Spotkać Jezusa i zmienić wszystko
Tytuł oryginału Vogliamo vedere Gesù… Arrivare a… cercare Redakcja Anna Śledzikowska Korekta Zofia Smęda Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anita Boroń Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski
Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał l.dz. 606/P/2009 Kraków, 9 lipca 2009
© 2007 by Piero Gribaudi Editore srl 20142 Milano – Via C. Baroni, 190 © for the Polish Edition 2009 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-7580-098-2
Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (0-12) 260-60-80, faks (0-12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com
PRZEDMOWA
Dotrzeć aby… poszukiwać „Chcemy ujrzeć Jezusa” – to prośba, jaką sympatyzujący z uczniami Jezusa Grecy przedstawili Filipowi (J 12,21). I oto potrzeba, która nieodparcie tkwi w wielu z nas i jednocześnie nas spala. Dzisiaj wiele się mówi i pisze o Jezusie. Specjaliści podejmują mądre dyskusje. Rozgranicza się Jezusa historycznego i Jezusa wiary. Tworzy się wrażenie, że Chrystus został zajęty i zatrzymany jako zakładnik teologów, egzegetów, ekspertów różnych dyscyplin naukowych, które powinny Jego dotyczyć. A propos ekspertów. Chodzi o tytuł przeważnie nadużywany, ponieważ prawdziwymi ekspertami na tym polu nie są intelektualiści, ale ci zwyczajni ludzie, którzy doświadczyli Jego prawdziwej obecności, którzy są Jego domownikami, żyją Nim, bo on stanowi centrum ich egzystencji. Prawdziwymi ekspertami są zapaleńcy, a nie ludzie papieru czy gadaniny. Dopiero w następnej kolejności są ci, którzy roszczą sobie prawo do twierdzenia, że Go znają, chodzą niewyobrażalnymi skrótami, może zaglądają przez dziurkę od klucza, czytając książki, pobudzają dwuznaczną ciekawość, opartą na jednym wersecie – skandalicznym i ezoterycznym. Są ludzie, którzy zamiast otworzyć – czasami po raz pierwszy – Ewangelię, wchodzą w życie Jezusa niewłaściwymi drzwiami, właśnie tymi otwartymi na oścież – które zachęcająco puszczają ukradkiem –7–
DWA PYTANIA
Czego szukacie? „Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?»” (J 1,38). Ewangelia Janowa rozpoczyna się pytaniem postawionym przez Jezusa dwóm uczniom, którzy zamierzają iść za Nim. I jest to pytanie fundamentalne, przed którym nie można uciec. Ta sama Ewangelia kończy się innym ważnym pytaniem skierowanym do Piotra: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?” (J 21,17). Pomiędzy tymi dwoma pytaniami rozwija się droga wiary zawierająca w sobie pytania: kim jest Jezus? Kim jest Jezus dla innych? „Za kogo uważają Mnie ludzie?” (Mk 8,27). Kim jest Jezus dla tłumu, dla naukowców, dla świątobliwych? Krótko mówiąc: kim jest Jezus, o którym się mówi? Krąg jednak zawęża się coraz bardziej: „A wy za kogo Mnie uważacie?” (Mk 8,29). To znaczy: kim jest Jezus dla ciebie? Jakie miejsce zajmuje w twoim życiu, w twoich myślach, wyborach, codziennych zachowaniach? Wielki egzegeta Xavier Léon-Dufour, po wielu poszukiwaniach i obszernych dziełach, wyznaje: „Na końcu swojej pracy stwierdziłem, że chodziło zawsze o to samo uporczywe pytanie: «A wy za kogo Mnie uważacie?», pytanie skierowane do każdego człowieka, wierzącego czy nie”1. I nie można uciec przed „ostatnim” pytaniem: „Miłujesz Mnie?”. Poszukiwanie, które nie znajdzie ujścia w miłości, jest poszukiwaniem daremnym, chybionym. Możesz powiedzieć, że znalazłeś 1
X. Léon-Dufour, Dio si lascia cercare. Dialogo di un biblista con Jean Maurice de Montremy, trad. it. EDB, Bologna 2006, s. 81.
– 11 –
zasięgiem. Służy ono do mierzenia naszej małości, ukazania naszych ograniczeń. Trzeba zrozumieć, że się nie rozumie. Oto punkt wyjścia.
Nęceni bardziej przez tłustego cielca niż przez Ojca… Zachowanie niektórych nawróconych, którzy od razu wchodzą na mównicę (oprócz tego że wystawiają się na pokaz), aby udzielać lekcji i to tonem aroganckim, z nonszalancją, a czasami nawet pogardliwie, budzi we mnie zawsze podejrzenia i czyni mnie rozdrażnionym. Wydaje się im, że znaleźli klucz pozwalający ominąć wszystkie tajemnice, zdobyli sposób rozstrzygający (coś w rodzaju passepartout) nieomylnie każdą wątpliwość. Wkładają więc zbroję rycerza i angażują się w tysiące bitew, łącznie z tymi najbardziej nieprawdopodobnymi i bezużytecznymi. Apologetyka pozbawiona skrupułów staje się ich uprzywilejowanym polem działania. Robią wrażenie, jakby przyjęli misję uczynienia siebie obrońcami Boga. Potrafią – niezdarnie – żonglować w świetle triumfu najbardziej mrocznymi stronami historii Kościoła, nie dostrzegając, że to nie jest miłość do niego (bo jest dziecinna, strachliwa i krucha). Miłość dojrzała natomiast akceptuje cienie, plamy, nędzę ludzką, obecność mysterium iniquitatis (tajemnicy nieprawości – przyp. red.). Z pewną zuchwałością powiem, że są rozrzutnymi synami, nęconymi raczej przez tłustego cielca niż przez Ojca. Tym sposobem powiększają szeregi „starszych braci”, szemrzących i oskarżających. Licznym spośród nich brakuje wymiaru ciszy, umiejętności ukrycia się, zdolności kontemplacji. Przeskoczyli etap mistyki, aby rzucić się w wir dyskusji i polemiki. Ciężko im się przyznać: „Jeszcze nie zrozumiałem”. A to właśnie dałoby im wiarygodność.
– 25 –
Walter Benjamin w Metafisica della gioventù podaje takie zalecenie: „Proszę mu powiedzieć, aby respektował marzenia swojej młodości, kiedy będzie już dorosły”.
Bóg zezwala nam na marzenia Obfitego materiału do pięknych marzeń, choć pozornie niemożliwych, dostarcza nam Słowo Boże. Tak, właśnie Słowo Boże zezwala nam na marzenia. Skoro On wkracza do akcji, rzeczywistość, która znajduje się przed oczami człowieka, wydaje się przynależeć właśnie do spisu marzeń: „Gdy Pan odmienił los Syjonu,/ byliśmy jak we śnie…” (Ps 126,1). Naszym przeznaczeniem jest przeniesienie marzenia w świat rzeczy niewykonalnych. Dla wierzącego marzenie jest czymś, co realizuje Bóg. Niestety, to nasza wiara często nie ma odwagi marzyć o wielkich rzeczach. Podczas gdy Bóg byłby gotów gwarantować słuszność najśmielszych marzeń, wykonanie rzeczy niemożliwych („także niemożliwe jest częścią rzeczywistości” według wspaniałej reguły wysuwanej przez B. Ronze), pewność najbardziej szalonych projektów. Bóg dostarcza nam marzeń. Jest to Jego niepowtarzalny sposób, aby nas rozbudzić, aby nie pozwolić, żebyśmy zasnęli w zniechęceniu, poddali się. „Marzyć” w języku biblijnym często równoznaczne jest z „mieć nadzieję”. Mieć nadzieję oznacza możliwość projektowania teraźniejszości (czyli marzenia o niej) oprócz przyszłości innej, zaskakującej, gwarantowanej obietnicą wiernego Boga. Czekam na kogoś, kto przyjdzie wyspowiadać się, że ciężko zgrzeszył przeciw nadziei, ponieważ nie miał pięknych marzeń.
Dyktatorzy Luis Sepúlveda w Il potere dei sogni bezlitośnie szkicuje portret generała Francisco Bahamonde Franco, który był dyktatorem Hiszpanii – 35 –
tyczny dotyczący obecności i wagi Kościoła w społeczeństwie. Wiara jest w ten sposób zeświecczona i Kościół upolityczniony do tego stopnia, że jest zraniony w swoim przymiocie jedności”12.
Nowi sprzymierzeńcy Jednym z niebezpieczeństw płynących z tej sytuacji jest fakt, że osobistości eklezjalne zamiast dialogować ze „zwykłymi wiernymi”, zamiast bardziej słuchać „pospolitych ludzi”, aby uchwycić ich problemy i potrzeby, preferują dialog z ludźmi władzy i praktykowanie z nimi „wymiany”, nie zawsze klarownej. Jeszcze jedno przemyślenie, nader pragmatyczne, przeora Bose: To, co się liczy i jest determinujące, to nie naśladowanie, ale żmudne, trudne, wytrwałe postępowanie w życiu według Ewangelii; uznanie cywilizacji chrześcijańskiej, umiejętność czytania i obrony spuścizny historycznej i kulturowej, wywyższenie i uwypuklenie jej symboli. Nie jest ważna spójność pomiędzy tym, jak się żyje osobiście i wspólnotowo, a wymaganiami postawionymi uczniom przez Chrystusa w kwestii seksualności, małżeństwa, zdolności dzielenia się, sprawiedliwości, pojednania i pokoju… Jednym słowem: nie patrzy się już na to, czy w kimś są obecne te «posłuszeństwa» wobec Ewangelii, które czynią chrześcijaninem pomimo słabości ludzkich, które zawsze będą nam towarzyszyć; patrzy się natomiast na zdolność przyjęcia chrześcijaństwa jako instancji religijnej w pluralizmie wiary, jako możliwość nadania spójności fragmentarycznemu i podzielonemu światu. Obok chrześcijan, którzy wykazują brak sensus fidei i sensus ecclesiae (poczucia wiary chrześcijańskiej i poczucia Kościoła), są ci, którzy deklarują się jako ateiści, niewierzący w Boga, którzy nigdy nie interesowali się życiem eklezjalnym, często wprost wyśmiewali i lekceważyli wiarę chrześcijańską, ale dzisiaj ukazują się jako nowi 12
E. Bianchi, La differenza cristiana, Einaudi, Torino 2006, s. 24–26.
– 47 –
trzymają broni. Ponieważ zostały ukrzyżowane. (…) Ponieważ nie spieszy im się z narodzeniem, ale jednak kiedy przychodzi moment śmierci, kopią śmierć w imieniu ciała”19. „O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny” (Iz 52,7). Wyraźnie podkreśla się piękno nie ust, ale nóg, które przynoszą dobre wiadomości o pokoju i zbawieniu. Podczas pożegnalnej kolacji Jezus umył nogi swoim przyjaciołom (J 13,1-17). Ten gest jest nie tylko lekcją pokory i służby, można z niego wyczytać coś więcej: Jezus obmywa te nogi, które będą musiały deptać drogi świata, aby nieść „dobrą nowinę”. Nogi być może obtarte, a na pewno spuchnięte od trudu. W dniu święceń kapłanowi namaszcza się dłonie, w perspektywie Eucharystii. Nie czyni się tego z nogami, bo nie potrzeba. Zostały już namaszczone wodą z miednicy w nocy przed Męką. Możemy więc mówić o świętości nóg, oczywiście w odniesieniu do marszu, a nie do kroczenia z godnością…
Nogi Piotra… Ojciec Tonino Bello komentuje gest Jezusa, który obmywa nogi opornemu Piotrowi: „Kiedy Jezus pochylił się nad stopami swoich apostołów, chciał nam nie tylko ofiarować przykład pokory, ale przede wszystkim pokazać wyraźne kryteria służby, wskazać, w jakim kierunku powinniśmy kierować swoją pielgrzymkę, w stronę których bazylik. Jeżeli jednak, przynajmniej teoretycznie, nie czyni się wysiłku, aby uznać w biednym uprzywilejowaną obecność Boga, potrudźmy się jeszcze, aby zrozumieć, że nogi Piotra są pierwszym sanktuarium, przed którym powinniśmy upaść na kolana. Oczywiście w ramach 19
E. De Luca, Papavero rosso all’occhiello senza coglierne il fiore, Olmis, Circolo culturale Menocchio, Sequals (PN), s. 104–105.
– 59 –
żadnego wiarygodnego znaku, że poważnie traktuje Ewangelię?”. I wyciąga wnioski: „Przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli, ponieważ Go nie rozpoznali z winy tego Kościoła”27. Mam przyjaciela, który denerwuje się, kiedy słyszy o wspomaganiu i ułatwianiu czyichś poszukiwań religijnych; mówi, że należy absolutnie unikać spotkania z takim prowadzącym i ułatwiającym poszukiwanie księdzem, nie przyłączać się do jego grupy i nie włączać w ruch tego rodzaju, lepiej zwrócić się do innego spowiednika, uczęszczać do innej wspólnoty religijnej, chodzić do innego kościoła… Myślę inaczej. Może lepiej zbytnio nie faworyzować poszukującego chrześcijanina. Musi przeżyć rozczarowania, poznać deformacje, odkryć karykatury, przyjąć do wiadomości nadużywanie etykiety i fałszywych produktów. Ważne jest, aby przede wszystkim zrozumiał, czym nie jest chrześcijaństwo. Trzeba w pewnym sensie uczynić jego drogę bezdrożem, aby nie zatrzymał się w jej połowie, ale niezadowolony z tego, co znalazł, odczuł przemożną potrzebę pójścia aż do końca. Jedynym sposobem, aby pomóc mu w dotarciu do celu, jest zmusić go, aby… uciekał przed siebie.
Wierzyć pomimo… Znam też osoby, które miały szczęście – mówię to im – być blisko świętego, a nawet żyć z nim ramię w ramię (zapominają, że często i chętnie to oni dawali ostre kuksańce w bok, a i ostry język miał w tym swój udział), i pozostały przeciętne, małe, nędzne. Ich chrześcijaństwo nadal pozostaje przytłumione, bez impetu. Tacy ludzie niczego nie zrozumieli. Niczego się nie nauczyli. Czasami dochodzi się do wiary dzięki… Ale może się zdarzyć, że przybliżamy się do wiary pomimo… 27
Seconda Agenda, Pro Manuscripto offerto agli amici, San Giuliano Milanese 2006, s. 27 i 29.
– 72 –
zwolił poznać smak drogi do postawy wolności i godności. Obudził we mnie nomadę. Nie towarzyszył mi, nie prowadził za rękę. Przeciwnie, dał mi niejednego kopa w cztery litery, abym kroczył samodzielnie. Prowadził mnie, odrywając się brutalnie ode mnie. Pomagał mi, opuszczając mnie często na długo. Jestem mu winien bezgraniczną wdzięczność. Tego niezrównanego nauczyciela straciłem wiele lat przed tym, zanim umarł. Było to odkrycie bardzo bolesne. Kompletnie się zablokował. Odrzucenie całkowite, uparte, niewiarygodne, zamykające wszelką dyskusję doprowadziło go do skrajnych konsekwencji. Absurd, ostateczne naciśnięcie hamulców. Nieruchomy, zdecydowany, aby nie zrobić nawet jednego milimetra na drodze, w której stronę skierował także mnie. Wyczułem, że oczekiwał, że ja także nie pójdę dalej, nie zaryzykuję już więcej przygody. Może nawet pragnął się cofnąć. Udało mi się, zmuszając serce do milczenia, zostawić go tam, gdzie się zatrzymał, i nie oglądać się wstecz. Wiem, ile mnie to kosztowało. Ale to był jedyny sposób, aby pozostać wiernym jego naukom. To może się wydawać paradoksalne, lecz pokazałem, że nauczyłem się lekcji właśnie wtedy, kiedy go już nie słuchałem, kiedy nie akceptowałem już jego nauki. Byłem pewny, że zrozumiałem go właśnie wtedy, kiedy nie chciałem go rozumieć. Byłem pewny, że się z nim zgadzam dokładnie w tym momencie, w którym zdałem sobie sprawę, że nie mogę się z nim zgadzać. Gustave Thibon zauważa: „Wolę być wyprzedzony niż naśladowany”. Niestety, nieliczni są ci nauczyciele, którzy akceptują fakt, że zostają wyprzedzeni. A jeszcze rzadsi są ci, którzy pobudzają do wyprzedzenia i są z tego zadowoleni. Większość z nich kiedy dostaje zadyszki, oczekuje, że wszyscy rozbiją stały obóz na zdobytych pozycjach i zaczną machać wachlarzami powtórzeń. A tego, kto się odważy szukać troszkę z boku, poza zabezpieczającym ogrodzeniem, przechodząc przez niewypróbowaną kładkę, uważają za zdrajcę, bezczelnego szaleńca, kogoś, kto – 89 –
Nauczyć się oduczać Prawdziwa formacja powinna przede wszystkim kształtować, chociaż rzecz wydaje się paradoksalna, umiejętność oduczania się. Albo jeśli ktoś woli, uczenia się w inny sposób. Prawdziwa formacja, skopiowana z modelu zaproponowanego przez Jana Chrzciciela, likwiduje pojęcie kairos: „już teraz”, aby otworzyć niespodziewane „jeszcze nie”. W miejsce wystarczalności i zadowolenia wprowadza pragnienie. W miejsce pewności – nieprzewidywalność. W miejsce przyzwyczajeń i schematów – niespodzianki. W miejsce nasycenia i sztucznego przełykania – naturalną pustkę, która prowadzi do pełni. Takie jest ubóstwo, taka jest pokora. Ubóstwo polega na ogołoceniu się, a nie na zdobieniu i dekorowaniu. Pokora to wyzbycie się siebie, a nie strojenie się w wygodne piórka. Bóg ma coś do powiedzenia tylko takim osobom, które nie posiadają kapitału – nawet idei religijnych – do zachowania, okazałych bagaży do pilnowania i wożenia ze sobą, tymczasowych mistrzów do obrony, idoli do polerowania, wiader pełnych nieżyciowych formuł do wylania komuś na głowę, całych mis słów niemożliwych do przełknięcia. W czasie formacji nie kształtuje się człowieka, który wie, ale przygotowuje człowieka zdolnego do wystawienia się na światło dzienne bez żadnej ochrony; do przyjęcia zranienia Słowem. Jan wybrał dyskrecję. Nie wydaje się możliwe, aby użył zbyt wielu słów do naszkicowania swojego przekazu. Nie pokusił się, aby użyczyć swego głosu Nauczycielowi. Świadek, który mówi zbyt wiele w imieniu Nauczyciela, dramatycznie ryzykuje, że uczeń nie rozpozna głosu Pana; gdy ten naprawdę zabrzmi, pomyli go, uzna za obcy, będzie miał podejrzenia, nie zaufa mu! Jan był pewien, że jeśli Pan tylko wyszepcze „Oto…”, jego najwierniejsi uczniowie nie zawahają się nawet sekundę, opuszczą Jana i pójdą za Innym. I to będzie najpiękniejszy sposób na powiedzenie – 107 –
na ściśle określone w czasie działanie w etapach zaprogramowanych już na początku. A finał wszystkiego zapisany jest w scenariuszu. W takich książkach wszystko jest określone. Życie zostało… przeżyte przez innych, droga dokładnie sprawdzona, chodzi tylko o powtórzenie, o odtworzenie. Takie są guides bleus38, bardziej lub mniej prestiżowe i godne zaufania, zawierające w sobie wszystko to, co się powinno wiedzieć, zobaczyć i podziwiać. Podaje się ogromną ilość informacji, wystarczy się dostosować, skrupulatnie śledzić wyznaczoną trasę zgodnie z ustalonymi ramami czasowymi. Nie zabraknie gotowych ocen pięknych miejsc lub rzeczy, których nie można pominąć. Człowiek poczuje się wręcz zwolniony z wyrażenia własnej opinii na temat oglądanej nowości, ponieważ emocje, które powinno się w danym momencie odczuwać, już zostały wskazane. Tutaj odczuwa się radość, tam trzeba zachować dyscyplinę, w tym miejscu nie warto zatrzymywać się na dłużej, wystarczy tylko chwila; tam natomiast trzeba absolutnie trzymać się ilości wyznaczonego czasu; wzdłuż tego szlaku trzeba się nieco natrudzić, potem będzie owa niespodzianka opisana ze wszystkimi szczegółami. To nie jest kwestia rozumienia, tylko kontrolowania. Podróż nie służy otwarciu się na nowe, ale sprawdzeniu, czy wszystko – każda rzecz, każde miejsce – odpowiada wcześniejszemu opisowi. Zwracasz uwagę na katalog w ręku, a nie na drogę pod nogami. Oczy muszą sprawnie funkcjonować, żeby dobrze widzieć to, co przewodnik ci oferuje, nie próbuj wtykać nosa w kąty, których przewodnik nie wymienia. To zabronione, żeby ktoś odkrywał coś oryginalnego, wypuszczał się w nieznane miejsca albo wręcz pragnął zboczyć na drogę absolutnie odradzaną. Stopy obowiązkowo należy stawiać w wyznaczonych miejscach, nie wolno wychodzić poza szlak. Zalety, wady, etapy, zdobycze, stop38
Seria francuskich przewodników turystycznych z dokładnymi wskazówkami na temat planowanej podróży (przyp. tłum.).
– 114 –
KTOŚ ZAPROWADZIŁ PAPIEŻA, ŻEBY POZNAŁ JEZUSA
Konkluzja jest początkiem „(…) Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1,40-42). W poprzednim rozdziale podkreśliliśmy wyrażenie: „pozostali u Niego” (J 1,39). Słowo „pozostać”, które w szczególny sposób odnosiło się do Jana i Andrzeja, nie jest jednak słowem konkluzyjnym. Finał spotkania nie krystalizuje definitywnie sytuacji. Mowa o rzeczywistości pełnej dynamiki; nie o uprzywilejowanym warunku, którym można się cieszyć, tylko o misji do wypełnienia. Jawi się nam w ten sposób otwarta opowieść, która kończy się początkiem… Andrzej bez wahania idzie „spotkać najpierw swego brata” Szymona. Wyrażenie „najpierw” pozwala się domyślać, że radosna wieść, wspaniała wiadomość zaczęła się rozchodzić. „Znaleźliśmy Mesjasza”. Było to sensacyjne wydarzenie, spotkanie z Tym, którego oczekiwali, pragnęli, szukali, który mógł dokonać wielkiej zmiany w ich istnieniu. Nie można Go było zignorować, zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Wszystko zostało zmienione, nic już nie było jak wcześniej. Stała się nowa rzecz, dzięki której oni są innymi istotami, ich życie obrało inny kierunek. „I przyprowadził go do Jezusa”. Wiara nie może zostać przekazana, przelana jak z naczynia, ale musi być świadczona, opowiadana. Wiara jest darem i nie może oderwać się od osobistego doświadczenia. Znak ofiarowany przez świadka może posłużyć rozbudzeniu pragnienia, wyruszeniu w drogę, ale nie może w żaden sposób zastąpić indywidualnej wędrówki i osobistego odkrywania. – 128 –
TEN, KTÓRY SIEDZIAŁ POD DRZEWEM FIGOWYM
Aby przezwyciężyć nieufność „Jezus (…) spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: «Pójdź za Mną!». Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu». Rzekł do niego Natanael: «Czy może być co dobrego z Nazaretu?», Odpowiedział mu Filip: «Chodź i zobacz!»” (J 1,43-46). Podczas poprzednich spotkań to uczniowie szli spontanicznie za Jezusem, ponaglani świadectwem Jana Chrzciciela. Natomiast w tej sytuacji to Nauczyciel przejmuje inicjatywę powołania Filipa. Jednak w każdym wypadku spotkanie z Jezusem to łaska, dar, jawi się jak coś źródlanego, a także nieuwarunkowanego, niezależnego od jakiegoś programu czy wcześniejszych ustaleń. Także Filip po spotkaniu z Jezusem, a raczej po tym, jak został wyszukany przez Niego, natychmiast odczuwa potrzebę dołączenia jeszcze kogoś do udziału w tym odkryciu. W wiadomości przekazanej przez niego przebija ton naiwności, a nawet odcień ironii, może nieświadomości. Natanael od razu przyjmuje w towarzystwie postawę intelektualisty, Filip na pewno nie należy do tych pierwszych w klasie. A jednak to właśnie on informuje mistrza: „Wiesz, spotkaliśmy Tego, o którym nam zawsze opowiadałeś, i wszystko się zgadzało z zapisami na twoich pergaminach”. Podejrzenie Natanaela w kwestii Nazaretu („Czy może być co dobrego z Nazaretu?”) może zależeć od dwóch elementów, które odnoszą się w pewnym stopniu do tradycji: – 142 –
Swego czasu Dietrich Bonhoeffer zdemaskował koncepcję Boga zapchajdziury. Współcześnie trzeba by przestrzec przed niebezpieczeństwem Boga jako „pretekstu”.
Wygłodzone lisy, krążące wokół świątyni „Idźcie i powiedzcie temu lisowi…”. Wokół świątyni krążą liczne wygłodniałe lisy i ciągle dołączają do nich kolejne. Czują wyborną zdobycz: sukces, pieniądze, prestiż, karierę, popularność, władzę, przyjaźń z najwyższym kapłanem, coś, czym można się chlubić. Droga, którą Jezus podąża w kierunku Jerozolimy, z kresem podróży na wzgórzu zwanym Kalwarią, jest drogą niepraktykowaną przez długowłose lisy. We współczesnym Kościele są tacy, którzy chcieliby głaskać włos (dokładnie i pobożnie szczotkować) niektórych pozornie łagodnych lisów. A jednak trzeba by powiedzieć im brutalnie: idziemy swoją drogą. Świątynia nie ma do zaoferowania kurników do okradania. Fundamentalnym testem upewniającym o prawdziwych intencjach pozostaje zawsze krzyż. Lisy mają nieomylny węch, kiedy chodzi o zdobycz. Na Kalwarii nie ma dla nich dobrych warunków, nie lubią tego miejsca. Na Kalwarii nie ma „apetycznych miejsc”.
Spazmatyczne poszukiwanie cudu Herodowi w końcu udało się zobaczyć Jezusa. Znajduje Go przed sobą zupełnie nieoczekiwanie, jak smakowite danie przysłane mu przez wroga-przyjaciela Piłata. Przed nami rozgrywa się trzecia scena: „Na widok Jezusa Herod bardzo się ucieszył. Od dawna bowiem chciał Go ujrzeć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się, że zobaczy jakiś znak, zdziałany przez Niego. Zasypał Go też wieloma pytaniami, lecz Jezus nic mu nie odpowiedział. Arcykapłani zaś i uczeni w Piśmie stali i gwałtownie Go oskarżali. Wówczas wzgardził Nim Herod wraz ze swoją strażą; na pośmiewisko kazał Go ubrać w lśniący – 160 –
Paradoksalnie właśnie brak zainteresowania księdzem może doprowadzić do zainteresowania się Bogiem. Ksiądz – biskup, papież – musi troszczyć się o to, żeby być znakiem (albo żeby stać się „znaczącym”), a nie budzić zainteresowanie. Jeśli pragnie skupić uwagę na swojej osobie, ryzykuje, że stanie się murem, przeszkodą, znakiem bez strzałki wskazującej na Innego. Mówiąc brutalnie, znaleźlibyśmy się w sytuacji zdrady, a przynajmniej zakłamania. To Boga trzeba czynić „interesującym”. Dlatego właśnie brak naszego zainteresowania staje się właściwym sposobem czynienia Boga „interesującym”. Tak, brak naszego zainteresowania pieniędzmi, prestiżem, władzą, karierą, grupą, do której się przynależy, czyni Boga „interesującym”. Kiedy natomiast pojawia się zaintrygowanie – pod różnymi postaciami – Bóg staje się „podejrzany”, wyczuwamy podstęp. Świadectwo mające charakter „interesowny” nieuchronnie traci wiarygodność. Prorok Zachariasz opisuje intrygującą sytuację: „W owych dniach dziesięciu mężów ze wszystkich języków, którymi mówią narody, uchwyci się skraju płaszcza Judejczyka, mówiąc: Chcemy iść z wami, albowiem zrozumieliśmy, że z wami jest Bóg” (Za 8,23). Możemy sobie tylko życzyć, żeby podobna sytuacja przydarzyła się i nam. Musimy okazać, że Bóg i tylko On jest z nami, że nie potrzebujemy już niczego więcej, że On nie jest dla nas przykrywką. A jeśli pochwycą skraj naszego płaszcza i będą chcieli sprawdzić, czy mamy coś w kieszeniach, to powinni stwierdzić, że są puste.
Uwaga na wypaczenie Maurice Zundel, dosyć osobliwy ksiądz szwajcarski (1897–1975), określony przez papieża Pawła VI mianem „mistyka, kapłana, filozofa, teologa, liturgisty, poety”, błagał: „Pokażcie Boga! Jeśli On nie żyje w nas, jeśli On niczego nie zmienia w naszym życiu, jeśli nasze – 175 –
Kiedy do akcji wkracza wiatr Postarajmy się zrekonstruować całą scenę. W mroku nocy wyróżniają się dwie rozmawiające postacie. Pierwsza z nich to starzec, precyzyjny i nienaganny. Zrywa się wiatr. Nagły podmuch rozwiewa jego białe włosy – i nie tylko włosy – porywa Nikodema. Psoty wiatru. Ale to jest inny rodzaj wiatru. Nikodem nadstawia uszu: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3,8). Jezus podkreśla nietrwałość wiedzy Nikodema. Początkowo uczony Judejczyk starał się umieścić Jezusa we własnym schemacie teologicznym. Był człowiekiem, który stał po stronie Boga, miał wszystkie listy uwierzytelniające w należytym porządku, aby rozpocząć nauczanie. Jezus zakwestionował to wszystko, mówiąc, że to nie rzecz wiedzy, ale narodzenia na nowo. Nikodem miał rozległą wiedzę, ale nie wiedział podstawowej rzeczy: swoje istnienie trzeba rozpoczynać od innej zasady życiowej. Przy innej okazji Jezus uświadomi innemu uczonemu, że to nie kwestia wiedzy, ale działania (Łk 10,25-28). Jednak to przede wszystkim wiatrem-Duchem (ruah) Jezus zamienił w nicość wiedzę Nikodema. „Wiemy”. „Nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża”. Twoja ludzka wiedza nigdy nie będzie w stanie określić, wyznaczyć ani też pochwycić trajektorii Ducha, który jest jak wiatr – nieprzewidywalny i nieuchwytny. Twoje intelektualne pajęczyny, Nikodemie, nigdy nie będą w stanie uwięzić działania Ducha. Ojcowie pustyni byli nazywani „dziećmi wiatru”, ponieważ byli wolni, nieujarzmieni, niekontrolowani. Trzeba pamiętać o tym, że starożytni mieli tylko elementarną wiedzę z meteorologii. Dzisiaj dysponujemy sprzętem wysokiej jakości, możemy ustalić, a nawet przewidzieć kierunek wiatru. Jezus ewi– 179 –
cyfika jego powołania polega na schodzeniu, aż do osiągnięcia i zajęcia ostatniego miejsca, to było to dla niego najważniejsze). Jakby byli zawieszeni (albo powieszeni?) na pewnej wysokości i niezdolni do zejścia albo nawet nie pragnęli zejść. Co więcej, zwykle sięgają ku kolejnemu konarowi, wyższemu i potem ku jeszcze wyższemu. Wydaje się, że chcą naśladować słynnego „barona drzewołaza” z książki Itala Calvina (czy w raju istnieje biblioteka?). Ty natomiast szybko zszedłeś, kiedy Jezus namierzył cię na konarze sykomory tym cudownym radarem, jakim jest Jego spojrzenie. Musisz mi powiedzieć, jak to zrobiłeś. Utwierdź mnie w moim podejrzeniu. Zdecyduj się przyznać raz na zawsze: nie zszedłeś, lecz spadłeś. Pozwoliłeś, żeby On ściął gałąź, na której siedziałeś. Łukasz nie został o tym poinformowany, za to ty wiedziałeś o tym bardzo dobrze. To był dopiero początek. Od tego momentu zgrzyty, złamania, cięcia były liczne, i upadki niżej i niżej, coraz bardziej w głąb, ale kto wie, kiedy dosięga się samej głębi. Gdybyś udał się do spowiedzi, musiałabyś wyznać z pewnym zażenowaniem: „Ojcze, ponownie upadłem… niestety nie sięgnąłem jeszcze najdalszej głębi, jednak postaram się to zrobić”. Po rozdaniu połowy swoich dóbr, co było sprawiedliwe dla ubogich, i wynagrodzeniu im krzywdzącego zagarnięcia w czwórnasób (stałeś się pierwszym, naprawdę skruszonym „tangentistą49”, wynagrodziłeś krzywdę ponad miarę, nie odwołując się do słów „wszyscy tak robią”), ileż innych strat, wszystkich uwalniających! Ileż innych zejść, po tym pierwszym, wszystkich radosnych! Zacheuszu, który doświadczyłeś, jak Jezus stał się Tym, który odcinał ci po kolei wszystkie konary bezpieczeństwa, wyciągał spod siedzenia poprzednie wygodne punkty oparcia, wyrzucał z fotela, pomóż mi zrozumieć, że nie tyle ważne są wejścia, ile właśnie schodzenie. Pomóż pojąć, że każde miejsce zajmujemy tylko chwilowo 49
Tangente – w słowniku włoskiej mafii łapówka dla polityka (przyp. tłum.).
– 193 –
To jest ważne, niezbędne także dla nas, aby „odnowić” oblicze Boga. Być może wyobrażenie, z którym łączymy naszą wiarę i naszą pobożność, jest pokryte patyną szarości przyzwyczajeń, która odebrała cudowność, piękno, fascynację temu Obliczu. Rozkojarzenie i bezmyślność sprawiły, że wyblakło, że zostało pozbawione wyrazistości. Regularnie odnawiamy domowe meble, kuchnię, zmywarki i inne przedmioty użytkowe. A nie troszczymy się o obraz, trochę wyblakły, zawsze ten sam, pozbawiony życia, zgaszony, przytłumiony. Może się nawet tak zdarzyć, że owo Oblicze, nieumiejętnie poprawione, przybierze zdeformowane rysy surowego sędziego, chłodnego prawodawcy, bezlitosnego urzędnika „wyrównującego rachunki”. Dlatego nie powinniśmy się dziwić, że niektórzy deklarują się jako ateiści. To hipokryzja, że burzymy się przeciwko niewierzącym. W rzeczywistości wiele osób to ateiści Boga „karykaturalnego”, którego sami „wpuszczamy” do obiegu. Ci, których pogardliwie określamy mianem „niewierzących”, są tacy, ponieważ my jesteśmy ludźmi „złej wiary”. Zatem zasadnicze pytanie, i z pewnością niepokojące dla nas, brzmi tak: „W jakiego Boga wierzymy? Jakie wyobrażenie Boga odrzucają niektórzy domniemani ateiści?”. To problem, jaki stawia sobie Leon-Arthur Elchinger w książce Perchè non credo? „Niektórzy postrzegają Boga jako policjanta wysokiego stopnia, który za wszelką cenę chce przyłapać człowieka na błędzie i ukarać go. Inni postrzegają Go jako urzędnika kasy rozliczeniowo-oszczędnościowej, której powierza się oszczędności, aby przynosiły długoterminowe profity. Jeszcze inni widzą w Nim magika, od którego oczekuje się przyjemnych niespodzianek; który interweniuje we właściwym momencie, aby ustrzec nas przed wypadkiem, wyciągnąć z problemów czy pomóc zdać egzaminy. – 201 –
SPIS TREŚCI
Przedmowa Dotrzeć aby… poszukiwać . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Dwa pytania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11 To „swoi” są narażeni na ryzyko, że Go utracą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Mędrcy, czyli odwaga, aby wyruszyć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29 Specjaliści od podróży i zasiedzenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39 Współczesny Herod . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44 Specjaliści od dokumentów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50 Czy do celu dotrą także ci najbliżsi? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 69 Jeden z mędrców zagubił się po drodze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 78 Jezus, wielkie odkrycie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83 Przechodzący . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 98 Konieczność przywrócenia surowej pedagogiki . . . . . . . . . . . . . . . . . . 105 Ktoś zaprowadził papieża, żeby poznał Jezusa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 128 Ten, który siedział pod drzewem figowym . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 142 Przewodnik dla poszukujących . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151 Daremne poszukiwania króla . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 156 Czy można zobaczyć Jezusa? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 168 Człowiek wychodzący z nocy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 177 Bóg wierzy w człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 186 Ostatni przybyły . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 195 Maria Magdalena, czyli możliwość widzenia dzięki głosowi . . . . . . . . 199