6 minute read
Cienka czerwona linia?
Tytuł zaczerpnąłem z powieści Jamesa Jonesa wspaniale zekranizowanej w 1998 r. (Sean Penn, George Clooney, Adrien Brody, Nick Nolte i in.). Warto sięgnąć do tej pozycji, nawet jeżeli kogoś nie fascynują wojenne zmagania Amerykanów i Japończyków na wyspie Guadalcanal. W tej powieści jest drugie dno.
Tym razem jednak nie o strzelaniu i innych militarnych ćwiczeniach będzie, bo mnie w poprzednim numerze Druh harcmistrz podporucznik rezerwy przebił stopniem wojskowym i do tego zasugerował mi niecelne polowanie na jego osobę. Szanując wrażliwość Druha harcmistrza podporucznika rezerwy spieszę z wyjaśnieniami, iż pisząc w „Praskim Świerszczu” staram się odnosić do zjawisk i poglądów. Nie jest moją winą, iż spora część tego, z czym się nie zgadzam lub mam inne spojrzenie, wychodzi spod Jego pióra.
Advertisement
Wracając do cienkiej czerwonej linii, rzecz będzie o linii granicznej – granicy kompetencji, kwalifikacji i zaangażowania. Dekady temu m.in. druh hm. Andrzej Banasik wtłaczał na prowadzonych przeze mnie kursach różnicę między harcerstwem rozumianym jako ruch społeczny, a harcerstwem – organizacją. Zatem niech to rozróżnienie będzie kanwą dzisiejszych rozważań, choć nie ukrywam, że mogą się tu pojawić pewne uproszczenia lub skróty myślowe za które ewentualnych „badaczy pisma” serdecznie przepraszam.
Zacznijmy od tego, iż na początku był ruch społeczny. Ruch, który ma swój cel opisany w ideale wychowawczym, a który to ideał w Statucie ZHP nazwany jest zasadami harcerskiego wychowania. Ruch harcerski dąży do celu poprzez realizację programu w sposób opisany w metodzie harcerskiej. Na tym polega co do zasady „uprawianie harcerstwa” w drużynach czy gromadach. Aha, jest jeszcze przykład osobisty drużynowego – instruktora. Takiego wodza, za którym pójdą inni bo… zapewni gry, wycieczki, biwaki, obóz itd. Proste? Do pewnego momentu, o czym za chwilę.
Teraz o organizacji, bowiem ruch potrzebuje wsparcia oraz ram prawnych do skutecznego działania. Zwłaszcza na większą skalę. Organizacja pozwala stworzyć wspólne zasady, opracować jednolite materiały czy wydawnictwa wspierające pracę wychowawczą, reprezentować interesy ruchu wobec innych organizacji, w tym państwa. To organizacja ma swoją misję, cele, formy działania, strukturę, władze, statut i wiele innych cech, które sprawiają, iż jest ona osobą prawną. Z tego też powodu sposób opisania organizacji, np. w Statucie ZHP, jest dużo bardziej zawiły niż składowe ideału wychowawczego lub elementy i cechy metody harcerskiej. Jeżeli spojrzymy do wspomnianego Statutu ZHP, to odnajdziemy na przykład 5 celów głównych i 47 form ich realizacji (działań). Do tego dochodzą instrukcje, regulaminy, uchwały…
W metodzie harcerskiej znajdziemy coś takiego, jak stopniowanie trudności. Zatem spróbujmy prześledzić drogę od „organizacji” do „Organizacji” przez wielkie „O”. Tej pierwszej uczymy się od samego wstąpienia do harcerstwa. Zwłaszcza ci obdarzeni instynktem wodza. Zorganizują zastęp lub szóstkę, żeby zwyciężył w grze, zaplanują zbiórkę zastępu, biwak drużyny, zlot, rajd, obóz, zgrupowanie… stop! Ilu instruktorów poniżej trzydziestki jest w stanie zorganizować leśne zgrupowanie obozów w naszym hufcu – czytaj – ma za sobą takie doświadczenie? Jedna – dwie osoby? Wracając zaś do podstawowego wątku - „organizacja” to właśnie uprawianie harcerstwa, to organizowanie działalności wychowawczej często we współpracy z partnerami lokalnymi (szkoła, parafia, dom kultury itp.). Zaplanowanie programu wydarzenia, transportu uczestników, logistyki sprzętu i wyposażenia, stworzenie harmonogramu i budżetu itd. Oczywiście w coraz większej skali lub wymiarze. To również przewodzenie takiej aktywności, kierowanie nią. W oczywisty sposób jest to także droga rozwoju instruktorskiego od przewodnika do harcmistrza.
Organizacja przez wielkie „O” to coś nieco innego. Jest osobą prawną, prowadzi działalność gospodarczą, ma status organizacji pożytku publicznego, współpracuje z szeregiem innych organizacji, władzami państwowymi i samorządowymi, jest zrzeszona w WOSM i WAGGGS itd. Ten wymiar organizacji wymaga władz wpisanych do KRS, składania sprawozdań finansowych, opłacania podatków, sprawowania nadzoru właścicielskiego nad majątkiem i prowadzoną w różnych formach działalnością gospodarczą. Mnóstwa innych rzeczy także. Do zarządzania zaś trzeba mieć konkretne, menadżerskie kompetencje i kwalifikacje. Oczywiście taka „Organizacja” powinna działać na rzecz tej „małej”, powinna wspierać „uprawianie harcerstwa”. Pytanie, czy jest w stanie? Czy została dobrze zaprojektowana?
Tutaj właśnie pojawia się wspomniana na wstępie cienka czerwona linia. W obecnych realiach bowiem podmiot kilku/kilkunastotysięczny (chorągiew) lub kilkudziesięciotysięczny (ZHP) podlega podobnym oczekiwaniom zewnętrznym jak duża korporacja. Komenda lub GK jest zarządem. Naczelnik czy komendant prezesem, skarbnik dyrektorem finansowym itd. Typowo harcerskim wymiarem działalności zajmuje się jedna lub dwie osoby „od programu i pracy z kadrą”. Z takiej perspektywy łatwo jest przestać zauważać istotę ruchu, jego potrzeby, czyli „organizację”. Ponadto należy zadać sobie pytanie, ilu wspaniałych instruktorów umiejących organizować pracę wychowawczą, za którymi stoi sukces własnego środowiska, ma również kompetencje typowo menadżerskie na profesjonalnym poziomie? Kto będąc nadal wodzem będzie również sprawnym prezesem czy dyrektorem zarządzającym? Kto, dostrzegając potrzebę ducha braterstwa, służby i samodoskonalenia, nie powie „ja finansów nigdy nie rozumiałem i nie zrozumiem”, tylko nauczy się czytać ze zrozumieniem sprawozdanie finansowe, bilans, rachunek zysków i strat? Jak na razie w naszym hufcu palców jednej dłoni wystarczy, by takie osoby policzyć – w tym dwóch byłych komendantów. Nie jest to zbyt wiele. W innych miejscach jest niestety podobnie, a niebezpieczeństwa czyhają dwojakie.
Po pierwsze, gdy wodzowie zostają wybrani do zarządu, często zderzają się z zadaniami, które ich przerastają kompetencyjnie (przynajmniej na początku) lub nie rozbudzają pasji (entuzjazmu). Pojawia się ryzyko frustracji i mniejszego zaangażowania w pełnieniu nowych obowiązków. Przecież harcerstwo to nie tabelki i sprawozdania, tylko „przyjaźń i świeże powietrze”. Mogą pojawić się także niedociągnięcia merytoryczne, brak nadzoru, niegospodarność czy niefrasobliwość. Organizacja na tym traci, a pośrednio także ruch. Po drugie kompetentni menadżerowie mogą przestać dostrzegać potrzeby ruchu. Zwłaszcza jeśli wcześniej nie byli wodzami z prawdziwego zdarzenia. Wtedy organizacja zaczyna działać dla samego działania a proces wychowawczy schodzi na plan dalszy, zostaje zastąpiony animacją wolnego czasu.
Niestety jako związek nie umiemy się skutecznie zdobyć na zmianę istniejącego stanu rzeczy. O ile w sferze wychowawczej potrafiliśmy w okresie transformacji ustrojowej kraju sięgnąć do tradycyjnych wzorców i źródeł, o tyle organizacyjne w dużej mierze tkwimy w rozwiązaniach rodem z PRL. Bliska jest mi koncepcja przedwojenna, w której zarządzanie spoczywało na naczelnictwie, zarządach okręgów i obwodów, a wychowaniem zajmowały się główne kwatery i komendy odpowiednich szczebli – oczywiście w ramach osobnych pionów, tj. męskiego i żeńskiego. Powiązanie organizacji przez wielkie i małe „O” następowało poprzez naczelników i komendantów wchodzących w skład naczelnictwa lub zarządów. Dziś w dobie koedukacji postawienie związku na takich trzech filarach nie jest z oczywistych względów możliwe, ale dwie silne „nogi” też potrafią zapewnić stabilną pozycję. Jest skąd czerpać wzory.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Oczywiście wiem, że jakakolwiek zmiana wymaga ingerencji w Statut decyzją Zjazdu ZHP. Niemniej ów zjazd przed nami i mamy tam naszego przedstawiciela. Jednak nie mam wielkich nadziei na uchwalenie rewolucyjnych zmian. Zatem pozostaje nam kształcenie wodzów – menadżerów w celu zacierania cienkiej czerwonej linii. Nad tym, jak to dobrze zorganizować, warto pomyśleć.
hm. Krzysztof Rudziński „BREDIS” HR