Za zakrętem. Rozmowy istotne

Page 1



R o zm o w y i stot n e

Ze b r ał a i o pr acował a

Jol anta Gr abowsk a-Markowsk a

Wydawnictwo SALWATOR Kraków


Redakcja Magdalena Mnikowska Korekta Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz Redakcja techniczna i przygotowanie do dru­ku Wydawnictwo SALWATOR Projekt okładki Artur Falkowski Zdjęcie na przodzie okładki Anna Starmach Zdjęcie z tyłu okładki archiwum Hospicjum Cordis Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał

© 2016 Wydawnictwo SALWATOR Wydanie drugie 2017

ISBN 978-83-7580-552-9

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. 12 260 60 80 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com


„Pan Bóg nie daje nigdy pragnień, których by nie mógł czy nie chciał urzeczywistnić”. św. Teresa od Dzieciątka Jezus

Teresce Jest we mnie tęsknota za Aniołami Ty Teresko rozumiesz to dobrze. Zsyłasz je. Stanowią łączność z tymi, którzy odeszli. Te słowa są dedykacją dla św. Teresy od Dzieciątka Jezus, od zawsze obecnej w Hospicjum Cordis. Gospodyni tego domu, do którego przybyła osobiście w dniach 23-24 lipca 2016 roku. Na pamiątkę Jej obecności. Jolanta Grabowska-Markowska


W prowad z enie

O prawdziwej bliskości, owocnym wysiłku i tym, co najważniejsze Refleksja z hospicyjnego korytarza

Co jest ważne? Co najważniejsze? Co mniej istotne? Co zupełnie błahe? Gdyby zajrzeć do milionów notatników współczesnych nam ludzi, nie dałoby się pominąć faktu, że to, co najczęściej dzisiaj zapisujemy, to harmonogramy, plany, listy. Nie od dzisiaj wiadomo, że właściwie ustawione priorytety są kluczem do prawdziwego sukcesu, więc wcale się temu nie dziwię. Wzdycham może czasami nad tym, jak dziwnie człowiek potrafi skomplikować kolejność, ale i wiem, że każdy z nas potrzebuje niekiedy pobłądzić, aby odnaleźć właściwą drogę, pomylić się, aby pokochać najwłaściwsze rozwiązania. Mądrość nie jest bowiem posiadaniem odpowiedzi na pytanie, lecz świadomością, że nie na każde pytanie odpowiedzi należy szukać... Rozpoczynając krótki zapis mojej wizyty w Hospicjum Cordis, zadaję sobie pytanie o to, jaki był najważniejszy moment w historii ludzkości, w historii człowieka, oprócz tej chwili, w której człowiek wyszedł spod palców Boga i zaczął istnieć. Odpowiedź znajduję na — 11 —


Golgocie. W miejscu, które raz skropione krwią Ukrzyżowanego, każdego kolejnego dnia na nowo rodzi się we wszystkich zakątkach ziemi, na wszystkich kontynentach, wśród ludzi różnego wieku, rasy, koloru skóry i przekonań. Bo każde serce cierpiącego człowieka jest Golgotą. A zatem miejscem, w którym spływająca krew i urywający się oddech nabierają znaczenia szczególnego. A zatem chwilą, w której pomiędzy Bogiem a człowiekiem rodzi się więź tak ścisła, że prowadząca do ostatecznego zjednoczenia. Kiedy Bóg jest tak blisko człowieka, że już bliżej być nie może. Ta wizyta była dla mnie doświadczeniem takiej właśnie bliskości. Bóg był blisko i najbliżej tych cierpiących, z którymi się spotkałem: dzieci i dorosłych, mężczyzn i kobiet, starszych i młodszych... Jakby dziesiątki Kalwarii, a każda o osobnej i indywidualnej historii, nie tylko historii choroby. Myślę o nich do dzisiaj. O tych cierpiących ciałach i duszach zjednoczonych w jednym miejscu. Myślę o nich, a jednocześnie biegnę myślami do pewnego Wielkiego Piątku, ostatniego Wielkiego Piątku Jana Pawła II. Tłumy wiernych wszystkich kontynentów zgromadziły się wokół oświetlonych murów Koloseum. Nie było wśród nich Papieża. Wyczerpany, cierpiący i słaby łączył się z nimi duchowo ze swojej kaplicy. Poprosił o krzyż. Podobno nie mogąc już nic powiedzieć, wyraził prośbę o przyniesienie krzyża gestem. Przyniesiono, a cały świat dzięki temu mógł zobaczyć obraz niezapomniany: człowieka otaczanego największym chyba szacunkiem na ziemi, który jak dziecko tulił się do krzyża. To była prawdziwa bliskość. Bliskość nie do opisania słowami. Nie usiłuję jej nawet rozumieć, bo wiem, że nie o rozumowanie tu chodzi, lecz o miłość. Widząc jednak w tej chwili Ojca Świętego, myślałem o tych tłumach ludzi z całego świata. Było ich mnóstwo. Podjęli wysiłek krzyżowej drogi. Modlili się, słuchali rozważań, medytowali, klękali, wstawali, śpiewali... Można chyba powiedzieć, że wiele robili, swoim wysiłkiem oddając cześć cierpiącemu Zbawicielowi. Nie mogłem się jednak powstrzymać od pewnej refleksji: wobec tego — 12 —


jednego człowieka, Papieża przytulonego do krzyża, pozornie biernego i nieruchomego, wysiłek tłumu, tysięcy idących drogą krzyżową, wydawał się jakby odcieniem, lekko kołyszącym się na wietrze płomieniem pochodni wobec blasku potężnego słońca. Tak, pomyślałem, nawet wszyscy razem wzięci, my tam i tutaj, nie zrobiliśmy wówczas tak wiele, jak wiele zrobił on, Jan Paweł II, ściskając krzyż, jednocząc się z cierpiącym Chrystusem sercem, duszą i całym sobą. Bóg, zbawiając człowieka, posłużył się właśnie cierpieniem. Ten wymiar cierpienia już na zawsze – od czasu śmierci Chrystusa na krzyżu – pozostanie wyzwaniem dla każdego człowieka. Bo każdy z nas cierpiał, chorował, cierpi, choruje, albo cierpieć i chorować będzie. Nosząc w myślach tamto wspomnienie Wielkiego Piątku i chodząc pośród cierpiących sióstr i braci w hospicjum, o tym właśnie myślałem: każdy z tych ludzi swoją pozorną bezsilnością i słabością w ciągu kilku niespełna chwil dokonuje więcej niż cała reszta ludzkości w nieustannym biegu, aktywności i milionach działań. Dlaczego? Bo jeśli zadać sobie pytanie o to, co jest najważniejsze, nieuchronnie spotkać się trzeba z odpowiedzią, że tam, gdzie cierpimy, Bóg przenika nas najbardziej, wchodzi bezpośrednio z nami w zażyłość krzyża... To było doświadczenie głębokie i przenikające. Noszę je w sercu i pamięci jako chwile szczególnej bliskości z Panem Bogiem i człowiekiem. Tym, którzy hospicjum tworzą swoim codziennym wysiłkiem, z całego serca wyrażam wdzięczność, gdyż to dzięki nim każdy cierpiący może doświadczyć wsparcia. Ale pacjentom, właśnie tym cierpiącym, dziękuję szczególnie. Bo dla mnie, w szukaniu odpowiedzi na pytanie, co jest ważne, co jest najważniejsze, co mniej istotne, a co zupełnie błahe, oni sami stali się prawdziwym wsparciem. Biskup Pomocniczy Archidiecezji Katowickiej ks. Marek Szkudło


Miłość. Drogami po śladach mistrzyń duchowych. Elementy terezjańskie w posłudze hospicyjnej Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia Małgorzata Janicka, koordynator wolontariatu Hospicjum Cordis

J.G.-M.: Chcę opowiedzieć o tym, co jest istotą mojej posługi w hos­ picjum, o wpływie ludzi, świętych ludzi, na tę posługę. Według mnie wszyscy idziemy po czyichś śladach. Kwestią naszego wyboru jest to, po czyich śladach podążamy. Można by, powołując się na św. Michała, powiedzieć: „Któż jak Bóg”, i to wystarczy. Jednak Pan Bóg działa przez ludzi i każdy z nas na drodze swojego życia wybiera kogoś dla siebie istotnego, kogoś najważniejszego. Odkąd pamiętam, w domu hospicyjnym, w którym jestem, w którym pracuję, w którym posługuję, a także we wszystkich domach tych chorych, do których zmierzam na wizyty domowe, idę po śladach św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. W naturalny sposób, wynikający również z moich doświadczeń życiowych, rodzinnych, zawsze szłam po jej śladach. W tym roku mija także 500-lecie urodzin św. Teresy od Jezusa z Ávila. Myślę, że nie byłoby Małej Tereski – św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, bo tak brzmi w pełni predykat tej świętej, właśnie bez Teresy z Ávila, która jest w swojej wielkości i w swojej głębi trudną do zrozumienia dla przeciętnego człowieka świętą. Obie razem są jak dwa skrzydła, na których można się wznieść bardzo wysoko. — 15 —


M.J.: Co w duchowości tego miejsca – czyli hospicjum – przybliża nas do św. Teresy z Ávila i św. Teresy od Dzieciątka Jezus? Gdzie dostrzegamy te najważniejsze ślady, które są dla nas drogowskazem? J.G.-M.: Od zawsze ikoną hospicjum, jego symbolem była droga i dom. Tak się składa, że obie święte dążyły do domu Dobrego Ojca dwiema różnymi drogami. Święta Teresa z Ávila prowadzi nas drogą, którą w skrócie można określić jako drogę siedmiu mieszkań. Drogę tę doskonale opisała w swojej książce Zamek wewnętrzny. Teresa z Ávila była bardzo płodną pisarką, zresztą obie święte zostały doktorami Kościoła (przy czym Mała Tereska jest doktorem najmłodszym). Święta Teresa z Ávila opisuje swoją drogę do świętości jako przechodzenie przez ciąg siedmiu przestrzeni – mieszkań. W siódmym mieszkaniu mieszka sam Bóg, ale żeby do Niego dojść, trzeba przebyć dość skomplikowany proces duchowy. Drogę rozpoczynamy od pierwszego mieszkania, w którym jesteśmy jeszcze bardzo przywiązani do tego, co ziemskie, a wszystkie sprawy na ziemi bardzo mocno nas absorbują. W tym mieszkaniu zaczynamy poznawać siebie, dochodząc do tego poznania drogą pokory i modlitwy. W modlitwie patrzymy na Chrystusa i poprzez Niego dokonujemy introspekcji. Co ciekawe, święta układa mieszkania w sposób rozproszony, a nie uporządkowany matematycznie, na przykład w ciągu – amfiladzie. Trochę przypominają mi one mieszkania wydrążone w skale, które widziałam w Kapadocji. W drugim mieszkaniu rozpoczyna się walka duchowa. To walka o to, aby to, co jest w nas duchowe, święte panowało nad tym, co zmysłowe, przyziemne i trzymające nas bardzo mocno na ziemskiej drodze życia. To, co charakteryzuje nas w tym mieszkaniu, to słaba dyspozycja woli i wewnętrzna walka między światową krzątaniną a dochodzącym z wnętrza wezwaniem Chrystusa. Trzecie mieszkanie oznacza wejście nieco głębiej. To mieszkanie, w którym ukazuje się przestrzeń modlitwy, skupienia i medytacji. Skupienie to nie chroni nas od prawdziwych bojów toczonych w naszym wnętrzu po to, by zrozumieć jaśniej fałszywość świata. W tym mieszkaniu filtrujemy wszystko przez rozum i powoli wydobywamy się – dzięki intensyfikacji modlitwy – ze swoich światowych przywiązań. Mamy tu jakby więcej światła z sa— 16 —


mego środka Zamku. Święta przekonująco pokazuje, że bez codziennej, wiernej, trwałej modlitwy, bez poświęcenia jej chociaż małego wycinka czasu nie pójdziemy dalej na drodze rozwoju duchowego. Z trzeciego mieszkania – modlitwy w ciszy, medytacji, przechodzimy do czwartego, w którym jeszcze przez jakiś czas nasza wewnętrzna wyobraźnia bierze górę nad inteligencją, umysłem i pamięcią, co wywołuje pewien rodzaj wewnętrznego niepokoju. W mieszkaniu tym dokonuje się oczyszczenie naszego wnętrza poprzez odkrycie mnóstwa niedostatków, które dotąd pozostawały ukryte. Nasza modlitwa w mieszkaniu piątym staje się modlitwą zjednoczenia. Dusza zostaje podporządkowana samemu Panu Bogu i stopniowo obojętnieje na sprawy tego świata. W mieszkaniu piątym zaczynają nas ogarniać z trudem wypracowane spokój i ukojenie oraz wewnętrzna melancholia przygotowująca do przejścia do mieszkania szóstego. Pobyt w mieszkaniu szóstym nie jest łatwy. Przywiązanie do ziemskich spraw jeszcze mocno w nas tkwi, a proces odzierania ze złudzeń okazuje się bolesny. Trochę to przypomina pobyt na pustyni. W tym ogołoceniu nasza dusza jest jakby zraniona miłością, budzi się, a poprzez mistyczne zaręczyny z Oblubieńcem rozpoczyna lot ducha. W mieszkaniu szóstym, aby powyższe mogło nastąpić, dusza doznaje oczyszczenia powodującego usunięcie wszelkiej niedoskonałości i całkowitą świadomość własnej nicości. W mieszkaniu siódmym odkrywamy, że w każdym z nas, nawet w tym najmniejszym, najbardziej poranionym mieszka Bóg. Odkrycie Boga w sobie jest odkryciem zupełnie genialnym. Jest jak wejście do raju, a raczej jak dotarcie do oazy na pustyni, jeśli użyjemy wcześniej przywołanej metafory. Bóg zawsze w nas był i zawsze jest, ale należało przejść przez te siedem mieszkań, aby tego prawdziwie doświadczyć. W mieszkaniu tym dokonuje się, jak mówi Teresa, „tajemnicze zjednoczenie” porównywalne przez nią do „łaski z chwałą niebios”. Dzięki tej łasce „dusza, to jest sam Duch tej Duszy, staje się jedno z Bogiem”. Ta droga wymaga ogromnego świadomego wysiłku i dużej pracy nad sobą. W tym momencie następuje jakby wybuch jądrowy w postaci filozofii i duchowości Małej Tereski. Święta namawia nas na drogę absolutnie skróconą (short program dla współczesnych). Muszę tu podkreślić, szczególnie w Roku Miłosierdzia, — 17 —


O. Mariusz Szczepański (fot. archiwum rodzinne)

Ojciec Mariusz Szczepański SVD – misjonarz. Święcenia kapłańskie otrzymał 9 maja 2009 roku i został przeznaczony do pracy w Ekwadorze. Odbył pierwszą praktykę duszpasterską na wyspie Muisne, na wybrzeżu ekwadorskim. Następnie został skierowany do miasta Esmeraldas na północy kraju, gdzie przez dwa lata pracował i poznawał duszpasterstwo ludności pochodzenia afrykańskiego. Pod koniec 2012 roku został przeznaczony do pracy w Ludo w Anadach ekwadorskich. W 2014 roku decyzją biskupa i swoich przełożonych został mianowany na proboszcza parafii San Pedro de Quingeo (św. Piotra), położonej na wysokości 3000 m n.p.m. Prywatnie to człowiek utalentowany muzycznie. Gra na wielu instrumentach. W czasach studiów seminaryjnych był członkiem zespołu o nazwie Querido Matias, którego repertuar obejmował muzykę religijną i popularną z krajów Ameryki Południowej. Ojca Mariusza poznałam w Ekwadorze, kiedy dwukrotnie, w roku 2012 i 2013, przez kilka tygodni wspomagałam działania Fundacji Fu Shen Fu (założonej przez werbistę o. Jana Koczego SVD). Służyłam swoją lekarską wiedzą dzieciom z najuboższych dzielnic Ventanas i położonego wysoko w Andach – San Jose De Raranga. To było wyjątkowe doświadczenie. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę.


Misja w Ekwadorze Z ojcem misjonarzem Mariuszem Szczepańskim SVD rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Rozraduj życie swego sługi, bo ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę. Ps 86,4

J.G.-M.: Znajdujemy się w miejscu szczególnym, jakim jest hospicjum. Można sobie zadać pytanie: co łączy Ekwador, w którym Ty pracujesz, służysz ludziom, z miejscem, w którym rozmawiamy, czyli z hospicjum. Nie ma przypadku w tym, że kilka lat temu nasze drogi się przecięły. I myślę sobie tak: Ty w pewien sposób przez służbę, którą tam pełnisz, też tak jak ja jesteś zaskakiwany sytuacjami ekstremalnymi. A poza tym jesteś bardzo daleko od domu i w pewien sposób wiele w Tobie musiało umrzeć, z różnych powodów. A zatem jak się żyje polskiemu werbiście w Ekwadorze? M.S.: Odpowiem na to pytanie z dwóch perspektyw. Na sposób czysto ludzki, to trochę jest mi tam smutno, ale z drugiej strony, tam, gdzie jesteśmy na dłużej, ten kraj staje się poniekąd naszą ojczyzną. Dlatego też musimy robić wszystko, by się odnaleźć w tamtych klimatach, w nowej rzeczywistości, w nowej kulturze. Szukać możliwości — 55 —


zrozumienia kultury latynoamerykańskiej, a nie przerzucać elementy kultury polskiej bezpośrednio na tamtą kulturę. Takie działanie nie przynosi dobrych efektów. J.G.-M.: Kiedy jechałeś tam po raz pierwszy, płonąłeś ogniem miłości i żarliwości duszpasterskiej. Jak to można było realizować w zupełnie innych warunkach niż nasze? Siłą rzeczy przyniosłeś ze sobą jakąś cząstkę polskiej kultury… M.S.: Na początku przeżyłem szok. Było wiele sytuacji dla mnie niezrozumiałych, na przykład zapraszam kogoś na godzinę dziesiątą, a ten ktoś przychodzi na jedenastą. J.G.-M.: Nawet na Mszę? M.S.: Nawet na Mszę. Zastanawiałem się, dlaczego autobus nie spełnia swoich, jak to się mówi, parametrów technicznych, dlaczego spóźnia się albo wcale nie przyjeżdża, bo akurat jest ważny mecz. Futbol w Ameryce Południowej jest na pierwszym miejscu i w związku z tym pasażerowie siedzą i czekają w autobusie przez 45 minut, aż skończy się na przykład druga połowa. Te wszystkie elementy były potrzebne, aby zrozumieć choć trochę, a następnie zgłębić sposób myślenia, tradycję i kulturę tych ludzi, do których zostałem posłany. A teraz odwrotnie, kiedy po sześciu latach wracam do Polski, to muszę się nauczyć na nowo pewnych sytuacji. Tam przygotowywałem się do Mszy św. ze świadomością, że będę musiał poczekać 5-10 minut, a tu, jak dziesiąta, to z jej wybiciem rozpoczynam. J.G.-M.: Mówiłeś, że w Ekwadorze odpust trwa długo. M.S.: No tak, teraz mamy odpust, który trwa cały miesiąc. Jest jeden dzień główny – 14 września. To normalne, że zaczynamy na początku września i kończymy z ostatnim jego dniem. Celebrujemy uroczy— 56 —


stości religijne długo i z pietyzmem. Strona duchowa tych ludzi jest bardzo ciekawa i silna. J.G.-M.: Czy to jest sięgnięcie do animizmu Indian mieszkających w Andach? Bo z jednej strony pracujesz z twardymi ludźmi, ludźmi ciężkiej pracy, a z drugiej – są w tych ludziach elementy duchowości delikatnej i kruchej jak Dzieciątko Jezus. Jak Ty to odbierasz, posługując wysoko w górach? M.S.: Myślę, że Latynosi mają niesamowite podejście do kwestii wiary i religii. Bóg jest dla nich kimś bardzo bliskim. Bóg jest kimś, kto jest obok nas. Ten Bóg jest obecny w każdym momencie – od początku, od otworzenia oczu na „dzień dobry” do zamykania tych oczu. Ten Bóg jest obecny i w telewizji, i w radiu i nikt się nie wstydzi mówić: „By Cię Bóg pobłogosławił”, nikt się nie wstydzi jeździć samochodem, na którym znajduje się podobizna Pana Jezusa z napisem: „Jedyny przyjaciel, który nigdy nie zawodzi”. Ta bliskość Boga jest odczuwalna, oni się tego nie wstydzą, dlatego myślę, z tej strony mają łatwiej. Dla nas, Europejczyków, często właśnie poprzez to, że my Boga nie dostrzegamy w codzienności, jest trochę do Niego dalej. J.G.-M.: Albo jest przeintelektualizowany. M.S.: Tak właśnie. W Ameryce Południowej jest to prostsze, ale zarazem bardzo głębokie i ciekawe. Jako Europejczycy możemy dużo się nauczyć od Latynosów w kwestii duchowości. Każdego dnia uczę się od swoich parafian, wśród których żyję. J.G.-M.: Oni tego Pana Boga umiejscawiają w człowieku, czyli „Bóg jest moim przyjacielem”. A jeśli tak uważają, to nasuwa się pytanie: Czy oni łatwiej przechodzą jakieś zaskoczenia związane na przykład ze zmianą pogody? Na polskiej wsi mówi się o Panu Bogu czasem jako o karzącym, na przykład jakąś ulewą, są takie przekazy. Wydaje — 57 —


Prof. Maciej Bieniasz (fot. archiwum rodzinne) Maciej Stanisław Bieniasz urodził się 22 grudnia 1938 roku w Krakowie; malarz, grafik, rysownik, pedagog, poeta, autor eseistyki kulturalnej. Studiował na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w pracowni Emila Krchy; dyplom uzyskał w 1963 roku. W 1974 roku rozpoczął pracę pedagogiczną w katowickiej filii Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (obecnie ASP w Katowicach). Był profesorem tej uczelni, wykładając na niej przez 35 lat. Od 1996 roku pedagog cieszyńskiego Instytutu Sztuki, filii Uniwersytetu Śląskiego i PWSZ w Raciborzu. W 1966 roku wraz z Zbylutem Grzywaczem, Jackiem Waltosiem, Leszkiem Sobockim założył Grupę Wprost. Uczestniczył we wszystkich wystawach grupy. Jego prace znajdują się w zbiorach muzeów narodowych, między innymi w: Krakowie, Poznaniu, Szczecinie i Warszawie oraz w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, Muzeum Śląskim w Katowicach, Muzeum Lubelskim w Lublinie, Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie i w Muzeum Biblioteki Narodowej w Warszawie. Profesor Bieniasz był w grupie ludzi, którzy założyli Związek Górnośląski. Sam zaprojektował logo związku. Oddał legitymację związkową urażony antagonizmami, jakie pojawiły się na linii Śląsk–Zagłębie. Artysta w latach 1969-2012 mieszkał i pracował w Katowicach. W 1993 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1998 roku Związek Górnośląski uhonorował go Nagrodą im. Wojciecha Korfantego. W roku 2012 otrzymał nagrodę Lux ex Silesia. W maju 2014 roku prof. Maciej Bieniasz był jednym z głównych wykładowców organizowanej przez Hospicjum Cordis konferencji „Per Mortem”. Wykład, który wygłosił, nosił tytuł „Sztuka wokół śmierci” i na zawsze pozostał w sercach i umysłach słuchaczy.


Spes nostra salve Z prof. Maciejem Bieniaszem, artystą malarzem, poetą, pedagogiem, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Nie ma wśród bogów równego Tobie, Panie, ani czegoś takiego jak Twoje dzieło. Ps 86,8

J.G.-M.: Dzisiejsza rozmowa dotyczyć będzie bardzo delikatnej materii, jaką jest nadzieja. Po pierwsze nadzieja, która jest Twoim udziałem – poprzez historię Twojego życia, po drugie spróbujemy zdefiniować to niepoddające się definicji zjawisko. Wiem o tym, że nadzieja jako taka nie jest dla Ciebie łatwym tematem, nawet jest trochę tak, jakbyś nie wierzył, że w ogóle jest możliwa, a dla mnie Twoje życie jest najlepszym przykładem tego, że ona istnieje. Ale najpierw poproszę, abyś się przedstawił. M.B.: Maciej Stanisław – Szczepanowski zresztą – Bieniasz. Artysta malarz – od tego nie ma emerytury – nauczyciel, pracownik paru uczelni. Najważniejsza – Akademia Sztuk Pięknych w Katowicach, już od 1974 do 2009 roku, łącznie 35 lat. Urodzony krakus, natomiast z wyboru Górnoślązak. Jeśli Ślązacy przyjmą śląskość z wyboru, to będę im za to wdzięczny. Jeśli nie przyjmą – i tak taki jestem. — 119 —


J.G.-M.: Nasuwa mi się pytanie, jak Ty to łączysz? Bo z jednej strony Kraków i to wszystko, co z Krakowem związane – Twoje życie od zarania, Twoje mieszkanie na Kazimierzu… A z drugiej strony Śląsk – Katowice, Związek Górnośląski. Jesteś autorem herbu tego związku, czyli takie bardzo mocne akcenty śląskie. Czy to w ogóle da się pogodzić? M.B.: Ja tego nie wybierałem. Jest takie porzekadło: „Pan Bóg pisze prosto po krzywych liniach”… Dlatego moje życie było pisane jak gdyby poza mną. To były jakby propozycje i ja tylko wybierałem. Czasem dokonywałem złych wyborów, ale później wyciągałem z tego wnioski. Pewna wielka święta powiedziała, że „wszystko jest łaską”. Myślę tak samo. Owoce grzechu też są łaską, jeśli się podniesiemy z tego grzechu. Urodziłem się w Krakowie, przed wojną, w 1938 roku. Mieszkałem na osiedlu Oficerskim, mój tata był lekarzem. To było bardzo luksusowe osiedle. Kiedy wkroczyli do nas sąsiedzi z zachodu, okazało się, że dla Polaków jest to za dobre mieszkanie i dostał je oficer wermachtu. W tym czasie moja mama była w ciąży i miał się urodzić mój młodszy brat Bolek – dziś skrzypek. Mama nie chciała rodzić w szpitalu… Ten Niemiec do nas przyszedł, szarmancko zasalutował i kiedy się przekonał, że nie jest nabierany przez tych Polaków i rzeczywiście pani doktorowa jest przy nadziei, powiedział, żeby urodziła spokojnie, a potem żebyśmy się przenieśli. Gdzie mogliśmy się przenieść? Jedyne wolne miejsce w Krakowie to był Kazimierz – dawne odrębne miasto, a potem dzielnica żydowska. Dotychczasowi mieszkańcy tej dzielnicy poprzez obóz w Płaszowie poszli do Auschwitz i dalej… Tak, przenieśliśmy się właśnie tam, już z urodzonym moim bratem. Od początku byłem tym zafrapowany, ponieważ mam pewnego rodzaju wrażliwość na świat, w którym żyję, na otoczenie… Być może to jest zasługą mamy, która zresztą bardzo wyraźnie pielęgnowała we mnie takie cechy. Nawet podejrzewam, że ona była niespełnioną plastyczką – marzyło jej się malowanie, ale jako córka kolejarza… przed wojną niespecjalnie miała na to szansę. — 120 —


Skończyła seminarium nauczycielskie i była nauczycielką. I tu właśnie zaczyna się mój pierwszy kontakt z Górnym Śląskiem. Mama uczyła w Świętochłowicach i dojeżdżała… J.G.-M.: Dojeżdżała codziennie z Krakowa? M.B.: Codziennie. Mama opowiadała mi, że każdego dnia jeździła szybkim pociągiem, tak zwaną Lukstorpedą, z Krakowa do Katowic. On jeździł 56 minut! Obecnie pociąg pośpieszny jedzie 1 godzinę 19 minut! Zwracam na to uwagę, bo mój dziadek Józef był kolejarzem. J.G.-M.: Zatem Kraków miał na Ciebie duży wpływ. M.B.: W czasie okupacji dobrze poznałem sam Kraków, promieniowanie Krakowa… To był niesamowity dar. Dlatego od dziecka uczuliłem się na wartości kultury, widząc to miasto, które miało szczęście ocaleć i pozostać w granicach Polski po 45 roku. Wilno czy Lwów już tego szczęścia nie miały. Warszawa została zniszczona i odtworzona. W Krakowie straciliśmy jedynie szyby w oknach, gdy wysadzono mosty na Wiśle. Polska południowa odbudowywała się, jej pierwsze urzędy lokowano nie w ruinach, tak jak w stolicy, tylko w normalnych, stojących domach. J.G.-M.: Chciałam zapytać o pracę mamy na Śląsku. To było już po wojnie? Czy może w trakcie? M.B.: Nie, nie. To było jeszcze przed wojną. Ja tego w ogóle nie pamiętam. Jedynie śliczne opowieści mamy… Mama była osobą bardzo wesołego usposobienia, bardzo radosną. Kiedy przyjechała do Świętochłowic i miała dostać przydział pracy w tamtejszej szkole, dyrektor postanowił przydzielić jej wszystkie dzieci opóźnione w rozwoju. Mama na początku kompletnie nie wiedziała, co ma z tymi dziewczętami robić. Kiedy jedna z dziewcząt przystępujących do egzaminu pomyliła odliczanie cyfr z alfabetem, mama doszła do wniosku, że — 121 —


S pis treści Podziękowania. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Wprowadzenie O prawdziwej bliskości, owocnym wysiłku i tym, co najważniejsze. . . . 11 Refleksja z hospicyjnego korytarza Biskup Pomocniczy Archidiecezji Katowickiej ks. Marek Szkudło

Miłość. Drogami po śladach mistrzyń duchowych. Elementy terezjańskie w posłudze hospicyjnej. . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15 Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia Małgorzata Janicka, koordynator wolontariatu Hospicjum Cordis

Dżereło. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia redaktor Stanisława Warmbrand

Historia jednego żywota . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33 Z Piotrem Koterasem, podopiecznym Hospicjum Cordis, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Życie po naszemu, czyli po śląsku. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39 Z Gabrielą Weiss, podopieczną Hospicjum Cordis, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Pokochać przeznaczenie – wspomnienie o Krystynie Grunszel, poetce, podopiecznej Hospicjum Cordis. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 49 Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia Małgorzata Janicka

Misja w Ekwadorze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 Z ojcem misjonarzem Mariuszem Szczepańskim SVD rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Mój Duperelek. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73 Z mamą Kuby, Lidią Szlachcic rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Wysokie obcasy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93 Z Ewą Sawicką, podopieczną Hospicjum Cordis, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

— 227 —


Kuba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Z 14-letnim Jakubem Szlachcicem, podopiecznym Hospicjum Cordis, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Nadzieja. Hospicjum Cordis – nadzieja śpiewa melodię bez słów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 109 Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia redaktor Adam Nyckowski

Spes nostra salve. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 119 Z prof. Maciejem Bieniaszem, artystą malarzem, poetą, pedagogiem, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Elida. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 145 Z Elidą Siną z Albanii, wolontariuszką Hospicjum Cordis, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Rozmowa z Aniołem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157 Z dr inż. Romaną Antonowicz, wieloletnim wiceprezesem Ogólnopolskiego Forum Ruchu Hospicyjnego, wolontariuszką i prezesem Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci „Kropelka” rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Wieczór w Egipcie. Opowieść o wolontariuszce Krystynie Krzenciesie . . . . . . . . . . . . . . 167 Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia Małgorzata Janicka

Przemek. Rozmowy o Bożym Miłosierdziu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 179 Z Przemysławem Kaziszynem, klerykiem, wolontariuszem Hospicjum Cordis, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Porozmawiaj ze mną…. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 195 Z psycholog Barbarą Piesiur, podopieczną Hospicjum Cordis, rozmawia Jolanta Grabowska-Markowska

Wiara. Anioły-orły nie umierają. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 215 Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia Małgorzata Janicka

Za zakrętem…. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 221 Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia redaktor Stanisława Warmbrand



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.