NN6T / NOTES NA 6 TYGODNI #156 / październik 2024

Page 1


NOTES NA 6 TYGODNI

NR 156 PAŹDZIERNIK 2024

ISSN 1730—9409 WYDAWNICTWO BEZPŁATNE

Dokumentacja wystawy prac

Julii Ciunowicz wykonanych w ramach pogramu Wspólne pole

Centrum Sztuki Współczesnej

Zamek Ujazdowski, 2024, fot. DominikaJaruga

Dryf, tkactwo i wideo na skarpie – rozmowę z artystkami

Julią Ciunowicz, Zuzanną

Szymłowską i Eweliną Węgiel o ich pracach inspirowanych skarpą warszawską czytaj na str. 144

NOTES NA 6 TYGODNI nakład: 2000 egz.

WYDAWCA

Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana

ADRES REDAKCJI

ul. Mokotowska 65/7, 00−533 Warszawa nn6t@beczmiana.pl

REDAKTORKA NACZELNA

Bogna Świątkowska, bogna@beczmiana.pl

REDAKTORKA DZIAŁU „ORIENTUJ SIĘ” Agnieszka Kowalska, nn6t@beczmiana.pl

ZESPÓŁ NN6T

Kasia Nowakowska / patronaty Michał Podziewski / open call

REDAKTOR DZIAŁU BADANIA I RAPORTY Maciej Frąckowiak, maciej@beczmiana.pl

KOREKTA

Kacha Szaniawska

REKLAMA I PATRONATY

Bogna Świątkowska, bogna@beczmiana.pl

WERSJA ELEKTRONICZNA / PROJEKT

Michał Szota nn6t.pl

WERSJA PAPIEROWA / PROJEKT

Grzegorz Laszuk

DRUK

Read Me, ul. Olechowska 83, 92-403 Łódź

INFORMACJE I ILUSTRACJE W DZIALE „ORIENTUJ SIĘ” pochodzą z materiałów prasowych promujących wydarzenia kulturalne. Drukujemy je dzięki uprzejmości artystów, kuratorów, galerii, instytucji oraz organizacji kulturalnych. Kontakt z redakcją: nn6t@beczmiana.pl

PREZESKA ZARZĄDU

Bogna Świątkowska, bogna@beczmiana.pl

PRODUKCJA I KOORDYNACJA PROJEKTÓW

Konstanty Krzemień, konstanty@beczmiana.pl

Agnieszka Sural, agnieszka@beczmiana.pl

DEPARTAMENT DYSTRYBUCJI Ignacy Krzemień, ignacy@beczmiana.pl Bartosz Nowak, bartosz@beczmiana.pl

ZAMÓWIENIA, KONTAKT Z KSIĘGARNIAMI I WYDAWCAMI: +48 515 984 508 dystrybucja@beczmiana.pl

KSIĘGARNIE BĘC / ZESPÓŁ

Aleksandra Dąbrowska Kacper Greń

Karolina Król

Julia Nakonieczna Aleksandra Sowińska Ania Ziębińska (promo)

BĘC RADIO https://soundcloud.com/bec_zmiana

BĘC KSIĘGARNIA INTERNETOWA beczmiana.pl/sklep

BĘC SKLEP WIELOBRANŻOWY Warszawa, ul. Mokotowska 65 pn.–pt. 11–19, sob.–nd. 12–18 +48 515 985 146

PROJEKT LOGO FUNDACJI BĘC ZMIANA

Małgorzata Gurowska

Centrum Aktywności Twórczej w Ustce / Zaruskiego 1a

Baszta Czarownic w Słupsku F. Nullo 8

Galeria Kameralna w Słupsku Partyzantów 31a

Centrum Aktywności Twórczej w Ustce Zaruskiego 1a

kurator: Roman Lewandowski

Prezydent Miasta Słupska Krystyna Danilecka-Wojewódzka Burmistrz Miasta Ustka Jacek Maniszewski Biennale realizowane ze środków Województwa Pomorskiego, przy pomocy finansowej Miasta Słupska.

dla

• czytających

• piszących

• księgarń kameralnych

• wydawnictw

• NGO

VISIT AND SUPPORT YOUR LOCAL OFF SPACE

ODWIEDZAJ I WSPIERAJ

SWOJE LOKALNE NIEZALE

Może gdzieś bliskoTwojego domu lub pracy znajduje się offowa galeria? Jak działa? Co się tam dzieje? Czy warto wchodzić? Jak o tym rozmawiać?

Śledź, a może nawet wybierz się na wydarzenia skupiające lokalne sceny offowych galerii i inicjatyw:

Fringe Warszawa fringewarszawa.com UNDERGDAŃSK @undergdansk

Wrocław Off Gallery Weekend

linktr.ee/wroclawoffgalleryweekend

Cracow Art Week KRAKERS linktr.ee/cracowartweek

ORIEN N N

Michalina Kacperak, Untitled #23 _ Soft Spot, 2024 – praca pokazywana na wspólnej wystawie z Karoliną Balcer Auć w Galerii Jednostka w Warszawie

Galeria Labirynt, w głębi czarno-biała fotografia Mikołaja Smoczyńskiego, The Secret Performance 3B, 1988

Wieczność w Labiryncie

Galeria Labirynt świętuje swoje 50-lecie. Podsumowaniem pół wieku działalności jest wystawa 100 lat w Labiryncie. Na ekspozycji zobaczymy wybrane prace artystów i artystek, którzy na przestrzeni czasu prezentowali tu swoją twórczość, a dziś należą do kanonu sztuki współczesnej. Wśród nich performansy, realizacje konceptualne, wideo i instalacje m.in.: Mirosława Bałki, Małgorzaty Potockiej, Józefa Robakowskiego, Natalii LL, Przemysława Kwieka, Zofii Kulik, Marii Pinińskiej-Bereś czy Andrzeja Partuma. Oczywiście to nie wszystko� Jak na galerię mocno wychyloną w przyszłość, poszukującą i otwartą na eksperymenty artystyczne równie ważnym celem, co celebrowanie przeszłości, jest wyobrażenie sobie kolejnych 50 lat funkcjonowania. Stąd zaproszenie do pokazu młodych osób i przegląd działań wybranych w open callu. Przeszłość i przyszłość łączą prace autorów i autorek, którzy wpisują się w galeryjną teraźniejszość, w tym: Anny Baumgart, Wojciecha Bąkowskiego, Przemka Branasa, Oskara Dawickiego, Barbary Gryki czy Katarzyny Kozyry.

MSN – pokaż, na co cię stać!

Zbigniew Libera we wrześniu zorganizował w nowym budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie sesję zdjęciową Wejście ludzi do muzeum. Ci, którzy się na nią zgłosili, byli rzeczywiście pierwszymi (poza pracownikami), którzy zobaczyli wnętrza już w pełni gotowe na wielkie otwarcie 25 października. Dużo będzie się działo w ten pierwszy weekend. Ale głównie eksplorować będziemy architekturę projektu nowojorskiego studia Thomas Phifer and Partners, ciekawi jaki potencjał mają sale wystawowe, przeszklony parter, audytorium i sala kinowa w wieży; jak sam budynek zmieniać będzie plac Defilad i centrum Warszawy. Pierwsza wystawa – gromadzonej od 20 lat kolekcji MSN – otwarta zostanie 21 lutego. Teraz zobaczymy jej zapowiedź – pokaz kilku wielkoskalowych dzieł polskich i światowych artystek, m.in. Aliny Szapocznikow, Magdaleny Abakanowicz, pochodzącej z Demokratycznej Republiki Konga Sandry Mujingi czy Cecilii Vicuñi, chilijskiej ikony sztuki feministycznej. „Rozpoczniemy naszą działalność pokazem prac kobiet. W ten sposób kontynuujemy światowy trend odrabiania lekcji o zapomnianych i przeoczonych twórczyniach, pokrywania białych plam kolorami” – zapowiada dyrektorka Joanna Mytkowska. Weekend otwarcia to również bogaty program performatywny (przygotowany m.in. przez Kontakt Collection, niezależną fundację artystyczną z siedzibą w Wiedniu, tworzącą nomadyczną kolekcję sztuki z krajów Europy Środkowej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej), Turnus show – Pokaż na co Cię stać�, koncerty, wykłady, pokazy filmowe oraz 16. edycja festiwalu Warszawa w Budowie, którą w tym numerze zapowiada na dalszych stronach Zofia Piotrowska.

Nowy budynek MSN-u, fot. Marta Ejsmont

Powrót do źródła

Wnętrzności wylewają się na powierzchnię, głęboko zakorzeniony w kulturze wstręt do tego, co brudne i nieprzyjemne pęka w szwach, a wszystko pokrywa zgęstniały, ciągnący się śluz. Wystawa grupowa w Galerii Przeciąg stanowi swoisty powrót do korzeni. Uczestniczące w niej osoby artystyczne przyglądają się temu, co w nas pierwotne, wewnętrzne, skryte. Przy okazji nie boją się pobrudzić. Początki istnienia mają tutaj swoje źródło w abiektalnej cielesności, w trzewiach i wnętrznościach, które zostają wyplute, wymięte, wystawione na powszechny widok. Przyjęta przez społeczne i obyczajowe normy wizja kultury jako tworu czystego, wyrafinowanego i wytworzonego pracą umysłu zostaje zastąpiona otwarciem się na to, co brudne, zwierzęce i umorusane w materialności codziennego życia. Wystawa jest częścią Fringe Warszawa 2024.

Oskar Śliwiński, Chochoł i Nić Racheli, 2023

Bardzo duży dom

Patrik Proško tworzy instalacje i rzeźby site-specific. Swoje prace realizuje na całym świecie, korzystając z materiałów, które znajdzie na miejscu, we współpracy z lokalną społecznością. Przestrzeń jest dla niego tworzywem, a podróżowanie podstawą praktyki artystycznej i ważną częścią życia. Dla artysty, który przemierza kolejne kontynenty i czuje się obywatelem świata, dom nie ma konkretnego miejsca na mapie. Jest metaforą Ziemi. Tę globalną perspektywę pokazuje wystawa Home, sweet home. To złożona opowieść o domu, który nie jest fizycznym miejscem, ale stanem ducha. Może być przestrzenią, w której się wychowaliśmy, zbiorem określonych przedmiotów lub być utożsamiany z daną społecznością, krajem. Wreszcie, jak w przypadku Proško, może być całym światem. Poszerzając pojęcie domu, artysta rozciąga odpowiedzialność za otaczającą nas rzeczywistość, a świat zyskuje nowe znaczenie – staje się dobrem nas wszystkich, miejscem współpracy, empatii, dialogu i zrozumienia.

Patrik Proško, Last Part V

Granice w centrum

Najnowsza wystawa Małgorzaty Szymankiewicz to opowieść o nieobecności artystek w historii sztuki. Malarka odwołując się do modernistycznego kultu oka przywraca im widzialność, a więc i ważność. Charakterystycznym dla siebie językiem abstrakcji przełamuje utrwalone sposoby postrzegania, proponując ćwiczenia z patrzenia inaczej – za pomocą linii, płaszczyzny, formy i koloru. Sięgając do etymologii terminu abstractio, który po łacinie znaczy wyciąganie, oderwanie, zwraca uwagę na podobieństwo w konstruowaniu narracji artystycznej i kulturowej. Tak, jak sztuka abstrakcyjna rezygnuje z całościowej reprezentacji rzeczywistości, tak w kanonie historii sztuki został pominięty dorobek kobiet. Obrazy Szymankiewicz odwracają ten proces. Artystka zamiast niszczyć utrwalone kody, zniekształca je, przesuwając centrum na granicę widzialności.

Małgorzata Szymankiewicz, Untitled 350a, 350b, 350c, 350d, 2022

Upuść chmurę, spadnie deszcz

Płanetnik to w mitologii słowiańskiej demon panujący nad zjawiskami atmosferycznymi, głównie opadami. Warto było dbać o jego przychylność, bo w swojej pracy kierował się osobistą sympatią, a nielubianym rolnikom niszczył pola uprawne. Dobre relacje z płanetnikiem zapewniały więc Słowianom stabilność pogody, a co w tej kwestii pozostaje nam, współczesnym? Odpowiedzi szuka zbiorowa wystawa Jak rozmawiać z płanetnikami. Jej celem jest zwrócenie uwagi na zjawiska i praktyki związane z wodą. Uwrażliwienie na anomalie tak w sferze przyrody, jak i w polityce, gospodarce, rolnictwie, technologii i życiu społecznym. Za pomocą różnorodnych środków wyrazu, zaproszeni artyści i artystki poruszają takie zagadnienia, jak regulacja rzek, modyfikacja pogody, dostęp do wody pitnej i związane z nim problemy: nierówności, przestępczość czy korupcja. Uwrażliwiają, że obieg wody na Ziemi jest systemem złożonym, a nie zasobem do spieniężenia. Wreszcie ostrzegają przed bezmyślnym i chciwym ingerowaniem w środowisko naturalne, które może powodować szereg nieprzewidzianych konsekwencji.

Siostry Rzeki, fot. Tomasz Kaczor

Wędrówka przez rozkład

Bosonoga dziewczyna przechadza się pomiędzy porośniętymi mchem nagrobkami zapomnianego cmentarza. Szukając wśród zarośli korzenia prawoślazu na ból brzucha, rozmyśla o śmierci i przemijaniu. Największą radość przynosi jej przypadkowo znaleziona reprodukcja obrazu przedstawiającego proces gnicia ciała Chrystusa. Jej zdaniem najlepsze, co możemy po sobie pozostawić po śmierci, to żyzna gleba. Ta sceneria z krótkometrażowego filmu Marii Plucińskiej nadaje ton indywidualnej wystawie artystki Garstką ziemi ciało moje przykryte. Plucińska tworzy na niej złożoną opowieść o rozkładzie i o cyklicznym obiegu materii. O tym, co się dzieje z ciałami po naszej śmierci i o międzygatunkowych relacjach, które towarzyszą procesom gnicia –w końcu na co dzień towarzyszy nam około dwa tysiące żywych organizmów, które nosimy w sobie i na powierzchni naszej skóry. Opowiadając o śmierci, Plucińska nie popada w atmosferę apokaliptycznej beznadziei i obezwładniającej negatywności. W zamian jej prace przepełnia fascynacja przedziwnymi procesami naturalnymi i pragnienie „ratowania tego, co będzie, przykrywając garstką ziemi to, co było”. Wystawa jest nagrodą Gdańskiej Galerii Miejskiej w konkursie Najlepszych Dyplomów 2022 roku.

Maria Plucińska, Garstką ziemi ciało moje przykryte, kadr z filmu

Reinkarnacja rzeczy P

atrycja Orzechowska wierzy w reinkarnację rzeczy. Czas postrzega cyklicznie, pewna, że istnienie nigdy się nie kończy, wymaga tylko co jakiś czas zmiany ról. W swoich pracach przygląda się możliwości zapisanej w materii, dając zapomnianym i porzuconym przedmiotom drugie życie. Intuicyjnie podąża za kształtem i fakturą obiektów, łączy pozornie odległe elementy w nową opowieść. W jej rękach odzyskują autonomię, uwalniają się spod ludzkiej kontroli. Pobrzmiewa w nich echo pierwotnej funkcji, powidok dawnych tradycji, ale pojawia się też pewna obcość, nietutejszość. Bohaterką najnowszej wystawy Dry Season jest glina – najbardziej plastyczna pośród skał, źródło nowych form, emanacja cykliczności, odradzania się czasu. Artystka niczym archeolożka wyciąga na światło przedmioty ukryte w piwnicach, zakopane w ziemi. Pozwala im przemówić i uważnie słucha. Zaprasza do współbycia, innym razem podpowiada nowe formy pokrewieństwa, odkrywając wspólne interesy i zależności ludzi oraz nieludzkich aktorów.

Patrycja Orzechowska, Dada Vodou, 2019–2021, fot. Daniel Rumiancew

Malarskie świadectwa C

eija Stojka była romską artystką i pisarką. W wieku zaledwie dziesięciu lat trafiła do Auschwitz, łącznie przeżyła trzy obozy koncentracyjne. Po wojnie aktywnie walczyła z dyskryminacją Romów oraz była rzeczniczką pamięci o romskich ofiarach zbrodni nazistowskiej. Mimo że zaczęła malować dopiero kilkadziesiąt lat po zakończeniu wojny, to w swojej twórczości dawała świadectwo własnych doświadczeń Holokaustu. Jej obrazy charakteryzują się dynamicznym kadrowaniem, syntetycznymi kompozycjami oraz ekspresyjną kolorystyką. W dorobku malarki retrospektywne dokumenty wojennej przemocy i obrazy śmierci sąsiadują z pełnymi nostalgii wizerunkami dzieciństwa i przedwojennego życia. Co ciekawe, Stojka nie była profesjonalnie wykształconą artystką, wszystkie prace wykonywała we własnym domu, kuchni lub salonie, malując nie tylko pędzlem, ale też np. rękami. Łódzka retrospektywa Stojki to pierwsza wystawa artystki w Polsce.

Ceija Stojka, bez tytułu, 1995

Do sita!

Trójmiejski Festiwal Sitodruku Trisity od lat promuje serigrafię i inspiruje artystów szeroko pojętych sztuk wizualnych do powrotu do manualnych technik grafiki. W tym roku, już po raz 6. zaprosił wybranych w open callu twórców i twórczynie do stworzenia własnego sita. W naborze wzięli udział malarze, ilustratorki, plakaciści i graficzki z całej Polski, a autorzy stu zwycięskich projektów zrealizują swoje prace w gdyńskiej pracowni tuBazie, pod okiem doświadczonych twórców sitodruku. Efekty sitowego maratonu zobaczymy na finałowej wystawie. Sto unikatowych prac opowiada różne historie, reprezentuje bogactwo stylów, postaw i wrażliwości artystycznych. Łączy je technika wykonania i trzy kolory. Przegląd pokazuje uniwersalność i plastyczność języka sitodruku, zaskakuje oryginalnym wykorzystaniem techniki przez artystów tworzących na co dzień w innych mediach i udowadnia, że sito może być przestrzenią eksperymentu i twórczych poszukiwań.

Trisity###5, fot. Monika Krzemińska

Szklarniany mikroklimat

Na okres trwania wystawy Cieplarnia w Pracowni Wschodniej wyrośnie konstrukcja przypominająca przydomową, ogrodową szklarnię. W tym architektonicznym szkielecie tymczasowo zadomowią się zaproszone osoby artystyczne, których prace wejdą w relację z zastaną strukturą – uzupełniając ją o nowe elementy, wydobywając na wierzch jej dekoracyjność i retro klimat, ale też testując funkcjonalny potencjał konstrukcji. Ogrodnicze szklarnie stanowią bezpieczne schronienie dla owoców i warzyw przed negatywnymi czynnikami atmosferycznymi. Analogicznie Cieplarnia podejmie refleksję nad tym, jak tworzyć miejsca, które mogą pełnić funkcję artystycznych szklarni, w których pielęgnuje się praktyki oparte na ideach wymiany, troski i niehierarchiczności oraz stymuluje kolektywne i oddolne działania twórcze. Tego rodzaju mikrolaboratoria mogą też dawać schronienie przed nagłymi zmianami uwarunkowań polityczno-biznesowych. Wystawa zakorzeniona jest w doświadczeniach Pracowni Wschodniej, która niemal zniknęła z mapy Warszawy, ale dzięki szerokiemu zaangażowaniu obywatelskiemu udało jej się przedłużyć umowę najmu z władzami dzielnicy i kontynuować swoją działalność.

Wystawa jest częścią Fringe Warszawa 2024.

Anna Grzymała, Sadzonka

Pod maską

Prinz Gholam to zbitka nazwisk dwóch artystów: Wolfganga Prinza i Michela Gholama, działających w duecie od 2001 roku. Mieszkają w Berlinie, pochodzą z różnych kultur – niemieckiej (Prinz) i libańskiej (Gholam), ale nie są jednak przywiązani do narodowych kontekstów. Na wystawie w Zachęcie możemy zobaczyć dokumentacje ich performansów, wielkoformatowe rysunki kredkami na papierze, małe obiekty rzeźbiarskie z kamieni i charakterystyczne maski, których używają w swoich akcjach. W swoich działaniach często wchodzą w dialog z klasyczną architekturą –antycznymi ruinami, wnętrzami renesansowych pałaców, wypełnionymi sztuką. Piszą: „Z biegiem czasu odziedziczone paradygmaty kulturowe stały się fantazjami i fantazmatami, których używa się do podkreślania ciągłości historycznej i standardów normatywnych. Tworzenie społeczeństw, które wyglądają tak samo, ponieważ dano im pewność, że mają bezpośredni rodowód czegoś wyjątkowego. Te estetyki są reprodukowane bez uwzględnienia geografii, czasu, społeczeństwa i jednostki. Budynki, filary, wieże, flankowane pięknymi rzeźbami. Ściany z pięknymi obrazami”. Aktywność fizyczna dwóch współczesnych jednostek daje tej scenografii zupełnie nowe punkty odniesienia.

Prinz Gholam, Les Berges de la Seine, 2002, dzięki uprzejmości Galerie Jocelyn Wolff

Łuska miesza się z listowiem

Znacie to uczucie, gdy zaglądacie pod mętną powierzchnię wody w rzece lub jeziorze? Wkładacie ręce, zanurzacie stopy, bo chcecie, żeby oplotły je te mokre, wciągające, oślizgłe materie? Edyta Hul w swoim wielkoformatowym malarstwie wychodzi od kształtów natury i zmierza ku abstrakcji. Łącząc farby olejne z emaliami przemysłowymi, osiąga dodatkowy efekt wizualnej głębi i gęstości. Indywidualna wystawa Coś jest w wodzie to nagroda za Grand Prix 46. Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2023, które zdobyła ex aequo z Karoliną Jarzębak i Adamem Kozickim. W tekście towarzyszącym wystawie Edyta Hul pisze: „Moje ciało jest nielokalne. Woda otula mnie jak płaszcz. Znam to dno, przesuwam się po nim chropowatą skórą, wiotkimi płetwami. Zahaczam skrzydłem o bujne gałęzie, wpadające pod powierzchnię (…) Łuska miesza się z listowiem. Teraz jestem jeziorem, rozlewam się ponad kamieniami, jestem ciężkie i gęste, potykam się o was wszystkich”. Obrazy na wystawie dopełnia warstwa dźwiękowa – instalacja Biocenosis zaprojektowana i wykonana przez Agatę Polak oraz zapis wideo wernisażowego performansu Any Szopy.

Edyta Hul, Wężowe Siostry, 2024

Taniec żywych

Cloakroom to program Cricoteki prezentujący współczesną sztukę wizualną tematycznie związaną z twórczością oraz postacią Tadeusza Kantora. Tegoroczna, trzecia edycja poświęcona jest relacjom Wschód-Zachód, politycznym kryzysom i działaniom na styku sztuk wizualnych i performatywnych. Wśród zaproszonych artystek jest Ala Savashevich, działająca na styku dwóch kultur oraz dwóch doświadczeń wojny i totalitaryzmu. Pochodząca z Białorusi, twórczo związana z Wrocławiem, w swojej sztuce podejmuje wątki autobiograficzne, często badając przy tym granice własnego ciała. W ramach programu zobaczymy jej wystawę

The Rite of Fall, zbudowaną wokół dokamerowego performansu, którego inspiracją jest legendarne Święto Wiosny Igora Strawińskiego w choreografii Wacława Niżyńskiego. Realizacja analizując mechanizmy przemocy, władzy i kontroli, wchodzi również w dialog z twórczością Kantora, w której wątki doświadczania bólu i traumy były stale obecne.

23.10–1.12

Ala Savashevich, The Rite of Fall, fot. Alicja Kielan, mat. Cricoteki

Tropiciel mitów

Czy symbole narodowe zawsze muszą być zakorzenione w konkretnym miejscu i czasie, być związane z określonymi postaciami i wydarzeniami? – pyta na wystawie Wieczny płomień Hubert Czerepok. Ekspozycja bada źródła pojęć, które ukonstytuowały naszą świadomość i szuka powidoków narodowych mitów w dzisiejszej rzeczywistości. Próbuje określić rolę i miejsce polskiego narodu w świadomości XIX-wiecznej i współczesnej Europy, i pokazuje, jak bardzo przeszłość definiuje naszą teraźniejszość. Na wystawę składają się rysunki, instalacja, neon, rytownik, fotografie oraz film 360°. Prace zapraszają w podróż, która rozpoczyna się w czasie Wielkiej Emigracji. Osią wystawy jest paryska znajomość Andrzeja Towiańskiego, filozofa, mistyka i twórcy towianizmu z Adamem Mickiewiczem, która przyczyniła się do powstania jednego z najważniejszych mitów narodowych – Polski Mesjasza Europy.

Hubert Czerepok, Podlinnik, instalacja rysunkowa, 2024

Odsłonięcie pomnika Kwame Nkrumaha autorstwa Aliny Ślesińskiej, Winneba 1964; z archiwum Zachęty, autor nieznany

Pomnik miecza

Wlatach 60. polska rzeźbiarka i artystka Alina Ślesińska spędziła półtora roku w Ghanie, gdzie pracowała nad projektem pomnika Kwamego Nkrumaha – pierwszego prezydenta niepodległego państwa. Odsłonięty w 1965 roku Sword Monument przyjął kształt miecza zwieńczonego głową przywódcy. Ślesińska nawiązała w ten sposób do tradycji lokalnych ludów Efutu i Aszanti, ale także do roli Nkrumaha w walce z neokolonializmem i europejskim imperializmem. Do tego historycznego epizodu wracają Max Cegielski i Janek Simon. W instalacji złożonej z różnego typu archiwaliów oraz materiałów nagranych specjalnie na potrzeby projektu odtwarzają geopolityczny i gospodarczy kontekst pomnika oraz odświeżają pamięć o twórczości Ślesińskiej (przypominamy też o trwającej do 13 października wystawie artystki w warszawskim Muzeum Rzeźby w Królikarni). One man does not rule a nation w TRAFO to także opowieść o bliskiej współpracy między Polską a Ghaną na początku lat 60. oraz o globalnych przemianach z tego okresu – relacjach między dekolonizującą się Afryką a Blokiem Wschodnim czy nadziejach pokładanych w ideach panafrykanizmu.

Współuzależnienie

Tytuł Auć sugeruje, że będzie boleć. Karolina Balcer i Michalina Kacperak na wspólnej wystawie w Galerii Jednostka przepracowują trudne tematy, formalnie sięgając po humor, kolor, pozorną lekkość. To dwugłos artystek o życiu w rodzinie dotkniętej traumą –m.in. kryzysem bezdomności brata (Balcer) i chorobą alkoholową ojca (Kacperak), a także współuzależnieniem najbliższych. To też, jak mówią artystki zmęczone już samodzielną pracą z trudnymi zagadnieniami, wystawa o sile współpracy, która „odświeża i wzmacnia”. Mają ze sobą wiele wspólnego, choć używają odmiennych technik – Karolina Balcer tkaniny, a Michalina Kacperak fotografii. To podobne poczucie humoru, niechęć do dosłowności, ale przede wszystkim odwaga opowiedzenia swojej historii, czułość wobec rodziny i włączanie jej członków w proces twórczy. Wystawa (w ramach Warsaw Gallery Weekend 2024) prezentuje premierowe prace i towarzyszy jej program edukacyjny – zdobywanie, szerzenie świadomości o zdrowiu psychicznym i uzależnieniu jest istotną częścią praktyki artystycznej Karoliny Balcer i Michaliny Kacperak (śledźcie program edukacyjny towarzyszący wystawie).

Karolina Balcer, Michalina Kacperak, Auć, 2024, fot. dzięki uprzejmości artystek i Galerii Jednostka

Jak się trzymasz?

Na wystawie Jak żyjesz? Czy rozkwitasz? spotykają się trzy różne projekty artystyczne. Wszystkie bezpośrednio opowiadają o sytuacji w Ukrainie i Polsce po rozpoczęciu pełnoskalowej rosyjskiej inwazji. Łączy je także refleksja na temat roli sztuki w czasach kryzysu oraz znaczenia działań kolektywnych i zawiązywania wspólnot w obliczu wyzwań dzisiejszego świata. Wycinanki Tamary Turliun, przedstawiające warzywnych bohaterów tradycyjnej ukraińskiej pieśni ludowej, mapują różne formy pokrewieństwa między tym, co ludzkie i pozaludzkie. Prace Turliun wchodzą w dialog z projektem Fundacji BRDA. Naklejone są na okna pozyskane przez Fundację z rozbieranych budynków i biurowców w Polsce, by następnie przekazać je mieszkańcom ukraińskich wsi, których domy ucierpiały w wyniku rosyjskich nalotów. Z kolei projekt The Nearest Bomb Shelter wyprowadza wystawę w przestrzeń miejską. Przygotowane przez nich mapy i plakaty pokazują dostępność i rozmieszczenie schronów przeciwlotniczych w Warszawie, tym samym przypominając o realiach życia codziennego w Ukrainie. Wystawa jest częścią Fringe Warszawa 2024.

Okna z Fundacji BRDA, fot. dzięki uprzejmości Stroboskop Art Space

Przyszłość, której nie było

ukasz Wojciechowski to architekt, twórca retrofuturystycznych grafik i autor komiksów. Jego interdyscyplinarną twórczość prezentuje wystawa Retro – futuro – minimal – dum� w księgarni Bęca. Do zobaczenia i kupienia (�) są ultrabarwne plakaty inspirowane wyobrażeniami przyszłości, której nie było, estetyką VHS-ów i katalogów samochodowych. Wielopoziomowe wiszące miasta, kineskopy telewizyjne i monitory komputerów, uproszczenie jednozbiegowej perspektywy, połyskujący papier, blichtr kolorów i muzyka z ghettoblastera. Mieszanka wizji i fikcji, futurologicznych fantazji i technooptymistycznych zapowiedzi, podglądanych zza żelaznej kurtyny. Opozycją do plakatów są minimalistyczne komiksowe publikacje autora wydane we Francji. Wielokrotnie nagradzane i wysoko oceniane przez krytykę opowiadają historie na tle wydarzeń XX wieku ściśle związanych z architekturą, sztuką i miastem. Ville nouvelle (Nowe miasto) to opowieść o ambicjach powojennych architektów, którzy marzą, by wykreować wielkie, świetnie skomunikowane, nowoczesne technologicznie miasta. Soleil mécanique (Mechaniczne słońce) to historia poruszająca kwestie etyczne. Czechosłowacki architekt, modernista znajduje nowego klienta, nazistę, którego władza jest równie kusząca, co obłąkańcza. Z kolei Dum Dum to wgląd w mroczne doświadczenia żołnierza I wojny światowej cierpiącego na stres pourazowy. Zaburzenia człowieka organicznie łączą się ze zbiorową traumą, jaką dzielą mieszkańcy powojennego Berlina z czasów Republiki Weimarskiej.

ORIENTUJ SIĘ

Na queerowym targowisku broni

Targi broni to święto toksycznej męskości, miejsce, w którym celebrowane są dominacja i wyzysk, a fetyszyzacja przemocy jest czymś na porządku dziennym. Wystawa w Galerii Promocyjnej, kuratorowana przez Małgorzatę Mycek i kolektyw Przyszła Niedoszła, przechwytuje konwencję tego wydarzenia w celu zdemaskowania i podważenia pozycji normatywnej męskości. Broń zostaje tutaj squeerowana, staje się narzędziem odzyskiwania podmiotowości i walki o równość. Zamiast pełnych patosu wizerunków rycerskości – potencjał baśniowej zabawy w rycerki i rycerzy. Zamiast binarnego podziału na role społeczne – włączajace przeformułowanie tradycyjnych zachowań. W celu jeszcze silniejszego nawiązania do konwencji targów, wystawie towarzyszyć będzie szereg atrakcji właściwych dla festynów, m.in. karaoke, drag show czy konkurs na najlepsze wypieki. Wystawa jest częścią Fringe Warszawa 2024.

Katarzyna Szenajch, Cunt Crusade, 2024

we Frankfurcie

nad transgranicznym

Agent zmiany

Wystawa w Arsenale to powrót Michaela Kurzwelly’ego do Poznania. W latach 90. zakładał tu Międzynarodowe Centrum Sztuki i z wielką pasją oddawał się idei łączenia Polski z Zachodem. Bliska jest mu koncepcja sztuki jako rzeźby społecznej Josepha Beuysa, który twierdził, że każdy człowiek jako istota społeczna ma moc twórczą, by zmieniać siebie i świat. Obecnie angażuje się w pracę ze społecznościami transgranicznymi między Słubicami i Frankfurtem nad Odrą. Marek Wasilewski, dyrektor Arsenału, pisze o nim: „Michael Kurzwelly stara się być agentem zmiany. Istotą jego działań jest budzenie społecznej energii, angażowanie ludzi i instytucji w procesy zmieniające pozytywnie rzeczywistość”. Wystawa Nowa Amerika nie jest tylko opowieścią o działaniach inspirowanych przez artystę nad Odrą. To także zaproszenie do wspólnej aktywności widzów i organizacji pozarządowych z Poznania i Frankfurtu.

11.10–10.11

Michael Kurzwelly
nad Odrą podczas pracy
projektem Słubfurt / mat. Galerii Miejskiej Arsenał

Alexandra Grant, Jak fruwające małpy, 1999, dzięki uprzejmości artystki i carlier|gebauer, Berlin/Madrid, fot. Piotr Jamski

Obrazy pisane

To pierwsza w Europie monograficzna wystawa artystki, znanej ze swojej wszechstronności i fascynacji literackich. Ekspozycja wpisuje się w wystawienniczy cykl prezentujący sylwetki i twórczość niezależnych i nieprzeciętnych kobiet – pisarek, poetek, artystek. Alexandra Grant działając na styku malarstwa, rzeźby, fotografii, instalacji i wideo, wchodzi w dialog z twórczością pisarzy, poetów, filozofów i lingwistów, zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Wybrane teksty poddaje autorskiej interpretacji, wizualizując je poprzez kolor, kształt i formę. W Muzeum Literatury pokazuje prace malarskie, rzeźbiarskie, fotograficzne, instalację wideo i projekty wydawnicze, m.in.: cykl inspirowany poezją Wisławy Szymborskiej, prace zrealizowane z pisarzem Michaelem Joyce’em czy projekty wydawnictwa X Artists’ Books, które Grant współtworzy z Keanu Reevesem. Są też dzieła site-specific, w tym neony, wielkoformatowa druciana rzeźba-instalacja oraz malarskie tonda, które artystka zaprojektowała specjalnie na wystawę.

Było jest

będzie

Prace Katarzyny Józefowicz to misterne, rozbudowane i pracochłonne konstrukcje, które wchodzą w wyraźną interakcję z przestrzenią, w której się znajdują. Na wystawie Słowami_między_słowami nie tylko nawiązują do architektury gotyckiego krużganka Centrum Sztuki Galeria EL, ale wnikają w historię i kontekst tego miejsca. W przestrzeni pełnej szeptów przeszłości, wśród płyt nagrobnych i epitafiów artystka tworzy eteryczne konstrukcje zbudowane z setek wyciętych słów. Rozedrgane, ażurowe struktury otwierają dialog między przeszłością a teraźniejszością, zacierając granice między materialnym a niematerialnym. To, co niegdyś wypowiedziane i zapisane na kamieniu, stapia się z nowymi opowieściami, zapraszając do refleksji nad ludzką egzystencją, przemijaniem, pozostawianiem śladów i nad słowami, które mimo upływającego czasu, trwają żywe.

Katarzyna Józefowicz, Słowami_między_słowami, fot. Wiktor Piskorz

Różowa rewolucja

Cementowe rotundy otulone pikowanymi kołderkami, gorsety z papier mâché i psychomebelki. Maria Pinińska-Bereś zrewolucjonizowała medium rzeźby. Sięgała po nietradycyjne materiały, kierowała skojarzenia widza na sferę codzienności, odchodziła od tradycyjnego warsztatu rzeźbiarskiego w stronę domowych, autorskich technik. W swojej twórczości brawurowo podejmowała temat kobiecej erotyki, seksualności i emancypacji. Problematyzowała dominujące obrazy kobiet w patriarchalnej kulturze i podważała narzucone schematy płciowe. Wystawa w Pawilonie Czterech Kopuł to największy od ponad dwudziestu lat monograficzny przegląd twórczości Pinińskiej-Bereś. Miękkie kształty i biomorficzne formy skąpane w intensywnie różowym kolorze spotykają się tutaj z dokumentacjami licznych działań performatywnych i efemerycznych interwencji artystycznych. Na szczególną uwagę zasługują też prace podejmujące wątki ekologiczne. Pinińska-Bereś mówiła, że natura była dla niej źródłem najbardziej intymnych doznań, a jej krótkotrwałe i ulotne gesty wykonywane w plenerze zawsze przepełnione są czułością i szacunkiem wobec środowiska naturalnego.

Maria Pinińska-Bereś, Aneksja krajobrazu, 1980, fot. Tadeusz Złotorzycki, kolekcja rodzinna

Wojciech Fangor, B 54, 1965, dzięki uprzejmości

Psychodela i amerykański sen

W1970 roku w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku odbyła się indywidualna wystawa Wojciecha Fangora. Wydarzenie było ogromnym wyróżnieniem, zważywszy na fakt politycznej izolacji artystów zza żelaznej kurtyny. To wtedy w jego pracach zaczęły się pojawiać fale w lustrzanym odbiciu, motywy w kształcie rozgwiazd, a koła straciły biały środek zyskując psychodeliczny charakter. Fangor eksplorował i komplikował kwestie symetrii, eksperymentował z kolorem. Był to najbardziej odkrywczy i spektakularny okres jego twórczości. Siedem obiektów z nowojorskiego pokazu oglądamy na wystawie Wojciech Fangor. American Dream. Do tego 41 innych realizacji zaaranżowanych w taki sposób, by umożliwić odbiorcom doświadczenie tego, co autor nazywał pozytywną przestrzenią iluzyjną. Wszystkie dzieła prezentowane na wystawie powstały poza Polską i znajdują się dziś w prywatnych kolekcjach, zarówno polskich, jak i zagranicznych. Wrocławska prezentacja to rzadka okazja, by zobaczyć je wszystkie w jednym miejscu i poznać tytułową historię amerykańskiego snu Wojciecha Fangora.

Fangor Foundation, kolekcja prywatna

Blisko z sąsiadami

Bardzo dobrze wspominamy ubiegłoroczną edycję wrocławskiej Sztuki Sąsiedztwa, na której wystąpiła również Bogna Świątkowska z Bęc Zmiany. W tym roku wykład inspiracyjny otwierający wydarzenie wygłosi Jaśmina Wójcik – artystka wizualna, reżyserka, edukatorka i aktywistka, specjalistka od włączania i oddawania podmiotowości społecznościom pozbawionym widzialności i możliwości wypowiedzi. Sztuka Sąsiedztwa, organizowana przez Wrocławski Instytut Kultury, mapuje oddolne inicjatywy około artystyczne, działające blisko lokalnej społeczności. Ich lista wciąż się poszerza. Kilkanaście takich nieformalnych, twórczych kolektywów poznamy 5 października w Barbarze i dzień później, podczas wspólnych wizyt studyjnych. Warto je wymienić: Lokatorne (Szczecin), Lotaryńska 6 (Poznań), SKŁAD (Toruń), SAUNA (Warszawa), Galeria u Agatki, Zament, Galeria Magiel (Wrocław) oraz inicjatywy „wędrujące”: Vanish, Radio Kapitał, Canti Spazializzati, Przyszła Niedoszła, osesi kolektyw, Kem i Muzeum w podziemiu. Część z nich wyłoniona została w ramach open calla. Milena Soporowska i Łukasz Wójcicki podsumują swoją badawczo-sieciującą rezydencję artystyczną Out-of-doors , poznamy też szczegóły drugiej edycji Wrocław Off Gallery Weekendu, który odbędzie się 18–20 października.

ORIENTUJ SIĘ — ARCHITEKTURA I

Nadpływająca przyszłość

We wrześniu Wisła pobiła rekord – stan wody przy warszawskich bulwarach osiągnął 20 cm, czyli wynik najniższy w historii pomiarów. Komu przypisać ten niechlubny triumf? Leniwie płynącej wodzie, palącemu słońcu, czy jednak nam… mieszkańcom, którzy zapomnieliśmy, jak istotne znaczenie dla życia miasta ma rzeka. Swoją wodą zajęły się ostatnio dwa miasta – Kopenhaga i Praga. Czesi wychwalają Wełtawę, którą obwołali założycielką ich stolicy. Bez rzeki nie rozwinęłoby się miasto – mówią kuratorzy wystawy The city and the river, pokazywanej wcześniej na festiwalu Poznaj Wełtawę, a dziś prezentowanej w galerii zlokalizowanej przy samym nabrzeżu.

Z kolei dla Duńczyków to morze jest fundamentem powstania ich kraju, ale i zagrożeniem dla jego przyszłości. Zmiany klimatu wiążą się bowiem z podnoszeniem się poziomu wody. Wystawa Water is coming jest szansą na docenienie znaczenia wody dla rozwoju ludzkiej cywilizacji, ale i impulsem do poszukiwania rozwiązań, które pozwolą jej przetrwać w przyszłości.

7.10–23.03

ZOFIA PIOTROWSKA DLA NN6T
Water is Coming, fot. Rasmus Hjortshøj

Miasto wychylone w przyszłość

Jak rysuje się przyszłość Warszawy? Najnowsze projekty architektoniczne dla miasta i okolicznych gmin oglądamy na wystawie Plany na Przyszłość. To już 27. edycja wydarzenia, które od 1996 roku nieprzerwanie definiuje, czym w danej chwili jest architektura, z jakimi mierzy się wyzwaniami i jak na nie odpowiada. W tym roku szczególny nacisk położony jest na odpowiedzialność architektury wobec problemów środowiskowych. Na wystawie znalazły się m.in. inwestycje planowane w drewnie: budynek naukowo-dydaktyczny dla Uniwersytetu Warszawskiego, pawilon dla bezdomnych kotów w Wawrze, a także pierwszy w Warszawie (�) biurowiec wzniesiony w technologii drewnianej. Są tu też najgłośniejsze i najbardziej dyskutowane projekty ostatnich miesięcy – propozycja likwidacji Wisłostrady na Powiślu i makieta odbudowy Pałacu Saskiego oraz największe przestrzennie projekty minidzielnic: Żerań FSO, czy Towarowa 22.

Skwer przy ul. Sienkiewicza, proj. RS Architektura Krajobrazu

Lokalne strefy wytchnienia Z

aczęło się od rekonstrukcji wodnej donicy projektu Aliny Scholtz, której rozpikselowane czarno-białe zdjęcie Małgorzata Kuciewicz i Simone de Iacobis zobaczyli w książce Witolda Szolgini Estetyka miasta z lat 80. W 2018 roku zrekonstruowali ją przed budynkiem Zachęty. Przepis na rabatę wodną odtworzony wspólnie z pracownikami Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego, powtórzyli następnie w innych miejscach w Warszawie oraz w Gdańsku i Kielcach. „Gęsta sieć parków w Warszawie pozwala na tworzenie takich założeń na większą skalę” – przekonuje Simone de Iacobis. Centrala niestrudzenie uczy nas, że woda jest ważnym komponentem mikroklimatu. Wpływa na lokalną temperaturę i wilgotność powietrza. Tworzy siedlisko dla roślin i zwierząt, zwiększa różnorodność gatunkową. Jej cyrkulacja odpowiada za większość zjawisk atmosferycznych. Wypełniająca niewielką donicę łączy się z obiegiem wody w skali planety. Wszystkie te wątki znajdziemy na kameralnej plenerowej wystawie przed budynkiem Zachęty. Stanęło tam już sześć donic – jedna istniejąca od sześciu lat i pięć kolejnych. Są przykłady miejskich oczek wodnych z przeszłości. Jest też instrukcja, jak samemu stworzyć taką wodną donicę. Po obejrzeniu wystawy polecamy spacer do sąsiedniego Ogrodu Saskiego, by poczuć potencjał wizji Centrali.

SIĘ — ARCHITEKTURA I MIASTO

ORIENTUJ

Donice przed galerią Zachęta, fot. Kuba Celej

Kocha, nie kocha

Szesnasta edycja festiwalu-wystawy WARSZAWA W BUDOWIE zatacza tematyczny piruet. W 2017 roku kuratorzy walczyli o odzyskanie dla ludzi warszawskich placów, teraz sprawdzają co z tego udało się osiągnąć na placu Defilad. Wydarzyła się tu bowiem mała-wielka rewolucja przestrzenna. Choć otoczenie Pałacu Kultury nigdy nie było puste –odbywały się tu imprezy masowe, msza papieska, działały dworce autobusowe, a przez wiele lat znajdowało się tu zadaszone targowisko – to nowo powstały gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej jest pierwszą budowlą zrealizowaną na placu „na stałe”. To symbol odrzucenia idei, która przyświecała realizacji tego wielkoskalowego forum. Kuratorzy zadają pytanie, jakie nowe znaczenia ma nieść ze sobą ten budynek, czym powinno być współczesne muzeum? Postulują prowadzenie placówki jako miejsca żywej komunikacji i krytycznego myślenia, aktywizującej otaczającą ją przestrzeń.

Podczas gdy na wystawie przedstawiona zostanie wizja ambitnego programu, dla którego powinno się znaleźć miejsce na placu Defilad, dialektyka nakazuje zadać również pytanie – dla czego miejsca tutaj nie będzie? Kto jest wykluczony z piękniejącej przestrzeni publicznej? I czy cały projekt Nowego Centrum Warszawy (i wpompowane w niego fundusze) nie wzmacnia marginalizacji miejskich peryferii?

ZOFIA PIOTROWSKA DLA NN6T
Marta Ejsmont, Archeologia placu, 2024, mat. MSN, dzięki uprzejmości artystki

Zielona architektura

Odbywająca się co roku konferencja Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu to solidna dawka aktualnej wiedzy z dziedziny architektury, w tym architektury krajobrazu. Tegorocznej, 20. jubileuszowej edycji towarzyszy hasło Rośliny bliżej architektury. Osią dyskusji będzie rola zieleni w walce ze zmianami klimatu. Podczas spotkania poruszone zostaną liczne wątki m.in.: projektowania siedlisk roślin i bioróżnorodności miast, cyrkularności w architekturze, dzikiej zieleni w mieście, ochrony drzew, gatunków inwazyjnych czy integracji roślinności z architekturą. Wykłady i dyskusje dopełni oprowadzanie z autorami projektu Parku Akcji Burza. Realizację łączącą historię powojenną miasta, szacunek dla przyrody i wielofunkcyjność przestrzeni, doceniono za rozwiązania proekologiczne i architektoniczne. Tematem spaceru będzie projektowanie site-specific.

Osiedle Popo Park we Wrocławiu

Dzikie miasto

Ile mieszkanek i mieszkańców ma Praga? Na to pytanie próbują odpowiedzieć botanistki i zoologowie, śpiąc w śpiworach w miejskich krzakach i badając wyrwy w chodniku. Nieużytki, szczeliny w budynkach są bowiem schronieniem gatunków, które środowisko miejskie traktują jako swój dom. Choć postępująca urbanizacja planety ma służyć ludziom, to stała się również obszarem zamieszkania i rozwoju wielu innych przedstawicieli fauny i flory.

Pokazana na wystawie Planeta Praga wizja „miejskiej dżungli” to nie wyobrażenie metropolii stworzonej z betonu i szkła, a dosłowne przedstawienie zdziczałego miasta – budynki, ulice, stacje metra pozbawione ludzi i przejęte przez naturę. Testy takiej przyszłości Pragi przeprowadzane są na kilku pokrytych gruzem poligonach, gdzie przez okres trwania wystawy różnorodne gatunki roślin tworzą własne środowisko życia.

ZOFIA PIOTROWSKA DLA NN6T
Fot. Ondrej Prosicky

Miasto to my

Są na świecie miasta, których struktura, charakter, ale i mit, którym obrosły czy zawiła historia powodują, że łatwo zapomnieć o ludziach, którzy stali za ich powstaniem. O ich budowniczych i projektantach, włodarzach decydentach, ale i zwykłych mieszkańcach, którzy mieli nie mniejszy wpływ na kształt swojego otoczenia. Ludzkie oblicze tych, którzy odbudowywali i budowali na nowo Warszawę po II wojnie światowej, ich emocje, uczucia, rozterki pokazał Grzegorz Piątek w książce Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949. Błażej Ciarkowski postanowił przyjrzeć się dziejom Łodzi. Jej historie – jak sam podkreśla, w liczbie mnogiej – opowiada przez ludzkie losy, wspomnienia pojedynczych osób, mieszkańców dzielnic i pracowników łódzkich fabryk. Razem z nimi wędrujemy Ogrodową i Piotrkowską, zaglądamy w zaułki Bałut i do mieszkań na Polesiu; przemieszczamy się także w czasie, od XIX wieku, przez lata międzywojenne czy kryzysowe, 80., aż po współczesność. Ciarkowski nie opowiada historii Łodzi, nie pisze jej kroniki, podsuwa pojedyncze, wyrwane przeszłości opowieści, z których przecież tak naprawdę składają się dzieje miasta.

sportowy FIS,

Triumf wyobraźni

Hotele w kształcie piramid, wieże-rakiety, kosmiczne spodki i kościoły niczym gigantyczne namioty. Socmodernizm. Architektura Europy Środkowej czasu zimnej wojny to opowieść o wyobraźni, marzeniach i wolności artystycznej. Przekrojowa wystawa proponuje świeże, nieszablonowe spojrzenie na dziedzictwo powojennej architektury, przez pryzmat najwybitniejszych twórców i ich najciekawszych realizacji. Uzupełniona o technologiczny i polityczny kontekst, rzuca nowe światło na projekty tamtej epoki, przekonując, że nawet w brutalnych czasach zimnej wojny, projektanci tworzyli dzieła niezwykłe, oryginalne, czasem kosmiczne. Na ekspozycji zobaczymy ponad 400 obiektów z całej Europy Środkowej: od Tallina, przez Wiedeń po Skopje. Są to zarówno budowle użyteczności publicznej, muzea i drapacze chmur, jak i domy mieszkalne czy kołchozy. Istniejące budynki i niezrealizowane inwestycje. Wszystkie są dowodem na triumf wyobraźni i pokazują jak wiele było możliwe, w czasach, gdy tak niewiele było można.

Kompleks
Szczyrbskie Jezioro (Słowacja, dawna Czechosłowacja), proj. Eugen Kramár, Ján Šprlák-Uličný, 1965–1970, fot. Paweł Mazur

Nowe stare Forum

W1996 roku rozstrzygnięty został konkurs na projekt kompleksu hotelowo-handlowego w centrum Gdańska. Na przeciwko dworca Gdańsk Główny miał powstać obiekt na miarę nowych – kapitalistycznych czasów. Wybrana w konkursie wizja pracowni PPW Fort (zespołu pod kierunkiem Antoniego Taraszkiewicza, Piotra Mazura, Bazylego Domsty i Wojciecha Targowskiego) zaproponowała obiekt rozplanowany na dwóch poziomach. Najważniejszym punktem „górnego” jest ukośnie do ulicy ustawiona horyzontalna bryła hotelu rzeźbiarskim, ażurowym daszkiem połączona z częścią handlową oraz pasażem. Ten został posadowiony poniżej poziomu ulicy i stał się także łącznikiem nowych przestrzeni z dworcowym przejściem podziemnym. Ceglane elewacje City Forum miały je wiązać z gdańskimi zabytkami, a stalowy detal nadawać sznyt nowoczesności.

W latach 90. obiekt wydawał się efektowny, dość szybko jednak stracił na znaczeniu (choćby na rzecz zbudowanego obok centrum handlowego). Teraz przechodzi przemianę. Modernizację zabudowań projektują Hiszpanie z TBI-Architecture&Engineering we współpracy z lokalnym Studiem Kwadrat. City Forum zmienia się w Pasaż Podwale, dzięki nowym najemcom i odświeżonej architekturze. Czy da się tchnąć nowe życie w zrodzone z ducha transformacji mury?

ANNA CYMER DLA NN6T
City Forum, fot. Anna Cymer

Dom doktora Książka

Wmarcu tego roku zmarł znany tarnowski lekarz, specjalista radiolog, doktor Stanisław Książek. Aktywny prawie do końca życia, odszedł w wieku 92 lat. Cenili go pacjenci, ale i... wielbiciele architektury. Ten sam doktor bowiem był inwestorem jednej z bardziej niezwykłych budowli w Tarnowie, domu przy ulicy Chopina. Ta ogromna, modernistyczna willa mogłaby stać na wzgórzach Los Angeles lub w holenderskim mieście, zaprojektowana w 1967 roku (ukończona dekadę później) zawiera w swojej bryle wiele elementów uznawanych wówczas za najmodniejsze i najnowocześniejsze. Dom zaprojektował Wojciech Pietrzyk, autor m.in. pierwszej nowohuckiej świątyni, kościoła pw. Matki Bożej Królowej Polski, zwanej Arką Pana. Dwukondygnacyjny korpus domu w Tarnowie, nakryty płaskim dachem został głęboko podcięty i uniesiony na wysokich słupach. Jego elewacje zdobi nie tylko rytm różnej wielkości okien, ale i dwie spektakularne, abstrakcyjne mozaiki wykonane w słynnym warsztacie Heleny i Romana Husarskich. Deski wyściełają podbicie podcienia, a dom otacza nie mniej starannie zaprojektowany niski parkan z zachowanymi do dziś oryginalnymi pochwytami.

ANNA CYMER DLA NN6T
Dom Stanisława Książka w Tarnowie, ul. Chopina 16, proj. Wojciech Pietrzyk, 1967

Sukienka z korzeni, taboret z rybiej łuski, pokój z lnu, nanowłókna polimerowe, produkowane metodą elektroprzędzenia, farby z kapusty, kimono ze ścieków – tegoroczna edycja festiwalu Przemiany skupia się na materiałach, które można wykorzystać do budowy przyszłości. Niektóre z nich mogły powstać, dzięki rozwojowi nauki i zaawansowanym technologiom (bioinżynierii, nanotechnologii, sztucznej inteligencji), inne są efektem artystycznych poszukiwań i wyzwań zrównoważonego projektowania. Spotkają się na Przemianach, które stały się jednym z najważniejszych cyklicznych wydarzeń w Polsce, łączących światy sztuki, projektowania i nauki. Z myślą o przyszłości. Na wystawie głównej zobaczymy m.in. próbki z archiwum ekologicznych materiałów Future Materials Bank, tworzonego przez holenderską uczelnię Jan van Eyck Academie. Wykonane zostały z alg morskich, grzybów, soli, korzeni roślin, skorupek jaj, oleju rycynowego czy ludzkich włosów i są realną propozycją dla przemysłu. Grupa projektowa Centrala pokaże na festiwalu Dom wielomateriałowy – pawilon, przeznaczony do wielozmysłowego doświadczania naturalnych materiałów, takich jak drewno, kamień, słoma czy glina. Projekt, będący efektem badań nad tradycyjnym budownictwem, to śmiały postulat powrotu do żywej, cyrkularnej architektury –poddającej się naturalnym cyklom rozkładu i odnowy, reagującej na zmiany klimatu, współzamieszkiwanej z innymi gatunkami.

ORIENTUJ SIĘ — DIZAJN

Wyrocznia z Eindhoven G

dyby ogłosić geograficzno-spekulatywny konkurs na lokalizację wyroczni trendów, gorące źródła w Eindhoven z pewnością znalazłyby się na shortliście. Każdego roku w końcówce października senne holenderskie miasteczko (niektórzy twierdzą, że blisko mu do makiety z Truman Show) zmienia się w arenę prezentacji dokonań projektowych z Europy i ze świata. Co czyni Dutch Design Week wartym pielgrzymki? Wszystko, czego nie da się wyscrollować i czego nie upchniesz w bagażu podręcznym: niespieszna (naprawdę, wystawy są tutaj czynne od 11.00 do 18.00) atmosfera celebracji i smakowania dizajnu (przy wspólnych stołach, w nieformalnych festiwalowych kantynach i knajpkach dyskuje toczą się do późna), świeże, pomysły wystawiennicze (projektowe interwencje w supermarkecie czy w dworcowych magazynach), pracownie i warsztaty rozsiane po miasteczku, do odwiedzania i odkrywania. Tegoroczne hasło wiele obiecuje. Real Unreal zachęca do konfrontacji wierzeń i wyobrażeń, zajrzenia pod warstwę trumanowskich dekoracji. Warto, zwłaszcza że pośród dokonań wyróżniających się uczelni projektowych ze świata (w ramach wystawy CLASS OF 24) swoją interpretację tematu zaprezentuje Akademia Sztuki w Szczecinie, jako jedyna uczelnia z Polski.

Julia Galewicz, kolekcja Mimesis, reprezentantka Akademii Sztuki w Szczecinie

Weź odetchnij

Ponad połowa światowej populacji mieszka obecnie na obszarach miejskich, a do 2050 r. 75% z nich będzie nazywać miasto domem. Co miasto czyni wyjątkowym tworem? Fakt, że jest kształtowane – mimo wysiłków rozmaitych osób eksperckich – w dużej mierze oddolnie. Do tych potencjałów odnosi się odbywający się już po raz jedenasty w stolicy Wielkopolski Poznań Design Festival, pod hasłem Wytchnienie. Czy miejska przestrzeń może się stać oazą spokoju i regeneracji? Czy możliwe jest stworzenie miejsc, które łagodzą intensywność miejskiego życia? Festiwal, podzielony na dwie części, letnią i jesienną, zaprasza mieszkańców i mieszkanki miasta do czynnego uczestnictwa: warsztatów, spacerów, wspólnego opracowywania miejsc wytchnienia. Wystawa główna, skomponowana z projektów zgłoszonych w ramach otwartego naboru, zaprezentuje Strefy Wytchnienia – kilkanaście różnorodnych prac zapraszających do refleksji nad relacją z własnym ciałem i otoczeniem.

AGATA KIEDROWICZ DLA NN6T
Wystawa główna, Strefy Wytchnienia, praca Joanny Jałowskiej

Magazynu wzór

z Sevres

Julia Libera i Agata

Szydłowska jako kuratorki wystawy o magazynie „Ty i Ja” w Domu Spotkań z Historią – to będzie kolejny frekwencyjny przebój� Magazyn, który jak przybysz z innej planety pojawił się w 1960 roku w kioskach ruchu, do dziś jest czytany, oglądany i kolekcjonowany. Co takiego ma w sobie? Przede wszystkim doskonały projekt graficzny i zabawę formą. Najpierw przykuwa wzrok dowcipną i wysmakowaną okładką – graficzną wariacją na temat tytułowej pary. Po otwarciu zaskakuje rozmachem i kolorami: całostronicowe fotografie, kolaże prezentujące modę prosto z Paryża, wnętrza mieszkań znanych i lubianych, ilustracje towarzyszące fragmentom nowości wydawniczych, reklamy w zachodnim stylu. Za oprawę wizualną magazynu odpowiedzialny był Roman Cieślewicz, którego po kilku latach zastąpili Elżbieta i Bogdan Żochowscy. „Ty i Ja” reprodukowało rysunki Picassa i Topora, przedrukowywało Baldwina i Bułhakowa, o modzie pisał Jarosław Iwaszkiewicz, a o wzornictwie – Oskar Hansen. Wystawa w DSH pokaże szerzej ten fenomen czasopisma, które wbrew polityce zaciskania pasa prezentowało styl życia europejskiej klasy średniej. Numerom i reprodukcjom będą towarzyszyły materiały archiwalne: projekty okładek i rozkładówek, fragmenty warsztatu grafików, a także reinterpretacje zjawiska „Ty i Ja” oglądanego oczami współczesnych artystów: Nicolasa Grospierre’a, Tomasza Szerszenia i Szymona Zakrzewskiego.

16.03

Manifest Gen Z

Ś

wiat pogrążony w kryzysie szuka ratunku w nowej projektowej generacji. Młode pokolenie tworzy bez kompromisów i presji rynku, bezczelnie i zamaszyście. Walczy o lepszy świat, ale przede wszystkim o siebie. Tegoroczna edycja prestiżowego festiwalu Designblok w Pradze manifestuje młodość w temacie wydarzenia, a co za tym idzie, w licznych wystawach i towarzyszących im formatach. Na początku października w Pradze, w zabytkowych wnętrzach Zamku Praskiego, Muzeum Sztuk Dekoracyjnych (które na czas festiwalu przyjmie miano YOUTH Exhibition House) i świeżo odnowionym budynku Muzeum Miasta Pragi zobaczymy nowości z obszaru czeskiego i międzynarodowego designu. Wystawa High Craft pokaże nową perspektywę na tradycyjne rzemiosło, innowacje, wysokie standardy estetyczne i odpowiedzialne podejście do produkcji. Młode talenty rozbłysną na Designblok Diploma Selection oraz Designblok Talent Cards, które dają przestrzeń do prezentacji wyjątkowych studentów/ek wzornictwa.

Wazon Klimchi Fugu, fot. Katarína Hudačinová

Kolekcjonerka

Teresę Szwedkowicz pasjonował strój i haft opoczyński. Przez 40 lat gromadziła elementy wiana i stroju ślubnego oraz fotografie z uroczystości rodzinnych. Kolekcję liczącą ponad 1500 obiektów trzymała precyzyjnie ułożoną w szufladach, w tapczanie i na półkach. Dokładnie skatalogowana i opracowana tematycznie, zajmowała cały pokój. Obecnie znajduje się w zasobach Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie i po raz pierwszy zostanie zaprezentowana szerokiej publiczności podczas pokazu Teresa Szwedkowicz. Kolekcjonerka. Punktem wyjścia do ekspozycji jest relacja człowieka z przedmiotami, dziedzictwo niematerialne i praktyki pamięci. Wystawa ukazuje emocjonalną więź, jaka łączyła Szwedkowicz z rzeczami i jej pasję i zaangażowanie w popularyzację zbiorów, opoczyńskiego rzemiosła i tradycji. Przybliża też postać samej opiekunki – nauczycielki, kolekcjonerki i twórczyni ludowej.

Na wystawie Kolekcjonerka, mat. Muzeum Etnograficznego

Zniknęliśmy 2009

był dla Bęc Zmiany rokiem znikania nad Wisłą. Do serii eksperymentów artystyczno – ekologiczno – egzystencjalnych (które dziś upamiętnia tablica „Zniknęliśmy nad Wisłą, 25.09.2009”, wmontowana w chodnik przed naszą księgarnią) zaprosiliśmy wielu artystów, którzy w swoich działaniach podawali w wątpliwość sens spektakularnych strategii produkowania przestrzeni miejskiej. Wśród nich był Konrad Pustoła, który wykonał serię zdjęć w nadwiślańskich chaszczach. Zjeżdżalnia na opuszczonych basenach, namiot bezdomnego, napis patykiem na piachu – ktoś tu był, ale gdzieś zniknął. Stach Szabłowski, kurator przekrojowej wystawy Konrada, którą możemy właśnie oglądać w Bunkrze Sztuki, postanowił nawiązać jej tytułem do tamtego znikania. Bardzo czujnie, bo ten właśnie projekt, w kontekście przedwczesnej śmierci naszego przyjaciela w 2015 roku, jest rzeczywiście najbardziej poruszający. Dużo by pisać o jego twórczości, na której z pewnością zaważyło jego ekonomiczne wykształcenie. Był erudytą, interesował się polityką, brał czynny udział w protestach (m.in. w obronie klubu Le Madame), współtworzył Krytykę Polityczną. Na wystawie Zniknij nad Wisłą obok fotografii Konrada zobaczymy prace laureatek i laureatów Stypendium Pamięci Konrada Pustoły: Marty Bogdańskiej, Karoliny Ćwik, Leny Dobrowolskiej, Jana Jurczaka, Agnieszki Karoliny Jurek, Keymo, Tytusa Szabelskiego-Różniaka, Jakuba Szafrańskiego i Aleksandry Wieliczko.

ORIENTUJ SIĘ — FOTOGRAFIA

Konrad Pustoła, Zniknij nad Wisłą / Disappear by the Vistula, 2009
Konrad Pustoła, 2015, dzięki

Przemilczane herstorie

Antonella Sudasassi Furniss postanowiła w swoim najnowszym filmie zebrać trudne opowieści latynoskich kobiet, wychowujących się w patriarchalnych czasach, gdy kobiece pragnienia oraz seksualność były tematem tabu. Cielesne doświadczenia Any (68 lat), Patrici (69 lat) oraz Mayeli (71 lat) stają się niezwykle ważnym, intymnym portretem milczącego do tej pory pokolenia kobiet – ich osobiste przeżycia nie muszą już dłużej pozostawać niewypowiedziane, ginąć bezpowrotnie w szczelnie zamkniętej przestrzeni domowej. Kostarykańska reżyserka twierdzi, że jej film jest zachętą do odbycia międzypokoleniowej, szczerej, pozbawionej wstydu oraz oceny rozmowy dorosłych już wnuczek ze swoimi babciami. Jej film w tym roku otrzymał nagrodę publiczności sekcji Panorama na Berlinale, co wyraźnie podkreśla ogromną potrzebę, by prywatne herstorie stały się publiczne, ujrzały światło dzienne i mogły stać się fundamentem międzypokoleniowej wspólnoty.

Zwierzęta na ludzkiej wojnie

Wojna w Ukrainie to prawdopodobnie pierwszy konflikt zbrojny w historii ludzkości, w którym uchodźcy wojenni oprócz siebie oraz własnego dobytku na masową skalę i za wszelką cenę ratowali zwierzęta domowe, traktując je na równi z członkami rodziny. Anton Ptuszkin (dziennikarz, podróżnik i vloger) wnikliwie przygląda się niespotykanemu do tej pory zjawisku i dokumentuje niezwykle poruszające postawy Ukraińców wobec zwierząt. Reżyser opowiada o ewakuacji schronisk, ratowaniu pozostawionych w domach, wygłodzonych zwierząt, a także przybliża sylwetki indywidualnych zwierzęcych bohaterów. Wystarczy wspomnieć o niewielkich rozmiarów psie Patronie (rasy Jack Russel Terrier), pomagającym wykrywać i rozbrajać rosyjskie miny. Jedna z występujących w filmie kobiet twierdzi, że ratując życia naszych zwierzęcych towarzyszy, ocalamy przede wszystkim własne człowieczeństwo. Jednak, gdy uznamy, że to towarzystwo zwierząt pomaga nam przetrwać wiele kryzysowych momentów naszego życia, okaże się, że zwierzęta i ludzie ratują siebie nawzajem.

ANDRZEJ MARZEC DLA NN6T
ANDRZEJ MARZEC DLA NN6T

Himalaje męskiego szowinizmu

Kino górskie to niezwykle dynamicznie rozwijający się gatunek filmowy – w 2022 roku mogliśmy obejrzeć Broad Peak, dokument o Macieju Berbece, a także film Małgorzaty Szumowskiej Infinite Storm, opowiadający o kobiecej walce z górskim żywiołem w Górach Białych. W tym roku Eliza Kubarska postanowiła zmierzyć się z herstorią Wandy Rutkiewicz, wybitnej himalaistki, która jako pierwsza osoba z Polski i trzecia kobieta na świecie zdobyła Mount Everest. Reżyserka wykorzystując archiwalne zdjęcia, wypowiedzi jej bliskich i znajomych, a także fragmenty niepublikowanego do tej pory pamiętnika Rutkiewicz, próbuje odnaleźć odpowiedź na pytanie o przyczyny jej śmierci w wieku 49 lat na Kanczendzondze (8598 m n.p.m.) w Himalajach. Jednak to nie górskie szczyty stanowiły największe wyzwanie dla Rutkiewicz, ale raczej przesiąknięte maczyzmem środowisko wspinaczy wysokogórskich. Polscy koledzy, którzy konsekwentnie umniejszali jej sukcesy, odrzucali i wreszcie izolowali osamotnioną himalaistkę, w największym stopniu przyczynili się do jej smutnego końca.

Wanda Rutkiewicz podczas wyprawy na K2, Himalaje, Pakistan/Chiny, 1986, fot. archiwum Jerzego Kukuczki/Forum

Poza realizmem

Wfotografii dużo dzieje się w obszarze „poza realizmem”. Wielu twórców odrzuca jej dokumentalny charakter na rzecz eksperymentu i abstrakcji, a nawet więcej – pustki, czerni i nicości. W Fundacji Archeologia Fotografii prace Andrzeja Georgiewa, Mariusza Hermanowicza i Antoniego Zdebiaka (część z nich pokazywana publiczności po raz pierwszy) z lat 60., 70. i 80. zostały zestawione ze współczesnymi instalacjami Dominiki Sadowskiej, w których artystka bada fenomen ciemności i czerni, poszerzając pojęcie fotograficznego medium. Mniej znane niż jego portrety, abstrakcje Andrzeja Georgiewa balansują na granicy malarstwa i fotografii, między innymi dzięki plastycznym gestom, wydrapywaniu emulsji czy rysowaniu po negatywach. Nietypowe kadrowanie czy wydobywanie cieni i samych obrysów form nadają zdjęciom nastoletniego Mariusza Hermanowicza odrealniony, niepokojący charakter. Są tu też prace Antoniego Zdebiaka z performatywnej akcji Ślad, która odbyła się w 1975 roku w lubelskiej Galerii Labirynt. Podłoga została wyłożona rolkami papieru fotograficznego, a światło zredukowane do czerwonego światła ciemniowego. Wchodzący na ekspozycję przechodzili przez wycieraczki nasączone wywoływaczem i zostawiali odciski butów na rozłożonym materiale światłoczułym. Gdy Zdebiak zapalił intensywniejsze światło na papierze pojawiły się odciski i smugi, tworząc abstrakcyjną kompozycję.

Andrzej Georgiew, Abstrakcyjne studium drzew, ok. 1988–89, z kolekcji Fundacji Archeologia Fotografii

I śmiesznie, i strasznie

Humor, harmonia i hip hop – tak zapowiada się 23. edycja Ciało/Umysł – Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Tańca i Performansu. W ramach tegorocznego spotkania pod hasłem Ha-ha-harmonia zaprezentowane zostaną spektakle, które posługują się śmiechem, by odkrywać prawdę o człowieku, burzyć bariery, wzbudzać empatię i zapewniać tak potrzebną ulgę od codziennych trosk. Dowcip, zaskoczenie, absurd, satyra i groza staną się antidotum na chaos współczesności. Podczas wydarzenia zobaczymy trzy polskie premiery uznanych europejskich twórców m.in. Augusto Alessandro Sciaroniego, który doprowadzi do śmiechu z radości i z nerwów, serwując dawkę euforii, cierpienia, złości i strachu. Adrienn Hód wraz z Unusual Symptoms zaproponuje eksplorację fizycznej różnorodności. Tancerze z niepełnosprawnościami i pełnosprawni zakwestionują konwencjonalne wyobrażenia o ciele, zacierając granice normy i atypowości. B-girl Anne Nguyen przywiezie spektakl Underdogs, z którego wyłoni się prowokacyjny, wyzwalający i opresyjny obraz miasta Ameryki lat 70. – buntującego się wobec norm i upominającego o słabszych. Na scenie zobaczymy też polskich twórców. Dominika Knapik, bazując na osobistych doświadczeniach, sportretuje matkę-artystkę-pracoholiczkę, a Patryk Gorzkiewicz zada pytanie, czy taniec to sport?

11-13.10

Augusto Alessandro Sciaroniego, fot. Alice Brazzit

Studium miłosnego uniesienia

Ty� Ty� Ty� / Twoja twarz wyłaniająca się z mroku. / Przedwieczna, święta. / Ociężała, bolesna. / Piszę do Ciebie, coś nie pozwala mi przestać. / Przychodzisz za wcześnie, za późno, zawsze nie w porę, by wszystko pochłonąć, przerosnąć. Twój dar gorąca, dar czerwieni. / Twoje dłonie na mnie, Twoje oczy we mnie. / Ciało się kurczy, ciało się rozrasta. / Ogniste, rozgrzane. / Drżenie.

To fragment tekstu z nowego spektaklu Gods of Love w reżyserii Marii Magdaleny Kozłowskiej, Magdy Kupryjanowicz oraz Oskara Malinowskiego, który może dać wyobrażenie o temperaturze pracy. Premiera odbyła się pod koniec sierpnia w CK Zamek w Poznaniu, a w październiku spektakl będzie prezentowany w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku oraz Komunie Warszawa. Jak czytamy w zapowiedzi: „to studium miłosnego uniesienia, pochwała zmysłowej miłości. Poetycka love story. Dwoje performerów oraz dramaturżka wywołują na scenie stan, który towarzyszy pożądaniu, namiętności, rozkoszy. Badają intensywność tego przeżycia, emocjonalną gorączkę. Przekładają ją na gesty, spojrzenia, śpiew, choreografię. Z mikroczynności podpatrzonych w codziennym życiu układają współczesne rytuały miłosne. Przywołują mit Erosa i Psyche, a także inne reprezentacje miłosnych bóstw z mitologii i praktyk religijnych”.

Gods of Love, Maria Magdalena Kozłowska i Oskar Malinowski, fot. Maciej Zakrzewski

Zejście do piekła gwałtu

Spektakl Siła Suki – Trylogia. Rozdział 1: Panna młoda i Śpiący Kopciuszek brazylijskiej reżyserki Caroliny Bianchi i kolektywu Cara de Cavalo wywołał sensację podczas zeszłorocznego festiwalu w Awinionie. Tematem pracy jest przemoc seksualna. Powstała ona częściowo na podstawie biograficznych doświadczeń Bianchi, która ponad dekadę temu została zgwałcona po tym, jak ktoś dosypał do jej drinka pigułkę gwałtu, znaną w Brazylii jako Goodnight Cinderella. Podczas spektaklu artystka pije napój, który powoduje utratę przytomności. Jak twierdzi, u początku pracy z tym tematem stoi przeczytanie historii włoskiej artystki performansu Pippy Bacci, która została zgwałcona i zamordowana w 2008 roku podczas podróży autostopem w stroju panny młodej. Założeniem tego projektu było szerzenie przesłania pokoju i miłości. Jak czytamy w zapowiedzi spektaklu: „artystka rzuca się w przepaść, wskakuje do dziury na środku pustyni, nurkuje do szklanki z pigułką gwałtu – schodzi do piekła”.

AGNIESZKA SOSNOWSKA DLA NN6T
Siła Suki – Trylogia, fot. Christophe Raynaud/mat. Nowego Teatru

Mapowanie dźwięków

WŁodzi powraca festiwal Fab_In, nieustannie eksplorujący obrzeża oraz relacje fieldrecordingu, muzyki elektronicznej, improwizowanej, eksperymentalnej i niezależnej. Tym razem na program składa się sześć solowych występów – od chyba już legendarnego trębacza Frantza Hautzingera po znanego wszystkim gitarzystę Raphaela Rogińskiego, a także od elektroniki Sylwestra Gałuszki po jej sploty z nagraniami terenowymi w twórczości Daniela Chrapli. A do tego wszystkiego występ fascynującego szwajcarskiego perkusisty Juliana Sartoriusa, od lat eksplorującego na najróżniejsze sposoby zestaw perkusyjny jako przestrzenie rezonujące, a także praktykę perkusyjnego grania jako działanie konceptualne (zob. np. swoisty „perkusyjny dziennik” Beat Diary). W kontekście profilu festiwalu szczególnie ciekawy jest jego projekt Hidden Tracks – Sartorius wyrusza w „teren” ze swoimi pałkami i dźwiękowo „mapuje” pokonywane przez siebie trasy, rejestrując zmieniające się otoczenie – pierwszy album w ramach projektu wydał zresztą jako mapę z kodem do nagrań. Czy tym razem również poszuka połączeń między fieldrecordingiem i muzyką perkusyjną? A może zmapuje samą Łódź?

ANTONI MICHNIK DLA NN6T
Julian Sartorius, mat. organizatorów

Adam Witkowski, mat. organizatorów

Jesienny mrok

Wdrugiej części roku ruszyła trzecia edycja dźwiękowej galerii w Czarnym Pokoju Kolonii Artystów w gdańskim Wrzeszczu. Sylwester Gałuszka tym razem zakuratorował 10 projektów. Przypomnijmy: to cykl kompozycji niejako site-specific, na system kwadrofoniczny i pojedyncze (ewentualnie w duecie) słuchanie w ciemności w niewielkim pomieszczeniu. Na początku października (do 03.10) będzie można usłyszeć jeszcze kompozycję włoskiego duetu SCHNITT, znanego z występów łączących muzykę elektroniczną z efektowną warstwą wizualną. Następne dwa punkty programu są szczególnie intrygujące jako nieoczywiste wybory w kontekście wcześniejszych edycji cyklu. Już 04.10 premierę będzie miała kompozycja Adama Witkowskiego – który choć dzisiaj najbardziej znany jest jako ½ Nagrobków, to przecież porusza się po bardzo różnorodnych obszarach muzyki (solo, ale i np. w formacji Wolność). Następnie zaś (11.10) premierę będzie miała praca, którą szykuje Resina – i znowu, bardzo jestem ciekaw, czy przygotuje może coś na pograniczach postrocka? A może kompozycję o przestrzennej, filmowo-słuchowiskowej narracji? Miesiąc w Czarnym Pokoju (od 25.10) zamknie Riccardo La Foresta, wszechstronny artysta dźwiękowy-perkusista, kompozytor, improwizator, a także konstruktor perkusyjnych rzeźb dźwiękowych.

ANTONI MICHNIK DLA NN6T

spontaniczna Ó

sma edycja jednego z najważniejszych

(a z pewnością z moich ulubionych) festiwali muzyki improwizowanej. Tym razem festiwal potrwa cztery dni i po raz pierwszy od kilku lat odbywać się będzie nie tylko w Dragonie, ale też w klubie SARP – tu pierwszego dnia wstęp wolny. Festiwal od lat szczególnie mocno eksploruje wybrane środowiska – nie zabraknie i tym razem reprezentacji sceny iberyjskiej (z kwartetem Light Machina na czele) oraz berlińskiej (m.in. saksofonistka Sofia Salvo, czy pianistka Anaïs Tuerlinckx), a także rodzimych artystów i artystek (m.in. Zdrój, Czarnoziem, Anna Jędrzejewska). W centrum programu tegorocznej edycji znajdzie się jednak scena brytyjska – festiwal będzie świętował 70. urodziny saksofonisty Johna Butchera (wystąpi solo, w klasycznym trio z Markiem Wastellem i Philem Durrantem oraz w różnych festiwalowych konfiguracjach), a także upamiętni 30. rocznicę śmierci perkusisty Johna Stevensa, współzałożyciela kultowej Spontaneous Music Ensemble (w której ostatnim składzie grał z Butcherem).

Przestrzenność

postoperowa

Wrocławskie Canti Spazializzati zwraca się ku przestrzennym formom muzyczno-słownym, badając czym może być opera (albo i postopera) w XXI wieku. Na program październikowej edycji złożą się trzy eksperymentalne „miniopery”, poszerzające tradycyjne rozumienie terminu w kierunku instalacji, słuchowiska, muzyki topofonicznej. W postoperze spacjalizowanej Słuchałośmy: O stawaniu się przestrzeni Maxa Bobera publiczność zostanie wprawiona w ruch, tworząc za pomocą partytur słuchania swoje własne dźwiękowe narracje w przestrzeni spacjalizowanego dźwięku (na żywo wystąpią muzycy formacji Notatki i flores) – ale także spacjalizowanego tekstu. W oktofonicznym utworze Simi Fydy In My Personal Heaven, I’m the Devil’s Spawn inspirowanym myślą Gillesa Deleuze’a i Felixa Guattariego funkcję partytury słuchania będzie pełnić warstwa wideo, zaś w elektronicznej kompozycji Aliny Dzięcioł Procesy w czterech fazach – prace graficzne (zobaczcie na stronie wydarzenia�). Kompozycja Dzięcioł jako jedyna będzie pozbawiona słów – tu narrację poprowadzi sam dźwięk.

19.10

SENIORZY NA WYSPACH CIEPŁA

„Termosondaż dotyczący doświadczeń, spostrzeżeń i adaptacji starszych dorosłych do miejskich upałów i zmian klimatu” w ramach projektu Doświadczanie zmian klimatycznych.

Transdyscyplinarne badanie przegrzewania miast.

CICERO, NILU Uniwersytet Warszawski Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

WPROWADZENIE

Kiedy składamy ten numer, nagłówki, tablice i rolki pełne są – co zrozumiałe – relacji o tragedii powodzi. Jej rozmiar, ale też spektakl przyglądania się temu, jak wysoko i do jakiego miasta właśnie dociera woda, zepchnęły na dalszy plan susze i niskie poziomy wód w innej części Polski. Mimo relatywnie wysokich jak, na tę część roku, temperatur, o letnich upałach mało kto już w zasadzie pamięta; choć to część tej samej układanki nagłych anomalii pogodowych, do której osoby eksperckie radzą powoli się przyzwyczajać, skoro na inne reakcje się nie zanosi.

Głos w podobnych dyskusjach zabierają głównie osoby uprzywilejowane. Można to zrozumieć. Kształtowanie narracji, nazywanie zjawisk, wskazywanie na koszty i pułapki, całe to rzecznictwo, jest przecież formą wsparcia dla tych, którym brak wykształcenia – strach, niskie poczucie sprawstwa czy przytłoczenie codziennością mówienie uniemożliwiają.

Zmiana tej reguły, aby w końcu po partnersku porozmawiać z samymi zainteresowanymi, na co trafnie zwróciła uwagę Zosia Bieńkowska, jest szczególnie trudna w przypadku dyskusji o upałach. Bo raz – szczególnie mocno doświadczają ich zwykle osoby starsze, spychane na margines publicznych dyskusji, dwa – niewysłowiony charakter konsekwencji czynionych w ich organizmach przez wysokie temperatury sprawia, że trudno im znaleźć słowa, by je opowiedzieć. Wyrażenia: „jakoś źle się dzisiaj czuję”, „w tym wieku? trudno się dziwić” muszą wówczas starczyć za wyjaśnienia. Tam, gdzie nie ma lokalnego języka, tam nie ma problemu. A gdzie nie ma problemu, tam trudno o rozwiązanie.

Projekt, który prezentujemy tym razem, próbuje przełamać ten impas. Jak pisze o nim Zespół: chodzi o to, by dla niektórych, zbyt globalny i abstrakcyjny kryzys klimatyczny dostrzec w dojmującej i ucieleśnionej codzienności osób starszych. Taki cel to nie lada wyzwanie metodologiczne, dlatego w projekcie Doświadczanie zmian klimatycznych: Transdyscyplinarne badanie przegrzewania miast łączy różne podejścia oraz jakościowe i ilościowe techniki badawcze; w tym nowatorskie, jak badania etnograficzne wykorzystujące czujniki monitorujące temperaturę otoczenia. Co ważne, zespół projektowy zdecydował się otworzyć, upublicznić bazy z wynikami, by zachęcić i ułatwić kolejnym zainteresowanym prowadzenie w oparciu o nie własnych dociekań i działań (więcej informacji na końcu niniejszego Raportu).

Badanie jest warte uwagi także dlatego, że obejmuje swoim zasięgiem nie tylko reprezentującą Polskę Warszawę, ale także hiszpański Madryt. To oczywiste, że jego rozmach możemy tu jedynie zasygnalizować. By pomieścić się na stronach, zdecydowaliśmy się przedrukować tylko te dane, które odnoszą się do Polski. Skupiamy się też wyłącznie na ilościowej

części badania. Musieliśmy również zrobić selekcję pytań oraz pozostać przy przedstawieniu ogólnych częstości, bez związków i korelacji ze zmiennymi społeczno-demograficznymi, jak wiek, płeć, zamożność, rodzaj budownictwa (na stronie projektu nie brakuje materiałów pozwalających pogłębić wiedzę w tym zakresie). Zdecydowaliśmy się przedstawić nieważone wyniki. Pomieszaliśmy też trochę pierwotną kolejność pytań, skróciliśmy skalę, a część pytań przedstawiamy łącznie, dodaliśmy swoje nazwy bloków, trochę pomajstrowaliśmy przy nagłówkach pytań. W dobrej wierze, by w ten sposób silniej uczulić niezawodowych badaczy i badaczki na potencjał wyników projektu.

I tak, w pierwszej kolejności, chcemy zwrócić uwagę osób czytających na preferencje osób starszych odnośnie do temperatury oraz czy udaje im się je zaspokoić we własnych mieszkaniach. Ważne są oczywiście psychofizyczne reakcje na upał *. A nawet kluczowe, bo jest to jeden ze sposobów, by o upałach jednak konkretnie pomówić, w języku

łączącym klimatolożki i klimatologów z osobami doświadczającymi skutków rosnącego gorąca. Antropologia jest wspaniała, bo – uznając emancypującą rolę dyskusji o oddolnych rozwiązaniach – interesuje się także sposobami radzenia sobie z problemem, które też, za twórcami i twórczyniami badania, podajemy. Chodzi zarówno o rozwiązania stosowane w mieszkaniach, jak i decyzje, by w nich zostać lub je opuścić. Kluczowa jest w tym aspekcie dostępność błękitno-zielonej infrastruktury w pobliżu miejsca zamieszkania. Jak kluczowa? Wystarczy zapytać starszą sąsiadkę lub sąsiada, którzy latem podejmują krytyczne decyzje czy wyjście po zakupy albo spotkanie z bliskimi to niezbyt przesadne ryzyko. Wiele miejsca poświęcamy na łamach tego NN6T także stosunkowi badanych osób starszych do zmian klimatu. Ważne są tu, oczywiście, odpowiedzi na poszczególne pytania, ale równie istotne okazuje się dostrzeganie związków między zmianą klimatyczną i samopoczuciem. Maciej Frąckowiak

* Przy okazji polecamy ciekawy tekst zespołu badawczego poświęcony tzw. termocepcji, rozumianej jako „ucieleśniona wiedza o doznaniach cielesnych, środowiskach termicznych i sposobach dostosowania się do upału”, zob. Yáñez Serrano, P. Bieńkowska, Z. Boni, Z. et al. Understanding individual heat exposure through interdisciplinary research on thermoception. Humanities and Social Sciences Communications 11, 572 (2024). https://doi.org/10.1057/s41599-024-03091-5

KIEDY JEST

Najwyższa komfortowa temperatura w domu

26,8º

LEGENDA: Uśredniona wartość wskazywana przez osoby odpowiadające na pytanie „Powyżej jakiej temperatury zaczyna być Panu/i za gorąco w domu”, wyrażona w stopniach Celsjusza. Odchylenie standardowe: 2,3 (n=853).

Temperatura w miejscu przeprowadzania wywiadu

26,8º

LEGENDA: Uśredniona wartość pomiaru przeprowadzonego przez osobę ankietującą, wyrażona w stopniach Celsjusza. Odchylenie standardowe: 3,1 (n=1050).

ZA GORĄCO?

Najwyższa komfortowa temperatura na dworze

28,7º

LEGENDA: Uśredniona wartość wskazywana przez osoby odpowiadające na pytanie „Powyżej jakiej temperatury zaczyna być Panu/i za gorąco na dworze”, wyrażona w stopniach Celsjusza. Odchylenie standardowe: 2,5 (n=887).

Wilgotność w miejscu przeprowadzania wywiadu

26,1º

LEGENDA: Uśredniona wartość pomiaru przeprowadzonego przez osobę ankietującą. Odchylenie standardowe: 9,1 (n=1050).

PSYCHOFIZYCZNE

Czy w czasie upałów zdarza się

LEGENDA: Na to pytanie odpowiadały wyłącznie te osoby, które na poprzednie pytanie w sondażu, dotyczące miewania wskazanych tu stanów, odpowiadały twierdząco. Odsetki nie odnoszą się zatem do całej próby, ale osób, które na co dzień odczuwają te trudności, opisując na ile upały je pogłębiają. Z tego też liczebność grona odpowiadającego na pytanie wahała się od 631 (pocenie się) do 146 (ból w klatce piersiowej). Lista uszeregowana wedle wartości odsetka osób odpowiadających „Tak”.

REAKCJE NA UPAŁ

Panu/i silniej niż zwykle odczuwać?

SPOSOBY

Jak często w trakcie upałów podejmuje Pan(i)

Noszę lżejsze ubrania 95,5%

Używam lżejszej kołdry, śpię pod prześcieradłem albo

bez przykrycia 86,0%

Piję więcej płynów 79,2%

Otwieram okna tylko późnym wieczorem/w nocy 75,5%

Włączam klimatyzator 73,4%

Zasłaniam okna w dzień wewnątrz domu/mieszkania np.

zasłonami, roletami wewnętrznymi 72,4%

Sprawdzam informacje o pogodzie 69,3%

Włączam wentylator lub cyrkulator (tzw. wiatrak) 61,0%

Staram się dużo odpoczywać 58,2%

Zmieniam dietę (np. mniej jem, spożywam lekkie pokarmy, jem więcej warzyw, owoców, zup) 55,6%

Wybieram najchłodniejsze miejsce do przebywania w domu 50,9%

Zasłaniam okna w dzień od zewnątrz np. okiennicami, markizami, roletami zewnętrznymi 50,4%

Mam otwarte okna cały czas (i w nocy, i w dzień) 50,3%

LEGENDA: Lista uszeregowana wedle wartości odsetka osób deklarujących, że „Zawsze” lub „Prawie zawsze” stosują wybrane rozwiązanie. Pominięto zatem w obliczeniach np. osoby deklarujące, że robią to czasami (np. relatywnie wiele osób deklarowało, że czasami stosuje zimne okłady, prysznice, okrycia głowy czy wachlowanie). Uwzględnienie więcej wartości skali zmieniłoby kolejność,

NA UPAŁY

Pan(i) następujące działania?

Wychodzę z domu (np. załatwiam sprawunki) tylko

wcześnie rano albo wieczorem 47,1%

Rezygnuję z aktywności fizycznej 45,0%

Osłaniam głowę np. kapeluszem, chustką, parasolem 42,6%

Wyłączam/ograniczam korzystanie z urządzeń generujących ciepło np. kuchenki, piekarnika, suszarki

37,4%

Rezygnuję lub zmieniam plany wymagające wyjścia z domu 35,6%

Otwieram okna i drzwi tak, by zrobić przeciąg 25,1%

Zmieniam pory snu np. wstaję wcześniej lub później

chodzę spać 24,1%

Biorę chłodny prysznic/kąpiel 23,7%

Spryskuję twarz, szyję lub nadgarstki zimną wodą 19,1%

Wachluję się (np. gazetą lub wachlarzem) 17,8%

Nawilżam otoczenie (np. rozpylanie wody, stawianie

miski z wodą itp.) 16,0%

Robię sobie zimne okłady 14,6%

Inne 69,8%

ale zależało nam, by wskazać tu na najczęściej stosowane sposoby. Liczba odpowiadających wahała się od 102 do 1044. Dane nieważone. Np. na pytania o klimatyzatory odpowiadały tylko te osoby, które je posiadały. Pominięto też brak danych.

WYJŚĆ CZY ZOSTAĆ?

Czas spędzany w różnych

lokalizacjach podczas upałów

mniej czasu niż zwykle Trochę mniej czasu niż zwykle Tyle samo czasu, co zwykle Trochę więcej czasu niż zwykle Dużo więcej czasu niż zwykle

innym miejscu poza domem/ mieszkaniem

DOSTĘPNOŚĆ BŁĘKITNO-ZIELONEJ INFRASTRUKTURY

Zmiany w okolicy w ciągu trzech ostatnich lat

ŹRÓDŁA WIEDZY

Skąd czerpie Pan(i) informacje o nadchodzących upałach? Z telewizji 86,8% Z Internetu (np. przez komputer lub

STOSUNEK DO ZMIAN KLIMATU

Na ile martwi się Pan(i) występowaniem upałów?

W ogóle się tym nie martwię 16,7%

Niezbyt się martwię 24,6%

Trochę się martwię 31,8%

Bardzo się martwię 20,0%

Niezwykle się tym martwię 6,8%

Na ile zgadza się Pan(i) ze stwierdzeniem, że „Lata robią się coraz gorętsze”

Zdecydowanie się zgadzam 54,6%

Raczej się zgadzam 38,0%

Raczej się nie zgadzam 5,7%

Zdecydowanie się nie zgadzam 1,7%

STOSUNEK

Czy uważa Pan(i), że klimat na Ziemi zmienił się w ciągu Pana/i życia?

Czy sądzi Pan(i), że częstsze upały są powiązane ze zmianami klimatu?

STOSUNEK DO ZMIAN KLIMATU

Czy uważa Pan(i), że zmiana klimatu jest spowodowana procesami naturalnymi, działalnością człowieka, czy jednym i drugim?

Wyłącznie procesami naturalnymi 0,8%

Głównie procesami naturalnymi 4,9%

Mniej więcej po równo procesami naturalnymi i działalnością człowieka 40,9%

Głównie działalnością człowieka 34,6%

Wyłącznie działalnością człowieka 13,0%

Moim zdaniem nie ma zmiany klimatu 1,5%

Nie wiem, trudno powiedzieć 4,2%

Brak danych 0,3%

STOSUNEK DO ZMIAN KLIMATU

Na ile martwi się Pan(i) zmianą klimatu?

W ogóle się tym nie martwię

Trochę się martwię

Niezbyt się martwię

Niezwykle się tym martwię

Bardzo się martwię

5,5% 24% 20,7% 42,4%

7,4%

Czy sądzi Pan(i), że zmiana klimatu wpływa na Pana/i

życie codzienne?

Zdecydowanie tak

28,0%

Raczej tak

39,9%

Zdecydowanie nie

3,2%

Raczej nie

29,0%

STOSUNEK DO ZMIAN KLIMATU

Czy sądzi Pan(i), że zmiana klimatu wpływa na Pana/i zdrowie?

Zdecydowanie tak

37,2%

Raczej tak

31,4%

Zdecydowanie nie

3,4%

Raczej nie

27,4%

OSOBY BIORĄCE UDZIAŁ W BADANIU

TYP BUDYNKU

Dom wolnostojący, bliźniak, szeregowiec

Budynek z 3-8 mieszkaniami

z 9-29 mieszkaniami

Budynek z 30 lub więcej mieszkaniami

OCENA SYTUACJI MATERIALNEJ

Wystarcza na wszystko bez specjalnego oszczędzania

Żyję (żyjemy) oszczędnie, wystarcza na wszystko

Żyję (żyjemy) bardzo oszczędnie, aby odłożyć na poważniejsze zakupy

Pieniędzy wystarcza tylko na najtańsze jedzenie i ubranie 2,7%

Pieniędzy wystarcza tylko na najtańsze jedzenie, nie wystarcza na ubranie 0,9%

Pieniędzy nie wystarcza nawet na najtańsze jedzenie i ubranie 0,1%

Liczba osób biorących udział w sondażu 1050

Termosondaż zrealizowano w ramach projektu Doświadczanie zmian klimatycznych: Transdyscyplinarne badanie przegrzewania miast (EmCliC), sfinansowanego przez Narodowe Centrum Nauki w ramach Mechanizmu Finansowego EOG na lata 2014–2021 (2019/35/J/HS6/03992).

Kierowniczką projektu EmCliC jest dr Zofia Boni. Więcej informacji o tym międzynarodowym i wieloetapowym projekcie badawczym, łączącym różne techniki zbierania i analizy informacji, można znaleźć na stronie: https://www. emclic.com/pl/

Badania sondażowe realizowano przez bezpośrednie (osobiste) wywiady wspomagane komputerowo, latem 2022 roku, na próbie kwotowej liczącej 1050 osób w wieku 65+ (w polskiej części badania). Ankiety były połączone z badaniem temperatury przed, w trakcie i po badaniu (stąd nazwa „termosondaż”).

Autorkami kwestionariusza są dr Barbara Jancewicz i Małgorzata Wrotek, choć pytania były inspirowane przez i dyskutowane z całym zespołem projektowym, oraz konsultowane z dr med. Katarzyną Broczek, Ewą Jaźwińską-Motylską i dr. Danielem Torrego Gómezem. Naukowczynie uporządkowały i opisały odpowiedzi badanych, by udostępnić je w sposób otwarty w Repozytorium Danych Społecznych – stąd obliczenia, które prezentujemy powyżej.

Więcej informacji o metodach doboru próby i kontekście realizacji termosondażu można znaleźć w artykule opublikowanym w „Scientific Data” (https://doi. org/10.1038/s41597-024-03509-4) oraz w opisie samej udostępnionej bazy danych: Termosondaż dotyczący doświadczeń, spostrzeżeń i adaptacji starszych dorosłych do miejskich upałów i zmian klimatu. Ośrodek Badań nad Migracjami, Uniwersytet Warszawski, Warszawa i Madryt, 2022. PADS23002. Polskie Archiwum Danych Społecznych, Repozytorium Danych Społecznych, pod adresem: doi: 10.1038/s41597-024-03509-4. Do bazy dołączone są też wagi.

Projekt o charakterze artystyczno-badawczym, sieciujący środowisko sztuki, nauki, dizajnu, technologii i przedsiębiorczości. Tematy: przyszłość ograniczonego komfortu, praca wyobraźni, ekologia miejska, gospodarka przyszłości, poszukiwanie źródeł optymizmu, spekulatywność jako motor rozwoju, zarządzanie kryzysem i sytuacjami niedoboru.

Projekt Goethe-Institut, Fundacji Bęc Zmiana, Zentrum für Kunst und Urbanisik (Berlin)

Koproducenci wiedzy:

Akademia Sztuk Pięknych Katowice, BWA Wrocław Galerie Sztuki Współczesnej, Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku, Stowarzyszenie Media Dizajn (Szczeciński Inkubator Kultury), Galeria Arsenał w Białymstoku

Biedazasób – to, co uda się zgromadzić, zdobyć sposobem, odzyskać, znaleźć. Trochę w duchu gospodarki cyrkularnej, a bardziej w duchu bycia po prostu ubogim.

nowy wyraz* to rubryka w NN6T, która ma charakter leksykonowy. Wraz z zaproszonymi autorami tworzymy spis słów, które mają znaczący wpływ na opisywanie lub rozumienie zjawisk zachodzących obecnie, albo takich, które „produkowane” są przez postępujące zmiany w układzie sił polityczno-ekonomiczno-społeczno-kulturalno-naukowo-technologiczno-obyczajowych.

Propozycje haseł można nadsyłać na adres redakcji: bogna@beczmiana.pl

* Nazwa inspirowana jest czasopismem „Nowy Wyraz. Miesięcznik Literacki Młodych”, wydawanym w Warszawie w latach 1972–1981. Debiuty pisarzy, poetów i krytyków były tam ilustrowane pracami artystów młodego pokolenia. Nazwa miesięcznika nawiązywała do pisma międzywojennej awangardy „Nasz Wyraz” (1937–1939).

NIEZAL NIEZALEŻNE INICJATYWY

WYSTAWIENNICZE

Niezal wychodzi z cienia! W ostatnich latach możemy obserwować pojawianie się wciąż nowych niezależnych przestrzeni i nieformalnych inicjatyw prezentujących sztukę współczesną. Powody, dla których takie podmioty powstają to m.in. potrzeba tworzenia własnej przestrzeni, możliwość realizacji projektów na własnych zasadach, niechęć do instytucji i ich programów, chęć stworzenia miejsca do prezentacji własnej sztuki, otwartość na pracę kolektywną, łączenie funkcji (np. pracownia, która staje się galerią).

Mówiąc o niezalu, niekoniecznie chodzi o kulturę alternatywną czy kontrkulturę. Lepiej chyba pasuje tu definicja subkultury, czegoś, co mieści się w kulturze w ogóle. Niezależne, nieformalne inicjatywy stanowią przecież nierozłączny element pola kultury, obok instytucji publicznych oraz prywatnych. Należą do trzeciego rodzaju podmiotów, choć niekoniecznie do oswojonego już „trzeciego sektora” (NGO). A może właśnie formuje się coś, co czasem określa się mianem czwartego sektora?

Warto też zastanowić się nad tym, od czego właściwie są niezależne inicjatywy i miejsca, o których mowa. Najczęściej chodzi o różnego rodzaju władzę, organizatorów (w rozumieniu ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej) i grantodawców. Tych, którzy rozdają karty, a razem z kartami idą: tematy, terminy, pieniądze, zasady, belki z logotypami, dokumenty i tabliczki o finansowaniu. Niezalowi chodzi o wolność od utartych, sformalizowanych struktur i sposobów działania, typowych modeli finansowych, hierarchicznych układów. Cechą charakterystyczną niezalu jest tymczasowość. Inicjatywy pojawiają się, bo mogą: wyrastają pod wpływem chwili, organicznie, swobodnie i bez wielkiego przygotowania. Trwają tyle, ile dadzą radę – w kontekście finansowym, lokalowym, relacyjnym itd. Wszelkie próby mapowania, spisywania, dokumentowania i archiwizowania ich działalności zdają się być zatem absolutnie zasadne. Jednocześnie badanie tego środowiska stanowi

metodologiczne wyzwanie. Przedmiot zainteresowania to bowiem konstelacja inicjatyw efemerycznych, często niszowych, powoli przebijających się do szerszej publiczności – a nierzadko znikających, zanim się to uda.

Problematyczna jest też sama definicja „niezalu”. Środowisko niezależnych inicjatyw nie jest zgodne, co to znaczy „być niezależnym”, a granice tego hasła są płynne. Próby łączenia się, sieciowania, samoorganizacji w coś większego często prowadzą do długich dyskusji na temat tego, który podmiot zasługuje na miano „niezależnego” i w jakim stopniu. Próby wypracowania maksymalnie inkluzywnych kryteriów zwykle kończą się konstatacją, że nie da się na temat esencji niezależności powiedzieć wiele więcej nad to, iż z grubsza intuicyjnie wiadomo, które działania są autentycznie offowe, a które uwikłane w mainstream.

Niezależne inicjatywy mogą działać dzięki własnym biedazasobom: przede wszystkim intelektualnym, ale też materialnym i społecznym. Jeśli nie ma budżetu, należy szukać innych sposobów realizacji pomysłów, upatrywać nadziei w pozafinansowych transakcjach. Dzięki kontaktom (nieraz wypracowanym poza niezalem), przyjaznym osobom, a czasem też instytucjom. Żeby zrobić wystawę, z domu zabiera się głośniki, znajoma podwozi prace swoim samochodem, a przyjaciel-fotograf robi za darmo dokumentację wystawy. Działa to często tylko dzięki cyrkulacji przysług i szczerych gestów wdzięczności. Niestety zaspokajanie potrzeb projektowych środkami osobistymi prowadzi też czasem do osobistych kosztów – w najlepszym wypadku chodzi o towarzyskie nieporozumienie, w najgorszym – wypalenie, eksploatację do zera i zamknięcie inicjatywy.

Ta improwizowana forma organizacji ma sens i jest skuteczna, czego dowodem jest obfitość niezależnych inicjatyw w polu sztuki. Być może ta miękka, prywatno-publiczno-własna, uspołeczniona, efemeryczna i elastyczna forma pasuje do czasów charakteryzujących się zmiennością i niejednoznacznością. Przemawiałby za tym fakt, że niezależne podmioty nie tylko istnieją i trwają, ale też zyskują coraz większą samoświadomość i potrzebę wzmocnienia swojej widoczności i wagi w kontekście lokalnym oraz ogólnopolskim. Wyrazem tego są, chociażby jednoczące je działania takie jak: Fringe Warszawa, Wrocław Off Gallery Weekend, UNDERGDAŃSK czy Cracow Art Week KRAKERS.

MAGDALENA KREIS (NOWY ZŁOTY) I PIOTR SZYMON MAŃCZAK (UL)

DYLEMATY LEGALNOŚCI

„Załóżcie sobie fundację” to zdanie, które często pada w kontekście niezalu. Wszystkim – a konkretniej osobom spoza offu – wydaje się to słusznym rozwiązaniem, które usprawni dalsze działanie i przyniesie wyłącznie korzyści (przede wszystkim finansowe). Przywołana fraza pojawia się automatycznie jako argument w rozmowie o specyfice offu. Gdy po prostu trwa rozmowa o tym, jak działa niezal. Z naciskiem na „działa”. Większość współtworzących niezależne inicjatywy osób zna możliwości zakończenia tego, jakoby niechlubnego okresu życia na kocią łapę. Wie też, co za tym idzie. Formalizacja – owszem – pomaga starać się o granty czy pozyskać lokal na preferencyjnych zasadach. Za legalnością idą też administracja, biurokracja. Jawne przelewy, a nie bliki pt. „zwrot” albo „jb”. Umowy, sprawozdania, raporty i tabelki budżetowe. Konieczność wykazania się efektami, umieszczenia logotypu z orłem lub bez.

Można chyba przyjąć, że każda inicjatywa rozważała kwestię formalizacji swojego istnienia, wielokrotnie obracając w rozmowie wszystkie „za” i „przeciw” takiego ruchu. Dla części inicjatyw to granica nie do przekroczenia, dla innych – jedyna lub najlepsza forma dalszego funkcjonowania.

Magdalena Kreis / NOWY ZŁOTY

KOLEKTYWNE

UZDRAWIANIE

Źródłem kolektywnego uzdrawiania jest uznanie cierpienia i regeneracji za zjawiska współzależne.

Zawiera się ono we wspólnototwórczych praktykach troski, polegających na kształtowaniu bezpiecznej przestrzeni, umożliwiając przy tym próbę zaleczania ran psychospołecznych, politycznych, ekonomicznych. To przeświadczenie, że rzeczywista zmiana następuje, gdy jednostki wchodzą w rezonans z innymi, uznając ich historie, emocje i koncepcje odbudowy. Pozwala na zbiorowe spekulowanie na temat sposobów transformacji społecznej, kulturowej, relacyjnej, instytucjonalnej oraz wypracowanie ich manifestacji. Jest kontrą do zatomizowanego społeczeństwa oraz kultury zapierdolu i nadprodukcji, pełniącą funkcję artystycznej platformy wymiany doświadczeń oraz idei, która nie jest nastawiona na produkt finalny.

Oddolne inicjatywy artystyczne często dążą do demokratyzacji swojej struktury wewnętrznej, ale też sztuki w ogóle. Wynikiem tego są wypracowane, mniej restrykcyjne, alternatywne formy współpracy i narzędzia współdziałania, ułatwiające dialog dotyczący kolektywnego uzdrawiania. zuza szczepańska, DOMIE, zuzannaszczepansska@gmail.com

KTO NAM ZABRONI

Paliwem offu jest energia do działania. To wzięcie sprawy w swoje ręce, zryw, nie czekanie aż ktoś inny zrobi, buńczuczna sprawczość. Czasami na zasadzie „zrobił, bo nie wiedział, że się nie da”. Działanie na własnych zasadach, a więc z konieczności improwizacja, przecieranie ścieżek. W warunkach � półoficjalności, wobec

� dylematów legalności i niedoborów (� zero złotych) rodzi się odwaga do przekraczania ustalonych granic i sięgania po nowe rozwiązania.

Streszczony w haśle „kto nam zabroni” potencjał stanowi jedną z głównych wartości niezalowej formuły działania. Oznacza wolność od procedur i biurokracji, od sztywnych ram, od długofalowych planów, od kar umownych i krępujących zobowiązań. „Kto nam zabroni” to również tryumf � wewnętrznego imperatywu, nakazującego działanie wbrew, czy pomimo formalnych, prawnych, ekonomicznych czy społecznych ograniczeń. Dzięki takiej elastyczności można skutecznie reagować na zmienną, niepewną, złożoną i niejednoznaczną rzeczywistość.

Piotr Szymon Mańczak / UL

NIEWIDZIALNOŚĆ

Niewidzialność danej inicjatywy zależna jest od takich czynników jak: położenie na mapie miasta czy Polski, odległości w linii prostej od najbliższej redakcji z Warszawy i atrakcyjności contentu w internecie. Czasem ten stan może frustrować, gdy ilość włożonej energii w przygotowanie działania (� wewnętrzny imperatyw) nie przekłada się na liczbę wzmianek w mediach czy po prostu liczbę odwiedzających. Niewidzialność może być jednak kluczem do poczucia bezpiecznej atmosfery czy współodpowiedzialności za przestrzeń. Widzialność danego miejsca zwiększa się wraz z umiejętnościami tworzenia ciekawej treści w social mediach, instagramowości

przestrzeni wystawienniczych czy finezji wernisażowego food designu, oznaczania odpowiednich ludzi i nieludzi na stories.

Widzialność można wzmocnić za darmo, ćwicząc umiejętności oratorskie (� perwersja oralna), przez powtarzanie opracowanej starannie, w duchu modnego storytellingu, legendy o naszym miejscu lub korzystając ze strategii wykorzystywania różnych zasobów pracowych i rodzinnych do powielania materiałów drukowanych (� zero złotych).

Niewidzialność wyłazi niestety po latach, gdy historycy sztuki siadają do kwerendy niezależnej sztuki pozainsytucjonalnej. Nie znajdując w archiwach informacji o niewidzialnych inicjatywach, opierają się na przekazach i podaniach ustnych oraz legendach miejskich, nadają nową widoczność.

Alicja Jelińska, UNDERGDAŃSK

OBECNOŚĆ W LUKACH

Określenie opisuje praktyki funkcjonujące na obrzeżach formalnych struktur. Luki to przestrzenie w materii lub symboliczne, nieformalne miejsca spotkań, niezależne galerie, obiekty typu zapchajdziury, często są to strychy, bazary, budki, kioski, magazyny, sutereny, gabloty itp.; również alternatywne sposoby wyrazu, działania wbrew dominującej narracji. Nikt wcześniej w nich nie był, nie miał świadomości ich istnienia, nie korzystał –a takie fajne!

Przestrzenie niezależnych inicjatyw są jak fugi wypełniające pęknięcia tkanki miejskiej – nie są lekarstwem na uszkodzony stan, ale

dzięki nim całość trzyma się w kupie. Zazwyczaj powstają w miejscach mało atrakcyjnych, odrzuconych przez komercyjny rynek nieruchomości. Z braku finansowania nie ingeruje się w nie nadmiernie, stają się miejscem konserwującym oryginalne przeznaczenie; archiwizującym tkankę budowlaną i wspomnienia ukryte wśród gruzu, nieładu i prowizorki – wiecie, taka „punkowa miejscówa”. Przestrzenie migrujące płynnie między stanem rzeczywistym a luźnym organizmem dyskursywnym, same stają się statementem.

Patalas / DOMIE

OFF SPACE

Przestrzeń sztuki zorganizowana na peryferiach systemu. Jest miejscem działań z pola szeroko rozumianej kultury, które nie znalazły miejsca w publicznych i komercyjnych galeriach lub które ze względu na swój charakter nie miały się tam znaleźć. Off space jest miejscem zadającym trudne pytania, poddającym rzeczywistość krytycznej analizie, wykonującym radykalne gesty i ryzykującym. Off space pozostaje w nieustannej gotowości na fiasko (� klęska), które uważa za istotny element swojego procesu. Off space często angażuje się we wspólnotę, której stała się częścią (� radykalne sąsiedztwo). Program off space jest nierozerwalnie związany z osobami ją prowadzącymi, które angażują w nią swój czas, środki finansowe oraz emocjonalne i intelektualne zasoby. Off space najczęściej zajmuje lokal niezdatny do aktywności komercyjnych, chwilowo lub na stałe opuszczony przez

organizatorów takich aktywności (� obecność w lukach). Osoby prowadzące off space często pokrywają koszt prowadzenia lokalu z własnych pieniędzy lub ze środków zdobywanych w niepewnym systemie grantowym (� zero złotych), dlatego off space często zajmuje niewielkie powierzchniowo i niedrogie przestrzenie (np. pustostany, piwnice, garaże). Off space jest miejscem otwartym, które należy odwiedzać bez obawy przed brakiem kompetencji.

Karolina Breguła, Weronika Fibich / Lokatorne – miejsce działań antydyscyplinarnych

PARTYZANTKA

METODOLOGICZNA

Zbiór praktyk i strategii badawczych opartych na dywersji, zaangażowaniu oraz przejmowaniu narzędzi rasowych metodologii do własnych celów badawczych. Status pirata-bękarta systemu wiedzy, poza oczywistymi mankamentami częstego braku zaplecza instytucjonalnego, pozwala na zapuszczanie się w rejony niedostępne na drodze „uprawnionego” poznania i swobodne podążanie za badanym fenomenem. Uwolnione od społecznego oczekiwania rezultatów metody partyzantki metodologicznej – mając za drogowskaz zaangażowanie i improwizację –pozwalają na swobodę siadania okrakiem pomiędzy metodologiami (zarówno naukowymi, jak i artystycznymi) i tworzenie hybrydycznych narzędzi do badania „ziem niczyich”, szczelin paradygmatów. PM posiada potencjał wytrychu, wsadzania stopy w drzwi,

rozszczelniania kanonów wiedzy, drobnego zakłócenia, „co jeśli?”. Może być użyteczna jako podważenie protokołu, lokalny glitch, doraźne zawieszenie porządku, zatarcie linii podziału na myśl, wniosek, koncepcję, fizyczny obiekt, naukę, działania artystyczne, akademizm i eksperyment – aż do momentu wyczerpania własnych zapasów i entuzjazmu. Dzięki temu zwrotna, zdolna do improwizacji PM nie ma zaplecza kwatermistrzowskiego.

Partyzantka może działać bez oparcia finansowego, robi użytek z narzędzi dostępnych wokół, siedzi w ukryciu samej akcji, znajduje rozwiązania z wykorzystaniem najbliższego patyka, trzyma low profile aż do momentu działania, żeby oszczędzać zasoby. Brak zaplecza oznacza także swobodę ruchów, łatwość adaptacji do kolejnych zadań i sytuacji, czy to artystycznych, czy wystawienniczych. Przyzwyczajenie się do korzystania wyłącznie z siły własnych rąk i pozyskanych zasobów pozwala następnie na realizację projektów dowolnie śmiałych – niejako obok zagadnień budżetu. Strategia Catch me if you can oznacza, że jesteśmy wolni od finansowania i wolni od oczekiwań; wyboista droga eksperymentów, do wyczerpania zapasów lub entuzjazmu.

Sara Piotrowska, Maciej Szczęśniak / Piotrowska/Szczęśniak

PERSEWERACJA ORALNA

Czynność nieodłącznie związana z prowadzeniem � off space, niezalu, artist-run-space. które to przedsięwzięcie prędzej czy później często stawia osobę / osoby / grupę

przed wyzwaniami czysto reprezentacyjnymi, np.: wywiadem, wykładem, warsztatem, otwarciem, oprowadzaniem, przedstawieniem projektu artystycznego. To konieczność wielokrotnego ustnego powtarzania historii, misji, składu czy zasad działania reprezentowanego projektu.

Stopniowo następuje uświadomienie własnego położenia, szkicowe i luźne wypowiedzi przekształcają się w uparte powtarzanie zdań w dokładnie tych samych słowach lub wyrażeniach, a także, co gorsza, w wielokrotnie już sprawdzonych żartach, które z pewnością przetoczą przez publikę echo rozbawienia oraz pozwolą osobie opowiadającej nabrać animuszu do przebrnięcia po raz kolejny przez tę samą opowieść.

Liczebność publiki się waha, ale treść pozostaje ta sama. Repetycja podobnej narracji, ale również składni językowej, gdzie fiksacja oralna rośnie wprost proporcjonalnie do czasu prowadzenia przedsięwzięcia, tak jak i następujące później znudzenie, zniecierpliwienie oraz irytacja, skracanie wypowiedzi, unikanie ludzi, uciekanie się do wybiegów, aż do akceptacji stanu rzeczy poprzez prowadzenie wyzwań umysłowych oraz zabaw słownych.

dr Izabela Łęska / Kopuła.9

DOM TWÓRCZY im. Andrzeja Iwanickiego

PÓŁOFICJALNOŚĆ

Jeżeli przyjąć, że podział na publiczne i prywatne jest niebinarny i stanowi kontinuum, to półoficjalność jest formułą sytuującą się gdzieś pomiędzy biegunami tej osi.

Albo rodzajem zmiennej i hybrydowej kultury organizacyjnej, mieszającej (łączącej) w sobie elementy rozsiane w tym spektrum. Jeżeli wernisaż jest otwarty dla wszystkich, ogłoszony w mediach, ale przychodzi na niego tylko piętnaścioro twoich znajomych, to jest to impreza bardziej publiczna czy prywatna? Albo jeżeli wystawa jest na tyle rozpromowana i ciekawa, że odwiedza ją dyrektorka miejskiego departamentu kultury i inni oficjele, którzy nie wiedzą jednak, że lokal, w którym wydarzenie się odbywa, jest tak naprawdę skłotem albo czymś użytkowanym na zasadzie dżentelmeńskiej umowy (uścisku dłoni), opłacanym z ręki do ręki, w szarej strefie? Albo gdy w galerii oficjalnie nie sprzedaje się alkoholu, choć przecież wszyscy wiedzą, że na zapleczu jest lodówka, z której każdy może wziąć sobie piwko, a potem wrzucić „co łaska” do puszki stojącej w korytarzu? Albo gdy coś (umowa, stypendium) jest „na kogoś”, ale korzystają z tego wszyscy? Półoficjalne może być wszystko – może to coś pomiędzy znanymi już formami funkcjonowania, a może coś zupełnie nowego.

Piotr Szymon Mańczak / UL

RADYKALNE SĄSIEDZTWO

Uważne współdzielenie przestrzeni fizycznej i społecznej, nieustanne poddawanie jej namysłowi, ciągła gotowość do współuczenia się jej, eksperymentowania z nią. Radykalne sąsiedztwo to ciekawość, słuchanie i słyszenie, rozumienie lub praca nad zrozumieniem, odpowiedzialność

i współodpowiedzialność, aktywne, indywidualne i kolektywne kształtowanie i naprawianie. Radykalne osoby sąsiedzkie zadają krytyczne pytania, diagnozują problemy, oferują rozwiązania lub zapraszają do ich współposzukiwania. Często robią to korzystając z narzędzi sztuki i nauki. Narzędziownik radykalnych osób sąsiedzkich jest szeroki, obejmuje m.in. działania warsztatowe, interwencje miejskie, spotkania lub dyskusje. Radykalne sąsiedztwo często inicjowane jest przez niezależne miejsca kultury (� off space), często wiąże się z praktyką wykraczającą poza typowy zakres zachowań sąsiedzkich lub nawet wymykającą się ogólnie przyjętym zasadom (� półoficjalność, partyzantka metodologiczna). Ślady działalności radykalnych osób sąsiedzkich spotkać można w dowolnym zamkniętym i otwartym miejscu w mieście (� obecność w lukach). Efektem radykalnego sąsiedztwa jest lepsze miasto.

Karolina Breguła, Weronika Fibich / Lokatorne – miejsce działań antydyscyplinarnych

ROBIENIE SOBIE

Kluczowym elementem jest tu zaimek zwrotny „sobie”. To on, podkreślając nadrzędność � wewnętrznego imperatywu, przy jednoczesnej (w domyśle) nierentowności (� zero złotych), � półoficjalności, � klęsce, niskim standardzie lokalowym (� rudera) nacechowuje wypowiedź pogardą i dezawuuje jej przedmiot, czyli niezal jako miejsce działalności nieprofesjonalnej i niskiej jakości. Podczas gdy „prawdziwi artyści”

wystawiają w galeriach i muzeach, off wystawia SOBIE w niezalach. Robienie sobie to synonim hobby, działalności pobocznej i niejako ułomnej; może też sugerować, że ostatecznymi odbiorcami tych działań są ich autorzy i autorki. Analogicznym trybem wypowiedzi jest użycie zaimków „jakiś”/„jakaś”, często połączonych ze zdrobnieniem. W przypadku niezalu zamiast mieć do czynienia z galerią czy projektem, mamy „jakąś galeryjkę” albo „jakiś tam projekt”, który ktoś „sobie robi”. Pogarda dla offu niekiedy udziela się osobom tworzącym niezal. Może więc się zdarzyć, że na pytanie „czym się zajmujesz?” offowy twórca_czyni odpowie: „coś tam sobie maluję”.

Piotr Szymon Mańczak / UL

ROMANS Z INSTYTUCJĄ

Czasem niezależne inicjatywy powstają w kontrze wobec idei instytucji – jej hierarchii, procedur, ciężaru papierologii. Ale, kto się czubi, ten się lubi i tak właśnie dochodzi do romansów między podmiotami reprezentującymi różne pola kultury. Te okoliczności uruchamiają pewne uśpione nadzieje i potencjały, którym po piętach depczą formalne ustalenia i niebezpieczeństwa toksycznej relacji.

To sytuacja, w której (zazwyczaj) duża, poważna instytucja odzywa się do niezależnej inicjatywy i proponuje wspólne działanie. Raczej rzadko niezal zwraca się do instytucji, chyba że jest na tyle pewny siebie, że czuje się komfortowo w takiej rozmowie.

To moment, kiedy pojawia się nie tylko sposobność do ciekawej

współpracy, ale też najczęściej budżet. Choć nie zawsze, bo potrafi zdarzyć się, że instytucja liczy na to, że offowa inicjatywa zrobi coś za darmo, skoro to jej standardowa praktyka (� zero złotych). Idealnie jest wtedy, gdy instytucja zapewnia parasolowe wsparcie, udostępnia swoją infrastrukturę, zasoby i zasięgi.

Niezależna inicjatywa wnosi pewien oczekiwany powiew świeżości, lekkości. To nowa energia w lekko zesztywniałej strukturze. To też pokazanie, że instytucja podziela wartości i przekonania offu. To szansa wyświetlenia się offu w bardziej oficjalnym przekazie. I żeby nie doszło do dramy – to musi działać w szczerości i wzajemności.

Korzyści są na pewno obopólne, ale tylko wtedy, gdy projekt realizowany jest na zasadach partnerskich. Ważne, by odbył się w duchu bliskim niezalowi, by ten nie musiał rezygnować ze swoich zasad. To nie jest moment dla instytucji, by pobłyszczała chwilę w offowym blasku.

Magdalena Kreis / NOWY ZŁOTY

RUDERA

Rudera lub ruina to budynek lub obiekt będący w stanie długoletniego zaniedbania i degradacji, często w efekcie upływu czasu, braku troski oraz zainteresowania. Współczesne ruiny to duchy miast, oferujące alternatywne formy użytkowania i wspólnotowego zarządzania. Często zasiedlane przez kolektywy polityczne i/lub artystyczne (� off space), nierzadko wykorzystane później w procesie

gentryfikacji miast, choć sam gest oswajania ruin to akt (kolektywnej) troski.

Ruiny bywają zaopiekowane przez osoby z peryferyjnych obszarów społeczno-ekonomicznych, przekształcając się w schronienia dla wykluczonych i uciszanych głosów homogenicznego społeczeństwa. Stanowią dobro wspólne, jak i akt roszczenia przestrzeni publicznej, manifestując troskę o otwarte i sprawiedliwe terytorium polityczne.

Ruiny pełnią funkcję symboliczną wspólnotowości i rozszczelniania dyskursów. Kruchość ujawniająca się w ruinach, zarówno materialna, jak i społeczna, odzwierciedla współczesne społeczeństwo i systematyczny ucisk, oferując obietnicę nowych możliwości.

Katarzyna Wojtczak / DOMIE

SZPACHLOWANIE FARBĄ

Metafora opisująca innowacyjne (często improwizowane) techniki radzenia sobie z materialnością w kontekście ograniczonych zasobów. Niski standard lokali wykorzystywanych przez niezale, konieczność ciągłych napraw i przekształceń, niedobór środków (� zero złotych) wymuszają wynajdowanie nowych potencjałów w tym, co się ma. Szpachlowanie farbą może być np. remontem � rudery poprzez szereg działań taktycznych w miejsce zasobochłonnej strategii naprawczej, na którą niezalu po prostu nie stać (� zero złotych). Może być też przejawem � partyzantki metodologicznej w odniesieniu do materialności albo wyrazem elastycznego (� kto

nam zabroni) podejścia do pojawiających się problemów z lokalem, transportem, dziełami sztuki, techniką itd. Szpachlowanie farbą bywa źródłem brikolerskiej radości i formą budowania związków międzyludzkich poprzez wspólne majsterkowanie. Jest też wyrazem postwzrostowej ekonomii low key, unikania nadmiaru. Doskonale wyraża to cytat z „Traktatu o manekinach” B. Schulza: „(...) nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność wykonania, twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz zrobione. Jeśli będą to ludzie, to damy im na przykład tylko jedną stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę, tę mianowicie, która im będzie w ich roli potrzebna”.

Piotr Szymon Mańczak / UL

WEWNĘTRZNY IMPERATYW

Zaskakujący, nielogiczny przymus prowadzenia inicjatywy, pomimo licznych obiektywnych przesłanek, które powinny skłonić do jej zaniechania, takich jak klęski żywiołowe, kłopoty architektoniczne oraz wyzwania grzewcze, zawiłości administracyjne, problemy prawne, osobiste, kadrowe i finansowe, słaby zysk finansowy w kontrze do ilości poświęconego czasu, nierentowność przedsięwzięcia, brak funduszy oraz systemowego wsparcia, wymagana wysoka samodzielność i elastyczność. Pomimo powyższych w osobie / osobach / grupie świadomie wygrywa odpowiedzialność wobec miejsca, społeczności, architektury przejawiająca się w reprezentowaniu pewnych wartości oraz wykorzystaniu możliwości niezależnego funkcjonowania.

Okazuje się to atutem, pomimo braku wyraźnych przywilejów czy rzucających na kolana kwot na koncie, jest jednak ważniejsze dla jednostki, gdyż spełnia wdrukowany w nią imperatyw.

To wewnętrzne poczucie misji jest coraz silniejsze, bo im dłużej dajesz radę, tym trudniej zrezygnować, bo wytwarzają się zarówno wiedza, narzędzia operacyjne, scenariusze

czy protokoły postępowania, jak i kolektyw, chmura wspierających jednostek, przychodzących do miejsca kulturotwórczego, dzięki czemu następuje sprzężenie zwrotne. Dobry odbiór potwierdza podejmowane wysiłki i napędza kolejne. dr Izabela Łęska / Kopuła. DOM TWÓRCZY im. Andrzeja Iwanickiego

Idea zebrania haseł i napisania definicji dotyczących offowych galerii pojawiła się tuż po projekcie pt. Leksykon niezależnych inicjatyw wystawienniczych – stworzonym przez Magdalenę Kreis i Yuriya Bileya, czyli zespół kuratorski NOWEGO ZŁOTEGO we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (więcej: https://artmuseum.pl/ pl/news/pobierz-leksykon-niezaleznych-inicjatyw-wystawienniczych). Pomysł stworzenia słownika pojęć zainicjowała Magdalena Kreis, zapraszając osoby związane z inicjatywami z całej Polski zaprezentowane w Leksykonie. Podobnie jak Leksykon – zestaw haseł nie wyczerpuje tematu, a raczej podkreśla potrzebę zauważenia środowiska niezależnych galerii sztuki i zaprasza do rozumienia sposobów funkcjonowania tego pola kultury i rozmowy o nim.

Projekt znaku Leksykonu niezależnych inicjatyw wystawienniczych: Kuba Rudziński.

Osoby, które wzięły udział w tworzeniu słownika (wraz z nazwami inicjatyw, które współtworzą):

Karolina Breguła (Lokatorne – miejsce działań antydyscyplinarnych), Weronika Fibich (Lokatorne – miejsce działań antydyscyplinarnych), Alicja Jelińska (UNDERGDAŃSK), Magdalena Kreis (NOWY ZŁOTY), Piotr Szymon Mańczak (UL), dr Izabela Łęska (Kopuła.9 DOM TWÓRCZY im. Andrzeja Iwanickiego), Goś Patalas (DOMIE), Zuza Szczepańska (DOMIE), dr Maciej Szczęśniak i Sara Piotrowska (piotrowska / szczęśniak atelier), Katarzyna Wojtczak (DOMIE)

Dokumentacja wystawy (UN)SAFE SPACE w pawilonie Windowlicker, fragmenty prac Marty Węglińskiej (tkanina) i Emilii Ptach (instalacja), fot. Milena Soporowska

Czarownica z bazaru

W galerii Windowlicker na Bazarze

Różyckiego można zobaczyć w ramach

Fringe Warszawa wystawę o współczesnej

Babie Jadze. Agnieszka Kowalska rozmawia z twórczynią galerii, kuratorką, artystką i tarocistką Mileną

W open callu przed wystawą GLOW DOWN pisałaś: „Prace mogą jak najbardziej wychodzić poza kontekst czarownicy/Baby Jagi, otwierając się na współczesne interpretacje i trendy”. Skąd ten temat?

Od kilku lat zajmuję się reprezentacją czarownic w sferze publicznej. Zaczęło się od pomnika tzw. Czarownicy z Czeladzi na Śląsku, o którym robię obecnie projekt artystyczno-badawczy. Tym razem – już nie tylko w roli artystki, ale i kuratorki – chciałam sprawdzić, jak inni interpretują ten motyw. W Czeladzi w 2016 roku stanął pomnik Katarzyny Włodyczkowej, która w XVIII wieku została niesłusznie oskarżona o czary, zamordowana, a następnie zrehabilitowana w świetle prawa. Ale 250 lat później znowu wsadzono ją na miotłę, projektując monument, który powiela stereotypowe przedstawienie wiedźmy. W popkulturze czarownice występują na ogół albo jako seksowne, demoniczne wampy, albo Baby Jagi z wielkim nosem, spiczastą brodą i naroślami. Dużo myślałam o tych dwóch skrajnościach w kontekście popularnego internetowego trendu #glowup, bazującego na zestawieniach „przed” i „po” rzekomej upiększającej metamorfozie. Baba Jaga jest tego trendu przeciwieństwem. Według niektórych badaczy była zdegradowanym bóstwem kobiecym, a brzydota miała odebrać jej pierwotną moc. Wystawa GLOW DOWN jest o tym, jak tę moc odzyskać na własnych zasadach, bez konieczności dopasowywania się do określonych wzorców.

W swojej audycji w Radiu Kapitał zrobiłaś podsumowanie roku działalności galerii Windowlicker na Bazarze Różyckiego. Zatytułowałaś je „Kuratorka z baraku”. Jaki był ten rok w liczbach?

Na 9 metrach kwadratowych galerii odbyło się od lipca 2023 roku 9 wystaw, na których pokazałam około 90 artystów. Wśród nich są również muzycy, którzy grali tu minikoncerty organizowane m.in. w ramach cyklu Bazartorium kuratorowanego przez Lotus

Reaction Piotrka Sobieckiego, który wspomaga działania Windowlicker. Wystawa w ramach Fringe Warszawa jest 10. Dlaczego otworzyłaś galerię na bazarze?

Przypadek. Ale cieszę się, że tak się stało, bo to miejsce dobrze rezonuje z moją koncepcją przestrzeni galeryjnej. Szukałam lokalu na pracownię, w którym chciałam też prowadzić jakiś rodzaj działalności wystawienniczej. Okazało się to trudne. Propozycje ZGN dla artystów były albo zbyt drogie, albo w złym stanie. Na szczęście byłam zdeterminowana. Podczas pandemii bardzo doskwierał mi brak kontaktu z ludźmi i czułam potrzebę zbudowania jakiejś społeczności, środowiska, miejsca, w którym ludzie będą mogli się spotykać i pokazywać sztukę. Miasto wyremontowało fragment legendarnego Bazaru Różyckiego na Pradze i szukało najemców na nowe stragany. Spodobała

na Nowym Bazarze Różyckiego, fot.

mi się sama forma pawilonu, który jest przeszklony. Taka konstrukcja sprawia, że cała jego zawartość jest widoczna z zewnątrz, nawet kiedy stragan jest zamknięty. Stąd też nazwa Windowlicker, która odnosi się do tzw. lizania witryn sklepowych (window licking), czyli oglądania ich niczego nie kupując. Cenię również to, że na bazarze stajesz się częścią większego organizmu, tworzonego przez kreatywnych ludzi. Jest tu dużo fascynujących miejsc: urokliwych sklepików, vintage shopów, lokali ze sztuką do kupienia czy autorską biżuterią. Nowy Bazar Różyckiego działa bardzo prężnie, dzięki osobom, które go

Pawilon Windowlicker (nr 40)
Milena Soporowska

tworzą – odbywają się tu garażówki, tematyczne spotkania, wystawy, warsztaty, czy widowiskowe międzypokoleniowe pokazy mody z drugiej ręki. Bazar współpracuje też z Muzeum Warszawskiej Pragi, które jest dosłownie obok. Przychodzi tu dużo turystów z zagranicy, często porównując to miejsce do alternatywnych zakamarków Berlina.

Co ten bazar wniósł do twojej działalności?

Targowisko jest bardziej dostępne niż galeria schowana w prywatnym mieszkaniu, za domofonem. Tu kontakt jest bardziej bezpośredni – nawet można podnieść całą ścianę pawilonu, jak w garażu. Taka forma ułatwia interakcje z publicznością. Aczkolwiek początki były trudne, bo nie jest to typowa przestrzeń, w której ludzie szukają sztuki. Trzeba było dotrzeć do nich z tą informacją. Bardzo fajnie bazar w kontekście pracy artystycznej i zarobkowej, handlu i produkcji kultury ograł kiedyś projekt Groszowe Sprawy na Bazarze Namysłowska. To była interwencja w działający od lat organizm. Nowy Różyc jest trochę inny, bo długo, ze względu na pandemię, stał pusty. Właściwie wszyscy zaczynali tu od początku.

Pawilon pozwolił mi poznać nowych ludzi. Czuję się tu swojsko, jak na działce. Windowlicker jest na samym końcu bazaru, możemy wystawić leżaki i spędzać czas w plenerze na tzw. tarasie. W ciepłe miesiące wystawiam stół ogrodowy i składane taborety – jak na kempingu. Ludzie często gromadzą się wokół niego i po prostu rozmawiają.

Na początku istnienia galerii napisałaś swego rodzaju manifest. Co w nim się znalazło? Zmieniłabyś go dzisiaj? Robiłam wcześniej sporo wystaw gościnnych w różnych miejscach. Ale to zupełnie co innego, kiedy masz własną przestrzeń, w której możesz budować swój autorski program. Przestałam być nomadyczną kuratorką, robiącą wystawy z doskoku. Chciałam, żeby to było miejsce, w którym będzie można porozmawiać o sztuce, a raczej o sprawach, które ta sztuka uruchamia. Nie chciałam small talków, czy często sztywnych rozmów „branżowych”. I to się udało. Ludzie przychodzą tu ze względu na tematy, które poruszam i które też ich poruszają. Mam wrażenie, że dochodzi tu do szczerej wymiany energii. Przepracowujesz tu sprawy ważne i aktualne: relacje z matką, śmierć i życie pozagrobowe, doomscrolling. Staram się. Miałam tu wiele magicznych rozmów, kiedy czułam, że naprawdę dotykamy wspólnie czegoś istotnego. Nie tylko otworzyłaś się na ten eksperyment w postaci bycia w nietypowej dla sztuki przestrzeni, ale też przy okazji każdej wystawy ogłaszasz open calle. Dlaczego tak? Lubię przypadek. Ekscytujące jest rzucić jakiś wątek i czekać na jego interpretacje. Bardziej ciekawi mnie formuła takiego

Cesarzowa, karta z Tarota Marsylskiego –punkt wyjścia do wystawy Nigdy nie urodzę mojej matki

laboratorium niż zapraszanie konkretnych osób. Sprawdzam, co ludzie mają do powiedzenia na temat, który mnie intryguje, a z odpowiedzi układam narrację, przez którą chcę potem wszystkich przeprowadzić.

Dlatego robię też radiowe oprowadzania po wystawach w Radiu Kapitał. Bardzo je lubię, bo dzięki nim tworzy się kolejna, mówiona warstwa wystawy. Traktujesz sztukę jako formę terapii?

Sztuka nie jest formą terapii, ale w pewnych odpowiednio przygotowanych warunkach może stać się narzędziem, które usprawnia i przyspiesza proces terapeutyczny. Podobnie jak tarot, z którym pracuję. Stawiając karty, buduję narrację w oparciu o obraz. Tak też widzę moją praktykę kuratorską. Wystawy, podobnie jak tarot, nie dają jednoznacznych odpowiedzi – dają za to przestrzeń na oddech, pobudzają wyobraźnię, uruchamiają w ludziach własne interpretacje.

Sama też jestem artystką i mam ciągle nowe pomysły. Trudno je realizować za każdym razem w formie własnego projektu. Wystawy pozwalają mi zgłębić dany temat, dając jednocześnie wybrzmieć ciekawym dziełom innych osób. Gdyby nie te wystawy i open calle, nie byłabym w stanie w tak krótkim czasie zbadać tylu ciekawych zagadnień. Która z wystaw okazała się dla ciebie szczególnie ważna?

Jeden z najciekawszych eksperymentów wiązał się ze starożytnymi Pompejami. Po wizycie na pompejańskim stanowisku archeologicznym w tzw. Willi Misteriów postanowiłam przenieść jej kawałek do pawilonu. W jednej z jej komnat odkryto tajemnicze freski, które prawdopodobnie przedstawiały rytuał inicjacyjny do kultu Dionizosa, interpretowany również jako rytuał przejścia w dorosłość pokazany w formie zaślubin. W kolejnych scenach

pojawiał się motyw tkaniny oraz związany z nią gest zakrywania i odkrywania – na tym oparłam swój open call.

Fascynowało mnie przeniesienie fresków z I w. p.n.e. na współczesny praski bazar. Zaledwie 9-metrowy pawilon usługowy stał się dla mnie komnatą rytualną. Bo nie chodzi o samą namacalną przestrzeń, a to, co uruchamia ona mentalnie. Fascynowało mnie, jak aktualne i uniwersalne treści łączą te dwie odległe od siebie fizycznie i czasowo przestrzenie. Ludzie zawsze będą zastanawiać się nad tym, czym jest dorosłość, jaka ścieżka wytyczona jest dla kobiet, jakie znaczenie ma inicjacja seksualna, jak dojrzewamy do pewnych ról w społeczeństwie.

Praca Mileny Soporowskiej z serii Pokoje gościnne

Odkryłaś dzięki tym otwartym naborom osoby artystyczne, które nie funkcjonowały dotąd w obiegu galeryjnym? Opowiedz o kilku takich odkryciach.

Pokazuję bardzo różne osoby – wśród nich są i takie, których nazwisk zazwyczaj nie znajdziemy w typowych galeriach, jak

Emilia Kulczycka, której ręcznie robione różdżki prezentowałam na wystawie o czarostwie, czy Anna Fidos, która robi wizualno-tekstowe kolaże.

Zdarzały się i takie, które porzuciły sztukę i zdecydowały się do niej wrócić, a taka wystawa na bazarku jest dobrym sposobem na rozruch. Najwięcej zgłasza się uczniów, studentów, ale są też osoby, które w polu sztuki funkcjonują z sukcesami już od wielu lat. Nie wymagam tu żadnych dyplomów uczelni artystycznych. Nie interesuje mnie, ile kto miał wcześniej wystaw. Czasem nie mam nawet świadomości, na ile i czy w ogóle ktoś funkcjonuje w obiegu galeryjnym.

Wróćmy do tarota, który jest ważną częścią tej historii. Jak pojawił się w twoim życiu?

Moja babcia zajmowała się kartami – tak zupełnie dla siebie, nie prowadziła żadnej działalności. Dla mnie – małej dziewczynki –był to jakiś niesamowity rytuał. Babcia zamykała się w swoim pokoju, układała karty, rozmawiała sobie z nimi. Była w tym tajemnica. Musiało to na mnie wywrzeć duży wpływ, skoro wiele lat później sama się tym zajęłam. Mój pierwszy oficjalny fotograficzny projekt Pokoje gościnne był inspirowany psychoanalizą i pojęciem niesamowitości (unheimlich). Wtedy już zastanawiałam się, jak świadomość może połączyć się z nieświadomością i jakich narzędzi można do tego użyć. Na studiach zajęłam się z kolei XIX-wiecznym spirytyzmem jako kolektywną manifestacją nieświadomości. Jednym z głównych badaczy tego zjawiska był Julian Ochorowicz, który nadal jest niestety w Polsce mało znany. To był wyjątkowy naukowiec, który do seansów spirytystycznych podchodził od strony psychologicznej. Można powiedzieć, że był jednym z pionierów psychoanalizy na skalę światową.

Naturalnie potem zaczęłam się interesować tarotem jako intuicyjnym narzędziem wizualnym, które pomaga łączyć świadomość z nieświadomością. Jak się ma tarot do sztuki? Jak wykorzystujesz to narzędzie? Przez trzy lata prowadziłyśmy z Anią Kamecką audycję Tarotiada w Radiu Kapitał, w której zgłębiałyśmy kolejne karty Wielkich Arkanów Tarota pod kątem artystycznym, łącząc je z popkulturą czy sztuką. Natomiast jeśli chodzi o samo tzw. stawianie kart istnieją różne szkoły. Ja jestem za koncepcją tarota, który mówi bardziej o teraźniejszości, a nie o przyszłości, bo żeby poznać swoją przyszłość, trzeba mieć najpierw dobry wgląd w teraźniejszość.

Milena Soporowska przed pomnikiem tzw. Czarwonicy z Czeladzi, w ramach projektu Swarliwa

Wróżenie ma też swoją rozrywkową stronę. Na bazarku robiłam Tarotowe Soboty, które polegały na krótkich wróżbach, nawiązując do ludycznej tradycji bazarowych wróżek. Zresztą takich nie brakowało na dawnym Bazarze Różyckiego. Tarot buduje również mój program kuratorski. 22 karty Wielkich Arkanów przedstawiają rozmaite uniwersalne archetypy i mogą być znakomitym punktem wyjścia do wystaw i formułowania podstawowych pytań. Przykładem tego jest wystawa Nigdy nie urodzę mojej matki, której matronką była karta Cesarzowej, symbolizująca archetyp rodzicielki. Wystawa wychodziła od tarota, ale tak naprawdę mówiła przede wszystkim o różnych relacjach z matką. Ważne jest dla mnie, żeby wystawy mające swoje źródło w ezoteryce nie wymagały ezoterycznej wiedzy od publiczności i żeby można je było czytać na różnych poziomach. Na spotkaniu z okazji premiery Leksykonu Niezależnych Inicjatyw Wystawienniczych uderzyło mnie, jak wieloma rzeczami naraz zajmują się ich twórcy. Ty jesteś artystką, kuratorką, muzealniczką, tarocistką, dziennikarką radiową, fotografką, naukowczynią. Gdy ktoś cię pyta, co cię zajmuje w życiu, to co odpowiadasz?

Na wystawie Nigdy nie urodzę mojej matki –fragmenty prac Anki Rynarzewskiej (wykrój) i Magdaleny Zych (obraz), fot. Milena Soporowska

Mówię, że jestem artystką-badaczką. Magisterkę na historii sztuki w ramach MISH pisałam o wpływach spirytyzmu na fotografię. W międzyczasie sama studiowałam fotografię, a później muzealnictwo. Bardzo ciekawy kierunek, na którym dowiedziałam się jak różne muzea, nie związane często ze sztuką, konstruują swoje narracje i kolekcje.

Należę też do kolektywu artystek wizualnych Hydroza. Pierwszą naszą wystawę zrobiłyśmy wychodząc od badań Astridy Neimanis i koncepcji hydrofeminizmu, próbując przenieść go na wypowiedź wizualną. Wspólnie czytamy i analizujemy różne teksty, głównie kobiet badaczek i artystek. Lubię też robić wywiady z ludźmi. Dużo się od nich uczę. Działalność dziennikarską traktuję jako integralną część moich badań artystyczno-kuratorskich. A jak to jest być niezależną inicjatywą wystawienniczą dzisiaj w Polsce? Nie wolałabyś pracować nad dużą wystawą w Narodowej Galerii?

Nie odmówiłabym. Ale widzę plusy tej niezależności – możliwość decydowania o stylu, tempie swojej pracy i tematach, jakie się podejmuje. Tu mam większą swobodę i elastyczność. Zobacz, ilu zagadnień dotknęłam przez ten rok w Windowlickerze! Finansuję to z własnej kieszeni, zarabiam na życie gdzie indziej. Ale w tym momencie ta nieco partyzancka działalność jest dla mnie najciekawsza.

Czuję też sens tej pracy, gdy na moje open calle przychodzi około stu zgłoszeń. Wejście ze swoją sztuką do instytucji kultury czasem graniczy z cudem i często nie zależy od jakości twojej pracy. Ludzie szukają miejsca, w którym będą mogli się wypowiedzieć i cieszę się, że tu je znajdują.

W tym roku we Wrocławiu, w ramach rezydencji Out of Doors Wrocławskiego Instytutu Kultury, będę mapować tamtejsze niezależne inicjatywy. Wywiady z osobami, które je prowadzą chcę ułożyć w rodzaj przewodnika. Jestem bardzo ciekawa tych spotkań i wymiany doświadczeń. Może zrobimy coś wspólnie? Chciałabym, żeby niezależne miejsca jednoczyły się, zachowując przy tym swój indywidualny charakter. Mam wrażenie, że jest coraz więcej ku temu okazji.

Milena Soporowska artystka wizualna, niezależna kuratorka, historyczka sztuki i badaczka. Członkini kolektywu artystek wizualnych Hydroza. W działaniach naukowych i artystycznych głównie interesuje ją przenikanie się codzienności i kultury popularnej z szeroko rozumianą magią i ezoteryką. Swoje magiczne zainteresowania realizowała m.in. jako współprowadząca audycję Tarotiada w Radiu Kapitał, obecnie prowadzi solowe pasmo Czeczota oraz jako kuratorka własnej przestrzeni galeryjnej Windowlicker na Nowym Bazarze Różyckiego w Warszawie. 4 października Windowlicker gościć będzie na festiwalu Singals2Noise w Berlinie z mobilną interwencją inspirowaną tarotową kartą Głupca.

I ty możesz zostać królikokaczką!

Komiks Królikokaczki odkryte. Ilustrowany przewodnik po bezdrożach postsztuki, narysowany przez Kacpra Grenia, jest ilustracją wykładu wygłoszonego przez Kubę Szredera w czerwcu 2024 roku podczas Kontekstów. Kongresu Postartystycznego, zorganizowanego we Floating University w Berlinie. W NN6T drukujemy obszerny fragment, a całość można oglądać do końca roku na wystawie Sto lat w Labiryncie! w Galerii Labirynt w Lublinie.

Królikokaczki odkryte. Ilustrowany przewodnik po bezdrożach postsztuki* to ilustrowany przewodnik po relatywnie niezbadanym terytorium postartystycznej teoriopraktyki. Naszą przewodniczką jest Królikokaczka – tajemnicze, choć sympatyczne stworzonko, którego naturalnym środowiskiem życia jest rozszerzające się pole sztuki.

Królikokaczki swobodnie przemieszczają się na pograniczach sztuki i innych obszarów rzeczywistości. Wrodzona zmienność tych fantasmagorycznych zwierzątek, które niekiedy wyglądają jak kaczka, a czasem jak królik, spowodowała, że to właśnie królikokaczka stała się patronką Konsorcjum Praktyk Postartystycznych (KPP), luźnej sieci postartystów, zaangażowanych konceptualistek, aktywistów wyobraźni i zabłąkanych badaczek. Tak jak królikokaczki mogą być postrzegane jako kaczki, króliki lub oba naraz, tak też działania KPP mogą być postrzegane jako sztuka, nie-sztuka, jedno i drugie lub żadne z nich, w zależności od przyjętej perspektywy. Postartystki tworzą sztukę w skali życia codziennego, wykorzystując kompetencje artystyczne poza sferą wąsko definiowaną jako „sztuka”. Samo pojęcie praktyk postartystycznych jest zainspirowane myślą Jerzego Ludwińskiego, który już w 1971 roku pisał: „Bardzo prawdopodobne, że dzisiaj nie zajmujemy się już sztuką. Po prostu przegapiliśmy moment, kiedy przekształciła się ona w coś zupełnie innego, coś, czego nie potrafimy już nazwać. Jest jednak rzeczą pewną, że to, czym zajmujemy się dzisiaj, posiada większe możliwości”.

Praktyki postartystyczne obejmują mnogość hybrydycznych działań, sytuujących się na pograniczu sztuki współczesnej, antyautorytarnych protestów, kolektywnej samoorganizacji, feministycznej pracy u podstaw i ekologicznie zorientowanego aktywizmu, które się wyłoniły w Polsce na przestrzeni ostatniej dekady. Przykłady działań KPP i innych polskich królikokaczek eksplorujących rubieże świata sztuki znajdziesz na stronie internetowej www.krolikokaczki.pl * Komiks powstał na zamówienie Fundacji

Martyna Modzelewska, Kolaż (autoportret + zdjęcie z albumu rodzinnego), 2024

W grupie raźniej

O kolektywnym tworzeniu sztuki, frustracjach projektariackiego życia i inspiracjach znalezionych w kartonach z bibelotami, z Martyną Modzelewską rozmawia Michał Podziewski

Domyślam się, że musisz być teraz bardzo zabiegana. Rozmawiamy w połowie września, wielkimi krokami zbliża się Fringe, podczas którego weźmiesz udział w aż trzech różnych projektach. Tak, dzisiaj mogę być trochę spowolniona, bo siedziałam do czwartej nad ranem i pracowałam. Zacznijmy od wystawy Przez żołądek do serduszka. Praca nad nią zaczęła się od spotkań w kilku warszawskich cukierniach, w trakcie których robiliśmy degustację flagowych dla danego miejsca deserów oraz rozmawialiśmy z właścicielami lokali. Później dzieliliśmy się między sobą wrażeniami z tych wizyt i zebranymi inspiracjami. Na tej wystawie skupiamy się na szeroko rozumianym temacie słodkości i przyjemności, ale też przyglądamy się różnym guilty pleasures – bo jak wiadomo cukier nie jest czymś, co wychodzi nam na zdrowie. Wernisaż odbędzie się w Wyrobach Cukierniczych Kowalscy na Grochowskiej – małej, rodzinnej cukierni, która od bodaj 50 lat ma niezmienne receptury! Pan Kowalski bardzo zaangażował się w tę współpracę, poświęcił nam sporo czasu, żeby opowiedzieć o historii lokalu i procesie powstawania poszczególnych deserów. W końcu on także jest artystą w swojej dziedzinie – zdobył pierwsze miejsce na mistrzostwach świata cukierników za drzewo z sękacza, a kiedyś specjalnie dla kasyna przygotował tort w kształcie ruletki. Wszystkie receptury odziedziczył po swoim ojcu, pokazywał nam zdjęcia swoich dzieł i robią ogromne wrażenie. Ma perfekcyjnie opanowane klasyczne, tradycyjne rzemiosło cukiernicze, ale też wykazuje niezwykły polot artystyczny i inwencję twórczą. Moją pracą będzie wieża w kształcie tortu zbudowana z talerzyków, które wyciągnęłam z piwnicy mojej babci. Bałam się ich używać do jedzenia, żeby się nie porysowały, więc stwierdziłam, że wykorzystując je jako materiał do obiektu artystycznego, obdarzę je większym szacunkiem. Wieżę dopełniają naczynia z mojego obecnego mieszkania – z których część otrzymałam w prezencie od bliskich osób – oraz z kawiarni Turnus na Wolskiej, w której pracowałam. Twój kolejny Fringe’owy wernisaż także odbędzie się w nietypowej lokalizacji, czyli u ciebie w mieszkaniu, gdzie otworzy się w ystawa kolektywu Umysł Biedaka, którego jesteś współzałożycielką. Jak doszło do tego, że zaczęliście działać jako kolektyw? Zacznę od początku. Gdy mieszkałam w Gdańsku i studiowałam na Akademii, to właściwie nie odczuwałam różnic, jeśli chodzi osytuację materialną poszczególnych osób studenckich. Znajdowałam się w grupie, w której klepaliśmy podobną biedę, więc nie zdawałam sobie aż tak bardzo sprawy z ciężaru mojej własnej sytuacji materialnej. Kiedy przeniosłam się do Warszawy, to nawet czułam się bardzo uprzywilejowana, bo wtedy też pierwszy raz od dawna dostałam wsparcie finansowe od moich rodziców, żeby skończyć studia. Aż nagle okazało się, że na tle osób studenckich,

Zdjęcie z warsztatów Ryby mają głos przeprowadzonych razem z Małgorzatą Mycek, Galeria Sleńdzińskich, Białystok, 2024, fot. Szymon Pimpek Dziedzic

z którymi się spotykam w Warszawie to moja sytuacja materialna wcale nie jest taka dobra, jak wcześniej myślałam. Dopiero wtedy zauważyłam szereg problemów związanych z sytuacją materialną w kontekście twórczości, to jak bardzo kosztowne jest zaplecze pracy artystycznej – wynajem pracowni, materiały. Próbowałam znaleźć grupę osób, które mają podobną sytuację, żeby móc to odtabuizować oraz popularyzować mówienie o tym, że praca artystyczna kosztuje dużo więcej dodatkowej niewidzialnej pracy, jeśli się nie ma komfortowego zaplecza finansowego. Jak zamieszkałam z Paulą Jędrzejczak, to pomyślałyśmy, że znamy dużo osób, które mają podobne kłopoty. Nie chciałyśmy udawać, że stać nas na wynajem przestrzeni, więc postanowiłyśmy, że zrobimy wystawę u siebie w domu. Chciałyśmy też w ten sposób pokazać zaplecze naszej pracy twórczej, bo nasze mieszkania często są jednocześnie i przechowalnią naszych prac, i naszymi pracowniami – właściwie wszystkim naraz. Zgłosiłyśmy się w 2023 roku do Fringe, a zebranie osób na wystawę polegało po prostu na pisaniu do naszych osób koleżeńskich o podobnym pochodzeniu klasowym, zapleczu finansowym i codziennych frustracjach. Oczywiście zebrałyśmy taką grupę bardzo szybko. Tak właśnie powstał Kolektyw Umysł Biedaka – z poczucia frustracji, którą wspólnie próbujemy przepracowywać, dzieląc się nią. Ta nazwa – Umysł Biedaka – wzięła się z piosenki Firmy Umysł Bogacza, której refren – choć oczywiście nie popieram całej jej treści – jest idealnym streszczeniem zagadnienia psychologicznej pułapki biedy.

Gdy w zeszłym roku odwiedziłem waszą wystawę, to pamiętam, że w mieszkaniu był spory tłum. Jak czułyście się z tym, że tyle osób od podszewki widzi waszą prywatną, domową przestrzeń? Z jednej strony było to bardzo wyczerpujące. Wcześniej nie planowałyśmy przebiegu tej wystawy, tego w jaki sposób będziemy zarządzać przestrzenią i osobami, które przyjdą. Poszłyśmy na żywioł i naturalnie wyszło tak, że zaczęłyśmy organizować oprowadzania, których przez cały weekend uzbierało się naprawdę dużo. Było to wyczerpujące i jak przychodziła godzina 16.00, kiedy otwierałyśmy wystawę, to ledwo wstawałyśmy z łóżka, przemęczone i przebodźcowane. Ale jednocześnie było to bardzo satysfakcjonujące doświadczenie. Przyszło zaskakująco dużo ludzi i spotkałyśmy się z bardzo ciepłym odbiorem. To było ciekawe zderzenie – tłumy odwiedzających w naszym mieszkaniu, w którym do niedawna spłuczka była zrobiona ze sznurówki. Pojawiały się też osoby, które niekoniecznie są związane ze sztuką, na przykład nasze sąsiadki. Wnikliwie oglądały wystawę, komentowały każdą pracę i były naprawdę zachwycone. Wychodząc, powiedziały: „Nasze dziewczynki zrobiły wystawę, ale super”. Bardzo nas zbliżyło to do siebie.

Martyna Modzelewska, Wyświechtane serce, 2023, z dokumentacji wystawy Uciekam tam z moją całą miłością, Dom Gepperta, Fundacja Art Transparent

Czy jako Kolektyw Umysł Biedaka zastanawiacie się nad dalszą formalizacją albo rozwojem swojej działalności?

Jako pomysłodawczyni poczuwam się do odpowiedzialności, żeby bardziej zająć się tematem funkcjonowania kolektywu. Chciałabym opracować nasz kodeks działania, ale przez pracę projektariacką, w którą teraz jestem uwikłana – od początku roku właściwie lecę na projektach, co jest mega ciężkie i wypalające –niestety nie mam na to przestrzeni. A tkwię w pułapce projektów, bo od tego zależy moja sytuacja materialna. Ale w przyszłości chciałabym się bardziej skupić na kolektywie.

Jakie znaczenie ma dla ciebie działanie i tworzenie w grupach?

Myślę, że zwłaszcza, jak jest się osobą nieuprzywilejowaną ekonomicznie, to dużo łatwiej jest pracować w grupie. To wzajemne wsparcie bardzo dużo daje. Pracując samodzielnie nad

indywidualnymi wystawami czy projektami, mam straszne poczucie odpowiedzialności, które często mnie blokuje i przysparza dużo stresu. A jak pracuje się w kolektywach i ta odpowiedzialność jest rozłożona na wszystkie współtworzące osoby, to wtedy to nie jest tak paraliżujące i łatwiej jest o satysfakcję i radość z całego procesu. Pojawia się wzajemne wsparcie, dzielimy się doświadczeniami, pomysłami i materiałami, i to jest bardzo ważne po to, żeby się nie wypalić. Niestety wiadomo, że indywidualizm na rynku sztuki jest mocno obecny i dużo bardziej opłacalny, chociażby nie trzeba dzielić grantów i honorariów na wszystkie osoby współtworzące, ale mam nadzieję, że będzie się to zmieniać. To, co jest jeszcze dla mnie ważne w kontekście pracy kolektywnej, to że mamy cały czas ze sobą kontakt – mamy swój czat, na którym cały czas rozmawiamy, przez cały rok, nie tylko przed wystawami. To jest coś, co nas łączy, dzielimy się inspiracjami, ale też często wylewamy z siebie podobne frustracje dotyczące życia projektariackiego, w którym wszyscy funkcjonujemy. Stworzyliśmy sobie bezpieczną przestrzeń na to, żeby się tym dzielić, co jest według mnie najważniejsze w tej działalności.

Podczas Fringe bierzesz także udział w Ogólnopolskich targach broni białej w Galerii Promocyjnej.

To jest wystawa, która bierze na warsztat temat targów broni, rekonstrukcji walk, ale też szerzej – społecznej obsesji na punkcie przemocy. My ten maczystowski, romantyzujący agresję i wojnę temat queerujemy i wypowiadamy się z perspektywy kobiet i osób queerowych. Ja zaprezentuję pracę, której głównym elementem jest trofeum z głowy szczupaka. W kontekście tematu wystawy, pomyślałam o tym, że bronią białą przeciwko rybom są wędki. Rzadko zwraca się uwagę na to, że wędkarstwo to także pewien rodzaj przemocy, czynność przesycona maczyzmem – co widać chociażby w tak popularnym pozowaniu do zdjęć z martwymi złowionymi rybami.

O wędkarstwie opowiadałaś też na wystawie Seksi rybka spod Szczuczyna w Galerii Ślendzińskich w Białymstoku. Skąd zainteresowanie tym tematem?

U mnie w rodzinie funkcjonuje silna tradycja wędkarstwa. Jako dziecko obcowałam z trofeami wędkarskimi wiszącymi w pokoju i garażu u mojego dziadka. Różne rytuały związane z rybami amplifikują też role płciowe – mężczyźni zawsze chodzili łowić ryby, a kobiety później te ryby oprawiały i przygotowywały z nich dania. Często wiązało się to ze świętami i rodzinnymi celebracjami. Dania na święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc przygotowywało się z tego największego, najlepszego szczupaka, który został złapany przez mojego dziadka czy tatę, a później też brata. Ja jako osoba wychowywana na dziewczynkę nie łowiłam tych ryb, nie miałam do tego dostępu, ale też nigdy mnie to nie

interesowało i nie chciałam brać w tym udziału. Ale symboliczne znaczenie ryb w mojej rodzinie na tym się nie kończy. Moja mama na przykład prowadzi swój osobisty sennik i kiedy jej się śni, że tata lub dziadek złowią szczupaka, to według niej zwiastuje to nadchodzący dobrobyt, przypływ pieniędzy czy sukces w dziedzinie finansów rodzinnych.

Często sięgasz w swojej twórczości do własnych doświadczeń albo rodzinnych historii?

Dzielę się swoim doświadczeniem, bo myślę, że jest dosyć uniwersalne – wątki takie, jak wychowywanie się w małym mieście, wszelkie ograniczenia, które są z tym związane, ostracyzm, który temu towarzyszy, próba standaryzacji każdej osoby mieszkającej w tym mieście, wieczna obserwacja i kontrola, bo wszyscy się znają, obowiązują pewne ustalone zasady, itd. To są sprawy, o których często osoby wychowywane w Warszawie nie mają pojęcia. Opowiadając o tym, trochę te małe miasta odczarowuję i przy okazji zwiększam empatię wobec tego, że osoby z małych miast mają trudności adaptacyjne, jeśli chodzi o mieszkanie w dużych. To jest coś, co ja także przeżywam, czuję, że nadal w dużym mieście prowadzę życie dyktowane przyzwyczajeniami życia w małym mieście. Liczę sobie odległości i przekładam na „to jest jak z jednego krańca Grajewa na drugi” albo „jak z Grajewa do Szczuczyna”. Mieszkam na Woli i czuję, że Wola stała się takim moim małym miasteczkiem, w którym mam wszystko, czego potrzebuję. Nieczęsto się stąd ruszam, co też pewnie wynika z jakichś moich przyzwyczajeń małomiasteczkowych. Pokazywałaś kiedyś jakieś prace w swoim rodzinnym mieście? Miałam taki zamiar, dostałam nawet propozycję od dyrektora Grajewskiej Izby Historycznej. Ale jak poszłam z nim na spotkanie i pokazałam mu prace, które mi się wydawały bardzo przystępne i nawet sympatycznie wyglądające, to byłam zaskoczona tym, że nie był im przychylny. Powiedział coś stylu: „Wie pani, to jest jednak Grajewo, to jest małe miasto, tu trzeba pokazać coś prostego, coś przyjemnego, coś ładnego”. A mi się wydawało, że rzeczy, które mu pokazuję, właśnie takie są. To sporo mówi o pewnym rozdarciu między dużym a małym miastem, w którym się znajduję. Ruszając się z małego miasta, zdobywam różne kompetencje, które mi pozwoliły na samoakceptację i na większe zrozumienie swoich potrzeb i swojej tożsamości, ale jednocześnie czuję, że oddalam się od miejsca swojego pochodzenia. Nadal dzielę te same doświadczenia z osobami, z którymi się wychowywałam, ale teraz mamy już inny zestaw odniesień, operujemy innym językiem, inne rzeczy są nam bliskie, wytwarza się pewien dystans. Przez to czuję się zawieszona – bo ani w Warszawie, ani w małym mieście, nie czuję się jak u siebie. Jestem gdzieś pomiędzy.

141 MODZELEWSKA

Martyna Modzelewska, Mnie to nie cieszy, 2022, 21. Przegląd Sztuki Survival, fot. Małgorzata Kujda

Jaką rolę w tym wszystkim odgrywają przedmioty znalezione, które często pojawiają się w twoich pracach? Moje przywiązanie do przedmiotu też wynika z miejsca, w którym się wychowywałam oraz późniejszej tułaczki między różnymi wynajmowanymi mieszkaniami. Jak mieszkałam w Grajewie, to nie miałam za bardzo dostępu do kultury i sztuki, a czułam, że to jest coś, co jest mi bliskie. Dlatego portalem do innych miejsc, z których mogłabym potencjalnie czerpać różne inspiracje, były lumpeksy. Wśród tych wszystkich najróżniejszych, najdziwaczniejszych przedmiotów i ubrań, które można tam znaleźć, znajdowałam ucieczkę z mojego małego miasta, przenosiłam się do przestrzeni nieznanej, innej niż moja. Duża część mojej rodziny mieszkała w Stanach, skąd dostawałam paczki, zawierające zabawki po dzieciach z rodzin, u których pracowała moja babcia. Czułam, że one też są takim trochę portalem – zawierają historię, której chciałam być częścią i poprzez ten obiekt jestem w stanie się do niej zbliżyć. Tak zaczęłam gromadzić przedmioty, które dla poprzednich właścicieli stawały się niepotrzebne, a dla mnie stanowiły źródło inspiracji. Fakt, że kiedyś były czyimś wsparciem emocjonalnym, a teraz stały się śmieciem, bo nie mają praktycznego zastosowania, sprawia, że odczuwam wobec nich empatię. One już zawierają w sobie jakąś opowieść, a moje zadanie polega na jej uzupełnieniu. Czy potem kończy to się tak, że musisz się przeprowadzić i nagle targasz ze sobą pudła pełne przeróżnych gadżetów, szpargałów – nawet nie wiem, jak najlepiej określić te rzeczy?

Dokładnie! Po angielsku jest pasujące tutaj słowo trinkets, czyli rzeczy, które nie mają praktycznego zastosowania, służą wyłącznie do zachwycania się nimi. To mi się bardzo podoba. Przenoszę je z miejsca na miejsce i często pakuję i rozpakowuję je jako pierwsze, żeby osiedlić się w nowym mieszkaniu. Wtedy czuję, że jest już zaadaptowane przeze mnie, czuję się, jak u siebie przez obecność tych przedmiotów.

MODZELEWSKA

Martyna Modzelewska, Tea time – czas na herbatkę, 2024, z dokumentacji wystawy Przez Żołądek do Serduszka, Cukiernia Kowalskich, w ramach FRINGE Warszawa

Martyna Modzelewska (ona/ono)

Urodziła się i wychowała w Grajewie –niewielkim miasteczku na Podlasiu (obecnie mieszka w Warszawie). Studiowała grafikę i malarstwo na ASP w Gdańsku oraz sztukę mediów na ASP w Warszawie. Tworzy instalacje, obiekty, performansy i obrazy. Bada stan zawieszenia pomiędzy sprawczością i niemocą. Założycielka (wraz z Paulą Jędrzejczak) i członkini kolektywu Umysł Biedaka.

Michał Podziewski Student Wydziału Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Współkurator wystaw UpComing. Handle with Care (Pałac Czapskich, 2024), Biennale Wisły (2024), Pępek Ziemi (Muzeum Ziemi w Warszawie, 2023). W NN6T pisze do działów Orientuj Się i Open Call.

Wspólne pole, praca Julii Ciunowicz, fot. Ewelina Węgiel

Dryf, tkactwo i wideo na skarpie

Z artystkami Julią Ciunowicz, Zuzanną

Szymłowską i Eweliną Węgiel o ich

pracach inspirowanych skarpą warszawską

w ramach programu Wspólne pole

Centrum Sztuki Współczesnej Zamek

Ujazdowski rozmawia Bogna Świątkowska

Skarpa warszawska to geologiczny i przyrodniczy fundament miasta. Biegnąca wzdłuż Wisły jest zieloną strukturą od wieków inspirującą władców i mieszkańców stolicy do projektowania przestrzeni na styku miasta i krajobrazu przyrodniczego. Skarpa biegnie przez środek miasta i ciągnie się przez całą długość lewobrzeżnej Warszawy. Na niej właśnie umiejscowione są najważniejsze i najstarsze zabytkowe budowle. Mimo to, skarpa nie funkcjonuje jako osobny byt na mapie mentalnej mieszkańców miasta.

Na skarpie stoi także Zamek Ujazdowski, który obecnie służy jako Centrum Sztuki Współczesnej. Od wielu lat działa w nim ośrodek rezydencyjny, który gości artystki i artystów z całego świata –wielu z nich zrealizowało prace inspirowane wyjątkowym otoczeniem CSW. W tym roku pobyty twórcze skierowane są do polskiego środowiska i odbywają się pod hasłem Wspólne pole. Do aplikowania zaproszone są osoby działające na styku sztuki, ekologii, edukacji i performansu, zajmujące się badaniami miejskich terenów zieleni, zainteresowane glebą, ogrodnictwem, a także tematami dostępności i macierzyństwa oraz praktykami podtrzymywania i troski.

Do pierwszej tury pobytów zaproszone zostały trzy artystki młodego pokolenia: Julia Ciunowicz, Zuzanna Szymłowska i Ewelina Węgiel. Mimo że wcześniej nie pracowały wspólnie, udało im się stworzyć tryptyk – prace, które się na niego złożyły, tworzą wielogłosową wypowiedź, na różne sposoby inspirowaną skarpą.

Film na 102 360-lecie

Rezultatem twojej rezydencji i działań w ramach Wspólnego pola jest praca Skarpa, którą nazywasz szkicem wideo. Udało ci się w nim uchwycić rozmaite subtelne wątki obecne na skarpie. Sięgasz do dalekiej przeszłości – twój film jest zresztą dedykowany 102 360-leciu uformowania skarpy, kiedy to lodowiec się wycofał z terenu Warszawy, 8. urodzin napotkanego na skarpie ślimaka i także 400-lecia Zamku Ujazdowskiego. Co z tej historii geologicznej, przyrodniczej i ludzkiej najbardziej cię zainteresowało?

Ewelina Węgiel: Dotarłam do książki o Jazdowie i historii tego terenu, kiedy były tu już osiedla ludzkie, bo wcześniej przemieszczały się tu grupy myśliwych, którzy polowali na renifery i mamuty. Natomiast mnie najbardziej interesował okres jeszcze wcześniejszy i lodowiec skandynawski. On tu strasznie dużo rzeczy przytargał ze Skandynawii – kamienie, głazy, które są tu po prostu przyniesione z tak dalekich terenów. Skarpa w ten sposób pobudzała moją wyobraźnię, ponieważ gdyby nie ingerencja człowieka w innych częściach Warszawy, całe miasto wyglądałoby jak skarpa. Tu była bardzo mała ingerencja w teren. Niesamowite są postacie drzew, z którymi mogłam się tu spotykać. Bardzo mnie interesował ten obszar głównie w nocy, ponieważ myślałam o researchu Sladji Blazen, która napisała książkę Haunted Nature: Entanglements of the Human and the Nonhuman. Blazan pisze o tym, jak rośliny i istoty pozaludzkie w naszym rozumieniu żywe lub nie, mogą nas nawiedzać, wpływać na nasze funkcjonowanie jako istoty sprawcze i jako aktorzy, którzy mają coś do przedstawienia. Zastanawiałam się, w jaki sposób mogę odczuć to na własnej skórze i przekazać to w wideo. Dlatego zdecydowałam się na zbieranie materiału wyłącznie w nocy. Po zmroku siedziałam na skarpie, zaszywałam się w krzakach, w których – jak odkryłam – mieszka bardzo dużo nietoperzy, różnych gatunków ptaków. Trudno mi było się tam w ogóle utrzymać, bo skarpa jest jednak bardzo stroma. Cały czas mi coś spadało. Aparat się wywracał, spadał mi mikrofon, jedno urządzenie nawet zgubiłam, skarpa je pochłonęła. Cały czas skarpa mi przeszkadzała, chciałam pokazać to w moim wideo, jaka potrafi być przerażająca. Zastanawiałam się, jak mogę poznać te wszystkie istoty. Oczywiście wiedza na ich temat płynąca z naukowego poznania jest dostępna. Ale czy ja muszę gromadzić tę wiedzę, badać różne gatunki roślin, zwierząt, żeby utrzymywać z nimi kontakt? Stwierdziłam szybko, że to w ogóle nie pomaga. Dlatego wideo jest wynikiem decyzji, żeby oddać się nieznanemu, wykreować przestrzeń, w której jednak czujemy się niepewnie i nie możemy wszystkiego racjonalnie poznać. I tak skarpa i kontakt z jej

mieszkańcami bardzo przypominały mi czytanie baśni. Posługując się Słownikiem Polskiej Bajki Ludowej pod redakcją Violetty Wróblewskiej*, znalazłam tysiące opowieści – to internetowe źródło pozwala na dotarcie do wielu niesamowitych historii. Twój film wciąga w świat, w którym człowiek nie panuje nad sytuacją, ale też zastanawiam się, kto panuje – przyroda? Czy przyroda jest odpowiednim słowem?

EW: Trwa wielka dyskusja o tym słowie, o definicji natury, bo przecież człowiek wykształcił tę naturę, którą kultura zachodnia akceptuje. A przecież wcale nie musimy się tak oddzielać od natury, nie musimy tworzyć formacji tak absurdalnie czystych, że aż stają się jakąś nieprawdą. Wydaje mi się, że takiego słowa nie potrzebujemy. Bardziej powinniśmy się zastanowić, w jaki sposób funkcjonować w tym wszystkim, a nie jak się dalej oddzielać. Na samym początku zapraszasz oglądających, żeby sobie wybrali w jakiego bohatera czy bohaterkę sfilmowanych przez

* https://bajka.umk.pl

Wspólne pole, Ewelina Węgiel Skarpa, praca wideo, dzięki uprzejmości artystki

ciebie w nocy chcą się wcielić. Miałam duży problem, bo na przykład ślimaki w nocy prowadzą bardzo interesujące aktywności i przy tym są przepiękne. Porozmawiajmy więc o upodmiotowieniu tych bytów, które zbyt długo w ostatnich latach funkcjonowały w kulturze człowieka jako drugorzędne otoczenie. Dlaczego akurat ten temat jest ci tak bardzo bliski?

EW: Bardzo przejmuje mnie sytuacja, w której wszyscy teraz się znajdujemy, wyzysk istot pozaludzkich, kryzys klimatyczny i zastanawiam się, co możemy zrobić. Na pewno bardzo pomocne są dla mnie teksty różnych filozofów jak Timothy’ego Mortona, który w Mrocznej ekologii pisze, że właśnie teraz potrzebujemy krytycznie zainteresować się tym, co zostało przez oświecenie zdefiniowane jako podrzędne. O tym też mówią teksty Grahama Harmana, który pisze, że podmiotowość ludzką warto przesuwać i decentralizować nasze myślenie o świecie i bycie w świecie. Jest nie tylko człowiek, może nie jesteśmy najważniejsi.

Spacery zbieraczo-włókiennicze

Na czym skupiłaś się w ramach Wspólnego Pola?

Julia Ciunowicz: Na badaniu występujących w okolicy Zamku

Ujazdowskiego roślin o potencjale włókienniczym. Zajmuję się badaniem historii tkanin oraz tego, jak możemy ze sztuki ludowej i folkloru czerpać inspiracje na obecne czasy kryzysu klimatycznego.

Na wystawie wyeksponowałaś swoje prace w taki sposób, że wygląda jak skrzyżowanie muzeum etnograficznego ze skansenem miejskim. Jaką tworzy to opowieść?

JC: Chodziło mi o pokazanie kolejnych etapów pracy z roślinami i tego, jak możemy doświadczać miasta jako części krajobrazu. Miasto może dawać nam te same wartości, które zwykle kojarzymy ze wsią. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby miejsca o różnorodnym znaczeniu przetwarzać przez wiedzę o tradycji ludowej. Mamy więc tu historię o tym, jak rośliny, które spotykamy na co dzień, jak pokrzywa czy chrzan, są niezauważane i niedoceniane. Mijamy je codziennie, nie pamiętając, że były bardzo długo wykorzystywane jako rośliny włókiennicze. A przecież możemy zastanowić się nad tym, jak możemy z nich korzystać dzisiaj. Może nie przerabiać tekstylnie na dużą skalę, co mogłoby spowodować znaczne zmniejszenie ich ilości, ale dzięki nim zastanowić się nad potencjałem dzikich roślin miejskich i odpadów organicznych. Sztuka tekstylna zawsze była na granicy rzemiosła, czegoś Wspólne pole, prace

domowego. Daje to dużą możliwość ponownego zaangażowania ludzi w procesy związane z wytwarzaniem tkanin. W trakcie rezydencji zorganizowałam kilka spacerów zbieraczo-włókienniczych po okolicy Zamku Ujazdowskiego, które były dla mnie swojego rodzaju badaniem, czy w obecnych czasach, w mieście możemy znów stworzyć społeczności i przestrzenie oparte na wspólnej pracy z naturalnym włóknem. Po jednym ze spacerów, zupełnie bez moich sugestii, wyciągałyśmy włókna z pokrzyw i rozmawiałyśmy o tkaninach do późnych godzin nocnych. Było to bardzo budujące.

Spacery zbieraczo-włókiennicze, na które zapraszałaś, były także zaproszeniem do wspólnego działania. Jakie jeszcze materiały posłużyły do tworzenia prac?

JC: Trawy, kora pobliskich platanów i topoli, łopian, mniszek lekarski, liście konwalii, babka lancetowata i przewrotnie liście ananasa, które są nawiązaniem do historii tego miejsca i czasów, kiedy na skarpie warszawskiej, na której stoi Zamek Ujazdowski, była ananasarnia.

Wspólne pole, prace Julii Ciunowicz, fot.  Dominika Jaruga, dzięki uprzejmości

CSW Zamek Ujazdowski

Porozmawiajmy o medytacyjnym charakterze twoich działań. Wymagają one bardzo dużo czasu i są ogromnie pracochłonne, żmudne wręcz. Jakie to ma dla ciebie znaczenie?

JC: Bardzo ważne jest dla mnie uświadomienie sobie, jak dużo czasu zajmują czynności takie jak naturalne wytwórstwo tkanin. Fast fashion i przemysł odzieżowy zmieniły nasze wyobrażenie o tym, jak powstają tkaniny. Moje działanie z roślinami i tkaninami jest więc mocno o tym, żeby zwracać uwagę na realny czas pracy.

Niektórych procesów nie możemy przyspieszyć. Włókna musimy na początku zebrać, wydzielić z nich łyko, potem je wysuszyć, namoczyć, wielokrotnie mleć. Następnie przez różnej grubości i gęstości grzebienie przeczesywać i jeśli chcemy wykonać to ręcznie, to nie przyspieszymy tej pracy. Bardzo to w niej lubię, mimo że czasem mam już po godzinach pracy ręce bardzo zmęczone i palce mi od plecenia drętwieją.

Wspólne pole, prace Julii Ciunowicz, fot. Ewelina Węgiel

Jakie obiekty powstały w wyniku twoich działań?

JC: Łańcuch stworzony z młodych gałązek robinii akacjowej, bardzo szybko rosnącej, inwazyjnej i przez to często podcinanej. Zbierałam te podcięte gałązki i w trakcie pobytu na rezydencji wymyśliłam sposób na ich użycie. Trzeba je namaczać, a następnie zwijać, kiedy stają się elastyczne. A te obiekty to jest efekt burz, ponieważ kora została zebrana po nawałnicach, które przeszły przez Warszawę. Jest to więc także praca o zmianach klimatu, których objawem są burze, wichury i powalone drzewa, które dla miasta stają się niewygodne i niepotrzebne. Mamy też obiekty, które są utkane i wyplecione – kilim wykonany w całości z włókien chrzanu, nieduży obiekt z kordonka stworzonego z połączenia chrzanu i pokrzywy, instalację z kory platanów, a nawet niewielki kilim ze znalezionej tu niedaleko wyczesanej sierści psa. Sierść psów jest zresztą świetnym, niedocenianym materiałem włókienniczym. Jest też praca z traw, która została wytworzona metodą tradycyjnie używaną do wyplatania uli czy koszyczków do wyrastania chleba. Wszystkie w pewien sposób nawiązują do dawnych technik, ale umiejscawiam je w nowych formach i kontekście. Czy te prace są trwałe? Czy trwałość jest właściwością, na której ci zależy?

JC: Tak, przy odpowiedniej opiece są trwałe, ale zupełnie nie zastanawiam się nad tym aspektem przy ich tworzeniu. A nawet ważniejsza od trwałości jest dla mnie ich możliwość rozkładu, żebym tworząc sztukę, nie zostawiła po sobie góry toksycznych, nieorganicznych odpadów. Stopniowy rozkład i naturalne zmiany są nieodłączną częścią moich prac. Są wręcz w nich najbardziej cenne.

Dryf ekologiczny

Zachęcasz, żebyśmy ruszyli nasze ciała i weszli w relacje na nowych zasadach z otaczającym nas żywym środowiskiem. Jaką metodę proponujesz?

Zuzanna Szymłowska: Dryf jako praktyka zaproponowana przez sytuacjonistów i Guy Deborda polega na tym, żeby eksplorować miasto, wydobywając się z rutyny hiperkapitalistycznej rzeczywistości. Otworzyć się na zależności, które czekają na bycie doświadczonymi, być w mieście, nie narzucając własnej rutyny. Próbowałam zinterpretować trzeci krajobraz wokół CSW Zamek Ujazdowski i skarpę w tym kontekście. Zastanawiałam się, jak uwypuklić istnienie miasta jako żywego biologicznego organizmu. W czasie rezydencji, która umożliwia nawiązywanie kontaktów ze specjalistami z różnych dziedzin, udało mi się spotkać z mykolożką, ornitologami i dopytywałam ich, jak oni budują relacje z istotami, które badają. Przyglądałam się pomiarom i badaniom, które robią. No i pomyślałam, że przecież te metody, którymi się posługują – patrzenie przez lupę czy bycie blisko badanego obiektu – to jest możliwe do zrobienia także przez nas, tylko trzeba wejść w te krzaki.

W tekście opisującym dryf ekologiczny piszesz, że potrzebny jest komfort, aby w ten stan dryfu wejść skutecznie i w nim funkcjonować…

ZS: …bezproduktywnie. To bardzo istotne, bo rozmawialiśmy o skarpie jako istocie bezproduktywnej, wyjętej z logiki wytwarzania. O skarpie jako miejscu, które ma inną logikę, inne zasady. Komfort jest potrzebny po to, żeby można było się dostroić do tego, jak działają inne organizmy. Żeby na przykład podjąć decyzję, czy chcesz spacerować, czy chcesz się położyć i przyzwyczaić

Wspólne pole, Zuzanna Szymłowska Dryf ekologiczny, fot. Dominika Jaruga, dzięki uprzejmości CSW Zamek Ujazdowski

się do tego, że leżysz na ziemi, i że chodzą po tobie jakieś istoty, jakieś prosionki i stonogi. Twoja praca dotyczyła niewielkiego obszaru wokół lipy rosnącej nieopodal wejścia do Zamku Ujazdowskiego. Dlaczego wybrałaś akurat to miejsce?

ZS: Podczas ekologicznych dryfów po skarpie dostrzegłam tam procesy związane z rozkładem, butwieniem, powstawaniem gleby. Myślałam o tym miejscu jako przestrzeni potencjałów, że to się może przeistoczyć z parku w ogród, w wiele różnych rzeczy. Chciałam znaleźć miejsce, które da możliwość stworzenia rezerwatu na skarpie, oddania miejsca przyrodzie, w którym ona jest pozostawiona sama sobie. Zmapowałam wokół drzewa przestrzeń istotną dla mikroekosystemu glebowego i nazwałam ją „obserwatorium rozkładu”. Wyłączyłam to miejsce z użytkowania, poprosiłam, żeby tam nie grabić liści.

Wspólne pole, fot.  Dominika Jaruga, dzięki uprzejmości CSW Zamek Ujazdowski

Jak wzornictwo, design łą-

czą się z takimi działaniami. Jak tworzysz punkty styczne między dziedzinami swoich

zainteresowań?

ZS: Miasto jest przestrzenią, w której można zaaplikować wzornictwo rozumiane jako wspólne budowanie strategii na zapobieganie negatywnym skutkom zmian klimatu.

Wszystkie interwencje, które tutaj zrobiłam są zbudowane na tym fundamencie. Podczas pracowania z lipą musiałam sobie odpowiedzieć na pytania, które wynikały z zetknięcia się z materią – takie wzornicze zagadnienia związane z tym, jak glebę potraktować i czym, żeby jej nie zaszkodzić. Do wyznaczania obszaru wokół lipy użyłam ostatecznie liny i drewnianych kołków. Wprowadzanie interwencji i zmienianie miasta w duchu odporności klimatycznej z jednej strony wymagają wiedzy technologicznej, projektowej, a z drugiej – zaangażowania w tematy związane z ekologią. Chcę dostrzegać istniejące w przestrzeni konteksty i działać z nimi w silnym splocie, wykorzystując narzędzia, które daje projektowanie. Jeżeli to ma sens – zrobić interwencję w przestrzeni albo tylko podryfować. Istotne jest dla mnie, żeby działać zgodnie z tym, co przestrzeń daje i o czym mówi.

Julia Ciunowicz artystka tekstylna, rzemieślniczka i badaczka działająca na pograniczu praktyki i teorii sztuki zaangażowanej społecznie i ekologicznie. Absolwentka Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną na Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i Sztuk Społecznych na Uniwersytecie Warszawskim. W swojej pracy artystycznej, używając szeroko pojętego medium tkaniny i roślin, zajmuje się tematami folkloru, sztuki kobiet i relacji między człowiekiem a naturą i społecznymi aspektami wytwórstwa tkanin. W pracy badawczej skupia się na historii sztuki zaangażowanej ekologicznie. Od lat zarówno w teorii, jak i praktyce zgłębia temat ogrodnictwa permakulturowego i zielarstwa, prowadząc ogród społecznościowy i liczne warsztaty. Na co dzień pracuje z tkaninami i włóknami, tworząc pracownię barwienia naturalnego, tkactwa i plecionkarstwa – Dzikie sploty.

Zuzanna Szymłowska studentka Wydziału Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, swoją edukację zdobywała również w Hochschule für Gestaltung w Schwäbisch Gmünd. Jej zainteresowania dotyczą splotów między biotycznymi a abiotycznymi podmiotami, które objawiają się w formie spękań i szczelin w strukturze miasta. W swojej praktyce projektowej inspirowana obserwacjami stara się aktywować materiały do współdziałania z zasiedlającymi je organizmami. Jej dotychczasowe działania obejmują również praktykę budowania relacji między ludźmi a nieludzkimi istotami poprzez włączanie osób sąsiedzkich w proces wspólnego tworzenia dla lokalnych biocenoz w obrębie osiedli Warszawy. W obszarze jej ostatnich zainteresowań materiałowych znajdują się glina i słoma.

Ewelina Węgiel artystka multimedialna zainteresowana quasi-dokumentalną pracą umożliwiającą jej kontakt z różnymi ludzkimi i nieludzkimi społecznościami. Razem z nimi przygląda się współczesnym intuicjom w kontekście rzeczywistości po końcu świata. Kluczowy jest dla niej proces, wszystkie jej projekty są długoterminowe. Rozwija relacje z ludzkimi i nie-ludzkimi aktorami, którzy pozwalają jej zrozumieć interesujący ją temat. Oprócz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie studiowała na Uniwersytecie UdK w Berlinie, Uniwersytecie Artystycznym ZHdK w Zurychu, Szkole Artystycznej LUCA w Brukseli. Jej prace były pokazywane w kraju i za granicą – na Piccadilly Circus w Londynie (przez Circa Gallery i Dazed Magazine), na Manifesta 14, w Narodowej Galerii Zachęta, w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Po rocznej rezydencji zorganizowanej przez Teatr Współczesny w Szczecinie i Münchner Kammerspiele wyreżyserowała spektakl w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Laureatka konkursu Najlepsze Dyplomy Artystyczne w Gdańsku, finalistka konkursów Class of 2021 (Circa, Dazed), Artystyczna Podróż Hestii. Współpracowała z Instytutem Goethego i Instytutem Haruna Farockiego. Współpracuje też z teatrami jako scenografka.

CHROMRY

Bolesław Chromry rysownik, ilustrator, autor powieści graficznych. Czasem nazywają go poetą, czasem pajacem. Za to w dowodzie ma napisane Damian Siemień

CEGŁY, KTÓRE (ZWYKLE)

Totalny realizm

Wielkimi współkrokami zbliża się

współKongres Kultury*. Czas więc na urealnienie postulatów i wdrożenie planu naprawczego. Tu i teraz czas na totalny realizm. Będzie tylko gorzej, jeśli

tego nie zrealizujemy. analiza: aleksander współhudzik

Słuchanie siebie

Najczęstszym postulatem, który pojawiał się w ostatnich latach w środowisku kultury brzmiał – słuchajmy się. Musimy zacząć siebie słuchać – nawiązanie do tego hasła pojawiło się nawet w liście ministry kultury anonsującym listopadowy współKongres. Słyszeliśmy o słuchaniu na debatach, na panelach, na plenerach i na afterach. Ale urealnijmy ten postulat. Nie chodzi nam o to, żeby słuchać siebie nawzajem. Nigdy o to nie chodziło. Sprawa ma się zgoła inaczej. Chodzi o to, żeby se pogadać i słuchać siebie, czyli swojego własnego głosu! Jak już wszyscy się nagadają, ale tak, że już nie będzie więcej słów w gębie, dosłownie zero, wszystkie wydane, urodzone, wyrzucone w eter, wtedy nagle realnie można będzie posłuchać. Także postulujemy, by

* współKongres Kultury, 7-9.11.2024, Pałac Kultury i Nauki, Warszawa, www.kongreskultury.pl

kongres otworzył się od wielkiej, dwudniowej sesji gadania. Każdy gada i słucha samego siebie. A potem może się zmęczymy i zaczniemy słuchać się wzajemnie albo przynajmniej tych najwytrwalszych.

Ekonomia daru

Hanna Wróblewska powiedziała w poczytnym tygodniku „Nesqueeek”, że „wszyscy ulegli kulturze bankomatu”. My chcemy przeciwstawić kulturze (bankomatu) realną ekonomię, a mianowicie ekonomię daru. Tak że zamiast płacy za pracę, trzeba się teraz przeszkolić w robieniu prezentów. Sekretny Mikołaj to nowa Dotacja. Paczka pod choinką, jest jak grant. Też trafia się raz w roku i dostają go najgrzeczniejsi. To będzie wyglądać mniej więcej tak: od teraz, co roku, jesienią w okolicach dat niezwiązanych ze świętami państwowymi i religijnymi, ludzie wszystkich kultur, od performansu, przez kino,

po metaloplastyków będą sobie dawać dary. Prezenty. Każdy może włożyć, co chce i dostać coś, co ma wykorzystać w twórczości. Kto dostanie spawarkę, musi spawać, chociaż by się mu to wcześniej w życiu nie zdarzało. Kto zostanie obdarowany książką, musi ją przeczytać, a potem zrobić z nią to, co się z każdą książką w Polsce robi –przełożyć na język teatru.

Blikskość

Bliskość już była, teraz jest blikskość, czyli zacieśnianie relacji opartych na częstym rozliczaniu się za pomocą polskiego wynalazku płatniczego. Genialne a proste. Przydatne w czasach, gdy artyści przechodzą do szarej strefy. Przydatne, gdy ktoś jeszcze chce nas zapytać o numer telefonu. Nieco analogowe, pozbawione otoczki social mediów. Blikskość może służyć nam, gdy wspólnie idziemy na imprezę, gdy trzeba się złożyć na materiały plastyczne albo na sól, żeby coś posolić. Blikskość to też struktura społeczna, dzięki której wiemy, że czego byśmy nie robili, najważniejsze, co nas łączy, to pieniądz.

Tabletki na długowieczność

To nie chodzi o to, żeby każda osoba artystyczna dożywała wieku matuzalemowego. Chodzi o to, żeby tworzyć długowieczne łańcuchy relacji. Żeby sobie zapewnić trwanie, żeby artysta nie kończył się na

młodym zdolnym, #youngartist do 35. roku życia, a potem wychodził spod kamienia po 65. roku, jako uznany mistrz, który trzydzieści lat spędził w poniewierce. To trwanie przekłada się na wszystko, na miejsca, na idee, na wartości, które mogą trwać dłużej, niż pół sezonu, po czym znikać, bo czas na nowe kolorowe.

I syrop na krótkowzroczność

A jeśli mowa o wartościach, to urealnijmy jeszcze profilaktyczne, zwłaszcza jesienią, zażywanie środka na krótkowzroczność. Żeby nam się nie myliło na przykład bronienie ważnych spraw z bronieniem kolegów. Żeby się nie krztusić, gdy trzeba nagle napisać coś, co nie spodoba się osobom koleżeńskim albo zaprosić na wystawę kogoś, kto przez przypadek nie jest naszym znajomym na Facebooku.

Alek Hudzik pisze o sztuce na FB i do różnych mediów. Z NN6T związany od numeru 61, czyli od wielu, wielu lat. Redaktor naczelny „MINT” –magazynu o kulturze

Czy jesienią wspomoże nas Zakład Ubezpieczeń Społecznych?

piotr puldzian płucienniczak

Na horyzoncie szare chmury, ale tu, bliżej altany, słońce jesienne wciąż przypieka ostatnie kormorany. Usiądźmy na chwilę przy LED­owym ognisku i wspomnijmy. W setnym numerze NN6T młody mężczyzna rozważał, a myśli swe kładł piórem na papier:

„Wirtualny doradca ZUS reprezentuje wirtualny inspektorat ZUS. Mówi się, że składki emerytalne i emerytura są tylko wirtualne. Samo płacenie składek na emeryturę jest czynnością wirtualną, istnieje jedynie w algorytmach programu Płatnik. Umowa na wirtualne dzieło nie wiąże się z odprowadzaniem żadnych składek, nawet wirtualnych. Żyjemy zatem w czasach postemerytalnych i powinniśmy mieć tego pełną świadomość”. („NN6T” 100/2015)

Dekada od tych słów minęła, jak wizyta w sklepie. Czy przyniosła paragon mądrości? Cóż widać, gdy przetrzeć okulary?

Autor jest dziś chylącym się ku ziemi starcem, zdartym przez rdzę i koleiny jak opel handlowca. Niczym ostatni dinozaur przewala się po świecie, zerkając, gdzie złożyć swe cielsko... Czas nie jest łaskawy dla czekających na emeryturę. Jednak w oczach zapadniętych głęboko w czaszkę wciąż znajdziemy dawną iskrę, gdy tylko bank powiadomi o wpływach na konto... Im bliżej bowiem końca, tym częściej człowiek spogląda w mrok końca, wypatrując tam lampki biurowej, biurka oraz osoby pracującej w ZUS­ie, która pozwoli choć na kilka chwil odpocząć od znoju. Po to były wszystkie te umowy i składki. Oskładkowano nawet umowy o dzieło, by dobro i mądrość ubezpieczenia społecznego nie ominęło dziełorobów. Wszyscy włączeni zostaną do wielkiego cyklu życia.

Egzystencja ludzka dzieli się na trzy zasadnicze okresy: pacholęcy (pobieranie świadczeń),

Piotr Puldzian Płucienniczak, Pizza z widokiem na budynek ZUS w Radomsku, z cyklu: Czego nie wiemy, akryl na płótnie, 50x50cm, 2024.

produktywny (opłacanie składek) oraz emerycki (pobieranie świadczeń). Z perspektywy księgowej układ daje się uprościć do dwóch kategorii: „winien” oraz „ma”.

Średniowieczni rachmistrze ujęli to zgrabnie w figurze puer senex, młodzieńca­starca. Święty Rumwold w ciągu trzech krótkich dni swojego życia zdążył wyznać wiarę, poprosić o wodę, wygłosić cokolwiek długie kazanie i przepowiedzieć

swoją śmierć nazajutrz. Nie opuścił nawet na chwilę okresu bycia beneficjentem pomocy społecznej. Nawet, jeśli uznać krótką działalność kaznodziejską za pracę, to była ona nieopodatkowana i nieoskładkowana, o znamionach dziecięcej zabawy albo hobby. Wysokość emerytur księży nie jest powszechnie znana, ocenia się, że waha się od 1600 do 5000 złotych. Trudno budować spokojną przyszłość na tak rozchwianym fundamencie, to

i liczba powołań spada na rzecz

bardziej standardowych zajęć. Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych kipi żarliwa i porywcza moc.

Czytamy dalej:

„Instytucje ubezpieczeń społecznych powstały jako narzędzia kiełznania kapitalizmu w jego najdzikszych formach, stabilizowania życia społecznego, bombardowanego nieustannie przez spekulantów i lichwiarzy. Na terenie Polski uważa się jednak, że jest to instytucja najeźdźcza, naruszająca swojski rynek wyzysku, cwaniactwa oraz likwidacji zieleni miejskiej”.

Dojrzeć znaczy złapać historię za dźwignię i kierować jej losem. Od dziecka i starca wymaga się zwykle, by trzymali się chodzika i nie angażowali nadmiernie w sprawy świata. W tej samej, egoistycznej logice nawołuje się do likwidacji ZUS­u i zniesienia obowiązku składkowego, do zdjęcia uprzęży danin z ogiera małej przedsiębiorczości. Realizacja tego postulatu oznaczałaby katastrofę dla każdego, kto – jak starzejący się autor tych słów –liczy na przynajmniej cząstkową ulgę od obowiązków życia codziennego.

O ile przyszłość wielu gatunków roślin i zwierząt jest zagrożona, ba, nawet polskie społeczeństwo będzie kurczyć się, jak zasoby wody pitnej, to

przyszłość ZUS i emerytury jest pewna. ZUS to bastion cywilizacji. Jeszcze w 2013 roku pięć milionów osób pobierało emeryturę z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Na koniec 2023 roku jest to już sześć i pół miliona. Wraz ze wzrostem odsetka emerytów w społeczeństwie będzie rosło polityczne znaczenie tej grupy. Żadna partia, która chciałaby tworzyć rząd, nie będzie mogła sobie pozwolić na szkodzenie seniorom. Więcej: w dobrym guście będzie zwiększanie emerytur. Jeszcze więcej: partie o młodzieżowych, anty­ZUSowych poglądach (takich jak Konfederacja) będą opierały się na kurczącej się i słabnącej politycznie bazie osób juniorów. Polityka przyszłości to polityka emerytalna.

Uważne oko dostrzeże w tej konstrukcji wadę strukturalną. Jeśli coraz więcej osób pobiera emeryturę, a coraz mniej osób wpłaca do systemu środki na emerytury, to może dojść do szkodliwych niedoborów. Ocenia się, że w połowie wieku emerytura będzie wynosić co najwyżej jedną piątą płacy. Nie brzmi to jak zapowiedź dobrej zabawy, a w połączeniu z przepowiedniami dotyczącymi zmian w innych zmiennych środowiskowych, brzmi raczej jak zaproszenie do dobrowolnego oddania się na wysypisko śmieci. Wektor dobrostanu odwraca się, by jak strzała Heraklesa – trafić nadawcę w plecy po okrążeniu kuli ziemskiej. Tyle dobrego, że nie zabraknie pracy

CZEGO NIE WIEMY

dla pracowników i pracownic ZUS, zajmujących się interesującymi aspektami pomocy społecznej.

Inna rzecz, że wcale nie musi tak być, bo nie znamy dnia ani godziny, gdy zmieni się ustawodawstwo emerytalne, skład etniczny społeczeństwa polskiego albo regulacje dotyczące dobrowolnej śmierci. Wszystko, co dobre, jest przed nami – wystarczy rozsunąć firanki i wyjrzeć przez okno. Widać tam pieczone kormorany i czerwone słońce, które zachodzi nad korytem wyschniętej rzeki.

Czytamy w świętych księgach, że cywilizacja nie rozpoczęła się wraz z wynalazkiem dzidy i maczugi, ale opatrunku i sztucznego zęba. Świadectwem rozwoju ludzkości jest sztuka opieki nad chorymi i potrzebującymi, a nie sposoby ich skutecznego likwidowania. Zgodnie z tą pobożną interpretacją, powołanie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w trosce o skuteczną wypłatę rent i emerytur dla słabych i schorowanych stanowi dla ziem polskich wielki krok na drodze postępu humanitarnego. Postęp taki, jak każdy inny, wymaga rozsądnego stosowania siły – w tym wypadku fiskalnej przemocy wobec opornych płatników składek. Ktoś inny powie, że cywilizacja ludzka wcale jeszcze się nie rozpoczęła i również będzie miał rację. Żyjąc tracimy życie i żaden ZUS nam go nie przywróci.

Moim zdaniem, cywilizacja to kawa i pizza z widokiem na instytucję publiczną. Wszystko, co dobre, jest w zasięgu ręki, można się spokojnie starzeć. Czy jesienią wspomoże nas Zakład Ubezpieczeń Społecznych? Zależy.

Piotr Puldzian Płucienniczak artysta, wydawca, socjolog. Prowadzi wydawnictwo Dar Dobryszyc i zajęcia na Wydziale

Badań Artystycznych. Od ośmiu lat na etacie.

(Nadal) ucząc się od Nowego Jorku

Współczesny Nowy Jork składa się z wielkich problemów i małych zachwytów. I nawet jeśli miasto nie radzi sobie systemowo z rosnącymi nierównościami społecznymi, skalą migracji czy starzeniem się jego populacji, wciąż w wielu aspektach może stanowić inspirację dla badaczy i projektantów przestrzeni publicznych. W szczególności zaś miejsc, które przynosić mają codzienne wytchnienie od miejskiego zgiełku i poczucia stłoczenia. aleksandra litorowicz, magdalena krzosek-hołody

Nowy Jork coraz bardziej pragnie żyć w parkach i zielonych terenach rekreacji, na nadrzecznych promenadach, na zrewitalizowanych terenach poprzemysłowych, na farmach i w ogródkach społecznościowych czy różnego typu ogrodach na powierzchniach architektonicznych – od dawnego torowiska nadziemnej kolejki (High line), przez dach przemysłowej hali (Kingsland Wildflowers) po sztuczną wyspę (Little Island) uniesioną nad Hudson River na ogromnych

betonowych filarach. Jak to robi? Jak na tak spektakularnego kolosa, dość… zwyczajnie.

ARCHITEKTURA CZASU WSPÓLNEGO

„Ludzkie oblicze” Nowego Jorku to przede wszystkim przemyślana mała architektura, która pozwala na wspólne spędzanie czasu – nie tylko w formie chwilowego odpoczynku, ale także wspólnego zjedzenia posiłku, spotkania i pobycia razem. Na skwerach i placach

poustawiane są nie tylko ławki, ale także różnego rodzaju stoliczki i stoły z siedziskami. Część z nich jest mobilna, składana na noc. Zmienia to zasadniczo sposób korzystania z przestrzeni miejskiej. Nie musimy siedzieć koniecznie obok siebie, ale razem i naprzeciwko siebie. Można dzięki temu np. zjeść śniadanie czy lunch bez konieczności korzystania z infrastruktury komercyjnych punktów gastronomicznych, pograć w gry planszowe na świeżym powietrzu czy świętować urodziny z przyjaciółmi. Dzięki stołom możemy również popracować (na laptopie, z notesem), odrywając się od pracy w biurze lub w domu, albo urządzić spotkanie zawodowe. Meble miejskie są zazwyczaj proste, nieprzeprojektowane, wykonane z podstawowych materiałów (drewno, kamień, stal), często ustawione

tak, by umożliwiały obserwację tego, co w Nowym Jorku najbardziej spektakularne, a więc krajobrazu miasta, w tym sylwety Manhattanu.

WATERFRONT OD NOWA

Nowy Jork odwrócił się w stronę wody, konsekwentnie rewitalizując i uspołeczniając swoje nadbrzeża, w szczególności front wodny Hudson River na Manhattanie i zachodnie wybrzeże East River na Brooklynie. Najlepszym przykładem zmiany funkcji z historycznie przemysłowej na współczesną – rekreacyjną i ekologiczną, jest Brooklyn Bridge Park, który miał aspiracje zostać Central Parkiem Brooklynu. W latach 80. XX wieku lokalna społeczność uratowała ten poportowy obszar przed komercyjnym zagospodarowaniem. Dziś jest to przestrzeń

Brooklyn Bridge Park , fot. O. Litorowicz

Jedno z wielu nowojorskich poidełek, fot. M. Krzosek-Hołody

spędzania czasu wolnego, uprawiania sportów, a także ochrony siedlisk czy gospodarowania wodami opadowymi. Wykorzystane zostały tu oryginalne elementy infrastruktury portowej, takie jak pale, płyty granitowe czy stalowe kratownice. Michael Van Valkenburgh, architekt krajobrazu odpowiedzialny za projekt mówił, że istotą parku jest rzeka. Dodaje, że wystarczyło tego po prostu „nie zepsuć”. Zwrócił się przy tym ku nieoczywistym potencjałom miejsca – takim jak odzyskanie dla mieszkańców widoku na dolny Manhattan. Zróżnicowanie funkcji dla różnych potrzeb zapewnia ich przypisanie do poportowych pirsów. Pirs 1 jest rekreacyjno­widokowy, pirs 2 poświęcony aktywnościom

sportowym (gra w koszykówkę z takim widokiem!), kolejne również mają własny charakter: zaciszny i piknikowy, czy skupiony na dzieciach i rodzinach. Znajdziemy tu m.in. lodowisko, place zabaw, przestrzenie piknikowe i grillowe, boiska, plażę, punkty widokowe, mostki i ścieżki, pagórki, tereny podmokłe, ogród bagienny, habitaty przeróżnych zwierząt i roślin oraz ponad 1000 ławek. Satysfakcjonujące i ciekawe przebywanie w tych miejscach nie wymaga specjalnego kodu postępowania czy konieczności wydawania pieniędzy – toczy się tu życie w różnych jego wymiarach, które może być swobodnie dzielone przez osoby poszukujące różnych doświadczeń.

Brooklyn Bridge Park, fot. O. Litorowicz

Z kolei zaledwie 4,5 dolara trzeba wydać na nowojorski prom (NYC Ferry), który – jako publiczny środek transportu –sprzyja „pracy, życiu i zabawie”, a także jeszcze bardziej integruje rzekę z miastem. Można nim popłynąć np. z Bronxu czy Queens na Wall Street, a nawet na plażę na Rockaway. Tym samym East River staje się miejską „wodną ulicą”, po której można poruszać się na co dzień, a nie tylko w formie okazjonalnej wycieczki. Te wszystkie rozwiązania, dążące do funkcjonalnej i społecznej symbiozy miasta, wody i krajobrazu, cechuje egalitarność i różnorodność; pokazują również, że społeczna presja w ich tworzeniu może się również zamienić w model zarządzania (za Brooklyn Bridge Park odpowiada organizacja non­profit Brooklyn Bridge Park Conservancy).

Korzystając z przestrzeni rekreacyjnych Wielkiego Jabłka można poczuć się dobrze zaopiekowanym. Na każdym większym skwerze, placu zabaw czy terenie sportowym znajdują się publiczna, bezpłatna i ogólnodostępna toaleta oraz poidełka, które zapewniają mieszkańcom i turystom dostęp do darmowej wody pitnej. Jest to szczególnie ważne w czasie upałów i w kontekście zjawiska miejskiej wyspy ciepła, która powoduje zwiększone zapotrzebowanie nie tylko na cień, ale i regularne nawadnianie. Pozwala także na umycie rąk czy ochłodzenie się. Poidełka, jako infrastruktura zdrowia publicznego, są dostępne nie tylko dla ludzi, ale także dla zwierząt. Ich obecność jest elementem

Widok z NY Ferry na Manhattan, 2024, fot. O. Litorowicz

gatywnymi skutkami zmian klimatycznych, a także przeciwdziałać ma kupowaniu wody w jednorazowych plastikowych butelkach (których obecnie nowojorczycy zużywają ok. 800 milionów rocznie).

BILANS ZYSKÓW I KOSZTÓW

Patrząc na sposób inwestowania nowojorczyków w przestrzeń publiczną warto odnieść się do pojęcia ekonomii politycznej, która pozwala nam pomyśleć o mieście z perspektywy zasobów i potrzeb oraz środków niezbędnych, by je wytworzyć lub zaspokoić. Czy najbardziej zmitologizowana metropolia świata wychodzi dziś naprzeciw potrzebom swoich mieszkańców? Czy wykorzystane środki są współmierne do uzyskanego efektu? Wydaje nam się, parafrazując tytuł książki Roberta Venturiego, że nadal możemy uczyć się od Nowego Jorku o projektowaniu dobrych przestrzeni publicznych, które spełniają

oczekiwania kolejnych pokoleń mieszkańców, bez uczucia przesytu czy naddatku kosztów względem zysków. Przywołane przez nas przykłady nie opierają się na szczególnie innowacyjnych rozwiązaniach, nie są też pionierskie w aspekcie zrównoważonego rozwoju czy ekologii. Pokazują jednak, że miasto odrobiło lekcję z najbardziej podstawowych zasad uniwersalnego projektowania. W bardzo trudną, silnie architektoniczną i uprzemysłowioną tkankę miejską potrafiło wkomponować przestrzenie emocjonalnego i estetycznego komfortu dostarczanego przez wypoczynkową i integrującą małą architekturę, wszczepioną umiejętnie zieleń czy wykorzystanie terenów nadrzecznych i otwierających się z nich widoków. Po całodziennej gonitwie nie pozostawia mieszkańca (i turysty) jedynie z bolącymi plecami i pęcherzami na stopach, oszołomionego nadmiarem bodźców, ale daje mu możliwość odpoczynku i regeneracji.

Magdalena Krzosek-Hołody badaczka i projektantka, naukowo związana z Uniwersytetem Warszawskim. Prowadzi pracownię projektową Mikroklimaty (mikroklimaty. com), a na FB @Mikroklimat. Warszawa pisze o stołecznej naturo-kulturze.

Aleksandra Litorowicz prezeska Fundacji Działań i Badań Miejskich PUSZKA, kulturoznawczyni, badaczka, wykładowczyni akademicka. Prowadzi inicjatywę Miastozdziczenie.pl

Pytamy Turnusowiczów o…

Tym razem pytania zadałyśmy Turnusowiczce Izie Roko, artystce i kuratorce pracującej w Turnusie na Wolskiej. Iza zainspirowana pytaniami o komfort z pierwszej turnusowej ankiety opowiada o komforcie w życiu, w sztuce, w Turnusie, a do tego zdradza, wyjaśnia i zachęca do wzięcia udziału w nowym Turnusie.

KOMFORT TO… letni wieczór, gdy na balkonowych kafelkach układasz puzzle. Warszawa już odpoczywa po upalnym dniu, a ty siedzisz w najdziwniejszych, powykręcanych pozycjach na ziemi i poszukujesz kolejnych pasujących elementów układanki. Puzzle, które układasz są idealne – 500 kawałków, różnorodna grafika, bez irytującego rozmytego tła. Czujesz jak twoje nogi i plecy rozciągają się z każdym kolejnym sięganiem po puzzel. W tle słuchasz przyjemnej muzyczki. Nie spieszysz się, nic ci nie przeszkadza, twoje jedyne zmartwienie to „gdzie jest ten puzzel, co tutaj pasuje?”. Komfort. Apogeum przyjemności tego momentu to zatopienie podniebienia w budyniu waniliowym pokrytym frużeliną

malinową, który sporządziła i przyniosła bliska ci osoba. Jak dzieciak teraz układasz tekturowe kawałki, wcinasz łakocie i wszystko jest dobrze. Komfort.

Już od pewnego czasu układam puzzle. Moja fiksacja rozpoczęła się przez pracę w Turnusie. Raz na zmianie z koleżanką zaczęłyśmy układać jedne puzzle, takie z grafiką safari. Mega się wkręciłyśmy. Kolejno wymieniałyśmy się w obsłudze klientów, aby móc przed zamknięciem ułożyć całość. Niestety nie było to łatwe zadanie i nie dane nam było poczuć tę niesamowitą ulgę. Koleżanka, na szczęście, następnego dnia miała zmianę i z turnusowych legend wiem, że jej się udało. Ja natomiast w kolejnych dniach kupiłam trzy pudełka (mój chłopak

Krzyś kupił mi dwa, a ja sobie jedno). Są to puzzle: Scooby-doo, Jurassic Park i Uśmiechnięte rekiny. Kocham je i kocham je układać z przyjaciółmi. Najbardziej z tymi, co przychodzą i mówią, że nie lubią puzzli, a potem widzę, że nie są w stanie mi opowiadać, co u nich, bo tak skupieni są na znalezieniu kawałka. Puzzle są super i każdemu polecam.

NIE WYOBRAŻAM SOBIE

ŻYCIA BEZ… jazdy na rowerze i spacerów. To niełatwe pytanie, ale myślę, że naprawdę trudno by mi było nie wychodzić z domu, kiedy pogoda jest idealna, a ja w pełni sił. Coś jest w tym przypływie dopaminy, kiedy wsiadam na rower czy przechadzam się po zielonych przestrzeniach. Czuję, jak endorfiny zaczynają przepływać w krwioobiegu po całym mym ciele, a skóra reaguje na promienie słońca, jakby miała w swych komórkach chlorofil. Podobno przeprowadzono badanie, z którego wynikło, że najwięcej i najbujniej się myśli podczas spacerowania. Myślę, że to prawda.

JEŚLI MOGŁABYŚ ZABRAĆ

ZE SOBĄ TYLKO JEDNĄ

RZECZ NA BEZLUDNĄ WY­

SPĘ, TO CO BY TO BYŁO?

Garnek z kluskami z wrocławskiej legendy o Kluskowej Bramie na Ostrowie Tumskim. Było to zaczarowane naczynie wypełnione kluskami, które zostawiła żona mężowi po swojej śmierci. Garnek co noc napełniał się

dopóty, dopóki mężczyzna zawsze zostawiał jedną, ostatnią, niezjedzoną kluskę. Myślę, że taki magiczny rondelek dałby mi nie tyle żywność, co stabilność i poczucie bezpieczeństwa, idące za świadomością ponawiających się, zależnych ode mnie wydarzeń. Uratowałoby mi to na pewno psychikę.

Już od paru miesięcy pracuję w Turnusie. Moja przygoda z dziewczynami (Kamilą i Marceliną) rozpoczęła się, kiedy pomagałam im przy cateringu na dwudniowej konferencji. Pamiętam te dni, kiedy na kilku stołach przykrytych białymi obrusami, pomiędzy bukiecikami bzów, stawiałyśmy polskie pyszności. Myślałam sobie wtedy, że nikt z uczestników nie spodziewał się takiego cudownego widoku. Bankietowe stoły zabrały światło wydarzenia. Podczas każdej konferencyjnej przerwy, ludzie gromadzili się przy turnusowym bufecie, rozmawiali, śmiali się, i podjadali ciasteczka z maszynki. Zaczęłam wtedy rozumieć filozofię Turnusu.

Potem podjęłam pracę w kawiarni, a z czasem w galerii, przez co moje rozpoznanie w tej koncepcji podejścia do międzyludzkich spotkań i zabawy stawało się coraz silniejsze. Z każdym uśmiechem, pogłaskaniem czworonoga, wypitym trunkiem i z dźwiękiem stąpających butów po schodach do galerii widziałam, że ludzie czują się dobrze i bezpiecznie w tym miejscu. Wszyscy chcą

być jego częścią. Każda wy­

stawa w galerii Turnus wiąże się z tym spojrzeniem na towarzyskość. Nawet ta ostatnia – Gap się śmiało, Wiktorii Kieniksman i Mikołaja Sobotki jest również o tym, jak sztuka, zabawa i gadanie głupot przy piwie mogą stać się początkiem artystycznego romansu. Turnus to filozofia.

Mam wykształcenie teoretyczno­artystyczne. Najpierw przeżyłam trzy lata na Historii

Sztuki na UJ, gdzie przetrwałam miesiące nauki średniowiecza i rozróżniania obrazów caravaggionistów. Teraz niedawno skończyłam Badania Artystyczne i Studia Kuratorskie na ASP w Warszawie. I mimo tych lat edukacji, mało mnie nauczono rozpoznania we współczesnej fotografii. Myślę jednak, że zawsze miałyśmy jakiś cichy, niezobowiązujący i owiany nieśmiałością romans. Iścił się on, kiedy przeglądałam albumy fotograficzne mojej przyjaciółki Oli i kiedy dostawałam gęsiej skórki, gdy patrzyłam na fotografie np. Rena Hanga. Bardzo prawdopodobne, że ten niepewny flirt nie miałby przyszłości, gdyby nie zajęcia z doktorą Mariką Kuźmicz, która uświadomiła mi wagę znaczenia aparatu w historii i wyostrzyła moją wrażliwość na zdjęcia. Teraz czuję, że moje resztki nieśmiałości w tej relacji mogą zniknąć, bo w moim drugim domu otwieramy Turnus Butik. Ta świątynia komfortu i bezpieczeństwa stanie się również miejscem

spotkania z młodą fotografią, gdzie wszelkie nerwowości czy niepewności przeminą. Będziemy tam przedstawiać zdjęcia najróżniejszych osób fotografujących, zgłoszone na podstawie open calla. Wszystkie prace będą na sprzedaż, więc będzie to okazja dla tych zza aparatu do „zawiśnięcia” na czyjejś ścianie, a dla odbiorczyń i odbiorców do zaspokojenia swojego zachwytu i rozwijania relacji z fotografią. Zapraszamy wszystkich do Turnus Butiku –zarówno do przesyłania zgłoszeń, jak i odwiedzania nas na miejscu.

Wszystkie informacje na temat open calla Turnus Butik znajdziecie na Facebooku i Instagramie Turnusu. Zgłoszenia prosimy przesyłać na maila turnusbutik@gmail.com.

TURNUS

Fot. Mike Bona, dzięki przesyłce

Pomniczka

Wątki feministyczne związane z miastami obejmują zarówno sferę ciała – jest to m.in. dostęp do usług opiekuńczych, wody, cienia, odpoczynku czy toalety – jak i ducha, przestrzeń symboliczną. Wyraża się ona w imionach nadawanych miejscom, wyborze patronów_ek, nazwach ulic, memoriałach i pomnikach. Nie zaskoczy was fakt, że większość miejskich rzeźb jest poświęcona mężczyznom. Można oczywiście znaleźć wiele postaci fikcyjnych, mitologicznych czy biblijnych, ale reprezentacje kobiet­świętych czy bogiń to coś, z czym trudno się utożsamiać.

Kraków

W ostatnim czasie inicjatywa

Pomniki organizacji stworzyła mapę pomników w Krakowie. Osobnym kolorem zaznaczono figuratywne reprezentacje mężczyzn i kobiet. Proporcja wynosi 189 do 11.

Warszawa

W 2019 roku, przy okazji 11. edycji festiwalu WARSZAWA

W BUDOWIE Pomnikomania

dokonano odpowiednich obliczeń i statystyk, również pod kątem płci. Wśród 450 stołecznych pomników znalazło się jedynie 7 nazwisk kobiet ważnych dla polskiej historii.

Poznań

W Poznaniu jest jeden pomnik wymienionej z imienia i nazwiska kobiety, a odpowiedzią na ten fakt był happening przeprowadzony w 2020 roku pt. Kobiety na pomniki.

Po co nam kobiety na cokołach?

Organizatorki (Fundacja im. Julii Woykowskiej) i uczestniczki poznańskiej akcji podkreślały, że wcale nie chodzi o stawianie większej liczby rzeźb na cokołach, tylko o zwykłą równość. Bo to, kogo stawiamy na piedestale jest również odzwierciedleniem relacji władzy i prestiżu. Nie pokazujemy tam zwykłości dnia codziennego czy pracy opiekuńczej. Nie bez powodu artystka Marta Romankiv pytała na swoim transparencie „Gdzie jest pomnik służącej?“.

Pomniki i miejskie rzeźby przedstawiające postaci kobiece miały w przeszłości również funkcję dekoracyjną. Stawiano je m.in. w parkach albo na fontannach.

W 2021 roku w Krakowie odbył się konkurs na nowy pomnik – rzeźbę krakowskiej przekupki. W załącznikach do konkursu czytamy, że handlarki były „niezbyt urodziwe, o rysach pozbawionych powabu i delikatności, z ich twarzy można było wyraźnie wyczytać zawziętość okraszoną rumieńcem od słońca i… gorzałki oraz delikatnie mówiąc były raczej słusznych kształtów (...). Ze wspomnień krakowian często wyłania się obraz pyskatej, krzykliwej, aroganckiej, podchmielonej «baby»”*.

* Niemiec M. „Bohaterki z Placu Szczepańskiego”, Zał. do Regulaminu konkursu na projekt figury Przekupki Krakowskiej

Zwycięski projekt autorstwa Aleksandra Śliwy, przedstawiający drobną i delikatną postać kobiecą zdobi dziś róg Placu Szczepańskiego w Krakowie. Inna, nienagrodzona praca projektu Małgorzaty Markiewicz (ilustracja poniżej) trafiła do galerii na wystawę i wciąż znajduje się w Bunkrze Sztuki. W magazynach.

Pomnik pomyślany zupełnie inaczej

Wygląda na to, że stawianie kobietom pomników ani się nie udaje, ani nie jest rozwiązaniem, a sama kategoria miejskiej formy przestrzennej i figuratywnego upamiętniania nadaje się do całkowitego przedefiniowania. Może środkiem upamiętniania zwykłości powinna być zwykła, dobrze zaprojektowana przestrzeń publiczna? To pytanie, przywoływane podczas festiwalu Pomnikomania zostawiamy czytającym nas projektantkom.

181 META-AWERSJE

Pomnik krakowskiej przekupki, Małgorzata Markiewicz, 2021, fot. Rafał Sosin

BAL Architektek inicjatywa wspierająca kobiety w architekturze, zarówno projektantki, jak i jej użytkowniczki. Do tej pory mogłyście nas śledzić online na @bal_architektek, ale wkroczyłyśmy na papier! Balowiczki: Dominika Janicka, Barbara Nawrocka, Dominika Wilczyńska. PS Niech żyje BAL !

Już nigdy nie będzie

takiego lata

Obiektywna interpretacja pogody nie jest możliwa. W przypadkowych dyskusjach o zmianach klimatycznych zawsze znajdzie się ktoś, kto lubi upał. Mimo wszystko, trudno dłużej temu zaprzeczać – jest gorąco. Będzie jeszcze cieplej. Niestety, od rozpoznania sytuacji, w której znaleźliśmy się jako ludzkość, do zmian systemowych jest bardzo daleko. Nie udajemy nawet, że staramy się wspólnie realizować cel, jakim jest zatrzymanie globalnego ocieplenia. Wyciskamy kapitalizm, jak tylko się da, pod dyktando „dominujących narracji”. agata cieślak

Żyjemy w intensywnych czasach. Nieustanne poczucie bycia zalewaną negatywnymi komunikatami i obrazami, w połączeniu z upałem wzmagają poczucie kakofonii współczesności. Być może z tego powodu coraz chętniej zatapiamy się w nostalgicznych wspomnieniach przyrody, jaką znamy z przeszłości i wspólnie tęsknimy za naturą okresu naszego dzieciństwa lub tą, której nie możemy sami

pamiętać – ale jaka wydaje nam się tożsama z doświadczeniami naszych przodków. Te mityczne archetypy natury odradzają się współcześnie ze szczególną witalnością. Susza i inne katastrofy klimatyczne są bowiem bezpośrednio powiązane z różnorodnymi kryzysami ekonomicznymi i społecznymi, z jakimi przyszło nam sobie radzić. Równocześnie, we współczesnych dyskusjach coraz częściej pojawia

Agata Cieślak, Warzywa, z cyklu Performance, który nigdy się nie wydarzył, 2016

się przekonanie, że najpiękniejsze, co mogła zaoferować nam Matka Ziemia jest już za nami. Raj został utracony przez działania poprzednich pokoleń. Nam zostały jedynie wysychające koryta rzek, płonące lasy, morza zakwitające algami i klimatyzowane centra handlowe – i to też tylko dopóki wystarczy nam prądu. Tęsknota za utraconą naturą zdaje się być wspólnym mianownikiem, który jednoczy nas od prawa do lewa – jedni przygotowują się na przetrwanie nieuchronnej katastrofy

i zbierają zapasy, inni idą na grzyby czy uprawiają warzywa na własnych działkach, a jeszcze inni podlewają hektolitrami wody idealne, przydomowe murawy chronione tujami. To, co łączy te postawy, to ludzka potrzeba współistnienia z przyrodą – tą nieokiełznaną i dziką lub trochę bardziej ugrzecznioną, podmiejską wersją – semi-naturą.

Rozwijające się równolegle w wielu społeczeństwach i kulturach jednocześnie przekonanie, że w odległej przeszłości

człowiek i natura pozostawały ze sobą w harmonii – ludzkość żyła prosto, ale jednocześnie w stanie spełnienia, a niewielkie potrzeby człowieka i jego ograniczone pragnienia były zaspokajane przez środowisko –wzmaga społeczne poczucie nostalgii. W moim przekonaniu, jest to zjawisko niepokojące. Powidoki natury, które zapisały się w naszej pamięci, mieszają się z wyobrażeniami środowiska, jakie znamy z analiz, filmów i innych opowiadań. Jednakże trudne czasy wzmacniają ideologiczne narracje, a nostalgiczna reprezentacja przyrody ma niewiele wspólnego z tym, jak faktycznie wyglądała ona w przeszłości. Utracona natura, do której się współcześnie odwołujemy, staje się więc jedynie ideą – odmienianą przez wszystkie przypadki i interpretacje, utopią. Projekcja mitu nie odbywa się w odległej przyszłości, lecz w przeszłości. Wyobrażamy sobie bowiem, że w pewnym momencie rozwoju ludzkości istniała możliwość szczęśliwego życia. Wystarczy cofnąć się do tego okresu – zatrzymać rozwój, zawrócić.

Podobne tendencje widoczne są w różnorodnych aspektach współczesności, gdzie groteskowych rozmiarów konsumpcja miesza się z desperacko radykalnymi gestami jednostek. Nostalgiczne praktyki, skupione wokół pojęcia natury, popularne są także w sztuce i kulturze. Podobnie jak w wypadku innych, abstrakcyjnych

koncepcji – takich jak np. wiecznego pokoju – odezwy powrotu do natury przodków są bliższe spełnionej utopii niż mają faktyczne przełożenie na język debaty publicznej. Wspomnienia, na których opiera się sztuka, w rzeczywistości należą przecież do kogoś innego, wyrastają na tęsknych westchnieniach naszych przodków. Jeśli jednak spojrzeć na sztukę nie, jako na narzędzie upiększania rzeczywistości – zamieniania każdej możliwej chwili w doświadczenie, tworzenia momentów wspólnotowych idylli zapisanych jako migawki na naszych socialach – może wówczas bylibyśmy w stanie odejść od nostalgicznego uwikłania. Sztuka współczesna wyrażająca ducha czasów, a nie konkretnej sytuacji, miejsca czy wspomnień stałaby się czymś więcej niż narracją, której zadaniem jest przedstawienie faktów lub pojęć dotyczących omawianej sprawy w taki sposób, aby odbiorca podzielił z autorem czy autorką ich interpretację.

Nie oznacza to, że mamy przestać wyobrażać sobie utopie, ale wymyślić to pojęcie na nowo –w oderwaniu od tego, co mielibyśmy utracić. Przestać tkwić w niemożliwych do zrealizowania wyobrażeniach o idealnym społeczeństwie, które pozostaje z naturą w niezachwianej harmonii i jednocześnie odrzucić dominujące narracje oparte na perwersyjnym pragnieniu stworzenia kapitalistycznej utopii, do której mają dostęp najlepsi

z nas, a przyroda staje się tu surowcem lub resortem. Możliwe, że wówczas utopia przestałaby spełniać funkcję wolnej wyobraźni, a stałaby się narzędziem, które pozwala na szukanie rozwiązań w ramach, istniejących współcześnie, możliwości. Narzędziem, które z czystej potrzeby przetrwania nakazuje wyobrażać sobie nową rzeczywistość – w oddaleniu od nostalgicznego poszukiwania utopii przeszłości – będącą kwestią najpilniejszych potrzeb społecznych, które mamy szansę rozwiązać dzisiaj.

Ilustracja pochodzi z cyklu obrazów mojego autorstwa, które roboczo nazywam Performance, który nigdy się nie wydarzył (2016). Wydaje mi się, że mogłaby to być jedna z moich najlepszych prac. Wizualne kompozycje miały towarzyszyć czytanemu na głos opowiadaniu. Praca nigdy nie miała publicznej prezentacji, ponieważ wydarzenie, w ramach którego miałam czytać swój tekst, nigdy się nie odbyło.

Agata Cieślak  artystka, autorka, producentka, pracowniczka kultury. Działa na styku różnych dziedzin, nieprzerwanie wierząc w istotę sztuki. agata- cieslak.com

Ostatnia wieczerza

Jak każdy szanujący się zespół muzyczny, tak i Nagrobki od czasu do czasu wyruszają w trasę koncertową. W tym roku okazja jest wyjątkowa, gdyż obchodzimy jubileusz 10­lecia. Zespoły na trasy koncertowe cieszą się, jak dzieci na święta. Jak w wypadku gwiazdki, oczekiwania są wysokie, a i tak na końcu dostajesz kłótnie ze starym, zrzędzenie matki, Kevina samego w domu i skarpety w prezencie. Poniższa tabelka prezentuje zestawienie oczekiwań z rzeczywistością przed i po trasie koncertowej w oparciu o 10­letnie doświadczenie Nagrobków

Ludzie na koncertach

krzyczący: GRAĆ UTWORY !

„Nagrobki = połączenie noisu, big beatu i black metalu!“

Smaczne jedzenie w dobrych restauracjach

Ludzie na koncertach krzyczący: NAPIERDALAĆ!

„Nagrobki = punk rock!”

Zapiekanki na Orlenie

Grand Hotel Sala wspólna w hostelu

Pomoc w noszeniu sprzętu

Benzyna po 5 zł

Słońce i ciepło

Sprzedaż płyt po koncertach

Ból pleców i odciski

Benzyna po 7 zł

Zimno i deszcz

Kiedy będą szaliki?

Nagrobki w trasie: 25 X Łódź, Przestrzeń / 26 X WWA, Hydrozagadka / 27 X Poznań, Pies Andaluzyjski, Nagrobki dla dzieci / 27 X Poznań, Pies Andaluzyjski, normalny koncert / 28 X Zielona Góra, BWA / 29 X Wrocław, TBA / 30 X Katowice, TBA / 31 X Kraków, Alchemia / 01 XI Bydgoszcz, Toniebajka / 22 XI Gdańsk, Nagrobki + Mikołaj Trzaska grają Muminki / 28 XI Łódź, Nagrobki dla dzieci

Tarot na przyszłość… upałów

Czasami najtrudniejsza rzecz to zrozumieć pytanie. Tak jak z tematem, który dostałam od redakcji: Przyszłość upałów? Czyli czego? Mas gorącego powietrza? Globalnego ocieplenia jako takiego? Naszego życia w coraz rzadziej kończącym się lecie? Polityk publicznych i międzynarodowych działań na rzecz ograniczania (przyczyn) zmian klimatycznych? Wszystkiego tego jednocześnie? To zawsze jest wszystko jednocześnie, wtedy najlepsze, co może zrobić tarocistka, to jak najlepiej wydobyć z kart jakąkolwiek w tej jednoczesności kolejność. agata czarnacka

Tym razem tarot dał nam karty szalenie optymistyczne, które w tym kontekście i takim zestawieniu wydają się emanować wszystkim, tylko nie optymizmem. Oto Ósemka Monet, karta wspaniale opanowanego rzemiosła, pilnej i przynoszącej radość pracy, uznania i rozpoznania. W pozycji odwróconej przestrzega przed chodzeniem na skróty i wybieraniem łatwych rozwiązań, które niczego nie rozwiązują. Ale tu nie

jest odwrócona, na miarę możliwości naprawdę się staramy; wiemy coraz więcej i stosujemy tę wiedzę w praktyce.

I co? I zero. Wielkie Arkanum numer zero, Głupiec, stoi nad przepaścią i za chwilę radośnie, z pieśnią na ustach da krok do przodu. Czy razem z Głupcem skoczy jego wierny piesek? Nie wiemy, piesek często na kartach stara się powstrzymać swoje głupkowate państwo

54º21’18»N 18º36’57»E / Monika Zawadzka IG: tarottak.pl

przed czymś, co musi być kolejnym wypadkiem przy pracy: Głupiego robota, sami rozumiecie. Ten krok do przodu, prosto w przepaść…

Ten krok do przodu, skok w przepaść, uwalnia niesamowity potencjał. I czasem trzeba go zrobić, mimo że nasze wewnętrzne zwierzątko wierzga i zawraca. Ósemka Monet w zestawieniu z Głupcem mówi o czymś w rodzaju singularity, momentu osobliwości technologicznej: skutki naszych odkryć (i działań) sprawią, że nasze prognozy już nie będą nadążać. Osobliwość jako pojęcie powstała oczywiście w odniesieniu do sztucznej inteligencji, do sytuacji, gdy maszyny staną się

inteligentniejsze od ludzi i zaczną robić swoje bez pytania ani szukania u nas rady. W kontekście klimatu sztuczna inteligencja będzie też mieć dużo do powiedzenia (podobno huk serwerów wymaganych, żeby to wszystko działało, stanie się jednym z największych czynników ocieplenia), ale jak zwykle tarot uwalnia też inne intuicje. Kiedy pisałam o motywowaniu przyczyn zmian klimatycznych, zaczął pytać o ich skutki.

I w tym kontekście skok Głupca w przepaść zaczyna mieć nowy sens: a jeśli pogodzimy się, że zmiany będą, już są, i zaczniemy pracować na wizji świata po tym, jak już na dobre nadejdą; jeśli to, co możemy teraz zrobić, to zacząć planować z wyprzedzeniem, jak najlepiej gwarantować prawa podstawowe w świecie pogłębiających się klimatycznych nierówności… tak, wtedy możemy zacząć wszczynać coś z prawdziwym potencjałem zmian. Przepraszam za te inicjacje w inicjacjach, ale rozumiecie: będziemy rozumieli, co jest do zrobienia, dopiero jak zaczniemy to robić: moment osobliwości wymaga zaczynania od wielu początków.

Agata Czarnacka filozofka, aktywistka feministyczna, tarocistka. Agata zaprasza na czytania indywidualne (także online) lub na „Pałacową promocję” w Café Kulturalna w Warszawie, którą urządza z okazji lub bez okazji (daty do sprawdzenia w mediach społecznościowych): fb.com/tarotagaty instagram.com/tarot_agaty

Hanka

projekt: franciszek rząsa

Franciszek Rząsa, Hanka, 2024

Krój pisma Hanka, inspirowany stylem zakopiańskim i podhalańską sztuką ludową, zaprojektowany został z myślą o Muzeum Tatrzańskim. Autorem jest Franek Rząsa pochodzący z Zakopanego tegoroczny absolwent wydziału wzornictwa ASP w Katowicach.

– „Chciałem, żeby mój dyplom był związany z kulturą góralską lub stylem zakopiańskim. Większość współczesnych prób inspiracji góralszczyzną, kończy się na jej zbanalizowaniu i zwulgaryzowaniu. Chciałem stworzyć nowoczesny krój pisma zachowujący charakter regionalny” –mówi autor projektu.

Nazwa pojawiła się spontanicznie w ostatniej chwili. Roboczo krój nazywał się Ferko – od imienia projektanta, a wcześniej KTT – jak początek tablic rejestracyjnych z Zakopanego.

Inspiracją dla kształtów liter były regionalne tradycje budowlane i umiejętność posługiwania się ciesiołką oraz tzw. styl zakopiański w architekturze i analiza drewnianych szyldów z nazwami regionalnymi.

– „Hybryda to chyba najlepsze słowo na określenie ostatecznego kształtu liter, o których wiele osób mówi, że wyglądają jak wyciosane” – mówi Franek Rząsa. – „Zależało mi

Hanka jest krojem pisma opartym na siatce, który został zaprojektowany dla Muzeum Tatrzańskiego. Inspiracją do jego powstania było drewno, ślady narzędzia i rytmy wzorów pochodzących z kultury góralskiej.

INSPIRACJA
UPROSZCZONY GRID
ZNAK NA GRIDZIE
FINALNY ZNAK

Gmach głowny

Dwór w Łopusznej

Chałupa Gąsieniców Sobczaków

Muzeum Kornela Makuszyńskiego

Afisz, mockup

Franciszek Rząsa, Hanka, wizualizacja pokazująca możliwe wykorzystanie na plakatach Muzeum Tatrzańskiego, 2024

Na siatce, na której powstawały litery zostały opracowane znaki, które w przyszłości mogłyby budować wayfinding Muzeum Tatrzańskiego.

na tym, żeby łączyły się szeryfami i przypominały ornament. Częścią mojego dyplomu, oprócz zaprojektowania liter, było także wstępne zastosowanie ich do komunikacji działań prowadzonych przez Muzeum Tatrzańskie. Chciałem zaproponować unowocześnienie i uspójnienie wizerunku Muzeum, znaki, które zwiększą zauważalność, rozpoznawalność i zapamiętywalność komunikatów wizualnych Muzeum w dość mocno schaotyzowanej przestrzeni miasta Zakopane”.

DR HAB AGNIESZKA NAWROCKA WSPÓŁPROMOTORKA: DR HANNA SITARZ-PIETRZAK

Na razie Hanka została nominowana w kategorii Świeża Krew w konkursie Projekt Roku 2023/24 organizowanym przez Stowarzyszenie Twórców Grafiki Użytkowej. Być może pod wpływem tej wiadomości Muzeum Tatrzańskie zdecyduje się na wdrożenie rozwiązań zaproponowanych przez Franka Rząsę. Na razie wciąż nie odpowiedziało na propozycję wykorzystania Hanki.

INFORMACJI WYDZIAŁ PROJEKTOWY | KIERUNEK WZORNICTWO AKADEMIA SZTUK PIĘKNYCH W KATOWICACH

Galeria sztuki w Willi Oksza
Wystawa przyrodnicza
Wystawa etnograficzna
Kasa biletowa

HANKA

!?#%←→

Projekt kroju dekoracyjnego Hanka oraz elementów identyfikacji wizualnej dla Muzeum Tatrzańskiego powstał w 2024 r. jako praca dyplomowa na wydziale wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Promotorka: dr hab. Agnieszka Nawrocka, współpromotorka: dr Hanna Sitarz-Pietrzak, konsultacje: dr hab. Agnieszka Małecka-Kwiatkowska.

Franciszek Rząsa – projektant pochodzący z Zakopanego. Bada różne dziedziny sztuki i projektowania, motywowany chęcią zdobycia interdyscyplinarnego doświadczenia. Ukończył wzornictwo w ASP w Katowicach. @kieks.franko

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.