Opowiadania z Aniołkiem Dyzio. Pomoc dla rodziców i katechetów

Page 1


Opowiadania z Aniołkiem Dyzio POMOCE DLA RODZICÓW, NAUCZYCIELI I KATECHETÓW


Korekta Zofia Smęda Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski

Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał l.dz. 121/P/2012 Kraków, 7 maja 2012

© 2012 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-283-2 Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com


Drogi Czytelniku, trzymasz w rękach zbiór ponad czterdziestu opowiadań, które w latach 2008–2011 towarzyszyły dzieciom na stronach salwatoriańskiego kalendarza. Są pośród nich historie nawiązujące do wydarzeń przedstawionych na kartach Biblii, są opowieści o aniołach i świętych, a także teksty, które można by nazwać „kartkami z pamiętników” zwykłych ludzi, poszukujących własnej drogi do nieba. Książeczka doskonale nadaje się do wieczornego czytania i pogawędek z dziećmi, może też stanowić cenną pomoc dla nauczycieli i katechetów. Mamy nadzieję, że jej lektura zaciekawi, dostarczy wielu wzruszeń i skłoni do postawienia ważnych pytań, które staną się drogowskazami w drodze do Jezusowego Królestwa. Życząc miłej lektury, ruszajmy!


Potomek

Był raz władca, który bardzo niepokoił się o swoje królestwo. Bolał nad tym, że jego poddani nie postępują tak, jak powinni. W kraju mnożyły się kradzieże, przemoc i rozpusta. – Upomnij ich, panie – radził zaufany mąż stanu. – Nie pobłażaj winnym. – Nie pobłażaj – powtarzał sobie król i gorycz zalewała jego serce. Jak ma nie pobłażać innym, skoro pobłaża sobie? Kiedyś był zupełnie innym człowiekiem. Miał zasady. Każdemu ze swych poddanych mógł spokojnie spojrzeć prosto w oczy. Cóż z tego, gdy zaczął popełniać błędy. Z początku całkiem niewinne – ot, jakieś tam niesprawiedliwe potraktowanie ubogiego kmiotka, lekkie minięcie się z prawdą (oczywiście dla celów wyższych). Kiedyś chciał skarcić własnego syna, ale hardy nastolatek rzucił mu w twarz ostre słowa: – Spójrz lepiej na siebie. Zamurowało go. – Co będzie z moim królestwem? – myślał zgnębiony. Pytał o to mędrców, filozofów, wróżbitów. Pewnego dnia od jednego z nich usłyszał coś, co przywróciło mu nadzieję. Mędrzec powiedział, że z rodu króla powstanie mąż, który odkupi i odrodzi jego lud. – Może będzie to mój wnuk albo prawnuk? – marzył król i już widział na tronie owego wspaniałego, potężnego i prawego potomka. – Muszę przygotować się na jego przyjście – myślał gorączkowo. Od tej chwili monarcha starał się naprawić popełnione kiedyś błędy i jak ognia wystrzegał się kolejnych. Pracował ciężko, a nadzieja dodawała mu skrzydeł. Po latach umierał otoczony miłością i szacunkiem swych poddanych. 9


Dziwny król – Dziwny ten młody król... – plotkowali pomiędzy sobą dworzanie. – Zamiast zaprosić do zamku bogatych i wpływowych sąsiadów z okazji swej koronacji, on zastawia stoły dla biedaków. I co mu z tego przyjdzie? Albo służba! Kto to widział dziękować służącemu, że się stara robić wszystko jak trzeba? Toż to jego psi obowiązek! Dworzanie wysunęliby na pewno jeszcze wiele zarzutów przeciwko swemu władcy, ale zamilkli, ponieważ ten właśnie nadchodził. Ledwo drzwi sali tronowej zamknęły się za królem, dworzanie przypadli do dziurki od klucza. – Są doradcy... – szepnął jeden z nich. – Może oni przemówią mu do rozsądku? Doświadczeni dyplomaci w eleganckich szatach zajęli zaszczytne miejsca. – Królu – przekonywali – po pierwsze musisz nosić koronę, bo tego wymaga etykieta. – Etykieta jest dla króla czy król dla etykiety? – zapytał władca. – No... właściwie... to... – nie umieli odpowiedzieć. – Ja jestem panem etykiety – wybawił ich z kłopotu – i dlatego nie będę chodził w koronie. Coś jeszcze? – Przebaczyłeś złodziejowi, który próbował cię okraść... – Żałował swego czynu i obiecał poprawę... – I ty mu wierzysz? – Tak, wierzę. Doradcy spojrzeli po sobie bezradnie: I jak z takim rozmawiać? – pytały ich zdumione oczy. – Czy myślałeś, panie, o zdobywaniu nowych ziem? – przerwał kłopotliwe milczenie dowódca wojsk królewskich. – Jestem królem pokoju – usłyszał. – Nie będę wszczynał wojny. – Jednak wtedy wróg pomyśli, że jesteś słaby, i może najechać na nasze ziemie. – Wtedy dopiero pomyślimy, co zrobić. 16


żal. Wszystkie drzewa w lesie rodziły owoce, z których wyrastały młode sosenki, buki czy modrzewie. Tylko on jeden był samotny i wszystko wskazywało na to, że tak już zostanie. Pewnego dnia w zamyśleniu śledził żeglujące po niebie obłoki, gdy jedna z chmurek obniżyła lot i zatrzymała się tuż nad jego koroną. – Jesteś pięknym i mądrym drzewem – szepnęła. – Warto, abyś zostawił po sobie młode dęby. Przyjmij mój deszcz, a stanie się to, o czym marzysz. – Po co budzisz w nim nadzieję? – świsnął ponury północny wiatr. – Nie widzisz, że jest już za stary na żołędzie? Matka natura wie, co robi, obdarzając owocami młode drzewa. Stary dąb usłyszał te słowa i zrobiło mu się bardzo smutno. Mimo to nie tracił nadziei. Nadeszła jesień, potem zima. Wreszcie śnieg stopniał, a słonko uśmiechniętym promykiem połaskotało dąb po brunatnym nosie. – Pora wstawać, staruszku! Sędziwy olbrzym przeciągnął się i poczuł nowy przypływ sił. Z radością spojrzał na swe gałęzie – były pełne małych lepkich pączków. Nie minął tydzień, a wokół starego dębu pojawiła się jasnozielona mgiełka świeżych listeczków. Znów jego korona stała się schronieniem dla pstrokatych dzięciołów, leśnych pszczół i rudych wiewiórek o ślicznych puszystych kitkach. Pewnego dnia pod jednym z dorodnych, twardych liści pojawił się malutki jasnozielony żołądź. Stary dąb nie mógł uwierzyć oczom. Był taki szczęśliwy. Starannie ukrył maluszka przed wiewiórkami, karmił go najsłodszym sokiem, starannie kąpał w deszczu, a na dobranoc opowiadał najpiękniejsze bajki. Dobrze im było razem. Młody rósł jak na drożdżach. Z dnia na dzień stawał się coraz większy i twardszy. – Teraz musisz pozwolić mu spaść – szepnęła deszczowa chmura. Wiem, ale... kto tam, na dole, będzie nad nim czuwał? – rozmyślało markotnie stare drzewo. – A jeśli przyjdą dziki... O tym wolało nie myśleć. Mimo to czuło, że musi się zgodzić. 24


Bóg przychodzi z pomocą Drabina do nieba

Jakub i Ezaw byli bliźniakami, a mimo to bardzo się różnili. Ezaw miał ogorzałą twarz i silne ramiona. Kochał pola, stepy i bezdroża. Całymi dniami uganiał się za zwierzyną. Pachniał polnym zielskiem i wiatrem. Jakub – jasny, gładki i delikatny, wyglądał przy nim jak dziewczyna. Najchętniej kręcił się wokół namiotów. Pomagał matce utrzymywać porządek w obejściu, opiekował się zwierzętami, gotował. Pewnego dnia Ezaw wrócił z polowania głodny jak wilk. Już z daleka poczuł smakowity zapach posiłku, który przygotował brat. – Dam ci miskę soczewicy w zamian za twój przywilej pierworództwa – uśmiechnął się chytrze Jakub. – Przecież wiesz, że tylko pierworodny syn otrzymuje błogosławieństwo ojca i staje się głową rodziny – oburzył się starszy brat. – Zgadza się, ale to ty jesteś głodny, a nie ja – nie dawał za wygraną Jakub. Ezawowi gwałtownie zaburczało w brzuchu. – Dobra, niech będzie – mruknął w końcu. – Weź sobie całe to pierworództwo, tylko daj mi wreszcie jeść. Mijały lata. Ojciec bliźniaków, Izaak, zestarzał się i stracił wzrok. Czuł, że jego życie dobiega końca. – Ezawie, synu mój – zawołał pewnego dnia. – Idź na polowanie, bo mam wielką ochotę na pieczeń. Posilę się, a potem cię pobłogosławię. Usłyszała to matka chłopców i namówiła Jakuba, aby nałożył na siebie ubranie brata oraz owinął ręce w skóry, tak by przypominały w dotyku ręce Ezawa, a potem zaniósł ojcu posiłek. W ten oto sposób, niezgodnie z obyczajem, młodszy z braci uzyskał błogosławieństwo. Gdy sprawa wyszła na jaw, musiał opuścić rodzinny dom. W nocy spakował się i wyruszył do swego wuja – Lebana, by schronić się przed gniewem brata i znaleźć sobie żonę. Szedł cały dzień, a gdy słońce 31


– Auuu! – krzyknął Balaam, gdy przygniotła jego nogę do muru. – Zgłupiałaś! – złościł się. – Cała droga pusta, a ty mi miażdżysz kolano? I znów oślica dostała batem. Ledwie przeszli kolejnych parę kroków, zdesperowane zwierzę położyło się na drodze. Tym razem nie pomógł nawet kij. – Gdybym tak miał pod ręką miecz – wycedził przez zęby Balaam – już byś nie żyła. – Powiedz, co złego zrobiłam? – odezwała się ludzkim głosem oślica. – Służę ci od tylu lat, a czy choć raz odmówiłam ci posłuszeństwa? – Prawdę mówiąc, nigdy – przyznał zaskoczony prorok. W tym momencie Pan otworzył oczy jego duszy i pozwolił mu ujrzeć anioła, który stał na drodze z obnażonym mieczem. – Czemu bijesz swoje zwierzę? – spytał wysłannik niebios. – Czy nie widzisz, że robi wszystko, aby cię ocalić od śmierci? Już trzy razy usunęła się z drogi przed moim mieczem. – Zgrzeszyłem – wyszeptał prorok – i dlatego byłem jak ślepy. Dzięki, że mnie zatrzymałeś, nie pozwalając zbłądzić. Jeśli taka jest twoja wola, zawrócę natychmiast. – Jedź dalej – nakazał mu anioł. – Ale pilnuj swoich myśli i nie mów nic innego ponad to, co usłyszysz. Gdy król Moabu dowiedział się, że Balaam nadjeżdża, nie posiadał się z radości. Jakież było jego rozczarowanie, gdy prorok, zamiast przekląć Izraelitów, pobłogosławił im, tłumacząc, że działa zgodnie z wolą Bożą. Odszedł Balaam z królestwa Moabu z pustym trzosem, ale spokojnym sumieniem. Nie powiedział ani jednego słowa, które nie pochodziłoby od Pana.

37


– Podziel się ze mną tym, co masz, a Bóg nie da wam umrzeć – słyszy Eliasz własne, pełne nadziei słowa. – I rzeczywiście od tej chwili miarka mąki i dzban oliwy nie wyczerpują się. Eliasz uśmiecha się przez sen na samo wspomnienie tamtej radości. Kolejny obraz to dwa stosy. Na jednym prorocy Balaama układają swoją ofiarę, na drugim on swoją. Kłaniają się poganie swojemu bóstwu, skłania i on głowę przed Najwyższym. – Okaż, Panie, swą moc – prosi. – Daj nam znak. Jeszcze brzmią w powietrzu jego słowa, gdy ogień spada z nieba i pochłania cielca na ołtarzu Pana. Cały lud pada na twarze i nie śmie się poruszyć. – Niosłem ludziom Twoją miłość, Panie – szepce przez sen prorok. – O Twojej mocy im opowiadałem. Byłem jak anioł posłany, aby budzić Twoją nadzieję. Byłem. Nie wiadomo, jak długo spał. Ważne, że się ocknął, a mówiąc ściślej: został obudzony lekkim trąceniem w bok. Gdy otworzył oczy, zobaczył obok siebie anioła. Boży posłaniec podsunął mu podpłomyk i dzban z wodą. – Wstań i jedz! – powiedział tonem przyjaznym, lecz nieznoszącym sprzeciwu. Eliasz westchnął. Jakże naiwny był, sądząc, że to on może zdecydować, kiedy i jak ma odejść z tego świata. Najwyraźniej Bóg miał wobec niego całkiem inne plany. Prorok posilił się posłusznie, lecz wciąż czuł się zmęczony. Wyrozumiały anioł pozwolił mu przespać się jeszcze kilka godzin, po czym znów go obudził, podając kolejny podpłomyk i kolejny dzban z wodą. – Wstań i jedz – powtórzył. – Przed tobą długa droga. Eliasz zjadł, podniósł się z ziemi i ruszył przed siebie. Czterdziestego dnia stanął na szczycie góry. Czuł, że Pan nadchodzi. Poprzedzała go potężna wichura, ale Jego w niej nie było. Potem ziemia zadrżała i ogarnął ją ogień. To też nie był On. Wreszcie wszystko umilkło, a Eliasz poczuł łagodny powiew wiatru. Natychmiast zasłonił sobie 44


Teraz należę do was…

Wrzask dochodzący z podwórka aż świdruje w uszach. To podopieczni księdza Bosko grają w piłkę. Rozpiera ich radość, bo nareszcie mają dom, z którego nikt ich nie wyrzuci i ojca najlepszego na świecie. Wielu z nich pamięta trudne początki oratorium. Najpierw była ich garstka – chudych, obdartych, wiecznie głodnych. Spotykali się na dziedzińcu konwiktu, gdzie studiował ksiądz Jan. Z księdzem Janem grali w piłkę, śpiewali, modlili się. Ich marzenia były proste – kawałek dachu nad głową, łyżka strawy, czyjeś życzliwe serce. Potem był dom ofiarowany przez markizę Barolo, z którego trzeba się było czym prędzej wynosić, bo mieszkające obok siostry nie wytrzymywały hałasu. Położona na uboczu kaplica wydawała się idealnym schronieniem, ale wkrótce okazało się, że kury sąsiadów uciekają w popłochu, a pobliska łąka zmienia się w klepisko. Następne miejsca, następne protesty... osiemnaście miesięcy tułaczki. – Niech ksiądz zostawi tych nicponi – radziły życzliwe osoby. – Z nich i tak nic nie będzie. – Jeśli ja się nimi nie zajmę, to zostaną zupełnie bez opieki – odpowiadał uparty kapłan i robił to, co uważał za stosowne: przygarniał wciąż nowych wychowanków. – To nie na siły jednego człowieka – martwili się jego przyjaciele. I mieli rację. Niebawem przypadkowe przeziębienie złapane przez księdza Jana przerodziło się w rozległe zapalenie płuc. Lekarze nie robili wielkich nadziei. Gdy wieść ta dotarła do chłopców, w oratorium wybuchła rozpacz. Jak to! Ksiądz Bosko, ich ojciec, obrońca, jedyny przyjaciel? To niemożliwe! Pierwszy raz wokół domu zapanowała cisza. Nawet najwięk53


„Pewnie zostanie ksienią” – myśleli niektórzy. Jakież było ich zdumienie, gdy sądecka pani z pokorą poddała się surowej franciszkańskiej regule i resztę swych dni przeżyła jako zwyczajna, skromna mniszka. Kinga (1234–1292) Córka króla węgierskiego Beli IV, siostra św. Małgorzaty Węgierskiej i bł. Jolanty, żona polskiego księcia Bolesława Wstydliwego. Znana z pobożności, hojnie wspierała potrzebujących, fundowała kościoły i klasztory. Po śmierci męża została klaryską i zamieszkała w ufundowanym przez siebie klasztorze w Starym Sączu, gdzie zmarła w opinii świętości. Tam też 16 czerwca 1999 roku odbyła się jej uroczysta kanonizacja.

Dla Niepokalanej – Co z ciebie wyrośnie? – załamuje ręce pani Kolbe, patrząc z troską na rozbrykanego i upartego jak osioł synka. Małemu Rajmundowi te słowa zapadają mocno w pamięci. – Co ze mnie wyrośnie? – pyta na modlitwie Maryję. Nagle... widzi piękną postać. Matka Boża patrzy na niego łagodnie. W dłoniach trzyma dwie korony: białą (znak czystości) i czerwoną (znak męczeństwa). Powinien chyba wybrać jedną z nich, ale on chciałby obydwie. Gdy nadszedł czas wyboru drogi życiowej, postanawia wędrować śladami św. Franciszka. Czarny habit i trzy śluby zakonne – oto jego nowe życie. Nosi teraz imię Maksymilian i snuje plany, które większość braci przyprawiają o zawrót głowy. W marzeniach widzi centrum maryjne, z którego rozchodzi się na cały świat orędzie miłości. Upodobał sobie teren. Niestety, cena parceli wielokrotnie przewyższa możliwości klasztoru. Dlaczego więc właściciel wybranego przez Maksymiliana terenu zdecydował się oddać ziemię za darmo? Wie to chyba tylko Maryja. Wkrótce w Niepokalanowie pojawiają się pierwsze niepozorne bu63


– To na działalność, jaką siostra prowadzi – mówi i wręcza jej kopertę. Jest w niej 50 rupii. – Wiedziałam, Panie, że mnie nie opuścisz – uśmiecha się Matka Teresa. Matka Teresa (1910–1997) Była z pochodzenia Albanką, a jej świeckie imię brzmiało Agnes (czyli Agnieszka). Już jako 13-latka czuła powołanie zakonne. Marzyła o pracy misyjnej i dlatego kilka lat później wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Loretanek. Tam przyjęła imię Teresa. Jako zdolna nauczycielka rozpoczęła pracę w hinduskiej szkole. Opuściła ją, aby służyć najuboższym. Jej śladem poszło wiele byłych uczennic. W ten sposób powstało nowe zgromadzenie zakonne o nazwie Misjonarki Miłości.

Namaluj taki obraz…

W rodzinie Kowalskich nigdy się nie przelewało. Niewielki skrawek ziemi, dziesięcioro dzieci... Dobrze, że trzecia z kolei córka, Helenka, zawsze była taka dobra i posłuszna. Przez trzy lata w szkole nauczyła się czytać i pisać. Szło jej dobrze, ale trzeba było pomóc rodzicom, więc poszła do pracy, jak to się wtedy mówiło – na służbę. Mało kto wiedział o jej wielkim marzeniu służenia Jezusowi. Gdy przyznała się rodzicom – załamali ręce. – Jakże damy sobie radę bez ciebie? – pytali. Została. Pewnego wieczoru wybrała się nawet na potańcówkę. Było głośno, wesoło, kolorowo. Nagle w samym środku zgiełkliwego tłumu zobaczyła Jezusa – był smutny. – Jak długo każesz mi czekać? – zapytał. Uciekła z zabawy. Niebawem wyjechała do Warszawy. Chodziła od furty do furty, wreszcie zapukała do klasztoru sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. 66


Jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzeli „swojego” chorego. Miał nie więcej niż dziesięć lat i siedział na wózku. – Myśleliśmy, że poradzimy sobie sami, ale ten śnieg... – tłumaczyła się mama chłopca. – Nie ma żadnego problemu – uśmiechnął się tato. Po chwili cała czwórka ulokowała się w samochodzie. Piotrek chciał się odezwać, ale zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Bał się, że jakimś nieostrożnym słowem urazi chłopca na wózku. Tamten chyba wyczuł, w czym rzecz, bo sam zaczął rozmowę. – Mieszkamy tu od niedawna – powiedział. – Mamie chodziło o to, żeby mieszkanie było na parterze, no i żeby było gdzie jeździć na spacery. – Tak się cieszyłam tym parkiem, a udało nam się z Szymkiem być w nim zaledwie kilka razy – uśmiechnęła się smutno kobieta. – Prędko z pracy, potem obiad, porządki i robi się wieczór. Ale słyszałam, że w parafii działa taka... wspólnota. Dzieci zdrowe pomagają chorym, bawią się razem. Podobno po tej Mszy świętej jest spotkanie, ale ja tylko porozmawiam chwilę z księdzem, który to wszystko organizuje. Zaczeka pan na nas pięć minut? – Dlaczego tylko pięć? – zaprotestował tato. – Skoro jest spotkanie, to trzeba na nie iść. Pozwoli pani tylko, że zadzwonię do żony, żeby się o nas nie martwiła. Dawno Piotrek nie bawił się tak dobrze. Ksiądz prowadzący spotkanie świetnie grał na gitarze i potrafił wszystkich rozruszać. Potem każdy się przedstawiał i opowiadał o sobie. Okazało się, że Szymek interesuje się dinozaurami, lubi czytać książki i rysować – tak jak on. Tato obiecał, że nauczy ich obu grać w szachy. Gdy późnym wieczorem Piotrek położył się do łóżka, ani rusz nie mógł zasnąć. Wciąż widział Szymka siedzącego na wózku, w uszach dźwięczały mu melodie śpiewanych razem piosenek i pytanie: kiedy umówimy się na te szachy?

75


– Nie, on boli tak... psychicznie. – Aha... – w oczach mamy zapaliły się wesołe błyski, ale zachowała poważną twarz. – Psychiczny ból brzucha to problem znany w medycynie – oświadczyła. Potrzebny ci napar z rumianku i szczera rozmowa. Koniecznie musisz mi powiedzieć, co cię martwi. Basia spojrzała na mamę jak zdyscyplinowana pacjentka na lekarza. – No bo... – zaczęła z pewnym trudem – czy ten dzidziuś będzie z tobą spał? – Tak jak ty, gdy byłaś maleńka. – I w niedzielę też? – chciała wiedzieć Basia. Mama uśmiechnęła się domyślnie. – Chodzi ci o niedzielne przytulanki-figlowanki? Basia w milczeniu obracała w palcach koniuszek sweterka. – Nic się nie martw, kiedy tylko dzidziuś się naje i pójdzie spać, położę go do jego własnego łóżeczka i wtedy na pieszczoty przyjdą duże koty. Basia uśmiechnęła się leciutko. – I nie będziesz go kochać najbardziej? Mama spojrzała z czułością na córeczkę. – Ty wiesz, jak bardzo cię kocham. Nigdzie nie ma drugiej takiej ślicznej i mądrej Basi jak moja. Ciebie kocham jak ciebie, a Skrzacika jak Skrzacika. Rozumiesz? Basia przytuliła się do mamy. Nie bardzo rozumiała, ale psychiczny ból brzucha ustąpił, a o to przecież chodziło.

Trzeba tylko chcieć – Mam jeszcze kilka wolnych miejsc – zachęcał ksiądz. Może ktoś jeszcze chciałby wybrać się na tę oazę? Jedziemy do Krościenka. Będziemy się wspólnie modlić, bawić i odpoczywać. Na pewno odwiedzimy grób założyciela Ruchu Światło-Życie, księdza Franciszka Blachnickiego, pochodzimy po górach, pochlapiemy się w Dunajcu... 79


Bóg powołuje Zaufaj mi, Gedeonie Bóg uzdrawia Rafał Bóg wymaga Ruszaj w drogę, Eliaszu Bóg staje w obronie Niech Twój Bóg Cię ocali Bóg uwalnia Słuchaj bardziej Boga niż ludzi… Bóg zbawia Gabriel ZAŁOGA PANA BOGA Dwanaście opowiadań o świętych Teraz należę do was… Zaczerpnij ze źródła… Idźcie do Józefa Ratujcie dziecko Nie wiem skąd, ale wiem! Nie można mieć wszystkiego Spełnione marzenie Dla Niepokalanej Białe sari Namaluj taki obraz… Będziesz walczył… Chyba mogę im pomóc

39 41 43 45 47 48

53 54 56 57 59 60 62 63 65 66 68 69

OKRUCHY CODZIENNOŚCI Dwanaście opowiadań o dzieciach Babcia na medal Szymek Już się nie gniewam

90

73 74 76


Dlaczego ja? Psychiczny ból brzucha Trzeba tylko chcieć Dzwony Ach, ten komputer! Silna wola Nie po mojej myśli Patronata Mako

77 78 79 80 82 83 84 85 87



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.