Praski Świerszcz
Heblowanie Jesteśmy gotowi? Widząc, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, czyli wojnę w Ukrainie, od samego początku zastanawiam się, czy my harcerze jesteśmy gotowi do walki, gdyby zaatakowało nas obce mocarstwo. Właściwie nikt nigdy nie mówił nam, czy będziemy traktowani z automatu jak żołnierze, czy jak cywile, czy np. oddelegują nas do służby logistycznej, medycznej czy jeszcze jakiejś innej. Może na przykład będziemy odpowiedzialni za ewakuację cywilów i dbanie o to, żeby mieli zapewnione najważniejsze potrzeby. Nie wiemy, czy w przypadku wybuchu konfliktu zbrojnego na terenie Polski mamy słuchać rozkazów wojskowych, czy naszych władz. Nie mamy pojęcia, czy wyślą nas na linię frontu, czy np. do jakiegoś sztabu jako asystentów oficerów. Jak potraktują instruktorów a jak wędrowników bez stopnia instruktorskiego? Właściwie to nie wiemy nic. Nikt nam nie przedstawił żadnego planu ani koncepcji, gdy znajdziemy się w takiej sytuacji. Czy punkt mobilizacyjny będzie w siedzibie hufca, chorągwi czy może w Głównej Kwaterze? Moim zdaniem to ważne, żebyśmy wiedzieli, jak się zachować i co ewentualnie będziemy mieli robić. Może warto wydać jakąś ogólnozwiązkową instrukcję na ten temat. Może warto zorganizować na ten temat jakieś warsztaty. Myślę, że ze względu na specyfikę naszej organizacji moglibyśmy naprawdę pomóc w wielu obszarach, w których zwykli cywile nie daliby sobie rady. Zastanawialiście się, jak wy byście się zachowali w sytuacji wojny w naszym kraju? Czy zostalibyście bronić ojczyzny, czy np. przy pierwszej możliwej okazji wyjechali gdzieś za granice w bezpieczne miejsce i tam podtrzymywali pamięć o Polsce? Ja wiele razy o tym myślałem i powiem szczerze, że nie umiem się jednoznacznie na ten temat wypowiedzieć. No bo niby będąc w harcerstwie powinniśmy w pierwszej kolejności być gotowi do obrony ojczyzny. Ale z drugiej strony nie mając stricte wojskowego przeszkolenia i nie wiedząc właściwie, co mamy robić, ciężko oczekiwać od nas, że nagle sami włączymy się w jakieś działania. A może lepiej faktycznie być harcerzem na emigracji, tam założyć drużynę i tam krzewić patriotyzm i pamięć o kraju. Może to będzie lepsze i bardziej wartościowe niż walka w Polsce. Od jakiegoś czasu myślę o tym i ciągle szukam odpowiedzi. Czekam na jakąś informację, jakieś wytyczne. Im dłużej się na ten temat zastanawiam, dochodzę do wniosku, że nie jesteśmy na ewentualną wojnę na terenie Polski gotowi.
phm. Jan Korkosz „Hebel”
10
Nr 82
Kwiecień 2022
Zawsze niech będzie słońce Kiedy usłyszałam, że wojska Putina przekroczyły granice z Ukrainą i zaczęła się wojna, od razu przypomniał mi się czas mojego dzieciństwa, które przypadło na okres II wojny światowej. Łzy mi leciały po policzkach, gdy widziałam na granicy uciekinierki - tłumy matek z dziećmi. I wtedy zadzwonił telefon. - Słuchaj, druhno Komendantko, jedziemy na granicę. W słuchawce odezwał się zdenerwowany głos Jacka. Trzeba zorganizować miejsce noclegowe, co ty na to? - No tak, trzeba, zaraz pomyślę. - Ty nie myśl, tylko działaj. Do jutra. Część. I rozmowa się urwała. Długo nie myślałam, bo siedziba naszego Klubu Sąsiada dla trzech osób się nadawała: łazieneczka z prysznicem, elektryczność, centralne ogrzewanie, no i w piwnicy mam łóżko polowe. Co jeszcze trzeba? Zgoda Wspólnoty Mieszkaniowej i Urzędu Dzielnicy, bo klub nie ma uprawnień prowadzenia działalności usługowej. Z tym uporałam się szybko słysząc... - No tak, jak pani Róża coś postanowi, to zorganizuje, tylko proszę uważać na siebie i proszę się zgłaszać, to będziemy pomagać.
Kiedy rano Jacek zadzwonił, że już jest z powrotem i to nie sam, bardzo się ucieszyłam. Ale on nie pytał, czy mi się coś udało zorganizować, po prostu usłyszałam, że za dwie godziny Michał przywozi polówki, materace i wszystko, co trzeba, a jutro rano już przyjmujemy na kilka dni 3 osoby. I tak się zaczęło. Katia - matka, córka 14-letnia, syn 9-letni i pies york, wszyscy z Buczy. Zmęczeni, wystraszeni, tylko z jedną walizką. Nic nie chcieli, za wszystko dziękowali, marzyli tylko o śnie. Serce mi stanęło, nie mogłam nic powiedzieć, łzy same ciekły mi z oczu. Więc pożegnałam ich: - Do jutra. - I poszłam do siebie. Następnego dnia koło południa zapukałam do drzwi klubu. Otwiera mi jakaś inna osoba. Zdziwienie moje wielkie, bo na rozłożonym na podłodze materacu śpi maleńki chłopczyk, obok starszy, 13-letni. Co tu się dzieje? Wychodzi do mnie Katia i mówi łamanym rosyjskim, że to Wiera, jej bratowa, przyjechała samochodem, bo oni jechali pociągiem, a ona się wtedy nie zabrała z nimi. Młoda kobieta blada jak trup, łzy ciekną jej z oczu i potworne zmęczenie. Trzy dni w drodze. Z Kijowa pod ostrzałem udało jej się, wydostać. Został 19-letni syn i mąż.