ArtPost_2_2021.digital

Page 1

2 (38) / 2 0 2 1 marzec-kwiecień wydanie bezpłatne

dwumiesięcznik kulturalny

w w w. a r t p o s t . p l

artpostmagazyn

ISSN 2391-7741

Tomasz Konieczny Wojciech Prażmowski

Chick Corea

Astor Piazzolla – 100-lecie urodzin Patron wydania – Ambasada Argentyny



spis treści Od redakcji

GRAŻYNA BEBŁOT

Astor Piazzolla – 100-lecie urodzin.................................. 4 MAREK BEBŁOT

Baltic Opera Festival – energia tworzenia........................ 8 MAREK BEBŁOT

Szanowni Państwo, Mija rok pandemii, czas nie tyle się zatrzymał, co jakość dziwnie lewituje. Niektórzy nie chcą wierzyć, że to się dzieje naprawdę. Dla środowiska artystycznego, jest to wyjątkowo ciężki okres. Pisząc ten tekst, ja wieczny optymista, czuję się jak muzyk z orkiestry na Titanicu. Gramy tango, ale nie bez powodu. Sto lat temu, 11. marca, urodził się Astor Piazzolla. Kto nie zna jego muzyki? Jest grana w salach filharmonicznych i w salach tanecznych. Może takiego oddechu teraz nam trzeba? Ambasada Argentyny zaszczyciła nas patronatem nad tym numerem ArtPost-u. Dopisała na naszych łamach czołówka ludzi tanga w Polsce. Niech więc nam brzmią dźwięki Libertango czy Oblivion, ku pokrzepieniu serc. O ile w instytucjach kultury jest dość smętnie, często nikt nie odbiera telefonów (nie wiem dlaczego tak jest), to nie wszędzie jest taka tendencja. Wszyscy wiemy, że środki są mocno okrojone, ale pracować trzeba. Tym bardziej zachwycony jestem działaniami oddolnymi, bez spoglądania na dyrektorskie decyzje. Przykładem tego niech będzie nasz wspaniały Tomasz Konieczny, który organizuje Baltic Opera Festival. Rozmowa z nim dodała mi dużo energii, widzę sens nie tylko w działaniu, ale przede wszystkim w wystrzeganiu się od nicnierobienia. Trzymam kciuki za powodzenie tego festiwalu. Tak samo odebrałem chęć działania muzyków, którzy koncertują w związku z jubileuszem urodzin Piazzolli, nie oglądają się na nikogo. Powiem krótko, przyjemnie być w takim towarzystwie. My też mamy chęć działania. Czasopismo nie pozwala sobie na przerwę, mimo że czasami trudno jest spiąć wszystko tak jakby się chciało. Czas płynie nieubłaganie, w marcu mija pierwsza rocznica śmierci prof. Krzysztofa Pendereckiego. Być może nie byłoby ArtPost-u gdyby nie spotkanie z Nim, wiele rzeczy by się nie wydarzyło. Nie poznałbym tak Jego muzyki i ukochanych Lusławic, Jego miejsca na ziemi. Spotkania z ludźmi i rozmowa wiele wnoszą do życia. Ostatnio spotkałem prof. Wojciecha Prażmowskiego, była to rozmowa o dostrzeganiu tego, co się toczy wokół nas. Uważam to za ważną rzecz, mam wrażenie, że zbyt często dostajemy zmiksowaną w telewizorze i mediach papkę. Żyjemy serialami, filmami i książkami zgrabnie skrojonymi, które mówią o niczym. Marek Bebłot redaktor naczelny

Tańczyć tango w Krakowie........................................... 14 LESZEK KASPRZYK

Bandonegro................................................................. 18 MAREK BEBŁOT

Spotkanie z Wojciechem Prażmowskim........................ 20 Wiesław Prządka

Quinteo Tango Nuevo................................................... 24 Gang Tango.................................................................. 26 Joanna Longawa

MArteLive - multidyscyplinarny, międzynarodowy festiwal i konkurs dla młodych artystów...................... 28 Dionizy Piątkowski

Good Bye, Armando !.................................................. 30 Dionizy Piątkowski

Bill Milkowski – Jaco Niezwykłe i tragiczne życie Jaco Pastoriusa.................. 36 Mieczysław Stoch

Legendarne wytwórnie i ich fonograficzne arcydzieła „Three Blind Mice“ – Trzy Ślepe Myszki (część 12)........ 40 Wydawca: Adres: www: e-mail: tel.: Redaktor naczelny: Z-ca redaktora naczelnego: Sekretarz redakcji: Współpraca: Dział grafiki: Korekta: Okładka:

ArtPost ul. Sławkowska 44 41-216 Sosnowiec www.artpost.pl biuro@artpost.pl +48 509 397 969, +48 505 006 123 Marek Bebłot Grażyna Bebłot Małgorzata Stępień Ignacy M. Madejski, Dionizy Piątkowski, Leszek Kasprzyk, Zbigniew Białas, Małgorzata Stępień Mariusz Borowy Małgorzata Brachowska Agnieszka Stach, Tymoteusz Ley, fot. Marek Bebłot

3


Astor Piazzolla – 100-lecie urodzin Genialny muzyk, kompozytor tanga argentyńskiego, bandoneonista i aranżer. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli tanga nuevo. W marcu tego roku przypada 100-lecie jego urodzin. GRAŻYNA BEBŁOT Astor Piazzolla (1921-1992) przebył długą drogę do artystycznego uznania. Odnosił niezliczone międzynarodowe sukcesy koncertując solo, z wieloma słynnymi muzykami jazzowymi, jak również z towarzyszeniem orkiestr symfonicznych. Muzyka Astora Piazzolli jest melancholijna i romantyczna, oparta na tangu, ale nie przeznaczona do tańczenia. Jest jednym z najwybitniejszych przedstawicieli tanga nuevo, formy muzyki tanga argentyńskiego łączącego elementy jazzu i muzyki poważnej. Tak określał swój styl gry na bandoneonie: „Gram gwałtownie. Mój bandoneon musi śpiewać i krzyczeć. Nie uznaję tanga w kolorach pastelowych”. Skomponował ponad 750 utworów (koncerty, balety, muzyka teatralna i filmowa). Nagrał wiele płyt solowych i ponad 70 z innymi artystami. Jego twórczość wykorzystywana jest przez klasycznie wykształconych akordeonistów i gitarzystów oraz wielu muzyków jazzowych. Rzesze wielbicieli Piazzolli wciąż rosną i wszystko wskazuje na to, ze spełni się jego życzenie: „Mam takie marzenie: będą słuchać mojej muzyki w 2020 roku i w 3000 też” Urodził się dokładnie 11 marca 1921 roku w Mar del Plata i był jedynym dzieckiem Vincentego Piazzolli i Asunty Mainetti, urodzonych w Argentynie dzieci emigrantów włoskich. Ojciec dał mu na imię Astor na cześć jednego ze swoich przyjaciół, Astora Bolognini, który był pierwszym wiolonczelistą w Orkiestrze Symfonicznej Chicago i na dodatek muzykiem tanga. To było jak przepowiednia, gdyż ojciec zawsze chciał żeby został muzykiem tanga, żeby grał na bandoneonie. W 1925 r. rodzina przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie z małą przerwą na ponowny pobyt w Argentynie, mieszkali do 1936 r. Dorastał początkowo w biednej dzielnicy pełnej przemocy, gdzie istniał głód i nienawiść, potem w dzielnicy, która była znana jako „Małe Włochy”. Nieopodal zamieszkiwali Polacy, Rosjanie, Rumuni. Jak wspomina, bardzo zaprzyjaźnił się w tym czasie z jednym ze swoich rówieśników, z pochodzenia Polakiem. „Nazywał się Stanley Sommerkovsky (potem zmienił nazwisko na Sommers).

4

… nie tylko był moim przyjacielem, ale i wspaniałym kumplem w Nowym Jorku. Ze Stanleyem chodziliśmy słuchać Caba Callowaya. Pewnego dnia postanowiliśmy uciec z domu na zawsze – na rowerach. Cała przygoda zakończyła się na Long Island, tuż za Nowym Jorkiem. …Największą przygodę, jaką wspólnie przeżyliśmy, była kradzież harmonijki ze sklepu Macy’s….Ta harmonijka chromatyczna, firmy Hohner, była moim marzeniem i wiele razy prosiłem o nią ojca. Ale on zamiast tego podarował mi bandoneon”. Pierwszy bandoneon podarował mu tata, kiedy miał sześć lat i powiedział: „Astor, to jest instrument tanga, chcę abyś nauczył się na nim grać”. Astor nie był zachwycony, tango mu się nie podobało, było muzyką, której ojciec słuchał co noc, kiedy wracał z pracy. Pierwszych lekcji gry na instrumencie udzielił mu Andrés D’aquila – argentyński muzyk, pianista, który mieszkał w Nowym Jorku i miał jakieś pojęcie o bandoneonie. Ale prawdziwa przygoda, jak sam mówił „kosmiczna podróż” z bandoneonem zaczęła się od dnia, w którym odkrył Bélę Wilda wybitnego węgierskiego pianistę, ucznia Sergieja Rachmaninowa, i kiedy uderzyła w niego z taką siłą muzyka Bacha – pierwsza jaką zagrał poważnie na tym instrumencie. To Wilda zaaranżował rozmaite utwory klasyczne aby Astor mógł je grać. „Grałem na bandoneonie, podstawowym instrumencie tanga, ulubionej muzyki mojego ojca, ale stałem się fanatykiem Bacha”. Kiedy miał szesnaście lat rodzice postanowili wrócić do Argentyny, już na stałe. W 1937 roku Astor rozpoczął karierę bandeonisty w zespole słynnego w kraju Anibala Troilo. Dzięki spotkaniu z Arturem Rubinseinem, który przebywał w tym czasie w Buenos Aires, zaczął studia w 1941 roku u znanego kompozytora Alberta Ginastery, którego potem nazywał jednym z dwóch mistrzów, obok Nadii Boulanger, mających największy wpływ na jego wiedzę muzyczną. W tym okresie ożenił się młodo z Dedé, studentką malarstwa, która bardzo wspierała jego muzyczną edukację. W 1943 roku zaczął studia na fortepianie u Raula Spivaka, co było wbrew naturze, bo miał kciuki skierowane na zewnątrz, zdeformowane przez grę na bandoneonie. Nie był to zmarnowany czas, ponieważ wszystkie jego dzieła, łącznie z aranżacjami, skomponował na fortepianie, nie na bandoneonie. W tym też roku napisał swój

Astor Piazzolla 1971, www.wikipedia.org,

POSTAĆ


recital Barbary Duckiej

Pieśni życia

czyli Piazzolla jakiego nie znacie 100. urodziny Astora Piazzolli w Teatrze Rozrywki 11 marca o godz. 19:30

Bilety dostępne na www.teatr-rozrywki.pl Teatr Rozrywki jest instytucją kultury Samorządu Województwa Śląskiego


pierwszy utwór klasyczny Suite para Cuerdas y Arpas. W 1946 roku odszedł z orkiestry Anibala Troilo i założył pierwszą własną orkiestrę zapisaną w historii jako Orquesta del’46. Był człowiekiem tanga i kierowanie orkiestrą, możliwość aranżowania utworów bez proszenia kogokolwiek o zgodę, czyniło z niego jedną z pierwszoplanowych postaci w Buenos Aires. W tamtym czasie słuchał już każdej muzyki. Odchodził od tanga. Stał się fanatykiem Igora Strawińskiego i Béli Bartóka. Chodził na próby Orkiestry Symfonicznej. Dojrzewał do pisania muzyki dla koneserów. W 1950 roku z powodu braku pracy, rozwiązał orkiestrę i zabrał się za aranżacje dla innych orkiestr, za pisanie muzyki do filmów argentyńskich. Zdobył nagrodę Fabiena Sevitzky’ego za dzieło Tres movimientos sinfónicos, którym podczas prawykonania w sierpniu 1953 roku w audytorium Wydziału Prawa, dyrygował sam Sevitzky. Koncert nie należał do spokojnych, bo publiczność była za i przeciw, i zakończył się bójką. Sevitzky stwierdził wówczas: „Nigdy nie widziałem takiej przepychanki na premierze, ale niech pan będzie spokojny, to reklama. Niech pan nie zapomina, że Strawińskiego wygwizdano za Święto wiosny, a Ravela za Bolero. Pan zaczyna identycznie”. Nagroda Fabiena Sevitzky’ego otworzyła mu drogę do Francji, na studia u Nadii Boulanger. Pojechał tam z żoną Dedé, która mogła doskonalić swój rysunek u André Lothe’a. Ta podróż w 1954 roku stanowiła punkt zwrotny w jego karierze. To wtedy Nadia Boulanger trafiła w sedno, odkrywając prawdziwego Piazzollę i namówiła go do powrotu do tanga. W Paryżu napisał Chau Paris, Bandó, Nonino, Marrón y azul. W 1955 roku w Paryżu odkrył oktet Gerry’ego Mulligana i był nim zachwycony. Chciał coś takiego stworzyć w Buenos Aires z najlepszymi muzykami tanga. Po powrocie do Argentyny zakłada Octeto de Buenos Aires, który stanowi pomost między tangiem współczesnym i tangiem tradycyjnym. Praca nie trwała długo. Nie miał grosza przy duszy a miał żonę i dwoje dzieci, zdecydował się zaryzykować, tak jak kiedyś zrobił to jego ojciec. Był rok 1958, tak jak Nonino, 35 lat wcześniej, wyruszył do Nowego Jorku sam, by móc potem sprowadzić Dedé i dzieci, córkę Dianę i syna Daniela. W poszukiwaniu pracy o mały włos nie skończył jako tłumacz w banku. Ostatecznie stworzył własny zespół Quinteto Jazz Tango z bardzo rozległym repertuarem. Robił to aby przeżyć. To był dla niego bardzo zły rok, na zakończenie którego dobiła go wiadomość o śmierci ojca, Vincente Piazzolli. Pogrążony w smutku, tworzy swój najsłynniejszy utwór Adiós Nonino. Pełna bólu melodia Adiós Nonino jest jedyną jaką Astor skomponował na badoneonie, mimo że pod ręką miał fortepian. Według niego to najlepszy temat w jego twórczości. Jak sam mówił „tysiąc razy chciałem zrobić coś lepszego i nie potrafiłem. Ten intymny ton, prawie pogrzebowy, a jednak przewyższający wszystko”. Współcześnie Adiós Nonino doczekał się ponad dwustu nagrań na całym świecie i stał się końcowym tematem większości spektakli „tangowych” na świecie. W 1960 roku wraca do Buenos Aires i zakłada swoje pierwsze Quinteto: bandoneon, wibrafon, fortepian, gitara elektryczna i kontrabas. W 1965 roku wydaje pierwszą płytę Piazzolla en el Philarmonic Hall de Nueva York z własnymi utworami. Pojawia się El Tango, z jego muzyką do poezji wielkiego pisarza i poety Jorge Luisa Borgesa. El Tango to najlepsza płyta w historii wokalistyki argentyńskiej. W tym czasie rozwodzi się z Dedé. Dakada lat 60-tych i okres do 1975 roku to najlepsze lata Piazzolli. Mówi się wówczas o nim dużo jako o kompozytorze. To właśnie wtedy Piazzolla skomponował większość dzieł, których do dziś nie przewyższył żaden argentyński muzyk, ani popularny, ani klasyczny. To wtedy komponuje najpopularniejszą piosenkę – tango

6

Ballada para un loco do słów poety Horacio Ferrera. Ten cykl piętnastu lat, który rodzi się wraz z Quinteto, zamyka się we Włoszech trzema płytami: Libertango, Reunión cumbre z Gerrym Mulliganem i Suite troileana. Płyta, którą nagrał w 1974 roku z Gerrym Mulliganem, słynnym saksofonistą tenorowym, jedną z największych postaci jazzu, to jak sam mówi, jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mu się przydarzyły. W 1976 roku poznał Laurę Escalada, spikerkę telewizyjną i śpiewaczkę liryczną, z którą po latach zawarł związek małżeński. Laura dała mu szczęście, miłość i stabilizację jak była mu potrzebna. W 1977 roku ponownie tworzy Quinteto, drugi w historii. W ciągu 11 lat koncerty z tym zespołem zaprowadzą go na szczyt światowej sławy. W latach 80-tych był już sławny, ceniony przez koneserów i modny wśród elit, wreszcie ekonomicznie doceniany. Jak sam wspominał: „Zacząłem zarabiać dobre pieniądze dopiero w wieku sześćdziesięciu lat. Nie jestem oddany mamonie. Nie chcę dwudziestu domów, pięciu samochodów czy jachtu w Puerto Banús”. Uznanie w Europie pomogło mu w zdobyciu autorytetu w rodzinnej, bardzo konserwatywnej Argentynie. W 1986 roku zdobył nagrodę Cezara przyznawaną za muzykę filmową przez krytyków francuskich za film El exilio de Gardel. Nagrał płytę El Nuevo Tango z inną jazzową indywidualnością - Garym Burtonem. W 1988 roku nagrał La Cammora, swoją ostatnią płytę z Quinteto. W tym samym roku przechodzi poważną operację kardiologiczną (4 bajpasy). Po powrocie do zdrowia stworzył zespół Sexteto, z którym grał na koncertach oraz w Teatro Ópera (ostatni występ w Buenos Aires). W 1990 roku Piazzolla nagrał z Kronos Quartet Five Tango Sensations, ostatnią płytę studyjną. Mścisław Roztropowicz po raz pierwszy zaprezentował Le grand tango, na wiolonczelę i fortepian – utwór mu dedykowany. Aż do utraty przytomności z powodu zawału mózgu, 4 sierpnia 1990 roku w Paryżu, zawsze był Astorem Piazzollą. Zmarł w Buenos Aires 4 lipca 1992 r. Muzyka była magicznym światem Piazzolli. Miał też szereg innych zainteresowań: znał się na malarstwie Picassa, nowej fali w kinie argentyńskim, nieobca była mu literatura. Władał biegle paroma językami. Po latach wspominał: „Od czasu otrzymania prezentu od mojego ojca do dziś wydarzyły się różne rzeczy w moim życiu, a bandoneon stał się dla mnie czymś więcej niż instrumentem muzycznym. Czasami wydaje mi się, że jest moim psychoanalitykiem, zaczynam grać i wyrzucam z siebie wszystko”. O swoich rodzicach pięknie mówił, że to najlepsi ludzie jakich poznał w życiu. O swoim ojcu, Nonino, że miał bogatą kulturę muzyczną, przemiły charakter i wiecznie dobry humor. Mama – Nonina, zawsze wspierała ojca. „Wszystko odziedziczyłem po rodzicach – dobry humor po ojcu i wielki charakter po mamie”. Tango miało wielu wielkich bandoneonistów, sam Astor do najlepszych zalicza: Gordo Troilo, Maffi, Laurenz, Minotto, Roberto di Filippo, Leopoldo Federico, Dino Saluzzi i Néstor Marconi. Każdy z nich miał inną technikę i styl. O sobie zaś mówił „Ja jestem odmienny od wszystkich. Nie mówię lepszy czy gorszy od Troila czy Federica. Nie. To czego nie ma nikt, to mój touch. Może wielu mnie przewyższa, ale tak jak Piazzolla nie gra nikt”. n Przy pisaniu tekstu wykorzystano: - Natalio Gorin, (tłum. Ewa Stala) Astor Piazzolla – moja historia, Wyd. PWM S.A., Kraków 2008; - Materiały internetowe.


EUROPEJSKIE CENTRUM MUZYKI KRZYSZTOFA PENDERECKIEGO

KONCERT PATRONAT HONOROWY PROF. PIOTR GLIŃSKI WICEPREZES RADY MINISTRÓW, MINISTER KULTURY, DZIEDZICTWA NARODOWEGO I SPORTU

W 1. ROCZNICĘ ŚMIERCI CHÓR FILHARMONII IM. K. SZYMANOWSKIEGO W KRAKOWIE MACIEJ TWOREK DYRYGENT JERZY TRELA NARRATOR MISSA BREVIS, PIEŚŃ CHERUBINÓW, O GLORIOSA VIRGINUM, AGNUS DEI, STABAT MATER

KRZYSZTOFA PONIEDZIAŁEK, 29 MARCA 2021, godz. 19:00 LUSŁAWICE, SALA KONCERTOWA

PENDERECKIEGO


WYWIAD

Rozmowa Marka Bebłota z Tomaszem Koniecznym, światowej sławy śpiewakiem operowym, współtwórcą Baltic Opera Festival i jej dyrektorem artystycznym, o tworzeniu w czasach trudnych dla środowiska artystycznego. motto: „W sztuce nic wartościowego nie narodzi się bez entuzjazmu” Robert Schumann (1810-1856). 8

Tomasz Konieczny, fot. Igor Omulecki

Baltic Opera Festival – energia tworzenia


Marek Bebłot: Bardzo mi się podoba projekt Baltic Opera Festival w Sopocie. Jest w tym coś symbolicznego, energia muzyki Wagnera, otwarta przestrzeń Opery Leśnej i chęć wyrwania się z uścisku Covid-a. Jaka energia spowodowała u Pana chęć zorganizowania festiwalu operowego w Sopocie? Tomasz Konieczny: Dokładnie to pan powiedział. Spędzam wraz z rodziną coroczny urlop nad polskim morzem, w ubiegłym roku byliśmy w Juracie. Przypomniałem sobie wtedy mój występ w Złocie Renu z 2009 roku, kiedy próbowaliśmy reaktywować Festiwal Bayreuth des Nordens w Sopocie z Janem Lotham-Koenigiem i Danielem Kotlińskim. Niestety, mimo sukcesu Złota Renu nie było wtedy takiego imperatywu, by kontynuować tradycje operowe w Sopocie. Zostawiłem ten temat na parę lat, gdyż miałem letnie występy w Salzburgu i w Bayreuth i nie myślałem wtedy kompletnie o organizacji czegokolwiek. Pracowałem jako artysta i to było moje główne zajęcie, którym się zresztą cały czas zajmuję. Przyszedł rok pandemiczny, ale też przyszła silna inspiracja, którą był mój udzial w takim prowizorycznym festiwalu, który odbył się na granicy czesko-austriackiej w Mikulovie pod nazwą Weinviertel Festspiele, gdzie śpiewałem Holendra Tułacza Wagnera. Były to warunki pełnej prowizorki, występ odbył się z orkiestrą w betonowym amfiteatrze przeznaczonym na potrzeby kina letniego. Dało mi to do myślenia, po pierwsze, że to jest możliwe, po drugie publiczność tego chce słuchać, po trzecie moje środowisko artystyczne w takiej sytuacji niezwykle się mobilizuje. Pojawia się taki syndrom „wszystkie ręce na pokład” i chcemy koniecznie coś realizować. To jest też taki mój imperatyw od początku pandemii - pokazywać, że jesteśmy, istniejemy, że nie zniknęliśmy z przestrzeni publicznej jako artyści i kultura w ogóle. W takiej sytuacji narodził się ten pomysł, ta idea. Pierwszym miejscem, do którego się udałem, był Urząd Miejski w Sopocie. Kolejnym miejscem było Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie okazało się, że pan wiceminister kultury Jarosław Sellin, jest niezwykłym orędownikiem grania spektakli operowych w Operze Leśnej. To był dobry początek. Geneza tego pomysłu jest taka, by dać pracę mojemu środowisku w czasach pandemii. Jest to oddolna inicjatywa, która ma moim zdaniem bardzo duże szanse powodzenia. Środowisko twórców jest słusznie rozczarowane zachowaniem instytucji kulturalnych i mówię tu nie tylko o instytucjach w Polsce, ale i na świecie. Te instytucje pozostawiły swoich artystów freelancerów, bo tak to trzeba powiedzieć, na lodzie. W związku z tym jest mocny oddolny imperatyw, z dużym poparciem artystów i to chciałem właśnie wykorzystać. Jest też kolejny element, który wpłynął na moje działanie. W Niemczech wszystko jest pozamykane na cztery spusty, a o Wagnerze to już nie ma mowy. Nie wiem dlaczego ten Wagner stał się dżumą i cholerą, i to w Niemczech. Twierdzi się, że Wagner jest bardziej szkodliwy dla zdrowia niż Mozart, przecież to jest kompletna bzdura. Mamy całą masę oper Wagnera gdzie występują, obcują ze sobą na scenie, tylko dwie osoby. Oczywiście orkiestra ma nieco większy skład, ale są przecież opery Mozarta i Verdiego gdzie musi wystąpić cały chór i nie ma z tym problemu. Uważa się, że granie Mozarta jest zdrowsze od grania Wagnera. Publiczność wagnerowska jest bardzo wygłodniała i mamy tu ogromną szansę, taką której w innych latach być może byśmy nie mieli, by pozyskać do naszego projektu ludzi którzy, kochają Wagnera, którzy kochają właśnie tego rodzaju narrację i tego rodzaju

teatr operowy. Oni, być może dużo chętniej w tym roku 2021 przyjadą do nas do Sopotu, do Opery Leśnej. Opera Leśna jest miejscem pod gołym niebem, ale zadaszonym, jest obiektem o wyjątkowych walorach akustycznych i również wizualnych. W związku z tym mamy duże szanse ściągnąć ludzi, którzy w innych warunkach być może nie przyjechaliby, a teraz przyjadą. Ja wiem, że mamy różne ograniczenia pandemiczne, że mamy do czynienia z różnymi procedurami w przypadku podróżowania, tym niemniej uważam, że mamy ogromny potencjał dodatkowy, właśnie wynikający z pandemicznej sytuacji. Bayreuther Festspiele postanowiło, że będzie grało w tym roku. Zobaczymy jak to będzie, ale uważam, że może to być ogromny problem. Proszę wziąć pod uwagę, że to jest mała przestrzeń, mały budynek, ludzie siedzą tam ściśnięci i do tego budynek jest nieklimatyzowany, ponieważ jest zabytkowy i nie można w nim zainstalować klimatyzacji. W warunkach pandemicznych jest to najmniej korzystne miejsce do organizowania imprez masowych. Nawet jak wpuszczą tam połowę publiczności, to druga część jest do zagospodarowania właśnie przez nas. Publiczność w Bayreuth to są tysiące, jeśli nie miliony ludzi, bo przecież tam są spektakle codziennie, przez cały miesiąc. Na każdym spektaklu jest dwa tysiące osób. W tym roku będzie dużo mniej spektakli, jeśli w ogóle się odbędzie, po drugie dużo mniej ludzi zostanie na te spektakle wpuszczone. Sopot ma fantastyczną tradycję i jest to nieprawdą, że grano tu tylko Wagnera. Wagnera grano od roku 1922, kiedy miała miejsce pierwsza premiera wagnerowska w Sopocie, a wcześniej grano opery romantyczne, których akcja miała miejsce w lesie. Takie było założenie tego miejsca i my chcemy się tego trzymać. To jest właśnie ten nasz pomysł, nie chcemy w Sopocie robić festiwalu wagnerowskiego, my chcemy robić festiwal nawiązujący do pierwotnej tradycji tego miejsca, czyli grania na wolnym powietrzu oper, które na skutek swojej akcji do tego się nadają. Mam wrażenie, że wiele instytucji nie może znaleźć swojego rytmu w prowadzeniu działalności w warunkach pandemicznych. Przez rok bardzo dokładnie obserwuję poczynania filharmonii i oper, chyba nie wszyscy znajdują się w tych nietypowych warunkach. Jak Pan odbiera tę sytuację, szczególnie w przypadku, gdy sam tworzy festiwal? Jest tragedia jeśli chodzi o te sprawy, jest dramat. Instytucje w ogromniej większości reagują niestety bardzo zachowawczo na wszystko. Wolą nie grać niż grać, mimo chęci. Ja mam kontakt z rozmaitymi dyrektorami instytucji w Polsce i za granicą, cały czas następują jakieś tam konsultacje, jakieś rozmowy. Tutaj potrzebna jest determinacja ze strony dyrektorów. Dobrym przykładem jest dyrektor Filharmonii Łódzkiej, pan Tomasz Bęben, który próbuje organizować wydarzenia online lub z niewielką ilością publiczności. Widzi w tym potrzebę. To jest taki zdeterminowany człowiek, który chce coś dla środowiska zrobić, za co jestem mu wdzięczny, bo to jest właściwa droga. Instytucje są niemrawe, nie dlatego że mają niemrawych dyrektorów, tylko dlatego, że taka jest natura takiej instytucji. Jeżeli ona jest i tak dotowana, wspierana, ma na stałe pracowników, którzy mimo wszystko są wynagradzani, to wiadomo, że takiej instytucji mniej na tym zależy niż freelancerom, którym po prostu egzystencjonalnie zależy, by taka impreza się odbyła i by była na wysokim poziomie, i by ludzie po raz kolejny do nas przyszli. Ruch oddolny, taka mobilizacja, o której mówiłem na wstępie nie jest czymś

9


szeroko pojętego Bałtyku, to nam daje bardzo duże i ciekawe możliwości. Chcemy odczarować to miejsce, Operę Leśną, z jednej strony odczarować tę niemieckość, chcemy absolutnie robić polski festiwal, z drugiej strony odczarować niechęć władz do grania w tym miejscu. To miejsce powstało z myślą o graniu oper. Szkoda, że dotąd nie wykorzystano tej sytuacji. Chcemy temu miejscu przywrócić pierwotną rolę, do której zostało stworzone i uważam, że tam jest ogromny potencjał. Mówię to z pełną premedytacją i z doświadczeniem człowieka, który występował na wszystkich najważniejszych scenach operowych na świecie. To miejsce ma naprawdę ogromny potencjał.

Tomasz Konieczny, fot. Igor Omulecki

nowym. Oddolne organizowanie nawiązuje do bardzo pierwotnej formy. Przecież tak powstał teatr. Powstawały trupy wędrownych aktorów. Opera Leśna w Sopocie jest obiektem, którym powinniśmy się chwalić na całym świecie, ma niezwykłe walory naturalne. Po występowaniu w rozmaitych miejscach na świecie, tych największych instytucjach, mogę śmiało powiedzieć, że ten obiekt jest obiektem wybitnym. Mieszkam od lat za granicą i po prostu lubię się chwalić tym, co w Polsce mamy dobrego. Zdaję sobie sprawę ile przed Panem, przed Państwem pracy organizacyjnej. Raptem za cztery miesiące będzie miała miejsce inauguracja Festiwalu. Proszę powiedzieć, ile rzeczy jest już uzgodnionych, czy są już obsady spektakli? Wszystkie obsady już są gotowe, wszystko już zostało wypracowane, w zasadzie pozostała tylko jedna rola do obsadzenia. Z osób, które mogę w tej chwili wymienić, które mają dla mnie ogromne znaczenie to dyrygent Stefan Soltesz, który będzie dyrygował Holendrem, Stefan Vinke - wybitny tenor bohaterski wagnerowski, bardzo znane na świecie nazwisko. Mamy Borisa Kudličkę, wybitnego scenografa o międzynarodowej sławie, Dorotę Roqueplo, która będzie robiła kostiumy do Holendra, jest Michał Kluza - wybitny dyrygent i wielu innych. Mamy Małgosię Walewską, mamy fantastyczny skład artystyczny, który nam bardzo dobrze wróży. Nie chcę wszystkich wymieniać, bo mógłbym kogoś pominąć. Mamy ambicję, by ten festiwal był międzynarodowy, stąd też repertuar taki a nie inny. Stąd ścisła współpraca z festiwalem Mozart im Chiemgau z Bawarii, zapraszamy stamtąd całą produkcję Czarodziejskiego fletu. Jednym z założeń jest to, że chcemy co roku współpracować z innym krajem partnerskim z obszaru

10

Ciężko było przekonać decydentów do tego pomysłu? Muszę powiedzieć, że nie było to zadanie bardzo trudne. Jest dobra współpraca z Ministerstwem Kultury oraz z władzami samorządowymi Sopotu, mimo znacznie mniejszych funduszy, którymi obecnie dysponują. Mamy taką sytuację, że wszyscy się zgadzamy, że to trzeba zrobić, że to jest rzecz, która coś da środowisku i również wizerunkowi naszego kraju. Ta sytuacja napawa mnie ogromnym optymizmem na przyszłość. Jest to przedziwna sytuacja, że poprzez pandemię zyskujemy, bo Opera Leśna jest obiektem open air. Ja jestem zdania, że kultura wysoka łączy i będzie łagodzić i niwelować te jakże silne podziały, które w Polsce istnieją. Jest jeszcze jeden aspekt tej historii, otóż w 2021 roku mamy rocznicę podpisania Traktatu o Dobrym Sąsiedztwie z Niemcami. W związku z tym bardzo silnie zabiegamy tutaj o patronaty. Nie chcę do końca zdradzać, ale przygotowujemy podstawę programową i podstawę merytoryczną na bardzo wielu płaszczyznach. Wynika z tego, że pandemia uruchomiła u niektórych artystów mechanizmy, o których być może wcześniej nie myśleli. Jestem człowiekiem kreatywnym, niezwykle pracowitym i od pierwszego dnia lockdawn’u zacząłem działać. Byłem wtedy w Wiedniu i bodajże już 6 lub 8 marca 2020 roku zadzwoniłem do Lecha Napierały, pianisty z którym współpracuję od siedmiu lat i natychmiast postanowiliśmy sobie obaj, że będziemy działać. Na początku przygotowywaliśmy nowy repertuar, ćwiczyliśmy nowe rzeczy następnie zainwestowałem w sprzęt nagrywający i dzięki uprzejmości wspaniałej pani ambasador w Wiedniu, Jolanty Róży Kozłowskiej, mogliśmy skorzystać z przestrzeni naszej ambasady. Tam w zasadzie koczowaliśmy z naszymi mikrofonami i kamerami. Nagraliśmy warsztaty wokalne. W wyniku właśnie tej pracy nagraliśmy płytę Between Death&Love, z której jestem bardzo dumny, premiera handlowa będzie miała miejsce 19 marca, a 28 marca wykonamy w Filharmonii Łódzkiej koncert promujący tę płytę. W programie pieśni Rachmaninowa i Mussorgskiego. Wychodzę z założenia, że jeśli nie mogę robić jednej rzeczy, to należy zająć się tym co można robić. To jest taka wycieczka w głąb. Natomiast jak tylko pojawiła się możliwość występowania, a było to w czerwcu 2020 r., zaprezentowaliśmy z Lechem Napierałą koncert w Operze Wiedeńskiej dla setki publiczności dopuszczonej przez władze austriackie. Proszę sobie wyobrazić salę Opery z tak małą ilością osób. Później był koncert w Düsseldorfie, następnie Holender we wspomnianym wcześniej Mikulovie, występy w mediolańskiej La Scalii, dwa spektakle Halki w Warszawie, następnie cztery spektakle Salome w Wiedniu na początku października. Cały czas praca i praca. Nagrałem płytę dla wytwórni Ana-


klasis (PWM), z Sinfonią Varsovią nagraliśmy w Lusławicach VI Symfonię Pendereckiego. Jestem aktywny cały czas, a na skutek organizacji festiwalu w Sopocie mam dużo więcej zadań i dużo więcej zajęć niż w analogicznym okresie tamtego roku. W chwili gdy rozmawiamy jestem w Hiszpanii, jutro śpiewam Wotana w kolejnym spektaklu Zygfryda Wagnera w Teatro Real w Madrycie z publicznością. Pozostały jeszcze trzy spośród zaplanowanych ośmiu spektakli do połowy marca. Tutejszy minister kultury postanowił, że teatr ma funkcjonować - gramy z publicznością. Mimo pandemii. Mówi się, że Hiszpanie są spontanicznym narodem, to przecież śródziemnomorska kultura. Mimo to wszyscy chodzą karnie w prawidłowo założonych maseczkach po ulicy. Nie spotkałem kogoś bez maseczki, czy z maską na brodzie. Jest pełna dyscyplina. Przy tej dyscyplinie możliwe było otwarcie restauracji. Po występach w Madrycie zjeżdżam do Polski i pracuję nad Cardillaciem w TWON i nad festiwalem w Sopocie. Pracy jest bardzo dużo, masa spotkań. Ja kocham ten zawód i nie wyobrażam sobie usiąść i czekać aż będzie lepiej. Ja potrzebuję wykonywania tego zawodu. Warto zastanowić się, czy w ogóle nie zmieni się struktura uprawiania kultury w diametralny sposób i trzeba być na to przygotowanym. Jestem człowiekiem bardzo koncyliacyjnie myślącym i wychodzę z założenia, że każde wydarzenie kulturalne prowadzi do wzajemnego wspierania się. Jeśli ktoś coś robi w jednym miejscu, to inna instytucja korzysta w innym miejscu. Wspieramy się nawzajem. Rozsądni ludzie to rozumieją. Niestety część dyrektorów tego w ogóle nie rozumie. Mają absurdalne pojęcie o jakiejś konkurencji, wszystko podszyte jest niechęcią i nieufnością. Kompletne bzdury. My nie mieliśmy żadnych funduszy

jak rozpoczynaliśmy organizowanie festiwalu, my te fundusze pomału zdobywamy. To jest normalna praca każdego menedżera kultury, który o to musi dbać. To nie tylko polska domena, to jest domena międzynarodowa. W Ameryce nic się nie da zrobić w kulturze bez sponsora, państwo za nic nie płaci. W Polsce jest łatwiej, dlatego dziwię się dyrektorom, że przez tyle lat, od początku przemian, wałkuje się to wszystko troszeczkę we własnym sosie, tak mało jest inicjatywy. Jeśli w trzydziestokilku milionowym kraju europejskim nie ma festiwalu operowego z prawdziwego zdarzenia, to jest to moim zdaniem rzecz, którą musimy natychmiast naprawić i to jest właśnie to do czego zmierzamy przy tym projekcie. Ja staram się w dalszym ciągu ludzi zarażać entuzjazmem. Powiem panu, że w komitecie honorowym Baltic Opera Festival mamy takie postaci jak: Katharina Wagner - szefowa Bayreuther Festspiele, Dominique Meyer - dyrektor mediolańskiej La Scalii. Mamy też dyrektora Waldemara Dąbrowskiego, byłego ministra kultury oraz panią Joannę Wnuk-Nazarową, wieloletnią dyrektor NOSPR i byłą minister kultury. W grudniu poprosiłem panią Elżbietę Penderecką, która natychmiast się zgodziła i nie miała żadnych wątpliwości, że tę inicjatywę należy wspierać. To jest bardzo budująca sytuacja. Mam wrażenie, że Baltic Opera Festival będzie wielkim wydarzeniem muzycznym, będzie innym spojrzeniem na operę. Jestem przekonany, że ta formuła znakomicie znajdzie się we współczesnym świecie, melomani zobaczą inną twarz opery. Wierzę w tę przestrzeń i w Pańską energię. Bardzo dziękuję za rozmowę i poświęcony czas. n

Materiały prasowe Tomasza Koniecznego

11


Krzysztof Penderecki

Muzyka wobec obrazu Ogród wobec muzyki W 2003 roku Maria Anna Potocka nakręciła w Lusławicach film z udziałem Krzysztofa Pendereckiego pod tytułem Partytura i ogród. Kompozytor ujawnia w nim zasady warsztatu kompozytorskiego oraz opowiada o metodzie graficznej pozwalającej naszkicować symfonię na jednej kartce. Swoje doświadczenia muzyczne odnosi do ogrodu. Park, który stworzył w Lusławicach, oparł na formie symfonii. Wystawa proponuje wgląd w myślenie o muzyce i ogrodzie. Obejmuje prywatne szkice – tak zwane prepartytury – oraz rysunkowe koncepcje ogrodu. Na drugą część wystawy składają się portrety Krzysztofa Pendereckiego autorstwa Beaty Stankiewicz i Bartka Materki, fotografie Mariana Eilego z cyklu Rewizyta – Salvador Dali u państwa Pendereckich oraz dokumentacja fotograficzna parku w Lusławicach Marka Bebłota i Bartka Barczyka.

Czas trwania wystawy: kwiecień–wrzesień 2021 Miejsce wystawy: piwnice Pałacu Potockich, Rynek Główny 20, Kraków Organizacja: Bunkier Sztuki / MOCAK Kurator: Maria Anna Potocka



Tańczyć tango w Krakowie Kraków kojarzy się ze statecznością, z bohemą, z fantazją. Spotykam się z Agnieszką Stach i Tymoteuszem Ley w ich szkole tanga. Klimat krakowskiej starówki, dźwięków Piazzolli i Gardela, zapowiada się ciekawe spotkanie. MAREK BEBŁOT Kiedy tango stanęło przed Wami? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Oboje mieliśmy szczęście zacząć w bardzo młodym wieku. Tymoteusz jako nastolatek przyglądał się rodzicom tańczącym tango, którzy organizowali u siebie warsztaty z nauczycielami z Buenos Aires. Wtedy też stawiał swoje pierwsze tangowe kroki. Ja zaczęłam namiętnie słuchać Piazzolli w szkole średniej i wieku 23 lat trafiłam na swój pierwszy kurs w Krakowie. Czy tango dla Was to sposób życia, czy tylko zawód? Tango to styl życia. Myślę, że można nazwać to wręcz subkulturą, która jest wspólna dla tancerzy z HongKongu, Dubaju czy Nowego Jorku.

fot. Marek Bebłot

14

Życie ludzi, którzy pasjonują się tańczeniem tanga to przede wszystkim doskonalenie swoich umiejętności na lekcjach oraz imprezy taneczne. Zwykły Kowalski, który tylko poczuje się już komfortowo na parkiecie, stopniowo zaczyna zmieniać swoje życie towarzyskie, urlopy i budżet domowy pod tango. Wybierając miejsce wakacji, zmieniając miasto, aplikując na Erasmusa, tangueros zawsze sprawdzi najpierw „czy tam się tańczy”. A tańczy się dosłownie wszędzie. W Europie potężne ośrodki tangowe to nie tylko stolice, ale również małe miejscowości. Bałkany słyną z bardzo młodych tancerzy, Rosjanie z elegancji i ostrego treningu, Włosi z lekkości i zabawy. W każdym rejonie tancerze tańczą odrobinę inaczej i odkrywanie tych kolorów jest bardzo ekscytujące. Warto też dodać, że kiedy mówię „tancerze”, chodzi mi o zwykłych ludzi, którzy poszli kiedyś na kurs i tak ich pochłonęła cała atmosfera tanga, że tańczą na milongach, czyli naszych potańcówkach po kilka razy w tygodniu. Co stoi za fenomenem popularności tańca z Ameryki Południowej? To co pasjonuje ludzi tańczących tango to możliwość improwizacji na parkiecie, a tym samym zatańczenie z dowolną osobą na świecie. Nawet taką, z którą nie znasz wspólnego języka. Znaczny wysiłek podczas lekcji wkładany jest w czytelne dawanie sygnałów przez partnera i błyskawiczne interpretowanie ich przez partnerkę. Improwizuje się zresztą nie tylko na milongach, ale również na scenie. Występując z Bandonegro nasz taniec powstał na bieżąco w każdym utworze. Nawet podniesienia partnerki, czy elementy aktorskie powstają tu i teraz. Istnieje oczywiście więcej takich tańców, np. salsa czy swing.

fot. Marek Bebłot

WYWIAD


beethoven.org.pl

Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena

PARTNER GŁÓWNY

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca

MECENAS

Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy


To co przyciąga ludzi akurat do tanga to elegancja ruchów, piękna muzyka, sposób ubierania się, niesamowite sale balowe, w których odbywają się imprezy. Jeśli komuś odpowiada tego rodzaju elegancja, to wchodząc w towarzystwo spotyka nagle setki ludzi sobie podobnych. Tak samo jest na przykład w golfie, gdzie za sportem idzie również cała etykieta i preteksty do podróżowania. Warto też dodać, że tango wymaga naprawdę dużej koncentracji i precyzji. Większej niż inne tańce. Osoby szukające łatwej rozrywki szybko rezygnują, natomiast zostają ambitni i wytrwali.

Rozmawiamy kilkanaście dni przed 100. rocznicą urodzin twórcy tango nuevo, Astora Piazzolli. Jak Wy odbieracie jego muzykę? Co ciekawe, przeciętni tancerze tanga argentyńskiego prawie zapomnieli o Piazzolli. Na lekcjach i milongach trudno usłyszeć jego utwory, ubóstwia się natomiast Juana D’Arienzo, Rodolfo Biagiego czy Osvaldo Pugliese. Teoretycznie dlatego, że Piazzolla, w przeciwieństwie do innych kompozytorów tangowych, nie tworzył swojej muzyki z myślą o tancerzach, ale o słuchaczach. Astor Piazzolla jest tak wyraźnie pomijany wśród tangueros, że wręcz nie sposób znaleźć parę profesjonalną, która potrafi na scenie zinterpretować Piazzollę tańcem. Dla nas muzyka Piazzolli jest zawsze fantastycznym wyzwaniem, nie tylko pod względem rytmu ale ogromnego ładunku emocjonalnego, który wyraża.

fot. Marek Bebłot

W jakim wieku ludzie chcą uczyć się tanga? Uwielbiam to w tangu, że tańczą ludzie w każdym wieku. W różnych miastach jest różna tendencja, natomiast sama miałam uczniów 14-letnich oraz ludzi po osiemdziesiątce. Skoro każdy moment jest dobry na naukę języka obcego, to czemu nie na tango.

Czy jest takie miejsce, w którym chcielibyście zatańczyć? Jestem bardzo ciekawa tańczenia i uczenia w Azji. Planuję już podróż do Korei i Chin. Ze słyszenia wiem, że azjatyccy tancerze są teoretycznie bardziej zdystansowani ze względów kulturowych. Z drugiej strony, właśnie z tego powodu, bliskość w tańcu wywołuje w nich jeszcze większe emocje. n

16

fot. Marek Bebłot

Wiem, że tańczyliście w różnych miejscach na świecie. Proszę o kilka wspomnień z tych wojaży. Mamy to szczęście, że nie tylko tańczymy na imprezach międzynarodowych, ale również prowadzimy warsztaty. Uczyliśmy między innymi w Cambridge, Dubaju, Francji, Jordanii, Nowym Jorku, Izraelu. Wszyscy wiedzą, że podróżowanie to przede wszystkim poznawanie nowych, lokalnych ludzi, a my mamy szczęście poznawać ich w bardzo intymnej sytuacji jaką jest nauka tańca. Możemy dzięki temu też poczuć emocje związane z polityką danego miejsca. Niesamowicie uczyło się w Nikozji, stolicy Cypru, która przez wiele lat była podzielona murem na część grecką i turecką. Pomimo że granicę można już swobodnie przekraczać okazuje się, że prawie nikt tego nie robi, ze względu na silne emocje związane z poczuciem wzajemnej krzywdy. Jak się okazało, tanguerosi byli jednymi z pierwszych, którzy regularnie przechodzili na milongi na drugą stronę, ponieważ chcieli potańczyć. Nie tylko na Cyprze, ale generalnie widok tańczących ze sobą ludzi, których rządy są w wieloletnim konflikcie, jest dla mnie bardzo wzruszający.


L


Bandonegro Leszek Kasprzyk rozmawia z członkami zespołu Bandonegro, który narodził się z fascynacji muzyką Astora Piazzolli - twórcy tango nuevo. Zainteresowania muzyków z biegiem lat powędrowały do korzeni tanga. Dziś są uznanymi odtwórcami tego gatunku muzyki nawet w jej kolebce - Argentynie. LESZEK KASPRZYK Leszek Kasprzyk: Często tango jest postrzegane jako muzyka naszych dziadków. Jak to się stało, że jako młodzi ludzie, w wieku 15 lat, zainteresowaliście się tangiem? Bandonegro: Nasza przygoda z tangiem została zbudowana na kanwie przyjaźni. Poznaliśmy się w pierwszej klasie szkoły podstawowej, później chodziliśmy także do tego samego gimnazjum i liceum. Na początku liceum dwoje z nas (Marcin oraz Michał) miało okazję brać udział w projektach muzycznych oraz być na koncertach gdzie królowała muzyka Astora Piazzolli. Fascynacja argentyńskim mistrzem przerodziła się w pomysł założenia zespołu. Początkowo nieświadomi bogactwa gatunku, wykonywaliśmy tylko jego kompozycje. Jednak ciekawość w nas rosła i po paru latach postanowiliśmy sięgnąć do samych korzeni gatunku. Teraz już od 10 lat eksplorujemy tango we wszystkich jego odsłonach, tworząc też własne kompozycje. Spotykamy się w ważnym dla tanga roku, sto lat temu urodził się twórca tango nuevo, Astor Piazzolla. Jaki wpływ na Was miał ten argentyński kompozytor? Astor Piazzolla odgrywa niezwykle ważną rolę w naszej historii. Jego muzyka była i jest tą, która przemawia do nas niezwykle mocno. Jego Quinteto było inspiracją dla nas do założenia zespołu, a styl muzyczny odbił na naszych sercach piętno. W naszych kompozycjach często słychać wpływ jego twórczości. Otwartość na fuzje gatunków, uparte dążenie i wytyczanie własnej ścieżki to tylko niektóre elementy jakie zaczerpnęliśmy od naszego muzycznego mentora.

18

Graliście również w kolebce tanga, w Argentynie. Jak przyjmowano tam waszą muzykę? W Argentynie są miejsca gdzie gra się tylko tango tradycyjne i takie, które otwarte są na nowości. Nasz pierwszy koncert w Buenos Aires miał miejsce w legendarnym klubie „Salon Canning” już dzień po przylocie. Zanim zaczęliśmy grać, ludzie podchodzili do nas z rezerwą. Byli mili, lecz letni – nie okazywali emocji. No tak, czterech 25-latków z Polski przyjechało grać tango. Kiedy zaczęliśmy koncert coś w powietrzu drgnęło – natychmiastowa sublimacja. Ostatnie takty Este es El Rey zagłuszone były owacjami. Tej nocy podszedł do nas zaaferowany Nito Garcia - legendarny tanguero. Spojrzał na nas i powiedział: jest Was tylko czterech, a brzmicie jak 10 osobowa orkiestra! Od dzisiaj na pokazach tanga Osvaldo Pugliese będę tańczył tylko do waszych wersji. Nasze autorskie utwory mieliśmy okazję zagrać w kilku miejscach. Były to miejsca zdecydowanie bardziej undergroundowe, przeniknięte prawdziwą sztuką i niezwykłym klimatem. Czy Argentyńczykom się podobało? Chyba tak. W końcu przyjechaliśmy do nich na 8 koncertów, a finalnie zagraliśmy ich aż 17 w ciągu jednego miesiąca. Pandemia pokrzyżowała wielu muzykom plany koncertowe. W październiku 2020 wydaliście płytę „Tangostoria” dla wytwórni DUX. Czas twórczo wykorzystany. Proszę powiedzieć coś więcej o okolicznościach powstania tej płyty. Pomysł na tę płytę zrodził się chwilę po wspomnianej podróży do Argentyny. Przeniknięci klimatem nocnego Buenos, zafascynowani jeszcze bardziej różnorodnością stylów gatunku postanowiliśmy stworzyć album obfitujący w dzieła różnych kompozytorów. Aby jeszcze bardziej urozmaicić koncept, do współpracy

fot. z archiwum Bandonegro

WYWIAD


zaprosiliśmy urugwajskiego wokalistę Andres’a Martorell’a, stąd na płycie przeplatają się kompozycje instrumentalne z wokalnoinstrumentalnymi. Nieodłączną częścią tanga jest taniec. Jaka jest dla was różnica pomiędzy graniem tylko dla odbiorcy słuchającego, a koncertem z tancerzami? To zupełnie dwa różne światy koncert a milonga (wydarzenie, na którym ludzie tańczą tango). Na koncertach panuje cisza, skupiamy się na każdym dźwięku, najmniejszym detalu, pięknie. Swoimi muzycznymi kreacjami chcemy poprowadzić słuchaczy w podróż po najdalszych zakątkach ich wyobraźni. Na milongach jest zdecydowanie głośniej. Tam króluje taniec. My dajemy z siebie całą energię i pasję. Chcemy, by nasza muzyka porwała wszystkich do tańca. Obserwujemy, czego oczekują od nas obecni na sali tancerze i staramy się wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom. Obydwie sytuacje mają wspólny pierwiastek. Emocje, które powracają do nas od ludzi, stają się nowym natchnieniem. Sprawiają, że możemy otworzyć się jeszcze bardziej i wyrazić w pełni siebie. Chciałbym wrócić do tematu jubileuszu Astora Piazzolli, bo z pewnością będzie wiele wydarzeń w świecie. Jak wyglądają wasze plany? Realizujemy dla kanału Jazz Tv specjalny koncert z okazji 100. rocznicy urodzin Piazzolli, którego premiera już 11 Marca. Zaprezentujemy nasze nowe autorskie kompozycje oraz perełki twórczości Piazzolli. Wszystko utrzymane będzie w świeżym tangowym stylu. Na scenie pojawią się również tancerze, a my wystąpimy w kwintecie wspólnie z gitarzystą jazzowym Dawidem Kostką. Oprócz tego 6 Marca pojawimy się również na scenie Dzień Dobry TVN, gdzie oprócz muzyki, opowiemy o Nas, podróży do Argentyny i fascynacji muzyką Astora Piazzolli. Jesteście doświadczonymi muzykami, ze sporym dorobkiem. Jak patrzycie z perspektywy czasu na wasze pierwsze kroki w graniu tanga? Jak zmieniały się wyobrażenia o tej muzyce z antypodów? Na pewno z biegiem czasu wiele rzeczy się zmienia. Dzisiaj jesteśmy bardziej świadomymi muzykami, z dużo większym doświadczeniem. Kiedy słuchamy swojej pierwszej płyty odnosimy wrażenie, że jest bardzo klasyczna. Ułożona, ładna. Każda kolejna ma w sobie coraz więcej brudu, tak potrzebnego i charakterystycznego dla tanga i zarazem więcej swobody. Jest bardziej

dojrzała, tak samo jak my. Na pewno muzyka, jak i cała kultura tango, stała się nam dużo bliższa. Dzisiaj tworząc i koncertując staliśmy się jej częścią i bardzo się z tego cieszymy. Podsumowując - na początku nie wiedzieliśmy nic, dzisiaj wiemy więcej, ale nadal widzimy spory obszar do odkrycia. Tango to nie tylko Piazzolla, jacy kompozytorzy są dla was inspiracją? Dokładnie. Zarówno my, jak i większość Europejczyków poznało tango argentyńskie dzięki Piazzolli. Natomiast okres Złotej Ery Tanga przypadającej na lata 1930-1950 to wysyp wybitych kompozytorów, do twórczości których dotarliśmy na długo po odkryciu Piazzolli. Wymienić można m.in. Osvaldo Pugliese, Anibal Troilo, Carlos di Sarli, Juan D’Arienzo. Każdy z nich miał swój indywidualny styl. Charakterystyczny i niepodrabialny. Z każdego coś wzięliśmy, co dzisiaj składa się na to, jakimi muzykami jesteśmy. Czy Polacy są bliscy mentalnie mieszkańcom Południowej Ameryki? Jak odbierają tango nuevo Polacy, a jak Argentyńczycy? Pod wieloma względami pewnie tak. Polacy byli dużą częścią emigrantów, którzy przybyli do zatoki La Plata na początku XX wieku. Jeden z największych śpiewaków tanga Roberto Goyeneche miał pseudonim El Polaco. W języku hiszpańskim używanym w Argentynie występują również związki frazeologiczne związane z nami, także ten pierwiastek polski można zaobserwować również w codziennej kulturze. Bazując na własnym doświadczeniu możemy powiedzieć, że z łatwością nawiązywaliśmy nowe kontakty się z miejscowymi. Wielu z nich jest dzisiaj naszymi przyjaciółmi, z którymi mamy stały kontakt. Tango Nuevo w rozumieniu stylu tworzonego przez Astora Piazzollę od początku było narodowym sporem pomiędzy tymi, którzy odsądzili go od czci i wiary, a tymi, którzy widzieli w twórczości Piazzolli nowy horyzont. Mimo iż spór ustał, to nadal jest wiele miejsc gdzie wykonuje się głównie tango tradycyjne i takie, w których panuje zupełna dowolność. Polacy natomiast pozbawieni tego bagażu podziału odbierają tango nuevo z dużym entuzjazmem. Na końcu nie chcę pytać o plany, gdyż kalendarz macie dość mocno wypełniony, ale o marzenia. Jakie mają marzenia muzycy grający tango? Marzenie zawsze jedno. Chcielibyśmy zagrać swoje utwory i swoje tango na Wembley! n

fot. z archiwum Bandonegro

19


SPOTKANIE

Spotkanie z Wojciechem Prażmowskim Spotykamy się na plenerze fotograficznym w Sandomierzu. Ciepłe popołudnie, ale pandemia jakoś nie skłania do bezpośredniości. Rozmawiam na parkingu hotelowym z prof. Wojciechem Prażmowskim. Każdy z bagażem w ręce. Wątków dużo, fotografia, muzyka. Kontynuujemy rozmowę siedząc już każdy w swoim domu. Ciekawa rozmowa, nie o fotografii wprost, bardziej są to powidoki. MAREK BEBŁOT Marek Bebłot: Powiedz mi, kiedy poczułeś, że będziesz fotografem? Wojciech Prażmowski: Wiesz, musielibyśmy wrócić do ubiegłego wieku, w zasadzie do epoki kamienia łupanego, czyli gdzieś około 1968 roku. Miałem taki bardzo ważny i istotny epizod w życiu, marzyłem i chciałem być leśniczym. Poszedłem do technikum leśniczego, a po skończeniu technikum leśnego w Brynku zostałem skierowany na praktykę. Po trzech miesiącach praktyki już byłem podleśniczym i remontowano dla mnie leśniczówkę w zakolu Warty, we wsi Słowik. Wszystko zapowiadało się bardzo romantycznie. Miejsce miało klimat taki jak w Brzezinie Andrzeja Wajdy. Wszytko szło sprawnie. Wiosną prowadziłem zadrzewienia, w chwilach wolnych czytałem czasopisma takie jak Film, Kultura, Ameryka wydawana przez Ambasadę USA. W tejże Ameryce natknąłem się na artykuł o Richardzie Avedonie. Był to całkiem inny świat. Zobaczyłem bardzo niepozorną fotografię, której tytuł brzmi: Truman Capote, City Garden, Kansas, 1961. Bardzo niepozorne zdjęcie, otwarty pejzaż, Capote stoi, patrzy prosto w obiektyw. Za nim niekończąca się droga. Przyjrzałem się temu zdjęciu, piąty, dziesiąty, tysięczny raz. Do tego doszła opowieść, że Avedon fotografuje modelki, Beatlesów. Wtedy sobie pomyślałem, że ja też będę Avedonem. Druga wersja była, że pójdę do szkoły filmowej i będę operatorem u Andrzeja Wajdy. Rodzina była przerażona, ale po czasie zaakceptowała mój wybór. Wtedy kupowało się w Empikach między innymi czasopisma fotograficzne radzieckie, czechosłowackie. W jednym z czeskich magazynów zauważyłem ogłoszenie o naborze do Szkoły Fotografii Twórczej w Brnie. Wysłałem

20

tam swoje fotografie i ku mojemu zdumieniu otrzymałem wiadomość, że zostałem przyjęty do tej szkoły i nadto zwolniony z opłat. Czyli wyszedłeś z lasu, z realnego otoczenia w świat fotograficznej wyobraźni. W tym czasie mogłem spotkać wielu mistrzów obiektywu, dużo rozmawialiśmy. To była podróż w stronę światła. To również czas nadrabiania zaległości. Ale życie zaskakuje. Pamiętam jak podszedł do mnie znany operator filmowy, prof. Marek Nowicki, ten od Rejsu i zaproponował mi, bym wykładał fotografię na Filmówce w Łodzi. Kompletował tam kadrę pedagogiczną. Tu zaczął się kolejny duży etap w moim życiu. Odpowiedziałem mu: „ale panie profesorze ja jestem gajowym”. Stwierdził, że to mu nie przeszkadza i w tej szkole to nie ma znaczenia. Przyjechałem do Łodzi, wziął klucze, zaprowadził mnie do sali H127 i powiedział, że tu będę nauczał. Spojrzałem na te ławki, krzesła, stół. To była ta sama sala, w której trzykrotnie podchodziłem do egzaminów operatorskich, nieskutecznie. Sala, nic się nie zmieniła, różniła się jedynie tym, że nie było na stole zielonego sukna. Do twórczego działania doszło nauczanie, spotykanie młodych ludzi, zmierzenie się z ich spojrzeniami na rzeczywistość. Zamieniłem leśniczówkę na Szkołę Filmową w Łodzi, była też ASP w Poznaniu i ASP w Warszawie. Poniekąd celowo pomijam Twoją drogę artystyczną, jesteś niekwestionowaną postacią w fotografii polskiej. Wiesz dlaczego? Bo ja nie patrzę na zdjęcia, które kiedyś powstały. Ja widzę Twoje zdjęcia jako pewien proces, który wyszedł z perfekcyjnych zdjęć powstających w ciemni, po „nieostre” zdjęcia z cyklu Miłosz. Tutejszy. Zdjęcia o mocno nasyconych bar-


rzalność ruchów, niepewność do czasu, aż wyjmie się mokry film ze spirali. Wspomniałem ci na początku o tym zdjęciu Richarda Avedona. Wyobraź sobie, że w 1991 lub 1992 roku byłem zaproszony na wielki festiwal fotograficzny w Houston w Stanach Zjednoczonych. Miałem tam swoją wystawę. Przypomniałem sobie wtedy ten krajobraz ze zdjęcia Avedona i poprosiłem przyjaciół, czy mógłbym gdzieś zobaczyć taki pejzaż jaki był na zdjęciu Avedona. Czy mogą mi coś takiego pokazać. Opowiedziałem im o tym pierwszym zetknięciu z fotografią. Wyjechaliśmy ponad 70 mil od Houston i pokazali mi właśnie takie miejsce, gdzie była taka sama droga jaka była za Trumanem Capote ze zdjęcia Avedona. Żadnego samochodu, rząd słupów telegraficznych. Było tak samo pusto. Nie zrobiłem tam zdjęcia, upewniłem się, że ten świat istnieje. Czy to było dopełnienie historii, która się kiedyś zaczęła w lesie w miejscowości Słowik? I tak, i nie. Wyobraź sobie, że nie tak dawno temu zobaczyłem gdzieś film z kulisami powstawania tego zdjęcia. Myślałem sobie, że zdjęcie powstało w sposób taki jak zwykle. Stoi fotograf z aparatem, przed nim obiekt, spojrzenie w oczy, trzask migawki. Na tym filmie zobaczyłem, że za fotografem, Richardem Avedonem, stała całkiem spora ekipa ludzi i chyba z dwie ciężarówki ze sprzętem.

wach. Celowo też wybrałem te zdjęcia do zaprezentowania Twojej twórczości. Dlaczego zrobiłeś właśnie takie zdjęcia? Chciałem zrobić materiał o Czesławie Miłoszu. Odwiedzałem wspólnie z żoną Wilno i Suwalszczyznę. Byłem w miejscach istotnych dla noblisty. Po pierwszych zdjęciach zauważyłem jednak, że obraz zarejestrowany przez aparat fotograficzny różni się od moich wyobrażeń o poecie, o jego poezji. Szukałem przyczyny, przecież to nie może być takie wprost. Gdzie jest ta warstwa, pod którą są wszystkie ulotności? Gdy odłożyłem tę dosłowność, czyli ostrość i przewidywalność kształtu, zobaczyłem to, co słyszę w jego poezji. Zdjęcia z tego cyklu są dla mnie rozwiązaniem sytuacji, w której wszystko jest wymierne, policzalne. Okazuje się, że nie trzeba mieć najlepszego aparatu fotograficznego, super ostrych obiektywów. Nie mamy na karku doprowadzającego nas do stanu ostrości autofokusa. Zastanawiam się, czy te miejsca były ci wcześniej znane? Tak, moja Mama pochodzi z Wilna. Bardzo często odwiedzamy Wino, przechodzę koło domu, w którym mieszkała. Teraz z resztą mieszkam niedaleko granicy białoruskiej. Czyli masz przestrzeń, jesteś z dala od wielkomiejskiego gwaru. A fotografia? Mam tutaj oczywiście ciemnię, taką prawdziwą z powiększalnikiem i chemikaliami towarzyszącymi mi od lat. Ten sam rytm: naświetlić film, wywołanie w „Microphen’ie”, powta-

Tak. Wielu wydaje się, że zdjęcie to naciśnięcie migawki. Avedon w prostotę zdjęcia włożył wiele wysiłku popartego wizją artystyczną. Twoje zdjęcia emanują tajemnicą i tylko Ty jeden wiesz o zmęczeniu intelektualnym, by efekt był taki, jakiego oczekujesz. Dziękuję ci za spotkanie i pozwól, że przedstawię naszym czytelnikom piękny świat Twoich zdjęć inspirowanych poezją Czesława Miłosza. n

Profesor Wojciech Prażmowski

Urodził się w 1949 roku w Częstochowie.. Absolwent Technikum Leśnego w Brynku. Fotografią zajmuje się od roku 1968 /udział w Ogólnopolskiej Wystawie Fotografii Artystycznej w Częstochowie/. Ukończył Szkołę Fotografii Twórczej w Brnie i Państwową Wyższą Szkołę Filmowa, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi. Do chwili obecnej uczestniczył w 350 wystawach fotograficznych w kraju i zagranicą. Od 1977 jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. Reprezentuje nurt fotografii kreacyjnej. Jest twórcą „foto – obiektów”. Profesor, doktor habilitowany w dziedzinie sztuki filmowej. Do roku 2019 wykładowca w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, Telewizyjnej i Filmowej w Łodzi i Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Prace fotograficzne w zbiorach; Muzeum Narodowe Wrocław, Muzeum Sztuki Łódź, Museum of Modern Art New York , Museet for Fotokunst Odense, CRP Douchy, Musee de l’Elysee Lausanne, Nihon University Tokyo, Striped House Museum of Art Tokyo, Alvar AAlto Museum Jyvaskyla,Muzeum Śląskie w Katowicach, Muzeum w Gliwicach, CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie,The Ronald S.Lauder Foundation New York, Museo Contemporare Arte Vigo i kolekcjach prywatnych.

21


Wojciech Prażmowski G

22

A

L

E

R

I

A


23


QUINTEO TANGO NUEVO Wiesław Prządka Moja przygoda z tangiem zaczęła się w roku 2000. Zaprosił mnie wówczas zanany polski pianista Waldemar Malicki do nagrania programu telewizyjnego El tango z muzyką Astora Piazzolli. Kilka godzin obcowania z tą niezwykłą muzyką wystarczyło aby pokochać ją na zawsze. Działa ona jak narkotyk i trudno przejść obok niej obojętnie. W 2000 roku nie grałem jeszcze na bandoneonie, dlatego materiał nagrałem na akordeonie. Jednak szybko przekonałem się, że do tanga, a w szczególności do muzyki Piazzolli, musi być bandoneon. Zdobyłem oryginalny bandoneon diatoniczny i się zaczęło. Okazało się, że bandoneon podobny do akordeonu guzikowego, to zupełnie inny instrument. Nielogiczny układ guzików nie przypomina żadnych znanych nam schematów z akordeonu. Ponadto każda ręka ma zupełnie inny układ guzików, a na otwieranie i zamykanie mie-

fot. Magdalena Adamczewska

24

fot. Magdalena Adamczewska

PREZENTACJA

cha, na tych samych guzikach, są inne dźwięki. Długo trwało zanim opanowałem najprostsze tematy Piazzolli. Dzisiaj jestem bardzo szczęśliwy, że mogę grać tango na właściwym dla tego rodzaju muzyki instrumencie – bandoneonie. I tu chciałbym podziękować krakowskiemu kontrabasiście Grzegorzowi Frankowskiemu, którego poznałem podczas nagrań w 2000 roku z Waldemarem Malickim, za szczególne kibicowanie mi w pokonywaniu trudności związanych z opanowaniem gry na bandoneonie. Grzegorz również przez wiele lat wprowadzał mnie w muzyczny świat Astora Piazzolli. Dwadzieścia lat doświadczeń w świecie tanga, zdobytych poprzez współpracę z wieloma muzykami z Polski i Europy a także Argentyny, doprowadziło mnie do momentu stworzenia własnego zespołu QUINTEO TANGO NUEVO. Astor Piazzolla miał dwa takie zespoły w swojej karierze artystycznej, z którymi najczęściej koncertował. Dobierał zawsze najlepszych muzyków z różnych środowisk muzycznych. Jego kompozycje łączą w sobie elementy muzyki klasycznej, współczesnej, jazzu i tanga. Dlatego zaprosiłem do współpracy wyjątkowych artystów ze świata muzyki klasycznej, aktorskiej, rozrywkowej i jazzowej. Skrzypek Marcin Suszycki to koncertmistrz Poznańskiej Filharmonii na co dzień obcujący z muzyką klasyczną. Rafał Karasiewicz wszechstronny pianista współpracujący z aktorami i teatrami, jednocześnie gra blusa i jazz. Marek Piątek to również wszechstronny gitarzysta grający prawie wszystkie gatunki muzyczne, ale najbardziej kocha brazylijską sambę i bossa-novę. A kontrabasista Zbigniew Wrombel grający na kontrabasie to żywa legenda polskiego jazzu. Mimo że każdy ma własne zainteresowania muzyczne, łączy nas jedna wspólna cecha – miłość do muzyki. Dzięki temu emocje zawarte w tangu, a w szczególności w kompozycjach Piazzolli, są autentyczne. Myślę, że ważnym elementem naszego zespołu jest również to,


Płyta, którą właśnie wydaliśmy to pierwsza nasza produkcja w tym składzie. Idealnie się składa, że pojawia się ona w roku 2021, w którym obchodzimy setną rocznicę urodzin najwybitniejszego bandoneonisty i twórcy stylu tango-nuevo Astora Piazzolli. Jest to nasz hołd dla wielkiego mistrza i jego kwintetu. Piazzolla oprócz muzyki instrumentalnej napisał wiele pięknych utworów wokalno-instrumentalnych, w tym także operitę Maria De Buenos Aires. Stałym jego współpracownikiem był Horacio Ferrer urodzony w Urugwaju poeta, który zasłynął z tang tworzonych wspólnie z Astorem. Jednym z najsłynniejszych utworów jest Balada Para Un Loco. Chcąc pokazać choćby dwie kompozycje z wokalem zaprosiliśmy do współpracy niezwykłą solistkę, która na co dzień śpiewa w operach na świecie. Jest to charyzmatyczna Gosha Kowalińska mieszkająca w Paryżu. Okazało się, że również w jej duszy gra tango. Swoją polską premierę tangową miała w Warszawskiej Operze Kameralnej grając główną rolę w słynnej opericie Maria de Buenos Aires. Mamy nadzieję, że w muzyce którą nagraliśmy, usłyszycie Państwo Astora Piazzollę. Zapraszam na obchody 100. urodzin Piazzolli w naszym wykonaniu. n

Wspomnienie

Krzysztof Penderecki 1933-2020

fot. Magdalena Adamczewska

że lubimy się prywatnie, co ma niewątpliwie wpływ na wspólne przeżywanie muzyki i przekaz na scenie. Zaproszenie wielu muzyków do grania Piazzolli w kwintecie dopiero pokazało głębię jego kompozycji, wydobyliśmy wymiar przestrzenny w brzmieniu tanga.


GANG TANGO Kontrabasista Sebastian Wypych założył w 2015 roku założył grupę Gang Tango, której repertuar opiera się na kompozycjach Astora Piazzolli stanowiących trzon wykonań zespołu Quinteto Nuevo stworzonego przez argentyńskiego kompozytora i twórcy tang. Do argentyńskich, dodano także tanga królujące w przedwojennej Warszawie. Mówi się aż o trzech tysiącach tang zrodzonych w polskim okresie międzywojennym. Specyficzny styl kompozytorski Piazzolli, tzw. tango nuevo był w dużej mierze kreowany przez zespół samego kompozytora - Quinteto Nuevo Tango, w którym wiodącą - koncertującą rolę grały wirtuozowsko potraktowane bandoneon i skrzypce. Reszta składu: gitara elektryczna, fortepian i kontabas podkreślały charakterystyczną, tangową rytmikę, czyniącą - obok nostalgicznego brzmienia bandoneonu - utwory Piazzolli tak dobrze rozpoznawalnymi. Potężny ładunek emocjonalny, oryginalna harmonia i rytm tej muzyki a także jej wyrafinowanie wpływają zapewne na jej niespotykaną popularność, choć przed wykonawcami stawiają wysokie wymagania. W programie koncertu utwory Astora Piazzolli w oryginalnych aranżacjach kompozytora na zespół samego Piazzolli - Quinteto Nuevo Tango w wirtuozowskich interpretacjach

Sebastian Wypych - kontrabas

26

Krzysztof Łochowicz - gitara

GANG TANGO: - Concierto para Quinteto - Quatro Estaciones Portenas - Decarissimo - Revirado - Adios Nonino - Oblivion - Muerte del Angel - Ciquilin de Bachin - Libertango - Escualo a także tanga świata: W małym kinie, Ostatnia Niedziela, Tango Milonga, Por Una Cabeza, Jalousie, La Cumparsita oraz recytacje poezji tangowej Borgesa i Horacio Ferrera oraz Anny

Grzegorz Lalek - skrzypce

Piotr Kopietz - bandoneon

Mirosław Feldgebel - fortepian

fot. z archiwum Gang Tango

PREZENTACJA


Burzyńskiej GANG TANGO - założony w 2015 roku przez kontrabasistę Sebastiana Wypycha, to jeden z niewielu zespołów tangowych nawiązujący stylem gry do dawniej istniejących w Argentynie ‚Orquesta Tipica’ oraz czerpiący inspiracje bezpośrednio z oryginalnego zespołu Astora Piazzolli - Quinteto Nuevo, ale także nawiązujący stylistycznie do zespołów tangowych przedwojennej Warszawy. W programie GANG TANGO znajdują się tanga Astora Piazzolli w oryginalnych aranżacjach na zespół samego Piazzolli - Quinteto Nuevo. Kompilacja kompozycji polskich i argentyñskich repertuaru zespołu nawiązuje do kolebki i wzoru stylu, czyli tanga argentyńskiego, ale także odnosi się i pielęgnuje ogromny dorobek twórczości tangowej kompozytorów polskich okresu międzywojennego. Pisywali je zarówno autorzy muzyki lekkiej, jak i kompozytorzy muzyki poważnej. Mówi się o około 3000. tang polskich z tego okresu, ale także pisywanych tang przez uwięzionych w warszawskim gettcie Polskich - Żydowskich kompozytorów. Jeden z najwybitniejszych poetów tanga Enrique Santos Discépolo nazwał tango piękną myślą, którą się tańczy, dlatego w skład GANG TANGO wchodzą najwybitniejsi polscy mistrzowie tanga. Całość muzycznie poprowadzona przez najwybitniejszych muzyków i wirtuozów GANG TANGO pod muzycznym kierownictwem kontrabasisty - Sebastiana Wypycha. Na gruncie tanga artyści mają za sobą wiele znaczących festiwali muzycznych; - Festiwal Tanga w Paryżu - Zelt-Music-Festival we Freiburgu-Niemcy - Festiwal „Gdańska Wiosna” - Festiwal „Wieczory w Arsenale” - Wrocław - Muzyczny Fesliwal w £añcucie - JUVE AWARDS – Alte Oper Frankfurt 2008 rok - EXPO 2008 – Saragossa - Festiwal – Skrzyżowanie Kultur 2008 rok - Sezon Kultury Polskiej w Rosji – Kostroma 2009 rok - III Międzynarodowy Festiwal Muzyki Kameralnej we Lwowie 2010 rok - Snow and Symphony Music Festival St . Moritz 2010 rok oraz wiele występów telewizyjnych. - Geyer Music Factory i wiele innych. Serdecznie zapraszamy Best Art Concept Sebastian Wypych +48 606 238 909 sebastian.wypych@bestartconcept.com wypychss@tlen.pl n

27


MArteLive

- multidyscyplinarny, międzynarodowy festiwal i konkurs dla młodych artystów W tym roku odbędzie się pierwsza edycja MArteLive Europe, europejskiego konkursu młodych talentów. Włoski festiwal z siedzibą w Rzymie rozciągnął swoje horyzonty, wraz z Unią Europejską i innymi krajami, w tym z Polską, zorganizował atrakcyjny konkurs dla artystów debiutujących w 16. dyscyplinach. Więcej informacji oraz formularz zgłoszeniowy na stronie www.martelive.eu. Joanna Longawa

MArtelive Europe Visual Arts Curator MArteLive Europe to włoski festiwal o wieloletniej tradycji założony przez Giuseppe Casa. W tej nowej, europejskiej edycji, z Lune Magrini project manager, wspierany jest przez program Unii Europejskiej Kreatywna Europa oraz przez trzy współorganizujące konkurs kraje: Bośnię i Hercegowinę (Tuzla Live), Litwę (Kintai Arts) oraz Polskę (Artnova). W tych krajach odbędą się 3 półfinały konkursu. MArteLive Europe łączy wydarzenia online z relacjami na żywo zabierając uczestników w wyjątkową podróż, która trwa cały rok. Konkurs otwarty jest dla wszystkich obywateli i/lub rezydentów europejskich między 18 i 35 rokiem życia, a do 29 marca 2021 roku możliwe jest zgłoszenie w nim

fot. materiały organizatora

28

swojego uczestnictwa. Artyści będą oceniani przez profesjonalnych jurorów i publiczność. Wśród polskich i zagranicznych sędziów w sekcji Sztuk Wizualnych znaleźli się m. in.: Szymon Szcześniak, portrecista z Warszawy, Joanna Gorlach, dyrektor Photomonth Festival z Krakowa, Jan Tutaj, dziekan rzeźby ASP Kraków, Władysław Targosz, prof. grafiki ASP Kraków, Katarzyna Bator - dyrektor Art Bator Gallery ze Szczyrka, Paweł Napierała, Fundacja Artnova z Poznania, Jacek Chromy, prezydent warszawskiej Fundacji Promocji Sztuk, Ron Hicks, amerykański malarz z Denver, Usa, Steffen Gray i Manuel Gerullis, dyrektorzy największego na świecie festiwalu Street Art Meeting of Styles Niemcy/Dania, Sabin Howard, wybitny rzeźbiarz z Nowego Jorku, Hossein Farmani, dyrektor i założyciel Farmani Group z Los Angeles, jednej z największych światowych organizacji promujących fotografię, Pablo de Vargas, prezydent Fundación De Vargas i Museo De Vargas z Madrytu, Emiliano Donaggio, malarz, rzeźbiarz i designer z Wenecji, czy Patrick Boyer - Kanadyjczyk, jeden z najlepszych ilustratorów i grafików na świecie. Organizacja polskiego półfinału w Krakowie nie byłaby możliwa bez pomocy polskich mediów (np. Art Post, Art Papier, Trendy. Art of Living, Forum dziennikarzy, Nasz Świat, JL Interviews, May Lux, Video Pyja, Gazzetta Italia) oraz partnerów: uczelni (np. ASP Kraków, ASP Warszawa, Uniwersytet Śląski, Le Grand Chic), galerii (np. Zofia Weiss Gallery, Belle Arte), instytucji (Miasto Bielsko-Biała, Regionalny Kongres Kobiet Podbeskidzia, Centrum Promocji Kultury, Nova Ars Poloniae, Związku Polaków w Kalabrii, Fundacja Dziedzictwa Kultury Polskiej, Inicjatywa In-

fot. materiały organizatora

NASZ PATRONAT


kubator Designu). Każdy z finalistów otrzyma nagrodę pieniężną w kwocie 300 euro plus nagrody Jury oraz możliwość wystawienia swoich dzieł na targach sztuki lub w prestiżowych galeriach europejskich, np. Meeting of Styles (Dania), Museum de Vargas (Hiszpania), Lisbon Art Stay (Portugalia), House of Lucie galleries (Grecja), Upfest (Anglia), Enò Atelier (Belgia), Art Market Budapest (Węgry). Uczestnicy MarteLive Europe startują w jednej z 16 dziedzin artystycznych: Muzyka, Dj i Producent, Teatr, Taniec, Cyrk, Literatura, Malarstwo i rysunek, Rzeźba, Fotografia, Ilustracja cyfrowa, Street Art, Moda, Rękodzieło, Film, Teledysk, Sztuka wideo. Konkurs składa się z 4 etapów. Zwycięzcy pokazów półfinałowych, które odbędą się latem 2021 we Włoszech, Bośni i Hercegowinie, Litwie i Polsce (Kraków) dostaną tzw. Międzynarodowe rezydencje artystyczne danych krajów. Artyści zapisują się do jednego z trzech obszarów europejskich w zależności od kraju wybranego w formularzu zgłoszeniowym. Uczestnicy rejestrują zgłoszenia online, wysyłając swoje najlepsze przedstawienie/ dzieło za pośrednictwem strony internetowej www.martelive.eu. Każdy obszar ma własny proces selekcji. Zwycięzcy z każdego z nich spotkają się podczas wielkiego pokazu europejskiego w Rzymie we Włoszech 7-9 grudnia 2021 r. podczas festiwalu Bienniale MarteLive. n Jedno z dzieł zrealizowanych w Rzymie podczas wcześniejszych edycji festiwalu Biennale MArteLive w ramach konkursu STREET ART FOR RIGHTS. W „polskiej” edycji tegorocznego konkursu planowane jest wystąpienie zwycięzcy w finałowym wydarzeniu Street Art w Bielsko-Białej z okazji 700 rocznicy miasta.

PH Gabriel Hernàndez, Portrait Eyewear

PH AUTOPORTRET

EMILIANO DONAGGIO jest jednym z jurorów w sekcji PAINTING AND DRAWING. To wybitny włoski artysta, posługujący się technika Popartu i Graffityzmu. Malarz, rzeźbiarz i designer. Jego słynne marynarki (na zdjęciu w jednej z nich) nosi Madonna i Elton John. Wystawiał swoje dzieła w Wenecji (Murano Glass, Café Florian, Biennale D’Arte), Barcelonie (Moutse Fornos Matriz), Los Angeles, Londynie (Saatchi Art Gallery i The Brick Lane Gallery), Ekwadorze (Biennale of Paintings), Nowym Jorku (One Art Galeria) i San Paolo.

SZYMON SZCZEŚNIAK, jeden z jurorów w sekcji PHOTOGRAPHY, to polski mistrz portretu reprezentowany przez Leica Gallery. Specjalizuje się w portretach celebrytów i fotografii podróżniczej. Profesor Akademii Fotografii w Warszawie i Krakowie, współpracuje z agencjami reklamowymi i polskimi magazynami, takimi jak Viva, Playboy, Gala, Twój Styl, Pani. Jego prace były wystawiane w Leica Gallery Solms w Warszawie i Port Autonome w Paryżu. Autor projektów reportażowych: Into the Wild, Egipt, Turcja, Maroko, Czy mogę zrobić twoje zdjęcie?. Podwójny zdobywca nagród Grand Font, Golden Iggle i Chimera.

Narjes Mohhamadi, współzałożycielka i redaktor naczelna brytyjskiego magazynu Brightness, Digital Journal of Illustration. Została nominowana jako jedna z najlepszych ilustratorek na liście White Raven w Niemczech oraz w konkursie Little Hakka Illustration w Chinach. Została również wybrana jako jedna ze 100 najlepszych ilustratorów świata przez wydawnictwo Taschen w USA. Jest jurorką w sekcji DIGITAL ILLUSTRATION.

29


Good Bye, Armando !

fotografia (C) JAREK WIERZBICKI

POSTAĆ

Armando Anthony „Chick” Corea (12.06.1941 – 9.02.2021) wielokrotnie zmieniał swe muzyczne oblicze: był awangardzistą, lansował fusion-jazz, kochał klasyczny modernjazz, uwielbiał standardy, fascynował go latynoski i hiszpański folklor, był jazzmanemimprowizatorem i muzykiem klasycznym, był genialnym solistą-wirtuozem. To historia muzyki, pianisty i kompozytora, dla którego inspiracją była zarówno twórczość Bartóka i Beethovena, jak i Davisa, Parkera czy Astora Piazzolli. Spotkaliśmy się i zaprzyjaźniliśmy wiosną 1994 roku. Dionizy Piątkowski „Która to godzina” - pyta Chick Corea, gdy po dwóch dobach zatrzymuje się w poznańskim hotelu. „Zmieniliśmy nie tylko strefy czasu, ale chyba także klimat”. Za oknem leniwie budzi się wiosna; jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej jazzman i jego zespół grali dla wielotysięcznej publiczności w Santiago. Kończące się latynoskie lato, tylko zmęczonemu artyście zazębia się z migocącym słońcem Poznania. Podróż z Ameryki Łacińskiej do Polski jest częścią blisko trzymiesięcznego tournee promującego album Paint The World nowego zespołu Elektric Band II, kolejnej mutacji kwintetu Corei. Po dwutygodniowej trasie muzycy mają jeden dzień przerwy. Na wiele godzin zaszyli się w mieście. Tylko Chick Corea pozostał w hotelu. Krótka podróż samochodem przez miasto, wegetariański lunch, trochę plotek. „Wiesz, niedługo będę dziadkiem. Moja córka urodzi mi wnuka. Jest chyba w twoim wieku. Nie wnuk! Moja córka”. Jazzman uśmiecha się, precyzyjnie rozgrywając dowcip. „Ostatnio często grywam także z synem. Thadeus jest niezłym perkusistą, choć ma dopiero

30

trzydzieści lat. Ma niezły zespół White Colonials. Często koncertujemy rodzinnie; córka jest dobrą pianistką, żona Gayle Moran wspaniale śpiewa. Nagrywała nie tylko z moimi zespołami, ale także wydała autorski album”. Przypominam jazzmanowi zdarzenie sprzed ponad pół wieku: na estradzie auli UAM zadebiutowali synowie Dave Brubecka, Darius i Michael. Dla Corei zaskoczeniem jest fakt, że będzie drugim, amerykańskim pianistą jazzowym, który zagra w poznańskiej filharmonii. Z zaciekawieniem przegląda Czas Komedy i rozbawiony pokazuje na fotografię skrzypka: „Michał Urbaniak? Będzie jutro na koncercie?”. Trudy wielomiesięcznej trasy koncertowej Corea znosi dzielnie. Wspominamy Pata Metheny’ego, który ze swoją „Secret Story” objeżdżał świat blisko rok. W pobliskim spożywczaku kupujemy zimne napoje: soki, wodę mineralną. Corea stara się być samowystarczalny, jak najmniej poddawać się hotelowemu ceremoniałowi. Lubi komfort, ale jest także mężczyzną praktycznym: „Kiedyś woziłem ze sobą tuziny kompletów bielizny, ciuchów. Teraz przyjąłem prostszą zasadę - miast kolejnych walizek, robię w hotelu drobne przepierki. To mnie



Chick Corea niechętnie mówi o „niemieckim incydencie”. W ubiegłym roku miał wystąpić w Stuttgarcie, w ramach imprez towarzyszących lekkoatletycznym mistrzostwom świata. Władze landu Badenii-Wirtenbergii wykluczyły Coreę z ekipy artystów. „Decyzja ta pociągnęła za sobą lawinę protestów. Wykluczono mnie za przynależność do wspólnoty religijnej Church Of Scientology. Napisałem ostry list do prezydenta RFN, poparli mnie Herbie Hancock, B.B.King. Wielu artystów zbojkotowało koncerty w tym landzie. Sprawą zajął się Komitet Helsiński, ONZ. Poza krzywdą, jaką uczyniono słuchaczom, pozostała gorycz nietolerancji”. Z rozrzewnieniem wspomina za to swój pierwszy pobyt w Polsce: „Kiedy byłem tu wspólnie z Gary Burtonem, nasz koncert w Akademii Muzycznej w Katowicach był dla mnie rodzajem misterium. Wszystko było dla mnie inne; widziałem dziwne miasto, szarych, smutnych ludzi. Ale widziałem także entuzjazm na sali. Dopiero kolejne wizyty w Polsce uzmysłowiły mi, jak wiele się tutaj zmienia. Podróżujemy po Polsce samochodem; tak najlepiej poznaje się kraj, ludzi”. Chick Corea jest typem artysty ascety: mało mówi, skromny, starający się nie komplikować swoją osobą żadnej sytuacji. Zmęczony rezygnuje z wizyty w Muzeum Instrumentów Muzycznych. „Czy Chopin grywał w Poznaniu - pyta z zaciekawieniem - Lubię jego mazurki”. Kuszę jazzmana możliwością pogrania na fortepianie Chopina, ale Corea chce już tylko odpocząć. Samotnie, spaceruje wokół jeziora Maltańskiego, z zaciekawieniem przyglądając się narciarzom szusującym na stoku przy blaskach zachodzącego, wiosennego słońca. Porankiem dotarła do Poznania ekipa ze sprzętem, Corea zachwycony jest fortepianem, akustyką i wystrojem auli. „Nie wiem, jaki będzie ten koncert, bo zawsze staram się wpasować w klimat sali, poznać napięcie publiczności. Traktuję

32

te elementy tak samo poważnie, jak brzmienie, stylistykę, nastrój muzyki”. Muzykom Elektric Band imponuje duża „orkiestrowa” estrada, wspaniała orgia świateł oraz podniosły nastrój wnętrza. „Kilka tygodni temu graliśmy w małej sali, chyba w Bostonie. Estrada była tak mała, że nie mieścili się na niej wszyscy muzycy. Mike Miller grał na postumencie i wyglądało to komicznie”. Chick Corea koncertuje kilka miesięcy w roku. „Gram 150-170 koncertów, ale jest to już teraz zbyt męczące. Chcę trochę odpocząć. Zająć się pełniej rodziną, kompozycją. Muszę rozpocząć studia nad sobą: zorientować się, co dalej z moją muzyką. Interesują mnie pomysły Monka, Ellingtona, Evansa. Chciałbym więcej uwagi poświęcić muzyce klasycznej, zwłaszcza Mozartowi. Friedrich Gulda zaproponował mi nawet prowadzenie Festiwalu Mozartowskiego”. Corea nie daje namówić się do spotkania z dziennikarzami, woli usiąść w ogródku przy jeziorze i uciąć krótką rozmowę. „Zawsze postrzegany jestem jako artysta jazzowy, choć nagrałem wiele płyt, które nie są, w pełnym tego słowa znaczeniu, jazzowymi - próbuje serdecznie nawiązać do moich pytań. Porównuje się moją muzykę do jazzu, klasyki, przebojowego fusion i rytmów latynoskich. Faktycznie jest w niej wszystko: jest Miles Davis, jest Mongo Santamaria, ale jest także Bela Bartok i Thelonius Monk. Propozycje Elektric Band podporządkowują się także takiej deklaracji. Używam elektrycznego pianina Fendera od 1969 roku, stąd może skojarzenie, że moja muzyka jawi się pogodnym, uniwersalnym, jazzowym hitem. Ale jazz to uniwersalny język, to wszystko jest ponad nami: problemy, sprawy ważne i nieważne. To symbol uniwersalności jazzu. Malujemy świat naszą muzyką”. n

Chick Corea – archiwum Era Jazzu

relaksuje, zapominam o podróży i miesiącach spędzanych w hotelach”. Symptomem zmęczenia wielogodzinną podróżą jest decyzja: dzisiaj żadnych spotkań z mediami. „Może jutro. To pierwszy wolny dzień: od ponad dwóch tygodni poruszamy się między hotelem, estradą, lotniskiem. Chłopców już gdzieś poniosło. Może ich odszukamy?”. Dopiero w samochodzie Corea uzmysławia sobie, że odnalezienie amerykańskich jazzmanów w półmilionowym Poznaniu jest niemożliwe. „Może robią jakieś zakupy?” - próbuje usprawiedliwić swój pomysł. Ożywia się, gdy (zgodnie z kontraktem) na estradzie widzi fortepian. „Steinway, wspaniały instrument, ma duszę” - komplementuje jazzman. Choć wyznanie to koliduje z wielotonowym transportem elektronicznego instrumentarium, które z przygodami zmierza właśnie ku polskiej granicy. Dla amerykańskiej ekipy niezrozumiałe są obawy organizatorów, że załadowany sprzętem oraz instrumentami „tir” nie zdąży przekroczyć na czas granicy. Co wtedy? „Chyba zagramy akustycznie” - żartuje Corea i bagatelizuje: „Kilka dni temu mieliśmy poważniejszy problem. Odwołano lot do Paragwaju. Musieliśmy wynająć specjalny czarter z Miami, a jeden koncert został odwołany”. Podróż po Polsce jawi się Amerykanom, jak zabawa w lunaparku. „Z Poznania do Katowic - dwie godziny, z Katowic do Warszawy - dwie godziny, do Gdańska dwie” - głośno liczy Corea patrząc na mapę Polski. Good luck, przyjacielu!



Richard Galliano – Piazzolla Forever – Sony Music

Dino Saluzzi – El Valle De La Infancia – ECM Records

W europejskich oraz amerykańskich ankietach krytyków Richard Galliano uchodzi za najwybitniejszego interpretatora jazzowego tango oraz muzyki Astora Piazzolli. Otrzymał Django Reinhardt Prix – jedno z najważniejszych wyróżnień francuskiej Academie du Jazz. To właśnie nagrania „jazzującego tango” przyniosły Richardowi Galliano ogromne uznanie a projekty – jak np. „Piazzolla Forever” - stały się najlepszą wizytówką kreatywności Richarda Galliano oraz genialności kompozytorskiej Astora Piazzolli. Francuski akordeonista należy do grona najwybitniejszych europejskich twórców, dla których jazz, muzyka klasyczna, przeboje muzyki rozrywkowej i etnicznej stanowią jednakowe i ważne źródła inspiracji. Jedno jest jednak niepodważalne: Richard Galliano jest wybitnym akordeonistą oraz niedoścignionym interpretatorem muzyki Astora Piazzolli. To dla tych nagrań i koncertów krytycy i słuchacze rozkochali się w charakterystycznym brzmieniu określanym jako „new tango musette Richarda Galliano”. Galliano jest gruntownie wykształconym muzycznie instrumentalistą, jako 12-letni akordeonista wygrał prestiżowy, międzynarodowy konkurs w Cannes, by natychmiast stać się wirtuozem tego instrumentu, o którego względy zabiegać poczęły prestiżowe estrady i akademie muzyczne. Pojawiał się na paryskich recitalach Juliette Greco, Yves Montanda i Claude Nougaro, ale coraz częściej koncertował także z jazzmanami: trębaczem Chet Bakerem, gitarzystą Philippe’m Catherine oraz basistą Ron Carterem. Przełomowym momentem w muzyce i karierze francuskiego akordeonisty były koncerty z argentyńskim kompozytorem i bandeonistą Astorem Piazzollą. To właśnie genialny Latynos nauczył Richarda Galliano, innego traktowania rytmu, harmonii oraz melodii. Muzyka Astora Piazzolli, owe melodyjne, folkowo-jazzowe „nuevo tango” stało się dla Richarda Galliano ważną inspiracją a jego „tango musette” zaczęło łączyć jazzową improwizację Jarretta, Parkera i Coltrane’a z impresjami Ravela i Debussy’ego. © Dionizy Piątkowski

Dino Saluzzi – wirtuoz gry na bandoneonie zamiłowanie do muzyki czerpał wprost z argentyńskiego tanga, z ludowej muzyki latynoskiej i jazzu. Stał się modnym i popularnym instrumentalistą oraz kompozytorem, o którego względy zabiegały argentyńskie orkiestry oraz grupy folkowe. Szczególnie ważną okazała się wieloletnia współpraca z saksofonistą Gato Barbierim, z którym Dino Saluzzi konsekwentnie lansował nowe, jazzowe oblicze tango, samby i latin-jazzu. Kiedy w 1983 roku Saluzzi pojawił się ze swoim latynoskim kwartetem w Europie, instrumentalistę i jego jazzowe tango porównano do geniuszu Astora Piazzolli. Nagrania i koncerty z Palle Mikkelborg’em, Charliem Haden’em, Palle Danielssonem, Pierrem Favre, Enrico Ravą, Eddiem Gomezem stały się znaczącymi epizodami w karierze argentyńskiego wirtuoza. Nowy album „El Valle De La Infancia”, to (po słynnej płycie „Juan Condon”) bardzo familijne nagranie zrealizowane dla ECM Records. Dino Saluzzi zaprosił tym razem brata Feliksa, grającego na saksofonie tenorowym i klarnecie, syna José María, który gra na gitarach oraz kuzyna Matíasa grającego na kontrabasie i gitarze basowej. Argentyński bandoneonista od lat lansuje swoich uzdolnionych krewnych i przyjaciół stąd w sesji „El Valle De La Infancia” do klanu Saluzzich dołączają także gitarzysta Nicolás “Colacho” Brizuela, (znany z wieloletniej współpracy z legendarną śpiewaczką Mercedes Sosa) oraz perkusista Quintino Cinalli. Dino Saluzzi był gościem Ery Jazzu w 2000 roku: wraz z Al Di Meolą zaprezentował program „Tango”. Artyści spotykali się na estradzie i w studio wielokrotnie (realizując m.in. wspaniały album „World Symphonia“), ale recital „Tango” był w ich karierach czymś nowym i nieszablonowym, bowiem inspiracją stały się wyłącznie kompozycje Astora Piazzolli. „Maleńkie stoliczki, a na każdym z nich zapalona lampka. Słychać dźwięki bandoneonu, dołącza gitara. Grają tango, jak w argentyńskiej kafejce, jak w lokalu w Buenos Aires. Połączenie dźwięku gitary i bandoneonu w latynoskich rytmach tanga stanowi swoistą muzyczna alchemię. © Dionizy Piątkowski

34


Bandonegro – Hola Astor: Bandonegro Meets Piazzolla – SJ Records Ile można jeszcze wysupłać z kompozycji Astora Piazzolli ? Czy jest sposób, by przybliżyć się brzmieniem i nastrojem do roztańczonego, argentyńskiego tanga? Kwartet Bandonegro rozgrywa te wątpliwości a młodzi, polscy muzycy przygotowali perfekcyjny zestaw i poddali go ciekawej i kreatywnej manierze. To już nie odgrywanie tanga, „zagrywanie się Astorem” czy szukanie muzycznych skojarzeń. Kompozycje podawane są perfekcyjnie, bardzo emocjonalnie i z fantazją a kolory brzmienia ulegają potęgowaniu. To nowe spojrzenie na tradycję muzycznego tango, na poddanie wnikliwej analizie tego, co w tango jest energią, tańcem i rytmem a co jest pięknem i serdecznym uniesieniem. Album „Hola Astor: Bandonegro Meets Piazzolla” to nowy pomysł, styl i język muzyczny oraz autorski album polskiego kwartetu Bandonegro i fuzja tanga z jazzowym i rockowym brzmieniem. Kwartet zaprosił do projektu dwóch muzyków należących do czołówki polskiej sceny jazzowej, Dawida Kostkę (gitara elektryczna) oraz Mateusza Brzostowskiego (perkusja), dzięki czemu kompozycje zyskały unikalny charakter. Kwartet Bandonegro zaistniał na polskiej scenie muzycznej, prezentując ciekawe połącznie tango z elementami jazzu i rocka. Na początku 2019 roku wyjechali do Argentyny, gdzie koncertowali przez pięć tygodni w kultowych klubach tango. Wystąpili również podczas prestiżowego Argentina Tango Salon. Jako jedyni polscy muzycy mieli okazję wystąpić przed legendarnym skrzypkiem Fernando Suarez Paz, który przez wiele lat koncertował w kwintecie Astora Piazzolli. Bandonegro ociera się swoimi interpretacjami zarówno o klasyczne faktury, skojarzenia z innymi stylistykami, kameralistykę, jak i przebojowy rytm i nastrój. To już nie tradycyjny, ludyczny nastrój argentyńskich knajp i skwerów, ale niezwykle ciekawy i barwny tango – korowód z odrobiną nostalgii oraz ciekawej, wartkiej i motorycznej muzycznej narracji. © Dionizy Piątkowski

35


RECENZJA

Bill Milkowski – Jaco Niezwykłe i tragiczne życie Jaco Pastoriusa DIONIZY PIĄTKOWSKI Po kilkunastu latach od premierowego wydania Jaco. The Extraordinary and Trafic Life of Jaco Pastorius ukazuje się polska edycja tej niezwykłej biografii napisanej przez wybitnego amerykańskiego znawcę jazzu, Billa Milkowskiego. Teraz w znakomitym przekładzie Pawła Marca dociera na polski rynek i jest – być może – jedną z ważniejszych pozycji w bibliotece jazzu i amerykańskiej kultury. Bo Jaco. Niezwykłe i tragiczne życie Jaco Pastoriusa nie jest typową publikacją ilustrującą kontrowersyjne życie oraz karierę niezwykle charyzmatycznego artysty. To nie tylko beletrystyczny przebieg przez mit artysty, prozę „american style of life”, ale także dogłębna analiza metamorfoz muzyka i „dziedzictwa” Jaco Pastoriusa. Jaco Pastorius jako nastolatek perfekcyjnie opanował grę na gitarze basowej, perkusji, gitarze, fortepianie i saksofonie, akompaniował gwiazdom muzyki pop i soul. Po występach w zespole towarzyszącym The Temptations oraz The Supremes stał się muzykiem znanym i popularnym. W 1975 roku Bobby Colomby, perkusista zespołu Blood, Sweat And Tears zorganizował mu nagranie pierwszego albumu, zaś rok później Pat Metheny poprosił, by zagrał na basie na jego pierwszej płycie Bright Size Life dla ECM Records. Ale najważniejsze Wydawnictwo ipsum bonum 2019 miękka okładka ponad 300 stron kilkadziesiąt zdjęć

36


wydarzenie w karierze basisty miało miejsce w 1976 roku, gdy dołączył do zespołu (Joe Zawinula i Wayne’a Shortera) Weather Report, by wziąć udział w nagraniu albumu Heavy Weather. Rozległa dyskografia J.Pastoriusa (skrupulatnie zawarta w biografii Jaco. Niezwykłe i tragiczne życie Jaco Pastoriusa jest imponująca i zawiera nie tylko nagrania autorskie, wydania pośmiertne i tzw. tributes, ale także albumy jakie zrealizował z Weather Report, Joni Mitchell, Paulem Bley’em, Albertem Mangelsdorfem, Al Di Meolą, Herbie’m Hancock’em, Airto & Florą Purim, Bireli Lagrenem, Mike’m Sternem. Niezwykle ciekawy zestaw obejmują także nagrania honorujące geniusz basisty zrealizowane m.in. przez pojedyncze nagrania m.in. z The Yellowjackets, Milesem Davisem (Mr. Pastorius z albumu Amandla), Turtle Island String Quartet, Stanley’em Clarke’m, Lenny White’m, Marcusem Millerem, Wallace Roney’em.

zapowiedzi / nowości / bestsellery atrakcyjne ceny szybka dostawa lub bezpłatny odbiór w księgarni

Zdumiewająca technika gry Jaco Pastoriusa na bezprogowej gitarze, jak też fantazyjny sposób bycia na estradzie utrwaliły popularność muzyka a jego samego wyniosły na szczyty ogromnej popularności. W 1980 roku Jaco Pastorius założył własny zespół Word Of Mouth, wyruszył z nim na trwające trzy lata trasy koncertowe, nie zaprzestając realizacji nagrań z czołowymi muzykami jazzowymi. Uzależniony od alkoholu i narkotyków Jaco Pastorious (1.12.1951 – 21.09 1987) cierpiał latami na maniakalną depresję. 21 września 1987 roku po wciąż wydłużających się okresach bezczynności, odniósł śmiertelną kontuzję w swym rodzinnym Fort Lauderdale w zamieszaniu pod klubem Midnight Club. Tragiczne wydarzenie dopisało epilog do charyzmatycznej kariery muzyka, który odtąd postrzegany był nie tylko poprzez genialną grę, ale także jako kultowy twórca młodego, amerykańskiego jazzu. Jaco. Niezwykłe i tragiczne życie Jaco Pastoriusa jest więc doskonałym dokumentem amerykańskiej muzyki widzianym przez pryzmat życiowych zakrętów kontrowersyjnego artysty; ale jest także niezrealizowaną fabułą, doskonale wznoszącą się w najokrutniejsze niuanse Ameryki. Książka Billa Milkowskiego jest w pewnym sensie gotowym scenariuszem do niezwykłego filmu. I to nie tylko w kategorii biografii wybitnego muzyka, ale głównie poprzez niezwykle szeroki kontekst kulturowy i społeczny. Zresztą taki zarys filmu już powstał: jako dokumentalny Jaco-The Film przygotowany przez wielkiego fana Pastoriusa – Roberta Trujillo (obraz zawierał nigdy dotąd niepublikowane nagrania Jaco oraz wypowiedzi m.in. Joni Mitchell, Stinga, Wayne’a Shortera, Herbie’go Hancocka, Geddy Lee, Bootsy Collinsa, Carlosa Santany oraz przyjaciół i rodziny artysty). Jednak biografia Jaco. The Extraordinary and Trafic Life of Jaco Pastorius jest dużo pełniejsza, bardziej osobista, wręcz demaskatorska. Mamy zatem niezwykle osobisty obraz artysty, umiejscawiany wraz z konkretnymi życiowymi wyborami i decyzjami, bazujący na prozaicznym często obrazie amerykańskiej „middle class”. Ale także rozległe oblicza muzyki oraz jej obyczajowych okolic ujętych w karby kariery charyzmatycznego muzyka. Z jednej strony emocjonalne i osobiste opowieści przyjaciół, znajomych, kolegów „z podwórka”; z drugiej strony przejmujące opowieści (np. Teresy Nagell, dziewczyny Jaco) oraz morze didaskaliów oplatających każdy fragment życia i muzyki wybitnego basisty. n

SWIATKSIAZKI.PL

książki / muzyka / e-booki / papiernik / karty podarunkowe

@swiatksiazkipl

@swiatksiazki

Social icon

Circle Only use blue and/or white. For more details check out our Brand Guidelines.

@swiatksiazkipl

Zamówienia telefoniczne 22 250 90 90 37



dodatek

do dwumiesięcznika ArtPost

S

T

Y

L

E

www.artpost.pl facebook.com/melomanstyle

Legendarne wytwórnie i ich fonograficzne arcydzieła „Three Blind Mice“ – Trzy Ślepe Myszki (część 12)


Legendarne wytwórnie i ich fonograficzne arcydzieła „Three Blind Mice“ – Trzy Ślepe Myszki (część 12) Mieczysław Stoch W 1962 roku w słynnym klubie „Rennaisance“ mieszczącym się na Bulwarze Zachodzącego Słońca w Hollywood formacja Art Blakey and the Jazz Messengers nagrała aranżację Curtisa Fullera na trzy instrumenty dęte i sekcję rytmiczną. Była to znana dziecięca rymowanka Trzy Ślepe Myszki. Sam aranż zapewne przeszedłby bez echa, gdyby nie brawurowe, imponujące i sugestywne wykonanie tejże aranżacji przez wspomnianą formację. Iskrzyło tam od interesujących dysharmonii oraz zmian tempa podporządkowanych jednak ściśle sekcji rytmicznej, zwłaszcza perkusji. W nagraniu wzięli udział Art Blakey, liderujący formacji – grał na bębnach, Freddie Hubbard na trąbce, Curtis Fuller na puzonie, Wayne Shorter na saksofonie tenorowym, Cedar Walton na fortepianie i Jymie Meritt na kontrabasie. Zaraz potem płyta została wydana prze wytwórnię United Artists a jej tytuł brzmiał Three Blind Mice. Płyta wywarła nie tylko ogromne wrażenie na słuchaczach i krytykach, ale też wytyczyła nowy trend w jazzie. Zapropono-

40

S

T

Y

L

E

wane przez Arta Blakey‘ego zmiany tempa były tak efektowne, a jednocześnie tak proste, że wyznaczyły ramy, w których każdy, nawet niezbyt wytrawny muzyk, mógł się w nich odnależć w swobodnych improwizacjach. Warto wspomnieć, iż płyta została powtórnie wydana jeszcze w tym samym roku przez wywtórnię Blue Note Records w rozszerzonej wersji, zawierała bowiem jeszcze sesję z 1961 roku zarejestrowaną w klubie „Village Gate“ w Nowym Jorku. Ten właśnie dwupłytowy album, wpłynął nie tylko na dalszy bieg rozwoju jazzu, ale przede wszystkim zaowocował powstaniem wytwórni fonograficznej zwanej Three Blind Mice. Osiem lat po wspomnianej sesji, na drugiej półkuli w stolicy Japonii spotkało się trzech przyjaciół: Takeshi Fujii, świeżo upieczony absolwent farmacji, ale od kilu lat zafascynowany jazzem marzył, aby zostać producentem muzycznym, Saga Kazumitsu – niezwykle utalentowany i uznany już architekt, amatorsko grający jazz na fortepianie, pionier surfingu w Japonii i latania na paralotni – (zginął zresztą podczas surfowania w 1976 roku). Nasze trio zamyka przedsiębiorca, właściciel restauracji i stacji benzynowych – Uozu Yoshiyaki. Wszyscy


trzej byli fanatykami jazzu. Postanowili założyć wytwórnię fonograficzną, która promowałaby wyłącznie rodzimy jazz. Postanowili przez 5 lat nie brać żadnego wynagrodzenia z tytułu jakiegokolwiek wkładu w wydawnictwo. Działając pro publico bono chcieli – po pierwsze: dać szansę zaistnienia młodym muzykom, których wyławiali w słynnych tokijskich klubach, jak: „Pit In“ w Shinjuku, „Jinjank“ w Ginza, „Misty“ w Roppongi czy „5 Spots“ w Jiyugaoka. Jednocześnie chcieli programowo odrodzić nieco skostniałe formy wydawane przez fonograficznych gigantów jak Victor - japoński oddział amerykańskiej wytwórni RCA, czy też potężna Columbia, która wydawała wówczas wyłącznie jazz tradycyjny. Programowe credo nowej wytwórni Three Blind Mice czyli (Trzy Ślepe Myszki) stanowiły 4 zasady, których pilnował i egzekwował z aptekarską skrupulatnością Takeshi Fujii. Zasada pierwsza - jazz wydawany przez TBM powinien spełniać muzyczne oczekiwania młodej, rozbawionej i niczym nieskrępowanej publiczności. Po drugie: jazz z tej oficyny winien zawierać jak najwięcej elementów w stylu swing, chociaż z biegiem lat coraz bardziej dryfowali w stronę bluesa. Po trzecie: jazz bez indywidualnego konceptu nie miał tu racji bytu, bo nie działał na wyobraźnię, a ta była ostatnim czwartym punktem wieńczącym program wytwórni. Za logo obrali sobie białą mysz w ciemnych okularach. Ciemne okulary z powodu ślepoty myszek z albumu Arta Blakey’ego, a białą, ponieważ w japońskim senniku biała mysz ukazująca się w marzeniach sennych symbolizowała przychylność losu i ludzi

zapowiadając jednocześnie pomyślność wszelkich przedsięwzięć. Art Blakey pracował z młodymi, bo – jak mawiał – „to zapewniało mu sprawność umysłu“. Podobnie oni postawili na młodość jednocześnie zafascynowani innowacyjnością płyty, którą opisaliśmy na wstępie i z niej właśnie wzięli nazwę swojej wytwórni. Sam program jednak nie był ich ostatecznym wyzwaniem, założyli sobie bowiem cel jeszcze bardziej ambitny. Postanowili wszystkie płyty nagrywać w najnowocześniejszym studiu „Aoi Studio“ w Tokio. Aoi znaczy niebieski, albo może raczej niebiański, bo w studiu pracował znakomity realizator dźwięku Yoshihiko Kaminari, odpowiedzialny za nagrania i miks, zaś nacięcia matryc dokonywał tam Mitsuharu Kobayashi. Był tak zwariowany na tym punkcie, że zaraz po nagraniu leciał na złamanie karku do taksówki i jechal z taśmą do studia, gdzie można było naciąć matrycę, a wszystko po to, aby taśma nawet minimalnie nie uległa demagnetyzacji. Trzeba też wspomnieć, iż taśma, na której nagrywano dla TBM, kręciła się z zawrotną prędkością 76 cm na sekundę. Był to ewenement w skali światowej. Dzięki temu dźwięk był bardzo czysty a wszystkie sekcje instrumentalne niezwykle klarowne. Pierwszą pozycją w wytwórni Three Blind Mice była płyta z numerem katalogowym TBM-1 znanego japońskiego saksofonisty Kosuke Mine i jego kwintetu a zatytułowana była po prostu „Mine“. Kosuke Mine był podówczas jednym z najświetniejszych muzyków jazzowych w Japonii. Mal Waldron

S

T

Y

L

E

41


czy Joe Henderson zawsze brali go do składu, kiedykolwiek występowali w kraju kwitnącej wiśni. Pierwszą płytę wydano w roku 1970 czyli w roku założenia wytwórni TBM.W tym samym roku ukazały się jeszcze trzy inne krążki, druga płyta wspomnianego Kosuke Mine – 2nd Album. Z numerem katalogowym TBM-2 ukazał się też krążek Masaru Imady, znanego pianisty, który wspaniale potrafił łączyć stare i młode pokolenie a płyta jego nosiła tytuł Now. Inauguracyjny rok 1970 zamykała płyta Kwartetu Takao Uematsu. Rok 1971 rozpoczęła wytwórnia mocnym uderzeniem, wydała bowiem koncert słynnego niemieckiego free jazzowego kwartetu Alberta Mangelsdorffa zarejestrowany w klubie „At Dug“ w Tokio 15 lutego tego samego roku. Była to jedna z nielicznych płyt zagranicznych formacji wydanych przez Three Blind Mice. Firma nabrała rumieńców i zaczęła się dynamicznie rozwijać dopiero w 1973 roku. W tym roku dla TBM zaczęli nagrywać tacy giganci jak: Isao Suzuki, George Otsuka, Tsuyoshi Yamamoto czy Terumasa Hino. Isao Suzuki, niezwykle utalentowany muzyk, grał nie tylko na kontrabasie, wiolonczeli, organach, fortepianie, ale nawet na instrumentach perkusyjnych. Śmiano się, że grał na wszystkim „po japońsku“, nawet na tamburynie słychać było jego japoński styl. Uwielbiali go Oscar Peterson, Dizzy Gillespie i Kenny Burell. Otóż 29 i 30 marca 1973 roku Isao Suzuki wraz z pianistą Kunihiko Sugano i Georgem Otsuką na bębnach nagrali cudowną płytę zatytułowaną Blow Up, płyta miała numer katalogowy TBM-15. Zarejestrowana została oczywiście w słynnym studiu „Aoi Studio“ w Tokio. Jeden z krytyków napisał: „kiedy słuchamy tej płyty od razu czujemy się uprzywilejowani, jakbyśmy znaleźli się w elitarnym klubie, w klubie wybrańców“. I rzeczywiście czujemy jak Isao Suzuki i Kunihiko Sugano poszerzają horyzonty jazzu. Ich jazz jest wyrazisty, ostry czasami ale jest to wyraz konsekwensji i dyscypliny, których się uczyli od największych, ich jazz był męski, nieprzejednany ale i niepodważalny. Płyta stała się od razu bestsellerem, a Isao Suzuki dwa razy z rzędu otrzymał laurkę najlepszego jazzmana w Japonii od prestiżowego czasopisma Swingle Journal. Podobnie było z innym znakomitym pianistą i kompozytorem jazzowym, który nazywał się Tsuyoshi Yamamoto. Genialny samouk, był przez dłuższy czas etatowym pianistą w słynnym jazzowym klubie „Misty“, znajdującym się w dzielnicy Roppongi w Tokio. Wraz z kontrabasistą Isao Fukui i z perkusistą Tetsujiro Obarą, nagrali najpierw Midnight Suger (o numerze katalogowym TBM – 23), a zaraz potem Misty na cześć wspomnianego klubu, w tym samym składzie, (płyta miała numer TBM – 30). Mnie jednak osobiście podoba się inna płyta nagrana już nieco później i zatytułowana Girl Talk Yama & Jiro’s Wave. Isao Fukui został tu zastąpiony przez kontrabasistę Akirę Daiyoshi. Zostały tu nagrane kompozycje Marvina Hamlisha, Maxa Steinera, Billy Strayhorna, Georga Gershwina, Gilberta Becaud i Vernona Duke’a. Płyta subtelna, kontemplatywna z lirycznymi perlistymi solówkami Tsuyoshi Yamamoto. Okładkę zaprojektował, jak w większości produkcji TBM, sam dyrektor artystyczny wytwórni Ben Nishizawa. Płyta hipnotyzuje muzycznie i powala realizacją dźwięku. Wszystkie płyty z oficyny Three Blind Mice są pod wzgłędem realizacji dźwięku perfekcyjne. Szkoda, że wytwórnia nagrała tylko 96 pozycji w serii TBM. Były tam przecież jeszcze inne perełki, jak choćby nagrania Terumasa Hino, Kwintetu

42

S

T

Y

L

E

George’a Otsuki, Hideto Kanai czy Mari Nakamoto. Do dziś wszystkie niemal płyty z katalogu TBM są poszukiwane przez wytrawnych kolekcjonerów. Bo przecież wiele płyt z tej oficyny to autentyczne arcydzieła fonografii XX wieku. n

Mieczysław Stoch jest częstym gościem autorskiej audycji „Duża czarna” Przemysława Psikuty w programie II Polskiego Radia.

Kupię płyty gramofonowe klasyka, jazz.

Tel.: 509 825 058


W SHOWROOMIE JAK W DOMU. W DOMU JAK W SHOWROOMIE. Zapraszamy na odsłuchy do Strefy Dobrej Muzyki. elinsaudio.com Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna Żytnia 8, 41-200 Sosnowiec



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.