ANDRZEJ REKIEL
Mroźnym świtem apokalipsy
Wydawnictwo SALWATOR Kraków
Redakcja Anna Śledzikowska Korekta Joanna Waszkiewicz Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski
© 2009 Andrzej Rekiel © 2011 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-7580-238-2
Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com
1 Duży parking z czerwonej kostki powoli zapełniał się samochodami. Był czerwcowy słoneczny poranek, a błękitu nieba nie mąciła najlżejsza chmurka, mimo to pojazdy zbliżające się do przypisanych im miejsc traciły ostrość i wyrazistość barw. Pozbawione wcześniejszego blasku wjeżdżały za bramę monitorowaną przez kamerę. Brama otwierała i zamykała się, błyskając żółtym pulsującym światłem. Światło letniego poranka rozpraszało się w przyjemnym, ciepłym dotyku początku dnia. Jego łagodność, rześkość i delikatność zakłócała jednak sylwetka uzbrojonego i zamaskowanego wartownika, który podchodził do zatrzymujących się aut i spoglądając zza czarnej kominiarki lodowatym wzrokiem, sprawdzał okazywane przez kierowców przepustki i służbowe legitymacje. Od srebrzystych liter wytłoczonych na ich czarnej skórzanej powierzchni odbijały się promienie słońca. – Nie poznaje mnie pan? Codziennie od lat wjeżdżam tą bramą o tej samej godzinie. – Mężczyzna zza kierownicy zdjął okulary przeciwsłoneczne. – Poznaję pana po głosie! W ubiegłym tygodniu pełnił pan służbę rano! – uśmiechnął się do wartownika. Ten odpowiedział zimnym spojrzeniem – szybko, lecz bardzo uważnie – kierując wzrok ku twarzy i zdjęciu na przepustce i w legitymacji. – Pan kapitan wybaczy! Tego wymaga ustawa o bezpieczeństwie ważnych obiektów państwa! – Skąd pan wie, że jestem kapitanem? Nigdy nie widział mnie pan w mundurze, na dokumentach jest tylko moje zdjęcie, imię 5
i nazwisko. Może nieprawdziwe? – żartował ubrany w elegancki garnitur oficer. Wartownik zawahał się przed oddaniem dokumentów. – Pana pytanie oraz zdziwienie są niestosowne! Czynię to z wyrażonej w demokratycznych wyborach woli narodu! Czyżby żywił pan wątpliwości co do ładu prawnego naszego państwa i podstaw jego porządku konstytucyjnego? Nie powinien pan zwracać uwagi na rytm mojej służby! Czy interesuje się pan także innymi wartownikami? Ministerstwo Kontroli i Ochrony Wewnętrznej Państwa z pewnością zaciekawi się moim raportem w tej sprawie! Oraz pana zainteresowaniem posiadaną przeze mnie – niewątpliwie ograniczoną, jednak dozwoloną w ramach przepisów prawa – wiedzą na pana temat. Krople potu, które pojawiły się na czole kierowcy, szybko zostały osuszone przez zimny wzrok wartownika. – Nie wziął pan pod uwagę możliwości, że po prostu pana sprawdzam? I że też mógłbym – gdyby do tego doszło – zameldować o pana uchybieniu? – odpowiedział stanowczym i spokojnym głosem. – Na szczęście nie jest to potrzebne. Pełnimy służbę, rozumiemy tajemnice, które nas wiążą i zobowiązują, ich wagę i naszą odpowiedzialność. Jeszcze tylko przepustka na samochód! Widzę, jest za szybą! Dziękuję, może pan wjechać! – czerwony przed chwilą samochód poszarzał, wjeżdżając na parking. Podobnie działo się ze wszystkimi, którzy zbliżali się do gmachu. Garnitury, krawaty i koszule, sukienki, spódnice i żakiety nabierały jednolitej szarości, upodabniając się do siebie. Dla zewnętrznego obserwatora, gdyby taki się pojawił, a nie mógł, gdyż zabraniała tego parlamentarna ustawa, stałoby się jasne, że przyczyną tego dziwnego zjawiska jest niepozorny pięciopiętrowy, szary – normalnie byłby żółty – gmach z tabliczką „Urząd Policji i Państwowych Tajemnic” wiszącą obok drzwi, do których wiodły szerokie betonowe schody. Ich szyby wytrzymałyby impet pistoletowej kuli albo pocisku karabinu. Za nimi, za przestronną, 6
2 – Ależ pan nakopcił! Nie ma czym oddychać! Dym snuje się po korytarzu! Chciałam otworzyć okno, ale zamknięte! I ta moja alergia na tytoń! – zakaszlała Beata, wchodząc do sekretariatu. – Dobrze, że w szafach są maski przeciwgazowe. Jak zacznę się dusić, założę jedną. Jakie to szczęście, że jesteśmy służbą zmilitaryzowaną! Bażant uśmiechnął się tajemniczo. – Kazałem zamontować w oknie zamek i zamknąć na klucz. Jest w mojej szafie pancernej! Może się zdarzyć, że jakiś nieostrożny i nieodpowiedzialny oficer chlapnie coś na korytarzu i ktoś za oknem to usłyszy. – Tak, to rzeczywiście może być bardzo niebezpieczne. Wszyscy tutaj rozmawiają jedynie o państwowych tajemnicach! A pan zawsze dbał i troszczył się o nie. Tylko tych prawdziwych nie dostrzega wokół siebie – uśmiechnęła się filuternie. Mieszanina dymu i tajemnicy szarością malowała jej czerwoną zwiewną sukienkę sięgającą kolan i czarne włosy. Dotykały szyi i odsłoniętych, opalonych ramion. Ich pasemka opadały na brwi i czoło. Zalotnie odsunęła błyszczące kosmyki. – Widzi pan? Przefarbowałam. Znudził mi się blond! Jak się teraz podobam? Może woli pan jednak blondynki? – ze śmiechem i gracją obróciła się na niskim obcasie. Niewysoka, szczupła i zgrabna wyciągnęła się jak struna w stronę okna. Wspięła się na palcach, odsłaniając kolana i uda. Odchyliła 20
głowę, jakby chciała spojrzeć w chmury dymu kłębiące się pod sufitem. Powiew wiatru poruszył włosami, bryza łagodnych perfum musnęła twarz Bażanta. Nie rozumiał dlaczego, ale zapragnął przytulić i objąć Beatę, oddychać jej zapachem, poczuć krągłość jej jędrnych, mocno zarysowanych piersi. Przebiegał niebieskimi źrenicami od jej zalotnie odchylonej głowy do odsłoniętych kolan, łydek, polakierowanych paznokci stóp. Wydawało mu się przez moment, że poruszana delikatnym wiatrem sukienka wyłania się z szarej mgły, nabierając mocnego czerwonego koloru. Zapomniał o Kosodrzewinie, tajemnicach, skrawku papieru w kieszeni marynarki, kamerach wokoło budynku i na korytarzach. Pierwszy raz od bardzo dawna pomyślał o swojej żonie, ładnej, atrakcyjnej brunetce, i o ciekawym świata synu. – Może gdzieś popełniłem błąd? – błyskawica wątpliwości na ułamek sekundy rozświetliła jego wewnętrzny świat. Był mroczny, zimny, tajny jak zamknięty za drzwiami pancernych szaf. Był światem tajemnic, agentów, informatorów, instrukcji, przestępców, pism i rozporządzeń. Beata pociągnęła klamkę, napinając mięśnie gibkiego, smukłego ciała. – Otwórzmy okna! Zaraz włączą się czujniki dymu, zawyją syreny na korytarzach. A wie pan, jak uszy wtedy bolą! W tym tygodniu były ćwiczenia przeciwpożarowe! Straszne, myślałam, że popękają mi bębenki! – Jutro będą następne! W gabinecie Kosodrzewiny nie zadziałała gaśnica! Gazety w metalowej misce spaliły się doszczętnie. Trzeba będzie wymienić biurko, od rozgrzanego denka stopił się blat! Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! – zaśmiał się Bażant. – Przy okazji wymienimy meble w całym budynku! Wprawdzie robiliśmy to rok temu, ale na ten cel wyasygnowano już pieniądze z rezerwy budżetowej. W tej sprawie Kosodrzewina telefonował do Ministerstwa Finansów. Był wściekły jak nigdy. Szalał, miotał 21
3 Drzwi gabinetu pozostawały uchylone. Bażant siedział przy biurku, opierając głowę na dłoniach, i skupiony, jak mędrzec przed wyruszeniem w pełną zasadzek, zwątpień, pomyłek i błądzenia zagadkową krainę myśli, przysłuchiwał się dźwiękom budzącego się do życia budynku. Po spokojnym odpoczynku nocnym tajemnice pozostające jeszcze w mroku i ciszy pancernych szaf miały wkrótce ujrzeć światło dnia. Każdego ranka budziły je klucze przekręcane w zgrzytających zamkach. One same – jak wyspany maluch podnoszony z łóżeczka spod ciepłej kołderki przez uśmiechniętą, troskliwą matkę – otwierały radosne oczy. Były wypoczęte, ich bezpieczeństwa i spokoju strzegli uzbrojeni żołnierze, wysokie ogrodzenie zakończone drutem kolczastym, silne lampy dokoła gmachu, kamery na jego korytarzach i wokoło niego, a w samym budynku dwaj wartownicy czuwający za przyciemnioną, kuloodporną szybą. Z kabur przypiętych do czarnych skórzanych pasów wysuwały się tak samo czarne i zimne rękojeści pistoletów. Każdej nocy pochyleni nad monitorami, obiektywami kamer przebiegali oświetlone piętra pełne tajemnic, pozamykane na elektroniczne zamki, śluzy i kraty. Wzmocnione, specjalnie zbrojone stropy ciężko dyszały pod swoim ciężarem. Projektanci budynku musieli uwzględnić w obliczeniach naprężenia i wytrzymałości dodatkowe tony pancernych szaf oraz – intuicyjnie, pozbawiony masy ciężar tajemnic. Ile mogły ważyć, jaką poprawkę winni wnieść inżynierowie? Wiedzieć tego oczywiście nie mogli, dane takie – gdyby nawet istniały – byłyby chronione państwową tajemnicą. 38
Z racji treści dokumentów przyspieszenie, z jakim przyciągała je Ziemia – nikt nie potrafiłby wyjaśnić dlaczego – przewyższało 1g. Czasami osiągało niebotyczną wprost wartość, której nie przewidziano w najśmielszych teoriach grawitacji, łącznie z jej kwantowymi wersjami. Z tego też względu półki w szafach nie były drewniane. Wniesione z mozołem do nowego budynku – po tajnym odbiorze przez inspektorów nadzoru budowlanego – pierwszej nocy połamały się wszystkie. Grube deski pękały jak zapałki. Gdyby informacja ta mogła ujrzeć światło dzienne, laboratoria świata porzuciłyby poszukiwania bozonu Higgsa, opustoszałyby tunele akceleratorów, potężne elektromagnesy pojechałyby na złom. Świat fizyków i matematyków stanąłby przed poważniejszym wyzwaniem. Drewniane półki zamieniono na tytanowe: musiały być wytrzymałe i lekkie. Przy cięższych metalach istniało niebezpieczeństwo, że wzmocnione stropy jednak nie wytrzymają obciążenia. Władze państwa stanęły przed poważnym dylematem: czy budować nowy budynek z jeszcze mocniejszymi stropami, czy też do szaf wstawić wytrzymalsze, ale lekkie półki. Ponieważ podobne przypadki odnotowano w całym kraju, wybrano drugie, mniej kosztowne rozwiązanie, aby ratować napięty budżet. Opozycja, podejrzewając nielegalne finansowanie służb specjalnych, węszyła długo i nieskutecznie: premier demokratycznego rządu w sposób ściśle tajny, nocą, w bunkrze podpisał zgodę na wydanie niezaplanowanej kwoty z budżetu państwa. Powołana specjalnie komisja parlamentarna niczego nie odkryła. Niekiedy sen segregatorów i komputerowych dysków zakłócały bezszelestne kroki oficerów ochrony. Pod osłoną ciemności sprawdzali wszystkie możliwe zamki. Zatroskani o spokojny byt tajemnic, zaglądali do biurek i szuflad, szukając tam pozostawionych lekkomyślnie kartek z tajnymi informacjami. Beata i Lucjan Bażant mieli tej nocy dużo szczęścia. Teraz, siedząc w wygodnym skórzanym fotelu, z głową odchyloną do tyłu, opartą o wysoki zagłówek, Bażant czuł się rozluźniony 39
5 – Bażant! Czy wyście zupełnie zidiocieli, czy macie mnie za kompletnego durnia?! Spóźniacie się kwadrans i jeszcze traktujecie mnie jak idiotę! Dzisiaj mija nieprzekraczalny termin, a wy sobie żarty robicie?! Mówiłem o poważnej koncepcji nowatorskich działań! Wysoki chudy Kosodrzewina podniósł się z fotela. Jego dłonie oparte o blat biurka lekko drżały. Twarz była pociągła i szczupła. Nieduże szare oczy pomiędzy wystającymi kośćmi policzkowymi płonęły gniewem w płytkich oczodołach. Ostry spiczasty nos – jak celownik – wskazywał cel ataku wściekłości. Jej wybuch poprzedził głuchy stuk rzuconego o ścianę terminarza Bażanta. Pękły twarde okładki i sznurek łączący ponumerowane, ściśle tajne kartki. Niektóre opadły obok wypolerowanych butów Lucjana. Wyprostowany jak struna stał przy drzwiach w postawie zasadniczej. – Panie majorze! W rozpoznanej przez nas i kontrolowanej rzeczywistości mój pomysł wydaje się spełniać pana wymaganie. Myślałem długo i intensywnie, ale tylko ta koncepcja przyszła mi do głowy. Głos Bażanta był spokojny i opanowany, a nie bojaźliwy, niepewny i drżący jak zwykle. Kosodrzewina uderzył pięścią w blat biurka. – Nie nazywajcie pracy waszego mózgu myśleniem! Wy, Bażant, nie umiecie myśleć i nigdy się tego nie nauczycie! Tym razem, inaczej niż zazwyczaj, kiedy nie potrafił opanować drżenia łydek, słysząc krzyczącego szefa, przyjął obraźliwe słowa z uśmiechem. 66
– Być może, ale zacytuję pana słowa: „zawsze można pogłębiać posiadaną już wiedzę! Nawet o zmarłych!”. Skurcz wykrzywił twarz Kosodrzewiny. – Nagrywacie mnie? Przychodzicie tutaj z nagrywaczem? Mam wezwać ochronę i kazać was zrewidować? – Oczywiście, może pan to zrobić, chociaż to bez sensu. Nigdy tego nie robiłem, po prostu zapamiętałem tamtą rozmowę. – Bażant w geście gotowości poddania się kontroli rozpinał guziki marynarki. Kosodrzewina zapalił papierosa. Kilka głębokich wdechów uspokoiło jego rozdygotane nerwy. – Pozbierajcie kartki. Zszyjecie je później. Dajcie dzisiejszą, przepiszę, coście na niej napisali. Siadajcie – wskazał na fotel. – Co wyście ją tak pomazali, że daty nie widać? Zapalicie? – Za papierosa dziękuję, ale jeśli mogę, poproszę filiżankę kawy. Kosodrzewina spojrzał spode łba. Nie miał zwyczaju częstowania gości kawą czy papierosami. Nikt w jego obecności nie pozwolił sobie na taki akt odwagi, jak prośba o kawę. Rozmowy z podwładnym były rzeczowe i krótkie. Zaczynały się służbowym zameldowaniem przybycia, potem referowano temat, by się co prędzej odmeldować. – Pani Kasiu, dwie kawy – wcisnął przycisk telefonu, rzucając szorstko słowa w kłębach dymu. – Z ekspresu, rozpuszczalną, cappuccino czy po turecku? – odpowiedziała pytaniem sekretarka. Ruchem głowy zachęcił Bażanta do wyrażenia woli. Wybrał ekspres. Nie wiedział dlaczego, ale widok srebrzystego aparatu przykuwał jego wzrok, gdy wchodził do sekretariatu szefa. Stał na okrągłym stoliku jak symbol niedostępnego świata. W zamkniętym zawsze gabinecie skupiały się wszystkie tajemnice. Kosodrzewina znał je, łączył i wiązał. Jak szybujący jastrząb wypatrywał grożącego państwu niebezpieczeństwa. Gdy zagrożenie pojawiało się na czystym niebie jaśniejącym demokracją i prawami człowieka spadał z wysoka i rozszarpywał je dziobem oraz szponami. Parujący kawą 67
6 Centrala wyraziła zgodę. Nie ujawniając szczegółów ściśle tajnej rozmowy premiera z szefem Urzędu Policji i Państwowych Tajemnic, należałoby stwierdzić, że premier – mimo obaw i wątpliwości rozmówcy – zobligował podległe mu służby do przeprowadzenia operacji. Pojawiły się one po równie tajnych i poufnych konsultacjach z informatykami urzędu. – Panie premierze, w sytuacji granicznej nie jesteśmy w stanie przewidzieć zachowania się systemu! Oczy premiera błyszczały dawno niewidzianym podnieceniem i polityczną werwą. Były jak te z przedwyborczych billboardów, przemówień i spotkań. – Czytałem analityczne memorandum. Grób Nieznanego Żołnierza pominiemy, potraktujemy jedynie jako miejsce uroczystości państwowych. Inne jego sposoby bycia zniesiemy na mocy właściwej ustawy. W najbliższym czasie złożę w parlamencie jej projekt. Moim zdaniem, zagrożenia, na jakie zwraca się uwagę, są przesadzone. Politycznie jest to bardzo trafna koncepcja. Może zaciekawić moich kolegów premierów. Kto jest jej autorem? Twarz szefa stała się biała i zimna jak śnieg. – Przypominam, że pana także obowiązuje tajemnica, panie premierze! Lepiej będzie, jeśli wiedza na ten temat nie wydostanie się poza granice kraju. Porozmawia pan o tym z kolegami premierami, jeśli wszystko zakończy się sukcesem. Chcę przypomnieć pana exposé, w którym zapewniał pan o miłości w naszym życiu społecz79
no-politycznym. Niewiele z tego wyszło. Gdy opozycja to wywęszy, może być bardzo źle. Ta operacja, której osobiście jestem przeciwny, trąci czymś niedobrym, nawet złym i mrocznym. – A ja przypominam, że służby mają być apolityczne! Dotyczy to także pana! Proszę nie oceniać polityki mojego rządu! Na uśmiechniętej, pełnej optymizmu i wzbudzającej powszechne zaufanie telewizyjno-medialnej twarzy premiera zwykle przypominającej wiosenne czyste niebo pojawiły się ciężkie burzowe chmury. Z reguły przyjacielski i ciepły głos zabrzmiał bardzo ostro. W oczach rozbłysły błyskawice gniewu. – Pan nie rozumie współczesności! Cywilizacja techniczna, zachodzące na świecie procesy zmieniły sens takich pojęć jak polityka czy demokracja! Kiedy powstawały, czasy były zupełnie inne! Zmieniło się środowisko, w którym są aplikowane. Nie mogą funkcjonować tak jak kiedyś. Czy sądzi pan, że nie wolałbym myśleć i działać w kategoriach narodu czy państwa, niż być jednym z lokalnych stróżów ogólnoświatowego systemu?! Znam definicję polityki jako roztropnej troski o dobro wspólne! I co z tego? Współczesność, jej wymagania są inne! – krzyczał wyprowadzony z równowagi premier. – Dlatego przeprowadzimy tę operację! – uspokoił się, podnosząc do ust szklaneczkę Jacka Danielsa. Na złocistej powierzchni pływały kostki lodu. – Pomysłodawca wykazał się siódmym zmysłem! Polityczny geniusz przebywa wśród nas! Czy to ktoś ze służb? Szef skłonił głowę jak na defiladzie przed flagą państwową. W ślad za premierem upił łyk whisky. – Może mi pan podać jego dane personalne? Posiadam certyfikat bezpieczeństwa i dostęp do tajemnic wszystkich kategorii. – Nazywa się Lucjan Bażant. Premier podrapał się po krótko przystrzyżonych włosach. Dotykając czoła, rozmazał resztkę pudru nałożonego w telewizyjnym studiu. – Bażant? Gdzieś słyszałem to nazwisko. 80
6 Logistyczne przygotowania ruszyły pełną parą. Jeżeli ktoś wnioskowałby z tego, że oznaczało to poważne zaangażowanie tak zwanych zasobów ludzkich, pozostawałby w błędzie. Nic takiego nie nastąpiło i nastąpić nie mogło! Ściśle tajni pracownicy urzędu bez przerw i zakłóceń musieli wykonywać swoje codzienne ustawowe obowiązki. Gwarancja incognito dla premiera określała rzecz jasno: o sprawie wiedzą jeszcze tylko trzy osoby! Gdyby doszło do jakiegokolwiek przecieku i ujawnienia obecności premiera, szef rządu zagroził poważnym zredukowaniem budżetu urzędu. Konsekwencją mogła być jego likwidacja i ustanowienie nowej instytucji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo państwa i jego tajemnice. Powołany na ministra Kosodrzewina, podczas poprzedzającego oficjalną ceremonię, specjalnego, ściśle tajnego zaprzysiężenia, wypowiedział magiczną formułę: „przed przyjęciem urzędu ministra rozbudowy autostrad zapominam”. – O czym pan zapomina? – zapytał premier. – Proszę sprecyzować obszar i głębię pańskiej pamięci poddanej zapomnieniu. Najlepiej byłoby, gdyby zapomniał pan o wszystkim! Pozostawienie czegoś w pamięci grozi przypomnieniem. Nie powinien pozostać najsłabszy, najdelikatniejszy sznureczek, za który mógłby pan pociągnąć, przypominając sobie wszystko. Od tej chwili nadajemy panu prawo rozumienia bycia otaczającego świata. Zobaczy go pan tak, jak chcemy, by go pan widział. 101
Kosodrzewina pytająco spojrzał na szefa UPiPT. Stał w postawie zasadniczej. W gabinecie panował półmrok, dwa wąskie snopy halogenów spotykały się i krzyżowały na państwowej fladze i godle. Oczy szefa, tym razem wolne od ciemnych przeciwsłonecznych szkieł, obcujące na co dzień z najważniejszymi tajemnicami, były poważne i zimne. Informacje o możliwych zagrożeniach bezpieczeństwa państwa i jego porządku konstytucyjnego kryła gruba warstwa kamieni i lodu. Dlatego też źrenice szefa nie mogły znać i nie znały ciepłego, dobrego spojrzenia, ponieważ ciepłe spojrzenie szybko roztopiłoby lód w oczach i tajemnice o ciężarze właściwym bliskim zera pływałyby po falującej powierzchni, stawały się dostępne i jawne. Zimne oczy i pancerne szafy były jednym z koniecznych warunków bezpiecznego bytu tajemnic. Kosodrzewina pytał o pamięć, o dziwny, tajemniczy, ludzki świat. Czym był, w czym tkwił i się zakorzeniał? Jej początki kryły się w niepamięci. Z niej wyrastała i wyłaniała się. Co ją tworzyło w czasie i przestrzeni, które dotknąwszy ocaliła i zachowała? Przetrwały w niej zdarzenia, ludzie, miejsca. Była zagadkowym strumieniem. Gdzieś na jego dnie kiedyś po raz pierwszy zabrzmiało pytanie stawiane w każdym miejscu i czasie, bezradne i ufne: „co to jest?”, Dziwne „jest” dotykało postrzeganego bytu, łączyło się z nim i pozostawało. „Jest” stawało się zrozumiałe w słowie. Bez niego niczego nie było. Wprawione w ruch – jak młyńskie koło poruszane płynącym nurtem – pytanie „co to jest?”, nigdy się nie zatrzymało. Sięgało coraz dalej w przestrzeni i czasie, pytało o kwanty i gwiazdy, pytało o wczoraj, jutro, dziś. Ludzki, codzienny świat. Czym był, trudno ostatecznie odpowiedzieć. Pojmowany, rozumiany, zawsze uciekał i się oddalał. Szli za nim najbardziej wytrwali i zaciekawieni, jak dzieci zadziwieni napotykanym „jest”. Dziwne i proste, nie wiadomo skąd, po co i dlaczego zadane pytanie: „co to jest?”, nadawało tajemniczy sposób bycia ludzkiemu jestestwu: czyniło je sięganiem i wykraczaniem. Przemądrzale zwa102
9 Początki – pomimo premierowskich życzeń pomyślności i powodzenia – nie były ani przyjemne, ani łatwe. Pierwsze idylliczne dni urzędowania zakłócił wzrost politycznego napięcia. Można by rzec, że państwo zadrżało w podstawach, a siła wstrząsów rosła z każdą godziną. Było tak, jakby przerażający potwór z filmów grozy chwycił państwowy gmach olbrzymimi łapskami, ścisnął go długim, ostrym ogonem smoczym i trząsł nim niemiłosiernie. Drżały dłonie ministrów, dyrektorów, sekretarzy i podsekretarzy stanu, chwiały się ich spocone głowy. Podpisy składane na rządowych rozporządzeniach i dokumentach wyglądały jak dziecięce koślawo stawiane litery. W kilku przypadkach podejrzewano nawet fałszerstwo, autentyczność podpisów badali eksperci grafolodzy. Łamały się nogi biurek i foteli. Pękały ściany i fundamenty gmachów administracji rządowej. Zastępy urzędników opanował nastrój niepewności i trwogi. Szybko minęły nostalgiczne chwile refleksji i wspomnień. Gdy przed szarym budynkiem z piskiem opon zatrzymała się państwowa limuzyna z obowiązkowo włączonymi światłami i pracującą cicho klimatyzacją, Lucjan – z nominacją oraz najtajniejszą kopertą w zamykanej szyfrowym zamkiem teczce – przystanął przed schodami. Niezrozumiałą grę toczyły w nim tak bardzo ludzkie zdziwienie, nostalgia i oczekiwanie oraz zaduma. Najprościej można by ją w tej sytuacji nazwać zawodową karierą, jej tajemniczą ciągłość często zwano po prostu życiem. Czy tylko nim był związek zda144
rzeń, sensów i znaczeń? Dziejący się w czymś jeszcze bardziej niepojętym, niezrozumiałym i niezwykłym? Czymś takim był przecież czas, czymś takim była przestrzeń, czymś takim była mowa i słowo. Czymś takim był sens! Podskakujący, trzęsący się i drżący gmach państwa wprawiał w niemożliwe do powstrzymania drgawki wysoką, chudą sylwetkę i końską głowę Kosodrzewiny. Mózg obijający się o czaszkę, niebezpiecznie dla tajnego porozumienia, chwilami zaczynał wszystko mu przypominać. Dziwne, tajemnicze przypominanie sobie! Przywoływanie z przeszłości tego co, jak się wydaje, minęło! Oto sposób ludzkiego istnienia! Wstrząsy gmachu państwa spowodowały zmianę sposobu zachowania Kosodrzewiny. Zawsze zdecydowany i pewny siebie, nie był w stanie podjąć szybkiej decyzji, podpisać dokumentu czy rozporządzenia. Wahał się i pytał, ujawniając doradcom i współpracownikom tajemnicę państwową. Wiele certyfikatów bezpieczeństwa straciło ważność, niektóre z nich należały do posłów. Wykorzystała to minister pełnomocnik do spraw praw kobiet. – Nowa służba jest potrzebna i konieczna. Pana urząd – zwróciła się do siedzącego w rządowych ławach szefa – nie wyrabia na zakrętach! Jest skostniały, mało mobilny i zbiurokratyzowany. Żądamy szybkiej, głębokiej i poważnej reformy służb specjalnych. Jednym z jej elementów będzie utworzenie nowej kobiecej służby! Nie była to czcza parlamentarna gadanina! Miasta i miasteczka zalewały demonstracje, władze państwa zasypywano petycjami i listami otwartymi autorytetów moralnych i politycznych, blokowano bramy jednostek wojskowych i policji. Interweniujący i zabezpieczający manifestacje funkcjonariusze w bojowym rynsztunku, kuloodpornych kamizelkach, tarczach i kaskach przeskakiwali przez ogrodzenia. W szyku luźnym, pieszo udawali się na ulice i place. Witały ich kamienie i gwizdy, dochodziło do bijatyk i potyczek. W komfortowej sytuacji pozostawali ci, którzy porozdzierali 145
spodnie na kolczastych drutach: pozostawali w macierzystych jednostkach, przed telewizorami – obserwując walki – sączyli reklamowane na ekranie soki i piwo. – Jeżeli zajdzie konieczność, jeżeli rząd pozostanie nieugięty, użyjemy siły! – groził przewodniczący zawiązanego naprędce Sojuszu na Rzecz Demokracji. – Macie państwo nasze pełne poparcie! Na ulice miast wypuścimy koty i psy. Także rasy agresywne! Czy pan tego chce, panie premierze? – pytali w telewizji prezesi związków hodowców. Początkowo sceptyczni polityczni eksperci poparli ruch społeczny. – Nie byłoby tej awantury w parlamencie, nie byłoby kompromitującej demokrację bijatyki, gdybyśmy mieli więcej służb. Myślę, że z natury rzeczy zagadkowe kobiety są wyposażone przez naturę do ochrony tajemnic państwa. Obawiałbym się tylko reformy służb wywiadu: odsłanianie, zdobywanie i wykradanie sekretów jest raczej męską naturą – tłumaczył jeden z ekspertów. Po programie – jego oglądalność pobiła wszystkie dotychczasowe rekordy – ośrodki badania opinii publicznej odnotowały spadek notowań rządu. Premier z prezydentem, chociaż z opozycyjnych partii, jednocześnie złapali się za głowę. – Państwo ulega erozji! Zwołuję natychmiastowe nadzwyczajne posiedzenie Biura Bezpieczeństwa – zarządził prezydent. Na powitanie nowo mianowanego szefa przed szklanymi, kuloodpornymi drzwiami prężyły się umundurowane sylwetki wartowników. Przy zamykanej, pulsującej żółtym światłem bramie oddawał honory zamaskowany żołnierz. W powitalnej ceremonii wzięły też udział zwinne jaskółki, kreśląc nad parkingiem figury akrobatyczne lepsze niż to, co demonstrowały najnowocześniejsze myśliwce. Ptasie pokazy jeszcze trwały, gdy elegancki wyprostowany Lucjan wchodził po błyszczących pachnących schodach. Szedł energicznie i dziarsko, a nie wolno i lękliwie, jak kiedyś na pamiętną rozmowę do Kosodrzewiny. 146
10 Poprzedziło ją oczywiście tajne i operacyjne rozpoznanie drzewa genealogicznego, czy jak kto woli, sagi rodu Bażantów. Wszak w tym, czego się podejmował, chodziło o wykreślenie wyraźnej cezury pomiędzy ludzkością a okresem ją poprzedzającym, jakimś nieokreślonym, niezasługującym na zainteresowanie stanem embrionalnym. Po długim intensywnym myśleniu doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli możliwości systemu przetestuje na sobie i przodkach. W natłoku służbowych obowiązków – wraz ze wzrostem politycznego napięcia przybywało ich każdego dnia więcej i więcej – znajdował czas na przeglądanie zakurzonych ksiąg parafialnych i archiwów państwa. Te ostatnie odwiedzał nocą. Nie napotkał żadnych problemów. – Nie ma sprawy. Wydam stróżom stosowne polecenie. O nic nie będą pytać, podpiszą zobowiązanie o zachowaniu w tajemnicy pańskich wizyt. Wszystkie nasze zasoby są do pana dyspozycji. Przepraszam tylko, że zapytam: czy sytuacja jest aż tak poważna? Nikt z panów nigdy nie przychodził do nas incognito, tajnie i nocą. Analiza zebranych danych, odwiedziny wujków, stryjków, ciotek, babci i dziadków, dalszych i bliższych krewnych, dyskretne wypytywanie o historię rodziców, przegląd rodzinnych albumów, nadawały drzewu coraz wyraźniejszy kształt. Listki wrastały w gałązki, te w gałęzie, jednak wciąż brakowało pnia, korzeni i gleby. – Mamo! Tato namalował latające drzewo, chyba nigdy naprawdę nie widział drzewa, chociaż tyle ich wokoło! Zobacz, fru173
wa w powietrzu. Każda gałązka ma nazwisko i imię. Ja i ty też jesteśmy. Zaraz dorysuję pień, ziemię i korzenie. – Syn wśród rozrzuconych szpargałów na biurku ojca znalazł najtajniejszą, ale pozbawioną oznak tajności kartkę. Kredkami i flamastrami dokończył dzieła. Zrezygnowanemu ojcu opadły ręce, kiedy to zobaczył. Złapał się za głowę. – Synku, coś ty narobił! Zniszczyłeś mi najtajniejsze informacje – wyszeptał. – Lucjanie, spójrz na mnie! Czy wszystko w porządku? – Żona uważnie przypatrywała się mężowi. Zrozumiał, że popełnił błąd. – Chyba tak. Słyszałaś? Seksuolodzy praktyczni biją na alarm: nawet w sypialniach młodych małżeństw nic się nie dzieje! Nie pomogła i nie zaradziła temu edukacja seksualna w przedszkolach! Wszyscy są zmęczeni i znerwicowani. Nawet nocą nie są blisko siebie, nie interesują się sobą. Nas na szczęście to nie dotyczy. Mrugnął znacząco. Odpowiedziała uśmiechem. A premier nieprzerwanie bajdurzył o wydajności i wzroście.
*** – Lucek, mógłbyś zdjąć krawat i marynarkę! Jesteś w swoim domu, nie na służbie. O kogo teraz pytałeś? Matka łagodziła upał nieprzerwanie poruszanym wachlarzem. W sportowej koszulce i krótkich spodenkach przy stole pocił się ojciec. – O stryja Kazimierza! – odpowiedział. Marynarki oczywiście nie zdjął i zdjąć nie mógł. W jej wewnętrznej kieszonce ukryty był miniaturowy dyktafon. Kiedyś nieopatrznie i lekkomyślnie tak zrobił. W wesołej atmosferze rodzinnego biesiadowania przy stole zasiadło kilkanaście osób w różnym wieku. Gdy delikatny strumień alkoholu płynął przez jego utrudzo174
ne ciało i duszę, postanowił zawiesić marynarkę na oparciu krzesła i wtedy z kieszeni wypadł nagrywacz. Siedzący obok najstarszy, prawie stuletni, siwiutki, przygłuchy mężczyzna ścisnął jego nadgarstek kościstymi, chłodnymi, trzęsącymi się dłońmi i krzyknął na całe gardło. – Ty jesteś ten Lucjan, od Zosi, Krysi, Jadzi i Zdzisi, co w bezpieczeństwie robi?! Bażant nie stracił zimnej krwi. Schował aparat do kieszeni spodni. Poznał już trochę swoje korzenie, historię i przeszłość. – Niezupełnie, pradziadku. Między Zosią a Zdzisią były Kazia i Krysia. Właściwie wpierw Kazia, potem Krysia – odpowiedział. Staruszek jeszcze mocniej ścisnął Bażanta. Czuł, że drętwieją mu palce i gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazł, dźwignią aikido obezwładniłby krewnego. Najciszej, jak potrafił, zasyczał z bólu. – Masz rację, zapomniałem. Za tydzień skończę sto lat! Ale w bezpieczeństwie robisz?! – krzyczał szeptem. – Niech ojciec da spokój! Telewizji nie ogląda, to i nie wie, że teraz nasze państwo jest demokratycznym państwem prawa! Mamy prezydenta, premiera i nowoczesną postępową konstytucję! – Wyśta młode i głupie! – żachnął się staruszek. – Żadne państwo nigdy nie było i nie będzie ojczyzną człowieka – odpowiedział siwej, przygarbionej kobiecie. Wyglądała na prawie osiemdziesiąt lat. – Ale te przynajmniej nie mordują! – nie poddawała się. Lucjan już wiedział, że na imię ma Jadzia. – Ale grabią i łokradają jak tamte! Jesce gadajom, ze dla nasego dobra. Jak pomrę, będzieta płacić za mnie. To, czego ze mnie zedrzeć nie zdązyli. Taka jest ich zasrana demokracja i łobsrane demokratycne państwo prawa. A mordować, mordują! Choćby nienarodzone. Wiedzą, od kiedy i jak jest cłowiek! Ludobójce! Jak faszysty i komunisty poznali humanitas humani. Zmęczony staruszek rozluźnił uścisk. Słowa te wzburzyły młodego mężczyznę, jego oczy zapłonęły oburzeniem i gniewem. 175
Podobna cisza panowała w dziwnym budynku i jego najtajniejszym pomieszczeniu. Nie zakłócał jej bezszelestnie pracujący wentylator komputera, nielegalnie i bezprawnie połączonego z Centralnym Serwerem Wszystkich Danych Państwa. Jedynie przez chwilę cicho zaklekotała klawiatura. Lucjan Bażant wprowadził swoje dane personalne: imię, nazwisko i numer PESEL. Zdziwiony spostrzegł, że drżą mu dłonie. A przecież nie był w tarapatach. W budynku – oprócz niego i śpiącego wartownika – nie było nikogo. Znał gorsze, naprawdę niebezpieczne sytuacje! Kuloodporne drzwi były zaryglowane, na zewnątrz straże pilnowały bezpieczeństwa ogrodzonego gmachu. Chociaż żołnierze byli znużeni, żaden z nich nie zasnął. Kiedyś tak się zdarzyło i zdjęcie śpiącego na stojąco wartownika obiegło cały świat. Fakt ten stał się przedmiotem poważnej dyskusji parlamentarnej i publicznej na temat stanu bezpieczeństwa państwa. Zaniepokojenie zaistniałą sytuacją wyraziły rządy sojuszniczych państw i kierownictwa paktów wojskowo-politycznych.
*** – Panie Lucjanie, z uzyskanych przez nas informacji wynika, że jedna z nieprzyjaznych nam służb szykuje na pana zamach. Pańska obecność uniemożliwia przeprowadzenie jej skomplikowanej operacji wywiadowczej. Płatny morderca ma pana zlikwidować. Nie wiemy, kim on jest. Siły bezpieczeństwa, cywilne i wojskowe, zostały postawione w stan podwyższonej gotowości. Od dziś dostanie pan ochronę – premier ściszył głos. Na twarzy Bażanta nie drgnął ani jeden mięsień. Nie zatrzęsły się jego dłonie. – Dziękuję, nie potrzebuję ochrony, poradzę sobie sam. Jak obiecał, tak też zrobił. Od tej rozmowy uważniej rozglądał się wokoło siebie. Kiedyś wypatrzył w ulicznym tłumie obserwujące go nienawistne oczy. Przyglądał się im uważnie. Niedoszły morder191
11 Pod koniec pierwszego dnia politycznego zawieszenia broni i spokoju, o jakie zaapelował premier, gwiazda zaskoczyła wszystkich. Poderwała na równe nogi pogrążonego w kamiennym śnie Lucjana, który spał, siedząc w domowym fotelu. Gdy wychodził z dziwnego budynku, było już ciemno. Za czerwonym ceglastym murem migotały światełka i lampki. Bezwietrznego wieczoru bezszelestnie opadały z drzew ostatnie liście. Na betonowych schodach odetchnął dymem świec. Parking oświetlały mocne reflektory. Kamery obserwowały budynek i ogrodzony teren. Wartownika przy bramie przygniatał hełm, karabin maszynowy i żółte światło latarni. Zamaskowany, zimnym spojrzeniem kontrolował ruch za bramą. Obserwował przesuwające się twarze. Późnym wieczorem ostatniego dnia października w imieniu państwa i prawa wypatrywał poszukiwanych. Ich portrety pamięciowe i zdjęcia wisiały w kuloodpornej budce. Przed opuszczeniem budynku Bażant łagodnie i delikatnie, jak anestezjolog po narkozie, ale też długo i wytrwale budził śpiącego wartownika. Zapytał go o stopień, imię, nazwisko. Z głową odchyloną do tyłu, na skórzanym wygodnym fotelu żołnierz oddychał głęboko i spokojnie. Gdy zawiodły wszystkie znane metody wybudzania, Bażant wrzasnął: – Obywatelu plutonowy! Rozkazuję wam obudzić się i wstać! – Pocałuj mnie w dupę! Kim jesteś, że mi rozkazujesz? – majaczył wartownik przez sen. 198
– Major Lech Kosodrzewina! – ryknął Bażant. W wartownika jakby piorun strzelił. Zerwał się, dociągnął pas, prężąc się na baczność. – Spałem prawie pięć godzin – pomyślał. – Broni nie ma! Pójdę siedzieć – był zaspany i przerażony. Krople potu płynęły po jego czole, kapały na mundur, skórzany czarny pas i takież buty. Nie potrafił powstrzymać drżenia rąk, nóg, skurczów twarzy i ciała. – Jeżeli pan się jeszcze nie wyspał, proszę zaryglować drzwi. Broń zamknąłem w pancernej szafie. W budynku nie ma już nikogo. Dobranoc – Bażant pożegnał skamieniałego wartownika. W domu rzucił marynarkę na wersalkę, obok wylądował niedbale ściągnięty, pomięty krawat. Bażant wyglądał jak pijany, brakowało tylko zapachu wódki. – Synku, bądź teraz cicho, tatuś jest zmęczony. – A złapał już tych terrorystów? – zapytał chłopiec. Kobieta wzruszyła ramionami. Gest wyrażał bezradność i niewiedzę. – Nie wiem. Taty o to nie pytaj. Nic ci nie powie! – To włączmy telewizor, mamusiu. Tam cały czas mówią o tym. Może pokażą tatę? Matka uśmiechnęła się. – Zdjęcie taty jest tajne, nikt nie wie – i nie może tego wiedzieć – gdzie pracuje i co robi! Tłumaczył ci, że to tajemnica. Chłopiec bawił się żołnierzami, samolotami i czołgami na miękkim, puszystym dywanie. – Jaka tajemnica? Pani w szkole pytała mnie, kiedy to wszystko się skończy, czy to prawda, że będzie wojna domowa i apokalipsa. Kobieta zbladła. Była szczupła, niewysoka i zgrabna. Miała duże piękne oczy i ciemne włosy. Jej ciepły głos zadrżał. – Nie będzie wojny, nie będzie apokalipsy. Ostatecznie wprowadzą stan wojenny – wyszeptała. 199
– Stan wojenny? Przecież nasze państwo jest demokratyczne! Pamiętam, że opowiadała o tym pani, gdy byłem jeszcze w przedszkolu. Na podłodze toczyła się bitwa. Porozrzucane klocki symbolizowały ruiny domów, wśród zgliszczy poruszały się czołgi, nad polem walki przelatywały załogowe i bezzałogowe samoloty. Przewrócone figurki żołnierzy wskazywały poległych, zabitych i zmarłych. Od wieków zawsze była taka sama, takie same – czyż naprawdę nie tajemnicze – były jej korzenie! Czy nie była złowrogą tajemnicą nieprawość ludzkiego serca, jego pozostawanie między dobrem i złem, nieumiejętność bycia? W czym musiał zakorzenić się byt, zwany człowiekiem, aby nim się stać? – A co to jest apokalipsa? – zapytało dziecko. – Nie wiem – odpowiedziała speszona matka. Perfekcyjnie prowadziła kontrolowane satelitarnie auto, bez problemu potrafiła zaprogramować i obsługiwać komputer sterujący lodówką czy kuchenką gazową. Rozumiała wiele technicznych ułatwień i wynalazków. Tego pojęcia jednak nie pojmowała, chociaż człowiek – chcąc nim być – nie mógł obejść się bez tego, co ostateczne.
*** W telewizyjnych studiach trwała ożywiona dyskusja i debata publiczna. Jej temat wszędzie był ten sam: sytuacja polityczna w kraju po orędziu premiera, kocia grypa, szczekanie psów i miauczenie kotów. Reporterzy dyżurni przemierzali kraj wzdłuż i wszerz, rozstawiali wozy transmisyjne na ulicach miast, miasteczek, zagubionych wśród lasów, zapomnianych wsi. Napotkanych obywateli pytali o ich odczucia, polityczne sympatie, zachowanie się domowych czworonogów. Lokalna telewizja i rozgłośnie radiowe zagościły przed hodowlą zastępcy Bażanta. Redaktorzy namawiali go na wywiad przed kamerami. 200
13 Nawet Pierwszego Obywatela – według konstytucji był nim premier – doścignął ludzki los. Premier był w drodze, gdy puszczone w ruch koło apokalipsy rozkręcało się na dobre, wirowało coraz szybciej, cięło spokojne listopadowe powietrze. Towarzyszący obrotom świst był ostrzejszy i bardziej przenikliwy. Kiedy w kraju nagle i niespodziewanie zamiauczały koty i zawyły psy, gabinet premiera nawiedzili jego doradcy. – Panie premierze! Prosimy zostawić to wszystko!
*** Dębowe biurko uginało się pod ciężarem państwowych dokumentów, projektów ustaw i rozporządzeń, ściśle tajnych informacji i raportów. Tak jak półki w pancernych szafach Urzędu Tajemnic i Policji podlegało działaniu niezrozumiałych sił. Na historycznych blatach ministerialnych gabinetów – jak na monitorze serwera – pojawiały się rysy i pęknięcia. Gdy doszło do kilku nieszczęśliwych wypadków – załamujące się biurka połamały stopy ministrom – sprawę zbadała specjalna komisja parlamentarzystów i ekspertów. – Panie premierze! Biurka muszą być wymienione, a blaty wzmocnione. Jeżeli tego nie zrobimy, ministrowie znajdą się w sytuacji przedszkolaków. Rozłożą dokumenty na dywanach, usiądą w kucki i tak będą pracować! Obawiamy się, czy wtedy nie zawalą się stropy, nie runą ministerstwa i kancelaria premiera. 228
Precyzyjne pomiary przeprowadzone w Instytucie Badań Fizycznych wykazały istnienie nieznanej, tajemniczej siły nadgrawitacji. Zdaniem kosmologów kwantowych pole grawitacyjne wykazuje swego rodzaju przytomność i świadomość: rozpoznaje państwowe dokumenty i przyciąga je ze zwielokrotnioną siłą! Jakby chciało je wessać! Doświadczalnie stwierdzono, że wywołują one zakrzywienie czasoprzestrzeni oraz zaburzenie wirowych pól świadomości. Tajna ekspertyza Instytutu Geofizyki twierdzi, że są one ukrytą przyczyną wielu globalnych katastrof. Zdaniem jednego z profesorów, zagadkowe i niezrozumiałe zjawiska na Słońcu oraz w przestrzeni kosmicznej wywołane są powstaniem wielu ustaw, dyrektyw, zarządzeń i rozporządzeń. Nie możemy dłużej czekać! Ministerstwa zostaną sparaliżowane! Wyobraża pan to sobie? Czegoś takiego nikt nie mógł sobie wyobrazić! Na zamówienie rządowe wyprodukowano dębowe blaty wzmocnione tytanowymi prętami. Ponieważ konstytucja gwarantowała jawność życia politycznego, w kraju rozgorzała debata publiczna na ten temat. Po jej uroczystym zamknięciu i zakończeniu ministrowie oraz urzędnicy wrócili do bezpiecznej pracy!
*** – Co się stało? – premier podniósł zmęczone oczy. – Korzystając z ciszy i spokoju, o jakie pan zaapelował, do politycznej ofensywy przystąpili hodowcy psów i kotów! Obawiamy się, czy tego wieczoru nie zablokują kraju. – W jaki sposób mieliby to uczynić? – Wypuszczając czworonogi na autostrady, pasy startowe lotnisk, drogi i ulice miast, miasteczek oraz wsi. Obywatele nie będą mogli wrócić do domów. Fala gniewu i oburzenia zmiecie pana z urzędu! Premier – choć zmęczony – zaśmiał się z całego serca. 229
– Życzę im powodzenia! Problem zostanie rozwiązany! Z hodowcami psów poradzę sobie sam! Doradcy stali wyprostowani, równo i w szeregu. Każdy z miniaturowym laptopem w dłoni i słuchawką w uszach. Nieprzerwanie nasłuchiwali komunikatów rodzimych instytutów doradczych. Każdy był gotowy do udzielenia wyczerpujących odpowiedzi na pytania premiera. – Pan premier nie rozumie sytuacji. Koty pojednały się z psami! Jedzą z tych samych misek, razem szczekają i miauczą. Gdyby nawet doszło do tego, o czym myśli pan premier, rozjuszyłoby to zielonych. Wyobraża pan sobie ich reakcję? Zaprotestowałaby Bruksela, potem Waszyngton i Moskwa! Cały postępowy świat! Dopiero wtedy mielibyśmy rewolucję! Proszę wstać, w telewizji czekają. Musi pan powiedzieć coś do narodu. Premier ciężko dźwignął się z fotela. Przed lustrem przymierzał wyjściowy garnitur i wiązał takiż sam krawat. – A minister pełnomocnik? – Jest pod kontrolą. – Jakieś wnioski? – W domu, gdy sądzi, że jej nikt nie widzi i nie słyszy, zachowuje się niezrozumiale. Premier w lustrze oglądał swój wizerunek. Obraz był jak mocna dawka red bulla. Powrócił wigor i ochota do politycznego życia. – Co to znaczy? – Wzdycha, szlocha i płacze. Szef rządu zamykał w pancernej szafie państwowe dokumenty. Tajny klucz zawiesił pod krawatem. – Nie bluzga na mężczyzn, nie przeklina, nie kłapie jęzorem? – Nie. – Schizofrenia? Nie można tego wykorzystać, aby zneutralizować to babsko? – Niestety nie. Pani minister sprawuje urząd w rezultacie konstytucyjnie ważnych wyborów. To wystarczy! 230
Premier ze zrozumieniem przytakiwał głową. – A jej naiwność? Doradca do spraw tajemnic uśmiechnął się. – Złamałby pan państwową tajemnicę! Pan premier musiałby ujawnić w mediach operacyjne materiały z podglądu i podsłuchu. A także opublikować prywatne zdjęcia pani minister przechwycone przez nas z jej komputera. – Wleźli tam? – Bez problemu. Pani minister szlochała przy jednym ze zdjęć. Sprawdzają tego mężczyznę. – Mężczyznę? To jednak nie lesbijka? – Tego do końca nie wiemy. Zdjęcia pochodzą sprzed kilkunastu lat. Już wprowadzono je do systemu. Za kilka minut dowiemy się, kto to jest. Zdaniem analityków Centrum Studiów Strategicznych, może mieć związek ze sprawą. Musimy poczekać. Zanotowano przejściowe, niegroźne zakłócenia w pracy serwera. – Może opublikować to zdjęcie? Z nagłówkiem: „groźny terrorysta?” Doradcy głośno westchnęli. – Nie mamy na to dowodów, panie premierze! Przypominamy, że obowiązuje zasada domniemania niewinności. Tym razem premier odetchnął głęboko. – Przepraszam, zagalopowałem się. A gdybym – będąc w telewizji – wystąpił w „Chwili prawdy” i powiedział prawdę? – zapytał premier. – Nikt panu nie uwierzy, że minister rządu demokratycznego państwa prawa jest inwigilowany! – sytuację szefa rządu opisał jego doradca z Instytutu Kontroli Masowych Zachowań Społecznych. Była trudna, lecz nie beznadziejna. – Nie ma pan wyjścia, panie premierze! Jeżeli opozycja chce zadać panu wraży cios, musi pan wyprzedzić uderzenie. Proszę naprędce coś przygotować. Cokolwiek! Jakieś przemówienie, oświadczenie. Treść nie ma znaczenia. Chodzi o wywołanie wrażenia! Nic 231