KS. MIECZYSŁ AW KIJACZEK
W blasku hebanowego
KRZYŻA
Wydawnictwo SALWATOR Kraków
Redakcja Anna Śledzikowska Korekta Zofia Smęda Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski Autor zdjęć Piotr Barchański
Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał l.dz. 436/P/2011 Kraków, 28 września 2011
© 2011 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-7580-245-0
Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com
Wstęp Drodzy Czytelnicy, Wielu misjonarzy pisze o swojej pracy w Afryce. Każdy z nich przedstawia Afrykę i jej mieszkańców, ich zwyczaje oraz kulturę, korzystając z własnego doświadczenia misyjnego. Afryka – kontynent najpóźniej odkryty i nadal odkrywany – zadziwia różnorodnością kultur, obyczajów, szczepów i języków. Dzięki opowieściom misjonarzy możemy poznawać tę kulturę, co zawsze jest ubogacające. Kościół katolicki od dawna uczestniczy w życiu Afrykańczyków, towarzysząc im zarówno w ambitnej walce o rozwój gospodarczy i polityczny, jak i w codziennych zmaganiach, w niełatwej nauce demokracji, walce z chorobami, wciąż zbierającymi w Afryce tragiczne żniwo. Ksiądz Mieczysław Kijaczek, nasz salwatoriański misjonarz, dzieli się z Czytelnikami swymi afrykańskimi wspomnieniami. Jego misjonarskie doświadczenie jest bardzo duże: pracował przede wszystkim w naszej misji w Tanzanii, ale pełnił też służbę w Indiach, na pierwszej misji naszego zgromadzenia zakonnego. Pierwsze kroki jako duszpasterz stawiał w buszu, w Lupaso, blisko Mozambiku, a potem, kiedy zgłębił tajniki języka suahili, podjął pracę w domu formacyjnym w Namiungo. Później przez kilka lat prowadził misję Nandembo, na krańcu obecnej diecezji Tunduru-Masasi, a następnie w Lukuledi – naszej głównej misji w diecezji Nachingwea, obecnie zwanej Tunduru-Masasi. Ksiądz Mieczysław pełnił także odpowiedzialną posługę jako magister nowicjatu w Nakapanya. Był też proboszczem wielkiej
5
parafii w Dar es-Salaam. Tam też czynił starania, aby Dobrą Nowinę Zbawienia inkulturować w mentalność afrykańską, pamiętając jednak, że i ona ubogaca chrześcijaństwo swymi wartościami. Ksiądz Mieczysław dbał też o artystyczną oprawę liturgiczną. Stworzył parafialny zespół muzyczny, który stał się słynny z tego, że używał żelaznych beczek jako instrumentów muzycznych. Przypuszczam, że Czytelnicy do tej pory nie słyszeli o takim instrumencie, ale zapewniam, że to naprawdę oryginalna i egzotyczna muzyka. Sam byłem świadkiem występów tej niezwykłej orkiestry. Po siedemnastu latach ofiarnej pracy misyjnej nadszedł czas, aby podjąć decyzję, czy pozostać w Tanzanii do końca życia, czy też zacząć pracę w innym kraju. Taką decyzję podejmuje każdy misjonarz. Ponieważ szybko rośnie liczba miejscowych salwatorianów, czyli Kościół misyjny coraz bardziej staje się Kościołem tubylczym, większość misjonarzy decyduje się pożegnać Afrykę i powrócić do pracy w ojczyźnie lub innym kraju. Tak też zdecydował ks. Mieczysław. Jego doświadczenie misyjne pomaga mu w pracy w nowej posłudze dla Referatu naszych Misji Zagranicznych, który w dużym stopniu zajmuje się również misjami w Afryce. Większość swej długoletniej pracy misyjnej ks. Mieczysław Kijaczek spędził w tym czasie, kiedy ja też byłem misjonarzem w Tanzanii. Znam zatem miejsca, które on opisuje, ludzi, zwyczaje, florę, faunę, a nawet mam pewne doświadczenia z dzikimi zwierzętami. Tym bardziej jestem mu wdzięczny za podjęcie trudu opisania tych niezapomnianych i barwnych przeżyć z Czarnej Afryki. Do swojej książki W blasku hebanowego krzyża, ks. Mieczysław włączył także wspomnienia naszego słynnego misjonarza ks. Krystiana Golisza oraz pani Lidii WilowskiejKociębowej, małżonki znanego chirurga, profesora Ryszarda Kocięby.
6
Zachęcam do wspólnej podróży do Czarnej Afryki. Zaręczam, że będzie to podróż ubogacająca, ekscytująca i pouczająca.
ks. Andrzej Urbański SDS przełożony generalny i dawny misjonarz w Tanzanii Rzym, 28.07.2011
7
AFRYKA
Jeden z misjonarzy pracujący w krajach Afryki, takich jak dawny Zair, Tanzania – gdzie pracował jako wykładowca w Salwatoriańskim Instytucie Teologicznym – oraz w Islamskiej Republice Komorów na swojej stronie internetowej określa trudności w opisaniu afrykańskiej rzeczywistości w sposób następujący: Nie rozumieją mnie moi afrykańscy przyjaciele, kiedy opowiadam im o Polsce. Nie rozumieją mnie moi Polscy znajomi i krewni, kiedy opowiadam im o Afryce. Ci w Afryce nie wiedzą, jak wygląda śnieg i co to jest mróz - stopni C, a ci w Polsce nie rozumieją, że można polubić laterytowy kurz afrykańskich bezdroży, wciskający się do oczu, uszu i nosa i -stopniowy upał. Ci w Afryce nie wyobrażają sobie kilkunastopiętrowych bloków i nie wiedzą, jak można żyć w maleńkich, kilkupokojowych mieszkaniach stłoczonych jedno nad drugim i nie mieć możliwości spędzenia dnia, ot po prostu, na wioskowym placu, gdzie się drzemie, rozmawia, śpi, dyskutuje, gotuje, je i załatwia interesy. Ci w Polsce nie mogą sobie wyobrazić, jak można żyć w maleńkiej lepiance bez okien i bieżącej wody, bez światła i kanalizacji, z chmarą komarów i szczurów przeszkadzających spać w nocy, z uczuciem lęku, że wąż lub skorpion szukający ciepła zakradnie się nocą do posłania.
Powyższa wypowiedź ks. Kazimierza Kubata, z którą w pełni się zgadzam, pozwala uświadomić każdemu, że opisanie Afryki nie jest łatwe. Świadomy trudności przedstawienia tej rzeczywistości, w której uczestniczyłem przez prawie siedemnaście lat mojej pracy misyjnej, chciałbym jednak podzielić się moimi
11
przeżyciami i doświadczeniami. Tym, co tam przeżyłem, w czym bezpośrednio brałem udział. Uczynię to, podając autentyczne przykłady, których sam byłem świadkiem lub które poznałem z tak zwanej pierwszej ręki bądź z doświadczeń innych misjonarzy.
Początki Północna część Afryki już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa nawiązała z nim kontakt. Jednak część Afryki leżąca na południe od Sahary, którą czasem nazywa się też Czarną Afryką, takiej możliwości nie miała. Mimo że słynny portugalski podróżnik Vasco da Gama, płynąc do Indii, dotarł do południowo-wschodniej Afryki pod koniec XV wieku i założył tam kilka portów, to początki chrystianizacji tej części Afryki datuje się dopiero na koniec XIX wieku. W drugiej połowie XIX wieku do wschodniej części Afryki Środkowej dotarli pierwsi misjonarze ze Zgromadzenia Ducha Świętego. Po załatwieniu odpowiednich pozwoleń od sułtana przez Zanzibar dopłynęli do miejscowości Bagamoyo, gdzie założyli pierwszą misję. Do tego czasu ludność zamieszkująca część Afryki leżącą u brzegów Oceanu Indyjskiego i znajdującą się przy tak zwanym szlaku karawan, który znany był głównie z handlu niewolnikami, od trzech wieków wyznawała Islam. Bagamoyo to jedna z dawnych miejscowości rybackich. Jest to osada leżąca najbliżej Zanzibaru, mierząc w linii morskiej, główny port Afryki Wschodniej, z której wywożono niewolników. Z tej części Afryki niewolnicy trafiali głównie do krajów arabskich. Ktoś, kto kiedykolwiek był na Zanzibarze, oprócz możliwości zwiedzania pól, na których uprawia się wiele wschodnich przypraw, nie zapomni nigdy widoku istniejącego do dziś i na szczęście nieczynnego już targu niewolników i pomieszczeń,
12
Zwyczaje Mówiąc o życiu i zwyczajach w rodzinie afrykańskiej, trzeba mieć na uwadze dwa źródła ich pochodzenia: autochtoniczne i religijne. Z pewnością ludy czy plemiona zamieszkujące Czarną Afrykę albo, jak się dziś bardzo często mówi, Afrykę subsaharyjską, nie były pozbawione świadomości religijnej, choć często trudno nawet bliżej określić bóstwo, któremu oddawano cześć. Miejsca kultu to zazwyczaj góry czy wzniesienia, co może sugerować, że istniała świadomość bytu o wiele doskonalszego od człowieka, mieszkającego poza ludzką rzeczywistością, gdzieś poza zasięgiem człowieka. Nazwa największej góry Afryki – Kilimandżaro – w języku szczepu Wachagga, który zamieszkuje okolice góry, znaczy „góra Boga” bądź „góra, na której przebywa Bóg”. Opisanie poszczególnych zwyczajów nie jest proste z kilku powodów. Po pierwsze, każdy szczep ma swoje własne obyczaje, które niekoniecznie są czytelne czy zrozumiałe dla innych szczepów. Po drugie, tradycja czy zwyczaje nie są spisywane, a jedynie istnieją w tradycji ustnej. Po trzecie, z powodu wielości szczepów; w samej Tanzanii jest ich ponad . Jednak mimo to można z dużym prawdopodobieństwem wskazać niektóre cechy wspólne dla niemalże całej Czarnej Afryki. Jedną z głównych cech ludów Afryki jest liczne potomstwo. Dziecko w Afryce to dar od Boga, który ubogaca nie tylko rodzinę biologiczną, ale także rozszerzoną rodzinę. Do dziś jednym z ważniejszych obrzędów jest obrzęd pierwszej ciąży unyago wa mimba ya kwanza, w którym doświadczone matki w odosobnieniu przekazują przyszłej matce swoje doświadczenia, uczą, jak dbać o dziecko, jak się nim opiekować itp. Oczywiście ten obrzęd, jak prawie wszystkie, kończy się wielką ucztą, w której bierze udział cały klan. Przy tej okazji trzeba wspomnieć o trudnej sytuacji kobiety niepłodnej. Kobieta, która nie może mieć dziecka, nie ma żadnej wartości, jest bardzo często poniżana,
48
stości i czasem wręcz niewiarygodne pomysły, by to wszystko zrealizować. Zaprasza się więc gości honorowych, którzy najczęściej nie mają nic wspólnego z żadną z zainteresowanych rodzin, ale z powodu wyróżnienia czują się przynajmniej zobligowani do udziału w tym przedsięwzięciu. Na przykład organizuje się specjalną licytację części zaproszeń. Pod pozorem szacunku dla pana młodego albo panny młodej dalsza rodzina, sąsiedzi, znajomi licytują się między sobą, czy to na sumy pieniędzy, czy na inne dobra, aby pokazać, jak ważna i cenna jest dla nich owa osoba. A wszystko po to, by uroczystość wypadła jak najokazalej. Zdarza się jednak, że oferowana pomoc przekracza realne możliwości oferującego i trzeba wprowadzać korekty. Proces tych przygotowań jest długi i nieraz trwa sześć – siedem miesięcy, ale w końcu prowadzi do szczęśliwego finału.
Choroby Nie trzeba mieć zbyt wybujałej wyobraźni, by uświadomić sobie, że ten zakątek świata dotknięty jest wieloma różnymi chorobami. Ciepły klimat i duża wilgotność powietrza stwarzają sprzyjające warunki do szybkiego rozwoju różnego rodzaju drobnoustrojów, a te z kolei są odpowiedzialne za tak zwane choroby tropikalne. Do znanych chorób tropikalnych można zaliczyć: dżumę, cholerę, malarię, żółtą gorączkę, pełzakowicę, czyli amebiozę. Gdyby jednak spytać kogokolwiek o najgroźniejszą chorobę panującą w Afryce, odpowiedź byłaby chyba jednoznaczna – AIDS. Podaje się astronomiczne liczby świadczące o tragedii, jaką ta choroba powoduje na tym kontynencie. Jest mowa o milionach zarażonych i milionach zmarłych. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych starano się skrzętnie ukrywać tę plagę. W aktach zgonu – o ile takie wydawano, a to nie zdarzało się często – zazwyczaj podawano inną przyczynę
57
świata nie używa się sztućców, a wszelkie pokarmy je się palcami prawej ręki. I tu pojawia się trudność. Czy dłonią bez palców da się cokolwiek uchwycić i przenieść do ust? A jak w takiej sytuacji na przykład uprać koszulę czy spodnie? Owszem, można w ostateczności przynieść wiadro wody na przegubie dłoni albo na przedramieniu, ale pranie jest już niemożliwe. Ktoś powie: „Co to za problem, przecież dziś w powszechnym użyciu są pralki, nawet automatyczne, i to z programatorami na wciskane guziki, więc sprawa rozwiązana. Przecież nawet dłonią bez palców można takie urządzenie uruchomić”. Niby tak, ale tam o pralkach nikt nie słyszał, a oprócz tego poza wielkimi miastami nie ma elektryczności. Problem więc pozostaje, i to spory. Na szczęście na tej misji siostry prowadziły szkołę gospodarstwa domowego dla dziewcząt, aby w ten sposób pomóc im w przygotowaniu się do przyszłych obowiązków codziennego życia. Uczennice tej szkoły nie tylko utrzymywały w czystości jego chatynkę, ale też przygotowywały posiłki, karmiły go i jak było trzeba, prały jego odzienie. Zakończmy może na tym temat chorób, bo to nie jedyna zmora afrykańskiej rzeczywistości.
Fauna Z bardzo pięknym i bogatym światem fauny afrykańskiej czasami wiążą się poważne problemy. Niestety, nie zawsze to, co fascynuje jednych ludzi, jest tak samo odbierane przez drugich. Zwierzęta Afryki, choć naprawdę mogą zachwycać pięknem, majestatycznością, sprytem, umiejętnością przeżywania w trudnych warunkach, są często wielkim utrapieniem dla tubylców. Ogromny strach wywołują często spotykane węże, aktywne zwłaszcza na początku pory deszczowej. Dzieje się tak dlatego, że ulewne deszcze zalewają nory tych gadów i ich jedyną możliwością przetrwania jest pełzanie po powierzchni ziemi. Natknąć
66
się wtedy można na najgroźniejsze węże, jak czarna czy zielona mamba, kobra czy adder zwany inaczej pafadorem. Tak naprawdę nikt nie zwraca uwagi na nazwę czy rodzaj węża, bo wszyscy przyjmują znaną nawet małym dzieciom zasadę, że nyoka, czyli wąż, zawsze jest niebezpieczny. Przed kościołem w parafii w Dar es-Salaam – Kurasini – rośnie potężne drzewo. Nieopodal prowadziliśmy przedszkole i nieraz byłem świadkiem, jak przedszkolaki z wielką zawziętością rzucały kamieniami lub gałęziami, krzycząc przy tym, że to nyoka, nyoka. Czasem udało im się upolować zielonego węża drzewnego, niegroźnego dla człowieka. Ale zasada „wąż to wąż” była zachowana. Myślę, że taka postawa jest uzasadniona, gdyż spotkania z tymi gadami są niemal na porządku dziennym, a śmiertelne skutki takich spotkań też nie należą do rzadkości. Do najniebezpieczniejszych gadów należy zaliczyć mambę. Kolor to tylko sprawa wieku, młodsze osobniki są zielone, a starsze czarne, niektórzy wyprowadzają przymiotnik określający tego węża od koloru podniebienia. Tam, w Afryce, nazywany jest on wężem siedmiu kroków, bo podobno po jego ukąszeniu człowiek jest w stanie przejść tylko siedem kroków, zanim padnie martwy. Czy tak jest naprawdę, nie wiadomo. Nie słyszałem też, aby surowica czy jakieś lekarstwo były skuteczne. Dr Sterling, w Tanzanii bardzo znana postać, lekarz z wykształcenia, twórca profesjonalnej opieki zdrowotnej na południu Tanzanii, dwukrotnie pełniący urząd ministra zdrowia w pokolonialnych rządach, którego pytałem o tę kwestię, nie mógł dać jednoznacznej odpowiedzi. W każdym razie ten wąż jest uznawany powszechnie za najgroźniejszego, co nie znaczy, że każde spotkanie z nim kończy się tragedią. Któregoś dnia dwaj polscy misjonarze byli w pokoju ks. Andrzeja Urbańskiego, ówczesnego przełożonego misji tanzańskiej, który właśnie wrócił z kilkudniowej podróży. Słuchali z wielkim zainteresowaniem jego relacji, gdy nagle któryś z nich zauważył pełzającego po karniszu węża. Szybko uni-
67
PAMIĘTNIK Z TANZANII Drugiego kwietnia roku do Tanzanii dotarli, po kursie języka angielskiego w Londynie, ks. Marian Brzozowski, ks. Krystian Golisz i ks. Mieczysław Kijaczek. Po przyjeździe zapoznawali się z placówkami misyjnymi salwatorianów. Poniższa część tekstu jest spisaną na gorąco relacją ks. Krystiana z tych pierwszych dni.
Opuszczamy Europę 1 kwietnia 1987 Londyn. Spędziliśmy tutaj sześć miesięcy. Upływały nam na nauce języka angielskiego, zwiedzaniu miasta, kontaktach z ludźmi z całego świata. Moc wrażeń spotęgowanych dodatkowo moją wizytą u siostry mieszkającej w Niemczech. Teraz tylko ostatnie zakupy w duty-free (strefie wolnocłowej), by mieć czym przywitać brać misjonarską, ostatni telefon do Polski. Trudno skończyć taką rozmowę, głos uwiązł mi w gardle… „Do zobaczenia za dwa lata”. Na lotnisku żegnają nas przyjaciele: Bogdan Sianożęcki i Bronek Szema. Miny mamy nietęgie, a przecież nie czujemy żalu, że opuszczamy tę „lepszą” cywilizację. Jednak na naszych twarzach maluje się niepewność. Jak nas przyjmą w Tanzanii, w naszej ojczyźnie z wyboru? Czy jej obraz, który ukształtowaliśmy sobie pod wpływem książek i opowiadań innych misjonarzy, będzie zgodny z rzeczywistością? Zobaczymy. Po niespełna godzinie lądujemy w Amsterdamie. Mamy dwie godziny przerwy do następnego lotu. Dwie ostatnie godziny na starym kontynencie.
2 kwietnia 1987 Lecimy samolotem DC-10, którego imię własne brzmi „Fryderyk Chopin”. Miła to dla nas niespodzianka. Godziny spędzone w sa-
89
molocie dłużą się niemiłosiernie, mimo że wyświetlane są filmy, a w słuchawkach gra muzyka. Nareszcie międzylądowanie w Chartumie. Sudan. Jest wczesny poranek, jeszcze niezbyt gorąco. Patrzymy z podziwem na palmy, ludzie niemrawo kręcą się przy bagażach, które ładują na przyczepę traktorową. I znów samolot wzbija się do góry, kontynuujemy lot. Z powietrza robimy zdjęcia Kilimandżaro i wyspy Zanzibar. Wspaniałe widoki. W Dar es-Salaam pierwszy wychodzę z samolotu na płytę lotniska. Jest południe, czuję się jak w saunie, trudno oddychać. Na czoło po kilku minutach występuje perlisty pot. Ubranie przylepia mi się do ciała. W stolicy Tanzanii witają nas salwatoriańscy współbracia: ks. Wojciech Kowalski, ks. Karol Szojda, ks. Andrzej Kiełkowski i tubylec ks. Mathias Millanzi. Misyjnym samochodem wiozą nas do domu, do prokury misyjnej. Jadąc z ks. Andrzejem, zarzucamy się wzajemnie pytaniami. On pyta, co słychać w Polsce i w Anglii, ja o to, co tutaj, w Tanzanii. Rozglądam się w samochodzie, jest termometr, lecz słupek rtęci osiągnął już maksymalny poziom stopni, nie wiadomo więc, jaka jest temperatura. Z niedowierzaniem przyglądam się stolicy. Lepianki z dykty, kartonu i pordzewiałej blachy ciągną się całymi kilometrami. Nikt nie wie, ile ludzi mieszka w Dar es-Salaam. Milion? Dwa? Droga jest wyboista, każdy jedzie jak może – dosłownie. Kierowcy nie używają świateł mijania, pasażerowie siedzą na burtach samochodów. Na skrzyżowaniach kto pierwszy, ten lepszy. Światła zafundowane przez Japończyków nie działają. Prokura misyjna to duży murowany dom dla gości, z wentylacją i prysznicami. Kucharz przygotował dla nas posiłek, który zjedliśmy z apetytem. Po posiłku, jak nakazuje zwyczaj w tym klimacie, czas na sjestę. Ale czy można wypoczywać w takiej chwili? Mimo nieprzespanej nocy? Spaceruję więc wokół domu. Podziwiam palmy, cytryny, bananowce, obawiając się wciąż, by jakiś kokos nie spadł mi na głowę.
90
10 kwietnia 1987 Obiekt misyjny w Masasi jest parterowy, mieści kaplice, 16 pokoi gościnnych, biura, kuchnie, refektarz, łazienki i świetlice. Dobudowano magazyny i garaże, gdyż głównie tutaj misjonarze zaopatrują się w potrzebne artykuły i sprzęt. Z tyłu znajdują się zabudowania sióstr salwatorianek, a tuż za ogrodzeniem rozciąga się wspaniały widok tutejszych gór, podobnych nieco do naszych Gór Stołowych. Jako nowo przybyli cudzoziemcy musieliśmy się zgłosić w miejscowym urzędzie w celu rejestracji. Zobaczyliśmy tam brudne, odrapane ściany, wysmarowany tłuszczem blat biurka, arkusze papieru pełne tłustych plam, rozlatującą się szafę, sfatygowane pieczątki i oczywiście urzędnika witającego nas na masaskiej ziemi. Swoje dane personalne podałem, siedząc na beczce z paliwem.
Ndanda – Ośrodek Misyjny Niemieckich Benedyktynów 10 kwietnia 1987 Tylko upalna pogoda przypomina nam o tym, że jesteśmy w Afryce. Odnosimy bowiem wrażenie, że w to górzyste miejsce przeniesiono skrawek Europy Zachodniej. Na obchód terenu potrzebujemy kilku godzin. Dzieło tworzone przez lata w najtrudniejszych warunkach z niesamowitym rozmachem, za niemieckie pieniądze rodzi dziś wspaniałe owoce. Niemieccy benedyktyni wychowali całe pokolenia specjalistów: medyków, krawców, mechaników, stolarzy, szewców itp. Na terenie misji funkcjonuje szpital z prawdziwego zdarzenia, jest również szkoła kształcąca dla jego potrzeb pielęgniarki. Warsztaty samochodowe wyposażone są jak serwisy w Niemczech. Drukarnia
103
WSPOMNIENIA Z TANZANII Wrażenia z pobytu w Tanzanii w roku państwa Lidii i Ryszarda Kociębów, spisane przez p. Lidię Wilowską-Kociębową (wspomnienia ukazały się w dwumiesięczniku „Salwator” , nr , oraz , nr ).
Oboje z mężem jesteśmy lekarzami i myśliwymi. Uprawiany przez nas zawód (mąż – chirurg, ja anestezjolog, od dziesięcioleci zawsze pracowaliśmy razem) wydaje się wypełniać całe nasze życie, ale jednak spory margines zajmuje pasja łowiecka. Obydwa te fakty były praprzyczyną tej opowieści. Nasz Ośrodek Replantacji Kończyn, a także oddział chirurgii, mieści się w Trzebnicy koło Wrocławia i do roku znajdował się w budynku zespołu klasztornego sióstr boromeuszek. Dzięki współpracy z siostrami zakonnymi i bezpośredniemu sąsiedztwu oraz przyjaźni z salwatorianami z bazyliki św. Jadwigi częstymi naszymi pacjentami bywali księża i zakonnicy z całej Polski. W odległości kilometrów od Trzebnicy znajduje się Wyższe Seminarium Duchowne Księży Salwatorianów w Bagnie. Od ćwierć wieku, bo tak długo pracowaliśmy już w Trzebnicy, klerycy trafiali na nasz oddział z przeróżnymi schorzeniami chirurgicznymi i byli u nas operowani. Absolwenci seminarium są dziś rozsiani po całej Polsce, a także – jak się okazało – w różnych miejscach ziemskiego globu. Jakiś czas temu, w czasie urlopu spędzanego w Polsce (z reguły trzymiesięczny urlop jest udzielany co trzy lata) leczył się u nas misjonarz salwatorianin pracujący w Tanzanii. W czasie pogaduszek o Czarnym Lądzie padła wzmianka o konieczności uprawiana myślistwa przez misjonarzy, co nas od razu zelektryzowało. Kiedy więc zaproszono nas do Tanzanii, co zostało potwierdzone przez następnych pacjentów misjonarzy, przyjęliśmy to z wdzięcznością i entuzjazmem. Między pierwszą rozmową
121
MISYJNE PRZYGODY O spotkaniach z afrykańskimi zwierzętami, ich nieoczekiwanych i nieraz mrożących krew w żyłach kontaktach z ludźmi mieszkającymi w Tanzanii, o spotkaniach różnych żyjątek z misjonarzami głoszącymi na tych terenach królestwo Boże, o wydarzeniach, jakie spotykały misjonarzy tam pracujących i gościach przybywających w odwiedziny do salwatoriańskich misjonarzy pracujących na placówkach w Tanzanii w Afryce Wschodniej pisał ks. Andrzej Urbański, kiedy wydawał „Tanzania SDS Information”. Gdy ks. Andrzej został przełożonym Salwatoriańskiej Misji w Tanzanii, wydawał raz na kwartał informacje o sprawach bieżących misji i z reguły przy końcu każdego wydania podawał różne ciekawostki i historyjki misyjne. Wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy mieszkali w Europie czy w Ameryce, tak się przyzwyczaili do tych opowiadań, że po ks. Andrzeju spisywał je też br. Andrzej Duhaime, a później też ks. Zdzisław Tracz. Historie, które przydarzały się misjonarzom, były spisywane na gorąco, a zebrane razem ukazują prawdziwy obraz jednego z aspektów życia w Afryce, obraz, który rzadko jest ukazywany, a na pewno jest ciekawy. Ksiądz Andrzej był przełożonym przez trzy kadencje po trzy lata. Pozostali opisywali podobnie długi okres, tak więc nazbierało się trochę tych historyjek. Oto najciekawsze z nich.
Lampart z Kilimarondo
20 marca 1979
Kiedy wybrałem się z braterską wizytą z księżmi Józefem Musiołem i Franciszkiem Rumińskim do ks. Jerzego Idzika, usłyszałem historię o potężnym lamparcie, który odwiedził misję w Kilimarondo. Późnym wieczorem pod koniec stycznia dwie siostry ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, pracujące na misji Kilimarondo, usłyszały hałas na zewnątrz domu. Wielki lampart wskoczył na podwórko ich misji, złapał psa za ogon i ciągnął go w stronę buszu. Odważne siostry podążyły za lampartem, niosąc w rękach latarkę i łopatę. Niestety zwycięstwo nie było jednoznaczne, oswobodzono jedynie z paszczy lamparta psa, który w boju stracił nogę. Potem siostry spokojnie wycofały się do domu, zabierając ze sobą rannego psa. Lampart przez kilka godzin czaił się w pobliżu misji, a potem jeszcze przez kilka nocy powracał. Ksiądz Jerzy postanowił poszukać na innych placówkach misyjnych jakiejś pułapki na lamparta i sprowadzić ją na swoją misję, lecz zwierzę na krótko przed jego powrotem wyprowadziło się i nikt go już więcej nie widział. Nie wątpię, że teraz jakiś inny lampart będzie miał więcej respektu przed siostrami.
Guziec
11 lutego 1982
Mamy obecnie środek pory deszczowej. Kukurydza i ryż pięknie rosną w niektórych częściach naszego regionu, ale nie wszędzie. Na przykład w okolicach Masasi wielu ludzi już cierpi głód z po-
137
SPIS TREŚCI
WSTĘP
5
AFRYKA
9
PAMIĘTNIK Z TANZANII
87
WSPOMNIENIA Z TANZANII
119
MISYJNE PRZYGODY
135
Często głód daje o sobie znać