Marek Krajewski: Spis natur. O mieście, technologii, sztuce i współczesnych obyczajach

Page 1


Marek Krajewski Spis natur.

O mieście, technologii, sztuce i współczesnych obyczajach

Spis natur

Marek Krajewski

Spis natur.

O mieście, technologii, sztuce i współczesnych obyczajach bęc zmiana

O czym to jest

Książka dotyka czterech aspektów współczesnej rzeczywistości: technologii i ich przeobrażeń; miasta i tego, co je dziś konstytuuje; sztuki jako narzędzia poznawczego; współczesnej obyczajowości — jej przejawów, reguł i sensów. Tym, co je łączy, jest bliskość codziennemu doświadczeniu w roli jego obiektu, środka jego wyrażania, ramy, która je reguluje. Taką też perspektywę praktykowałem w trakcie pisania — bliską temu, czym żyjemy (a dokładniej, czym żyje część z nas, trudno bowiem uwolnić się tu od lokalnej, klasowej i zawodowej pozycji, którą zajmuję). Dlatego też sporo miejsca poświęcam rzeczom spotykanym każdego dnia — elementom miejskiej infrastruktury; temu, co widzimy i słyszymy za pośrednictwem wpiętych do sieci komunikatorów; sposobom wzajemnego odnoszenia się i językowi, którego używamy, by porozumiewać się z innymi. Na pierwszy rzut oka do tego zestawu zdaje się nie pasować sztuka, ale tylko pozornie. Zajmuję się bowiem tylko tymi jej przejawami, które silnie splatają się z codziennością, odnoszą się do tego, co stanowi jej współczesną treść i formę. Interesuje mnie też to, co ogniskuje dziś opinię publiczną i co wywołuje pytania o miejsce człowieka

na ziemi i wśród innych gatunków, o przyszłość, o to, co będziemy jedli, jak będziemy mieszkać, przemieszczać się i wyglądać w niedalekiej przyszłości, co będzie wówczas obiektem rozrywki. A także aktualne i przyszłe obawy i lęki, przejawy niechęci i wrogości, ale też to, co staje się przedmiotem fascynacji, miłości i troski.

Tekst książki nie jest uporządkowany w postaci rozwijającego się wywodu, narracji przyjmującej postać wykładu lub eseju. Przeciwnie, bardzo zależało mi na tym, by wyeksponować fragmentaryczność i nieciągłość, a czasami też wewnętrzne sprzeczności codziennego doświadczenia. Próbuję więc nie tyle je porządkować, ile raczej demonstrować, że posiada ono znaczenie. I to w podwójnym sensie tego słowa: zawiera w sobie wiedzę na temat rzeczywistości i jest dla kogoś istotne.

Chociaż książka ta jest bliska codziennemu doświadczeniu, to nie oznacza, że zdaje z niego relację. Przeciwnie, jest ona raczej próbą uchwycenia jego splątanych i niejednoznacznych sensów, wyeksponowania sprzeczności i paradoksów, w które jest ono uwikłane. Wychodzę z założenia, że na tym polega główne zadanie nauk społecznych i humanistycznych — nazwać to, czego doświadczają ludzie, i tym samym dodać do ich doświadczenia jeszcze jedną warstwę, możliwość, sens. Nie po to jednak, by określić, jak jest, ale raczej, by wyrazić, że i tak można to widzieć. Multiplikowanie perspektyw wydaje się o tyle istotne, że nie tylko jest sposobem na przeoczenia i nieuwagę wpisane w codzienne doświadczenie, ale pozwala też zrozumieć, jak to samo widzą inni. Takie ćwiczenie z patrzenia cudzymi oczami na dobrze znane rzeczy skutecznie leczy z przekonania, że wiemy wszystko i że wiemy najlepiej. Zawsze wytrąca z równowagi, ale tylko niekiedy prowadzi do porozumienia. Równie przecież często spojrzenie to uświadamia, jak wiele nas dzieli że nie znajdujemy niczego,

co można uznać za podstawę budowania wspólnego świata. Upieram się jednak przy tym, że to ćwiczenie istotne również dla samopoznania. Jego integralną część stanowi przecież identyfikacja tego, co nie jest możliwe.

Jak to jest poukładane

Początkowo książka przypominała swoją strukturą dziennik, choć w żadnym wypadku nie miałem zamiaru go prowadzić (o czym niżej). Zdaję sobie też sprawę, że niektórym może kojarzyć się ona z Popamiętane, moją książką w formie słownika dotyczącego popkultury i kultury medialnej, wydaną w 2006 roku. Choć i Spis natur… tworzą krótkie eseje, to zależało mi, by uniknąć encyklopedycznej logiki charakterystycznej dla tej wcześniejszej publikacji. Jest ona bowiem sprzeczna z fragmentarycznością i złożonością współczesnego świata, zaś jej praktykowanie służy raczej demonstrowaniu kontroli nad nim niż jego poznawaniu. Dlatego początkowo chciałem uporządkować eseje tak, by układały się w tematyczne bloki, dotyczące kolejno, jak mowa o tym w tytule: miasta, technologii, sztuki i współczesnych obyczajów. Szybko jednak okazało się, że wywołuje to wrażenie fiksacji i zwyczajnie nuży. Dlatego też ostatecznie książkę tworzą krótkie fragmenty ułożone w dosyć przygodnej kolejności, ale jednocześnie tak, by uniknąć dłuższych, monotematycznych ciągów. Mam nadzieję, że tak czyta się to po prostu lepiej, struktura książki nie wymusza porządku lektury — można ją zacząć w dowolnym miejscu, przemieszczać się w tekście w wielu kierunkach, iść do przodu i wracać, omijać to, co aktualnie mało interesujące, i poszukiwać podobnych wątków. Nie chcę w żaden sposób ułatwiaćtego zadania ani sugerować, jak może przebiegać lektura. Byłoby wspaniale, gdyby ona sama wynikała z porządku codzienności osoby tę książkę czytającej. I tej codzienności towarzyszyła.

O powodach i sposobach pisania

Książka ta powstawała, kiedy odczuwałem głód pisania, a nie mogłem tej czynności poświęcić zbyt wiele czasu. Taki paradoks akademickiego życia, na czynność, która powinna być centrum pracy naukowej, zostają marginesy uwagi, siły, zaangażowania. Pochłania je dydaktyka, biurokracja, obowiązki administracyjne, zabieganie o fundusze na badania, seminaria i konferencje, posiedzenia i zebrania, kolokwia i obrony, seminaria, czytanie cudzych tekstów i prac na stopień oraz ich recenzowanie. Żeby było jasne, bardzo lubię swoją pracę, a jednak — i jest to prawda obiektywna — jej wykonywanie powoduje, że nie mam czasu na pisanie. A co za tym idzie, na myślenie, wymyślanie, zastanawianie się, kreowanie. Tak się bowiem składa, że mogę je praktykować tylko wtedy, kiedy piszę. Problem ten rozwiązałem, skracając długość pojedynczego elementu strukturalnego książki do minimum komunikatywności (do 3 tysięcy znaków). Wiem, że dla niektórych to też granica tego, co są w stanie przeczytać, i spore wyzwanie czytelnicze. Nie utyskuję na to, bo zdaję sobie sprawę, że wrażliwości i możliwości percepcyjne zmieniają się wraz z kolejnymi rewolucjami medialnymi, demokratyzacją umiejętności tworzenia wizualnych i audialnych reprezentacji oraz ich masowego upowszechniania. Możemy się na to obrażać, ale zaprowadzi nas to niechybnie na peryferia współczesnego życia społecznego, do jakiejś niszy superludzi panujących nad uwagą w czasach totalnej dystrakcji. Lepiej przyjąć to do wiadomości i szukać jednak jakichś sposobów na komunikowanie się w tym nowym kontekście. Nie chodzi przy tym, by zaakceptować jego reguły gry, ale raczej, by zmierzyć się z obowiązującym dziś modusem produkcji informacji i wiedzy.

Narzucona w tej książce dyscyplina nie dotyczyła tylko długości tekstów, ale też regularności ich pisania. Początkowo założyłem, że będę codziennie pisał jeden, zamknięty

fragment, kolejnego dnia redagował ten wczorajszy i pisał kolejny itd. Przez kilka miesięcy to się nawet udawało, ale potem okazało się, że takie pisanie zawłaszcza codzienność, że coraz mocniej zostaje ona podporządkowana konieczności popełnienia codziennego wykonu. Być może też w prostej drodze prowadziło to do grafomanii, a może również, jak każda przesadna konsekwencja i forma samodyscypliny, do odczłowieczenia tego procesu. Z tego też powodu nie wszystkie teksty, które powstały podczas pisania tej książki, ostatecznie się w niej znalazły, a ona sama nie ma postaci dziennika. Uważam bowiem, że jego pisanie byłoby jednak nadmiernie egocentryczne. Interesowały mnie przecież bardziej zjawiska, fenomeny, kurioza i zdarzenia, a nie to, że ja ich doświadczałem. Ani też to, jak je przeżywałem. Oczywiście w kilku miejscach nie udało się uniknąć takiej autoekspresji, ale generalnie jej praktykowanie nie było celem tej książki. Z tego też powodu zdarzały się też dłuższe niż kilka dni przerwy w jej sporządzaniu. Były one o tyle istotne, że paradoksalnie pozwoliły ją pisać i to w sposób, który nie tracił nic ze swojego pociągającego charakteru czegoś, co jest przygodą, możliwością, a w pewnym sensie też przywilejem.

Względna nieobecność

Dematerializacja powoli się dokonuje. Nie chodzi jednak o to, że znikają przedmioty, ciała i ich lokalizacje, miejsca i przestrzeń. Chodzi raczej o to, jak uzyskujemy do nich dostęp. W przypadku większości z nich jest on zapośredniczony przez dokonanie jakiejś operacji wikłającej to, co cyfrowe, zera i jedynki przesyłane przez sieci telekomunikacyjne jako impulsy elektryczne. Czasami jest to płatność kartą, czasami zeskanowanie kodu QR i pobranie linku albo wpisanie hasła, jeszcze kiedy indziej wysłanie zamówienia za pośrednictwem aplikacji, otwarcie za jej pomocą drzwiczek do skrytki z paczką albo do sharingowego pojazdu. Często wysłanie tekstowej informacji albo pojawienie się na ekranie jako odcisk palca czy obraz siatkówki.

Rację miał Albert Borgmann, który prawie dwie dekady temu twierdził, że rozwój technologiczny zaprowadził nas do czasów zdominowanych przez urządzenia i przyrządy, wypierających narzędzia jako podstawowe środki realizacji naszych celów. Używanie tych drugich wiązało się z posiadaniem głębokiej wiedzy praktycznej wpisanej w ludzkie ciało i z rozumieniem procesów transformujących wodę, mąkę,

sól i drożdże w chleb lub bułki. Urządzenie zaś przyspiesza i ułatwia tę przemianę, ale też powoduje, że nie jesteśmy jej świadkami, a tylko doświadczamy jej początku i końca. Istota przyrządu polega więc na tym, że separuje nas od procesu transformowania materii, a więc od tego podstawowego doświadczenia, kluczowego dla zrozumienia miejsca człowieka w świecie. Ceną, jaką płacimy za dobrobyt i komfort, demokratyzację dostępu do dóbr, jest nie tylko powszechna ignorancja (mówiąc wprost — nie bardzo wiemy, jak to jest zrobione), ale przede wszystkim alienacja. Wyobcowanie ze świata, który kontrolujemy.

Dematerializacja jest interesująca też z innego powodu — niezwykle uzależnia nas od urządzeń komputerowych i od napędzającej je energii oraz formatuje codzienne czynności tak, że stają się one bardzo podobne do siebie. Patrząc na osobę przesuwającą palce po ekranie smartfona, nie sposób przecież powiedzieć, co ona robi: wysyła wiadomość, uruchamia klimatyzację w swoim domu, nadzoruje swoje dziecko, robi zakupy, tworzy playlistę, a może rezerwuje dom na wakacje albo pomaga komuś przeżyć kolejny dzień lub zrealizować biznesowy projekt. A może stalkuje, odpala ładunek wybuchowy, pisze pracę zaliczeniową albo wyznaje miłość.

Jeżeli działania się upodobniają, a różni je tylko skutek, to oznacza, że przestają być one podstawową formą naszej obecności w świecie. Nie tyle w nim jesteśmy poprzez to, co robimy, ile raczej zaznaczamy swoją w nim obecność przez ślady, jakie zostawiają w nim przyrządy, które wprawiliśmy w ruch. Uobecniamy się w efektach końcowych, skutkach, które w nieprzejrzysty sposób powiązane są z nami. Dematerializacja powoduje, że stajemy się nieciągli. Podłączeni, ale jakby trochę nieobecni.

Dostawki

Paczkomaty, bankomaty, maszyny vendingowe, mlekomaty, biletomaty, pizzomaty czy nawet robakomaty (dla wędkarzy). Pewnie też urządzenia do klimatyzacji, kolorowe kosze do segregacji śmieci, skrzynki energetyczne i telekomunikacyjne. Niby nic nowego, bo przecież od prawie zawsze istniały skrzynki na listy i te pocztowe; wrzutnie bankowe, a na wsi ławeczki na bańki z mlekiem. Jednocześnie nie sposób nie dostrzec, że dostawek jest dziś bardzo dużo, a ich namnażanie jest tak intensywne, że nie tylko zmienia się ich status, ale też one zmieniają przestrzeń, nasze działania, relacje łączące nas z innymi i pewnie również nas samych.

Dostawki, doklejone do istniejącej infrastruktury, dowodzą przede wszystkim, że technologie i potrzeby zmieniają się szybciej, niż jest w stanie zmieniać się miasto. Są one od niego zależne (bo muszą być gdzieś umiejscowione, skądś pobierać energię i dane), ale nie ma dla nich w nim miejsca. Jedyne, co pozostaje, to dostawianie. To zaś, jak w przypadku powiększania liczby miejsc noclegowych przez dostawkę w hotelowym pokoju, wprowadza chaos. Pozwala zaspokoić jakąś pojedynczą potrzebę, ale utrudnia też realizację wszystkich innych. Jest prowizorycznie i ciasno, pozostaje wrażenie niedopasowania, niewygoda oraz dezorientacja.

Trudna do przeoczenia jest też surowa techniczność projektowania dostawek. Większość z nich to szare lub kremowe skrzynki i szafki lub szafy doklejone do prywatnych domów i publicznych budynków, świątyń i sklepów, chodników, pasaży i skwerów. Ta dosłowność ma pewnie sugerować czysto instrumentalne, techniczne zastosowanie dostawek, a więc też ich niezbędność usprawiedliwiającą obojętność wobec otoczenia. Potęguje to jednak tylko wrażenie niedopasowania. Podobnie do innych nowych technologii, również miejskie dostawki mają ułatwić zawiązywanie i podtrzymywanie

relacji, eliminować bariery wymiany handlowej i komunikacji. Podobnie jednak jak większość z nich, one również oddalają ludzi od siebie. Tworzą infrastrukturę niespotykania i bariery w relacjach z najbliższym otoczeniem. Czynne 24/7, obojętne na dzień i noc, święta i zmieniające się pory roku łamią społeczne rytmy organizujące życie wspólnot. Pozwalają normalnie żyć i nie spotykać się z innymi, nie doświadczać tego, co dzieje się na zewnątrz, a więc przekształcać świat wokół w projekcję potrzeb, pragnień, upodobań. Przenoszą życie społeczne na poziom tak głębokiego zapośredniczenia, że staje się ono abstrakcyjne, zredukowane do wymiany impulsów i rzeczy.

Niedokończoność

Martyna Kamińska, autorka świetnej pracy licencjackiej o kulturze siłowni, w trakcie seminarium pokazała mi film z TikToka, w którym drobna czternastolatka skarżyła się na niedostosowane do niej porady związane z ćwiczeniami. Głównym problemem było pytanie, jak ona — ważąc 49 kilogramów — ma podnieść czterdziestokilogramową sztangę. Tym, co mnie zaskoczyło, nie była jednak absurdalność tej skargi, ale raczej niezwykle autorytatywny styl wypowiedzi tiktokerki, pewność, z jaką poddawała ona krytyce świat fitnessu. Moją uwagę przykuło też nieustanne zwracanie się przez nią do jakiejś implikowanej wspólnoty, której istnienie uznawała za oczywiste, co potwierdzały częste zwroty w rodzaju pamiętajcie, uważajcie, nie przejmujcie się itd. Osłupienie, w jakie wprawił mnie ten film, wynikało chyba z tego, że przywykłem do kultury eksperckiej w wersji nieco bardziej dorosłej i do tego, że dzieci są rzadko obsadzane w roli autorytetów. Zaraz potem przypomniał mi się krótki film puszczany na ekranach zamontowanych w poznańskich autobusach. Przedszkolaki wyjaśniają w nim mężczyźnie, który w trakcie

gwałtownego hamowania upadł na podłogę i uszkodził swój smartfon, dlaczego w czasie jazdy komunikacją publiczną warto trzymać się uchwytów. Małoletni osadzeni w roli ekspertów dowodzili, że nawet dziecko to wie. Tym bardziej powinien więc wiedzieć dorosły.

Następnie przed oczami stanęła mi reklama popularnej, niemieckiej marki żelków, która pokazywała biznesowe zebranie, w trakcie którego dorośli próbujący tych słodyczy zaczynają mówić i zachowywać się jak dzieci. Nawet ich głos uległ tak głębokiej transformacji, że służbowe spotkanie przypominało pogawędkę osób uczęszczających do przedszkola: bezpretensjonalne śmichy-chichy.

Dawniej zbyłbym te drobne zdziwienia, wskazując na zwrot demotyczny forsujący zwyklaków w roli doradców w każdej sprawie, na adultyzację dzieci i infantylizację dorosłych. Od tego „dawniej” minęło jednak sporo czasu i dzisiaj trafniej byłoby stwierdzić, że ekspertem jest osoba, która zdoła do swojej eksperckości przekonać innych. Wszystko zależy przecież od tego, czy znajdzie dla swoich porad publiczność. A także, że i dzieci, i dorośli łączy odtwarzana w nieskończoność próba ulokowania siebie w sieciach relacji określających, kim są, a co za tym idzie, wskazujących, co mogą i co powinni. Nie chodzi więc o zmieszanie dziecięcego i dorosłego w jakiś ambiwalentny zlepek. Chodzi raczej o niedokończoność. Ta zaś jest produktem przymusu bycia kimś i tego, że to bycie wymaga uznania tego roszczenia przez innych. Ci jednak znajdują się w tym samym stanie niedokończenia, co my.

Dystansowanie

Podczas dzisiejszej przejażdżki złapałem się na tym, że próbuję ułożyć w głowie typologię mijających mnie rowerzystów i rowerzystek. Pewnie mnóstwo już takich zestawień powstało, zatem nic nie szkodzi, abym zaproponował swoje. Od razu

zaznaczę, że nie uwzględniam w nim rowerzystów zawodowców: kurierów, dostawców jedzenia, sportowców. Nie ma co przecież mieszać różnych porządków. Będzie więc tylko o pozaprofesjonalnym cyklingu.

Generalnie na swojej drodze spotykam tych, którzy używają rowerów, bo muszą; tych, którzy chcą; tych, którzy jeżdżą na nich, bo mogą, oraz tych, którzy robią to, bo wiedzą, że powinni to robić.

W tej pierwszej kategorii mieszczą się przede wszystkim osoby, które dojeżdżają na rowerze do pracy, sklepu, kościoła lub przychodni nie dlatego, że tak chcą, ale dlatego, że nie do końca mają wybór. Autobusów i pociągów jest mało, a ceny biletów za wysokie. Samochodu albo nie mają, albo nie stać ich na benzynę. Najczęściej jadą powoli, rowery mają zdezelowane, na kierownicy wisi poliestrowa siatka albo plastikowa reklamówka, ubranie podniszczone, twarz zmęczona. Zdecydowanie nie czerpią radości z pedałowania, czasami w ogóle nie jadą, ale prowadzą albo pchają rowery, traktując je jak rodzaj chodzika albo kuli. To też często starsze osoby, częściej kobiety niż mężczyźni. Zupełnie tak, jakby podtrzymywanie trwania kruchego porządku spoczywające na ich barkach wymagało użycia tego rodzaju dwukołowej podpórki.

Druga kategoria to wielkomiejskie klasy średnie, często uczelniane lub nauczycielskie, ale też kreatywne, które jeżdżą na rowerach po mieście, najczęściej w strojach codziennych, z plecakiem lub kurierką, na jakimś holenderskim rowerze miejskim, czasami ostrym kole, a coraz częściej przemieszczają się hybrydowym rowerem cargo, wioząc dzieci do lub z przedszkola, lub na inne zajęcia. Wyprostowani. Zadbani. Niezmęczeni, rześko przemieszczający się wśród innych im podobnych. Rowerzyści z klasą, a przy tym świadomi. Walczący o lepszą infrastrukturę rowerową z autoholizmem, o lepszą przyszłość klimatyczną dla dzieci. I dobrze.

Spis treści

O czym to jest — 5

Jak to jest poukładane — 7

O powodach i sposobach pisania — 8

Względna nieobecność — 11

Dostawki — 13

Niedokończoność — 14

Dystansowanie — 15

Przerwa — 18

Przecinki — 20

Koła deptakowe — 21

W Brobdingnag — 23

Czarne schody — 25

Dezorientowanie — 27

Ławka — 28

Na hasło — 31

Zguby — 33

Front łapania dystansu — 34

Szlam — 36

Autopułapki — 38

Dzielniaki — 39

Równość AI — 41

Jemy rzeczy — 43

Słucham siebie — 45

Wykluczająca komunia — 47

Pissed — 48

Realizm kapitalistyczny — 50

O nowych technikach posługiwania się ciałem (podczas rozmowy telefonicznej) — 52

Im łatwiej, tym prościej — 54

Pozbawione sensu pytania — 55

W sprawie wirtualności (naszego świata) — 57

Planternalizm — 61

Zawór bezpieczeństwa — 63

Plecak — 65

Chwalipięctwo — 67

Dzisiejsze wartości żywe — 68

Nieprzygotowani na nadejście — 70

Kałuża humanitaryzmu — 71

Sianie niepokoju — 73

Prawo do mięsa — 75

W kwestii komfortu — 76

In Posse — 78

Bądź sobą! Kolekcjonuj! — 80

Rozważni i krytyczni (niektórzy) — 84

Pocałunki — 86

Niedzielne wybuchy — 87

Kiwanie poduszek — 89

Ścieżka dźwiękowa katastrofy — 91

Cała nadzieja w liniach — 93

Desynchronizacja — 94

I po ucztowaniu… — 96

Jak odpowie maszyna? — 98

Powrót do miasta — 100

Abstrakcyjne życie — 101

Samouzasadnianie — 103

Anty-Prometeusz — 105

Przeskalowanie — 107

Królik prawdy — 109

Zdelokalizowani, gotowi do wyjścia — 110

Dziedzictwo niewiernego Tomasza — 112

Śmierć z braku domownika — 114

Orgazm gap — 115

Zielony i niebieski — 117

To nie my kręcimy gałkami — 119

Czyjeś ciało — 120

Stare nowości — 122

Uniwersalność remiksu — 124

Kontekstualizując dane — 125

Krawężnik — 127

W obronie grzeczności — 129

Dla wszystkich, ale nie dla każdego — 131

Pożyteczna dystynkcja — 132

Placówki — 134

Astronauta — 136

Raje w ruchu — 138

Trzeba przecież z czegoś żyć — 140

W obronie ersatzu — 141

Żółte i czarne — 145

Problem ze wszystkożernością — 147

Splątanie / uwikłanie — 149

Recycle i reuse, ale już nie reduce — 150

Niezmienność — 154

Słupki — 156

Niewyobrażalne znikanie — 158

Dezinformacja w sprawie dezinformacji — 160

Czasami bywamy masami — 162

Na haju — 164

Nieuprzejmość — 166

Nieruchomość — 168

Krążenie społecznego — 169

Spowalnianie rozwoju — 171

Skrzynkoza — 173

Zanudzani — pobudzani — 175

The Real Toy Story — 176

Meandry empatii — 178

Poświecenie — 180

Ryzyko X — 182

TV Epoché — 184

Ziemianka — 185

Udawane spełnienie — 187

Sto lat — 188

Przestrzeń prototypowania świata — 190

Prosto w twarz — 192

Chodnik — 194

Greyoza — 196

Warianty — 197

Błąd antropologiczny — 199

Odyseusz w każdym z nas — 201

Przystanek — 203

Rozbłysk — 204

Centralna wyspa rozwoju — 206

Nadzieja w rozpadzie — 208

Uparci jak ludzie — 210

Co to jest sztuka? — 211

Jaki porządek masz na myśli? — 213

Sztuka uznania — 215

Czego się drzesz? — 217

Katastrofy nie będzie — 218

Matka robotom — 220

Odgrywanie prawdy — 222

Miejsce spoczynku — 224

Pracownik idealny — 226

Nieludzka zebra — 228

Wokół negotium — 230

Ekstremalne prasowanie — 231

Rozplatanie sieci — 233

Niekonsekwentny antropocentryzm — 235

Wielowymiarowa płaskość — 236

Wieczko synchronizacji — 238

Koryto rzeki — 240

Już jest jutro — 242

Sztuka uczy przez mówienie nieprawdy — 244

Coraz — 245

Przeciwko rozplataniu — 247

Niedyspozycja — 249

Czerwona kotwica — 250

Hamulcowi eksterminacji — 252

Tanatoza — 254

Demencja — 256

Z deszczu pod rynnę i z powrotem — 258

Biedni ludzie patrzą na drzewa — 259

Spis natur. O mieście, technologii, sztuce i współczesnych obyczajach Marek Krajewski

ISBN 978-83-66082-23-6

Warszawa 2024

© Marek Krajewski © Fundacja Bęc Zmiana

Redakcja Kacha Szaniawska Korekta Anna Hegman

Projekt graficzny i typograficzny oraz skład Kacper Greń Złożono krojami Servus Slab oraz FF Real Wydrukowano na papierze Lux Cream 70g

Wydawczyni — Fundacja Bęc Zmiana Mokotowska 65/7, 00-533 Warszawa beczmiana.pl Zamówienia: beczmiana.pl/sklep dystrybucja@beczmiana.pl

Druk — Read Me Olechowska 83, 92-403 Łódź

Czytaj Notes na 6 Tygodni: nn6t.pl

Zajrzyj do naszej Bęc Księgarni: sklep.beczmiana.pl

Odwiedź nas przy Mokotowskiej 65 w Warszawie!

CENA 65 ZŁ

ISBN 978-83-66082-23-6

SKLEP.BECZMIANA.PL

Chociaż książka ta jest bliska codziennemu doświadczeniu, to nie oznacza, że zdaje z niego relację. Przeciwnie, jest raczej próbą uchwycenia jego splątanych i niejednoznacznych sensów, wyeksponowania sprzeczności i paradoksów, w które jest ono uwikłane. Wychodzę z założenia, iż na tym polega główne zadanie nauk społecznych i humanistycznych –nazwać to, czego doświadczają ludzie i tym samym dodać do ich doświadczenia jeszcze jedną warstwę, możliwość, sens. Nie po to jednak, by określić, jak jest, ale raczej, by wyrazić, że i tak można to widzieć.

Marek Krajewski, fragment wstępu

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.