Znachorka

Page 1


Znachorka


Tytuł oryginału Die Heilerin Ein historischer Frauenroman Redakcja Anna Grygiel Korekta Sylwia Kajdana Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski

© St. Benno-Verlag Leipzig, www.st-benno.de © for the Polish Edition 2011 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-186-6

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com


Kwiaty i byliny były wysokie jak las. Czerwony mak polny i kwitnące na niebiesko bławatki, margerytki, biedrzeńce, pokrzywy i skrzypy, czerwone naparstnice, dziewanny, przytulie i kukliki, i jak one się tam wszystkie nazywają, zgodnie z porą roku, tworzyły nad Katarzyną Suderhausen katedrę, gdy najpierw przemierzała łąkę na czworakach, potem nieporadnie dreptała na nogach i w końcu pewnym krokiem eksplorowała otoczenie swojego domu rodzinnego. Nie wolno jej było iść dalej niż do zagonów grochu i głów sałaty. Wiedziała o tym. Mama wbiła jej to do głowy, a tato potwierdził surowym spojrzeniem, ponieważ za grochem i głowami sałaty znajdował się tylko wąski pas wierzb, a potem teren opadał stromo do rzeki, którą nazywali Nethe. W letnie dni wyglądała ona miło i zachęcająco, ale wiosną i jesienią, po ulewnych deszczach, zamieniała się w rwący potok. W zimie często była zamarznięta, a jej ścięta lodem powierzchnia, która czasem rozciągała się ponad brzegami i ponad graniczącymi z nią wierzbami, zapraszała do rozmaitych zimowych rozrywek. Pewnego razu pod lód wpadł chłopiec. Był trzy lata starszy od Katarzyny i nieszczęśliwie się utopił. Jego dwaj koledzy nie mogli wyłowić go z przerębla, bo lód, który nie był wystarczająco mocny, groził załamaniem pod ich ciężarem. Ludzie ze wsi Amelunxen zawieźli chłopca do domu wozem drabiniastym wyłożonym słomą – niezapomniany obraz. Od tego czasu Katarzyna unikała rzeki także w lecie, mimo że wierzby były wtedy całkiem zielone, a ich gałęzie wyglądały jak długie zwiewne treny albo jak wiosną po

5


Najdroższa rózgo, nacinam ciebie, byś powiedziała, o co cię spytam. I abyś dopóty się nie ruszała, dopóki mi prawdy nie powiesz.

Kto wiedział, jak sporządzić czarodziejski napój? Liza Zielarka twierdziła, że zna przepis. Wokół kotła krąg uczyńcie, jady w jego głąb ciśnijcie. Ropucha, co pod zimnym głazem nocy i dni dwadzieścia siedem razem we śnie kisła w lepkiej flegmie, niechaj pierwsza w kotle legnie! Węża z bagien łeb i ciało będzie wkrótce w kotle wrzało; traszki oko, kciuk kumaka, kruka mózg oraz pysk psiaka; z ziela lulka zawiesina, puch puszczyka, gadzia kończyna: czar potężny to przyprawa, w kotle wrze piekielna strawa.

Wszystkie składniki w wierzeniach ludowych owiane były tajemnicą. Ropucha, jaszczurka, sowa, kruk, lulek – to były klasyczne zwierzęta i rośliny czarownic, którymi Katarzyna wolała się nie interesować. Laur, gałka muszkatołowa, bylica, koper, rozmaryn – Katarzyna kochała te rośliny z powodu ich unikalności, ale coś ostrzegało ją, aby bliżej się nimi nie zajmować. Za pomocą wilczej jagody można było rzucić urok. Dziewczynka absolutnie nie chciała szkodzić ludziom i dlatego odrzuciła dalsze nauki Lizy Zielarki.


musiał być trzeźwy i że liście musiała wczesnym rankiem położyć równie trzeźwa panna? W te słowa Pliniusza Katarzyna nie mogła tak naprawdę uwierzyć. Wątpiła i w to, że liście dziewanny zyskiwały większe działanie lecznicze, gdy zbierało się je przed świtem bez użycia noża. Katarzyna wiedziała także, że zioła nie mogą działać cudów. Ważne było, aby wierzyć w uzdrowienie. Na przykład stałe noszenie przy sobie i zażywanie dziewanny nie pomagało uchronić się przed wszelkimi chorobami naraz, jak naiwnie wierzył lud. Jej naturalne siły nie dały się zmienić w nadnaturalne. Nie, ta roślina nie chroniła przed czarami. Jej działanie nie było tak mocne, jak według greckiej legendy, w której bóg Hermes podał to zioło bohaterowi Odyseuszowi jako antidotum przeciwko kunsztowi czarodziejskiemu złej Kirke. Katarzyna Suderhausen znała, panujący w niektórych okolicach, zwyczaj wieszania nad łóżkiem młodych dziewczyn kwitnącej dziewanny. Której kwiaty szybciej zwiędły, ta musiała pierwsza umrzeć. W każdym razie Katarzyna dostawała czasem gęsiej skórki, gdy szła przez cmentarz i widziała na grobie kwitnącą dziewannę. Czy to nie mógł być pewny znak tego, że dusza jeszcze nie została zbawiona i prosiła, aby się za nią pomodlić lub odbyć pielgrzymkę w jej intencji? Chłop, Cordt Balthus, wtykał dziewannę w mysie nory, aby pozbyć się z gospodarstwa uciążliwych lokatorów. Stary Pottheinrich natomiast zwijał suszone liście i kopcił je, aż od gryzącego dymu łzy napływały mu do oczu. Katarzyna szczególnie upodobała sobie jedno drzewo, chociaż ze wszystkimi była w dobrych układach. Była nim lipa. W porównaniu z dębem, bukiem i klonem wydawała jej się typowo kobiecym drzewem. Jej drewno było miękkie, tak miękkie, że siekiera lekko wchodziła w pień. Bernard, pasterz krów, potrafił wycinać z kawałka drewna cudowne, małe figurki, siedząc na swoim miejscu poniżej Löhne i patrząc z góry na Nethe. Podczas gdy krowy spokojnie się pasły i natarczywe gzy nie przeszkadzały im w jedzeniu, mógł 19


Nie opłacało się być pracowitym, jeśli przez swoją pracowitość przewyższało się innych, osiągało więcej niż konkurenci uprawiający rolę zgodnie z pielęgnowaną od wieków tradycją. Wszyscy chłopi nauczyli się gospodarowania zbożem. Kiedy jeden miał urodzajniejsze pole od drugiego, właściciel majątku przeznaczał mu wówczas mniejszą powierzchnię uprawną niźli temu z wyjałowioną ziemią i dorzucał jeszcze jednego dzierżawcę, bo panowie byli łasi na to, żeby wycisnąć ze swojego majątku możliwie jak najwięcej odsetek i danin. Dopóki wszyscy chłopi trzymali się ustalonych przez siebie samych reguł gry, a mianowicie nie wychylali się i solidarnie z towarzyszami niedoli wykonywali swoją pracę, panowała między nimi zgoda i w potrzebie można było liczyć na wzajemne wsparcie. Ale biada temu, kto stosował odmienne metody pracy, przynoszące mu korzyści u dziedzica lub na własnej ziemi… Dwór Meyera na dawnej Herbram’schen Flur był jednym z najporządniejszych w całej okolicy, pola były urodzajne, przynosiły obfity plon, a dalekowzroczne przestawienie na hodowlę bydła i produkcję mięsa przyniosło dworowi i jego dzierżawcom szczególne korzyści finansowe. Lecz Baltus Meyer, antenat Wulfa Dietricha Meyera, wzbudzał jedynie zawiść wśród chłopów z sąsiedztwa, którzy nie tylko zazdrościli mu sukcesu, lecz wykluczyli go ze swojej wspólnoty jako dorobkiewicza, karierowicza i zdrajcę chłopstwa. Od tego czasu Meyerowie byli naznaczeni. Było to niewidoczne piętno, które wypalono im na czole, piętno Kaina, które także w późniejszych pokoleniach nie mogło zostać zatarte i zmyte. 28


– Niezbyt dokładnie. Wtedy byłam jeszcze dzieckiem. Opowiedz! Krzysztof kontynuował ochrypłym głosem. – Höxter stało po stronie Szwedów i wybłagało, aby książę Brunszwiku wysłał do nich ludzi pod wodzą pułkownika Kruga. Wtedy zjawił się generał baron Gleen i oblegał twierdzę wraz z około dziesięcioma tysiącami ludzi. Gleen chciał zemścić się na Szwecji za zniszczenie miasta Salzkotten. Gniew cesarski z powodu twardego oporu otoczonych oddziałów był tak duży, że Gleen przeszedł do ofensywy. Zginęło wtedy wielu ludzi. Nie wiem ilu. Wtedy w mieście mieszkało sporo ludzi z okolicy, szukających tam schronienia przed wojennymi zawirowaniami. Wystarczyło mi, że pośród zabitych znaleźli się moi rodzice i rodzeństwo. Katarzyna pobladła. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. – Mój Boże – wydukała. – Jak to wytrzymałeś i w jaki sposób, mimo to, udało ci się pozostać pogodnym człowiekiem? – Po chwili dodała: – Czy zabijanie nie może mieć końca? Krzysztof wstał i wyszedł przed skromną chatę leśników. Chodził tam i z powrotem. – Dopóki zabijanie się nie skończy, nie możemy być razem – powiedział z naciskiem. – W tym samym roku zostały zrabowane relikwie patrona diecezji św. Wita, a także św. Marcina i Justyna. Opat Johann Christoph von Brambach musiał uciekać i zatrzymał się najpierw u św. Idziego w Münsterze, a później w Marsbergu. Niektórzy mówili, że ukrył się w Höxter. W każdym razie jesienią 1638 roku podczas strzelaniny zranił się śmiertelnie, spadając z konia. Zrobił miejsce opatowi Arnoldowi. – I za jego panowania zaczęła się twoja ucieczka – westchnęła Katarzyna. Krzysztof odpowiedział dopiero po chwili: – A czy ty także nie uciekasz przed decyzją, której wolałabyś uniknąć? Coś leży ci na sercu i czuję, że jest ciężkie jak kamień. 45


O stworzeń mnogości! Któż ciebie policzy? Któżby nie chciał ujrzeć Stwórcy wspaniałości? I w Jego dziełach Go odczuwać w życia codzienności? O rozważ, człowiecze, w twym sercu tam, jak wielkim cudem musi być On sam!


– Dlaczego w ogóle przyjechałeś, skoro nie macie nic na Suderhausen? – syknął Jakobsmeier. – Oho, tu byłbym innego zdania – podekscytował się Lamprecht. – Tu i tam sporo przebąkują o tym, co potajemnie wyczynia Suderhausen. Niektóre kobiety przemykają wieczorami do jej domu tylnym wejściem. Dzieją się tam podobno dziwne rzeczy. – Aha – skinął głową Jakobsmeier – teraz wiem, skąd wieje wiatr. To ona próbowała ci wyperswadować zamurowywanie czegoś żywego? Dlatego jesteś taki zły. – Czegoś żywego? – dopytywał się posłaniec. – Czy jest coś, czego nie wiem, a powinienem? – Jest cała masa takich rzeczy, których nie wiesz, a powinieneś wiedzieć – zaśmiał się Wiegand. – Nie jadę z wami, aby pojmać Suderhausen. Wyleczyła mnie raz z uporczywego bólu nogi. Gdyby jej się to nie udało, teraz nie byłoby mnie tutaj i nie mieszałbym twojej zaprawy, Lamprecht, weź to pod uwagę. – Słyszałem, że podobno potrafi czarować – powiedział Lamprecht przytłumionym głosem. – Ale ja nic nie mówiłem. – To trzymaj gębę na kłódkę! – zawołał Jakobsmeier. – Koniec gadania! Pójdzie ze mną każdy, kogo wymienię z nazwiska – powiedział szorstko posłaniec konny. – Mam taki autorytet i władzę. Wszyscy poddani mają obowiązki militarne. Dobrze o tym wiecie. Dlatego powstały towarzystwa strzeleckie. Znam ten paragraf na pamięć. – Jeszcze coś? – zapytał Jakobsmeier. – Sami wiemy, co mamy robić. – To się tak nie popisujcie. Będziecie chyba w stanie pojmać niewiastę, czyż nie? To niewielka przysługa, której nie możecie odmówić panującemu. – Niewielka przysługa może być trudna, jeśli jest niesprawiedliwa – warknął Jakobsmeier. Vieth Riemenschneider spojrzał przez ramię na drogę, którą przybył, jakby oczekiwał wsparcia dla swojego zadania. Kto miał 84


je opóźnienie budowy obory, ale posłańca to nie obchodziło. Wiegand klął, że później wróci do domu, a Jakobsmeier, w milczeniu, ale z ciężkim sercem, podążył za rozkazem. Wszyscy trzej wzięli na ramię swoje narzędzia pracy i poszli za Viethem do wsi.


Jak dawno przeminęły te dni! Minął także czas, gdy wychowankowie znanej szkoły klasztornej obok niemieckiego, łaciny i greki uczyli się także hebrajskiego, a nawet chaldejskiego; gdy sztuka, nauka i erudycja były w rozkwicie, a warsztaty rzemieślnicze zaludniali przedstawiciele licznych zawodów, takich jak: szewc, siodlarz, rymarz, folusznik, kowal, jubiler, malarz szyldów, płatnerz, pergamenik, szlifierz, giser, cieśla i kamieniarz. A teraz? Szkoły klasztorne były od dawna zaniedbane. Nic dziwnego, że spadek poziomu wykształcenia uskrzydlał tępe myślenie, że wytwory wyobraźni karmiły cudowną wiarę w czary i sztukę czarnoksięską i nawet poważnych ludzi skłaniały do niewyobrażalnych wybryków. Dietherich Kloit przyłapał się na próbie dotknięcia małego krucyfiksu z szakłaka, krzyża, który nosił dyskretnie pod kaftanem. Nie, nie wierzył w czarownice i ich związki z demonami i mocami ciemności. Od kiedy jednak siostra babki powiedziała mu, że szakłak jest skuteczny przeciwko każdemu rodzajowi czarów i amulet z tego drzewa ma odstraszać grożące niebezpieczeństwa, nosił przy sobie mały, prosto rzeźbiony krzyżyk, za przykładem swojej ciotki, która wszyła kawałek szakłaka w swoją roboczą sukienkę. Czy to dlatego niektórzy chłopi tak chętnie nosili ze sobą szakłakowe kije?


Podczas gdy Katarzyna Suderhausen siedziała w ciemnicy, a Krzysztof Benhusen skuty łańcuchami w wieży, i oboje musieli znosić tępy i ciemny świat wokół siebie, istnieli ludzie, którzy mimo wciąż jeszcze panującego wokół piekła, pozostawionego przez wojnę trzydziestoletnią, znajdowali słowa pociechy i otuchy, widząc na horyzoncie słabe odbicie różanej jutrzenki nadziei. Dzięki swoim łatwo wpadającym w ucho pieśniom kościelnym Angelus Silesius cieszył się uznaniem nawet po śmierci, łaską, której nie dostąpił turyńczyk Georg Neumark, doświadczany przez życie na różne sposoby. Zbójcy zabrali mu kiedyś resztkę majątku, pozostawiając tylko sztambuch i modlitewnik. Jego optymizm sprawił, że „dziękował miłosierdziu Bożemu za taką łaskę”. W ten sposób powstała pieśń kościelna, która więźniom albo musiała wydawać się drwiną, albo dodawać otuchy: Kto woli Bożej pozwala panować i zawsze w niej nadzieję pokłada, tego Pan raczy cudownie zachować, nawet gdy bieda i smutek nań spada. Kto w sobie ufność Bogu pielęgnuje, ten na piasku nie buduje. Co nam pomogą nasze zmartwienia, cóż nam da narzekanie w głos? Cóż nam pomoże, że dzień w dzień bez wytchnienia skarżyć się będziem na nasz los?

113


Pewnego grudniowego wieczoru 1661 roku – był to czas śmierci opata Arnolda i biskupa Paderborn Dietricha Adolfa – Katarzyna Suderhausen szła noga za nogą przez ciemne ulice Brakel. Rozpoczynająca się noc wcześnie opadła na pokryte śniegiem dachy. Było zimno i tylko niewielu ludzi wygnało na zewnątrz w niegościnną zimę. Katarzyna kochała ciemność, od kiedy tortury oszpeciły jej ciało, a ona, mimo wszelkich oficjalnych zapewnień o jej niewinności, była skazana na żywot wyrzutka. Jej ciało nosiło ślady sadystycznych mąk i poniżeń, którym ją poddano. Męka cielesna wydawała jej się po czasie znośniejsza w porównaniu do psychicznej, ponieważ ból można było od biedy znieść, mdlejąc, lecz poniżenia pozostały jak krzyk w duszy. Być wystawioną nago na lubieżne spojrzenia kata, który z akrybiczną dokładnością i wyczuwalnym zadowoleniem przeglądał jej ciało w poszukiwaniu brodawek i widocznych znamion, dotykał piersi i rozchylał uda, aby w waginie szukać śladów diabelskiej spermy, to pozostało, ciążyło jej i upokorzyło ją na całe życie, podczas gdy ból fizyczny z czasem ustąpił. Katarzyna nie mogła już prosto chodzić, ponieważ przy wyciąganiu na łożu tortur i traktowaniu hiszpańskim zającem uszkodzono jej kręgosłup. Teraz pochylała się przy każdym kroku i tylko z wielkim wysiłkiem udawało jej się posuwać naprzód. Nikt nie zasługiwał na widok jej zmiażdżonych hiszpańskimi butami nóg. Jakaż dumna była kiedyś ze swojego pięknego ciała. Teraz starała się ukryć blizny. Dłonie i ramiona chowała pod obszerną szatą

119


Pękające dojrzałe baldachy białego bzu zrywała na stojąco, naginając gałęzie za pomocą swojej laski i chwytając je jedną ręką. Kosz zawierał wszelkie lecznicze owoce, które ofiarowywały las i pole, i mimo mgły przesłaniającej oczy z powodu ich ciągłego łzawienia, kobieta, nie popełniając błędu, pakowała do pojemnika to, co uznała za przydatne. Proboszcz Loer wiedział, kim była starsza kobieta. Już wiele lat wcześniej próbował nawiązać z nią kontakt, miał nadzieję, że uda mu się z nią porozmawiać, a nawet odwiedzić ją w domu, w którym po śmierci jej męża fiskała Meyera zrobiło się naprawdę pusto i samotnie. Katarzyna Suderhausen odmówiła jednak uprzejmie, lecz stanowczo. Nie chciała rozmawiać o tym, co jej się przytrafiło, a już na pewno nie z przedstawicielem stanu duchownego. Po tym, jak niewinnie została skazana na piekielne męki i zwątpiła w Boga i świat, wzbraniała się przed wysłuchiwaniem słów litości, współczucia lub pobożnych formułek, które łatwo się wypowiadało i które miały być kojącym balsamem na duszę oferowanym przez księdza. Nie istniały takie słowa, które mogłyby ją pocieszyć, nic, co mogłoby sprawić, że to, co się stało, mogłoby się zmienić. Była ofiarą zbłąkanej i ociemniałej sprawiedliwości, która przekazała ją pozbawionym skrupułów siepaczom o zatwardziałych sercach, brutalnym mężczyznom, których sadystyczne tortury musiała bezbronnie znosić. Nie, nie szukała kontaktu z proboszczem, a proboszcz unikał zagadywania jej w czasie samotnych wypraw do lasu, życzył jej tylko „dobrego dnia” lub „szczęśliwej drogi”. Spotykali się prawie codziennie. Katarzyna nie wytrzymywała w swoim dużym osieroconym domu, którego pustka ją przytłaczała. Potrzebowała lasu, pól, gdzie czuła wiatr na twarzy, gdzie zapachy jesieni uskrzydlały jej zmysły. Tu, na górze, świat był wolny, tu było blisko do nieba, w każdym razie bliżej niż z wiejskiej kaplicy, która w niedzielę roztaczała woń potu chłopów i zapachy kuchenne kobiet. Proboszcza natomiast przyciągał tu widok na Amelunxen, jego właściwą parafię. Mógł tu siedzieć godzinami z oczami skierowanymi na zachód, 142


TŁO HISTRYCZNE Jednym z najciemniejszych rozdziałów historii ludzkości było piętnowanie ludzi – szczególnie kobiet jako czarownic – ich prześladowanie i skazywanie na śmierć na stosie w majestacie prawa. Oskarżano ich o to, że poprzez pakt z demonami lub panem podziemnego świata, chcieli osiągnąć ponadnaturalną moc, aby zaszkodzić bliźnim fizycznie i duchowo. Według szalonych wyobrażeń swoich prześladowców, czarownice wypierały się Boga i zaprzedawały swoją duszę diabłu w zamian za możliwość rzucania uroków na ludzi i zwierzęta. Uważano, że często zmieniały się wtedy w zwierzęta, przyjmowały rzeczone ciało, używały masek i wykorzystywały rytuały czarnoksięskie i zloty sabatowe w określonych miejscach (Brocken, Blocksberg), aby oddawać się swoim harcom lub diabelskim zalotom. Chora wyobraźnia wielu ludzi, między nimi także osób wykształconych, przypisywała biednym bliźnim, którzy wydali im się podejrzani, piekielne właściwości, poprzez które mogli oni sprowadzać na otoczenie śmierć i nieszczęście. Często były to osoby żyjące na marginesie społecznym, nieodpowiadające normom moralnym i religijnym, obce i dziwne lub żyjące samotnie zielarki, a także ludzie pozbawieni korzeni i ojczyzny przez wojnę trzydziestoletnią, którzy przez najdrobniejsze oskarżenie mogli zostać doprowadzeni przed sąd. Zbite gradem żniwa, pożar domu, plaga myszy, krowa, która przestała dawać mleko – normalne i naturalne wydarzenia dnia 147


pa Ferdynanda von Fürstenberga dla klasztoru benedyktyńskiego Grafschaft. Najprawdopodobniej, gdy wyruszył z zamku Schnellenberg z wizytą do klasztoru w 1661 roku, chciał zrobić prezent benedyktynom, ufundował także zamówione ołtarze. Fürstenberg uchodzi za największego dobrodzieja klasztoru i mecenasa sztuki, także Johanna Georga Rudolphiego, u którego zamawiał wiele prac. Dzisiaj „Pokłon pasterzy” znajduje się w Belecke, w kościele byłego probostwa Grafschaft. praedicantes – z łac. predykant, kaznodzieja. praepositus – z łac. zwierzchnik, proboszcz. Räuschenberg – góra na północ od Höxter. refektarz – jadalnia w klasztorze. rekolekcje ignacjańskie – forma ćwiczeń duchowych zapoczątkowana przez Ignacego Loyolę (1491-1556), założyciela zakonu jezuitów. Rudolphi Johann Georg (1633-1693) – malarz, twórca wzorów dla miedziorytników. Ojcem jego był Gograf, znany sędzia w Brakel. Matka, Kiliana von Brabeck, urodziła czterech synów, najmłodszy został burmistrzem swojego rodzinnego miasta, najstarszy mnichem w Corvey. Malarz uczęszczał najpierw do gimnazjum w Paderborn, a w końcu wstąpił na uniwersytet, nie wiadomo jednak, z jakim wynikiem. Prawdopodobnie uczył się u braci artystów – rzeźbiarza Ludwika i malarza Antona Willemssenów z Antwerpii, których książę biskup Dietrich Adolf von der Recke (1650-1661) kazał sprowadzić do biskupstwa Paderborn, zniszczonego w wyniku wojny trzydziestoletniej. Wtedy rozkwitała sztuka baroku. Dzieła Rudolphiego można znaleźć w licznych kościołach Westfalii. 158



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.