5000 egz. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Za treść reklam gazeta nie odpowiada. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden materiał nie może być w całości lub częśći publikowany bez zgody redakcji.

I I Mistrzostwa Spinningowe start o Puchar 21.09.20 14 Portalu Wedkarska Brac --------------------------------

>

Projekt graficzny Anita Krasucka

Serdecznie zapraszamy wszystkich miłośników sportu wędkowego do udziału w Mistrzostwach zorganizowanych przez Portal Wędkarska Brać. Tegoroczne spotkanie odbędzie się na Narwi w Wiźnie w dniu 21.09.2014 r., start godz. 7:00. Zmagania będą oparte o zasadę „Złów, zrób zdjęcie i wypuść”- niezbędny aparat fotograficzny lub telefon z aparatem. Opłata startowa wynosi - 55 zł. www.wedkarskabrac.pl Więcej informacji organizacyjnych oraz regulamin na www.wedkarskabrac.pl

www.wedkarskabrac.pl

3

3


>> spinning

rh+sum

N

ie jestem specjalistą od łowienia sumów. Przyznaję się bez bicia. Udało mi się złowić ich kilka, ale to wystarczyło, abym rozpoczął zupełnie nowy rozdział w swoim wędkarskim pamiętniku. W sumie nie byłoby to możliwe bez jednej przynęty, która de facto służyła mi do skutecznego łowienia boleni. Guma RH pewnego słonecznego dnia nad Narwią pozwoliła mi zmierzyć się z rybą, o której kiedyś mogłem tylko pomarzyć.

Z WYSOKOŚCI BURTY Większość złowionych ryb złowiłem na tak zwanego „upatrzonego”. Znaczy to tyle, że po długiej obserwacji łowiska dostrzegałem charakterystyczne oznaki żerowania sumów. Zazwyczaj były to widowiskowe spławy, ciche cmoknięcia, po których znikało pół ławicy uklei lub wybuchała panika wśród dużych boleni i jazi. Był to dla mnie sygnał, po którym zaczynałem sukcesywne obławianie każdego kawałka dna i toni. Kiedy udało mi się zaobserwować takie widowisko wiedziałem, że ryby są aktywne. Poruszają się w różnych warstwach wody i atakują wszystko, co im wpadnie pod pysk. Czasami miałem wrażenie, że sumy zachowują się zupełnie jak bolenie, które podpływają pod ławicę ryb i atakują ją z kilku stron. Wtedy ciemność z dna rzeki skutecznie przemienia srebrna wodę w pułapkę dla różnych gatunków ryb, a podejrzewam, że i dla małych ptaków czy gryzoni również.

TU SIĘ TRZEBA NAROBIĆ Moimi łowiskami są zazwyczaj szerokie i duże zakręty rzeki. Oczywiście muszą być głębokie, a towarzystwo złotych łach jest jak najbardziej wskazane. Wybieram takie odcinki rzeki, które mogę praktycznie obłowić z kilku miejsc, mając w ten sposób dostęp do najgłębszych obszarów, jak również do krawędzi przykosy czy

4

www.wedkarskabrac.pl

twardego dna przy burtach. Bardzo często na tych zakrętach widoczny jest rysujący się prąd wsteczny, która ułatwia analizę dna i pomaga w wykonywaniu celnych rzutów w odpowiednie miejsce. Należy zaznaczyć, że większość sumów złowiłem na wysokiej wodzie, na letnich przyborach po obfitych opadach deszczu. To dobry czas dla ryb jak również dla wędkarzy, choć łowienie na takiej wodzie wcale nie jest proste - o ile łowimy z brzegu. Na niektórych zakrętach Narwi woda ma głębokość nawet 10 m. Rozbija się o burty i wraca z impetem z powrotem, stwarzając bardzo trudne środowisko dla łowiącego. W takich miejscach liczą się umiejętności, odpowiedni sprzęt oraz przynęta, która poleci daleko, szybko zejdzie do dna i będzie na tyle agresywna, aby sprowokować głodnego drapieżnika.

ZZA GŁOWY Przynętą, która rozwiązała problem odległości rzutu i szybkiego sprowadzenia do dna była guma Roberta Hammera – RH. Znana i ceniona przez wielu wędkarzy łowiących bolenie na różnych łowiskach. Używam największych 12 cm modeli, o wadze 36 g. Z jednej strony dzięki takiemu ciężarowi uzyskuję bardzo dalekie rzuty oraz szybki opad przynęty w pobliże dna. Ta przynęta pozwala mi na obławianie zakrętów praktycznie z jednego miejsca, co przy mojej nadwadze wydaje się bardzo korzystne. To żart oczywiście. Staram się aby przynęta leciała tam, gdzie chce, a może dokładniej tam gdzie widzę spławiające się sumy. Innymi przynętami nie miałem takiego komfortu, a wierzcie, że próbowałem różnych gum, obciążonych w różny sposób. Guma RH wg mojej opinii jest przynęta bardzo skuteczną. Wykonaną z rozmysłem, dokładnie przemyślaną i prostą w obsłudze. Jestem pewien, że gdybym nie miał jej w swoim pudełku wiele moich wędkarski sukcesów nie miałoby miejsca.


dołącz do nas!

dują, że po godzinie takiego łowienia bez efektów można dojść do wniosku, że gra nie jest warta świeczki. Jednak konsekwencja jest bardzo istotna, a sukces należy do tych, którzy grają do końca.

SKOK O TYCZE

Do meritum: rzuty gumą wykonuję powyżej miejsca, w którym widziałem spławiające się ryby. Pierwszą etapem w obławianiu jest opuszczenie przynęty do dna, podbijanie jej dość agresywnie i znów uderzenie przynętą o dno. Podbicia muszą być wysokie, wtedy opad przynęty jest dobrze zauważany przez sumy. Poderwana przynęta szybuje w dół bardzo szybko, dodatkowo wykonując prawie niezauważalne ruchy na boki. Podbicia stosuję wtedy, kiedy rzucam RH na przykosę i sprowadzam ją w dół. Robię to w dużym skupieniu ponieważ brania z dużych odległości mogą być bardzo agresywne i szybkie. Drugim sposobem jest wykonanie rzutu powyżej domniemanego stanowiska ryb i rozpoczęcie prowadzenia przynęty chwilę po tym jak wpadnie do wody. Wykonuję męczącą pracę samym wędziskiem. Opuszczam przynętę i podszarpuję ją do góry. Ruchy są krótkie, dynamiczne, szybkie. Takie prowadzenie przynęty w toni imituje rybę, która panicznie ucieka, zmieniając kierunek. Jeżeli dołączymy do tego drgającą pracę RH i szybki opad, mamy kompozycję ruchów, którym agresywne sumy nie mogą się oprzeć. Praca wędziskiem i przynętą jest bardzo męcząca fizycznie. Duża głębokość, napór wody i dynamika całej techniki powo-

Po pewnym starciu z sumem, którego mógłbym określić na jakieś 40-60 kg stwierdzam, z całą odpowiedzialnością, że kij którym łowię jest niewystarczający. Niestety coś za coś. Wędzisko, którego używam to MHX … do 43 g wyrzutu. Wędzisko o czułej szczytówce, które dokładnie okazuje opad i uderzenie przynęty o dno. Jest bardzo dynamiczne i elastyczne w użyciu. Pozwala mi na dalekie ładowanie przynęty i jej prawidłową prezentację. Niestety w starciu z dużymi rybami nie ma najmniejszych szans. Według mnie można spokojnie i bezpiecznie walczyć z rybami do 150 cm. Powyżej to już gra w trzy karty – wszyscy wiedzą, że wygrywa zawsze ten, co je rozdaje. Mój zestaw uzupełnia kołowrotek Shimano wielkości 4000 i plecionka firmy Power Pro grubości 0,20 mm. Według mnie wydaję się istotna wytrzymałość plecionki na przecieranie. Podczas walki siły tarcia i przeciążenie są bardzo duże. Warto więc korzystać ze sprawdzonych plecionek, produkowanych przez dobre firmy.

Sumy na Narwi są rybami bardzo pożądanymi. Ich populacja jest bardzo skutecznie niszczona przez trolling i szarpakowców. Nie odpuszczają im także niedzielni wędkarze, którzy z równą zaciekłością mordują sumy w rozgrzanych bagażnikach swoich samochodów. Niestety jest to smutna codzienność i moje obserwacje jak i samo łowienie sumów w ten sposób, jest rzadkie z racji szybkiego ubywania tych ryb z zakrętów rzeki.

ZASŁUGUJE NA SZACUNEK

Sum jest rybą bardzo waleczną. To wojownik, agresor, wodny terrorysta. Nie ma skrupułów w atakowaniu większych od siebie, jednak walki z człowiekiem nie jest w stanie wygrać. Walki z ludzką zachłannością, pozerstwem, chęcią zarobienia łatwych pieniędzy. Apeluję - nie zabijajmy sumów. Nie niszczmy ich obecności w rzekach tylko dlatego, że ich mięso jest produktem poszukiwanym przez lokalne smażalnie ryb. Nowoczesny wędkarz korzysta ze swoich umiejętności, ale umie docenić przeciwnika i zwrócić mu z honorem wolność. Bardzo często rozglądam się po swoich narwiańskich zakrętach, szukam sumów, szukam okazji, aby się z nimi zmierzyć, tak naprawdę, po męsku … tekst i foto: Rafał Mikołaj Krasucki

www.wedkarskabrac.pl

5


>> spinning

O

d trzech lat witam sezon szczupakowy na Rugii. Jest to niemiecka wyspa na Bałtyku w odległości ok. 200 km od Szczecina. W Polsce kierunek wypraw wciąż zbyt mało znany, chociaż moim zdaniem, miejsce atrakcyjniejsze od tak popularnej u nas Skandynawii czy Szwecji. Trzeba zadać sobie jedno pytanie: czy chce się łowić dużo szczupaków, czy duże szczupaki? Jeśli te drugie, to odpowiedzią jest właśnie Rugia. Na Rugie trafiłem po raz pierwszy w 2012 r. korzystając z oferty ze strony www.przewodnicywedkarscy.pl (profesjonalnymi przewodnikami są Sebastian i Mateusz Kalkowscy). I właściwie tak już zostało, bo kolejne majówki spędzałem w tym samym miejscu, i z tymi samymi osobami. Bo prawda jest taka, że jak ktoś tam raz pojedzie, to będzie chciał wrócić po więcej. Pierwszy wyjazd nie był dla mnie wybitnie udany. Poprawiłem, co prawda życiówkę w szczupaku, ale największe ryby się spinały. Miałem jednak okazje obserwować wyczyny kompanów z jednej z dwóch naszych łódek. Szczupak 118 cm i okoń 50 cm tylko potwierdziły we mnie zapał do spotkania z prawdziwym potworem. W 2014 r. spędziłem tam 8 dni z czego 7 dni łowiłem. Niestety, ale wykonując setki, a nawet ponad tysiąc rzutów dziennie ciężkimi przynętami odczuwa się tego skutki w każdym miejscu na ciele. Tym razem (w odróżnieniu od roku poprzedniego) szczupaki były już całkowicie po tarle. Dwumiesięczny okres ochronny też kończy się tu z ostatnim dniem kwietnia, tak jak u nas. Głównym pokarmem esoxów w okresie środka wiosny są śledzie, które pojawiają się w zatoce Bodden wielkimi ławicami. Tak więc należy się wzorować nimi dobierając przynęty. Łowisko jest trudne. Są miejsca, gdzie biorą małe ryby i takie miejscówki trzeba omijać. W zależności od wiatru, ciśnienia i pogody różne rewiry rozległej zatoki Bodden są

6

www.wedkarskabrac.pl

Rugii

wspomnienia z

danego dnia miejscem, gdzie można złowić dużą rybę. Przykładowo jednego dnia płynęliśmy 15 km od portu w prawo, gdzie łowiliśmy okazałe sztuki, by następnego dnia popłynąć na prawo na odległość 1-2 km by mieć podobne wyniki. Niestety łowisko trzeba znać, by łowić z niego największe zdobycze. Warto więc mieć w ekipie kogoś kto zna to łowisko. Celem głównym wyjazdów na Rugie są szczupaki, ale w przyłowie trafiają się liczne i dorastające do znacznych rozmiarów okonie, a nawet belony czy śledzie. Te dwa ostatnie gatunki mogą sprawić dużo przyjemności, ale zazwyczaj po prostu denerwują, gdy wędkarz jest zdeterminowany na jeden gatunek i okazy powyżej metra. Rugia znana jest na całym świecie z tego, że skuteczne są tu prawie wyłącznie duże gumy. Rippery 16 cm to absolutne minimum. Górnych ograniczeń oczywiście nie ma. Szczupaki są tu wyjątkowo zachłanne, spotkanie metrowego drapieżnika z widocznymi niedawnymi


dołącz do nas!

śladami na ciele po ataku większej ryby nie jest tu rzadkim zdarzeniem. Łowiliśmy na głębokościach do 6 m, zresztą na zatoce Bodden to najgłębsze miejsca. Najwięcej brań było jednak na spadkach z 1,5 do 3 m. Ważne by była roślinność denna, w której esoxy się kryją lub stoją na jej skraju. Łowiąc cyklicznie szczupaki 70+ i 80+ (rzadko trafiały się mniejsze) kwestią czasu jest branie metrówki, a nawet charakterystyczne „tąpnięcie” ryby powyżej 115 cm. Kolorystyka gum musi być zróżnicowana. Tutejsze hechty (bo tak z niemiecka je nazywamy) co roku podlegają nowej modzie i upodobaniom kolorystycznym. Przykładowo w roku 2012 szalały za żarówiastym kolorem zielonym i seledynowym. Najlepsze są gumy szczególnie jednego polskiego producenta, ale także zachodnie miękkie przynęty cieszą się powodzeniem. Wachlarz skutecznych przynęt jest spory, co nie znaczy, że biorą na wszystko co przed nimi przepływa. Opad i praca gumy determinuje sukces. W tym roku postanowiłem sprawdzić, czy wyłącznie duże gumy mogą zachęcić do ataku szczupaki. Okazało

się, że z dość licznego arsenału woblerów (a jestem wielbicielem woblerów) część była skuteczna. Stosowałem zachodnie woblery w rozmiarze 21 i 23 cm nieznanego mi producenta. Miałem kilka wyjść, ale definitywnie ryby były bardziej ciekawskie niż zdecydowane do brania. Krew zalewa w takich momentach, ale trzeba łowić dalej, kusić zębacze innymi wabikami. Jedyne sukcesy z woblerami miałem na dwa modele Lovec Rapy, mianowicie na największy rozmiar łamanego Barbela – 16 cm. Wobki sprawdzały się na ryby w przedziale 70-90 cm, a raz miałem rybę co najmniej metrową, która spadła. Okonie były w tym roku wyjątkowo mało aktywne, ale o dziwo kusiły się także na te przynęty. Nie były duże, ale cieszyły. Jednego dnia pokazały się także belony, które wyjątkowo upodobały sobie Barbela imitującego makrele, ale sposób zbrojenia woblerów nie ułatwia skutecznego zacięcia tej kuzynki barakudy, więc tym razem obyłem się smakiem. Szczupaki z zatoki Bodden na Rugii są atrakcyjne dla każdego spinningisty, bo są duże, szalenie agresywne i bardzo waleczne. Hechty 80+ walczą jak polskie metrówki. Jest to zasługą dużej ilości wysokokalorycznego pożywienia w postaci śledzi, ogromnych płoci (występują okazy powyżej 50 cm) oraz wielkich okoni i leszczy. Z Rugii mam już kilka życiówek i wiem, że w następnym roku majówkę też tam spędzę. Myślę by spróbować bardziej hardcorowego łowienia w styczniu lub lutym, bo wtedy największe egzemplarze szczupaków biorą jeszcze lepiej, a jak już wspomniałem, tam nie ma wówczas okresu ochronnego. Wtedy też wytrawni szczupakowcy ze Szwecji odwiedzają zatokę Bodden najliczniej, bo wiedzą czym to pachnie. Nie boję się o populacje dużego szczupaka na Rugii, ponieważ ten gatunek jest tu bardzo chroniony i panuje zasada C&R. tekst i foto: Piotr Michalski

www.wedkarskabrac.pl

7


>> SPINNING wędkarski niezbędnik

kamizelka

Jaxon

To jedne z najpopularniejszych kamizelek, jakie spotyka się nad naszymi łowiskami. Ceny wahają się od 90 do 200 zł w zależności od modelu. Dostępne są w kilku długościach, rozmiarach z różną ilością kieszeni, dzięki czemu każdy wędkarz znajdzie odpowiadający mu model. Ponadto na sprężynach zamocowane są karabińczyki, na których możemy zamocować szczypce, nożyk czy kluczyki samochodu. Kamizelki te często wykonane są z siatek umożliwiających niezbędną w upalne dni cyrkulację powietrza oraz odprowadzanie wilgoci. Kieszenie zamykają się w dwojaki sposób, poprzez zamek błyskawiczny bądź rzepy, które niestety w bardzo szybkim tempie zatracają swoją trwałość. Na duży plus zasługują największe kieszonki umiejscowione z przodu, z powodzeniem zmieszczą się w nich nawet spore pudełka z przynętami. Według opinii użytkowników tego typu kamizelki wytrzymują z powodzeniem 2-3 sezony intensywnego łowienia.

Dragon

Kamizelki spod znaku smoka to kolejna obok Jaxona budżetowa propozycja na krajowym rynku. Podobnie również wygląda różnorodność pod względem rozmiaru, kolorystyki i funkcjonalności. Dragon w niektórych swoich modelach większą powierzchnię pokrył oddychającą siatką, dzięki czemu mamy wyższy komfort podczas szczególnie upalnych dni, gdy zależy nam na jak najszybszym oddaniu ciepła. Jaxonowskie rzepy zostały zastąpione błyskawicznymi zamkami. Niestety po dłuższym użytkowaniu nie działają one płynnie, często dochodzi także do ich „rozszczepiania”. Nie najciekawiej wyglądają również szwy, pełno w nich wystających nici. Kieszenie również nie należą do najpojemniejszych. Podobnie jak u poprzednika kamizelka wytrzymuje 2-3 sezony.

Graff

Produkty tej marki zawitały na wędkarskim rynku stosunkowo niedawno, więc oferta dopiero się rozwija, jednak nie będzie dla nikogo problemem znalezienie odpowiedniego rozmiaru. W oczy rzuca się ciekawy, niespotykany design oraz spora liczba bardzo pojemnych kieszeni. Kamizelki Graffa wykonane są z wodoodpornego Bratexu. Jest to jednocześnie zaleta jak i wada – oprócz korzyści, jakie daje nam przy zmiennych warunkach pogodowych ta tkanina, musimy liczyć się z tym, że dla zachowania jej właściwości na dłuższą metę, konieczna jest odpowiednia konserwacja przy pomocy dedykowanych jej impregnatów. Opinie użytkowników tej marki są dość podzielone, nie wypada jej ani chwalić ani ganić, bo można powiedzieć, że marka ta dopiero „uczy się” wędkarskiego rynku. Warto zadać sobie pytanie, jak wygląda stosunek ceny do produktu, jaki kupujemy. Bo za niewiele więcej możemy kupić już kamizelkę marki…

8

www.wedkarskabrac.pl


dołącz do nas!

Orvis

Firma ta jest producentem kamizelek dedykowanych głównie do metody muchowej, jednak wielu spininginstów z powodzeniem adaptowało je na swoje potrzeby. Orvis produkuje sprzęt bardzo mocny, szwy i zamki bez najmniejszego problemu znoszą duże ciężary. Niestety kamizelka ta nie nadaje się do każdego rodzaju spinningowania, ze względu na pojemność kieszeni (pamiętajmy, że docelowo produkowana jest dla muszkarzy). O ile bez dwóch zdań pomieszczą one pudełeczka z kleniowo-jaziowymi smużkami, o tyle szczupakowy arsenał może mieć już ciasno. Bardzo praktyczny jest materiał, z którego wykonano niektóre z kamizelek Orvisa. Jak zauważyli użytkownicy po rozciągnięciu można swobodnie wyciągnąć wbitą w niego kotwiczkę bez skazy i śladu na nim.

Simms

To jeden z liderów rynku, choć trzeba przyznać, że te produkty nie należą do najtańszych. Jednak wydając kilkaset złotych więcej, otrzymujemy produkt kompletny, wytrzymały, pojemny, doskonałej jakości. Użytkownik może być pewny, że kamizelka posłuży dobre kilka lat, bez najmniejszych uszczerbków. Pomimo upływu czas wszystkie zamki działają płynnie. Wadą tej marki jest… dystrybucja w Polsce, musimy spodziewać się, że rodzimi importerzy mogą nie posiadać pełnej gamy produktów tego producenta. tekst: Kamil Polkowski fot: Michał Laskowski


tnie leKLENIE

>> spinning

sce, którego nie można omijać. Należy kierować się tylko zasadą, iż przynęta powinna wpadać do wody w pobliży spowolnień nurtu, a z pewnością zostanie zaatakowana przez klenia.

Przynęty

Spinningowe przynęty powierzchniowo – smużące, są bardzo zróżnicowane i występują w dużej ofercie komercyjnych producentów. Nas oczywiście interesują najlepiej sprawdzające się na małych i średnich rzekach. Skuteczne na Wiśle, Odrze, Narwi przynęty imitujące żaby, myszy i inne „stwory” większych rozmiarów tu już nie będą tak atrakcyjne, jak np. 2,5 cm imitacje żuczków w naturalnych kolorach. W przypadku mniejszych

Najlepszym okresem do łowienia kleni na „smużaki” jest czerwiec, lipiec, sierpień, zasada ta dotyczy niemal wszystkich rzek w Polsce. Miesiące te nie bez powodu są wymieniane obok metody powierzchniowej, ponieważ właśnie wtedy pojawia się najwięcej owadów, będących głównym składnikiem kleniowej diety podczas letnich miesięcy. Jednak nie możemy popadać w skrajności na siłę, sięgając po sztuczne muchy. Do tego służy inna metoda, my zgłębiamy tajniki „lekkiego spinningu powierzchniowego”. Dzięki temu należy skoncentrować się na większych przedstawicielach owadziej rodziny, szukając w naszych przynętach podobieństw do żuków, bąków, stonki i biedronek, które zawsze są mile widziane przez ryby na tafli wody.

Najlepsze kleniowe miejscówki

Najważniejszą rzeczą w tej metodzie jest głębokość wody i jej prędkość. Polując na klenie starajmy się znaleźć miejsce, w którym głębokość wody nie przekracza 1-1,5 metra, a nurt jest przyśpieszony przez zwężenie rzeki, podwodne przeszkody – kamienie lub przez gęsto rosnącą roślinność. Tego typu przesmyki i spiętrzenia powodują, iż woda jest chłodniejsza i lepiej natleniona co w okresie letnim, a zwłaszcza w czasie upałów wpływa korzystnie na kondycję ryb, co za tym idzie, też na ich apetyt. Należy także pamiętać, iż tego typu miejsca bardzo zwiększają nasza szanse na przechytrzenie ostrożnych ryb, ponieważ przy łowieniu kleni na niewielkich rzekach, gdzie przy niskim i ustabilizowanym stanie wody jej czystość jest bardzo duża, ryba powinna mieć jak najmniej czasu na ocenę sytuacji oraz przyjrzenia się przynęcie. Dlatego szybko przemykający przynęta zazwyczaj jest instynktownie, łapczywie i bez zastanowienia pobierana przez ryby. Inaczej niż w miejscach, gdzie woda płynie leniwie, a całą szerokość rzeki zajmują złociste płycizny, tu klenie mają bardzo dużo czasu i przestrzeni, aby ocenić atrakcyjność przyszłej „ofiary”. W związku z tym najlepsze wyniki dają miejsca, gdzie dno rzeki pokrywają kamienie, delikatnie spiętrzające i przyśpieszające wodę, a roślinność wodna powoduje spowolnienia, w których chowają się klenie bacznie obserwując powierzchnię wody. Umieszczając przynętę na pograniczu szybkiego i lekko spowolnionego nurtu przez roślinność mamy niemal 100% pewność, iż odpoczywający w jej cieniu kleń, zaatakuje naszego woblera. Podobną gwarancję dają nam oczka wodne utworzone przez rośliny, tu już możemy spotkać nawet kilka ryb, leniwie pływających w pobliżu roślinności. W mojej ocenie są to dwa najlepsze miejsca, dające spore możliwości podejścia i przechytrzenia ryby. Szybkość, pofałdowanie wody i gęsta roślinność niweluje błędy wędkarza, a nieudane ataki kleni nie przekreślają naszych szans na kolejne, jak to ma miejsce wolno płynących, odsłoniętych odcinkach rzeki. W takich miejscach również możemy zaciąć klenia, jednak wymaga to już od nas dużej koncentracji niezbędnej w precyzyjnym i bezbłędnym poprowadzeniu przynęty, jak najwierniej odwzorującej walczącego z nurtem owada. Ważną rzeczą jest, aby wszystko za pierwszym razem było wykonane niemal perfekcyjnie, gdyż każdy błąd może spowodować brak kolejnych brań – mimo, iż klenie będą pływać w pobliżu woblera, niemal obwąchując go z każdej strony. Wyrazistym miejscem, gwarantującym obecności kleni jest most, którego filary dają doskonałe schronienie wszelakim gatunkom ryb, jednakże niewątpliwie najwięcej miejsca pod nimi zajmują właśnie klenie. Znajdują tu dogodne warunki do polowania i odpoczynku, dzięki zróżnicowaniu dna oraz filarom dającym osłonę przed szybko płynącym nurtem. Jest to zawsze bardzo ciekawe i godne uwagi miej-

10

www.wedkarskabrac.pl

„cieków” paradoksalnie zastosowanie zbyt dużych przynęt mija się z celem, jak również mikro przynęty powodują, że zamiast kleni zaczynamy łowić ukleje, jelce i małe klonki. Tak więc nasze woblery powinny być „selektywne” w swoim rozmiarze, który oceniam na 2 cm – 3 cm, a uniwersalność i skuteczność daje nam właśnie rozmiar 2,5 cm. W naszych pudełkach powinny znajdować się przynęty w dwóch kształtach, np. „okrągłym” i „podłużnym”. Dodatkowo każdy kształt wystarczy jeśli będzie występował w dwóch wersjach kolorystycznych. Naturalnych, ciemno – brązowych i nieco jaśniejszych, szaro – zielonych. Zróżnicowanie kształtów przyda się w momencie, gdy zauważymy iż w jednym miejscu, po nie udanych atakach klenie dalej interesują się naszą przetną, wówczas możemy je zmusić do ponownego ataku zmieniając kształt woblera. Podobne efekty może przynieść zmiana koloru tego samego woblera. Jednak zmiana koloru jest ważna w przypadku pogody, gdy jest słonecznie, a niebo bezchmurne wówczas stosuje ciemne woblery. Nato-


dołącz do nas! reklama

miast w przypadku pochmurnej pogody w pierwszej kolejności zakładajmy jaśniejsze przynęty. Pamiętajmy, iż łowimy powierzchniowo, kleń jest wzrokowcem i zasada kontrastów może nam pomóc w skuszeniu go do ataku. Ciekawe efekty może przynieść sama waga woblera. Oczywistym efektem zastosowania cięższego woblera jest zwiększenie zasięgu rzutu. Niemniej ważną kwestią jest efekt, jaki daje kontakt takiej przynęty z powierzchnią wody. Im cięższa tym większy plusk, tym większy hałas, tym większa fala hydroakustyczna. Wszystko to przydaje się, gdy łowimy w wartkim nurcie, w czasie lekkiego deszczu lub gdy chcemy wywabić klenia z głębszej kryjówki. W brew opinii, iż kleń jest bardzo płochliwy, to wielokrotnie należy mocno uderzyć o taflę wody, aby zwróć jego uwagę. Kontrastem do tej wskazówki jest zastosowanie lżejszych i łagodnie podanych smużaków, nabiera to ogromnego znaczenia, gdy łowimy na niewielkich odległościach, na spokojnej, przejrzystej wodzie. W takim przypadku raczej efektywniejsze będzie precyzyjne, naturalne i delikatne położenie przynęty. Przy wyborze smużaków należy kierować się zasadą, iż powinny one przy delikatnym przytrzymaniu pozostawać na powierzchni wody. Brzmi to banalnie, ale mimo wszystko trudno o taki banał. Sporo komercyjnych wyrobów ma tendencję szybkiego schodze-

nia pod wodę, są przeciążone i zbytnio się zanurzają. Najlepiej sprawdzają się woblery, które są zanurzone jedynie w połowie swej wysokości, a dopiero bardzo szybkie prowadzenie powoduje ich zejście pod wodę. Kluczową sprawą po wyselekcjonowaniu smużaków jest także bezwzględna zmiana kotwic na markowe druciaki w zbliżonym rozmiarze do oryginału. Lepiej jak będzie to kotwica o numer większa niż mniejsza, jednocześnie nie można przesadzać z rozmiarem, gdyż sama waga kotwicy może zmienić pracę woblera i powodować jego przytapianie. Kotwice są bardzo www.wedkarskabrac.pl www.wedkarskabrac.pl

11


>> SPINNING ważnym elementem, głównie z powodu dużej skuteczność samej metody przy niskim procencie zacinanych ryb. Powodem jest bardzo agresywny atak klenia, który wielokrotnie nie trafia w przynętę lub w skrajnych przypadkach tylko delikatnie ją skubiąc sam się zacina – my tego nie robimy (odradzam nawyk zacinania, wyuczony w innych metodach). I dlatego, aby zwiększyć nasze szanse należy zakładać cienkie, ale mocne i ostre markowe kotwice.

Sprzęt

Ten temat może być źródłem wielu dyskusji. A to za sprawą rodzaju wędziska i jego akcji. Wielu ekspertów oczywiście powie, iż musi być to kij o masie wyrzutowej do ok. 14-18 g, a jego akcja najlepiej jak będzie przypominała przelewającego się kluska. Długość już nie jest tu tak bardzo broniona i mieści się w przedziale: 2,7 m – 3 m+. Oczywiście nie trudno się zgodzić z tego typu teorią, ponieważ takie wartości wędzisk wpływają na mniejszą liczbę straconych ryb podczas holu (miękkie wędzisko niweluje więcej błędów samego wędkarza, a ryba lekko zacięta ma dużo większe szanse pozostać na haku), dzięki nim dużo łatwiej i dalej rzuca się lekkimi przynętami, dobrze sygnalizują (szczytówka) lekkie pstryknięcia ryb, niewyczuwalne w ręku, dobrze ustępują mocno szarpiącej się rybie... itd. Podkreślam, że to wszystko prawda i warto posiadać takie wędzisko, zwłaszcza gdy łowimy ryby na woblery – przynęty płytko i głębiej schodzące. Niemniej posiadając wędkę o długości +- 3 m, ciężarze wyrzutowym maksymalnie do 25 g i akcji lekko parabolicznej, to z dużym powodzeniem będziemy mogli posłać około 2 g smużki na duże odległości, a zacięte ryby bez problemów powinny być wyholowywane na brzeg. Polecam długości wędzisk od 3 m w górę, ponieważ ułatwiają one manewrowanie przynętami nad zarośniętymi brzegami lub nad łanami wodnej roślinności. A dodatkowo pomagają z dużej odległości (kij trzymany niemal w pionie) utrzymać żyłkę nad wodą. Resztę zestawu powinien dopełnić mały kołowrotek, wielkości 1000 – 2500 z płynnie działającym hamulcem, niezbędnym w pierwszej fazie holu. Dodatkową amortyzację powinna zapewnić jasna, żyłka jak najmniej podatna na skręcanie, z przedziału średnic 0,14 mm – 0,16 mm. Stosowanie cieńszych lub grubszy żyłek mija się z celem, ponieważ cieńsze mogą być za słabe, gdy będziemy walczyć z kleniem w sąsiedztwie wodnej roślinności, a zbyt gruba ograniczy zasięg rzutu stawiając jednocześnie zbyt duży opór podczas wiatru lub opadając na powierzchnię wody, płosząc tym samym ryby. Możemy również zastosować małe ale mocne agrafki (bez krętlików ! - zbyt duża waga i długość) lub wykorzystać węzeł RAPALI do bezpośredniego wiązania woblerów na żyłce.

Pora dnia

Można powiedzieć, iż sposób łowienie (przynęta) i sama ryba daje nam możliwość cieszenia się z łowienia przez cały dzień. Jednak nie należy rozpoczynać polowania na klenie bardzo wczesnym rankiem (przed wschodem słońca) i kończyć niemal o zmroku, ponieważ są to akurat najmniej efektywne pory dnia. Najlepszym momentem, w którym klenie agresywnie, pewnie i w dużej liczbie żerują to czas, gdy już wzejdzie słońce i zacznie się powoli budzić życie nad wodą. Wówczas także i klenie zaczynają się interesować tym co lata nad wodą, dzieje się tak już w ciągu pierwszych 2 -3 godzin poranka (np.: od godz. 7:00–8:00 do godz. 10:00–11:00). Następnie brania nieco słabną, ryb jakby nagle było mniej w rzece, a każde następne branie wymaga od nas większego wypracowania i cierpliwości, dzieje się tak niemal przez cały dzień. Przełom zaczyna następować ok. 2 – 3 godzin przed zachodem słońca (np. od godz. 17:00–18:00 do godz. 19:00–20:00) wówczas brania zaczynają się wzmagać, jednak są już nieco mniej pewne i jest ich mniej w porównaniu z porannymi.

Sposób prowadzenia przynęty

Bardzo ważną rzeczą przy łowieniu kleni metodą powierzchniową jest dokładne wykonanie pierwszego rzutu, ma to ogromne znaczenie, gdy zbliżamy się do brzegu, przy którym znajduje się potencjalne stanowisko klenia. Wówczas rzut nie powinien być wykonany tuż przy brzegu tylko jeżeli jest to możliwe, nawet 2-3 metry od linni brzegowej, tak aby klenie nie zauważyły rzutu, wędki czy nas samych, a wpadający wobler do wody jak najbardziej przypominał naturalny pokarm. Aby to osiągnąć należy zawsze pamiętać, aby żyłka nie stykała się z powierzchnią wody, tylko bezpośrednio łączy-

12

www.wedkarskabrac.pl

ła się z przynętą. A ona sama wykonywała jak najmniej ruchów lub jeżeli jest to możliwe to w pierwszej fazie niemal była nieruchoma i poruszała się tylko naturalnie z prądem rzeki. Każde szarpnięcie lub opadająca (podnosząca) się żyłka może wypłoszyć klenia. Ma to istotne znaczenia, gdy wykonujemy pierwszy rzut na stojącą lub bardzo wolno płynącą wodę. Należy o tym pamiętać i traktować, jako jeden ze sposobów prowadzenia przynęt powierzchniowych. Gdy już obłowimy okolice brzegu, na którym stoimy, możemy zacząć obławianie bardziej oddalonych miejscówek – robiąc to z brzegu lub z wody. Należy wykonać kilka rzutów lekko w górę rzeki pamiętając, aby żyłka nie dotykała wody (proporcjonalne zwijanie powstającego luzu na kołowrotek), gdy przynęta minie nasze stanowisko należy lekko opuszczać wędkę, aby jej dryf był jak najbardziej naturalny, poczym już tylko manewrując szczytówką wprowadzić woblera w wachlarz (spływ po łuku na napiętej żyłce w kierunku naszego brzegu). Gdy przynęta i wędka będzie równolegle do brzegu można jeszcze zaczekać, aby przynęta popracowała w nurcie, ponieważ nieraz w tak przytrzymanego woblera lubi uderzyć kleń. Dalsze ściąganie przynęty w naszym kierunku raczej nie przynosi dodatkowych efektów. Mniej wprawieni wędkarze mogą rzuty wykonywać prostopadle do brzegu lub pod lekkim skosem w dół rzeki, wykluczy to konieczność precyzyjnego wybierania luzu w przypadku wykonywanych rzutów w górę rzeki. W sytuacji, gdy po wcześniej opisanym spływie smużka po wachlarzu uda nam się go naprowadzić na stojącą wodą w sąsiedztwie roślinności lub brzegu, gdzie może przebywać kleń, należy go utrzymać tam jak najdłużej, tak aby żyłka nie opadła na powierzchnie wody, a ruchy woblera była bardzo delikatne i naśladujące lekko poruszającego się owada. W takich właśnie miejscach i w taki sposób, na zaprezentowaną przynętę po kilkunastu sekundach może nastąpić atak. Jeżeli łowimy na „upatrzonego” to przynętę należy posłać nieco powyżej stanowiska ryby, tak aby sama na nią napłynęła, stosowanie rzutu na „głowę” klenia może go tylko wypłoszyć. Naturalne zachowanie (bezwładny dryf) przynęty jest bardzo ważne, gdy woda jest czysta i prześwietlona promieniami słońca. Na nieco więcej fantazji w nadawaniu ruchów przynęcie można sobie pozwolić podczas lekko deszczowej pogody, gdy dzień jest pochmurny lub gdy łowimy w wartkim nurcie. W takich przypadkach jest nawet wskazane lekkie drganie szczytówką (z przerwami) lub przytrzymywanie smużka tak, aby jego ruch były bardziej widoczne na tle „pofałdowanej” powierzchni wody. Kleń w wielu przypadkach jest rybą pierwszego rzutu, który powinien być dopracowany i pewny, gdyż spłoszona ryba co najwyżej może raz jeszcze powtórzyć atak, ale zazwyczaj zaczyna po prostu ignorować nasze woblery. Niech będzie to dla nas motywacją do samodoskonalenia, ponieważ metoda ta jest niezwykle skuteczna, a w skrajnych przypadkach, gdy małe rzeki porastają dywanem wodnej roślinności, niemal jedyną, dającą szansę na złowienie klenia. Wielkość ryb wśród których rozbudzamy zainteresowanie naszymi przynętami często oscyluje także w granicach medalowych wymiarów, co może być nagrodą za cierpliwość i czas poświęcony na zgłębianiu tajników powyższej metody.

tekst i foto: Radosław Witólski


Magazyn jakiego nie znacie! roczna prenumerata tylko 129 zł

Polecamy ciekawe filmy wędkarskie:

Only the River Backyard in

Tapam

Morrum

Gaula River

Knows

nowhere

135 zł

79 zł

130 zł

128 zł

124 zł

Zamówienia przyjmujemy mailowo: redakcja@sztukalowienia.pl i telefonicznie 12-346-19-43


>> Rekodzielo

wedka edka w

z pracowni czy ze sklepu?

oto jest pytanie Wielu z nas zadaje sobie to pytanie od dawna, inni nawet nie biorą pod uwagę zamówienie wędki z pracowni. Nadal istnieje mit, że wiąże się to z dużymi kosztami i nie będzie ich na to stać. Czy to prawda? Czy jest sens robić wędkę na zamówienie? Przecież można iść do sklepu i wybrać coś dla siebie z kilkuset dostępnych modeli. Na postawione pytanie spróbuję odpowiedzieć opierając się na własnym przykładzie. Budową wędek zająłem się zawodowo wiele lat temu. Moja droga wędkarska przeszła chyba wszystkie metody począwszy od spławika poprzez spinning, a na końcu zająłem się muszkarstwem. Łowiąc różnymi technikami zawsze poszukiwałem doskonałości zarówno w posiadanym sprzęcie, jak i w sztuce łowienia ryb. Ciągle coś mi nie pasowało, czegoś mi brakowało. Postanowiłem spróbować zbudować dla siebie swoją pierwszą wędkę. Chciałem, żeby od początku do końca wyglądała tak jak to sobie wymarzyłem. Miała mieć odpowiednią akcję, ugięcie i powinna być odpowiednio długa. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem to wybrałem odpowiedni blank. Niestety w Polsce mało jest miejsc, gdzie mogłem pójść i pooglądać blanki oraz inne komponenty. Jeżeli już scoś znalazłem to w kiepskiej ofercie i bez większego wyboru. Wszystkie potrzebne elementy sprowadziłem z USA gdzie rynek rodbuildingu jest bardzo mocno rozwinięty. Nie miałem doświadczenia, dlatego oparłem się na wiedzy zaczerpniętej z zagranicznych portali internetowych i forum dyskusyjnych głównie tych z USA. Większość znanych producentów, oprócz seryjnych modeli wędek oferuje same blanki do własnoręcznego zbrojenia. Są firmy, które oferują blanki tylko do zbrojenia w pracowni, a więc fabryczne wędki są niedostępne. W końcu się zdecydowałem i zamówiłem dokładnie to, o co mi chodziło. Po wyborze blanku musiałem zgromadzić pozostałe potrzebne komponenty. Do zbudowania wędki, oprócz blanku potrzebujemy korek na rękojeść, uchwyt kołowrotka, przelotki, elementy ozdobne jak pierścienie oraz zaczep haczyka. Zacząłem od korka na rękojeść. I tu doznałem szoku. Nie zdawałem sobie sprawy ile jest dostępnych wzorów różnych

14

www.wedkarskabrac.pl

Sergiusz Kasprzyk, pracownia

Fishing Rod

pierścieni, a każdy wzór ma kilka wariantów jakościowych. Jest korek zwykły od klasy A po klasę Super, aż do najwyższej jakości Flor. Jest korek mieszany z gumą, jest korek farbowany na wiele kolorów i mielony na wiele sposobów. Biorąc to wszystko pod uwagę można stworzyć rękojeść w dowolnym kształcie i o dowolnej kolorystyce, tak naprawdę nie ma żadnych ograniczeń. Wszystko co sobie wymyślimy możemy zrealizować w naszym projekcie. Bogatszy o tę wiedzę wiem, że większość wędek sklepowych posiada rękojeść z korka o najniższej klasie jakościowej bez jakichkolwiek upiększeń. Jako, że wówczas nie posiadałem doświadczenia, postanowiłem wykonać prostą rękojeść z jednolitego korka najwyższej jakości. Przyszedł czas na uchwyt kołowrotka. I tu szok po raz kolejny. Okazuje się , że uchwytów jest wiele i ciężko się zdecydować, który będzie najlepszy. Możemy wybrać sobie dowolny kolor, rozmiar, materiał z jakiego został wykonany. Uchwyt może być prosty grafitowy, może być metalowy, aluminiowy, w dowolnym kolorze, malowany na setki wzorów. Dodatkowo może mieć wkład grafitowy, węglowy lub drewniany, a samo drewno może być w różnych kolorach.


dołącz do nas!

Tego już było za dużo. Po ochłonięciu i przeanalizowaniu mojego projektu, dobrałem uchwyt do koloru blanku i sprawa była załatwiona. Oglądając wcześniej wędki w sklepie nie miałem pojęcia, że jest gdzieś daleko inny świat pełen blasku i kolorów, a nie tylko szarość, jednolitość i pospolity wygląd. Kolejnym etapem był dobór przelotek. Znowu okazało się, że na rynku jest wielu producentów posiadających w ofercie wiele różnych modeli. Można wybrać kolor, materiał z jakiego zostały wykonane możemy wybrać wagę i dowolny rozmiar przelotek. Znowu kilkaset możliwości. Mając na uwadze swoje dotychczasowe wędki, dokładnie wiedziałem, czego potrzebuję i wybór padł na lekkie przelotki w przystępnej cenie. Prawie wszystko już miałem, pozostało kilka drobiazgów: pierścienie, zaczep haczyka, nici na omotki oraz chemia, czyli kleje i lakiery. Postanowiłem, że nie będę oszczędzał. Lakier do przelotek i klej zamówiłem najlepsze na rynku - przecież ma to być moja wymarzona wędka. Wszystko musi być na tip top. Nie mogłem doczekać się rozpoczęcia prac. Tak rozpoczęła się moja przygoda z rodbuildingiem. Przeczytałem chyba wszystko, co było dostępne o sposobach budowy wędki, obejrzałem kilkadziesiąt filmików w sieci i byłem gotowy. Prace ruszyły z kopyta. Nie będę tu opisywał poszczególnych etapów, gdyż jest to materiał na inny oddzielny artykuł. Mogę jedynie napisać, że każdy element wędki oraz każdy etap budowy był dopieszczony i zrobiony z ogromną uwagą. Wszystko robiłem tak jak przewiduje sztuka budowy wędek. Po kolei: toczenie rękojeści, montaż na blanku, montaż uchwytu, rozstaw przelotek, zbrojenie i lakierowanie. Każdemu etapowi poświęciłem wiele uwagi i robiłem to najdokładniej jak tylko potrafiłem. Efekt był zaskakujący. Stworzyłem wędkę, która spełniała moje oczekiwania, miała odpowiednią akcję oraz ugięcie i co najważniejsze wyglądała tak jak chciałem. Byłem bardzo zadowolony. Koszty okazały się niższe niż zakładałem. Prace tak mnie wciągnęły, że wiedziałem już co będę dalej robił w życiu. To było fascynujące. Pozostaje odpowiedzieć na pytanie jaka wędka: ze sklepu czy z pracowni? Jak dla mnie sprawa jest oczywista. Tylko

wędka z pracowni. Dlaczego? Ponieważ każda wędka wykonana ręcznie będzie bardziej dopracowana, wykonana z większą dokładnością i baczeniem na ważne szczegóły. Widziałem wędki znanych marek za 2-3 tysiące, gdzie w omotkach były bąbelki powietrza, co w tak wysokiej klasie wędek jest niedopuszczalne. Nie ma możliwości, żeby wędka z pracowni wyszła z takimi wadami. Podczas schnięcia lakieru potrafię kilkanaście razy doglądać i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Przede wszystkim mamy wpływ, na to z jakich materiałów powstanie nasza wędka i jak będzie wyglądała, a to chyba bardzo ważne. Dobieramy komponenty według własnych upodobań i własnego stylu. No dobrze, ale ktoś powie, że jednak jest to droga zabawa – wędka wykonana na zamówienie. Jest to błędne myślenie. W sumie wychodzi wręcz tanio. Wędka zbrojona w pracowni może wyjść taniej niż taki sam model wędki fabrycznej w sklepie. Budowa wędki na zamówienie nie musi oznaczać kosmicznych kosztów. Dla każdego klienta jest odpowiednia oferta. Owszem są projekty bardzo drogie, ale naprawdę dobre wędki zaczynają się od kilkuset złotych. Warto spróbować i posiadać wędkę swoich marzeń. Zupełnie jak moja pierwsza, która zapoczątkowała wielką pasję i sposób na życie. tekst i foto: Sergiusz Kasprzyk

www.wedkarskabrac.pl

15


>> SPINNING test sprzętu wędkarskiego

ryba która lubi

zwyciezac Barwena to ryba rzadko widywana w galeriach wędkarskich, choć często jest opisywana jako wybitny przeciwnik i sportowa ryba. Moja przygoda z królową raf zaczęła się bardzo dawno temu i trwa do dzisiaj. Za każdym razem jak wybieram się na brzany dopada mnie zdenerwowanie i lekki niepokój. Pewnie dlatego, że duże brzany są bardzo waleczne, a spotkanie z nimi zapamiętuję do końca życia. Przypominam sobie, że w sowim pamiętniku zostawiłem kiedyś notkę: Boguś wspominał o brzanach z Nowogrodu. Teraz wiem, gdzie ich szukać. Liczę na to, że mi się wreszcie uda… No i kiedyś się udało.

Zanim opowiem o samym łowieniu, może najpierw kilka wskazówek o tym, jak przygotować się do takiej wyprawy, aby w miarę komfortowo spędzić te dwa, trzy dni nad rzeką. Generalna zasada brzmi – jak najlżej i jak najmniej. Bierzemy tylko niezbędne rzeczy. Każdy kilogram sprzętu będzie nam dokuczał przy spiningowaniu i odczujemy to wieczorem. Oprócz sprzętu wędkarskiego, podstawowym elementem jest niewątpliwie plecak. Tu wybór jest ogromny. Ważne jest, by był mocny (odporny na zadrapania, mocne szwy itd), wystarczająco pojemny i kolorystycznie nie odróżniał się za mocno od otoczenia. Najlepiej sprawdzają się tu wszelkie stonowane kolory zieleni czy brązu. Modne ostatnio kamuflaże wszelkiej maści. Tak też powinien wyglądać nasz ubiór. Drugą rzeczą jest oczywiście schronienie. Tu także mamy kilka opcji. Pierwsza to namiot. Dobre schronienie na cieplejsze noce, ponieważ chroni nas przed komarami i innymi owadzimi krwiopijcami. Jednak osobiście wybieram płachtę ogrodniczą, w kolorze zieleni, 3 x 2 m. Jest lekka po złożeniu i wystarczająco chroni, nawet przed ulewnym deszczem. Łatwo można ją także rozpiąć, choćby do drzew. Sposobów rozpinania płachty jest całe mnóstwo. Mi najlepiej sprawdza się system „dwuspadowy”. Dzięki noclegowi pod płachtą, mogę wieczorem poleżeć przy ognisku i widzieć wszystko dookoła. W namiocie jest to niestety niemożliwe. Kolejna rzecz to dobry śpiwór. To czy będzie on wykonany z materiałów syntetycznych czy puchowy, zależy od nas. Ważne aby był po złożeniu jak najmniejszy, lekki i wystarczająco ciepły. Nawet w maju noce potrafią być jeszcze chłodne. Do śpiwora oczywiście potrzebna będzie karimata. Najlepiej przenosić ją przypiętą w pokrowcu. Ocierające się gałęzie, potrafią ją zniszczyć bardzo szybko. Po całym wędkarskim dniu, dobrze jest zjeść coś ciepłego. W tym wypadku, mam zawsze w plecaku menażkę wojskową, dwuczęściową. W większej części, przygotowuję sobie posiłek a w mniejszej herbatkę. Wodę zwykle pozyskuję z rzeki. Przegotowuję ją tylko kilka minut. Jednak jeśli mamy co do wody jakieś obawy, można zabrać ze sobą litr lub dwa w butelce. Tu dochodzimy do kwestii żywności. Osobiście zabieram tylko to co jest lekkie, ale i pożywne. Organizuję sobie dwa posiłki dziennie. Czyli, obfite śniadanie (ewentualnie po południu jakiś batonik, przekąska) i obiadokolacja. W czasie dnia, staram się maksymalnie wykorzystać czas na łowienie. Porcja śniadaniowa składa się z musli i mleka w proszku. Łatwo można przyrządzić treściwy posiłek. Potrzebujemy jedynie wody. Na wieczorną sjestę składa się kasza (lub ryż) w woreczkach. Do tego kiełbasa, najlepiej sucha tak by jak najdłużej zachowywała świeżość. Całość zalewam wcześniej rozrobionym sosem myśliwskim. Można do tego oczywiście wkroić np, cebulę lub co kto lubi. Po całym dniu włóczęgi, taki posiłek jest jak nagroda za wielkie trudy. Można oczywiście zabrać ze sobą rożne przekąski, tak by w ciągu dnia nie „przymierać” głodem. Niewielki termos też nie będzie zawadą. Rano, zalany ciepłą herbatką, umili nam przerwy w łowieniu. tekst i foto: Łukasz Zdyb


dołącz do nas!

nie są płochliwe i niewiele robią sobie z obecności wędkarza stojącego w wodzie. Wchodzenie na rafy czy łowienie w rynnach jest niebezpieczne. Trzeba pamiętać, że woda w takich miejscach zazwyczaj płynie szybko i z całą siłą napiera na łowiącego. Zagrożeniem jest również wymywający się przed stopami żwir, który tworzy dołek. Jeden nieuważny krok i można wpaść do wody, z której może być się ciężko wydostać.

Furkot rybich łusek

Świadectwem obecności brzan na łowisku jest widowiskowe ich wyskakiwanie nad powierzchnię wody. Wielu wędkarzy określa to lub porównuje do furkotu, mówiąc że właśnie furknęła brzana. Zdecydowanie to potwierdzam, choć przy szumie wody na rafie niewiele słychać, więc ja polegam na obserwacji tego, co się dzieje na powierzchni wody. Bardzo często takie sytuacje potwierdzały to, że ryby żerują i najprawdopodobniej uda się którąś złowić. Brzany nie pływają same. Jeżeli była jedna, to w pobliżu mogą być następne. Często widywałem paniczną ucieczkę niewielkich kleni, co również dawało mi potwierdzenie, że drapieżniki właśnie przypłynęły na kolację.

Brzanowy czy nie?

Czasami na portalach internetowych spotykam się z określeniem brzanowy wobler. Nawet nie wiedziałem, że takie są w ogóle produkowane i że można określić jakiś wobler, jako wybitnie skuteczny na te ryby. W moim pudełku jest tylko kilka przynęt, które wg mnie są dobre na brzany. Kluczem okazuje się nienaganna praca przynęty w nurcie oraz jej długa prezentacja w łowisku. Wobler musi szybko

Poczuć miejsce

Odszukanie brzan w nizinnej rzece wydaje się proste. Ta ryba szczególnie upodobała sobie kamienne rynny i rozległe, płytkie rafy. Czasami widywałem je jak spławiały się w pobliżu piaskowych łach, ale nigdy nie udało mi się ich tam systematycznie łowić. Kamieniska dają duże prawdopodobieństwo, że uda nam się znaleźć barweny, które będą myszkowały przy dnie w poszukiwaniu pożywienia. Należy tu wspomnieć, że takie miejsca są trudne technicznie ze względu na dużą ilość zaczepów w postaci kamieni czy starych faszyn. Sprawa mocno się komplikuje, kiedy z pudełka znikają nam jak zaczarowane kolejne woblery czy wirówki i wędkowanie kończy się szybciej niż się zaczęło. Pewnych miejscówek uczyłem się na pamięć. Co to znaczy? Wybierałem jedną przynętę, do której zakładałem małe kotwice. Penetrowałem nią pobliże dna, ostukując wszystkie kamienie czy większe zaczepy. Potem było mi zdecydowanie łatwiej prowadzić właściwą przynętą będąc bogatszym o wiedzę, co znajduje się na dnie rzeki. Nie jest to precyzyjny sposób, ale daje możliwość skutecznego prowokowania ryb i ułatwia późniejsze z nią zmagania.

Hipnotyczny stan umysłu

Zawsze, kiedy stoję na rafie w szumie pędzącej wody, mam wrażenie jakby cały świat stanął, a wokół mnie jest tylko woda i jedna myśl plącząca się w głowie. Ten hipnotyczny stan, jaki wywołuje we mnie rzeka, pozwala mi na skupienie się na łowieniu, precyzji rzutu i samej prezentacji przynęty. Dla osób postronnych pewnie wydaje się to dziwne lub śmieszne, kiedy widzą wędkarza stojącego po pas w wodzie i uśmiechającego się do siebie jak dziecko, które dostało lizaka. No waśnie. Brzany łowię praktycznie z jednego miejsca. Z racji tego, że rzeka Narew nie jest duża, mogę wybrać sobie miejsca, z których dam radę poprowadzić wobler dokładnie tak jak chcę. Bardzo rzadko przesuwam się lub zmieniam miejscówki. Staram się zachowywać spokojnie i nie robić gwałtownych ruchów, choć uważam, że brzany www.wedkarskabrac.pl

17


>> SPINNING zejść do dna i mocno pracować. To wszystko. Za sprawę drugorzędną uważam kolor. Według mnie nie ma to znaczenia, czy wobler będzie w jaskrawych czy w stonowanych kolorach. Brzany,dla których naturalnym środowiskiem jest szybka woda bardziej skuteczną metodą jest ruch niż barwa przynęty. Woblery należy zbroić w mocne i ostre kotwice, które wytrzymają próby ucieczki walecznej barweny.

Holowanie Titanica

Hole brzan są przez niektórych opisywane jako trudne i czasami dorastają do rangi legend wędkarskich. Ja ze swoje doświadczenia wiem, że barweny potrafią zachowywać się bardzo schematycznie, a ich hol może być krótki choć nie pozbawiony rozwiązań siłowych. Zauważyłem, że zacięta brzana ucieka w górę rzeki. Ten pierwszy zryw należy przeczekać i dać rybie się trochę wyszaleć. Kolejnym etapem jest powrót w dół rzeki i to należy wykorzystać. Uciekająca w dół rzeki brzana nie stawia oporu i łatwo można ją podprowadzić pod brzeg. Krytycznym momentem jest walka pod nogami, kiedy to ryba zrobi wszystko, aby się pozbyć kotwić z pyska i bardzo często szoruje nią o kamieni próbując zaczepić nimie lub przerwać żyłkę. Siłowe momenty należy przeczekać, a wykorzystywać każde nawroty lub wypłynięcia brzany z kamieni. Wyholowana ryba zazwyczaj wykłada się na bok i można ją szybko podebrać, wyczepić i wypuścić. Walka z brzaną jest trudna, ale nigdy nie należy poddawać się emocjom tylko konsekwencje kontrować poczynania tej podwojeń lokomotywy i walczyć z nią jak z przeciwnikiem, który nie uznaje kompromisów.

Tu wygrywa ryba

Nie znam ładniejszej i ciekawszej ryby. Brzany stawiam w kategorii mistrzostwo, a łowienie ich daje mi dużą satysfakcji i poczucie osiągania sukcesu. Coraz mniej tych ryb jest na mojej rzece, ubywa również ciekawych miejsc, które być niebawem zupełnie znikną z podłomżyńskiej Narwi. Jednak każdemu kto spotka się z brzaną, życzę wyjątkowych wrażeń i namawiam do wypuszczania tych pięknych ryb. W walce z wędkarzem, nawet jeżeli uda się wyholować barwenę to tak czy inaczej jest ona zwycięzca i należy jej się szacunek i wolności. tekst: Rafał Mikołaj Krasucki foto: Michał Laskowski

18

www.wedkarskabrac.pl


>> FELIETON kręgosłup Od pewnego czasu wielu wędkarzy zauważa mniejszą ilość ryb w rzekach. Woda jak to woda niby płynie tak samo, a jednak inaczej. Klimat się zmienia, a to sprawia, że opady mają różne tendencje. Za tymi zmianami równie szybko podąża głupota ludzka, która jak wiemy nie zna granic. Wiekowo kończę trzecia dekadę i na przestrzeni tych lat nie poznaję rzek, nad którymi się wychowałem lub miałem okazję powędkować. Taka ziemia niczyja, na której można zarobić pieniądze…, przecież nikomu się nie poskarży. Czy na pewno? W całym kraju jest tak samo. Winnych nie trzeba wymieniać. Kiedy jedne okręgi PZW działają prężnie, inne ze względu na swą archaiczność i brak kompetencji, szerszego spojrzenia na wędkarstwo dają plamę. Za nimi lub przed gęsiego dumnie stoi RZGW, które kombinuje gdzie by tu jeszcze przeprowadzić melioracje zapomnianej pstrągowej rzeczki i utopić unijne pieniądze lub pogłębić rowek, co by to sołtysowi lepiej spływało drenem szambo. Niedawno wypłynęła afera w Zachodniopomorskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych w Szczecinie, a ile takich zostało zamiecionych pod dywan? Premier obiecywał kraj bez układów oraz brak zatrudnień krewniaczych w budżetówce… afera taśmowa ukazuje, że nam można wszystko obiecać. Ostatnio trafiłem nad zapomnianą pstrągową rzekę. Patrząc na dawne mapy sztabowe, wiła się pięknie pomiędzy polami, a jej brzegi były porośnięte olchami. Zaryzykowałem i pojechałem. Rzeczywistość bardzo szybko mnie ocuciła. Po meandrach pozostały zasypane wgłębienia, które zostały obsiane jak pobliskie pole. Po drzewach nawet nie pozostały karpy. Po niegdyś wspaniałej rzece pozostał wolno płynący prosty kanał z piętrzącymi się nasypami. Termika wody została tym faktem z pewnością znacząco zmieniona. Już miałem się poddać nie widząc szans na znalezienie jakiejkolwiek kryjówki ryb, lecz nadzieja umiera ostatnia. Przejrzałem jeszcze raz mapę i znalazłem kilka km dalej zabagniony torfowy teren, gdzie z pewnością ciężki sprzęt nie miałby szans wjechać. Wreszcie byłem w domu. Rzeka na odcinku niespełna 2 km nie została tknięta jeszcze rękoma meliorantów. Ryby, które zostały wygonione z dawnych kryjówek wykorzystywały każdą możliwą okazję do schronienia. Eldorado, lecz splamione krwią. W lokalnej gazecie przeczytałem, że w tym roku ludzie bez wyobraźni zachłanni pieniędzy dokończą dzieła zniszczenia. Owa rzeka przez wiele lat nigdy nie wylewała, a poziom najwyższy lustra wody jest dużo poniżej depresji na polach. Gdzie tu jakakolwiek logika? Średnia nizinna rzeka, nad którą się wychowałem. W jej górnym biegu został wybudowany zalew Nielisz. W początkowych latach, gdy woda w rzekach zaczęła się oczyszczać dzięki remontom i budowie nowych oczyszczalni, a i przemysł chemiczny już się tak prężnie nie rozwijał, cała rzeka zarastała. Bujna roślinności dawała schronienie wielu gatunkom ryb, które można było praktycznie tylko złowić w okresie, gdy roślinność pogniła lub nie zdążyła puścić pędów. Za ten stan rzeczy odpowiadały pokłady organiczne biogenów uwiezione w dnie za czasów „brudnych rzek”. Z czasem rzeka się oczyściła i pamiętam jej wspaniały obraz do dziś. Na każdym zakręcie zwalisko drzew, a te na brzegach dawały cień w upalne dni. W kolejnych latach do gry weszły bobry, których populacja nie była racjonalnie kontrolowana, a że te zwierzęta nie mają wrogów naturalnych to brzegi nad rzeką z roku na rok robiły się coraz to uboższe w drzewa. Zakwity sinic na Nieliszu i ich toksyczny rozkład

poniżej zapory kilkukrotnie uszczuplił populacje ryb reofilnych. Spływające powierzchniowe ogrzane wody zbiornika również się do tego przyczyniły. W kolejnych latach obserwowałem kikuty po drzewach nad brzegiem rzeki, a w nocy przed sezonem grzewczym odgłos warkotu piły spalinowej. Obecnie rzeka w niczym nie przypomina dawnej fotografii, która utkwiła mi w pamięci. Jałowy szybki kanał burzowy z niedobitkami. Wiosną tylko trochę ryby wchodzi z Wisły ciągnąc na tarło. Szybko schodzą z opadającą wodą, bo nic tu po nich. Rzeka Odra odcinek użytkowany rybacko od rzeki Myśli do pierwszego mostu w Szczecinie. Rybacy jak również kłusownicy z lokalnych wsi prowadzą prywatę połowową w nocy. Nikt ich nie kontroluję, a gdy się odezwiesz możesz oberwać od rosłych osiłków. Organizują się w grupy ciągnąc spławiane sieci wiele kilometrów rzeką i impulsyjnie płosząc agregatem prądotwórczym ryby przy główkach i opaskach. Proceder trwa nie pierwszy rok. Populacja ryb została znacząco uszczuplona o czym alarmują wędkarze. Przetwórni rybackiej nie interesuje cenność wędkarska złowionych ryb. Cenne kulinarnie idą do przetwórni, a ryby mało cenne takie jak kilkukilogramowe bolenie klenie i jazie na mączkę rybną. Instytucje odpowiadające za ten stan rzeczy nie działają na naszą korzyść. Brak w nich dopływu świeżej krwi, która by podążała za trendami krajów zachodnich. Dla przykładu w USA są burzone tamy dawnych zapór, aby umożliwić wędrówkę tarłową w górę rzeki rybom łososiowatym. Obliczono, że da to więcej pożytku gospodarce i lokalnej ludności niż prąd z elektrowni wodnej wraz z jazowym kłusującym ryby pod zaporą. W zachodniej części europy i u naszych sąsiadów przeprowadza się re-naturalizację wcześniej wyprostowanych rzek, bo nawet dziecko w podstawówce wie, że w krętej rzece mieści się więcej wody niż w jej gorszym niemeandrującym bracie. Pieniądze pozyskane na prostowanie rzek można było wykorzystać zdecydowanie lepiej i naprawiać powoli błędy melioracyjnych trendów z lat 60tych. Mamy 2014 rok a „beton” jak siedział tak siedzi. Medycyna poszła do przodu i leśne dziadki tak łatwo stołka nie oddadzą, bo już się tak przyzwyczaili brać pieniądze za nic, że inaczej nie potrafią funkcjonować. Polskie dorzecza i zlewnie mają przetracony kręgosłup. Zadajcie sobie pytanie, ile razy byliście kontrolowani w swej wędkarskiej karierze na łowisku przez jakiekolwiek służby. Odbija się to na populacji ryb, kondycji rzek i nas wędkarzach. Znam takich kolegów, którzy z frustracji już nie wędkują w Polsce i nie mają zamiaru. Wolą pieniądze zostawić na zagranicznych łowiskach. Czy taka kolej rzeczy czeka również i mnie? Za jakiś czas kończą się dzierżawy, lecz prawo jest tak stworzone, aby tych wód nikt „nowy” nie przejął. Z wykształcenia jestem ichtiologiem. Kolegów z roku studiów pracujących w zawodzie jest może 5%, z czego większość pracuje w rodzinnych gospodarstwach rybackich z dziada pradziada. Ludzi, którzy zaczęli i skończyli te studia przypadkiem można zrozumieć, lecz co z tymi, którzy je skończyli z powołania? Po co to wszystko było? Osobiście wyzbyłem się wszelkich złudzeń, którymi karmiono mą duszę. Póki jest jeszcze czas, będę się cieszył tym co zostało, bo źle to już było i teraz może być tylko gorzej. adowoleni. tekst: Jakub Podleśny www.wedkarskabrac.pl

19


>> SPinning

ultralight

G

dy woda na rzekach osiągnie już poziom „płycej się nie da” a wędkarskie apetyty zostaną wstępnie nasycone majowymi szczupakami, boleniami, czerwcowymi sandaczami warto pozwolić sobie na małą odmianę, by nie popaść w monotonię. Zajmuję się wówczas rybą, od której większość z nas zaczynała swoje spinningowe podboje. Rybą, którą znajdziemy w każdym, nawet najmniejszym bagienku, najpłytszym cieku. Lipiec w moim kalendarzu oznacza okonia w wersji ultralight. Ale nie o dobieraniu przyponu i jego konstrukcji jest ten artykuł. Sprzęt do tej metody nie wymaga wielkich nakładów finansowych, w ofercie każdego producenta wędzisk znajdziemy typowo okoniowe kije, które kupimy już za sto parę złotych. Sam używam 260-centymetrowej wklejanki o cw do 15 gram. Parametry te dostosowujemy do warunków, w jakich przyjdzie nam łowić. Zastosowanie tego typu wędziska umożliwia nam stosunkowo długie rzuty małymi przynętami (paproch plus 3-4 gramowa główka z powodzeniem lądują nawet 20 metrów od naszych nóg), doskonałą widoczność i wyczuwalność brań oraz możliwość udanego doholowania ryby słynącej z kruchych warg. Na kołowrotek o stałej szpuli wielkości 2500 nawijam plecionkę grubości 0,10. Na drugiej zapasowej szpuli mam żyłkę 0,12, sięgam po nią, gdy po jakimś czasie łowienia, brania są rzadkie bądź żadne. Jest to znak, że tego dnia okonie biorą chimerycznie i każdy, nawet najmniejszy szczegół może mieć znaczenie dla rozstrzygnięcia sporu między nami a pasiastymi rozbójnikami na naszą korzyść. Zauważyłem także, że w takie dni ryby bardzo długo odprowadzają przynętę, po czym tylko delikatnie w nią stukają wykonując następnie błyskawiczny odwrót. Tak jakby sprawdzały jak zachowa się potencjalna ofiara, która nie do końca wydaje się im wiarygodna. Dlatego też haki muszą być piekielnie ostre, umożliwiają wówczas poprawne zapięcie przy wspomnianych wcześniej chimerycznych braniach. Kolejnym niezbędnikiem podczas letnich polowań są okulary polaryzacyjne. Przede wszystkim chronią

20

www.wedkarskabrac.pl

nasz wzrok przed odbiciami promieni słonecznych w lustrze wody, które są nieodłącznymi elementami wakacyjnych wypraw. Drugą ich zaletą jest możliwość szybkiej lokalizacji doskonale widocznych podczas niżówek podwodnych przeszkód, które są potencjalnymi stanowiskami ryb. Ostatnią potrzebną rzeczą jest lekka, przewiewna kamizelka umożliwiająca zabranie ze sobą 2 małych pudełek z przynętami, plus paru drobiazgów. Wędkowanie ma być formą relaksu, a dobrze wiemy, jak koszmarnie się wypoczywa w letni skwar z kilogramami sprzętu w plecaku. Uzupełnieniem wcześniej wspomnianych pudełek są rzecz jasna przynęty. Nie odkryję Ameryki stwierdzając, że podstawę okoniowego arsenału stanowią paprochy wszelkiej maści. Są stosunkowo niedrogie, dlatego warto mieć pod ręką paletę barw, gdyż pod tym względem ryby bywają bar-


dołącz do nas!

rys.1

dzo kapryśne. Kompletowanie zacząłbym od twisterków w kolorze motor-oil, denaturat z brokatem, seledyn, zgniła zieleń. Do tego kilka główek jigowych na dobrej jakości hakach w gramaturze od 2 do 5 gram. W dniach, gdy ryby nie reagują na gumowe wabiki, warto wypróbować przynęty emitujące falę hydro-akustyczną, dlatego sięgam wówczas po mini obrotówki i woblerki. Moje sprawdzone modele to wszelkie Effzetty firmy D.A.M., Meppsy, i mój faworyt Abu Droppen. Wśród woblerów są to malutkie Kenarty, Bonito i Salmo model Hornet. W łowieniu okoni największą frajdę sprawia mi odszukiwanie ich miejscówek. Wystarczy, że zobaczę garbusa goniącego za moją przynętą, nawet gdy nie uda mi się go zaciąć, cieszę się, że odgadłem jego kryjówkę. W doborze potencjalnych stanowisk kieruję się prostą zasadą – wszystko oby nie prosty odcinek o silnym nurcie. Przybrzeżne, nieuregulowane burty, zatopione drzewa, kamienie, zatoczki, dołki. One są wszędzie, po prostu trzeba znaleźć sposób by je z stamtąd wyciągnąć. Przynętę prowadzę zazwyczaj wolno, gdyż okoń nie należy do sprinterów. Sam kierunek prowadzenia zawsze zmierza ku burcie, a następnie wzdłuż jej brzegów. Chyba, że po drodze są jakieś przeszkody, obok których warto poprowadzić wabik. Prowadzenie gumek zaczynam od opadu na dno i ściągania w jednostajnym, wolnym tempie. W taki sposób przynętę prowadzę 3-4 razy. Gdy nie widzę odprowadzeń, nie czuję okoniowych stuknięć lub innych oznak zainteresowania ze strony ryb zmieniam technikę na jednostajne tempo z podszarpaniem mniej więcej co 3 metry. Przy bardzo niskim stanie wody efekty przynosi szuranie główką jigową po dnie. Nigdy nie zauważyłem szczególnej częstotliwości brań w przypadku szybkiego prowadzenia przynęty. reklama

Łowienie garbusów może być wspaniałą formą spędzania wolnego czasu, jednak trzeba mieć świadomość, że większość złowionych przez nas ryb będzie małych lub średnich rozmiarów. Okoń to bardzo wdzięczna ryba, daje nam możliwość aktywnego spędzania nad wodą najbardziej jałowych wędkarsko okresów, dlatego pamiętajmy o tym zwracając mu wolność. Być może przyjdzie nam się ponownie z nimi zmierzyć, gdy będą już większe i sprytniejsze. Najważniejsze to cały czas gonić króliczka… tekst i foto: Kamil Polkowski


>> SPINNING

nar wia nski sandacz >>

B

ohater tego artykułu to typowo nocny rozbójnik. Oczywiście zdarza się regularne łowienie tej ryby w dzień, ale to dzieje się pod koniec jesieni i na początku zimy. Wtedy dni mamy krótkie i ponure. W takie dni strasznie mało światła przedziera się do kryjówek sandaczy i wówczas zaczynają intensywnie żerować. Zbliżająca się zima i chęć przybrania na masie zmusza tego drapieżnika do ciągłych polowań na drobnicę.

O tej samej porze

Napisane jest w wielu książkach o tematyce wędkarskiej, że drapieżnik ten najlepiej żeruje godzinę przed i godzinę po zachodzie słońca. Trudno się z tym nie zgodzić, gdyż duża część złowionych przeze mnie sandaczy padła tuż po zachodzie słońca. O takiej porze w letnich miesiącach jest jeszcze szaro, natomiast późną jesienią jest już zupełnie ciemno. W każdym miejscu sandacze mają swoje stałe godziny żerowania, poznanie ich to połowa sukcesu. Ale żeby je poznać, trzeba być często nad wodą. W czerwcu przy cieplejszej wodzie sandacze żerują częściej i szybciej trawią pokarm. Aura sprawia, że ryby przenoszą się w bardziej natlenione partie wody i tam szaleją w poszukiwaniu uklei. W zależności od stanu wody są to rzeczne rafy, kamienne opaski albo głębokie jamy na ostrych zakrętach. Łowienie zaczynam przed zachodem słońca. Pozwala mi to wejść bezpiecznie na rafę jeszcze za widnego i zająć stanowisko. Pamiętajmy, że będziemy wracali tą samą drogą, ale już w zupełnych ciemnościach. Nocny spacer po śliskich kamieniach w silnym nurcie nie należy do

> 22

www.wedkarskabrac.pl

łatwych i przyjemnych, więc uważajmy. Zdrowie i bezpieczeństwo jest ważniejsze od ryby życia. Nocą na rafkę za drobnicą wypływają wszelkie gatunki ryb. Możemy się spodziewać sandacza, klenia, suma, szczupaka i bolenia. Gdy już zajmiemy stanowisko możemy rozpoczynać łowienie. Na rzecznych rafach stosuję smukłe woblery imitujące ukleję w wielkościach od 7 do 11 cm. Kijek od 7 do 21 gram w zupełności wystarczy. Do tego kołowrotek średniej wielkości z nawiniętą plecionką o wytrzymałości do 10 kg. Wykonujemy prostopadłe rzuty i pozwalamy na spłynięcie woblera. Po wypuszczeniu około 70 – 80 metrów zamykamy kabłąk i zaczynamy ściąganie. Przynętę prowadzimy powoli lub bardzo powoli, raz na jakiś czas przytrzymując w szybkim nurcie. Możemy też za pomocą szczytówki nadawać różne ruchy woblerowi, podszarpując go. Przynęta wówczas zachowuje się, jak chora ukleja i staje się łatwym kąskiem dla sandacza. Każde nocne branie to niesamowite przeżycie. Hol w zupełnych ciemnościach nie należy do łatwych i tylko wyobraźnia może nam podpowiadać, gdzie znajduje się zacięta ryba.

Na wysokiej wodzie

Podczas przyborów, gdy nie mam możliwości dotarcia do rzecznej rafy oraz późną jesienią sandacze łowię przy głębokich zakrętach. Miejsca te nie są łatwe i nie przy każdej głębokiej jamce będą się trzymać sandacze. Typowe sandaczowe miejsce na Narwi to zakręt z głęboką burtą i twardym gliniasto – ilastym dnie. W takim miejscu 2 – 3 metry od brzegu ciągnie się tzw. półka o głębokości do 2 metrów, po czym pionowo opada do kilku metrów. Najczęściej sandacze przebywają w najgłębszym miejscu często w zatopionych krzakach i drzewach. W dzień są praktycznie nie do złowienia, natomiast w nocy czując się bezpiecznie i opuszczają swoje stanowiska. Wtedy wychodzą na płytszą wodę w poszukiwaniu drobnicy. W takim miejscu nie chodzę i nie szukam sandaczy, po prostu wiem, że tam są. Zajmuje stanowisko i obławiam miejsce potencjalnego żerowania ryb. Do takiego łowienia najlepiej nadają się twistery i rippery oraz głęboko schodzące woblery. Takim woblerem obławiam pas wody przy samej burcie, gdzie zawsze można trafić dyżurnego średniaka. Gdy brak efektów na woblery można poeksperymentować z przynętami gumowymi. Łowiąc w nocy kolor przynęty nie odgrywa wielkiego znaczenia. Sandacze doskonale widzą w ciemnościach, dlatego ważniejsza od koloru jest masa przynęty i technika jej prowadzenia. Łowiąc w miejscu, gdzie jest około 2 metry wody w zupełności wystarczą nam główki o masie 10 gram. Niestety większość sandaczowych miejsc to głębokie doły przekraczające kilka metrów. W takich miejscach będziemy potrzebowali przynęt o masie od 20 do nawet 35 gram. Gdy nie mamy brań, możemy eksperymentować z gramaturą obciążenia i techniką prowadzenia. Ło-


wiąc sandacze w głębokich rynnach staram się, aby twister bądź ripper miał styczność z dnem. Nigdy nie wiadomo, co danego dnia będzie odpowiadało sandaczom. Trzeba po prostu kombinować. Rzeczne sandacze biorą zdecydowanie, gdyż nie mają czasu na zastanawianie się, bo potencjalny pokarm szybko ucieka im sprzed nosa. Hol zaciętej ryby powinien być szybki i zdecydowany. Sandacz ma twardy pysk i jeśli jest słabo zacięty, często w czasie holu potrafi się uwolnić. Podczas podbierania nie używam żadnego światła, gdyż biały brzuch sandacza widać bardzo dobrze nawet w zupełnych ciemnościach. Każdy rodzaj wody ma swoją specyfikę. Stosunkowo dużo sandaczy jest w zbiornikach zaporowych i uregulowanych rzekach. W rzece, na której łowię populacja sandacza jest niewielka. Należy jednak pamiętać, że w głębokich dołach czają się okazy, na które polujemy. Właśnie z myślą o tych największych planujemy każdą następna wyprawę. tekst i foto: Kuba Matys reklama

www.wedkarskabrac.pl

23


>> splawik

rzeczne l

zloto

eszcz jest rybą licznie występująca w naszych wodach. Jej łowienie jest bardzo popularne wśród wędkarzy. Najczęściej nad rzeką spotkać można grunciarzy i feederowców, którzy zestawami z koszyczkiem próbują przechytrzyć dużą „łopatę” i trzeba przyznać, że czasami im się to udaje. Nie każdemu jednak odpowiada łowienie „na leniuch”z użyciem topornych zestawów gruntowych. Osobiście letnie miesiące poświęcam na łowienie dużych ryb rzecznych na tyczkę, a szczególnie leszczy.

Dobrym wskaźnikiem właściwego doboru miejsca jest stan wody w rzece. Im jest wyższy tym płytsze odcinki wybierajmy i analogicznie postąpimy, gdy sytuacja jest odwrotna. Również podczas przyboru zdecydowanie lepsze są odcinki płytsze. Podczas gruntowania należy szukać stanowiska z jakąś nierównością lub dołkiem, gdzie nasza zanęta będzie miała szansę się zatrzymać lub w ostateczności odcinki z dnem równym. Unikajmy stanowisk, gdzie dno mocno opada i różnice głębokości na obu stronach stanowiska wynoszą kilkadziesiąt centymetrów. Właściwe zanęcenie i prezentacja przynęty na haku są wówczas mocno utrudnione.

Z racji bliskości Narwi, która jest moim poligonem doświadczalnym w łowieniu dużych egzemplarzy tych ryb wiem, że opisane tu sposoby sprawdzają się na wielu innych wodach płynących. Więc zapraszm do lektury.

BEZ DOPOWIENIDNIEGO SPRZĘTU ANI RUSZ

MIEJSCE, KTÓRE TRZEBA ZNALEŹĆ Absolutnie najważniejszą aspektem przy próbie skutecznego łowienia dużych leszczy jest wybór łowiska. Wybierać musimy odcinki rzeki, na których mamy pewność, że ryby te występują w miarę licznie, lub charakter wody na to wyraźnie wskazuje. Można również pojeźdźić na pobliskie łowiska i popytać łowiących tam wędkarzy „co w wodzie piszczy”. Typowo leszczowy odcinek rzeki charakteryzuje się wolnym lub średnim uciągiem i stosunkowo głęboką wodą. Oczywiście można również trafić fajne leszcze na odcinkach płytkich (np. 1,5 m), ale są to raczej objawy intensywnego poszukiwania przez ryby pokarmu. Proponuję skupić się na odcinkach głębszych, gdzie mamy duże prawdopodobieństwo, że spore ryby tego gatunku są ich stałymi mieszkańcami. Naturalnie każdy odcinek rzeki kryje stanowiska lepsze i gorsze, lecz możemy to stwierdzić dopiero podczas gruntowania łowiska, które wyjawi nam jego podwodne tajemnice. Moimi ulubionymi łowiskami leszczowym są stare opaski, gdzie głębokość wody wacha się od 2 do ponad 3 m, a uciąg waha się w granicach 4 – 8 g.

24

www.wedkarskabrac.pl

Do łowienia przygotowuję zestawy od 4 do 12 g oraz kilka ciężkich 25 – 30 g. Lżejsze zestawy służą do kilku wersji tradycyjnej przepływanki z przytrzymaniem, natomiast cięższe stosuję do metody „na stopa”, gdzie spławik trzymamy nieruchomo w nurcie. Co do żyłki – nie obawiajcie się stosować żyłek grubszych 0,16 – 0,18 mm do zestawów lżejszych, ba nawet 0,20 do zestwów najcięższych. Z reguły grubość żyłki główniej nie przeszkadza rybom, a jej grubość i sztywność zarazem zapobiega plątaniu zestawów oraz znacznie pomaga w wyholowaniu wielkiego złotego „lecha” z nurtu. Reszta szczegółów sprzętowych jest standardowa, jak na większe rzeczne ryby czyli – amortyzatory o grubości 1,2 do 1,4 mm, przypony o grubości 0,12 – 0,16 mm i długości 35 – 40 cm oraz zaopatrzone w mocne haki o wielkości od 16 do nawet 12. Budowa zestawu również wiele nie odbiega od rzecznego kanonu tzn. przypon, nad nim mały krętlik, nad któym znajduje się kilka śrucin (0,070 – 0,135 g) i obciążenie główne składające się z kilku śrucin i oliwki. Odległość między obciążeniem głównym i obciążeniem nad krętlikiem oraz jego masa są tu badzo istotne, ponieważ to właśnie te cechy decydują o charakterystyce pracy zestawu w nurcie. Im obciążenie na przyponie mniejesze tym przynęta wyżej i częściej odrywa się od dna podczas przytrzymania. Generalnie leszcze pobierają po-


dołącz do nas!

karm z dna, więc należałoby tak dobrać ciężar obciążenia nad przyponem, żeby haczyk nie odrywał się zbyt często i wysoko podczas przytrzymania zestawu, chociaż są od tej reguły częstę odstępstwa. Do budowy zestawu należy użyć śrucin z miękkiego ołowiu, aby przesuwanie ich po żyłce nie zniszczyło naszej żyłki głównej oraz nie powodowało spadania śrutów.

GRUNT TO DOBRA ZANĘTA Do nęcenia leszczy w rzece w zupełności wystarcza mieszanka zanęty dedykowanej na rzekę oraz jeśli celujemy w duże osobniki – domieszka gruboziarnistej zanęty np. karpiowej. Typowa zanęta na złotą rzeczną łopatę powinna być żółta, gruboziarnista i słodka. Zanęte rozrabiamy w dużym kotle (około 3 kg zanęty) stopniowo dolewając do niej wodę oraz energicznie mieszając. Kiedy już osiągniemy stopień kleistości, który pozwoli na zlepienie spoistej kulki, odkładamy namoczoną mieszankę na co najmniej 20 minut podczas, których grubsze frakcje nasączą się wilgocią, a my w tym czasie zajmiemy się przygotowaniem stanowiska. Naturalnie mieszankę zanętową należy odpowiednio dociążyć, więc w oddzielnym pojemniku powinniśmy przygotować odpowiednią glinę składającą się z jednej lub kilku rodzajów glin wiążących lub lekko rozpraszających. Proporcja użycia danego rodzaju gliny zależy od uciągu i zamierzonego sposobu podania mieszanki zanętowej. Np., jeśli łowię na łowisku o uciągu około 5 g to wówczas na 3 kg suchej mieszanki zanętowej przygotowuję około 6 kg mieszanki glin, na którą składa się 4 kg gliny wiążącej i 2 kg ropraszającej (argilla). Dobrze nawilżona mieszanka o takim składzie będzie w takich warunkach optymalna, gdyż możemy z niej przygotować zarówno kule dość mocno pracujące i wabiące, jak i te zalegające i czekające na przypłynięcie ryb w łowisko. Przy uciągu około 8 g i powyżej, prawdopodobnie lepiej byłoby zrezygnować z użycia gliny rozpraszającej na korzyść gliny wiążącej, chyba że łowisko wymaga zastosowania zanęty lepiej pracującej (np. nurt przy dnie jest dużo wolniejszy, poprzez występowanie kamieni, szczelin lub nierównośc dna). Przed połączeniem zanęty i gliny proponuję trochę mocniej dowilżyć zanętę, gdyż glina zawsze wysuszy mieszankę, a po połączeniu

obu składowych właściwe dowilżenie jest trudniejsze i wymaga odrobiny wprawy. Przygotowaną mieszankę dzielimy na co najmniej 2 części i tworzymy z ich mieszanki o różnych spoistościach i charakterystyce, stosując wodę do mocniejszego nawilżenia oraz dodatek klejów mineralnych lub innych dodatków klejących. Na wstępne nęcenie proponuję wrzucić do wody 2/3 przygotowanej mieszanki, natomiast resztę obu części zanęty zosawić sobie na donęcanie w trakcie łowienia.

ZAPACH NIE DECYDUJE O SUKCESIE Mówiąc najprościej – trzeba eksperymentować. Jeśli w danym łowisku leszcze świetnie reagują na kolor (co zdarza się często) to proponuję dodać do przygotowywanej gliny barwnika, który poza nadaniem glinie koloru spowoduje również smużenie kul podanych na dno łowiska. Dobrze również, jeśli do zanęty dodamy grubszych cząstek takich jak przetarta przez grube sito kukurydza z puszki, drobny (2 – 4 mm) pellet karpiowy, płatki owsiane lub inne gotowane ziarna. Jeśli nie znamy łowiska zbyt dobrze to przestrzegam przed dodawaniem zbyt dużej ilości „treściwych dodatków”, które szybko nasycają ryby. Osobiście do rzecznej leszczowej zanęty zawsze dodaję pieczywo fluo oraz często coś co dosłodzi zanętę (roztwór melasy lub słodzik zanętowy). Co do „mięsa” to dobrze jest użyć martwej pinki (sparzonej lub mrożonej), grubych białych robaków i koniecznie siekanych czerwonych robaków. Czerwone robaki są odrobinę zapomnianym, ale wspaniałym dodatkiem do zanęt leszczowych i dodanie ich do zanęty (szczególnie tej do donęcania w trakcie łowienia) potrafi ożywić łowisko. Jeśli chodzi o ilość robactwa to jest to również kwestia, którą należy doświadczalnie zbadać i postępować zgodnie z regułą: im więcej ryb, tym więcej mięsa i innych dodatków. Wiem, że wielu wędkarzy chętnie sięga po atraktory zapachowe w proszku lub płynie, ale uwierzcie mi zapach zanęty nie jest elementem decydującym o sukcesie wędkarskim, więc jeśli ktoś kupuje słabszej jakości zanętę i „dopala” ją atraktorem, myśląc że stworzy „supermieszankę” www.wedkarskabrac.pl

25


>> splawik

to jest to błąd. Lepiej skupić się na odpowiedniej konsystencji i jakości zanęty oraz dobrej jakości przynęt zarówno zanętowych, jak i tych zakładanych na haczyk.

SPOKOJNIE, CIERPLIWIE I SKUTECZNIE Gdy już wiemy gdzie i mamy na co łowić, wówczas możemy przystąpić do właściwego łowienia. Najczęściej na topy wędki zakładam: dość lekki zestaw do typowej przepływanki z przytrzymaniem, trochę cięższy zestaw do przepływanki, który pozwoli dużo wolniej prowadzić przynętę oraz zestaw do łowienia na nieruchomy spławik, czyli na tak zwanego „stopa” (jeśli wiem, że leszcze lubią ten sposób łowienia). Zestaw do typowej przepływanki to: 30 cm przypon, krętlik ze śrucinką lub dwoma powyżej oraz główne obciążenie w postaci oliwki podpartej kilkoma śrucinami 35 cm powyżej. Wyporność spławika jest tak dobrana, żeby spławik spływał trochę wolniej od prędkości nurtu a przy mocniejszym przytrzymaniu przypon został wyniesiony nad dno. Zestaw ten jest najbardziej skuteczny w pierwszej fazie łowienia, gdy cząstki zanęty są wymywane z kul z nurtem rzeki. Zestaw do wolniejszego pływania zaopatrzony jest w przypon 35 – 40 cm, powyżej krętlik ze śrucinami powyżej oraz obciążeniem głównym 40 cm powyżej. Prowadzę go znacznie wolniej, mocno przytrzymując. Często ten właśnie zestaw najbardziej odpowiada rybom, które dłubią w utworzonym na dnie dywanie z rozmytych kul zanętowych. Zestaw „na stopa” stosuję tylko, gdy podczas łowienia na przepływankę mam brania leszczy w jednym miejscu łowska np. dołku. W takim przypadku zestaw co najmniej trzy razy cięższy niż przepływankowy wstawiam w łowisko tak, żeby przynęta znalazła się dokładnie w wypatrzonym miejscu. Warunkiem skutecznego łowienia tą metodą jest odpowiedni dobór zestawu i jego budowa, pozwalająca na nieruchome trzymania przynęty w miejscu. Wyporność spławika w zestawie nieruchomym musi być dobrana tak, żeby podczas wstawiania zestawu w nurt spławik tylko bardzo nieznacznie lub wcale nie wychylał się skośnie w kierunku nurtu, tylko stał w miarę pionowo w linii z resztą zestawu. Zestaw do „stopa” zbudowany jest z przyponu 40 cm, krętlika i takiej ilości ołowiu nad nim, by przynęta była dociskana do dna oraz głównego obciążenia 50 – 60 cm powyżej. W tej metodzie wędkę trzymamy nieruchomo, najlepiej wstawioną na specjalny support nazywany „balkonem”, który ułatwia właściwe ustawieniewędki. W tej metodzie reagujemy zacięciem na każdy mocniejszy, nienaturalny ruch spławika. Po wstępnym nęceniu ciężkimi kulami, z reguły jako pierwsze w zanęcie pojawiają się mniejsze rybki, takie jak krąpie lub płocie. Należy spokojnie i cierpliwie odławiać je, zwracając uwagę w jakich miejscach łowiska biorą oraz jaki sposób prowadzenia jest najskuteczniejszy. Nagłe zakończenie brań mniejszych rybek to najlepszy znak, że w łowskio wpłynęły większe osobniki. Brania będą bez wątpienia rzadsze, ale ryby dużo większe i należy skoncentrować się na jak najskuteczniejszym ich zacinaniu. Rzeczne leszcze rzadko biorą wszystko, co wrzuci się do wody i często bywają bardzo kapryśne. Żeby skutecznie je łowić trzeba zmieniać przynęty, kombinować z ustawieniem gruntu, zmieniać sposoby prowadzenia zestawu, aż do mometnu, gdy znajdziemy na nie w danym dniu sposób. Na to nie ma rady.

26

www.wedkarskabrac.pl

Po zacięciu złotej łopaty od razu zorientujemy się z czym mamy do czynienia. Amortyzator wychodzi z topu na kilka metrów, a my powoli skracamy wędkę cofając ją na brzeg. Podczas holu nie należy absolutnie dawać rybie wychodzić na powierzchnię, co łatwo spowodować może jej spięcie z haczyka. Szczytówkę wędki trzymamy, jak najbliżej powierzchni wody lub nawet pod nią, aż do momentu, gdy mamy leszcza na samym topie pod nogami. Wówczas podnosimy go do powierzchni i jeśli to możliwe próbujemy za pierwszym razem podebrać. Po złowieniu dużego leszcza, łowisko donęcam 3 – 5 kulkami zanęty, do której wkrajam specjalnymi nożyczkami z trzema ostrzami czerwone robaki. Jest to moim zdaniem najlepszy sposób na zatrzymanie stada sporych leszczy w łowisku. Osobiście do donęcania używam topu z kubkiem zanętowym, który pozwala na ciche wrzucenie kulek w łowisko, lecz można również posłużyć się metodą wrzycania kulek o wielkości kurzego jajka ręką, choć trzeba liczyć się z ryzykiem spłoszenia dużych ostrożnych ryb z łowiska na jakiś czas.

KIEDYŚ BYŁO INACZEJ Gdy zaczynałem łowić na tyczkę złowienie kilku pięknych rzecznych leszczy nie było wielkim problemem. Jak dziś pamiętam widok wielu złotych grzbietów leszczy spławiających się rano. Wtedy była to pospolita i łatwa do złowienia ryba, natomiast dzisiejsza rzeczywistość nad naszymi wodami jest trochę inna i spławy dużych złotych leszczy nie są już widokiem powszechnym. Reasumując – proszę was, jeśli już dobierzecie się do dużych rzecznych leszczy to nie zabijajcie ich oraz starajcie się nie chwalić nadmiernie wytrawnym „konsumentom” rybiego mięsa. Nie bądźcie jednymi z tych idiotów, którzy dziś narzekają że „nie ma ryb i nic nie bierze”, a kiedyś zabierali w torbach wszystkie duże leszcze, które udało się im złowić. Serdecznie pozdrawiam i do zobaczenia nad Narwią. tekst i foto: Łukasz Paurowicz


?

czy a i n z o r d u narew ,

Rafa na Narwi w Czarnocinie niedaleko Łomży. Miejsce występowania rzadkich gatunków ryb, np. brzan i dużych kleni.

Na początku lipca 2014 r. w łomżyńskim ratuszu odbyło się spotkanie w sprawie udrożnienia rzeki Narew. Spotkanie poprowadził Naczelnik Centrum Obsługi Inwestora Jerzy Lipiński. Jak czytamy w artykule, który ukazał się na portalu Mylomza.pl, rozpoczęto tam dyskusję o możliwości sfinansowania i wykonania prac wodnych w celu ułatwienia żeglugi po Łomżyńskim Obszarze Funkcjonalnym na odcinku Nowogród-Wizna. Obecni na tym spotkaniu przedstawiciele Stowarzyszenia Wodniaków Śródlądowych Port zdecydowanie stwierdzili, że według nich należy przekopać wąskie koryto, aby zwiększyć głębokości oraz zaproponowali budowę ostróg rzecznych. Po emisji artykułu „Dla turystów przekopią Narew” w środowisku wędkarskim zawrzało. Na lokalnych i ogólnopolskich forach internetowych pojawiły się komentarze mówiące o bezmyślności takich działań oraz o tym, że niszczenie takich miejsc, jak rafy to kolejny krok do degradacji rzeki i wyjątkowych łowisk, jakimi są naturalne czy też sztuczne kamienne rafy. Miasto Łomża pochyliło się w stronę Narwi, budując nowoczesne bulwary oraz port, ściągając tym tysiące łomżyniaków nad Narew. Mieszkańcy miasta doczekali się wreszcie pięknego miejsca, z którego mogą swobodnie korzystać i cieszyć się z wyjątkowych walorów przyrodniczych doli-

ny Narwi. Niestety kolejne plany związane z upowszechnieniem turystyki w naszym regionie, mogą diametralnie zmienić stan rzeki oraz samej doliny Narwi. W dobie powrotu wielu krajów zachodu do renaturalizacji rzek czy jezior, pomysł z udrożnieniem Narwi wydaje się być mocno przesadzony. Czy udrożnienie Narwi jest w ogóle potrzebne oraz jakie są faktyczne zagrożenia dla populacji ryb? Odpowiedzi na te pytania rzucają zupełnie nowe światło na problem, jaki powstał nad narwiańskimi rafami.

NAJWIĘCEJ JEST WĘDKARZY Nad łomżyński odcinek Narwi przyjeżdża na ryby wielu wędkarzy nie tylko z okolicznych miast, ale również z całej Polski. Uprawnionych do wędkowania, czyli takich, którzy posiadają Kartę Wędkarską oraz wykupione licencje dzierżawcy wody jest około 3 500 osób. Taka liczba pasjonatów przez dwanaście miesięcy w roku korzysta z dobrodziejstw rzeki, ale jest również świadectwem tego, jak duże zainteresowanie jest sportem wędkarskim, i jaka jest atrakcyjność rzeki pod tym względem. - Nad Narew przyjeżdżam dla spokoju. Macie tu piękną wodę, a szczególnie łowiska na Krzewie i Bronowie – mówi Jakub Podleśny, wędkarz z Lubartowa. Tylko Odra może wciągnąć mnie bardziej niż Narew. Tutaj złowiłem wiele pięknych boleni, szczupaków oraz sumów. Szczególnie piękne są kamieniska, czyli rafy. Sztuczne czy też naturalne tworzą specyficzny klimat rzeki, a same rafy należy pokazywać jako atrakcje turystyczną. Takich miejsc na średniej wielkości rzekach nizinnych jest już niewiele. O rybach, które można tam złowić to już nie wspomnę. Naturalny charakter Narwi stał się wizytówką wśród wędkarzy. Bez żadnych nakładów finansowych lub dziawww.wedkarskabrac.pl

27


WEDKARSTWA spining >> OBOK łań reklamujących łowiska na Narwi daje szanse na łowienie w miejscach, które są niezmienione ręką człowieka, a tym samym są doskonałą promocją regionu.

PORT? TO RACZEJ PRZYSTAŃ Port, który powstał w Łomży dał możliwość bezpiecznego i odpowiedniego trzymania łodzi turystycznych czy wędkarskich. Niewielkich rozmiarów basen pozwala na cumowanie około 20 łodzi, dla których zostały fachowo przygotowane nowoczesne stanowiska. Jednak aspiracje oraz brak świadomości niektórych użytkowników portu spowodował, że pojawiły się tam jachty mieczowe oraz duże łodzie napędzane potężnymi silnikami. Port z taką ilością różnych jednostek naprawdę zaczął przypominać port z prawdziwego zdarzenia. - Moim zdaniem na dzień dzisiejszy mamy do czynienia ze zwykłą przystanią – mówi wiceprezydent Łomży Beniamin Dobosz – miejscem, w którym są cumowane jednostki o charakterze czystko rekreacyjny. Uważamy, że przy określonym stanie wody ta nasza przystań nazywana portem spełnia możliwości przyjęcia jednostek o większym tonażu. Uważam, że marina jako element tego zjawiska, jakim są tereny sportowo-rekreacyjne jest dobrze wkomponowana i dobrze służy części środowiska wodniackiego. Jednak każdy projekt powinien mieć określoną perspektywę rozwoju, również bulwary i przystań nazywana obecnie portem. Bardzo szybko okazało się, że nieprzystosowane łodzie oraz brak znajomości przez ich właścicieli charakteru rzeki spowodowało, że pojawiły się komentarze o tym, iż łodzie są niszczone przez kamienie, że urwane śruby w silnikach to codzienność wodniaków pływających po Narwi. Głównym powodem są kamienne rafy, których nie mogą pokonać swoim łodziami. Biorąc pod uwagę przeszkody znajdujące się w rzece oraz obiekcje rzucane przez część wodniaków rodzi się pytanie: Czy z portu na Narwi w ogóle da się wypłynąć? Naczelnik Jerzy Lipiński podkreśla – Narew jako droga wodna spełnia określone warunki szlaku żeglownego. Trzeba się zwrócić z tym pytaniem do Urzędu Żeglugi Śródlądowej oraz do RZGW. Podmioty te wyraźnie wyjaśnią, jakie są parametry określone dla każdej naszej drogi wodnej w Polsce. Między innymi Narwi, która spełnia swoje uwarunkowania szlaku żeglownego. Oczywiście w pewnych okresach roku, tak jak Wisła i inne rzeki w kraju, w zależności od stanu wód ten szlak żeglowny może być zamknięty lub otwarty. Z tych wypowiedzi jawi się obraz, w którym nowoczesna przystań w Łomży tworzy doskonałe warunki do uprawiania turystyki wodnej, ale dla jednostek o małym zanurzeniu, które nawet przy niskich stanach wody pokonują kamienne progi. Dobrym przykładem są narwiańskie gondole, z pokładu których od wielu lat prezentowane są turystom uroki doliny Narwi prawie przez cały sezon.

- Jedną z nich jest brzana – mówi ichtiolog Grzegorz Wadecki. Na zamianę występowania tych ryb, mogą wpłynąć wszelkie modyfikacje koryt rzek, będące następstwem prac hydrotechnicznych. Takie działania zmieniają strukturę dna, a tym samym zmniejszają różnorodność siedlisk w korycie. Może to również mieć wpływ na to, że ryby te nie znajdą odpowiednich miejsc do żerowania i do przetrwania okresów, w których panują niekorzystne warunki hydrologiczne lub termiczne. Szczególnie groźne są wszelkie ingerencje utrudniające odbycie tarła, a zwłaszcza takie, które powodują ograniczenie dostępu do odpowiednich tarlisk. Jeżeli są możliwości ochrony takich miejsc, to należy to robić, ponieważ ma to wpływ na przyszły stan populacji. Ryby tak naprawdę mało kogo obchodzą. Nadal trwamy w świadomości, że ryby i gospodarka rybacka mają się dobrze. Jednak jest zgoła inaczej. Polskie wody, a przez to ryby cierpią coraz częściej z powodu nadmiernych odłowów, złego gospodarowania wodą czy dewastacji środowiska naturalnego. Jednak jest światełko w tunelu i jak pokazują ostatnie przypadki obrony rzek z moich rodzinnych stron - niewielkie minogi, a raczej ich występowanie, zablokowały budowę mostu na Wiśle. Z tego co mi wiadomo w Narwi występuje 22 gatunki ryb, w tym minog rzeczny, więc pewne powody ochrony rzeki nasuwają się same.

My musimy wspólnie szukać takich rozwiązań, które pozwolą udrożnić to, co zostało sztucznie kiedyś zbudowane. (…) W chwili obecnej nie zostały podjęte żadne działania, a wszelkie kroki będą konsultowane ze środowiskami wodniackimi, wędkarskimi i ekologicznymi

RYBY MAŁO KOGO OBCHODZĄ Sztuczne czy też naturalne rafy tworzą doskonałe miejsca dla rozwoju i występowania rzadkich gatunków ryb. Ingerencja w strukturę narwiańskich raf spowoduje nieodwracalne skutki w ich populacji.

28

www.wedkarskabrac.pl

RZEKA JEST DLA WSZYSTKICH Jak widać łomżyński odcinek Narwi interesuje nie tylko wodniaków, którzy mają swoje prawa, aby z niej korzystać, ale również wędkarzy, którzy chcą dbać o łowiska oraz mieć możliwość zabrania głosu w sprawach dotyczących rzeki. Patrzą w jej stronę z zupełnie innej perspektywy, która może być pomocna w podejmowaniu pewnych decyzji, mogących mieć realny wpływ na stan Narwi. Wypowiedź wiceprezydenta Łomży Beniamina Dobosza napawa optymizmem i zrozumieniem tego innego punktu widzenia: - Koncepcje związane z udrożnieniem rzeki, a nie mam tu na myśli jakiś rewolucyjnych zmian, bo tak naprawdę nikt nie wie do końca, czy te progi rzeczne nie stanowią jakiegoś planu o charakterze militarnym, miały jedynie wspomóc rozwój dobrze rozumianej turystyki wodnej. Tej, która nie niszczy, a łączy. Dostrzegam tu pewien niepokój ze strony braci wędkarskiej, że my chcemy coś dewastować, niszczyć czy burzyć pewien ekosystem, w którym funkcjonuje taki czy inny gatunek ryb. Absolutnie nie. My musimy wspólnie szukać takich rozwiązań, które pozwolą udrożnić to, co zostało sztucznie kiedyś zbudowane. (…) W chwili obecnej nie zostały podjęte żadne działania, a wszelkie kroki będą konsultowane ze środowiskami wodniackimi, wędkarskimi i ekologicznymi. Mamy nadzieję, że pewne obawy dotyczące udrożnienia rzeki zostały rozwiane, a pewne problemy, na które należy zwrócić uwagę odpowiednio naświetlone. Jako redakcja będziemy bacznie przyglądać się dalszym planom rozwoju turystyki na Narwi i problemowi związanemu z rafami, który według mnie przy odrobinie kompromisu w ogóle przestanie istnieć. Rafał Mikołaj Krasucki


dołącz do nas!

Jakie sA zagroZenia dla Narwi oraz jak zabija siE rzeki w Polsce. Z dr. Mateuszem Grygorukiem z Katedry Inżynierii Wodnej, SGGW w Warszawie, przewodniczącym Polskiej Komórki European Centre for River Restoracjon oraz Mariuszem Zegą ekspertem ds. ochrony rzek rozmawiał Rafał Mikołaj Krasucki Jakie są korzyści dla rzeki, na której znajdują się rafy? Dr Mateusz Grygoruk: Naturalne rzeki to bardzo złożone, dynamiczne, samoregulujące się systemy. Zmieniają się pory roku, a wraz z nimi zmienia się temperatura i stan wody, prędkość i natężenie przepływu. Urozmaicenie dna i brzegów rzeki sprawia, że organizmy wodne mają możliwość wyboru: dziś jest gorąco, więc idę/płynę tam, gdzie woda jest lepiej natleniona – np. na „rafy”. Jutro będzie zimno, więc popłynę na głębszą wodę, gdzie nurt jest spokojniejszy. Za miesiąc będzie tarło – popłynę na płytszą wodę zalanej wiosennym wezbraniem łąki. Później popłynę w nadbrzeżne rośliny albo między kamienie – schowam się przed drapieżnikami. Gdy będzie powódź, popłynę za kamień, gdzie nurt jest wolniejszy, gdzie spokojnie przeczekam ten krytyczny czas. W trakcie niżówki ten sam kamień będzie tylko lekko zanurzony pod wodą, więc popłynę gdzie indziej. Znamy to z życia codziennego. Idziemy tam, gdzie jest nam lepiej, przyjemniej, gdzie zarobimy więcej pieniędzy. W urozmaiconej, nieuregulowanej rzece mamy organizmy lubiące szybki lub wolny nurt, twarde lub miękkie dno, życie w roślinach lub życie w otwartej wodzie szerokiego zakola. Jak w mieście – mamy sklepy spożywcze, obuwnicze, chodniki, ulice, bary, kościoły, kwiaciarnie, bloki, domy, rowery i samochody… Ekologia. Innymi słowy – im większe urozmaicenie dna i brzegów rzeki, tym lepiej dla wszystkich organizmów, bo zróżnicowany system ma większe zdolności do samoregulacji – obrony przed niekorzystnymi czynnikami. Im większe urozmaicenie miasta – tym wygodniej się tam żyje. Jakie są zagrożenia dla rzeki po jej pogłębieniu i wyrównaniu dna? Pozostając przy porównaniu rzeki do miasta: wyobraźmy sobie, że nagle z naszego miasta znikają ulice oraz bloki. Nakazujemy wszystkim jeździć rowerami po błotnistych ścieżkach, zakazujemy mieszkać w blokach, nakazujemy w domach. Nie pytamy, czy mają pieniądze, czy nie. Z takiego miasta uciekną posiadacze samochodów. Uciekną wraz z nimi stacje benzynowe. Ucierpią usługi. Ci, którzy będą mieć taką możliwość, zbudują sobie domy. Reszta wyjedzie. Nasze miasto, z systemu regulowanego czynnikami społecznymi i ekonomicznymi zamieni się w dziwny twór, w którym nagle czegoś zabrakło. Braki te pociągają za sobą łańcuchową reakcję o niemożliwym do przewidzenia zakończeniu. W takim mieście bez ulic, gdy wystąpi nagły kataklizm, na przykład epidemia, karetki nie zawiozą chorych do szpitali. Nie ma dróg, więc nie ma karetek. Rzeka, w której w sztuczny sposób wprowadzimy jakieś zmiany, staje się takim miastem bez ulic. Na przykład, po wyrównaniu dna, odbieramy rzece wypłycenia, w których woda – płynąc szybciej – lepiej się natlenia. Latem, gdy zaczyna w takiej rzece brakować tlenu, znikają z niej najpierw gatunki najbardziej czułe na braki tego życiodajnego gazu. Po nich znikają te, które są od nich zależne. W okresach niżówek woda w całej rzece grzeje się tak samo szybko. Wszędzie są takie same warunki do rozwoju roślin. Podczas powodzi woda w takiej rzece wszędzie płynie tak samo szybko. Ryby nie mają naturalnych schronień, więc odpływają. Nie mają jak się trzeć – odpływają dalej w poszukiwaniu tarlisk. Odbie-

rając rzece naturalność, niszcząc strukturę jej dna, odbieramy rzece możliwość samoregulacji wszystkich procesów, spośród których ryby i inne organizmy to strata nieporównywalnie mała w porównaniu z innymi konsekwencjami. Powodzie w takich rzekach są bardziej gwałtowne. Niżówki sprawiają, że życie w takiej rzece jest poddawane bardzo ciężkiej próbie. Nie mówiąc już o spadku jakości wody ... Czy warto poświęcać rafy dla rozwoju turystyki i zwiększeniu poruszających się jednostek pływających? Nie warto. Zakładając, że turystyka jest elementem wypoczynku, zadajmy sobie pytanie czego turyści szukają w północno-wschodniej Polsce? Czym szczyci się Podlasie, Suwalszczyzna, Pojezierza, północno-wschodnie Mazowsze? Turyści przyjeżdżają tu właśnie dla naszych mało przekształconych, czystych rzek, by pływać tu kajakiem, pychówką, łowić ryby, podziwiać krajobraz. Tworzenie atrakcji turystycznych w postaci wielkogabarytowych statków pływających rzekami północno-wschodniej Polski przypomina budowę placu zabaw w centrum Disneylandu. Po co, skoro goście Disneylandu mają wystarczająco dużo wspaniałych atrakcji, przy których plac zabaw pasuje jak pięść do nosa? Masowa turystyka wodna w Europie, o ile w ogóle można mówić o jej rozwoju, idzie w kierunku kajakarstwa oraz możliwie najbliższej interakcji człowieka z przyrodą. A naszego regionu słynie właśnie z przyrody. Wszystkie strategie rozwoju województwa podlaskiego podkreślają współzależność człowieka i przyrody, promują walory naszych rzek i lasów jako idealnych dla celów turystyki przyrodniczej. Zastanawiam się, dlaczego nie można pływać po Narwi, Wiśle czy Wkrze niewielkimi, płaskodennymi łodziami, których kilkudziesięciocentymetrowe zanurzenie nie wymaga robienia z rzeki kanału żeglugowego? Łodziami, które zabierają na pokład do 15 osób? Płynąc taką łodzią można zachować ciszę i cieszyć się naszymi krajobrazami, nie przeszkadzając innym użytkownikom rzeki – wędkarzom, kajakarzom, plażowiczom czy mieszkańcom nadrzecznych miejscowości. Spójrzmy na rzeki w innych miastach Polski – choćby na Warszawę. Powtórne zwrócenie się miasta ku rzece odbywa się tu poprzez maksymalne wykorzystanie atutów rzeki i przyrody. Kwitnie kajakarstwo, plaże miejskie są coraz popularniejsze. Statków brak, bo turyści nie chcą statków. Zanim zbudujemy ten plac zabaw w centrum Disneylandu – spójrzmy na kierunki rozwoju turystyki wodnej w Polsce i na świecie. Odpowiedź nasuwa się sama. Czy warto niszczyć rzekę czy raczej dbać o jej renaturalizację? Zapytajmy inaczej: jaki jest cel niszczenia rzeki? Jaki jest cel renaturyzacji? Anachronizmy panujące w gospodarce wodnej naszego kraju wciąż sprawiają, że społeczeństwu wydaje się, że stoimy przed wyborem: albo ptaszki, albo turystyka.,albo ryby, albo ochrona przeciwpowodziowa. A więc – niszczymy rzekę, bo ludziom będzie się niby żyło lepiej, albo zostawiamy rzekę naturalną, w której rybki mają się dobrze, ale co roku rzeka zalewa tysiące ludzkich osiedli. To bujda, lansowana niestety przez media po każdej powodzi, po każdym wezbraniu zalewającym choćby jeden dom stojący nad samym brzegiem rzeki, www.wedkarskabrac.pl

29


>> OBOK WEDKARSTWA w dolinie. Takie – rzekłbym staroświeckie – postrzeganie rzek prowadzi do konfliktów. Postrzegając rzekę jako system bardzo złożony: zacząwszy od wody, kamieni i żwiru, skończywszy na pijawkach, roślinach wodnych i rybach, od razu dostrzeżemy, że podejście do wód wymaga interdyscyplinarności. Przykłady ze świata, jak również coraz częstsze przykłady z Polski pokazują, że można pogodzić funkcje rzek będących osiami rozwoju miast o dobrym stanie ekologicznym z funkcjami przeciwpowodziowymi i turystycznymi. Na obecnym, wyższym niż kiedykolwiek poziomie świadomości społecznej i nauki o wodzie, nie musimy odpowiadać na pytania: niszczyć rzeki, czy je renaturyzować? Odpowiadamy za to na pytania, jak łączyć funkcje rzek, by czerpać z nich możliwie najwięcej korzyści: od krajobrazu, ryb i wypoczynku po ograniczanie ryzyka powodziowego. W Polsce mamy za to inny, ważny, lecz niedostrzegany problem. Pytając przypadkowo spotkanych ludzi o to, jakie wyrazy kojarzą im się z rzeką, usłyszycie: powódź, podwójne dno, wiry… A jezioro? Łódka, grill oraz wakacje. To smutne. Rzeki mają bardzo zły „PR”. To zastanawiające. Przecież dzięki rzekom rozwinęła się cywilizacja! Pokazując społeczeństwu korzyści jakie płyną z dobrze zachowanych, zdrowych i naturalnych rzek coraz rzadziej będziemy musieli oglądać smutne obrazki koparek kopiących w naszych, podlaskich, mazurskich i mazowieckich rzekach. Po wybudowaniu przystani rzecznej w Łomży, pojawił się problem, związany z pokonaniem rzecznych raf na Narwi. Powstał pomysł, aby wybudować ostrogi rzeczne oraz pogłębić kilka metrów odcinki najbardziej problematyczne - rzeczne rafy. Czy jest w tym jakiś sens? Mariusz Zega: Takie prace nic nie wnoszą i powiem więcej, taki sam problem będzie na Bugu. Tam chcą odbudować Autostradę Wodną E70. To co chcą zrobić na Bugu, to jest kolejny skok na kasę. Niszczą rzeki dla interesu grupy osób, a jest to pomysł całkowicie irracjonalny. Jeżeli chodzi o rafy na Narwi to należy pamiętać, że w ich pobliżu jest Narwiański Park Krajobrazowy, tuż obok Biebrzański Park Narodowy i Narwiański Park Narodowy. Te trzy połączone ze sobą organizmy tworzą wyjątkowy i rzadki ekosystem, który powinien być chroniony. Jakakolwiek ingerencja w dno rzeki jest związana z niszczeniem nie tylko tarlisk, ale również trzeba zwrócić uwagę, że w tych rejonach są przeloty tokujących batalionów, które są pod prawną ochroną, tu w grę wchodzą prawa ochrony środowiska. Jak zabija się rzeki w Polsce? Jest to bardzo proste. Byliśmy przekonani, że w momencie, kiedy wejdziemy do Unii Europejskiej będzie wdrażana u nas ramowa dyrektywa wodna, której głównym celem było i jest zachowanie, utrzymanie dobrego stanu wód do 2015 r. Na to miałby być przekładane pieniądze. W całej europie zachodniej jest to rozumiane w taki sposób, że uregulowane rzeki się renaturalizuje, czyli przywraca się meandry - główne ścieki do wcześniejszego, jakby historycznego stanu i wyglądu pod kątem fauny, flory jak również samej morfologii koryta. Natomiast u nas pieniądze zostały przeznaczone na całkowicie inne cele. Z racji tego, że w Polsce jest jeszcze bardzo dużo naturalnych cieków, a pieniądze muszą być wydane, a przy tym zarobi jeszcze dużo firm, to naturalne rzeki się niszczy. Niszczy się je w perfidny sposób. To co zrobiono ma małych rzekach oraz ciekach, które nigdy nie stanowiły żadnego zagrożenia powodziowego zostało sfinansowane z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. Aby to jeszcze wyjaśnić – Komisja Europejska zabroniła regulacji rzek, a nasi decydenci znaleźli sobie inne hasło. Robili te same twarde regulacje, ale pod hasłem prac utrzymaniowych, czyli oni w tym momencie utrzymują naturalne rzeki. Skończyło się to tym, że np. Rega, Ina, na których miały być wybudowane przepławki dla ryb, w projekt wpleciono regulacje tych rzek. Na tym polega problem, że pieniądze zostały przerzucone na coś innego, bo na naturalnych rzekach nie ma co do roboty, i robi się na odwrót – rzeki się reguluje. Tak się działo z małymi rzekami i pracami utrzymaniowymi. Teraz coraz bardziej chwytliwy

30

www.wedkarskabrac.pl

staje się temat żeglugi śródlądowej i na to będą łożone pieniądze. Organizacje ekologiczne, wędkarskie, przyrodnicze podniosą oczywiście larum, ale nie wiem czy to dużo da. Teraz pod hasłem rozwoju strategii transportu wodnego będą niszczone duże rzeki. Mówimy o Bugu czy Warcie. Jest taki zamysł, żeby w całej Polsce robiono takie rzeczy. Przytoczę, że małych rzekach w przeciągu trzech lat przekopano, a raczej uregulowano na podstawie prac utrzymaniowych około 16 000 km. To jest olbrzymia skala i jest to przerażające. Przeprowadzenie takich prac na rzece wiąże się z dużymi inwestycjami. Proszę powiedzieć, jak duże są to pieniądze? Są to olbrzymie pieniądze. Wszystko zależy od zakresu robót, jakie będą przeprowadzane na danym odcinku. Można średnio przyjąć, że wyregulowanie jednego km rzeki za pomocą materacy gabionowych, bo teraz nie stosuje się betonu, wychodzi około 3 – 4 milionów złotych. To są podobne pieniądze, za które buduje się autostrady. Są to prace bardzo proste, wymagające ciężkiego sprzętu. Powiem panu, ze nagminne staje się przekwalifikowanie firm na prace związane z regulacją, bo pieniądze są teraz w rzekach. Polacy dostają pieniądze i jest presja, żeby je jak najszybciej wykorzystywać. Gorzej będzie jeżeli te pieniądze zostaną zwrócone do Komisji Europejskiej i fundusze nie wrócą już do Polski. Na jakiekolwiek projekty muszą powstać plany. Masterplany to wymóg Komisji Europejskiej dla dorzecza Odry i Wisły. Komisja Europejska poprosiła, aby wykazać 10 czy 15 największych inwestycji, które mają wpływ na gospodarkę wodna w Polsce. Został zrobiony, ja to się śmieję - koncert życzeń, w którym wskrzeszono projekty pamiętające jeszcze stary, twardy komunizm. Kiedyś nie było pieniędzy, żeby takie rzeczy realizować, teraz wyciągnięto je z lamusa. Co straci Narew, jeżeli zostaną udrożnione rafy? Jeżeli takie plany znajdą się w realizacji to powiem panu, że RZGW idzie na całość. To jest pełen zakres prac budowlanych i nie jest to tak, że oni pogłębią tylko część. Pracę będą miały zakres całościowy. Nie wierzę w to, że pogłębią tylko w paru miejscach. To projekt tak naprawdę przedstawi zakres prac. W najgorszym wypadku Narew z normalnej, dzikiej rzeki, która się rozlewała we własnej, naturalnej dolinie stanie się kanałem. Przy dużych wodach może dojść do wzrostu zagrożenia powodziowego. Spowoduje to wyostrzenie fali powodziowej. Spływ będzie większy i odprowadzenie wody w miejscu, gdzie będzie regulacja np. przy Nowogrodzie, będzie większy. Sytuacja zmienia się poniżej np. Ostrołęka dostanie już tak duży ładunek wody, który nie zmieści się w korycie i wtedy wrośnie zagrożenie powodziowe. Podkreślam, że wszelka ingerencja w dno rzeczne plus udrożnienie raf spowoduje zanik tarlisk, co potwierdzą z pewnością ichtiolodzy. Jeżeli rzeka dopasowała się, do nawet sztucznie stworzonych raf, bo nie można tego nazwać budowlą piętrzącą, ja proponowałbym je zostawić. Takie miejsca, nawet sztuczne się zrenaturalizowały. Druga sprawa, bardzo ważna: każde spiętrzenie, wypiętrzenie, ploso, rafa czy powalone drzewa powoduje to, że woda lepiej się natlenia. Nie mówiąc już o właściwościach samooczyszczających się rzeki. Według mnie straci środowisko. W wasze rejony ludzie jeżdżą, aby zobaczyć naturalną rzekę, zobaczyć tokujące bataliony, ptactwo wodne. Jeżeli zrobią to, co planują, Narew stanie się jałowym kanałem, po którym będzie pływało dwadzieścia jednostek, bo na tyle chyba została przygotowana przystań w Łomży. Turystów nie będzie, bo jeżeli ktoś będzie chciał się przejechać kanałem, to zapraszam nad Kanał Żerański do Warszawy. Dziękuję za rozmowę


dołącz do nas!


WWW.TOPDRUK24.PL Zapraszamy na zakupy do sklepu online

y

z ac

ie n s

h a m

w ó k

a n u

...

tel.: +48 86 473 02 12 kom.: +48 793 151 580 fax: 86 216 38 42 e-mail: sklep@topdruk24.pl

ul. Nowogrodzka 151A 18-400 Łomża Polska


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.