MY TEŻ M AM Y J U Ż PRZESZŁOŚĆ
Paweł Mościcki
MY TEŻ MAMY JUŻ
PRZESZŁOŚĆ GUY DEBORD I HISTORIA JAKO POLE BITWY
Paweł Mościcki
MY T E Ż MAMY J U Ż PR Z E S Z ŁO Ś Ć GUY DEBORD I H I STO R I A JA KO P O L E B I T WY
S p i s t R eś c i
PROLEGOMENA. Stanowisko wobec historii jest historyczne (9). Tołstoj: bitwa jako paralaksa (12). Historia nie należy do nikogo (16). Utajone ciepło obrazu (18). Pole historii jest polem bitwy (20).
I JĘZYK WIEKU. Mówić pięknym językiem wieku (25). Debord: wróg swoich czasów (29). Mówienie językami, walka ze spektaklem (30). Debord i Kraus: dwóch polemistów wieku (32). STRACONY CZAS. Spektakl przeciw czasowi (37). Krótka historia historii (39). Formy alienacji: czas jednorodny, czas cykliczny (41). Wywalczyć przemijalność (45). WRAŻLIWOŚĆ RETROSPEKTYWNA. Kronika siebie (49). Pisanie historii jako czynność rewolucyjna (52). Strategiczny ikonoklazm (56). Obraz bez obrazu: Agamben, Blanchot, Daney (58). CZYN JAKO WSPOMNIENIE. Jak aktywować historię? (63). Cieszkowski: dialektyka dziejów z przyszłością (65). Czyn jako synteza (70). Między refleksją a grą: Lukács i Debord (71). Archiwum i czyn (73). UŻYTKOWANIE HISTORII. Czyste zapośredniczenie (75). Technika przechwycenia (76). Cytowanie jest działalnością dywersyjną (81). Komunizm czasu (85).
II NOWE PASAŻE MIEJSKIE. Panoptyczne wizje i błądzenie po mieście (89). Dryf i psychogeografia (96). Metagrafie, czyli deterytorializacja miasta (103). Utopia w heterotopii (117). Wędrówki przez czas (122). Bojowe epitafium dla Paryża (124). Archiwalna anamorfoza (128). PŁYNNOŚĆ RZECZY. Krople wody i płynność czasu (133). Gaszenie ognia rewolty (138). Źródło i popiół (141). Upojenie czasem (142). Plama jako ślad i struktura (145). Harmonijna niekoherencja historii (151). WYKLĘTY LUD PRZYJACIÓŁ. Wybrać mroczną stronę historii (157). Wyklęta społeczność: Bartleby jako figura awangardy (165). Zapomniane żywoty: Debord i Foucault (168). Warunki jawności: przyjaźń i zapomnienie (171). Międzynarodówka enfants perdus (174). Legenda zapomnienia (177). POŻĄDANE PRZYPADKI. Strategia i myślenie (179). Nadążać za własnymi czynami (181). Sytuacja jako miniona sposobność (184). Powtórzenie możliwości (185). Los to pożądany przypadek (188). Kriegspiel, los i przykład (192). Wywróżyć swój charakter (201). DOBRA POGODA. Zaburzenia klimatu i bliskość katastrofy (207). Warunki atmosferyczne rewolucji (208). Piękna pogoda jest zaburzeniem zaburzenia (211). Ocalić zmienność czasu (216).
Nie chodzi o przeprowadzenie wyraźnej linii demarkacyjnej między przeszłością a przyszłością, lecz o s pe ł nienie idei przeszłości. Okaże się wreszcie, że ludzkość nie rozpoczyna n o wej pracy, lecz świadomie doprowadza do końca swoją starą pracę. Karol Marks, [Listy z „Deutsch-Französische Jahrbücher”], [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 1, przeł. Edda Werfel, Książka i Wiedza, Warszawa 1960, s. 419.
Historia jest nam potrzebna do życia i do czynu, nie zaś by odwodziła nas na wygodny dystans od życia i czynu, lub wręcz upiększała życie samolubne i czyny tchórzliwe a złe. Chcemy służyć historii, jeśli służy ona życiu: ale przy pewnej intensywności uprawiania historii i pewnej jej ocenie życie psuje się i wyrodnieje: widać to po niektórych osobliwościach naszych czasów, a rozpoznanie tego fenomenu jest dziś konieczne, choć może być bolesne. Friedrich Nietzsche, Niewczesne rozważania, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, [w:] tegoż, Dzieła wszystkie, t. 1a, Officyna, Łódź 2012, s. 247.
Ci jednak, którzy z czasu uczynili swoją broń, wiedzą, że ten oręż jest również ich panem; i że nie mogą się na to uskarżać. Czas jest także panem tych, którzy nie mają broni, i to panem o wiele sroższym. Guy Debord, In girum imus nocte et consumimur igni, [w:] tegoż, Dzieła filmowe, przeł. Mateusz Kwaterko, ha!art, Kraków 2007, s. 156.
PROLEGOMENA
P
unktem odniesienia większości współczesnych sporów polityczno-społecznych jest jakiś rodzaj opowieści historycznej. Dziś oś antagonizmów stanowią już nie aktualne różnice w proponowanych ścieżkach rozwoju czy odmienne wizje przyszłości, lecz pewien rodzaj kulturowo-historycznych pakietów, z którymi poszczególne strony się identyfikują i które określają ich stanowiska. „Powiedz mi, w jaką historię wierzysz, a powiem Ci, kim jesteś” – tak mogłoby brzmieć hasło opisujące kondycję współczesnych społeczeństw. Jeśli spór historyczny opiera się na takich ustalonych i całościowych pozycjach, to jego strony, choć różnią się między sobą diametralnie, podzielają jedno bardzo ważne założenie. Jest to w dodatku założenie, można powiedzieć, praktyczne, któremu adwersarze pozostają wierni niezależnie od treści toczonego sporu. Bazuje ono na przekonaniu, że historia daje się sprowadzić do zbioru faktów, zamkniętych i gotowych do wykorzystania całości, które można opisać i uszeregować, a następnie stworzyć na ich podstawie stabilną tożsamość. Niejawnym, choć stale obecnym wymiarem sporów historycznych – rzec by nawet można: ich istotą, gubiącą się jednak gdzieś w wymianie ciosów – jest pytanie o sam charakter historii, jej kształt, dynamikę, strukturę czy mechanizm. Poszczególne zjawiska tworzy nie tylko konkretny zespół faktów, ale przede wszystkim model ich definiowania, porządkowania i łączenia między sobą. O to chyba przede wszystkim warto się kłócić, nawet gdy w zasadzie kłóci się zawsze o coś innego. Każda toczona na terytorium historii walka, która uwzględnia ten milczący zespół założeń, musi uwzględniać fakt, że historia zawsze – wbrew gotowym pakietom tożsamościowym – nam
9
My też m amy ju ż przeszł oś ć
się wymyka. Prawdziwy historyczny antagonizm nie dotyczy zatem wyłącznie tego, która z opcji w obrębie społeczeństwa osiągnie przewagę. Jego stawką jest raczej zdefiniowanie historii jako pola możliwego społecznego doświadczenia; określenie jego genealogii, ram aktualności i „horyzontu oczekiwań”1. Historia jest więc takim polem bitwy, na którym zawsze toczy się kilka równoczesnych bojów: o konkretną sprawę i o całościowy model, o treść opowieści i o pozycję opowiadającego. Słynne, decydujące bitwy historyczne zawsze miały w sobie pewien rodzaj uwodzicielskiej siły, fascynowały wysokością stawki, ogromem cierpienia albo geniuszem strategicznych manewrów. Były wydarzeniami, które zmieniały bieg dziejów i jako takie musiały skupiać na sobie uwagę2. W Wojnie i pokoju Lew Tołstoj opisał jedną z najsłynniejszych bitew nowoczesności, pod Borodino, w której Napoleon, by tak rzec, poniósł zwycięstwo, to znaczy zdołał przełamać opór Rosjan i przedrzeć się aż do Moskwy, choć to właśnie straty poniesione w tej bitwie mogły odpowiadać za ostateczną klęskę jego kampanii rosyjskiej, a być może całej polityki imperialnej. W swej powieści Tołstoj przedstawił jednak bitwę nie tyle jako fragment narracji historycznej, ile jako osobliwy przedmiot oglądu, jednocześnie poddawany analizie i formujący nowe warunki wiedzy. W jego powieści walka w pierwszej kolejności jest fascynującym, zapierającym dech w piersiach spektaklem. Jeden
1
2
Na temat dyskusji historycznych i metodologicznych dotyczących zwrotnych i traumatycznych wydarzeń XX wieku, por. Enzo Traverso, Historia jako pole bitwy. Interpretacja przemocy w XX wieku, przeł. Światosław Florian Nowicki, Książka i Prasa, Warszawa 2014. Kategoria „horyzontu oczekiwań” pochodzi od Reinharta Kossellecka, por. tegoż, „Przestrzeń doświadczenia” i „horyzont oczekiwań” – dwie kategorie historyczne, [w:] tegoż, Semantyka historyczna, przeł. Wojciech Kunicki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2001, s. 359–389. O bitwie jako modelu Wydarzenia charakteryzującego się neutralnością przewyższającą każdą poszczególną pozycję jego uczestników, por. Gilles Deleuze, Logika sensu, przeł. Grzegorz Wilczyński, PWN, Warszawa 2011, s. 145–146.
10
prolegomena
z głównych bohaterów książki, Piotr Bezuchow, ogląda walczących ze wzgórza i „zamiera nad wspaniałością obrazu”3. Nad polem bitwy wisi mgła, a „z mgłą tą łączył się dym wystrzałów, a w tej mgle i dymie zapalały się wszędzie błyskawice porannego światła: na wodzie, na rosie, na bagnetach żołnierzy skupionych nad rzeką i we wsi”4. Piękno tych drobnych refleksów światła dostrzeganych w zamglonym pejzażu ustępuje po chwili miejsca wspaniałości wielkiej batalii: Nad lasami, nad polami, u stóp i na szczytach wzgórz ustawicznie wynikały same przez się, z niczego, poszczególne lub masowe, rzadkie lub gęste kłęby dymów armatnich, które nabrzmiewając, rozrastając się, kłębiąc i zlewając z sobą, widoczne były na całej tej przestrzeni. Właśnie owe dymy wystrzałów i – dziwna rzecz! – ich odgłosy tworzyły główne piękno obrazu. „Puff!” – ukazywał się nagle dym krągły, gęsty, grający kolorem szarym i mlecznobiałym oraz fioletowym, i „bumm!” – słychać było po sekundzie odźwięk tego dymu. „Puff-puff!” wznosiły się dwa dymy, trącając się i zlewając z sobą, a to, co widziało oko, potwierdzały odgłosy: „bumm, bumm!”5. Piękno krajobrazu, poranna mgła, huk wystrzałów i kłęby dymu tworzą tutaj dynamiczny i piękny spektakl, obraz potęgi i grozy, który jednocześnie przeraża i fascynuje. Tołstoj nie wydaje się wszakże w pełni podzielać tej fascynacji, choć najprawdopodobniej dobrze ją rozumie. Pokazuje jednak, że imponujące widowisko wojny jest w gruncie rzeczy czymś nieprzejrzystym, tajemniczym i skrytym nawet przed tymi,
3 4 5
Lew Tołstoj, Wojna i pokój, przeł. Zofia Petersowa, t. 3, Czytelnik, Warszawa 1950, s. 280. Tamże, s. 280. Tamże, s. 281.
11
My też m amy ju ż przeszł oś ć
którzy wydają się jego najbardziej doświadczonymi uczestnikami. Nie tylko Piotr ogląda bowiem wojnę ze wzgórza – czynią tak również głównodowodzący w tej bitwie, na czele z samym Napoleonem Bonaparte. Szybko okazuje się, że nawet dla „rozumu na koniu”, jak określił go kiedyś Hegel, obraz wojny nie jest całkiem zrozumiały. Od szewardińskiej reduty, na której stał Napoleon, szańce znajdowały się w odległości wiorsty, a Borodino – w odległości ponad dwu wiorst w linii prostej, i dlatego Napoleon nie mógł widzieć, co się tam działo, tym bardziej że dym, zlewając się z mgłą, zasnuwał całą okolicę. Żołnierze dywizji Dessaixa, skierowani na szańce, byli widoczni tylko dopóty, dopóki nie zeszli do parowozu, oddzielającego ich od tych szańców. Gdy doń zeszli, dym z wystrzałów armatnich i z broni ręcznej na umocnieniach tak zgęstniał, że zasłonił cały stok parowu. Poprzez dym migało tam coś czarnego, prawdopodobnie ludzie, a niekiedy błyskały bagnety. Ale z szewardińskiej reduty nie można było dojrzeć, czy żołnierze się tam ruszają, czy stoją, czy są to Francuzi, czy Rosjanie6. Piękno bitwy, którym tak bardzo zachwycał się Piotr, okazuje się zatem zwodnicze, skoro nawet ci, którym pisane jest wydawać w trakcie walki rozkazy i odczytywać taktyczne możliwości zwycięstwa, niewiele o niej wiedzą, ogląd zasłania im bowiem mgła lub kłębiący się dym wystrzałów, a żołnierze stają się ledwie dostrzegalnymi czarnymi punktami na horyzoncie. Tołstoj pokazuje, że ten rodzaj nieprzejrzystości bitwy jako obrazu jest nieusuwalny, a każda próba zbliżenia się do niej i dokładniejszej obserwacji raczej mnoży komplikacje, niż je redukuje. Oto Napoleon, próbując wniknąć do środka bitewnego zgiełku, staje się ofiarą szczególnej paralaksy. 6
Tamże, s. 294.
12
prolegomena
Wzeszło jasne słońce i biło ukośnymi promieniami prosto w twarz Napoleona, który zasłaniając ręką oczy patrzył na umocnienia. Słał się przed nimi dym i już to wydawało się, że rusza się tam ów dym, już to, że rusza się wojsko. Niekiedy słychać było wśród wystrzałów krzyki ludzkie, lecz nie można było dojrzeć, co się tam dzieje. Napoleon stał na wzgórzu, spoglądając przez lunetę, widział przez jej maleńki, okrągły otwór dym i ludzi – niekiedy swoich, a niekiedy Rosjan – lecz gdy następnie patrzał gołym okiem, nie wiedział już, gdzie się znajduje to, na co przed chwilą spoglądał7. Nie tylko przestrzenna dezorientacja stanowi dla Napoleona problem. Dystans między uprzywilejowanym punktem widzenia dowódcy a przestrzenią realnie toczącej się walki wprowadza w jego poczynania również paralaksę temporalną. Z pola bitwy ustawicznie wracali galopem do Napoleona wysyłani przez niego adiutanci lub oficerowie dyżurni od jego marszałków z raportami o biegu wypadków; wszystkie te raporty były jednak fałszywe: i dlatego, że w gorączce bitwy nie podobna było powiedzieć, co się w danej chwili dzieje, i dlatego, że wielu adiutantów nie dojeżdżało do właściwego miejsca walki i powtarzali to, co słyszeli od innych; i dlatego też, że zanim adiutant przejechał owe dwie czy trzy wiorsty dzielące go od Napoleona, okoliczności ulegały zmianie i wiadomość, którą wiózł, stawała się już nieścisła8. W związku z tym podwójnym przesunięciem Napoleon nie tyle precyzyjnie odczytuje manewry wojsk i, wyprzedzając ruch przeciwnika, podejmuje pewne i racjonalne decyzje, ile 7 8
Tamże, s. 294. Tamże, s. 295.
13
My też m amy ju ż przeszł oś ć
raczej próbuje w całkowitym chaosie i niewiedzy eksperymentować z kolejnymi rozwiązaniami. Za każdym razem, gdy zbliża się do obserwowanego obrazu, traci szerszą perspektywę i ogląd całości, gdy zaś pozostaje w relacji dystansu – nie widzi szczegółów. Dlatego ogarnia go, jak pisze Tołstoj, ciężkie uczucie, „jakiego doznaje zawsze szczęśliwy gracz, rzucający szaleńczo swe pieniądze i zawsze wygrywający, który nagle, właśnie wtedy, gdy obliczył wszystkie okoliczności gry, czuje, że im lepiej ruch swój obmyślił, tym pewniej przegrywa”9. Fragmenty Wojny i pokoju poświęcone bitwie pod Borodino można uznać za literacką krytykę rozumu strategicznego, który wydaje się wierzyć w pełną dostępność i czytelność zdarzenia bitewnego dla dowódców. Zweryfikowanie tego założenia wymaga jednak również zakwestionowania związanej z nim wizji historii jako domeny działań genialnych jednostek: wielkich dowódców i wielkich bohaterów. Działalność wodza nie ma najmniejszego podobieństwa z ową działalnością, jaką sobie wyobrażamy siedząc spokojnie w gabinecie, rozpatrując jakąś kampanię na mapie z dokładnie wiadomą ilością wojska z tej i z tamtej strony, orientując się w okolicy i zaczynając nasze rozważania od pewnego określonego momentu. Głównodowodzący nie znajduje się nigdy w warunkach rozpoczynającego się wydarzenia, natomiast my zawsze od tego zaczynamy nasze rozpatrywania. Wódz znajduje się zawsze wśród toczącego się szeregu zdarzeń i dlatego nie ma chwili, w której mógłby objąć całe znaczenie dokonującego się faktu. Każde zdarzenie nabiera swej wagi niepostrzeżenie, chwila za chwilą, wódz zaś podczas tego stopniowego a nieprzerwanego wykluwania się zdarzenia jest stale w samym centrum najbardziej złożonej gry intryg, gróźb i oszustw, a zmuszony 9
Tamże, s. 300.
14
prolegomena
jest wciąż rozwiązywać niezliczoną ilość przedstawianych mu, a często sprzecznych ze sobą problemów10. Co ciekawe, nieprzejrzystość bitwy dla spojrzenia dowódcy nie wiąże się u Tołstoja z prostym przeciwstawieniem uczestnic twa i obserwacji. Napoleon, jak każdy inny wódz, jest ograni czony właśnie przez to, że chociaż ogląda bitwę z dogodnej pozycji i z dystansu, i tak jest częścią zdarzenia, które „nabiera swej wagi niepostrzeżenie” wraz z upływającym czasem. Nie jest więc tak, że bycie oddzielonym od spektaklu wojny jest równoznaczne z dystansem wobec niej. Wręcz przeciwnie – separacja staje się formą uczestnictwa w bitwie, efektem bycia w jej centrum. Można powiedzieć, że według Tołstoja nowoczesna wojna stawia przed nami zagadkę wydarzenia historycznego jako obiektu, który nie ma jasno wyznaczonych granic, a każda próba opisania go za pomocą opozycji wnętrza i zewnętrza musi kończyć się porażką. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy faktycznie jesteśmy w jego centrum, a kiedy obserwujemy je spoza jego granic. Większość interpretatorów Wojny i pokoju uznaje, że ta krytyka poznania wymierzona w dowódców oznacza przejście od bohaterskiej wizji historii do obrazu historii jako czegoś, co tworzą anonimowe masy. Taka jest też konkluzja samego Tołstoja, który podsumowując rozdziały poświęcone bitwie pod Borodino, pisze: Aby poznać prawa historii, musimy całkowicie zmienić przedmiot badań, dać spokój cesarzom, ministrom czy generałom i badać jednorodne a nieskończenie małe elementy, które kierują masami. Nikt nie może przewidzieć, w jakim stopniu dane będzie człowiekowi zrozumienie tą drogą praw historii; oczywiste jest jednak, że tylko na tej drodze leży możliwość uchwycenia praw historii. Na 10 Tamże, s. 333.
15
My też m amy ju ż przeszł oś ć
drodze tej rozum człowieka nie zrobił jeszcze nawet milionowej części tych wysiłków, jakich dokonali historycy, opisując działalność rozmaitych cesarzów, wodzów i ministrów oraz wykładając swe poglądy na ową działalność11. Wielkie wydarzenia historyczne stają się nieuchwytne dla ludzkiego rozumu, ponieważ faktycznie składają się z wielości drobnych zdarzeń, których ruch nie dociera do oka oczekującego jedynie podniosłego i epickiego spektaklu. W ten sposób Tołstoj dołączałby do szeregu nowoczesnych pisarzy, którzy rozpoznali zasadniczą przemianę, jaka zaszła w doświadczaniu historii na progu nowoczesności, a której właściwą przestrzenią artykulacji staje się sztuka. Według Jacques’a Rancière’a to nowoczesne doświadczenie jest właściwym „wiekiem historii”, tworzy jej właściwe pojęcie. „Historia zawsze była historią wyłącznie tych, którzy ją «tworzą». Zmienia się jedynie tożsamość owych «twórców historii». Wiek historii jest czasem, gdy każdy może ją tworzyć, ponieważ wszyscy i tak już ją tworzą, ponieważ wszyscy są przez nią tworzeni”12. Sylogizm nowoczesnej historii jako domeny działania mas i obszaru dostępnego dla każdego zmienia jednak sens samego uczestnictwa. Rancière dostrzega to w swojej interpretacji powieści Tołstoja, gdy pisze, że „nie tylko wielkie działania zostają tutaj rozbite na nieskończoność drobnych ruchów przypadku, ale także działanie i bierność stają się od siebie nieodróżnialne”13. Masy stają się nowym podmiotem historii, wprowadzając do niej nowy wymiar samego działania, nową formę aktywnego uczestnictwa, która obywa się bez domniemanej wiedzy absolutnej czy strategicznego geniuszu. Rancière stwierdza nawet, że „masy działają właśnie dlatego, że nie dają się 11 Tamże, s. 330–331. 12 Jacques Rancière, Figures de l’histoire, Presses Universitaires de France, Paris 2012, s. 18–19. 13 Tegoż, Sur le champ de bataille. Tolstoï, la littérature, l’histoire, [w:] tegoż, Politique de la littérature, Galilée, Paris 2007, s. 89.
16
prolegomena
zwodzić iluzorycznym wyznacznikom celów i strategii. To, co nazywamy prawami historii, wynika z zależności pomiędzy seriami powiązanych ze sobą i heterogenicznych działań, której żadna ludzka kalkulacja nie jest w stanie wykazać”14. Nowoczesna historia byłaby więc żywiołem tego, co niepoznawalne dla nikogo, i w ten sposób stawałaby się dostępna dla każdego. Interpretacja Rancière’a, choć fascynująca, zawiera jeden drobny mankament, który osłabia jej radykalizm. Zakładając, że masy wyzwoliły się z okowów rozumu strategicznego, autor sugeruje bowiem, że wciąż obowiązuje prosta opozycja między rozumieniem a działaniem, strategicznym planowaniem a pełnym uczestnictwem, tyle tylko, że wraz z nastaniem nowoczesności ludzkość przeszła od jednego z jej terminów do drugiego. Co więcej, utrzymuje się w ten sposób przekonanie – jakże odległe od myśli samego Rancière’a – że aktywność mas jest tożsama ze ślepym działaniem, a nie z inwencją myśli zarezerwowaną dla dowódców. Nie trzeba chyba dodawać, że masowość historycznego doświadczenia nie wyklucza tego, iż ludzie wciąż podlegają decyzjom strategicznym i ich konsekwencjom. W tym sensie nic się nie zmieniło od wojen peloponeskich. W powieści Tołstoja można dostrzec – wbrew jego własnym deklaracjom i poniekąd przeciw interpretacji Rancière’a – punkt łączący bohaterski i masowy wymiar historii. Przejście między nimi umożliwia strategia literacka, a konkretnie postać Piotra. Obserwując ze wzgórza pole bitewne wraz z generałami, odczuwa on potrzebę natychmiastowego wejścia w oglądany obraz. Piotr zapragnął być tam, gdzie pojawiły się te dymy, gdzie były te błyszczące bagnety, ten ruch, te dźwięki. Obejrzał się na Kutuzowa i jego świtę, żeby porównać z innymi swe wrażenia. Wszyscy, tak samo jak on i – jak mu się 14 Tamże, s. 87.
17
My też m amy ju ż przeszł oś ć
zdawało – z takim samym uczuciem patrzyli przed siebie na pole bitwy. Na wszystkich twarzach widać było teraz owo ciepło utajone (chaleur latente) uczucia, które Piotr dostrzegł był wczoraj i które pojął po swej ostatniej rozmowie z księciem Andrzejem15. Chemiczne pojęcie „ciepła utajonego” określa tutaj relację między spojrzeniem a obrazem, nieuchwytny i niezwiązany z widzialnością ruchów wojska popęd, jaki ów obraz wywołuje w patrzącym. Jest to też rodzaj ciepła, które – jak sugerują opisy Tołstoja – łączy dowódców z żołnierskimi masami. Im bardziej Piotr zbliża się do faktycznej bitwy, tym bardziej utajone ciepło obrazu zmienia się w ogień realnego doświadczenia. Piotr dostrzegł, że po każdym takim pocisku, po każdej stracie, coraz bardziej wzrastało ogólne podniecenie. Niby z nadciągającej gradowej chmury, coraz częściej i coraz jaśniej rozniecały się na twarzach tych ludzi (jak gdyby wbrew temu, co się działo) błyskawice skrytego a rozpalającego się ognia. Piotr nie patrzał przed siebie na pole bitwy i nie interesował się jej przebiegiem: był całkowicie pochłonięty obserwowaniem owego coraz bardziej rozjarzającego się ognia, który – jak czuł – rozpalał się i w jego duszy16. Gdy wreszcie zgiełk bitewny wedrze się w jego punkt widokowy, okaże się, że owo podniecające ciepło obrazu – bitwy oglądanej z daleka albo żołnierzy obserwowanych z bliska – w bezpośrednim kontakcie okazuje się ogniem wystrzału, który sprawia, że cały obraz eksploduje. „Nagle straszliwe pchnięcie rzuciło go w tył na ziemię. W tejże chwili blask wielkiego ognia oświetlił go i jednocześnie rozległ się ogłuszający, dzwoniący 15 L. Tołstoj, Wojna i pokój, dz. cyt., s. 281–282. 16 Tamże, s. 288–289.
18
prolegomena
w uszach huk, trzask i świst”17. Nagle Piotr znajduje się w samym środku ostrzału, piękna wizja bitwy zmienia się w chaotyczną serię obrazów, zapachów i dźwięków, w których natychmiast się gubi. Żołnierze wydają się tutaj nie swobodnie działającymi masami wyzwolonymi z ciężaru myślenia, ale zbiorowością ludzi przerażonych i bezradnych, właśnie ze względu na całkowitą niepoznawalność tego, z czym mają – jak wydawałoby się z punktu widokowego na wzgórzu – najbliższy kontakt. Ich dezorientacja jest tak wielka, że Piotr, zderzając się w pewnym momencie z przebiegającym przez pole francuskim żołnierzem, nie jest w stanie dokonać podstawowej oceny zaistniałej sytuacji. „Przez kilka sekund obaj przerażonymi oczyma patrzali w obce sobie nawzajem twarze i obaj nie wiedzieli, co robią i co mają zrobić. «Czy to ja jestem wzięty do niewoli, czy też ja go wziąłem?» – myślał każdy z nich”18. Obraz bitwy i obraz historii łączy rozpoznanie, że żadna z dostępnych pozycji nie gwarantuje pełnego dostępu do przebiegu wydarzeń ani pełnej wiedzy o nich. Carl von Clausewitz pisał o kampaniach antynapoleońskich, że „istotą każdej krytyki strategicznej jest przyjęcie dokładnie punktu widzenia uczestników, co jest zazwyczaj bardzo trudne”19. Trudność ta wynika nie tylko z tego, że nie do końca wiadomo, kto jest w pełni uczestnikiem historii, a kto stoi z boku, ale również z faktu, że pisząc z punktu widzenia aktorów bitwy, jest się jednocześnie kimś zajmującym inną pozycję, która sama z kolei – choć inaczej – uwikłana jest w wojnę. We współczesnych debatach na temat historii dominuje spojrzenie na nią jako na zestaw gotowych i zamkniętych procesów, które ocenia się niejako z góry, z bezpiecznego miejsca ponad historią. Tymczasem każda ocena przeszłych wydarzeń sama przynależy do
17 Tamże, s. 291. 18 Tamże, s. 292. 19 Carl von Clausewitz, Der Feldzug von 1815 in Frankreich, Dümmler’s Verlagsbuchhandlung, Berlin 1862, s. 26.
19
My też m amy ju ż przeszł oś ć
czasu historycznego i podlega jego przemianom. Jest zanurzona w zgiełku aktualnej bitwy nie mniej niż to, co stara się opisywać. Być może więc należałoby przesunąć ciężar dyskusji z gotowych zestawów tożsamości na dynamiczne formy przeżywania czasu, a poszczególne formacje historyczne oceniać według modeli historyczności, jakie wytwarzają. Każda opowieść historyczna jest sama częścią historii, modelem jej przeżywania, który także podlega historycznej zmienności. Każdy, kto próbuje zająć wobec dziejów jakieś trwałe stanowisko, musi zatem wiedzieć, że to właśnie historia jest żywiołem relatywizującym wszystko, co stałe i jednoznacznie określone. Historia nie daje się łatwo podzielić na wnętrze i zewnętrze, nie można po prostu być w niej albo poza nią. Ani chłodny obserwator, ani zaangażowany uczestnik nie widzą jej pełnego sensu, i żaden z nich nie może być pewien, że nie jest w gruncie rzeczy tym drugim. Opozycja ta wydaje się więc bezużyteczna, podobnie jak związane z nią przesądy, klisze i slogany. Nie ma też sensu – co pokazuje Tołstoj – budowanie opozycji między historią królów i cesarzy a historią zwykłych ludzi. Ani jedni, ani drudzy nie mają zagwarantowanej tajemnej wiedzy o prawidłach procesów dziejowych. Historia traktowana jako pole bitwy pokazuje, że nie ma takiego miejsca, z którego byłoby widać wszystko, ani pozycji, która daje autentyczny dostęp do prawdziwego doświadczenia historycznego. Oznaczałoby to bowiem – w istocie niemożliwe – połączenie roli Napoleona i zwykłego żołnierza, kogoś, kto jednocześnie widzi szeroką perspektywę i kontekst każdego zdarzenia, a zarazem jest w nie całkowicie zaangażowany. Aby uzyskać taką pozycję, trzeba by usunąć przestrzenne i czasowe paralaksy z widzenia Napoleona, a przerażonych żołnierzy uciekających przed wybuchającymi pociskami wyposażyć w chłodną kalkulację stratega. Niemożliwość zajęcia dogodnej pozycji definiuje zatem naturę doświadczenia historycznego. Aby móc owo doświadczenie naprawdę wziąć sobie do serca, trzeba jednak o taką
20
prolegomena
pozycję zabiegać, próbować wciąż się do niej zbliżać; należy o nią walczyć. Historyczne pole bitwy jest więc nie tylko areną walki z oponentami, ich wizją i narracjami historycznymi, ale także zmagania się z własnym wrzuceniem w historię oraz z jej fundamentalną niespójnością. Oznacza to jednak, że egzystencja historyczna wymaga konstruowania form jej wyrazu, komponowania własnych sekwencji wydarzeń, organizacji pamięci i ustanawiania teraźniejszości, innymi słowy – prób stworzenia pozycji, która wydaje się z gruntu niemożliwa. Czyż nie na tym polega jednak w istocie każda strategia? W tej perspektywie doświadczenie historyczne można traktować jako prawdziwą sztukę wojenną. Wymaga ono bowiem walki o własną wizję i prowadzenia ciągłej polemiki z wizjami przeciwników. Jednocześnie walka ta musi odbywać się przy użyciu „artystycznych” metod, które służą organizowaniu określonego modelu przeżycia oraz języka jego transmisji. To właśnie niemożność zajęcia naraz pozycji odgórnej i oddolnej wymusza na uczestnikach historii uruchomienie inwencji i sprytu, albowiem po to, by stać się bytami w pełni historycznymi, muszą przekroczyć swoje ograniczenia, dosłownie wyjść z siebie. Być może dlatego również obraz człowieka zanurzonego w żywiole historii jest dziś najczęściej obrazem człowieka rozdartego. Jeśli nowoczesność doprowadziła do zasadniczej zmiany w doświadczeniu historycznym, metamorfoza ta polegała nie tyle na przejściu od pojedynczych bohaterów do mas, ile na demokratyzacji samego dylematu – czy też aporii – uczestnictwa w dziejach. Gdy zniknął podział na tych, którzy ją tworzą, i tych, którzy są przez nią tworzeni, stało się jasne, że każdy może, ku własnemu zaskoczeniu, stanąć w samym środku najbardziej zażartej bitwy i będzie musiał odnaleźć się w jej zgiełku. Podejmowanie niemożliwych wyborów i stawianie się w nieprawdopodobnych pozycjach stało się wręcz obowiązkiem. Utajony ogień – który może równie dobrze rozpalić aspiracje, jak i je zabić – tli się już we wszystkich.
Seria kieszonkowa My też mamy już przeszłość. Guy Debord i historia jako pole bitwy Paweł Mościcki Warszawa 2015 ISBN 978-83-62418-46-6
© Paweł Mościcki, Fundacja Bęc Zmiana Redakcja i korekta:
Justyna Chmielewska Recenzja naukowa:
dr hab. Adam Lipszyc Projekt graficzny i skład:
Grzegorz Laszuk K+S, Anna Hegman K+S Koordynacja:
Ela Petruk
Wydawca:
Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana ul. Mokotowska 65/7 00-533 Warszawa www.beczmiana.pl bec@beczmiana.pl Współwydawca:
Instytut Badań Literackich ul. Nowy Świat 72 00-330 Warszawa www.ibl.waw.pl Wydawnictwo poczyniło wszelkie starania, aby skontaktować się z właścicielami praw autorskich zamieszczonych ilustracji. W razie pominięcia kogokolwiek z właścicieli prosimy o kontakt z wydawcą. Praca naukowa finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „Narodowy Program na Rzecz Rozwoju Humanistyki” w latach 2012–2014.
Paweł Mościcki filozof, eseista i tłumacz, adiunkt w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Członek redakcji kwartalnika „Widok. Teorie i praktyki kultury wizualnej”. Redaktor tomu Maurice Blanchot. Literatura ekstremalna (2007) oraz autor książek: Polityka teatru. Eseje o sztuce angażującej (2008), Godard. Pasaże (2010), Idea potencjalności. Możliwość filozofii według Giorgio Agambena (2013).
Czy doświadczenie przemijania może stać się źródłem praktyki oporu? To podstawowe pytanie stawiane przez Pawła Mościckiego w tekście, którego głównym bohaterem jest Guy Debord — francuski pisarz, filmowiec, filozof i strateg. Książka ukazuje czas i historię jako pole konfliktu politycznego, prawdziwej wojny na obrazy, słowa, cytaty i gesty, jaką Debord wypowiedział otaczającemu go „społeczeństwu spektaklu”. Jednocześnie autor próbuje wydobyć z analiz jego myśli i działalności rozmaite figury doświadczenia historycznego oraz formy przeżywania czasu zawierające w sobie polemiczny ładunek i utopijną obietnicę. Oprócz teoretycznych rozważań poświęconych nieodwracalności czasu znaleźć tu można również refleksje o nocnych wędrówkach przez miasto i tworzonych na tej podstawie mapach, o płynności czasu i jego bezpowrotnym traceniu, rewolucji i pogodzie, cytowaniu i wspominaniu, przyjaźni i przypadku.
ISBN 978-83-62418-46-6
9 788362 418466
cena 33 zł