>> 4X4 >> WĘDKARSKA BRAĆ 17
GRAM SREBRA
UZALEŻNIENI OD ADRENALINY
dołącz doDLA nas!
WĘDKARZA
, , CZY NAS PASJA Bo lA
bezpłatny magazyn wędkarski
3/2013
wedkarskabrac.pl
>
Zw OBAC
w int i e c e j Z ernec ie
jesienne jesienne
bolenie bolenie www.wedkarskabrac.pl
1
Kuty 48, 11-610 Pozedrze, tel. 600 983 743, www.siedliskokuty.pl
Magazyn jakiego nie znacie! roczna prenumerata tylko 129 zł
Polecamy ciekawe filmy wędkarskie:
Only the River Backyard in
Tapam
Morrum
Gaula River
Knows
nowhere
135 zł
79 zł
130 zł
128 zł
124 zł
Zamówienia przyjmujemy mailowo: redakcja@sztukalowienia.pl i telefonicznie 12-346-19-43
dołącz do nas!
www.wedkarskabrac.pl wedkarskabrac.rafa@gmail.com redakcja Rafał Mikołaj Krasucki Krzysztof Puchała Paweł Stypiński Robert Szymański Marcin Trojanowski współpracownicy Michał Laskowski Jakub Podleśny Grzegorz Wadecki wydawca Logo TK ul. Sikorskiego 166 18-400 Łomża korekta Elwira Cimoch projekt graficzny Anita Krasucka
Od redakcji Jesień za pasem. Zimne, deszczowe poranki bardziej nastrajają do siedzenia w domu niż podróżowania z wędką w ręku. My zachęcamy was jednak do zapoznania się z naszymi artykułami i wyruszenia na ciekawą wyprawę wędkarską, której celem będą jesienne bolenie, okonie i lipienie. W listopadowym wydaniu naszego magazynu dowiecie się, jak złowić jesiennego Aspiusa oraz jakie przynęty będą najskuteczniejsze o tej porze roku. Znajdziecie odpowiedzi na dwa pytania: dlaczego bolenie nierozłącznie kojarzą się z adrenaliną oraz czy jest skuteczny sposób, aby złowić tego drapieżnika z powierzchni wody? Sztandarową rybą jesiennych starorzeczy jest okoń i to właśnie o tajemnicach jego łowienia przeczytacie w naszym magazynie. Mój redakcyjny przyjaciel często powtarza, że ryby nie lubią pośpiechu. Zgodnie z tą maksymą publikujemy artykuł o tym, jak spędzić cały dzień z kardynałem nieśpiesznie próbując złowić go na muchę. Jesienią ciężko dostać się na ulubione łowiska. Koniecznie przeczytajcie czy terenówka przyda się wędkarzowi i zdecydujcie, jaki samochód będzie dla was odpowiedni. Zapraszamy was do podjęcia próby zbudowania własnego woblera. Teraz dowiecie się, jak łatwo wykonać własną ukleję krok po kroku.
Zapraszamy do lektury Rafał Mikołaj Krasucki
przygotowanie do druku Pracownia Poligraficzna GRAFIS druk Drukarnia Libra Print Daniel Puławski
,lów , , zzrób zdjecie , c s u p y iw
>>
Z
apraszamy wszys tkic magazynu do nads h czytelników naszego yłania zdjęć złowio nych W galerii „Złów, zr ób zdjęcie i wypuść” bę ryb. prezentować wasze dziemy najlepsze fotografi wykonane tylko i w e - oczywiście yłącznie nad wodą. Zgodnie z naszą zasadą prezentow ane W kolejnych wydan ryby powinny być wypuszczone. iach pokażemy sz eś zdjęć, ich autorz y zostaną nagrod ć najlepszych zeni woblerami i gadżetami przygo towanymi przez W ędkarską Brać. Fotografie należy w ys wedkarskabrac@gm yłać na adres: ail.com
www.wedkarskabrac.pl
3
>> spinning e n n e i s je
e i n e l o b
c
oraz krótsze i zimniejsze dni oraz noce sprawiają, że wszystkie drapieżniki odczuwają zwiększoną potrzebę zbierania zapasów energii na przetrwanie zimy. Teraz więc można w łatwiejszy sposób przechytrzyć bolenie, serwując im różne sztuczne przynęty.
www.wedkarskabrac.pl
Zazwyczaj po kilku deszczowych dniach woda w rzekach staje się już wyższa, chłodniejsza i troszkę trącona, co pozwala szybciej oszukać ostrożną rapę. Jako że dni mamy też krótsze, łatwiej nam spotkać się z dłużej żerującym drapieżnikiem. Jesienią prościej namierzyć takiego polującego w jednym miejscu drapieżnika i szybciej go oszukać. Oczywiście należy podchodzić do ryb w taki sposób by je nie spłoszyć. Nad wodą jest zazwyczaj cicho. Skradając się do stanowiska, musimy również pamiętać o tym, aby ostrożnie
dołącz do nas!
i bezszelestnie tam podejść. Bolenie to jedne z najbardziej ostrożnych ryb jakie znam. Unikać należy wszelkiego rodzaju hałasów typu stukania kamieni, chrzęstu żwiru, widocznej naszej postaci na szczycie główki. Podczas podchodzenia staram się wybierać takie kamienie, które widzę, że są wystarczająco duże i mocno osadzone w ziemi. Mniejsze zazwyczaj poddadzą się mojemu ciężarowi i spowodują mniejszy lub większy hałas. Gdy ich nie ma, buty stawiam na kępach traw bądź błotnistych miejscach. Ważne jest by nie stuknąć kamieniem o kamień albo zabłoconymi butami ze żwirem nie pośliznąć się na kamieniach z charakterystycznym zgrzytem. Ostrożny boleń z pewnością usłyszy obcy, dziwnie brzmiący dźwięk i przestanie żerować. Najlepszym tego efektem będzie jeden dość bliski markowany atak, by sprawdzić, co dzieje się na brzegu. Nie raz jest to tylko widoczna spłoszona uklejka a pod spodem wiem, że właśnie przepływa drapieżnik i bacznie przygląda się temu, co zmieniło bądź rusza się nad powierzchnią. Czasem potrafią wyskoczyć nad wodę niczym delfin, by zobaczyć skurczoną postać. Popatrzymy sobie przez ułamek sekundy w oczy i wiem, że mogę iść dalej. Od jakiegoś czasu używam butów na podbiciu z filcem. Wcześniej miałem z kolcami, by lepiej trzymały się na kamieniach, ale podchodzenie na szczyt główki kosztowało mnie mnóstwo energii, ponieważ musiałem dużo wolniej i ostrożniej stawiać kroki. Różne szczegóły mogą mieć wpływ na końcowy sukces. Ważna jest też sama pogoda. Podnosząca się woda sprawia, że drobnica szuka nowych miejscówek. Rzeka jest brudniejsza, a tą zmianę wykorzystują drapieżniki. Opadająca zaś woda gorzej wpływa na żerowanie. Idealnie jest, gdy po niebie przesuwają się porozrywane chmury i pomiędzy nimi, co jakiś czas zaświeci słońce. W takich zmiennych warunkach uklejki są łatwiejszym celem, bo więcej rzeczy się wokół
przeobraża. Prościej też wówczas oszukać bolenie. Porównać to mogę do hałasu na ruchliwej ulicy, gdzie zaskoczyć nas może wszystko, a na spokojnym odcinku osiedlowej drogi nie mamy takich doznań i od razu zobaczymy bądź usłyszymy jakieś niebezpieczeństwo. Najczęściej łowię na Odrze poniżej Wrocławia. Rzeka jest co kilkadziesiąt metrów poprzecinana krótszymi bądź dłuższymi ostrogami. Na początek obławiam szczyt główki, potem warkocz, a na końcu daleko rozmycie nurtu i spokojnej wody. Wystarczy kilkanaście rzutów i można iść na kolejną główkę. Łowię wyłącznie swoimi woblerami. Rzuty woblerem na szczycie i w warkoczu nie są długie, ale te w środek klatki powinny być jak najdłuższe. Obłowienie miejsc blisko brzegu zaczynam od Goblina-6, Bolta-6 albo Spirita-9. Dalsze miejsca i środek klatki obławiam Spiritem-9, który ma nawiniętą lametę ołowianą na obie kotwiczki. Dociąża ona przynętę i nawet przy silnym wietrze leci bardzo daleko. Czasem zmieniam też woblera na Fantoma-7. To przynęta o konstrukcji cykady i można go prowadzić dużo głębiej niż zwykłe powierzchniowe wabiki. Kijek jakiego używam to 3 metrowy Talon do 14g. Do tego kołowrotek koniecznie z dragiem. Hamulec walki pomaga, gdy ryba atakuje dosłownie przed wyciągnięciem przynęty z wody i mam bardzo mało czasu na reakcję. Wtedy wystarczy tylko zluzować pokrętło hamulca i ratuję woblera przed zerwaniem. Ale i to może nie pomóc, gdy mam zbyt cienką żyłkę. Doświadczenie nauczyło mnie, że najbardziej uniwersalną średnicą jest 0,22 milimetra. Może rzuty nie są zbyt dalekie, ale zapas mocy jest wystarczający przy zacięciach i siłowym holu. Jesienne łowienie nie musi być szybkie. Woblera prowadzę zmiennym, lecz średnim tempem. Jest to np. dwa obroty korbką szybsze i jeden wolniejszy. Sprawia to, że wobler przy szybszym kręceniu korbką dostaje dodatkowy błysk. Prowokuje to drapieżnika do ataku i wygląda jakby uklejka
www.wedkarskabrac.pl
5
>> spinning zorientowała się o obecności bolenia i próbuje uciec. Nie należy zwalniać prowadzenia przed wyciągnięciem przynęty. Nawet na ostatnich metrach warto minimalnie przyspieszyć. Wobler, który zwalnia nie wygląda na przerażoną ofiarę. Ale zawsze zostawiam pewien odcinek żyłki i przesuwam ostatnie metry wędziskiem. Ważne jest również odpowiednie zatopienie żyłki po rzucie. W czasie skręcania nie może ona leżeć na kilku metrach bądź skakać po powierzchni. Musi łączyć się z nią najlepiej tylko w jednym punkcie. Do obłowienia mamy czasem kawałek powierzchni wody i po kilku rzutach żyłka, która nie była zatapiana robi tyle hałasu, że można zapomnieć o ataku. Wszystko co żyje jest definitywnie przepłoszone. Nie lubię także bezchmurnych dni, bo wtedy widać jak żyłka dosłownie się świeci a od blanku odbijają się refleksy światła. Należy wędzisko trzymać tuż przy powierzchni i żyłkę zatapiać jak najbliżej siebie, by wyeliminować te zjawiska. Ryby o tej porze roku schodzą już w głębsze odcinki. Szukam ich na wewnętrznych zakrętach rzeki. Klatki są większe i głębsze. Ryby mają tam spokojniejszą i może odrobinę cieplejszą wodę. Tu zbiera się drobnica, a za nią idą drapieżniki. Łatwiej zobaczyć ataki, gdyż mam cały zakręt w zasięgu wzroku. Mogę przez to wcześniej przygotować się dokładniej do podejścia na danej główce i odpowiedniego podania woblera. Nie zawsze żerujące bolenie ujawniają się o tej porze roku. Warto obławiać dokładnie po kolei wszystkie miejscówki. Często łatwiej przechytrzyć rybę, której nie widać niż takiego bolenia, który regularnie uderza. Złowiony boleń zawsze cieszy, jednak z radością wypuszczam swoje zdobycze. Mam nadzieję, że inni podobnie postępują, bo sprzęt, techniki i specjalistyczne przynęty coraz skuteczniej eliminują, te ostrożne i przepiękne ryby.
tekst i foto: Andrzej Lipiński
6
www.wedkarskabrac.pl
dołącz do nas!
minimalistyczne minimalistyczne
pudelko
f
aktem jest, że kochamy mieć mnóstwo przynęt. Każdy szanujący się spinningista w naszym kraju ma przynajmniej kilka wypchanych nimi pudełek. Jakimś dziwnym trafem ich ilość z każdym rokiem ulega zwiększeniu. Oczywiście na większość z tych przynęt jednak nie łowimy, bo fizycznie nie starcza nam na to czasu. Nasze hobby w pewnych sferach przypomina często filatelistykę, tylko my w miejsce znaczków zbieramy przynęty. Wybierając się nad wodę uwielbiamy mieć mnóstwo alternatyw. Nosimy ze sobą zazwyczaj kilka wędek służących do połowu kleni i jazi, szczupaków, boleni itd. Plecaki są wypchane przynętami i innymi niezbędnikami m.in. dodatkowe szpule do kołowrotków z żyłkami, plecionkami. Czasami można odnieść delikatne wrażenie, że do noszenia tego dobrobytu niektórym kolegom przydałby się po prostu tragarz. W minionych czasach studenckich moim ulubionym łowiskiem była rzeka Łyna w okolicach Olsztyna. Spędziłem nad nią wiele wyczerpujących i radosnych godzin. Po całym dniu wędkowania z ciężkim plecakiem czułem się jak z krzyża zdjęty. Doszedłem więc, w którymś momencie do błyskotliwego wniosku: Po co mi ten sklep wędkarski na karu?! Postanowiłem zrobić mały remanent. Po wnikliwym przeglądzie okazało się, że mam przy sobie wiele niepotrzebnych rzeczy np. główki 25-30 gram, które są dobre nad Wisłę a nie na rzekę, gdzie główką o ciężarze 12 gram można tworzyć nowe rynny w dnie. W tym moim podręcznym dorobku znalazłem również wiele twisterów i ripperów, na które nie łowiłem w zasadzie nigdy i raczej jest bardzo mało prawdopodobne, że teraz nastąpi ich debiut. Znalazło się tam również kilka wahadłówek i woblerów ze styczniowego wyjazdu na pomorskie trocie oraz oczywiście jeszcze trochę innych, wręcz niezbędnych rzeczy. Postanowiłem zrobić mały eksperyment i znacząco ograniczyłem
ilość przynęt, jakie miałem przy sobie nad wodą. I tak oto przez całą jesień łowiłem tylko na kilka przynęt. W moim pudełku znalazły się twistery, ponieważ uwielbiam na nie łowić, a przy okazji na Łynie były one bardzo skuteczne. Jeżeli chodzi o rodzaj to wybór padł na twistery manssa 38 milimetrów w podstawowych kolorach: perła i motor-oil oraz do tego seledyn. Do tak przygotowanego zestawu dodałem główki 4-10 gram w większej ilości. Moim priorytetem jest dotarcie do dna jak najlżejszą główką. Po przełowieniu całej jesieni tak odchudzonym zestawem doszedłem do kilku wniosków. Po pierwsze ilość łowionych ryb nie zmieniła się w żadnym wypadku. Więcej czasu zajmowało mi łowienie, a nie uporczywe myślenie i szukanie cudownych rozwiązań w gąszczu przynęt. Zajmowałem się po prostu łowieniem, a nie rozwiązywaniem odwiecznego problemu dlaczego ryby nie biorą. Kolejnym istotnym spostrzeżeniem był fakt mniej bolącego kręgosłupa. Podsumowując. Jesienny eksperyment zaliczam do udanych, odchudzonym zestawem przynęt można skutecznie łowić. Każdy może zrobić taką próbę nad swoim łowiskiem. Uważam, że warto zapoznać się z taką alternatywą. Nie jest to oczywiście reguła, że mała ilość przynęt wystarczy w każdych warunkach do osiągnięcia wędkarskiego sukcesu. I tak np. łowienie zaporowych sandaczy na jedną gumę nie byłoby chyba zbytnio trafionym pomysłem. Jedną z piękniejszych rzeczy w wędkarstwie jest fakt, iż posiadanie pełnego pudełka przynęt wcale nie gwarantuje sukcesu, tu liczą się umiejętności i mały łut szczęścia, który pozwoli nam je wykorzystać.
tekst: Grzegorz Wadecki foto: Michał Laskowski www.wedkarskabrac.pl
7
>> spinning
17
GRA M SREBRA
b
ardzo często słyszałem od moich kolegów opowieści o żerujących na powierzchni wody boleniach. Tyle samo razy słyszałem, że na nic się zdały bezsterowce, gumy czy woblery. Muszę się przyznać, że przez wiele lat sam też tak twierdziłem. Okazało się, że jest jeden skuteczny sposób na łowienie boleni z powierzchni. Wiele moich wędkarskich wyjazdów w tym roku poświęciłem boleniom. Ta waleczna i dzika ryba pochłonęła mnie całkowicie. Koniecznie chciałem rozszyfrować tajemnicę jej wyjątkowości i sprytu. Do pewnych przemyśleń pchnął mnie widok na jaki natknąłem się pewnego poranka na jednym z rozległych zakrętów Narwi. Stado okazałych boleni bardzo aktywnie żerowało na ławicy ukleji, rozganiając dużą ławicę. Pochłonięty tym widowiskiem obserwowałem, jak srebrne pociski rozrywały spokojną taflę wody i wyrzucały w powietrze małe rybki. Ukleje spadając do wody, odbijały się od jej powierzchni, nadal uciekając przed goniącą je rapą. Boleń, który zauważył takie zachowanie jeszcze zacieklej atakował wyskakujące nad powierzchnię ryby. To widowisko stało się podstawą do wypróbowania przeze mnie sposobu innej prezentacji, a może bardziej trafnie – innej animacji przynęty.
Stary sposób w nowym wydaniu Posłużyłem się prostą logiką. Boleń, który atakuje szybko poruszającą się rybkę przy powierzchni lub też nad nią, nie jest w stanie dokładnie rozpoznać jej kształtu, koloru, szczegółów, które czasami decydują o tym czy np. boleń zaatakuje sztuczną przynętę. Bodźcem, który według mnie działa w takich sytuacjach jest ruch ryb, ich paniczna ucieczka, drobiny rozchlapującej się wody i ewentualnie refleksy świetlne, jakie wywołują prężące się ciała uklei. Wtedy mnie natchnęło, takie zachowanie można łatwo uzyskać prowadząc po powierzchni wody kawałek srebrnego metalu. Można powiedzieć, że nic ciekawego nie odkryłem, ta technika jest ogólnie znana dobrym spinningistom lub tym, którzy specjalizują się w łowieniu boleni. Pewnie tak, ale ja postanowiłem łowić bolenie www.wedkarskabrac.pl
Ciężką blachą można rzucić naprawdę daleko!
świadomie, używając tego sposobu na Narwi i nie koniecznie w czasie kiedy rapy są łatwe do złowienia.
Sukces na literę X Poszukując odpowiedniej przynęty w swoich pudełkach, natknąłem się na starą ołowiankę, pordzewiałego morsa – nic co by mi na ten czas pasowało. Ale to dało mi trochę do myślenia. Może spróbuję użyć wąskich blach do imitowania uciekających ukleji. Przypomniałem sobie wtedy o dużych i ciężkich blachach, których używałem do łowienia troci w morzu. Blaszki miały około 12 centymetrów długości, o wadze przekraczającej czasem 20 gram. Wąskie, skąpo wyprofilowane, prowadzone w szybkim tempie idealnie imitowały niewielkie rybki. Dodatkowym plusem był zasięg tych przynęt. Wyrzucane lekkim ruchem wędki leciały bardzo daleko, co zdecydowanie podnosiło szansę na przechytrzenie ostrożnych rap, które widziałem daleko od brzegu. Nie wszystkie blachy okazały się jednak skuteczne. Te, na które reagowały rapy podczas prowadzenia wykonywały ruch przypominający literę X. Przeskakiwały raz w lewo, raz w prawo. Te, które poruszały się w linii prostej były praktycznie omijane przez bolenie. Ważnym elementem prowadzenia morskich blach było szybkie tempo, systematyczne ich „podszarpywanie”, czasami nawet „wyrywanie” ich ruchem wędziska ponad powierzchnię wody. Morskie przynęty były bardzo skuteczne na wysokiej, wiosennej wodzie. Sytuacja diametralnie się zmieniła, kiedy woda na Narwi zaczęła opadać.
Przynęta idealna Przy niskiej wodzie bolenie stały się bardziej ostrożne. Duże morskie blachy nie dawały się już tak łatwo prowadzić. Narew w okresach letnich jest rzeką, która niesie niewielką ilość wody, więc siłą rzeczy miotanie ciężkimi i dużymi blachami mijało się z celem, przynajmniej według mojej oceny. Nadal obserwowa-
dołącz do nas! łem stada boleni żerujące przy powierzchni. Jednak niechętnie i bardzo ostrożnie wychodziły do moich przynęt. Problem znów rozwiązałem całkiem przypadkiem. W kieszeni mojej kamizeli natknąłem się na 6 centymetrową, wąską blachę wykonaną przez jednego z łomżyńskich wędkarzy. Miała około 17 gram. Dostałem ją parę ładnych lat temu jako prezent, lecz nigdy jej nie użyłem. Kiedy wykonałem nią pierwszy rzut wiedziałem, że to rozwiąże moje problemy. Piękny, ciemny boleń z głębin Narwi bez wahania ją zaatakował. W czym tkwił sukces blaszki? Jej masa była mocno skupiona w dolnej części. Smukły kształt powodował, że leciała w powietrzu niczym srebrny pocisk, a wypolerowana powierzchnia doskonale odbijała refleksy światła. Przynętę bardzo łatwo wprowadzałem w skoki po powierzchni wody imitując niewielką, uciekającą rybkę. Przynęta sprawdzała mi się również w wietrzne dni, kiedy na Narwi królowały fale, prawie jak na jeziorze. W mojej ocenie blaszka będzie doskonałą przynętą na przelewy lub szybkie, spiętrzone miejsca, jakie można znaleźć na Wiśle czy Odrze, ale sprawdzę to podczas przyszłorocznych podróży z wędką w ręku. Łowienie boleni z powierzchni wody przy użyciu srebrnych blach to świetna zabawa. Powiem wam, że widok atakującego z powierzchni bolenia to bezcenny widok. Wir na powierzchni wody, dźwięk hamulca… coś porwało kawałek srebra. tekst: Rafał Mikołaj Krasucki foto: Michał Laskowski
Narwiańskie bolenie chętnie atakują srebrne wahadłówki...
www.wedkarskabrac.pl
9
>> muszkarstwo
,
p 10
odczas wypraw wędkarskich w trudno dostępne łowiska, przydaje się dobrze przygotowany samochód terenowy.
www.wedkarskabrac.pl
dołącz do nas!
> wedk
arski
4x4
e
www.wedkarskabrac.pl
11
>> offroad J
ednym z największych problemów każdego wędkarza jest sprzęt. W pierwszej kolejności rozważa się zakup odpowiedniej wędki, kołowrotka, przynęt i ubioru. Dopiero po zaspokojeniu tych potrzeb przychodzi pora na środek lokomocji. Jeżeli znudziło nam się zostawianie rodzinnego auta 100 metrów od głównej drogi i pokonywanie kilku kilometrów w woderach lub – o zgrozo – jak ja boso, czas na pierwszą terenówkę.
Prostota motoryzacji – Łada Niva Samochód o dość dobrych parametrach terenowych, choć bardzo topornej konstrukcji. „Niviasta” jak ją nazywają miłośnicy, posiada nadwozie samonośne, co jest pewną wadą w świecie offroadu, za to w wyprawach na ryby nas nie zawiedzie i docenimy niską masę pojazdu na błotnych drogach. Stały napęd 4x4 oraz reduktor potrafią pomóc nawet w ekstremalnych warunkach. Części możemy nabyć „na każdym rogu”, a większości napraw dokonać samodzielnie pod blokiem używając trzech podstawowych narzędzi: śrubokręta, młotka, przecinaka. Jeżeli uda nam się nabyć egzemplarz z instalacją LPG, nie odczujemy tak mocno kosztów eksploatacji – spalanie w granicach 12-14 litrów. Nadwozie 3 drzwiowe nie zapewni nam co prawda wysokiego komfortu, ale w przypadku załamania pogody spokojnie ochroni dwóch wędkarzy i sprzęt. Jeżeli dysponujesz niewielką kwotą około 5 000 zł, i nie chcesz by dłużej auto wybierało za Ciebie łowisko, Niva to strzał w 10.
12
www.wedkarskabrac.pl
Terenówka za dychę – Vitara i Samuraj Wszechstronna terenówka za rozsądne pieniądze – to dwa argumenty przemawiające na korzyść tych aut. Samuraj to prawdziwa, niekwestionowana legenda offroadu. Ma zawieszenie na resorach piórowych, ramę, reduktor, koła połączone sztywnymi mostami i zapinane ręcznie sprzęgła przednich kół, które są praktycznie bezawaryjne. Komfort z jazdy żaden, natomiast z każdej sytuacji wychodzi obronną ręką pokonując błotniste koleiny czy głębokie rowy wypełnione wodą. Jeżeli nie planujemy pokonywania samurajem kilkumetrowych skarp, uszkodzenie resorów piórowych jest praktycznie
dołącz do nas!
niemożliwe. Bagażnik co najwyżej można nazwać większym schowkiem, na szczęście w łatwy sposób da się złożyć tylne fotele, kilkukrotnie powiększając przestrzeń bagażową na nasz sprzęt wędkarski. Poprzez toporną konstrukcję i minimalistyczne wyposażenie praktycznie bezawaryjny. Dzięki zastosowaniu mechanicznych przełączników jedyną elektryką wewnątrz, która może się zepsuć jest dmuchawa i radio. Niezależne zawieszenie z przodu, sztywny tylny most, całość na sprężynach to pigułka zalet Vitary. 3 drzwiowa wersja to samochód krótki i zwrotny, idealny do przeciskania się po leśnych terenach. Auto na ramie z reduktorem, czyli prawdziwa twarda terenówka, która średnio nadaje się w długie trasy, za to w terenie pokaże pazur. Niezawodne silniki i spalanie w jeździe mieszanej na poziomie 11 litrów gazu wynagradzają niewielką przestrzeń bagażową. Dostępność części zamiennych i niezliczona możliwość modyfikacji sprawia, że koszty eksploatacji są niewielkie. Bez znaczenia czy wybierzemy klasycznego samuraja, czy lepiej wyposażoną Vitarę, łowiska które znaliśmy do tej pory tylko o określonych porach roku zaskoczą nas ponownie.
w terenie nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Dla kierowcy i pasażera Wrangler oferuje zaskakująco sporo miejsca, z tyłu nie jest już tak wesoło. Niewiele miejsca i konstrukcja ramowa nie zapewniają idealnego komfortu podróży, szczególnie zimą. Miejsce bagażowe w wersji 3d bardziej przypomina koszyk sklepowy, natomiast do 5d napakujemy naprawdę dużo. Silnik większy niż w niejednej ciężarówce, surowe wyposażenie i dosłowne miażdżenie wszystkiego co znajdzie się pod kołami potwierdza, że to auto dla prawdziwych facetów, którzy golą się tylko wtedy jak muszą, i to siekierą. To tylko krótki przegląd rynku terenówek dla wędkarzy i nie tylko. Każde z wyżej wymienionych aut idealnie sprawdzi się w czasie wiosennych roztopów lub bez przeszkód pokona zimowe zaspy. Dodatkowo z każdą z nich można się fajnie pobawić modyfikując to i owo, ale to już w innym artykule. Jeżeli jesteś ciekaw, jak to jest jechać na ryby swoją własną terenówką? Kup ją, inaczej nigdy się nie dowiesz. Będzie fajnie, zobaczysz! tekst i foto: Michał Laskowski
Coś dla wymagających – Frontera, Wrangler Wędkarz przeczesujący portale aukcyjne w poszukiwaniu auta terenowego z odrobiną komfortu z pewnością trafi na Opla Fronterę. Pomimo, że samochód powstał jako uniwersalne auto szosowo-terenowe jest wyposażony w napęd 4x4 z przodem dołączanym „na sztywno” i konstrukcję ramową. Pięciodrzwiowa wersja zapewnia odpowiedni komfort pasażerom, jak i daje możliwość zabrania sporej ilości bagaży. Frontera Sport, czyli wersja 3 drzwiowa jest zdecydowanie mniej funkcjonalna, ale za to lekka. Poprawia to stosunek mocy do masy, który w trudnym terenie może odgrywać kluczową rolę. Pomimo niemieckiej konstrukcji nie unikniemy korozji nadwozia oraz podwozia. Na szczęście elementy zapasowe są stosunkowo niedrogie i dostępne na rynku wtórnym. Przy prawidłowej eksploatacji możemy łatwo wyeliminować uszkodzenia owianych złą sławą piast przednich kół i powracających problemów z elektryką. Jest idealny dla osób, które oczekują od samochodu wygody i komfortu z jazdy, a w dodatku jest wystarczająco wytrzymały by poradzić sobie na śliskich rozlewiskach. Jeep Wrangler znany jest doskonale z hollywoodzkich produkcji czy nawet polskich „Młodych Wilków”, jako auto lanserskie dla nastolatków. Nic bardziej mylnego. Wyposaży w 4 litrowy silnik o mocy 177KM przy wadze poniżej 1800 kg to po prostu demon. Napęd 4x4, sztywne mosty na sprężynach, reduktor i przód dołączany „na sztywno” sprawiają, że www.wedkarskabrac.pl
>> spinning
Przynęty, które skutecznie podnoszą adrenalinę
S
ącząc rozgrzewającego vermoutha wieczorem patrzę na pozostałość minionego dnia. Praca i jej monotonność zacierają często prawdziwe pragnienia. Gdzieś tam moje stresy i sumienie wiedzą … w najbliższym czasie ruszę w stronę mojej odskoczni. Tak to jesień, nie maj, nie wiosna dają nam wędkarzom zapaleńcom boleniowego kunsztu najwięcej frajdy. Kto raz tego doświadczył, wie o czym mówię. To jest uzależnienie, którego czasami nie jesteś świadomy. Żerowanie ryb w tym czasie nie jest długie. Lecz ten moment, kiedy można trafić wyjątkowe okazy, w tym okresie pobudzają mnie co rok. Na przestrzeni moich sukcesów poznałem wielu ludzi podobnie myślących. Zawsze trzymamy się, rozumiemy bez słów. Taki zamknięty krąg. Do niego możesz trafić tylko dzięki temu, jaki naprawdę jesteś, gdyż bezrybne wieczory nad wodą ukażą zawsze twoje prawdziwe oblicze. A ślad po tobie w światku internetowo-wędkarskim musisz znać lepiej od śledzących, gdyż sarkastyczny żart rodem z Dr. Housa jest tu na porządku dziennym. Uzależnieni od adrenaliny. Mało kto o tym mówi, ale tak to właśnie jest. Kochamy podniety, a boleń bliski „nieprzekraczalnej 80-tce” w jesiennym nurcie potrafi mieć sobie za nic kij mocy 20-25 lb i ha-
14
www.wedkarskabrac.pl
uzaleznieni uzaleznieni od a dren aliny mulec ustawiony stricte sandaczowo. Palenie hamulca podczas ucieczki po ataku w czeluściach nurtu oraz moment zatrzymania się ryby bez zejścia z kotwicy lub haka przynęty kochamy najbardziej. Całokształt tego zdarzenia jest tak gwałtowny i irracjonalny, że w momencie akcji nie wierzymy w głębi ducha, iż to może się dobrze skończyć. Tak często też jest. Każdy gatunek jest inny, ale jeśli chodzi o ten, mamy najmniej do powiedzenia
>
dołącz do nas!
po momencie brania. W światku lub półświatku wędkarskim jest parę osób, które wiedzą: co, kiedy, z czym się je ... I wierzcie mi z pewnością nie są to osoby udzielające się na forach internetowych, którym moment publikacji dodaje skrzydeł jak Red Bull, bo w szerokim kadrze i kącie można wiele zakłamać oraz tworzyć własne ideologie. Wszelakich „wujków dobrej rady” bym omijał i myślał sam, tym bardziej, że boleń to ryba raczej elastyczna dostosowawczo niż gatunek ludzki. Stwierdzam to z całą pewnością. Wracając do jesieni. Dlaczego ten strzał wydaje się srebrnym lub czasem złotym, ostatnim? Ryby są w pełni formy, wiedzą jak ułożą się fronty pogodowe wcześniej niż Omena w prognozie, gdyż od tego zależy ich być albo nie być. W dalszym rozrachunku przystąpić do tarła lub nie przystąpić. To właśnie coroczna potrzeba przeniesienia informacji genetycznej warunkuje tak skrajne zachowania podczas jesieni. Tu nikt nie koloryzuje, na dużych nizinnych rzekach tak to właśnie wygląda. Jeżdżąc po Polsce, poznałem wiele ciekawych miejsc na rzekach, które darzyły rybami w znanych mi okresach. Nie powtarzało się to co roku z prostego bardzo powodu. Siła Coriolisa nie pozwala rzece utrzymać cały czas ciągłości jednakowego koryta i woda staje się zmienna jak kobieta. Czy zatem warto szukać pomimo tego nowych miejsc? Zawsze warto szukać i odwiedzać znane. Jesienne bolenie nie bytują w tych samych miejscach co w cieplejszych porach roku. Strefa ich żerowania także jest ukierunkowana w stronę głębszych partii wody. Ryby są często zgrupowane
w bliskim sąsiedztwie swego pokarmu, na który napadają regularnie robiąc spustoszenie w jego szeregach. Czasem gdy mamy szczęście momenty, te pokazuje nam powierzchnia lustra wody, lepiej by kij z godną przynętą nie stał bezczynnie. Największe osobniki chodzą swoimi ścieżkami z dala od zamieszania, które się widzi, więc trzeba mieć to na uwadze. Bolenie zawsze idą za pokarmem, bo są od niego uzależnione. Im go więcej jesienią, tym większe ich zgromadzenie, gdyż w kupie siła i każdy ma szanse uszczknąć coś dla siebie. Jak w każdym stadzie wilków, tu także panuje hierarchia przy stole i gdy ją zrozumiemy, ilość naszych rzutów z pewnością się zmniejszy w oczekiwaniu na lepszy do tego moment. W Polsce mamy swoistego rodzaju boom na połów boleni. Ryba niegdyś łowiona głównie przez wykwintnych zawodników jest obecnie popularna, jak nigdy wcześniej a Internet kipi od informacji, jak ją łowić i na co. Mimo tego całego zamieszania i popularności niezwykle trudno jest łowić regularnie duże osobniki, kiedy byśmy tego chcieli. To właśnie ta skrytość zachowań i jak domniemam wiele innych tajemnic, tak rozbudza moją wyobraźnię i chęć łowienia właśnie tego gatunku. Zaraziłem się tym, a ścieżki ryb i moje mam nadzieję coraz częściej będą się przeplatać. Tego życzę także i wam. tekst i foto: Jakub Podleśny foto: Michał Laskowski
www.wedkarskabrac.pl
15
>> spinning zdazdylcodem ed przjak złowić
okonia jesienią
R
ybą, którą lubię łowić jesienią jest okoń. Ta pasiasta ryba uzbrojona w kolczasty pióropusz i ostre pokrywy skrzelowe jest świetnym sportowym przeciwnikiem. Jego atawistyczne zapędy sprawią, że jest aktywny nawet w bardzo zimne dni, które zwiastują nadejście zimy. Tym samym daje szanse na świetną zabawę ze spinningiem w ręku do końca sezonu.
Wybrać konkretne miejsce Późną jesienią okoni szukam w starorzeczach, które mają połączenie z rzeką. Wejście musi być na tyle głębokie, aby ryby mogły swobodnie do niego wpływać. Stare koryta Narwi mają średnią głębokość około 3 metrów. Struktura dna jest bardzo zróżnicowana: od mulistego po twarde, z dużą ilością podwodnych przeszkód czy nierówności. Właśnie takie miejsca są według mnie najlepsze. Dobrze jest, gdy w wodzie znajdują się też resztki podwodnych roślin w pobliżu, których skupia się drobnica szukająca schronienia. Okonie o tej porze roku nie odpuszczą łatwemu posiłkowi i z całą pewnością będą za nią podążały. Świadectwem obecności okoni są widowiskowe gonitwy tych ryb, które łatwo zaobserwować na powierzchni wody.
Dwie techniki na jedną rybę Przy łowieniu okoni stosuję dwie techniki wędkarskie: boczny trok oraz opad. Pierwsza jest dość skomplikowana z racji sposobu przygotowania zestawu, druga natomiast jest łatwa do opanowania i bardzo skuteczna. Boczny trok to nic innego jak paternoster, czyli pętla przecięta 1/3 swojej długości, tworząca dwa różnej długości odcinki. Do krótszego dołączany jest ołów w postaci łezki lub pałeczki, do drugiego dłuższego końca przywiązywany jest haczyk z mikroprzynętą. Prowadzenie zestawu nie jest trudne. Na wysoko uniesionym wędzisku prowadzimy zestaw z krótkimi przystankami, dając tym samym możliwość zaatakowania przynęty przez okonia. Brania drapieżników są widoczne na szczytówce wędziska jako lekkie przygięcie lub drganie. Zacięcie ryby powinno być szybkie i natychmiastowe. www.wedkarskabrac.pl
W technice opadu stosujemy klasyczne prowadzenie, czyli opuszczamy przynętę do dna ruchem wędziska oraz jednoczesnym zwijaniem żyłki podbijamy przynętę 2-3 razy. Podczas opadu obserwujemy szczytówkę, która przygięciem sygnalizuje branie ryby. Agresywne uderzenia są też wyczuwalne na wędzisku. Warto jest zmieniać sposób prowadzenia w obu metodach z racji tego, że okoń jest chimeryczną rybą i czasami trzeba go sprytnie oszukać.
Okoniowy sprzęt Zestaw na okonie powinien być bardzo subtelny. Osobiście stosuje spinning do 10 gram wyrzutu. Jest to specjalistyczna wklejanka, która pozwala na komfortowe łowienie mikro przynętami z niewielkim obciążeniem. Szczytówka takiego wędziska zazwy-
dołącz do nas!
Mikroprzynęty świetnie sprawdzają się na starorzeczach Narwi
czaj zrobiona jest z włókna węglowego, które świetnie pokazuje nawet delikatne uderzenie, czy zassanie przynęty przez okonia. Zestaw dopełnia dobrej klasy kołowrotek wielkości 2500. Należy pamiętać, że czasami będziemy łowili w niskich temperaturach, więc smar w kołowrotku powinien wytrzymywać także złe warunki. Ważne, aby jego praca była płynna, a hamulec działał bardzo precyzyjnie. Na kołowrotek nawijam żyłkę o grubości max. 0,16 milimetrów. Oczywiście wędkarze, którzy mają większe doświadczenie mogą stosować żyłki cieńsze, ale wiąże się to z większymi stratami w przynętach. Przynętami są mikro koptyta oraz twistery. W moim pudełku przeważają kolory stonowane, naturalne oraz ciemne. Najbardziej skuteczne według mnie to motor oil, brązy, fiolety i ich wariacje z różnymi kolorami zatopionego w nich brokatu. Sprzęt na okonie nie musi być skomplikowany wystarczy jedna wędka z kołowrotkiem oraz pudełko z przynętami.
Wypuszczajmy bo warto... W moim osobistym odczuciu okonie to wspaniałe drapieżniki. Mam do nich sentyment i darzę te ryby szacunkiem. Po pierwsze mają bardzo wolne przyrosty masy ciała, więc duże osobniki to kilkunastoletnie ryby. Po drugie jest masowo zabierany lub traktowany jako szkodnik, więc populacja okonia na naszych wodach zaczyna
mocno podupadać. Zawsze apeluję, żeby wypuszczać okonie i mieć umiar w ich zabieraniu. Okonie wrócą do starorzeczy za rok, jeszcze większe i jeszcze w lepszej formie. Pamiętam pewne zdarzenie, które miało miejsce na jednym ze starorzeczy, na które wybrałem się ze swoim kolegą w nocy. Po rozłożeniu sprzętu, w ciemnościach zajęliśmy stanowiska nad brzegiem. Nasze przynęty pofrunęły nad równą taflą starorzecza. Po chwili rozległ się głośny, metaliczny dźwięk. Obciążenie naszych przynęt odbiło się od zamarzniętej powierzchni wody. Cienka warstwa lodu całkowicie uniemożliwiała nam wędkowanie. Tego akurat wtedy nie przewidziałem. Warto jest spojrzeć na termometr przed kolejną wyprawą na jesienne okonie, aby zdążyć przed lodem. tekst i foto: Rafał Krasucki
www.wedkarskabrac.pl
17
>> Rekodzielo
W
dzisiejszych czasach dostęp do różnorodnych przynęt spinningowych jest nieograniczony. Ich ogromna ilość sprawia, że ciężko jest podjąć decyzję co kupić, co jest skuteczne, jakiej jakości są przynęty. Jednak jest grupa pasjonatów wędkarstwa, która zdecydowała się popróbować swoich sił i zdolności w budowaniu własnych wabików. Chciałbym zaprosić was do udziału w ciekawej przygodzie, jaką jest budowanie własnych przynęt. Postaram się opisać krok po kroku, jak zrobić swój pierwszy wobler w domowych warunkach. Materiałem jakiego używam do budowy woblerów jest drzewo lipowe, które łatwo poddaje się obróbce i wykańczaniu. Pozyskanie drewna jest bardzo proste np. można użyć gałązek z drzewa lipowego, które często rosną w parkach. Pamiętajcie, aby uprzednio zdjąć korę i wysuszyć gałęzie przed dalszą pracą. Drugim i wydaje mi się najlepszym sposobem jest nabycie gotowych listewek z tartaku, od znajomego rzeźbiarza lub kupno ich przez Internet. Nabyty materiał jest zazwyczaj wysuszony i gotowy do użycia, co zdecydowanie skraca czas przygotowania naszych wabików. Kolejnym krokiem jest rozeznanie w domowej fabryce, jakim dysponujemy sprzętem. Niestety młotkiem i przecinakiem będzie nam ciężko wykonać naszą pierwszą przynętę. Na początek powinniśmy posiadać na wyposażeniu: ostry nóż introligatorski (uwaga na palce, bo jest bardzo ostry), papier ścierny do drewna o różnej granulacji od około 80-100 do 180-200 do końcowego wygładzania, piłkę do metalu lub sam brzeszczot do nacięć na stelaż i ster. Gdy uwinęliśmy się z materiałem i z narzędziami, powinniśmy zastanowić się jakiego rodzaju woblery będziemy tworzyć. Na początek polecałbym robić większe woblery, o prostym kształcie np. imitację uklei. Inne mniejsze i trudniejsze w wykonaniu zostawmy sobie na później, gdy nabierzemy wprawy w struganiu. Na początek możemy posłużyć się szablonem woblera, który przedstawiam poniżej.
> 18
www.wedkarskabrac.pl
dołącz do nas!
moj pierwszy wobler czyli jak zrobić ukleję?
Szablon na kawałku lipy obrysowujemy w dwóch osiach: bocznej i górnej-dolnej. Kolejnym etapem jest struganie, czyli profilowanie korpusu przynęty. Pamiętajcie, aby nie próbować robić woblera trzema cięciami, gdyż zepsujemy sobie kawałek drewna i będziemy musieli zaczynać od nowa. Z doświadczenia wiem, że niektórym może przysporzyć to niepotrzebnych nerwów i zniechęcić do pracy. Strugajmy powoli, że tak powiem „cienkim wiórem”. Bądźmy cierpliwi, dokładni, gdyż dobrze zrobiony korpus i jego symetria ma ogromne znaczenie na końcowy wynik naszej pracy - przynęty. Dla leniwych mogę polecić niewielkie szlifierki elektryczne, które mogą pomóc w profilowaniu korpusu, ale i one nie wyzwolą nas od obróbki ręcznej, która jest nieunikniona. Następnie nożykiem ścinamy kanty, aż do uzyskania zbliżonego kształtu. Resztę szlifujemy już papierem ściernym, aż do uzyskania odpowiedniego kształtu oraz gładkości. Na zdjęciach przedstawiam kilka użytecznych technik oraz prostych narzędzi, które z pewnością ułatwią pracę nad uklejką. Na temat robienia korpusów można by było jeszcze wiele pisać, ale nie o to chodzi, aby namącić zbytnio teorią w głowach. Coraz dłuższe wieczory zachęcają, aby spędzić je przy podnoszeniu umiejętność w struganiu woblerów. Pracujcie, a na pewno wasze przynęty zrobione z duszą i odrobiną potu dadzą wam wiele przyjemności. W kolejnych artykułach przedstawię, jak należy wykonać stelaż, wyciąć ster oraz jak wykończyć nasz pierwszy wobler. Rozpocznijcie swoją przygodę już teraz. tekst: Krzysztof Barczewski foto: Michał Laskowski
Wytnij i odrysuj korpus woblera
www.wedkarskabrac.pl
>> MUSZKARSTWO
>>
,
dzien
z kardynalem 20
www.wedkarskabrac.pl
dołącz do nas!
n
ie ma chyba muszkarza, który jesiennego okresu nie kojarzyłby z łowieniem lipieni. Większość łowiących na muchę o tej porze roku spędza czas nad wodą właśnie szukając pięknych kardynałów. Jest w tej rybie coś magicznego. Jej dostojność a zarazem delikatność sprawiają, że nie można się jej oprzeć. Mamy teraz największe szanse aby złowić przepięknie wybarwione, duże kardynały. W tym tekście chciałbym podpowiedzieć, jak od podstaw zabrać się do muchowania, by z powodzeniem szukać tych pięknych ryb jesienną porą. Wielkość lipieni, pokarm przyjmowany jesienią oraz przebiegłość tych ryb wymusza zastosowanie finezyjnego sprzętu. Optymalnym kijem będzie wędka w #4 klasie AFTM długości 9’. Oczywiście przechyły w obydwie strony, klasy jak i długości są wskazane w niektórych warunkach. Wędki krótsze niż 9’ stosujemy w zakrzaczonych łowiskach, łowiąc głównie na suchą lub mokrą muszkę. Dłuższe natomiast przy połowie na nimfę. Delikatniejsze wędki np. klasy #3 AFTM można zastosować w wodach, gdzie spotkanie z lipieniem powyżej 40 cm jest nikłe. Natomiast #5 AFTM używamy na naprawdę duże ryby z tego gatunku lub gdy częstym przyłowem są np. pstrągi tęczowe, co jest w Polsce coraz częstsze. Kołowrotek nie ma większego znaczenia. Musi tylko wyważyć wędkę i zmieścić linkę z podkładem. Hamulec też nie koniecznie ma idealnie pracować, ponieważ holujemy ryby z ręki. Pływający sznur w zupełności wystarczy, natomiast czy to będzie wersja WF czy DT zależy w głównej mierze od naszych upodobań. Generalnie przyjmując linkami WF łatwiej posłać nasze muchy na dalszą odległość, natomiast DT lepiej sprawuje się na krótszych dystansach. Na żyłce przyponowej nie powinniśmy oszczędzać, ponieważ często używamy przyponu z żyłki 0,12 – 0,10 milimetra. Nie powinno także zabraknąć dodatkowego sprzętu w postaci spodniobutów, podbieraka czy okularów polaryzacyjnych. Wachlarz much stosowanych na lipienie jesienną porą jest przeogromny. Nie sposób to zmieścić w jednym krótkim tekście, ba, nawet w całej książce. Dlatego też skupię się na podstawowych wzorach, których nie powinno zabraknąć w naszych pudełkach. Zaczynając od nimf, będą one na hakach od nr #6 stosowanego zazwyczaj przy dolnej nimfie jako mucha prowadząca w głębokich miejscach do nawet #20, jako skoczek lub przy metodzie dalekiej nimfy. Jednak najczęstszy przedział potrzebnych nam nimf waha się w rozmiarach od #8 do #14. Nie powinno zabraknąć w naszym pudełku nimf imitujących kiełże, chruściki oraz jętki. Wzory znajdziecie w książkach czy Internecie m.in. pod ogólnymi nazwami: Hydropsyhe, Pheasant Tail, Baetis, Freshwater Shrimp. Suche muchy to przede wszystkim imitacje jętek w rozmiarach od #14 do #20. Swoje miejsce w pudełku powinny znaleźć także emergery jętek, podobnych rozmiarów. Na drugim miejscu stawiałbym na
suche chruściki, których wylotów też nie brakuje o tej porze roku. Mokre muchy to przede wszystkim różnego rodzaju spidery (Soft Hackle) w rozmiarach od #12 do #16, a także muchy ze skrzydłami w podobnych rozmiarach. Jednak przeważają te pierwsze. Pomimo że polskie rzeki różnią się od siebie, taktyka łowienia jesiennych lipieni jest bardzo w nich podobna, to samo tyczy się przynęt, choć oczywiście są wyjątki w jednym i drugim, ale to temat na kolejną książkę. Trzeba powoli i na spokojnie wypatrzyć ewentualne miejsce bytowania ryb, jak i spokojnie rozejrzeć się po wodzie, czy i co w danym momencie się roi. Jest to dla nas podstawową wskazówką dotyczącą wyboru przynęty. Jeśli ryby zbierają rojące się owady zakładamy, jak najbardziej zbliżoną gatunkowo, kolorystycznie i wielkościowo imitację z naszego pudełka. Łowimy na jedną muchę przywiązaną do w miarę cienkiego konicznego przyponu. Rybę podchodzimy najlepiej od ogona i nie płosząc jej, kładziemy muchę przynajmniej metr przed miejscem, w którym lipień zjada spływające owady. Gdy ryby pobierają pokarm bezpośrednio spod powierzchni omijając dorosłe owady to znak, że żerują na emergerach. Można wtedy zastosować także i mokrą muszkę. Spławiamy ją na długim przyponie, stojąc powyżej stanowiska ryb. Gdy nie widać oznak żerowania na powierzchni wody sięgamy do pudełka po nimfy. Chyba że jesteśmy na wodzie pierwszy raz, to najpierw naszą kopalnią wiedzy o menu lipieni w tym czasie będą kamienie i wszelkiego rodzaju denne kawałki drzewa itp. Na podstawie tego jakie znajdziemy żyjątka, dobieramy nimfy z naszych pudełek. Gdy lipienie mają prawdopodobne stanowiska w zasięgu długości naszego wędziska, stosujemy metodę krótkiej nimfy, używając najczęściej przyponu z jednego kawałka żyłki o długości od 1/3 do 2/3 naszego łowiska. Natomiast gdy nie możemy ich dosięgnąć, stosujemy metodą tzw. dalekiej nimfy z linką o bardzo dobrej pływalności. I podajemy zestaw używając klasycznego rzutu znad głowy lub rzutu rolowanego. Nimfy prowadzimy jednostajnie, najlepiej blisko dna, bez bocznego dryftu z prędkością nurtu w danym miejscu. Najlepiej użyć dwóch rodzajów nimf, wiążąc lżejszą z nich powyżej dolnej przynęty na bocznym toku. Chciałbym zwrócić uwagę na okres, w którym łowimy. Jak już wiemy pstrągi potokowe mają w tym okresie tarło. Także podczas brodzenia trzeba zwracać uwagę na gniazda tarłowe, by ich nie zdeptać. Bardzo łatwo jest je wypatrzyć, są to dużo jaśniejsze place żwiru. Lipień jest wrażliwą rybą na zanieczyszczenia, przełowienie i sam hol. Wędkarze i bez typowych kłusowników mogą zrobić jego populacji krzywdę. Także proszę o ostrożne obchodzenie się z tym pięknym gatunkiem. Oczywiście o wypuszczaniu z powrotem do rzeki, po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia nie będę wspominał. Dużo więcej informacji na temat jesiennych lipieni przeczytacie drodzy czytelnicy na portalu www.wedkarskabrac.pl w dziale poradnika technik połowu. Zarówno to jak i wyprawy na jesienne kardynały gorąco wam polecam. tekst i foto: Paweł „nizinny” Stypiński
www.wedkarskabrac.pl
>> spINNING
tekst sponsorowany
woblery osc l i m a j o m
o
becnie poświęcam się wędkarstwu spinnigowemu, a także wędkarstwu muchowemu, którym zaraził mnie skutecznie mój starszy syn. Jednak już od najmłodszych lat wędkarstwo było moim chlebem powszednim, co zawdzięczam ojcu, który każdy wolny czas spędzał nad wodą. Był on nie tylko praktykiem, ale i człowiekiem, który kochał otaczającą nas przyrodę. Nie przeszedł obojętny wobec kwitnących łąk, śpiewu ptaków lub szczególnie pięknego widoku. Dzięki niemu poznałem uroki podwarszawskiej Wisły, Bugu w okolicy Wyszkowa oraz Narwi i Pisy. Poprzez szczególną wrażliwość na otaczający go świat, potrafił w sposób unikalny czytać rzekę. Potrafił odczytać nie tylko, to co widział, ale i to co było ukryte pod wodą. Układ prądów wody w rzece, załamywanie się powstałych falek podczas wiatru, a także sam brzeg rzeki mówiły, gdzie powstała przykosa, gdzie jest dołek, gdzie ukryte są przeszkody w postaci kamiennych raf lub zatopionych drzew czy innych przeszkód podwodnych. Potrafiąc tak czytać wodę umiał przewidzieć, gdzie i o jakiej porze dnia należy się spodziewać ryb. Dla kilkuletniego chłopaka było to nudne i w wielu wypadkach niezrozumiałe. Dopiero w miarę upływu lat dotarło do mnie, jak było to ważne, aby osiągać sukcesy wędkarskie. Teraz jako już dorosły człowiek i wędkarz o kilkudziesięcioletniej praktyce, mogę powiedzieć, że w wielu wypadkach sukces wędkarski odniosłem dzięki jego nauce. Od tamtych młodzieńczych lat zmieniło się bardzo wiele. Zmieniło się samo wędkarstwo, a szczególnie wędkarstwo spinningowe. Zaczynałem od typowych blach wahadłowych. Następnym www.wedkarskabrac.pl
dołącz do nas! etapem były wirówki, w tym niedostępne wtedy Mepsy, aż nadszedł czas woblerów. Moje pierwsze próby były nieudolne i mało zachęcające. Może był to brak umiejętności w łapaniu drapieżników na tego rodzaju przynęty, a może pierwsze moje woblery były po prostu zwykłą chałą. Zwrot nastąpił dopiero kilkanaście lat temu, kiedy będąc z synami na targach wędkarskich w Warszawie na Torwarze, zobaczyłem cacuszka u wystawiającej się wtedy firmy LOVEC-RAPY. Pełne kasetony wszystkiego, co wędkarz może zapragnąć. Od drobnicy na jazie i klenie, poprzez okoniowe, a na szczupakowych i sandaczowych woblerach kończąc. Wszystko w wielu kolorach i mieniące się jak perełki. Wyciągnęliśmy nasze zapasy gotówki i kupiliśmy kilkanaście sztuk. Okazały się na tyle skuteczne, że mój syn postanowił wejść w kontakt z wytwórcami i stać się również wyłącznym dystrybutorem tej marki w Polsce. Od tego czasu stałem się zwolennikiem woblerów i prawdę powiedziawszy inne przynęty poszły w odstawkę. Oczywiście nie stało się to natychmiast, ale sukcesywnie w miarę spędzanego czasu nad wodą i osiąganych efektów. Nie twierdzę, że inne przynęty są złe. Ale w dzisiejszych czasach, kiedy każdy metr wody jest kilkakrotnie „przeczesany” różnymi przynętami, w tym szczególnie gumami, wobler jest tą przynętą, która do złudzenia przypomina drapieżnikom jego naturalny pokarm. Przede wszystkim mówię o rybach większych, bo drobiazg na wszystko „skoczy”, co mu przepłynie przed rybim nosem. Dla każdego wędkarza niezapomniane będą te chwile, kiedy po kilku godzinach bezowocnego machania spinningiem, nieoczekiwanie wstrzelił się w tę przynętę na widok, której szczupaki nagle zwariowały. Tak było ze mną. Majowy wyjazd nad Narew powyżej Wizny dał mi te chwile, o których pamiętam do dnia dzisiejszego. Piękna, wędkarska pogoda, rzeka żyje, co chwilę słychać i widać żerujące bolenie. Spod przybrzeżnych burt w rybi drobiazg biją okonie. Co z tego jeżeli efekty wędkarskie mizerne. Okonki małe, a szczupaki to zwykłe śledzie. Przy kolejnej zmianie przynęty zajrzałem do pudełka z woblerami, które dostałem na imieniny od syna. Postanawiam spróbować. Jakie było moje zaskoczenie, gdy już w drugim rzucie na uklejo podobnego, pływającego Ableta mam branie. Szczupak może i nie za duży, ale już powalczył. Po podebraniu patrzę, a on całego 10 centymetrowego woblera ma głęboko w pysku. Po krótkiej acz skutecznej operacji uwalniam go z obu kotwic i ryba wraca do wody. Postanawiam zmienić miejsce. Idę dziesięć metrów dalej, gdzie prąd wody odbija lekko na środek rzeki, ale na powierzchni widać lekkie zawirowania, pod wodą leży kilka przeszkód. Pierwszy rzut nie przynosi efektów, drugi i jest kolejny szczupak. Ten jest już naprawdę ładny, na kiju czuć jego siłę, a kołowrotek przy gwałtownych zrywach ładnie pracuje. Po dłuższej chwili szczęśliwie ląduję na brzegu ponad 80 centymetrowy szczupak. Ta ryba także wraca do wody. Zresztą w ten sposób podchodzę do większości złowionych przeze mnie ryb, a zwłaszcza tych większych, które są godnymi przeciwnikami. W tym dniu już przynęty nie zmieniałem, a efektem były kolejne szczupaki. Następne wyjazdy na ryby potwierdziły skuteczność woblerów Lovec Rapy. To według mnie jedne z najlepszych na naszym rynku przynęt. Szczególnie te pływające, idealne na rzeki. Można z nimi robić cuda. Pozwolić, aby spłynęły w upatrzone miejsce. Jeden ruch korbką powoduje, że natychmiast nurkują. Zatrzymane w miejscu nie tracą na swojej wartości i nadal pracują, a podniesienie lub opuszczenie wędki kwitują zmianą głębokości. Również pozytywne doświadczenia z woblerami miałem na jeziorach. Z relacji kolegów wędkarzy sprawdziły się one na wielu wodach
Zalewu Zegrzyńskiego, szkierach Szwecji czy na tak egzotycznych wyprawach jak Półwysep Kolski, Mongolia i w wielu innych zakątkach świata. Na wodach stojących zazwyczaj stosuję trochę inne modele, bardziej „wygrzbiecone” i szersze oraz głębiej schodzące np. Aggressory i Power Perche. Ich praca charakteryzuje się pięknymi wyłożeniami na boki, do złudzenia przypominają osłabioną rybkę. Atak szczupaka jest bardzo agresywny i pewny. Tak oto zaczęła się moja miłość do woblerów. Dzisiaj są podstawową bronią w arsenale przynęt. Oczywiście kiedy drapieżniki nie mają zamiaru współpracować i mają pozamykane pyski, nawet wobler choć by był wykonany ze złota nic nie poradzi. Jednak jeżeli ich aktywność jest choćby trochę minimalna, na dobrze podany i poprowadzony wobler skusi się nie jeden drapieżca. Naprawdę warto mieć kilka „Loveców” w swoim arsenale.
tekst: Włodek Strzelecki
www.wedkarskabrac.pl
o potrzebie powolania...
Tytuł niniejszego artykułu właściwie winien brzmieć: „O potrzebie istnienia towarzystw wędkarskich i federacji je zrzeszającej”. Problematyka choć obecna w prasie i na portalach wędkarskich, nie ma dziś należnego jej miejsca w debacie nad przyszłością polskiego wędkarstwa. Wiele zacnych inicjatyw podjętych przez kolegów z różnych stron naszego kraju coraz dobitniej świadczy o wysokiej świadomości społecznej i nieodpartej chęci działania w celu zmiany otaczającej nas rzeczywistości. O społecznej pracy członków wszystkich towarzystw (stowarzyszeń) wędkarskich w Polsce można byłoby pisać wiele, natomiast w niniejszym artykule chciałbym przedstawić moim zdaniem najważniejszy kierunek działań, w którym powinniśmy wspólnie podążać. Pojęcie „samorządność” choć jest w debacie publicznej pojęciem wszechobecnym, to szczególnego znaczenia nabiera w dyskusjach nad aktualnymi problemami z jakimi boryka się polskie wędkarstwo. Nie jest tajemnicą poliszynela fakt, iż Polski Związek Wędkarski wywodzi swoje korzenie z czasów stalinowskich, w których głównym celem partii rządzącej było objęcie wnikliwą kontrolą każdego obywatela w każdym aspekcie jego życiowej aktywności. Z całym szacunkiem dla wszystkich byłych i obecnych członków i działaczy PZW, którym polskie wody wiele zawdzięczają, należy dziś z całą stanowczością stwierdzić, że nadszedł czas samorządności. Istnienie samorządności w polskim wędkarstwie zależy głównie od istnienia ośrodka, wokół którego sprawnie będzie funkcjonowała grupa ludzi z pasją. Jak we wstępie napisałem, drugiego z pierwiastków nam nie brakuje, natomiast głównym problemem wydaje się być istnienie przestrzeni, wokół której aktywność polskich wędkarzy mogła by się skupić. I tu dotykamy sedna problemu polskiego wędkarstwa. Obwody rybackie rzadko, kiedy są w użytkowaniu stowarzyszeń wędkarskich. Choć aktualnie istniejący w Polsce stan prawny w zakresie użytkowania śródlądowych wód powierzchniowych płynących nie należy do wymarzonych i nie realizuje w pełnym zakresie postulatów stawianych przez sanacyjne środowiska polskiej braci wędkarskiej, to trzeba wbrew głosom pesymistycznego skrzydła naszych kolegów po kiju, jednoznacznie stwierdzić, że przy należytym i profesjonalnym podejściu do konkursów ogłaszanych przez Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej niezależne stowarzyszenia wędkarskie mają wielkie szanse na rozpoczęcie obejmowania w użytkowania rybackie obwodów rybackich w naszym kraju i prowadzenia na
24
www.wedkarskabrac.pl
nich gospodarki stricte wędkarskiej. Audeamus iura nostra defendere (Miejmy odwagę bronić swoich praw) brzmi rzymska premia, która winna przyświecać nam w codziennej walce o polskie wody, bo polscy wędkarze o poglądach sanacyjnych mają prawo do nich większe niż ktokolwiek inny, natomiast prawo to, żeby mogło być skutecznie realizowane, powinno znaleźć odzwierciedlenie w prawidłowym wykorzystaniu istniejących procedur i spełnieniu wszystkich przepisanych prawem warunków. W tym miejscu pojawia się pole do rozważań nad potrzebą istnienia Federacji Towarzystw Wędkarskich. Oczywiście charakter takiej Federacji w żadnym stopniu nie powinien odzwierciedlać aktualnej pozycji i ustroju PZW. Federacja taka winna mieć wyłącznie charakter pomocniczy. W jej skład wchodzili by specjaliści z różnych dziedzin w tym prawa, pozyskiwania środków unijnych, ichtiologii, księgowości, marketingu, którzy w każdej chwili byliby w stanie udzielić profesjonalnej pomocy poszczególnym towarzystwom (stowarzyszeniom) wędkarskim. Aby zachęcić kolegów z całej Polski do wzięcia spraw w swoje ręce należy wyraźnie stwierdzić, iż obejmowanie śródlądowych wód płynących w użytkowanie rybackie jest relatywnie proste, prowadzenie dobrej pod względem gospodarki wędkarskiej oraz dokumentacji rybackiej również, należy tylko polskim wędkarzom zapewnić grono specjalistów, którzy swoją radą i zbieranym z całej polski doświadczeniem będą w stanie skutecznie przeciwdziałać aktualnie istniejącemu monopolowi lub co najmniej pozycji dominującej PZW na rynku świadczenia usług wędkarskich. Pierwszym krokiem do wymienionych powyżej celów winno być stworzenie grupy osób reprezentujących stowarzyszenia wędkarskie z całej Polski. W niniejszym artykule jedynie lakonicznie zarysowałem optymistyczną, lecz równocześnie realną perspektywę rozwoju polskiego wędkarstwa. Rolę prasy wędkarskiej w całym długotrwałym procesie widzę przede wszystkim w umożliwieniu nawiązania kontaktu z ludźmi, którzy podjęliby się całego przedsięwzięcia. Ponadto łamy naszego miesięcznika winny stanowić informacyjną bazę przedsiębranych przez nas działań. Zachęcam wszystkich czytelników do debaty, wyrażenia swojego stanowiska dotyczącego potrzeby reorganizacji polskiego wędkarstwa. Wodom cześć, Paweł Zouner