NN6T / NOTES NA 6 TYGODNI #157 / listopad 2024

Page 1


NOTES NA 6 TYGODNI

NR 157

LISTOPAD 2024

ISSN 1730—9409 WYDAWNICTWO BEZPŁATNE

partnerzy

nn 6 t

Życie na żywo, gra, 30 kart, 2024, fot. archiwum autorek: Teresy Otulak i Magdy Małachowskiej

Twórz dobry czas – rozmowę z artystką, projektantką i wykładowczynią Teresą Otulak oraz badaczką, ekonomistką i strateżką Magdą Małachowską, autorkami gry Życie na żywo, czytaj na str. 110

NOTES NA 6 TYGODNI nakład: 2000 egz.

WYDAWCA

Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana

ADRES REDAKCJI

ul. Mokotowska 65/7, 00−533 Warszawa nn6t@beczmiana.pl

REDAKTORKA NACZELNA

Bogna Świątkowska, bogna@beczmiana.pl

REDAKTORKA DZIAŁU „ORIENTUJ SIĘ” Agnieszka Kowalska, nn6t@beczmiana.pl

ZESPÓŁ NN6T

Kasia Nowakowska / patronaty Michał Podziewski / open call

REDAKTOR DZIAŁU BADANIA I RAPORTY

Maciej Frąckowiak, maciej@beczmiana.pl

REDAKCJA

Kacha Szaniawska

REKLAMA I PATRONATY

Bogna Świątkowska, bogna@beczmiana.pl

WERSJA ELEKTRONICZNA / PROJEKT

Michał Szota nn6t.pl

WERSJA PAPIEROWA / PROJEKT

Grzegorz Laszuk

DRUK

Read Me, ul. Olechowska 83, 92-403 Łódź

INFORMACJE I ILUSTRACJE W DZIALE „ORIENTUJ SIĘ” pochodzą z materiałów prasowych promujących wydarzenia kulturalne. Drukujemy je dzięki uprzejmości artystów, kuratorów, galerii, instytucji oraz organizacji kulturalnych. Kontakt z redakcją: nn6t@beczmiana.pl

PREZESKA ZARZĄDU

Bogna Świątkowska, bogna@beczmiana.pl

PRODUKCJA I KOORDYNACJA PROJEKTÓW

Konstanty Krzemień, konstanty@beczmiana.pl

Agnieszka Sural, agnieszka@beczmiana.pl

DEPARTAMENT DYSTRYBUCJI Ignacy Krzemień, ignacy@beczmiana.pl Bartosz Nowak, bartosz@beczmiana.pl

ZAMÓWIENIA, KONTAKT Z KSIĘGARNIAMI I WYDAWCAMI: +48 515 984 508 dystrybucja@beczmiana.pl

KSIĘGARNIE BĘC / ZESPÓŁ

Aleksandra Dąbrowska Kacper Greń

Karolina Król

Julia Nakonieczna Aleksandra Sowińska Ania Ziębińska (promo)

BĘC RADIO https://soundcloud.com/bec_zmiana

BĘC KSIĘGARNIA INTERNETOWA beczmiana.pl/sklep

BĘC SKLEP WIELOBRANŻOWY Warszawa, ul. Mokotowska 65 pn.–pt. 11–19, sob.–nd. 12–18 +48 515 985 146

PROJEKT LOGO FUNDACJI BĘC ZMIANA

Małgorzata Gurowska

WYSTAWA W RAMACH 15. AMERICAN FILM FESTIVAL

Studio BWA Wrocław ul. Ruska 46, seg. A, lok. 301 (III piętro)

CHCIAŁABYM BYĆ ŻÓŁTYM PSEM

Lora Webb Nichols

24.10.2024–19.01.2025

Galeria Arsenał w Białymstoku ul. Adama Mickiewicza 2

Wystawa czynna od wtorku do niedzieli w godz. 10:00-18:00 (ostatnie wejście o godz.17:30) I am not me, the horse is not mine

Bilety: 8 zł / 4 zł galeria-arsenal.pl

Miejska Instytucja Kultury

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obowiązkowa lektura dla wszystkich zajmujących się historią mówioną oraz świetna zachęta do rozpoczęcia tej przygody!

Zamów w sklepie internetowym Fundacji Bęc Zmiana i wpisz kod na 20% zniżki:

HISTORIAMÓWIONA2024

Zamów książkę lub ebook na www.sklep.beczmiana.pl

Promocja trwa do 31 grudnia 2024 roku!

Partner publikacji: Fundacja Ośrodka KARTA Publikację dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Miejska lnstytucja Kultury
Partnerzy Medialni

hate the player

hate the game

8 listopada 2024 — 5 stycznia 2025

12. Wystawa Kuratorska Bielskiej Jesieni 2024 Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała

Zuzanna Bartoszek, Tymek Borowski, Patrycja Cichosz, Jagoda Czarnowska, Veronika Ivashkevich, Wiktoria Kieniksman, Józef Kluza, Marian Kopf, Tomasz Kręcicki, Norman Leto, Ant Łakomsk, Cyryl Polaczek, Mariola Przyjemska, Łukasz Radziszewski, Agata Słowak, Paweł Susid, Michał Żytniak kuratorzy: Janek Owczarek, Piotr Policht

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

ORIEN N N 6 T UJ SIĘ

Węglińska, Reshaped Body. Jej wystawę Perfect Sense zobaczymy w Trafostacji Sztuki w Szczecinie.

Sto lat to za mało!

Wtym roku Miejska Galeria Sztuki w Łodzi, pierwsza publiczna galeria sztuki współczesnej w tym mieście, obchodzi 100-lecie powstania. Swój jubileusz świętuje interdyscyplinarnym projektem Dziś są nasze Urodziny� Na zbiorowej ekspozycji oglądamy prace artystek, grup artystycznych i artystów, którzy na przestrzeni czasu prezentowali swoją twórczość w instytucji. Urodzinowe „prezenty” zostały wyłonione w otwartym naborze. To realizacje już pokazywane w 100-letniej historii Galerii, premiery (w tym obiekty i akcje performatywne stworzone specjalnie z myślą o jubileuszowym pokazie) oraz materialne pamiątki – świadectwa udziału, obecności i zaangażowania twórców w życie galerii m.in.: przedmioty, fotografie, korespondencja i dokumenty.

Praca Mateusza Domeradzkiego, wyłoniona w ramach otwartego naboru

Przeminęło z wiatrem?

Wrzeczywistości nadmiaru i przebodźcowania potrzeba niezwykłej koncentracji, by wyłowić treści ważne i piękne. Często nawet najbardziej wstrząsające obrazy nie są w stanie utrzymać naszej uwagi na długo. Magdalena Pela rusza więc pod prąd i utrwala te błahe, najbardziej narażone na pominięcie treści. Inspiracją do prac artystki, prezentowanych na wystawie A lasy wiecznie śpiewają, są znaki, które zostawiamy po sobie na murach, w postaci internetowych memów czy liter wyrytych w korze drzew. Efemeryczne ślady obecności człowieka odtwarza na płótnie za pomocą haftu ręcznego, poświęcając absurdalnie dużo czasu na to, co nam zajmuje kilka sekund. Coś, co miało istnieć chwilę, zostaje utrwalone i wyniesione na piedestał. Błahe tagi malowane sprayem, których pełne są nasze ulice, stają się ważne, warte zapamiętania i zachowania. Pela poprzez żmudne i czasochłonne kopiowanie spontanicznych ludzkich zapisów, podejmuje z góry przegraną walkę z przemijaniem i ludzką pamięcią. W przewrotny sposób ukazuje ulotność i nietrwałość tego, co po sobie pozostawiamy, bo czy w świecie ciągłego natłoku informacji, cokolwiek może zostać jeszcze zapamiętane?

Magdalena Pela, Memy, fot. Ola Mac

Naprawa historii M

aria Brewińska, Joanna Kordjak i Katarzyna Kołodziej-Podsiadło –taki team kuratorski gwarantuje mocną i ważną wystawę. Historie potencjalne to znaczący głos w dyskusji o roli instytucji sztuki, które mogą być tą przestrzenią, w której wybrzmią wypowiedzi grup marginalizowanych i uciszanych. W tym przypadku te świadectwa dają m.in. artyści i artystki z Ukrainy, Białorusi, Palestyny, Algierii, Egiptu. Pokazują miejsca zapomniane, naznaczone tragedią, których historia jest wymazywana, przepisywana na nowo. Na wystawie znajdziemy wątki zagrabionych w afrykańskich koloniach dzieł sztuki, burzonych pomników w Europie Środkowo-Wschodniej, kwestionowania neutralności archiwów, krajobrazu jako narzędzia władzy. To nie tylko propozycja opowiadania historii na nowo: z niezachodniej i dekolonialnej perspektywy. Ale też jej „naprawy”, wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Karolina Grzywnowicz w swojej pracy wideo Dark Green przygląda się sosnom, które sadzone na masową skalę na terenach niemieckich obozów koncentracyjnych w Polsce oraz na przejmowanych przez Izrael palestyńskich terytoriach służyły jako narzędzie do szybkiego zacierania historii. Ale idzie o krok dalej – proponuje drobny gest oporu, który może zmienić tę narrację z korzyścią dla Palestyńczyków.

ORIENTUJ SIĘ

Ala Savashevich, Nieznany, 2021, fot. Kuba Celej, dzięki uprzejmości Galerii Zachęta

Listy do świata

Wczasach komuny sztuka poczty była formą gry z reżimem, naigrywaniem się z władzy. Osobliwe pakunki i przesyłki wzbudzały podejrzliwość bezpieki, a prywatne druki uznawane były za wrogie. Mail-artowców często spotykały przykre konsekwencje, o czym wie doskonale Paweł Petasz, przedstawiciel tego nurtu. Jego twórczość dryfowała ponad granicami, mimo obowiązującej cenzury, a nadawane z Elbląga przesyłki docierały nawet do Ameryki Łacińskiej i Stanów Zjednoczonych. Zbiór prac autora prezentuje międzynarodowa wystawa NADAWCA: Paweł Petasz / ODBIORCA: cały świat. Ekspozycja bada fenomen sztuki poczty, w kontekście dorobku artysty, który w latach 70. uczynił Elbląg jednym z istotniejszych ośrodków kiełkującego ruchu. Pyta też o możliwe odrodzenie sztuki poczty we współczesnym świecie, w dobie internetu, szybkiej mobilności, nowych mediów i technologii (pokaz dopełniają prace współczesnych autorów i autorek dialogujące z dorobkiem Petasza, wyłonione w open callu).

NADAWCA: Paweł Petasz / ODBIORCA: cały świat, widok wystawy, fot. Wiktor Piskorz

Narracje o porzuconym

Aleksandra Went i Alicja Karska pracują wspólnie od 2002 roku, tworząc filmy, wideo, instalacje i interwencje w przestrzeni miejskiej. Swój projekt Złocień zaplanowały jako dwu-akt – dwie ekspozycje, w dwóch różnych instytucjach, zaprezentowane w dystansie czasowym. Wiosną w Elblągu odbyła się pierwsza odsłona wystawy. Teraz czas na drugi rozdział i gdańską edycję projektu. Na tytułowej wystawie zobaczymy w większości nowe prace artystek, które wchodzą w dialog i uzupełniają wcześniej prezentowane realizacje. Zużyte, porzucone, wycofane z obiegu i zdawać by się mogło nic nieznaczące przedmioty i sytuacje ponownie zostają wyjęte z szuflad, szczelin, strychów, zaułków i archiwów. Poprzez filmy, fotografie na moment odzyskują dawną świetność, widzialność i znaczenie. Piękno, rozumiane nie w kategoriach estetycznych, ale wynikające z ludzkiej idei lub wysiłku prowadzących do jego powstania. Gdański Złocień to kontynuacja historii snutej przez artystki o swoistym cyklu życia i śmierci rzeczy, trudzie pracy oraz myślach i marzeniach człowieka wydobywanych spod kurzu i zapomnienia.

8.11–12.01

Alicja Karska, Aleksandra Went, Złocień

Młode krajobrazy B

iennale Sztuki Młodych Rybie Oko już po raz 11. zaprasza na interdyscyplinarny przegląd twórczości artystów i artystek młodego pokolenia. Ambicją konkursu z ponad 20-letnią tradycją jest cykliczne tworzenie krytycznej platformy, która zaprezentuje różnorodność głosów artystycznych z różnych rejonów Polski. Tegoroczna wystawa, jak wszystkie poprzednie, konfrontuje i zaprasza do dialogu prace wyłonione w ramach konkursu, którego jedynym kryterium jest wiek – maksimum 35 lat autora. Zakwalifikowane realizacje, w dużej mierze debiutujących artystów, wykonane są w różnorodnych technikach, reprezentują mnogość wrażliwości, praktyk estetycznych i dyskursywnych. Celem ekspozycji jest możliwie szerokie zarysowanie krajobrazu postaw i tendencji w polskiej sztuce, uchwycenie jej wieloaspektowości, promocja tolerancji kulturowej i zwrócenie uwagi na tematy ważne społecznie. Jaki obraz młodej sztuki wyłania się z tegorocznych prac? „Wszystkie ekspozycje na biennale dowodzą, że sztuka młodego pokolenia nie tworzy narracji panoramicznych, obiektywnych i horyzontalnych. Artyści i artystki, posługując się cytowaniem, trawestowaniem i metaforyzacją, budują dojmujący i symptomatyczny komentarz do otaczających ich realiów kulturowych” – pisze Roman Lewandowski, kurator pokazu.

ORIENTUJ SIĘ — SZTUKA I

Maryna Sakowska, Po mieczu i po kądzieli 2, 2022, Galeria Kameralna w Słupsku

Więcej niż towar

Don’t hate the player, hate the game to 12. wystawa kuratorska Bielskiej Jesieni. Ekspozycja według zwycięskiego projektu Janka Owczarka i Piotra Polichta jest głosem w dyskusji o najnowszym polskim malarstwie w kontekście uwarunkowań rynku. Jak przekonują kuratorzy, to on jest dziś kluczową siłą wpływającą na charakter twórczości. Jednak uprawianie malarstwa nie musi oznaczać jedynie schlebiania gustom. Pokaz udowadnia, że istnieje szereg alternatywnych sposobów funkcjonowania artystów i artystek w drapieżnym środowisku kapitalizmu. Kuratorzy w siedmiu rozdziałach przyglądają się każdemu z nich. Podpatrują strategie malarek i malarzy, którzy nie godzą się na rolę pionków oraz proponują odmienne formy relacji z odbiorcami i mecenaskami. Prezentowane prace opowiadają o fetyszyzmie towarowym i na różne sposoby problematyzują późnokapitalistyczną rzeczywistość. Na ekspozycji zobaczymy realizacje m.in.: Zuzanny Bartoszek, Tomasza Kręcickiego, Normana Leto, Cyryla Polaczka, Łukasza Radziszewskiego, Agaty Słowak, Patrycji Cichosz czy Tymka Borowskiego.

Paweł Susid, Galerie są zbyt drogie dla artystów

Opiekuńcza moc roślin

Na tej wystawie będzie można się poczuć jak w starej, przedwojennej aptece. W zakamarkach dawnych aptecznych mebli, w jednym z najmniejszych muzeów w Warszawie, swoje prace zaprezentuje Agnieszka Brzeżańska. „Na wystawie znajdziemy kilka unikalnych prac, które powstały specjalnie z myślą o tym miejscu. Jedną z nich jest niematerialny obiekt w postaci zapachu. Z niewielkich otworów w jednej z prezentowanych rzeźb będzie się ulatniał aromat bylicy pospolitej – rośliny, która od dłuższego czasu fascynuje artystkę.” – zapowiada kurator Romuald Demidenko. Agnieszka Brzeżańska to artystka wyjątkowo wrażliwa na międzygatunkowe sojusze. Wierzy, że przyroda daje ludziom opiekuńcze sygnały, jest im zasadniczo przychylna i życzliwa. Tytuł wystawy zaczerpnęła z fragmentu renesansowego dzieła botanicznego Herbarz polski, to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych, i innych rzeczy do lekarstw należących. To pierwszy oryginalny polski zielnik, który ukazał się w 1595 roku, a jego autorem jest Marcin z Urzędowa, botanik, zielarz, lekarz i ksiądz. Agnieszka Brzeżańska podczas studiów w Instytucie Zielarstwa i Terapii Naturalnych stworzyła swój własny zielnik, który po raz pierwszy pokaże w Muzeum Farmacji.

Piękno rozkładu O

grodnicy doceniają urodę kompostu. Potrafią wpatrywać się w górę organicznych odpadów na swojej działce godzinami. To wielka lekcja umierania i rozkładu, które dają pożywkę dla gleby, nowe życie na wiosnę. Małgorzata Niedzielko obserwuje te procesy w ogrodzie wokół odziedziczonego po ojcu domu. Nazywa go naturalną pracownią. Często wykorzystuje pierwotne, naturalne materiały: metal, drewno, ziemię, elementy organiczne. W Miejscu Projektów Zachęty pokaże rzeźby, zdjęcia i krótkie filmy z cyklu Kompost przygotowane z myślą o tej wystawie. Ale też starsze prace: instalację Puste miejsce po radości – metaforyczny zapis stanu zimowego zamrożenia przyrody, sił witalnych czy tytułowej radości; filmowy minihorror z nocnego ogrodu, a także rzeźbiarską instalację Odmrażanie emocji dopełnioną audioinstalacją Andreasa Bicka. Wystawa idealnie wpasowuje się w czas jesiennego obumierania, zimowego zamrożenia życiowych soków i przypomina, że wiosną znów wyjdziemy do ogrodu.

Pojawianie się, znikanie

Maria Michałowska przez ponad 50 lat współtworzyła środowisko wrocławskiej awangardy. Pozostawiła po sobie kilkadziesiąt obrazów, rysunki i fotografie. Dorobek artystki przypomina wystawa Maria Michałowska. Na końcu tej drogi być może znajdę lustro. Ekspozycja w chronologicznym porządku prezentuje najważniejsze realizacje autorki, które podporządkowane były dwóm, zdawać by się mogło sprzecznym, celom –zacieraniu po sobie śladów i zaznaczaniu swojej obecności. Przegląd rozpoczyna cykl malarski Formy znikające – abstrakcyjna refleksja nad istotą koloru. Po nich oglądamy serie prac z lat 70.: Multiplikacje, Multiplikacje: Autoportrety czy Ślady, które łączy motyw profilu artystki, sprowadzony do kategorii zwielokrotnionego znaku. Ten zabieg wybrzmiewa jeszcze silniej w cyklu fotograficznym Obecność , który przedstawia proces rozpływania się, gubienia w krajobrazie. Analogię odnajdujemy w prywatnym życiu Michałowskiej. Artystka z jednej strony budowała swoją podmiotowość i rolę w Grupie Wrocławskiej poprzez sztukę, z drugiej, jako osoba skryta i ceniąca prywatność niewielu ludziom ze swojego środowiska dała się zapamiętać. Monograficzny pokaz autorki jest kolejnym krokiem w tej grze pojawiania się i znikania.

Maria Michałowska, Obraz błękitny, 1970, ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu

Naczynia połączone

Wystawa Hanny Antonsson In Spite of the Times. Wasted Cycles to opowieść o cykliczności życia i niepowstrzymanej sile czasu. Próba uchwycenia ciągłego ruchu i ewolucji, jakiej podlegają wszystkie żywe i nieożywione elementy rzeczywistości. Efemeryczne, niejednoznaczne i płynne obiekty artystki symbolizują interakcję natury i technologii, dzikiej przyrody i ludzkości. Surrealistyczne, poetyckie hybrydy przedstawiają stan liminalny, moment rozkładu i odnowy, zderzenia sił destrukcji i kreacji. Wielowarstwowe i chaotyczne są refleksją nad cyklem życia i śmierci, zapraszając do ponownego przemyślenia naszych relacji ze światem.

Nowe baśnie

Sagenhalle, czyli Hala Baśni to przestrzeń zbudowana w Szklarskiej Porębie z inicjatywy malarza Hermanna Hendricha. Artysta prezentował w niej wielkoformatowe ekspresyjne pejzaże, oddające nieprzewidywalność i potęgę przyrody. Jej personifikacją był Duch Gór, Liczyrzepa, Karkonosz. Do postaci z sudeckiej kultury ludowej i nieistniejącego dziś budynku nawiązuje zbiorowa wystawa Świątynia Baśni. Na ekspozycji, w salach przypominających kaplice, oglądamy prace stworzone w różnorodnych mediach – od malarstwa i tkaniny po instalację i wideo – i w różnym czasie – dzieła dawniejsze, w tym przedwojenne rysunki i tkaniny, jak i realizacje współczesnych artystów przygotowane specjalnie na tę okazję. Prezentowane obiekty poruszają wątki lokalnych wierzeń ludowych, mrocznej ekologii, posthumanizmu i odnoszą się do różnych wymiarów czasu. Są refleksją nad naszą relacją ze światem naturalnym, podkreślają rolę wyobraźni w obliczu współczesnych kryzysów i potrzebę opowiadania alternatywnych scenariuszy przyszłości, stworzenia nowych baśni, które będą niosły nadzieję.

ORIENTUJ

Job (Ula Lucińska, Michał Knychaus), Hopecraft Ceremony
dokumentacja scenografii performansu w reżyserii Nataszy Gerlach, Arsenic – Centre d’art scénique contemporain, Lozanna, Szwajcaria, 2024, fot.

W antropomorficznej wannie

Twórczość Wiktorii Walendzik to istny bestiariusz fantastycznych stworzeń. Kanapa w kształcie łąbedzia przepotwarza się w szczerzącego zęby krokodyla, ogromna czarna ośmiornica relaksuje się w inkrustowanej muszelkami wannie, a dwunożny koń pożera bezbronną postać ludzką. Walendzik powraca do animalistycznych fascynacji na najnowszej wystawie Żar miłości. Pod płaszczem surrealistycznej opowieści, odgrywanej przez stado antropomorficznych postaci, artystka przemyca opowieść o intymnych uczuciach i emocjonalnych bolączkach. Niespełniona miłość rozgrzewająca ciało od środka, niedająca wytchnienia tęsknota, brutalne zderzenia z otaczającą nas rzeczywistością. Być może remedium na te doznania jest przeczekanie aż czas wyleczy rany, ogrzanie się w cieple kominka i przygotowanie bąbelkowej kąpieli w wannie, która tym razem przybierze kształt zupełnie nowego stworzenia.

Na wystawie Żar miłości Wiktorii Walendzik, fot. Piotr Piasta

Nowa równowaga

J

ak może wyglądać ekspansywna integracja ludzi, maszyn i środowiska naturalnego? Agro-techno-punkowy scenariusz globalnej entropii, ale i możliwej rekonstrukcji ludzko-nieludzkiego świata rysuje Eternal Machine Izy Tarasewicz. To refleksja nad przyszłością zatomizowanego społeczeństwa uwikłanego w mechanizmy rynkowe. Rozrachunek z ja zdeterminowanym przez zbiorowe doświadczenia, pragnienia i narracje. Analiza aktualnej kondycji świata, który za wszelką cenę próbuje oddalić własny upadek. Prace artystki to zapis tego złożonego procesu. Tarasewicz zestawiając ręcznie barwione włókna roślinne i organiczne pigmenty ze stalą, mosiądzem i silikonem, obrazuje pojedynek stabilności z chaosem, aktywności ze stagnacją, natury z tym, co industrialne. Iza Tarasewicz, Eternal Machine, instalacja przed wejściem do Gunia Nowik Gallery, fot. Katarzyna Legendź, dzięki uprzejmości Gunia Nowik Gallery

Wokół kosmicznego

pomnika

Forma Otwarta to kreatywna przestrzeń w Oleśnicy, prowadzona przez artystów i instytucje non profit – pracownia, galeria, przestrzeń co-workingowa. Działająca tu Fundacja Art House nie ogranicza się, mierzy wysoko. Właśnie szykuje pierwszą edycję Oleśnickiego Festiwalu Ery Kosmicznej, nawiązała współpracę ze znakomitą kuratorką Anną Mituś i otworzyła pierwszą jej wystawę, zapowiadającą festiwal – Ground Training/ Ćwiczenia naziemne. Prace zaproszonych artystów Kamy Sokolnickiej i Emanuela Geissera powstały w polu oddziaływania jedynego w Polsce pomnika Ery Kosmicznej, który dla Oleśnicy zaprojektował wrocławski rzeźbiarz Jerzy Boroń. Brutalistyczny monument stanął w 1972 roku na obrzeżach starówki, w miejscu średniowiecznej miejskiej fosy. Na murze obok umieszczono napis: „Dnia 12.04.1961 r. z terenu Związku Radzieckiego wyruszył na zwycięski podbój przestworzy pierwszy człowiek Jurij Gagarin. Cześć i chwała bohaterskim zdobywcom kosmosu”. Napisu już nie ma, ale pomnik stał się lokalną ikoną. Sokolnicka i Geisser eksplorują zawarte w nim ciążenie historii i to szalone oderwanie od rzeczywistości. Zastanawiają się nad tym, jak historia, technologie i niewidzialne siły trzymają nas przy ziemi, jednocześnie pchając w Kosmos. W Oleśnicy ponoć Mirosław Hermaszewski odbywał pierwsze ćwiczebne loty na szybowcach. Warto być gotowym.

ORIENTUJ SIĘ — SZTUKA I

Kama Sokolnicka, Emanuel Geisser, Ćwiczenia naziemne

Hanna Orzechowska, bez tytułu [Powidok słońca], 1948

Prosto w słońce

Głównym motywem twórczości Hanny Orzechowskiej jest słońce. Na jej obrazach przyjmuje różne formy – od gorącej czerwonej kuli, przez oślepiającą świetlistość, aż po zimną gwiazdę zwiastującą katastrofę. Spoglądanie w jego tarczę jest dla twórczyni podstawą praktyki artystycznej. Stało się też inspiracją do wystawy Patrząc w słońce. Hanna Orzechowska. Na ekspozycji znajdziemy realizacje poświęcone obserwacji światła z zamkniętymi oczami, śledzeniu powidoków pod powiekami, ale też widzeniu bez udziału zmysłu wzroku, wejrzeniu w siebie i śnieniu. Wśród prezentowanych prac znalazły się nigdy wcześniej niepokazywane kompozycje powidokowe, autoportrety artystki z lat 40. i 70. i rysunki kobiecego ciała w skrajnych stanach przyjemności i bólu. Przeciwwagą i dopełnieniem są realizacje obrazujące świat oglądany szeroko otwartymi oczami – w jaskrawym świetle dnia, w chwilach oślepiającego wybuchu, w przerażających czasach mroku i wojny. Szare i czarne słońca, obozowe pasiaki, strzępy tkanin, skrawki fotografii, bezbronne ciało i tarcza strzelnicza. Antyprzemocowe kolaże poruszające temat cierpienia, niemieckiego ludobójstwa i spirali zbrodni.

Obrazy życia

Malował sceny myśliwskie, choć sam nie lubił polowań. Uwielbiał za to konie, był świetnym jeźdźcem i po mistrzowsku potrafił oddać ich anatomię. Dzieciństwo spędził na wsi i właśnie obrazy wiejskiego życia przedstawiał najchętniej. Bogatą twórczość Józefa Chełmońskiego, malarza przełomu, prezentuje wystawa Józef Chełmoński . To wielowątkowa, największa od lat 80. XX wieku, ekspozycja dorobku artysty, który poprowadził polskie malarstwo od romantyzmu do nowoczesności i realizmu. Na pokaz składają się przedstawienia chłopskiego świata – widok na wiejski dom, przydrożny zajazd czy tłumne jarmarki, które są tłem dla barwnych, przypadkowych spotkań wiejskiej społeczności. Gwałtowne sceny polowań i żywiołowe przedstawienia koni w zaprzęgach. Subtelne, mgliste wschody słońca i metafizyczne, rozgwieżdżone nokturny. Malownicze, nastrojowe pejzaże mazowieckiej wsi Kuklówka i ascetyczne krajobrazy ukraińskich stepów. Łącznie 119 prac wnikliwego obserwatora rzeczywistości, który z fascynacją podglądał życie wsi i w skupieniu, z wielką empatią wsłuchiwał się w naturę.

Józef Chełmoński, Kuropatwy, 1891, Muzeum Narodowe w Warszawie

Kwiaty mutantki N

a posadzce prezbiterium dawnego średniowiecznego kościoła – dzisiaj zajmowanego przez Galerię EL – wyrósł osobliwy ogród. W ramach przygotowań do wystawy Mutants Nadia Markiewicz odwiedzała ogrody botaniczne w celu odnalezienia i sfotografowania róż, które uległy spontanicznym mutacjom. Tego rodzaju nieprzewidywalne zmiany w informacji genetycznej kwiatów, zachodzące bez wyraźnego wpływu czynników zewnętrznych, w środowiskach botanicznych traktowane są jako coś pożądanego i niezwykłego, a zmutowane okazy są pielęgnowane i sprzedawane za wysoką cenę. Dla Markiewicz jest to punkt wyjścia do snucia opowieści o biologicznej różnorodności występującej także w ciałach ludzkich. Nawiązując do własnej niepełnosprawności, artystka celebruje cielesną odmienność oraz podważa społeczne stereotypy, wedle których ciała niepełnosprawne powinny dostosowywać się do normy. Szukając analogii między ludzkimi ciałami a wizerunkami kwiatów, Markiewicz postuluje, by nie próbować naprawiać tego, co czasem po prostu jest wyjątkowe.

ORIENTUJ SIĘ

Na wystawie Mutants Nadii Markiewicz, fot. Bartosz Zalewski

Niezła sztuka

Kraków świętuje sztukę. W tym roku po raz trzeci startuje Open Eyes Art Festival. Zderzając ze sobą artystyczne indywidualności, uwrażliwia na odmienność i pozwala spojrzeć na świat cudzymi oczami. Artystyczną fiestę otwiera Open Art –pokaz najlepszych projektów studentów i studentek ASP, poświęconych miejscu jako przestrzeni wielowymiarowej – fizycznej i wspólnotowej. Ważną postacią tegorocznej edycji jest Jerzy Bereś. Obszerna retrospektywa prezentuje główne nurty jego twórczości. W programie również przekrojowa wystawa Pisać, patrzeć, widzieć Marii Anny Potockiej, która w swojej twórczości koncentruje się na słowie, łącząc tekst z formą wizualną. Eksponowane realizacje przyjmują różnorodne postaci – od poetyckich eksperymentów, przez ilustracje, aż po małe rzeźby. Robotyczne wariacje na temat klasycznej rzeźby przedstawia wydarzenie Quayola Pluto #F_03_S4 Współczesny Antyk. Seria rzeźb bada napięcie między klasycznym i współczesnym, realnym i wirtualnym, formą i materią oraz człowiekiem i maszyną.

Wystawa Open Art, fot. Robert Słuszniak

Młodzież z Zespołu Szkół Specjalnych nr 42 w Zabrzu podczas warsztatów z Joanną Zdzienicką-Obałek i Pawłem Szeiblem, fot. Agata Cukierska

Piąty żywioł

Niebo w papiloty. Sztuka jako piąty żywioł to cykl warsztatów dla dzieci i młodzieży ze środowisk zagrożonych wykluczeniem społecznym, które mają pomóc w wyrażaniu myśli i emocji poprzez sztukę i naturę. Projekt jest odpowiedzią na potrzeby młodych, którzy czują się przebodźcowani, zmęczeni, pozbawieni przestrzeni do swobodnego wyrażania siebie, a przede wszystkim odcięci od środowiska naturalnego. Stąd pomysł na zajęcia w zieleni: warsztaty, spacery, działania landartowe i arteterapeutyczne. Celem wydarzeń, które wystartowały na jesieni i potrwają do końca roku, jest eksploracja śląskiej przyrody w najbliższym otoczeniu, budowa relacji z naturą i pokazanie, że nawet niewielkie, zdegradowane oazy zieleni w mieście mogą być miejscem wytchnienia, wyciszenia i twórczych działań. Podczas warsztatów młodzi uczestnicy poszukają sposobu na ekspresję ważnych dla siebie idei i inspirowani wybranym żywiołem, we współpracy z artystami (Dobrawą Borkałą, Michaliną Klasik, Dominiką Łabądź oraz Joanną Zdzienicką-Obałek i Pawłem Szeibelem) przekształcą je w formę sztuki. Efekty zobaczymy na wystawie I wkroczyłam w świat pełen zmartwień.

Spacer wokół domu U

śmiechnięte bloki Niedźwiednika stały się tematem tegorocznego festiwalu Narracje. Choć osiedle wzniesione zostało na terenach przemysłowo-rolniczych wyglądem przypomina bardziej sanatorium –zielone wzgórza, morenowy krajobraz, a pośród drzew schodkowo ukształtowane budynki mieszkalne.

Architektura i przyroda wydają się być tu nierozłącznie powiązane w jeden ekosystem. To malownicze miejsce jest jednocześnie przestrzenią zwykłego życia, osiedlem mieszkaniowym położonym na krawędzi miasta. Zaproszone artystki i artyści mają więc szansę powiązać codzienność z wyjątkowym charakterem i mikroklimatem tego miejsca. Nie tylko odnieść się do lokalnych opowieści, ale stworzyć nowe.

Ich interwencje rozmieszczone w przestrzeni Niedźwiednika pozwolą odmienić odbiór przestrzeni osiedla. Tym samym Narracje przetestują wyjątkowe podejście do wystawy jako spaceru.

Osiedle Niedźwiednik, proj. Szczepan Baum, Danuta Dzierżanowska, współpraca Andrzej Kwieciński, 1977–1990, fotografie archiwalne z kolekcji rodzinnej prof. Szczepana Bauma, dzięki uprzejmości córki architekta, Aleksandry Wilde

Polityczna agenda grządki

Trawnik przed twoim domem jest twoją wizytówką. Prezentuje światu to, kim jesteś, jaki masz charakter i jakie wartości. Prywatne ogrody wbrew swojej nazwie nie są bowiem sprawą wyłącznie prywatną. Co więcej, historia ogrodnictwa odzwierciedla rozwój naszej cywilizacji. To właśnie rośliny importowane do europejskich ogrodów w XIX wieku dały początek sprowadzaniu gatunków, które dziś nazywamy „inwazyjnymi”. Ogrody są silnie, nomen omen, zakorzenione w kulturze. Mają ogromny potencjał symboliczny. Współcześnie nabierają znaczenia społecznego, ekonomicznego i ekologicznego, a wręcz odgrywają rolę polityczną. Wiemy przecież, że najlepiej zorganizowanym ruchem społecznym walczącym o swoje prawa jest środowisko działkowców. Wystawa Garden Futures, pokazywana wcześniej w Muzeum Vitra Design, a otwierająca się właśnie w Nieuwe Instituut w Rotteradamie pokazuje przeszłość i przyszłość ogrodów. Od symbolicznego raju, przez miasta-ogrody jako urbanistyczne wizje idealnego systemu społeczno-ekonomicznego, po ogrody, które w kryzysie klimatycznym stają się poligonami testowymi dla nowych rozwiązań, przestrzeniami bioróżnorodności czy współpracy z naturą.

ZOFIA PIOTROWSKA DLA NN6T
Celine Baumann, Parliament of Plants, mat. Nieuwe Instituut

Dobro mieszkaniowe

Do czego służy mieszkanie? Od pewnego czasu odpowiedź na to pytanie stała się mocno skomplikowana. Nowe osiedla deweloperskie reklamowane są coraz częściej nie jako „dobre miejsca do życia”, a „opłacalne inwestycje”. Jednocześnie kryzys dostępności cenowej sprawia, że coraz trudniej wynająć lub kupić mieszkanie, które miałoby pełnić funkcję wygodnego domu. Mieszkanie odgrywa podwójną rolę, jest w ciągłym rozdarciu pomiędzy byciem domem a inwestycją, prawem a towarem. Wystawa Produkt mieszkanie analizuje historyczny rozwój tej relacji oraz jej wyraz przestrzenny, czyli architekturę budynków wielorodzinnych. Czy PRL-owskie bloki oferowały mieszkania odpowiednie dla warszawskich rodzin? Jak żyje się we współczesnych stołecznych apartamentowcach? I wreszcie, poszukuje alternatywnych modeli, które mogły by stanowić odpowiedź na kryzys.

W ostatnim czasie rozmawiamy głównie o liczbach – cenach, metrach i lokalach. Jednak, żeby odpowiedzieć na pytanie – jak chcemy mieszkać? – musimy zadbać nie tylko o ilość, ale również jakość.

AJNFART – budynek TBS w Rybniku, projekt SLAS architekci

Wnętrze kościoła pw. św. Jana Pawła II w Pszczynie, proj. Stanisław Niemczyk, fot. Anna Cymer

Skarb z Pszczyny

Pszczynę kojarzy się przede wszystkim z pięknym i doskonale zachowanym wraz z wnętrzami zamkiem – magnacką posiadłością, która rozkwitła za rezydencji rodu książąt Hochberg von Pless, przede wszystkim Marii Teresy Cornwallis-West, zwanej Daisy. Ale zabytkowe miasteczko kryje też architekturę z epok nam bliższych. Na północnych obrzeżach miasta od 2011 roku rośnie kościół pw. św. Jana Pawła II. To dzieło najbardziej chyba rozpoznawalnego i lubianego projektanta obiektów sakralnych, Stanisława Niemczyka. Choć wciąż nieukończony, budynek reprezentuje styl swego autora. Wzniesiony z cegły rozbrzmiewa echem dawnych epok, archetypicznych kształtów średniowiecznych świątyń z ich skromnością i solidnością. Kameralne wnętrze pozbawione jest ozdób, a ważną rolę w nim gra światło oraz detal… z betonu, który w rękach Niemczyka był delikatny i subtelny. Architekt zmarł w 2019 roku i nie doczekał realizacji swoich ostatnich projektów (jest wśród nich także strzelisty, kamienny kościół franciszkanów w Tychach), szczęśliwie powstają one w oparciu o pierwotne plany.

ANNA CYMER DLA NN6T

Wawa gastro-histro

Jedzenie zajmuje istotne miejsce w historii miasta. Kształtuje poczucie odpowiedzialności społecznej i relacje międzyludzkie, formuje przestrzeń miejską, a tendencje w żywieniu odzwierciedlają zachodzące zmiany związane z rozwojem wiedzy czy higieną. Dzieje Warszawy według klucza kulinariów, w tym miejskiej gastronomii, opowiada wystawa Na miejscu i na wynos. To osiem wieków stołecznej historii żywienia pokazanych przez odkrycia archeologiczne, przedmioty codziennego użytku, archiwalia, fotografie, dzieła sztuki dawnej i nowoczesnej. Narrację otwierają dawne sposoby przygotowania i przechowywania jedzenia. Dalej możemy się przekonać, jak ważną częścią kultury jest to, co jemy i jak serwujemy potrawy. Ekspozycja przybliża też tradycję warszawskiego jedzenia ulicznego i zbiorowego – handelków, kawiarnianych ogródków i pikników nad Wisłą. Perspektywę historyczną dopełnia artystyczne spojrzenie na przygotowanie i spożywanie posiłków. Na wystawie znajdziemy prace dawnych i współczesnych artystów i artystek m.in.: Rafała Milacha, Poli Dwurnik, Doroty Podlaskiej, Jana Piotra Norblina, Konrada Brandla czy Aleksandra Minorskiego.

Rafał Milach, Bez tytułu, z cyklu Ba Lan, 2005–2008, Muzeum Warszawy

Pałac socrealizmu

Dąbrowie Górniczej warto się przyglądać: trwa tam rozpisany na wiele lat i różne etapy proces tworzenia nowego fragmentu miasta – centrum, którego miasto nigdy nie miało. Projekt nosi nazwę Fabryka Pełna Życia i jest realizowany na terenie dawnej fabryki obrabiarek Defum. Prototypowany, konsultowany, oswajany przez mieszkańców postindustrialny obszar powoli się zmienia. Zanim rozwinie się w pełni, warto odwiedzić sąsiada, czyli Pałac Kultury Zagłębia, najbardziej spektakularne dzieło polskiego socrealizmu (nie licząc Pałacu Kultury i Nauki, który jednak jest trochę poza stawką). Wybudowany w latach 1951–1958, według projektu Zbigniewa Rzepeckiego, dekadę temu przeszedł gruntowny remont, którzy przeprowadzono z wielkim szacunkiem do każdego detalu budowli. A tych jest on pełny. Są nie tylko efektowne, ale i zaskakujące. Bo znajdzie się tu nie tylko marmurowe posadzki i rzeźbione balustrady, ale też całą plejadę fantastycznych stworzeń „ukrytych” w stiukach na sklepieniach holu. Architekt zdecydował się na odważne zestawienia faktur i kolorów, dzięki którym we wnętrzach Pałacu Kultury Zagłębia mało precyzyjnie formułowana doktryna socrealizmu ustąpiła po prostu miejsca rozmachowi i artystycznej wyrazistości.

ORIENTUJ SIĘ — ARCHITEKTURA I MIASTO

Wnętrza Pałacu Kultury Zagłębia, proj. Zbigniew Rzepecki, fot. Anna Cymer

Projektowanie fair play

Architekt to zawód zaufania publicznego wymagający na równi kwalifikacji zawodowych, moralnych i etycznych. Doskonale czuje to Dominika Janicka, architektka, projektantka i współzałożycielka Inicjatywy Bal Architektek dobrze znanej czytelnikom i czytelniczkom NN6T. W swojej praktyce kieruje się uczciwością i sprawiedliwością, proponując budownictwo zrównoważone, ekologiczne, wspierające ludzi i naturę. Chętnie podejmuje tematy ważne społecznie i politycznie, zwracając uwagę na potrzeby społeczności i grup marginalizowanych. Jej etykę pracy i podejście projektowe przybliża wystawa Dare to be fair� Na ekspozycji znajdziemy wybór realizacji stworzonych przez FAIR BUILDING Studio, którego jest założycielką. Nazwa studia odwołuje się do projektu Fair Building, który reprezentował Polskę na Biennale Architektury w Wenecji w 2016 roku. Pokaz poruszający kwestie etyczne związane z rolą najmniej docenianego uczestnika procesu architektonicznego – robotnika budowlanego – miał bowiem kluczowy, formacyjny wpływ na podejście Janickiej do projektowania. Zrozumiała, że chce działać na rzecz tych, którzy w architekturze są niewidoczni i upominać się o to, by budynki i przestrzenie stanowiące ramę dla współczesnego społeczeństwa miały znak fair trade.

Fair Building, fot. Maciej Jelonek

Nauczycielka rzeka

Mówi się, że historia jest nauczycielką życia. Wystawa Warta. Ćwiczenia z wyobraźni pokazuje, że przewodniczką starszą i bardziej doświadczoną jest natura. Woda przypomina nam o zmienności, trwałości i odnowie. Rzeka płynąca od tysięcy lat w tym samym miejscu to konkretne byty, ich głos, dziedzictwo. Ekspozycja przybliża najnowsze dzieje Warty w Poznaniu. Dekady od XIX do XXI wieku nie odzwierciedlają całej historii, ale są kluczowe dla zrozumienia jej współczesnej kondycji. Wystawa, wykorzystując wyobraźnię ekologiczną, historyczną i społeczną, przygląda się rzecznym osobliwościom: historycznym obiektom i współczesnym dziełom sztuki, które są dziedzictwem Warty. W dobie myślenia o zmianach, szuka niezmiennych cech i zaprasza do wyobrażania sobie nowych znaczeń na przyszłość.

Szymon Waliszewski, Warta. Ćwiczenia z wyobraźni

Mechanizmy kontroli

Wystawa Iluzje wszechwładzy opowiada o niemieckiej okupacji w Warthegau – Kraju Warty, którego stolicą był Poznań. Tłem, a zarazem kontekstem dla tej historii, są wnętrza dawnego Zamku Cesarskiego, dziś siedziby Centrum Kultury ZAMEK. Przebudowany w czasie wojny, zgodnie z wytycznymi niemieckich władz, był miejscem pobytu Namiestnika Rzeszy Arthura Greisera, który przeprowadzał brutalną germanizację i eksterminację ludności z podległych obszarów, realizując plan stworzenia wzorcowego okręgu – przykładu dla kolejnych podbitych terenów. Na ekspozycję składają się liczne obiekty – plany, fotografie, mapy, dzieła sztuki i codzienne przedmioty należące zarówno do okupowanych Polaków i Żydów, jak i okupantów. Zestawione obok siebie zmuszają do refleksji nad skutkami okupacji, sposobami zawładnięcia codziennością i znaczeniem przemocy; śladem represji, zniewolenia, propagandy i totalitarnej władzy, która przyniosła milionom Polaków śmierć i cierpienie.

Na wystawie w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu, fot. Maciej Kaczyński/CK Zamek

Miasto: pejzaż dźwięku

Wszyscy żyjemy w sonosferze – publicznej przestrzeni dźwięku, w której każdy z nas jest swego rodzaju DJ-em, współtwórcą brzmienia. R. Murray Schafer, twórca koncepcji „pejzażu dźwiękowego”, zachęcał nie tyle do słyszenia, ale do rozwijania praktyki słuchania, błądzenia po przestrzeni dźwięku, tak jak oko błądzi po krajobrazie. Jak wcielić te idee w życie, skoro wszyscy toniemy w hałasie? Współczesny namysł nad architekturą i świadomie kształtowaną tkanką miejską coraz częściej oznacza namysł nad sferą fonii. Aleksandra Wróbel, architektka i artystka, skupiła się w swoich badaniach na mieście Nijmegen w Holandii. Przeprowadziła serię spacerów badawczych oraz wywiadów z osobami niewidomymi oraz ekspertami ds. dźwięku i jego graficznej reprezentacji. Wyniki jej spostrzeżeń zostały zawarte w publikacji prezentowanej na wystawie. Ponadto w ramach ekspozycji zostanie zaprezentowany model łączący architekturę i dźwięk, pokazujący sposób, w jaki elementy przestrzeni generują dźwięki, oraz jak świadomie wykorzystywać te właściwości do tworzenia dobrze funkcjonujących przestrzeni miejskich.

Fragment modelu Aleksandry Wróbel, który możemy zobaczyć na wystawie

Ciało zastyga, zmysły podróżują

Czy brak może okazać się twórczym potencjałem? Iga Węglińska sięga do obszaru dizajnu spekulatywnego, by zadać pytanie o przyszłość naszych zmysłów. Projektantkę fascynuje plastyczność mózgu i instynktu samozachowawczego – człowiek nieustannie ćwiczy się w utracie, adaptując do zmieniającego się środowiska i warunków percepcji. Punktem wyjścia do stworzenia serii nowych obiektów jest więc pytanie o granice i możliwości ludzkiej komunikacji. Węglińska szuka nowych sposobów odczuwania. Zaprzęga wiedzę materiałoznawczą, projektową i rozwiązania z obszaru nowych technologii, by zbadać, czy możliwa jest augmentacja sensoryczna – „przedłużanie” możliwości ludzkiego ciała za pomocą zewnętrznych obiektów i systemów. Czy możliwe są „doznania fantomowe” bądź „wrażenia protetyczne”? Czy możemy odczuwać tęsknotę za zmysłami, które być może stracimy w niedalekiej przyszłości bądź za tymi, których jeszcze nie nabyliśmy? Projektantka ł ą czy statyczne i kinetyczne rzeźbiarskie obiekty z elementami wideo, tworz ą c utopijne i dystopijne narracje na temat ucieleśnionego doświadczenia człowieka (tzw. embodied experience) – dzisiaj i w przyszłości. Twórczość Węglińskiej zaprasza do podróży sensorycznej –artystka zapowiada, że w trakcie doświadczania wystawy ciało stoi w miejscu, a zmysły podróżują.

Iga

Norman Teague, MoColor, 2024, dzięki uprzejmości Norman

Dizajn

improwizowany

Wszyscy znamy ten format: ktoś intonuje fragment jazzowego standardu, ktoś inny podłapuje tonację, ale rozwija temat w zupełnie nowym kierunku, dodaje nową melodię, partię wokalną, egzotyczne brzmienie instrumentu. Finał zazwyczaj ma niewiele wspólnego z początkową frazą. Dzięki improwizacji – zrodzonej w duchu celebrowania różnorodności – świat muzyczny poszedł do przodu. Czy wolnościowa, inkluzywna improwizacja jest możliwa również w świecie dizajnu? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć projektant Norman Teague, tworząc pierwszą z serii wystaw Designer’s Choice w nowojorskim Museum of Modern Art. Co należy do muzeum i kto o tym decyduje? Czy i jak możemy być bardziej demokratyczni w definiowaniu wartości? Jak redefiniować kanon? Norman Teague zaprasza nas do ponownego wyobrażenia sobie przeszłości poprzez wyjście poza „dobry, nowoczesny dizajn” zdefiniowany przez instytucje takie jak MoMA. Czerpiąc inspirację od artystek i projektantów wykluczonych dotąd z instytucjonalnych narracji i wspomagany przez generatywną sztuczną inteligencję, oferuje reinterpretację historii wzornictwa. Ten nowy kanon – plakaty i pełnowymiarowe prototypy pokazane obok obiektów z kolekcji MoMA – jest ucieleśnieniem nowego, inkluzywnego nie-ludzkiego chóru kształtującego współczesny świat.

DO 11.05

AGATA KIEDROWICZ DLA NN6T

Portret zbiorowy,

portret własny

Na początku lat 60. Zofia Rydet rozpoczęła pracę nad cyklem Świat uczuć i wyobraźni. Eksperymentując z nowym środkiem wyrazu – fotomontażem – stworzyła blisko 100 surrealizujących, poetyckich i emocjonalnych obrazów poświęconych uniwersalnym ludzkim doświadczeniom. Ułożone w piętnaście serii pokazują pełne spektrum człowieczeństwa. Mówią o obsesjach, pragnieniach i samotności, nadziei, miłości i macierzyństwie, o tragedii przemijania i lęku przed zniszczeniem. Szczególnie, jak w żadnym innym dziele artystki, słychać tu echa doświadczeń wojny i Zagłady. Jak pisała sama autorka, fotomontaż dał jej możliwość przeniesienia najgłębszych, najbardziej osobistych myśli, uczuć i przeżyć. Pozwolił wyjść poza wymiar fotografii, przeniknąć w sferę snów i koszmarów. Nadać kształt doświadczeniom, które, choć tak indywidualne, pozostają zrozumiałe, czytelne, wspólne. Cykl, który dotychczas nie doczekał się muzealnej wystawy, zobaczymy podczas pokazu Zofia Rydet. Świat uczuć i wyobraźni w nowej siedzibie Muzeum Fotografii w Krakowie.

ORIENTUJ SIĘ — FOTOGRAFIA

Zofia Rydet, Zakochani, z cyklu Świat uczuć i wyobraźni, 1968–1975

Ślady upadku, ślady

wolności

ódzka wystawa to fotograficzna podróż pod krzyże i kapliczki – do miejsc upamiętniających upadek feudalizmu na terytorium współczesnej Polski. Odnalezione i udokumentowane przez Wojciecha Wilczyka pomniki pochodzą z terenu dawnych zaborów – austriackiego, rosyjskiego i pruskiego. Ślady początku końca pańszczyzny odbiły na obiektach materialne piętno. Znikały z nich inskrypcje dziękczynne dla cesarza Ferdynanda I i cara Aleksandra II, napisy zamalowywano i skuwano, a same pomniki dedykowano wtórnie Tadeuszowi Kościuszce i na pamiątkę odzyskania przez Polskę niepodległości. Fotografie wzbogacają ścieżki dźwiękowe z miejscowości, w których nadal stoją upamiętnienia tego typu. Zarejestrowane pejzaże i opinie, w których odbija się echo relacji wieś-dwór, tworzą wielowarstwowy, plastyczny obraz rzeczywistości odwiedzonych miejsc. Na wystawie wybrzmiewa też lokalny łódzki kontekst. Wykreowany na potrzeby ekspozycji teatralny zapis dźwiękowy, oparty o archiwalny materiał etnograficzny, odwołuje się do pamięci ostatniego pokolenia robotnic i robotników folwarcznych skonfrontowanych z miejskim życiem.

ORIENTUJ SIĘ — FOTOGRAFIA

Hrebenne (13.05.2022), fot. Wojciech Wilczyk

Życie

zaczyna się po 70-tce

Mahin to 70 letnia wdowa, która bardzo dobrze pamięta czasy, gdy Iran był liberalnym krajem, a kobiety nie musiały jeszcze ukrywać swoich włosów pod hidżabem ze strachu przed nadgorliwymi funkcjonariuszami policji obyczajowej. Iranka niezadowolona z beznamiętnej codzienności, którą od trzydziestu lat przesypiała lub wypełniała pogawędkami ze skrępowanymi obyczajowo koleżankami, postanawia odzyskać swoje dawno utracone życie. Pewnego wieczoru zaprasza do siebie Faramarza, przypadkowo poznanego, lekko wycofanego taksówkarza, który odwoził ją do domu. Ten odważny i niespodziewany krok nie tylko przywraca parze bohaterów dawno zapomnianą radość życia, ale staje się również skuteczną próbą przekroczenia, trzymającego ich w szachu obyczajowego tabu. Nagrodzony na Berlinale, niesamowicie ciepły, pełen humoru i wrażliwości, słodko-gorzki film wywołał jednak falę represji ze strony irańskich władz. Reżyserom odebrano paszporty, ich miejsca pracy zostały przeszukane, a materiały filmowe skonfiskowane – całe szczęście kopia filmu znajdowała się poza granicami kraju, lecz międzynarodowa premiera w Berlinie musiała odbyć się bez udziału irańskich twórców.

Kadr z filmu Moje ulubione ciasto, mat. Aurora Films

Kino, świadek

Rumuńskie dokumenty, palestyński kandydat do Oscara, retrospektywa Ramony S. Diaz – tak zapowiada się 24. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego WATCH DOCS. W programie znalazło się ponad 50 zaangażowanych filmów, które niezależnie, czy pokazują indywidualne historie, czy losy społeczności, przejmują realnością obrazów i emocji. Takim tytułem jest z pewnością palestyński kandydat do Oscara Strefa zero – 22 etiudy prosto ze Strefy Gazy autorstwa młodych palestyńskich twórców, którzy w swoich kreacyjnych dokumentach, animacjach i formach hybrydowych przedstawiają codzienność mieszkańców oblężonego miasta – głód, brak wody, lekarstw, dostępu do opieki medycznej, nieustanny strach o życie własne i bliskich. Z kolei rzeczywistość Rumunii przybliża tegoroczna sekcja Dokument wielkiego formatu. Zobaczymy w niej m.in. legendarne Poza czasem nestora rumuńskiego dokumentu Andreia Ujicy, opowiadające nieprawdopodobną historię ostatniego radzieckiego kosmonauty, Siergieja Krikalewa, który przez rozpad ZSRR na ponad rok utknął w Kosmosie. Laureatką tegorocznej Nagrody im. Marka Nowickiego została filipińska dokumentalistka Ramona S. Diaz i to z jej filmami zapoznamy się podczas festiwalowej retrospektywy. Jednym z nich jest And So It Begins – oszałamiający wizualnie obraz poświęcony fenomenowi wyborów prezydenckich w kraju reżyserki.

22.11–1.12

Strefa zero, kadr z filmu

ANDRZEJ MARZEC DLA NN6T

Poza dobrem i złem

Zdążyliśmy przyzwyczaić się już do czarnych komedii, które w rozmaity sposób naśmiewają się z życia bogaczy. Wystarczy wspomnieć choćby o nagrodzonym złotą palmą W trójkącie Rubena Östlunda, czy też serialach Biały Lotos i Sukcesja. Tymczasem austriacka satyra, wyprodukowana przez Ulricha Seidla, mocno odbiega od pozostałych filmów o tej tematyce – zaskakuje beznamiętnym, cynicznym chłodem, jaki bez trudu odnajdziemy w kinie Michaela Hanekego (Funny Games) oraz estetyczną sterylnością, do której przyzwyczaiły nas obrazy greckiej nowej fali. Głównym bohaterem filmu jest Amon Maynard, obrzydliwie bogaty człowiek sukcesu (należący do 1% ludzkości). Mężczyzna nieustannie naruszając normy społeczne i swobodnie korzystając ze swojego przywileju, pozostaje jednak bezkarny – odnajduje przyjemność w strzelaniu w świetle dnia do okolicznych mieszkańców (podobny wątek odnajdziemy w Bacurau, 2019). Austriaccy reżyserzy w cierpki sposób portretują współczesnego nadczłowieka, którego istnienie podtrzymuje nie tylko zmowa milczenia lokalnej wspólnoty, ale przede wszystkim umożliwia opowieść o niczym nieograniczonym rozwoju jednostki oraz władzy, jaką niesie ze sobą ekonomia

Kadr z filmu Veni Vidi Vici, mat. Aurora Films

Perwersyjny rdzeń chrześcijaństwa

Veronika Franz oraz Severin Fiala, czyli austriaccy mistrzowie horroru (Widzę, widzę, 2014), powracają z mrożącą krew w żyłach opowieścią, tym bardziej straszną, że opartą na faktach oraz historycznych badaniach. Tym razem przenoszą nas do mrocznych lasów XVIII-wiecznej, chrześcijańskiej Austrii i koncentrują się na dramatycznych losach samobójczyń. Para twórców opowiada historię Agnes, niezwykle wrażliwej i poetycko usposobionej młodej mężatki, która z trudem znosi ciężary surowego życia (w tej roli znakomita Anja Plaschg, twórczyni projektu Soap&Skin oraz filmowej ścieżki dźwiękowej). Gdy całkowicie osamotniona, niezrozumiana i wyczerpana codziennym znojem dociera do krytycznego momentu, w którym nie odnajduje żadnej radości ze swojej egzystencji, postanawia ją zakończyć. Problem w tym, że rozważane przez nią samobójstwo skazałoby ją na wieczne potępienie, dlatego niezwykle uduchowiona kobieta postanawia skorzystać z tzw. objazdu samobójczego – morduje niewinne dziecko. Dzieciobójczynie były skazywane na ścięcie mieczem, lecz przed śmiercią mogły skorzystać ze spowiedzi i w ten sposób całkowicie oczyszczając się z grzechów, trafić do upragnionego nieba (w przeciwieństwie do samobójczyń).

Kadr z filmu Kąpiel diabła, mat. Velvet Spoon

Produkowanie tożsamości

Do tej pory polska czytelniczka mogła znać Felixa Guattariego (1930-1992) –francuskiego filozofa, aktywistę i innowacyjnego psychoterapeutę – przede wszystkim z jego wieloletniej współpracy z Gilles’em Deleuze’em. Która szanująca się rewolucjonistka nie ma na półce Anty-Edypa czy Tysiąc plateau ? Który z miejskich radykałów nie zna na pamięć jednego choćby szlagieru o „kłączach” czy „stawaniu-się-zwierzęciem”? No właśnie. Bez przesady można powiedzieć, że w społecznym odbiorze Guattari stał się więźniem Deleuze’a. To średnio sprawiedliwy obraz rzeczy. Za sprawą legendarnej Chaosmozy , po raz pierwszy wydanej w 1992 roku i wreszcie przetłumaczonej na język polski, może się on jednak nieco odkształcić. W swoim niedługim, późnym eseju francuski psychoterapeuta wychodzi z dość prostego założenia: obecnie podmiotowości produkowane są seryjnie – jak nowe modele pralek czy samochodów. Czy wobec tego psychoanaliza to rzeczywiście rodzaj kapitalistycznego narkotyku? I co stało się z emancypacyjnymi ideami? Autor daje się poznać jako oryginalny, ekscentryczny i niezwykle błyskotliwy komentator społecznej rzeczywistości. Chaosmoza to świetny wstęp do Guattariego – a wierzcie mi, jego epoka dopiero nadejdzie.

Turystyka krajowa

„C

zuję się ogromnie obcy i osamotniony w tym tłumie. Chciałbym się nawet poddać tej fali ludzkiej, byle wyczuć ten prąd, jaki ją musi przenikać, ale nie mogę.” – tak pisał o sobie 28-letni Władysław Reymont, kiedy w 1894 roku wybierał się z warszawskiej Pragi na tytułową chłopską pielgrzymkę. Czy był zlękniony? Niepewny siebie? Przyszły noblista jeszcze nie wiedział, co go w życiu czeka, ale jedno było pewne: chciał zostać pisarzem. Odpowiedzialny za błyskotliwą reedycję literackiego debiutu autora Chłopów Piotr Puldzian Płucienniczak zrobił kapitalną robotę: zrzucił z wielkiego polskiego literata brzemię genialności i przedstawił go jako autora pierwszego polskiego reportażu gonzo. Narrator Pielgrzymki… nie jest bowiem biernym wędrowcem-pokutnikiem. Wręcz przeciwnie: zaczepia innych, chce wpaść w tarapaty, szuka przypału. Redaktor przemierzył przy tym szlak niegdysiejszej reymontowskiej pielgrzymki i zamieścił w tomie aneks, w którym w humorystyczny sposób zdaje sprawę z historycznych przemian tych niegdyś istotnych dla polskiej tożsamości ziem. Może warto samemu wybrać się w podobną podróż? Turystyka krajowa składa nam wiele obietnic. Polska to wszak kraj rozległy, piękny, pełen dziwów.

KRZYSZTOF SZTAFA DLA NN6T

Co ginie w słowach

Ta nagrodzona Pulitzerem (2021) książka poetycka to dla polskiej czytelniczki pierwsza okazja do zetknięcia się z twórczością rdzennie amerykańskiej autorki, pochodzącej z ludu Mojave. To także pierwsza publikacja Wydawnictwa Współbycie, stawiającego sobie za cel prezentację i promocję szeroko pojętej literatury dekolonialnej – warto śledzić poczynania tej niezależnej inicjatywy� W swoich eksperymentalnych, ale jednocześnie zaskakująco przejrzystych wierszach Diaz sytuuje się na pozycji „pomiędzy”, która pozwala jej podkreślać relacyjność istnienia i szukać jedności w tym, co pozornie odległe i odseparowane od siebie. Interesują ją napięcia wpisane w relację między jej językiem plemiennym, historią ludu Mojave a kolonialną przemocą, którą przez stulecia nasiąkała polityka Stanów Zjednoczonych. Poetka zastanawia się także nad związkiem tego, co cielesno-afektywne, a więc przedwerbalne, z porządkiem języka i znaczeń. Jeśli przez wszystkie ciała przepływa rzeka, to co gubi się, kiedy w naszych ustach życiodajna woda mutuje w słowa i ciągi zdań? Jak pisze Diaz: „Idziemy tam, gdzie jest miłość, // do rzeki, na kolanach pod słodką / wodą. Wciągam ją pod taflę cztery razy / aż jesteśmy rzeczne”.

Proza zetek

Jak o miłości pisze Gen Z? Debiut Karoliny Krasny (ur. 1999) daje dobry wgląd w przeobrażenia i przetasowania, jakie dokonują się w najmłodszej literaturze polskiej. Wydaną niedawno Love song – niedługą książeczkę opowiadającą o rozkwitaniu i meandrach uczucia między tajemniczym XY i jeszcze bardziej tajemniczą Zet – warto czytać właśnie w szerszym kontekście przemian modeli wyobraźni na krajowej mapie literackiej. A wyobraźnia to słowo klucz tej prozy. Krasny nie interesuje bowiem konwencjonalna narracja, prowadząca od punktu A do punktu B. Autorka opowiada o relacji dwójki swoich bohaterów za pomocą bardzo szerokiej metafory, niezwykle sensualnie, z silnym nadrealistycznym napięciem. Jedyny świat przedstawiony w Love song to ten, który kreśli afekt – wyzwolony z okowów, a więc na zabój rozszalały. Ta subtelna proza poetycka jest paradoksalna: stawia raczej na to, co niewypowiadalne, na pewien rodzaj nastrojowości. To książka-szlaczek, książka-plama, książka-kleks – pełna zamierzonych luk spowiedź z miłosnych zawirowań, naginająca sztywne granice literackiej ekspresji. W tle da się wyczuć echo Herty Müller czy Aglai Veteranyi. Coś akurat dla zadeklarowanych jesieniarzy.

KRZYSZTOF SZTAFA DLA NN6T
Karolina Krasny w dniu premiery

Perfekcyjna P

erfect to ikoniczny performans Alexandry Bachzetsis, szeroko uznanej szwajcarskiej choreografki, prezentowany na licznych scenach i w przestrzeniach galeryjnych już ponad 20 lat (premiera 2001 rok). W swoich pracach Bachzetsis bada granice między sztuką wizualną, tańcem a kulturą popularną, często konfrontując ze sobą stereotypy płciowe i mechanizmy pożądania. W Perfect akcja rozgrywa się w przestrzeni przypominającej studio fotograficzne – na tle zwiniętego, białego arkusza papieru i w ostrym świetle lamp. W Warszawie będzie prezentowany w ramach indywidualnej wystawy Bachzetsis w przestrzeni galerii Piktogram. Artystka, ubrana w białą koszulkę, dżinsy oraz szpilki, przywołuje reklamowe wizerunki (jak kampanie Guess), jednocześnie bawiąc się męskimi i kobiecymi kodami ubioru. W trakcie performansu mechanicznie odtwarza standardowe układy fitnessowe, inspirowane ćwiczeniami Jane Fondy, przekształcając je w abstrakcyjne, groteskowe gesty. Bachzetsis eksploruje tu seksualne podteksty obecne w kulturze fitnessu oraz zjawisko „przypadkowej pornografii” –gdy ciała eksponowane są w sposób budzący pożądanie lub wystawione na podglądactwo. Performans z czasem robi się coraz bardziej absurdalny. Rytuał ćwiczeń, z początku przypominający kokieteryjną grę uwodzenia, zamienia się w zmaganie z własnymi ograniczeniami oraz powtarzalnością choreografii.

Maszyny poza kontrolą

Huk to performans autorstwa Pawła Sakowicza, zainspirowany twórczością Izy Tarasewicz, szczególnie rytmem i formami charakterystycznymi dla jej przestrzennych prac. Jak czytamy w zapowiedzi, praca nawiązuje do współczesnego języka mazurka i jego cyklicznych obrotów. Eksploruje nieparzystość w pracy nóg i głosu, które przypominają maszyny wymykające się spod kontroli. Huk prezentowany po raz pierwszy pod koniec września w ramach Warsaw Gallery Weekend jest nową adaptacją performansu The Rumble, stworzonego w 2022 roku na wystawę w Tramway Glasgow. Jako Huk praca została specjalnie dostosowana do przestrzeni galerii Guni Nowik i jej ogrodu, wchodząc w dialog z prezentowaną wystawą Eternal Machine Izy Tarasewicz.

AGNIESZKA SOSNOWSKA DLA NN6T
Premierowy pokaz Huku w ramach Warsaw Gallery Weekendu, mat. Gunia Nowik Gallery

Warszawa różnorodna

Wzeszłym roku środowisko Krytyki Politycznej zorganizowało przy Jasnej 10 pierwszą edycję nowego festiwalu, nastawionego na włączanie w obiegi muzyki współczesnej i niezależnej, a także sztuk performatywnych i wizualnych żyjących w Polsce artystek i artystów migranckich. Program oparty został na zaaranżowaniu spotkań artystów i artystek migranckich z uznanymi postaciami warszawskiej sceny muzyki niezależnej. W tym roku idea jest podobna, a duety biegną niekiedy wręcz w poprzek sztuk i dyscyplin. Z perspektywy muzycznej trzeba napisać zwłaszcza o trzech z nich. Po pierwsze, o spotkaniu Zuzanny Wrońskiej, znanej choćby z Ballad i Romansów, z Maximiliano Boberem, wszechstronnym multiinstrumentalistą, który eksperymentuje zarówno z improwizacją, jak i formami postoperowymi. Po drugie, o zestawieniu Jerzego Rogiewicza (np. Jerz Igor) oraz Zoi Mikhailovej, dj-ki i muzyczki elektronicznej znanej jako Facheroia. Wreszcie, o duecie Bartka Webera (m.in. Mitch & Mitch, Mir) oraz Sefy Sagira, wszechstronnego muzyka, performera oraz artysty nowych mediów. Zeszłoroczna edycja rzeczywiście przełożyła się na zacieśnienie więzi oraz współpracy różnych osób zaangażowanych w projekt, czy tym razem będzie podobnie?

ANTONI MICHNIK DLA NN6T
Hubert Zemler na festiwalu Warszawo, Moja Warszawo

Od intymności do zbiorowości

Tegoroczną edycję najważniejszego festiwalu muzyki eksperymentalnej oraz improwizowanej w Łodzi można podzielić na dwa etapy. Podczas rozciągniętego prologu Suavas Lewy wykona koncerty w wybranych prywatnych mieszkaniach. Nieformalnymi artystami-rezydentami są w tym roku Henrik Olsson (gitara elektryczna) i Ola Rubin (puzon), którzy nie tylko wystąpią dwukrotnie, lecz również poprowadzą warsztaty improwizacji. Wśród zagranicznych gości m.in. zjawiskowa eksperymentalna wokalistka Audrey Chen, znakomita flecistka Phoebe Bognár (z bardzo ciekawym programem) oraz trębaczka Liz Albee. A do tego Mikołaj Trzaska (solo, a także w trio z Hubertem Kostkiewiczem i Piotrem Gwaderą) czy występ duetów Burkhard Beins / Gerard Lebik oraz Anna Kwiatkowska / Martyna Zakrzewska (w programie utwory Cage’a i Goebbelsa, ale też Eivinda Buene i Aleksandry Słyż). A jeśli odczuwacie wciąż niedosyt ważnych postaci rodzimych scen muzyki współczesnej, improwizowanej lub niezależnej, to spójrzcie na składy sobotniego afterparty oraz zespołu festiwalowego.

W stronę źródeł

Lubelskie KODY powracają pod koniec listopada. Od kilku lat festiwal ma skromniejszą formę niż powiedzmy dekadę temu, ale nie znaczy to, że nie stanowi wciąż ciekawej propozycji. Tegoroczna edycja sięga do jądra estetyki i założeń festiwalu – czyli do współczesnych reinterpretacji muzyki ludowej, tradycyjnej oraz folkowej. Stąd w programie otwierający występ Radical Polish Ansambl oraz późniejsze solowe występy Sama Kowalskiego i Gary’ego Gwadery. Stąd też koncert słoweńskiej formacji Širom. W obu przypadkach środkowoeuropejskie tradycje muzyki ludowej są reinterpretowane jako punkt odniesienia, tworzywo, rama oraz materiał dla jak najbardziej aktualnych eksperymentów muzycznych, pozostających w dialogu z wrażliwością muzyczną XXI wieku. Na centralną postać tegorocznej edycji wyrasta jednak pochodzący z Indonezji multiinstrumentalista oraz konstruktor instrumentów J „Mo’ong” Santoso Pribadi. Muzyk znany najbardziej z duetu Raja Kirk wystąpi w Lublinie zarówno solo, jak i z Shigeru Ishiharą (Scotch Rolex) jako Takkak Takkak. Można się spodziewać nieoczywistych zderzeń różnych tradycji muzycznych Indonezji z brzmieniowymi eksperymentami na przecięciu muzyki eksperymentalnej i sound artu oraz – zwłaszcza w przypadku Takkak Takkak – różnymi nurtami nieoczywistej muzyki klubowej.

TRUDNY TEMAT DO ROZMOWY

Polskość w XXI wieku.

Rodzaje identyfikacji narodowej, ich podłoże i konsekwencje Czy i jak identyfikujemy się dziś z Polską?

Raport segmentacyjny

Laboratorium Poznania Politycznego, Instytut Psychologii

WPROWADZENIE

Skoro jest listopad, to znowu się zacznie: śledzenie postanowień sądów w sprawie odmowy zgody na Marsz Niepodległości, relacje na żywo z organizowanych 11-ego listopada wydarzeń, dyskusje z zaproszonymi gośćmi o tym, co dla Polaków i Polek oznacza miłość do ojczyzny, czy możemy być w tym razem, czy to raczej kolejna przestrzeń konfliktu, jakiego patriotyzmu dzisiaj potrzeba, wobec wyzwań klimatycznych, demograficznych i gospodarczych, w kontekście wojny trwającej za granicą oraz w innych zakątkach świata. Ktoś wskaże na Poznań i tamtejszą paradę na ul. św. Marcina i zapyta, czy tak nie mogłoby być wszędzie? Ktoś rzuci jakąś daną, pewnie sprzed sześciu, ośmiu lat, bo wysyp badań na ten temat mieliśmy właśnie w okolicach setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Badano wtedy m.in. ilu z nas uważa się za patriotę/patriotkę, odczuwa dumę lub wstyd, że jest Polakiem/Polką, przy jakich okazjach odczuwamy te emocje, jak rozumie się patriotyzm, jakie postaci uosabiają to zjawisko, z czym kojarzy się i jak świętuje się Święto Niepodległości, jakiej polityki historycznej oczekujemy od państwa, i tak dalej. Przyznajemy, trochę się zastanawialiśmy, czy chcemy NN6T dołączyć do tej dyskusji. Raz – jest ona jednak dosyć rytualna. Dwa – bardziej interesuje nas w tym roku komfort. Szczęśliwie, niedawno ukazał się raport, który ma szansę przełamać pewien impas w dyskusjach o polskości, a jednocześnie powiedzieć coś o tym, komu komfortowo się o swojej polskości opowiada, a kto odczuwa w podobnych dyskusjach zagrożenie ich instrumentalizacji albo zasilania sporów wokół historii lub wyzwań migracyjnych. Jedni widzą w polskości rodzaj presji, inni – wyraz rzeczywiście odczuwanej troski o to, co sercu bliskie – czy będzie to historia i obyczaje, czy środowisko i prawa człowieka. Jak wskazują badania, które przedstawiamy w tym numerze – słowami osób je prowadzących – „prawie 60% badanych ma z Polską pewnego rodzaju problem. Są tacy, którzy Polski się wstydzą; tacy, którzy miłują ją w sposób dosyć powierzchowny; a także tacy, którym jest ona całkiem obojętna”. Korzyścią z badań Polskość w XXI wieku po pierwsze jest wskazanie na różne identyfikacje narodowe. Po drugie, próba usystematyzowania ich uwarunkowań (społeczno-demograficznych, psychologicznych, medialnych), a także skutków – jak przejawiają się, nie tylko w stosunku do historii, ale także demokracji, kobiet czy Unii Europejskiej; jak wiążą się z uzasadnianiem obecnej formy porządku społecznego oraz bardziej lub mniej inkluzywnym myśleniem o wspólnocie. Wreszcie po trzecie, autorzy popularyzowanego tu badania nie poprzestali na diagnozie. Nie bojąc się sądów, przyjęli pewne sposoby myślenia o polskości za bardziej bezpieczne i pożyteczne, inne za ryzykowne. Co więcej, kto zajrzy do głównego raportu z badań, ten dostrzeże, że zrealizowano także eksperyment psychologiczny, którego częścią było sprawdzenie, jak można przy odpowiednim dialogu, dokonywać zmian w tzw. pozabezpiecznych identyfikacjach z Polską. Ważnym etapem badań była także produkcja filmu dokumentalnego, który – w oparciu o dane i sprawdzoną argumentację – miał za zadanie promować postawy uznane za bezpieczne i pomocne. Polska sztuka od dawna eksplorowała ten temat. Piotr Uklański przed dwudziestu laty dopytywał o autorytety, chociażby papieża Polaka. Pamiętamy wystawę Późna polskość kuratorowaną przez Stacha Szabłowskiego, Figury niemożliwe Jakuba Woynarowskiego oraz projekty Doroty Nieznalskiej o rasizmie i ksenofobii pomieszanej z toksyczną miłością do symboli narodowych używanych przez kibiców. Oskar Dawicki prowokacyjnie deklarował: Nigdy nie zrobiłem pracy o Holocauście. W teatrze i tańcu z kanonem i martyrologią polemizowali m.in. Krzysztof Garbaczewski i Agata Maszkiewicz. Krzysztof Wodiczko poświęcił osobom z doświadczeniem uchodźczym i migranckim pracę Goście, Paweł Althamer organizował akcje sąsiedzkie ponad podziałami. Ostatnio Małgorzata Mirga-Tas otworzyła na romskie dziedzictwo nasze wyobrażenia o polskiej tożsamości.

Zestawiając te prace z wyróżnionymi przez autorki i autorów raportu Polskość w XXI wieku rodzajami identyfikacji narodowej nie trudno dostrzec, że sztuka krytyczna i partycypacyjna, która interesuje mnie tu najbardziej, zajmowała się głównie polemiką z narracją zaangażowanych konserwatystów, być może w nadziei, że polskość „może być ok”, jak czytamy w opisie grupy spełnionych demokratów. Po latach, badania psychologiczne dołączyły do tej diagnozy, mierząc odsetki, pokazując przejawy i uwarunkowania (w tym mniej oczywiste, jak ojkofobia czy dobrotliwy seksizm). Wskazały jednocześnie na inne postawy i identyfikacje, może mniej jaskrawe, ale też wymagające przepracowania: zawstydzonych Polską czy wycofanych pesymistów. Być może spełnieni demokraci oraz otwarci tradycjonaliści także zasługują na krytyczne zainteresowanie.

MACIEJ FRĄCKOWIAK

PANA/PANI ZDANIEM POLAKÓW…

Legenda: N= 633, ankieta internetowa na próbie kwotowej.

Okazywaniu szacunku godłu, fladze i hymnowi narodowemu

Dbałości o język ojczysty

Poszanowaniu i przestrzeganiu prawa Udziale w wyborach powszechnych

Ochronie zdrowia obywateli i środowiska naturalnego

Dbałości o wpajanie dzieciom miłości i szacunku do ojczyzny

Pielęgnowaniu polskich tradycji Dumie ze swojego pochodzenia

Znajomości historii swojego kraju Poznawaniu kraju poprzez odwiedzanie miejsc pamięci i dziedzictwa kulturowego

POLEGA NA

Trosce o polityczne losy ojczyzny

Podejmowaniu działań na rzecz społeczności lokalnej, okolicy, w której się mieszka Rzetelnym wypełnianiu obowiązków zawodowych

Gotowości do walki i oddania życia za ojczyznę Uroczystym

Gotowości do służby wojskowej lub przeszkolenia wojskowego Płaceniu podatków

Kupowaniu przede wszystkim polskich produktów

Kibicowaniu polskim sportowcom

Dbałości o religijne wychowanie dzieci w rodzinie

Legenda: Średnie z odpowiedzi na pytanie „W jakim stopniu według Pani/Pana patriotyzm polega na...” (1 – zdecydowanie się nie zgadzam, 5 – zdecydowanie się zgadzam). Legenda: N= 633, ankieta internetowa na próbie kwotowej.

POLSKOŚĆ TO

Legenda: Średnie z odpowiedzi na pytanie „Jak ważne są Pani/Pana zdaniem poniższe kryteria polskości? Jakie kryteria powinna spełnić osoba, aby mogła zostać uznana za Polkę/Polaka?” (1 – zdecydowanie się nie zgadzam, 5 – zdecydowanie się zgadzam). Legenda: N= 633, ankieta internetowa na próbie kwotowej.

RODZAJE IDENTYFIKACJI

Wycofani pesymiści 28%

Otwarci tradycjonaliści 23%

Spełnieni demokraci 20%

Zaangażowani konserwatyści 15%

Zawstydzeni Polską 14%

Legenda: Klastry (rodzaje identyfikacji obecne w badanej grupie) wyodrębniono na podstawie analizy segmentacyjnej uwzględniającej różne wymiary badanego fenomenu, m.in. poziom bezpiecznej i pozabezpiecznej formy identyfikacji narodowej, rozumienie polskości, zachowania patriotyczne, poglądy polityczne i stosunek do obcych czy konsumpcja mediów. Część z tych wymiarów prezentowana jest także na kolejnych stronach Raportu (N=1504)

SEGMENTY: CHARAKTERYSTYKA

Spełnieni demokraci: Osoby o bezpiecznej identyfikacji z narodem polskim, prezentujące pozytywne postawy wobec grupy własnej, zarazem pozbawione wyobrażeń wielkościowych.

Osoby o głębokim poczuciu więzi z innymi Polakami, obejmującej zarówno kryteria formalne (obywatelstwo, znajomość języka), jak i nieformalne (szacunek do kultury, języka, troska). Pozbawieni kompleksów, równie pozytywnie nastawieni do innych grup, co do grupy własnej. Bycie Polakiem jest dla nich „OK”. Z wysokim poczuciem obywatelskiego patriotyzmu, aktywni politycznie.

Otwarci tradycjonaliści: Osoby o bezpiecznej identyfikacji z narodem polskim, ale rozumiejące polskość w bardziej tradycyjny sposób. Z wysokim poczuciem patriotyzmu narodowego. Dla nich ważniejsze jest pielęgnowanie tradycji i zachowywanie pamięci niż działania obywatelskie (udział w wyborach). Mają pozytywne postawy wobec innych grup i prezentują wysoki poziom otwartości na inne światopoglądy niż własny. Polskość jest dla nich wyróżnieniem.

Zaangażowani konserwatyści: Osoby o silnej identyfikacji z narodem polskim, identyfikacja ta jest jednak pozabezpieczna –mają tendencję do popadania w wyobrażenia wielkościowe i deprecjonowania innych grup. Prezentują pozytywne postawy wobec osób pasujących do ich wyobrażenia idealnego Polaka (wierzący, kochający tradycje i Polskę).

Mają wysokie poczucie patriotyzmu, zarówno obywatelskiego, jak i narodowego. Dla nich bycie Polakiem to zaszczyt i misja.

Zawstydzeni Polską:

Osoby o niskiej identyfikacji z narodem polskim, które rozumieją polskość bardzo płytko. Prezentują dużo bardziej negatywne postawy wobec grupy własnej niż wobec innych grup. Dla nich bycie Polakiem jest powodem do wstydu. Mogą czuć niechęć do polskiej polityki i obecnej sytuacji w kraju, gdzie ich poglądy nie są reprezentowane.

Wycofani pesymiści: Osoby o średnim poczuciu identyfikacji z narodem polskim, ale o słabej i labilnej identyfikacji z polskością. Ich identyfikacja zależy od zewnętrznych uwarunkowań. Prezentują negatywne postawy zarówno wobec grupy własnej, jak i innych. Są to osoby często niezaangażowane w życie społeczne, o wysokim poczuciu zagrożenia i niskiej samoocenie. Dla nich bycie Polakiem niewiele znaczy.

SEGMENTY: WARUNKI MATERIALNE

( bardziej w kierunku lewicowym)

(prawicowe) 2,90 (bardziej w kierunku lewicowym)

(bardziej centrowo,

IDENTYFIKACJA Z NARODEM

IDENTYFIKACJA

NARODOWA POZABEZPIECZNA

Projekt Polskość w XXI wieku. Rodzaje identyfikacji narodowej, ich podłoże i konsekwencje realizowany był w Laboratorium Poznania Politycznego Instytutu Psychologii PAN, a dofinansowany ze środków budżetu państwa w ramach programu Ministra Edukacji i Nauki pod nazwą „Nauka dla Społeczeństwa” (nr projektu NDS/529303/2021/2022). Zespół autorski projektu: Marta Rogoza, Marta Marchlewska, Zuzanna Molenda, Dominika Adamczyk, Dagmara Szczepańska, Radosław Rogoza, Michalina Szczęsna, Aleksandra Furman, Oliwia Maciantowicz, Dominika Maison.

Tytułowe badanie łączyło ilościowe i jakościowe techniki gromadzenia i opracowywania danych. Zrealizowano kilka sondaży. Poza pierwszymi trzema pytaniami, dane zaprezentowane w Raporcie pochodzą głównie z badania przeprowadzonego techniką CAWI na reprezentacyjnej próbie Polek i Polaków (N=1504). W drugiej fazie zrealizowano także badania jakościowe, ich celem było pogłębienie wiedzy o postawach patriotycznych osób reprezentujących różne rodzaje identyfikacji z Polską, wyodrębnione po fazie jakościowej.

Zachęcamy do zapoznania się z pełną wersją raportów oraz filmem Polskość w reżyserii Pawła Nazaruka, podsumowującym projekt. Raporty dostępne na stronie: psychpol.psych.pan.pl film do obejrzenia tu: https://polskosc.psych.pan.pl

Projekt o charakterze artystyczno-badawczym, sieciujący środowisko sztuki, nauki, dizajnu, technologii i przedsiębiorczości. Tematy: przyszłość ograniczonego komfortu, praca wyobraźni, ekologia miejska, gospodarka przyszłości, poszukiwanie źródeł optymizmu, spekulatywność jako motor rozwoju, zarządzanie kryzysem i sytuacjami niedoboru.

Projekt Goethe-Institut, Fundacji Bęc Zmiana, Zentrum für Kunst und Urbanisik (Berlin)

Koproducenci wiedzy:

Akademia Sztuk Pięknych Katowice, BWA Wrocław Galerie Sztuki Współczesnej, Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku, Stowarzyszenie Media Dizajn (Szczeciński Inkubator Kultury), Galeria Arsenał w Białymstoku

www.postkomfortocen.info

Odklej – ktoś odklejony od rzeczywistości.

nowy wyraz* to rubryka w NN6T, która ma charakter leksykonowy. Wraz z zaproszonymi autorami tworzymy spis słów, które mają znaczący wpływ na opisywanie lub rozumienie zjawisk zachodzących obecnie, albo takich, które „produkowane” są przez postępujące zmiany w układzie sił polityczno-ekonomiczno-społeczno-kulturalno-naukowo-technologiczno-obyczajowych.

Propozycje haseł można nadsyłać na adres redakcji: bogna@beczmiana.pl

* Nazwa inspirowana jest czasopismem „Nowy Wyraz. Miesięcznik Literacki Młodych”, wydawanym w Warszawie w latach 1972–1981. Debiuty pisarzy, poetów i krytyków były tam ilustrowane pracami artystów młodego pokolenia. Nazwa miesięcznika nawiązywała do pisma międzywojennej awangardy „Nasz Wyraz” (1937–1939).

KŁĄCZASTA MROCZNA EKOLOGIA

Myśl Timothy’ego Mortona w krótkim czasie osiągnęła niezwykłą popularność w świecie sztuki oraz stała się szczególnie atrakcyjna dla osób artystycznych. Ich zainteresowanie Mortonem bierze się nie tylko stąd, że autor Mrocznej ekologii * uznał estetykę za najważniejszą dziedzinę współczesnej filozofii, lecz udowodnił, że design decyduje również o kształcie pozaludzkiej rzeczywistości. Dlatego twierdzi, że ewolucja ma estetyczny charakter, a sztuka zawsze wymiar ekologiczny – międzygatunkowa agora opiera się przede wszystkim na wyglądzie współtworzących ją organizmów, które doświadczają siebie nawzajem, poznają oraz działają dzięki estetyce. Morton jest autorem, którego kocha się lub nienawidzi za jego poplątany, kłączasty styl. Amerykański filozof łamie konwenanse tradycyjnego myślenia, a znajdując się często poza zasadą sprzeczności oraz flirtując z popkulturą, pokazuje, że ludzki zdrowy rozsądek to zbyt mało, by naszkicować chaotyczny, mroczny i dziwny pejzaż przetrwania w antropocenie. Definicje pojęć, które znajdziecie poniżej, pomogą w samodzielnym poruszaniu się po labiryncie sensów, jakim jest Mroczna ekologia – jednak mam nadzieję, że posłużą nam do tego, by się w nim wspólnie zgubić.

Andrzej Marzec

* Timothy Morton Mroczna ekologia. Ku logice przyszłego współistnienia, przeł. Anna Barcz, Oficyna Związek Otwarty, 2023.

AGROLOGISTYKA

(AGROLOGISTICS)

Rolniczy program, pozbawiony wyobraźni algorytm realizowany konsekwentnie i bezrefleksyjnie przez ludzkość, nieprzerwanie od około 12 tysięcy lat, który w konsekwencji stał się główną przyczyną globalnego ocieplenia (� hiperobiekt). Rolnictwo i humanistyczne myślenie są według Mortona nieodłącznie ze sobą związane, a historia zachodniej filozofii wywodzi się z myśli rolniczej. Agrologistyka rządzi się trzema aksjomatami, na które składają się: 1) zasada sprzeczności (chwasty, szkodniki ≠ rośliny uprawne, zwierzęta hodowlane), 2) metafizyka obecności (istnienie = obecność), 3) prymat ludzkiej egzystencji nad innymi istnieniami. W polskim tłumaczeniu Mrocznej ekologii anglojęzyczny termin agrologistics został zniuansowany i ma dwa polskie odpowiedniki: agrologistyka oraz agrologos. Agrologistyka odnosi się do widocznych, destrukcyjnych efektów ludzkiego podążania za rolniczym algorytmem (poziom fenomenologiczny –np. trawnik w miejsce łąki, uregulowany bieg rzeki). Natomiast kategoria agrologosu pojawia się w książce wówczas, gdy Morton nawiązuje do proponowanej przez Jacques’a Derridę dekonstrukcji logocentryzmu – nie opisuje już wtedy przemian środowiskowych (powstawanie monokultur), lecz centralną myśl umożliwiającą i organizującą agrologistykę (poziom ontologiczny). Agrologos (logika agrarna) stanowi nie tylko rdzeń humanistycznego myślenia, lecz również kryterium podziału rzeczywistości – pozwala oddzielać od

siebie to co naturalne i kulturalne, jednocześnie normalizując krzywdzące, oparte na eksterminacji stosunki między ludźmi oraz światem pozaludzkim.

ARCHELITYCZNE (ARCHELITIC)

Funkcjonuje w opozycji do agrologosu i wbrew pozorom nie jest epoką, do której można powrócić w linearnym porządku chronologicznym (� czasopętle), lecz występuje u Mortona jako projekt do zrealizowania, alternatywna wizja międzygatunkowego współbycia (metafizyczne ustawienie rzeczywistości). Zarysy porządku archelitycznego możemy dostrzec już tu i teraz, gdy zaczniemy spoglądać poprzez luki w działaniu agrologistycznego systemu (np. zachwaszczona przestrzeń pomiędzy rzędami roślin uprawnych). Archelit to nietknięty agrologistyką, pierwotny rodzaj współbycia pomiędzy ludźmi oraz pozaludzkimi bytami, który poprzedza fenomenologiczne rozróżnienie paleolit/neolit.

CZASOPĘTLE

(CONCENTRIC TEMPORALITIES)

Morton rezygnuje z linearnej koncepcji czasu (związanej z nowoczesną kategorią postępu) i proponuje nam zmianę perspektywy chronologicznej na kolistą – współistnienie wielu stref czasowych nazywa czasopętląmi. Według niego nie istnieje jeden, uniwersalny i płynący do przodu czas, lecz znajdujemy się wewnątrz wielu pozaludzkich skal czasowych, które się ze

sobą przecinają. W takiej perspektywie czasowej bakteriocen (katastrofa tlenowa sprzed 2,3 miliarda lat), nigdy się nie zakończył, nie był jednorazowym wydarzeniem na linearnej osi czasu, lecz wciąż trwa – życiodajny tlen, którym oddycham jest jednocześnie śmiertelną trucizną (na tym polega jego niejednoznaczność). Dzięki czasopętlom możemy uczestniczyć w wydarzeniach, które z perspektywy czasu linearnego powinny być nam już niedostępne (� mezopotamczycy).

DZIWNOŚĆ (WEIRDNESS)

Cecha realnych, czyli istniejących niezależnie od ludzkiego poznania obiektów, wynikająca z różnicy pomiędzy ich reprezentacjami (przedstawieniami) a tym, jakie byty są w rzeczywistości (rzecz sama w sobie). Zaskakująca dziwność pojawia się w momencie, gdy rzecz sama w sobie (noumen) oraz jej ludzki obraz w umyśle (fenomen) rozsuwają się i nie przystają do siebie. Obiekty stają się wówczas niejednoznaczne i ironiczne, nie dotrzymują słowa, gdyż będąc w pewnym stopniu zgodne z ludzkim przedstawieniem, jednocześnie są czymś innym (czymś więcej niż ich reprezentacją). Dziwność rzeczywistości wynika nie tylko z wielości ludzkich oraz pozaludzkich sposobów poznawania świata, lecz przede wszystkim z niezależności rzeczy od jakiegokolwiek poznania. Morton nawiązuje tutaj do pojęcia „dziwnego realizmu”

Grahama Harmana (wywiedzionego z pisarstwa H. P. Lovecrafta), czyli przekonania, że myślenie

realistyczne musi być dziwne oraz odbiegające od ludzkich wyobrażeń, tzw. zdrowego rozsądku (korelacjonizm). Należy jednak odróżnić Mortonowską dziwność od Freudowskiej niesamowitości (Unheimlich), która związana jest z postacią sobowtóra – niepokojącego doświadczenia siebie samego jako innego, nieswojego, lecz jednocześnie znanego i bliskiego. Niesamowitość dotyczy przede wszystkim ludzkiej psychiki oraz sfery wyobraźni (psychologia), natomiast dziwność to domena ontologii. Byty zamieszkujące antropocen (np. monstrualne zjawiska atmosferyczne lub migrujące gatunki zwierząt) nie są jednoznaczne, lecz raczej zaskakujące, nieprzewidywalne i niejasne, dlatego właśnie wymykają się klasycznym kategoriom filozoficznym (� łatwa do pomyślenia substancja).

ESENCJALIZM

Prawdopodobnie nie odnajdziemy bardziej zdyskredytowanego pojęcia we współczesnej filozofii. Z esencjalizmem, sprowadzającym człowieka do istoty (esencji) tzw. natury ludzkiej, walczył najpierw Martin Heidegger za pomocą swoich egzystencjalnych kategorii (otwartość Dasein), następnie próbował go pokonać postmodernistyczny konstruktywizm (mogę być kimkolwiek zechcę), wreszcie prawie udało się go rozpuścić, dzięki filozofiom procesu (stawanie się u Gilles’a Deleuza, sieć relacji Bruno Latoura, czy też przepływ materii w feministycznych nowych materializmach). Dziwny esencjalizm Mortona nie ma nic wspólnego

z jego tradycyjną postacią (ogranicza mnie moja istota, której nie mogę zmienić), lecz przyjmuje charakter egzystencjalny. Opiera się na niewiedzy dotyczącej mojej istoty (rzeczy samej w sobie), która już nie jest w stanie mnie ograniczać, lecz poprzez swoje istnienie, pozwala mi być indywidualną, odrębną od innych jednostką (� wyobcowany obcy).

FILM NOIR

Jedna z ulubionych metafor Mortona, która ma za zadanie przybliżyć nam wizję mrocznego, międzygatunkowego współbycia (� mroczna ekologia). W kinie noir nie znajdziemy jasnych, wyraźnie zaznaczonych granic pomiędzy dobrem i złem, różnica między stróżami prawa a przestępcami zaciera się, zniszczeni życiem oraz używkami bohaterowie najczęściej są skorumpowani. Tę niejednoznaczność dodatkowo potęguje spowijająca scenerię filmowa mgła (np. zadymione nocne kluby), która uniemożliwia nam osiągnięcie pewności oraz nie pozwala na przejęcie kontroli nad tym, co widzimy na ekranie. Odwołanie do filmu noir pozwala Mortonowi na postawienie kłopotliwej diagnozy współczesności, w której wyjście z antropocenu poprzez cywilizacyjny rozwój okazuje się jednocześnie próbą rozwiązania problemu, jak i jego przyczyną (ekologiczny detektyw jest przestępcą).

HIPEROBIEKT (HYPEROBJECT)

Rozległy, masywny obiekt, który ze względu na swoje ogromne rozmiary skutecznie wymyka się ludzkiemu jednostkowemu doświadczeniu (np. globalne ocieplenie, radioaktywność, pandemia, kapitalizm, czarna dziura). Najczęściej znajdujemy się we wnętrzu hiperobiektów, stąd trudność z ich jednoznacznym poznaniem oraz zlokalizowaniem, nasza wiedza o nich jest zawsze fragmentaryczna. Morton charakteryzuje hiperobiekty wymieniając następujące cechy: lepkość (nie mogę się wobec nich zdystansować), nielokalność (hiperobiekty są wszędzie i nigdzie, trudno je wskazać palcem), czasowe falowanie (działają w wielu strefach i skalach czasowych), interobiektywność (sfera pozaludzkich relacji oraz oddziaływań pomiędzy przedmiotami w odróżnieniu od intesubiektywności) oraz fazowanie (hiperobiekty poruszają się i działają w większej liczbie wymiarów niż trzy). Ontologia zwrócona ku przedmiotom rezygnuje z kategorii obiektywnej, uniwersalnej przestrzeni, w której niczym w pojemniku znajdowałyby się poszczególne byty. Z jej perspektywy istnieją wyłącznie obiekty, znajdujące się w innych, większych obiektach na wzór matrioszek.

ŁATWA DO POMYŚLENIA

SUBSTANCJA (EASY THINK SUBSTANCE)

Pojęcie nawiązujące do klasycznej, arystotelesowskiej metafizyki, w której substancje to seryjne byty, egzemplarze tego samego rodzaju,

różniące się między sobą nieco wyglądem (przypadłościami), jednak ostatecznie zostają sprowadzone do tej samej istoty. Tak pojmowane byty nie są w stanie nas zdziwić ani być dziwne (� dziwność), gdyż najczęściej postrzegamy je jako bierne bryły materii, pozbawione jakiejkolwiek sprawczości oraz indywidualności. Morton przeciwstawia się temu tradycyjnemu sposobowi myślenia (metafizyka obecności), obarczając je winą za doprowadzenie do katastrofy klimatycznej. Jako antidotum proponuje nowy, spekulatywny i nieszablonowy rodzaj ontologii, zwracającej przedmiotom niezależność, niejednoznaczność oraz głębię.

PRZYCZYNOWOŚĆ

ESTETYCZNA (AESTHETIC CAUSALITY)

Morton za podstawę relacji oraz oddziaływań społecznych uznaje estetykę, rozumianą jako zmysłowość (αἴσθησις). Każdy byt, jedynie dzięki swojemu zmysłowemu wyglądowi, może uczestniczyć w interakcjach z innymi uczestnikami rzeczywistości. Związek przyczynowo-skutkowy w klasycznej filozofii był najczęściej opisywany za pomocą kategorii mechanicznych. To tradycyjne ujęcie Morton nazywa brzdękliwą przyczynowością (clunk causality), wiązaną przez niego ze światem maszyn oraz robotów (wydających specyficzny dźwięk przy poruszaniu się, podobnie jak C3PO z Gwiezdnych wojen lub średniowieczny rycerz). Przyczynowość estetyczna łączy się ze zmysłowym przyciąganiem, uwodzeniem oraz powabem – zakłada, że motyw

naszego działania znajduje się raczej przed nami (w zasięgu wzroku), a nie z tyłu, za naszymi plecami (jak w przypadku kuli bilardowej, która musi zostać uderzona kijem, by zostać wprawiona w ruch).

MEZOPOTAMCZYCY (MESOPOTAMIANS)

W ten sposób Morton nazywa nas, czyli współcześnie żyjących ludzi, którzy nie tylko okazują się bezpośrednimi spadkobiercami rolniczej logiki sprawowania kontroli nad roślinami oraz zwierzętami (� agrologistyka), lecz wciąż i nieprzerwanie od 12 tysięcy lat realizują rolniczy projekt. Autor Mrocznej ekologii, posługując się niezwykle odległą skalą czasową, pokazuje, że historia globalnego ocieplenia rozpoczęła się w Mezopotamii wraz z rozwojem rolnictwa, a nasze myślenie oraz rolniczy sposób bycia przez ten czas nie uległ zmianie, lecz radykalizacji. Korzystamy z mezopotamskiej logiki na przykład wtedy, gdy pozyskując drewno i wycinając bioróżnorodny las, w jego miejsce sadzimy monokulturę sosnową, która nie przypomina już lasu, lecz uprawę leśną, plantację drzew.

MROCZNA EKOLOGIA

(DARK ECOLOGY)

Projekt zakładający współistnienie ludzi oraz bytów pozaludzkich, zrywający z oświeceniowym prymatem światła ludzkiego rozumu, który do tej pory odpowiadał za ludzki porządek społeczny i gatunkową segregację. Ciemność nie jest już dłużej łączona z irracjonalnością,

lecz raczej z niedostępnością oraz wycofywaniem się tworzących wspólnotę, życiodajnych organizmów, które nie muszą znać siebie nawzajem lub nawet wiedzieć o swoim istnieniu (bliscy nieznajomi). Mroczna ekologia zostaje przeciwstawiona tradycyjnej, romantycznej wersji ekologii, która opiera się na kategorii natury, piękna, harmonii oraz polega na romantyzowaniu międzygatunkowych relacji. Morton wymienia trzy rodzaje mroku, które stanowią etapy w dążeniu do uzyskania świadomości ekologicznej (ekognozy) w epoce antropocenu: 1) mrok powiązany z wymieraniem gatunków: przygnębiający i melancholijny, 2) mrok związany z nieredukowalną dziwnością tworzących wspólnotę bytów, 3) słodki mrok: ujawniający anarchistyczny, komediowy charakter międzygatunkowego współbycia (� gra). Symbolem mrocznej ekologii jest uroboros (wąż pożerający własny ogon), który nie tylko odnosi się do cykliczności (� czasopętle) oraz splątania, ale staje się również synonimem sytuacji bez wyjścia – niemożliwości wytworzenia dystansu oraz eskapistycznej perspektywy – uwikłania życia w to, co potworne, przerażające, wstrętne i niejednoznaczne.

STROJENIE (ATTUNEMENT)

Pojęcie zaczerpnięte przez Mortona z muzyki, ogromnie istotnej dla jego filozofii dziedziny, opisuje sposób nawiązywania relacji z innymi oraz tworzenia wspólnoty. Według niego wszyscy uczestnicy życia codziennego dostosowują się do siebie wzajemnie, podobnie jak

instrumenty grające w orkiestrze (� zabawa) – wsłuchują się w swoje brzmienia i zaczynają stroić z innymi bytami, tworząc w ten sposób międzygatunkową społeczność. Współbycie zdaniem Mortona nie opiera się na językowym rozumieniu (intersubiektywnej komunikacji), humanistycznej kategorii, fundamentalnej dla XX-wiecznej hermeneutyki, wykluczającej zdecydowaną większość bytów, nieposługujących się ludzkim językiem. U Martina Heideggera odnajdziemy podobne pojęcie „nastrojenie” (timmung), które pomimo swojego otwierającego, afektywnego charakteru jest językowe, dlatego przynależy jedynie ludziom. Mortonowskie strojenie opiera się na estetyce (� przyczynowość estetyczna) pojmowanej jako zmysłowość – jaszczurka nie musi znać językowej definicji skały, by wybrać odpowiedni kamień, na którym będzie się wygrzewać. Dostrajanie się do innych jest nieustannym procesem formowania wspólnoty, można go porównać do grania wspólnej melodii lub tańca, w którym uczestniczą wszystkie tworzące rzeczywistość byty (ludzkie oraz pozaludzkie).

WYOBCOWANY OBCY

(STRANGE STRANGER)

Zapętlone, podwójne wyobcowanie u Mortona polega na tym, że nie tylko nigdy nie dowiemy się, czym dokładnie są inne obiekty wokół nas oraz w nas, ale również poznanie samych siebie jest niemożliwe, dlatego zawsze będziemy dla siebie obcy. Autor Mrocznej ekologii odrzuca antyczną filozoficzną

tradycję introspekcji („poznaj samego siebie”), kontynuowaną później przez chrześcijaństwo (rachunek sumienia) oraz psychologię (psychoanaliza). Według niego nie jesteśmy transparentni i w pełni dostępni, gdyż zawsze istnieje w nas przestrzeń, której nie kontrolujemy – jesteśmy sami dla siebie nierozwiązywalną zagadką. W ekologicznym mroku spotykamy jedynie nieznajomych, z którymi trzymamy się blisko i wspólnie działamy, lecz to my sami pozostajemy dla siebie największą tajemnicą (� esencjalizm). Morton uchwytuje doskonale ten konkretny moment wyobcowania, gdy twierdzi, że jesteśmy nie-ludzcy, a w każdym z nas znajduje się więcej bakterii niż ludzkich składników.

ZABAWA (PLAY)

Podstawowy sposób bycia w świecie wszystkich organizmów żywych. Międzygatunkowe współbycie u Mortona ma anarchistyczny i przede wszystkim komediowy charakter. Splątanie z innymi przyjmuje u niego postać gry oraz pochłaniającej nas bez reszty zabawy, w której skutecznie rezygnujemy z oczywistych koncepcji i rozwiązań, a także porzucamy pragnienie kontroli nad innymi obiektami. Autor Mrocznej ekologii podaje przykład kota, który chwytając mnie zębami i zapraszając mnie do zabawy, wprowadza tym samym ironię oraz niejednoznaczność (ugryzłem cię, czy tylko chwyciłem?). W podobny sposób splątane współbycie opisuje Donna Haraway, posługując się metaforą „kociej kołyski” – zabawy, w której za pomocą

sznurka, umiejętnie przeplatanego w dłoniach, powstają rozmaite figury oraz kształty. Morton nie kryje zdziwienia, dlaczego myślenie ekologiczne do tej pory przyjmowało jedynie tragiczne oraz katastroficzne formy, natomiast stroniło od kluczowej dla życia na Ziemi kategorii gry oraz zabawy.

ZSTĘPOWANIE (SUBSCENDENCE)

Umniejszanie się, ruch w dół, który sprawia, że całość staje się ontologicznie mniejsza niż suma jej poszczególnych, indywidualnych części (w przeciwieństwie do myślenia holistycznego). Inspiracją dla tego pojęcia jest figura zstępującego z niebios chrześcijańskiego Boga, czyli wcielenie Jezusa, które ma nas zachęcić do zejścia na ziemię, zakochania się w tym, co przyziemne. Podobny ruch w dół pojawia się w filozofii Gianniego Vattimo, który zachęcał do tego, by wyzbyć się pragnienia transcendencji (bycia bogiem). Jego pozbawione przemocy słabe myślenie (pensiero debole) było oparte na chrześcijańskiej kenozie, polegającej na ogołoceniu się absolutu z boskich przymiotów i staniu się człowiekiem. Oparty na zstępowaniu, a jedynie mgliście zarysowany w Mrocznej ekologii projekt polityczny, zostaje skonkretyzowany i rozwinięty przez Mortona kilka lat później w książce Hyposubjects (2021). Zstępowanie to rozpad wielkich, odległych i mgliście pojmowanych całości (� hiperobiekt) na szereg przyziemnych, małych, a przez to uchwytnych spraw, które dotyczą nas i angażują. Jednym z przykładów zstępowania jest

zabawa (� zabawa), łącząca nas z pozostałymi bytami o wiele mocniej niż myślenie holistyczne, gdzie jednostka jest ważna jedynie z perspektywy wielkiej sprawy, której poświęca swoje życie.

Timothy Morton (ur. 1968) – kieruje katedrą filologii angielskiej Rita Shea Guffey na Rice University (Houston, Texas) i jest jednym z najbardziej wpływowych, żyjących myślicieli. Filozofuje w nurcie ontologii zwróconej ku przedmiotom (obiektom), a jej ustalenia oraz często hermetyczne pojęcia z sukcesem przeniósł na grunt myśli ekologicznej oraz humanistyki środowiskowej. Współpracował m.in. z Björk, Laurie Anderson, Olafurem Eliassonem i Pharrellem Williamsem – wystąpił w filmie Żyjąc przyszłością (2018) w reżyserii Jeffa Bridgesa. Jest autorem 25 książek, które doczekały się 46 tłumaczeń i są obecnie dostępne w 19 językach: Humankind: Solidarity with Nonhuman People (Verso, 2017), Hyperobjects: Philosophy and Ecology after the End of the World (Minnesota, 2013), Realist Magic: Objects, Ontology, Causality (Open Humanities, 2013), Ecology without Nature (Harvard, 2007) oraz najnowszej Hell: In Search of a Christian Ecology (Columbia, 2024).

Andrzej Marzec – filozof (wykładowca na UAM, SWPS oraz UAP w Poznaniu), krytyk filmowy, redaktor „Czasu Kultury”. Jego zainteresowania badawcze skupiają się wokół: spekulatywnego realizmu, ontologii zwróconej ku przedmiotom, humanistyki środowiskowej, mrocznej ekologii oraz współczesnego kina alternatywnego. Autor książek: Widmontologia. Teoria filozoficzna i praktyka artystyczna ponowoczesności (2015) oraz Antropocień – filozofia i estetyka po końcu świata (2021).

Szymon Rogiński Alkohole24, Łódź, dzięki uprzejmości artysty
Szymon Rogiński Alkohole24, Łódź, dzięki uprzejmości artysty

Widma na styku światów

Cykl Alkohole24 dotyczy miejsc w Polsce, które sprzedają alkohol przez całą dobę. Musisz się chyba spieszyć z realizacją zdjęć do tej serii. Mieszkańcy wielu miejscowości domagają się zakazu nocnego handlu alkoholem.

Kiedy zaczynałem pracę nad tym projektem, zauważyłem, że Warszawa jest wyspą, gdzie nadal wszędzie sprzedawany jest alkohol, podczas gdy w wielu innych miastach, obecnie już w ponad 80, wprowadzono znaczące ograniczenia. Coraz więcej gmin wdraża takie zmiany. Całodobowe sklepy monopolowe znikają na naszych oczach. Twój projekt doskonale pokazuje, jak spożywanie alkoholu ewoluowało – z czynności, mającej na celu budowanie więzi społecznych czy rozluźnianie atmosfery, do czegoś, co zaczyna być wręcz krępujące i zawstydzające. Coraz częściej czujemy się nieswojo z dziedzictwem poprzednich pokoleń, które alkohol traktowało jak niezbędny element życia. Temat kto kogo rozpijał i po co wraca obecnie w związku z zainteresowaniem historią ludową, także jako element systemu kontroli nad pańszczyźnianymi chłopami, co pięknie pokazał serial 1670. Choć zrobiłeś „tylko” zdjęcia, poruszyłeś kilka istotnych tematów społecznych, które dziś są przedmiotem ożywionej dyskusji. Do tego uchwyciłeś jeden z ciekawszych problemów filozoficznych, a mianowicie pytanie: „Co to jest nic?”. W polskim wydaniu odpowiedź przez lata brzmiała „Nic to pół litra na dwóch”. Żarty o alkoholu pokazują, jak głęboko zakorzeniona jest ta praktyka w naszym codziennym życiu. Teraz jednak, wraz z większą wrażliwością na zdrowie psychiczne i fizyczne, szeroko pojęty well-being, coraz częściej zastanawiamy się nad tym, jak zachowania naszych rodziców i dziadków wpłynęły na naszą psychikę. Wiele z wątków tej refleksji, jak funkcjonowanie dorosłych dzieci alkoholików, nie jest ani łatwych, ani radosnych. Czy wiedziałeś, że zrobiłeś projekt, który tak silnie rezonuje w debacie społecznej? Czy po prostu interesowała cię forma tych miejsc i budynków? W przypadku moich prac ogromną rolę odgrywa intuicja. Często bywa tak, że coś przykuwa moją uwagę i okazuje się, że dzieje się to w idealnym momencie. Podobne odczucia towarzyszyły mi przy wcześniejszych projektach, a teraz, pracując nad czwartą częścią serii Alkohole24, znowu tego doświadczam. Pierwszym projektem w serii, która opisuje miejsca styku rzeczywistości, były Internety. W tym wypadku pomysł polegał na fotografowaniu miejsc takich jak kafejki internetowe, które udostępniały lub sprzedawały sieć internetową. Kiedy jednak zacząłem jeździć po Polsce i sprawdzać miejsca na podstawie Google Maps, okazywało się, że choć lokalizacje figurują na mapach, w rzeczywistości już nie istnieją. Często przyjeżdżałem na miejsce i znajdowałem puste, zamknięte budynki.

Szymon Rogiński Alkohole24, Warszawa, dzięki uprzejmości artysty

W przypadku pracy nad cyklem Alkohole 24 w Warszawie całodobowe miejsca sprzedaży alkoholu były stosunkowo łatwe do znalezienia, ale kiedy pojechałem do Łodzi czy Katowic okazało się, że takich lokali już prawie nie ma. W wielu miastach sklepy monopolowe zamykają się już o 20:00 czy 21:00, co świadczy o tym, że temat, nad którym pracowałem, naprawdę jest w fazie zmiany. Kiedy „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł o mojej pracy, pojawiła się pod nim ogromna liczba komentarzy. Temat budzi emocje, często wynikające z własnych lub pokoleniowych doświadczeń. Większość osób opisywała sytuacje patologiczne. Niewiele osób odnosiło się do samych fotografii – ludzie komentowali zjawisko i emocje, jakie ono w nich wzbudza. W tworzeniu jednej z prac tego cyklu wykorzystałeś – nie po raz pierwszy – sztuczną inteligencję. Obraz stworzony przy jej pomocy gra z poczuciem, że to może być wizja świata widzianego przez osobę, której percepcja jest mocno zaburzona przez alkohol. Niedoskonałość obrazu, dziwne kształty, które zaczynają się przelewać, wciągają widza, zwłaszcza w kulminacyjnym momencie, kiedy asfalt zdaje się „podjeżdżać” do góry, a rzeczywistość zaczyna się rozklejać i ukazuje wcześniej niedostrzeganą warstwę. Czy ta technika dała ci coś nowego jako twórcy? Od kilku lat interesują mnie możliwości nowych technik cyfrowych, a zwłaszcza skanowanie przestrzeni i AI. Fascynują mnie także różnego rodzaju glitche i niedoskonałości, które powstają

Szymon Rogiński Alkohole24, Gdańsk, dzięki uprzejmości artysty
Szymon Rogiński Alkohole24, Gdańsk, dzięki uprzejmości artysty

ROGIŃSKI

Szymon Rogiński Alkohole24, Gdańsk, dzięki uprzejmości artysty
Szymon Rogiński Alkohole24, Gdynia, dzięki uprzejmości artysty

podczas obróbki zdjęć za pomocą algorytmów. Niedoskonałości cyfrowych tworów nazywa się halucynacjami AI – ludzie z nimi walczą i dążą do realizmu.

To, co dotychczas robiłem, opierało się na mojej fotografii. Oczywiście jestem zaintrygowany rewolucją, którą przynosi sztuczna inteligencja mająca ogromny wpływ na sztuki wizualne. Do tego projektu postanowiłem stworzyć wideo oparte na zdjęciach. Tak jak słusznie zauważyłaś, pracowałem z niedoskonałościami, które pojawiają się podczas przetwarzania obrazu. Te „błędy” nadają obrazowi charakter, który nawiązuje do stanu głębokiego upojenia alkoholowego, czy wręcz delirium, gdzie wszystko zdaje się płynąć, rozmywać, kolory migają. Uznałem, że te efekty idealnie oddają temat projektu. Jednak technicznie każda sekwencja w montażu zaczyna się zawsze od fotografii. Dopiero następnym etapem jest współpraca ze sztuczną inteligencją, nastawioną na generowanie ruchomego obrazu. Program, którego użyłem to Runway. Pracując na bazie zdjęć, kontroluję ruch obrazu: zbliżenie, szerokie ujęcie, budowanie klimatu ujęcia. Mogę również w pewnym stopniu decydować, które elementy obrazu się poruszają, a które pozostają statyczne, co nadaje całości specyficzny rytm i dynamikę.

Czy myślałeś, żeby na podstawie tego doświadczenia stworzyć podobne formy dla wcześniejszych projektów z serii?

To bardzo kusząca perspektywa, ale raczej skupiam się teraz na nowych pracach. Od kilku tygodni pracuję nad kolejnym projektem, do którego zostałem zaproszony przez kuratora Adama Mazura. Tym razem tworzę spekulatywne wizje historii Warszawy. Tam również będę korzystał z AI, może nawet w większym stopniu.

Możliwości łączenia nowych technologii rozwijają się bardzo szybko. Są oczywiście zwolennicy klasycznej fotografii, którzy uważają, że praca w tym medium powinna ograniczać się wyłącznie do tej dziedziny, ale ja myślę, że warto się otworzyć na nowe narzędzia. Postęp jest nieunikniony. W swojej praktyce fotograficznej przeszedłem przez cały proces – od tradycyjnej ciemni, gdzie w końcówce lat 90. XX wieku robiłem czarno-białe zdjęcia i samodzielnie je wywoływałem. Myślę, że to właśnie magia fotografii analogowej wciągnęła mnie na dobre. Świat jednak bardzo zmienił się od tamtej pory, technologia mknie do przodu, pojawiają się nowe narzędzia. Z fotografii analogowej przeszedłem na cyfrową 11 lat temu, a teraz mamy już zupełnie nowe, kolejne możliwości. Zostańmy więc na chwilę przy technice i technologii, i porozmawiajmy o prawach autorskich. Czy pracując w ten sposób, czujesz, że tworzysz w duecie? Niektórzy otwarcie opisują swoje projekty jako współpracę z technologią, podczas gdy

inni przypisują całe autorstwo sobie, bo to oni kierują całym procesem, który widzimy na końcu w galerii czy w kinie. Jak postrzegasz tę ewolucję i kwestie związane z prawami autorskimi w świecie sztucznej inteligencji i nowoczesnych narzędzi? Myślę, że temat jest wciąż otwarty. Reguły i prawa nowej rzeczywistości dopiero się kształtują. Staram się czytać uważnie zasady platform, z których korzystam, aby zrozumieć, jakie mają podejście do kwestii praw autorskich. W tym wypadku bazuję na moich własnych fotografiach, więc zakładam, że jestem autorem obrazów, które powstają na podstawie moich prac. Traktuję sztuczną inteligencję jako narzędzie – podobnie jak Photoshop. Z drugiej strony, AI uczy się błyskawicznie na danych dostarczanych przez ludzi. Istnieją narzędzia, które pozwalają sprawdzić, czy nasza praca została wykorzystana w bazach danych AI i ewentualnie usunąć ją z tych zbiorów. Jednak często bywa już za późno – AI już się nauczyła i zrobiła to, wykorzystując naszą wspólną pracę, zarówno artystów, jak i ludzi tworzących obrazy i treści.

Wejdźmy w mrok, w noc – w przestrzeń, gdzie nie ma światła dziennego, co tak lubisz fotografować. Ten brak światła sprawia, że pejzaż jest „czystszy”, wyczyszczony z obecności ludzi, którzy o tej porze śpią lub zajmują się czymś innym.

Twoje fotografie ukazują miejsca puste, co nadaje im szczególną atmosferę. Co ten zabieg ma na celu?

Szymon Rogiński Alkohole24, Katowice, dzięki uprzejmości artysty

Faktycznie na moich zdjęciach zazwyczaj nie ma ludzi. Lubię atmosferę nocy, gdzie puste ulice wyglądają jak tło, scenografia, w której coś zaraz może się wydarzyć. Zazwyczaj o pewnej porze jest już zupełnie pusto, mogę użyć światła, wybrać konkretne elementy rzeczywistości, które mnie interesują.

Przy pracy nad tym projektem musiałem długo czekać, aż sklepy monopolowe opustoszeją. Te nocne mają stałą klientelę, nawet o późnych godzinach, więc ruch był praktycznie non stop. Zdecydowałem, że zrobię wyjątek i niektóre osoby po prostu zostaną na zdjęciu.

Natomiast w etapie pracy z AI ludzie pojawili się w zupełnie nieoczekiwany sposób. To było trochę jak wywoływanie duchów –postaci wyskakiwały z pustego tła. W jednym z ujęć jest słup z reklamą przedstawiającą osobę z przewieszonym przez ramię płaszczem, dzięki AI nagle surrealistycznie schodzi z plakatu mężczyzna idący do sklepu. W rezultacie kilka z takich „duchów” postanowiłem zostawić. Postaci wynurzające się znikąd dobrze oddają zaburzenia percepcji towarzyszące stanom upojenia. Podczas zdjęć używam kamizelki, która przypomina strój robotnika drogowego – nie maskuję się, ale raczej podkreślam swoją obecność. Zdarza mi się, że nawiązuję kontakt z ludźmi, którzy mnie zauważają. Rozmowy bywają różne – czasem to zderzenie światów, innym razem trafiam na osoby zafascynowane fotografią, inne po prostu interesują się tym, co robię, na przykład właściciele sklepów. Nie zawsze są to miłe konwersacje, ale każdy kontakt wnosi coś nowego.

Ta seria skupia się na miejscach, które są widoczne, ale jednocześnie ukryte – czynne całą dobę, ale łatwo je przeoczyć. Starasz się, abyśmy zwrócili na nie uwagę, pokazując, że to też część naszego życia społecznego. Czy ważna jest dla ciebie funkcja, czy też forma tych miejsc?

Miejsca, które fotografuję, mają swoją specyficzną estetykę – często są to tymczasowe, małe, prowizoryczne obiekty. Bywa też tak, że mieszczą się w budynkach zabytkowych. Dużo zależy tu od regionu Polski, w którym się znajdujemy. Ciekawe są nazwy tych miejsc: „Alkodynastia”, „Kacyk”, „Wielbłąd”, „Kapselek”, które nadają specyficzną, swojską atmosferę tym lokalom. Pod względem typograficznym to proste, byle jak zaprojektowane napisy: czerwień, duże litery, które muszą być dobrze widoczne.

Zwróciła moją uwagę również lokalizacja tych sklepów. Znajdują się w strategicznych miejscach – jest ich szczególnie dużo w pobliżu osiedli, aby ułatwić każdemu dostępność trunków. Odniosłem wrażenie, że w Warszawie maksymalna odległość między sklepami to około 500 metrów.

Nagrobki, Kebaby, Internety, teraz Alkohole24 – co ten cykl opowiada?

Prawie wszystkie serie, poza Nagrobkami, są związane z nocną aktywnością Polaków. Opowiadają o swojego rodzaju punktach styku światów. Przenoszą nas do zjawisk, które – choć często niewidoczne na pierwszy rzut oka – stanowią rzeczywistości równoległe będące częścią naszego życia codziennego. Zaczęło się od zdjęć kafejek internetowych Internetów, czyli opowieści o postępującej cyfryzacji. Potem były Nagrobki, które dotyczyły naszej duchowości i podejścia do śmierci. Temat Kebabów odnosił się do migracji, a teraz przyszedł czas na Alkohole – odnoszący się do kwestii uzależnień, odzwierciedlający także społeczne przyzwolenie dla nałogów. Nie chcę jednak moralizować – bardziej zależy mi na uchwyceniu zjawisk i zdemaskowaniu ukrytych elementów codziennego życia.

Rozmowa odbyła się we wrześniu 2024 w czasie Festiwalu Fotografii w Ramach Sopotu, edycja Północ, kurator: Maciej Stępiński

Szymon Rogiński artysta wizualny, fotograf, twórca VR, autor serii zdjęć krajobrazowych, specjalizuje się w nokturnach. Jego prace są częścią wielu kolekcji, były wystawiane w muzeach i galeriach na świecie. Inspiracje w jego pracach sięgają od kina drogi, popkultury i kraju (jako stereotypu, fantazmatu), poprzez postapokaliptyczne scenariusze i wizje, po krajobrazy zmienione przez człowieka. W ostatnich latach zajmuje się interpretacją zjawisk społecznych poprzez architekturę miast oraz eksploruje kreatywne zastosowanie nowych technologii: wirtualnej rzeczywistości, AI oraz fotogrametrii. Mieszka i pracuje w Warszawie. www.szymonroginski.com www.instagram.com/szymon_roginski/

Podskórna obecność

Jak Trzcinowisko sytuuje się w twojej dotychczasowej praktyce artystycznej?

Od wielu lat zajmuję się badaniem roślin oraz relacji między roślinami a ludźmi – tego, jak rośliny są przez ludzi wykorzystywane, a także jak mogą stać się nośnikami różnych historii. Projekt Trzcinowisko opiera się na roślinach, zwłaszcza trzcinie, która niesie ze sobą wielowarstwowe, często skomplikowane konteksty. Jednocześnie działa bardzo lokalnie, interwencyjnie wręcz, bo nawiązując do przedwojennego krajobrazu Grochowa, w którym istniały mokradła, tworzy ogród deszczowy, czyli nieckę retencyjną. Nawiązuje więc do historii roślin, ale mówi też o potrzebie bycia z roślinami. Co ciekawe, mokradła zawsze stanowiły przestrzeń, w której osoby z dyskryminowanych mniejszości znajdowały schronienie, ukrywały się przed władzami i prześladowaniami. To działanie wpisuje się w postulaty, które stają się coraz powszechniej zrozumiałe i pożądane – aby upamiętnienia zyskiwały formę daleką od pomników, opresyjnych w bezwzględnym zawłaszczeniu przestrzeni. Dziś do utrzymywania pamięci o przeszłości potrzebne są inne rodzaje wrażliwości. Zyskują one coraz więcej uwagi i ten projekt, który realizujesz na Grochowie, jest właśnie w tym nurcie. Czy zaprzyjaźniłaś się z myślą, że upamiętniasz czy jest to dla ciebie nowa sytuacja? Tego rodzaju wątki były już w twoich pracach, upamiętniałaś na przykład alpejski lodowiec, który właśnie znika pod wpływem zmian klimatycznych – zrobiłaś o nim pracę dźwiękową.

Nie zajmowałam się wcześniej upamiętnieniem w tradycyjnej formie – budowanie czy stawianie pomników nie leży w kręgu moich zainteresowań. Zbliżonym do upamiętnienia projektem była instalacja dźwiękowa Endling, która składała się z głosów gatunków ptaków, które wyginęły z powodu działalności człowieka. Dźwięk stał się przestrzenią do refleksji i przeżywania żałoby po tych istotach, które odeszły.

W projekcie Liban i Płaszów. Nowa archeologia zajmowałam się miejscem historycznym – kamieniołomem Liban oraz terenem dawnego obozu pracy, a później koncentracyjnego, Płaszowa w Krakowie. W 2017 roku były to miejskie nieużytki, zdominowane przez bogactwo gatunków roślin, właśnie ze względu na traumatyczną historię tego miejsca, gdzie dokonywano ludobójstwa. Teren ten został naznaczony pamięcią Holokaustu, przez co ludzie przestali z niego korzystać. Dla niektórych moja praca, która łączyła historie ludzi i innych gatunków obecnych na tym terenie, była kontrowersyjna. Włączyłam do niej skamieliny, muszle pradawnych istot, które żyły w tym miejscu, gdy było ono częścią morza. Teren ten ma istotne znaczenie geologiczne – wapienne skały powstały z resztek zwierząt, które wyginęły podczas wielkiego wymierania. Zapis traumy ludzkiej i nieludzkiej w tym

Obróbka trzciny, Kibuc Grochów 1936, zdjęcie z zasobów The Ghetto Fighter’s House Archives

miejscu tworzy narrację tak zwanej głębokiej historii, w której przyszłość widzimy z perspektywy transgeologicznej.

Jaką rolę w sposobie, w jaki opracowujesz wiedzę przy swoich projektach, odgrywa czas? Twoje prace często uwypuklają nie to, co punktowe, ale długie procesy. W mojej twórczości one są kluczowe. Trzcinowisko fascynuje właśnie ze względu na swoją procesualność – zanim stanie się widoczne i wpisze się w przestrzeń, musi upłynąć czas. Trzcina musi urosnąć. Metoda, którą projekt jest realizowany, nawiązuje do historii kibucu na Grochowie oraz międzywojennej Warszawy, jednak dla mnie najważniejszy jest sam proces. Sadzimy coś, ale nie mamy pewności, co dalej się stanie. Zapewniamy wszystkie warunki potrzebne do wzrostu, ale jednocześnie jesteśmy otwarci na to, co się wydarzy. W pewnym sensie to eksperyment. Możliwe, że oprócz trzciny pojawią się inne rośliny. Obecnie to miejsce jest porośnięte trawą i roślinami, które – według badań przeprowadzonych wraz z towarzyszącym nam w tym projekcie botanikiem Adamem Kaplerem – mogą być potomkiniami roślin pastewnych, które kiedyś zasiewano tutaj dla krów. Chcemy, by instalacja wpisała się w istniejący ekosystem, ale jednocześnie go poszerzyła, wprowadzając gatunek, który choć znany na tym obszarze, może być zaskakujący dla współczesnych mieszkańców. Bo skąd tutaj nagle fragment mokradła między blokami? Trzcinowisko wymyśliłaś jako upamiętnienie największego kibucu, który działał przed wojną na terenach polskich i był

największym żydowskim gospodarstwem rolnym w tej części Europy Środkowo­Wschodniej. Znajdował się tam, gdzie dziś są bloki Osiedla Ostrobramska. Pamięć tego, co było tu kiedyś, jest właściwie żywa tylko wśród osób, które zajmują się historią Warszawy, historią społeczności żydowskiej. Pozostały zdjęcia, trochę wspomnień. W co to transformujesz? Mimo że projekt wydaje się prosty, jest jednym z najtrudniejszych, które realizowałam. Zaproszenie od Agnieszki Sural z Fundacji Witryna do udziału w konkursie przyszło na początku 2023 roku. Dzisiejsza sytuacja na Bliskim Wschodzie – konsekwencje ataku Hamasu na Izrael 7 października, rok okrutnych bombardowań dokonywanych przez Izrael w Gazie, które doprowadziły do śmierci dziesiątek tysięcy osób – wszystko to sprawia, że trudno rozmawiać o historii ruchu kibucowego bez gorzkich refleksji. Z drugiej strony Fundacja Witryna organizując konkurs, miała na celu podkreślenie pamięci lokalnej – przypomnienie, że kibuc i jego gospodarstwo rolne, a także młodzi ludzie, którzy tam przyjeżdżali z nadzieją na lepsze życie, były integralną częścią tego miejsca. Mówiąc o latach 20. i 30. XX wieku, trzeba pamiętać o ogromnym antysemityzmie, który wówczas panował w Polsce. W takiej sytuacji kibuc stawał się dla młodych ludzi oazą sensu i wspólnoty. To ważny kontekst, który tłumaczy, dlaczego tak wielu z nich chciało uciec z Polski. Agnieszka Sural od wielu lat pracuje nad tematem Kibucu Grochów i zależało jej, by jakaś forma upamiętnienia pojawiła się na terenie tego osiedla. Mieszka tam od dziecka i pamięta te niewyraźne, podskórne legendy, że coś tutaj kiedyś było, ale nie wiadomo co dokładnie. Bo co właściwie wiemy o przedwojennych kibucach? Ja sama nie wiedziałam za wiele, a kiedy zaczęłam zgłębiać temat, napotkałam zarówno przerażające, jak i bardzo skomplikowane historie. Towarzyszyło mi mnóstwo emocji. Kibuc był ważnym elementem przedwojennego Grochowa, ale i całej Warszawy. W czasie wojny przemycano z niego żywność do warszawskiego getta. Dla społeczności żydowskiej na pewno był to istotny punkt, choć warto pamiętać, że nie wszyscy Żydzi przed wojną wspierali ruch kibucowy, a syjonizm od początku był kontrowersyjną ideą. Dom Sztuki* prowadził projekt związany z upamiętnieniem kibucu na Grochowie i jedna z uczestniczek warsztatów Maria Piekarska-Baronet przetłumaczyła z hebrajskiego wspomnienia wydane w Izraelu w latach 60. XX wieku, które dostarczają wielu cennych informacji. Jedna z opowieści dotyczy młodej dziewczyny, która uciekła z domu, by dołączyć do kibucu, a jej rodzice

* Projekt Kibbutz realizowany przez fundację Dom Sztuki od 2023: https://domsztuki. org/category/kibbutz/

LELONEK

Natalia Budnik, Trzcinowisko, rysunek do projektu wykonawczego Trzcinowisko, 2024, fot. dzięki uprzejmości Fundacji Witryna
Wizualizacja koncepcji pracy Diany Lelonek Trzcinowsko, 2023, fot. dzięki uprzejmości artystki i Fundacji Witryna

uważali, że została „opętana” ideą syjonizmu. Mam wrażenie, że ci młodzi ludzie szukali przynależności, chcieli być częścią grupy, mieć szansę na życie na nowych zasadach i stworzyć własną oazę w bardzo nieprzyjaznym otoczeniu. Ale dlaczego wybrałaś trzcinę, tak sprzeczną ze zwyczajowym rozumieniem tego, jak trwałe powinny być upamiętnienia w przestrzeni publicznej?

Trzcina zainteresowała mnie z wielu powodów. Po pierwsze, kibuc był głównie rolniczy – uprawiano tam warzywa, zboża, rośliny pastewne dla zwierząt gospodarskich oraz róże na sprzedaż. Część tych upraw miała służyć kibucnikom do nauki rolnictwa, co miało się przydać po ich przyjeździe do Palestyny. Jednak spora część plonów była przeznaczona na zarobek, ponieważ kibuc musiał być samowystarczalny. Trzcina miała w tym swoją rolę –w kibucu produkowano z niej maty budowlane wykorzystywane do ocieplania budynków. Technika ta była popularna, dlatego nawet jedna z fabryk wynajmowała przestrzeń w kibucu, a jego mieszkańcy pracowali przy produkcji tych mat. Zachowało się sporo dokumentacji, na której widać mieszkańców kibucu podczas pracy.

A więc istnieje materialny ślad po kibucu! Zachował się w przedwojennych budynkach wznoszonych na Grochowie. Trzcina użyta do ocieplenia budynków jest niewidoczna, dopóki ktoś nie zrobi remontu i nie rozkuje ściany. To fascynująca, podskórna obecność. Maty prawdopodobnie były sprzedawane na całą Warszawę, a może nawet na całą Polskę. Stanowią namacalną, choć ukrytą, pamiątkę po kibucu.

Odnosisz się też do plastyczności pamięci, do tego jak krążą miejskie legendy. Pamięć o Kibucu Grochów była modyfikowana przez lata, co sprawiło, że powstały różne opowieści. Na przykład w źródłach, które uchodzą za pewne, takich jak książka Jerzego Kasprzyckiego Korzenie miasta. Warszawskie pożegnania poświęcona Pradze, pojawia się wzmianka o kibucu na Grochowie. Kasprzycki pisze, że sprowadzono trzcinę z Palestyny i uprawiano ją tutaj, bo kibucnicy chcieli mieć taki sam gatunek, jak ten, który rośnie w Palestynie, aby nauczyć się budownictwa lokalnego dla miejsca, do którego mieli wyjechać. Co nie jest zgodne z prawdą, bo w Palestynie nie używano trzciny w budownictwie, ta technika była za to popularna w Polsce. Co wskazuje na to, jak w Polsce wyobrażano sobie Palestynę i jak mało o niej wiedziano. Kasprzycki najprawdopodobniej usłyszał tę historię od mieszkańców osiedla Ostrobramska. Wraz ze wspomnianym już botanikiem Adamem Kaplerem postanowiliśmy zbadać tę sprawę. Nic jednak nie znaleźliśmy. Według Adama ta cała historia nie ma sensu, ponieważ trzcina pospolita rośnie wszędzie – w całym basenie Morza

Obróbka trzciny, Kibuc Grochów 1938, zdjęcie z zasobów The Ghetto Fighter’s House Archives

Śródziemnego, na Bliskim Wschodzie i w Europie. Przed wojną w Warszawie było jej nawet więcej niż dziś, bo istniało więcej terenów podmokłych, co zresztą widać na archiwalnych zdjęciach z kibucu, dokumentujących jak pomiędzy polami ciągnęły się rowy melioracyjne. Więc nie musieli sprowadzać żadnej trzciny. Poza tym, jeśli sprowadziliby trzcinę charakterystyczną dla Bliskiego Wschodu, taką jak lasecznica trzcinowata, to i tak nie przetrwałaby ona polskiej zimy – nawet teraz, w erze globalnego ocieplenia, wciąż byłoby dla niej zbyt zimno. Rozmawiałam z wieloma osobami, które patrzą na tę historię z różnych perspektyw. Jedna z nich zasugerowała, że ta legenda może wynikać z potrzeby podkreślenia obcości Żydów – nawet trzcina nie mogła być „polska”.

I stąd ta historia o palestyńskiej trzcinie? Z uprzedzeń?

To nie jest wykluczone. To, że tę legendę przedstawia się w źródłach jako fakt, świadczy o tym, jak bardzo mała jest wiedza o samym Kibucu, jak mocno jego obecność została wyparta. Trzcina porusza też wątek osadnictwa. Wielu tym osobom, które współtworzyły kibuc na Grochowie, udało się wyjechać do Palestyny. Mieszkały później w kibucach, ale trzeba by zrobić porządną kwerendę historyczną, żeby się dowiedzieć, w których. Jak się tam odnalazły, czy faktycznie okazały się dla nich bezpieczną przestrzenią, a może wielkim zawodem, rozczarowaniem, bolesnym doświadczeniem? Zdarzały się przypadki, że osoby

przyjeżdżające do Izraela po II wojnie światowej przeżywały szok, po dostaniu przydziału domu po wysiedlonych Palestyńczykach, jak opisany przypadek Gieni i Henryka Kowalskich. Opuszczony naprędce dom z pozostawionymi rzeczami prywatnymi jego mieszkańców przypominał im ich własną traumę z Polski. Nie byli w stanie w nim zamieszkać. Wyjdźmy na chwilę z tych kontekstów historycznych i porozmawiajmy o tym, jaką to upamiętnienie właściwie będzie miało formę?

Ogromny wkład w pracę nad tym wątkiem miała Natalia Budnik, architektka krajobrazu. Moją koncepcją było przywrócenie terenu podmokłego, stworzenie niecki retencyjnej, która będzie pełnić praktyczną funkcję dla lokalnego ekosystemu i gromadzić wodę, a do tego będzie pożyteczna dla owadów, ptaków, całego otoczenia. Zazwyczaj niestety do tego typu projektów stosuje się plastik. W sensie wykłada zagłębienie folią. To jest najprostsze i najbardziej pewne, że taka konstrukcja będzie trzymać wilgoć. No ale my nie chciałyśmy używać plastiku. I Natalia odnalazła wspaniałą technikę wykorzystującą maty trzcinowe. Czyli powracamy do przedwojennej Warszawy – wykorzystujemy metodę wtedy popularną, a dziś powracającą – budownictwo trzcinowe jest teraz trendem. Używamy do budowy niecki pod Trzcinowisko niewypalanych cegieł glinianych i będziemy przekładać je matami trzcinowymi dokładnie takimi, jakie produkowano w kibucu. Trzcinowisko jest wielowymiarowym projektem – można je czytać jako interwencję artystyczną, ekologiczną, ale też pojawia się w momencie nasilonej debaty o migracji, lękach i fobii, które budowane są na niechęci do migrantów. Twój projekt nie upraszcza, wręcz przeciwnie, pokazuje całą masę skomplikowanych i trudnych do jednoznacznej oceny treści, zarówno historycznych, jak i współczesnych, nie tylko polskich, żydowskich, palestyńskich.

Upamiętnienie może przyjąć formę problematyzowania, szukania odpowiedzi. Przy tworzeniu Trzcinowiska interesowało mnie także to, jak rośliny bywają wpisywane w różne polityki. Trzeba pamiętać, że Palestynę na początku XX wieku często spłaszczano w syjonistycznej propagandzie do obrazu pustyni, co nie jest prawdą. Był to obszar z miastami i liniami kolejowymi, lokalną roślinnością. W historii tego regionu rośliny pojawiają się w wielu bardzo uwikłanych kontekstach. Na przykład sosny alepskie, których nasiona sprowadzane były z Europy i używane do zalesiania Izraela. Z jednej strony są tam dziś parki i lasy upamiętniające m.in. ofiary Holokaustu i osoby, które ratowały Żydów w czasie II wojny światowej. Z drugiej strony część tych lasów sadzono na wysiedlonych palestyńskich wsiach. Jedna pamięć pokrywała drugą, a rośliny tworzyły nową narodową tożsamość na ziemi, którą

zamieszkał inny naród. Rośliny, o czym nie mówi się wystarczająco często, są wpisane w konteksty polityczne i historyczne. Trzcinowisko opowiadać będzie o złożonym splątaniu losów ludzi, roślin, przestrzeni i krajobrazu. Punktem wyjścia jest pozornie proste pytanie o to, jak trzcina zapisała się w pamięci lokalnej os. Ostrobramska? Jak wpisywało się w nią postrzeganie Żydów z kibucu jako obcych? Czego możemy nauczyć się z tej historii dzisiaj? Być może wejście w gąszcz trzciny wraz ze wszystkimi wielowarstwowymi kontekstami może jakoś pomóc? W pracy nad Trzcinowiskiem było dla mnie także ważne, by wybrać taką narrację, żeby nikogo nie pominąć, nie skrzywdzić.

Diana Lelonek artystka wizualna działająca na przecięciu sztuki, aktywizmu i nauki, zajmująca się relacjami człowieka i środowiska. Absolwentka fotografii na Wydziale Komunikacji Multimedialnej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Uzyskała doktorat na Interdyscyplinarnych Studiach Doktoranckich macierzystej uczelni. W 2019 roku została laureatką Paszportu „Polityki” w dziedzinie sztuki wizualne. W swojej twórczości bada relacje między ludźmi a innymi gatunkami. Jej projekty są krytyczną odpowiedzią na procesy nadprodukcji, nieograniczonego wzrostu gospodarczego i naszego podejścia do środowiska. Wykorzystuje fotografię, żywą materię i znalezione przedmioty, tworząc prace, które są interdyscyplinarne i często pojawiają się na styku dyscyplin. Brała udział w wielu wystawach w Polsce i za granicą.

Trzcinowisko upamiętnia Kibuc Grochów – mało znany punkt na mapie Warszawy, który funkcjonował w okresie międzywojennym na warszawskiej Pradze-Południe (dzisiejsze Osiedle Ostrobramska) i był największym żydowskim gospodarstwem rolnym w tej części Europy Środkowo-Wschodniej. Nie tylko uczono tam, jak uprawiać rolę, ale również działało studio filmowe, w którym powstały pierwsze filmy w jidysz. Praca ta z jednej strony odnosi się do historii Kibucu Grochów i trzciny, z której produkowano tam maty budowlane, z drugiej zaś – ma pełnić funkcję gromadzenia i przechowywania wody deszczowej, być użyteczna dla ptaków i owadów. Trzcinowisko to projekt, który zwyciężył w zamkniętym konkursie artystycznym na upamiętnienie Kibucu Grochów w 2023 roku. Do konkursu zaproszono artystki i artystów odnoszących się w swojej twórczości do kwestii tożsamości, pamięci zbiorowej i wojennych traum lub do relacji człowieka i natury. Byli to: Oskar Dawicki, Nicolas Grospierre & Olga MokrzyckaGrospierre, Diana Lelonek, Angelika Markul, Jakub Szczęsny i Artur Żmijewski. Projekt realizuje Fundacja Witryna w partnerstwie z Muzeum Warszawskiej Pragi (oddziałem Muzeum Warszawy), dzięki grantowi od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

dobry czas

Aby ludzie dbali o energię elektryczną, muszą najpierw zadbać o siebie i nauczyć się odpoczywać. Odłączając ich od technologii i podłączając do własnej siły oraz wspólnoty, przypominamy o jakości życia – z Teresą Otulak i Magdą Małachowską, autorkami gry Życie na żywo, rozmawia Bogna Świątkowska

Życie na żywo to gra składająca się z 30 kart – każda z nich to zaprojektowana interakcja międzyludzka. W opisie gry napisałyście, że talia „uruchamia wszystkie kanały zmysłowe i pozwala na analogową regenerację. Zadania są niezwykle proste, ale rzadko kto potrafi je wykonać”. Dlaczego potrzebujemy ich jako podpórki do rozwiązywania naszych problemów?

Teresa Otulak: Każda gra ma swoją konwencję, nawet najprostsza. W naszej rekwizytem są karty, które leżą pośrodku graczy. Każdy po kolei wyciąga jedną i odczytuje zadanie do wykonania. To połączenie struktury i swobody – karty wyznaczają ramy, a gracze mogą pozwolić sobie na spontaniczność. Dzieci na ogół nie mają z tym problemu, ale dorosłym jest trudniej. Karty są pretekstem do wyjścia z pełnionych przez nas na co dzień funkcji, na co oczywiście nie każdy może mieć gotowość.

Magda Małachowska: One są zaledwie pretekstem do wspólnej zabawy. Granie pozwala zanurzyć się w tu i teraz, spędzić czas na żywo w domu z rodziną, w kawiarni z przyjaciółmi, na pikniku w lesie, czy w pociągu z nieznajomymi. Granie jest rozrywką, radością, pozwala odbodźcować się i odpocząć. Chciałyśmy, żeby podczas gry grający śmiali się, żartowali, przypominali sobie dobre wspomnienia, karmili umysł wszystkimi zmysłami i spędzili razem dobry czas.

Gra jest wynikiem waszych autorskich badań przeprowadzonych w 2023 roku na pięciu największych festiwalach dizajnu w Europie i refleksją na temat zarządzania własną energią. Na czym polegały te badania?

M.M.: Poszukiwałyśmy znaczenia energii we wszystkich możliwych wymiarach: fizycznym, emocjonalnym, duchowym, środowiskowym, produktowym. Eksplorowałyśmy to, co projektanci i artyści mieli nam do pokazania w 2023 i 2024 roku na festiwalach sztuki i dizajnu, które odwiedziłyśmy w różnych krajach Europy: Biennale di Architettura w Wenecji, Vienna Design Week, Dutch Design Week w Eindhoven, Holitopia w Berlinie i Gdynia Design Days.

Próbowałyśmy na nowo zdefiniować znaczenie energii we współczesnym świecie. Zastanawiałyśmy się, co jest przyczyną tego, że człowiek potrzebuje coraz więcej energii i w jaki sposób korzysta z produktów i doświadczeń współcześnie produkowanych przez przemysł.

Rozwiązanie pojawiło się, gdy zrozumiałyśmy, że energia elektryczna jest stałym elementem naszego życia. Światło w domu ma się zapalać, kiedy chcemy, telefon działać bez przerwy, a my mieć siłę na realizację wszystkich planów. Okazało się, że współczesny sposób myślenia „im więcej, tym lepiej” stał się wskaźnikiem sukcesu, choć tak naprawdę jednocześnie oznacza brak prawdziwego dobrostanu. Zdałyśmy sobie sprawę, że aby ludzie dbali o energię

elektryczną, muszą najpierw zadbać o siebie i nauczyć się odpoczywać. Odłączając ich od technologii i podłączając do własnej siły oraz wspólnoty, przypominamy o jakości życia, którą mamy zapisaną w komórkach swojego ciała – o kontakcie z naturą, odczuwaną wszystkimi zmysłami.

Te wszystkie wnioski przekornie wyniknęły z projektu badawczego w obszarze projektowania cyrkularnego. I tutaj intrygujący od początku był fakt spotkania ekonomistki z artystką. Pracując wspólnie, kierowałyśmy się intuicją, a ramy badawcze wyznaczyły nam harmonogram i budżet projektu. Wyzwaniem zaś była współpraca ponad granicami dyscyplin i znanych nam teorii. Wspólna praca oznaczała budowanie nowego słownika pojęć. Wybrałyśmy metodę badań terenowych, wywodzącą się z nauk społecznych tzw. field research. Wybór metody wyniknął z tego, że intrygowało nas odnalezienie bodźca determinującego zmiany, zarówno w życiu człowieka, jak i w systemie gospodarczym, którym był sektor elektryczno-elektroniczny. My byłyśmy zainteresowane człowiekiem, a budżet systemem. Potrzebowałyśmy połączyć te dwie zmienne.

W efekcie wyłoniliśmy dla siebie obszar badań o charakterze transdyscyplinarnym. Polega on na oddalaniu się od granic ustalonych dyscyplin, teorii czy metod w kierunku problemu badawczego. Praktyka badawcza, w której podążamy za Patricią Leavy, to art based research – wymaga od badaczy elastyczności, otwartości i intuicji, myślenia konceptualnego, wypracowywania nowych metafor i narracji.

Wyniki badań zaprezentowałyśmy na dwóch wystawach, badawczej Where is EEE? oraz Unplugged, którą obecnie można zobaczyć w Wiedniu i już niedługo online. Zabawa karciana Życie na żywo jest jedną z wielu obiektów wystawy.

Zadania do wykonania, a jest ich 30, są niezwykle proste. Na pierwszy rzut oka wydają się żadną trudnością. O co tu chodzi?

M.M.: Prostota gry to założenie projektowe, które wyłoniło się w trakcie pracy badawczej i rozmów z projektantami gier. Uznałyśmy wówczas, że jeśli mamy dbać o energię człowieka i jego dobrostan, to potrzebujemy zaprojektować coś niezwykle prostego, jak zabawa na podwórku, gra w zbijaka, skakanie w sznura czy w gumę, do których dzieciaki chętnie wracają.

T.O.: Mój nauczyciel qigong mawia „Ćwiczenia te są niezwykle proste, ale rzadko kto potrafi je wykonać”. Tak też jest z naszą grą, ale i w ogóle na co dzień. Latamy w kosmos, ale nie potrafimy poprawnie oddychać czy stać. Patrząc na zadania na kartach, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że są banalne. Lubimy nawet mówić, że prymitywne. Życie na żywo jest o powrocie do najbardziej podstawowych potrzeb.

Podobne zagadnienie poruszyła kuratorka Joanna Warsza przy tegorocznej wystawie Radical Playgrounds w Gropius Bau w Berlinie. Dotykanie tematów zabawy, przesunięcie dyskursu z rywalizacji na współpracę jest niezbędne, ale mało chwytliwe w dyskusji publicznej. Dlatego „radykalność” jest tu tak adekwatna i całkowicie poważnie powinniśmy potraktować potrzebę zabawy.

Czy to w takim razie w ogóle jest gra? No wiecie, czy można wygrać?

T.O.: Same długo zastanawiałyśmy się, czym to jest, skoro nikt nie wygrywa. Właściwie jest to zabawa karciana, bo nie występuje w niej element rywalizacji, który ustanawia grę i było to dla nas jednym z kluczowych założeń. Rynek poniekąd wymusza na nas zakwalifikowanie produktu do „gier”.

M.M.: Życie na żywo jest zabawą, w której nie chodzi o dotarcie do celu, tylko o drogę. Próbujemy tą grą rozłączyć ludzi z technologią i połączyć z innymi ludźmi.

W jakich okolicznościach tych kart powinno się używać?

T.O.: Z naszych prób wynika, że w każdych okolicznościach, co marketingowo jest najgorszą odpowiedzią. Zupełnie inaczej grają w to dzieci, dorośli i osoby starsze. Zupełnie inaczej gramy

z nieznajomymi niż z osobami, które już dobrze znamy. Jest to gra międzypokoleniowa, w którą możemy zagrać wszędzie tam, gdzie mamy trochę miejsca i ochoty.

M.M.: Grać można w domu z rodziną, w kawiarni, w szkole na zajęciach z dzieciakami i na studiach z młodzieżą. Widzimy po pandemii ogromną potrzebę budowania relacji na żywo, w której odczuwamy komfort bycia z drugim człowiekiem. Oswajamy przestrzeń prywatną oraz publiczną. Co było dla Was największą trudnością przy ich opracowywaniu?

M.M.: Mechanizm, uproszczenie go do zabawy dziecięcej. Zależało nam na tym, żeby zasady wciągały do gry, nie były przeszkodą w rozgrywce. Im mniej energii w uczeniu się zasad gry, tym więcej energii na granie. Tym samym zaczęłyśmy dla siebie redefiniować znaczenie sukcesu i rolę odpoczynku. Dla mnie samej uświadomienie sobie mechanizmu wzrostu w prywatnym i zawodowym życiu było największym odkryciem. Zatem największą trudnością było odpuszczenie sobie samej, nam w pracy nad projektem i ludziom, których zapraszamy do zabawy i poszukanie takiego rozwiązania, które jest lekkie, zasila i skłania nas do refleksji.

T.O.: Dla mnie największym wyzwaniem było stworzenie opisu po zakończeniu pracy nad kartami. Najchętniej napisałabym na opakowaniu, że gra służy do wyjęcia kija z wiadomo czego, bez względu na wiek.

W trakcie procesu projektowego przełomowy był dla mnie moment, kiedy odpuściłyśmy naukowe udowadnianie. Obie pracujemy na uczelni i czasem trudno wyplewić z siebie naukowe podejście. Początkowo chciałyśmy na każdej z kart uzasadniać, dlaczego wykonanie ćwiczenia jest dla nas zdrowe. Uchroniły nas przed tym rozmowy o kobiecości i czym dla nas jako naukowczyń jest kobieca energia. Sama ze sobą dotarłam do miejsca, w którym poczułam, że kobieta nie udowadnia, a dzieli się swoją mądrością. Wszystkie zaprojektowane interakcje mają koić układ nerwowy, zbliżać do siebie ludzi, przypomnieć, że najlepsze rzeczy w życiu są za darmo i jeśli to zadziała, to nie ma potrzeby zapisywać na karcie dowodów naukowych.

W trakcie projektowania używałyśmy pojęcia „wzrostu ujemnego”, a raczej jego redefinicji, bo oryginalnie jest to pojęcie związane z gospodarką. Czasem, żeby się rozwinąć, najpierw trzeba się zatrzymać i przyjrzeć samemu sobie. Wzrost ujemny jest obroną zatrzymania, zimowania, pozornej bezproduktywności, na którą nie do końca sobie przyzwalamy.

Macie za sobą już pierwsze testowe użycia tej gry – jakie są wrażenia graczy i wasze?

M.M.: Wzruszające. Kiedy dzieci grają i wykonują jedno zadanie, a potem śmieją się do rozpuku z tego, co wymyśliły. Student, który oświadczył, że ma problem z rówieśnikami i podczas gry

Rozmowa jest dostępna na stronie www.postkomfortocen.info towarzyszącej Laboratorium badań nad szczęściem. Życie po komfortocenie, projektowi Goethe Institut Warschau, Fundacji Bęc Zmiana i ZK/U w Berlinie.

Życie na żywo oraz autorki gry Magdalenę Małachowską i Teresę Otulak spotkacie podczas Post Komfort Party 29.11.2024 w Turnusie na Wolskiej, odbywającego się w ramach wystawy Ideobranie. Idee i prototypy. odkrywa, że ma ogromne zasoby, którymi może dzielić się z innymi. Matki, które dostrzegły w grze pretekst do zwołania domowników przy wspólnym stole. Specjaliści pracujący z ludźmi, np. psycholog, nauczyciel czy coach, którzy uznali, że Życie na żywo to narzędzie, które wspiera ich pracę z pacjentami i uczniami. T.O.: Przypomina mi się sytuacja z Gdynia Design Days, gdzie po zakończonej rozgrywce, około 20-letnia dziewczyna powiedziała „Te trudniejsze zadania powinny być na sam koniec”. Zapytałyśmy, które ma na myśli? Odpowiedziała, po czym każdy w grupie zaczął wymieniać zupełnie inne, najtrudniejsze dla niego zadanie. Dokonałyśmy też pierwszej iteracji, zmieniając dwie karty. Okazało się, że aktywność związana ze śpiewaniem jest wyzwaniem dla zdecydowanej większości. Wyłonił się problem z oceną, ze wstydem i nie chciałyśmy przekraczać pewnej granicy. Dawniej śpiew był dla nas naturalny, towarzyszył wszystkim świętom i tutaj warto dodać, że każda zabawa jest małym świętem, bo zawiesza naszą codzienność, choćby na godzinę. Potrzebujemy takich małych świąt i to jak najczęściej.

Karty do gry Życie na żywo, fot. archiwum

Teresa Otulak artystka, projektantka, wykładowczyni. Pracuje multidyscyplinarnie przy projektowaniu produktu, przestrzeni, sztukach wizualnych, kuratorowaniu. W swojej pracy porusza się w obszarze dizajnu spekulatywnego, nowych kierunków wystawiania sztuki i kondycji człowieka współczesnego. Aktualnie bada zjawisko świętowania w kontekście projektowania wydarzeń. Współpracowała m.in. z infuture. institute, Gdynia Design Festival, Łódź Design Festival, Biennale Warszawa. Laureatka Mazda Design, Najlepszych Dyplomów ASP, Festiwalu Młode Wilki. Finalistka konkursu Dobry Wzór, Artystycznej Podróży Hestii, In Out Festival, stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Magdalena Małachowska strateżka i badaczka. Doktorat z ekonomii uzyskała w obszarze innowacji usługowych i sieciowania. Specjalizuje się w projektowaniu zmiany. Działa na styku wielu dyscyplin. Wykłada metodykę projektowania na Wydziale Wzornictwa Akademii Sztuki w Szczecinie. Bada zależności i powiązania pomiędzy ludźmi a systemami. Jest współzałożycielką Stowarzyszenia Media Dizajn, gdzie zarządza międzynarodowymi projektami z obszaru zrównoważonego projektowania. Inspiracje czerpie z nauki i sztuki oraz od swoich dzieci. Używa wyobraźni i w zaufaniu współtworzy multidyscyplinarne tandemy. Finalistka konkursu Dobry Wzór. Pracowała z wieloma firmami i organizacjami, zarówno w Polsce, jak i za granicą, m.in. Very Human Services, FuxBlau, Asseco, Oriflame, Urząd Miasta w Szczecinie, Urząd Marszałkowski w Szczecinie, Park Naukowo-Technologiczny w Poznaniu, Gdynia Design Days i wiele innych.

Premiera pierwszego numeru zina „Po godzinach”, maj 2024, fot. archiwum „Po godzinach”

indywidualność

O zinie „Po godzinach”, w którym młoda polska scena artystyczna jest i twórcą, i odbiorcą, z Marceliną Królikowską, założycielką i redaktorką naczelną publikacji, rozmawia Michał

Sami o sobie mówicie: „Po godzinach” to publikacja celebrująca proces kreatywny, autentyczność i zabawę. Jest to przestrzeń przeznaczona dla twórców wizualnych. Jedyne ramy, w których zamyka się proces twórczy to format zina i tytuł. Jak to rozumieć?

W swoim czasie wolnym każdy jest sobą. Niektórzy gotują, grają na pianinie, a niektórzy rysują. Zazwyczaj jest to czynność, która przychodzi naturalnie, to autentyczna potrzeba, przyjemność. Jest to pewien wysiłek, który jest zabawą. I stąd „po godzinach”?

Początkowo był to mój pomysł na dyplom. Chciałam zrobić badania o polskiej młodej scenie wizualnej i zaprezentować je w serii publikacji. I tak powstał pomysł na zin, w którym grupa artystów „po godzinach” publikuje prace graficzne, które normalnie kończyłyby w szufladzie i gdzie sztuka wizualna jest na pierwszym miejscu, wszytko inne jest dodatkiem. Napisałam o tym pomyśle list otwarty i stworzyłam grupę na Messengerze, zaprosiłam znajomych i oni zapraszali swoich znajomych i zaczęło się samo nakręcać.

Tak doszło do pierwszej publikacji?

Tak było! Wyznaczyłam termin składania prac i kiedy znajomi i nieznajomi zaczęli wywiązywać się z niego i robili to świetnie i z dużym zaangażowaniem, dotarło do mnie, że jest to naprawdę potrzebne. Z wiatrem w skrzydłach, przystąpiliśmy do składania pierwszego wydania.

Kim byli ci nieznajomi?

Były to osoby z bardzo różnych środowisk i miast. Nie mogłam przewidzieć, jakie prace dostanę, a zależało mi, aby wszystko było spójne, ale jednocześnie różnorodne. Cały czas jesteśmy w fazie poszukiwań i uczenia się, a koncept „Po godzinach” stale ewoluuje. Open call, który uruchomiliśmy od drugiego numeru, jest otwartym zaproszeniem dla wszystkich chętnych. „Bazgroł”, „Zielono mi”, „Drzemka”, a teraz „Polska” to tytuły kolejnych wydań. Czym kierowaliście się przy ich wyborze? Chciałam, aby temat był uniwersalny. Do pierwszego wydania, po licznych rozmowach i sugestiach, wybrałam „Bazgroł”. Kolejne tytuły powstały już same, rozmawiałam, pytałam się, słuchałam, a na koniec podpowiadała mi intuicja. Jakie są wasze cele?

Przede wszystkim promocja młodych artystów i twórców oraz stworzenie przestrzeni fizycznej do budowania ich społeczności i sieci kontaktów. A także ujawnianie prac „z szuflady”, które często są wspaniałe i skrywają duży potencjał. Myślę, że jest to coś więcej niż tylko pokazywanie obrazków. Odnoszę wrażenie, że wokół naszego zina buduje się pewna społeczność i sposób postrzegania sztuki i świata. W pokoleniu setek subkultur „Po

Sowińska, praca graficzna do „Po godzinach”, edycja Bazgroł, dzięki uprzejmości autorki

godzinach” tworzy przestrzeń dla prawdy. Dzisiaj jesteśmy podzieleni na różne estetyki i trendy, często pod wpływem naszego otoczenia czy poglądów. Natomiast my chcemy tworzyć przestrzeń, gdzie spójnikiem jest pasja, gdzie każdy może się nią swobodnie dzielić z innymi.

Dlaczego zdecydowaliście się na formę zina? Jak on wygląda?

Zin ma formę drukowanej książeczki zawierającej około 100 stron. Znajdują się na nich głównie prace graficzne zwieńczone w ostatniej części pisma opowiadaniami, które są czymś w rodzaju ilustracji słownej do graficznej zawartości numeru. W sumie wszytko u nas jest na opak.

Ile zgłoszeń dostajecie, jak je wybieracie?

Z każdym kolejnym wydaniem mamy coraz więcej zgłoszeń – do „Zielono mi” zgłosiło się ponad 120 osób, a do „Drzemki” – ponad 150. Niestety, z wielu względów mamy ograniczoną przestrzeń w książeczce, najbardziej chciałabym publikować prace wszystkich, ale selekcja musi zostać wykonana, żeby pismo nadal miało swój format i nie było chaosu. Prace wybieramy tak, aby ze sobą współgrały i się zbytnio nie powtarzały, jest to bardzo trudne. Aby dokonać wyboru, musieliśmy się odciąć całkowicie emocjonalnie od tego, kto jest autorem. Te ramy są potrzebne, ponieważ bez skonkretyzowania niektórych rzeczy, nie dojdzie się do celu, a selekcja sama w sobie jest bardzo ważną częścią zina. Jak jej dokonujecie, przeglądacie prace na ekranie, czy je drukujecie?

Aleksandra

Kiedy tworzyliśmy materiał dla „@tojestart” po raz pierwszy, wypróbowaliśmy analogową metodę. Rozłożyliśmy je na podłodze i zaczęliśmy dokonywać wyboru, rozmawiać o nich, układać, przekładać. Ten proces namysłu nad zawartością każdego wydania jest bardzo ważny. Chcemy dzięki niemu pokazać, że nikt nie został pominięty w procesie wyboru i wszystkie prace mamy dosłownie w rękach.

A co się dzieje z pracami, których nie wybierzecie?

Prace, które nie zostały wybrane w danym zinie, nie znikają. Cały czas mam je w oddzielnej „szufladce”. Może kiedyś zostaną jeszcze opublikowane.

Na czym polegają wasze wydarzenia?

Wraz z publikacją nowej edycji spotykamy się na otwartych wydarzeniach w SPATIF-ie. Razem z nami, artystami wizualnymi, w wydarzeniu uczestniczą też muzycy, sitodrukarze, animatorzy, tak naprawdę każdy, kto jest twórcą, może się zaprezentować.

Dodatkowo te wydarzenia budują nowe znajomości i łączą ludzi o podobnych zainteresowaniach.

I to jest klucz „Po godzinach”?

Dokładnie tak, gdyby nie wszyscy uczestnicy, artyści i współtwórcy, którym serdecznie jestem wdzięczna za ich nieoceniony wkład, nie byłoby „Po godzinach”. Zaczęło się od zwykłego projektu na studiach, a rozwija się to bardzo szybko i bardzo się cieszę z tego, że powstało coś więcej niż tylko gazetka z obrazkami. Koncept się nadal zmienia, co jest ważne do rozwoju projektu, ale są pewne wartości, które są stałe. I tak, myślę, że to jest klucz. „Po godzinach” to przestrzeń, w której każdy może być i obiorcą, i nadawcą. To wspólna szuflada, w której wprowadzamy porządek. Dzięki temu, możemy doceniać nawet bardzo małe formy, a przy okazji budować coś większego. Waszą wizytówką jest charakterystyczna uśmiechnięta strzałka z pędzlem, dlaczego?

Od samego początku chciałam, aby nasze logo miało maskotkę i było inspirowane m.in. starymi kreskówkami. Poprosiłam o pomoc zaprzyjaźnionego grafika Eliasza Hułasa, spotkaliśmy się i on rzucił pomysł strzałko-domku, mega mi się spodobał i w 45 minut mieliśmy gotowe logo. Od razu zaprojektował też plakat pierwszego wydarzenia i okładkę do „Bazgroła”. Jego projekty pomogły budować spójną komunikację przy kolejnych edycjach, których realizacją zajmuje się zawsze ktoś inny. Przy „Zielono mi” była to Maria Lisicka, przy „Drzemce” Ola Sowińska. Z kim jeszcze pracujesz nad „po godzinach”?

Tak naprawdę kilkanaście osób po godzinach współtworzy „Po godzinach”, jestem im bardzo wdzięczna za to wszystko. Bartek Pazura udostępnił nam dobrze znany wszystkim klub SPATIF, Zosia Jakubik tworzyła ostatnio oprawę graficzną tekstów, Ola

Sowińska również zajęła się typografią oraz moja przyjaciółka

Natalia Wielocha, dzięki której udało się złożyć pierwszą edycję w całość, wspiera mnie psychicznie i koncepcyjnie przy całym projekcie.

Przy powstaniu „Po godzinach” wiele zadziało się też przez zbieg okoliczności. Najciekawsze jest to, że nikomu nic nie obiecałam. Wiele osób zaangażowało się w to, bo wierzyło w tę ideę, czuło, że ma sens i wierzyło, że to może zadziałać. Gdyby nie ich chęci i czas poświęcony na projekt, nic nie doszłoby do skutku. W zamian za to, udało nam się zbudować wspólnotę, otwartą społeczność, gdzie możemy tworzyć razem i razem się tym zachwycać.

„Po godzinach” w Turnusie na Wolskiej, fot. archiwum „Po godzinach”

Marcelina Królikowska studentka komunikacji wizualnej na warszawskiej School of Form. Pomysłodawczyni i redaktorka zina „Po godzinach”. Początkująca art directorka. Buduje dialog poprzez formy wizualne.

„Po godzinach”, nabór do edycji Polska, projekt: Mikołaj Kiziniewicz

CHROMRY

Bolesław Chromry rysownik, ilustrator, autor powieści graficznych. Czasem nazywają go poetą, czasem pajacem. Za to w dowodzie ma napisane Damian Siemień

Kekube jedna, pięć lub sześć osób. Rysujemy komiksy o uroczych stworkach, którymi bez wątpienia są także cegły. Można się tu spodziewać komiksowych przygód uroczych

128 CEGŁY, KTÓRE (ZWYKLE) NIE POTRAFIĄ MYŚLEĆ

Czy warto płacić jak za zboże?

Wyobrażam sobie pracę poprzednich pokoleń następująco: robisz, ile trzeba, nic więcej, a problemami, remontem i obsługą, wieloletnią konserwacją zajmą się następne pokolenia. To skuteczny sposób, aby skupić się na tym, co naprawdę ważne: robić to, co trzeba. Któż ma czas robić ponad miarę? Kiedy świat dostarcza tylko obowiązków i dystrakcji, tyle kłopotów, których przysporzyli nam przodkowie albo którym przodkowie nie zapobiegli. Na jedno wychodzi: trzeba siać i zbierać, bo zwiędnie.

Dokładnie to samo robi moje pokolenie. I nawet jeśli ja nie chciałbym do tego dopuścić, to i tak ktoś będzie musiał po mnie posprzątać mieszkanie oraz piwnicę zagracone po brzegi pomysłami na działania, które bym podjął, gdybym nie miał tylu obowiązków i dystrakcji, kłopotów przysporzonych bądź tych, którym nie zapobieżono.

Pozostaje mi siać i zbierać, co zasiałem albo co zostało mi zasiane. W naszej ukochanej części świata znajdują się największe zagony pszenżyta. Polska odpowiada za jedną trzecią globalnej produkcji tej ciekawej rośliny. Odmiana „Lasko” to dziedzictwo Poznańskiego Instytutu Roślin, z którym winniśmy obchodzić się, jak z Panoramą Racławicką albo zamkiem w Olsztynie na Jurze. Innym spadkiem, na który musimy wspólnie znaleźć sposób, jest powiedzenie „płacić jak za zboże”. Co to w ogóle znaczy? Nieporęczna fraza o nieznanym znaczeniu: przypomina przerdzewiałe żeliwne narzędzie, które mogło służyć do zapalania lamp gazowych albo –równie dobrze – do wbijania szpuntów w beczki, albo może wyciągania z wody drobnego gatunku ryby, który od czasu budowy tamy we Włocławku nie występuje w polskich

CZEGO NIE WIEMY

Piotr Puldzian Płucienniczak, Małe żniwa, z cyklu: Czego nie wiemy, akryl na płótnie, 40 x 40 cm, 2024.

rzekach. Rzecz taka zalega w szufladzie nie mając kwalifikacji, by udać się do muzeum, a do śmietnika również szkoda ją od razu eksmitować. Taki jest los każdej tradycji, która ciąży jak moneta sprzed denominacji w bieżącym portfelu. Możemy bezmyślnie powtarzać powiedzenie, trzymać bez refleksji w skarbcu wspólnej mowy albo zrozumieć wreszcie, w czym rzecz, o jakie zboże chodzi albo ile kosztuje.

Czy to jednak możliwe? Czy da się zrozumieć ludzi, którzy płacili za zboże? Rolniczy sposób bycia, który przyniósł nam różne porzekadła, oddala się od naszego sposobu życia z prędkością mieszaną – w zależności od regionu (na południowym wschodzie najwolniej). Jednak wciąż istnieje w Polsce milion drobnych gospodarstw rolnych (poniżej 15 hektarów ziemi uprawnej). Wiele z nich pożytku: nie stosują przemysłowych metod uprawy i nawożenia, nie generują monokultur na wielkich obszarach, zapewniają ostoję w czasach trudnych i srogich. Cóż, gdy ekonomistom i planistom przeszkadza ich niewystarczająca racjonalność gospodarcza, niezbyt duże plony, niska intensywność, brak dyscypliny, niewystarczające tempo obrotu kapitału. Ot, choć drobne gospodarstwa to prawie 90% wszystkich gospodarstw, to generują tylko jedną trzecią roślinek (w tym pszenżyta), za które można płacić jak za zboże. *

Słowo „zboże” wywodzimy od „zbożnego”, czyli w skrócie „z boga”. Oznacza to, że zbożem jest każda rzecz dana nam przez boga. Drzewiej uważano za zboże każdą rzecz dostatecznie pożyteczną bądź życzliwą, następnie zawężono termin do rzeczy zbieranych za pomocą żniwa, które to rzeczy nazywamy dziś „zbożem”. Przyjmijmy jednak znaczenie uprzednie, generalne, by objąć rozumem wielkość dylematu, przed którym stoi każda osoba, której bliskie są idee dzielenia się plonem. Zboże to dar każdego rodzaju. Dla przykładu: talent bądź zainteresowanie.

Życie małej, regionalnej artystki jest niczym życie rolnika, który gospodarzy na skrawku gruntu zostawionego mu przez ojca (2 hektary przy torach). Ojcowizna to jak podarowana przez los smykałka do tworzenia. Trzeba na niej robić, aby los się nie odwrócił. Nikomu ta praca nie jest potrzebna, w żaden sposób nie jest opłacalna. Co zrobić, jeśli trzeba robić? Nie sposób odmówić własnemu przeznaczeniu. Niezrozumiały przykaz losu ciąży osobie artystycznej, jak nieocieplony dom z obejściem i ziemią, za który trzeba opłacać należne daniny i koszty remontów. Chciałoby się rozkręcić gospodarkę, zasiać ziarno twórcze w urodzajnej glebie, a następnie – na koniec sezonu żniwnego – zwieść plony do miasta, by odpowiedni młynarz

CZEGO NIE

bądź galernik wypłacił za nie tyle, co za zboże.

Otóż i dylemat: któż miałby płacić za zboże artystyczne, kiedy elewatory w każdej gminie wypełnione są płótnami z lnu i bawełny, rzeźbami z piaskowca albo masy solnej, utworami multimedialnymi na płytach DVD, stemplami linorytu i zmiętymi w kulkę odbitkami na RISO? Nie mówiąc nawet o importowanych przez internet dziełach, w dużej mierze produkowanych przez specjalnie zaprogramowane roboty o ogromnym apetycie na energię elektryczną. W tej sytuacji taniej pójść do sklepu po worek marchwi i obraz olejny, niż próbować wytworzyć te dobra kultury w domowym ogrodzie. Praca rąk się zwyczajnie nie opłaca. XXI wiek to wiek kapitału, a nie gospodarstwa domowego, radła albo orki pędzlem zaprzężonym w farby. Specjaliści uważają gospodarstwa samozaopatrzeniowe za relikt na drodze do współczesnego rolnictwa wielkoobszarowego.

A jednak. Wciąż słyszymy o ludziach, których ochota twórczej orki nie została zniwelowana przez prawa korporacyjnej i deweloperskiej ekonomii. Taki rolnik-twórca to cymes taki, jak sam głodek mroźny (draba dubia Suter), gatunek zagrożony, owszem, acz występujący z dala od traktów, więc bez ryzyka zadeptania. Usadzona na zboczu roślina egzystuje w skrajnie lokalnej ekonomii. Żyje tylko

z tego, co podejdzie w korzeń.

To dobre, ekologiczne życie. Trzeba je jednak opłacić sobą.

Czy warto płacić jak za zboże?

Tak, jeśli jest to zboże własne. Tak mi się przynajmniej wydaje, sam nie wiem.

Piotr Puldzian Płucienniczak artysta, wydawca, socjolog. Prowadzi wydawnictwo Dar Dobryszyc i zajęcia na Wydziale

Badań Artystycznych. Produkuje na własne potrzeby.

Miejskie jesieniarstwo

Jednym z obrazów, które zakorzenione są głęboko w naszej kulturowej wyobraźni, gdy myślimy o zbliżającej się jesieni, mogą być Planty o świcie namalowane ponad sto lat temu przez Stanisława Wyspiańskiego. Aleja bezlistnych, smutnych drzew prowadzi oko obserwatora ku samotnej latarni, w tle szara mgła spowija zamek na Wawelu. Pod drzewami rozmoknięta trawa. To obraz miejskiej zieleni, uchwyconej melancholijnym okiem artysty, poza sezonem wegetacyjnym, w rachitycznym świetle listopadowego poranka. aleksandra litorowicz, magdalena krzosek-hołody

Obraz reprodukowany w niezliczonych podręcznikach do języka polskiego, plastyki czy historii sztuki. Nastrojem i paletą barw przywodzi na myśl kadry z kultowych filmów polskiej szkoły filmowej. Oczami wyobraźni widzimy stroskanych bohaterów, którzy włóczą się ulicami w półmroku, rozstrzygając doniosłe dylematy egzystencjalne. Czy tak rzeczywiście wygląda Polska przestrzeń miejska „po sezonie”? Czy jesienią i zimą pozostają nam tylko rzędy nagich drzew i przytłaczająca szarówka?

Wydaje się, że obraz ten od co najmniej kilku lat jest mało aktualny. Nie tylko ze względu na zmiany klimatu, które przyniosły dłuższą, cieplejszą i mniej dżdżystą jesień oraz niemal bezśnieżną zimę. To także kwestia projektowania miejskiej zieleni pod dłuższy okres relatywnie ciepłej pogody, która sprzyja aktywnemu spędzaniu czasu poza domem.

Nie da się ukryć, że znalezienie jesienią i zimą ciekawych miejsc, gdzie można spędzić czas w mieście na świeżym

Las Bródnowski, fot. Magdalena Krzosek-Hołody

powietrzu, jest mniejsza. Kawiarnie i restauracje zwinęły swoje ogródki, instytucje kultury zamykają powoli programy i wydarzenia organizowane w parkach i ogrodach społecznościowych, ogrody botaniczne skracają godziny otwarcia i zapraszają przede wszystkim do ogrzewanych szklarni. Trudniej posiedzieć dłużej na miejskich schodkach czy po prostu poleżeć na trawie w parku. Obserwować za to można wzmożone zainteresowanie mieszkańców miasta peryferiami – właśnie w listopadzie chętniej

spacerowo migrujemy do lasów miejskich i podmiejskich obszarów leśnych. Estetyka miejskiej jesieni i zimy zmieniła się w ostatnich latach. Zdecydowanie dłużej utrzymują się liście na drzewach, coraz rzadziej dni są mgliste i wilgotne, nie tak łatwo też się porządnie ubłocić na skrupulatnie utwardzonych alejkach parków i skwerów, wytyczonych ścieżkach rowerowych czy drewnianych podestach, które prowadzą nas przez newralgiczne miejsca (rozwiązania takie zastosowano np. w lekko podmokłym

Coraz więcej rewitalizowanych w polskich miastach w ostatnich latach terenów zieleni z powodzeniem pełni funkcję całorocznych miejsc rekreacji i aktywnego odpoczynku, odpowiadając na potrzeby mieszkańców niezależnie od pory roku. Całorocznej eksploracji Łąk Golędzinowskich w Warszawie sprzyja np. Pawilon Kamień, w którym można ogrzać się, schronić się przed deszczem czy skorzystać z toalety. Edukatorzy z Pawilonu coraz częściej zapraszają na późnojesienne czy zimowe aktywności dla dzieci i dorosłych.

Fot. Magdalena Krzosek-Hołody

Lesie na Utracie czy Parku Olszyna w Warszawie). Coraz częściej w kompozycjach roślin ozdobnych w zieleni miejskiej pojawiają się trawy, których kwiatostany jesienią i zimą wytwarzają nie tylko atrakcyjny efekt wizualny, ale także dźwiękowy (wystarczy posłuchać szumu miskantów na wiślanych bulwarach!). Zasychające kwiaty roślin kwitnących także pozostawiane są do wiosny, coraz częściej pojawiają się krzewy o jadalnych, intensywnie kolorowych owocach – ogniki, irgi czy śnieguliczki, które utrzymują się nawet do stycznia czy lutego. W tak zaprojektowanej przestrzeni mieszkańcy miast chętniej przebywają nawet przy mniej sprzyjającej pogodzie. Istotne są także elementy małej architektury, takie

jak zadaszone wiaty czy tablice edukacyjne, które zwracają uwagę na zwykle niedostrzegane szczegóły – dojrzałe owoce roślin dziko rosnących, finezyjne pędy drzew w stanie bezlistnym czy widoczne w mokrej glebie lub na śniegu ślady zwierząt.

Szczególnie atrakcyjne jesienią stają się arboreta i kolekcje dendrologiczne (w ostatnich dniach internet zalewają bajeczne fotografie z arboretum SGGW w Rogowie). Przebarwiające się stopniowo drzewa i ich atrakcyjne, często egzotycznie wyglądające owoce zachęcają do spacerów i robienia zdjęć. Warto zwrócić uwagę na coraz częściej wprowadzane do naszych miast gatunki, takie jak platan (o ciekawych

Biofiltr Czerniakowski – estetyczne i funkcjonalne zintegrowanie architektury z otoczeniem przy zachowaniu maksymalnej ilości istniejącej zieleni, a także dbałości o dobór roślin o ciekawym pokroju, owocach czy nasionach, które mogą stać się kanwą jesiennych czy zimowych obserwacji i poszukiwań. Fot. Magdalena Krzosek-Hołody.

owocach w postaci kolczastych kuleczek), leszczyna turecka (o owocu ukrytym w finezyjnej okrywie) czy ambrowiec amerykański, którego gwiazdkowate liście przebarwiają się na intensywnie czerwony kolor.

W listopadzie zachęcamy więc do chwycenia termosu i poszukiwania jesiennych obrazów nie tylko na kartach książek czy ścianach muzeum. Warto zacząć od okolicznego lasu czy arboretum, ale również miejsc mniej oczywistych, jak dzikie nabrzeża rzek czy parki rzeźby, gdzie zmieniająca się „rama” przyrody stanowi kolejny kontekst dla poszczególnych dzieł. Do dzieła!

Towarzyskość siedzenia

W te wakacje zostałyśmy zaproszone przez Kasię Sobczak na rezydencję do Goyki3* w Sopocie. Mogłyśmy zrobić, co tylko chciałyśmy, więc postanowiłyśmy sprawdzić, co jest najbardziej towarzyskiego w tym mieście. Jest to MOLO. Widok na morze jest naprawdę niesamowity, a oprócz tego, to gigantyczne miejsce do siedzenia i przechadzania się. Jest tam nawet stumetrowa ławka! Jednego dnia Pan Ryszard Bojarski zabrał nas na zupę rybną przy molo i opowiedział nam o tym, że najlepiej czuje się w Sopocie, gdy siedzi na ławce na plaży, sączy napój i obserwuje morze.

Nasze ekspresowe badania pokazują, że siedzenie sprzyja towarzyskości i jest najprostszą drogą do tego, aby wytworzyć aurę miejsca, w którym chce się spędzić czas. Plaża wygrywa. Z jednej strony wydaje się to oczywiste, jesteśmy przecież w nadmorskiej miejscowości, ale co, jeżeli wygrała, ponieważ jest jednym wielkim miejscem do siedzenia i spędzania czasu razem? Na plaży można usiąść tak po prostu, w dowolnym miejscu, przysiąść i odpocząć.

Przysiąść oznacza usiąść na chwilę. Przysiadanie się można uznać za zaczyn towarzyskości. Wykonujemy ten gest, aby na chwilę się zatrzymać, być tu i teraz, a bardzo często, co najważniejsze, przysiadamy obok kogoś. Jeżeli przysiadanie zamienia się w pełnoprawne siedzenie to znaczy, że właśnie masz ochotę spędzić z kimś czas, wysłuchać go i opowiedzieć o sobie. Przynajmniej w teorii, tak czy inaczej, traktujemy siedzenie i wspólne odpoczywanie jako szczyt dobrowolnej i najbardziej komfortowej towarzyskości. Warto siedzieć, chociaż raz dziennie przysiąść w pełnym tego słowa znaczeniu, przysiąść, aby być tu i teraz i dostrzec osoby, które są dookoła nas i może też chciałby się przysiąść.

fot. archiwum Turnusu

Przepytywane przez nas osoby niemal jednogłośnie wybrały leżenie na plaży ponad pójście do muzeum. Hmmm… co tu zrobić, żeby muzeum nie było miejscem wybieranym tylko wtedy, kiedy pogoda uniemożliwia spędzenie czasu na plaży?

Projekt w Sopocie był częścią naszych poszukiwań sztuki towarzyskiej. Od początku istnienia Turnusu (2020) próbujemy określić, czym jest Turnus, zastanawiamy się też nad tym, czym tak naprawdę jest towarzyskość w sztuce? Chciałybyśmy kultywować towarzyskość, zrozumieć, jak działa i co sprawia, że chcemy gdzieś przysiąść, skorzystać z towarzyskości i stać się jej częścią. Może szukamy relaksu, a co za tym idzie przestrzeni, w której można w jakikolwiek sposób odpocząć, spędzić czas, poznać kogoś?

CZAS NA WSPOMNIENIE. Wróżka Marika wywróżyła nam pozytywne zakończenie badań oraz świetlaną przyszłość Turnusu. Wróżba była krótka i bezpłatna, byłyśmy pierwszymi osobami, które odwiedziły ją tego dnia, więc poprosiła nas o pójście po kawę i pogaduszki. Rozmawiałyśmy o słoniach na szczęście i urokach, że Polska to kraj, w którym każdy źle sobie życzy, więc nad każdym ciąży jakiś urok i nie da się przed tym ustrzec. Potem rozmawiałyśmy o jej wyjeździe za granicę, do Norwegii. Kontynuując temat uroków i tego, że Polacy to przeklęty naród, dążyłyśmy do puenty, że wyjeżdżając z Polski lepiej uważać na Polaków i najlepiej nie przyznawać się, że jest się z Polski. W Norwegii obok wróżki mieszkał jeden Polak, jedyny na osiedlu przed domem miał ławkę, na której codziennie rano siadał, pił kawę i palił papierosa. Wróżka Marika obserwując to przez okno, pewnego ranka postanowiła się przysiąść, prawdopodobnie poszukując towarzyskości, może nie wiedzieła jeszcze, że nie ma co zadawać się z rodakami za granicą. Przysiadła się, chwilę pogadali, a od następnego dnia sąsiad przestał siadać co rano na ławce.

TURNUS

Art Inkubator jest nową samorządową instytucją kultury w Sopocie. Jej podstawowym zadaniem jest prowadzenie działań mających na celu tworzenie i upowszechnianie kultury, edukację kulturalną i wsparcie środowisk twórczych.

Art Inkubator zajmuje się budowaniem sieci współpracy środowisk krajowych i zagranicznych, organizacją rezydencji artystycznych oraz programów pracy twórczej. Zajmujemy się dokumentowaniem zjawisk towarzyszących życiu kulturalnemu oraz popularyzacją kultury i historii miasta Sopotu.

fot. archiwum Turnusu

Hierarchie do korekty!

Kilka odcinków temu przedstawiłyśmy wam feministyczne kolektywy i inicjatywy z różnych krajów oraz obszary ich działalności (zajrzyj i sprawdź NN6T #151 i 152). Dziś wracamy z tym tematem, żeby opowiedzieć Wam dokładniej o jednej z naszych ulubionych feministycznych ekip, czyli Edit collective z Londynu.

fot. Felix Speller

„Stary model, w którym bogaci szefowie zatrudniają rzesze nisko opłacanych młodych pracowników, rozpada się na naszych oczach. (...) Nasza

rada dla młodszego pokolenia brzmi: bądźcie częścią swojej społeczności, poznajcie rówieśników i sąsiadów, wykorzystujcie swoją pracę jako narzędzie zmiany, wstąpcie do związku i pamiętajcie o odpoczynku. Współpracujcie z rówieśnikami i budujcie dobre relacje, zburzcie hierarchię między projektantami a budowniczymi”*.

Edit to żeńska grupa projektowa, w skład której wchodzą Alberte Lauridsen, Alice Meyer, Hannah Rozenberg, Saijel Taank Nathwani, Sophie Williams i pochodząca z Polski, Marianna Janowicz. Wszystkie są absolwentkami architektury, ale niektóre z nich realizują się dziś w dziedzinach pokrewnych. W ramach Edit pracują

* cytat pochodzi z wywiadu Anny Highfield z Edit Collective w Architects Journal, 1.11.2023, https://www.architectsjournal. co.uk/news/architectural-antagonists-edit, dostęp 08.10.2024, własny przekład

dodatkowo. Połączyła je frustracja w związku z sytuacją na architektonicznym rynku pracy i złość na kapitalistyczno-patriarchalny system, który ten rynek zdominował. (Kto ma podobnie, ręka do góry!). Odpowiedzią na te problemy są ich projekty i model współpracy. Sama nazwa kolektywu ma przywoływać skojarzenia ze zmianą, poprawką czy korektą, a one same mówią o sobie Editors (redaktorki, edytorki).

Działania Edit obejmują edukację, badania i publikacje, wystawy oraz projekty, w tym przestrzeni publicznych. W każdym z tych przypadków wpisują się w nurt critical spatial practice, czyli działalności na styku architektury, aktywizmu i sztuki krytycznej. Swoimi projektami kwestionują hierarchiczność i nierówności zarówno w zawodzie, jak i w zaprojektowanej przestrzeni.

Waszej uwadze polecamy:

A. Tekst o nierównościach w dostępie do toalet publicznych ze względu na płeć czy rasę, pełny historycznych ciekawostek m.in. o kampanii Ladies’ Sanitary Association w Londynie czasów wiktoriańskich na rzecz tworzenia miejskich toalet nie tylko dla mężczyzn. (artykuł dostępny na blogu open-city.org.uk)**

** https://open-city.org.uk/blog/learning-from-londons-lack-of-lockdown-loos, dostęp 08.10.204

B.

Projekt odkurzacza stworzony na rzecz kolektywizacji obowiązków domowych i pracy reprodukcyjnej. Obiekt prezentowany m.in. na Triennale Architektury w Oslo w 2019 roku (edycji poświęconej tematyce postwzrostu) ma jeden pojemnik i trzy rury i działa tylko wtedy, gdy jest obsługiwany przez trzy osoby jednocześnie. Nazwa tego innowacyjnego odkurzacza to Gross Domestic Product (GDP), co można interpretować jako grę słowną odwołującą się zarówno do PKB, który nie uwzględnia nieodpłatnej pracy opiekuńczej, jak i w dosłownym tłumaczeniu – nieprzyjemnego obiektu domowego.

D.A.M.P. (Drying And Moisture Performance) czyli instalację podsumowującą projekt badawczy o tym, jak bardzo codzienne czynności robienia i suszenia prania w przestrzeni domowej są wpisane w system kapitalistyczny, klasowy i jak współcześnie projektowana architektura mieszkaniowa całkowicie ignoruje tę podstawową potrzebę. Źle wentylowane, nieprzewietrzane mieszkania, bez wspólnej pralni i suszarni w bloku sprawiają, że mieszkańcy_nki ryzykują wilgocią i pleśnią we wnętrzu, jeśli nie zakupią elektrycznej suszarki. (Konsumujmy więcej i zużywajmy więcej prądu, bo architektura, w której żyjemy blokuje nam dostęp do naturalnych zasobów, m.in. przewiewu). Dodajmy jeszcze, że o ile jest to problem uniwersalny, to brytyjski kontekst skupia jak w soczewce wszelkie nonsensy związane z suszeniem prania obejmujące zakazy wieszania ubrań na balkonach ze względów estetycznych przy jednoczesnym rozdawaniu ulotek najemcom mieszkań o konieczności ograniczania wilgoci w mieszkaniach.

Instalacja to perpetuum mobile absurdu zwalczania wilgoci. T-shirt zawieszony wśród plątaniny rur wentylacyjnych jest ciągle moczony skroplinami z osuszacza usuwającego wilgoć wytwarzaną przez zwiedzających_e galerię.

Ujawniając wady współczesnej architektury, Edit zwraca uwagę na potrzebę kolektywizacji prac domowych i wyprowadzania jej poza przestrzeń prywatną. Proponuje dążenie do wspólnego zarządzania zasobami, uwzględnienie lokalnych potrzeb, powtórny namysł nad rolą przestrzeni publicznej w procesie codziennych obowiązków i redefinicję komfortu w dobie kryzysów ekologicznych.

META-AWERSJE

BAL Architektek inicjatywa wspierająca kobiety w architekturze, zarówno projektantki, jak i jej użytkowniczki. Do tej pory mogłyście nas śledzić online na @bal_architektek, ale wkroczyłyśmy na papier! Balowiczki: Dominika Janicka, Barbara Nawrocka, Dominika Wilczyńska. PS Niech żyje BAL ! fot. Phineas Harper

Lustereczko powiedz

przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?

W relacjach moich przyjaciół pojawiają się ironiczne zapewnienia, że nie ma się czego bać. Zalecenie ewakuacji wysyłane jest przecież jakieś 15 minut przed tym, kiedy na budynek mieszkalny mają spaść bomby. Ponadto, nie ma się o co martwić, jeśli nie zostałeś uznany za terrorystę, to jest – nikt w twojej rodzinie nie ma na imię Ali, Mohammad czy inny Hassan. Nawet, jeżeli mowa o kilkuletnim kuzynie. Bombardowania bez ostrzeżenia prawie się nie zdarzają, a jeśli już, to znacznie rzadziej – czasami, maksymalnie raz dziennie – ale to zazwyczaj pomyłka. Wówczas ktoś ma po prostu niefart. agata cieślak

Dzisiejsza wyobraźnia polityczna wydaje się tkwić w apokaliptycznych scenariuszach kultur w stanie wojny (Zachód kontra Wschód). Rzadko pytamy, czym dla lepszej

przyszłości okazałoby się odrzucenie fałszywego przekonania o konieczności zabezpieczenia narodowych tożsamości, ochronie naszych kultur przed wymianą ludzi czy

Agata Cieślak, Moduł VII, praca z serii Zajmowała nas pielęgnacja szczątków, tutaj zdjęcie z wystawy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Salzburgu. W prowadzonych przeze mnie pracach badawczych zajmuję się różnorodnymi tematami, które wydają mi się istotne w kontekście sztuki współczesnej, m.in. zmianami klimatycznymi i związanymi z tym zjawiskami: wojnami o zasoby oraz migracjami ludności. Złoty szałas powstał w ramach budżetu wystawy muzealnej. Koszt druku 3D i wszystkich okolicznych prac przekroczył jednak wyliczenia i zabrakło pieniędzy na moją podróż. Ostatecznie wymusiłam jednak na instytucji zwrot kosztów podróży, kiedy mój pociąg do Austrii został odwołany z powodu powodzi. Muzeum pokryło koszt podróży lotniczej last minute, dzięki czemu obiekt dotarł na wystawę, a ja mogłam zaprezentować publiczności obiekt-metaforę kryzysu klimatycznego.

idei, przed obcym wpływem. Jednocześnie, kiedy patrzeć z europejskiej perspektywy, świat nigdy nie wydawał się być bardziej dostępny – choć i ten paradygmat zmienia się na naszych oczach. Do łask wracają kontrole graniczne, gdzie indziej stawiane są mury i zasieki. Progresywne rządy wypowiadają otwartą wojnę uciekającym przed wojnami osobom, zastanawiając się, jak można ograniczyć wypracowane w geście międzynarodowej solidarności prawo humanitarne. Współczesna rzeczywistość staje się coraz bardziej materialna, zniszczalna. Jedyną wartością, która nas łączy bez szczególnych utrudnień jest kapitał.

Pokolenie Libańczyków urodzone jeszcze w czasach wojny domowej zakończonej w 1990 roku – po piętnastu latach brutalnych walk, w których rozgrywane były interesy wewnętrzne i międzynarodowe – w swoim życiu już kilkakrotnie musiało mierzyć się z różnymi kryzysami i agresją wojenną. Konflikty zbrojne toczyły się tutaj w ostatnich dekadach zarówno w bezpośrednich granicach kraju (Syria, Palestyna), jak

i w samym Libanie (np. wojna z Izraelem w 2006 roku). Być może dlatego podejście do życia jest tu dość pragmatyczne, a komentarze dotyczące przerażających wydarzeń geopolitycznych, bywają cyniczne. Kiedy z publicznej narracji znika jednak charakterystyczna dla tego narodu lekkość przeplatana z ironią, wiadomo, że sytuacja robi się tragiczna. To czuć także dziś.

Być może moje podejście do tej wojny jest szczególnie emocjonalne i związane z fascynacją, którą darzę Liban oraz faktem, że przez kilka lat swojego życia nazywałam ten kraj domem. Tak jak w wypadku każdego innego państwa, libańska polityka nie jest jednowymiarowa, a w lokalnym krajobrazie społeczno-politycznym spotyka się wiele różnorodnych, czasami wykluczających się nawzajem narracji. Jednakże, Bliski Wschód – jak nazywamy ten region z perspektywy europejskiej geografii – jest tworem politycznym na tyle skomplikowanym, na ile to właśnie tutaj krzyżowały się losy najstarszych cywilizacji, a znaczenie poszczególnych regionów nadawane było przez dominujące imperia. W czasach swojej świetności, Lewant był kluczowym obszarem dla polityki i handlu na Morzu Śródziemnym. Produkcja tkanin, medycyna, malarstwo i kosmetyki były zależne od dostaw pigmentów i środków wiążących minerały, takich jak ałun. Główne zasoby ałunu znajdowały się we wschodniej części

Morza Śródziemnego (m.in. na terenach współczesnego Libanu), dlatego Rzym zakazał importu ałunu, aby ograniczyć wpływy Konstantynopola. Historia Libanu jest więc historią pisaną z wielu perspektyw społecznych, religijnych, gospodarczych oraz ideologicznych równocześnie – i jest tak długa, jak długo istnieje ludzkość. Od 1948 roku, bezsprzecznie powiązana jest także z nowym projektem politycznym, jaki ustanowiony zostaje w najbliższym sąsiedztwie – państwem Izrael.

Współczesny Liban to maleńkie państwo. Jego powierzchnia przedzielona jest wysokim pasmem górskim, co wpływa na zagęszczenie ludności w bardziej zurbanizowanych częściach kraju. Trudno jest określić dokładną liczbę jego mieszkańców, ponieważ ta zmienia się w zależności od kryzysów humanitarnych, które wywoływane są w regionie przez różnych agentów międzynarodowych. Po rozpoczęciu wojny syryjskiej w 2008 roku, Liban zamieszkiwało ok. 5 milionów ludzi. Dziś szacuje się, że 1,5 miliona z nich zostało przesiedlonych wewnętrznie w ciągu ostatniego miesiąca, a kilka tysięcy osób zginęło w wyniku codziennych bombardowań. W kraju jest również wiele rannych i bezdomnych, a ci którzy nie mają zagranicznych paszportów, właściwie pozostają bez szans na wyjazd.

Kiedy przypominam sobie gesty solidarności, które europejskie społeczeństwa wykonywały w odpowiedzi na pełnoskalową agresję Rosji na Ukrainę, trudno jest mi zrozumieć milczenie wobec wojny w Libanie. Nie potrafię zaakceptować faktu, że kilka lat temu mogłam gościć na swojej kanapie obce mi osoby, które poszukiwały schronienia przed bombami – ale nielegalne jest to, bym mogła zaprosić do swojego domu bliskich mi przyjaciół. Jako artystce przypada mi dość nieokreślona rola społeczna, jaką jest refleksja dotycząca otaczającej mnie rzeczywistości. Każda z osób, podmiotów i instytucji sztuki interpretuje tę powierzoną funkcję na własny sposób – często bezpośrednio odwołując się do kwestii użyteczności sztuki w kontekście społeczno-politycznym. W takim rozumieniu sztuka ma być narzędziem kształtującym rzeczywistość. Młotkiem, a nawet sierpem –ale na pewno nie wyłącznie lustrem, w którym społeczeństwa miałyby się przeglądać.

Muszę przyznać, że coraz trudniej jest mi zrozumieć taką interpretację sztuki. Dzisiejsza sytuacja na Bliskim Wschodzie – zarówno wojna w Libanie, jak i trwające od ponad roku bombardowanie i oblężenie Gazy oraz czystki etniczne przeprowadzane na narodzie palestyńskim – sprawiły, że na sprawczość sztuki patrzę zupełnie inaczej. Jak każda kategoria społeczna, instytucja sztuki

jest bowiem w pełni zależna od globalnych interesów. Kiedy gesty solidarności wobec danego narodu są opłacalne politycznie, znajdują się także możliwości – rezydencje, programy czy fundusze. W pozostałych przypadkach zadaniem sztuki staje się konserwowanie migawek z rzeczywistości innych, obcych naszemu porządkowi kultur. Symboliczne gesty, które mają za zadanie napędzać globalny kapitał. Być może to jest współczesna rola sztuki – cynizm. Powszechne dostarczanie błyskotek, w których odbijają się powidoki kryzysów i wojen, w których można dostrzec okropne odbicie ludzkości.

Agata Cieślak  artystka, autorka, producentka, pracowniczka kultury. Działa na styku różnych dziedzin, nieprzerwanie wierząc w istotę sztuki. agata- cieslak.com

Ostatnia Wieczerza Pozytywne nastawienie mentalne

Jeśli świat nie runął w dół albo nie poleciał niekorzystnie w bok, to w momencie ukazania się tego numeru NN6T będziemy już po premierze naszej death style’owej książki kulinarnej Ostatnia Wieczerza. Szczerze – nasza wyobraźnia nie ogarnia faktu, że udało się domknąć ten projekt. Ba! –z trudem przychodzi nam nawet zrozumienie, jak doszło do tego, że zaczęliśmy go w ogóle realizować. Skąd ta odwaga? Skąd ta wrażliwość? Skąd ta bezczelność?

Ehh… W każdym razie tyle nas to wszystko kosztowało, że zamiast wyruszać zaraz w promocyjną trasę koncertową, powinniśmy raczej udać się na wakacje albo wszelakiego typu inne terapie i rekonwalescencje. Tak! Zdecydowanie powinniśmy to zrobić!

Tyle, że teraz to pilnie jest nam potrzebne wsparcie jakiegoś coacha, który w obliczu naszego skrajnego wyczerpania pomógłby rozpalić w nas optymizm i ochotę do pozytywnego mówienia o Ostatniej Wieczerzy. Abyśmy mogli wyglądać i działać jakoś tak:

Co to będzie, pokaże czas.

czytania: Każda książka jest jak bitwa

Wyszły Dziewiątka Kijów i Paź Monet, a do tego Wieża, czyli rewolucja, która,

jeśli Ty jej nie zrobisz, to przerobi Ciebie. A wszystko to odpowiedź tarota na milutkie pytanie o książki i czytanie.

WOW. agata czarnacka

Dziewięć Kijów to karta, która mówi o intuicji nabytej przez pracę. Trochę jak dziesięć tysięcy godzin, żeby stać się mistrzem w jakiejś dziedzinie, ale tak naprawdę chodzi w niej o ciało, jego reaktywność i zaskakującą dla głowy mądrość. I teraz: czytanie książek w całości, także nudnych i drętwych opisów przyrody, śledzenie zawiłych przemyśleń głównych bohaterów, głupich dialogów z postaciami epizodycznymi, sami sobie nazwijcie najgorsze dla was fragmenty, to wszystko jest jak bitwa. Męczące, czasem obraźliwe. Czasem nie, czasem wciąga (ale nawet najciekawsza książka ma mielizny, płycizny albo przykre momenty, no, nie powiecie, że nie). Ale w przeciwieństwie do czytania fragmentów, czytanie w całości ma jedną przewagę: wiemy,

co nie zostało napisane. Możemy to sobie rekonstruować, używając narzędzi, które podsuwają osoby autorskie: nastroju w przyrodzie, irytacji na hrabinę staruszkę itd. O to chodzi w Dziewiątkach: o brakujący, nienazwany element. Z tym tarot nas zostawia, jeśli chodzi o tu i teraz.

Przyszłość wygląda jakby lepiej: Paź Monet, karta wewnętrznego dziecka cieszącego się nauką, odpowiada w tarocie za doświadczenie flow. Strona Frazesy.pl (co jest tak urokliwe, że nie mogę nie zacytować) podaje taką definicję flow: „stan bardzo głębokiej koncentracji na wykonywanej czynności, kiedy zachodzi harmonijny przepływ informacji pomiędzy umysłem i ciałem; przypomina rodzaj ekstazy”. Oto nadchodzi

54º21’18»N 18º36’57»E / Monika Zawadzka IG: tarottak.pl

epoka książki bez nudy! Oczywiście pojawienie się w tym kontekście Pazia mówi nam też o skierowaniu procesów związanych z czytaniem na bardzo pierwotny poziom; immersyjne czytanie może nie być dla dorosłych, może trzeba się wdrażać od dziecka. Może pojawić się niechęć do nieszczęścia, pogubienia, niewypowiedzianej traumy – tego wszystkiego, przez co dotychczas uznawaliśmy książki za „głębokie”. Komercjalizacja po prostu! Okropność! Dawać z powrotem te trudne tomiszcza, od których krwawią oczy!

Kijem Wisły nie zawrócimy, a nawet Monet może nam nie starczyć. Tymczasem tarot

podrzuca nam Wieżę, kartę tąpnięć i rewolucji, która ciekawie gra z Dziewiątką Kijów. Ta ostatnia czasami opowiada o błądzeniu po lesie. Co jest cenniejsze? Las czy książka? Podobno z jednego drzewa da się wyprodukować około stu egzemplarzy solidnego czytadła (choć większość papieru książkowego pochodzi przynajmniej częściowo z recyklingu), natomiast książka elektroniczna istnieje w całości, poza tym obiegiem. Jeśli zdecydujemy się na rewolucję i wszyscy przejdziemy na czytniki, lasy pozostaną bezpieczne nawet przed grafomanami… Ale co się stanie, jeśli nie zrobimy tego na czas?

Agata Czarnacka filozofka, aktywistka feministyczna, tarocistka. Agata zaprasza na czytania indywidualne (także online) lub na „Pałacową promocję” w Café Kulturalna w Warszawie, którą urządza z okazji lub bez okazji (daty do sprawdzenia w mediach społecznościowych): fb.com/tarotagaty instagram.com/tarot_agaty

TAG

projekt: artur rawa

TAG jest eksperymentalnym krojem pisma, łączącym w sobie geometryczne formy liter i elementy charakterystyczne dla tagów graffiti. Artur Rawa, pracując nad opracowaniem tego fontu w ramach swojej pracy dyplomowej, chciał uchwycić ekspresyjne formy liternicze w spójny i czytelny krój, oddający przy tym uliczny, spontaniczny, graficiarski charakter.

– Miasta są pełne materiału do badań nad stylem takiego liternictwa. Nie trzeba go specjalnie szukać, tagi i graffiti są praktycznie wszędzie. Przy opracowaniu tego kroju zależało mi na zachowaniu form najbardziej charakterystycznych dla naturalnego ruchu ręki – mówi autor. – Uliczne napisy powstają zwykle bardzo szybko, mają swój specyficzny charakter, mimo pośpiechu w jakim są nanoszone, są niezwykle dopracowane.

Proces pracy nad krojem opierał się nie tylko na obserwacjach, ale też na wyrobieniu własnego stylu w tagowaniu. Tak opracowane litery zostały zdigitalizowane i uzyskały formy, które nawiązują do źródła, jednak nie są jego kopią, a raczej syntezą i interpretacją.

– Chciałem zachować klimat uliczny, ale połączyć go z modernistyczną formą, nadać mu czytelny i bezszeryfowy charakter – mówi Artur Rawa. – Celem było znalezienie syntezy pomiędzy kreślonymi markerem lub sprayem ekspresyjnymi literami a czystą i czytelną formą.

Krój pisma ma polskie znaki diakrytyczne i dwie dodatkowe grubości, jest także systematycznie wzbogacany o nowe elementy.

TAG jest eksperymentalnym krojem pisma, łączącym w sobie formy liter bezszeryfowych i elementów charakterystycznych dla tagów graffiti. Konstrukcja liter opiera się na geometrycznych kształtach, nadając krojowi nowoczesny, underground’owy wygląd.

Projekt kroju nie miał być jedynie próbą przerysowania i naśladowania tagów. Celem było znalezienie syntezy pomiędzy kreślonymi markerem lub spray’em literami, a czystą i czytelną formą grotesków.

„SZC Z*E

TAG jest eksperymentalnym krojem pisma, łączącym w sobie formy liter bezszeryfowych i elementów charakterystycznych dla tagów graffiti. Konstrukcja liter opiera się na geometrycznych kształtach, nadając krojowi nowoczesny, underground’owy wygląd.

C1N”

Projekt kroju nie miał być jedynie próbą przerysowania i naśladowania tagów. Celem było znalezienie syntezy pomiędzy kreślonymi markerem lub spray’em literami, a czystą i czytelną formą grotesków.

„SZC Z*E C1N” [kamienica] BomB*NG? SZCZEC1N Blok0wi5ko <S.K.A.T.E.>

TAG jest eksperymentalnym krojem pisma, łączącym w sobie formy liter bezszeryfowych i elementów charakterystycznych dla tagów graffiti. Konstrukcja liter opiera się na geometrycznych kształtach, nadając krojowi nowoczesny, underground’owy wygląd.

Projekt kroju nie miał być jedynie próbą przerysowania i naśladowania tagów. Celem było znalezienie syntezy pomiędzy kreślonymi markerem lub spray’em literami, a czystą i czytelną formą grotesków.

TAG jest eksperymentalnym krojem pisma, łączącym w sobie formy liter bezszeryfowych i elementów charakterystycznych dla tagów graffiti. Konstrukcja liter opiera się na geometrycznych kształtach, nadając krojowi nowoczesny, underground’owy wygląd.

Projekt kroju nie miał być jedynie próbą przerysowania i naśladowania tagów. Celem było znalezienie syntezy pomiędzy kreślonymi markerem lub spray’em literami, a czystą i czytelną formą grotesków.

„SZC Z*E C1N”

Artur Rawa

Multidyscyplinarny projektant, zajmuje się głównie tworzeniem identyfikacji wizualnych, projektowaniem krojów pism oraz animacją. Absolwent kierunku Grafika Projektowa na Akademii Sztuki w Szczecinie. Aktualnie pracuje jako freelancer oraz prowadzi zajęcia na Akademii Sztuki.

BLOW

KAZIMIERZ / MATUSIAK / OSOWSKA / SZOPA / TUR

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.