6 minute read
Zawsze niech będzie słońce
Kiedy usłyszałam, że wojska Putina przekroczyły granice z Ukrainą i zaczęła się wojna, od razu przypomniał mi się czas mojego dzieciństwa, które przypadło na okres II wojny światowej. Łzy mi leciały po policzkach, gdy widziałam na granicy uciekinierki - tłumy matek z dziećmi.
I wtedy zadzwonił telefon.
Advertisement
- Słuchaj, druhno Komendantko, jedziemy na granicę. - W słuchawce odezwał się zdenerwowany głos Jacka. - Trzeba zorganizować miejsce noclegowe, co ty na to?
- No tak, trzeba, zaraz pomyślę.
- Ty nie myśl, tylko działaj. Do jutra. Część.
I rozmowa się urwała. Długo nie myślałam, bo siedziba naszego Klubu Sąsiada dla trzech osób się nadawała: łazieneczka z prysznicem, elektryczność, centralne ogrzewanie, no i w piwnicy mam łóżko polowe. Co jeszcze trzeba? Zgoda Wspólnoty Mieszkaniowej i Urzędu Dzielnicy, bo klub nie ma uprawnień prowadzenia działalności usługowej. Z tym uporałam się szybko słysząc... - No tak, jak pani Róża coś postanowi, to zorganizuje, tylko proszę uważać na siebie i proszę się zgłaszać, to będziemy pomagać.
Kiedy rano Jacek zadzwonił, że już jest z powrotem i to nie sam, bardzo się ucieszyłam. Ale on nie pytał, czy mi się coś udało zorganizować, po prostu usłyszałam, że za dwie godziny Michał przywozi polówki, materace i wszystko, co trzeba, a jutro rano już przyjmujemy na kilka dni 3 osoby.
I tak się zaczęło. Katia - matka, córka 14-letnia, syn 9-letni i pies york, wszyscy z Buczy. Zmęczeni, wystraszeni, tylko z jedną walizką. Nic nie chcieli, za wszystko dziękowali, marzyli tylko o śnie. Serce mi stanęło, nie mogłam nic powiedzieć, łzy same ciekły mi z oczu. Więc pożegnałam ich: - Do jutra. - I poszłam do siebie. Następnego dnia koło południa zapukałam do drzwi klubu. Otwiera mi jakaś inna osoba. Zdziwienie moje wielkie, bo na rozłożonym na podłodze materacu śpi maleńki chłopczyk, obok starszy, 13-letni. Co tu się dzieje? Wychodzi do mnie Katia i mówi łamanym rosyjskim, że to Wiera, jej bratowa, przyjechała samochodem, bo oni jechali pociągiem, a ona się wtedy nie zabrała z nimi. Młoda kobieta blada jak trup, łzy ciekną jej z oczu i potworne zmęczenie. Trzy dni w drodze. Z Kijowa pod ostrzałem udało jej się, wydostać. Został 19-letni syn i mąż.
No cóż. Przeżycia tych ludzi, szczególnie małych dzieci, tych, które uciekają przed barbarzyńską wojną, bardzo mnie wzruszają. Ciągle wracają wspomnienia. Te wojenne. Wychodzę na ulicę i słyszę warkot ciężkiego samolotu, bombowego. Co się dzieje? Przypomniało mi się, że wszyscy moi bliscy nadsłuchiwali takiego warkotu. A to tylko helikopter transportowy leci. Nie mogłam rozczulać się nad sobą.
- Trzeba organizować miejsca na pobyt stały, ubrania, jedzenie, leki - grzmi głos Jacka w telefonie. - A ci nowi, to ja nie wiem.
No dobrze, chyba sobie poradzę. A tu awaria naszego klubowego prysznica. Więc cóż, proszę gości do mnie pod prysznic, pranie też można włączyć. Ale co będzie dalej z noclegiem? Są dwie rodziny i 3 łóżka. Może poproszę sąsiadów. Wpada Jacek. - Jedni ściągają drugich, nic na to nie poradzimy, tak być nie może. Ale się stało. Dzwoni komórka.
- Pani Różo, kiedyś się z umawiałem, że Pani da mi materiały o ulicy Skaryszewskiej.
- Tak, pamiętam, ale teraz w klubie mam dwie rodziny z Ukrainy i szukam dla nich lokum.
- Ojej, a ja zgłosiłam do urzędu miasta, że chcemy przyjąć uciekinierów. Ale dopiero za dwa dni. - No to dziękuję. Jakoś sobie poradzimy - i rozmowa się urwała. Jacek na to: - Co ty zrobiłaś, dzwoń i się umawiaj nawet za te dwa dni, bo coraz trudniej będzie o zakwaterowanie.
Więc dzwonię i proszę: - Pani Kasiu, może jednak włączyłaby się Pani w nasz harcerski łańcuszek pomocy - i oddaję komórkę Jackowi. Jacek upiększył potrzeby i obiecał pomoc w noszeniu, przesuwaniu, przemeblowaniu. I co??? Pani Kasia po dwóch godzinach przyjechała z mężem, aby zabrać Katię, córkę, syna i yorka do siebie na Saską Kępę. Po dwóch dniach dzieci poszły do szkoły na Afrykańską. U mnie w klubie została Wiera z dwoma synami.
Codzienne moje życie zostało zakłócone nie tylko tragedią ludzi, którzy szybko stali mi się bliscy, ale też wspomnieniami. Jako najmłodsza w licznej rodzinie miałam szczęśliwe dzieciństwo, ponieważ nie spotkało mnie nic groźnego, chroniła mnie mama. Nie musiałyśmy uciekać, Bomba spaliła nasz dom, gdy wyzwalali Pragę kościuszkowcy. Innych tragedii wojennych, takich jak aresztowania ciotki, rozstrzelania wuja, postrzelenia drugiej ciotki podczas powstania nie przeżywałam, ponieważ byłam za mała żeby, cokolwiek rozumieć. Te moje wspomnienia wracają w obrazach z Ukrainy.
Ale gdzie umieścimy drugą rodzinę? Nie miałam pomysłu, gdzie szukać pomocy. Niektórzy sąsiedzi w naszej kamienicy mieszkają w 3 pokojach i są sami, ale... nie wyrażali chęci wprowadzenia obcych pod swój dach. Przynosili jedzenie, ubrania, zabawki, prowadzili rozmowy, ale nic więcej.
Poszłam do matki Dawida, chłopca, z którym maluję i okazuje się, że tam już mieszka Ukrainka. Niegdyś tam pracowała. Teraz została przyjęta jak przyjaciółka. Podzieliłam się z nimi swoimi problemami. Na to mama Dawida, Ewa:
- Pani Różo, mam rozwiązanie. Mój znajomy ma dwupokojowe mieszkanie. Pracuje we Wrocławiu i do Warszawy przyjeżdża co dwa tygodnie na sobotę i niedziel. Zapytam. Na pewno się zgodzi. - Poczułam ulgę. Następnego dnia dostaje telefon od pani Ewy: - O 16.30 przywiozę klucze i otwieram mieszkanie.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. No i już następnego dnia Wiera z chłopcami zamieszkała u pana Grzegorza. A nam w klubie pozostał czas na sprzątanie, naprawę natrysku i pranie bielizny pościelowej. Nazajutrz zadzwonił Jacek: - Chyba nie spoczęłaś na laurach, bo w piątek jedziemy na granicę, więc będą nowi podopieczni.
I wtedy przypomniałam sobie taką rosyjską piosenkę z refrenem: Zawsze niech będzie słońce, Zawsze niech będzie niebo, Zawsze niech będzie mama, Zawsze niech będę ja. Pomyślcie, rosyjska piosenka najpierw rozumiana jako pieśń pokoju, później śpiewana z okazji Dnia Matki. A teraz Rosja, która tak walczyła o pokój na świecie, stała się agresorem i niszczy właśnie dzieci, te, które są na tułaczej wędrówce u nas i te, które zostały tam w schronach w Ukrainie…
Dziękuję wszystkim Druhnom i Druhom, którzy podjęli służbę pomocy tułaczemu człowiekowi i niech słowo POKÓJ nabierze dla Was właściwego sensu.
hm. Róża Karwecka