Wędkarska Brać 3(6)2014

Page 1

>> >> WĘDKARSKA BRAĆ SZCZUPAKI Z PŁYTKIEJ WODY

MOJE TYCZKOWANIE

JAZIOWY WEEKEND

dołącz do nas!

, , CZY NAS PASJA Bo lA

www.wedkarskabrac.pl

ISSN 2353-1592

>

NÓZ DZIE O W Wifcezymliakingu

Fot. Tomasz Jaskuła

bezpłatny magazyn wędkarski

3(6)/2014

o kn

www.wedkarskabrac.pl

1


Magazyn jakiego nie znacie! roczna prenumerata tylko 129 zł

Polecamy ciekawe filmy wędkarskie:

Only the River Backyard in

Tapam

Morrum

Gaula River

Knows

nowhere

135 zł

79 zł

130 zł

128 zł

124 zł

Zamówienia przyjmujemy mailowo: redakcja@sztukalowienia.pl i telefonicznie 12-346-19-43


dołącz do nas!

Od redakcji

Na okładce: Paweł Kołodziejczyk Fot. Tomasz Jaskuła

Wędkarska Brać ul. Sikorskiego 166 18-400 Łomża e-mail:wedkarskabrac.rafa@gmail.com

www.wedkarskabrac.pl Wydawca Pracownia reklamy Logo TK Marcin Trojanowski

W majowym wydaniu naszego magazynu przeczytacie, dlaczego szczupaki lubią płytką wodę i jak wygrać wojnę z tym drapieżnikiem. Zaprosimy was na zagraniczną wyprawę, aby zapolować na króla i znajdziemy odpowiedź na pytanie: Dlaczego bolenie z dzikiej rzeki, jaką jest Pisa, są ciężkie do złowienia. Wędkarstwo bardzo często ociera się o survival. W majowym wydaniu dowiecie się, jak spędzić weekend z jaziami nie wracając do domu. Dowiecie się również jaki nóż warto mieć przy sobie i czy nóż zbudowany własnoręcznie różni się od tych, które są dostępne w masowej sprzedaży. Czy zawód przewodnika wędkarskiego ma rację bytu w Polsce? Okazuje się, że tak. O trudach i sukcesach pracy wędkarskiego guide rozmawiamy z Pawłem Kołodziejczykiem. W czerwcu minie rok jak Magazyn Wędkarska Brać dociera do wędkarzy w całej Polsce, jak również szerokiej rzeszy internautów. Rok ciężkiej pracy i zaangażowania wielu osób związanych z wędkarstwem, ale i nie tylko. Nie będę wpadał tu w pochwalny ton, ale chciałbym powiedzieć, że wiele rzeczy w życiu może się udać, jeżeli współpracuje się z odpowiednimi osobami, kiedy tworzy się coś z pasji i wiary w powodzenie. Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim naszym współpracownikom i twórcom magazynu za włożoną pracę i wysiłek. Rafał Mikołaj Krasucki

Redakcja Rafał Mikołaj Krasucki Michał Laskowski Paweł Stypiński Robert Szymański Marcin Trojanowski Reklama i dystrybucja Paweł Stypiński e-mail: wedkarskabrac.pawelnizinny@gmail. com tel. 512 228 454 Współpracownicy Jakub Podleśny Grzegorz Wadecki Fotografia Michał Laskowski Korekta Elwira Cimoch Projekt graficzny Anita Krasucka Przygotowanie do druku Pracownia Poligraficzna GRAFIS Druk Drukarnia Top Druk Łomża Nakład: 5000 egz. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Za treść reklam gazeta nie odpowiada. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden materiał nie może być w całości lub częśći publikowany bez zgody redakcji.

M E W Y T K E I Z OB H C A B Y R NA konkurs Zapraszamy wszystkich fotoamatorów do wzięcia udziału w konkursie „Z obiektywem na rybach”. Celem konkursu jest pokazanie piękna sportu wędkarskiego, jak również promowanie zasady złów, zrób zdjęcie i wypuść. Szczególną uwagę będziemy przykładali do czystości formy, ale również do pomysłu na zdjęcie. Mile widziany humor i nieszablonowe podejście do tematu. Prezentowane okazy ryb muszą być wymiarowe i żywe. Liczymy na waszą kreatywność i świadomą kompozycję. Prace fotograficzne, nadesłane na konkurs, muszą być pracami własnymi, nigdzie wcześniej niepublikowanymi, ani nieprezentowanymi w innych konkursach. Termin nadsyłania prac do 04.07.2014 r. na adres e-mail: wedkarskabrac@gmail.com.

>

Z nadesłanych zdjęć wybierzemy 5 najlepszych. Konkurs rozstrzygniecie sami, głosując na wybrane zdjęcia na naszym profilu Facebook. Zdjęcie, które zdobędzie najwięcej lajków zostanie nagrodzone wędziskiem spinningowym MHX zbudowanym przez Pracownię FishingRod, która jest sponsorem konkursu. Zapraszamy.

www.wedkarskabrac.pl

3


>> spinning

I K A P U Z SZz Cpłytkiej wody

4

www.wedkarskabrac.pl

N

ie ma nic piękniejszego i bardziej emocjonującego dla wytrawnego łowcy szczupaków, niż widok wielkiej paszczy najeżonej tysiącami zębów, w której znika przynęta. Są to jednak emocje zarezerwowane głownie dla wędkarzy łowiących na płytkich łowiskach.

Na początku sezonu takie właśnie miejsca są najbardziej produktywne. Płycizn nie należy jednak omijać również później – na początku lata a nawet w trakcie letniej kanikuły. Płycizny to najbardziej produktywny fragment każdego zbiornika. Tu rodzi się i dorasta większość jego mieszkańców, tu jest też najwięcej tlenu i pokarmu. W zdrowym łowisku takie miejsca praktycznie zawsze kryją więc, okazy wszystkich gatunków – również drapieżników. Nie ma co ukrywać, że zdecydowanie większe szanse na spotkanie z okazem z płycizny mają wędkarze dysponujący łodzią. Otwarcie sezonu szczupakowego a często i kolejne jego tygodnie, obfitują jednak w wielkie drapieżniki łowione również z brzegu. Później oczywiście lepiej przesiąść się na łódź. Strefa przybrzeżna jest już mocno spenetrowana, a rozrastające się z dnia na dzień coraz bardziej zielsko zmusza do precyzyjnych rzutów i dokładnej prezentacji do czego łódka jest po prostu niezbędna. Niezależnie od tego, czy postanowimy łowić z brzegu czy z łodzi, niezmiernie ważny jest w tym przypadku odpowiedni zestaw przynęt. Oczywiście powinny to być przynęty, które bez większych problemów dadzą się poprawnie zaprezentować w płytkiej wodzie. Pod pojęciem „płytka woda” rozumiem łowisko o głębokości 0,5 – 1,5 m. Co to znaczy „poprawnie zaprezentować”? Najprościej rzecz ujmując – przynęta ma łowić szczupaki a nie zielsko zarastające płyciznę. Tak więc przede wszystkim muszą to być wabiki płytko nurkujące. Odrzućmy dla ułatwienia od razu wersje tonące czy suspending. Można nimi łowić skutecznie na płyciznach, ale jest to o wiele trudniejsze i wymagałoby rozwinięcia tematu poza narzucone tu ramy objętościowe. Może zajmiemy się tym zagadnieniem innym razem. Skupmy się więc na powierzchni wody i przynętach poruszających się bezpośrednio po niej lub tuż pod. Mamy tu do dyspozycji bardzo szeroką gamę możliwości od płytko nurkujących wobblerów, poprzez pływające jerkbaity, do przynęt typowo powierzchniowych – stickbaitów, Popperów czy turbinkowców. Niewątpliwie najprostsze w obsłudze są – płytko nurkujące, pływające woblery. Łowienie nimi to robota lekka, łatwa i przyjemna. Ot – parę obrotów korbką kołowrotka, przerwa i wypłynięcie przynęty na powierzchnię. Następnie wszystko od nowa. Tak jak w przypadku innych wabików, cała tajemnica tkwi jednak w szczegółach. Liczy się oczywiście obserwacja przynęty, kontrola toru jej pracy i głębokości nurkowania. Na wodzie o głębokości 0,5 m wobler powinien jedynie „taplać się” na powierzchni. Uzyskujemy to przez krótkie szarpnięcia szczytówką wędziska skierowaną do góry lub w poziomie. Przy nieco większej głębokości – do 1,5 m – w zupełności wystarczy, jeśli wobler zanurkuje na 0,2 – 0,5 m. Jednostajna praca przynęty zwykle (nie zawsze!) jest najmniej


dołącz do nas!

skuteczna. Zawsze warto więc od czasu do czasu pozwolić jej wypłynąć na powierzchnię i poleżeć na niej 1-3 sekundy lub dla odmiany przyśpieszyć zwijanie linki. Sprawdzoną i od lat bardzo u nas popularną przynętą na płytką wodę są – pływające jerkbaity. Dla mnie osobiście są to najskuteczniejsze przynęty na płycizny. Niestety nie wszystkie jerki nadają się do tej roboty w tym samym stopniu. Najlepsze są modele, które bez trudu możemy utrzymać na powierzchni, a jednocześnie prezentować możliwie najwolniej. Niezastąpione do tej roboty są pływające Slidery. Przy odrobinie wprawy można nimi pracować praktycznie w miejscu i wyłącznie na powierzchni. Serie krótkich, dość energicznych szarpnięć oddzielamy 2-3 sekundowymi pauzami. Nie można przy tym pozwolić sobie nawet na chwilę nieuwagi. Branie może mieć miejsce w każdym momencie. Moja ulubiona technika połowu Sliderem, w takich sytuacjach polega na przesuwaniu przynęty po powierzchni wyłącznie ruchami szczytówki wędziska. Po 3 – 5 podciągnięciach robię przerwę, zwijając delikatnie luz linki. Jeśli przynęta „dociera” do głębszego dołka czy dziury w zielsku, opuszczamy szczytówkę i szarpiemy w dół. Pozwalamy w ten sposób zanurkować Sliderowi, ale nie głębiej niż na 30 cm. Po tym zabiegu robimy pauzę. Po wypłynięciu Slider kołysze się w rozchodzących dokoła kręgach. W sekundę później widzimy jednocześnie wybrzuszenie wody obok, błysk zielono-złotego cielska i czujemy upragnione szarpnięcie. Przednia zabawa! Jeśli miałbym jednak wybrać przynęty, którymi najbardziej lubię łowić na płyciznach to bez wątpienia wskazałbym - powierzchniowe. Jak sama nazwa wskazuje są to wabiki pracujące wyłącznie na powierzchni. Ze swojej kolekcji mogę polecić kilka przynęt. Są to Salmo Pop, Salmo Rover i Spittin’ Rover oraz największy z nich – Maas Marauder. Salmo Pop to typowy popper. Technik połowu nim jest kilka – od tradycyjnego, głośnego chlapania do cichego przemieszczania się lekkim zygzakiem po powierzchni. Spittin’Rover to krzyżówka turbinkowca z popperem. Łowi się nim seriami półmetrowych podciągnięć szczytówką wędziska, w trakcie których przynęta nurkuje na 10 – 20 cm, ciągnąc za obracającą się turbinką drobne bąbelki powietrza zabrane z powierzchni. Salmo Rover to natomiast typowy stickbait. Klasyczna technika połowu tym typem powierzchniowca tzw. „walk the dog”, czyli spacer psa – to seria naprzemiennych ślizgów na zmianę w prawą i w lewą stronę. Taką pracę uzyskujemy poprzez energiczne, krótkie szarpnięcia szczytówką. Nie należy przy tym pozwolić na zanurzanie się przynęty. Rover dzięki charakterystycznemu dla popperów wgłębieniu w przedniej części korpusu, w trakcie tych ślizgów chlapie na boki wodą, co dodatkowo wabi drapieżniki. Prawdziwym „łowcom” polecam jednak wielokrotnie sprawdzonego stickbaita Salmo o nazwie Maas Marauder. Jest to przynęta spora, jak na polskie standardy. Większość naszych spinningistów delikatnie mówiąc z pewną nieśmiałością spogląda na ten 13 cm kołek przypominający bardziej ... zresztą mniejsza z tym co ... Namawiam jednak do spróbowania i zapewniam, że będziecie mocno zdziwieni skutecznością tej przynęty i wielkością szczu-

paków, które ją atakują. Maas Marauder jest wprost wymarzoną propozycją do obławiania szerokich trzcinowisk. Wystarczy, jeżeli między łodygami trzcin jest więcej niż 5 cm „prześwitu”. Bardzo szybko nauczycie się bezpiecznie i bezkolizyjnie prowadzić przynętę w takim miejscu. Łowi się identycznie innymi stickbaitami – serią cyklicznych szarpnięć generujemy charakterystyczny dla nich zygzakowaty ruch po powierzchni. Idealnym łowiskiem jest krawędź szerokiego trzcinowiska z długimi cyplami wychodzącymi w jezioro na końcu, których głębokość przekracza 1,5 m. Większość wędkarzy obławia takie miejsca stając w odległości rzutu od krawędzi trzcin. Nie jest to zła taktyka. My jednak dysponując Maas Marauderem możemy powtórzyć tak obłowione miejsce, stając łódką jedynie 2 m od trzcin i wrzucając przynętę w sam ich środek. Wymaga to oczywiście cierpliwości i precyzyjnych rzutów, ale opłaca się! Do tej zabawy polecam właśnie Maas Maraudera nie tylko dlatego, że większa przynęta zawsze kojarzy mi się z większą rybą. Również dlatego, że sprzęt użyty do połowu w tym przypadku pozwala spokojnie myśleć o holu dowolnej wielkości ryby w gąszczu trzcin. Tu jak sądzę warto zatrzymać się chwilę, aby zwrócić uwagę na optymalny zestaw do połowu szczupaków na płyciznach. Mówiąc krótko musi on być naprawdę solidny. Prościej – o wiele solidniejszy niż przy połowie podobnymi przynętami na otwartej wodzie. Powód jest oczywisty. Nierzadko po braniu oprócz parokilowej ryby mamy na końcu wędki również kilkanaście kilogramów trzcin albo sałatki rdestowo-moczarkowej. Nie powinniśmy ryzykować zerwania linki, nie tylko z uwagi na możliwość utraty, ale przede wszystkim narażenia ryby na śmierć z przynętą w przełyku. Jeśli łowimy z brzegu, wędziska powinny niestety być dłuższe – 2,4 nawet do 2,7 m. Piszę „niestety”, gdyż im dłuższe wędzisko tym większe zmęczenie wędkarza i gorsza prezentacja przynęty, czyli w rezultacie słabsze wyniki. Do łowienia z łodzi w zupełności wystarczają wędki o długości 2,1 m, sztywne, o szczytowej akcji pozwalające na szybki, a nawet siłowy hol. Do łowienia większymi wabikami – woblerami, jerkami czy stickbaitami poleciłbym średni zestaw castingowy z plecionką 0,20 – 0,23 mm. Jeśli planujemy łowić mniejszymi przynętami wystarczy oczywiście klasyczny spinning i niezawodny kołowrotek z plecionką 0,16 – 0,18 mm. Nie można zapomnieć rzecz jasna o przyponach zabezpieczających linkę przed zębami drapieżnika. Zwróćmy uwagę na ich masę i wytrzymałość. Nie zawsze idzie to w parze! Zbyt ciężkie przypony uniemożliwią prawidłową prezentację mniejszych przynęt powierzchniowych. Optymalna długość przyponu to w tym przypadku 15 – 20 cm. Co jeszcze warto zabrać na polowanie na płyciźnie? Przydadzą się okulary polaryzacyjne, które likwidując znaczną część poblasków na powierzchni wody, pozwalają na obserwację okolic przynęty i lepszą kontrolę nad jej pracą. Łowiąc z brzegu warto zaopatrzyć się w goreteksowe spodnie pozwalające wejść nieco dalej w jezioro. Tu oczywiście apel o rozsądek. Nie wchodźmy do wody po krawędź spodni. Nie ma ryby, dla której warto byłoby ryzykować życiem. Uzupełnieniem ekwipunku powinien być niewielki, wygodny plecak i wodoszczelny aparat fotograficzny pozwalający uwiecznić połów. Połamania! tekst i foto: Piotr Piskorski www.wedkarskabrac.pl

5


>> MUSZKARSTWO

Króla

polowanie na

„Niegasnący blask” taka dewiza widnieje na herbie Kolumbii Brytyjskiej, jednej z największych prowincji Kanady. Bajeczny zakątek przyrody, który zachował się w stanie nienaruszonym od zarania dziejów. Kraina owiana niejedną legendą o śnieżnym człowieku i potworach, mieszkających w głębiach górskich jezior. Kraina uśpionych wulkanów, gęstych dziewiczych lasów i śnieżnych szczytów. Kraina tysiąca rzek i jezior z nieprześcignionym światowym zasobem łososia dzikiego, który co wiosnę zaczyna migrację na tarło, jak sto lat temu.


dołącz do nas!

Rzeka Skeena i jej dopływy Kitimat, Kispiox, Babune i Sustut – prawdopodobnie są jedynymi znanymi na świecie miejscami do łowienia na muchę! Większość światowych rekordów w łowieniu łososia zostało zarejestrowanych w basenie tej rzeki. I kto wie, może zachwycający moment walki ze srebrzystym olbrzymem, który często nawiedza nas we śnie, wydarzy się właśnie tu!

Wyprawa po legendę A teraz chciałbym dokładniej porozmawiać z wami na temat łowienia czawycza - największej i najsilniejszej ryby wśród łososi pacyficznych. King Salmon, Spring Salmon, Chinook, Chrome, Tyee - właśnie tak tu, w basenie rzeki Seena nazywają tą wspaniałą rybę. O połowie praktycznym „srebrzystego króla” jest niedużo użytecznych informacji. Można nawet stwierdzić, że taka metoda na muchę nie jest szeroko rozpowszechniona i popularna w porównaniu z wędkarstwem metodą spinningową. Dlaczego? Wędkarstwo metodą na muchę przy łowieniu czawycza jest trudne. Ale jestem skłonny myśleć, że odpowiedź kryje się w niewystarczająco dobrej technice posługiwania się sprzętem, kontroli nad linką i podaniem muchy, poszukiwaniu miejsc gromadzenia świeżej ryby. Nie wiem, jak w przypadku innych osób, ale u mnie ryba ta wysysa zapas adrenaliny, a częstość bicia mojego serca niebezpiecznie przewyższa prędkość jej ścigania. Nie ma innej tak silniej ryby jak Spring Salmon. Wędkowałem na dużego łososia atlantyckiego w rzece Kola w Rosji. To były naprawdę wielkie dzikie okazy ponad metr długości! Ale moja ryba to duży stalowogłowy „srebrzysty król’’. Jest to ryba przypominająca hybrydę łososia atlantyckiego i stalowogłowego. Są w niej połączone prędkość jednej i siła drugiej. I jeszcze należy dodać trochę steroidów i mamy mieszankę wybuchową pod tytułem King Salmon – Królewski łosoś. Tak naprawdę nie ma różnicy pomiędzy łowieniem łososia atlantyckiego a czawycza w zimnej wodzie! W warunkach wiosennego topnienia śniegu i wysokiego poziomu wody naszym głównym zadaniem jest dostarczenie sporej przynęty do dna rzeki. Czawycza zazwyczaj trzyma się dna i podnoszenie się na powierzchnie po muchę nie jest dla niej charakterystyczne. Ale jak się mówi: „z każdej sytuacji można znaleźć wyjście” i „istnieją różne sposoby osiągnięcia celu”, jak mówią Anglicy „There are many ways to skin a cat”.

Sprzęt Istnieją trzy sposoby „podkradania się’’ do ryby. Sznury speyowe, głowice skandynawskie i oczywiście system Skagit z końcówkami tonącymi. Długie tonące sznury są męczące w użyciu i nie mają dużej przewagi nad steelheadami czy systemem Skagit. Głowice szybko tonące skuteczniej radzą sobie w walce z wirami, torami wodnymi i wgłębieniem dna. W równomiernym strumieniu wody z wartkim prądem najlepiej sprawdzają się steelheady szybko tonące. Najlepiej z tym sobie radzi głowica typu Skagit i tonące linki długością 15-18 stóp (4,5-6 cm) z zanurzeniem T 14 (waga jednej stopy równa się 14 granów, 1 gran=61,79891 miligramów lub jeden gram=15,43 granów) lub nawet T-17! Muchy, które wykorzystujemy są dość duże, o długości około 10 cm, z dodatkowym obciążeniem mosiężnymi stożkami i oczami w celu szybkiego dotarcia do dna rzeki. Żeby cały ten ciężki system rozwinął się w rzucie, istnieje ogólnie przyjęta formuła stosunku długości głowicy Skagit do tonących końcówek 2:1. Teraz łatwo można w przybliżeniu przeliczyć ogólną wagę całego systemu. Mieście się ona w skali od 750 do 900 gramów (od 48 do 58 kg) w zależności od klasy waszego dwuręcznego wędziska. Na przykład, wszystwww.wedkarskabrac.pl

7


>> MUSZKARSTWO nych marek produkujących kołowrotki do metody na muchę, proponuje niezłe produkty. Ale nie bądźcie naiwni, słuchając reklamy, nie mającej nic wspólnego z rzeczywistością. Jeszcze jedna poważna rekomendacja – klasyczny backing z dakronu z obciążeniem 30 funtów nie nadaje się! Może on nie wytrzymać obciążenia wielkiej ryby. Jako backing wykorzystajmy cienki jakościowy pleciony sznur używany w metodzie spinningowej z obciążeniem 30 kg. Na kołowrotku musi być co najmniej 350 jardów. W tej chwili „słyszę’’ wasze zdziwienie. Zatrzymać uciekającą rybę jest dosyć trudnym zadaniem szczególnie w przypadku, kiedy ona już szarpnęła w stronę oceanu. Jest to podobne do startu samochodu wyścigowego, ale z takim zapasem backingu i waszymi nagle ujawnionymi sprawnościami jest szansa do szalonego biegu z przeszkodami. Przecież ten osobnik musi się zatrzymać na jakiś czas, dając nam możliwość na skrócenie dystansu. Jako przewodnik, sam nie raz brałem udział w takich wyścigach. Co więcej, byłem świadkiem połamanych wędzisk i zerwanych sznurów. A nawet widziałem złamane lub zadymione hamulce kołowrotków. A ile razy ścigaliśmy rybę, biegnąc wzdłuż rzeki lub goniąc ją na raftach i motorówkach. Któregoś razu ścigaliśmy wielkiego „króla’’, który zmusił nas do pokonania 2 km przez strumienie, powalone drzewa, kamieniste mierzeje. To był naprawdę szalony dzień. A więc wróćmy do rekomendacji sprzętu. Running line powinien wytrzymać obciążenie około 50 funtów. Osobiście wolę żyłkowy monolityczny running line, który ma znacznie niższe tarcie obwodów w porównaniu z klasycznym w otulinie PCV. Wszelkie rodzaje runningów z wydrążonym środkiem nie sprawdzają się ze względu na ostre krawędzie kamieni.

kie głowice skandynawskie do wędziska tej samej klasy mogą ważyć o 20-13 proc. mniej. Oznacza to, że będzie potrzebne dwuręczne wędzisko, które jest w stanie radzić sobie z wagą całego systemu i przeciwstawić się 50-funtowemu „królowi”, który w najbardziej odpowiednim momencie będzie myśleć o ucieczce do oceanu. Osobiście wolę wędki o głębszym stopniu ugięcia i stosunkowo szybkiej akcji. To pozwala wykonać mocny rzut podobny do katapulty. Takie wędziska dają więcej pewności w przypadku agresywnego wyciągania ryby i pomogą szybciej poskromić rozjuszonego przeciwnika. Ja uznaję 8/9 klasę i długość do 14 stóp, jako najbardziej popularną dla stylu Skagit. Jeżeli niezbędny jest daleki rzut, zastosowanie dłuższych wędzisk do 16 stóp jest uzasadnione. Takie wędziska dają również dodatkowe możliwości przy kontroli nad linką i podaniem muchy, co jest nie mniej ważnym czynnikiem. Dobra technika stylu Skagit i poprawnie wyważony sprzęt stanowią główne czynniki sukcesu w łowieniu czawyczy. Kołowrotek powinien posiadać poważny system hamulcowy, składający się z kilku dysków. Jest to bardo ważne! Większość zna-

Magia pokusy Wszystkie duże muchy od 8 do 10 cm w stylu Intruder czy duże muchy stylu Clouser dobrze się sprawdzają. Ryby prosto z oceanu wolą przynęty w kolorze chartreuse (żółto-zielonym). Natomiast po pobycie w słodkiej wodzie agresja czawyczy do tego koloru nieco znika i wtedy spróbujcie użyć muchy w kolorze różowym. Kiedy zbliża się wieczór kolor czarny i fioletowy będzie lepszy. Wykorzystanie drogich materiałów do wiązania muchy jest nieuzasadnione – mucha często się gubi. Ale wybór należy do was. Szczególną uwagę należy zwrócić na takie materiały jak pióra strusia, marabu i bażanta (Amrhest pheasant), i oczywiście włókna syntetyczne. Najważniejsze nie przesadzić. Przynęta powinna zachować objętość w wodzie i dotrzeć do dna pokonując siłę wyporu wody. Ostatnio coraz bardziej popularnym elementem staję się pióro strusia Rhea. Wystarczająco długie i miękkie piórka nawet po owinięciu na haczyk zachowują objętość i formę, mniej wchłaniają wilgoć, co nie zwiększa wagi i tak wystarczająco ciężkiej muchy. Szczególną uwagę należy zwrócić na węzły i łączenia ca-

Sezon wędkarski rozpoczyna się w kwietniu i trwa do końca listopada. I wszystkie gatunki łososia są dostępne w tym okresie, również stalowogłowy (Steelhead). Od początku kwietnia do połowy maja zaczyna się wiosenne tarło stalogłowego łososia. Ten gatunek spędza zimę w oceanie, kumulując tłuszcz i przygotowując się do szybkiego marszu do górnej części rzeki, żeby złożyć ikrę i wrócić jak najszybciej. To jest najsilniejszy tęczowy pstrąg na świecie. W zimnej i bogatej w tlen wodzie walczy jak nikt inny.

8

www.wedkarskabrac.pl


dołącz do nas! łości. Do przywiązywania muchy użyjcie węzeł Rapala. Taka pętla znacznie zwiększy prędkość zanurzenia muchy i jej ruch w strumieniu. Osobiście wolę węzeł Bimini twist na końcu backingu i węzeł Perfection Loop na running line. Haczyk powinien być dobrej jakości (Extra strong single hook) z krótkim trzonkiem.

Poszukiwanie skarbów Już wiecie o sprzęcie. Ale to nie wszystko. Najważniejsze znaleźć miejsce postoju „świeżej” ryby. Wiemy, że „król” jest w rzece. Tylko gdzie i jak go znaleźć? W niektórych czasopismach widzę zdjęcia ciemno-czerwonej i brązowej ryby, prawie czarnej. Taka ryba została złowiona na tarlisku. Takiej ryby nie należy łowić! Trudno mi zrozumieć dlaczego ludzie ją łowią? Może dlatego, że łatwo poczuć się „zwycięzcą”?! Czawycza chroniąc swoją ikrę, staję się na tyle agresywna, że możemy ją złapać nawet przywiązując niedopałek, nie mówiąc już o jaskrawej muszce. Najlepszym sezon na Spring Salmon jest druga dekada czerwca – początek lipca. Po wiosennych przyborach wody, w tym momencie jest bardziej przezroczysta i jej poziom spada. Jest to dość krótki okres od 2 do 3 tygodni. Czawycza jest silną rybą i nie zatrzymuje się na wypoczynek w drodze na tarło. Migracja odbywa się na głębokich wodach z wartkim prądem i praktycznie nie nadaję się do udanego wędkarstwa muchowego. Bez doświadczonego przewodnika będzie to problemem. Ale my pomożemy znaleźć dla was najlepsze miejsca. Będą nimi szybkie strumienie, które zmieniają się w prosty nurt lub miejsca z cichą wodą przed płycizną. Dokładnie w tych samych miejscach zatrzymuje się na wypoczynek łosoś atlantycki. Musimy wykonać rzut pod kątem 90 stopni w poprzek nurtu, tak żeby tonąca linka, którą znosi nurt, jak najszybciej dotarła do miejsca zgromadzenia łososia. Wydaje się, że skoro już mamy trochę wiedzy to, złapanie czawycza nie jest skomplikowane. Ale nie wolno zbytnio

W połowie lipca do czawycza dołącza keta (Chum). Jest to silna i agresywna ryba, która słusznie została nazwana „Psem” (Dog Salmon) oraz niedoceniana, jesli chodzi o metodę na muchę. Możecie mieć dużo brania jednego dnia, ale nie wszystkie ryby zostaną złowione. Widziałem dużo połamanych wędzisk, włącznie z moją, które nie wytrzymały napiętej walki z tym bojownikiem się rozluźnić. Musicie wykonać wystarczającą ilość rzutów zanim złapiecie jednego z potomków rodziny królewskiej. A jeśli złapiecie dwa - trzy okazy jednego dnia, macie prawdziwe szczęście.

Marzenia się spełniają Uderzenie w muchę jest agresywne. Nigdy nie miałem delikatnego brania „króla”. W większości przypadków na początku ryba jest spokojna i pozwala wam się rozluźnić. Nawet nie próbuje uciec, zdając sobie sprawę, że droga do ucieczki jest krótka. Ale kiedy wam się wydaje, że trofeum jest już wasze i marzycie o zdjęciu z „królem”, on zaczyna rozumieć, że już nie ma szans... Wtedy się odwraca i z mocnym wybuchem bryzgów wody, i z szalonym przyśpieszeniem ucieka, próbując się ratować. W tym momencie zdajemy sobie sprawę: chłopie, mam problem! I wyścig się zaczyna! Od samego początku staram się prowadzić twardą walkę i nie pozwalam rybie opamiętać się, żeby zrobić manewr ratujący. Działania muszą być zdecydowane i agresywne nawet jeśli przekroczone są możliwości sprzętu. Jeśli uwielbiacie taką walkę, jeśli marzycie o złowieniu godnego osobnika – królewskiego łososia – macie realną szansę. tekst: Jeron Box foto: Jaap Kalkmann


>> spinning

jaziowy kend

wee

test sprzętu wędkarskiego

O

d kilku już lat, gdy tylko wiosna odkryje swe uroki nad wodą, uganiam się z lekkim spiningiem nad okolicznymi rzekami. Głównie w poszukiwaniu moich ulubionych wędkarsko ryb – jazi. Jest to czas przepiękny, na który czekałem całą długą zimę, wraz z często depresyjną jesienią. Jeśli tylko jest możliwość pakuję plecak, kompletuję sprzęt i ruszam nawet na 2-3 dni w teren. Bowiem nie tylko samo łowienie, ale i obcowanie z przyrodą jest dla mnie nieodłącznym elementem moich wiosennych wypraw. Zanim opowiem o samym łowieniu, może najpierw kilka wskazówek o tym, jak przygotować się do takiej wyprawy, aby w miarę komfortowo spędzić te dwa, trzy dni nad rzeką. Generalna zasada brzmi – jak najlżej i jak najmniej. Bierzemy tylko niezbędne rzeczy. Każdy kilogram sprzętu będzie nam dokuczał przy spiningowaniu i odczujemy to wieczorem. Oprócz sprzętu wędkarskiego, podstawowym elementem jest niewątpliwie plecak. Tu wybór jest ogromny. Ważne jest, by był mocny (odporny na zadrapania, mocne szwy itd), wystarczająco pojemny i kolorystycznie nie odróżniał się za mocno od otoczenia. Najlepiej sprawdzają się tu wszelkie stonowane kolory zieleni czy brązu. Modne ostatnio kamuflaże wszelkiej maści. Tak też powinien wyglądać nasz ubiór. Drugą rzeczą jest oczywiście schronienie. Tu także mamy kilka opcji. Pierwsza to namiot. Dobre schronienie na cieplejsze noce, ponieważ chroni nas przed komarami i innymi owadzimi krwiopijcami. Jednak osobiście wybieram płachtę ogrodniczą, w kolorze zieleni, 3 x 2 m. Jest lekka po złożeniu i wystarczająco chroni, nawet przed ulewnym deszczem. Łatwo można ją także rozpiąć, choćby do

10

www.wedkarskabrac.pl

drzew. Sposobów rozpinania płachty jest całe mnóstwo. Mi najlepiej sprawdza się system „dwuspadowy”. Dzięki noclegowi pod płachtą, mogę wieczorem poleżeć przy ognisku i widzieć wszystko dookoła. W namiocie jest to niestety niemożliwe. Kolejna rzecz to dobry śpiwór. To czy będzie on wykonany z materiałów syntetycznych czy puchowy, zależy od nas. Ważne aby był po złożeniu jak najmniejszy, lekki i wystarczająco ciepły. Nawet w maju noce potrafią być jeszcze chłodne. Do śpiwora oczywiście potrzebna będzie karimata. Najlepiej przenosić ją przypiętą w pokrowcu. Ocierające się gałęzie, potrafią ją zniszczyć bardzo szybko. Po całym wędkarskim dniu dobrze jest zjeść coś ciepłego. W tym wypadku mam zawsze w plecaku menażkę


dołącz do nas! reklama

wojskową, dwuczęściową. W większej części przygotowuję sobie posiłek a w mniejszej herbatkę. Wodę zwykle pozyskuję z rzeki. Przegotowuję ją tylko kilka minut. Jednak jeśli mamy co do wody jakieś obawy, można zabrać ze sobą litr lub dwa w butelce. Tu dochodzimy do kwestii żywności. Osobiście zabieram tylko to co jest lekkie, ale i pożywne. Organizuję sobie dwa posiłki dziennie, czyli obfite śniadanie (ewentualnie po południu jakiś batonik, przekąska) i obiadokolacja. W ciągu dnia staram się maksymalnie wykorzystać czas na łowienie. Porcja śniadaniowa składa się z musli i mleka w proszku. Łatwo można przyrządzić treściwy posiłek. Potrzebujemy jedynie wody. Na wieczorną sjestę składa się kasza (lub ryż) w woreczkach. Do tego kiełbasa, najlepiej sucha tak by jak najdłużej zachowywała świeżość. Całość zalewam wcześniej rozrobionym sosem myśliwskim. Można do tego oczywiście wkroić np. cebulę lub co kto lubi. Po całym dniu włóczęgi, taki posiłek jest jak nagroda za wielkie trudy. Można oczywiście zabrać ze sobą rożne przekąski, tak by w ciągu dnia nie „przymierać” głodem. Niewielki termos też nie będzie zawadą. Rano, zalany ciepłą herbatką, umili nam przerwy w łowieniu. tekst i foto: Łukasz Zdyb

www.wedkarskabrac.pl

11


>> SPINNING Moja przygoda z boleniami zaczęła się na rzece Pisie parę lat temu. Gatunek ten zafascynował mnie swoim efektownym żerowaniem, przebiegłością i trudnością w złowieniu, zwłaszcza na tak małej i trudnej rzece, jaką jest Pisa. Widowiskowe ataki, pogonie za uklejkami, nagłe pojawianie się i znikanie to coś, co mnie w tej rybie fascynuje. Czasami kojarzy mi się z rozbójnikiem, który rozpoczyna awanturę na spokojnej wodzie.

boleniez pisy

W Pisie bolenie nie biorą wszystkiego co im pod nos podpłynie w ekspresowym tempie, jak to jest na dużych nizinnych rzekach. Wolno prowadzonemu woblerowi ryba ma czas się przyjrzeć. Na szybko prowadzonego woblera nie reaguje, stąd o wiele trudniej je łowić niż na rzekach typowo nizinnych. Czystość Pisy wymaga stosowania lekkiego zestawu. Łowię 3 m spiningiem do 14 g wyrzutu, kołowrotek 2500, żyłka 0,18 mm. Na delikatnym kiju prawie nigdy nie miałem pustego brania. Nie zacinam, pomimo że łowię żyłką 0,18 mm, nie zdarzyło mi się urwać ryby z przynętą ani nie rozgiąłem kotwic. Praktycznie wszystkie złowione rapy miały cały wobler głęboko w pysku. Myślę, że delikatny sprzęt pozwala rybie bez problemu zassać głęboko wobler. Na Pisie rzadko można zaobserwować atak kilku boleni na raz, przeważnie jest to pogoń jednej ryby. Pisa jest małą rzeką, więc najwięcej boleni mamy pod nogami i nie trzeba wykonywać dalekich rzutów, wystarczy około 10 m. Staram się również wykonywać jak najmniej rzutów w miejscu, w którym łowię. Ważne jest, żeby zwracać uwagę na powstający odkos żyłki na powierzchni wody i starać się go niwelować, ponieważ takie drobiazgi wpływają na liczbę brań. Z kolei podejście powinno być jak najcichsze, gdyż bolenie z małej rzeki doskonale wszystko widzą i słyszą, co się dzieje na brzegu. Bolenie łowię od maja do października. I według mnie najlepszą porą jest późne popołudnie. Sprawdzonymi miejscami na rzece są zastoiska z małymi rybkami, ale w okolicy musi być szybki nurt, mini przykosy, zakręty rzeki, warkocze oraz okolice mini plażyczek. Często można zaobserwować płynącą rybę, wtedy staram się przerzucić

jej tor płynięcia na odległość około 2 m i przeprowadzić przed pyskiem około 1,5 m. Za bliski rzut sprawi, że boleń zdąży przyjrzeć się przynęcie nim się rozpędzi do ataku. Rzucając zbyt daleko można spowodować, że w ogóle nie zareaguje. Jeśli uda mi się wykonać wyżej opisany rzut rapa, najczęściej boleń bierze od razu. W miejscu, w którym spodziewam się bolenia prowadzenie nie jest zbyt wyszukane. Wystarczy wolne lub średnie tempo prowadzenia wabika albo postawienie wabika w nurcie i co jakiś czas szarpnięcie nim, aby błysnął boczkiem w słońcu. W takich miejscach sprawdzają się lekkie, małe woblerki o nienagannej migotliwej pracy. Dobrym rozwiązaniem może być prowadzenie woblera z prądem ciut szybciej od nurtu rzeki. Łowię wyłącznie na woblerki pracą przypominającą małą drobną rybkę. Bolenie z Pisy potrafią nauczyć pokory również wędkarzy z długim stażem. Na Pisie na pewno nie pobijemy rekordów pod względem ilości, gdyż średnio na jeden wyjazd przy sprzyjających warunkach będziemy mieć jedno lub dwa brania. Ważna jest również zmiana podejścia, rezygnacja z expresu, samozaparcie i cierpliwość, a rzeka na pewno wynagrodzi nam godziny spędzone nad nią. Na koniec chciałbym dodać, że boleniowi należy się szacunek i najlepszą nagrodą dla nas będzie widok odpływającej ryby w nurt rzeki, a na pamiątkę wystarczy zdjęcie. Bez boleni nad rzeką zapanuje cisza, więc dbajmy o nie. tekst i foto: Maciek Chrzanowski

12

www.wedkarskabrac.pl



>> Rekodzielo

nóz wodzie

w

czyli

o knife makingu Z pewnością wielu z nas marzyło kiedyś o własnoręcznie wykonanym nożu, który byłby nieodzownym i nierozłącznym elementem naszych wędkarskich wypraw. Elementem każdej wędkarskiej przygody. Przyjacielem, który w każdej trudnej sytuacji przychodzi z niezastąpionym i zawsze niezawodnym wsparciem. Przygotowaliśmy dla was wywiad z Maćkiem Torbé, którego pasją jest właśnie projektowanie i wykonywanie noży, z których każdy przy zachowaniu swoich doskonałych funkcji użytkowych ma niepowtarzalny charakter. Zapraszamy zatem do warsztatu kolegi Maćka, który zdradził nam kilka sekretów związanych z tą trudną, acz satysfakcjonującą sztuką obróbki stali. Wywiad z Maćkiem Torbé specjalnie dla Wędkarskiej Braci. Maćku, skąd pasja do robienia noży? Majsterkowaniem zajmuję się od zawsze – tę pasję zaszczepił we mnie mój ojciec. Dwa lata temu mocniej zainteresowałem się nożami, chciałem kupić porządniejsze ostrze. Jednak z uwagi na studenckie fundusze i fakt, że posiadam dzięki mojemu ojcu dobrze wyposażony warsztat, postanowiłem wykonać wymarzony nóż własnoręcznie. Bardzo pomocne okazało się dość znane forum knives.pl, dzięki któremu szybko można poznać tajniki niezbędne do wykonania tego pierwszego noża. Pierwszy nóż wykonałem tak jak większość początkujących z piórowego resora samochodowego. Spodobało mi się. Po odpowiednim doposażeniu warsztatu zabrałem się za „nożoróbstwo” bardziej serio.

14

www.wedkarskabrac.pl

Czy twoja pasja nie jest traktowana podejrzliwie, spotkałeś się ze zdziwieniem klientów, znajomych, rodziny? Nie. Nóż jednak – na całe szczęście – większości kojarzy z prostym narzędziem do cięcia, czym jest w istocie, a nie bronią. Natomiast na pomysł zarabiania pieniędzy poprzez wytwarzanie noży ludzie raczej reagują zdziwieniem i z przymrużeniem oka. Zarabianie rękodziełem na życie mało kto traktuje poważnie, jednakże mamy w Polsce kilku znanych na całym świecie makerów, do których kolejki zamawiających niejednokrotnie przekraczają pół roku, a niekiedy na wymarzony nóż trzeba czekać grubo ponad rok. I do tego grona mam nadzieję w przyszłości dołączyć. Co symbolizuje porządny nóż? W tematyce wytwarzania noży custom jest według mnie parę czynników, które bezpośrednio rzutują na to, jak bardzo efekt końcowy stanie się pożądany przez kolekcjonerów


dołącz do nas!

czy osób kupujących noże w celach użytkowych. Na porządny nóż składają się trzy główne czynniki: świetny projekt, najlepsze materiały i wysoka, często porównywalna z uzyskiwaną na obrabiarkach numerycznych, jakość i precyzja wykonania. Knifemaking stał się ostatnio popularny, co zaowocowało powstaniem kilku sklepów internetowych o tej tematyce, gdzie można kupić świetne materiały na nóż (np. damast.com.pl). Pozostałe dwa czynniki to doświadczenie, warsztat i ... zmysł artystyczny makera do projektu i estetycznego doboru materiałów. Dlaczego warto mieć nóż zrobiony przez ciebie, i czy wszystkie z twoich noży robisz sam, czy współpracujesz z producentami, innymi twórcami? Swoje noże wykonuje niemal całkowicie własnoręcznie. Zlecam jedynie obróbkę cieplną ostrza (czyli proces utwardzania stali – hartowanie), wykonuje ją dla mnie kolega po fachu. Obecnie nie jestem w stanie hartować moich noży z uwagi na brak pieca hartowniczego w moim wyposażeniu. Projektując moje noże staram się, aby ich design był ciekawy i nietypowy a jednocześnie, żeby było to całkowicie użytkowe i wygodne w praktyce narzędzie. Stylistyka moich noży uchodzi za dość oryginalną i rozpoznawalną. Do wykonywania ostrzy używam jednych z najlepszych na rynku stali narzędziowych takich, jak D2, A2, 440C (oznaczenia amerykańskie) lub prostszych stali węglowych polskich producentów, takich jak stal pilnikowa NC6 czy stal używana do wykonywania pił tarczowych NCV1. Do wykonania rękojeści używam bardzo zróżnicowanej palety materiałów od drewna – ciężkich afrykańskich gatunków począwszy, przez własnoręcznie wykonywane laminaty z tkanin na włóknie szklanym (popularny laminat G10) kończąc. Ilu w przybliżeniu jest w Polsce knife makerów? Liczba ciężka do określenia. Szacowałbym, że osób zajmujących się tym na wysokim poziomie jest w Polsce ok. 100. Z czego ok. 10 proc. stanowią ci, dla których knifemaking jest źródłem utrzymania. Czy to prawda, że każdy z twoich noży jest niepowtarzalny? Jak to w przypadku każdego rękodzieła – człowiek nie jest maszyną i dlatego każdy wykonany ręcznie nóż jest inny, czasem są to niuanse, czasami w obrębie tego samego projektu zdarzy się dokonać małych zmian w trakcie pracy. Znane knifemakingowe powiedzenie mówi, że „knifemaker się nie myli – robi po prostu mniejszy nóż”. I tak się zdarza, że niekiedy trzeba zrobić coś lekko inaczej niż to zakładały wstępne rysunki.

Czy robisz czasem noże ze specjalną dedykacją dla wędkarzy? Czym się one charakteryzują? Oczywiście. Co pewien czas otrzymuję zamówienia na noże dla pasjonatów wędkarstwa, czy łowiectwa. Myślę, że nóż wędkarski powinien charakteryzować się przede wszystkim prostotą i wygodą użytkowania. Z uwagi na nieprzyjazne środowisko i częste kontakty z żywnością polecam stal nierdzewną w wykończeniu satynowanym lub polerowanym „na lustro”. Jeśli chodzi o pozostałe cechy to: średniej długości ok. 10 cm, nie za szerokie ostrze i wygodna rękojeść z ciekawego tworzywa sztucznego (g10) lub stabilizowanego drewna. Na życzenie klienta mogę również wykonać jakiś delikatny motyw wędkarski wytrawiony na ostrzu czy wykorzystanie w łączeniu rękojeści tzw. pinów mozaikowych. Reszta to moja wyobraźnia lub życzenie klienta. www.wedkarskabrac.pl

15


>> Rekodzielo Czyli dopuszczasz w swoich projektach zewnętrzne inspiracje, których źródłem są oczekiwania klienta? Uważam, że prawdziwy custom to taki, który wykonany jest na konkretne zlecenie i biorący pod uwagę zachcianki i wyobrażenia klienta. Jednocześnie jestem zdania, że projekt powinien wykonać już sam maker pod bardziej lub mniej sprecyzowane wytyczne klienta. Kiedy zamawiamy coś od konkretnego twórcy to przecież chcielibyśmy, żeby było nacechowane również jego stylem. Oczywiście wykonanie noża 100 proc. wedle przysłanego projektu również jest możliwe. Jedyne czego nie dopuszczam to kopiowania cudzych projektów na życzenie klienta. Jaki był najdziwniejszy pomysł, który zrealizowałeś? Dziwne pomysły zamierzam dopiero realizować. Wśród nich typowo artystyczne noże wykute z elementów silników czy narzędzi. Jeżeli zaś mówimy o innych przejawach mojej pasji wykonywania przedmiotów to udało mi się wykonać naprawdę przyzwoitą gitarę basową z gryfem z aluminium i główką żywcem zaczerpniętą z instrumentów smyczkowych. Jak wygląda proces wytwarzania? Różne noże wykonuje się w różny sposób, kwestią najbardziej różnicującą proces produkcji jest chyba wytworzenie najważniejszej jego części czyli ostrza. Otrze może być kute z jednego kawałka stali, może być skuwane (zgrzewane) z kilku różnych gatunków stali, co potocznie nazywa się „stalą damasceńską”. Nóż może też zostać wycięty z gotowego kawałka walcowanej stali narzędziowej (blachy lub płaskownika), co w przypadku wysokogatunkowych stali jest najlepszym wyborem na nóż o charakterze użytkowym. Większość swoich noży wykonałem właśnie „z blachy”. Na początku nanoszę na arkusz projekt noża, wycinam i szlifuję do otrzymania pożądanego kształtu. Następnie wiercę niezbędne otwory oraz przy pomocy specjalnej szlifierki taśmowej (którą również sam zbudowałem) wykonuję główne szlify noża. Wykończoną stal wysyłam do hartowania. Kiedy nóż wróci oprawiam ostrze w wybrany przez klienta (lub mnie) materiał. Wykańczam powierzchnię ostrza – najczęściej stosuję oksydowanie (czyt. czernienie) powierzchni i późniejszy tzw. stonewash. Następnie wykonuję pochewkę do czego najczęściej wykorzystuję znany materiał termo-formowalny - KYDEX® , rzadziej wykonuję ręcznie szyte pochewki skórzane. Końcowy etap to wykonanie krawędzi tnącej (czyli ostrzenie noża). Do kilku noży wykonywałem drewniane pudełka inspirowane skrzynkami na broń – w niedalekiej przyszłości takie opakowanie będzie u mnie standardem.

Co sprawia ci największą przyjemność i satysfakcję w procesie projektowania i ręcznego wytwarzania noży? Od dziecka lubiłem przebywać w warsztacie w otoczeniu narzędzi, maszyn. Zawsze ciekawiło mnie działanie maszyn i umiejętności związane z naprawą i wykonywaniem przedmiotów. W knifemakingu najbardziej lubię etap projektowania i pracy nad stalą, uwielbiam też pracę w kuźni (również od strony knifemakingowej). To wielka satysfakcja, że z prostych, surowych materiałów dzięki mojej pracy powstaje całkowicie użytkowy i posiadający własną duszę przedmiot. Dziękujemy za rozmowę i poświęcony czas.

16

www.wedkarskabrac.pl


dołącz do nas!

a k w ó t o obrprzynęta nieco zapomniana

Obrotówka traktowana jest przez wielu wędkarzy z przymrużeniem oka. Jeszcze całkiem niedawno sam miałem do nich taki stosunek. Pewnego dnia moje myślenie diametralnie się zmieniło, dzięki pewnej sytuacji, która miała miejsce ładnych parę lat temu. Otóż żar lał się z nieba i o ile się nie mylę był to sierpień. W czasie łowienia okoni na wiślanym starorzeczu (oczywiście na paprochy), około 20 metrów od brzegu w pobliżu grążeli zauważyłem spore wzdręgi. Okonie tego dnia słabo współpracowały, więc postanowiłem spróbować złowić ryby, które widziałem. Na paprochy nie reagowały zupełnie. Różne sposoby prowadzenia, wolniej, szybciej i nic. Wtedy w pudełku znalazłem małą obrotówkę. Był to miedziany mepps nr 0 z chwostem, którego kiedyś dostałem w prezencie od taty. Pierwszy rzut i ryba. Co się okazało, nie była to wcale wzdręga ale okoń, około 20 cm. Kolejny rzut i następny pasiak. Czyżby nagle okonie ożyły i zaczęły żerować ? Co prawda tego dnia nie udało mi się złowić żadnej wzdręgi, ale za to około 100 okoni. Przyszło mi to dość łatwo. Nie było tam grubych czterdziestaków, a nie wiem nawet czy znalazł się tam trzydziestak. Jak widać czasem wystarczy zmiana na jedną wdałoby się zapyziałą obrotówkę, aby odmienić całą sytuację. Tak też się stało tego sierpniowego dnia. Całe to zdarzenie dało mi do myślenia. Od tamtej pory dużo częściej łowiłem na obrotówki. Wielokrotnie okazało się, że ryby danego dnia jednak biorą. O skuteczności obrotówek można przekonać się łowiąc latem nad dużą nizinną rzeką, jaką niewątpliwie jest Wisła. O tej porze roku typowymi miejscami w jakich łowię są napływy oraz przelewy główek. Takich miejsc na moim odcinku Wisły akurat nie brakuje. Do moich ulubionych obrotówek należą aglie w rozmiarach nr 1 i 2, a do tego jeszcze long nr 1. Jeżeli chodzi o kolory to najbardziej lubię używać różnych kombinacji srebra, patyny i mosiądzu. Mój sposób łowienia nie jest wcale wyrafinowany. Posyłam obrotówkę powyżej przelewu, utrzymując cały czas kontakt z blachą i wybierając nagromadzony luz żyłki. Przytrzymuję obrotówkę w taki sposób, aby spływała z prądem jak naj-

wolniej. Rybami jakie łowię są przeważnie szczupaki i okonie, ale miłym dodatkiem są też klenie. Nie było tak jednak zawsze, wcześniej pierwszymi rybami jakimi udało mi się złowić na swoje obrotówki były pstrągi. Moje blaszki w tamtym czasie wyglądały jak wglądały, ale ryby je doceniały. Wychodzę z założenia, że ryby to nie kobiety w salonie z Apartu czy Kruka J. Obrotówki nie muszą być ładne. Mają być po pierwsze łowne i podobać się rybom. I może wędkarze nie kobiety, ale zdarza się zauważyć u niektórych pewien „biżuteriowy” trend. Każdy lubi to co lubi. Prawda jest taka, że pierwsze ładne pstrągi zacząłem łowić dopiero po zrezygnowaniu z woblerów i całkowitym przejściu na obrotówki. Robię tak od dwóch lat. Na początku były to meppsy, a teraz łowię tylko na swoje rękodzieło. Na pstrągi używam generalnie agli nr 2 i longów nr 1. Najskuteczniejszym kolorem na fariosy jest mosiądz pół na pół ze srebrem. Prosty i zarazem bardzo skuteczny wzór. Blachy prosto z półki sklepowej zazwyczaj są mocno wybłyszczone. Takie obrotówki totalnie nie wzbudzają mojego zaufania. Czegoś im po prostu brakuje. Każda stara blacha, odrobinę przytarta, trochę przyciemniona posiada właśnie to coś. Można powiedzieć, że posiada własną duszę. Właśnie poszukiwanie tego czegoś i świadomość skuteczności postarzałych obrotówek skłoniła mnie do zajęcia się ich produkcją. Każde skrzydełko zdobię indywidualnie. Obrabianie metali kolorowych daje mi ogromną frajdę. Największą radość jednak wywołuje u mnie zadowolenie innego wędkarza, który połowił na moje przynęty. Daje mi to naprawdę ogromną satysfakcję i ogromną motywację do dalszej pracy. Jak wcześniej pisałem początki nie były łatwe. Musiałem naprawdę wiele czasu poświęcić na doskonalenie swojego warsztatu i nadal to robię. Jeszcze wiele pracy przede mną, ale efekty w porównaniu do początków są już widoczne. Tworzenie przynęt staje się dla mnie drugą pasją po wędkarstwie. Do swojej produkcji cały czas dorzucam kolejne wzory. Mam nadzieje, że po ukończeniu bieżących projektów i przetestowaniu ich nad wodą zbiorę materiał na kolejny artykuł. tekst i foto: Grzegorz Wadecki

reklama

www.wedkarskabrac.pl

17


>> SPINNING

> a jn o w > ze szczupakiem W

dobie dostępu do nowoczesnych technik wędkarskich i niezliczonej ilości skutecznych przynęt spinningowych polowanie na szczupaka brzmi dość pospolicie i mało oryginalnie. Jednak z pierwszym dniem maja korek na wędzisku i korbka kołowrotka świerzbią mnie wyjątkowo dotkliwie. Nic na to nie poradzę. Nad wodę ciągnie mnie jak wilka do owiec, jak stonkę w ziemniaki, jak kobietę na wyprzedaże u Harrodsa. Żadnej innej rybie nie poświęcam tyle czasu i żadna inna ryba nie odwdzięcza mi się tak jak szczupak.

>

Moje łowisko to średniej wielkości nizinna rzeka, której przeciętna głębokość oscyluje w granicach 1,5 - 2 metrów. Linia brzegowa jest bardzo nieregularna. W wielu miejscach dostęp jest utrudniony przez wszelkiego rodzaju krzaki i poligony, które zostawiły po sobie bobry. Wiosenną rzekę należy traktować jak wodę nieznaną, co w pewnym stopniu dodaje wędkowaniu odrobinę tajemniczości. Preferowana przeze mnie długość kija spinningowego to 3 metry o ciężarze wyrzutowym do 30 gram. Zaletą dłuższych wędek jest fakt, że nie musimy stać na samym brzegu burty w miejscu, gdzie rzeka jest pozbawiona jakiejkolwiek przeszkody, za którą można się schować. Majowa woda jest już z reguły przejrzysta i każdy nienaturalny cień może być impulsem powstrzymującym drapieżnika od zaatakowania przynęty szczególnie w dni, gdy ryba bierze chimerycznie. Ponadto dłuższe wędzisko pozwala na swobodne „wyjrzenie” zza pasa trzcin czy zwalonego do wody drzewa. Sama akcja i moc kija to kwestia

18

www.wedkarskabrac.pl

indywidualnych upodobań, ma ono przede wszystkim zapewnić komfort wędkowania. Unikam jednak wędzisk przesztywnionych, moim zdaniem mają tendencję do gubienia ryb w końcowym etapie holu. Na szpulę kołowrotka nawijam plecionkę, dlatego że ilość traconych przynęt szczególnie w trudnych miejscach będzie duża. Każde takie miejsce traktuję jak potencjalną kryjówkę drapieżnika. Plecionka daje możliwość odbicia 70-80 proc. zaczepów, zapewnia również lepszy kontakt z prowadzoną przynętą. Na końcu zestawu zawiązuję przypon wolframowy o wytrzymałości mniejszej niż zadeklarowana przez producenta wytrzymałość plecionki na węźle. Dzięki temu wiem, że w sytuacjach beznadziejnych w wodzie zostawię tylko przynętę i kilkucentymetrowy kawałek przyponu zamiast 10 metrów linki, w którą mógłby się zaplątać jakiś ptak lub inne zwierzę. Podstawową przynętą od jakiej zaczynam wędkowanie jest Jankes Relaxa w kolorystyce naturalnej. Gramaturę główki dobieram tak, by po rzucie w główny nurt guma na 15 metrowym odcinku linki opadała „leniwie” przez jakieś 5 sekund. Przy wysokiej wiosennej wodzie jest to z reguły 5-7 gram. Jest to ważne, gdy będziemy chcieli prowadzić ją z przytrzymaniami w nurcie. Fantastycznie imituje odpoczywającą rybkę. Brania często następują właśnie w tracie powolnego ściągania, w kilka sekund po przytrzymaniu. Drapieżnik ma wówczas chwilę na weryfikację informacji przesłanych przez linię boczną oraz korektę pozycji wyjściowej do ataku. W dalszej kolejności stosuję także woblery, których praca i wyporność zapewnia analogiczną możliwość poprowadzenia. Gdy i na nie nic nie bierze, zaczynam eksperymentować – szukam przynęt o innej pracy, mniej lub więcej intensywnej. Sięgam także po niekonwencjonalne kolory, które mogą wzbudzić w drapieżniku agresję. Efekty przynosi również zmiana sposobu prowadzenia na sandaczowe podbijanie bez kontaktu z dnem. Co do wielkości przynęt to unikam mniejszych niż 9 cm. Miejscami, które obławiam są wszelkiego rodzaju spowolnienia, dołki, styki wody stojącej i płynącej. Jeśli gdzieś w okolicy znaj-


dołącz do nas!

dują się naturalne przeszkody tym lepiej. Warto dodać, że nawet duży szczupak jest w pewnym stopniu bezmyślny pod względem maskowania – dwukilogramowa ryba potrafi się schować za 3-4 patykami grubości kciuka, więc takich kryjówek również nie można ominąć. Zanim jednak wykonam pierwszy rzut w danym miejscu szukam wzrokiem możliwości bezproblemowego podebrania ryby. Wiem doskonale, że zacięty drapieżnik w pierwszym etapie holu zużywa zaledwie połowę sił. Prawdziwe dramaty rozgrywają się dopiero pod samymi nogami. Gdy ryba wykłada się na powierzchnię i niby bez siły pozwala na swobodne doholowanie pod rękę odkręcam hamulec na minimum tak, aby przy najmniejszym zwrocie szczupak mógł swobodnie wybrać nieduży odcinek linki. W tym momencie szczupaki potrafią wykonać świece i inne podobne figury. Przy dokręconym hamulcu mogą się skończyć na korzyść naszego cętkowanego przeciwnika. Jeśli uda nam się je przebrnąć zwycięsko przez wszystkie trudności łowienia na wiosennej wodzie, pozostaje tylko rybę doholować pod nogi, podebrać, zmierzyć i wypuścić. Proste, prawda? tekst i foto: Kamil Polkowski

www.wedkarskabrac.pl

19


>> KARPIARSTWO

PRZYPON

główny element zestawu karpiowego

P

rzypon to jeden z najważniejszych elementów zestawu karpiowego, w dużej mierze od jego konstrukcji i odpowiedniego dobrania do warunków zastanych na łowisku zależy to, czy biorący karp „zawiśnie” na haku czy nie.

Ale nie o dobieraniu przyponu i jego konstrukcji jest ten artykuł, ponieważ istnieje jeszcze jedno kryterium dobierania przyponu, na które niewielu karpiarzy zwraca uwagę. To wytrzymałość materiału przyponowego. Zazwyczaj kupując materiał przyponowy zwracamy uwagę na jego miękkość-sztywność i grubość. Ilu z was zachwycało się niewielką średnicą i miękkością plecionki przyponowej? Później na łowisku „podpinamy” przypon z tej plecionki, zakładamy kulkę na włos i do wody! Karp musi „łyknąć” boilies na takim przyponie. I łyka. Odjazd, zacięcie (tylko po co?) i luz... Co się stało? Przecież na kołowrotku mocna, „markowa” żyłka, hak też odpowiedni, hamulec wyregulowany a nawet nie „bzyknął”... Pewni „spinki” zwijamy zestaw z zamiarem zmiany przyponu, bo to w końcu jego wina i... Okazuje się, że przyponu nie ma! „Strzelił”! I lecą epitety pod adresem producenta tej już nie super, cieniutkiej, mięciutkiej plecionki. Ile takich sytuacji zdaża się nad wodą? Ile razy zdażyło się to wam? Tylko, że w większości takich przypadków wina nie leży po stronie producenta plecionki, która wcale nie jest felerna. Więc o co chodzi? O błąd popełniony najpierw w sklepie podczas zakupu plecionki - nie zwrócenie uwagi na jej wytrzymałość oraz dowiązanie przyponu z niej wykonanego do „za mocnego” zestawu. Bo jak się ma 10lbs (czyli ok. 4,5 kg.) wytrzymałości plecionki do wytrzymałości dobrej „trzydziestki”? Nijak, zawsze „strzeli”, krótki, nierozciągliwy odcinek plecionki, między hakiem, a krętlikiem, czyli przypon. Nawet jeśli plecionka ta będzie miała wytrzymałość zbliżoną lub nawet trochę większą od żyłki głównej. Więc co? Nie

20

www.wedkarskabrac.pl

używać takich plecionek ? Czy może używając ich łowić na cieńsze żyłki, np. 0,25 mm zamiast 0,30 lub 0,35 mm? Ani jedno ani drugie! Wystarczy „rozgryźć” przeznaczenie takich materiałów przyponowych. A przeznaczone są one na „czyste”, bezzaczepowe łowiska, poddane dużej presji lub do zimowych połowów. W obu tych wypadkach karpie pobierają pokarm chimerycznie i są bardzo podejżliwe. Pamiętać jednak należy o wyregulowaniu hamulca do wytrzymałości przyponu, nie żyłki głównej. Wyżej wymienione sytuacje są, jak dla mnie jedynymi, tłumaczącymi użycie cienkich plecionek. W innych sytuacjach nie powinno używać się plecionek przyponowych, o wytrzymałości poniżej 25 lbs. dla żyłki głównej 0,30 mm. i 30-35 lbs. dla żyłki 0,35 mm. Osobiście stosuje plecionki o wytrzymałości 35-45 lbs. i nie zauważyłem przez to mniejszej ilości brań.


dołącz do nas!

Celowo piszę tylko o plecionkach, pomijając rożnorakie materiały „mono”, ponieważ w ich wypadku żądana sztywność materiału idzie w parze z grubością, a ta z kolei z wytrzymałością. Bardzo ważną rzeczą jest odpowiednia długość przyponu. Większość karpiarzy stosuje „standardową” długość 20-25 cm na łowiskach z twardym dnem i 30-40 cm na „zamulonych” łowiskach. Twardość dna jest jedynym kryterium doboru długości przyponu, co niestety jest błędem i to sporym, skutkującym często bezrybną zasiadką. Długość przyponu powinno dobierać się także do sposobu nęcenia, a dokładniej stosownie do granulacji użytej zanęty. Czyli używając drobnych pelletów, kruszonych kulek, ziaren lub zanęty sypkiej, sensowne będzie zastosowanie przyponu krótkiego o długości ok. 10-15 cm. Dlaczego? A ile razy z tak zanęconego łowiska, wyciągaliście zestaw ze zgniecioną kukurydzą na włosie? Albo krótkie „pip pi” i albo po braniu, albo krótki „odjazd” i „spinka”? Ile razy takie sytuacje kwitowane były stwierdzeniem „to pewnie leszcz (jaź, karaś itp.)”. Wyjaśnienie jest proste. W tak zanęconym łowisku, poszczególne „cząstki” zanęty leżą bardzo blisko siebie, a żerujący karp praktycznie nie przemieszcza się. Dlatego czym krótszy przypon, tym karp ma mniejsze „pole” manewru, tym szybsza sygnalizacja brania, jak i efekt samozacięcia. Użyty w takiej sytuacji długi przypon daje karpiowi wystarczająco dużo czasu na pozbycie się podejżanego kąska, a karpiarz często nawet nie wie, że ryba zassała przynętę. Krótki przypon sprawdzi się lepiej również, gdy jako zanęty użyjemy kulek lub grubego pelletu, podanych punktowo (np. przy pomocy materiałów PVA). Całkiem odwrotna syreklama

tuacja ma miejsce, gdy łowisko zanęcone jest tylko grubym pelletem i/lub kulkami. Zwłaszcza, jeśli zanęta została podana z brzegu przy pomocy procy lub cobry. W takiej sytuacji karp zmuszony jest przemieszczać się by zassać kolejne porcje zanęty. Często robi to „w locie”, zasysają po kilka kulek po kolei. Użycie krótkiego przyponu, w tym wypadku może zniechęcić karpia do zassania przynęty lub nawet uniemożliwić mu to. W najlepszym razie spowoduje płytkie „zapięcie”, co często kończy się „spinką”. Natomiast kulkę podaną na dłuższym przyponie karpik zassie bez problemu i podejżeń, a płynąc w kierunku kolejnej zasygnalizuje branie, zacinając się przy tym. Mam nadzieję, że ten artykuł pomoże wam odpowiednio dobrać zarówno wytrzymałość materiału na przypon, jak i jego długość. tekst i foto: Marek Kwiecień


>> wywiad

Fot. Icon Films

fot. Majki-pleciona.pl

Paweł Garbus Kołodziejczyk – autor przewodnika wędkarskiego po akwenach Gminy Lubniewice „Wędkarskie Eldorado” i wielu innych publikacji wędkarskich. Związany z firmą Savage Gear jako tester i konsultant. Profesjonalny przewodnik wędkarski.

łem, że będę z tego żył. Wtedy też rozpocząłem współpracę z gazetą Wędkarstwo Moje Hobby. Bardzo nalegałem, aby podpisywać się Paweł Garbus Kołodziejczyk. Już wtedy starałem się promować markę. Rynek wędkarski jest trudny, wąski, hermetyczny. Tak naprawdę do dzisiaj opiera się na kilkunastu nazwiskach.

Jak rozpoczęła się twoja przygoda z przewodnictwem wędkarskim? W 1995 r. dotarłem do Lubniewic, mając w planie łowić tu trzy dni, w rzeczywistości łowiłem trzy tygodnie i po 4 latach wróciłem w 1999 r. Wtedy właśnie powstał plan bycia przewodnikiem. Początkowo pracowałem „gajdując” w weekendy, jednak w 2006 r. postawiłem „kropkę na i” i postanowiłem żyć z wędkarstwa. Wtedy też rozpocząłem współpracę z WMH, która trwała do 2012 r. Od 2013 r. zmieniłem wydawcę i pracuję z WW i gościnie dla Wędkarskiej Braci, a korzystając z okazji dziękuję za zaproszenie do współpracy przy tworzeniu tak fajnej wędkarskiej prasy. Dość abstrakcyjne zajęcie, jeżeli chodzi o Polskę? W tamtych latach to w ogóle było abstrakcyjne. Jeżeli ktoś się mnie pytał czym się zajmuje to mu odpowiadałem, że jestem przewodnikiem wędkarskim. Ludzie robili wielkie oczy i patrzyli na mnie jak na dziwoląga. Do 2006 r. łączyłem to z pracą zawodową, jednak brakowało mi już wymówek dla pracodawcy - kolejne urlopy, dni wolne. Wtedy zaryzykowałem i postanowi-

22

www.wedkarskabrac.pl

Myślę, że to zależy od mentalności. My Polacy nie jesteśmy otwarci. Jeżeli już posmakowaliśmy czegoś to staramy się, aby innym broń boże tego nie pokazać. Mamy taką manierę przywłaszczania pewnych rzeczy i trzymania tego w takiej otoczce, wyłącznie dla siebie. fot. Tomasz Jaskuła

O spełnianiu marzeń i pracy przewodnika wędkarskiego z Pawłem Kołodziejczykiem rozmawia Rafał Mikołaj Krasucki

Powiedziałeś, że środowisko wędkarskie jest hermetyczne. Dlaczego tak się dzieje, że na zachodzie ludzie mogą żyć z wędkarstwa, a w Polsce ciężko się przebić, zaistnieć?


dołącz do nas!

Staram się robić to co lubię i chcę pomagać ludziom, którzy na to zasługują. To są osoby, które znam i wiem, że swoją codzienną, ciężką pracą pokazują, że są warci tego, aby ich wspierać. Dobrym przykładem jest Rafał Mleczak, który przyjechał kiedyś z ojcem na jezioro Lubiąż. Spotkaliśmy się wtedy na wodzie. Zapytałem się czemu nie zadzwoniliście, przecież byśmy połowili razem. Padała odpowiedź, że nie chcieli zawracać mi głowy. Powiedziałem, że to żaden problem, że fajnie jest połowić z kumplami. Pokazałem im swoje tajne miejscówki oraz opowiedziałem jak łowić powierzchniowe okonie. To bardzo ich interesowało. Nie mieli popperów, ale podzieliłem się z nimi. Rafał patrzył na mnie trochę zdziwiony, że jakiś koleś dzieli się swoimi przynętami i jeszcze doradza. Wtedy właśnie Rafał złowił ponad 40 cm okonia z powierzchni. Na koniec roku przygotował bardzo fajny filmik, w którym mi podziękował za wspólne wędkowanie. To była dla mnie największa nagroda. Drugim przykładem jest mój serdeczny kolega Rafał Mnich vel Croix, który również jak ja od pewnego czasu został przewodnikiem wędkarskim na jeziorze Bukowo niedaleko Darłowa. Zbiornik specyficzny, bardzo płytki i duży, ma swoje uroki, jednak miałem okazję przekonać się jesienią ubiegłego roku o profesjonalizmie Rafała, kiedy goszcząc się w pięknym ośrodku wypoczynkowym „Spławik” po może dwudziestu minutach wędkowania złapałem pierwszego okonia. A później szukając szczupaków miałem okazje zmierzyć się np. z pięknym pike z Bukowa. Taka znajomość zbiornika świadczy o potężnej wiedzy Rafała na temat tego jeziora i profesjonalnym podejściu nawet do takiego „klienta” jak ja. Dlatego mocno wspieram działania Rafała, bo wbrew pozorom nie jesteśmy dla siebie żadną konkurencją, a wręcz przeciwnie bardzo mocno współpracujemy.

fot. Paweł Kołodziejczyk

Ty chyba swoją postawą to przełamujesz, dzielisz się wiedzą, robiąc to co kochasz.

Na zdjęciu Rafał Mleczak

Wiem do czego zmierzasz. Powiem ci tak, że tam gdzie łowię z klientami pomimo tego, że jest to woda stojąca, to wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Ciekawych miejscówek w jeziorze jest dużo. Wszędzie mogą być miejsca, w których potencjalnie są ryby. To jest kwestia tego, czy wędkarz umie je złowić. Są momenty, kiedy ryba jest leniwa, kiedy inaczej się ustawia, oczywiście jest to jeszcze uzależnione od pory roku. Jak często przełamujesz stereotypy w łowieniu ryb? Bardzo często. Stereotypy i wypracowane kanony są dobre, bo od czegoś trzeba zacząć. Jednak uważam, że wędkarstwo jest ciągłą sztuka rozwoju. Nie można bazować tylko na kanonach, które kiedyś funkcjonowały, były skuteczne. Metoda opadu, dzigowania to tak naprawdę metoda uzależniona od kreatywności wędkarza. Od tego jak dobierze sobie kij spinningowy, linkę, ciężar główki, gumę i jak będzie potrafił zapracować zestawem. To jest ta cienka granica, kiedy trzeba przejść z agresywnego opadu do leniwego prowadzenia w pobliżu dna. To jest sztuka dopasowania się, dlatego kocham wędkarstwo. To nie jest tak, że zarzucam i kręcę sobie. Ja robię to zupełnie inaczej. Ja próbuję rybę sprowokować, prowadzę grę. Ktoś z nas musi być lepszy. Po braniu są kolejne etapy gry i ta gra nie do końca jest taka oczywista.

fot. Paweł Kołodziejczyk

Co ciebie motywuje jako wędkarza i w pracy przewodnika wędkarskiego?

Jak wygląda dzień guida? Wstaje rano i gajduje . To zabawnie brzmi, ale jak mnie ludzie pytają czym się zajmuję to mówię, że gajduję. Wstaję rano, pracuję, idę spać i znowu gajduję. Kto najczęściej jest twoim klientem, to są wędkarze z zagranicy czy z Polski? Głównie łowię z Polakami. Nie obawiasz się polskiej mentalności, tego, że jak odkryjesz swoje tajemnice zaraz pojawi się ktoś inny?

Motywuje mnie ta ciągła sztuka odrywania, uczenia się. Odkrywanie nowych technik, nowych możliwości jest dla mnie czymś na zasadzie gonitwy króliczka. Cały czas go gonisz i nie możesz złapać tego najlepszego. Kiedy złowiłem okonia 50 cm, to chciałem złowić większego. Pobiłem ten rekord i szukam jeszcze większego. To co ja w spinningu kocham najbardziej to myślenie i to musi być myślenie na 200 proc. Umysł nie może nawet na chwilę zgasnąć. Wtedy zaczynasz łowić ryby systematycznie, zaczynasz łowić duże ryby. Wbrew pozorom wędkarstwo i życie z wędkarstwa to trudny fach. Wielu osobom, moim kolegom wydaje się, że bycie przewodnikiem to taka fajna sprawa. Ja stanowczo powiem, że nie. Mam takie wyprawy z klientami, że ja nawet wędki nie zarzucę, bo trzeba cały czas pracować z klientem. Często ludzie, którzy do mnie przyjeżdżają chcą po prostu się uczyć, a ja muszę im to umożliwić. Trzeba koordynować ich działania, próby doboru przynęty, jej prowadzenia. Ale ja to kocham i staram się, aby wszyscy byli zadowoleni. Dziękuję za rozmowę. www.wedkarskabrac.pl

23


>> splawik moje

tyczkowanie tyczkowanie

M

am wielki wędkarski sentyment do majowego miesiąca. To właśnie w maju wiele lat temu rozpoczęła się moja przygoda ze spławikowym łowieniem w rzece. Co prawda pierwsze doświadczenia zdobywałem na Biebrzy, gdzie z wielkim powodzeniem łowiłem na bata, ale to właśnie fascynacja przepływanką sprawiła, że zakochałem się w spławiku. Dziś do wiosennego łowienia na rzece podchodzę zupełnie inaczej, bardziej świadomie, z innym sprzętem – tak aby zwiększyć swoje szanse na udaną sesję nad urokliwą Narwią. Pierwszą rzeczą przed zaplanowaniem wyprawy na wiosenną przepływankę jest przygotowanie sprzętu. Zbroję topy tyczki w amortyzatory o średnicach od 1 do 1,4 mm – gorąco polecam bardzej rozciągliwe lateksowe. Gramatury zestawów jakich używam mieszczą się w przedziale od 4 do 18 g i wykonane są na żyłkach o średnicach od 0,14 do 0,18 mm w zależności od masy obciążenia zestawu. Najbardziej przydatnymi na rzekę są głownie spławiki typu dysk, choć czasami na odcinkach o wolnym uciągu przydadzą się również bombki do 8 g wyporności. Przypony na rzekę wiążę w portfelach na przypony, co pozwala być przygotowanym na wiele ewentualności, takich jak łowienie drobnej i średniej ryby (żyłka 0,10 – 0,12 mm i haczyk nr 18 lub 16, długość do 30 cm) lub dużych jazi, kleni lub leszczy (żyłka 0,13 – 0,16 mm i haczyk nr 14 – 12, długość do 50 cm). Budowa zestawu jest wybitnie nieskomplikowana – spławik wyważa oliwkę podpartą kilkoma śrucinami (0,1 – 0,25 g), 35 cm poniżej mały krętlik, nad którym znajduje się jedna lub kilka śrucin. Ważne jest, aby użyć miękkich śrucin, któte łatwo dadzą się przesuwać po żyłce nie niszcząc jej. Dzięki zabiegowi przesunięcia śrucin w górę lub w dół otrzymujemy dłuższy lub krótszy odcinek między haczykiem a obciążeniem głównym. Oczywiście łowienie na tyczkę jest ściśle połączone ze sporą ilością zabieranego nad wodę sprzętu, ale jeśli jesteście początkującymi tyczkarzami to nie należy przejmować się brakami w wyczynowym ekwipunku, lecz skupić się na najważniejszych aspektach: technice wykonania i prowadzenia zestawu, właściwego przygotowania mie-

24

www.wedkarskabrac.pl


dołącz do nas!

szanki zanętowej oraz dokadnego wygruntowania stanowiska. Jeśli spodoba się wam ten styl wędkowania to z czasem dokonacie zapewne inwestycji w odpowiedni ekwipunek. Na wiosnę szukam odcinków dość płytkich (max. 3 m) oraz najlepiej z ciekawym ukształtowaniem dna. Dołek, uskok, garb lub nie groźny zaczep w dolnej części stanowiska może być zwiastunem wspaniałego połowu, gdyż cząstki spływającej z nurtem zanęty z pewnością zatrzymają się właśnie w tym miejscu. Wędkarzowi pozostaje wówczas odpowiednio na to miejsce napłynąć zestawem i odłowić ryby znajdujące się w zasięgu wędki. Do gruntowania używam głównie gruntomierzy typu „żaba” o masie 40 – 60 g, które zakłada sie na śruciny nad krętlikiem łączącym zestaw z przyponem. Jeśli gruntując łowisko znajdziemy interesujący dołek lub inną „ciekawostkę” zapamiętajmy to miejsce za pomocą jakiegoś punktu orientacyjnego na drugim brzegu, co pozwoli na precyzyjne położenie kul zanętowych przed tym punktem i skuteczne prowadzenie zestawu. Zanęta na wiosenne łowienie nie musi być dalece wyszukana, wystarczy 2 kg typowej mieszanki na wody płynące oraz trochę zanęty ukierunkowanej na dany gatunek, który spodziewamy się łowić. Znakomitym dodatkiem do zanęty na rzekę jest pieczywo fluo bez którego od kilku sezonów nie ruszam się nad wodę, jednak nie należy z jego ilością przesadzać, ponieważ często ryby wybierają z kul tylko cząstki fluo i robactwo, szybko się nimi napychają i odpływają z łowiska. Naturalnie zanęta na wody bieżące musi być odpowiednio dociążona i w tym celu używamy gliny lub ewentualnie żwirku. Gliny dostępne w sklepach wędkarskich występują w kilku typach różniących się siłą wiązania – od najmocniejszej rzecznej poprzez wiążąca, aż do rzadziej używaną smużącą argile. Umowna ilość gliny w stosunku do ilości zanęty to około 50/50 (stosunek objętościowy np. 7 litrów namoczonej zanęty/7 litrów gliny). Należy pamiętać, że glina poza dociążeniem „rozcieńcza” również mieszankę, która jest mniej treściwa i mniej syci ryby. Przy użyciu żwirku pamiętajmy, że „rozbija” on zanętę i trzeba to uwzględnić przy doklejaniu mieszanki. Niezbędnym atrybutem wędkarza skutecznie łowiącego na tyczkę w rzece jest umiejętność odpowiedniego sklejenia zanęty, uzależniając sklejenie od mocy nurtu i ukształtowania dna. Na rynku istnieje mnóstwo preparatów do klejenia zanęty, lecz osobiście używam dwóch: do mocniejszego doklejenia bentonitu oraz szarego kleju liant a coller. Ilość wymaganego dodatku klejącego do danej partii mieszanki może oczywiście być bardzo różna i jedyne co mogę doradzić, to jak najwięcej łowić, ponieważ wprawne dobranie stopnia sklejenia oraz dociążenia mieszanki zanętowej na rzekę przychodzi wraz z doświadczeniem, a jest to czynnik niezmiernie istotny. Gdy znamy już orientacyjnie łowisko (uciąg, głębokość, rybostan) przystępujemy do stworzenia

www.wedkarskabrac.pl

25


>> splawik naszej mieszanki. Najpierw mieszamy suchą zanętę, jeśli miksujemy ze sobą kilka jej typów np. rzeczną i leszczową i wstępnie nawilżamy zanętę wodą lub roztworem wody i wybranego dodatku (np. melasy – przysmak dużych ryb rzecznych). W tym miejscu zaznaczę, że osobiście często przygotowuję swoje mieszanki na wieczór przed wyjazdem na ryby, co pozwala mi oszczędzić dużo czasu i energii na łowisku, choć równie dobrze można to zrobić na miejscu szczególnie, gdy nie jesteśmy pewni, gdzie jedziemy i co tam zastaniemy. Zanęta musi „swoje odstać”, aby wchłonąć wodę, szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę grube mieszanki na duże ryby. W oddzielnym pojemniku mieszamy naszą glinę (można zmieszać kilka rodzajów) oraz przecieramy ją na 3-4 mm sicie, co rozbije grudy gliny i pozwoli nam odpowiednio połączyć ją z zanętą. Zanętę przed samym łowieniem domaczamy do dość mokrej konsystencji i mieszamy z gliną. Wówczas można podzielić otrzymaną mieszankę zanętową na kilka części, co pozwoli nam stworzyć kika konsystencji mieszanki, różniących się od siebie stopniem sklejenia, namoczenia a zarazem charakterem pracy w nurcie. Jest to również moment na dodanie do każdej części mieszanki robaczków takich jak pinka (najlepiej parzona – polecam), gruby biały robak, jokers lub ciętę czerwone robaki. Frakcje najmniej wilgotnej mieszanki zaczną wabić w momencie dotarcia do dna, natomiast bardziej doklejone i sklejone partie będą pracować skromniej i czekać na dnie łowiska na ryby zwabione smugą pracującej mieszanki. Osobiście proponuję dodać więcej robaczków do zanęty bardziej sklejonej, co pozwoli „ustawić” ryby w łowisku, a mniej do szybko rozmywającej się wabiącej części. Z powstałego miksu kleimy kule o wielkości pomarańczy, spłaszczone od dołu by nie potoczyły się po dnie i wrzucamy w miejsce, gdzie zaczynamy spływać zestawem do przepływanki. Na wybrany haczyk zakładamy kilka kolorowych pinek, dwa białe barwione robaki lub na większą rybę kawałek dżdżownicy. Zestaw na początku łowienia prowadzimy z jednostajnym przytrzymaniem, tak żeby przynęta na haczyku spływała sporo wolniej od prędkości nurtu. Gdy brania osłabną warto zastosować technikę mocnego przytrzymania zestawu i wpuszczenia go w kule zanętowe lub okolice namierzonego dołka, gdzie osadzają się cząstki zanęty. Bardzo często jest to zabieg, który ożywia łowisko i wyławia większe ryby. Wiosną możemy liczyć na bardzo intensywne brania płoci i krąpi, ale również kleni, jazi oraz czasami leszczy. Bardzo gorąco proszę was spławikowcy NIE ZABIJAJCIE rzecznych ryb, szczególnie tych dużych, które jak dla mnie są żywymi pomnikami przyrody i należy się im wielki szacunek. Mocno denerwują mnie wędkarze, którzy wydają krocie na zanęty, przynęty i inne akcesoria a później zabierają dzikie ryby na patelnie – proponuję im ominąć jeden wyjazd i za te pieniążki przejechać się do rybnego. Do zobaczenia nad wodą. tekst i foto: Łukasz Paurowicz

26

www.wedkarskabrac.pl


WWW.TOPDRUK24.PL dołącz do nas!

Zapraszamy na zakupy do sklepu online

y

z ac

ie n s

h a m

w ó k

a n u

...

tel.: +48 86 473 02 12 kom.: +48 793 151 580 fax: 86 216 38 42 e-mail: sklep@topdruk24.pl

ul. Nowogrodzka 151A 18-400 Łomża Polska



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.