Wojna w imiÄ™ Boga Ostatnie dni Konstantynopola
Tytuł oryginału Die Ikone des Kaisers. Die letzten Tage von Konstantinopel Redakcja Anna Śledzikowska Korekta Zofia Smęda Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski
Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał l.dz. 800/P/2009 Kraków, 2 grudnia 2009
© St. Benno-Verlag GmbH Stammerstr. 11, 04159 Leipzig © for the Polish Edition 2010 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-7580-133-0
Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (0-12) 260-60-80, faks (0-12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com
„Zamknijcie wielką bramę!”
Stał na tarasie Wielkiego Pałacu i ciężko oddychał. Gorące wilgotne powietrze wisiało nad morzem Marmara i Złotym Rogiem, grożąc uduszeniem miastu położonemu na skrawku ziemi otoczonym wodą. Było jeszcze ciemno. Jego wzrok skierowany był w dal, jednak zmęczone oczy nie mogły przeniknąć ciemności nocy. Spojrzeniem powoli ogarniał mrok, jakby podążając za jeszcze niewidoczną linię horyzontu. Gdzieś tam na północnym wschodzie, po tamtej stronie wąskiego morza Marmara leżał azjatycki brzeg. A tutaj, po przeciwnej stronie świata, na brzegu Złotego Rogu, rozciągała się już Europa, wąski półwysep sterczał w morzu jako jej ostatni klin. Przymknął oczy, przez moment jego oddech zdawał się ustawać. Potem cicho, głęboko westchnął, łapiąc łyk powietrza w bezmiarze duszności. Czuł, jakby Mehmed chwycił za gardło nie tylko jego miasto, ale objął zabójczym uściskiem także jego samego. Śmiertelna pętla zaciskała oblężeniowy krąg coraz ciaśniej wokół tak potężnego kiedyś miasta cesarzy. Zmarszczył czoło. Pięćdziesiąt jeden dni temu stał w tym samym miejscu. To było jego ulubione miejsce na rozległym tarasie. Unosząc głowę, można było stąd zobaczyć i Azję, i Europę. To na tym strategicznie ważnym i jednocześnie tak wspaniałym miejscu wielki cesarz Konstantyn kazał wybudować swój nowy Rzym. 7
lonu, którego pozłacany dach podtrzymywało osiem kolumn z czerwonego kamienia porfirowego. Przez odkryte schody dotarł na dziedziniec otoczony korynckimi kolumnami. Stąd potężna hala prowadziła do wnętrza wschodniego skrzydła pałacu, jedynego pozostałego z tak kiedyś wspaniałego i słynnego miasta-pałacu wschodniorzymskiego cesarstwa. Skierował kroki w kierunku wielkiej bramy prowadzącej do dziedzińca Sigma. Pośpieszne kroki rozległy się z naprzeciwka. Chrzęst butów do konnej jazdy nakładał się na odgłos kroków cesarza. Idący z naprzeciwka zatrzymał się nagle, skłonił głęboko przed cesarzem i pozostał w postawie oczekującej na rozkaz. Zbliżył się dopiero po zachęcającym geście ze strony władcy. Był to Andronikos Kantakuzenos, dowódca cesarskiej gwardii pałacowej, który przybył z meldunkiem. – Wasza Cesarska Wysokość, otrzymaliśmy meldunek o przesunięciu się osmańskiej kolumny wojsk, która gromadziła się od kilku tygodni. Teraz jest około dziesięciu mil od bram miasta. Prowadzą ją oddziały konne, za nimi podąża nieprzenikniona liczba oddziałów pieszych. Cesarz przyjął meldunek nieznacznym skinieniem głowy. – Będę na miejscu, gdy oddziały Mehmeda podejdą pod nasze mury. Osiodłać mojego konia. Niech dwudziestu ludzi gwardii przybocznej czeka w pogotowiu. Spojrzenie cesarza było pewne, jednak lekkie drżenie głosu i mocnych dłoni zdradzało jego wewnętrzne wzburzenie. Podczas gdy wielki domestikos wykonywał rozkaz cesarza, ten przygotowywał się do jazdy. Założył na nogi skórzane ochraniacze, włożył też lekką, giętką kolczugę, na której nosił złoty łańcuch cesarza Konstantynopola, ozdobiony wielkim medalionem pokrytym cenną emalią. Na wysokich purpurowych butach, które mógł nosić tylko cesarz, brzęczały ostrogi. 10
– Czuję się wypalony. Okropnie pusty i niezmiernie samotny. Jak zamknięty w żelaznej zbroi. Gdy rządziłem bizantyjską prowincją na Morei, mogłem zgromadzić na dziedzińcu artystów i uczonych. Z niektórymi z nich łączyła mnie głęboka przyjaźń. Od kiedy wstąpiłem na złoty tron Bizancjum, stoję na samotnym wierzchołku cesarstwa. Moi obaj bracia, którzy na Morei zazdroszczą mi korony Konstantynopola, stali mi się obcy. Wielu z tych, którzy mnie otaczają i schlebiają mi, szuka tylko własnej korzyści. Inni, właściwie mi bliscy, jak na przykład twój mąż Łukasz Notaras, zarzucają mi, że przekazałem odpowiedzialność za obronę miasta także łacińskim oficerom, a genueńskiego przywódcę mianowałem najwyższym wodzem. A mój własny syn... Konstantyn nie dokończył zdania. Milczał chwilę, jakby próbował się opanować, a potem mówił dalej: – Nie wiedziałem, że władza prowadzi do samotności. To kuszenie władzy było prawdziwe, pobudzało mnie. Po śmierci mojego brata Jana zrobiłem wszystko, aby wyprzeć drugiego brata w walce o koronę i zdobyć tron cesarski wschodniego Rzymu. Ale tutaj, na górze, wieje tylko lodowaty wiatr samotności. A teraz jeszcze Nikeforos jest daleko, bardzo daleko. Nie powinienem był mu pozwolić na tak ryzykowne przedsięwzięcie. Teraz jestem całkiem sam. Nic nie odpowiedziała, lecz jej prawa dłoń poszukała jego ręki. Jej delikatne palce ujęły jego wielką mocną dłoń. Namacała sygnet, drogocenny pierścień ze szczerego złota, z gemmą, na której wygrawerowano wizerunek bizantyjskiego podwójnego orła. Dwie głowy orła patrzyły w kierunku zachodnim i wschodnim, uosabiały cesarstwo rzymskie Zachodu i Wschodu. Rzym Zachodni poległ już dawno. Rzym Wschodni jeszcze stał. Nawet bez pomocy Zachodu Konstantyn XI Dragases powinien wytrzymać. Dla Konstantynopola. 23
z Anatolii, dowodzone przez Iszaka Paszę. Na północy zajęły pozycję wojska z Europy, pod dowództwem Karadża Paszy. Za nimi znajdował się obóz hołoty chciwej łupu i awanturników – tak zwanych baszybuzuków – z wszystkich stron świata. Baszybuzucy zaciągnęli się na służbę u sułtana, aby się wzbogacić przy plądrowaniu Konstantynopola. Ta olbrzymia masa wojska, którą sułtan wyprowadził na pole bitwy przeciw Konstantynopolowi, mogła napawać zgrozą i lękiem nawet najdzielniejszego Bizantyjczyka. Przede wszystkim jednak przerażały ogromne armaty, które były o wiele lepsze od wszelkich maszyn oblężniczych; dotychczas stosowane katapulty i tarany pozostawały daleko w tyle. Wzrok cesarza bezwiednie powędrował tam, gdzie na usypanym wzniesieniu, za ustawioną przez oblężonych ścianą palisad, czaiły się trzy wielkie armaty. Co prawda można było z nich strzelać tylko siedem razy dziennie, jednak każdy wystrzał z takiego działa powodował szkody, których nie można było naprawić. – Jakże przebiegły i przemyślny jest duch ludzki, gdy chodzi niszczenie – pomyślał Konstantyn. – Duch Boży buduje, a gdy człowiek tworzy sztukę i kulturę, wtedy uskrzydla go Duch Boży. Ale czyj duch popycha człowieka do niszczenia? W tym momencie zachwiała się wieża drewnianej palisady, która broniła tureckich armat przed ostrzałem Bizantyjczyków. Można było rozpoznać, że ich wyloty skierowane były na mur, który od północy łączył się z bramą Świętego Romana. Konstantyn słyszał za swoimi plecami rozkazy i głośny łoskot, bo teraz strzelano również z bizantyjskich armat ponad murami w nadziei, że wyrządzą szkodę armatom wrogów. Jednak kule przeleciały nad celem, wyrządzając szkody nie warte wzmianki. Teraz odpalono osmańskie armaty. Z ogłuszającym hukiem trzy granitowe kule o ciężarze wielu cetnarów uderzyły w mur, od którego odpadł kolejny fragment. Gdy w baterii armatniej 32
Gdy go szczęśliwie minęły i odwrócono stery, aby łukiem opłynąć półwysep Bizancjum, wiatr zupełnie niespodziewanie ustał. Od tej chwili nie poruszyła się najdrobniejsza fala. Nastała cisza morska i żagle czterech okrętów gwałtownie opadły. Siła galer została załamana. Płynęły coraz wolniej i w końcu się zatrzymały. Co gorsze, prąd Bosforu znosił okręty, które znajdowały się już bezpośrednio przed żelaznym łańcuchem, na turecką flotę jak w pułapkę. Krzyk grozy rozbrzmiał z murów i wiwaty przemieniły się w okrzyki przerażenia. Na tureckich okrętach natychmiast utworzono wielki kocioł. Tysiące wioseł uderzało równomiernie w wodę. Z przeraźliwym wrzaskiem bitewnym okręty wojenne Osmanów zbliżały się z dumnie wzniesionymi dziobami do okrętów małej flotylli. Na szczęście wielkie okręty bitewne Turków, wyposażone w armaty, podzieliły los genueńskich żaglowców i sparaliżowane tkwiły na wodzie. Pierwsze trójrzędowce krążyły już jak chmara wygłodniałych i krwiożerczych sępów wkoło swych ofiar, aby je napaść ze wszystkich stron. Struchlały cesarz stał za balustradą tarasu i patrzył w dół, gdzie na jego oczach rozpoczynała się zaciekła walka. Czyżby to był złowrogi znak? Lekka bryza przyniosła pomoc z Zachodu, a potem bardzo szybko znowu ucichła? Przecież trzeba by wielkiej nawałnicy z Zachodu, aby zgnieść obezwładniającą potęgę wojskową Turków. Niebawem na oczach cesarza oraz sułtana i jego przywódców rozpoczęła się krwawa bitwa morska. Wysokie galery z Genui i okręt cesarskiej floty dysponowały pewną przewagą. Były istotnie większe niż tureckie dwu- i trójrzędowce, a zatem zajmując lepszą pozycję, mogły ostrzeliwać przeciwnika pociskami, oszczepami ognistymi, a nawet kulami armatnimi. Ponadto na trzech galerach od papieża było wielu wypróbowanych w walce i doskonale wyposażonych żołnierzy. Strzały tureckich napastników w żadnej mierze nie szkodziły zbrojom 43
sięciu ich krewnych. Jeżeli żołnierze ich boga polegną w walce przeciw niewiernym, pomiędzy szczepami winnych latorośli i kwitnącymi ogrodami przywitają ich siedemdziesiąt dwie oddane dziewice, całkowicie do ich dyspozycji. Takie widoki pozwalają raźniej bić żołnierskiemu sercu. Pomyśl, że żołnierzom lżej umierać, gdy obieca się im nagrodę w zaświatach! – A jednak islam odróżnia dżihad mniejszy, czyli walkę przeciw niewiernym, od dżihadu większego, którego nie prowadzi się za pomocą broni. W tym większym, wewnętrznym dżihadzie chodzi o obronę przed pokusą zła, aby poddać się całkowicie woli Allaha. Pobożni mistrzowie sufizmu nawołują przede wszystkim do dżihadu większego. – Mimo to islam potrafił zmobilizować wielkie wojska do swego mniejszego dżihadu. I wydaje mi się, że także Mehmed do tej pory jeszcze nie nawrócił się na sufizm ani też nie przystąpił do zakonu wirujących derwiszy – odparł kąśliwie podesta i kontynuował: – Wprost przeciwnie – jak wielu muzułmańskich władców, także sułtan jest wrogo nastawiony do sufizmu, ponieważ sufizm może poprzez swoją naukę podkopać ducha walki jego żołnierzy. Mehmed, przedstawiający się jako ghazi, płomienny wojownik prawdziwej wiary, pragnie powiększyć chwałę islamu. Czyż przekazane słowo proroka nie mówi, że wojownicy ghazi są mnichami islamu? Czy nie znaczy to, że służba wojenna przewyższa wszystkie dzieła pobożne, a dżihad z bronią w ręku przedstawia najwyższą formę nabożeństwa? Mehmed wpisuje się bez reszty w tradycję swojego wielkiego przodka Osmana, który ogniem i mieczem prowadził muzułmański podbój. Wielki Pan wyznaczył sobie wielki cel: Konstantynopol, którego już przed nim wielu sułtanów pożądało niczym narzeczonej, by wprowadzić ją w końcu do swojego haremu. Następne słowa władcy z Pery zabrzmiały przejmująco, kiedy zaklinającym głosem powiedział: 57
islamska nauka o podbojach, która coraz bardziej powiększała ziemie islamu, wciąż od nowa zachęcała ghazi do atakowania naszych granic. Ostatecznie pośród Turków nauka ta znalazła szeroki oddźwięk. Dlatego wzburzeni wojownicy za wiarę stoją teraz przed naszymi bramami i nie pozostaje nam nic innego, jak sięgnąć po oręż, aby bronić miasta. Lomellino podjął ostatnią próbę, aby przemówić, opowiadając się za świętą wojną: – Każ, Wasza Wysokość, pobłogosławić waszą broń przez patriarchów i biskupów, a na pasach waszych żołnierzy wycisnąć słowa: „Tak chce Bóg!”. Musisz zastosować wszystkie środki, jakimi dysponujesz, jeżeli chcesz wyjść z tej wojny jako zwycięzca! – Będę walczył wszystkimi włóknami swego ciała za naszą ojczyznę i za wolność, moi żołnierze również – odpowiedział cesarz zdecydowanie. – Nie będę jednak walczył za każdą cenę o zachowanie Bizancjum. Nie władza, lecz prawo rzymskie i nasza religia są dla nas święte. Pozostaniemy im wierni, nawet gdyby ta wierność przyniosła upadek Bizancjum. Czyż sułtan nie przysięgał na Koran na oczach moich wysłańców, że nie naruszy bizantyjskiego cesarstwa? A jednak kazał zbudować na europejskiej ziemi i ziemi państwa bizantyjskiego wielką twierdzę. Rozkazał zburzyć stojący tam kościół Świętego Michała, wspaniały dom Boży bizantyjskiego budowniczego, a jego kamieni użył do wznoszenia tej diabelskiej twierdzy. Teraz w najwęższym miejscu Bosforu po obu stronach stoją tureckie twierdze, z których sułtan za pomocą armat panuje nad cieśniną. Pomimo układu pokojowego z Wenecją, Mehmed kazał zatopić okręt Republiki Weneckiej, aby zademonstrować swoją władzę. Marynarze, którzy uratowali się, płynąc do brzegu, zostali na rozkaz Mehmeda przepiłowani. Jak wiadomo, jest to jego ulubiony sposób zabijania. 60
ich duchową misję. To wszystko pokazuje, że łacinnikom ostatecznie chodzi tylko o władzę. Chcą podporządkować nasze cesarstwo i Kościół swojemu dyktatowi. Ale czy wolno nam zmuszać Bizancjum do tego, aby poświęciło swoją wiarę i wolność? Niepodległość naszego Kościoła jest zbyt wysoką ceną, nawet za przeżycie Bizancjum. Pod żadnym pozorem nie wolno nam sprzedać swojej wolności. Dopiero wtedy uwierzę w prawdziwość motywacji łacinników, kiedy zagwarantują nam wolność zachowania naszej tradycji. Uchwały z Florencji zmierzają natomiast do naszego ubezwłasnowolnienia i rozciągnięcia tutaj władzy Zachodu. Łacinnicy bezwstydnie wykorzystują naszą ciężką sytuację, aby poszerzyć swoje wpływy i się wzbogacić. Ich religią są pieniądz i władza. – A Bizancjum? – zapytał cesarz. – Nie myślisz w ogóle o Bizancjum? Czy „źrenica chrześcijaństwa” ma wpaść w ręce Osmanów, ponieważ Bizancjum jest nieprzejednane i dumne? Czy matka wszystkich kościołów – kościół Mądrości Bożej – ma zostać zamieniona na meczet, jak się to stało z kościołami w podbitych przez Turków miastach? – Bizancjum? Dzień i noc myślę o Bizancjum! Nie myślę o niczym innym! To jest właśnie to, co doprowadza mnie do pasji, gdy mowa o łacinnikach. To nie Turcy zbezcześcili kościół Mądrości Bożej, lecz barbarzyńscy krzyżowcy z Zachodu. Dokonali w naszym świętym kościele takich obrzydliwości, o których nie odważę się nawet mówić. – Bizancjum nie może upaść, ale samo nie stawi oporu nawale Osmanów. Potrzebujemy pomocy Zachodu. – Gdy poddamy się Zachodowi i jego dyktatowi, nasze miasto i tak upadnie. Czym będzie Bizancjum kierowane z Wenecji albo z Rzymu? A ty, nasz cesarz, spadkobierca wielkich cesarzy Konstantynopola, nie możesz zostać wasalem innych władców. Tylko wolne Bizancjum może się ostać jako spadkobierca antyku i jako stróż prawdziwej wiary. 71
Po obu stronach okrętu w oddali rozpoznawalny był jeszcze ląd dwóch kontynentów. Powoli jednak cofały się one coraz bardziej, a ich miejsce zajmował widok bezkresnego morza Marmara. Był piękny świeży poranek z bezchmurnym niebem. Świetlisty błękit odbijał się w spokojnym, prawie nieruchomym morzu. Młodzi mężczyźni stali na relingu ponad dziobem i rozkoszowali się wiatrem oraz delikatnymi kroplami piany morskiej, która rozpryskiwała się na ich twarzach. Oto uszli morderczemu uściskowi z Bizancjum i wciąż mieli w pamięci przytłaczającą atmosferę ostatnich tygodni. Teraz chłonęli wolne powietrze wielkimi haustami. Po ostatniej nocy, kiedy szczęśliwie uniknęli niebezpieczeństwa, byli w radosnym nastroju i gotowi na nowe przygody. Następnego dnia dobry nastrój prysnął. Morze było wzburzone i jak daleko sięgnąć wzrokiem, pokryte białą spienioną grzywą. „Delphis” walczył z wiatrem i mocno rozkołysanymi falami, kil ostro przecinał wzburzone wody. Spojrzenia i nadzieje towarzyszy były teraz skierowane w przyszłość. Płynąc dalej na zachód, mieli trafić na wielką flotę Zachodu, musieli przecież znaleźć okręty Wenecji, które obiecała Republika. Może okręty zatrzymały się przed Hellespontem na postój i nie przypuszczają, że Bizancjum stoi tuż nad przepaścią. Trzeba je niezwłocznie zaalarmować, aby podniosły wszystkie żagle i przybyły z pomocą tonącemu cesarstwu. Zwiadowca w bocianim gnieździe wypatrywał sobie oczy, jednak na horyzoncie wciąż nie było widać żadnego okrętu. Odkąd Mehmed zagroził swoimi armatami w najwęższym miejscu Bosforu, żaden okręt handlowy Zachodu nie odważył się przekroczyć wschodniej cieśniny pomiędzy Europą a Azją. Wiadomość o oblężeniu Konstantynopola odbierała odwagę najśmielszym handlowcom i nawet ci nie próbowali pojawiać się na wodach, którymi kiedyś transportowali na zachód poszukiwane towary z Chin, Indii, Persji i Rosji. 81
– Ale to być może oznaczałoby koniec naszej wewnętrznej wolności. To, że panuje u nas wielość poglądów, jest być może naszą polityczną słabością na zewnątrz, ale czyż nie bronimy właśnie wolności, pozwalając na własne zdanie? – Na co zda się wolność wewnętrzna w chwili ataku z zewnątrz? Może mamy w Konstantynopolu za dużo partii? Myślę choćby o sporach między mnichami, którzy w ostatnich latach polemizowali z grecką filozofią, której się tutaj naucza. – I której patriarcha zawsze bronił! Od wielu stuleci w Bizancjum istnieje podział między częścią mnichów i filozofów. Mnisi nazywają starych filozofów poganami i podejrzewają o pogaństwo naukę, którą przyjęliśmy i my dwaj, i wiele świetnych familii z Bizancjum. Jednak właśnie to napięcie czyni Bizancjum tak bogatym. I chrześcijańska wiara, i grecka filozofia mają tutaj prawo bytu. To wzajemne przenikanie wiary i filozofii stanowi wielkie osiągnięcie ojców naszego greckiego Kościoła. – Czy nie byłoby jednak lepiej, gdyby cesarz miał większą władzę nad mnichami i nauką Kościoła? Czy połączenie sił nie byłoby lepszym rozwiązaniem? – rzucił Nikeforos. Przy tych słowach jego szczupłe, młode i silne ciało napięło się tak, że przypominało posąg antycznego atlety. – Obawiam się, że skupienie wszelkiej władzy w jednej ręce oznaczałoby koniec naszej szanowanej wolności. Wolność trzeba stale zdobywać. Kwitnie tylko na tym wolnym obszarze, który powstaje ze zmagania równoważących się sił. Wiara i filozofia uznawane są za dwa równoprawne źródła naszego poznania, stąd tutaj, w Bizancjum, są też różne zakresy sprawowania władzy. Pomyśl choćby o naszym cesarskim uniwersytecie. Inaczej niż na Zachodzie, uniwersytet w Konstantynopolu jest niezależny od Kościoła, a akademia patriarchy podlega wyłącznie Kościołowi, nie cesarzowi. – Rozdział tronu i ołtarza osłabił Bizancjum. Don Francisco de Toledo powiedział mi, że w Hiszpanii katoliccy królowie 86
muzułmanów. W czasie przejściowym inne religie można tolerować, ale z czasem one wszystkie zginą. Grecki uczony Grzegorz z Trapezuntu przysłał mi propozycję zwołania chrześcijańsko-islamskiego soboru, aby propagować wspólną wiarę chrześcijan i muzułmanów. Myślał o jedności chrześcijaństwa i islamu, przede wszystkim jednak o bizantyjskiej kulturze i tureckiej potędze militarnej, która miałaby ożywić stare rzymskie cesarstwo i dziedzictwo cezarów. My, muzułmanie, nie znamy soborów, a nasze wyznanie wiary nie wynika z głosowania. Słowo Allaha stało się księgą, a słów Koranu nie można podważać. Grzegorz z Trapezuntu jest marzycielem, który chce ratować bizantyjską kulturę za każdą cenę. To wszystko. – Wybacz mi moje słowa, czcigodny sułtanie – odpowiedział wielki budowniczy i spuścił oczy. – Ja też się obawiam, że utrata greckiej filozofii i kultury może zaszkodzić islamowi. Militarnie Bizancjum jest tylko własnym cieniem. Co się jednak tyczy nauki i sztuki, to wschodni Rzym wciąż jest kwitnącym miastem. Konstantynopol przypomina starca, którego cielesne siły osłabły, lecz jego duch jest jeszcze jasny i trzeźwy, bo dysponuje wielkim skarbem doświadczenia i mądrości. Zresztą w ostatnich latach wielu uczonych i artystów wywędrowało stąd na Zachód i na nowo upowszechnili tam starą filozofię i naukę. W Italii powstały akademie, a ożywienie greckiej nauki może zapewnić Zachodowi nowe horyzonty. Tak, taki Zachód może w przyszłości wyprzedzić islam. – Stara filozofia i błędna nauka chrześcijaństwa nie prowadzą do postępu. Wyłącznie w Koranie znajduje się cała prawda, której człowiek potrzebuje. – Obawiam się, że wielkiej bibliotece Bizancjum grozi podobny los jak słynnej bibliotece w Aleksandrii – wyrwało się Atikowi Sinanowi. Sułtan odpowiedział od razu: 98
Sułtan trzymał płonącą pochodnię przy loncie, zasłaniając obiema rękami uszy. Olbrzymia kula granitowa wystrzeliła z lufy z potwornym hukiem i uderzyła w wieżę, z której odpadł cały narożnik. Turcy wiwatowali z powodu udanego strzału, Mehmed wyłonił się z oparów dymu i z zadowoleniem przyglądał się fortyfikacjom bramy, która coraz bardziej przypominała ruinę. Gdy się odwrócił, od razu ujrzał człowieka, którego tutaj oczekiwał, i z gestem wielkiego władcy rozkazał Imre Urbasowi podejść bliżej. – Dotrzymałeś obietnicy. Te nowe działa przewyższają wszystko, co nasz świat dotąd widział. Oczy węgierskiego odlewnika armat błyszczały z dumy i zadowolenia. – Twoje zaufanie i twoje zlecenie, o sułtanie, umożliwiły mi sukces i tak wielki postęp w sztuce wojennej. – Jestem niezmiernie zadowolony, a obiecana ci zapłata dziś jeszcze do ciebie trafi. Pozwól mi jednak zadać ci jeszcze kilka pytań. Od czasu gdy przedłożyłeś mi propozycję stworzenia działa, którego potrzebowałem do zniszczenia murów lądowych Konstantynopola, nie mogę się pozbyć kilku wątpliwości. Urbas cofnął się o krok: – Jakiego rodzaju kwestie, które mógłbym objaśnić, mogą cię jeszcze interesować? O wszystkich sprawach dotyczących budowy armaty rozmawialiśmy już przecież szczegółowo. – Nie chodzi mi o armaty. Pytania, które mnie nurtują, dotyczą raczej religii. Tak, z trudem staram się zrozumieć, że ty, chrześcijanin, pochodzący z Węgier, zaofiarowałeś mi swoje usługi, podczas gdy Turcy już od dawna walczą z Węgrami, a do tego nakłaniają ich do przechodzenia na islam. – Jestem odlewnikiem i balistykiem, nie zajmuję się pytaniami natury religijnej ani politycznej. Interesuję się wyłącznie rzemieślniczą jakością swojej pracy i postępem w technice militarnej. Z moją prywatną wiarą nie ma to nic wspólnego. 114
Tymczasem okręty strażnicze Bizantyjczyków stojące za łańcuchem zaczęły ostrzeliwać obie pozostałe triremy, które unosiły się na wodzie w nieco przechylonej pozycji. W końcu okręty zapaliły się od płonących oszczepów i ognistych pocisków. Krótko potem dwa dymiące wraki unosiły się u wejścia do Złotego Rogu, aby niebawem zatonąć. Ponowny krzyk radości rozbrzmiał z wież i murów miasta. Mehmed zaczynał przeczuwać, że osiągnięcie jego wielkiego celu to odległa przyszłość. Pierwsze działania wojenne jeszcze bardziej oddaliły go od sukcesu zwycięstwa. Jednak już wkrótce snuł nowe plany, które teraz miały być w końcu zrealizowane. Najwyższy czas, żeby coś się wydarzyło. Pięćdziesiąt dwa dni oblężenia murów przez jego oddziały to bardzo długi okres. Wszystkie dotychczasowe próby pokonania tego odcinka murów spełzły na niczym i przysporzyły Turkom wielkich strat. Armia wrzała i burzyła się. Niezachwiana pewność, że Konstantynopola jednak nie da się zdobyć, obniżała morale niektórych żołnierzy. Pokusa, że bajecznie bogate miasto po zdobyciu zostanie oddane do plądrowania przez trzy dni, zwabiła wielu wojowników, ale czas wciąż uciekał, a cel pozostawał odległy. Rozległ się tupot kopyt. Mehmed odwrócił się. O rzut kamieniem stało czterech oficerów gwardii przybocznej janczarów, pachołek trzymał wodze jego dumnego śnieżnobiałego araba, którego cenna uprząż świeciła srebrzyście w świetle pierwszych promieni wschodzącego słońca. Inny sługa trzymał cugle konia, z którego zeskoczył mężczyzna i przez zroszoną trawę zbliżał się do sułtana. Był ubrany w długi powłóczysty strój, na głowie nosił szary turban. Mężczyzna w średnim wieku był wysoki, miał jasną karnację. W jego czarnej szpiczastej brodzie wiły się nieliczne srebrnoszare nitki. Zatrzymał się kilka kroków przed Mehmedem i głęboko pokłonił. Na skinienie sułtana podszedł bliżej, aby zgodnie 94
W końcu podniósł się Sheik Sems ed-Din, który – jako najwyższy duchowny dostojnik – miał wielki wpływ na sułtana i jego armię. Począł mówić uroczystym tonem: – Wasza Wysokość, Sułtanie i Wielki Panie wszystkich Osmanów, pozwól, że opowiem o czymś, co wydarzyło się dzisiaj po południu. Wszyscy spojrzeli na szczupłą postać Sheika, który przerwał na chwilę, odchrząknął i mówił dalej: – Po czwartej modlitwie dnia udałem się na niewielkie wzniesienie, które opada do Złotego Rogu, niedaleko murów Blachernae. Nagle zobaczyłem na szczycie wzgórza płonący zielony płomień, po chwili to niezwyczajne światło zaczęło tańczyć. Początkowo nie mogłem pojąć tego zjawiska. Podszedłem bliżej i odkryłem, że w tym miejscu ziemia nieco się wznosi. Przeczuwałem, że może to być kurhan. Przywołałem kilku żołnierzy, aby mi pomogli przy rozkopaniu grobu. Wkrótce natrafiliśmy na kamienny sarkofag. Gdy go odkopaliśmy, odczytałem arabski napis nagrobny: „Abu Eyüp, chorąży wysłannika Allaha, męczennik w świętej wojnie przeciw Konstantynopolowi”. Kazałem otworzyć sarkofag i znalazłem szczątki wielkiego bojownika oraz zieloną chorągiew Proroka. Sułtan, jego wezyrowie, doradcy i dowódcy armii jak urzeczeni wpatrywali się w Sheika i wsłuchiwali w jego słowa, wstrzymując oddech. Sheik sięgnął do skórzanej obwoluty i wyciągnął zieloną zrolowaną materię, która po rozwinięciu okazała się chorągwią armii Proroka, co prawda dość zniszczoną, lecz o kolorze wciąż zachowującym pierwotny blask. W namiocie sułtana zapanowała przejmująca cisza. Po chwili milczenia Sheik kontynuował płomienną przemowę: O sułtanie Mehmedzie, który nosisz imię wielkiego Proroka Mahometa i przez którego wypełni się jego przepowiednia, że wielkie miasto chrześcijan zostanie zdobyte dla prawdzi120
Paleologów w końcu przegonili łacinników, w ruinach leżały dwie trzecie kwitnącego niegdyś miasta. Niewyobrażalne skarby zostały stracone, biblioteki spalone, a kościoły zbezczeszczone. Teraz on sprzymierzył się z łacinnikami przeciwko Turkom. A zatem gdzie są jego sprzymierzeńcy? Gdyby w końcu pojawiła się flota Wenecji... Teraz mieliby wręcz łatwą przeprawę z turecką flotą, której część znajdowała się przecież w Złotym Rogu, a łańcuch zaporowy odcinał ją od pozostałych okrętów osmańskich. Wenecjanie muszą w końcu nadejść! Jeśli nawet nie z powodu Konstantynopola, to z powodu własnych interesów, aby chronić swoje filie handlowe w Konstantynopolu. Cesarz rzucił krótkie, prawie ukradkowe spojrzenie na zachód, w stronę opustoszałego horyzontu. Megaduks zauważył spojrzenie cesarza. – Od Zachodu nie nadejdzie żadna pomoc. Musimy sami sobie pomóc. Bizancjum często w swojej historii stawało nad przepaścią, a jednak przeżyło. Jeśli nie zdamy się teraz na przymierza z fałszywymi przyjaciółmi, lecz zbierzemy swoje własne siły, i tym razem wyjdziemy zwycięsko z zagrożenia. Idę teraz na dół, do portu, i będę się troszczył o to, żeby wszystkie rozkazy cesarza zostały wykonane. Konstantyn pozostał milczący. Czuł się bezsilny, bezradny i rozdarty. Stał tak jeszcze długo i patrzył, jak kolejne tureckie okręty zsuwały się ze stoku do wody. Około siedemdziesięciu okrętów wojennych tureckiej floty, tak szacował, pływało już w Złotym Rogu i zaczynało tworzyć pływający most od brzegu Galaty aż do plaży przed murami morskimi. Wszystko wydawało się od dawna przygotowane. Krótko potem żołnierze wyposażeni w sprzęt oblężniczy i szturmowy przemaszerowali przez most, zbudowany ze związanych podwójnie beczek po winie, na tę stronę brzegu. Tak oto na oczach cesarza oblężnicza pętla stała się jeszcze ciaśniejsza. 130
mieślniczych i domów mieszkalnych. Kościół Mądrości Bożej będzie służyć prawdziwej wierze jako meczet; patriarsze wyznaczymy za to kościół Świętych Apostołów jako kościół Patriarchatu. Zgodnie z regułami naszej religii, chrześcijanie pozostaną pod opieką sułtana i mogą wyznawać swoją religię, przy czym jako ekwiwalent będą płacić przewidziany podatek pogłówny. Wszystkie cesarskie dobra i pałace w Bizancjum zostaną przekazane sułtanowi. Zachowamy również cesarską bibliotekę i cesarski uniwersytet, a jego nauczycielom udzielimy szczodrego wsparcia. Jeśli cesarz Konstantynopola nie przychyli się do naszej propozycji i nie odda nam miasta, to jesteśmy gotowi zawrzeć z Konstantynopolem pokój za roczną daninę w wysokości stu tysięcy złotych bizantyjskich. Jeśli i to zostanie odrzucone, to Bizancjum grożą, zgodnie z osmańskim zwyczajem, trzy dni i trzy noce ognia i krwi. Nasi wysłannicy otrzymali rozkaz, aby przynieść sułtanowi odpowiedź Rzymian do godziny trzeciej po południu dzisiejszego dnia”. Cisza, która teraz zapanowała, nie była już uroczysta, tylko dramatycznie napięta. Wszystkie oczy zwrócone były na Konstantyna, który na pozór całkowicie obojętnie słuchał listu. Bizantyjski protokół stanowił, że cesarz nigdy nie odpowiadał bezpośrednio, lecz zawsze przez rzecznika. Na skinienie cesarza logoteta Metochites wstał, podszedł do tronu, po czym ucałował stopy cesarza i przyjął jego słowo, aby je obwieścić czystym, dobrze słyszalnym głosem: – Cesarz jest zarządcą, ale nie panem cesarstwa rzymskiego. Dlatego cesarz Konstantyn nie jest uprawniony do oddania miasta Turkom. To nie jego rzecz, lecz rzymskich obywateli. Ismail Beg uznał tę odpowiedź za bardzo zaskakującą. Znał tylko rządy sułtana, którego władza rozciągała się ponad wszystko i który nikomu nie zdawał sprawy ze swych decyzji. 139
ła powszechnie lubiana. Przemawiała ze swego honorowego miejsca w loży cesarza czystym, dobrze słyszalnym głosem. – Nasz wielki poeta Horacy powiedział kiedyś: „Matki nienawidzą wojen”. Wojna jak potwór połyka naszych mężów i synów, dlatego propozycja Mehmeda może się wydawać zachęcająca. Jednak my, kobiety, jeszcze bardziej niż wojen nienawidzimy porywania naszych dzieci. Wszyscy wiemy, że janczarzy – elitarna jednostka sułtana, której wszyscy się tak obawiają, to byli kiedyś chrześcijańscy chłopcy. Wyrwani rodzinom we wczesnym wieku dziecięcym, dorastali bez macierzyńskiego ciepła w okrutnym otoczeniu. Nie znają innego ojca, tylko sułtana, innej woli niż jego. Kazano im zmienić język, zwyczaje, stroje, a potem przemienić się w barbarzyńców szlachetnego pochodzenia. Szkoli się ich do tego, aby zabijali swoich rodaków. Muszą się wyrzec dziedzictwa chrześcijańskiej wiary i są wychowywani w islamie tak surowo i fanatycznie, że religijną gorliwością przewyższają nawet swych tureckich panów. A zatem naszych chłopców wychowa się w niebezpiecznej i okrutnej wierze, której wyznawcy właśnie atakują nasze mury, która napędziła już mnóstwo strachu wielkim armiom. W haremie sułtana i jego dowódców znajduje się wiele kobiet – wyrwane z chrześcijańskich rodzin jako młode dziewczęta, zostały sprzedane jako niewolnice. Pomyślcie także, jakie miejsce zajmą kobiety w cesarstwie Osmanów, gdy zostaną usunięte z publicznego życia. W Konstantynopolu kobiety mogły sprawować nawet urząd cesarski i stać na czele cesarstwa. W imieniu kobiet i dzieci wołam do was wszystkich: Konstantynopol nie może skapitulować! Przez moment panowało głębokie milczenie, potem rozległ się głośny aplauz, a okrzyki szybko zamieniły się w chóralne skandowanie: – Konstantynopol nie skapituluje! Wolność dla Konstantynopola! 148
czach z wielu stron. Do tej pory dysponowaliśmy wystarczającą liczbą żołnierzy, aby bronić murów lądowych. Teraz jednak musimy przerzucić część naszych oddziałów na mury morskie, aby bronić się przed tureckimi okrętami i atakiem osmańskich oddziałów, które nadejdą przez most pontonowy. Cesarz ujął misterny srebrny wskaźnik, aby pokazać na mapie mury morskie w Złotym Rogu. – Turcy mogą podpłynąć okrętami wojennymi niedaleko wieży Eugeniusza, zbliżyć się bezpośrednio do murów morskich i z masztów na wysokości murów spróbować je osiągnąć. W porcie, dalej na zachód, jest około dziesięciu tysięcy żołnierzy. Wszystko wskazuje na to, że są to oddziały rezerwy, które przez pływający most dotarły do lądu i obozują przed murami portu. Jak wielu żołnierzy potrzebujemy, aby wystarczająco silnie obsadzić mury morskie? Megaduks Łukasz Notaras zrobił szacunek, któremu wszyscy przytaknęli. – Do obrony odcinka pomiędzy wieżą Eugeniusza a portem potrzebujemy sześciuset żołnierzy, a na wałach obronnych, które dzielą miasto od portu, dalszych pięciuset. Powinniśmy sięgnąć po bizantyjskich rezerwistów przy obsadzeniu murów morskich przy Złotym Rogu. Turcy spróbują z portu pokonać ten mur za pomocą drabin szturmowych. Jest on co prawda niższy niż mur lądowy, ale prawie nieuszkodzony i dlatego stosunkowo łatwy do obrony. Cesarz skinął głową z aprobatą i kontynuował: – Musimy także przygotować mały oddział rezerwowy, który może atakować małe odcinki murów, gdyby groziło im przełamanie. Nie wiemy, jakie jeszcze niespodzianki w tych okolicznościach przygotował dla nas sułtan. Dlatego do szybkiej akcji w koszarach Wielkiego Pałacu musi stać w gotowości trzystu konnych cesarskiej gwardii i dwustu żołnierzy piechoty 158
uznałby to za chęć zachowania władzy za cenę pozostawienia miasta swoich przodków na pastwę losu, tak samo jak, według Nikeforosa, nie ożenił się z jego matką z politycznego rozmysłu. Czyż wielu obywateli cesarstwa nie oskarża go, że z czystej żądzy władzy sprzymierzył się z łacinnikami i zdradził czystą wiarę? Po prawdzie chciał przecież ratować cesarstwo i o tym musiał w końcu pomówić z Nikeforosem. Mimo że ojciec i syn kochali się wzajemnie, nie umieli znaleźć odpowiednich słów. Stali blisko siebie, ale tak, jakby pomiędzy nimi był długi mur i głęboki rów. Dlaczego tak ciężko było wypowiedzieć niejasne uczucia i skryte zarzuty? Dlaczego obaj milczeli, zamiast w końcu wydobyć to, co ciemne, na światło dzienne? Czy kierował nimi wstyd, czy ciążyła na nich presja godziny, w której nie było miejsca na ich spokojną rozmowę? Czy przepaść miała pozostać między nimi na zawsze? Konstantyn przyglądał się Nikeforosowi z ukosa. W spojrzeniu cesarza było coś błagalnego. Oczy syna były jednak zwrócone gdzie indziej. Nikeforos już rozmyślał o planowanym przedsięwzięciu. Ich bliskość znowu została zakłócona, zameldowano delegata papieża. – Po liturgii oczekuję cię tutaj – powiedział Konstantyn i objął Nikeforosa. W tym uścisku dało się odczuć i bliskość, i dystans jednocześnie, zarówno ból, jak i zakłopotanie. Nikeforos uwolnił się z ramion ojca. Dla niego tylko jedna rzecz była teraz ważna. Powrócił do Konstantynopola z wyprawy zwiadowczej. Tutaj byli jego przyjaciele i nie mógł ich opuścić. To było całkowicie wykluczone. Jak zdecyduje jego ojciec? Czy rzeczywiście mógłby z powodu politycznej kalkulacji pozostawić ludzi na pastwę losu? Pomyślał, że cesarz może rozstrzygać, jak zechce. On wiedział, gdzie jest jego miejsce! Szybko pośpieszył na schody i wkrótce zniknął. Konstantyn chodził niespokojny tam i z powrotem. Ołowiany ciężar 170
Tutaj, w kościele Mądrości Bożej, mozaika pokazywała innego Chrystusa – nie potężnego króla, lecz bezbronne Dziecko, które nie siedzi na złotym tronie, lecz spoczywa na łonie kobiety. Ludzkie ciepło i bezpieczeństwo tworzą prawdziwy tron Boga. Bóg nie ukazuje się tutaj jako potężny Król, lecz jest mały i bezsilny jak dziecko. Dziecko nie ma władzy, nie może nikogo do niczego zmusić, ale prosi, błaga, dotyka, tuli się, uśmiecha i płacze, aż ktoś się do niego w końcu zwróci. Bóg wybrał bezsilność dziecka, aby zdobyć człowieka od wewnątrz. W blasku tysiąca świec Konstantyn widział dzieci w kościele Mądrości Bożej, matki niosły je na rękach do komunii. Widział zmęczone twarze kobiet i niewinne oczy dzieci. Widział też mężczyzn, którzy odłożyli swoją broń. Wydawali się nadzy i słabi. Widział starców, którzy przeżyli wiele trudnych dni, ich twarze były głęboko poryte zmarszczkami i wyniszczone troską. To tutaj cesarz znalazł prawdziwą ikonę Boga. Już nie w złotych kamieniach mozaik, lecz w tych twarzach dostrzegał drogocenne Boskie Oblicze wpisane w ciało i krew. Te rzędy ludzi były żywym ikonostasem, przez który wchodziło się w najświętsze miejsce, przechodząc do Tajemnicy Boga. Wraz z tłumem Konstantyn kroczył do komunii, ale to właśnie to pozostawanie w środku, pomiędzy nimi, było Świętą Komunią. Trzecia zwrotka wieczornego hymnu śpiewana przez mnichów towarzyszyła wielkiej procesji. Poruszająca harmonia przenikała bez reszty ogromne pomieszczenie: „Chrystusie, Twoje królestwo jest nie z tej ziemi, jednak chcesz mieszkać w ludzkich sercach. W tych twarzach wszystkich dzieci człowieczych błyszczy Twoje Oblicze”.
185
powstawały i znowu upadały, jakby trwał pośrodku wielkiego stawania się i przemijania, jak skała na przylądku, w którą morze nadaremnie uderzało swymi falami. Potem stanął mu przed oczyma inny obraz. Ujrzał Irenę, jej strach, bezradność i kruchość. Pośrodku tej niesamowitej ciszy zdawało mu się, że ona krzyczy przerażona senną zmorą. Siedziała obok niego, płacząc, i nie mogła się uspokoić. Potrzebowała teraz jego ramion, aby się w nich schronić. W tym momencie stało się dla niego jasne, że Irena pozostała w kościele Mądrości Bożej jak tysiące kobiet i dzieci, aby za nieuzbrojonymi murami szukać schronienia, którego nie mogą ofiarować nawet największe twierdze. Jednocześnie czuł, że jego miejsce tej nocy było przy żołnierzach, tak jak miejsce Ireny było przy tych, którym strach długo nie pozwala zasnąć. Konstantyn zwrócił się znowu w stronę kopuły kościoła Mądrości Bożej. Światło z wnętrza świeciło jeszcze, a on już wiedział, mimo wszystkich pytań i niepewności w duszy, za co ma walczyć.
– Wrócę do bramy Świętego Romana i spróbuję wypadu. Utrzymajcie pozycję. Dla cesarstwa i wolności. Gdy wszystko pójdzie dobrze, za godzinę przybędzie wsparcie dla murów morskich. – Walka szaleje już od ponad trzech godzin, Mehmed nie daje nam chwili oddechu. Każda godzina jest długa, gdy się jest tak wyczerpanym. Niech twój plan się powiedzie. Cesarz pożegnał wiernego dowódcę gwardii przybocznej i pospieszył w dół, do bramy Świętego Romana, aby jeszcze raz mówić z Giustinianim. Genueńczycy i Bizantyjczycy dzielnie walczyli przeciw anatolijskim oddziałom. Dowódca z Genui był znany z dzielności lwa. Kiedy Konstantyn przybył do żołnierzy, którzy walczyli na gruzach murów, rozległ się wielki krzyk. Oto z ciemności wyłonił się skrzypiący i stękający kolos, zbliżając się do wału obronnego. Niepostrzeżenie dla Bizantyjczyków, Mehmed kazał zbudować drewnianą wieżę oblężniczą na kołach, która teraz została podepchnięta do murów. Celem była wieża Baktarin, ponieważ jej kusznicy z pewnością odparliby natarcie tureckich napastników. Atak z ruchomej wieży oblężniczej obłożonej skórami wołów nastąpił tak niespodziewanie i szybko, że obrońcy przez dobrą chwilę stali jak wryci. Jakże mieli sprostać temu kolosowi wyższemu od bizantyjskich wież? Maszynę oblężniczą podsunięto tak blisko celu, że napastnicy mogli z niej spuścić kładkę, coś w rodzaju pomostu zwodzonego, na balustradę bizantyjskiej wieży. Głośno wiwatując, pierwsi Turcy osiągnęli już platformę wieży. Łucznicy nie byli ani przygotowani, ani uzbrojeni do walki wręcz. Osmanie zabijali tych, którzy nie zdołali wystarczająco szybko uciec schodami w dół. Chwilę później platforma wieży została zajęta przez Turków. Cesarz i Giustiniani stali jak wryci, a okrzyki zwycięzców natychmiast podkopały wolę walki obrońców. W tym mo209
sta. Tajemnicze płonące pociski uderzały z głośnym hukiem o pokłady wrogich statków, aby je zamieniać w jedno wielkie ognisko. Obrońcy murów miasta wiwatowali. Marynarze na dromonach także wznosili okrzyki zwycięstwa. W tureckiej flocie panowało coraz większe zamieszanie, gdyż jej żeglarze uznali, że są w potrzasku. Bardzo szybko zrozumieli, że muszą odstąpić od ataku na mury, jeśli nie chcą tam zostać w całości spaleni. Na okrętach Osmanów podniósł się okrzyk przerażenia: – Grecki ogień! Turcy zauważyli, że to pociski z dromonów powodowały ogień, którego nie można było ugasić. Natychmiast wróciły wspomnienia prastarych opowieści o okrętach plujących ogniem, które kiedyś umożliwiły Rzymianom z Konstantynopola zniszczenie wielkich liczebnie flot. A przecież Mehmed zapewniał swoich ludzi, że Bizantyjczycy zatracili już zdolność wytwarzania tej cudownej broni... Z murów i wież obrońców dodatkowo wystrzelono płonące strzały w stronę tureckich okrętów. Zrzucano płonące wiązki chrustu na pokłady wrogich łodzi, które znajdowały się bezpośrednio pod murami morskimi. Turcy przerwali atak i wiosłowali w stronę Złotego Rogu, aby ponownie zebrać siły. Płonęło teraz co najmniej dziesięć tureckich dwurzędowców. Turcy zaatakowali dromony i próbowali je zatopić. Ta próba błyskawicznie doprowadziła ich do zguby, bo znaleźli się w zasięgu bizantyjskich kul ogniowych. Megaduks Łukasz Notaras wystrzelił kolejne trzy ogniste kule na zbliżające się tureckie okręty, które od razu zaczęły płonąć i zostały wyłączone z walki. Turcy zmienili strategię i próbowali zbliżyć się na wielu biremach jednocześnie, aby okrążyć dromony i je staranować. Zaraz potem rozległy się potężne wybuchy. Widocznie turec220
które przecież były dwie mile na zachód, tak szybko tutaj dotarły i odcięły mu drogę powrotną do Pery? Złe przeczucie zawładnęło nim bez reszty. Turecki dwurzędowiec był już niebezpiecznie blisko i kierował się z wielką prędkością na „Anna Komnene”, aby ją staranować. Sternik przytomnie chwycił za ster, jednak wrogi okręt był już za blisko, aby go wyminąć. Kanonier instynktownie skierował rurę na turecki okręt, Notaras włożył ostatnią kulę i na okrzyk „Ognia” płonąca kula ognia dopadła osmański okręt i zapaliła go. W następnej chwili rozległ się potężny łomot i Łukasz Notaras runął na pokład. Dziób tureckiego okrętu przeszył głęboko bok dromona, który natychmiast zaczął tonąć. Razem z nim tonął ostatni syfon i tajemnica greckiego ognia na zawsze spoczęła na dnie Złotego Rogu. Niemniej jednak grecki ogień zapłonął ostatni raz, a wrogowie Konstantynopola przeżyli chwile grozy.
ugodzony strzałą. Bezpański koń biegł jeszcze chwilę dalej, potem się zatrzymał. Cesarscy gwardziści zawrócili i pogalopowali polną drogą, aby zabezpieczać odwrót. Nieco dalej na północy, stacjonujący przy via Egnatia tureccy wartownicy zauważyli z oddali, że jacyś konni zmierzali w ich kierunku, lecz potem zawrócili. Z powodu lekkiego pofałdowania terenu nie mogli nic dokładnie zobaczyć, wsiedli więc na konie i podjechali z ciekawości bliżej, by znaleźć bezpańskiego konia i leżącego na ziemi wartownika ze strzałą w plecach. W tym czasie ostrzelano już turecki okręt pierwszymi kulami armatnimi. Dwaj wartownicy natychmiast ruszyli galopem równolegle do wielkiego muru Teodozjusza na północ, gdzie Mehmed rzucał wciąż nowe oddziały przeciw bizantyjskim obrońcom. W tym czasie już prawie wszystkie wozy dotarły na porośnięte trawą wzgórze na końcu zatoki. Tutaj okręty Mehmeda znalazły się bezpośrednio w zasięgu cesarskich armat. Wozy rozdzieliły się. Cesarz jechał konno od wozu do wozu i wskazywał cel. Każdorazowo zamierzano skierować na okręty tureckie trzy armaty. Chociaż Bizantyjczycy wiedzieli, że czasu jest wyjątkowo mało i lada moment za ich plecami mogą pojawić się tureckie oddziały konne, pracowali z wielkim spokojem, z niewielkiej odległości posyłając w stronę tureckich okrętów zabójcze salwy. Kule z hukiem uderzały w pękające drewno i czyniły wielkie wyrwy w brzuchach okrętów. Dopiero grzmot armat uzmysłowił Turkom niebezpieczeństwo, które tak niespodziewanie pojawiło się na ich tyłach. Przerwano atak na mury. Teraz Turcy musieli ratować własne życie. Stojące gęsto przy murach brzegowych okręty nie były zdolne do szybkiego manewru. Nawet ucieczka była niemożliwa. Zaatakowanie pozycji armatnich również nie było właściwym przedsięwzięciem, ponieważ sforsowanie stromego brzegu nie było łatwe. Podczas gdy kano229
miasta do ostatniej kropli krwi. Nigdy, przenigdy nie pozostawi tutejszych ludzi – wielu spośród nich zaliczał do swoich przyjaciół – na łasce losu. W jaki sposób można by uratować okrążone i gotowe na ostateczny atak miasto z chciwych pazurów Turków, którzy już wyciągają ręce po zdobycz? To było łudzące, że na zewnątrz milczą armaty, a oni już zaczęli obchodzić radosne święto. Nikeforos aż za dobrze wiedział, że sułtan o tej godzinie podejmował ostatnie przygotowania do decydującej bitwy o Konstantynopol, że radość wkrótce zamieni się w atak pogardzający śmiercią. Gdy jego wzrok wydawał się bezwolnie biec w dal, Nikeforos wytężał umysł, aby ułożyć plan. Idea była jeszcze mglista i nie całkiem jasna. Nikeforos oparł się o balustradę wieży w pozornie niedbałej pozie, ale jego umysł gorączkowo pracował. Wkrótce jego plany przybrały konkretną postać. Od strategów Konstantynopola wiedział o istnieniu małej furty wypadowej – o nazwie Kerka, przez którą można było dotrzeć do podziemnego korytarza. Ten z kolei przez opuszczane drzwi prowadził na otwartą przestrzeń bezpośrednio pod murami Blachernae. Konstantyn już na początku oblężenia powiadomił syna o istnieniu furty, która była od stuleci zamurowana i dlatego zapomnieli o niej prawie wszyscy mieszkańcy miasta. Cesarz rozważał przez chwilę, czy kazać otworzyć znowu furtę, aby jej użyć do wypadu w czasie oblężenia. Z powodu bardzo małej siły bizantyjskich oddziałów, co nie pozwalało na większe wypady, Konstantyn porzucił ten plan i w natłoku wydarzeń całkiem zapomniał o furcie Kerka. Nikeforos skierował wzrok na umocnienia cesarza Teodozjusza. Te podwójne mury ciągnęły się od północy przez wzgórze i dochodziły do pałacu Blachernae. Wał okopu przed murem kończyła zwalista, podobna do wielkiego prostopadłościanu, wieża narożna pałacu. Stąd już tylko zwykły mur prowadził przez wzgórze Blachernae w dół aż do brzegu Złotego 238
– Dlaczego? Co się stało – spytał Don Francisco i pobladł. Nikeforos nie wdał się w tłumaczenia, tylko rzucił: – Nie traćmy czasu. Czy wszystko przygotowane? Don Francisco przytaknął i syn cesarza włożył błyskawicznie lekką zbroję baszybuzuków. Potem ruszył pospiesznie. Mały oddział miał trudności, aby za nim nadążyć. Nikeforos wszedł do wieży narożnej w murze Blachernae. W oświetlonym pochodniami wnętrzu widział, że furta Kerka była otwarta. Chwycił pochodnię i pierwszy wszedł przez wąskie odrzwia w ciemność. Kilka stopni prowadziło w dół. Stamtąd dwunastu ludzi dotarło do murowanego tunelu pod ziemią, który wyprowadzał z wieży narożnej. Po kilku krokach korytarz kończył się schodami prowadzącymi w dół. W niespokojnym świetle pochodni ponad najwyższymi schodami można było rozpoznać brązowordzawe żelazne drzwi, zamknięte na rygiel i belkę zabezpieczającą. Kilka uderzeń siekiery wystarczyło, aby żelazne drzwi opadły w dół. Masy gruzu, piasku i kurzu wpadły do korytarza. Nikeforos, który zadał decydujące uderzenie otwierające drzwi, uskoczył kilka kroków w bok. Kilka sekund później kurz pozbawił towarzyszy oddechu i widoczności. – Do góry – krzyknął Nikeforos i zgasił pochodnię, aby się nie zdradzić na zewnątrz. Potem potykając się, kaszląc, z łzawiącymi oczyma, po schodach w górę wydostał się na wolną przestrzeń. Pozostali wyszli za nim, prawie nie oddychając. Mimo donośnego hałasu Turcy nie zauważyli tej operacji, ponieważ drzwi prowadziły na zewnątrz pod takim kątem, pod jakim mur Blachernae stykał się z wieżą narożną. Młodzi ludzie szli chwilę po zewnętrznej stronie wzdłuż wału, po czym skierowali się na zachód. Zaczęło już świtać i wkrótce tureccy wartownicy mogli ich zobaczyć. Młodzi Bizantyjczycy położyli dwóch spośród siebie na naprędce przygotowanych noszach z cienkich rur i lin. Czterech niosło nosze, a Nikeforos biegł razem z Francisco 244
Z wysokości władzy
Stał na tarasie Wielkiego Pałacu i ciężko oddychał. Gorące wilgotne powietrze wisiało nad morzem Marmara i Złotym Rogiem, grożąc uduszeniem miastu na skrawku ziemi otoczonym wodą. Słońce stało wysoko i rzucało ostre, kłujące światło na miasto. Jego spojrzenie było skierowane w dal, połyskujące i błyszczące morze oślepiało go, jego wzrok powoli przesuwał się wzdłuż horyzontu. Na południowym wschodzie leżał azjatycki brzeg, a dalej na wschodzie Anatolia. Tam zaczął się wzlot jego dynastii. A tutaj, w przeciwnej stronie świata, rozciągała się już Europa, która w znaczącej części należała już do niego. Konstantynopol był pomostem pomiędzy obiema kontynentami i oznaką panowania nad Europą i Azją. Kto panował w Konstantynopolu, ten był spadkobiercą cesarstwa rzymskiego i miał prawo do jego dawnych posiadłości. W ten poranek udało mu się to, czego już wielu przed nim próbowało nadaremnie – zdobyć Rzym Wschodu. Jego panowanie rozciągnie się wkrótce na całe cesarstwo rzymskie, gdyż w nieodległej przyszłości zamierzał podbić Moreę, Węgry, Serbię, Austrię i Italię. Odwrócił się i patrzył w dół na Złoty Róg. Na srebrnych wodach wciąż jeszcze unosiły się płonące wraki, a dym kłębił się czarnymi zwałami, wznosząc się ku błękitnemu niebu. Mimo to Złoty Róg był zatłoczony tureckimi okrętami, gdyż łacinnicy otworzyli łańcuch zaporowy, aby uciekać wielkimi galerami na Zachód. Ich okręty zniknęły już na zachodnim 261
trza (np. mozaiki) po przebudowie świątyni na meczet pozostała tylko niewielka część; obecnie muzeum. Lomellino Angelo, w 1453 roku namiestnik (podesta) Republiki Genui położonej nad Złotym Rogiem w Perze. łacinnicy, chrześcijanie Zachodu należący do Kościoła rzymskokatolickiego. łokieć, miara długości: ok. 45 cm. Łukasz Notaras, ostatni megaduks (wielki admirał) bizantyjskiego cesarstwa. Po podbiciu miasta sułtan Mehmed zażądał wydania obu synów Notarasa, aby ich znieważyć. Notaras odmówił, za co Mehmed kazał zabić obu synów na oczach ojca; potem także Notaras został stracony. megaduks, tytuł naczelnego dowódcy bizantyjskiej floty centralnej; wielki admirał. Mehmed II Zdobywca (1432–1481), w 1457 roku został sułtanem osmańskiego imperium po swoim ojcu Muradzie II. Na początku panowania kazał usunąć swego brata Ahmeta, aby zabezpieczyć władzę i przygotować się do podboju Konstantynopola. Już dwa lata po objęciu rządów po 54-dniowym oblężeniu podbił legendarną stolicę cesarstwa wschodniorzymskiego i otrzymał przydomek Faith (Zdobywca). Pod jego panowaniem obszar państwa osmańskiego został powiększony o około 40 procent. Mehmed dążył też do podboju Rzymu i zdołał zdobyć przyczółek w Otranto w południowej Italii, jednak dalszy podbój udaremniła śmierć Mehmeda w 1481 roku. mila rzymska, miara długości: ok. 1,5 km. Morea, średniowieczna nazwa Peloponezu. W XIV i XV stuleciu znacząca prowincja bizantyjska ze stolicą w Mistrze; bizantyjska sztuka i filozofia przeżywały tam czas rozkwitu. organy, pneumatyczne organy były w Bizancjum instrumentem używanym odświętnie. W 757 i 811 roku posłowie Bi278
Spis treści „Zamknijcie wielką bramę!” Czekanie na pomoc
7 15
Fortel w podziemiach
26
Okręty z Zachodu
39
Pokusa
52
Łukasz Notaras
65
Rzekomy okręt turecki
74
Atik Sinan
90
Okręty na lądzie
104
Dzwony na kule armatnie
112
Alabaster i kość słoniowa
126
Zgromadzenie ludowe
141
Bizancjum stawia opór
154
Kościół Mądrości Bożej
177
Nocne odwiedziny
188
Szturm
200
Grecki ogień
212
Wypad
224
Furta Kerka
237
Walka o bramę Świętego Romana
251
Z wysokości władzy
261
Nota historyczna: Bizancjum: cesarstwo i miasto
267
Słownik
273