Eric Metaxas
BONHOEFFER Pa s t o r – m ę c z e n n i k – p r o r o k – s z p i e g Prawy człowiek i chrześcijanin przeciwko Trzeciej Rzeszy
Przełożyła Dorota Chabrajska
Wydawnictwo SALWATOR Kraków
Tytuł oryginału Bonhoeffer. Pastor, martyr, prophet, spy A righteous gentile vs. the Third Reich Redakcja Zofia Smęda Korekta Anna Śledzikowska Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski
Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał l.dz. 307/P/2012 Kraków, 5 czerwca 2012
© 2010 by Eric Metaxas © for the Polish Edition 2012 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-7580-300-6
Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com
2 Zum Andenken an meinen Großvater Erich Kraegen (1912–1944) Denn das ist der Wille des, der mich gesandt hat, daß, wer den Sohn sieht und glaubt an ihn, habe das ewige Leben; und ich werde ihn auferwecken am Jüngsten Tage.
2
Pamięci mojego Dziadka Ericha Kraegena (1912–1944) To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (J 6, 40)
W stęp
P
o moim zwolnieniu z obozu koncentracyjnego w kwietniu 1941 roku, zapewne na skutek interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża,
i powrocie do domu do Warszawy – żywiłem głęboką niechęć do wszystkich Niemców. W książce „Mój Auschwitz” wspominałem: „Cieszyłem się, że bombardowane są ich miasta, że tam giną ludzie, że ich rodziny cierpią i płaczą – podobnie jak bezradnie cierpiały i płakały nasze rodziny. Cieszyły mnie nawet pozorne czy wręcz przekłamane wiadomości o niemieckich niepowodzeniach na froncie, chociaż w gruncie rzeczy do zimy 1942 roku Rzesza notowała same sukcesy. Pamiętam też, jak mnie cieszyło, gdy widziałem transporty rannych z frontu wschodniego. Zupełnie bezkrytycznie, zwłaszcza jak na człowieka wychowanego w katolickich szkołach, odrzucałem każdego Niemca”. Jednocześnie jednak wracałem do korzeni, do mojego chrześcijańskiego środowiska naturalnego. Spowiedź u księdza Jana Ziei otworzyła mi oczy, że ocalenie z obozu powinienem odczytać jako wezwanie do dawania świadectwa i pomocy bliźnim – tym, którym grozi krzywda, cierpienie i śmierć. Poznałem też pisarkę Zofię Kossak, która wciągnęła mnie do konspiracji – do katolickiego Frontu Odrodzenia Polski i Rady Pomocy Żydom. Pod wpływem tych ludzi zaczęło się zmieniać moje myślenie. Uczestniczyłem w spotkaniach organizowanych w prywatnych mieszkaniach, gdzie w gronie studentów tajnych kompletów dyskutowaliśmy o naszym stosunku do Niemców. Oczywiście nadal chcieliśmy walczyć i pokonać okupanta, ale zarazem zorientowaliśmy się, że niechęć do całego narodu prowadzi donikąd; jest objawem zainfekowania nienawiścią, którą niesie wojna. W 1943 roku wydaliśmy poświęcony temu zagadnieniu numer
8
BONHOEFFER
konspiracyjnego pisma „Prawda”. Pod wiele mówiącym tytułem: „Odwet, zemsta czy kara?”. Nie bez znaczenia były również nieliczne, ale może tym ważniejsze wiadomości o oporze ze strony samych Niemców. Kolportowałem po Warszawie odbite na powielaczu tłumaczenia antyhitlerowskich kazań biskupa Augusta von Galena z Münster z 1941 roku. Młodych ludzi poruszyła zwłaszcza okrutna egzekucja w 1943 roku rodzeństwa Schollów, studentów uniwersytetu w Monachium. Hans Scholl pisał w antyfaszystowskich ulotkach m.in. o łapankach w Warszawie. A przecież zagarnięty właśnie przez łapankę trafiłem we wrześniu 1940 roku do Auschwitz... O Dietrichu Bonhoefferze usłyszałem dopiero po wojnie. Ale to postać z tego samego, najlepszego gatunku – jak młodzi związani z „Białą Różą”, jak biskup von Galen, jak ksiądz Bernard Lichtenberg. Przyjmując w 2002 roku w Königstein Nagrodę imienia Eugena Kogona, innego bohatera antyfaszystowskiego oporu, podkreśliłem, że ludzie ci musieli nie tylko przezwyciężyć strach, ale byli też dręczeni w „duchowym rozdwojeniu”. Chcieli być dobrymi Niemcami, ale wielu widziało w ich działaniach zdradę. Jednak dzięki Bogu to właśnie oni – ofiary totalitaryzmu – stali się zwycięzcami. Nazwiska ich oprawców znane są jedynie wąskiemu gronu historyków, a ich nazwiska – znane są i znane być powinny całemu światu. Czyż nie jest symbolem zwycięstwa dobra i prawdy, że dzisiejsi Wrocławianie, obywatele Polski, postawili pomnik synowi tego miasta, obywatelowi Niemiec – pastorowi Dietrichowi Bonhoefferowi? Władysław Bartoszewski
P rzedmowa
C
ieszę się, że mój przyjaciel Eric Metaxas napisał ten tom o Dietrichu Bonhoefferze. Czytelnicy amerykańscy i angielscy potrzebują znacznie
szerszej wiedzy o jego życiu i lepszej znajomości jego myśli niż ta, którą obec-
nie dysponują. Kiedy jako student college’u przyjąłem chrześcijaństwo, jedną z pierwszych książek, które przeczytałem, było Naśladowanie, a zaraz po niej sięgnąłem po Życie wspólne. Chociaż to zapewne druga z tych prac jest najlepszą przeczytaną przeze mnie książką na temat sensu wspólnoty chrześcijańskiej, to jednak dzięki pierwszej wyruszyłem na trwającą przez całe życie pielgrzymkę, prowadzącą do zrozumienia, czym jest łaska. Nie sposób pojąć Naśladowania Bonhoeffera, nie wiedząc nic na temat zdumiewającej kapitulacji niemieckiego Kościoła wobec Hitlera w latach trzydziestych dwudziestego wieku. Jak to możliwe, że „Kościół Lutra”, Kościół tego wielkiego nauczyciela Ewangelii, znalazł się w takim właśnie miejscu? W odpowiedzi trzeba powiedzieć, że zagubiono wówczas prawdziwą Ewangelię, którą Bonhoeffer określał za pomocą pojęcia łaski drogiej. Z jednej strony Kościół pozwolił, by zaczął nim rządzić formalizm, co w praktyce oznaczało, że za wystarczające uznano przychodzenie do kościoła i słuchanie, że Bóg wszystkich kocha i wszystkim przebacza, a więc uważano, że to, jak człowiek żyje, ma niewielkie znaczenie. Postawę tę Bonhoeffer określał jako łaskę tanią. Z drugiej zaś strony w Kościele zapanował wówczas legalizm, czyli wiara w zbawienie przez prawo i dobre uczynki. Legalizm ów mówił: Bóg cię kocha, ponieważ wziąłeś się w garść i próbujesz prowadzić dobre życie, podporządkowane dyscyplinie. Dojście Hitlera do władzy było wynikiem obu tych impulsów. Formaliści w Niemczech być może dostrzegali pewne niepokojące zjawiska, ale nie widzieli potrzeby poświęcenia swojego bezpieczeństwa, by stawić im czoła. Legaliści
10
BONHOEFFER
z kolei odpowiadali, przyjmując faryzejskie postawy wobec innych państw i ras i wspierając w ten sposób politykę Hitlera. Niemcy jednomyślnie utraciły wspaniałą równowagę Ewangelii, którą z takim uporem wykładał Luter: „Jesteśmy zbawieni przez samą wiarę, ale wiara nigdy nie jest sama”. Sens tych słów jest taki, że jesteśmy zbawieni nie dzięki temu, co czynimy, cokolwiek by to było, lecz przez łaskę. Jeśli jednak naprawdę zrozumieliśmy Ewangelię i w nią uwierzyliśmy, zmieni to wszystko, co czynimy i jak żyjemy. Do czasu dojścia Hitlera do władzy ogromna część Kościoła niemieckiego przez łaskę rozumiała jedynie abstrakcyjne przyjmowanie: „Bóg przebacza – od tego jest”. Wiemy jednak, że prawdziwa łaska przychodzi jedynie na drodze wielkiej ofiary. Ale jeśli Bóg gotów był pójść na krzyż, znieść tak ogromny ból i zapłacić tak wielką cenę, aby nas zbawić, to my również powinniśmy prowadzić życie ofiarne, służąc innym. Każdy, kto prawdziwie rozumie, w jaki sposób przychodzi łaska Boża, dokonuje zmiany swojego życia. To właśnie jest Ewangelia, nie zaś zbawienie przez prawo; nie tania łaska, lecz łaska droga. Łaska droga przemienia od wewnątrz. Mocy tej nie mają ani prawo, ani łaska tania. Być może wydaje się, iż potknięcie, jakiego doświadczył Kościół niemiecki, nie mogłoby się zdarzyć w dzisiejszych czasach. Jest to oczywiście nieprawda. Również w naszych Kościołach nadal wiele jest legalizmu i moralizmu. W odpowiedzi na to liczni chrześcijanie pragną mówić jedynie o Bożej miłości i akceptacji. Nie lubią mowy o śmierci Jezusa na krzyżu, która ukoiła Boży gniew i uczyniła zadość sprawiedliwości. Odnosząc się do niej, niektórzy używają nawet określenia „wykorzystanie dziecka Bożego”. Jeśli jednak nie zachowują ostrożności, narażają się na ryzyko wyznawania łaski taniej – darmowej miłości Bożej, miłości Boga, który nie jest święty i który po prostu kocha i akceptuje nas takich, jacy jesteśmy. To zaś nigdy nie zmieni niczyjego życia. Wygląda więc na to, że nadal trzeba, żebyśmy wsłuchiwali się w słowa Bonhoeffera i innych, którzy w głęboki sposób podejmują debatę nad istotą Ewangelii. Timothy J. Keller, autor książki The Reason for God, uznanej za bestseller przez „New York Timesa”
P rolog LONDYN, 27 LIPCA 1945 ROKU Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czuje my się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustan nie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele. Ciągle bowiem my, którzy żyjemy, jesteśmy wydawani na śmierć z po wodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym śmiertelnym ciele. Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was – życie. 2 Kor 4, 8-12
W
Europie w końcu powrócił pokój. Na jej oblicze, z którego znana była światu – jeszcze do niedawna tak powykrzywiane w perfidnym,
przerażającym grymasie – wróciły wyciszenie i szlachetna świeżość. Próba zrozumienia, przez co przeszła, miała potrwać całe lata. Wydawało się, jak gdyby poddano ją trwającemu okropnie długo egzorcyzmowi, który wycisnął z niej wszystko. W końcu jednak protestujące, wrzeszczące legiony demonów zostały wypędzone. Wojna zakończyła się dwa miesiące wcześniej. W brunatnym bunkrze pod ruinami stolicy tyran odebrał sobie życie, a alianci ogłosili zwycięstwo. Powoli, powoli życie w Wielkiej Brytanii zaczęło się odnawiać. Potem, jakby na jakiś znak, nadeszło lato. Było to pierwsze od sześciu lat lato pokoju. Nieustannie jednak pojawiały się nowe wspomnienia minionych wydarzeń, jak gdyby po to, aby dowieść, że wszystko to nie było wymysłem ani sennym koszmarem. Były one równie straszne jak wszystko, co właśnie minęło. A czasami
12
BONHOEFFER
były jeszcze gorsze. Z początkiem lata nadeszła upiorna wiadomość o obozach śmierci i o niewyobrażalnym okrucieństwie, jakie naziści zgotowali swoim ofiarom w tych piekielnych placówkach swojego chwilowego imperium. Pogłoski na ten temat krążyły już podczas wojny, ale teraz znalazły potwierdzenie w fotografiach, na taśmach kronik filmowych i w naocznym świadectwie żołnierzy, którzy wyzwalali obozy w kwietniu, w ostatnich dniach wojny. O stopniu tych potworności nie wiedziano jednak ani nawet go sobie nie wyobrażano i okazał się on niemal aż nazbyt wielki, by zmęczone wojną społeczeństwo brytyjskie mogło się z nim pogodzić. Jego nienawiść do Niemców umacniała się i utwierdzała wraz z każdym nowym, przyprawiającym o nudności szczegółem. Ludzie byli porażeni tym, jak podłe może być zło. O ile na początku wojny można było jeszcze odróżnić nazistów od Niemców i żywić przekonanie, że nie wszyscy Niemcy są nazistami, o tyle wraz z przeciąganiem się konfliktu między narodem niemieckim a angielskim i śmiercią coraz większej liczby ojców i synów angielskich rodzin dostrzeganie tej różnicy stawało się coraz trudniejsze, a w końcu znikła ona zupełnie. Zdając sobie sprawę z konieczności podsycenia w Brytyjczykach pragnienia wysiłku militarnego, premier Winston Churchill stopił w jedno Niemców i nazistów, ukazując ich jako jednego znienawidzonego wroga, którego należy jak najszybciej pokonać, by zakończyć bezlitosny koszmar. Gdy Niemcy działający w celu obalenia Hitlera i nazistów skontaktowali się z Churchillem i rządem brytyjskim z nadzieją na pomoc w pokonaniu od wewnątrz ich wspólnego wroga – a także z nadzieją na powiedzenie światu, że niektórzy obywatele Niemiec, uwięzieni w Trzeciej Rzeszy niczym w pułapce, podzielają jego odczucia – spotkali się z odrzuceniem. Ich pokojowe inicjatywy nikogo nie interesowały. Było za późno. Nie można uczestniczyć w takim złu, a gdy okazuje się to wygodne, próbować zawrzeć separatystyczny pokój. W celu podtrzymania wojennego wysiłku Brytyjczyków Churchill utrzymywał nieprawdę, że nie ma dobrych Niemców. Mawiano nawet, że jedyny dobry Niemiec – jeśli już trzeba było użyć tego określenia – to martwy Niemiec. Brak jakiegokolwiek zniuansowania w tej kwestii również należał do okropności wojny. Teraz jednak wojna się zakończyła. Jeśli nawet na światło dzienne wychodziło całe niewysłowione zło Trzeciej Rzeszy, to trzeba było spojrzeć również na drugą stronę rzeczywistości. O powrocie do myślenia charakterystycznego dla czasów pokoju świadczyło odzyskanie umiejętności postrzegania wojny inaczej niż w barwach czarno-białych, odróżniania niuansów, odcieni i kolorów. I tak oto w kościele pod wezwaniem Trójcy Świętej tuż przy Brompton Road w Londynie odprawiono nabożeństwo, które pewnym ludziom wydawało się
Prolog niepojęte. Dla wielu innych, szczególnie dla tych, którzy podczas wojny stracili swoich bliskich, było ono wręcz niepokojące. Nabożeństwo żałobne odprawione wówczas na brytyjskiej ziemi, nabożeństwo, które transmitowała BBC, upamiętniało bowiem pewnego Niemca, który zginął trzy miesiące wcześniej. Wiadomość o jego śmierci tak powoli wyłaniała się z wichrów i zgliszcz wojny, że dopiero niewiele wcześniej dotarła do jego rodziny i przyjaciół. Większość z nich nadal jej nie otrzymała. Tutaj jednak, w Londynie, zebrali się ci nieliczni, do których dotarła. W kościelnych ławach siedzieli jego trzydziestodziewięcioletnia siostra bliźniaczka ze swoim mężem, półkrwi Żydem, oraz ich dwoma córkami. Udało im się uciec z Niemiec przed wojną – nocą przekroczyli samochodem granicę szwajcarską. Zmarły brał czynny udział w zorganizowaniu tej nielegalnej ucieczki – jakkolwiek było to najmniej istotne z jego odstępstw od narodowosocjalistycznej ortodoksji – i pomógł im odnaleźć swój nowy dom w Londynie, gdzie się osiedlili. W gronie przyjaciół zmarłego było wielu wybitnych ludzi, w tym biskup Chichesteru, wielebny George Bell. Bell był organizatorem tego nabożeństwa, albowiem znał i kochał człowieka, którego chciano w ten sposób uczcić. Spotkał go wiele lat przed wojną, gdy obaj angażowali się w działalność ekumeniczną; później obaj starali się ostrzec Europę przed planami nazistów i ratować Żydów, a w końcu chcieli wspólnie zwrócić uwagę rządu brytyjskiego na działalność ruchu oporu w Niemczech. Dosłownie na godziny przed swoją egzekucją w obozie koncentracyjnym człowiek ów skierował swoje ostatnie słowa do tego właśnie biskupa. Wypowiedział je tamtej niedzieli, gdy po raz ostatni odprawił nabożeństwo i wygłosił swoje ostatnie kazanie. Poprosił wówczas o przekazanie tych ostatnich słów brytyjskiego oficera, który był jego współwięźniem. Oficer ów przeżył wojnę i przyniósł ostatnie słowa i wiadomość o śmierci tego człowieka całej Europie. Po drugiej stronie kanału La Manche, nie we Francji jednak, lecz w Niemczech, w dzielnicy Charlottenburg w Berlinie, w trzykondygnacyjnym domu przy Marienburgerallee pod numerem 43 przy radioodbiorniku siedziała para starszych ludzi. W swoim czasie kobieta urodziła ośmioro dzieci – czterech chłopców i cztery dziewczynki. Drugi syn zginął w czasie pierwszej wojny światowej; matka nie potrafiła później przez rok powrócić do normalnego życia. Dwadzieścia siedem lat później druga wojna zabrała jej dwóch kolejnych chłopców. Jej mąż był najwybitniejszym psychiatrą w Niemczech. Oboje od początku byli przeciwnikami Hitlera i żywili dumę z powodu swoich synów i zięciów, którzy zaangażowali się w skierowaną przeciwko niemu działalność konspiracyjną.
13
14
BONHOEFFER
Wszyscy zdawali sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa. Kiedy jednak wojna się skończyła, wiadomość o losie ich dwóch synów powoli docierała do Berlina. Zaledwie miesiąc temu dowiedzieli się o śmierci swojego syna Klausa. O najmłodszym synu, Dietrichu, nie mieli jednak żadnych wieści. Ktoś twierdził, że go widział i że żyje. Wtedy sąsiad powiedział im, że następnego dnia BBC będzie transmitować nabożeństwo żałobne z Londynu. Nabożeństwo za Dietricha. O zapowiadanej godzinie programu para starszych ludzi włączyła radio. Wkrótce rozpoczęło się nabożeństwo za ich syna. Tak dowiedzieli się o jego śmierci. Tak jak trudno było tym starszym ludziom przyjąć wiadomość, że ów dobry człowiek, który był ich synem, nie żyje, tak też wielu Brytyjczykom trudno było przyjąć wiadomość, że zmarły, Niemiec, był dobrym człowiekiem. W ten oto sposób w świat zaczęło ponownie wkraczać pojednanie. Zmarły był człowiekiem zaręczonym i miał się ożenić. Był pastorem i teologiem. A został stracony z powodu roli, którą odegrał w spisku na życie Hitlera. Oto jego historia.
Rozdział pierwszy
R odzina i dzieciństwo 2
Standardy życia Dietricha Bonhoeffera wytyczał bogaty świat jego przodków. Dał mu on pewność osądu i pewność siebie, których nie da się nabyć na prze strzeni jednego pokolenia. Bonhoeffer dorastał w rodzinie, która uważała, że istota kształcenia nie leży w edukacji formalnej, ale w głęboko zakorzenio nym obowiązku, by stać na straży wielkiego historycznego dziedzictwa oraz tradycji intelektualnej. Eberhard Bethge
W
iosną 1896 roku, zanim para starszych ludzi, o których wspomnieliś my, po raz pierwszy się spotkała, otrzymała zaproszenie na „wieczór
otwarty” w domu fizyka Oskara Meyera. „Tam – napisał po latach Karl Bonhoeffer – poznałem młodą dziewczynę o jasnych włosach i niebieskich oczach, której styl bycia był tak nieskrępowany i naturalny, a spojrzenie tak otwarte i emanujące pewnością, że oczarowała mnie, gdy tylko wszedłem do pokoju. Chwila, gdy mój wzrok po raz pierwszy spoczął na postaci mojej przyszłej żony, pozostaje w mojej pamięci z siłą niemal mistyczną” 1. Karl Bonhoeffer przybył do Breslau – dziś Wrocławia – trzy lata wcześniej, by podjąć pracę jako asystent Karla Wernickego, profesora psychiatrii, uczonego 1
Cyt. za: Eberhard Bethge, Dietrich Bonhoeffer: A Biography, tłum. Eric Mosbacher i in.,
Augsburg Fortress, Minneapolis 2000, s. 8. Por. Josef Ackermann, Dietrich Bonhoeffer. Wolność ma otwarte oczy, tłum. Eliza Pieciul-Karmińska, W drodze, Poznań 2007. O ile nie podano inaczej, tłumaczenie fragmentów ze źródeł obcojęzycznych – D.Ch. Przypisy odsyłające do źródeł dostępnych w języku polskim pochodzą od tłumacza.
16
BONHOEFFER
o międzynarodowej sławie. Na życie Bonhoeffera składały się praca w klinice oraz przyjacielskie relacje z kilkorgiem przyjaciół z Tybingi, pełnego uroku miasta uniwersyteckiego, w którym dorastał. Od czasu owego pamiętnego zimowego wieczoru wszystko uległo jednak zasadniczej zmianie: przede wszystkim natychmiast zaczął spędzać poranki, ślizgając się na łyżwach po zamarzniętych kanałach z nadzieją, że spotka (i w istocie często spotykając) czarującą niebieskooką dziewczynę, którą po raz pierwszy wtedy właśnie ujrzał. Była nauczycielką i nazywała się Paula von Hase. Pobrali się 5 marca 1898 roku, na trzy tygodnie przed trzydziestymi urodzinami pana młodego. Narzeczona miała dwadzieścia dwa lata. Obydwoje – lekarz i nauczycielka – byli ludźmi znakomitego pochodzenia. Rodzice i rodzina Pauli Bonhoeffer pozostawali blisko związani z cesarskim dworem w Poczdamie. Jej ciotka Pauline była damą dworu Wiktorii, żony następcy tronu, Fryderyka III. Ojciec Pauli, Karl Alfred von Hase, pełnił posługę kapelana w armii, a w roku 1889 został nadwornym kaznodzieją cesarza Wilhelma II; złożył jednak ten urząd, gdy cesarz nazwał proletariat „stadem psów” 2. Dziadek Pauli, Karl August von Hase, ważna postać w dziejach rodziny, był znanym teologiem w Jenie, gdzie wykładał przez sześćdziesiąt lat i gdzie do dziś oglądać można jego pomnik. Na stanowisko akademickie został powołany przez samego Goethego, wówczas ministra księcia Weimeru, i przyjęty na prywatnej audiencji przez owego, wówczas osiemdziesięcioletniego narodowego poetę niemieckiego, który właśnie pisał drugą część swojego Fausta. Z podręcznika do historii dogmatyki napisanego przez Karla Augusta studenci teologii korzystali jeszcze w dwudziestym wieku. Pod koniec życia Karl August otrzymał od Wielkiego Księcia Weimaru dziedziczny tytuł arystokratyczny oraz dożywotni tytuł arystokratyczny od króla Wirtembergii. W rodzinie Pauli ze strony jej matki było wielu artystów i muzyków. Matka Pauli, Clara von Hase, z domu hrabianka Kalckreuth (1851–1903), pobierała lekcje gry na fortepianie u Franciszka Liszta i Klary Schumann, żony kompozytora. Swoją miłość do muzyki i śpiewu przekazała córce, co odegrało ważną rolę w życiu Bonhoefferów. Ojciec Klary, hrabia Stanislaus Kalckreuth (1820–1894), znany był jako malarz wielkich płócien przedstawiających krajobrazy alpejskie. Mimo że hrabia ten pochodził z rodziny wojskowych arystokratów i właścicieli ziemskich, spowinowacił się przez małżeństwo z rodziną Cauerów, w której było wielu rzeźbiarzy, i został dyrektorem Akademii Sztuk Pięknych Wielkiego Księcia w Weimarze. Jego syn, hrabia Leopold Kalckreuth, kontynuował i doskonalił
2
Cyt. za: Bethge, dz. cyt., s. 7.
24
BONHOEFFER
Przeprowadzka do Berlina, 1912 W roku 1912 ojciec Dietricha przyjął stanowisko kierownika katedry psychiatrii i neurologii w Berlinie. Dzięki temu znalazł się w awangardzie tej dziedziny nauki w Niemczech, a swoje stanowisko piastował aż do śmierci w roku 1948. Trudno byłoby przecenić oddziaływanie Karla Bonhoeffera. Bethge mówi, że sama jego obecność w Berlinie „zmieniła miasto w bastion obronny przed inwazją psychoanalizy Freuda i Junga. Nie chodziło przy tym o to, że jego umysł był zamknięty na teorie nieortodoksyjne czy też że z zasady podważał on prawomocność wysiłków zmierzających do poznania niezbadanych obszarów umysłu” 21. Karl Bonhoeffer nigdy publicznie nie krytykował Freuda, Junga czy Adlera ani nie odrzucił ich teorii, ale utrzymywał wobec nich bezpieczny dystans i demonstrował umiarkowany sceptycyzm, wypływający z jego zaufania do nauk empirycznych. Jako lekarz i naukowiec nie pochwalał nadmiernych spekulacji dotyczących nieznanych obszarów tak zwanej psyche. Bethge przytacza słowa Roberta Gauppa, psychiatry z Heidelbergu i przyjaciela Karla Bonhoeffera: W psychologii intuicyjnej i skrupulatnej obserwacji nikt nie był lepszy od Bonhoeffera. Pochodził on jednak ze szkoły Wernickego, która zajmowała się wyłącznie mózgiem i nie dopuszczała najmniejszego odwrotu od myślenia w kategoriach patologii mózgu. […] Nie odczuwał żadnego pragnienia, by wkraczać w obszar mrocznej, niemożliwej do udowodnienia, śmiałej interpretacji, która opiera się na wyobraźni – interpretacji, w przypadku której tak wiele trzeba zakładać, a tak niewiele można dowieść. [...] Pozostał w granicach świata empirycznego, który był mu dostępny 22.
Karl Bonhoeffer zachowywał ostrożność wobec wszystkiego, co wykraczało poza obserwację zmysłową lub dedukcję z tej obserwacji. Jeśli chodzi o jego stosunek zarówno do psychoanalizy, jak i do religii, można by go nazwać agnostykiem. W jego domu panowała atmosfera zdecydowanej kontestacji niejasnego myślenia, obejmująca niechęć wobec pewnych rodzajów ekspresji religijnej. Między królestwem ojca a królestwem matki nie było jednak konfliktu. Na podstawie relacji świadków można stwierdzić, że tych dwoje ludzi pięknie się nawzajem 21
Bethge, dz. cyt., s. 21.
22
Cyt. za: Bethge, dz. cyt., s. 22. Por. też: Eberhard Bethge, Dietrich Bonhoeffer. Świadek
Ewangelii w trudnych czasach, tłum. ks. Bogusław Milerski, Wydawnictwo „Augustana”, Bielsko-Biała 2003, s. 9n.
Rodzina i dzieciństwo dopełniało. Dla wszystkich widoczne było, że kochają się i wzajemnie szanują. Eberhard Bethge opisywał ich małżeństwo jako „szczęśliwy związek, w którym jedno zręcznie uzupełniało siłę drugiego. Podczas ich złotych godów powiedziano, że w ciągu pięćdziesięciu lat swojego małżeństwa nie spędzili w sumie ani jednego miesiąca z dala od siebie, jeśli nawet zliczyć pojedyncze dni” 23. Karl Bonhoeffer nie nazwałby się chrześcijaninem, ale szanował kuratelę, którą jego żona sprawowała w tej kwestii nad dziećmi, i udzielał na nią cichego przyzwolenia, jeśli nawet uczestniczył w tym wszystkim jedynie jako obserwator. Nie był typem naukowca, który wykluczałby istnienie dziedziny wykraczającej poza świat fizykalny, i wydawał się żywić głęboki szacunek dla granic rozumu. Bez zastrzeżeń akceptował wartości, które jego żona zaszczepiała dzieciom. Był wśród nich głęboki szacunek dla uczuć i opinii innych ludzi, który Karol żywił również wobec własnej żony. Wiedział, że jako wnuczka, córka i siostra mężczyzn, którzy poświęcili swoje życie teologii, poważnie traktowała ona swoją wiarę i zatrudniała guwernantki również poważnie podchodzące do tej kwestii. Bywał obecny podczas organizowanych przez żonę religijnych zajęć, w których uczestniczyła cała rodzina, i razem z nią obchodził święta. Niezmiennie łączyły się one ze śpiewaniem hymnów, czytaniem Biblii i z modlitwami. „We wszystkim, co dotyczyło naszego wykształcenia – wspominała Sabine – nasi rodzice byli jak monolit, jak mur. Nie było możliwe, by jedno powiedziało jedną rzecz, a drugie coś innego” 24. Dla przyszłego teologa było to doskonałe środowisko rozwoju. Wiara, którą wyznawała Paula Bonhoeffer, mówiła za siebie; żyła w jej czynach i uwidaczniała się w stawianiu przez nią innych na pierwszym miejscu, a także w tym, że postępowania takiego uczyła również swoje dzieci. „W naszym domu nie było miejsca dla fałszywej pobożności ani dla jakiejkolwiek fałszywej religijności – mówiła Sabine. Mama oczekiwała, że będziemy okazywać zdecydowaną pewność” 25. Samo przychodzenie do kościoła nie miało dla niej wielkiego uroku. Pojęcie łaski taniej, które później stało się znane dzięki Dietrichowi, miało być może swoje korzenie właśnie w wierze jego matki; zapewne nie pojawił się wówczas sam ten termin, lecz uformowała się idea, która za nim stała, mówiąca, że wiara bez uczynków nie jest w ogóle wiarą, ale po prostu nieposłuszeństwem wobec Boga. Gdy rodził się narodowy socjalizm, Paula, głęboko poważając swojego syna, zdecydowanie go jednak mobilizowała, by czynił wszystko, aby Kościół w życiu publicznym żył tym, w co – jak sam utrzymu-
23
Cyt. za: Bethge, Dietrich Bonhoeffer: A Biography, s. 17.
24
Leibholz-Bonhoeffer, dz. cyt., s. 12.
25
Tamże, s. 7.
25
Rozdział drugi
T ybinga 2 1923 Od czasu, kiedy skończyłem trzynaście lat, było dla mnie jasne, że będę studiować teologię. Dietrich Bonhoeffer
W
roku 1923 w rodzinie Bonhoefferów zaszły istotne zmiany, a wśród nich znalazło się małżeństwo jednego z dzieci. Najstarsza córka,
Ursula, poślubiła błyskotliwego prawnika Rüdigera Schleichera. Jego ojciec był przyjacielem i kolegą Karla Bonhoeffera z okresu jego studiów w Tybindze. Rüdiger również tam studiował i wstąpił do bractwa Igel, którego wybitnym członkiem był w przeszłości Karl Bonhoeffer. Swoją przyszłą żonę Rüdiger spotkał, składając w Berlinie wizytę temu sławnemu absolwentowi. W roku 1923 za mąż wyszła również Maria van Horn: jej mąż, Richard Czeppan, był niezwykle lubianym nauczycielem literatury klasycznej w Grunewald-Gymnasium i przez wiele lat stale uczestniczył w życiu, jakie toczyło się przy Wangenheimstrasse 14. Był wychowawcą Klausa, podczas muzycznych wieczorów rodzinnych często grał na fortepianie, a w roku 1922 wyruszył z Dietrichem na pieszą wędrówkę po Pomorzu. W tym samym roku Karl-Friedrich otrzymał prestiżowe stanowisko badawcze w Instytucie Cesarza Wilhelma (niem. Kaiser Wilhelm-Institut), gdzie pracował nad rozszczepieniem atomu, zarazem niedorzecznie wysoko podnosząc poprzeczkę osiągnięć dla swojego inteligentnego i ambitnego rodzeństwa. Sukces, który odniósł jako fizyk, przyniósł mu zaproszenia na najważniejsze uniwersytety
54
BONHOEFFER
na świecie, również w Stanach Zjednoczonych, i zaczął je odwiedzać, torując tym samym drogę Dietrichowi, który podążył nią kilka lat później. W roku 1923 również Dietrich opuścił rodzinny dom, chociaż w tej tak blisko ze sobą związanej rodzinie nikt właściwie nigdy tak naprawdę nie odchodził. W ciągu kilku lat Christel i jej mąż przeprowadzili się na drugą stronę ulicy, a w latach trzydziestych Ursula i Rüdiger przenieśli się do domu tuż obok rezydencji jej rodziców w Charlottenburgu – oba budynki były niemal ze sobą połączone. Członkowie rodziny bardzo często się odwiedzali i tak często rozmawiali ze sobą telefonicznie, że koledzy Dietricha aż dokuczali mu z tego powodu. Rok później Dietrich powrócił z Tybingi, by podjąć studia na Uniwersytecie Berlińskim, i ponownie zamieszkał w domu rodzinnym. Przez następnych dwadzieścia lat prawie cały czas mieszkał pod dachem swoich rodziców, aż do roku 1943, do dnia, w którym został aresztowany. Mimo wszystko jego ówczesny wyjazd do Tybingi był momentem istotnym dla całej rodziny. Wyjechał pod koniec kwietnia, aby rozpocząć studia w semestrze letnim, a podróżował z Christel, która również tam studiowała. Dom ich babki, Julie Bonhoeffer, mieścił się w Tybindze przy Neckarhalde 38, nad rzeką Neckar, i obydwoje przez większość pobytu tam właśnie mieszkali. Często odwiedzali ich rodzice. Bethge napisał, że Bonhoeffer „pozostawał daleko bardziej «wrośnięty» w swój rodzinny dom, niż było to w zwyczaju wśród jego kolegów studentów” i „na ogół niczego nie robił bez konsultacji z rodzicami” 78. W istocie do rodzinnej tradycji należało to, że wszyscy Bonhoefferowie rozpoczynali studia uniwersyteckie, spędzając rok w Tybindze. W roku 1919 wyjechał tam Karl-Friedrich, a za nim pojechali Klaus i Sabine. Christel już tam przebywała, a tradycję tę rozpoczął oczywiście ich ojciec. Dietrich poszedł w ślady ojca również w ten sposób, że tak jak on wstąpił do bractwa Igel. Stowarzyszenie to, podobnie jak niemiecka Rzesza, powstało w roku 1871. To właśnie wtedy, po klęsce Francji w wojnie francusko-pruskiej, Prusy odegrały przywódczą rolę w zjednoczeniu dwudziestu pięciu miast niemieckich. Niemcy stały się wówczas federacją zwaną Cesarstwem Niemieckim, a przez prawie pięćdziesiąt lat istnienia owej Rzeszy rządziły nią Prusy i dynastia Hohenzollernów. Pierwszym niemieckim cesarzem był król Prus Wilhelm I. W stosunku do przywódców pozostałych dwudziestu czterech państw pełnił on funkcję primus inter pares (pierwszego między równymi). Cesarz Wilhelm I mianował swoim premierem pruskiego księcia Ottona von Bismarcka. Bismarck przyjął tytuł kanclerza i stał się znany jako Żelazny Kanclerz. Bractwo Igel mia-
78
Bethge, Dietrich Bonhoeffer: A Biography, s. 45.
Rozdział trzeci
R zymskie
wakacje
2 1924 Powszechność Kościoła była doskonale widoczna. Członkowie zgromadzeń zakonnych, o kolorze skóry: białym, czarnym, żółtym – wszyscy w kapłań skich szatach, zjednoczeni w Kościele. Naprawdę wydaje się to ideałem. Dietrich Bonhoeffer
W
skutek powszechnej niechęci Niemców do Francji i Anglii, narosłej w wyniku wojny i postanowień traktatu wersalskiego, wyjątkowo po-
pularne stały się wśród nich wyjazdy do Włoch. Dla Klausa i Dietricha Bonhoe
fferów podróż ta okazała się kulturową i rodzinną pielgrzymką ich życia. Jak wielu rówieśników, obaj otrzymali wykształcenie, w którym kładziono nacisk na wspaniałość Rzymu, obaj znali jego język, sztukę, literaturę i historię. W wieku szesnastu lat Dietrich postanowił napisać obszerną pracę maturalną na temat poezji lirycznej Horacjusza i Katullusa. W Grunewald-Gymnasium ściany klasowe udekorowano zdjęciami Forum Romanum, a Richard Czeppan, który wielokrotnie odwiedzał stolicę Włoch i chętnie dzielił się z uczniami swoimi poruszającymi wspomnieniami z tego miasta, był prawdziwym „chodzącym leksykonem starożytnego Rzymu” 89. Istotne znaczenie miała również pewna koneksja rodzinna. Pradziadek Dietricha i Klausa, Karl August von Hase, słynny teolog, podróżował do Rzymu aż dwadzieścia razy i z miastem tym łączyły go mocne
89
Bethge, Dietrich Bonhoeffer: A Biography, s. 57.
Rozdział czwarty
S tudent
w B erlinie 2
1924–1927 Trudno było jakiejkolwiek grupie ludzi sprostać standardom oczekiwanym i utrzymywanym przy Wangenheimstrasse. Sam Bonhoeffer przyznawał, że nowo przybyłych oglądano w jego domu jak pod mikroskopem. W tej sytuacji łatwo było odnieść wrażenie, że jest on człowiekiem wyniosłym i pełnym dystansu. Eberhard Bethge
B
onhoeffer powrócił z Rzymu w połowie czerwca i w semestrze letnim zapisał się na Uniwersytet Berliński. Praktyka zmiany uczelni po roku
lub dwóch latach studiów była w Niemczech powszechna. Nigdy też nie planował, że zostanie w Tybindze dłużej niż rok. W Berlinie kontynuował studia przez siedem semestrów, aż do uzyskania doktoratu w wieku dwudziestu jeden lat. Bonhoeffer ponownie zamieszkał w domu rodzinnym. Od czasu jego wyjazdu zaszły tam jednak ważne zmiany: Sabine studiowała teraz we Wrocławiu i była zaręczona z młodym prawnikiem żydowskiego pochodzenia Gerhardem Leibholzem. Właśnie poprzez Sabine i jej przyszłą rodzinę Bonhoefferowie w niezwykle osobisty sposób doświadczyli trudności, które niebawem nadciągnęły. Decyzja o podjęciu studiów na Uniwersytecie Berlińskim nie była dla Dietricha trudna. Przede wszystkim uniwersytet ten znajdował się w Berlinie, co dla człowieka, który nie potrafi się w życiu obejść bez wydarzeń kulturalnych, było lokalizacją idealną. Nie było tygodnia, by Bonhoeffer nie wybrał się do któregoś z muzeów, do opery czy na koncert. Poza tym Berlin był domem, ze wszystkim,
Student
w B e r l i n i e
co się z tym łączyło. Trudno by też wyobrazić sobie bardziej inspirujące środowisko. Karl-Friedrich pracował z Albertem Einsteinem i Maxem Planckiem. Bethge pisze: „Trudno było jakiejkolwiek grupie ludzi sprostać standardom oczekiwanym i utrzymywanym przy Wangenheimstrasse. Sam Bonhoeffer przyznawał, że nowo przybyłych oglądano w jego domu jak pod mikroskopem. W tej sytuacji łatwo było odnieść wrażenie, że jest on człowiekiem wyniosłym i pełnym dystansu” 117. Zasadniczym powodem jednak, dla którego Bonhoeffer wybrał Uniwersytet Berliński, był tamtejszy Wydział Teologiczny, który cieszył się wówczas światową sławą, a w przeszłości miał wśród swoich członków słynnego Friedricha Schleiermachera, którego wpływ nadal dawało się odczuć. W roku 1924 na czele Wydziału Teologicznego stał siedemdziesięciotrzyl etni, będący żywą legendą Adolf von Harnack. Był on uczniem Schleiermachera, a zatem zagorzałym teologicznym liberałem i jednym z czołowych zwolenników metody historyczno-krytycznej stosowanej w teologii w wieku dziewiętnastym i na początku wieku dwudziestego. Jego podejście do Biblii ograniczało się do analizy tekstowej i historyczno-krytycznej, co doprowadziło go do wniosku, że cuda opisane w Piśmie Świętym nigdy nie miały miejsca, a Ewangelia Janowa nie jest kanoniczna. Harnack, podobnie jak wielu wybitnych profesorów, mieszkał w dzielnicy Grunewald i młody Bonhoeffer często towarzyszył mu w drodze na stację kolejową Halensee oraz w podróży pociągiem do centrum Berlina. Przez trzy semestry Bonhoeffer uczęszczał na prestiżowe seminarium Harnacka i bardzo wysoko cenił tego czcigodnego naukowca, chociaż rzadko akceptował jego teologiczne wnioski. Helmuth Goes, jego kolega ze studiów, również uczestnik seminarium Harnacka, wspominał uczucie „skrywanego entuzjazmu” dla „swobodnego, krytycznego i niezależnego” myślenia teologicznego Bonhoeffera: Tym, co naprawdę zrobiło na mnie wrażenie, nie był po prostu fakt, że swoją teologiczną wiedzą i zdolnościami przerastał nas wszystkich. Mocno natomiast przyciągało mnie do Bonhoeffera to, że miałem w nim do czynienia z człowiekiem, który nie tylko uczył się i rozumiał verba i scripta jakiegoś mistrza, ale który myślał niezależnie i już wiedział, czego chce, i chciał tego, co wie. Doświadczałem sytuacji (dla mnie było to coś niepokojącego i wspaniale nowego!), w której młody, jasnowłosy student dyskutował ze słowami szanowanego historyka, Jego Ekscelencji von Harnacka, dyskutował z nim uprzejmie, lecz wyraźnie, na pozytywnym gruncie teologicznym. Harnack odpowiadał, ale student dalej dyskutował i dyskutować nie przestawał 118.
117
Bethge, Dietrich Bonhoeffer: A Biography, s. 66.
118
Cyt. za: Bethge, Dietrich Bonhoeffer: A Biography, s. 67.
73
80
BONHOEFFER
Pierwsza miłość Wielu z tych, którzy znali Bonhoeffera, opisywało go jako człowieka stwarzającego pewien dystans w kontaktach z innymi ludźmi, jak gdyby zawsze zachowywał czujność albo też z powodu zwykłej nieśmiałości bał się, że może naruszyć czyjąś godność. Inni po prostu opisywali go jako człowieka wyniosłego. Bezsprzecznie był on silną osobowością, a jego relacje z ludźmi zawsze były wyważone. Nigdy nie traktował nikogo lekceważąco, nawet gdy ludzie sami mieli do siebie taki stosunek. Poza rodziną, która zapewniała mu więcej aktywności intelektualnej i społecznej, niż można by pragnąć, aż do późniejszego okresu życia raczej nie miał bliskich przyjaciół. W ciągu tamtych trzech lat w Berlinie był poniekąd samotnikiem. Pod koniec tego czasu jednak, a także przez większą część okresu między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia Dietricha Bonhoeffera w jego świecie obecna była pewna kobieta 122. Rzadko wspomina się o niej w jego biografiach, a jeśli pojawiają się takie wzmianki, to jej nazwisko nie jest podawane. Tymczasem spędzali razem wiele czasu i wszystko świadczy o tym, że byli w sobie zakochani, a być może nawet się zaręczyli. Związek ów zaczął się w roku 1927, kiedy Bonhoeffer miał dwadzieścia jeden lat, a ona dwadzieścia. Podobnie jak Dietrich, studiowała teologię na Uniwersytecie Berlińskim. Zabierał ją na koncerty, do muzeów oraz do opery i niewątpliwie prowadzili wiele rozmów na tematy teologiczne. Pozostawali blisko przez prawie osiem lat. Była ona w istocie daleką kuzynką i mówiono, że przypominała jego siostrę Sabine. Nazywała się Elizabeth Zinn. Elizabeth napisała swoją dysertację doktorską na temat teozofa Friedricha Christopha Oetingera i jeden z ulubionych cytatów Bonhoeffera pochodził – za jej pośrednictwem – właśnie od tego myśliciela: „Ucieleśnienie jest końcem ścieżki Boga”. Kiedy w roku 1930 Bonhoeffer opublikował swoją pracę habilitacyjną, podpisał dla niej jeden egzemplarz książki, a kiedy w roku 1932 ukazała się jej praca, ona również zadedykowała mu egzemplarz. W okresie jego pastoratu w Londynie, obejmującego okres od końca roku 1933 do początku 1935, Bonhoeffer wysyłał jej wszystkie swoje kazania, dzięki czemu się zachowały. W roku 1944, kiedy Bonhoeffer przebywał w więzieniu w Tegel, zaręczony był z Marią von Wedemeyer. Książka Brautbriefe Zelle 92 [„Listy z celi 92 do narzeczonej”] 123 zawiera ich poruszającą korespondencję. Oboje byli przekonani, 122
Na podstawie wypowiedzi Ruth-Alice von Bismarck w wywiadzie udzielonym autorowi, Ham-
burg, Niemcy, marzec 2008. 123
tłum.).
Red. Ruth-Alice von Bismarck, Ulrich Kabitz, Verlag C.H. Beck oHG, München 1992 (przyp.
Student
w B e r l i n i e
że Bonhoeffer zostanie wkrótce zwolniony z więzienia i planowali zbliżający się ślub. W jednym z listów Dietrich opowiedział Marii o swojej wczesnej miłości do Elizabeth Zinn: Byłem kiedyś zakochany w pewnej dziewczynie; została teologiem, a ścieżki naszego życia przez wiele lat biegły równolegle; była ona prawie w moim wieku. Kiedy się to zaczęło, miałem dwadzieścia jeden lat. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że się kochamy. Minęło ponad osiem lat. Wtedy dowiedzieliśmy się prawdy od osoby trzeciej, człowiek ten sądził, że nam pomaga. Szczerze wtedy porozmawialiśmy o tej sprawie, ale było już za późno. Zbyt długo tego unikaliśmy i źle się rozumieliśmy. Nie potrafiliśmy ponownie cieszyć się wzajemną sympatią i powiedziałem jej o tym. Dwa lata później wyszła za mąż. Nigdy więcej się nie widzieliśmy ani do siebie nie pisaliśmy. Czułem wówczas, że jeśli kiedykolwiek się ożenię, to tylko z dużo młodszą dziewczyną, ale tak wtedy, jak i później, sądziłem, że to niemożliwe. W następnych latach całkowicie poświęciłem się pracy na rzecz Kościoła i uważałem, że absolutna rezygnacja z małżeństwa jest decyzją nie tylko nieuchronną, ale również słuszną 124.
Na podstawie tego listu, a także wielu innych wskazówek można stwierdzić, że związek z Elizabeth Zinn był ważną częścią życia Bonhoeffera między rokiem 1927 a 1936, chociaż w okresie tym spędził on rok w Barcelonie, dziewięć miesięcy w Nowym Jorku i osiemnaście miesięcy w Londynie. Nawet mieszkając w Berlinie, często przebywał w podróży jako przedstawiciel ruchu ekumenicznego. Kiedy powrócił z Barcelony, wydawało się, że relacje między nimi się ochłodziły, ale związek przetrwał to oddalenie. Dopiero po jego powrocie z Londynu, pod koniec roku 1935, pewna osoba trzecia, kierując się dobrymi intencjami, powiedziała im o uczuciach, które do siebie żywią. Jak jednak Bonhoeffer wyjaśnił w swoim liście, było już za późno. Przez wszystkie te lata on sam bardzo się zmienił i oddał swoje serce i duszę walce o ocalenie Kościoła przed narodowym socjalizmem. Prowadził również seminarium Kościoła Wyznającego w Finkenwalde. Dopiero jednak na początku roku 1936 wyjaśnił sprawę Elizabeth i ten rozdział jego życia został zamknięty. Napisał wówczas do niej list mówiący o zmianie, która się w nim dokonała, i w sposób dramatyczny wyjaśnił, że Bóg wzywa go, by całkowicie poświęcił się dziełu Kościoła: „Moje powołanie jest dla mnie całkiem jasne. Nie wiem, co Bóg będzie o tym sądził. [...] Muszę iść tą drogą. Być może nie będzie ona taka długa. [...] Czasami pragniemy, by
124
Love Letters from Cell 92: The Correspondence Between Dietrich Bonhoeffer and Maria von
Wedemeyer, 1943–45, red. Ruth-Alice von Bismarck, Ulrich Kabitz, tłum. John Brownjohn, Abingdon Press, New York 1995, s. 246.
81
Rozdział piąty
B arcelona 2 1928 Gdzie się modli lud, tam jest Kościół; a tam, gdzie jest Kościół, nigdy nie ma samotności. Dużo łatwiej mi wyobrazić sobie modlącego się mordercę czy modlącą się prostytutkę aniżeli modlitwę człowieka pysznego. Nic nie kłóci się bardziej z modlitwą niż pycha. Religia Chrystusowa nie jest smacznym kąskiem po chlebie; przeciwnie – albo jest ona chlebem, albo jest niczym. Ludzie powinni zrozumieć i uznać przynajmniej to, jeśli chcą się nazywać chrześcijanami. Chrześcijaństwo skrywa w sobie zalążek wrogości wobec Kościoła. Dietrich Bonhoeffer
N
a początku roku 1928 Bonhoeffer opisał w swoim dzienniku podjęcie decyzji o wyjeździe do Barcelony. Zapis ten ukazuje, jak przebiegał
u niego ten proces oraz to, że już od lat młodzieńczych chciał on być ich w pełni świadomy: Dla mnie samego sposób, w jaki zapada taka decyzja, rodzi wiele problemów. Jedna rzecz wydaje mi się jednak jasna, a mianowicie, że człowiek osobiście – to znaczy świadomie – ma bardzo małą kontrolę nad ostatecznym tak lub nie i że to raczej czas o wszystkim decyduje. Może nie jest tak dla wszystkich,
84
BONHOEFFER
ale w każdym razie tak było ze mną. Ostatnio ciągle na nowo zauważam, że wszystkie decyzje, które musiałem podjąć, nie były tak naprawdę moimi własnymi decyzjami. Kiedykolwiek pojawiał się jakiś dylemat, po prostu pozostawiałem sprawę w zawieszeniu i – właściwie nie zajmując się nią za dużo świadomie – pozwalałem, by narastała jasność decyzji. Jasność ta jednak nie pochodzi od intelektu, jest raczej kwestią instynktu. Decyzja zostaje podjęta – to, czy retrospektywnie można ją uzasadnić w adekwatny sposób, to inna kwestia. „Tak zatem” się stało, że pojechałem 128.
Bonhoeffer zawsze rozmyślał o myśleniu. Chciał widzieć wszystko na wylot, by zyskiwać możliwie największą jasność. Oczywisty jest tu wpływ jego ojca, naukowca. Różnica między jego ówczesnym a późniejszym sposobem myślenia widoczna jest w tym, że chociaż był teologiem i pastorem, nie wspominał o Bożej roli w tym procesie ani o Bożej woli. To jednak, co w tym miejscu napisał w swoim dzienniku, osobliwie i wyraźnie zapowiada słynną trudną decyzję, którą podjął w roku 1939, kiedy musiał wybrać między bezpiecznym pozostaniem w Ameryce a wejściem na statek i udaniem się w podróż powrotną do strasznej terra incognita, którą stała się wówczas jego ojczyzna. W obu wypadkach wyczuwał, że istnieje słuszna decyzja, ale że ostatecznie nie należy ona do niego. Później otwarcie mówił, że został „pochwycony” przez Boga, że Bóg go prowadzi, a czasami wiedzie go tam, gdzie sam wolałby nie iść. Przed jego wyjazdem było wiele pożegnań. 18 stycznia ostatni raz spotkał się z Kołem Czwartkowym. Dyskutowali na temat, do którego Bonhoeffer często powracał: o różnicy między „religią” stworzoną przez człowieka a tym, co nazywał „prawdziwą istotą chrześcijaństwa”. 22 stycznia po raz ostatni przewodniczył nabożeństwu dla dzieci w kościele w Grunewaldzie: Analizowałem historię o paralityku, a przede wszystkim słowa mówiące, że twoje grzechy zostają odpuszczone, i raz jeszcze starałem się odsłonić przed dziećmi rdzeń naszej Ewangelii; uważnie słuchały i być może były trochę poruszone, mówiłem bowiem – jak sądzę – nieco emocjonalnie. Potem nastąpiło pożegnanie. […] Modlitwa wspólna od dawna sprawiała, że przechodziły mnie ciarki, a poczułem to nieporównanie silniej, kiedy modliła się za mnie grupa dzieci, z którymi spędziłem dwa lata. Gdzie się modli lud, tam jest Kościół; a tam, gdzie jest Kościół, nigdy nie ma samotności 129.
128
Dietrich Bonhoeffer, Spanish Diary, s. 58. Por. Ackermann, dz. cyt., s. 42.
129
Dietrich Bonhoeffer, Spanish Diary, s. 58.
Rozdział szósty
B erlin 2 1929 Chodzi o kwestię Bożej wolności, która znajduje swoje najsilniejsze świa dectwo właśnie w tym, że Bóg w sposób wolny wybrał swoje związanie z historycznymi postaciami ludzkimi i pozostawanie do dyspozycji ludzi. Bóg jest wolny nie od ludzi, lecz dla ludzi. Słowem Bożej wolności jest Chrystus. Dietrich Bonhoeffer Gdybym był Żydem, wolałbym raczej zostać wieprzem niźli chrześcijaninem, widząc, jak te gamonie i skończone osły nauczają wiary chrześcijańskiej. Marcin Luter
K
iedy Bonhoeffer powrócił z Barcelony, zastał w Niemczech coraz większe zniecierpliwienie Republiką Weimarską. Mnożyły się opinie, że dopro-
wadziła ona do politycznego galimatiasu, narzuconego Niemcom przez wrogów, którzy nie mają pojęcia o ich historii i kulturze, a zawsze pragnęli, by były one
słabe. Parlamentarne rządy – w sytuacji, gdy żadna partia nie była dostatecznie silna, by przewodzić – wprowadziły drastyczną zmianę po epoce rządów cesarza, którego przywództwo pozostawało niekwestionowane i cieszyło się powszechnym szacunkiem. Wielu ludzi sądziło, że charakterystyczne dla nowego systemu ciągłe spory, którym nikt nie potrafił nadać kierunku, były po prostu czymś z ducha nieniemieckim. Niemcy pragnęli powrotu jakiegokolwiek przywództwa i coraz mniejszą wagę przywiązywali do jego rodzaju. Potrzebne
Berlin im było przywództwo jako takie i wódz, który by ich prowadził! Był w Niemczech taki wódz, ale wynik jego partii w wyborach w roku 1928 okazał się niezadowalający. Zaczął więc przygotowywać się do następnych wyborów, skupiając się przede wszystkim na zdobyciu głosów na obszarach wiejskich. Chciał powrócić w bardziej odpowiednim czasie. Bonhoeffer nie był całkiem pewny, co chce dalej ze sobą zrobić. Podobał mu się rok spędzony w Barcelonie i zastanawiał się, czy nie powinien porzucić kariery uniwersyteckiej i zacząć pracować jako duchowny. Mając dwadzieścia trzy lata był jednak o dwa lata za młody na ordynację. Ponieważ nie chciał zamykać przed sobą możliwości pracy akademickiej, postanowił ukończyć drugą książkę naukową – habilitację (niem. Habilitation), co pozwoliłoby mu uzyskać kwalifikacje niezbędne dla wykładowcy uniwersytetu berlińskiego. Jego praca, zatytułowana Akt und Sein, w której zmagał się z odpowiedzią na pytanie: „Czym jest Kościół?”, stanowiła w znacznym stopniu kontynuację Sanctorum Communio. W Akt und Sein Bonhoeffer wykorzystał jednak język filozoficzny, by ukazać, że teologia nie jest po prostu jeszcze jedną gałęzią filozofii, ale dziedziną całkowicie niezależną. Filozofia oznaczała bowiem dla niego poszukiwanie prawdy przez człowieka dokonujące się poza Bogiem. Była czymś na kształt „religii” Bartha, w której człowiek usiłuje o własnych siłach sięgnąć nieba czy też prawdy – czy Boga. Teologia tymczasem zaczyna się od wiary w Chrystusa – w Chrystusa, który objawia się człowiekowi – i na wierze w Chrystusa się kończy, a poza tym Objawieniem nie ma czegoś takiego, jak prawda. Dlatego też filozof – a także teolog, który opiera się na założeniach filozoficznych – zachowuje się jak pies goniący za swoim własnym ogonem. Nie potrafi wyrwać się z tego błędnego kręgu, lecz Bóg, poprzez Objawienie, może się w ten krąg włączyć. W roku 1929 Bonhoeffer ukończył pracę Akt und Sein i przedstawił ją w roku 1930. Następujący jej fragment Eberhard Bethge uznał za „klasyczny”: W Objawieniu chodzi nie tyle o kwestię wolności Boga – która odwiecznie obecna jest w Bożym „Ja”, aseitas – po drugiej stronie Objawienia, ile o wyjście Boga poza Boże „Ja” w Objawieniu. Chodzi o kwestię Słowa danego przez Boga, o kwestię przymierza, którym Bóg pozostaje związany poprzez swoje własne działanie. Chodzi o kwestię Bożej wolności, która znajduje swoje najsilniejsze świadectwo właśnie w tym, że Bóg w sposób wolny wybrał swoje związanie z historycznymi postaciami ludzkimi i pozostawanie do dyspozycji ludzi. Bóg jest wolny nie od ludzi, lecz dla ludzi. Słowem Bożej wolności jest Chrystus. Bóg jest obecny, to znaczy jest obecny nie w przedwiecznej nieobiektywności, lecz – ujmując to roboczo – obecny dosięgalnie, w sposób
103
Rozdział dziewiąty
Z asada
wodzostwa 2 1933
Przerażające niebezpieczeństwo obecnego czasu polega na tym, że żądając władzy – czy to władzy Wodza, czy władzy urzędu – zapominamy, że człowiek staje przed władzą ostateczną w samotności i że ktokolwiek używa tutaj prze mocy wobec człowieka, pogwałca odwieczne prawo i przyjmuje na siebie nadludzką władzę, która ostatecznie go zgniecie. Kościół ma tylko jeden ołtarz, ołtarz Wszechmogącego […], przed którym muszą uklęknąć wszystkie stworzenia. Ktokolwiek poszukuje czegoś innego, musi trzymać się z dala; nie może do nas dołączyć w domu Bożym [...] Kościół ma tylko jedną ambonę i z tej ambony głoszona będzie wiara w Boga, nie zaś jakakolwiek inna wiara, ani też głoszona nie będzie żadna inna wola niż wola Boża, bez względu na to, jak dobre intencje by za tym stały. Dietrich Bonhoeffer
W
południe 30 stycznia 1933 roku Adolf Hitler został demokratycznie wybranym kanclerzem Rzeszy. Kraj Goethego, Schillera i Bacha miał
teraz mieć za przywódcę człowieka, który zadawał się z maniakami i przestępcami i którego często widywano, jak publicznie przechadzał się z pejczem w ręku. Zaczęła się Trzecia Rzesza. Dwa dni później, w środę, 1 lutego, dwudziestosześcioletni teolog wygłaszał odczyt radiowy w stacji przy Potsdammerstrasse. Przemówienie Bonhoeffera nosiło tytuł: „Przemiany w rozumieniu pojęcia wodza
154
BONHOEFFER
w młodym pokoleniu” 240 i dotyczyło fundamentalnych problemów instytucji Führera. Ukazywało, że wódz nieuchronnie staje się idolem i „zwodzicielem”. Zanim Bonhoeffer zakończył swoją prelekcję, emisję przerwano. Historię tę przytacza się zazwyczaj, aby podkreślić, że Bonhoeffer w odważnym wystąpieniu otwarcie wypowiedział się przeciwko Hitlerowi, którego pachołkowie kazali wyłączyć mikrofony, i w ten sposób audycja się skończyła. Prelekcję tę jednak zaplanowano już dużo wcześniej i nie była ona reakcją na elekcję Hitlera. Konkretne okoliczności jej wygłoszenia pozostają niejasne. Możliwe, że Bonhoeffera zarekomendował Wolf-Dieter Zimmermann, który pracował w oddziale radiowym Ewangelickiej Unii Prasy (niem. Evangelischer Preßverband). Niedługo przedtem również Karl Bonhoeffer wygłosił w tej stacji dwie pogadanki. Przemówienie Dietricha nie było poświęcone konkretnie Hitlerowi, lecz popularnemu rozumieniu tak zwanej zasady wodzostwa (niem. der Führer Prinzip), która istniała w świadomości społecznej już od kilku dekad (der Führer dosłownie znaczy „wódz”), a wyrosła z popularnego Niemieckiego Ruchu Młodzieży z początku dwudziestego wieku. Der Führer i Adolf Hitler nie byli jeszcze jednak tym samym. Oczywiście na pojęciu zasady wodzostwa Hitler zajechał wprost pod urząd kanclerza i ostatecznie urząd ten objął. Nalegał też, by nazywano go Führerem, chciał bowiem posłużyć się zasadą wodzostwa dla osiągnięcia korzyści politycznej. W lutym 1933 roku idei tej jednak jeszcze z nim w tak szczególny sposób nie łączono. Mimo to data odczytu Bonhoeffera, która przypadła dwa dni po wyborze nowego kanclerza, okazała się zadziwiająca. Możliwe, że narodowi socjaliści ocenzurowali audycję, ale prawdopodobne jest również, że Bonhoeffer i dyrektor stacji radiowej się nie zrozumieli i prelegent po prostu nie zmieścił się w czasie. Niejasne jest również, czy naziści byli już wówczas w stanie roztoczyć kontrolę nad pasmem fal radiowych, tak jak uczynili to kilka lat później. Domniemanie, że odczyt został przerwany przez narodowych socjalistów, którzy właśnie odnieśli zwycięstwo w wyborach, wydaje się jednak wiarygodne, i zapewne tak właśnie się stało. Bonhoeffer był w każdym razie zmartwiony, że jego przemówienie zostało zakończone przed czasem, przede wszystkim z tego powodu, że nie chciał, by jego słuchacze odeszli od odbiorników z przekonaniem, iż głosi on pochwałę Hitlera. Gdyby usłyszeli końcową część jego wypowiedzi, zrozumieliby, że zasada wodzostwa jest katastrofalnie fałszywa, ale skoro końcówki nie nadano, wielu z tych, którzy byli przy odbiornikach bądź słuchali odczytu jednym uchem,
240
Tytuł niemiecki: Wandlungen Führerbegriffs in der jungen Generation. Por. Ackermann,
dz. cyt., s. 119.
Zasada
wodzostwa
Podpalenie Reichstagu Jak zatem narodowi socjaliści „kontynuowali walkę”? Po pierwsze spalili pewien budynek. Podpalenie było pierwszym elementem ich planu konsolidacji zysków, a w ostatecznej perspektywie planu pozbycia się niemieckiej konstytucji i nadania Hitlerowi praw dyktatora. Intryga ta była z jednej strony absolutnie bezpieczna, z drugiej zaś ryzykancka: postanowili bowiem wywołać pożar w Reichstagu, siedzibie niemieckiej demokracji, a następnie obwinić o to komunistów! Jeśli Niemcy uwierzą, że to komuniści próbowali spalić budynek parlamentu – pomyśleli – dostrzegą potrzebę nadzwyczajnych działań ze strony rządu. Z radością przyjmą zniesienie kilku wolności obywatelskich, aby uchronić naród niemiecki przed komunistycznymi diabłami. A zatem podłożono ogień, obwiniono komunistów, a naziści triumfowali. Jak jednak przebiegały wydarzenia tamtej nocy – pozostaje tajemnicą. W swojej monumentalnej kronice tego okresu Powstanie i upadek Trze ciej Rzeszy historyk i dziennikarz William Shirer odnotował, że nazistowscy przywódcy zostali zaskoczeni: „Kanclerz Hitler zjawił się na kolacji en famille w domu Goebbelsa. Według relacji Goebbelsa, spędzali ten wieczór, relaksując się przy muzyce z płyt i snując opowieści. «Nagle – pisał później w pamiętniku – rozległ się dzwonek telefonu. Dzwonił dr Ernst ‘Putzi’ Hanfstängl: ‘Reichstag płonie!’»” 249. Goebbels musiał jednak wziąć pod uwagę źródło swoich informacji. Ernst „Putzi” Hanfstängl 250 był „dziwnym, lecz wesołym człowiekiem po Harvardzie” 251, którego pieniądze i koneksje wspierały Hitlera w ciągu poprzednich dziesięciu lat i w znacznym stopniu pomogły mu dojść do władzy. W swoich najlepszych studenckich czasach ułożył wiele piosenek na mecze futbolowe na Harvardzie. Jedną z nich zagrano jedynie miesiąc wcześniej, zanim „brunatne koszule” z SA 252 przemaszerowały przez Unter den Linden w paradzie na cześć zwycięstwa Hitlera. Shirer opisywał Hanfstängla jako „ekscentrycznego, tykowatego człowieka, którego sardoniczne poczucie humoru nieco kompensowało jego płytki umysł” i którego jazgotliwa gra na fortepianie i „błaznowanie uspokajały
249
Tamże, s. 64.
250
„Putzi”, co po niemiecku znaczy „milutki” albo „mały,” miał sto dziewięćdziesiąt osiem cen-
tymetrów wzrostu. 251
Donald Moffitt, Tunes With a Past, List do „Yale Alumni Magazine”, marzec 2000.
252
SA oznaczało Sturm Abteilung (Oddziały Szturmowe NSDAP); formacja ta znana była jako
grupy szturmowe albo – ze względu na kolor jej mundurów – jako „brunatne koszule”.
161
Rozdział dziesiąty
K ościół a kwestia
żydowska
2
Nie chodzi tu w żadnym razie o kwestię, czy nasi niemieccy członkowie zborów mogą nadal tolerować kościelną wspólnotę z Żydami. Chodzi raczej o to, że zadaniem chrześcijańskiego kaznodziejstwa jest mówić: tam, gdzie Żyd i Niemiec podlegają wspólnie Słowu Bożemu, tam jest Kościół; tam roz strzyga się, czy Kościół nadal jest Kościołem, czy też przestał już nim być. Dietrich Bonhoeffer Tam, gdzie książki palą, niebawem także ludzi palić będą. Heinrich Heine
W
ciągu pierwszych miesięcy rządów narodowych socjalistów tempo i zakres realizacji ich zamiarów dotyczących transformacji niemiec-
kiego społeczeństwa były zdumiewające. Zgodnie z intencją, którą wyrażał termin „zglajchszaltowanie” (niem. Gleischaltung), porządek w kraju miał zostać całkowicie przekształcony zgodnie z linią narodowego socjalizmu. Nikt jednak nie wyobrażał sobie, jak szybkim i dramatycznym zmianom ulegnie sytuacja. Bonhoefferowie zawsze byli uprzywilejowani w dostępie do informacji, ale gdy nad Niemcami rozciągnął się cień Trzeciej Rzeszy, wiele z tych informacji zaczęło napływać od męża Christel, prawnika Hansa von Dohnanyiego, zatrudnionego w niemieckim Sądzie Najwyższym. Szczególnie wstrząsnęła nimi wiadomość, że od 7 kwietnia obowiązywać zacznie prawo określane jako „paragraf aryjski”. Miało ono obejmować szereg ustaw o daleko idących skutkach – rozporządzeń, o których cynicznie twierdzono, że będą służyć „odbudowie służby
Kościół a kwestia
żydowska
cywilnej”. Na ich mocy wszystkie osoby piastujące jakiekolwiek urzędy musiały być rasy „aryjskiej”, a wszyscy ludzie o pochodzeniu żydowskim mieli utracić pracę. Jeśli do egzekwowania tego prawa przyłączyłby się Kościół niemiecki, będący zasadniczo Kościołem państwowym, wszyscy pastorzy mający w żyłach krew żydowską utraciliby prawo do pełnienia swojej posługi. Dotyczyłoby to również przyjaciela Bonhoeffera, Franza Hildebrandta. Wielu ludzi czuło zamęt w głowach i nie wiedziało, jak zareagować. Nacisk, by przyłączyć się do narodowosocjalistycznej fali, która przetaczała się przez kraj, był niezwykle silny. Bonhoeffer czuł, że ktoś musi to wszystko dokładnie przemyśleć i dokonał tego w marcu 1933 roku. Rezultatem był jego esej Die Kirche vor der Judenfrage („Kościół a kwestia żydowska”).
„Kościół a kwestia żydowska” W domu Gerharda Jacobiego, pastora w Kościele Pamięci Cesarza Wilhelma, spotykała się, by dyskutować o rozwoju sytuacji w kraju, pewna grupa pastorów. Bonhoeffer zaplanował, że na początku kwietnia przedstawi jej swój esej. W Kościele niemieckim zapanował niepokój. Niektórzy spośród jego przywódców byli zdania, że trzeba zawrzeć pokój z narodowymi socjalistami, ponieważ są oni zdecydowanymi przeciwnikami komunizmu i „bezbożności”. Uważali, że Kościół powinien się podporządkować nazistowskim prawom rasowym i zasadzie wodzostwa. Sądzili, że poprzez zaślubiny Kościoła z państwem dokonają odnowy zarówno samego Kościoła, jak i Niemiec, i doprowadzą je do chwały, którą cieszyły się przed traktatem wersalskim, w okresie poprzedzającym chaos i upokorzenia ostatnich dwudziestu lat. Moralna degeneracja Republiki Weimarskiej była faktem. Czyż Hitler nie mówił o konieczności przywrócenia moralnego porządku w kraju? Przywódcy ci nie we wszystkim się z Hitlerem zgadzali, ale wierzyli, że jeśli odnowiony zostanie autorytet Kościoła, będzie on mógł wywierać wpływ na Hitlera i odpowiednio go ukierunkowywać. Była też jednak w owym czasie grupa, która wiernie wspierała Hitlera, kiedy walczył on o władzę, i która beztrosko porzuciła dziedzictwo dwóch tysiącleci chrześcijańskiej ortodoksji. Grupa ta pragnęła silnego, zjednoczonego państwowego Kościoła Rzeszy i silnego „chrześcijaństwa” rodzaju męskiego, które potrafiłoby stawić czoła bezbożnym i zdegenerowanym siłom bolszewizmu i je pokonać. Członkowie tej grupy zuchwale nazwali się Niemieckimi Chrześcijanami (niem. Deutsche Christen), a swoją odmianę chrześcijaństwa określali jako „chrześcijaństwo pozytywne”. Niemieccy Chrześcijanie cechowali się wyjątkową
167
Rozdział jedenasty
T eologia
nazistowska 2
Naszym nieszczęściem jest posiadanie niewłaściwej religii. Dlaczego nie mamy takiej religii jak Japończycy, która za najwyższe dobro uznaje ofiarę dla ojczyzny? Także religia mahometańska byłaby dla nas o wiele bardziej odpowiednia niż chrześcijaństwo z jego ckliwą tolerancyjnością. Adolf Hitler 285 Ujrzysz jeszcze ten dzień, za dziesięć lat od dzisiaj, kiedy Adolf Hitler zajmie w Niemczech miejsce, które dziś należy do Jezusa Chrystusa. Reinhard Heydrich
S
łyszy się czasami, że Hitler był chrześcijaninem. Oczywiście nie jest to prawda, jak również nie jest prawdziwe twierdzenie, że podobnie
jak większość jego najważniejszych zastępców, był on jawnym przeciwnikiem chrześcijaństwa. Aprobował wszystko to, co pozwalało mu rozszerzać władzę, a potępiał to, co mu ją odbierało. Był absolutnie pragmatyczny. Publicznie często formułował komentarze, które sprawiały, że jego wypowiedzi wydawały się prokościelne bądź prochrześcijańskie, nie ma jednak żadnej wątpliwości, że były to wypowiedzi cyniczne, obmyślone na polityczny zysk. Na użytek prywatny dysponował niekwestionowanym rejestrem twierdzeń przeciwko chrześcijaństwu i chrześcijanom.
285
Cyt. za: Albert Speer, Wspomnienia, tłum. Marek Fijałkowski i in., Wydawnictwo MON,
Warszawa 1973, s. 119.
Teologia
nazistowska
We wczesnym okresie swojej politycznej kariery Hitler w szczególny sposób pragnął być postrzegany jako prawdziwy Niemiec, wysławiał więc Kościoły jako bastiony moralności i wartości tradycyjnych. Czuł jednak również, że z czasem uda mu się doprowadzić do tego, że dostosują się one do narodowosocjalistycznego sposobu myślenia. Ostatecznie miały się stać nośnikami nazistowskiej ideologii, więc zniszczenie ich raczej nie posłużyłoby jego celom. Łatwiej było dokonać zmiany w tym, co już istniało, i korzystać z autorytetu, jakim cieszyły się Kościoły. W swoim słynnym dzienniku Joseph Goebbels, który prawdopodobnie był najbliższym współpracownikiem Führera, odnotował kilka jego prywatnych myśli na temat duchowieństwa: Führer uwłaczająco mówił o arogancji wyższego i niższego kleru. Szaleństwo chrześcijańskiej doktryny o odkupieniu naprawdę w ogóle nie pasuje do naszego czasu. Mimo to istnieją ludzie uczeni, wykształceni, zajmujący wysokie stanowiska w życiu publicznym, którzy trzymają się jej z wiarą dziecka. Jest po prostu niezrozumiałe, że ktokolwiek może uważać chrześcijańską doktrynę o odkupieniu za przewodnik dla życia w dzisiejszych trudnych czasach. Führer przytaczał wiele wyjątkowo drastycznych, częściowo nawet groteskowych przykładów. […] Podczas gdy najlepiej wykształceni i najmądrzejsi naukowcy przez całe życie czynią wysiłek, by zbadać tylko jedno z tajemniczych praw natury, pomniejszy ksiądz z bawarskiej wsi jest gotów rozstrzygnąć tę kwestię wyłącznie na podstawie swojej wiedzy religijnej. Na taki odrażający spektakl można jedynie patrzeć z pogardą. Los Kościoła, który nie dotrzymuje kroku współczesnej wiedzy naukowej, jest przesądzony. Być może zajmie to trochę czasu, ale w końcu się stanie. Ten, kto głęboko tkwi w sprawach życia codziennego i mistyczne tajemnice przyrody postrzega co najwyżej w zarysie, naturalnie będzie niezwykle skromny w swoich opiniach na temat wszechświata. Duchowni jednak, którzy nie zaczerpnęli oddechu takiej skromności, są uosobieniem niezawisłego, zadufanego stanowiska w kwestiach dotyczących wszechświata 286.
Stosunek Hitlera do chrześcijaństwa wyrażał się w jego przekonaniu, że stanowi ono stek mistycznych, zacofanych bzdur. Tym jednak, co go drażniło, nie były owe bzdury, lecz to, że owe bzdury nie pozwalały mu posuwać się do przodu. Według Hitlera chrześcijaństwo uczyło „ckliwej tolerancyjności”, która po prostu nie była użyteczna dla ideologii narodowosocjalistycznej, głoszącej
286
The Goebbels Diaries 1942–1943, red. Louis P. Lochner, Doubleday, Garden City, New York
1948, s. 375.
183
Rozdział dwunasty
P oczątek
walki kościelnej 2
Jeśli wsiądzie się do niewłaściwego pociągu, nie ma sensu biec korytarzem w przeciwnym kierunku. Dietrich Bonhoeffer
N
a początku Niemieccy Chrześcijanie zachowywali ostrożność i starali się ukrywać przed narodem niemieckim swoje najbardziej radykalne
przekonania. Przypadkowemu obserwatorowi mogło się nawet wydawać, że ich zjazd w kwietniu 1933 roku dostarczył modelowego przykładu teologicznej trzeźwości. Opowiadali się oni jednak za koniecznością zjednoczenia Kościoła niemieckiego jako Kościoła Rzeszy. Każde inne rozwiązanie przywoływało – ich zdaniem – na myśl skojarzenie z podzielonym Reichstagiem i Republiką Weimarską. Wszystko należało zatem teraz zsynchronizować z przywódczą rolą Führera i objąć ideą zglajchszaltowania, a Kościół miał być na tej drodze przewodnikiem. W rezultacie kwietniowego zjazdu Niemieckich Chrześcijan wielu Niemców pozytywnie przyjęło pomysł jednego Kościoła Rzeszy (niem. Reichskirche). Jednak tylko nieliczni orientowali się, jak miałoby dojść do tego zjednoczenia albo jaką formę miałoby ono przybrać, chociaż Hitler miał na ten temat określone myśli. Dostrzegł pewną możliwość, gdy przywódcy kościelni powołali komisję składającą się z trzech biskupów, która miała spotkać się w maju w Loccum, aby przedyskutować przyszłość Kościoła. Postanowił podjąć wysiłek zdyscyplinowania krnąbrnych Kościołów i do tej trójki dokooptował w tym celu czwartego du-
Początek
walki kościelnej
chownego. Owym nieproszonym gościem podczas spotkania biskupów był nie kto inny niż Ludwig Müller, wspomniany były kapelan marynarki, którego Hitler forsował jako kandydata na biskupa Rzeszy (niem. Reichsbischof) i który w ten sposób stał się pierwszym członkiem proponowanego zjednoczonego Kościoła. W maju 1933 roku podstęp Hitlera, pragnącego stworzyć Kościół na swoje własne podobieństwo, jednak się nie powiódł. Biskupi zgodzili się bowiem wysunąć wspólną kandydaturę na biskupa Rzeszy, a ich kandydatem nie został Müller; lecz Friedrich von Bodelschwingh, człowiek spokojny, dostojny i otaczany głębokim szacunkiem, który zorganizował i prowadził w Bielefeld w Westfalii rozległą wspólnotę ludzi cierpiących na epilepsję i inne rodzaje kalectwa. 27 maja Bodelschwingh został biskupem Rzeszy, ale zanim jeszcze jego łagodna dusza zdążyła się przygotować do przyjęcia mitry, Niemieccy Chrześcijanie rozpoczęli na niego atak z nadzieją, że przy zastosowaniu wszelkich koniecznych środków wybór ten da się unieważnić. Ową szarżę poprowadził Müller, który podkreślał konieczność wsłuchiwania się w „głos ludu”. Wielu Niemców uznało jednak ataki Müllera za oburzające i niesmaczne. Bodelschwingh był powszechnie uznawany za porządnego i apolitycznego człowieka, który wygrał wybory w uczciwy sposób. Pomimo wygwizdywania go Bodelschwingh pojechał do Berlina i zabrał się do pracy. Zaraz po przyjeździe poprosił o pomoc pastora Niemöllera. Podczas pierwszej wojny światowej Niemöller był kapitanem łodzi podwodnej, a za swoje męstwo otrzymał Krzyż Żelazny. Początkowo popierał narodowych socjalistów, chwaląc ich jako bohaterów, którzy przywrócą Niemcom godność, wygnają z kraju komunistów i odbudują ład moralny. W roku 1932 odbył prywatne spotkanie z Hitlerem, który go osobiście zapewnił, że będzie trzymać ręce z dala od religii i nigdy nie rozpocznie pogromu Żydów. Dla Niemöllera, który był pewny, że zwycięstwo narodowych socjalistów wywoła narodową odnowę religijną, o jaką od dawna się modlił, zapewnienie Hitlera było wystarczające. Szybko jednak przekonał się, że został oszukany. Gdy ostatecznie zwrócił się przeciwko Hitlerowi, uczynił to bez najmniejszego lęku, a kazania, które wygłaszał w swoim wypełnionym ludźmi kościele w Dahlem, robotniczej dzielnicy Berlina, budziły olbrzymie zainteresowanie, także wśród funkcjonariuszy Gestapo. Niemöller o tym wiedział i otwarcie szydził z nich z ambony. Uważano, że jeśli kiedykolwiek ktoś spoza kręgów wojskowych mógłby stanąć na czele ruchu przeciwko Hitlerowi, to człowiekiem tym byłby właśnie Niemöller. Mniej więcej w okresie wyboru Bodelschwingha Niemöller poznał Bonhoeffera i zaczął odgrywać centralną rolę w walce kościelnej.
195
Rozdział czternasty
B onhoeffer
w L ondynie
2 1934-1935 Wierzę też, że cały świat chrześcijański powinien się z nami modlić, aby był to „opór aż do śmierci” i aby znaleźli się ludzie, którzy zgodzą się to wycierpieć. Dietrich Bonhoeffer
P
óźnym latem i jesienią 1933 roku Bonhoeffer zastanawiał się nad przyjęciem propozycji objęcia urzędu pastora w dwóch niemieckich parafiach
w Londynie, którą złożył mu Heckel. Miał dwa zasadnicze powody, by wyjechać. Po pierwsze, mógł zyskać doświadczenie uczciwej „pracy parafialnej” czy też „pracy kościelnej”, jak ją czasami nazywał. Zaczął dostrzegać, że nadmierny akcent na intelektualną i teoretyczną stronę wykształcenia teologicznego doprowadził do pojawienia się pastorów, którzy wiedzieli, jak myśleć teologicznie, ale nie umieli żyć po chrześcijańsku. Łączenie tych dwóch aspektów stawało się dla niego coraz ważniejsze. Po drugie, pragnął się odsunąć od walki kościelnej w Niemczech, by uzyskać szerszą perspektywę sytuacji, która – jego zdaniem – dotyczyła dużo obszerniejszej kwestii niż polityka kościelna. W liście do Erwina Sutza napisał: Chociaż z całych sił angażuję się w działanie wewnątrzkościelnej opozycji, absolutnie jasne jest dla mnie, że stanowi ona jedynie pośredni etap przed przejściem do opozycji zupełnie innego rodzaju i że bardzo niewiele osób zaangażowanych w to wstępne starcie będzie gotowych do podjęcia dalszej
216
BONHOEFFER
walki. Wierzę też, że cały świat chrześcijański powinien się z nami modlić, aby był to „opór aż do śmierci” i aby znaleźli się ludzie, którzy zgodzą się to wycierpieć 331.
Nawet najbliżsi współpracownicy Bonhoeffera, w tym Franz Hildebrandt, nie dostrzegali rzeczy, które on widział wyraźnie. Jak gdyby funkcjonował myślowo na jakiejś niemożliwie wysokiej teologicznej płaszczyźnie i z oddali dostrzegał to, co pozostawało niezauważone przez ludzi znajdujących się dookoła. Zarówno dla nich, jak i dla niego samego sytuacja ta musiała być frustrująca. Pod wpływem Jeana Lasserre’a Bonhoeffer głęboko pokochał Kazanie na Górze, a ono pozwoliło mu spojrzeć z nowej perspektywy na wszystko, co się wówczas działo i co miało się jeszcze zdarzyć w przyszłości. Sytuacja, w jakiej się znalazł, miała również inne poziomy sensu i głębi. Podczas gdy Hildebrandt, Niemöller i Jacobi zastanawiali się, jak pokonać Müllera, Bonhoeffer myślał o najwyższym wezwaniu, jakie można otrzymać od Boga, o wezwaniu do naśladowania i o jego cenie. Myślał o Jeremiaszu i o Bożym wezwaniu do uczestnictwa w cierpieniu, jeśli trzeba – aż do śmierci. Te właśnie myśli miał w głowie w czasie, gdy zastanawiał się, jaki kolejny ruch powinien wykonać w sprawie Heckla i walki kościelnej. Myślał o głębokim powołaniu, które zsyła Chrystus i w którym nie chodzi o odniesienie zwycięstwa, lecz o poddanie się Bogu, bez względu na to, dokąd by to miało prowadzić. W liście do Sutza pisał: Po prostu cierpienie – tego właśnie będzie wtedy trzeba – nie zaś odparowywania ciosów, uderzeń czy szturchnięć, co nadal jest możliwe, czy też dopuszczalne, w walce wstępnej; prawdziwa walka, która być może nas czeka, będzie polegać po prostu na tym, by wiernie cierpieć. […] czasem [w walce kościelnej] nie chodziło jeszcze o to, o co wydawało się, że chodzi, linie zostały wytyczone w całkiem innym miejscu 332.
Trudno się powstrzymać przed wnioskiem, że w jakimś sensie Bonhoeffer myślał profetycznie, że w pewien sposób widział swoją przyszłość, że zdawał sobie sprawę z tego, iż nadejdzie czas, kiedy będzie mógł jedynie „wiernie cierpieć” w swojej celi, chwaląc Boga, tak jak to czynił, składając Mu dziękczynienie za ów wielki przywilej, za to, że Bóg uznał, iż jest on tego przywileju godny. 331
Dietrich Bonhoeffer, List do Erwina Sutza, Londyn, 28 IV 1934, w: A Testament to Freedom:
The Essential Writings of Dietrich Bonhoeffer, s. 411. Por. Bethge, Dietrich Bonhoeffer. Świadek Ewangelii w trudnych czasach, s. 49n. 332
Tenże, List do Erwina Sutza, Londyn, 28 IV 1934, w: Dietrich Bonhoeffer Works, t. 13, London:
1933–1935, red. Keith Clements, tłum. Isabel Best, Fortress Press, Minneapolis 2007, s. 135.
Rozdział szesnasty
K onferencja
na
F anø
2
Trzeba, by było całkiem jasne – jakkolwiek może się to wydawać przera żające – że stoimy przed bezzwłoczną decyzją: narodowy socjalizm czy chrześcijaństwo. Moje powołanie jest dla mnie całkiem jasne. Nie wiem, co Bóg będzie o tym sądził. [...] Muszę iść tą drogą. Być może nie będzie ona taka długa. [...] Czasami pragniemy, by tak właśnie było (Flp 1, 23). Ale to dobrze, że zdałem sobie sprawę ze swojego powołania. [...] Wierzę, że szlachetność tego powo łania stanie się dla nas oczywista dopiero w czasach i poprzez wydarzenia, które nastąpią. Jeśli tylko je przetrzymamy. Dietrich Bonhoeffer
F
anø jest małą wyspą na Morzu Północnym, oddaloną o niecałe dwa kilometry od wybrzeża Danii. Po drodze do tego miejsca Bonhoeffer
spędził kilka dni w Kopenhadze, gdzie odwiedził przyjaciela z dzieciństwa, który pracował tam jako prawnik w niemieckiej ambasadzie. Następnie zatrzymał się w Esbjerg, aby zobaczyć się z Franzem Hildebrandtem, który wyjaśnił mu, że z powodu napiętej sytuacji politycznej w Niemczech, powstałej po puczu Röhma, zabójstwie Dollfussa i śmierci Hindenburga, Bodelschwingh i przewodniczący Synodu Wyznającego Koch nie wezmą udziału w konferencji na Fanø. Sam Hildebrandt będzie towarzyszyć Bonhoefferowi na konferencję młodzieży, ale wyjedzie przed przybyciem Heckla i jego popleczników. Ponieważ nie był on Aryjczykiem i nie czuł się bezpieczny, gdyż nie chronił go żaden Kościół poza granicami Niemiec, sądził, że roztropniej będzie, jeśli uniknie z nimi spotkania.
256
BONHOEFFER
Miał on natomiast zastępować Bonhoeffera w parafiach Sydenham i St. Paul’s, podczas gdy Jürgen Winterhager, były student Bonhoeffera z Berlina, który teraz zastępował go w Londynie, miał przybyć na Fanø, aby mu tam towarzyszyć. Bonhoeffer czuł, że bez Kocha, Bodelschwingha i Hildebrandta będzie na Fanø nieco samotny, ale jak się okazało, miał tam przybyć Julius Rieger, podobnie jak wielu jego byłych berlińskich studentów. Müller i Niemieccy Chrześcijanie rozzuchwalili się jednak po ostatnich wydarzeniach. W lipcu minister spraw wewnętrznych Wilhelm Frick wydał rozporządzenie, na mocy którego wszelka debata na temat sporów kościelnych, zarówno podczas zgromadzeń publicznych, jak i w prasie została określona jako nielegalna. Rozporządzenie to niczym nie różniło się od poprzedniego, „nakładającego kaganiec” dekretu Müllera, poza tym, że zostało ono wydane przez państwo, nie zaś przez Kościół, a zatem nie było możliwości, by je zakwestionować. Stało się prawem państwowym. Państwo i Kościół zostały całkowicie zespolone. Po śmierci Hindenburga Kościół Rzeszy, pijany krwią rozlaną podczas czystki dokonanej wśród zwolenników Röhma, zorganizował synod, na którym ratyfikowano wcześniejsze edykty Müllera. Zapewne najbardziej złowieszcze było ogłoszenie, że od tej pory każdy nowy pastor jest zobowiązany złożyć po ordynacji przysięgę mówiącą, że będzie „służył” Adolfowi Hitlerowi. Müller, były kapelan marynarki, nie chciał być gorszy niż armia, której żołnierze składali przysięgę osobistej wierności Führerowi. Rota przysięgi, którą mieli składać nowi pastorzy, brzmiała następująco: „Przysięgam przed Bogiem [...] że będę wierny i posłuszny Wodzowi narodu i państwa niemieckiego, Adolfowi Hitlerowi”. W tych okolicznościach wielu członków Kościoła Wyznającego dosłownie obawiało się o swoje życie, w szczególności, jeśli planowali oni jakiekolwiek niedyplomatyczne wypowiedzi na arenie światowej. Wiedzieli również, że orędzie biskupa Bella na dzień Wniebowstąpienia będzie przedmiotem dyskusji na Fanø, co postawi ich w niezręcznej sytuacji. W wielu kwestiach liczni członkowie Kościoła Wyznającego nie byli jeszcze tak daleko jak Bonhoeffer, i czuli się skrępowani, biorąc udział w działaniach zmierzających do publicznego potępienia Niemiec. Nawet w tym późnym okresie walki kościelnej uważali, że są przede wszystkim niemieckimi patriotami i wykazywali ostrożność wobec przedstawicieli państw, które upokorzyły Niemcy traktatem wersalskim, sprowadzając na nie w ten sposób nieszczęście i cierpienia. Jeszcze cztery lata wcześniej, po przyjeździe do Union, Bonhoeffer zgadzał się z tym stanowiskiem, ale – głównie pod wpływem przyjaźni z Jeanem Lasserre’m – zaczął zmieniać poglądy. Dzięki późniejszym kontaktom z Amerykanami: Lehmannami czy Frankiem Fisherem, z Anglikiem George’em Bellem i Szwedem
Rozdział dziewiętnasty
S cylla i C harybda 2 1935–1936
Głoszenie łaski ma swoje granice. Łaski nie można głosić temu, kto jej nie rozpoznaje, kto jej nie odróżnia ani nie pragnie. […] Świat, w który łaska została wrzucona jako umowa, stanie się nią zmęczony i nie tylko podepcze to, co święte, ale również rozedrze na strzępy tych, którzy siłą wymuszają jej przyjęcie. Tylko ten, kto głośno występuje w obronie Żydów, ma prawo śpiewać chorały gregoriańskie. Dietrich Bonhoeffer
W
roku 1935, gdy Bonhoeffer podjął wezwanie, by pokierować seminarium Kościoła Wyznającego w Finkenwalde, jego związek z tym Ko-
ściołem stawał się coraz bardziej kłopotliwy. W razie wszelkich sporów, zarówno wewnątrz Kościoła Wyznającego, jak i poza nim, pełnił funkcję piorunochronu. W roku 1936 zaś zauważyli go nawet narodowi socjaliści. Pismo Święte mówi, że wiara bez uczynków jest martwa, że prawdziwa wiara jest „dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). Bonhoeffer wiedział, że pewne rzeczy można zobaczyć jedynie oczami wiary, ale nie są one mniej realne czy mniej prawdziwe od tych, które spostrzegamy za pomocą zmysłu wzroku. Oczy wiary mają w sobie komponent moralny. Aby zobaczyć, że prześladowania Żydów są pogwałceniem woli Bożej, trzeba było podjąć decyzję
302
BONHOEFFER
o otwarciu oczu. Wtedy jednak człowiek stawał przed kolejnym niewygodnym wyborem: czy postępować tak, jak wymaga tego Bóg? Bonhoeffer starał się dostrzec, co Bóg pragnie mu ukazać, a następnie – w odpowiedzi – czynić to, o co Bóg prosi. Na tym, jego zdaniem, polega posłuszne życie chrześcijanina, powołanie ucznia. Wówczas trzeba było jednak zapłacić za nie pewną cenę, co wyjaśnia, dlaczego tak wielu obawiało się przede wszystkim otworzyć oczy. Akt taki byłby zaś antytezą łaski taniej, która nie wymaga niczego innego poza łatwą zgodą umysłu, łaski, o której Bonhoeffer pisał w Na śladowaniu. Był on „człowiekiem, co do którego miało się poczucie, że stanowi pełną wewnętrzną jedność – mówił jeden z seminarzystów z Finkenwalde – człowiekiem, który wierzy w to, co myśli, i czyni to, w co wierzy” 444. W lecie 1935 roku Bonhoeffer napisał Aufsatz über Bekennende Kirche und Ökumene [esej: „Kościół Wyznający a ruch ekumeniczny”], w którym zbeształ obie strony. Będąc głównym łącznikiem między nimi, dostrzegał zarówno ich najgorsze, jak i najlepsze działania. Każda z nich upatrywała tego, co najlepsze, w samej sobie, a tego, co najgorsze, w drugiej. Wskutek nadal niezagojonych ran, które pozostały po pierwszej wojnie światowej, wielu członków Kościoła Wyznającego nadal nie ufało cudzoziemcom, nawet chrześcijanom, i uważało, że działacze ruchu ekumenicznego generalnie wykazują teologiczne zaniedbania. Z drugiej strony liczni członkowie ruchu ekumenicznego byli zdania, że Kościół Wyznający nadmiernie skupia się na teologii i ma nazbyt nacjonalistyczny charakter. Obie strony poniekąd miały słuszność 445. Bonhoeffer pragnął tymczasem, by razem zwróciły się one ku swojemu wspólnemu wrogowi – narodowemu socjalizmowi – i pomimo wielu przeszkód starał się je do tego nakłonić. Zatrważał go fakt, że ruch ekumeniczny nadal jest gotów prowadzić rozmowy z Kościołem Rzeszy oraz z Müllerem, Jägerem i Heckl em. Trwogą napawała go również nieustająca gotowość Kościoła Wyznającego do rozmów z Hitlerem oraz brak gotowości z jego strony, by mu się przeciwstawić. Jedyną rzeczą, jakiej ówczesny brutalny rząd się obawiał, była walka, a tymczasem ani ruch ekumeniczny, ani Kościół Wyznający nie wydawały się gotowe do działania. Wolały utrzymywać bezsensowny, niekończący się dialog i dawać w ten sposób przewagę wrogowi. Ogłoszenie ustaw norymberskich skierowanych przeciwko Żydom było dobrą okazją do zmiany tej sytuacji.
444
Albert Schönherr, wypowiedź w wywiadzie udzielonym na potrzeby filmu dokumentalnego
Bonhoeffer: Pastor, Pacifist, Nazi Resister, reż. Martin Doblmeier, Journey Films 2003. Niewykorzystany w filmie materiał cytowany za zgodą reżysera. 445
Zob. Bethge, Dietrich Bonhoeffer: A Biography, s. 483.
Rozdział dwudziesty
M ars
wschodzący 2 1938
Kandydaci do konfirmacji są dziś jak młodzi żołnierze maszerujący na wojnę – na wojnę Jezusa Chrystusa przeciwko bogom tego świata. Jest to wojna, która żąda poświęcenia całego życia. Czyż Bóg, nasz Pan, nie jest godzien tej walki? Dietrich Bonhoeffer Moja droga Pani, wpadliśmy w ręce zbrodniarzy. Czy można było to sobie wyobrazić? Hjalmar Schacht, były dyrektor niemieckiego Reichsbanku
R
ok 1938 był niezwykle burzliwy dla Niemiec i Europy. Bez wątpienia okazał się też taki dla Bonhoefferów, a dla Dietricha zaczął się wyjątkowo
źle. 11 stycznia został on aresztowany podczas spotkania Kościoła Wyznającego w Dahlem. Nagle przybyło Gestapo i aresztowało trzydzieści osób, które n astępnie przez siedem godzin poddawano przesłuchaniom w kwaterze przy Alexanderplatz, a później zwolniono. Wiadomością dnia było jednak to, że od tej pory Bonhoeffer miał zakaz przebywania w Berlinie. Wieczorem Gestapo dopilnowało, aby wraz z Fritzem Onnaschem wsiadł do pociągu jadącego do Szczecina. Wcześniej rozpoczęła się pierwsza tura zbiorowych wikariatów i Bonhoeffer cieszył się, że nie zakazano mu kontynuowania tej pracy. Odcięcie od Berlina,
328
BONHOEFFER
teraz gdy zmiany polityczne wydawały się zachęcające, było jednak druzgocącym ciosem. Planował, że nadal będzie podróżował między Berlinem a Pomorzem, jak czynił to od roku 1935. Dom jego rodziców stanowił dla niego centrum wszechświata i straszne wydawało mu się, że akurat teraz, gdy narodowosocjalistyczne rządy zaczynają się chwiać i budzi się nadzieja, że Hitler odejdzie, musi przebywać z dala od tego miejsca. Mając jednak liczne znajomości wśród osób zajmujących wysokie stanowiska, Bonhoeffer prawie nigdy nie był pozbawiony możliwości, by się gdzieś odwołać. Powziął zatem plan, by spotkać się z rodzicami i przedyskutować, co da się zrobić. Sam oczywiście nie mógł do nich przyjechać, więc na początku lutego to oni przybyli do Szczecina, by się z nim spotkać w domu Ruth von K leist-Retzow. Dzięki sławie Karla Bonhoeffera udało się ostatecznie wpłynąć na zmianę sytuacji, przekonał on bowiem Gestapo, że wydany zakaz dotyczy wyłącznie działalności kościelnej. Dietrich mógł więc nadal przyjeżdżać do Berlina w sprawach rodzinnych i osobistych. Bonhoeffer miał wiele powodów, by żywić nadzieję, iż Hitlerowi nagle przestanie dopisywać szczęście. Na swoim stanowisku w Ministerstwie Sprawiedliwości Hans von Dohnanyi docierał do wszystkich doniesień, zanim zostały one przefiltrowane przez nazistowską machinę propagandy, to zaś, czego się dowiadywał, przekazywał swojej rozległej rodzinie. Zimą poprzedniego roku rząd Hitlera znalazł się w trudnej sytuacji, gdy Hjalmar Schacht, architekt niemieckiego boomu gospodarczego, w publicznym proteście zrezygnował z zajmowanego stanowiska. W styczniu 1938 roku miały miejsce zdarzenia prowadzące do kolejnego poważnego kryzysu. Być może bliskie już było odejście owego porywczego wegetarianina, który od pięciu lat niszczył kraj. Kłopoty Hitlera zaczęły się 5 listopada 1937 roku. Wezwał on wówczas generałów na spotkanie, podczas którego ujawnił swoje wojenne plany. Dla wszystkich, którzy uważnie słuchali Hitlera, od samego początku jasne było, że jest on zdecydowany wywołać wojnę. Teraz nadarzyła się taka możliwość. Zaszokowanym generałom oświadczył, że aby zapobiec możliwości pojawienia się jakiegoś kłopotu na wschodniej flance Niemiec, zaatakuje najpierw Austrię i Czechosłowację i że absolutnie niezbędną rzeczą jest załagodzenie na ten czas Anglii, która stanowi poważne zagrożenie militarne. Wojna z Anglią i Francją i tak miała się niebawem rozpocząć. Megaloman ów przez cztery godziny gryzmolił receptę, po której cały świat miał wkrótce zadrżeć przed jego militarnym geniuszem: „Ugotuję im gulasz, którym się udławią!” 490.
490
Cyt. za: Gisevius, dz. cyt., s. 363.
Rozdział dwudziesty drugi
K oniec N iemiec 2
Nie można prowadzić wojny metodami Armii Zbawienia. Adolf Hitler
J
eszcze w marcu, gdy Hitler wyruszył na Pragę, Neville Chamberlain odstawił na chwilę swoją filiżankę z herbatą i zaczął się zastanawiać. To właśnie
wtedy, zamieniwszy jedną z marchewek na kij, złożył gwarancję, że Wielka Brytania stanie w obronie Polski w wypadku ataku ze strony Hitlera. Czas ten nadszedł. Hitler nie mógł jednak po prostu zaatakować. Najpierw musiał przedstawić wszystko tak, by wyglądało to na działanie w samoobronie. 22 sierpnia powiedział więc swoim generałom: „Dam propagandowy powód do rozpoczęcia wojny – mniejsza o to, czy będzie on wiarygodny, czy też nie. Zwycięzcy nikt nie będzie później pytał, czy mówił prawdę” 589. Plan polegał na tym, że ubrani w polskie mundury esesmani mieli zaatakować niemiecką stację radiową na polskiej granicy. Aby nadać całej sprawie pozorów autentyzmu, potrzebowali niemieckich „ofiar”. Zdecydowali się na wykorzystanie w tym celu więźniów obozu koncentracyjnego, podle określając ich przy tym jako konserwy (niem. Konserven). Ludzie ci, będący ofiarami Niemiec, mieli zostać przebrani za niemieckich żołnierzy. Ostatecznie jednak tylko jeden człowiek został w tym celu zamordowany – najpierw wstrzyknięto mu śmiertelną substancję, a następnie kilka razy do niego strzelono, aby wydawało się, że 589
George Victor, Hitler. Anatomia zła, tłum. Sławomir Kędzierski, Wydawnictwo Wołoszański,
Warszawa 2010, s. 344.
376
BONHOEFFER
został zabity przez polskich żołnierzy. Rozmyślne zabójstwo dokonane w celu oszukania świata wydawało się doskonałym aktem inauguracyjnym tego, co miało nastąpić później. Wydarzenia te miały miejsce 31 sierpnia 1939 roku 590. W „odwecie” oddziały niemieckie o świcie 1 września wkroczyły do Polski. Luftwaffe Göringa zesłało z nieba deszcz ognia, z premedytacją mordując ludność cywilną. Bardziej systematycznych mordów ludności cywilnej dokonywano na lądzie. Agresja ta była zimnym, rozmyślnie podjętym aktem terroru, przeprowadzonym za pomocą celowych, masowych mordów, jakich nigdy wcześniej nie znano w nowożytności. Dla Polaków stanowiła zarazem pierwszy gorzki posmak bezwzględności nazistów, którą wkrótce mieli poznać aż nazbyt dobrze. Jeszcze przez pewien czas jednak świat nic nie słyszał o tych szczegółach. Wiedziano jedynie tyle, że siły niemieckie wbijały się w Polskę jak przysłowiowy gorący nóż w masło, a dywizje pancerne wymazywały codziennie z jej mapy odcinek od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu kilometrów. Hitler wygłosił przemówienie w Reichstagu, obsadzając się w roli skrzywdzonej ofiary. „Znacie niezliczone wysiłki, jakie podejmowałem w celu pokojowego wyjaśnienia i zrozumienia problemu Austrii – powiedział – a potem problemu Kraju Sudeckiego, Czech i Moraw. Wszystkie były daremne” 591. Polska odrzuciła jego łaskawe propozycje pokoju, i to z bezdusznością, której nie można było znieść. Polacy odpowiedzieli na jego dobrą wolę przemocą! „Jestem źle osądzany, jeśli moje umiłowanie pokoju i cierpliwość są niewłaściwie pojmowane jako słabość, a nawet tchórzostwo. […] Dlatego też postanowiłem przemówić do Polski takim samym językiem, jakiego Polska od miesięcy używała w stosunku do nas” 592. Cierpliwy, miłujący pokój Führer nie mógł już tego dłużej wytrzymać: „Tej nocy po raz pierwszy żołnierze regularnej armii polskiej oddali strzały na naszym terytorium. Od godziny 5.45 rano odpowiadamy ogniem, a od tej chwili na bombardowania odpowiemy bombardowaniami!” 593. Admirał Canaris, szef Abwehry, od dawna obawiał się tej chwili. Na myśl o jej implikacjach z emocji załamywał mu się głos. Hans Bernd Gisevius, dyplomata, którego Canaris zwerbował do współpracy w ruchu oporu, był tego dnia w kwaterze OKW. Spotkali się przypadkiem na tylnych schodach i Canaris odciągnął go w głąb słabo oświetlonego korytarza. „To jest koniec Niemiec” 594 – powiedział.
590
Zob. Shirer, Powstanie i upadek Trzeciej Rzeszy. Historia hitlerowskich Niemiec, s. 118n.
591
Cyt. za: Shirer, Powstanie i upadek Trzeciej Rzeszy. Historia hitlerowskich Niemiec, s. 119.
592
Cyt. za: Shirer, The Rise and Fall of the Third Reich: A History of Nazi Germany, s. 598.
593
Cyt. za: Shirer, The Rise and Fall of the Third Reich: A History of Nazi Germany, s. 599.
594
Cyt. za: Shirer, Powstanie i upadek Trzeciej Rzeszy. Historia hitlerowskich Niemiec, s. 119.
Rozdział dwudziesty czwarty
S piskowanie przeciwko H itlerowi 2
Naród niemiecki zostanie obciążony winą, o której świat nie zapomni nawet za sto lat. Henning von Tresckow Śmierć objawia, że świat nie jest taki, jaki być powinien, ale że potrzeba mu Odkupienia. Tylko Chrystus zwycięża śmierć. Dietrich Bonhoeffer Jestem pewien, że jest w Niemczech bardzo wielu ludzi, których uciszyły teraz Gestapo i karabiny maszynowe i którzy pragną wybawienia od bezboż nych rządów narodowych socjalistów i nadejścia chrześcijańskiego porząd ku, w czym i oni, i my możemy mieć swój udział. bp George Bell
O
d czasu upadku Francji, co miało miejsce rok wcześniej, przewrót się opóźniał. Zwycięstwa Hitlera były tak błyskawiczne i oszałamiające,
że większość generałów straciła wszelką wiarę, iż można mu się przeciwstawić. Poparcie dla niego coraz bardziej rosło. W ciągu ostatnich miesięcy podbił Jugosławię, Grecję i Albanię, a dzięki generałowi Rommlowi triumfował również w Afryce Północnej. Wydawało się, że Hitlera nie można powstrzymać, a większość generałów dała się porwać tej narastającej niemieckiej fali i nie było sposobu, by przekonać ich do podniesienia przeciwko niemu ręki.
412
BONHOEFFER
Dohnanyi i Oster wiedzieli, że dotarcie do najważniejszych generałów stanowi jedyną nadzieję na obalenie Hitlera. Wcześniej nadzieja płynęła z oczekiwania, że ruch zwykłych ludzi może oddolnie obalić rządy narodowych socjalistów. Z chwilą uwięzienia Martina Niemöllera możliwość ta jednak umarła. Jego śmiały opór wobec nazistów i charyzmatyczna osobowość czyniły go doskonałym kandydatem na przywódcę spiskowców. Niewątpliwie dlatego właśnie Hitler wysłał tego gorliwego chrześcijanina do obozu koncentracyjnego. Teraz przewrót musiał mieć charakter odgórny, a to wskazywało, że zasadnicza rola musi przypaść generałom. Niektórzy z nich byli znakomitymi przywódcami konspiracji, gotowymi w każdej chwili przejść do czynu. Wielu innych miało jednak mniej znamienity charakter i nie cechowały ich taka mądrość, a ich pragnienie przezwyciężenia hańby traktatu wersalskiego okazywało się na tyle silne, że przeważało nad ich odrazą do Hitlera. Ich rozumowanie opierało się na przekonaniu, że kiedy zrealizuje on swoje cele, potknie się i zastąpi go ktoś mniej brutalny – a jeśli okaże się to konieczne, oni sami tego dopilnują. Na pewno jednak nie będą tego czynić wtedy, gdy Niemcy odnoszą tak spektakularne zwycięstwa, przekreślając postanowienia traktatu wersalskiego. Wielu czuło też, że zamordowanie Hitlera uczyniłoby z niego męczennika. Powstałaby kolejna legenda o ciosie w plecy, a oni sami na zawsze przejęliby role Brutusa i Kasjusza wobec Cezara, którym byłby Hitler. Dlaczego zatem mieliby cokolwiek ryzykować? Trzęsący się jak galareta Brauchitsch był dobrym obrazem tych wszystkich, którzy zdecydowanie postanowili dać się ponieść wiatrowi historii. „Ja sam niczego nie zrobię – powiedział – ale nie będę nikogo innego powstrzymywał przed działaniem” 648. Beck, Dohnanyi, Oster, Canaris, Goerdeler i inni konspiratorzy czynili, co mogli w ciągu tego roku pasma sukcesów Hitlera, ale zasadniczo utknęli w martwym punkcie.
Rozkaz o komisarzach Potem nadszedł 6 czerwca 1941 roku i niesławny rozkaz o komisarzach (niem. Kommissarbefehl). Hitler postanowił rozpocząć kampanię przeciwko Rosji, noszącą kryptonim „operacja «Barbarossa»”, podczas której po raz kolejny ujawniła się jego głęboka pogarda do „ras wschodnich”, jak Polacy czy ogólnie Słowia648
Cyt. za: Fest, dz. cyt., s. 128.
Zob. Hasło: „Walther von Brauchitsch,” Wikipedia, http:// en.wikipedia.org/wiki/Walther_von_ Brauchitsch.
Rozdział dwudziesty piąty
B onhoeffer
odnosi zwycięstwo 2
Jeśli również w Niemczech są ludzie gotowi od wewnątrz prowadzić wojnę przeciwko potwornej tyranii narodowego socjalizmu, czyż rzeczą właściwą byłoby ich zniechęcać bądź ignorować? Czy możemy odmówić przyjęcia od nich pomocy w osiągnięciu naszego celu? bp George Bell do ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony’ego Edena
V
on Moltke i Bonhoeffer po raz pierwszy spotkali się podczas podróży do Norwegii. Właśnie przeszła ona pod rządy Hitlera w rezultacie działań
jego stronnika, narodowego socjalisty Vidkuna Quislinga, którego nazwisko stało się z czasem rzeczownikiem pospolitym oznaczającym zdrajcę. 1 lutego 1942 roku Quisling został dzięki tej zdradzie premierem nowego marionetkowego rządu. W dniu, w którym objął swój urząd, przyjął równocześnie wojowniczą postawę wobec Kościoła norweskiego, zabraniając jednemu z jego przywódców, Provostowi Fjellbu, odprawić nabożeństwa w symbolicznej dla narodu katedrze Nidaros w Trondheim. Wywołało to burzę protestów i zjednoczyło Kościół norweski z szerszym norweskim ruchem oporu, co w sensie społecznym okazało się zgubne dla nowego marionetkowego rządu i w ogóle dla narodowych socjalistów. W kwietniu Abwehra podjęła decyzję o wysłaniu Bonhoeffera do Norwegii, aby spróbował zaradzić tej sytuacji, chociaż oczywiście pojechał tam w zupełnie innym celu. 20 lutego Quisling odwołał Fjellbu z urzędu. Inaczej jednak niż odbyło się to w Niemczech, przywódcy Kościoła norweskiego okazali się zarówno zjedno-
428
BONHOEFFER
czeni, jak i stanowczy: wszyscy biskupi norwescy natychmiast zerwali swoje związki z rządem. W marcu Quisling ponownie przeliczył się z siłami, tworząc norweski odpowiednik Hitlerjugend. Natychmiast rozpoczął się protest tysiąca nauczycieli. W kwietniu Kościół był po raz kolejny zmuszony zwrócić się przeciwko Quis lingowi. W Wielki Czwartek biskup Berggrav, heroiczny przywódca ruchu oporu pastorów, został bowiem osadzony w areszcie domowym. 5 kwietnia, w Wielkanoc, wszyscy pastorzy w Norwegii uczynili to samo, co ich biskupi sześć tygodni wcześniej, a o co Bonhoeffer błagał niemieckich pastorów w lipcu roku 1933: zastrajkowali. W marcu Bonhoeffer przebywał w Kikowie i Krosinku, pracując nad Etyką. Po uwięzieniu Berggrava został jednak wezwany do Berlina, gdzie Dohnanyi poinformował go o nowym zadaniu. Odwaga, którą norweski Kościół wykazał podczas tych wydarzeń, dodała Bonhoefferowi otuchy. Chętnie tam pojechał, aby udzielić Norwegom zachęty i służyć swoim doświadczeniem. 10 kwietnia wsiadł do pociągu ze Szczecina do Sośnicy (niem. Sassnitz) na wybrzeżu. Wraz z Dohnanyim mieli się tam spotkać z von Moltkem, a następnie wsiąść na prom do Trelleborga w Szwecji. Von Moltke nie należał do osób, które uważały, że zamordowanie Hitlera byłoby czynem moralnie dopuszczalnym. Był on zdania, że zamach tego rodzaju dodatkowo uczyniłby z Hitlera męczennika, prowadząc do jeszcze gorszych rządów jego nikczemnych zastępców. Przede wszystkim pracował nad stworzeniem planów socjalistycznego, demokratycznego rządu, który mógłby powstać w Niemczech po upadku nazistowskiego reżimu. Zanim upłynęły cztery tygodnie, grupa opozycjonistów zaczęła debatę na ten temat w posiadłości von Moltkego w Krzyżowej: było to właśnie pierwsze spotkanie „Kręgu z Krzyżowej”. Bonhoeffer nie mógł w nim uczestniczyć, ponieważ wyjeżdżał wówczas do Szwajcarii, ale teraz mieli wraz z Moltkem dużo czasu na wymianę poglądów, ponieważ prom, na który się spóźnili, był tego dnia ostatni. Zjedli więc razem kolację i obejrzeli film. Następnego ranka, nie mając żadnych wiadomości na temat promu, wybrali się na długi spacer, by doprecyzować plan działania w Norwegii. Pokonali trasę długości sześciu i pół kilometra, idąc wzdłuż wybrzeża w kierunku północnym, do kredowych klifów Stubbenkammer, a następnie nią wrócili, przez cały czas nie spotkawszy żywej duszy, z wyjątkiem samotnego leśnika. Po ponadczterogodzinnym spacerze przybyli do hotelu, gdzie nadal nie było żadnych wieści o promie. Zdecydowali się więc zjeść obiad. O rok młodszy od Bonhoeffera von Moltke już od dziesięciu lat był żonaty. W liście do swojej żony Frei napisał: „Kiedy siedzieliśmy przy stole (!), prom nagle ukazał się w oknie, wychodząc z mgły.
Rozdział dwudziesty siódmy
Z abić A dolfa H itlera 2
Czy mam strzelić? Mogę wejść do kwatery Führera z rewolwerem. Wiem, gdzie i kiedy odbywają się narady. Mogę się tam dostać. Werner von Haeften do Dietricha Bonhoeffera
Z
wiązane z Bonhoefferem obawy, które żywiła pani von Wedemeyer dotyczyły nie tylko jego wieku, ich przedmiotem była bowiem również jego
praca w Abwehrze. Być może pani von Wedemeyer dysponowała też jakąś wiedzą na temat zaangażowania Bonhoeffera w konspirację. Wszystko jednak, czym się zajmował, było niepewne i niebezpieczne. Wciąganie osiemnastoletniej dziewczyny w związek z człowiekiem o tak niepewnej przyszłości wydawało się egoistyczne. W każdej chwili mógł zostać aresztowany, a można się było spodziewać czegoś jeszcze gorszego. To, że pani von Wedemeyer straciła właśnie męża i syna, dodatkowo przyczyniało się do jej niepewności. Zgodziła się więc na zaręczyny, ale zastrzegła, że przez pewien czas nie mogą one zostać upublicznione. Bonhoeffer w lutym poinformował o wszystkim rodziców, ale oprócz nich i Bethgego o zaręczynach nie wiedział nikt inny. Siostra Marii, Ruth-Alice von Bismarck, była cztery lata od niej starsza. Zarówno ona, jak i jej mąż żywili podobne obawy dotyczące niebezpiecznego charakteru pracy Bonhoeffera i uważali, że oświadczając się, okazał postawę egoistyczną. Czy nie zdawał sobie sprawy, jak głęboko zraniłoby to Marię, gdyby został aresztowany, wtrącony do więzienia albo zabity? Czy nie byłoby uczciwiej zaczekać, co przecież w tych burzliwych czasach czyniło wielu innych? Faktem
458
BONHOEFFER
jest, że w związku z zaangażowaniem Bonhoeffera w „Przedsięwzięcie siedem”, Gestapo było na jego tropie już w październiku poprzedniego roku 729. „Przedsięwzięcie siedem” zakończyło się ostatecznie powodzeniem, lecz jeden z jego licznych szczegółów przyciągnął uwagę Gestapo, celnik w Pradze odkrył bowiem pewną nieprawidłowość w obrocie obcymi walutami, która prowadziła do Wilhelma Schmidhubera. Schmidhuber był członkiem Abwehry i w roku 1940 odwiedził Bonhoeffera w Ettal. Gestapo nie traciło czasu i natychmiast go odnalazło. Został przesłuchany w związku z przemytem obcej waluty za granicę, co podczas wojny było bardzo poważnym wykroczeniem, nawet jeśli odbyło się pod egidą Abwehry. Schmidhuber z kolei doprowadził Gestapo do Josepha Müllera, katolika i przyjaciela Bonhoeffera. Wszystko to było w najwyższym stopniu niepokojące, szczególnie że Schmidhubera przewieziono do niesławnego więzienia Gestapo przy Prinz-Albrecht-Strasse w Berlinie. Dostarczył on informacji obciążających Dohnanyiego, Ostera i Bonhoeffera. Teraz był to więc dosłownie wyścig z czasem. Zamach stanu i obalenie reżimu Hitlera musiały się rozpocząć, zanim Gestapo uczyni swój ruch i dokona aresztowania znienawidzonych rywali z Abwehry.
„Wina i wolność” Bonhoeffer wiedział, że grozi mu aresztowanie, a być może nawet śmierć, ale p ogodził się z tym. Pogodził się również z tym, że pomimo tych okoliczności nadal będzie zmierzać do małżeństwa – świadczą o tym jego listy do Seydela i Sutza. Uważał, że jeśli uczyni krok wyrażający wolność i nie będzie się kulić ze strachu na myśl o przyszłości, to postawa ta będzie z jego strony aktem wiary w Boga. Myślenie to miało również wpływ na jego zaangażowanie w spisek. W grudniu 1942 roku odbył rozmowę ze swoim współpracownikiem z Kościoła, Oskarem Hammelsbeckiem: Bonhoeffer zwierzył mi się, że aktywnie i z pełną odpowiedzialnością zaangażował się w niemiecki ruch oporu przeciw Hitlerowi, idąc za swoim moralnym przekonaniem, że „struktura odpowiedzialnego działania obejmuje [...] gotowość do podjęcia winy oraz wolność. [...] Kto chce być odpowiedzialny, uchylając się od winy, odcina się też od zbawczej tajemnicy bezgrzesznego jej
729
Ruth-Alice von Bismarck, wypowiedź udzielona autorowi, Hamburg, Niemcy, marzec 2008.
Rozdział dwudziesty ósmy
C ela
92 w T egel
numer
w więzieniu 2
Nie mogę tak dłużej. Muszę wiedzieć – czy naprawdę jesteś w niebezpie czeństwie? Maria von Wedemeyer Któż się ostoi? Tylko ten, dla którego własny rozum, zasada, sumienie, wol ność, cnota nie są miarą ostateczną, kto gotów wszystko to poświęcić, będąc w wierze i wyłącznym związku z Bogiem powołanym do czynu posłusznego i odpowiedzialnego: odpowiedzialny, którego życie nie będzie niczym wię cej, jak odpowiedzią na pytanie i wezwanie Boga. Dietrich Bonhoeffer Wyrywanie z kontekstu obrosłego sławą terminu „chrześcijaństwo bezreligij ne” i przekazywanie go dalej uczyniło z Bonhoeffera mistrza niedialektycz nego, płytkiego modernizmu, zaciemniając wszystko, co pragnął powiedzieć nam na temat Boga żywego. Eberhard Bethge
5
kwietnia Bonhoeffer był u siebie w domu. Około południa zatelefonował do Dohnanyich. Telefon odebrał ktoś o nieznanym mu męskim głosie.
Bonhoeffer się rozłączył. Już wiedział, co się dzieje. Gestapo w końcu wykonało swój ruch. Byli u Dohnanyich i przeszukiwali dom. Spokojnie poszedł do
468
BONHOEFFER
sąsiedniego budynku, w którym mieszkała Ursula, i powiedział jej, co się stało i co prawdopodobnie się zdarzy w dalszej kolejności: pojawi się Gestapo, które zaaresztuje również jego. Siostra przygotowała mu obfity posiłek, a następnie Bonhoeffer wrócił do domu uporządkować swoje papiery, wiedział bowiem, że Gestapo – jak zwykle – będzie się uważnie rozglądać. Od dawna przygotowywał się na tę chwilę i nawet zredagował specjalnie dla gestapowców kilka notatek. Później powrócił do Schleicherów i czekał. O czwartej po południu przyszedł ojciec Bonhoeffera i powiedział mu, że pragnie z nim mówić dwóch mężczyzn. Czekali na górze w jego pokoju. Byli to prokurator wojskowy Manfred Roeder i oficer Gestapo o nazwisku Sonderegger. Bonhoeffer przywitał się z nimi, zabrał swoją Biblię i został wyprowadzony do czarnego mercedesa, którym wraz z nimi odjechał. Nigdy już nie powrócił.
Zaręczyny z Marią W ciągu trzech miesięcy między zaręczynami Bonhoeffera a jego aresztowaniem trwało moratorium na kontakty z Marią. Zgodnie z umową mieli zaczekać ze ślubem rok. Maria poprosiła, aby po zaręczynach nie pisali do siebie przez sześć miesięcy – prawdopodobnie licząc od końca stycznia. Był to długi okres oczekiwania, ale Bonhoeffer gotów był przyjąć go z radością, jak też napisał jej w swoim liście. Ona zaś znalazła inny sposób poradzenia sobie z tą sytuacją. Pisała do Dietricha, ale nie wysyłała listów. Zapisywała je w pamiętniku. Być może sądziła, że będzie mógł je przeczytać, kiedy rozłąka się zakończy. I tak oto w lutym i marcu, gdy Gestapo zacieśniało krąg wokół Bonhoeffera i Dohnanyiego, Maria kilkakrotnie napisała do Dietricha w swoim pamiętniku. Często wyrażała obawę, że właściwie nie wie on, czego może się po niej spodziewać, z powodu swojego wieku i lekkomyślności właściwie na niego nie zasługuje. Chociaż dokładał wszelkich starań, aby zapewnić ją, że jest w błędzie, w swoim „liście” do niego datowanym na 3 lutego, a napisanym w Piasecznie pisała: „Gdybyś tak mnie tutaj widział, myślę, że niekiedy w ogóle bym Ci się nie podobała. Na przykład, kiedy jak szalona jeżdżę konno i w dialekcie rozmawiam z robotnikami rolnymi. Czasami boję się i myślę, że byłoby Ci przykro, gdybyś taką właśnie mnie zobaczył. Kiedy nastawiam płytę gramofonową i skaczę przez cały pokój na jednej nodze, naciągając pończochę ze wspaniałą, wielką dziurą, opadam na łóżko w przerażeniu, że mógłbyś tak mnie zobaczyć. Robię również dużo gorsze rzeczy. Palę cygaro, ponieważ nigdy nie paliłam i po pro-
498
BONHOEFFER
Najskrytsze myśli Bonhoeffera Listy do Bethgego stworzyły coś więcej niż tylko możliwość dyskusji o kulturze. Mógł ją przecież prowadzić – i prowadził – ze swoimi rodzicami. Z Bethgem potrafił jednak dyskutować o rzeczach, o których nie wspomniałby nikomu innemu. Był on jedyną duszą, przed którą Bonhoeffer mógł wyjawić swoją słabość, człowiekiem, z którym mógł analizować swoje najskrytsze myśli, któremu mógł zaufać, że nie zostanie źle zrozumiany. Wobec wszystkich innych czuł się w obowiązku odgrywać rolę pastora, być silny. Tymczasem Bethge był jedyną osobą, od której to Bonhoeffer mógł otrzymać tę posługę. Od czasu Finkenwalde pełnił on rolę spowiednika i pastora Bonhoeffera i ciemniejsza strona osobowości przyjaciela nie była mu nieznana. W swoim pierwszym liście do Bethgego Bonhoeffer powiedział mu, że depresja, która czasami go nęka, nie jest problemem. Bał się, że przyjaciel na pewno martwi się o niego z tego właśnie powodu: 18 listopada 1943 […] po tych długich miesiącach bez kultu, żalu za grzechy i Eucharystii, i bez consolatio fratrum, raz jeszcze bądź moim pastorem, jak często nim bywałeś w przeszłości, i mnie wysłuchaj. Jest tak nieskończenie wiele do przekazania Wam obojgu, ale dziś mogą być to tylko rzeczy zasadnicze, więc list ten jest tylko do Ciebie. […] Ustrzeżony byłem w tych dniach od wszelkich ciężkich pokus. Jesteś jedynym człowiekiem, który wie, że prześladowały mnie nieraz acedia i tristitia, z ich niebezpiecznymi konsekwencjami, więc bałem się, że może martwisz się o mnie w tym sensie. Ale powiedziałem sobie od początku, że nie zrobię tej przysługi człowiekowi ani diabłu. Muszą to już sobie sami załatwić, jeśli chcą. Mam nadzieję, że zdołam przy tym pozostać. Z początku trapiło mnie też pytanie, czy rzeczywiście sprawą Chrystusa było to, w imię czego robię wam wszystkim tyle kłopotu. Prędko jednak wybiłem sobie z głowy to pytanie, jako pokusę, i uświadomiłem sobie, że moim zadaniem jest właśnie przetrzymać tę graniczną sytuację ze wszystkim problemami, które niesie. Zadowoliło mnie to zupełnie i zadowala do dzisiaj (por. 1 P 2, 20; 3, 14) 801.
801
Tenże, List do Eberharda Bethgego, Tegel, 18 XI 1943, w: tenże, Letters and Papers from
Prison, s. 128n. Fragment tego cytatu za: tenże, Listy i notatki z więzienia, List do Eberharda Bethgego, Tegel, 18 XI 1943, tłum. Andrzej Ściegienny, w: tenże, Wybór pism, s. 232. „Cóż bowiem za chwała, jeżeli przetrzymacie chłostę jako grzesznicy? – Ale to się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a znosicie cierpienia. […] Ale jeżelibyście nawet coś wycierpieli dla sprawiedliwości, błogosławieni jesteście. Nie obawiajcie się zaś ich groźby i nie dajcie się zaniepokoić” (1 P 2, 20; 3, 14).
Rozdział trzydziesty
B uchenwald 2
Jego dusza naprawdę rozświetlała mrok rozpaczy, który przenikał nasze więzienie [...], zawsze obawiał się, że nie będzie wystarczająco silny, by wytrzymać taki sprawdzian, ale teraz wiedział, że w życiu nie ma czegoś takiego, czego trzeba byłoby się kiedykolwiek obawiać. Payne Best w liście do Sabine
B
uchenwald był jednym z nazistowskich ośrodków śmierci 895. Nie było to jednak po prostu miejsce, w którym ginęli ludzie, lecz miejsce, w któ-
rym śmierć celebrowano i otaczano kultem. Tak jak wspólnota Bodelschwingha w Bethel, gdzie słabych otaczano troską i miłością, była niegdyś ucieleśnieniem Ewangelii życia, tak też Buchenwald i jego odpowiedniki na terenie całej Trzeciej Rzeszy stanowiły prawdziwe ucieleśnienie szatańskiego światopoglądu SS, zgodnie z którym słabych należy dręczyć i zgniatać. Ludzi mordowano czasami dla ich skóry, z której wykonywano pamiątki dla członków SS, na przykład portfele czy pokrowce na noże. Zasuszone głowy więźniów ofiarowywano jako upominki. Bonhoeffer wiedział o tych ohydnych praktykach od Dohnanyiego, ale wiedzę tę miało w tym czasie niewielu Niemców. Kiedy Emmi Bonhoeffer śmiało mówiła sąsiadom, że w niektórych obozach do produkcji mydła wykorzystuje
895
Nazwa „Buchenwald” znaczy „bukowy las”. Chociaż nie był to obóz zagłady per se, zanim
wojska alianckie wyzwoliły go w kwietniu 1945 roku, zamordowano w nim 56 545 ludzi, którzy stracili życie w wyniku przymusowej pracy, zostali rozstrzelani lub powieszeni, lub też ponieśli śmierć wskutek wykonywanych na nich eksperymentów medycznych.
Buchenwald się tłuszcz ludzki, nie chcieli jej wierzyć, przekonani, że opowieści tego rodzaju stanowią antyniemiecką propagandę. Bonhoeffer spędził w Buchenwaldzie siedem tygodni. Nie przebywał na terenie głównego obozu, ale tuż na zewnątrz, w zimnym, tymczasowym więzieniu urządzonym w piwnicy żółtego budynku, który przypominał kamienicę mieszkalną, a został zbudowany jako miejsce zakwaterowania dla obozowego personelu. Miał on pięć lub sześć pięter, a jego zawilgocona piwnica, teraz wykorzystywana jako więzienie, służyła kiedyś jako wojskowe więzienie SS. Teraz w dwunastu celach przebywało w niej siedemnastu znacznie bardziej znamienitych więźniów896.
Więźniowie Buchenwaldu Nie dysponujemy żadnymi listami Bonhoeffera z tego okresu, a większość informacji o ostatnich dwóch miesiącach jego życia czerpiemy z książki człowieka, który poznał go w Buchenwaldzie, oficera wywiadu brytyjskiego, kapitana Sigis munda Payne’a Besta, zatytułowanej The Venlo Incident [„Incydent z Venlo”] 897. Best opisał w niej lata, które spędził w niewoli niemieckiej. Został on przetransportowany do Buchenwaldu 24 lutego, wraz z trzema innymi więźniami. Jednym z nich był brytyjski oficer Hugh Falconer, drugim – Wasilij Kokorin, sowiecki lotnik i kuzyn pupila Stalina, Wiaczesława Mołotowa, trzecim zaś generał Friedrich von Rabenau, który dołączył do Bonhoeffera w jego małej celi. Sześćdziesięcioletni Rabenau był chrześcijaninem, którego wiara już we wczesnym okresie rządów nazistowskich doprowadziła go do opozycji wobec Hitlera. W roku 1937 znalazł się wśród sygnatariuszy deklaracji dziewięćdziesięciu sześciu przywódców Kościoła ewangelickiego skierowanej przeciwko teologicznym poglądom Alfreda Rosenberga, potępiającej i odrzucającej jego antychrześcijańską i pronazistowską filozofię. W roku 1942 wysłano go na wczes ną emeryturę i następne dwa lata, podobnie jak wcześniej Bonhoeffer, poświęcił na napisanie doktoratu z teologii na uniwersytecie berlińskim. Był on również aktywny w ruchu oporu, gdzie pełnił funkcję oficera łącznikowego między Beckiem a Goerdelerem. Rabenau był również autorem obszernej i wysoko ocenianej 896
Cele numer: 1, 2, 3, 4, 6, 7 i 8 – wszystkie po jednej stronie piwnicy – były bardzo małe. Cela
numer 5, również po tej samej stronie, była dwa razy większa niż pozostałe. Po przeciwnej stronie znajdowały się cele numer: 9, 10, 11 i 12, także dwa razy większe od cel małych. Między dwoma rzędami cel stały dwie ceglane ściany z jednym otworem między nimi, tak że każdy rząd cel otwierał się na korytarz, a między nimi był korytarz centralny, prowadzący do wejścia do cel. 897
Zob. Sigismund Payne Best, The Venlo Incident, Hutchinson, Watford, Hertfordshire, 1950.
541
Rozdział trzydziesty pierwszy
Na
drodze do wolności 2
Przez cały ten czas, kiedy znałem Bonhoeffera, był bardzo szczęśliwy i starał się jak mógł, aby uchronić słabszych przed depresją i niepokojem. Hugh Falconer w liście do Gerharda Leibholza, październik 1945 To koniec […]. Dla mnie początek życia. Dietrich Bonhoeffer Nie uwierzył prawdziwie w Boga ani w królestwo Boże, ani nie dowiedział się naprawdę niczego o królestwie zmartwychwstałych ten, kto nie zaczął od tej godziny tęsknić, czekać i z radością wyglądać wyzwolenia z cielesnej egzystencji. […] Śmierć jest piekłem i nocą, i zimnem, jeśli nie zostaje prze mieniona przez wiarę. To właśnie jest jednak takie cudowne: że możemy przemienić śmierć. Dietrich Bonhoeffer, kazanie wygłoszone w Londynie, listopad 1933
S ce
931
zesnastu więźniów – według wszelkich kryteriów grupa dość dziwacznych osobowości – upchnęło się razem ze swoimi bagażami w ciężarów-
. Większość nie mogła przesunąć się dosłownie nawet o centymetr. Była
931
W swojej książce Payne Best pisze, że było ich szesnastu, chociaż nie jest jasne, kogo z pier-
wotnej siedemnastki więźniów zabrakło.
O autorze
Eric Metaxas urodził się w Nowym Jorku w roku 1963, w trzydzieste szóste urodziny swojego ojca. Dorastał w Danbury w stanie Connecticut, gdzie uczęszczał do szkół stanowych, a następnie ukończył Uniwersytet Yale. W Yale najpierw wywołał sensację literacką jako redaktor „Yale Record”, najstarszego pisma satyrycznego na amerykańskich uniwersytetach, a następnie sensację w sensie dosłownym, kiedy po dziewięćdziesiątym dziewiątym meczu futbolu amerykańskiego między uniwersytetami Yale i Harvard reprezentantom Yale udało się z jego inicjatywy wrzucić słupek bramki Harvardu do rzeki Charles. Podczas ceremonii rozdania dyplomów Eric otrzymał dwie główne nagrody za prozę literacką napisaną w okresie studiów. Został również wyznaczony do zabrania głosu w imieniu studentów podczas uroczystości Class Day, jako współautor Historii roku, satyrycznego przemówienia, które stanowi tradycję podczas uroczystości rozdania dyplomów w Yale. Przyćmił wówczas kolejnego mówcę, Dicka Cavetta 964, i przez dwadzieścia kolejnych lat ze sobą nie rozmawiali. Swoje satyryczne teksty Metaxas publikował najpierw w „Atlantic Monthly” i w „New York Timesie”. Woody Allen określił je jako „całkiem zabawne”. Recenzje książkowe i filmowe autorstwa Erica, jego eseje i poezja ukazują się również w „New York Timesie”, a także w „Washington Post”, „Christianity Today”, „National Review Online”, „Beliefnet” i „First Things”. Za swoje opowiadania otrzymał członkostwo w Yaddo i MacDowell Colony. Jego klasyczna i kultowa dziś książka Don’t You Believe It! – będąca parodią rysunków satyrycznych Believe It or Not! Ripleya – sprawiła, że powieściopisarz Mark Helprin nazwał Metaxasa „prawdziwym dziedzicem komiksów Far Side Gary’ego Larsona”. W latach 1988–1992 Metaxas był redaktorem i głównym pomysłodawcą serii historii filmowych dla dzieci wyprodukowanych przez Rabbit Ears; jest on
964
Dicka Cavett – znany amerykański gospodarz programów typu talk-show (przyp. tłum.).
S pis
treści
Wstęp Przedmowa Prolog
7 9 11
Rozdział pierwszy Rodzina i dzieciństwo
15
Przeprowadzka do Berlina, 1912 Friedrichsbrunn „Hurra, jest wojna!” Grunewald Wojna ujawnia prawdziwe oblicze Niemcy przegrywają wojnę Bonhoeffer wybiera teologię
Rozdział drugi Tybinga „Dziś jestem żołnierzem” Przypadkiem w Rzymie
24 28 32 35 37 43 48
53 57 59
Rozdział trzeci Rzymskie wakacje
62
Czym jest Kościół?
66
Rozdział czwarty Student w Berlinie
72
Pierwsza miłość
Rozdział piąty Barcelona Wikariusz Trzy wczesne wykłady „Herr Wolf ist tot!”
80
83 91 96 100
598
BONHOEFFER
Rozdział szósty Berlin Luter a Żydzi
Rozdział siódmy Bonhoeffer w Ameryce „Tu nie ma żadnej teologii” Potęga filmu Podróż drogą
Rozdział ósmy Berlin Wielka zmiana Bonhoeffer nauczyciel Lekcje przygotowujące do konfirmacji w Wedding
Rozdział dziewiąty Zasada wodzostwa Podpalenie Reichstagu
102 105
113 114 125 130
133 135 139 145
153 161
Rozdział dziesiąty Kościół a kwestia żydowska
166
„Kościół a kwestia żydowska” Bojkot 1 kwietnia Wizyta Lehmannów Sabine i Gerhard „Tam, gdzie książki palą...”
167 173 174 176 178
Rozdział jedenasty Teologia nazistowska Nowa religia narodowosocjalistyczna Niemieccy chrześcijanie
Rozdział dwunasty Początek walki kościelnej Wybory do władz Kościoła
Rozdział trzynasty Wyznanie z Bethel Wyznanie Brunatny synod Liga Narodów Niemieccy chrześcijanie przeceniają swoje siły
182 187 189
194 198
202 204 206 211 213
599 Rozdział czternasty Bonhoeffer w Londynie
215
Biskup George Bell Londyński pastorat
218 220
Rozdział piętnasty Walka kościelna zaostrza się Jeniec Boży Audiencja u Hitlera Biskup Heckel przybywa do Londynu Na brzegu Rubikonu Deklaracja z Barmen Narodziny Kościoła Wyznającego „Noc długich noży”
Rozdział szesnasty Konferencja na Fanø Getynga
Rozdział siedemnasty Droga do Zingst i Finkenwalde
224 229 231 233 237 241 243 250
255 266
268
Walka kościelna trwa Helmut Rössler
273 276
Rozdział osiemnasty Zingst i Finkenwalde
283
Zingst Finkenwalde Codzienne zwyczaje Głoszenie słowa „Acedia” i „tristitia” Junkrzy z Pomorza Ruth von Kleist-Retzow
284 288 290 294 296 297 298
Rozdział dziewiętnasty Scylla i Charybda
301
Ustawy norymberskie i synod w Steglitz Rodzina Wyjazd do Szwecji „Ohydny przykład fałszywej doktryny” Memorandum do Hitlera Olimpiada „Nie rzucajcie swych pereł przed świnie” (Mt 7, 6) Naziści stosują sankcje
303 305 307 310 311 313 315 318
600
BONHOEFFER
Niemöller aresztowany, Hildebrandt wyjeżdża Koniec Finkenwalde Wikariaty zbiorowe
Rozdział dwudziesty Mars wschodzący Afera Fritscha Anszlus Austrii Ucieczka z Niemiec Pokój dla naszych czasów: Monachium, 1938 Kristallnacht, 9 XI 1938 Przystąpienie do konspiracji
Rozdział dwudziesty pierwszy Wielka decyzja
320 322 323
327 330 333 335 339 341 345
348
Z powrotem w Ameryce Dwadzieścia sześć dni
355 356
Rozdział dwudziesty drugi Koniec Niemiec
375
Wrzesień 1939 Po drugiej stronie lustra Światopogląd narodowosocjalistyczny w kraju Nowe plany przewrotu
Rozdział dwudziesty trzeci Od konfesji do konspiracji
377 379 383 384
387
Od konfesji do oporu Przekroczyć linię Największy triumf Hitlera Bonhoeffer źle zrozumiany Cóż to jest prawda? „Modlitewnik Biblii” Bonhoeffer wstępuje do Abwehry Klasztor Ettal w Alpach Wyjazd do Genewy
389 390 391 393 395 397 399 402 407
Rozdział dwudziesty czwarty Spiskowanie przeciwko Hitlerowi
411
Rozkaz o komisarzach Druga podróż do Szwajcarii „Przedsięwzięcie siedem” Hitler się potyka Spiskowcy się przegrupowują „Krąg z Krzyżowej”
412 418 420 422 424 425
601 Rozdział dwudziesty piąty Bonhoeffer odnosi zwycięstwo Trzecia podróż do Genewy Podróż do Szwecji
Rozdział dwudziesty szósty Bonhoeffer zakochany Bonhoeffer się oświadcza „Dziś mogę powiedzieć Panu: tak”
Rozdział dwudziesty siódmy Zabić Adolfa Hitlera „Wina i wolność” Operacja „Iskra” Bomby w płaszczu
Rozdział dwudziesty ósmy Cela numer 92 w więzieniu w Tegel
427 429 430
439 450 453
457 458 460 464
467
Zaręczyny z Marią Pierwsze dni w Tegel Strategia „Po dziesięciu latach” Życie w Tegel Maria von Wedemeyer Kazanie ślubne z więziennej celi Lektura Najskrytsze myśli Bonhoeffera „Chrześcijaństwo bezreligijne” Opus magnum Bonhoeffera Goście w Tegel
468 471 477 480 483 486 492 494 498 501 504 509
Rozdział dwudziesty dziewiąty „Walkiria” i spisek Stauffenberga
511
Przygotowania do zamachu 20 lipca 1944 roku Bonhoeffer dowiaduje się o niepowodzeniu spisku Pokłosie Maria traci nadzieję Bonhoeffer planuje ucieczkę Więzienie Gestapo „Ten kundel nie żyje!” Bonhoeffer opuszcza Berlin
512 514 520 523 525 529 531 537 538
602
BONHOEFFER
Rozdział trzydziesty Buchenwald Więźniowie Buchenwaldu
Rozdział trzydziesty pierwszy Na drodze do wolności Ostatni dzień Bonhoeffera Początek życia Nabożeństwo żałobne w kościele Holy Trinity Brompton Bibliografia O autorze Podziękowania Indeks osób
540 541
554 565 568 572 579 583 587 589