ArtPost 3/2020

Page 1

3(34) / 202 0 dwumiesięcznik:

lipiec-sierpień wydanie bezpłatne

Muzyka i dobre strony miasta

w w w. a r t p o s t . p l

75. Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach

artpostmagazyn

ISSN 2391-7741

Zaczynamy grać! Księżyce odmienią się złote Filharmonia Pomorska

Biografia Kai Danczowskiej


Wydarzenie pod patronatem medialnym


spis treści od redakcji

MAŁGORZATA STĘPIEŃ

Księżyce odmienią się złote ............................................ 4 MAREK BEBŁOT

Co dalej? ........................................................................ 7 MAREK BEBŁOT

Sei Solo - Bach wybrzmiał w Sudetach ......................... 8

Szanowni Państwo, Mieliśmy pauzę w wydawaniu ArtPost-u, co prawda dotyczyła ona tylko jednego numeru, ale taka sytuacja nam się nigdy nie zdarzyła. Zawsze ArtPost był wydawany w terminie. Zaraza zakpiła sobie z naszej punktualności i solidności. Wobec tego, że ruch w środowisku kultury zamarł, pozostał jedynie internet. Nie żebym miał coś do internetu, ale chyba nie jest to naturalne środowisko człowieka. Postanowiłem postępować zgodnie z hasłem azjatyckich wojowników, czyli ugnij się, by zwyciężyć. Zaprzyjaźniłem się z internetem bardziej niż dotąd i stworzyliśmy portal o miejscu szczególnym na kulturalnej mapie Polski, Lusławicach rozsławionych przez Krzysztofa Pendereckiego. Trzy miesiące temu profesor odszedł. Zdecydowanie za wcześnie. Zrozumiałem też, że nie będzie już okazji na kolejne spotkania i portrety. Książka się zamknęła, zostały muzyka i drzewa. Miałem zaszczyt znać Mistrza prawie dwadzieścia lat, powstało wiele zdjęć, miałem duży wkład w jedną z książek o Krzysztofie Pendereckim i wielu publikacji o nim. Postanowiłem zebrać zdjęcia i udostępnić je wszystkim. Internet na to pozwala, trudno, że bez zapachu drzew i wiatru znad Dunajca, ale dowiedziałem się, że będzie możliwość zwiedzania Arboretum Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich. Mam nadzieję, że portal Luslawice. com będzie inspirujący. Z jakąż satysfakcją informuję o pierwszym po trzech miesiącach koncercie NOSPR-u. Niebawem zabrzmi żywym dźwiękiem fortepian podczas jubileuszowego Festiwalu w Dusznikach. Co prawda Małgorzata Stępień studzi nasz optymizm i podsyła artykuł o wydźwięku trochę pesymistycznym, ale i tak najważniejsze, że powstał kolejny numer ArtPost-u i teraz zgodnie z wschodnią filozofią stoimy równie mocno jak poprzednio, a może nawet mocniej. Proszę tylko nie łączyć tej filozofii z wstawaniem z kolan, bo to jest inna bajka. Z innego świata. Uruchomiliśmy bezpłatną prenumeratę ArtPost-u w wersji cyfrowej, już rozsyłamy wersję drukowaną na ekologicznym papierze, o czym Państwa informuję. Zapraszam do kontaktowania się z nami. Każdy głos czytelnika jest bezcenny. Marek Bebłot redaktor naczelny

TOMASZ SKORy

dyrektor Szwalbe byłby zadowolony ........................... 10 MARTA SyRZISTIE

Co mi w duszy gra. Chopinowi duda Gracz ................ 12 ZOfIA OwIŃSKA

najstarszy na świecie festiwal pianistyczny odbędzie się ................................................................ 14 wŁOdZIMIERZ KAcZKOwSKI

Grać albo nie grać ....................................................... 17 dIOnIZy PIąTKOwSKI

penderecki i jazz .......................................................... 18 AdAM BAlAS

emanacje..................................................................... 20 AGnIESZKA MAlATyŃSKA-STAnKIEwIcZ

Kraków tańcem malowany w świecie realnym, na antenie tVp3 Kraków, w internecie ........................ 22 Biografia Kai danczowskiej.......................................... 26 MAREK BEBŁOT

zaczynamy grać! ......................................................... 30 MIEcZySŁAw STOcH

legendarne wytwórnie i ich fonograficzne arcydzieła polskie nagrania „muza“ (część 8) .............................. 34 Wydawca: Adres: www: e-mail: tel.: Redaktor naczelny: Z-ca redaktora naczelnego: Sekretarz redakcji: Współpraca: Dział grafiki: Korekta: Druk: Nakład: Okładka:

ArtPost ul. Sławkowska 44 41-216 Sosnowiec www.artpost.pl biuro@artpost.pl +48 509 397 969, +48 505 006 123 Marek Bebłot Grażyna Bebłot Małgorzata Stępień Dionizy Piątkowski, Leszek Kasprzyk, Zbigniew Białas, Małgorzata Stępień, Adam Madejski Mariusz Borowy Małgorzata Brachowska Drukarnia Kolumb 5000 egz. fot. M. Bebłot

3


FELIETON

Księżyce odmienią się złote ziemia powiedziała ludziom i światu – nie. nasza staruszka ledwo dyszy, a jej dzieci jak bąkiem kręcą prędzej, prędzej, prędzej … z półkuli na półkulę, z bieguna na równik, z równika do Suwałk, z Suwałk na mount everest. Samolotem, samochodem, ale nie statkiem, bo zbyt wolny, rakietą – tak! tę krzątaninę pomnóżmy przez miliardy. Słońce nie zachodzi, bo nie ma na to czasu. Spociła się ziemia i dostała zadyszki. pochylili się nad nią medycy. Ustałaś? nie możesz teraz! mogę. odwołuję sympozja, ekspedycje, mecze i spektakle. niech niedokończone dzieła i zatrzymane produkcje pleśnieją w magazynach. niedouczonym i niezaopiekowanym dzieciom ofiaruję wakacje z rodzicami, którym wyłączono prąd. maŁGorzata StĘpieŃ Epidemia COVID-19 wytrąciła ludzi z codzienności i wpędziła w panikę, a przecież, patrząc na problem historycznie … „ był czas przywyknąć” i przekonać się, że to co jest – przeminie, daj Boże, nim „trzy razy księżyc odmieni się złoty”.* Nic przecież nie trwa wiecznie. Już w starożytności dosięgła nas plaga ateńska, czy zaraza antonińska lub niezwykle długa epidemia dżumy z lat 541-544, która trwała z przerwami do 750 roku (sic!). Szła od Egiptu przez Palestynę i Syrię, aż w Konstantynopolu zatrzymała się na Bosforze. Czarna śmierć wędrowała po Azji Mniejszej tam i z powrotem nie mając ochoty się z nią rozstać. Rozprzestrzeniła się na cały basen Morza Śródziemnego i z rozpędu pobiegła do Azji i na Wyspy Brytyjskie. Przywieziona z egipskim zbożem objęła tereny słynące handlem i jak kij w mrowisko wetknęła tam swoje pałeczki pożyczone od szczurzych pcheł zamieszkujących statki tego kupieckiego szlaku. Według przekazów zabrała 25 milionów ludzi. Trudno było opanować zarazę z powodu nagminnego lekceważenia higieny przez pacjentów i nieznajomości etiologii choroby przez lekarzy. Lekarze czasów starożytnych (Hipokrates i jego wielki kontynuator Galen z Pergamonu) zalecali pewne środki ostrożności, ale trudności w krzewieniu podstawowej oświaty nie pomagały, ludzkość po prostu nie poznała zaleceń mogących opanować zarazę. Rozwój i rozprzestrzenianie się chorób przypisywano „morowemu powietrzu”, a wiatrowi któż się oprze? Na poparcie koncepcji niszczącej siły owego „morowego powietrza” w 1591 r. ukazało się dzieło Nauka o morowym powietrzu na czwory księgi rozłożone autorstwa Piotra Umiastowskiego – poważanego lekarza, który nauki pobierał aż w Bolonii. Uczony ów mąż zamieścił

4

w księdze ważne dla ogółu informacje o znakach zwiastujących epidemię. Pierwszym ze znaków była oczywiście kometa, a potem całkiem logiczne, według Umiastowskiego, jej następstwa, jako to: gwałtowne zmiany pogody, nadmierny wyrój żab, błyskawiczne gnicie mięsa, które owiał wiatr i powszechne zdychanie psów opitych poranną rosą.


Lekarze przez całe lata czynili starania nad poprawą świadomości zagrożonych chorobą ludzi. Na pierwszym miejscu stawiano higieniczny tryb życia, czystość, kąpiele, separację chorych, spalanie pozostałości po zmarłych i dezynfekowanie mieszkań i zbiorowych mogił. Nie była wszak znana powszechnie Instructia abo nauka, jak się sprawować czasu moru (1613) autorstwa Sebastiana Petrycego, XVI/XVII-wiecznego uznanego polskiego lekarza. Opuszczeni przez niego w 1626 roku pacjenci ubolewali: „Już po nas, kiedy Petrycy nie żyje!” Ubolewali tym bardziej, że na początku XVII wieku Polskę, jak i cały świat, wciąż gnębiły nawrotowe epidemie dżumy, czarnej ospy, kiły, cholery i innych zakaźnych chorób. Pojemne pojęcie „morowego powietrza” mieściło w sobie prawie każde niedomaganie, na które lekarze, niczym córka Eskulapa będąca jak ojciec lekarzem i zdolnym farmaceutą - Panakeja (stąd nazwa uniwersalnego leku - panaceum) warzyli mikstury, w skład których wchodziły zioła, kwiaty, a nawet dość często sproszkowane żmje. Lekarz Nerona, Andromach, był mistrzem w sporządzaniu mieszanek dla niezrównoważonego cesarza owładniętego obsesją otrucia. Jednak po latach Pliniusz Starszy nie najlepiej podsumował starania Andromacha mówiąc, że jest to: „wybitna mieszanina zbytku, złożona z samych nieznanych składników, z których każdy z osobna byłby tu wystarczył. Na miłość, jakiż bóg mógł coś takiego stworzyć? Jest to szarlataneria i frymarczenie wiedzą medyczną”. Bo też owe composita miały różny skład, czasem składały się z ponad 80. ingrediencji, wśród których były m.in.: opium, liść mięty, szałwia, korzeń arcydzięgla, imbir, gałka muszkatołowa, szafran, gorczyca, korzeń kozłka lekarskiego, koper, cynamon. I można by było tym farmaceutykom przyklasnąć, gdyby ich nie wzmacniano sproszkowaną czaszką, ludzkim tłuszczem i dziczym zębem. Z miodu, wina i wybranych składników zagniatano ciasto mające lekką konsystencję, by nacierając nim nieszczęśnika wypędzić chorobę. Silnie wierzono w sporządzany specyfik, skoro jeszcze w XIX w. stosowano go w lecznictwie. Była to tzw. driakiew lub jej odmiana z dodatkiem sproszkowanego węża – teriak. Wspomniany już polski lekarz Sebastian Petrycy w swym poradniku zwraca jednak uwagę na najlepszy specyfik: „Także też wielkie podobieństwo iest, iż ktorzy wychodzą z domu, rychley się zarażą, niźli co nie wychodzą”. Prawda o korzystnym działaniu kwarantanny na wyciszenie choroby znana już była podczas epidemii czarnej śmierci trwającej w latach 1346-1353. Giovanni Boccacio (1313-1375) i epidemię i zasadę separacji jako jednego z ważniejszych „leków” na zarazę umieścił we wspaniałym zbiorze nowel Dekameron. Bohaterami nowelek czyni dziesięcioro florentyńczyków umykających z miasta w 1348 roku. Umieszcza siedem kobiet i trzech mężczyzn na prowincji, w pięknej willi posadowionej na zboczu góry. Spędzają tam dziesięć dni racząc się wieczorami tematycznymi opowiastkami. Florentyńczycy ci uciekli z miasta nie tylko przed zarazą. Dziwią ich i martwią ludzie, którzy w obliczu zagrożenia zachowują się nie zawsze uczciwie, zmienia się ich osobowość z układnej, cywilizowanej, na wrogą i drapieżną. Pojawiają się całkiem nowe cechy w miejsce zanikających, inne, będące dotąd w zalążku, rozkrzewiają się zaś dziwiąc samego właściciela, ale przede wszystkim bulwersując otoczenie. Kogóż więc znajdujemy w zakażonej Florencji? Samotników odgradzających się od świata, zamykających oczy i udających, że są nieobecni, hedonistów pragnących swoje odchodzenie z tego świata przepić i przetańczyć i przełajdaczyć, tych chyłkiem uciekających do dalekich posiadłości, gdzie

nie zetkną się broń Boże ani z chorobą ani z drugim człowiekiem, tych wierzących w swą moc wewnętrzną, która pomoże w uniknięciu choroby i niepodporządkowującym się żadnym zaleceniom i wreszcie kukły pogodzone z nieuniknioną śmiercią, z którą każdy chcąc nie chcąc zatańczy swój, tak powszechny w średniowieczu, dance macabre. Lęk przed nieuniknionym powodował, że wyzbywano się uczuć tych najpierwszych – do rodziców, do dzieci. Odwracano się od potrzebujących. O współczuciu i litości nie mogło być mowy. Sobkostwo święciło triumfy. Była też spora grupa, która dla pieniędzy nauczyła się w tym świecie całkiem wygodnie egzystować żerując na nieszczęściu chorych potrzebujących opieki. Robili kokosowe interesy wtedy, gdy ponad pieniądze warte było ludzkie bezpieczeństwo. Los ubogich był przesądzony. Umierali na ulicach opuszczeni, bez należnej czci grzebani w zbiorowych mogiłach. Powszechność śmierci powodowała, że nie towarzyszył jej żal i powaga, ale traciła ona na dramatyzmie wywołując westchnienie ulgi, że tym razem to nie my ... Giovanni Boccacio daje nam w Dekameronie asumpt do przemyśleń nad człowiekiem i jego emocjami. Czy zaraza nie niszczy oprócz ciała i duszy, człowieczeństwa, zasad i uczuć? Epidemia czarnej śmierci z połowy XIV wieku opisana tak tragicznie przez Bocaccia znalazła w literaturze również swoje

5


altruistyczne odbicie za sprawą Adama Mickiewicza. Nasz wielki romantyczny poeta w powieści poetyckiej Konrad Wallenrod w usta tytułowego bohatera wkłada piękną pieśń tematycznie nawiązującą do rekonkwisty na Półwyspie Iberyjskim, która w ciągu kilkuset lat walki Maurów z wypierającymi ich z Hiszpanii chrześcijanami objęła czasowo tę samą co florencka epidemię. Na brutalną wojnę zbierającą bogate śmiertelne żniwo nałożyło się więc nieszczęście strasznej choroby pustoszącej kraj. Dżumę w Konradzie Wallenrodzie potraktował Mickiewicz jako swoistego rodzaju broń biologiczną zamierzchłych czasów. Wykorzystując motyw epidemii ukazał ludzką odwagę i poświęcenie. Konrad von Wallenrod śpiewa pieśń o Grenadzie otoczonej przez Hiszpanów. Maurowie pod wodzą Almanzora bronią się jeszcze dzielnie „z wież Alpuhary”. Niestety, wśród nich, w Grenadzie, panuje zaraza. Czarna śmierć dziesiątkuje i tak słabnącą garstkę obrońców. Almanzor, zarażony już dżumą, postanawia podstępem uratować towarzyszy. Zamierza przedrzeć się do obozu Hiszpanów i zanieść im na sobie czarną śmierć. Wykrada się z twierdzy i deklarując się sprzymierzeńcem, podstępem zdobywa przychylność Hiszpanów, ucztuje z nimi, celowo wymienia uściski i pocałunki, aż wreszcie rzecze: „Patrzcie o giaury! jam siny, blady... Zgadnijcie czyim ja posłem?... Jam was oszukał: wracam z Grenady, Ja wam zarazę przyniosłem!…” Co zyskał Almanzor? „Hiszpanie trwożni z miasta uciekli; Dżuma za nimi w ślad biegła, Z gór Alpuhary nim się wywlekli, Reszta ich wojska poległa.” Na spotkanie z dżumą XIV wieku wychodzi także jeden z najwybitniejszych pisarzy science fiction, twórca trylogii marsjań-

skiej - Kim Stanley Robinson w powieści Lata ryżu i soli (2002). Tworząc siedemsetletnią historię alternatywną świata Robinson zakłada, że w średniowiecznej zarazie wyginęli wszyscy Europejczycy i rządy nad światem przejęli Azjaci i Arabowie. Nieliczni biali ludzie na dworach sułtanów pokazywani są jako endemiczne ciekawostki. Religia i kultura europejska zginęły. Okazuje się, że buddyzm i islam w niczym nie ustępują filozofii chrześcijańskiej. Co rodzi się na zgliszczach naszej wymarłej cywilizacji? Inna, wcale nie gorsza. Robinson dowodzi, że nie jesteśmy opoką świata. Gorzka to prawda dla dumnego Europejczyka. Przeszliśmy w tej powieści do historii niczym Egipcjanie, Grecy i Rzymianie – twórcy potężnej starożytności. Czy dżuma jest tak atrakcyjna literacko, że i Albert Camus wziął ją za główną bohaterkę powieści pod tym znamiennym, krótkim i przerażającym w swej surowości tytułem Dżuma (1944). Akcję powieści pisarz umieścił w algierskim Oranie będącym we władzy Francuzów – mieście, które ogłoszono twierdzą na czas epidemii dżumy. Zainteresowanie czytelnika skupia się za sprawą narracji Camusa na ludziach i ich postawach w sytuacji, którą zesłał im los. Przegląd ludzkich typów jest tu bogaty. W zamkniętym mieście, oprócz miejscowych, utknęli przypadkowi, przejezdni ludzie, którym bramy zatrzaśnięto przed nosem. Stąd zaskoczenie, brak przygotowania do odbioru chorego świata, a zatem ich reakcja jest prawdziwa, niewyrachowana. Camus wierzy w człowieka. Jeśli nie od pierwszego dnia, to od kolejnych, ludzie dotąd nieczuli i zimni zmieniają się. Dżuma jest dla nich nauką i sprawdzianem. Pomaga im otworzyć się i uprzątnąć na bok wszystko co błahe. Pod wpływem tragicznych doznań zmienia się jezuita traktujący zarazę jako karę za grzechy. Syn „odpracowuje” przy chorych zbrodnie ojca, chce pokonać zło. Rygorystyczny ojciec otwiera serce na cierpienie innych. Z ust bohatera traktującego dotąd świat i ludzi zbyt lekko padają znamienne słowa: „Obowiązkiem człowieka jest przeciwstawiać się złu, trzeba zrobić wszystko, żeby nie być zadżumionym” . Mówiąc o zadżumieniu nie myśli tu o fizycznym zarażeniu się. Uważa dżumę za parszywą cechę charakteru, która kładzie łapę na człowieczeństwie. O chorobie, która toczy duszę człowieka robiąc z niego egoistę, kłamcę, złodzieja i tchórza. Kiedy w Polsce (a i pewnie gdzie indziej też) zaczęły się pojawiać akty agresji i postawy stygmatyzujące w stosunku do zakażonych koronawirusem, przypomniałam sobie słowa dziennikarza Raymonda Ramberta z Dżumy: „Zawsze myślałem, że jestem obcy w tym mieście i że nie mam tu z wami nic wspólnego. Ale teraz, kiedy zobaczyłem to, co zobaczyłem, wiem, że jestem stąd, czy tego chcę, czy nie chcę. Ta sprawa dotyczy nas wszystkich.” Czas, by zrozumieć, że jeśli przychodzi zagrożenie, jeśli nieszczęście puka do drzwi, to nie przychodzi do jakichś „ich”. Przychodzi do „nas” czy tego chcemy, czy nie. W obliczu zagrożenia będziemy silniejsi nie alienując się, w znaczeniu odwracania się plecami, tylko łącząc do walki z bezwzględną plagą. Przykłady literackie dobitnie to podkreślają. Czy jesteśmy zatem zdolni do poświęceń? Hola, hola z twierdzącą odpowiedzią. Sprawdźmy najpierw za Szymborską swoje serce, które pozostaje nieznane aż do momentu próby. n

* metonimia zaczerpnięta z „Ojca zadżumionych” Juliusza Słowackiego

6


Co dalej?

FELIETON

epidemia zaskoczyła nas wszystkich, kulturę prawdopodobnie jeszcze bardziej. Wiadomo, że w gospodarce globalnej zmiany koniunktury istnieją, co ileś lat mamy krachy. mareK BeBŁot Nie chcę pisać o tym, w jakiej jesteśmy sytuacji, wszyscy o tym wiemy, czujemy, i każdy na swój sposób szuka wyjścia z sytuacji. Pierwszym, całkiem naturalnym odruchem, było przeniesienie aktywności do internetu. Nagle zapełniły się kanały na YouTube. Nie wiem, czy nasi czytelnicy pamiętają jeszcze wydanie ArtPost-u z 2017 roku, dokładnie trzy lata temu w wydaniu letnim pisaliśmy o stworzeniu przez nas przestrzeni w internecie o nazwie Filharmonia.tv. W tymże numerze miałem przyjemność rozmawiać z panią Grażyną Paszkowską z Filharmonii Narodowej w Warszawie na temat obecności FN w przestrzeni cyfrowej. Już wtedy Narodowa miała dość dobrze zorganizowany przekaz internetowy. ArtPost stworzył platformę Filharmonia.tv z myślą o skupieniu w jednym miejscu wszystkich „nitek” prowadzących do poszczególnych instytucji. Można oczywiście przekonywać melomanów do szukania w przestrzeni cyfrowej kanałów YouTube filharmonii i oper, ale skutek nigdy nie będzie zadowalający. Szczerze powiedziawszy zainteresowanie tym pomysłem było nieduże, sale koncertowe były pełne, życie muzyczne i towarzyskie kwitło. Trudno tutaj stawiać zarzuty, gdyż stworzenie przekazów internetowych nie jest ani proste, ani tanie. Kultura mimo swojego znaczenia nigdy nie była dostatecznie finansowana, mogę jedynie powiedzieć - rozumiem. Co się stało od marca 2020? Kultura przenosi się do internetu, znalazły się środki na rozwój. Dzięki temu wiele instytucji ma jeszcze jedną formę wypowiedzi więcej. Z pewnością zaskoczeniem było to, że internet, który kojarzy się nam z brakiem granic i ogromną „siłą rażenia”, nie dał takiego przekazu o jakim marzyliśmy. Filmiki na YouTube mają liczniki, które pokazują ile osób śledzi koncert on line, ile razy zostało obejrzane nagranie koncertu i spektaklu. Oczekiwanie na popularność równą wynikom muzyków pop czy gwiazd telewizji śniadaniowych i kabaretów jest nierealne. Oczekiwania na dużą popularność stały się płonne. Mam wrażenie, że brak nam umiejętności tworzenia wspólnych wypowiedzi. Reaktywowaliśmy w marcu odłożony na półkę portal Filharmonia.tv i zaczęliśmy kontaktować się ze środowiskiem właśnie w tym celu. Połączyć różnorodność i stworzyć znacznie większą siłę przekazu. Zanim będę dalej rozwijał ten wątek, to przypomnę, że ArtPost nie jest beneficjentem żadnych dotacji, grantów, etc. Zaproponowana idea Filharmonia.tv nie wiązała się również z kosztami. Dzięki takiemu podejściu do sprawy mamy pewność, czy akceptacja pomysłu związana jest z pieniędzmi, lub ich brakiem, czy ostatecznie brakiem zainteresowania. Gdy są braki finansowe można pomyśleć, jak zrealizować dany projekt, poszukać sprzymierzeńców, itd., natomiast brak zainteresowania, mówiąc językiem prawniczym, kończy sprawę. Kto z Państwa nie zna takiego szlagwortu „jak będziemy zainteresowani, to się skontaktujemy”. Czasami to rozumiem, nie każdy pomysł jest dobry. Rodzi się jednak pytanie jak nie to, to co innego? Na co czekamy?

Aktualna propozycja ArtPost-u dotycząca portalu internetowego Filharmonia.tv znalazła odzew w wielu filharmoniach i operach, szczególnie tych mniejszych. Nie udało nam się pozyskać patronatu honorowego Zrzeszenia Filharmonii Polskich, a dokładnie rzecz ujmując, nie mam do dzisiaj odpowiedzi na złożoną prośbę. To co mogliśmy zrobić w tym zakresie, to zrobiliśmy. Jednakże teraz widzę, że instytucje wracają do indywidualnego promowania swoich kanałów. Ostatnio jednak nie są bardzo aktywne, może to efekt trwających wakacji. Każdy artysta chciałby być solistą, ale z solistycznych koncertów nie stworzymy przekazu orkiestrowego. Nie lubię ruchów pozorowanych, dlatego zadaję pytanie – co dalej w tej materii? Nie mam też na to gotowej odpowiedzi, wiem jedno, że przygotowanie się do pokazywania swojej działalności poprzez internet było bardzo dobrym wyjściem i należy internet traktować jako jeden z elementów działania promocyjnego. Jednakże nie jest to lek na całe zło. Na razie wszyscy są stęsknieni za bezpośrednimi kontaktami, koncertami na żywo. Wczoraj byłem na koncercie z udziałem publiczności w katowickiej NOSPR, przejmujące wrażenie. 500 osób zasłuchanych w Chaconnę Pendereckiego i muzykę Haydna. Niebawem odbędzie się jubileuszowy 75. Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach. Z pewnością dobrym pomysłem w czasach epidemii są koncerty plenerowe. Jeśli jednak wierzyć prognozom epidemiologów o możliwości powrotu epidemii lub nawet o konieczności pogodzenia się z jej stałą obecnością (mutacje wirusów), to działalność w obszarze kultury musi się zmienić. Jeśli mówimy o zmianach, to przede wszystkim działanie, poszukiwanie wyjścia. Wszyscy debiutujemy w tej sytuacji, słabych pomysłów może być więcej niż dobrych, ale zawsze jest to krok do przodu. Epidemia przerwała również bardzo ciekawe działania popularyzujące kulturę, mam tu na myśli turystykę kulturową. Były wyjazdy do najbardziej znanych scen muzycznych na świecie. Obecnie biura podróży, hotele i linie lotnicze zostały bardzo poważnie poturbowane, jednakże wszyscy oni chcą wrócić do działania. W skali międzynarodowej nie będzie to łatwe, ale warto byłoby uaktywnić krajową turystykę kulturową. To co powiem jest dużym uproszczeniem i być może jest tu trochę mojej manipulacji, ale na potrzeby rozważania o turystyce kulturowej proszę zauważyć, że najstarszy na świecie festiwal pianistyczny w Dusznikach odbędzie się, a inne przypisane do sal koncertowych nie. Jeśli internet dał nam możliwość kontaktu z kulturą z własnego fotela w domu, to turystyka kulturowa skłoni nas do wyjścia z domu. Przypuszczam, że ta forma może budzić zainteresowanie, szczególnie gdy jesteśmy złaknieni dwóch rzeczy: wyjścia z domu i bezpośredniego kontaktu ze sztuką. W tym miejscu warto byłoby poruszyć temat miejsc w Polsce związanych z muzyką, szczególnie tych poza dużymi miastami jak np. Żelazowa Wola, Duszniki, Lusławice, czy wielu na Dolnym Śląsku, o którym w sąsiednim wywiadzie mówi Jan Tomasz Adamus. Ale to jest temat na kolejny felieton. n

Bezpłatna prenumerata internetowej wersji dwumiesięcznika ArtPost.

Wystarczy wysłać na adres: biuro@artpost.pl swój adres e-mail i otrzymacie Państwo cały numer w formacie PDF w czytelnym układzie.

7


WYWIAD

SEI SOLO

- Bach wybrzmiał w Sudetach rozpoczynamy cykl rozmów na temat odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Jednakże by nie była to tylko rozmowa o tym, co nas wszystkich dotyka, moimi rozmówcami będą ludzie, którzy działają. przecież nie mamy innego wyjścia. moim dzisiejszym rozmówcą jest Jan tomasz adamus, dyrektor naczelny i artystyczny instytucji kultury Capella Cracoviensis. mareK BeBŁot Marek Bebłot: Kwiecień, początek pandemii. Przez sześć dni nagrywacie utwory Jana Sebastiana Bacha na skrzypce solo w małym kościele w Sudetach, w Wilkanowie. Na barokowych skrzypcach gra koncertmistrz Capelli Cracoviensis Robert Bachara. Czy ten pomysł był wcześniej zaplanowany, czy też pojawił się pod wpływem ograniczeń w koncertowaniu publicznym? Jan Tomasz Adamus: Przez sześć dni publikowaliśmy kolejne części cyklu, natomiast samo nagranie trwało tylko około trzech godzin -

Robert Bachara nagrał wszystko z pamięci i na żywo, grając cały cykl niemal bez przerwy. Było to Roberta kolejne - po Festiwalu Bachowskiem w Świdnicy i tarnowskim festiwalu Musica Poetica - kompletne wykonanie tego dzieła. Ograniczenia w koncertowaniu publicznym stały się inspiracją - tytuł cyklu brzmi Sei Solo, co można interpretować jako połączenie niemieckiego „bądź” i włoskiego „samotnie”. Robert samotnie stanął w pustym kościele i zagrał cały cykl jako ukoronowanie procesu pracy nad tym utworem, który - znowu wiąże się z samotnością podczas ćwiczenia i samotnością w sensie nieludzkiego wręcz stanu umysłu pozwalającego grać ten gigantyczny materiał z pamięci. Dlaczego wybrał Pan to miejsce? Kotlina Kłodzka jest prawdziwą barokową krainą. Substancja historyczna tamtego regionu to efekt wpływu artystów Wiednia, Pragi, Monachium. W wielu tamtejszych kościołach można natrafić na wybitne rzeźby, których autorem jest Michael Klahr, artysta urodzony w Lądku Zdroju i aktywny artystycznie mniej więcej w tym samym czasie, co Bach. Słuchanie muzyki w otoczeniu śląskiej rzeźby barokowej pomaga rozumieć konteksty artystyczne i odczuwać na żywo, że muzyka - barokowa w szczególności - jest odzwierciedleniem ruchu.

fot. Tibor-Florestan Pluto

8

Obiekty historyczne na Dolnym Śląsku sprzyjają muzyce barokowej? Dolny Śląsk to nie są żadne Ziemie Odzyskane. To tylko termin propa-


gandowy, który większości społeczeństwa wygodnie było bezkrytycznie przyjąć w obliczu powojennych emocji. Dolny Śląsk przed II Wojną Światową był jedną z najbogatszych prowincji Niemiec, co oznacza, że w 1945 trafił nam się - jak ślepej kurze ziarno - obszar o poziomie cywilizacyjnym, kulturowym i artystycznym porównywalnym do Szwajcarii. Niestety, określenie „ślepa kura” jest przerażająco trafne. Dramat Dolnego Śląska polega na tym, że Niemcy stopniowo o nim zapominają, a Polacy nigdy się go nie nauczą. Ten region jest mostem do Europy - robiąc tam kulturę staramy się utrzymywać łączność kulturową. Wracając do pytania - generalnie obiekty historyczne sprzyjają muzyce wykonywanej akustycznie, czyli bez nagłośnienia. Połączenie dobrej muzyki z dobrą architekturą to zawsze ekscytujące przeżycie. Zadając te pytania chcę się odnieść do terminu „kreator kultury”, które pada w prawie każdym biogramie. Obecna sytuacja związana z pandemią mówi „sprawdzam”. Jestem pod wrażeniem Pana działań. Wiem też, że nie ma prostych odpowiedzi, a tym bardziej recept na obecną sytuację. Mimo wszystko zadam pytanie: co może środowisko muzyczne zrobić, by funkcjonować w takiej sytuacji? Przez sytuacje kryzysowe przechodzi się tylko i wyłącznie przy pomocy inwestycji. Inaczej można to nazwać ucieczką do przodu. W sztuce zawsze jest coś do zrobienia, nadrobienia, przemyślenia, przebudowania, ponownego zdefiniowania. To jest ten czas. W pierwszym odruchu wszyscy skierowali się do internetu. Proste i logiczne. Istnienie w internecie jest nie tylko wymogiem czasu, ale też istotnym elementem kontaktu z melomanami. Obecnie odczuwalny jest brak kontaktu z człowiekiem. Jak Pan postrzega rolę internetu w propagowaniu muzyki? Internet to przede wszystkim innowacja, ale także integracja. Internet dał sztuce skrzydła, jeśli chodzi o jej dostępność i poszerzanie publiczności cyfrowej. Publiczne wydarzenia artystyczne na żywo chwilowo nie są możliwe, ale dzięki internetowi komunikujemy się i wiemy, że wszyscy odczuwamy głód sztuki. Ale w rzeczywistości jest to przede wszystkim głód ludzi, bo sztuka to pretekst, by ich spotykać. Zajmuje się Pan muzyką dawną. Ciągle jest na nowo odkrywana i chętnie słuchana. Jak Pan postrzega tego typu muzykę wśród innych gatunków muzyki?

Muzyka dawna to umowne określenie, którego znaczenie w ostatnich latach bardzo się poszerzyło. Na potrzeby tego wywiadu możemy przyjąć, że mówimy o tym obszarze repertuarowym, którym mniej interesują się filharmonie i teatry operowe. Jest on niezwykle bogaty i pozwala wypełnić życiem artystycznym wszystkie te obiekty historyczne, które powinny tętnić sztuką. Tak się też dzieje - istnieje bardzo wiele festiwali, których głównym tematem jest muzyka dawna: kameralna, orkiestrowa, sakralna, operowa. Repertuar ten jest tak bogaty, że ostatnio coraz częściej myślę o potrzebie częstszego wykonywania najbardziej znanych arcydzieł, ponieważ pod natłokiem różnych ciekawostek i odkryć, coraz rzadziej jest miejsce na kamienie milowe historii muzyki. Celem bliższego poznania Capelli Cracoviensis proszę o kilka zdań o jej działalności. Jesteśmy zespołem wokalnym/chórem kameralnym i orkiestrą grającą na historycznych instrumentach. Jako krakowska instytucja kultury mamy swój sezon koncertowy w Krakowie, organizujemy festiwal Opera Rara funkcjonując rónocześnie jako zespół - rezydent. Dużo nagrywamy (Decca, Alpha, Sony) i dużo podróżujemy - ostatnio m. in. Concertgebouw Amsterdam z oratorium Handla, Lizbona, Praga, Helsinki, Wilno z Halką wileńską Moniuszki, a także Kopenhaga i Oslo z twórczością Mikołaja Zieleńskiego. We współpracy z Festiwalem Haydnowskim w Bruehl realizujemy cykl wykonań wszystkich symfonii Haydna zaplanowany do 2023 roku. Pod jednym z wpisów na FB, dotyczących „Bach SEI SOLO” jest cytat z Franza Kafki „Jedynie uciekając od świata, można się nim cieszyć”. Czy muzyka jest ucieczką? Obecny czas nie zmusił nas do ucieczki, on nas rozdzielił. To kwestia wrażliwości. W sensie prostym, dosłownym, przyziemnym musimy uciekać, ponieważ wykończy nas albo polityka, albo wszechobecne, przeklęte kosiarki. Nie można żyć, myśleć, pracować - ludzie wszędzie, całymi dniami, obsesyjnie koszą trawę. Jedynie deszcz przynosi chwilę wytchnienia. W sensie mniej dosłownym wychodzi na to samo - musimy uciekać od bezmyślnej monokultury, musimy uciekać, by mieć chwilę dla siebie, by móc zastanowić się nad kierunkiem, odrzucić wszystko, co wysysa soki z naszych istnień, które - skoro nie mamy za wiele czasu - może nie muszą być przez całe życie niezmienne. Dziękuje za rozmowę. n

Zdjęcia z archiwum Capella Cracoviensis

9


WYWIAD

Dyrektor Szwalbe byłby zadowolony o rozstrzygniętym 29 maja 2020 konkursie na opracowanie koncepcji architektoniczno-urbanistycznej remontu, przebudowy i rozbudowy Filharmonii pomorskiej w Bydgoszczy, rozmawiamy z maciejem puto, dyrektorem Fp. tomaSz SKory Wiemy już jak po remoncie i rozbudowie będzie wyglądać gmach i otoczenie filharmonii. Chciałoby się powiedzieć „w końcu”? Rzeczywiście, zwycięzcę konkursu mieliśmy poznać 1 kwietnia, niestety, w związku z wybuchem pandemii wszystko się trochę opóźniło. Do konkursu zgłosiło się 13 pracowni architektonicznych, spośród których, po weryfikacji dokumentów, do złożenia ofert zaprosiliśmy 8. Zależało nam na tym, by były to pracownie z dorobkiem – nie tylko z pomysłami, ale pomysłami już zrealizowanymi. Ostatecznie swoje opracowania złożyło 7 z nich. Były to naprawdę topowe pracownie z Polski i zagranicy. Oprócz tych z Krakowa, Warszawy i Gdańska, dotarły do nas też prace z Londynu, Paryża i Pampeluny. Cieszymy się bardzo, że tak szerokim echem odbił się ten konkurs. Architekci nie mieli łatwego zadania? Mieli świadomość, że to szalenie trudne wyzwanie. Zlecenie zaprojektowania komuś obiektu od początku do końca jest dużo prostsze niż powiedzenie „to jest obiekt, który jest nienaruszalny, to świątynia, której nie wolno dotknąć, a trzeba rozbudować”. Dlatego jeszcze przed samym konkursem, jak już wyłoniliśmy te osiem pracowni, zaprosiliśmy wszystkie do Bydgoszczy. Pokazaliśmy nasz budynek i dokładnie opowiedzieliśmy, czego oczekujemy. To było bardzo ważne, bo planowanie rozbudowy istniejącego obiektu bez jego poznania – i nie chodzi tu o sam budynek, ale też ludzi, którzy są z nim związani – byłoby bardzo karkołomnym zadaniem. Wiem, że problemu przysporzył miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego... Nie wszystkim pracowniom udało się w niego wpisać. Podejrzewamy, że jest to związane z tym, że nie wszędzie takie plany obowiązują. W niektórych krajach nie stosuje się takich rozwiązań prawnych, zresztą i w Polsce nie wszystkie tereny są objęte takimi planami. Np. obszar wokół Opery Nova nie jest, dlatego zaprojektowanie tam dodatkowego kręgu nie wiązało się z ogromem

10

formalności, z jakimi musieliśmy się zmierzyć w filharmonii. Nam to zajęło prawie dwa lata. Tym większe wyzwanie stało przed członkami naszego sądu konkursowego, bo musieli nie tylko ocenić jakość nadesłanych prac, ale też każdą zweryfikować pod kątem spójności z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego i naszym Programem Funkcjonalno-Użytkowym. Nie siedział Pan jak na szpilkach w oczekiwaniu na wiadomość, które rozwiązanie wybiorą sędziowie? Przed ogłoszeniem konkursu byliśmy pełni niepokoju, bo nigdy nie wiadomo, jakie rozwiązania zostaną przedstawione. Dlatego tak długo trwały przygotowania i dlatego nasz Program Funkcjo-


nalno-Użytkowy był tak szczegółowy. Chcieliśmy się w ten sposób zabezpieczyć, by już po fakcie nie wyskoczył nam jakiś „diabeł z pudełka”. Natomiast już podczas obrad sądu byłem spokojny. Znając dorobek sędziów, wiedziałem, że to są specjaliści, którzy wybiorą rozwiązanie, które najlepiej odda ducha tego miejsca. Kto znalazł się w komisji? Udało nam się zaprosić do współpracy wysokiej klasy architektów i osoby związane z architekturą, na czele których stanął prof. Romuald Loegler. Oprócz członków Stowarzyszenia Architektów Polskich zaprosiliśmy radców prawnych, przedstawicieli Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego, Architekta Miasta i Miejskiego Konserwatora Zabytków. W sumie skład sądu konkursowego liczył 12 osób. Jak sędziowie ocenili nadesłane prace? W ocenie sędziów wszystkie prace były na bardzo wysokim poziomie. Niemniej wszyscy byli zgodni, że praca, która dostała pierwszą nagrodę – autorstwa krakowskiej pracowni Kozień Architekci – jest najlepszym rozwiązaniem. Zwycięska praca od każdego z sędziów otrzymała maksymalną liczbę punktów. Taka jednomyślność się praktycznie nie zdarza w tego typu konkursach. Co zadecydowało o tak jednogłośnym zwycięstwie projektu Kozień Architekci s.c.? Autorzy projektu okazali wielki szacunek dla tych pokoleń, które stworzyły Filharmonię Pomorską i całą Dzielnicę Muzyczną. Zaprezentowane przez nich rozwiązanie w żaden sposób nie kłóci się, nie zaburza, ani nie tłumi dotychczasowej architektury. Były np. projekty, które zakładały zmianę miejsca głównego wejścia do filharmonii, albo proponowały wzniesienie obok drugiego gmachu, który konkurowałby z nią wielkością. To ryzykowne, bo nie szanuje tego co już jest i do czego przyzwyczaili się nasi melomani. Natomiast projekt pracowni Kozień Architekci nie tylko porządkuje te elementy, na których uporządkowaniu nam zależało, ale jeszcze bardziej eksponuje istniejący budynek. Stanowi pewną kontynuację myśli przewodniej, która z tego obiektu tworzy świątynię sztuki. Bo nasza filharmonia to nie tylko muzyka. To całe kolekcje dzieł sztuki zebrane w jej neoklasycystycznych murach. To rzeźba, malarstwo, grafika i tapiceria. Tylko do tej pory nie mieliśmy okazji tego wszystkiego prezentować – nie było gdzie. A ta nowa przestrzeń będzie nam na to pozwalała. Dotychczasowe wnętrza były już za ciasne? Zdecydowanie. Jak przyjdzie nam znowu robić koncerty wielkoobsadowe, gdzie aparat wykonawczy to ponad 200 osób, nie będziemy mieli się gdzie pomieścić. Brakuje miejsca dla artystów, brakuje dla melomanów, a sam obiekt, choć remontowany za czasów dyrektor Harendarskiej, jest już przestarzały. Propozycja pracowni Kozień Architekci poszerza dotychczasową przestrzeń. Ciekawym rozwiązaniem będzie np. nowa sala kameralna pod wejściem głównym. Zaproponowane rozwiązanie z przeszkleniami jest nie tylko bardzo interesujące, ale wydaje się też bardzo funkcjonalne. Nie we wszystkich obiektach nowo budowanych w Polsce ta funkcjonalność idzie w parze z pięknem ich formy. Mam wrażenie, że u nas to się udało. Na taki projekt warto chyba było czekać. Przygotowania do konkursu trochę trwały, ale uznaliśmy, że nie warto się spieszyć. Filharmonia czekała na ten remont 62 lata,

więc kolejny rok czy dwa wiele by nie zmieniły. Przedkonkursowe spotkania i konsultacje nie były łatwe, szczególnie, że jednocześnie kończyliśmy projekt zakupu nowych instrumentów, ale po jednogłośnym werdykcie sądu konkursowego mam pewność, że na takie rozwiązanie warto było czekać. I możemy przypuszczać, że dyrektor Szwalbe, z którego inicjatywy wzniesiono gmach, w którym się dziś znajdujemy, byłby zadowolony z takiego projektu. Kiedy zobaczymy pierwsze fizyczne efekty rozstrzygniętego konkursu? Teraz mamy czas na negocjacje ze zwycięską pracownią dotyczące zlecenia projektu budowlanego. Następnie pracownia będzie miała 18 miesięcy na wykonanie projektu wykonawczego. Potem będziemy czekać na pozwolenie na budowę i samo rozpoczęcie prac, przed nami więc dużo oczekiwania. Ale do 2025 roku powinniśmy już być na końcówce remontu, przebudowy i rozbudowy Filharmonii Pomorskiej. Jak remont wpłynie na Państwa działalność koncertową? W pierwszej kolejności planujemy, żeby powstał nowy obiekt, do którego będziemy mogli przenieść produkcję koncertową. W momencie jak będziemy mieli miejsce, w którym będzie się można przygotowywać, to miejsc na same koncerty nam nie zabraknie. Na pewno będziemy musieli zintensyfikować działania poza siedzibą, ale jesteśmy w końcu instytucją mobilną. Na pewno nie pozbawimy naszych melomanów kontaktu z nami. n KOZIEŃ ARCHITEKCI S.C. MAREK KOZIEŃ, MAGDALENA KOZIEŃ-WOZNIAK, KATARZYNA KOZIEŃ-KORNECKA ul. Garncarska 8/8, 31-115 KRAKÓW

11


Co mi w duszy gra Chopinowi Duda Gracz od 4 lipca do końca października w domu Urodzenia Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli czynna będzie wystawa „Co mi w duszy gra. Chopinowi duda Gracz”, prezentująca 34 spośród ponad 300. prac artysty zainspirowanych twórczością największego polskiego kompozytora. marta SyrziStie Cykl „Chopinowi” Jerzy Duda Gracz namalował w latach 1999– 2003, odwiedzając 92. miejscowości w poszukiwaniu pejzaży najbliższych jego rozumieniu muzyki Chopina. Tworząc swój monumentalny cykl, studiował też korespondencję, rękopisy i literaturę poświęconą kompozytorowi oraz słuchał utworów w wykonaniu Janusza Olejniczaka. Powstało 313 prac poświęconych wszystkim kompozycjom Chopina. Prezentowane na wystawie Preludia, Pieśni i Etiudy zostały wykonane techniką mieszaną – tempery z akwarelą. Motywem łączącym wszystkie jest pejzaż – potraktowany często symbolicznie, przy użyciu barw ograniczonych do odcieni szarości, brązu, błękitu, zamglony i pełen niedopowiedzeń, co stawia odbiorcę wobec czystych emocji i pozwala na indywidualny odbiór poszczególnych prac. Uzupełnieniem są autoportret artysty z 1986 roku wykonany w konwencji obrazów poświęconych Chopinowi oraz paleta i pędzle pochodzące z jego pracowni.

12

„Mnie zawsze inspirowała wyłącznie Polska. Ja jestem nieuleczalnie chory na Polskę. Cykl chopinowski to nie ilustracje, lecz inspiracje. Podjęcie próby przełożenia dźwięków na barwę, to także złożenie hołdu ukochanemu kompozytorowi” – powiedział swego czasu Jerzy Duda Gracz kuratorce wystawy, Iwonie StrzelewiczZiemiańskiej. Dlatego trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do prezentacji tych obrazów niż Żelazowa Wola. W otoczeniu bujnej przyrody Parku-pomnika spotkanie z nimi będzie niosło dodatkowe znaczenia. n

fot. Marek Bebłot

WYSTAWA


13

Fotografie prac: Konrad Tomaszewski


WYDARZENIE

Najstarszy na świecie festiwal pianistyczny odbędzie się - jubileusz 75-lecia Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju 7-15.VIII.2020 r. zoFia oWiŃSKa Na swoja sławę jako uzdrowisko Duszniki-Zdrój pracowały kilka stuleci. Kurort Bad Reinerz, znany był od XVIII wieku, przez dziesiątki lat zdobywał uznanie także wśród polskich kuracjuszy. Wiek XIX ugruntował jego renomę poza granicami ówczesnej monarchii pruskiej. Na polecenie warszawskich lekarzy dla podratowania zdrowia, do uzdrowiska w sierpniu 1826 roku przyjechał Fryderyk Chopin. Poddawany zalecanej kuracji chodził po tamtejszych górach i cieszył się pięknymi widokami. Szesnastoletniemu wówczas Fryderykowi towarzyszyły matka

14

z dwiema siostrami. Zamieszkali w kurorcie 4 sierpnia 1826 roku i pozostali tu o 11 września. W liście z 29.VIII. pisał „… Świeże powietrze i serwatka, którą pijam skwapliwie, tak mnie postawiły na nogi, że jestem całkiem inny niż w Warszawie”. Powracający do sił młodziutki kompozytor dał dwa koncerty charytatywne. W 120. rocznicę pobytu Chopina w Zdroju, na pamiątkę tych koncertów, w 1946 roku został powołany do życia Festiwal Chopinowski. Pomysłodawcą był Ignacy Potocki, współzałożyciel Zarządu Uzdrowisk Dolnośląskich, przy współpracy z Wojciechem Dzieduszyckim. Narodziny festiwalu w owym czasie były tym cenniejsze, że muzyka Chopina, w okresie okupacji zakazana, mogła znów rozbrzmiewać, i to w miejscu, gdzie niegdyś koncertował sam kompozytor. Obecnie dla wielu, właśnie Festiwal jest ważnym pretekstem do wizyty w uzdrowisku. Historię dusznickich spotkań w Dworku Chopina, zwanym Teatrem czy niegdyś Teatrzykiem, rozpoczęła pierwsza impreza, z udziałem dwojga wielkich polskich pianistów: Zofii Rabcewicz oraz Raula Koczalskiego. Zofia Rabcewicz jako pierwszy utwór wykonała Sonatę h-moll Fryderyka Chopina, dzieło, którego ponoć była niezrównaną wykonawczynią. Od tamtych trudnych powojennych czasów festiwal przeszedł długą drogę rozwoju i przeobrażeń. Na kształt artystyczny imprezy piętno wywarli znakomici muzycy, będący przez lata jej szefami. Po okresie udziału tylko polskich wykonawców, pierwszym pianistą zagranicznym na Festiwalu Chopinowskim w 1955 roku był laureat V Konkursu Chopinowskiego w Warszawie, Fou Ts’ong z Chin. Przez lata lista zapraszanych artystów spoza kraju rosła. Od 1961 roku zaczęto rozszerzać repertuar recitali i koncertów symfonicznych, potem wprowadzano recitale wokalne, duety fortepianowe, koncerty chóralne. Organizatorzy pragnęli urozmaicić repertuar festiwalu,


wzbogacić go, jako że także wydłużał się czas trwania imprezy. Od samego początku koncertom towarzyszyły odczyty, prelekcje, wykłady znakomitych osobistości ze świata muzyki. Miały one na celu tak propagowanie muzyki Fryderyka Chopina, jak i wiedzy o muzyce i muzykach tamtego czasu. Organizowane były początkowo przez wrocławski oddział Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków. Do stałego wizerunku festiwalu należały też liczne wystawy, spektakle teatralne, projekcje filmów muzycznych. W roku 1965 przyjechał do Dusznik, wprawdzie przed festiwalem, Światosław Richter, jeden z największych pianistów XX wieku, i wystąpił w Sali Lustrzanej sanatorium „Jan Kazimierz”. Rok 1977 przyniósł początek funkcjonowania kursów pianistycznych. Osiągnęły one w naszych czasach mistrzowski poziom i zdobyły prestiż na miarę międzynarodową, stając się trwałym i niezwykle ważnym elementem kolejnych festiwali. Od 2002 roku z inicjatywy Piotra Palecznego zajęcia z wybranymi młodymi pianistami prowadzą wielcy pedagodzy z całego świata. Organizację festiwalu na początku sprawował Instytut Fryderyka Chopina, przekształcony później w Towarzystwo Fryderyka Chopina w Warszawie. W roku 1973 rolę tę przejęło Dolnośląskie Towarzystwo Muzyczne. Po wielu latach różnych doświadczeń związanych z systemem zarządzania kulturą w kraju, w 1989 roku powstała, działająca do dziś,Fundacja Międzynarodowych Festiwali Chopinowskich, co w sposób zasadniczy i niezwykle pozytywny wpłynęło na rozwój festiwalu. W latach 1975-1992 dyrektorami festiwali byli znakomici polscy dyrygenci: Tadeusz Strugała, Marek Pijarowski i Jerzy Swoboda. To okres rozkwitu festiwalu, który to nastąpił zwłaszcza za dyrekcji Tadeusza Strugały, ówczesnego dyrektora Filharmonii Wrocławskiej i trzech innych festiwali, w tym festiwalu Wratislavia Cantans. Tadeusz Strugała napisał: „nadałem festiwalowi nazwę «międzynarodowy» zupełnie samowolnie, choć w zgodzie z pierwotnym zamysłem festiwalu pierwszego”. To wtedy zagrali Garrick Ohlsson, Stanisław Neuhaus, Stefan Askenase i Krystian Zimmerman. Zagrali także tacy mistrzowie, jak Louis Kentner, Vlado Perlemuter, Malcolm Frager, Michael Ponti i Grigirij Sokołow – który potem wielokrotnie powracał do Dusznik. Wówczas występy młodych pianistów zafunkcjonowały jako „Dusznickie debiuty”. Po krótkiej dyrekcji Marka Pijarowskiego szefostwo festiwalu przejął Jerzy Swoboda, który pełnił tę funkcję przez cztery lata. Starał się nadać każdemu festiwalowi myśl przewodnią i zapraszał wielu wspaniałych artystów. W tym okresie słuchaliśmy pieśni w wykonaniu Stefanii Toczyskiej, a przy fortepianie zasiadali m. innymi Michel Dalberto, Ronald Brautigham, Kathryn Stott, Jose Feghali, Dimitrij Aleksiejew czy Ian Hobson. W roku 1993 Prezes Fundacji Międzynarodowych Festiwali Chopinowskich Andrzej Merkur, związany z festiwalem od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, niestety zmarły w 2018 roku, wraz z profesorem Kazimierzem Działochą, zaproponowali Piotrowi Palecznemu poprowadzenie festiwalu. Era - co można powiedzieć bez przesady - Piotra Palecznego jako szefa artystycznego rozpoczęta wówczas, trwa ku ogromnemu zadowoleniu słuchaczy aż do dziś. Jako pianista Piotr Paleczny związany jest z imprezą od roku 1971, kiedy to otworzył XXIX Międzynarodowy Festiwal Chopinowski wykonując Koncert e-moll Fryderyka Chopina pod batutą Tadeusza Strugały. Przez minione 26 lat Piotr Paleczny, realizując swoje założenia, wypracował wysoką międzynarodową rangę festiwalu. Grali w tym czasie rzeczywiście najznakomitsi pianiści polscy i zagraniczni oraz, co niezwykle ważne, także cała plejada laureatów najbardziej prestiżowych międzynarodowych

konkursów pianistycznych. W małej sali Dworku Chopina słuchacze poznali nie tylko przyszłe, wielkie sławy pianistyczne, ale i najnowsze nurty w wykonawstwie muzyki fortepianowej. Próba wymienienia nazwisk, tych choćby najsłynniejszych artystów tak z Polski jak i zagranicznych, którzy występowali przez ponad ćwierć wieku wydaje się być nawet w wersji skrótowej niewykonalna. Przez niemal dwadzieścia lat kolejnym festiwalom Piotr Paleczny przypisywał motywy przewodnie, które znakomicie wzbogacały propozycję programową i tworzyły co roku niepowtarzalny, specyficzny klimat artystyczny. Dzięki temu słuchacze poznawali na przykład laureatów i jurorów warszawskich i światowych konkursów chopinowskich, zapoznawali się także z zagadnieniem wpływów muzyki Chopina na Zachodzie i Wschodzie, by wymienić tylko najważniejsze wątki. Trudno byłoby porównać warunki w jakich odbywały się koncerty w pierwszych dziesiątkach lat trwania festiwali do czasów obecnych. Sala jest teraz starannie odnowiona, dobrze klimatyzowana i stoją ( od lat 90.) wspaniałe fortepiany dwóch współpracujących z festiwalem firm: Steinway i Yamacha. Interesującą kontynuację znalazł koncert nocny zwany Nokturnem, którego początków możemy się doszukiwać w 1964 roku. Ten wieczór przy świecach i lampce wina dawał i daje okazję do poznania i przypomnienia ciekawych wydarzeń z czasów Chopina. Wieczory te prowadziła cała plejada świetnych znawców i propagatorów muzyki, a także aktorów. Również wysoki poziom zyskał bardzo skromny niegdyś Biuletyn Festiwalowy z komentarzami świetnych muzykologów, wywiadami, recenzjami, wzbogacony pełnymi życia fotografiami Marka Grotowskiego. Ważną rolę przez lata w propagowaniu festiwalu miało Polskie Radio - w początkowych latach głównie Rozgłośnia Regionalna we Wrocławiu, potem przejął tę rolę z dużym powodzeniem Program II Polskiego Radia. Obecnie koncerty są także transmitowane na żywo w internecie. Tegoroczny Festiwal odbędzie się w dniach od 7. do 15. sierpnia br. Salę Dworku Chopina ze względu na sytuację epidemiologiczną powiększono o namiot z dwoma telebimami. I jak napisał z właściwym sobie optymizmem Piotr Paleczny, Dyrektor Artystyczny imprezy: „Miejmy nadzieję, że uda nam się nie tylko pokonać koronawirusa, ale również wszystkie problemy, które nam stworzył! Warto być optymistą i z nadzieją patrzeć w przyszłość, nawet wtedy kiedy wydaje się to bardzo trudne!” I tak zaplanowano każdego dnia dwa recitale, o godz.16.00 występy młodych pianistów – będą to godzinne recitale, bez przerwy i wieczorne

15


R

E

K

L

A

M

A

koncerty o godzinie 20.00 już w zwyczajowym trybie. Wśród młodych pojawią się nazwiska bardzo już znanych i utytułowanych pianistów jak Szymon Nehring czy Andrzej Wierciński. Plejadę znakomitych wykonawców wieczornych recitali otworzy koncertem inauguracyjnym Yulianna Avdeeva. Wśród sław w tym roku niewątpliwie sensacyjnie zapowiada się występ Arkadija Volodosa, nazywanego współczesnym Horowitzem. Artysta gościł już w Dusznikach w roku 1996 i potem 2008, wzbudzając ogromny entuzjazm. W niedzielę 9. sierpnia wystąpi Alexander Gavrylyuk – ulubieniec dusznickiej publiczności od 2001roku, gdy zagrał jako fenomenalnie uzdolniony 16-latek. Dziś to dojrzały już artysta odnoszący wielkie międzynarodowe sukcesy na całym

16

niemal świecie, jego gra także bywa porównywana do wirtuozerii Horowitza. Melomanów na pewno ucieszy powrót do Dworku Chopina Dimitrija Alexeeva, jako że wystąpił tu po raz pierwszy trzydzieści lat temu, potem w 2012 roku z recitalem złożonym wyłącznie z wielkich Listowskich transkrypcji. W tym roku zagra utwory Schumanna, Chopina i Skriabina. Z równie wielką ciekawością czekamy na recitale innych znanych artystów jak Federico Colli, Jan Jiracek von Arnim, Alberto Nose i Philippe Giusiano – który wykona m. innymi rzadko grywane utwory Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego. Koncert finałowy uświetni Kevin Kenner, także doskonale znany dusznickiej publiczności. W repertuarze tegorocznego festiwalu, dla uczczenia roku Beethovenowskiego nie zabraknie oczywiście utworów tego kompozytora. Koncert nocny zwany Nokturnem to jedna z tych imprez, których w roku jubileuszowym zabraknie, z powodów obostrzeń sanitarnych. Odbędzie się natomiast kurs pianistyczny, wykładowcami będą profesorowie Dimitrij Alexeev i Jan Jiracek von Arnim. Natomiast 6 sierpnia o godzinie 19.00. we Wrocławiu zaplanowano uroczysty koncert poprzedzający jubileuszowy festiwal w Sali Narodowego Forum Muzyki. W programie Koncert e-moll op.11 Fryderyka Chopina w interpretacji Piotra Palecznego i orkiestry NFM pod batutą Antoniego Wita. Przez ostatnie dekady dzięki Międzynarodowym Festiwalom Chopinowskim w DusznikachZdroju mieliśmy możliwość wysłuchania całej plejady światowej klasy pianistów, tych z ugruntowaną sławą jak i rozpoczynających wielkie kariery - bez konieczności podróżowania po najważniejszych salach koncertowych na świecie. Można mieć nadzieję, że wszystkie zaplanowane imprezy na festiwalu jubileuszowym będą mogły się odbyć. n


Grać albo nie grać WŁodzimierz KaCzKoWSKi dyrektor Teatru Sceny współczesnej Grać albo nie grać? oto jest pytanie. To nawiązanie do Szekspira jest tutaj zupełnie na miejscu, bo nasz Teatr Scena Współczesna ma w swoim repertuarze właśnie Dzieła Wszystkie Szekspira w skróconej wersji, żartobliwą składankę wszystkich dramatów geniusza ze Stratfordu. Kiedy 8 marca tego roku żegnaliśmy się z nasza widownią po uroczystym przedstawieniu z okazji Dnia Kobiet, nie przepuszczaliśmy, że to rozstanie potrwa aż ponad trzy miesiące. Tak się jednak stało. Co prawda włączyliśmy się do edukacyjnych działań internetowych związanych z naszymi spektaklami: Historią świata, Biblią i Dziełami Szekspira, ale mieliśmy świadomość, że najważniejsze to wrócić na żywo do spektakli z publicznością. Założyliśmy, że w czerwcu pandemia odpuści, nastąpi rozluźnienie ograniczeń i wrócimy do gry. Rozluźnienie ograniczeń nastąpiło, ale pandemia nie odpuściła. Na coś trzeba się zdecydować, ale podobnie jak w monologu Hamleta: „Być albo nie być?” , nie ma dobrego wyboru. Bo widownia naszych komediowych spektakli nie będzie już taka jak dawniej. Podane są nowe zasady: trzeba dezynfekować ręce co drugie krzesło ma być wolne, na twarzach widzów mają być maski. Ktokolwiek coś wie na temat wspólnoty publiczności w teatrze ten zdaje sobie sprawę, że to już nie to samo. Wystarczy porównać dwa przedstawienia, najlepiej tego samego tytułu i obserwować reakcje widzów, kiedy widownia jest pełna i kiedy jest zajęta mniej niż w połowie. To dwa różne wydarzenia. Ale to tylko pierwsza trudność. Co zrobić z tą nietypową sytuacją, w której się znajdujemy, żartować z niej, (a przecież niektórym może wcale nie być do śmiechu), czy zakładać, że taką mamy sytuację i w ogóle tego nie komentować. Na dodatek nasze spektakle opierały się na dwóch wyróżniających się cechach: odwołaniem do bieżącej sytuacji i bezpośrednich kontaktach z publicznością. Zapraszaliśmy widzów na scenę, zachęcaliśmy do wspólnych akcji, jak podawanie sobie rąk itp. Jak w takich sytuacjach zachować bezpieczeństwo, umożliwić dystans, z czego definitywnie zrezygnować, a co pozostawić w zmienionej wersji. Co z tematami, które na pewno będą kojarzyć się z pandemią? W naszej Historii Świata w skróconej wersji przedstawiamy wizje końców świata, które nie nastąpiły i tak naprawdę nikt już w nie do końca nie wierzy. Można było je traktować ironicznie i sobie z nich żartować. Ale w obecnej sytuacji przestało to brzmieć surrealistycznie. Żeby uchwycić ducha nowych czasów trzeba by przepisać cały tekst na nowo, a i wtedy nie byłoby wiadomo, jak długo pozostawałby aktualny. Sytuacja

fot. Michał Ignar

FELIETON

jest, jak to się określa, dynamiczna. Może w takim razie pozostawić wszystko jak było i czekać na rozwój wypadków? Co zrobić z naszą Biblią dla opornych, gdzie cytujemy kilka plag zesłanych przez Boga i opisanych w Starym Testamencie. Czy to, że będą się naturalnie kojarzyć nie spowoduje, że te fragmenty przestaną być zabawne. Czy poważne zastanawianie się nad skutkami zarazy to akurat materiał do naszego teatru? Ale jeśli już odwołujemy się do historii, w czasach Szekspira teatry też były kilkukrotnie zamykane podczas zarazy, a potem jakoś podnosiły się z upadku. Wygląda na to, że naszym obowiązkiem jest grać i jak wtedy służyć „za zwierciadło naturze” tak jak potrafimy i jakakolwiek by ona nie była. A może to, że wyciągniemy kogoś nawet na chwilę z pesymizmu, zaprosimy do wspólnej zabawy, metaforycznie podamy sobie ręce, skoro fizycznie nie można. Od tego przecież jesteśmy. Będziemy starać się czujnie obserwować zmiany i się do nich dostosowywać. Mamy nadzieję, że my i nasi widzowie jesteśmy potrzebni sobie nawzajem. Jeśli bezpieczeństwo naszych widzów okaże się ważniejsze niż spotkanie na żywo, wycofamy się z grania. Gramy na świeżym powietrzu, zasady są tutaj trochę niejasne, czy obowiązuje maseczka jak w zamkniętej sali, czy wystarczy dezynfekcja i odstęp. Zobaczymy, jak to będzie w praktyce, zapewnimy odpowiednią ilość środków bezpieczeństwa i może uda się nam nieco oswoić bestię pandemii, co będzie pozytywne, jeżeli nie daj Boże, zostanie z nami dłużej. Będziemy jednym z nielicznych teatrów, które będą grały przez całe wakacje, zdajemy sobie sprawę, że ważniejsze są teraz dla ludzi wcześniej planowane wyjazdy wakacyjne, ale może i dla nas starczy trochę czasu. My mamy udowodnić, że było warto. Gramy: Dzieła Wszystkie Szekspira w nieco skróconej wersji, Biblię dla opornych i Historię świata w skróconej wersji. Może nasza refleksja związana z podejściem do wielkich spraw nieco z przymrużeniem oka okaże się przydatna dla naszych widzów na przyszłość. W tych niepewnych czasach. Przystępujemy też do prób nowego przedstawienia: I ty zostaniesz Chińczykiem, w którym już na spokojnie chcemy przepracować nasze przeżycia związane z czasem pandemii. Do odważnych świat należy. Wracamy do gry. Czekamy na was Sami jesteśmy ciekawi co z tego wyniknie. Może okaże się, że ograniczenia to nowa wartość, która zrewolucjonizuje stare sposoby odbioru teatru. Chociaż na razie tęsknimy za tym, co działo się na naszych spektaklach dawniej: śmiechem, wspólną zabawą i oklaskami. I kończę bon motem, który rzucił Pierre Beaurmarchais w czasach przed Rewolucją Francuską. „Śmiejmy się, bo nie wiadomo, czy świat potrwa jeszcze dwa tygodnie” I chodzi o to, żeby nie straszyć, ale powtarzać to jak najdłużej i jak najczęściej. Nie damy się, zmykaj pandemio! n

17


ERA JAZZU

Penderecki

i jazz to było nasze pierwsze, niezwykle serdeczne spotkanie; na warszawskim lotnisku okęcie, miedzy wylotem kompozytora do tokio a moim do nowego Jorku - jesienią 2001 roku spotkałem się z Krzysztofem pendereckim by omówić pomysł, który od kilku lat chodził mi po głowie: zagrać na jazzowe wybrane utwory wybitnego kompozytora i powrócić do projektu, który przed wielu laty Krzysztof penderecki zrealizował na donaueschingen music Festival.

dionizy piątKoWSKi Pomysł zrodził się, gdy młodzi polscy muzycy, Bartłomiej i Marcin Olesiowie zaproponowali mi, abym został producentem nagrania (a może także koncertu), którego repertuar oparty byłby o kompozycje wybitnych, polskich twórców muzyki współczesnej np. Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego, Grażyny Bacewicz. Natychmiast przypomniałem sobie o koncercie i nagraniu, jakie w 1971 roku zrealizował Joachim Ernst Berendt na niemieckim Donaueschingen Music Festival. Doszło wtedy do przełomowego w dziejach muzyki spotkania dwóch światów: skrajnej awangardy jazzu ( Dona Cherry’ego, Tomasza Stańki, Terje Rypdala, Kenny’ego Wheelera, Alberta Mangelsdorffa ) oraz ultranowoczesnej muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Zdałem sobie sprawę, że jest szansa i pretekst by powrócić do tamtego pomysłu. Serdeczne rozmowy z panią Elżbietą Penderecką oraz zapał i entuzjazm profesora Krzysztofa Pendereckiego utwierdziły mnie w przekonaniu, że Era Jazzu może zrealizować niepowtarzalny projekt artystyczny. Awangardowość koncertu i nagrania z lat 70. stała się dla mnie probierzem i wyzwaniem. Przygotowywany międzynarodowy projekt Penderecki Jazz był nawiązaniem do najlepszych prób mariażu muzyki współczesnej z jazzem. Zaprosiłem wybitnych muzyków: amerykańskiego waltornistę Marka Taylora, rumuńskiego pianistę Mircea Tiberiana, niemieckiego klarnecistę Rudiego Mahalla oraz znamienitych polskich muzyków, współautorów projektu: Marcina i Bartłomieja Olesiów. Znamienita część koncertu to jazzowe transkrypcje kompozycji K. Pendereckiego (m.in. Prelude for Clarinet solo, Per Slava for Cello solo oraz Sonata for Violin and Piano) ale także autorskie kompozycje zaproszonych jazzmanów. Rudi Mahall - to jeden z najciekawszych improwizatorów jazzu oraz muzyki współczesnej. Z równą gracją interpretuje wybitnych

18


kompozytorów XX wieku, jak i klasykę jazzu. Nie stroniąc od koncertów z najważniejszymi orkiestrami europejskimi coraz częściej Mahall wiąże się z awangardową sceną jazzową. Mircea Tiberian - związany od lat z najważniejszymi formacjami jazzowymi (od Eda Schullera po Tomasza Stańki i Adama Pierończyka) natomiast waltornista Mark Taylor to solista w projektach wybitnych innowatorów współczesnego jazzu. W ciągu ostatnich sezonów koncertował i nagrywał wraz z zespołami McCoy Tynera, Abdullaha Ibrahima i Muhala Richarda Abramsa. Jest solistą w słynnej Lifetime Visions Orchestra - Josepha Jarmana oraz big bandach George’a Schullera. Kontrabasista i kompozytor Marcin Oleś związany jest z nowoczesną sceną polskiego jazzu, a jego brat Bartłomiej Oleś – perkusista i kompozytor, jest zaliczany do ścisłej czołówki nowego, polskiego jazzu.

fot. Archiwum Era Jazzu

Nim jednak muzycy zaprezentowali (Kraków, Warszawa: 21-22 kwietnia 2002 roku) entuzjastycznie przez publiczność i krytyków przyjęty program, zrealizowali (bez Marka Taylora) album, który jest ważnym dokumentem wzajemnego przenikania się ortodoksji jazzu i karkołomnej stylistyki „contemporary music”. W nagraniu kwartet wykonał transkrypcje kompozycji Krzysztofa Pendereckiego Per Slava napisanej w 1968 roku dla Mścisława Rostropowicza (na wiolonczelę solo) oraz Sonaty na skrzypce i fortepian, kompozycji z 1953 roku. Ponadto muzycy zagrali kompozycje innych, polskich kompozytorów współczesnych (Stefana Kisielewskiego, Marzeny Komsty, Grażyny Bacewicz, Witolda Lutosławskiego) oraz autorskie April For Contemporary Quartet i Seven Hands Bartłomieja Olesia. n

19


Szanowni Państwo, zmienił się świat wokół nas, zmieniło się już na zawsze Europejskie Centrum Muzyki. Odejście Krzysztofa Pendereckiego w marcu tego roku oraz rozprzestrzeniająca się pandemia zatrzymały czas i plany nie tylko w wymiarze symbolicznym. Cisza ostatnich tygodni i miesięcy w sposób szczególny „wybrzmiała” w świecie muzyki, dając sposobność pogłębionej refleksji na temat przemijania, wartości, potrzeb. Nie sposób trwać dłużej w stanie zawieszenia. Misja upowszechniania sztuki, z którą tak mocno utożsamiamy się w lusławickim Centrum musi być kontynuowana. Bez Państwa, bez artystów, bez elektryzujących chwil i atmosfery koncertowej jesteśmy tylko - pomimo dostępnej technologii - nowoczesnym budynkiem usytuowanym w nieoczywistej lokalizacji. W tym roku zapraszamy Państwa do świata naszego nieodżałowanego Mistrza, Krzysztofa Pendereckiego. Prezentujemy znaczącą część twórczości solowej i kameralnej Artysty. Dzięki osobistemu zaangażowaniu Pani Elżbiety Pendereckiej oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Profesora Piotra Glińskiego, po raz pierwszy jesteśmy gospodarzami swoistej Arkadii Kompozytora – Arboretum w Lusławicach. Tytuł tegorocznych Emanacji to: Artysta – Dzieło – Spotkania. Staramy się zaprezentować Patrona Centrum wielowymiarowo: jako niestrudzonego Architekta, który przeszło 40 lat tworzył i pielęgnował zespół parkowo-dworski w Lusławicach, wybitnego Polaka obsypanego odznaczeniami, wyróżnieniami i nagrodami na całym świecie i wreszcie - genialnego Kompozytora. Ten ostatni aspekt - dzięki zaproszeniu do udziału w festiwalu znakomitych artystów, tworzących także czołowe polskie zespoły kameralne. Trudno odtworzyć swobodny nastrój święta muzyki towarzyszący nam podczas pierwszej edycji EMANACJI zainaugurowanych w 2013 roku w jakże innych, radosnych okolicznościach osiemdziesiątych urodzin Krzysztofa Pendereckiego. Dzisiaj, w obliczu trwających ograniczeń związanych z pandemią i z dbałością o bezpieczeństwo nas wszystkich, pielęgnujemy dziedzictwo Profesora i dzielimy się z Państwem jego różnorodnością. I chociaż festiwalowe prezentacje koncertowe będą dostępne także online, tego lata nieco inaczej niż zwykle, ale zawsze serdecznie - zapraszam do Lusławic!

Adam Balas Dyrektor Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego

20



WYDARZENIE

na antenie TVP3 Kraków, w Internecie W lipcu rozpoczyna się 21. Festiwal Tańców Dworskich „Cracovia Danza” mimo pandemii 21. Festiwal tańców dworskich „Cracovia danza” 2020 odbędzie się w lipcu i we wrześniu w Krakowie, zarówno w realnej rzeczywistości, jak i filmowej. tytuł festiwalu Kraków tańcem malowany zdradza, że intencją organizatorów – Baletu Cracovia danza – jest promowanie tańcem najpiękniejszych zabytków miasta. Festiwal stanie się podróżą po Krakowie różnych epok: Średniowiecza, renesansu, Baroku. Warto się wybrać w taką podróż, by odkryć świat, który trudno zauważyć na co dzień. aGnieSzKa malatyŃSKa-StanKieWiCz Pandemia zamknęła wiele instytucji kultury na świecie i anulowała wiele letnich festiwali. Niemniej Balet Cracovia Danza, miejska instytucja Krakowa pokazuje, że można działać, zarówno w świecie realnym, jak i wirtualnym, mimo że sytuacja epidemiologiczna jest zmienna i ciągle niepewna. Organizatorzy podkreślają, że nie sposób było odwołać Festiwalu Tańców Dworskich „Cracovia Danza” nie tylko dlatego, że jest unikatową imprezą na skalę światową, zrzeszającą środowisko taneczne, ale także dlatego, że stanowi ogromną atrakcję kulturalną Krakowa, a przez to międzynarodową promocję miasta, tak bardzo potrzebną w tym roku.

fot. Sebastian Dudek

22

Festiwal, który od 2000. roku co lato gromadzi w Krakowie miłośników tańców dawnych z całego świata, w tym kilkuset tancerzy oraz 15-tysięczną widownię, jest bardzo popularny w kraju i za granicą. Trudno się dziwić, doskonałe spektakle plenerowe, na których występują mistrzowie tańców m.in. z Francji, Niemiec, Anglii, Włoch, Hiszpanii, Indii, Korei oraz pokazy taneczne w różnych miejscach Krakowa, parady i bale na Rynku stają się niezapomnianym przeżyciem. Podobnie jak warsztaty dla środowiska tanecznego, które pozwalają doskonalić się na różnych poziomach zaawansowania pod okiem wybitnych pedagogów.

Edycja z pandemią w tle Tegoroczna 21. edycja festiwalu będzie jednak inna. Ze względu na sytuację epidemiologiczną Balet Cracovia Danza przygotował nową odsłonę festiwalu, która rozegra się zarówno w realnej rzeczywistości, jak i filmowej. Stanie się ona nie tylko próbą przywrócenia kultury realnemu światu, ale jednocześnie promocją Krakowa, zachęceniem turystów i mieszkańców do nietypowego, bo tanecznego zwiedzania miasta. Dlatego też tytuł tegorocznego festiwalu został zmieniony na Kraków tańcem malowany. – Zadaniem tegorocznego festiwalu jest wprowadzenie widzów w świat dawnego tańca krakowskiego, polskiego, europejskiego, który istniał tu i teraz. Ten świat stanie się punktem wyjścia, do opowiedzenia historii związanej z naszym dziedzictwem. W inny sposób dotkniemy zabytków, które jako znane dzieła sztuki stały się dla mnie inspiracją do stworzenia programów tanecznych i ruchowych – mówi Romana Agnel, choreograf, dyrektor Baletu Cracovia Danza oraz Festiwalu Tańców Dworskich „Cracovia Danza”. – Atutem wszystkich pokazów będzie prezentacja autentycznych choreografii z epok oraz kostiumy, które wprowadzają nas w różne

fot. Sebastian Dudek

Kraków tańcem malowany w świecie realnym,


Kraków , tancem malowany 21. FESTIWAL TAŃCÓW DWORSKICH CRACOVIA DANZA LIPIEC, WRZESIEŃ 2020

19-26 lipca pokazy taneczne w zabytkowym Krakowie

27-31 lipca warsztaty online KRAKÓW TAŃCZY!

28-30 lipca warsztaty dla dzieci KRAKÓW TAŃCZY pod WAWELEM!

wrzesień filmowa odsłona na antenie TVP3 Kraków Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

ORG A N I Z ATO R :

W S P Ó Ł O RG A N I Z ATO R :

WWW.C RACOVIADANZA.PL/FESTIWAL PA RT NE R Z Y:

PAŁAC BISKUPA ERAZMA CIOŁKA

PAT RO N I M E D I A L N I :

BALET CRACOVIA DANZA · INSTYTUCJA KULTURY MIASTA KRAKOWA


Warsztaty Od początku powstania festiwalu, warsztaty stały się jego wielkim atutem. Wielu tancerzy zawodowych i początkujących doceniło to, że przez tydzień w Krakowie przebywają mistrzowie tańca dawnego z różnych stron świata i że można się u nich uczyć. Co roku na zajęcia taneczne festiwalu przyjeżdża około 200 tancerzy z całego świata, od USA po Japonię. Jak będzie teraz? Nie wiadomo, bo po raz pierwszy warsztaty taneczne KRAKÓW TAŃCZY! odbędą się online. Niemniej organizatorzy wierzą, że ten sposób edukacji spodoba się uczestnikom festiwalu, a może uda się warsztatami zainteresować tych, których nie stać było do tej pory na przyjazd do Krakowa. Warsztaty online zaplanowane zostały w dniach 27-31 lipca. Poprowadzi je dobrze znana grupa międzynarodowych pedagogów, mistrzów w danych dziedzinach. I tak swoje wirtualne klasy otworzą: Marie-Claire Bär Le Corre (francuski taniec renesansowy), Marta Baranowska (włoski taniec renesansowy), Ana Yepes (dawny taniec hiszpański), Alaknanda (indyjski taniec Kathak), Nikoleta Giankaki (dawny taniec grecki), Pierre-François Dollé (barokowy taniec francuski oraz barokowy taniec francuski MASTERCLASS); Leszek Rembowski (dawny taniec polski). Zamiast tradycyjnych pokazów na Rynku będących finałem warsztatów, organizatorzy stworzą film internetowy, w którym będą mogli zaprezentować się wszyscy uczestnicy. Będzie to atrakcja

24

fot. Ilja Van de Pavert

światy, nawiązując jednocześnie do konkretnych dzieł sztuki. W dniach 19-26 lipca tancerze pojawią się w przestrzeniach Krakowa prezentując różne programy taneczne nawiązujące m.in. do ołtarza Wita Stwosza, zbiorów rzeźb z kolekcji z Pałacu Biskupa Erazma Ciołka czy maszkaronów z Sukiennic. W tym roku nie będzie sceny i nie będzie widowni. Tancerze zatańczą obok przechodniów. Pojawią się m.in. na Rynku, w Barbakanie czy na dziedzińcach: Wawelskim i Pałacu Ciołka. Ponadto pokazy będą filmowane dla TVP 3 Kraków, na antenie której we wrześniu odbędzie się filmowa odsłona festiwalu, która zainaugurowana zostanie transmisją telewizyjną i internetową spektaklu „Szachy” z Dziedzińca Wawelskiego. Dzięki temu festiwal wyjdzie poza granice miasta i kraju, promując taniec, Kraków i jego zabytki na całym świecie. Odsłona filmowa festiwalu jest możliwa dzięki zdobyciu partnera TVP 3 Kraków a także zorganizowaniu w siedzibie baletu Cracovia Danza Film Studio, czyli małego profesjonalnego studia filmowego, które będzie przygotowywać poszczególne odcinki filmowe dla TVP 3 Kraków. – Dzięki pozyskanym środkom z różnych źródeł, również z Ministerstwa Kultury, postawiliśmy na rozwój naszej działalności filmowej. Zainwestowaliśmy w studio filmowe, z green screenem i potrzebny profesjonalny sprzęt. Przeprowadziliśmy też szkolenia dla pracowników naszego baletu, również tancerzy, dla których stworzyliśmy możliwość zdobycia nowych umiejętności zawodowych – mówi Romana Agnel. Balet Cracovia Danza wykorzystał czas pandemii, na budowę studia i naukę, zyskując w ten sposób nowe kompetencje, by działać także w Internecie i promować taniec dawny dzięki profesjonalnym filmom. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pierwsze dwa filmy zrealizowane przez Cracovia Danza Film Studio – „Cracovia Danza tańczyMY” zrobiony z okazji Międzynarodowego Dzień Tańca oraz „Maska w balecie dworskim” przygotowany na Dzień Teatru Publicznego – spotkały się nie tylko z dużym zainteresowaniem widzów, ale także przyniosły dla nowopowstałego studia pierwsze zamówienia komercyjne.

kursów tanecznych i bezpieczna możliwość pokazania zdobytych umiejętności.

Dla dzieci i młodzieży Nowością tegorocznej edycji będą zajęcia taneczne w przestrzeni publicznej przeznaczone dla dzieci i młodzieży KRAKÓW TAŃCZY POD WAWELEM. Zaplanowane zostały w dniach 28-30 lipca w świecie realnym, na stadionie sportowym, na Placu na Groblach w Krakowie. Przez trzy dni, organizatorzy zaproszą najmłodszych na wspólną podróż taneczną, podczas której będzie okazja do poznania tańców greckich, francuskich, hiszpańskich. Warsztaty, które poprowadzą tancerze Baletu Cracovia Danza – Nikoleta Giankaki, Marta Baranowska i Dariusz Brojek – są otwarte dla wszystkich. – Pomysł warsztatów zrodził się spontanicznie. Zdaliśmy sobie sprawę, że wiele dzieci z powodu pandemii nie wyjedzie na wakacje. Dlatego postanowiliśmy zaproponować warsztaty, które mogą się stać taneczną podróżą przez Europę – mówi Romana Agnel. Poza tym ruch na świeżym powietrzu będzie bardzo cenny dla dzieci, które całą wiosnę spędziły w domu przed ekranem komputera. Jednocześnie organizatorzy mają nadzieję, że spotkanie z tańcami dawnymi okaże się na tyle atrakcyjne, że wiele dzieci odkryje w sobie pasję tańczenia. Chcąc zapewnić uczestnikom maksymalne bezpieczeństwo, warsztaty odbywać się będą na świeżym powietrzu (bez możliwości korzystania z szatni), a grupy będą limitowane. Poza tym organizatorzy zapewniają, że będą przestrzegać obowiązujących przepisów sanitarnych, m.in. każdorazowo przed warsztatami będzie prowadzona dezynfekcja. Udział w warsztatach będzie możliwy po rejestracji internetowej (szczegóły: www.cracoviadanza.pl/festiwal) *** Przez wiele lat hasłem Festiwalu Tańców Dworskich „Cracovia Danza” było „Roztańczymy cały Kraków”. W tym roku dzięki znalezieniu nowego miejsca dla festiwalu, nie tylko w przestrzeni zabytkowego Krakowa, ale także na antenie telewizyjnej i w Internecie być może uda się roztańczyć całą Polskę i cały świat. Trzymamy kciuki! Szczegóły: www.cracoviadanza.pl/festiwal n



POSTAĆ

Biografia Kai Danczowskiej

W maju 2020 roku ukazała się biografia Kai danczowskiej - KaJa - autorstwa Katarzyny marczak. Wyboru poniższych fragmentów tej ciekawej pozycji dokonała sama autorka. Kaja jest okazem niezwykłej skromności, kompletnie niepasującym do dzisiejszych czasów. Tej skromności, która zupełnie nie zakłada, że z muzyki może płynąć jakiś sukces. To jest pewien rodzaj służby, i to nawet nie wiem, czy służby muzyce, czy nie jakiemuś słuchaczowi absolutnemu, którym jest Pan Bóg; i który dopiero może ostatecznie ocenić to, co my tutaj robimy. (W. Malicki) To chyba najważniejsze, kluczowe zdanie tej poruszającej książki. Pozwala ono zrozumieć wyjątkowe zjawisko, Kaję Danczowską kobietę niezwykłą, artystkę genialną, duszę silną i prawdziwie wolną. Jej portret, stworzony przez Katarzynę Marczak, jest żywy, emocjonalny i bogaty. Czyta się to znakomicie. A dla melomanów książka ta jest prawdziwym smakołykiem! Gorąco ją polecam! Małgorzata Musierowicz Lekcje z Profcią były zawsze dla Kai radością i cudownym przeżyciem. Profesor Umińska nie wymagała koniecznie grania na pamięć zadanego materiału, ale Kai jakoś tak wszystko zawsze samo „wchodziło do głowy”. Gdy przegrała utwór trzy razy – to się po prostu okazywało, że już się go zna i nie potrzeba nut, a bez nut łatwiej

Kaja Danczowska i Eugenia Umińska, fot. Wojciech Plewiński

26

się przecież grało. Ona zaś nie grała niczego trzy razy, tylko o wiele, wiele więcej. Umińska ambitnie i mądrze dobierała repertuar dla swojej wychowanki. Młodziutka artystka z zapałem pracowała nad klasycznym Mozartem czy romantycznym koncertem Mendelssohna, szlifowała styl na miniaturach Kreislera i Wieniawskiego, w skupieniu analizowała pierwsze utwory Bacha. Ale zawsze było jeszcze o czym marzyć, zawsze były utwory, których Kaja nie mogła się doczekać. W grudniu 1961 roku pisała na przykład do Profci: Droga i Kochana Pani Profesor!!! Bardzo Panią proszę pomóc mi w moich skrzypcach i w nauce na nich. Proszę mi dać piękny (…) utwór na zakończenie siódmej klasy. Nie umiem myśleć o swojej nauce i o postępach na skrzypcach. Chciałabym, żeby mnie Pani bardzo męcząco i wymagająco uczyła i w ogóle nie chwaliła. (Albo proszę mi zawsze mówić surowo, co jest źle, a co dobrze). Proszę mi napisać, czy w I, czy w II środę po feriach zagram dla ociemniałych. Chcę zagrać najpiękniej, żeby Pani uwierzyła, że warto mnie męcząco uczyć. Szalenie się cieszę na to granie w W-wie 5-go lutego i tutaj, ale to będzie zależało od tego, jak zagram u ociemniałych. Prawda?


(…) Miłą ciekawostką z tamtych lat jest zdarzenie, które miało miejsce w niedzielę 19 kwietnia 1964 roku. Przy ulicy Warszawskiej w Krakowie, na zaproszenie sióstr Nazaretanek, Kaja Danczowska zagrała dla ówczesnego biskupa Krakowa, Karola Wojtyły. Oczywiście nie uraczyła go byle czym, choć przecież mogła wykpić się wykonaniem dla nieznajomego księdza króciutkiej Ave Marii czy Arii na strunie G. Ale nie Kaja. Ona wybrała całą półgodzinną prawie Sonatę g-moll Bacha i Obertasa na skrzypce solo Wieniawskiego. Po występie podeszła do Wojtyły, a siostra przełożona wyszeptała do niej, nie do końca zrozumiale: „A teraz pocałuj biskupa w p i e r s i”… Kaja struchlała i przez chwilę zastanawiała się nawet nad praktycznym sposobem spełnienia tak oryginalnej prośby (podskoczyć?, wspiąć się na palce?), ale ostatecznie dygnęła jedynie i oczywiście nie pocałowała go w ten biskupi pierścień. (…) Muzyczny świat Moskwy był dla Kai zupełnym objawieniem. Już sama możliwość uczenia się u takiego mistrza jak Ojstrach byłaby powodem do szczęścia. Lekcje odbywały się w Konserwatorium w słynnej już wtedy sali numer 8. Słynnej właśnie z powodu Ojstracha i jego uczniów – bo poza tym zwyczajnej sali Konserwatorium, z dużymi nieszczelnymi oknami oklejonymi paskami wyciętymi z gazet – aby chronić przed zimnem. Każdy wiedział, kiedy „Król Dawid” jest w szkole, kiedy będzie miał lekcje – i ściągali na nie nie tylko aktualni uczniowie z jego klasy (tradycyjnie prowadził dwunastkę studentów), ale wpadali również byli wychowankowie, studenci innych instrumentów, a także zaprzyjaźnieni muzycy, wielkie osobistości muzycznego świata. Obok Kai siadali zatem: Gidon Kremer, Paweł Kogan, Mścisław Rostropowicz, Światosław Richter, Rosa Fain, Oleg Kagan, Liana Isakadze, Václav Hudeček, Wiktor Tretjakov, Aleksander Treger, Michaił Bezwierchnyj, Wiktor Pikaizen, Siemion Snitkowski. Każdy występ kolejnego skrzypka przeradzał się w najpiękniejszy popis, a sam Ojstrach – siedzący gdzieś z boku z nieodłącznymi skrzypcami w rękach – co jakiś czas pokazywał, jak można jeszcze zinterpretować dany fragment, po czym, nie chcąc przerywać myśli muzycznej, bywało, że grał z rozpędu całą część sonaty czy koncertu, ku radości zachwyconych słuchaczy. Zajęcia z nim były zatem głównie gejzerem inspiracji, prawdziwie mistrzowskim kursem obcowania z muzyką na najwyższym światowym poziomie. Przy tym Ojstrach absolutnie nie rzucał się w oczy. Był niesłychanie skromnym, „zwyczajnym” człowiekiem. Szaro ubrany, najmniej efektowny, nigdy nie miał potrzeby wybijania się w tłumie. Siedział lekko pochylony, skupiony, jakby był tylko jednym ze słuchaczy. Lekcje odbywały się nieregularnie, uzależnione były od napiętego terminarza koncertowego Dawida. Miały jednak swój ustalony rytuał, zwłaszcza ich początek. W sali numer 8 czekała przed lekcją gromada studentów, co najmniej dziesięć osób. Rozmawiali, ktoś się rozgrywał na środku. W pewnym momencie drzwi się otwierały i wchodził Dawid, z prostokątnym futerałem w ręce. Wszyscy wstawali, milkły głosy, a Dawid podchodził do każdego z osobna, podawał rękę, całował w policzek. Do każdego zagadnął, życzliwie i ciepło („Jak się czujesz?”, „Jak te nowe skrzypce?”, do Kai zawsze: „Kak żywiosz, Kajeczka?”), podchodził do wielkiego biurka. Cały czas zagadując i żartując, wyjmował ze skórzanej teczki gruby dziennik, długopis, okulary, zdejmował z ręki zegarek i kładł go obok. Futerał od Stradivariusa kładł na stoliczku pod lustrem, wyjmował skrzypce, naciągał smyczek. Prosił Innę Kollegorską, siedzącą

przy fortepianie, o „la”, przegrywał kilka gamek. Na biurku leżał też zawsze otwarty kalendarz, ciasno zapisany planami koncertów i kolejnymi lekcjami. Jak można scharakteryzować styl lekcji Ojstracha? Przede wszystkim zwracał baczną uwagę na precyzję, precyzję wręcz kliniczną, żeby nie było „brudu” między nutami. Wymagał też, żeby fraza była naturalna, bez zrywów, żeby „nie filozofować” przesadnie, ale grać tak, aby wszystko po prostu dobrze brzmiało. Uważał, że jeśli coś nie brzmi, to nie ma sensu ćwiczyć po sto razy i powtarzać bezmyślnie, trzeba się zastanowić, co zmienić, aby właśnie „dobrze brzmiało”; pozwolić, aby ucho sterowało grą. Chciał, żeby uczeń słuchał jakości dźwięku, mawiał: – Posłuchaj, czy na pewno twój dźwięk jest piękny, czy lśni, czy jest różnobarwny, czy ma tę „otoczkę”. Wyobraź sobie, że grasz w dużej sali, żeby był ten pogłos. (…)

Okładka pierwszej płyty Kai Danczowskiej i Krystiana Zimermana.

27


fot. Artur Barbarowski

Dział muzyki poważnej w wytwórni „Wifon” prowadził Stanisław Dybowski, późniejszy reżyser nagrania sonat Mozarta. I to on właśnie był świadkiem początków znajomości Kai i Krystiana. Pracując również w radiu, Dybowski miał u siebie skopiowane na kasecie radiowe nagranie Koncertu skrzypcowego Karłowicza w wykonaniu Kai, z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie pod dyrekcją Antoniego Wita (nagranie z grudnia 1978 roku) – i puścił je kiedyś Krystianowi Zimermanowi, który wpadł do niego z wizytą. Jak mówi, Krystian zgłupiał wprost na punkcie tego nagrania i krzyknął natychmiast: – O, rany! Słuchaj, ja muszę tę dziewczynę szybko poznać! – Potem pobiegł na jej koncert, i tak rozpoczęła się jedna z największych muzycznych przyjaźni Kai. Obserwując ich błyskawiczne zestrojenie i wzajemną fascynację, Dybowski postanowił „urodzić” szybko coś z tego związku i zaproponował im nagranie płyty. Repertuar wybrali sami, on zadbał o resztę. Nagranie odbyło się w Sali Koncertowej Akademii Muzycznej w Warszawie. Stanisław Dybowski tak opowiada o tych dniach: Kaja z Krystianem wybrali repertuar. Dogadali się między sobą co do utworów i powiedzieli, że możemy nagrywać. Uruchomiłem więc to, co mogłem uruchomić, a ponieważ Filharmonia Narodowa była akurat w tym okresie niedostępna, to zdobyłem salę Akademii Muzycznej w Warszawie. Ale to jest oczywiście sala akademicka, w związku z czym dla osób z zewnątrz była dostępna tylko nocami – i tak, nocami właśnie, wszystko tam nagrywaliśmy. W pewnym momencie w dodatku zaczęły nam klepki strzelać na estradzie, więc najpierw podkładaliśmy jakiś dywanik, żeby było ciszej. Ale przy grze na skrzypcach nie da się oczywiście stać w miejscu jak słup, człowiek się kiwa w różne strony, przestępuje z nogi na nogę i tak dalej, więc Kaja zdjęła szybko buty. I „polecieliśmy na bosaka”. (…)

28

Uczniowie grają z pamięci, natomiast Kaja ma przed sobą nuty, w których ołówkiem znaczy uwagi w trakcie grania, opisując je kolejnymi numerami. Słucha gry studentów jak pasjonującej opowieści czy filmu, śledzi w skupieniu wątek, wydaje się, że niecierpliwie czeka na każdy następny zagrany dźwięk. Jej uwagi to osobny kosmos wyobraźni, porównań, metafor, prawie poezji. Rzadko rusza się z miejsca, nie jest typem profesora tańczącego wokół ucznia, żeby pokazać mu całym sobą, o co chodzi. Kaja głównie operuje słowami, ale za to jak! Cytaty z jej lekcji można by wydać w osobnym tomie jako przykład kapitalnie emocjonalnego i barwnego mówienia o muzyce. Słuchając jej komentarzy – a są to przecież uwagi ledwie na temat szkolnej interpretacji studenta – zaczyna się słyszeć znacznie więcej, wychwytywać niuanse, zaczyna się widzieć obrazy malowane przez nią z rozmachem dla zilustrowania uwag. Bywają scenki rodzajowe („Odchylasz drzwi, nieśmiało wchodzisz do pięknej dziewczyny, żeby się jej oświadczyć”), zabawa wyobraźnią („Pokochaj tę triolkę, niech ona weźmie za rączkę tę drugą. Triolki mają to do siebie, że się lubią rozpychać, u każdego kompozytora”), impresje kolorystyczne („Muszą się pojawić chmury, tchnienia chmur... one oddychają, a wy je RODZICIE, o... Ale uwaga, teraz te chmury mają już za duże odległości!”). Śpiewa frazy, żeby pokazać jak to sobie wyobraża, hojnie korzysta też z onomatopei, nie bojąc się przy tym śmieszności, ani... dosadności („Jaba-daba-dupa... No dupa mi wyszła, przepraszam bardzo wszystkich”). Zmienia się jak kameleon, żeby pokazać to co chce, istny gejzer osobowości. Nie boi się krzyknąć, gwizdać, robić miny. A wszystko to, siedząc spokojnie przy stoliczku, grzecznie, chciałoby się powiedzieć, jak dawna mała Kaja w szkole. Robi tylko nieznaczne uwagi ołówkiem w nutach, żeby zapamiętać dane miejsce, nie przerywając narracji muzycznej. Ołówek czuwa stale w drobniutkich dłoniach, o miękkich, zaskakująco dziecinnych palcach, które nieodparcie przywodzą na myśl słynne „makaroniki wyjęte na brzeg talerza z rosołu”. Porównania ma błyskawiczne, jak cięte riposty w rozmowie, a kolorowe asocjacje pojawiają się jedna po drugiej; można by pomyśleć, że z każdą frazą utworu ma już związane w głowie całe bogactwo obrazów, które tylko opisuje natychmiast zachwycającymi słowami. To jest jej naturalny świat – świat muzyki i dźwięków, ale też świat niezwykle wizualny, kipiący barwami. Czuje się w nim jak ryba w wodzie, cieszy ją opisywanie go i dzielenie się tym pięknem z młodymi. Przesypuje przez palce migotliwe kamyki barwnej mozaiki porównań, komentarzy, uwag. Ma zresztą świetny zasób słów i lubi zabawy werbalne („Zagraj to mniej niechlujnie. Bardziej chlujnie!”). Szczodrze też chwali swoich uczniów, jeśli zauważy coś dobrego. – Ależ to genialnie było! Za to można by się dać pokroić! – Dobrze zacząłeś, nie mogłam się nie uśmiechnąć – Fenomenalnie! – Nietrudno zauważyć, że studenci dostają wtedy skrzydeł i wspinają się na wyżyny swoich możliwości. Bo profesor Danczowska nie chwali za byle co, na ten medal trzeba zasłużyć. n

Wydawca: Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS Kaja. Biografia Kai Danczowskiej Autor: Katarzyna Marczak Data premiery: 31.05.2020 r.


W

ramach tegorocznych EMANACJI po raz pierwszy udostępnione będzie do zwiedzania Arboretum Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich w Lusławicach, gdzie znajduje się wyjątkowa kolekcja dendrologiczna, która składa się przede wszystkim z 15-hektarowego parku ze zbiorem ponad 1 500 gatunków drzew i krzewów - unikalnych w skali Europy. Znajduje się tam również zabytkowy dwór z XVIII w. oraz sąsiadujący z nim XVI - wieczny Lamus, a także Mauzoleum Faustusa Socyna. W XVI-XVII w. mieszkali tu bracia polscy, a w dwudziestoleciu międzywojennym z Lusławicami związał się wybitny malarz Jacek Malczewski. Od 1975 roku w dzieje tej miejscowości na trwale wpisał się Krzysztof Penderecki, komponując nadzwyczajne, botaniczne dzieło - rozległy park. Tworzenie arboretum trwało ponad 40 lat. To najdłużej powstająca kompozycja Artysty. Dzieło życia, symboliczna dziewiąta symfonia. W otoczeniu ukochanych przez Kompozytora drzew znajduje się odrestaurowany, XVIII-wieczny dwór wraz z zabytkowym lamusem oraz symboliczny grób Fausta Socyna. W Lusławicach zmaterializowało się jedno z największych marzeń Twórcy – Europejskie Centrum Muzyki. Instytucja ta wraz z niezwykłym arboretum są swoistym domknięciem cyklu ośmiu symfonii w katalogu dzieł Kompozytora. To dzieło wciąż trwa. Podczas Festiwalu Emanacje, w okresie od 5 lipca do 30 sierpnia 2020 roku, w każdą sobotę i niedzielę Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego organizuje dwa wejścia do Parku z przewodnikiem: o godz. 14.30 i 16.30. Zwiedzanie Arboretum jest bezpłatne, jednakże należy wcześniej zarezerwować wejściówkę.

Tych, którzy nie będą mieć możliwości zwiedzenia Arboretum, Artpost zaprasza do autorskiego portalu internetowego Luslawice.com.


WYWIAD

Zaczynamy grać! Wywiad z prof. dr hab. piotrem tarcholikiem, koncertmistrzem narodowej orkiestry Symfonicznej polskiego radia w Katowicach mareK BeBŁot Marek Bebłot: Dzisiaj wyjątkowy dzień, po trzech miesiącach NOSPR otwiera się na kontakt z publicznością. Nie będzie to pełna obsada, nie będzie Waszego dyrygenta. Koncert poprowadzi Pan, na co dzień koncertmistrz NOSPR. Kiedy zapadła decyzja o tym koncercie? Piotr Tarcholik: Myślę, że nie tak dawno, ponieważ do końca nie wiedzieliśmy jakie będą nasze muzyczne możliwości, nie wiedzieliśmy kiedy otworzymy się dla publiczności. Sądzę, że ta decyzja ma nie więcej niż miesiąc. Bardzo smutny z tego powodu był nasz dyrygent Lawrence Foster, który tym razem nie mógł przyjechać do nas. Prosił jednak o kontakt z koncertmistrzem, chciał mi coś opowiedzieć o muzyce Haydna, o jego wizji tego

utworu. Maestro z pewnością tęskni za nami, przyzwyczailiśmy się bowiem do siebie przez ostatni rok. Jest on bardzo towarzyskim człowiekiem, w czasie przerwy nieustannie z kimś rozmawia. Miał smutny ton, można było wyczuć jak doskwiera mu to odosobnienie, dyrygował bowiem zawsze bardzo często. Jak muzycy znosili czas bez kontaktu ze słuchaczem? Ja myślę, że każdy na swój sposób miał jakiś swój świat. Ja akurat mam to szczęście, że moje życie wypełnia równiez praca pedagogiczna. Obcuję cały czas z ludźmi, oczywiście poprzez ekran komputera. Jeszcze nie spotkałem się do tej pory ze swoimi studentami, ale zaplanowaliśmy już spotkanie w górach, więc odpowiednio zakończymy ten rok. Porozmawiamy o naszych odczuciach i zaplanujemy przyszły semestr. Muszę wyznać, że jako aktywny muzyk również w jakimś sensie cierpiałem przez te trzy miesiące. Oczywiście miewaliśmy różne inicjatywy, takie jak słynne Bolero, które można jeszcze znaleźć chyba na YouTube. Melomanom bardzo się ten pomysł spodobał, mimo iż jakość dźwięku jest raczej mierna. Była to dla nas swoista odskocznia od tego domowego spokoju, podczas którego wielu z nas robiło rzeczy, na które nigdy wcześniej nie było czasu. Koncert poświęcony jest pamięci prof. Krzysztofa Pendereckiego, który był częstym gościem w NOSPR, można chyba powiedzieć, że był jej przyjacielem. Przecież nowa siedziba jest też między innymi dzięki niemu. Jak Pan wspomina pracę z profesorem? Ja miałem możliwość poznać Mistrza dość wcześnie, gdyż będąc na pierwszym roku studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie, założyłem z kolegami orkiestrę Sinfonietta Cracovia, tym samym zbliżając nasze relacje z Mistrzem. Grywaliśmy wtedy również jego utwory, wyjeżdżaliśmy na wspólne koncerty. Profesor Penderecki był bardzo serdecznie nastawiony do młodych wykonaw-

30


ców, którzy tak chętnie grają jego muzykę. Później, gdy zacząłem pracę w Sinfonii Varsovii, czułem osobiście jego wsparcie, mimo że byłem bardzo młodym koncertmistrzem, miałem wtedy 26 lat. Pamiętam jeden z ważniejszych wyjazdów z Krzysztofem Pendereckim, do Barcelony, na którym nagle zmieniono program i byłem zobligowany wykonać Sinfoniettę per archi, w której jest wielkie solo skrzypcowe, przed dwu i półtysięczną publicznością. Dla młodego człowieka to był niezwykły artystyczny impuls i zarazem chrzest bojowy. Mimo, iż grałem ten utwór publicznie po raz pierwszy, Profesor zapytał mnie czy chcę zagrać solo na próbie czy dopiero na koncercie. Zagrałem go na szczęście na próbie. Zawsze z jego strony cieszyłem się później zaufaniem, a nawet sympatią. Czy macie tremę przed koncertem po tak długiej przerwie? Oczywiście, że mamy tremę, zwłaszcza teraz. Na pierwszej próbie musieliśmy się nieco oswoić, przypomnieć sobie istotę kameralnej gry. Orkiestra bardzo rzadko występowała bez dyrygenta. Wiedzieliśmy, że naszym zadaniem jest grać perfekcyjnie, ponieważ koncert będzie transmitowany. Musieliśmy równiez opracować akcję sceniczną w finale Symfonii Pożegnalnej Haydna. Nasz czas dobiega końca, następna próba przed Panem. Jeśli Pan pozwoli, porozmawiajmy jeszcze raz, ale już po koncercie. Spotykamy się już po koncercie. Jestem pod wrażeniem dramaturgii dzisiejszego wydarzenia, które można chyba nazwać historycznym. Jakie są Pana odczucia?

Nie często nam się zdarza, by nasza publiczność wstała z miejsc, to było bardzo piękne. Czuliśmy się docenieni, tym bardziej, że ten koncert był dla nas wyjątkowy. Odbył się na zakończenie niezwykle trudnego czasu, powstawał też w niecodziennych warunkach. Myślę, że wszyscy go bardzo głęboko przeżyli, muzycy zwłaszcza. Wiadomo, że gramy zwykle dużo programu, często z marszu, ale tutaj koledzy podeszli do problemu nieco inaczej. To nie był nasz standardowy występ, ale taki, jaki zdarza się w wyjątkowej sytuacji i nie wiadomo czy taka sposobność będzie miała szanse się powtórzyć. Podziwiałem ich pasję i zaangażowanie, z jakim grali. Porównując poniedziałkową próbę z dzisiejszym koncertem nawet nie liczyłem, że w orkiestrze zdarzy się coś tak szczególnego jeśli chodzi o emocje, barwy, otwartość gry, współdziałanie na scenie. Mam nadzieję, że równiez słuchacze mogli tego doświadczyć. Po Fanfarze i Ciacconie Pendereckiego była Symfonia Pożegnalna Haydna o bardzo ciekawej dramaturgii. Skąd pomysł Haydna, by tak zaaranżować wykonanie tego utworu? Poszukując informacji o utworze dowiedziałem się, iż muzycy orkiestry dworu Eszterhazych tak intensywnie wówczas pracowali, że prawie nie widywali się z rodzinami i Haydn skomponował ten utwór dla nich z przyjaźni. Mogli wtedy powoli zejść ze sceny i wyjeżdżać do domu, a tym samym nakłonić swojego pracodawcę by ich bardziej docenił. Warto pamiętać, że ta orkiestra w swoim czasie była fenomenalnym zespołem. Książę miał do dyspozycji najlepszych muzyków jacy byli wtedy dostępni w Europie.

31


gdyby się okazało, iż poziom zakażeń wzrósł tak gwałtownie, że sekcja dęta nie mogłaby brać udziału w koncercie. Nic takiego na szczęście się nie stało, mogliśmy wykonać ten program, musieliśmy tylko zachowywać fizyczny dystans. Wiemy dziś, że NOSPR wraca do koncertowania w październiku. Jakie mają plany muzycy? Jutro mam w planie warsztaty dla członków Akademii Orkiestrowej NOSPR, przygotowujemy i nagrywamy oktet Mendelssohna dla jednej z telewizji. W planie orkiestry czekają nas przed zakończeniem sezonu próby. Podzieliliśmy zespół na dwie części, z których każda zagra jeszcze po trzy dni. A jakie Pan ma plany na ten czas? Ja nie planuję długich wakacji, ponieważ odpoczynek połączę z pracą na kursach dla skrzypków przygotowujacych się do najbliższych konkursów. Mimo zagrożenia pandemią uczestnictwo w kursach cieszy sie nadal dużą popularnością, co z pewnością jest wynikiem trzech miesięcy pracy online. W końcu lipca wybieram się do Nałęczowa na kurs im. Tadeusza Wrońskiego, na którym jestem od kilku lat. Zapraszana jest tam zawsze bardzo dobra obsada pedagogów, będzie np. Bartłomiej Nizioł i Michael Vaiman. Następnie po dwóch tygodniach przerwy rozpoczynam kurs w Kazimierzu Dolnym, a po nim jeszcze w Przemyślu, zanim wrócę do domu. Na początku września planuję prowadzenia kursów w Weronie, z czego szczególnie się cieszę. Zatem do zobaczenia jesienią. n fot. Marek Bebłot

Czy koncert mógł być dłuższy? Można było oczywiście zrobić dłuższy koncert, ale ideą było, by nie robić przerwy, by publiczność nie wychodziła z sali, nie rozpraszała się. Rozważaliśmy różne warianty programu. Koncert mógł być dłuższy, ale myślę, że w takiej formie dramaturgicznie pozostawił słuchaczom uczucie niedosytu. Mieliśmy przygotowane inne warianty programu, na wypadek

32


dodatek

do dwumiesięcznika ArtPost

S

T

Y

L

E

www.artpost.pl facebook.com/melomanstyle

Twój obraz Legendarne wytwórnie i ich fonograficzne arcydzieła Polskie Nagrania „Muza“ (część 8)


Legendarne wytwórnie i ich fonograficzne arcydzieła Polskie Nagrania „Muza“ (część 8) mieCzySŁaW StoCh Na ścianie 3-piętrowej przedwojennej kamienicy przy ul. Płockiej 41 w Warszawie widnieje mural, którego autorem jest młody malarz i fotografik Damian Kwiatkowski. Mural przedstawia sylwetkę powstańca w hełmie z orzełkiem w koronie, a sylwetka skomponowana jest z autentycznych fotografii z czasów Powstania Warszawskiego w odcieniu niebiesko- fioletowym. Wybór ściany przy ul. Płockiej nie był przypadkowy, bowiem tędy przebiegała droga, którą Niemcy prowadzili kilkadziesiąt tysięcy okolicznych mieszkańców na egzekucje zwane później rzezią Woli. Paradoksalnie na tej samej ulicy Płockiej pod numerem 13 znajdowało się największe centrum przemysłu rozrywkowego - niemiecka firma płytowa Carla Linstroema z Berlina zwana „Odeon“. Ta właśnie firma, a raczej to co z niej zostało, decyzją Ministerstwa Kutury i Sztuki z dnia 11 września 1945 roku została przemianowana na Polskie Zakłady Fonograficzne. Bazą techniczną tych zakładów były stare prasy niemieckie Odeonu oraz inne urządzenia fonograficzne pochodzące z konfiskaty zlikwidowanej prywatnej firmy Kurczewskiego w Poznaniu. Jeszcze przed wojną firma Odeon na Płockiej 13 była jedną z najnowocześniejszych firm fonograficznych w Europie. Wyposażona w studio nagrań, galwanizernię, prasy półautomatyczne oraz urządzenie do produkcji masy miała możliwość produkowania 20 tysięcy płyt dziennie na 3 zmiany. Niestety, część urządzeń została wywieziona do Niemiec podczas okupacji, a tylko część stała się bazą Warszawskich Zakładów

34

S

T

Y

L

E

Fonograficznych, bo tak przemianowała się firma w roku 1953. Wtedy też powstał Zakład Nagrań Dźwiękowych z siedzibą przy ul. Długiej 5. Niedługo później na ul. Płockiej 13 Warszawskie Zakłady Fonograficzne stały się Fabryką Płyt Gramofonowych „Muza“. Zakład Nagrań Dźwiękowych zajmował się nagraniami na taśmę magnetofonową, nacięciami oryginału acetatowego, posrebrzaniem go i wykonaniem negatywu niklowo-miedzianego do tłoczenia już drobnorowkowych płyt na 33 i 1/3 obr. na minutę. Natomiast fabryka płyt zajmowała się tłoczeniem płyt standardowych czyli szelakowych oraz nacięciami oryginałów woskowych, grafitowaniem ich i wykonywaniem negatywów miedzianych, czyli matryc do tłoczenia płyt jeszcze na 78 obr. na minutę. Epoka woskowa jednak kończyła się wraz z ekspansją płyty gramofonowej długogrającej zaprezentowanej w Hotelu Astoria w Nowym Jorku już w 1948 roku przez firmę Columbia. W roku 1956 Zakład Nagrań Dźwiękowych zostaje wchłonięty przez przedsiębiorstwo Państwowe Polskie Nagrania. Firma całkowicie zcentralizowana i podporządkowana Ministerstwu Kultury skupia w sobie wszystkie procesy produkcji nagrań i płyt. Nie produkuje tylko masy, czyli ani szelaku, którego produkcję przejęły Zakłady Chemiczne w Jaśle, ani polichlorku winylu, którego z kolei produkcją zajęły się Zakłady Chemiczne w Pionkach. Od 1959 roku Polskie Nagrania rozpoczęły produkcję tzw. longplayów, czyli płyt długogrających. Pierwszą płytą o numerze katalogowym XL 001 była płyta z nagraniem VII Symfonii Beethovena w wykonaniu Wielkiej Orkiestry Polskiego Radia pod dyrekcją Witolda Rowickiego. Pierwsze tłoczenia miały


wówczas gramaturę 200 g, żółty label z czarnymi napisami i znaczek firmowy Muzy, czyli słynny kogucik nad liczbą 33 sugerujący, że jest to płyta długogrająca na 33 i 1/3 obrotów na minutę. W tym czasie proces galwaniczny był dosyć skomplikowany. Posrebrzony oryginał był wstępnie niklowany a następnie nakładano eletrolitycznie miedź formującą negatyw. Negatyw znów niklowano i nakładano miedź formującą pozytyw. Ten ostatni też poddawano niklowaniu i znów nakładano miedź formującą matrycę. Z takiej matrycy można było dopiero tłoczyć płyty. Pod koniec lat 60. matryce z niklu całkowicie wyparły matryce miedziane, te ostatnie były bowiem 3 razy cięższe i 5 razy grubsze, zaś czas formowania matryc miedzianych trwał 48 godzin, a niklowych tylko 2 godziny. Do formowania jednak matryc niklowych potrzebne były specjalne wanny galwaniczne do tzw. sulfamidowej kąpieli o bardzo małych naprężeniach własnych. Takie wanny najpierw sprowadzono z Anglii, ale te nie zdały egzaminu, późniejsze niemieckie też nie były o wiele lepsze, dopiero sprowadzone ze Szwecji wanny galwaniczne sześciowrzecionowe zdały egzamin i pracowały ponad 20 lat. Ponoć Polacy opracowali własną konstrukcję takiej wanny z bardzo krótkim czasem elektroformowania, która nawet pracowała przez jakiś czas, ale Bóg raczy wiedzieć dlaczego pozostała tylko na poziomie prototypu. Najprawdopodobniej jak w słynnym dowcipie o socjalistycznym piekle, gdzie nie było smażenia w smole, bo ciągle czegoś brakowało, tak i w tym przypadku do wdrożenia wynalazku też czegoś po prostu zabrakło. Mankamentów tak zwanej gospodarki socjalistycznej, które w wyraźny sposób wpływały na jakość finalnego produktu fonograficznego było jednak o wiele więcej. Zmorą był nie tylko drugi gatunek polichlorku winylu, czyli przysłowiowy „jesiotr drugiej świeżości“, który był stosowany do tłoczenia płyt z muzyką rozrywkową, bo do klasyki był zarezerwowany pierwszy gatunek , chociaż też nie zawsze, ale i permanentny problem z deficytem wszelkich materiałów, począwszy od taśm, a na zwykłym papierze do drukowania okładek skończywszy. Nie przeszkodziło to jednak wyprodukować prawdziwych cudeniek, prawdziwych arcydzieł fonograficznych. Ogromną zasługą w tworzeniu tych arcydzieł był niewątpliwie udział znakomitych realizatorów dźwięku jak Antoni Karużas, Janusz Urbański czy Jan Szmańda. To dzięki nim w 1963 roku powstał specjalny Wydział Reżyserii Muzycznej przy Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Znakomite były też opracowania graficzne okładek do płyt

gramofonowych. Często były to arcydzieła tworzone przez najwybitniejszych artystów plastyków. Jednym z nich był Rosław Szaybo, prawnuk Józefa Szaybo – rotmistrza z powstania styczniowego. Zaprojektował on okładkę do płyty Krzysztofa Komedy Astigmatic, która otworzyła mu drzwi do największych firm fonograficznych świata. Wybrał on jednak Wielką Brytanię, gdzie dla wytwórni CBS zaprojektował około 2. tysięcy okładek. Cudowne projekty graficzne stworzyli również dla Polskich Nagrań Anna Wieczorek, Alicja Szubert Olszewska, Helena Matuszewska czy Stefan Żakowski. Wieloletni dyrektor Polskich Nagrań Ryszard Sielicki dbał nie tylko o jakość nagrań czy wysoki poziom projektów graficznych, ale przede wszystkim o wysoki poziom artystycznych wykonań. To dzięki niemu powstały takie serie jak: Musica Antiqua Polonica czy Polish Jazz. Mimo że muzyce jazzowej, jako gatunkowi podrzędnemu, przysługiwał drugi gatunek polichlorku winylu, Ryszard Sielicki, który sam był fanatykiem jazzu, często osobiście pilnował, aby płyty jazzowe były tłoczone właśnie z pierwszego gatunku. Można to było poznać po etykietach. Niebieskie etykiety często goszczące na płytach jazzowych świadczyły, że były tłoczone z pierwszego gatunku, zaś czerwone z drugiego, niektórzy dopatrywali się nawet politycznego podtekstu, bo przecież kolor czerwony był podówczas kolorem sztandarowym. Jeśli chodzi o artystyczne wykonania, to trzeba przyznać, że mieliśmy całą rzeszę wielkich talentów, którzy wcale nie musieli emigrować, jak to było w przypadku ich radzieckich kolegów, bo całkiem legalnie „Pagart“ wysyłał ich za granicę. Pośród dyrygentów, którzy nagrywali dla Polskich Nagrań niewątpliwie najwybitniejszym był Grzegorz Fitelberg - asystent Sergieja Kusewickiego w Piotrogrodzie, dyrektor Baletów Rosyjskich Sergieja Diagilewa, którymi dyrygował w największych europejskich ośrodkach na przemian z Ernestem Ansermetem i Eugene Goosensem. Po powrocie do Polski został dyrektorem Filharmonii Warszawskiej, a w 1935 roku zorganizował Orkiestrę Polskiego Radia w Warszawie. Był przyjacielem Szymanowskiego i promował nie tylko jego muzykę ale i dorobek całej polskiej awangardy tamtego okresu. Wszystko co wyszło spod jego batuty i co jest zarejestrowane na płytach Muzy jest godne uwagi. Oprócz sztandarowych dyrygentów, jak wspomniany już Witold Rowicki czy Stanisław Wisłocki bardzo wysoko ceniony jest Bohdan Wodiczko, uczeń znakomitego Wacława Talicha z Pragi, jego Kantata Bacha Ich Habe Genug BWV 82 z Andrzejem Hiolskim i z Krystyną Szostek Radkową to absolutny majstersztyk.

S

T

Y

L

E

35


Doskonali są też Karol Teutsch, którego barok iskrzy się fantazją i witalnością, czy bardzo zdolny Jerzy Maksymiuk. Podobnie wielcy polscy kompozytorzy, którzy wiele ze swych prawykonań, pod własną batutą, zarejestrowali na płytach Polskich Nagrań. Witold Lutosławski, Mikołaj Górecki, Grażyna Bacewicz,Wojciech Kilar czy zmarły niedawno Krzysztof Penderecki są tego dobitnym przykładem. Ogromna plejada pianistów polskich z pewnością zasługiwała na więcej nagrań polskiej oficyny, ale i tak z racji ograniczeń wspomnainej już gospodarki socjalistycznej pozostawili po sobie wiele wspaniałych dokonań. Głównie dzięki odbywającemu się co 5 lat Konkursowi Chopinowskiemu, zarejestrowano wiele nie tylko polskich wykonawców ale wielu wspaniałych pianistów z całego świata. Na płytach Muzy znajdziemy wpaniałe interpretacje Haliny Czerny-Stefańskiej, Barbary Hesse-Bukowskiej, Witolda Małcużyńskiego, Ryszarda Baksta, Władysława Szpilmana, Jana Ekiera, Henryka Sztompki, Krystiana Zimermana, Reginy Smendzianki, Aleksandry Utrecht i wielu innych. Wśród zagranicznych wykonawców na płytach Polskich Nagrań niezwykłą estymą cieszą się tacy wykonawcy jak: Martha Argerich, Ivo Pogorelich, Maria Grindberg, Benedetti Michelangeli no i oczywiście Światosław Richter. Ten ostatni w 1958 roku nagrał dla Polskich Nagrań w Warszawie, przy wspópracy z Deutsche Grammophon, koncert a-moll Schumanna, koncert G-dur Prokofieva oraz drugi Koncert Fortepianowy Rachmaninowa. Warszawską Filharmonią dyrygował wówczas Stanisław Wisłocki. Wszystkie trzy płyty otrzymały Grand Prix de Disque z Academie Charles Cros w Paryżu. Deutsche Grammophon już wcześniej starało się o przyjazd Richtera do Niemiec, ale miał on zakaz koncertowania na Zachodzie i mógł występować tylko w krajach Demokracji Ludowej. Wymyślono więc sesję w Warszawie. Z Berlina przyjechał cały sprzęt do nagrywania wraz z realizatorem dźwięku i w ten oto sposób w Filharmonii Warszawskiej powstało kilka prawdziwych fonograficznych arcydzieł. Płyty te wyszły zarówno w niemieckiej jak i polskiej oficynie. Z wiolinistyki wspomnę na wstępie o paru wykonawcach tworzących trzy filary polskiej powojennej wiolinistyki. Pierwszy niewzruszony filar to polska arystokratka skrzypiec Eugenia Umińska. Jej ostentacyjna niechęć do systemu komunistycznego nie przysporzyła jej nagrań, ale i nie przeszkodziła w objęciu stanowiska rektora Krakowskiej Akademii Muzycznej, gdzie wykształciła wielu wspaniałych skrzypków między innymi Kaję Danczowską. Drugą wielką damą polskich skrzypiec była Irena Dubiska, uczennica Karla Flescha i Bronisława Hubermana.

36

S

T

Y

L

E

Trzecim filarem był zaś Kazimierz Wroński, wielki skrzypek, wielki artysta, z powołania pedagog i wspaniały człowiek. Wszystkie ich dokonania artystyczne dla Polskich Nagrań to arcydzieła w każdym calu. Poszukiwane są też płyty z nagraniami Wandy Wiłkomirskiej, Konstantego Andrzeja Kulki, Krzysztofa Jakowicza, Piotra Janowskiego, Romana Totenberga czy Bronisława Hubermana. Wielce ceniony jest też mistrz i nauczyciel wiolonczeli Kazimierz Wiłkomirski. Wiele jest wspaniałości na płytach Muzy, a byłoby jeszcze więcej gdyby nie okoliczność, która podcięła skrzydła nie tylko polskiej ale całej światowej fonografii. A było to w latach 80. ubiegłego stulecia. W 1980 roku zakończono właśnie budowę nowego Zakładu Polskich Nagrań przy ul. Goleszowskiej w Warszawie. Zakładano wówczas, że już w roku 1990 wzrośnie produkcja do 44 mln płyt rocznie. Dla porównania w roku 1975, czyli w czasie największego rozkwitu, Polskie Nagrania produkowały 5 mln płyt rocznie. Zakład miał być wyposażony w 40 automatów i zatrudniać łącznie 1130. pracowników. Niestety, wszystkie te ambitne plany i sny o potędze legły w gruzach nie tylko przez zapanowanie zapisu cyfrowego, ale przez wszechobecną prywatyzację. W 2015 roku Polskie Nagrania wraz z 36. tysiącami nagrań polskich wykonawców zostały sprzedane do Warnera za 8 mln zł, czyli za tyle, ile wynosiło odszkodowanie za dwie sprywatyzowane kamienice w Warszawie. n

Kupię płyty gramofonowe klasyka, jazz.

Tel.: 509 825 058



z harmoniÄ… smaku i nutÄ… komfortu

ul. Dworcowa 5 Katowice +48 32 782 82 07 www.monopolkatowice.hotel.com.pl




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.