Biznes Kujawsko-Pomorski

Page 1

KUJAWSKO-POMORSK I

styCZeń 2015

Krajobraz po rewolucji Jacek Fifielski CORIMP

str. 4


na początek

pierwszy krok W nowy rok wkraczamy z ekologiczną myślą. Bez wątpienia w dużej mierze narzuconą z góry (czytaj: z Brukseli), ale z dobrych wzorców warto czerpać. W raporcie o ekologicznych innowacjach, które w długoterminowej perspektywie pozwalają sporo zaoszczędzić, prezentujemy firmy z regionu, które idą tą drogą. Bo, jak podkreślają eksperci, nie sztuką jest, dajmy na to wyprodukować ciepło, ale sztuką jest je akumulować w jak najdłuższym czasie. Coraz chętniej lokalni przedsiębiorcy zdają sobie z tego sprawę i mądrze inwestują w technologie ze znaczkiem „eko”. Takie działanie, które obserwujemy na rodzimym rynku, to dopiero pierwszy krok, a jak wiadomo, ten bywa najtrudniejszy. Co będzie później? Bill Gates zachwalał ostatnio wodę wyprodukowaną ze spalania ludzkich odchodów! Wszystko dzięki nowatorskiej maszynie „Omniprocessor”. Afryka z niecierpliwością czeka na taki wynalazek i dlatego też pierwsza fabryka, wytwarzająca w ten sposób wodę, ma powstać w Senegalu. Na początek prowadzone będą testy, a być może za parę lat takie „omni” będzie stało w co drugiej europejskiej firmie? Kto wie. O przetwarzaniu tego, co już nam niepotrzebne, rozmawiamy także z Jackiem Fifielskim - bohaterem okładkowym, szefem bydgoskiej firmy Corimp. To przedsiębiorstwo usług komunalnych ma bogatą historię i pozbawione przesady będzie stwierdzenie, że zaczynało swoją działalność właściwie od zera, bo sami przyznacie, że żuczek i jedna śmieciarka do obsługi miasta to niewiele. Corimp, po ciężkim okresie, jakim była rewolucja śmieciowa, obsługuje trzy gminy i dwa sektory w Bydgoszczy. I jak to bywa po każdej rewolucji - czeka na stabilizację, aby pewnie planować przyszłość firmy. W tym numerze „Biznesu Kujawsko-Pomorskiego” piszemy jeszcze, między innymi, o usługach call center, luksusach prywatnej bankowości, a nawet zahaczamy o psychologię i odpowiadamy na pytanie, czemu w stresie nasz szef jawi się nam jako niedźwiedź brunatny? Życzę miłego czytania i jak najmniej dzikich zwierząt, wyskakujących zza biurek.

Dominika Kucharska REDAKTOR PROWADZĄCA BIZNES KUJAWSKO-POMORSKI

Wydawca: EXPRESS MEDIA Sp. z o.o. Bydgoszcz, ul. Warszawska 13, tel. 52 32 60 733, Prezes Zarządu: dr Tomasz Wojciekiewicz, Redaktor Naczelny: Artur Szczepański, Dyrektor sprzedaży: Adrian Basa Redaktor prowadząca: Dominika Kucharska, tel. 52 32 60 703, d.kucharska@expressmedia.pl, Teksty: Jan Oleksy, Lucyna Tataruch, Sławomir Bobbe, Janusz Milanowski, Łukasz Kamiński, Justyna Król, Leszek Dziawgo, Product Manager: Emilia Iwanciw, e.iwanciw@expressmedia.pl, Projekt: Iwona Cenkier, Skład: Dagmara Potocka-Sakwińska, www.grafit.pro, Sprzedaż: Bogusława Mańkowska, b.mankowska@nowosci.com.pl, tel. 607 351 922 Znajdziesz nas na: www.biznes.expressmedia.pl | www.fb.com/BiznesKujawskoPomorski

KUJAWSKO-POMORSKI

2

styczeń 2015


Sensata Technologies, światowy lider na rynku sensorów i urządzeń kontrolnych

2020214BDBHA

Sensata Technologies, firma notowana na giełdzie w Nowym Jorku (ST), o rocznych przychodach przekraczających dwa miliardy dolarów amerykańskich

Sensata Technologies, zatrudniająca ponad siedemnaście tysięcy pracowników na całym świecie . Sensata Technologies, firma, która w 2014r. nabyła DeltaTech Controls – lidera w dziedzinie zaawansowanych systemów sterowania maszyn i urządzeń, obecnego na bydgoskim rynku od 2011 roku

Więcej informacji: www.sensata.com


ROZMAWIA: DOMINIKA KUCHARSKA FOT. TOMASZ CZACHOROWSKI

rozmowa biznesu

Nieraz słyszałem: „Ty to masz fajny biznes. Zawsze będzie potrzebny ktoś od śmieci”. To prawda, ale nie zawsze muszę to być ja. To biznes, w którym nie da się uniknąć niewiadomych - mówi Jacek Fifielski, szef Corimpu.

Branży potrzeba STABILIZACJI Kiedy wpadł Pan na pomysł, że śmieci to dobry biznes? Zaczynaliśmy w 1992 roku. Zanim się pojawiliśmy, w mieście działało tylko MPO. Branża usług komunalnych była naznaczona cechami rodem z komuny, ale potrzeba zmian narastała. Początkowo Corimp funkcjonował jako spółka cywilna, która po dwóch latach przekształciła się w spółkę prawa handlowego. Byłem wtedy młody, otwarty na to, co nowoczesne. Wcześniej jako Corimp próbowałem sił w handlu, ale to nie wypaliło. Mimo to ciągnęło mnie do biznesu, a młodość dawała mi odwagę, spontaniczność. Byłem gotów podjąć ryzyko biznesowe, którego dziś pewnie bym nie podjął i nie byłoby tego wszystkiego. Nie jest tak, że od początku wiedziałem, że na śmieciach można zarobić. Zauważałem za to, że jest potrzeba wprowadzenia rewolucji w usługach komunalnych, widziałem duże możliwości i wierzyłem, że Corimp sprosta temu zadaniu.

Z jakim sprzętem zaczynaliście? Na początku dysponowaliśmy małym żuczkiem i jedną śmieciarką. Co prawda sam nie siedziałem za kierownicą, ale pracowników fizycznych zatrudnialiśmy jedynie w niezbędnej ilości - dwóch kierujących i dwóch wrzucających śmieci i odstawiających pojemniki. Dziś firma zatrudnia około setki osób, więc przeskok jest znaczący. Z każdym rokiem się rozrastaliśmy. Nasza pierwsza siedziba mieściła przy ul. ks. Schulza, tam, gdzie dziś jest Cukiernia Sowy. Z czasem zaczęło nam brakować miejsca. Przenieśliśmy się więc na ul. Smoleńską, gdzie mieliśmy do dyspozycji 8 tys. metrów kwadratowych. Pomyślałem, że to już nam wystarczy po wsze czasy, ale się myliłem. Gdy zrobiło się ciasno, trafiliśmy na teren BPPT i mamy tu 43 tys. mkw. Dużo zainwestowaliśmy. Jesteśmy RIPOK-iem, czyli Regionalną Instalacją Przetwarzania Odpadów Komunalnych. Możemy przywozić odpady, ale także je przyjmować i przetwarzać. KUJAWSKO-POMORSKI

4

styczeń 2015

Wróćmy na chwilę do początków. Domyślam się, że trudno było przełamać monopol... Jasne, że było ciężko. To dotyczy każdej branży, bez znaczenia, czy mówimy o śmieciach czy o medycynie. Musieliśmy się wykazać. Na próbę dawano nam najcięższe zadania. Obsługiwaliśmy spółdzielnie i to te w najtrudniejszych dzielnicach, dbaliśmy też o kilkaset miejskich koszy ulicznych. Małymi kroczkami udowodniliśmy, że nie jesteśmy firmą krzak, jakich w latach 90. powstawało na pęczki. Solidność, terminowość - to stanowiło dla nas fundament, naszą siłę. Wiedzieliśmy, że tylko w ten sposób wyrobimy sobie markę. Miasto się do nas przekonywało. Po koszach, powierzono nam do obsługi sprzątanie ulic w okresie letnim. Później, gdy tworzył się Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej, wygraliśmy przetarg na zimowe utrzymanie ciągów ulicznych. Wprowadziliśmy nowe rozwiązania.


rozmowa biznesu Na początku dysponowaliśmy małym żuczkiem i jedną śmieciarką. Co prawda, sam nie siedziałem za kierownicą, ale pracowników fizycznych zatrudnialiśmy jedynie w niezbędnej ilości. Dziś moja załoga liczy około setki osób. jacek fifielski

Jakie? Nikt przed nami na przykład nie używał solarek, bez których dziś trudno sobie wyobrazić walkę ze śniegiem na ulicach. Sypano tylko piasek zmieszany z solą. Po zimie trzeba było długo sprzątać pobocza, żeby usunąć zalegający piach. Mam też zdjęcie z 1992 roku, kiedy to jako pierwsi stawialiśmy na ulicach dzwony do segregacji śmieci. Działania recyklingowe były naszym pomysłem na walkę z konkurencją. Kiedy jeszcze nie było konieczności segregowania śmieci, my dawaliśmy za darmo klientom specjalne worki do selektywnej zbiórki. To działało na plus dla obu stron. Skąd pomysły na takie innowacje? Mój ojciec mieszkał w Niemczech. Gdy tam bywałem, starałem się podpatrywać rozwiązania wykorzystywane w tamtych rejonach i potem zaszczepiać je na naszym gruncie. Okazało się, że możliwości jest mnóstwo. Takim niemieckim akcentem było też to, że Corimp, jako pierwsza firma zajmująca się wywozem nieczystości i oczyszczaniem ulic, jeździła mercedesami. Kiedyś przedsiębiorstwa usług komunalnych wybierały tylko jelcze i skody. Ja zawsze wolałem używanego mercedesa niż nowiutkiego jelcza. Chodziło o pewność, że sprzęt wyjedzie w rejon i bez przykrych niespodzianek będzie świadczył usługi klientowi. W naszej branży to niezwykle ważne. Ile gmin dzisiaj obsługuje Corimp swoimi mercedesami? Mercedesami i nie tylko obsługujemy trzy gminy - Sicienko, Białe Błota i Nową Wieś Wielką. Poza tym sprawujemy także pieczę nad dwoma sektorami w Bydgoszczy.

Odgłosy rewolucji śmieciowej powoli cichną. Czy była ona w ogóle potrzebna? Moim zdaniem nie do końca. Wystarczyło powołać organy, które czuwałyby nad przestrzeganiem dotychczasowych przepisów i tyle. Rewolucja była ciężkim czasem dla nas, jak i dla klientów. Myślałem, co z tego, że damy przystępną cenę, jak inni mogą dać jeszcze niższą i i tak nie wygramy przetargu. Z drugiej strony jestem odpowiedzialny za swoją załogę, więc dawanie głodowej stawki nie wchodziło w grę. Nieraz słyszałem: „Ty to masz fajny biznes. Zawsze będzie potrzebny ktoś od śmieci”. Odpowiadam, że to prawda, ale nie zawsze muszę to być ja. To biznes, w którym nie da się uniknąć niewiadomych. Przez 20 lat oczyszczenia ulic zimą, która jest nieprzewidywalna, zdążyliśmy zahartować się na stres. Kiedyś działaliśmy dosłownie na wolnym rynku. Dziś regulacje sprawiają, że mamy do czynienia z odgórnym sterowaniem. Kto nie odnalazł się w nowej rzeczywistości, po prostu wypadł z gry. Robiliśmy, co było w naszej mocy, aby się utrzymać. To nie były łatwe decyzje, ale za dużo zainwestowaliśmy, aby odpuścić bez walki. Rozmawiamy w nowej siedzibie, z okna widać nowe warsztaty, halę, kompostownię. Czuję satysfakcję, że z niczego powstało coś, czym można się pochwalić i to będzie służyło kolejnym pokoleniom bydgoszczan. Boli mnie natomiast to, że mimo iż jesteśmy firmą stąd, zatrudniamy ludzi z regionu i odprowadzamy tu podatki, przy przetargach nie ma to znaczenia, preferencje nie istnieją. Budowana w Bydgoszczy spalarnia to coś, co spędza Panu sen z powiek? Na razie śpię spokojnie. Jeżeli wszystko będzie funkcjonowało zgodnie z przepisami, to nie muszę się obawiać. Ustawa nakazuje, aby jak najwięcej odpadów zagospodarować wtórnie, a spalać jedynie to, czego nie da się przetworzyć. Żeby było co przetwarzać, ludzie muszą segregować. Czy nauczyliśmy się już to robić? Jeśli ktoś chce, to wychodzi mu to bez problemu. Duży nacisk położyliśmy na edukację. Najlepiej podzielić śmieci na odpady zmieszane, opakowaniowe i szkło - szyby czy porcelana odpadają, bo nie nadają się do recyklingu. Należy opróżniać opakowania, ale bez przesady - nie trzeba myć kartonów po mleku. Z roku na rok musimy odzyskiwać coraz więcej, takie są wymogi unijne. Dziś z ogólnej masy odpadów udaje się nam odzyskać blisko 25 procent surowców wtórnych, odpadów biodegradowalnych odzyskujemy już ponad połowę. Gdzie szuka Pan oszczędności? W przemyślanych inwestycjach. Zgodnie z ustawą, każdy rodzaj odpadu należy odbierać oddzielnie, czyli nie można do jednej śmieciarki wrzucić, np. szkła i papieru. Aby po każdy odpad nie wysyłać oddzielnego wozu, kupiliśmy nowoczesną śmieciarkę z podziałem na dwie komory. Jedna jest na odpady zmieszane, a druga na selektywne.   KUJAWSKO-POMORSKI

5

styczeń 2015

Można puścić takie auto na jeden rejon i zbierać dwie frakcje. Oszczędności na paliwie są spore. Każda branża musi czymś kusić klientów. Znajomy ostatnio chwalił się tym, że toruńskie MPO ma podziemne śmietniki na kartę elektroniczną. Technologicznych nowinek w branży jest mnóstwo. Corimp jest jednym z założycieli Polskiej Izby Gospodarki Odpadami i od lat 90. członkiem Stowarzyszenia Forum Dyrektorów Zakładów Oczyszczania Miast. W ramach stowarzyszenia jeździmy po świecie, aby czerpać z doświadczeń innych, zdobywać know-how. Wzorem jest Skandynawia, w czołówce branży plasują się też Austria i Niemcy. Tak samo jak 20 lat temu, wciąż podpatruję to, co dobre. Teraz jednak wszystkim nam potrzebna jest stabilizacja. Gdy tylko opadnie pył po rewolucji, to będziemy inwestować w nowinki, które niestety tanie nie są. Specjalistyczny sprzęt jest bardzo drogi. Jak dziś wygląda park maszynowy Corimpu? Poczciwy żuczek to tylko wspomnienie. Dziś mamy blisko 80 pojazdów, śmieciarek, ładowarek, sprzętów uniwersalnych, zamiatarek, Sprzęt jest na poziomie europejskim. Regularnie coś unowocześniamy. Jaki model zarządzania Pan wyznaje? Od początku wyznaję zasadę, że aby dobrze zarządzać muszę, być zaznajomiony z każdym sprzętem i powinienem umieć go obsłużyć. Lubię mieć tę wiedzę, ciągnie mnie do tego ciekawość. Jakby była potrzeba, to dam sobie radę na śmieciarce (śmiech). Ułatwia mi to współpracę z pracownikami. Jestem w stanie zrozumieć ich problemy, ale też wyczuję, gdy jakiś zgłaszany problem jest rozdmuchany. Po ilości pucharów, stojących na półkach w siedzibie Corimpu, wnioskuję, że stresy rozładowuje Pan na boisku... Dokładnie. Emocje najlepiej rozładować właśnie tam. Kiedyś grałem w klubie jako junior i miłość do piłki została. Kilkanaście lat temu spotkaliśmy się z kolegą i wpadliśmy na pomysł, aby zacząć bawić się w szóstki piłkarskie. Założyłem drużynę, w której grają także moi pracownicy. W maju przeciążyłem ścięgna Achillesa, więc musiałem trochę odpuścić. Mam jednak mocne postanowienie noworoczne, aby wrócić do formy.

*Jacek Fifielski prezes zarządu Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych Corimp sp. z o.o. Członek Zarządu Głównego PZMot oraz Członek Rady Nadzorczej ŻKS Polonia Bydgoszcz. Zagorzały fan piłki nożnej i motocykli. Pasjonat fotografii.


biznes nowości

racę p a n m e i k Czujnym o Małgorzata Oberlan, nasza redakcyjna koleżanka, otrzymała Nagrodę Głównego Inspektora Pracy za szczególne osiągnięcia w popularyzacji problematyki ochrony pracy. Komisja konkursowa wyłania spośród autorów publikacji prasowych, radiowych i telewizyjnych dziennikarzy najbardziej zaangażowanych w upowszechnianie tematyki prawnej i technicznej ochrony pracy. W tym roku uhonorowano nagrodami 24 dziennikarzy z centralnych, jak i lokalnych mediów. Małgorzata Oberlan została wyróżniona w ten sposób po raz kolejny. W „Nowościach - Dzienniku Toruńskim” pracuje od dziesięciu lat, wcześniej była reporterką „Gazety Pomorskiej”. Niezmiennie dziennikarskim konikiem Małgorzaty Oberlan jest problematyka społeczna oraz sprawy interwencyjne. Gratulujemy wyróżnienia!

Na targi stawy i wy Przymiarki do tego wydarzenia trwały dobrych parę lat, ale w zeszłym miesiącu plany wreszcie przerodziły się w czyny. W Myślęcinku rozpoczęto budowę bydgoskiego centrum targowo-wystawienniczego. Realizacji tej niezwykle ważnej dla lokalnego biznesu inwestycji podjął się Bydgoski Park Przemysłowo-Technologiczny. Poza halą targowo-wystawienniczą powstanie także część biurowo-konferencyjna. Inwestycja ma spełniać przede wszystkim funkcję wystawienniczo-targową, a odpowiadając na zapotrzebowanie rynku, ma stać się także centrum konferencji i imprez artystyczno-rozrywkowych o zasięgu lokalnym, regionalnym, krajowym, a także międzynarodowym. Targi skupiają przedstawicieli biznesu krajowego i zagranicznego, przez co są doskonałą okazją dla zaprezentowania się w roli gospodarza. Rozmiary inwestycji są potężne, o czym świadczą poniższe dane: - powierzchnia zabudowy ok. 13.637 mkw. - powierzchnia użytkowa 16.499 mkw. w tym: część wystawowa -hala o powierzchni użytkowej ok. 11.896 mkw oraz część administracyjno-konferencyjna o powierzchni użytkowej ok. 4.603 mkw. Całkowita wartość realizacji projektu wynosi dokładnie 51.441.661,26 zł.

Toruńska NEUCA rozwija skrzydła a Diamentowa ekip

Kasa x 25

Co roku magazyn „Forbes” publikuje prestiżową listę firm wyróżnionych tytułem „Diamenty Forbesa”. Już teraz wiemy, że wśród nagrodzonych w 2015 roku znajdzie się bydgoska firma APIS Natural Cosmetics. To rodzinne przedsiębiorstwo, które od 26 lat produkuje kosmetyki pielęgnacyjne do twarzy i ciała. Firma powstała w 1988 roku, a jej założycielką jest Krystyna Arcabowicz - biotechnolog i technolog żywienia. APIS znalazł się w gronie przedsiębiorstw, które w ostatnich trzech latach najbardziej dynamicznie zwiększały swoją wartość. W ubiegłym roku tytuł „Diamentów Forbesa” otrzymały 154 firmy z naszego województwa.

30 grudnia 2014 roku nastąpiło uroczyste podpisanie umów na realizację przedsięwzięć w ramach „Funduszu Badań i Wdrożeń”, którego pomysłodawcą były samorządowe władze naszego regionu. Pierwotne aplikacje złożyło ponad 80 zainteresowanych podmiotów, z czego na realizację przedsięwzięć zawartych zostało 25 umów z 19 podmiotami (kilku wnioskodawców realizuje więcej niż jedno przedsięwzięcie) z Bydgoszczy, Torunia, Grudziądza, Włocławka i Brodnicy. Wśród firm, które skorzystają z pomocy jest, m.in. PESA (ponad 1,3 mln zł), która za te pieniądze planuje utworzyć laboratorium do prowadzenia prac nad autorskimi systemami informatycznymi w pojazdach szynowych. Zastrzyk gotówki otrzyma także spółka Torqway (523,5 tys. zł). Dotacja ma pomóc twórcom innowacyjnego urządzenia rekreacyjno-rehabilitacyjnego, wprowadzić je na rynek. KUJAWSKO-POMORSKI

6

styczeń 2015


rozmowa biznesu Mamy wielu przedsiębiorców, którzy zbudowali świetnie prosperujące firmy. I teraz - na rzecz większej ilości wolnego czasu - mieliby pożegnać działania, które bezsprzecznie przyczyniły się do ich dotychczasowego sukcesu w biznesie? - mówi dr Joanna Rajang, prezes firmy Personel System. roZmawia: DOMINIKA KUCHARSKA

Jak zabezpieczyć przyszłość

To, co Pani mówi, brzmi tak pięknie, że trudno uwierzyć... Takie zmiany przeprowadzamy w firmach od kilkunastu lat. Nie dzieją się z dnia na dzień. Ale dzieje się wszystko, o czym tu mówię.

Jak patrzę na przedsiębiorców w naszym regionie, to zastanawiam się, dlaczego, mimo że od wielu lat prowadzą dobrze znane na rynku firmy, sami tak dużo czasu pracują. Czy to przymus czy wybór? Moim zdaniem bywa różnie, choć nieco prowokacyjnie powiedziałabym, że te dwa pojęcia wcale nie są tak daleko od siebie, ale o tym może innym razem... Nasza firma na co dzień przygląda się kwestiom, które pozostają w polu uwagi, a nierzadko spędzają sen z powiek prezesów firm w naszym regionie. Są oni odpowiedzialni za sprawne działanie wszystkich procesów w ich firmach, procesów, które zabezpieczają płynność finansową, zyski, przyszłość. A procesów tych jest niemało i jeszcze są ze sobą ściśle powiązane. Więc jest czym się martwić. Do tego dochodzą czynniki zewnętrzne, które pozbawiają złudzeń, że jak raz się procesy ustawi, to tak sprawnie będą funkcjonowały przez lata...

Jak Pani firma przeprowadza tego typu projekty? Personel System to przede wszystkim ludzie z ogromnym doświadczeniem w zarządzaniu, w tym w zarządzaniu zasobami ludzkimi. Znamy mnóstwo metod, a co ważniejsze wiemy, którą w jakich okolicznościach zastosować. A dobre dopasowanie metod to podstawa. Firma jest systemem. Jak ruszamy jego jeden element, to zmiany zachodzą w pozostałych, więc tylko trafnie dobrane narzędzie przyniesie zamierzony efekt i nie osłabi procesów, które w tym czasie muszą w firmie sprawnie działać.

Czy to oznacza, że dzisiejsi przedsiębiorcy muszą tyle pracować? Niekoniecznie. Procesów raz na zawsze ustawić się nie da, natomiast można zadbać o dobrze przygotowany zespół, który dobrze zarządzi procesami. I to wystarczy? To duże wyzwanie dla niejednego przedsiębiorcy, szczególnie w naszym regionie. Mamy wielu przedsiębiorców, którzy zbudowali świetnie prosperujące firmy. Firmy te zostały zbudowane ich ciężką pracą i przetrwały kryzys dzięki absolutnie samodzielnemu kontrolowaniu wszystkich procesów przez prezesów. I teraz - na rzecz większej ilości wolnego czasu - mieliby pożegnać działania, które bezsprzecznie przyczyniły się do ich dotychczasowego sukcesu w biznesie? I w to miejsce mieliby

DR JOANNA RAJANG

preZes personeL system

zająć się pracą z zespołem i menedżerami w stopniu, w którym rzadko który menedżer kiedykolwiek to wcześniej robił? Dla wielu przedsiębiorców oznacza to zmianę w samym sposobie myślenia, a to jest dużo trudniejsze, niż zmiana zachowań. Jak często przedsiębiorcy w Kujawsko-Pomorskiem decydują się na takie zmiany? Nasze doświadczenia pokazują, że zdecydowanie częściej niż kiedyś. Natomiast - co jest niezwykle ciekawe - niektórzy wycofują się z działania w biznesie, oddając go w ręce swoje dorosłego dziecka, które dopiero ma orzech do zgryzienia: z jednej strony rodzic, który ufa własnemu stylowi zarządzania, z drugiej strony pracownicy, przyzwyczajeni do kontrolującego szefa - przez co z niskim poczuciem odpowiedzialności za losy firmy, a poza tym rynek i konieczność pozyskania do zespołu ludzi z innymi już potrzebami. A jeśli przedsiębiorca podejmie wyzwanie, to co go czeka? Na pewno piękna przygoda, podczas której zobaczy, jak niewielkie zmiany w działaniach przynoszą wielkie efekty. Zobaczy, jak ci sami pracownicy, którzy wcześniej nie dawali mu poczucia, że może jakikolwiek proces oddać w ich ręce - stają się odpowiedzialni, kreatywni i zaangażowani. A na koniec będzie się dziwił, że zdecydował się na to tak późno.

Jakiś przykład? Bardzo proszę. Firma produkcyjno-handlowa, średnie przedsiębiorstwo, okolice Bydgoszczy. Właściciel firmy zarządzający twardą ręką, kontrolujący, wszystko wie najlepiej, jego decyzje uznaje się za jedyne dobre. I oczywiście dobre są. Wszystko pięknie - bo dopóki zdrowy może ciągnąć ten biznes, a przyszłość jawi się dobrze, „bo syn - no trochę mało odpowiedzialny jeszcze, ale się nauczy“. Tylko rotacja bardzo duża i trudno utrzymać ciągłość produkcji. Czy ona ma związek ze stylem zarządzania właściciela? Bez wątpienia dużo większy, niż mu się wydawało. Pokazaliśmy te powiązania, wskazaliśmy rozwiązania. Zanim szef oddał pewne decyzje w ręce ludzi, przygotowaliśmy management do zmian, pracowaliśmy nad samodzielnością pracowników. Przygotowaliśmy firmę na okoliczność odejścia tych, którzy zajmowali się prawie wyłącznie utrzymywaniem przed szefem obrazu zaangażowanego pracownika. I jeszcze kilka działań rozwojowych. Minęło kilka miesięcy. Zmienił się system i przekonanie pracowników co do tego, czego się od nich oczekuje. Wzrosły więc ich zaangażowanie i odpowiedzialność. Jak to zwykle bywa odeszło dużo mniej niż się kierownictwo obawiało. Daliśmy jeszcze narzędzia do utrzymania tego stanu. Dalej mają już z górki.

1916414BDBHA

i nie stracić na to życia?


innowacje

energia w By

nie szła

komin

Spacer po magazynie, w którym światła same zapalają się przed nami i gasną tuż za nami? To już nie scena z amerykańskiego filmu, a z lokalnej fabryki. Kotłownia przypominająca bardziej nowoczesne laboratorium niż spalarnię odpadów także. TEKST: JUSTYNA KRÓL

E

koinnowacje wprowadzane przez lokalne firmy łączą w sobie nowoczesne rozwiązania energetyczne z długofalowymi oszczędnościami. Wieść o tym, że swoje nowe centrum dystrybucyjne Lidl otworzy w Bydgoszczy, szybko obiegła lokalny rynek. Nie dlatego, że to ósmy taki punkt w kraju, a głównie dlatego, że będzie to kolejny w pełni przemyślany pod względem rozwiązań ekologicznych budynek w Bydgoskim Parku Przemysłowo-Technologicznym, co nadal budzi duże zainteresowanie.

ODZYSK CIEPŁA I PIENIĘDZY Czterdzieści pięć tysięcy metrów kwadratowych przestrzeni połączy w sobie, m.in., odzysk ciepła z instalacji chłodniczej oraz instalację grzewczą podposadzkową. - Sam odzysk ciepła pozwoli nam ograniczyć zużycie energii na potrzeby ogrzania budynku o ponad 60 procent w skali roku - informuje Aleksandra Kręgielska-Rolla z biura prasowego Lidla.

W projekcie tym część chłodniczą hali wyposażono w nowoczesną instalację, wykorzystującą fizyczne i chemiczne właściwości amoniaku. To jednak tylko niektóre z elementów przemyconych do kolejnego innowacyjnego punktu na mapie BPPT. Nowe centrum czerpać będzie, m.in. z wody deszczowej, przeznaczonej do instalacji sanitarnych i nawadniania terenów zielonych. Takie rozwiązania pozwalają ubiegać się o GREEN BUILDING - międzynarodowy certyfikat, potwierdzający ekologiczne walory obiektów budowlanych - obejmujący etap realizacji inwestycji, a następnie eksploatacji - w sposób przyjazny dla środowiska naturalnego. PLANOWANIE EKOLOGICZNE Równie imponująco prezentuje się budynek magazynowo-usługowy z częścią administracyjno-socjalną firmy BIMs PLUS, znajdujący się od kwietnia 2014 roku w BPPT. I tutaj, już na etapie projektu, kwestie ekologiczne traktowano priorytetowo. Bilans ciepła pomieszczeń opracowany został na podstawie świadectwa energetycznego KUJAWSKO-POMORSKI

8

styczeń 2015

i przedmiotowego obiektu. Sumaryczne zapotrzebowanie na ciepło to 632 kW. - Nasze centrum logistyczno-kompetencyjne jest obiektem bazującym w znacznej części na ogrzewaniu podłogowym, a więc niskotemperaturowym. W takich układach temperatura medium grzewczego nie przekracza 35 st. C, podczas gdy w wysokotemperaturowych (jak choćby tradycyjne grzejniki) może wynosić nawet do 70 st. C. Różnica to przede wszystkim koszty podgrzania wody, czyli relatywna korzyść finansowa dla firmy w postaci oszczędności - twierdzi Kuba Szaruga, inżynier produktu sprzedaży alternatywnych źródeł energii w bydgoskim oddziale BIMs PLUS. TRUDNA SZTUKA OSZCZĘDZANIA Nie sztuką jest ciepło wyprodukować, sztuką jest je akumulować w jak najdłuższym czasie. - Dlatego też bardzo ważnym elementem jest izolacyjność przegród budowlanych, by w jak największym stopniu usunąć tzw. mostki termiczne, czyli miejsca, w których ciepło ucieka z budynku.


Instalacja solarna będzie działała wtedy, gdy jest słońce i nawet jeśli będzie to głównie sezon wiosenno-letni, to przecież możemy w tym czasie - zupełnie za darmo! - nagrzać tysiące litrów wody. ADAM RyCKOWSKI, hyDROSOLAR

Przegrody zewnętrzne i przenikalność ciepła muszą odpowiadać normom izolacyjności cieplnej - tłumaczy inżynier. Część magazynowa w całości ogrzewana jest układem niskotemperaturowym - podłogowym. Pod stropem wiszą tzw. destryfikatory, czyli wentylatory sufitowe, spychające ciepłe powietrze ku dołowi, podnosząc tym samym temperaturę powietrza w dolnych partiach pomieszczenia. Przy każdej rampie znajdują się kurtyny powietrzne, uruchamiające się przy otwarciu bramy, mieszając powietrze ciepłe z zimnym. Stanowią tym samym barierę powietrzno-termiczną między pomieszczeniem wewnętrznym a środowiskiem zewnętrznym. - Układ grzewczy jest w pełni zautomatyzowany, podzielony na sekcje grzewcze. Poprzez zawory regulacyjne możemy całość wysterować według uznania i potrzeb - każdą sekcją niezależnie. Czyli na przykład w części administracyjno-socjalnej może być 25 stopni, a w magazynowej, w tym samym czasie 12 lub 16 stopni - opowiada ekspert z BIMs PLUS. ZE SŁOŃCEM LUB BEZ Układ kaskadowy dwóch kotłów gazowych, z zamkniętą komorą spalania, zapewnia także zapotrzebowanie na ciepłą wodę. Tu wsparciem jest również układ czterech kolektorów słonecznych, działających w dwóch bateriach. Układ solarny zasilający czterystulitrowy zasobnik c.w.u wstępnie podgrzewa wodę na cele użytkowe dla naszych pracowników. Jeżeli warunki atmosferyczne są dobre - czyli mamy słoneczny dzień - energia uzyskana z kolektorów słonecznych w zupełności wystarczy na potrzeby kilkudziesięciu pracowników naszej firmy - umycie rąk, naczyń ciepłą wodą. Gdy jest pochmurno, automatyka zleci przygotowanie c.w.u, kotłom gazowym. - Warto wspomnieć, że uzdatniamy naszą wodę przez stację zmiękczania, zabezpieczając sam układ i podnosząc jakość wody do codziennego użytku. Komfort pracy zapewnia także system wentylacji mechanicznej i wymiany powietrza, ze zużytego na świeże o odpowiedniej temperaturze i odpowiednich warunkach - dodaje inżynier. SPACER ZE ŚWIATŁEM Odwiedzającym firmę imponuje też oświetlenie na fotokomórki. Gdy przechadzamy się po maga-

zynie, światła zapalają się przed nami, gasną zaraz za nami. Cała przestrzeń jest zrejonizowana, podzielona. Całość jest zautomatyzowana - nikt nie musi o tym pamiętać. Aby ilość zużywanej energii była tania w eksploatacji, firma korzysta z oświetlenia LED W planach jest rozszerzenie instalacji o pompy ciepła, które świetnie się sprawdzają przy ogrzewaniu wielkopowierzchniowych magazynów, zwłaszcza w połączeniu z ogrzewaniem podłogowym. - Pompy ciepła to oszczędność kosztów eksploatacyjnych nawet do 50 procent. Odnawialne źródła energii są nieodzownym elementem w funkcjonowaniu dużych firmy i przedsiębiorstw. Niestety, wielu przedsiębiorców z braku wiedzy, że takie ekorozwiązania są opłacalne, nie podejmuje tematu - mówi Adam Ryckowski, dyrektor zarządzający firmy hyDROSOLAR, specjalizującej się, między innymi, w odnawialnych źródłach energii. Istnieje wiele programów unijnych, gwarantujących dofinansowanie na sprzyjające środowisku rozwiązania energetyczne. Również banki wychodzą naprzeciw z korzystnymi ofertami dla firm inwestujących w ekorozwój. Niestety - jak w każdej inwestycji - na początku trzeba ponieść koszty związane z danym przedsięwzięciem. Korzyści są gwarantowane, natomiast ryzyka nie ma żadnego. - Jest to korzystna na wielu płaszczyznach inwestycja - podkreśla Adam Ryckowski. Czy zwróci się np. w trzy lata? Odpowiedź brzmi - nie. Zwróci się może po dziesięciu latach, ale natychmiast po wprowadzeniu jej w życie, spadną nam koszty za ogrzewanie, a zaoszczędzone pieniądze możemy przeznaczyć np. na spłatę raty. Kredyt się skończy, a instalacja będzie przynosić oszczędności przez kolejną dekadę albo i dłużej. Bilans będzie zdecydowanie na plus, i finansowo i ekologicznie - dodaje. Ekspert zauważa, że jeszcze wiele przedsiębiorstw zatruwa nasze powietrze dymem z kotłów węglowych, bo w społeczeństwie brakuje wiedzy specjalistycznej i świadomości proekologicznej. Dużo wątpliwości związanych jest też z powszechną opinią, że w naszym klimacie, mamy zbyt mało dni słonecznych (jeżeli chodzi o solary), a zbyt dużo mroźnych (jeżeli chodzi o pompy ciepła), co dla niezorientowanych w temacie jest równoznaczne z brakiem sensu w zastosowaniu solarów i pomp ciepła, czyli odnawialnych źródeł energii. KUJAWSKO-POMORSKI

9

styczeń 2015

KLIMAT NA EKOINNOWACJE - Prawda jest taka, że żyjemy w odpowiednim klimacie, by jedno i drugie mogło przynosić oszczędności. Instalacja solarna będzie działała wtedy, gdy jest słońce i nawet jeśli będzie to głównie sezon wiosenno-letni, to przecież możemy w tym czasie - zupełnie za darmo! - nagrzać tysiące litrów wody. Pompa ciepła z kolei, przy naszych zimach, będzie działała przez około jedenaście miesięcy w roku, bo tylko temperatura spadająca 20 stopni poniżej zera jest nieekonomiczna - zapewnia Adam Ryckowski. Dodatkową opcją, korzystną z punktu widzenia ekologii, jest łączenie powyższych rozwiązań z fotowoltaiką (przetwarzanie energii słonecznej w energię elektryczną) - mniej znaną i rzadziej wybieraną w Polsce. Korzystanie z tego rozwiązania pozwala, nie tylko odzyskiwać ciepło, ale też pozyskać prąd, dzięki czemu znacznie wzrasta niezależność energetyczna obiektu. - Podstawą do solidnych oszczędności jest zastosowanie pełnej automatyki, wynikającej z powiązania powyższych propozycji. Nie polecam jednak wdrażania ekoinnowacji etapami. Lepiej przemyśleć i zaprojektować inwestycję, wprowadzić ją jednoetapowo i czerpać zamierzone korzyści - wyjaśnia Adam Ryckowski NIE TYLKO CIEPŁO, ALE I PRĄD Tylko zrównoważony rozwój przyniesie wymierne efekty. Taki wpisany jest w politykę firmy FROSTA, która korzysta między innymi właśnie z fotowoltaiki. A w rozwiązania ekologiczne inwestuje sukcesywnie, zgodnie z planem modernizując kolejne przestrzenie pod tym kątem. - Co roku realizujemy inwestycje, mające na celu podniesienie efektywności energetycznej naszej fabryki w Bydgoszczy. Mamy wyznaczone wewnętrzne cele krótko- i długoterminowe, dotyczące przede wszystkim redukcji zużycia energii i emisji dwutlenku węgla do atmosfery. W 2009 roku zainstalowaliśmy na dachu naszej chłodni elektrownię słoneczną, która może wytwarzać energię o mocy 80,5 megawata. Dzięki zasilaniu nią urządzeń pracujących w trybie ciągłym, cała wyprodukowana energia jest zużywana przez zakład. Energia pochodząca z instalacji pozwala zaoszczędzić nawet do 30 proc. tej zużywanej do wychłodzenia mroźni - mówi Paweł Wojciechowski, dyrektor handlowy FROSTy na Polskę i Europę Centralną. EKOCHŁODNIA CZY EKOSPALARNIA? - Wybudowaliśmy też nowoczesną chłodnię, której konstrukcja nastawiona jest na optymalizację zużycia energii, m.in. dzięki zastosowaniu podposadzkowej instalacji glikolowej, chroniącej przed przemarzaniem gruntu i chłodniczej instalacji amoniakalnej. Fabryka ma własną podczyszczalnię ścieków. Dla tej i wielu mniejszych inwestycji duże znaczenie miało dofinansowanie ze środków unijnych - tłumaczy dyrektor.


innowacje Fabryka FROSTy w Bydgoszczy ma certyfikat ISO 50001, co przekłada się na bardzo strukturalne podejście to tematu zarządzania energią. W fabryce optymalizuje się zużycie wszelkich wykorzystywanych podczas produkcji zasobów. Prowadzony jest pełny, komputerowy monitoring zużycia energii. Bydgoska „Sklejka-Multi” SA już kilkanaście lat temu postawiła na ekologię. W 2000 roku w miejscu starej spalarni odpadów, która chcąc nie chcąc, przyjazna środowisku nie była, powstała nowoczesna kotłownia na biomasę. Inwestycja niemała, bo rzędu 10 milionów złotych, ale jak się okazało - przemyślana i , co ważne, opłacalna. Mimo, że nie udało się otrzymać na nią żadnego

ALEKSANDRA KRĘGIELSKA-ROLLA, LIDL

R

E

K

L

A

M

A

1994214BDBHA

Sam odzysk ciepła pozwoli nam ograniczyć zużycie energii na potrzeby ogrzania budynku o ponad 60 procent w skali roku.

KUJAWSKO-POMORSKI

10

styczeń 2015

dofinansowania, już po czterech latach, dzięki oszczędnościom eksploatacyjnym, koszty budowy całkowicie się zwróciły! Zaś przez ostatnie dziesięć lat, tenże obiekt to dla „Sklejki” generator energii, którą można ponownie wykorzystać, ale i niższych rachunków - chociażby za ogrzewanie dołów parzelnianych na drewno, suszarń oraz pras do klejenia sklejki. INPIRACJE ZE SZWECJI I DANII - Odwiedzający kotłownię, śmieją się, że to istne laboratorium. W pełni zautomatyzowane, czyste, schludne, przestronne. W niczym nie przypominające typowej spalarni. Obiekt jest sterowany komputerowo, dzięki czemu obsługuje go jeden pracownik, a nie jak dawniej kilku palaczy. Osoba na zmianie jedynie nadzoruje cały proces i obserwuje czy wszystko przebiega jak należy. Kiedyś była to typowo fizyczna, ciężka praca - mówi Tadeusz Kosień, prezes firmy „Sklejka-Multi” SA. Dwa kotły szwedzkie, w technologii duńskiej, po sześć megawatów każdy, sprawiły, że spółka jest niezależna pod względem energii cieplnej. Koszty związane z ogrzaniem obiektów zmalały o dwie trzecie, a ponadto zapewniły produkcji stabilność parametrów. - Koszty za ogrzewanie w stosunku do lat, gdy korzystaliśmy z miejskiego, zmniejszyły się o dwie trzecie! To co roku są ogromne oszczędności. Ponadto trzeba podkreślić, że nie musimy się już dopasowywać z produkcją do przerwy wakacyjnej w dostawie ciepła z miasta. Działamy więc wtedy, kiedy jest dla nas optymalnie, to duża wygoda - twierdzi Tadeusz Kosień. ODPAD NIE DO WYRZUCENIA Spalane są odpady powstające przy produkcji sklejki, a więc między innymi trociny i pyły. Gdyby ich nie palono, przerabiając na energię, musiałyby być utylizowane, co również obciążone jest kosztami. Z tego założenia wyszły też Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych. Spółki produkcyjne TZMO SA skupiają się na minimalizacji zasobów i odpadów naturalnych. Plastica na przykład ma własny zakład recyklingu. - Przetwarza w nim odpady z tworzyw sztucznych na recyklat, który ponownie wykorzystuje w procesie technologicznym. Ponadto prowadzi racjonalną gospodarkę surowcami, mediami i odpadami. Minimalizuje emisję hałasu, zapobiega zanieczyszczeniom oraz ciągle doskonali działania związane z ochroną środowiska - informuje nas Anna Chudziak z Biura Prezesa Zarządu TZMO SA. Do 2020 roku Polska musi zmniejszyć wydalanie dwutlenku węgla do powietrza aż o 20 procent. Pozostaje więc mieć nadzieję, że przez najbliższe kilka lat jeszcze wiele firm w naszym regionie, jak i całym kraju, mądrze zainwestuje w ekoinnowacje. Z korzyścią nie tylko dla środowiska, ale, czego dowodzą nasi rozmówcy - także dla własnego budżetu.


felieton

&BIZNES

Rodzina I oto okazało się, że dla doświadczonych biznesmenów zrozumienie i wsparcie najbliższych były jednymi z kluczowych czynników ich sukcesu, odniesionego w biznesie. PROF. LESZEK DZIAWGO

Bardzo dobrym tematem w okresie świąteczno-noworocznym jest rodzina. Być może także w kontekście prowadzenia działalności gospodarczej. Zatem dzisiaj o rodzinie. Jest takie stare i znane powiedzenie, iż z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, ale zwróćmy uwagę na problem, bo przecież od zawsze istnieje związek między rodziną a pracą zawodową i biznesem. Zaznaczam jednak, iż w tym numerze nie chcę pisać o żadnych patologiach, związanych z tematem. Chciałbym natomiast wskazać na pozytywny wpływ rodziny na biznes i to w tym najprostszym wymiarze, który dotyczy niemal każdego z nas. Bez względu na to, czy prowadzimy firmę, czy wykonujemy jakąkolwiek pracę zawodową. Przecież pojęcie „spokój w domu” też jest powszechnie znane, tak samo, jak te wskazane na wstępie felietonu. Jak wiadomo od zawsze istnieje dylemat, czy angażować rodzinę w pracę zawodową, a tym bardziej w biznes. A cóż to za pytanie? Przecież i tak są zaangażowani, czy tego chcą, czy nie, bo są rodziną. Kwestią otwartą jest jedynie to, w jaki sposób i w jakim stopniu są zaangażowani. Skala jest bowiem szeroka. Od „rodzinnej firmy” do „rodziny jako amortyzatora wstrząsów i zdarzeń w firmie”.

prof. Leszek Dziawgo jest szefem Katedry Zarządzania Finansami na Wydziale Nauk Ekonomicznych UMK, a także członkiem Prezydium Komitetu Nauk o Finansach PAN.

Dlaczego poruszam temat rodzina i biznes? Bo jest to z pewnością temat bardzo ważny, ale także dlatego, iż byłem świadkiem interesującego zdarzenia. Otóż w jednym z uznanych konkursów biznesowych w Polsce mam zaszczyt być członkiem szacownego jury. Już po ogłoszeniu wyników, siedząc w gronie osób nominowanych i laureatów, wcale nie rozmawialiśmy na tematy biznesowe. Nie było rozmowy o jakimś PKB, zyskach, kosztach, bilansie, innowacjach i patentach. Nie rozmawiano też o współpracy z bankami, ani nawet o podatkach (a przecież każdy z tych tematów to tzw. temat - legenda). Od słowa do słowa rozmowa zeszła właśnie na temat roli rodziny w naszej pracy zawodowej. I oto okazało się, że dla wszystkich rozmówców - doświadczonych biznesmenów, zrozumienie i wsparcie najbliższych były KUJAWSKO-POMORSKI

11

styczeń 2015

jednymi z kluczowych czynników ich sukcesu odniesionego w biznesie. Taka jest potęga szczęśliwego życia rodzinnego. Oparcie wśród najbliższych jest nie do przecenienia. Banał? Pewnie, że tak i to taki sam, jak słynne powiedzenie u cioci na imieninach: „Byle byśmy zdrowi byli”. Jednak do takich banałów dorasta się z wiekiem. „Przeżyj to sam” to dobra recepta, pod warunkiem, że wyciągamy właściwe wnioski. Rodzina i praca zawodowa lub biznes to nie są dwa całkiem odrębne światy. Te dwa światy się przenikają w stopniu większym niż podejrzewamy, a najmocniejszym wspólnym elementem jest właśnie osoba je łącząca, czyli pracujący członek rodziny. A czyż jest to nieważny element? Teraz może mniej patetycznie. Na temat powiązań rodziny i biznesu jest jeszcze wiele innych powiedzeń, które nie zawsze mają pozytywny wydźwięk, a czasami to i nawet grozą powieje. Dla przykładu zasłyszane: „Nic nie rośnie tak szybko, jak dzieci i długi”. Jak to w życiu - bywa różnie. Jednak zdecydowanie powróćmy do optymistycznej tonacji. Pragnę życzyć wszystkim Czytelnikom Szczęśliwego i Dostatniego Nowego Roku - zarówno rodzinnie, jak i zawodowo.


inwestycje

lat Miejskich Wodociągów i Kanalizacji w Bydgoszczy

Kranówka, jak mineralna, bezpieczne ścieki i Brda w „ekstraklasie”.

Z

tych 115 lat ostatnich dwanaście upłynęło pod znakiem szczególnie ważnych dla Bydgoszczy gruntownych porządków w miejskiej sieci wodociągowo-kanalizacyjnej. Te intensywne porządki dziś przynoszą Bydgoszczy oczekiwane efekty. W kranach mamy smaczną, dobrą i bezpieczną dla zdrowia wodę, ścieki nie zagrażają środowisku, a Brda powróciła do „ekstraklasy” pod względem czystości. Bydgoszcz, jako jedno z pierwszych miast w Polsce, wykorzystała okazję i możliwości, jakie dawała Unia Europejska i teraz może pochwalić się w pełni uporządkowaną i zmodernizowaną, gospodarką wodno-ściekową.

CENy ZA WODĘ I ŚCIEKI NADAL BEZ ZMIAN W Bydgoszczy ceny za wodę i ścieki już trzeci rok z rzędu pozostają na tym samym poziomie. Nie zmienią się zatem również w roku 2015, a więc obowiązywać w nim będą stawki z 2014 roku, tj. łącznie 11 zł brutto. A to oznacza, że w rankingu cen wody wśród polskich miast Bydgoszcz spadła o kilkanaście kolejnych miejsc w dół i obecnie zajmuje w nim 322 miejsce. Nieprawdą więc jest, że jest to woda najdroższa Polsce!

Łączna wartość dwóch programów BSWiK i BSWiK II wyniosła około 258,9 mln euro, przy czym dofinansowanie ze środków Unii Europejskiej stanowiło kwotę około 131,1 mln euro. Realizacja programów trwała ponad 13 lat.

To efekt ogromnej determinacji Spółki Miejskie Wodociągi i Kanalizacja w Bydgoszczy, jak również determinacji władz miasta, które przychylnie podeszły do tego gigantycznego, jak na lokalne warunki, przedsięwzięcia. Dzięki finansowemu wsparciu, które uzyskaliśmy z Unii Europejskiej - najpierw z Funduszu ISPA oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, a następnie z Funduszu Spójności niemożliwe stało się możliwe! I mamy z tego powodu dużą satysfakcję, bo to właśnie przedstawiciele Unii Europejskiej wielokrotnie podkreślali, że na szczególne wyróżnienie zasługuje nasze kompleksowe podejście do modernizacji i porządkowania tego całego systemu. Kiedyś - w deficycie i… niedobra Na początku XXI w. system sieci wodociągowo-kanalizacyjnej wymagał nie tylko uporządkowania, ale przede wszystkim gruntownego remontu i modernizacji. Woda w ówczesnej sieci nie zawsze docierała do odbiorców w takich ilościach, jak jej potrzebowali, a do tego - wiele do życzenia pozostawiało jej ciśnienie. Ponad 5% mieszkańców Bydgoszczy nie miało w ogóle dostępu do wody. Co gorsza - ta sama woda niejednokrotnie nie spełniała wszystkich norm przypisanych

KUJAWSKO-POMORSKI

12

styczeń 2015

jakości wody pitnej, bo m.in. płynęła rurami ze szkodliwego dla zdrowia azbestocementu, jak również wiele do życzenia pozostawiała technologia jej uzdatniania. Jeszcze gorzej było z kanalizacją. Do sieci kanalizacyjnej dostępu nie miało wtedy aż 15% bydgoszczan, a zaledwie 25% wszystkich ścieków przez nich wytwarzanych było potem oczyszczanych. Pozostałe - nieoczyszczone, legalnie spływały do Brdy. Teraz - najlepsza prosto z kranu Gruntowne porządki przeprowadzone zostały przez Spółkę Miejskie Wodociągi i Kanalizacja w Bydgoszczy w ramach dwóch dużych programów inwestycyjnych Bydgoski System Wodny i Kanalizacyjny oraz Bydgoski System Wodny i Kanalizacyjny II. W efekcie tych porządków bydgoski system wodociągowo-kanalizacyjny wygląda dziś zupełnie inaczej niż na początku „wielkiego sprzątania”: 99,6% bydgoszczan podłączonych jest do sieci wodociągowej (to czołówka Europy, zaraz po miastach Wielkiej Brytanii i holandii), a 97% do sieci kanalizacyjnej. Znakomita jakość Wody Bydgoskiej w sieci Miejskich Wodociągów i Kanalizacji w Bydgoszczy daje możliwość picia jej prosto z kranu, w każdym miejscu w mieście. Woda Bydgoska jest nie tylko czysta i dobra, ale także zdrowa i smaczna. Ścieki nie płyną już do rzeki, bo wszystkie wyloty umożliwiające ich legalne ujście do Brdy - zostały zamknięte. Trafiają więc teraz do zmodernizowanej sieci kanalizacyjnej oraz do kilku nowoczesnych przepompowni i dalej - kierowane są do rozbudowanej i bardzo nowoczesnej Oczyszczalni Ścieków w Fordonie.


inwestycje O jej nowoczesności świadczy m.in. Instalacja Termicznego Przekształcania Osadów (ITPO), dzięki której możliwa jest całkowita utylizacja zanieczyszczeń powstałych w wyniku oczyszczania ścieków metodą termiczną, która zamyka cykl obiegu zanieczyszczeń w przyrodzie.

wesprzeć ma także wdrożenie nowej kultury organizacyjnej w MWiK. Dzięki tym wszystkim, kompleksowym zabiegom Spółka Miejskie Wodociągi i Kanalizacja w Bydgoszczy jest dziś firmą pewną, stabilną i spełnia wszystkie standardy potwierdzające europejską jakość na polskim rynku.

NAJWAŻNIEJSZE INWESTyCJE:

instaLaCja termiCZnego prZeksZtałCania osadów

Utrzymać uzyskane standardy! Przed Spółką kolejne wyzwania - uzyskane wysokie standardy jakości infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej w mieście, zdecydowanie poprawiające także jakość świadczonych usług przez Spółkę, trzeba teraz na wysokim poziomie utrzymać przez następne dziesiątki lat. Trzeba też sprostać zmieniającym się warunkom rynkowym, a przede wszystkim rosnącym wymaganiom klientów, w tym dotyczącym ceny za produkcję i dostarczanie wody i odbiór ścieków. Ta stabilizacja cen jest możliwa nie tylko dzięki zakończonemu procesowi inwestycyjnemu, ale także dzięki wprowadzonemu równolegle, zorganizowanemu programowi restrukturyzacji spółki. Jego celem jest redukcja kosztów i wprowadzenie wszelkich możliwych oszczędności, a także optymalizacja wszystkich działań związanych z produkcją i dystrybucją wody oraz odbiorem ścieków. W spółce wprowadzono nowoczesne zasady zarządzania przedsiębiorstwem, wspomagane m.in. procesami controllingu, Zrównoważoną Kartą Wyników i programem poprawy gospodarowania majątkiem trwałym. Te działania obejmowała m.in. Strategia MWiK na lata 20072011, a bydgoskie Wodociągi były pierwszą w branży spółką w Polsce, która taką strategię wdrożyła. Kolejna strategia w MWiK opracowana została na lata 2013-2017 i zakłada m.in. przygotowanie spółki do zarządzania procesowego w miejsce dotychczas istniejącego zarządzania funkcjonalnego. Proces ten

W ramach wielkiego porządkowania: • zmodernizowaliśmy Stację Wodociągową, w tym także Stację Uzdatniania Wody na Czyżkówku, dzięki czemu m.in. możliwe było aż czterokrotne zmniejszenie dawki chloru gdyż w procesie uzdatniania wody, zastąpił go ozon i węgiel aktywowany, • zbudowaliśmy ujęcia sztucznej infiltracji • zlikwidowaliśmy ponad 140 km rur z niebezpiecznego azbestocementu, • zlikwidowaliśmy wyloty ścieków do Brdy, • zbudowaliśmy kolektory zbiorcze, przepompownie ścieków, • zmodernizowaliśmy i rozbudowaliśmy Oczyszczalnię Ścieków w Fordonie, • zbudowaliśmy nowoczesną Instalację Termicznego Przekształcanie Osadów, • przeprowadziliśmy bagrowanie, czyli oczyszczono rzekę Brdę na 12 km i Kanał Bydgoski na 5 km, co przywróciło pierwotny stan czystości rzeki, • oczyściliśmy 130 ha terenu po dawnej oczyszczalni ścieków, co pozwoliło przywrócić miastu tereny, które można przeznaczyć na działalność inwestycyjną i gospodarczą.

CO ZySKALI MIESZKAŃCy: • nowoczesny, niezawodny i kompleksowy system wodno-kanalizacyjny, • doskonałej jakości wodę w kranach w każdym miejscu w mieście, • całkowitą redukcję bardzo szkodliwych trójhalometanów, • czyste środowisko, • rzekę, która przed laty była klasyfikowana jako ciek pozaklasowy, a dziś reprezentuje pierwszą klasę czystości i jest miejscem spotkań miłośników sportów wodnych, • zadbane i czyste bulwary nad Brdą.

KUJAWSKO-POMORSKI

13

styczeń 2015

Stanisław Drzewiecki - dyrektor naczelny, prezes Zarządu MWiK w Bydgoszczy. - Tak kompleksowo zmodernizowany system istnieje tylko w Bydgoszczy. Szkoda, że nie potrafimy wszyscy cieszyć się z tego co posiadamy. Mamy naprawdę nowoczesny i co ważne - niezawodny system zaopatrzenia w wodę, mamy doskonałą jakość wody, oczyszczamy ścieki, prawie wszędzie jest kanalizacja. I wszystkie te efekty uzyskaliśmy działając w absolutnej zgodzie z naturą. Jestem przekonany, że to co rozbudowaliśmy i zmodernizowaliśmy będzie służyło bydgoszczanom przez trzy kolejne pokolenia, bo jest mądre, dobre i kompleksowe, a tym samym porównywalne z tym, co 115 lat temu zbudowano w Bydgoszczy, 125 lat temu - w Warszawie i 140 lat - we Wrocławiu.


sprzedaż

YNA TEKST: LUC

TATARUCH

Dobry telemarketer z odpowiednio przygotowaną bazą kontaktów, który dziennie dociera do 50-100 potencjalnych klientów, jest w stanie zainteresować ofertą średnio 60 procent rozmówców. Trudno zignorować taką efektywność.

TELEFON się opłaca

PRZEZ

B

yć może sam odbierasz ze złością po kilka telefonów dziennie, spławiając mniej lub bardziej uprzejmie natarczywych telemarketerów. Nie interesuje cię, co chcieliby ci sprzedać - uznajesz, że nie jest ci to potrzebne, skoro sam nie wpadłeś na pomysł, by to kupić. No i kto normalny kupuje coś przez telefon? Na pewno nikt, więc może szkoda na to energii dzwoniących pracowników i pieniędzy, które ktoś im za to płaci… Stop! Takie myślenie to błąd, wynikający ze złych doświadczeń - przekonują specjaliści, zajmujący się działaniami telemarketingowymi, w szczególności tak zwanym outboundem, czyli między innymi telesprzedażą. Usługi call center polepszają się z roku na rok. Na rynku zostają ci, którzy oferują najwyższą jakość, co przy współpracy outsourcingowej

może oznaczać dodatkowe korzyści i nowe kanały profesjonalnej sprzedaży dla niemal każdego przedsiębiorcy. Sprawdź czy i tobie się to płaci. Bez akwizycji - Trudno posiłkować się statystykami i całościowymi wyliczeniami, wskazującymi na zainteresowanie transakcjami zawieranymi przez telefon, bo nikt nie prowadzi wyliczeń, ilu ogólnie klientów zakupiło coś w ten sposób w konkretnych latach - twierdzi Paweł Cichora, trener i szkoleniowiec z zakresu obsługi klienta, koordynator i wieloletni kierownik zespołów sprzedaży, od 12 lat związany ze sprzedażą kanałami zdalnymi. - Spotykam się nawet z opiniami, że od telemarketingu się odchodzi, bo przez początkowe nasycenie rynku tego typu usługami, taka sprzedaż źle się kojarzy.

Ja jednak na razie nie widzę tego odwrotnego trendu, wręcz przeciwnie. Obecnie za pośrednictwem call center sprzedaje się już prawie każdy produkt i każdą usługę, choć bardzo rzadko sprzedaż telefoniczna jest jedynym kanałem zawierania transakcji. Dlaczego więc nie rozszerzyć swojej działalności w ten sposób? Paweł Cichora przekonuje, podając procentową skuteczność, na podstawie własnego doświadczenia zawodowego, głównie dla przedsiębiorstwa OKB - Obsługa Klienta Biznesowego, które swego czasu rozwinęło w Bydgoszczy sieć sprzedaży telefonicznej urządzeń elektronicznych przeznaczonych dla firm. Dobry telemarketer z odpowiednio przygotowaną bazą kontaktów, który dziennie dociera do 50-100 potencjalnych klientów, jest w stanie zainteresować przedsta-


sprzedaż

Za pośrednictwem call center sprzedaje się już prawie każdy produkt i każdą usługę, choć bardzo rzadko sprzedaż telefoniczna jest jedynym kanałem zawierania transakcji. Dlaczego więc nie rozszerzyć swojej działalności w ten sposób?

Nie zaszkodzi poprosić również o listę referencyjną. Przy czym, jeśli z usług wybranego przez nas call center korzystają np. instytucje finansowe, możemy spodziewać się, iż sama firma cyklicznie przechodzi przeprowadzane przez nie audyty, co z pewnością wpływa na przestrzeganie standardów i dbałość o jakość kontaktów.

PAWEŁ CIChORA

Ile to kosztuje? Na cenę wynajęcia call center wpływ będą mieć przede wszystkim nasze wymagania względem usługodawcy, skala sprzedaży, jaką planujemy i koszty tak zwanej siły roboczej, ściśle skorelowane z obszarem, w którym chcemy się poruszać. Większe koszty poniesiemy choćby w przypadku, gdy nasz produkt trafiać ma poza polski rynek, co wiązać się będzie z obsługą telefoniczną w obcym języku. Współpracę zawsze rozpoczynamy od próbnego okresu, w którym możemy się rozliczać na zasadzie stawki określającej cenę roboczogodziny pracy konsultanta. - W naszym regionie powinno być to ok. 25 złotych netto - podaje Cichora. - Przy dłuższej współpracy zwykle partnerzy, czyli w tym przypadku firma zlecająca sprzedaż i firma oferująca usługi call center, ustalają wariant mieszany, w którym istotną rolę odgrywa skuteczność sprzedaży. Może być to proporcjonalne połączenie wartości roboczogodziny z kwotą za zawartą transakcję lub sfinalizowaną sprzedaż (np. 10 +10). W wartości roboczogodziny powinny mieścić się także koszty połączeń, zarządzania, sporządzania zestawień, archiwizacji rozmów, wysyłki itp. Ważne jest by zwrócić na to uwagę podczas zawierania umowy z outsourcerem. Często firmy decydują się na skorzystanie z usług call center, sugerując się niską stawką za roboczogodzinę, nie zdając sobie sprawy z tego, iż do zaniżonej ceny doliczone zostaną ujęte w innym miejscu opłaty dodatkowe.

SZKOLENIOWIEC, KOORDyNATOR SPRZEDAŻy

wianą ofertą średnio 60 procent rozmówców, a jeśli formuła sprzedaży zakłada spotkanie, to umówić około 20 procent z nich, już w konkretnym celu. Trudno więc zignorować tę efektywność. - Należy jednak od razu zaznaczyć, że dobry telemarketer to nie ten, który sprzedaje coś namolnie, za wszelką cenę, żerując na niewiedzy czy zmęczeniu klienta. Odchodzi się od sprzedaży przypominającej akwizycję, manipulację czy jawne socjotechniki. Mówimy o profesjonalnych usługach firm, dla których istotna jest renoma ich własnej marki, budującej relacje z klientem, jako partnerem na dłużej. Jest to ważne szczególnie teraz, bo z końcem 2014 roku weszły w życie nowe przepisy, regulujące warunki sprzedaży na odległość. Nie tylko dla dużych graczy Paweł Cichora doskonale rozumie pierwsze reakcje, jakie przychodzą na myśl każdemu, kto wyobraża sobie dzwoniącego do niego telemarketera. - Ta niechęć jest zrozumiała. Bardzo często podzielają ją właśnie właściciele firm, do których w dużej mierze adresowane są usługi telesprzedaży. Wiąże się to choćby z faktem, iż niezbyt profesjonalne lub początkujące firmy z branży call center bardzo często oszczędzają na zakupie konkretnych baz potencjalnych klientów. Kończy się to ukierunkowaniem na usługi B2B, co każdemu posadzonemu przed komputerem telemarketerowi pozwala oferować daną usługę firmie, do której kontakt znajdzie w wyszukiwarce internetowej, bez najmniejszego wysiłku. Finalnie do właścicieli firm w przeważającej cześci telefonuje się przypadkowo z call center specjalizującego się w cięciu swoich własnych kosztów. A jak wiadomo, bardzo często pociąga to za sobą także spadek jakości. Nie oznacza to jednak, że każda sprzedaż telefoniczna i każdy kontakt z potencjalnym klientem musi wyglądać w ten sposób. Dużym błędem może być także próba samodzielnej sprzedaży telefonicznej, czyli tak zwany model in-house. Przyjęło się, że telemarketer to zawód, który może wykonywać każdy, bez żadnych kwalifikacji. Jak pokazują lata, to jednak już nie wystarcza, poza tym powoduje dodatkowe, niepotrzebne koszty.

Jednym z najlepszych rozwiązań jest przesunięcie tego kanału sprzedaży na zewnątrz firmy, czyli popularny w wielu innych obszarach outsourcing. Szkoleniowiec podpowiada, iż wbrew wyobrażeniom, z tego rozwiązania korzystają już nie tylko duzi, produkujący na masową skalę gracze. - Obecnie najbardziej znane firmy, oferujące tego typu usługi, to np. Arvato czy Contact Center, one faktycznie obsługują największe znane nam korporacje. Nie stawiają jednak barier dla mniejszych zleceń. Pojawia się też dużo mniejszych, ale profesjonalnych firm, których outsourcingowe oferty stają się coraz bardziej konkurencyjne. Wymusza to na usługodawcach starania o podnoszenie standardu, nie tylko w kontakcie i przy ustalaniu warunków współpracy ze swoim klientem - producentem tego, co później będzie telefonicznie sprzedawane, ale także samych usług telemarketingowych. Firmy te nie mają innego wyjścia, zmuszają je do tego rynkowe realia, w których to oursourcer bierze na siebie całe konsekwencje sprzedaży, również w przypadku gorszych wyników. Jak sprawdzić firmę Aby nasz produkt trafił w ręce firmy oferującej poważne i skuteczne usługi call center, sami musimy przy wyborze partnera zwrócić uwagę na podstawowe kwestie, które są niezbędne dla przeprowadzania efektywnych działań sprzedażowych. Warto osobiście sprawdzić technologię i stan wyposażenia usługodawcy. Ważna jest zarówno liczba stanowisk i konsultantów, jak i zintegrowane systemy czy aplikacje skryptowe, gwarantujące choćby bezpieczeństwo transakcji pieniężnych czy ochrony danych osobowych potencjalnych klientów. Możemy pytać również o warunki, na jakich outsourcer opiera współpracę z konsultantami telefonicznymi, jak wygląda ich system motywacyjny, sposób rekrutacji, czy zasady szkoleń. Wszak to właśnie te osoby będą bezpośrednio kontaktować się ze światem, sygnując sobą naszą ofertę. Jeśli sposób ich wdrażania lub gratyfikacji budzi nasze wątpliwości, lepiej zastanowić się, czy potencjalna ciągła rotacja konsultantów, ich brak motywacji lub złe warunki pracy nie odbiją się w przyszłości nie tylko na samej sprzedaży, ale i na opinii o naszym produkcie. KUJAWSKO-POMORSKI

15

styczeń 2015

Ze spokojem - Tak naprawdę zlecając sprzedaż zdalną firmie zewnętrznej równoważmy nie tylko własny spokój, zysk, ale i renomę - dodaje Paweł Cichora. - Razem z naszym produktem oddajemy także swoich klientów i opinię o naszej marce, na którą wpływ będzie mieć jakość usług, nad którymi nie mamy bezpośredniej kontroli. Dlatego najważniejszym kryterium przy decydowaniu się na ten krok nie powinna być jedynie cena. Wraz z najtańszym call center możemy bowiem ryzykować sprzedaż przy braku odpowiedniej infrastruktury technicznej, zasobów ludzkich czy dbałości o etyczne transakcje. W efekcie dorobimy się morza reklamacji i niezadowolonych klientów, którzy będą czuć się oszukani nie przez wynajętą firmę telemarketingową, ale przez nas. Warto więc rozważyć nie tylko bezpośrednie koszty, ale długofalowy plan naszych zysków.


sztuka sprzedaży

marketing W

inston Churchill powiedział kiedyś, że Wielka Brytania i Stany Zjednoczone to dwa narody podzielone wspólnym językiem. W biznesie również spotykamy się z takimi podziałami. Jednym z najczęściej spotykanych - i niestety negatywnie wpływającym na wyniki finansowe - jest cicha wojna między marketingiem a sprzedażą. Pracowałem zarówno w dziale sprzedaży, jak i marketingu, i niestety doświadczyłem zawiłości relacji między tymi działami. Jak to możliwe, skoro cele w obu przypadkach są wspólne? I jak zaradzić konfliktom? Symbioza Marketing został stworzony, aby dokładniej zrozumieć potrzeby klienta. Powstał, aby wspierać sprzedaż. Jako pojęcie pojawił się nieco ponad 100 lat temu, ale prawdziwego znaczenia nabrał dopiero po II wojnie światowej. Przyczyniła się do tego masowa produkcja, handel międzynarodowy, narastanie konkurencji i konieczność badań rynku. W dużym uproszczeniu marketing jest wszystkim, co robisz, aby przygotować ofertę i dotrzeć z nią do klienta masowego (reklama, PR, budowanie marki czy nowoczesne media). Sprzedaż jest wszystkim, co robisz, aby zamknąć ten proces, czyli doprowadzić do zakupu lub podpisu pod umową (spotkania handlowe, obsługa klienta, rozmowy telefoniczne czy networking). W dzisiejszych czasach oba działy są w biznesie niezbędne. Czasy się zmieniają i coraz trudniej dziś spotkać sprzedawców przypominających bohaterów filmu „Glengarry Glen Ross”, całe szczęście podejście do sprzedaży nie jest już tak agresywne. Wiele firm zdaje sobie sprawę, że w ich przypadku warto budować relacje i stosować sprzedaż konsultacyjną. Jedna perspektywa Różnice w postrzeganiu biznesu przez oba działy mają różne formy. Weźmy na przykład pojęcie czasu. W sprzedaży ważna jest każda godzina, dzień czy tydzień, liczy się wynik. Podsumowanie miesiąca jest źródłem informacji zwrotnej, czy udało się zrealizować postawione cele. W marketingu miesiąc jest punktem wyjścia, nastawiony jest na dłuższą

sprzedaz

ooooooooooo Jedyny sposób, w jaki można wypracować wspólny język, to skłonienie wszystkich do patrzenia z tej samej perspektywy. ŁUKASZ KAMIŃSKI,

TRENER SPRZEDAŻy I BIZNESU, WWW.PERSPEKTyWy.BIZ

perspektywę, bo budowanie marki czy zwiększanie udziałów rynkowych wymaga czasu. Jedyny sposób, w jaki można wypracować wspólny język, to skłonienie wszystkich do patrzenia z tej samej perspektywy. Jeśli oba działy mają wspólny plan i razem do niego dążą, czyni to z nich bardzo silną jednostkę. Niestety, bez tej zgody bardzo łatwo je pokonać. „Jest wystarczająco dużo zewnętrznych zagrożeń bez martwienia się o potyczki wewnątrz firmy. Jeśli nie zmobilizujesz się przeciwko prawdziwemu wrogowi, będziesz słaby” - ostrzega Wiant. Pod wodzą Poprawa relacji między sprzedażą a marketingiem wymaga zmiany kultury firmowej, co oznacza zmianę postaw i zachowań. A taka wymaga odpowiedniego przywództwa, czyli odpowiedzialności za jakość współpracy ponosi kierownictwo najwyższego szczebla. Co, w takim razie, powinni robić szefowie? Odpowiedź jest prosta: przede wszystkim promować wartości otwartości, zaufania i nie tolerować niezdrowej rywalizacji. Następnie ustalić wspólne cele i zgodne strategie. Działania sprzedaży i marketingu powinny być ze sobą spójne i prowadzić do realizacji planów firmy. Aby do tego doszło, należy zacząć od wspólnego procesu planowania, musi być skoordynowany w obu działach. Ważne jest również, by edukować się wzajemnie. Pracownicy obu działów powinni uzyskać wiedzę na temat funkcjonowania przedsiębiorstwa i roli każdej z funkcji. Pozwoli to zrozumieć, że mimo odmienności druga strona może pomóc osiągać moje cele. KUJAWSKO-POMORSKI

16

styczeń 2015

Bratobójcza walka? Pamiętajmy o tym, że oba działy są dla siebie niezmiernie ważne. handlowiec mógłby się wiele nauczyć w dziale marketingu. Tak samo pracownik marketingu z pewnością nabyłby nowych umiejętności w zespole sprzedażowym. Wspólne zebrania i wymiana doświadczeń mogą wnieść sporo świeżości do pracy. handlowiec, który rozumie, jak drobiazgowy jest charakter pracy marketingu, z pewnością wykaże się większą cierpliwością i chęcią pomocy. W drugą stronę jest identycznie, menedżer produktu czy marki, uczestnicząc w spotkaniu handlowym może wynieść z niego nieocenioną ilość informacji, usłyszeć od klienta rzeczy, jakich nigdy w ankiecie nie zobaczył. Te dwa działy powinny zatem żyć w symbiozie, a nie walczyć o palmę pierwszeństwa, ponieważ w tej bratobójczej walce można zapomnieć o najważniejszym, o kliencie. To on powinien być na pierwszym miejscu, to on dźwiga na swoich barkach ciężar, koszty utrzymania firmy. Aby firma przetrwała, to klient musi w nią wierzyć, to jest punkt wyjścia i na nim trzeba temat zamknąć. Wspólny cel marketingu i sprzedaży to klient.

TEKST: ŁUKASZ KAMIŃSKI

Jeśli oba działy mają wspólny plan i razem do niego dążą, czyni to z nich bardzo silną jednostkę. Niestety, bez tej zgody bardzo łatwo je pokonać.

vso

.


ul. Marii Skłodowskiej-Curie 67A, 87-100 Toruń, tel. 56/61-10-500 www.uni-car.pl

22914T4JBA

UNI-CAR DWA Sp. z o.o.


komunikacja Technologia i sprzęt, które wykorzystuje bydgoska firma, stosowane są już w Indiach, gdzie narażone na gwałty kobiety mogą dzięki temu wezwać policję. Podobnie firmy spedycyjne korzystają z technologii, by wiedzieć, gdzie znajdują się ich pojazdy z cennym ładunkiem. Najczęściej jednak w produkty tej spółki zaopatrują się biura podróży.

ŻEBY

gadka BYŁA

tania

Z OSKAREM SIERANTEM, MANAGEREM SPÓŁKI FISHMOBILE, ROZMAWIA: SŁAWOMIR BOBBE Działacie na zagranicznych rynkach, ale w Bydgoszczy niewiele osób o Was słyszało. Fishmobile to nowy autoryzowany dystrybutor marki SIM2GO, należącej do bydgoskiej spółki CallFreedom, która jest częścią amerykańskiego koncernu Aspenta. Takie oddziały, jak mieszczący się w biurowcu BRE Banku w Bydgoszczy, Aspenta ma również w Dubaju, Libanie i Malezji. Wasza oferta dotyczy głównie możliwości tańszych rozmów w roamingu. Czy jest zainteresowanie rynku tego typu propozycjami? Karta Sim2Go kierowana jest do klientów biznesowych i do osób, które często wyjeżdżają za granicę. Nasz produkt jest niszowym w biznesie, ciągle mało znanym. CallFreedom ma podpisane ponad 600 umów z operatorami na całym świecie. Dzięki temu zasięg karty jest ogromny, a stawki nawet o 90 proc. niższe niż lokalnych operatorów w roamingu. Produkt działa na rynku od 4 lat.

Przeciętny posiadacz komórki zapewne nigdy nie widział Waszej karty u sprzedawcy. To problemy z dystrybucją czy wybrany model sprzedażowy? Karty nie można kupić w kiosku, to nie jest produkt kierowany do masowego klienta. Naszym głównym odbiorcą są biura podróży. W tej chwili współpracę nawiązaliśmy z biurami Rainbow Tours, Wezyrholidays, serwisem Wakacje.pl, Merigo, a także z Polską Izbą Turystyki. W fazie projektowej znajduje się współpraca z Flugo i z TUI, którą rozpoczniemy prawdopodobnie w lutym. Klienci tych biur mogą taką kartę sobie dokupić. Biura mają swój model kontaktów z klientem - mogą kartę dać, sprzedać, nie wnikamy w to. Karta Sim2Go kosztuje 150 zł. Gdyby ktoś chciał jechać, np. Dubaju, to musi spełnić tylko jeden warunek - posiadać telefon bez simlocka

Czym różnicie się od innych firm, proponujących oszczędności w czasie rozmów w roamingu? Jesteśmy producentem systemu operacyjnego, kart SIM oraz systemów billingowych. CallFreedom to jedyny polski dostawca tanich usług roamingowych, który jest jednocześnie operatorem MVNO (wirtualnej sieci ruchomej). Jakie korzyści odnoszą z tego klienci? Jadąc do Egiptu z lokalną kartą SIM (której używamy w kraju) za minutę rozmowy do Polski w roamingu zapłacimy średnio 8 zł. Z kartą SIM2GO będzie to 1,69 zł za minutę, więc różnica jest zauważalna na pierwszy rzut oka. Jeszcze lepiej wygląda to w przypadku transmisji danych. Średnie stawki w roamingu poza UE są na poziomie 40 zł za 1 MB. Z naszą kartą można surfować po Internecie w podróży już od 0,99 zł za 1MB. Znajomy biznesmen przebywał tydzień w Chinach, Indiach i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Latał między tymi krajami, bo miał takie obowiązki. Wziął ze sobą dwie nasze karty, jedną dla siebie i jedną dla syna, z którym podróżował. Wydali 200 zł na karty i doładowali je jeszcze za 150 zł. Okazało się, że 200 zł wygadali, 150 przywieźli z powrotem. Co ważne, nie musieli ograniczać się w rozmowach. Ich wydatki obniżyły się o 60-70 proc.

Nasz produkt jest niszowym w biznesie. CallFreedom ma podpisane ponad 600 umów z operatorami na całym świecie. OSKAR SIERANT,

MANAGER SPÓŁKI FIShMOBILE

KUJAWSKO-POMORSKI

18

styczeń 2015

lub być właścicielem telefonu dual SIM. Kartę wkłada się do telefonu zamiast swojej karty lub obok niej, gdy telefon to umożliwia. Nasza karta ma polski numer i to jest bardzo ważne. Komisja Europejska systematycznie wymusza obniżanie cen rozmów w roamingu. Czy to nie jest zła wiadomość dla Waszego biznesu? Dyrektywy te dotyczą tylko podróży po UE. Nasz biznes zaczyna się wtedy, gdy klient wyjeżdża poza teren zjednoczonej Europy. Na tym polu mamy bardzo duże możliwości i chcielibyśmy, aby użytkownicy naszych kart mogli na całym świecie komunikować się równie swobodnie, jak obecnie ma to miejsce w kraju czy na terenie Unii. Jeśli nie przepisy, to co stoi na przeszkodzie w dynamiczniejszym rozwoju firmy? Największą barierą jest brak świadomości potencjalnych użytkowników, że można rozmawiać taniej w roamingu. Prowadzimy działania edukacyjne wspólnie z partnerami. Poza tym wiele osób myli rozmowę międzynarodową z rozmową w roamingu. W roamingu prowadzimy rozmowę wtedy, gdy opuszczamy granicę państwa, jesteśmy przekazywani z rąk jednego operatora w ręce drugiego. Obok rozwiązań roamingowych zajmujecie się też lokalizacją GPS. Tak to nasza „druga noga”. Te same karty SIM wykorzystujemy również do lokalizacji w systemie GPS. Proponujemy nasze usługi lokalizacyjne, m.in. przewoźnikom. Wbrew pozorom to dość drogie usługi, których koszty ponosić muszą firmy spedycyjne, zajmujące się transportem międzynarodowym. Podobnie jak z roamingiem możemy zaproponować im obniżenie kosztów. Oprócz niższych cen zapewniamy także niską awaryjność. Przy usługach GPS skala błędów może sięgać ponad 30 procent, u nas to jakieś 1-3 procent awaryjności. Ilu macie obecnie aktywnych abonentów? Na teraz funkcjonuje około 15 tys. kart SIM koncernu Aspenta. Na ich potrzeby pracuje w Bydgoszczy 8 osób. Dzięki innowacyjności usług większość pracy wykonują systemy informatyczne. Naszym celem jest dołożenie swojej cegiełki do wyników koncernu i zdobycie 30 tys. użytkowników naszych kart.


1217814TRTHA

1075614TRTHA


biura bankowoŚCi prywatnej ZdeCydowanie róŻniĄ się od tyCH, w któryCH prZyjmowani sĄ ZwykLi kLienCi (na ZdjęCiu biuro pko bp)

Wszystk o

TEKST: SŁAWOMIR BOBBE

DLA WYBRANYCH

Chcesz znaleźć kolekcjonerski model Forda, spotkać się z ulubionym aktorem albo zrobić niespodziankę ukochanej, by z okna pokoju hotelowego w Atenach zobaczyła napis „I love you” z Twoim podpisem? A może chcesz wytropić kunę, tylko nie wiesz, jak? Nic prostszego, wystarczy skorzystać z bankowych usług concierge.

S

pecjalistów w tej dziedzinie nie jest w stanie zaskoczyć żadna fanaberia, ani nietypowe zlecenie klienta. Jednak telefony odbierają tylko od tych, którzy zarabiają więcej... dużo więcej niż średnia krajowa. Usługi konsjerżów w branży hotelowej znane są od lat. Niegdyś konsjerżem był pracownik hotelu, który dla specjalnych gości załatwiał różnego rodzaju zlecenia - podejmował się znalezienia biletów na wyprzedany już koncert, a także organizował gościowi rozrywki. Usługi concierge przeniknęły jednak z branży hotelowej do świata biznesu. Tego typu propozycje dla swoich najlepszych klientów przygotowały również banki. Kilka wymiarów concierge W Citi handlowym usługi consierge mają kilka wymiarów. - Pierwszym jest program „A la Carte”, w którym nie tylko polecamy miejsca warte odwiedzenia, ale też w porozumieniu z partnerami usług oferujemy atrakcyjne rabaty - wyjaśnia Andrzej Rosłaniec, dyrektor Departamentu Bankowości Prywatnej. - Restauracje, poza dobrą

kuchnią, specjalnie i tylko dla naszych klientów oferują atrakcyjne rabaty. Kolejnym takim przywilejem związanym z concierge jest usługa „Bilety na telefon” dla klientów Citigold i Citigold Select, która umożliwia rezerwację biletów na wydarzenia artystyczne, kulturalne i sportowe przez infolinię CitiPhone. Posiadacze karty kredytowej Citibank World Elite Ultime i Citibank Platinum mogą liczyć na pomoc w zarezerwowaniu biletów lotniczych, pokoju hotelowego, sali konferencyjnej, stolika w ekskluzywnej restauracji, czy zdobyciu biletu na ciekawe wydarzenie. To propozycje dla zamożnych klientów z segmentu Citigold, których średnie saldo miesięcznych rachunków wynosi minimum 300 tys. zł oraz klientom z segmentu Citigold Select ze średnim saldem miesięcznym w wysokości minimum 1,5 mln zł. Tacy klienci mają swoje oczekiwania i czasem dziwne potrzeby. - Z ciekawych wydarzeń kilkukrotnie pomagaliśmy klientom w formalnościach związanych z przyjęciem dzieci do renomowanych szkół zagranicznych, czy zorganizowaniu rundy golfowej lub innego sportowego wydarzenia KUJAWSKO-POMORSKI

20

styczeń 2015

ze znanym sportowcem czy celebrytą - zdradza Andrzej Rosłaniec. - Raiffeisen Polbank wraz z Europ Assistance Polska udostępniają pakiet R-Assistance, czyli pomoc medyczną, pomoc na drodze oraz pomoc fachowców od napraw. Pakiet oferowany jest bezpłatnie wszystkim posiadaczom konta komfortowego. R-Assistance to program kompleksowej pomocy w razie nagłego zachorowania, awarii pojazdu lub awarii sprzętu domowego, a także innych nieprzewidzianych zdarzeń na drodze i w domu - informuje Aleksandra Kamińska z Departamentu Zarządzania Ofertą Produktową Raiffeisen Polbanku. Na zdecydowanie więcej mogą jednak liczyć posiadacze konta premium. - Mogą korzystać z pakietu R-Assistance & Concierge, który daje też możliwość korzystania z usług concierge. - Zespół organizuje na życzenie klienta wskazane przez niego świadczenia. Dzięki usługom concierge nasi klienci oszczędzają cenny czas. Wystarczy jeden telefon, a zespół Concierge Europ Assistance Polska udzieli pomocy m.in. przy organizacji spotkania biznesowego, rezerwacji stolika w dowolnej restauracji, czy


sukces Zapytania klientów są coraz częściej nietypowe, ekstrawaganckie. Klienci proszą np. o zarezerwowanie skoku ze spadochronem, znalezienie pralni piorącej zasłony czy sposobu na wytropienie kuny. IWONA BEDNARCZyK MBANK

też znajdzie atrakcyjną ofertę wyjazdu wakacyjnego - zapewnia Aleksandra Kamińska. Z concierge bezpłatnie skorzystają też klienci premium w mBanku. - To właściciele prestiżowych kart kredytowych (np. World MasterCard, Visa Platinum czy Visa Gold Private Banking) oraz posiadacze wybranych kont osobistych z kartą debetową MC Debit Gold (mKonta Aquarius i mKonta Aquarius Intensive) - wyjaśnia Iwona Bednarczyk, specjalista ds. produktów ubezpieczeniowych mBanku. - Serwis concierge to pomoc w codziennych sprawach, takich jak dostarczenie kwiatów pod wskazany adres, zarezerwowanie stolika w restauracji czy wizyty u mechanika samochodowego. Konsultanci mogą także np. zorganizować dla klienta wakacje w dowolnym miejscu na świecie, zamówić bilety lotnicze, hotel, wycieczki czy zapewnić udział w wydarzeniach kulturalnych, muzycznych i sportowych (a często są to wydarzenia, na które wejściówki zostały już wyprzedane lub są trudno dostępne). Z roku na rok rośnie zainteresowanie usługami concierge. Co ciekawe, zapytania klientów są coraz częściej nietypowe, ekstrawaganckie. Klienci proszą np. o zarezerwowanie skoku ze spadochronem, znalezienie pralni piorącej zasłony czy sposobu na wytropienie kuny. Concierge totalny - Trudno o dokładne uściślenie zakresu usług, ponieważ są to absolutnie wszystkie sprawy życia codziennego, które leżą w granicach prawa, dobrego obyczaju i nie dotyczą bezpośrednio sfery zawodowej. Są to bardzo prozaiczne sprawy, jak zamówienie taksówki, rezerwacja stolika w restauracji czy wyszukanie ofert zajęć plastycznych dla dzieci, ale i bardzo skomplikowane logistycznie, nagłe i trudne -wyjaśnia Iwona Żelazna, rzecznik Noble Banku. - Obecnie mamy około 2500

klientów objętych usługa concierge, którzy przejawiają bardzo zróżnicowaną aktywność. Części z nich towarzyszymy przez cały dzień, zaczynając od budzenia, zamówienia śniadania, taksówki i osoby, która wyprowadzi psa. Inni dzwonią tylko w wybranych sprawach - na przykład takich, którym nie sprostał ich asystent. Co załatwiali konsjerżowie z Noble Banku? Na swoim koncie mają zdobycie zaproszeń na tegoroczne British Fashion Awards, zakup ogromnych rzeźb koreańskiego artysty, odnalezienie i dostarczenie do Polski kasku motocyklowego klienta, pozostawionego w restauracji na lotnisku we Frankfurcie. Specjaliści z banku pomagali także w organizacji wizyty radiestety, zorganizowaniu transparentu z napisem „I love you”, widocznego z okien restauracji hotelowej w Atenach, zakupie i dostarczeniu torebki z limitowanej edycji niedostępnej w Polsce. Szukali także i znaleźli kolekcjonerski model Forda oraz pomagali w organizacji ślubu na tropikalnej wyspie. Tu się nie wchodzi z ulicy Największy polski detalista na rynku bankowym - PKO BP, ma w swojej ofercie propozycje, o których zwykli śmiertelnicy mogą jedynie pomarzyć. Dla klientów segmentu bankowości prywatnej bank oferuje luksusowe biura urządzone w standardzie znacznie wykraczającym poza sieć oddziałów. - Aktualnie funkcjonuje 8 Biur Bankowości Prywatnej na terenie całej Polski (Warszawa, Gdańsk, Kraków, Katowice, Poznań Wrocław, Łódź i Szczecin). Niezależnie od lokalizacji wszystkie biura oferują luksusowe wnętrze, spójny projekt aranżacyjny, oferujący wysoki komfort i dyskrecję - mówi Michał Zwoliński, specjalista Departamentu Komunikacji Korporacyjnej, Zespołu Prasowego PKO Bank. I bynajmniej nie są to puste słowa (patrz na zdjęcia). Concierge w PKO Banku Polskim jest usługą oferowaną w pakiecie do prestiżowych kart kredytowych: PKO VISA Infinite oraz PKO MasterCard Platinum. Posiadaczom kart przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu zapewniona jest opieka zarówno w czasie podróży, jak i w codziennych sprawach. - Dodatkowo, oprócz concierge „kar towego”, klienci segmentu bankowości prywatnej w PKO BP wyróżniani są zaproszeniami na specjalne imprezy, wydarzenia kulturalne i ważne wydarzenia sportowe. Wśród wydarzeń, które zaoferowaliśmy w tym roku, wymienić można: zaproszenia na spektakle teatralne do Filharmonii Narodowej, bilety na mecze piłki nożnej w ramach mistrzostw świata w Brazylii czy bilety wstępu na Cavaliadę -zawody jeździeckie w skokach przez przeszkody. Minimalny poziom dochodów miesięcznych netto, wymaganych do wnioskowania o kartę wynoszą - 25 000 dla karty PKO Visa Infinite i 10 000 dla karty PKO MasterCard Platinum. Aby zostać klientem bankowości prywatnej w PKO BP, należy podsiadać aktywa finansowe w wysokości 1 mln zł. KUJAWSKO-POMORSKI

21

styczeń 2015

Dla klientów private bankingu (których aktywa wynoszą ponad 1 mln zł) Bank Pekao przygotował specjalną kartę kredytową Pekao VISA InfinitePekao MasterCard, której posiadacze mogą korzystać z szerokiej gamy usług concierge - od rezerwacji hoteli i restauracji po bilety na wyjątkowe wydarzenia sportowe i artystyczne. - Klienci private bankingu Pekao przekonują się do korzystania z udogodnień concierge, szczególnie w zakresie planowania podróży. W miesiącach wyjazdowych liczba kontaktów telefonicznych z serwisem jest dwukrotnie większa niż w pozostałym okresie - informuje Katarzyna Münnich z Biura Komunikacji Bank Pekao SA To przekonywanie się nabiera czasem dość specyficznych form. - W Banku Pekao zdobyto dla klientki torebkę, na którą trzeba czekać pół roku, w ciągu miesiąca. Klientowi, który chciał być na kilku meczach, które odbywały się w różnych miejscach w podobnym okresie czasu, ułożono plan logistyczny tak, aby mógł kibicować na każdym z nich. Klientowi, któremu na olimpiadzie w Londynie spodobały się limitowane buty przeznaczone dla wolontariuszy, concierge Pekao pomógł je zdobyć. Dla klientów private bankingu przeznaczone są specjalne oddziały banku, znajdujące się w głównych miastach kraju. Jednak klienci Private Bankingu zazwyczaj spotykają się ze swoimi doradcami w dogodnej dla klienta lokalizacji i terminie, przykładowo w biurze klienta. Bankowcy podkreślają, że dobry program concierge to wisienka na torcie ich propozycji. Dla ludzi pieniądza liczy się jednak bardziej to, by ten dobrze pracował i przynosił korzyści. - Concierge - owszem. Ale najpierw - inwestycje. W związku ze spadającymi stopami depozytów, wymuszonymi obniżkami głównej stopy przez Radę Polityki Pieniężnej, klienci poszukują atrakcyjnych możliwości inwestowania także na rynkach globalnych. Dlatego concierge w wielu przypadkach traktowany jest przez klientów jako miły dodatek, który warto mieć, ale w pierwszej kolejności klienci oczekują od nas profesjonalnych usług finansowych - podkreśla dyrektor Andrzej Rosłaniec z Citi handlowego.


Ekipa Centrum Medycznego LUX MED. Od lewej: Izabela Górska-Jędrzejewska, Małgorzata Kaczorek, Katarzyna Siry, Zofia Mizarewicz, Jarosław Ornatek, Agnieszka Bareja, Magdalena Kamińska, Agnieszka Rogalska.

Klasa A otwarta z klasą Świetnym zwieńczeniem minionego roku było otwarcie toruńskiego Kościuszko Business Point - największego i najnowocześniejszego biurowca klasy A w naszym regionie.

P

rzeszło 250 gości było świadkami uroczystego przecięcia wstęgi. Mieszczący się przy ulicy Kościuszki obiekt składa się z pięciu pięter, parkingu na ponad 200 aut oraz podziemnego garażu. Na powierzchni ponad 5000 metrów kwadratowych rozwijać się będzie biznes, natomiast z kolejnych 2500 mkw. korzystać będą mogli mieszkańcy Torunia - na powierzchni usługowej otwarto między innymi Centrum Medyczne LUX MED - pierwszą w Toruniu poradnię medyczną prowadzoną bezpośrednio przez Grupę LUX MED.


1218414TRTHC

37915BDDWA

1816414BDBHA


„Bez stresu nie byłoby życia” twierdził Hans Selye już w latach 70. ubiegłego wieku. Czego jeszcze o stresie nie wiemy? Tego, że stres jest dla nas korzystny. Brzmi to paradoksalnie... Stres jest nam potrzebny, bo to jest często jedyny sygnał od organizmu, że należy się zatrzymać i zastanowić, co się dzieje. Jednak samo zarządzanie tą reakcją, określaną jako naturalna albo atawistyczna, nie podlega naszej świadomej kontroli. Stres jest wywołany przez „stare” części mózgu, tzw. gadzi mózg, który uruchamia się, gdy odbierze sygnał o zagrożeniu. Wówczas czujemy się bardziej spięci, zasycha nam w gardle, zaczynają nam się trząść ręce, czujemy miękkość w kolanach, żołądek się buntuje. Cała reakcja stresowa jest jednak reakcją przystosowawczą, by organizm poniósł możliwie jak najmniejsze negatywne skutki. Czyli, jeżeli atakuje mnie dzikie zwierzę, to blednę, krew odpływa właśnie dlatego, bym nie doznał krwotoku i szybko się nie wykrwawił. Zaciska się żołądek, opróżniamy jelita i pęcherz, by oczyścić trzewia, by zmniejszyć ryzyko zakażenia w przypadku uszkodzenia ciała.

DO

Mamy też do czynienia z innymi objawami? Ocena sytuacji jako wyzwania lub zagrożenia powoduje silniejsze ukrwienie mózgu - co się objawia zaczerwienieniem twarzy - zaciśnięciem szczęki, napięciem mięśni długich - to nas przygotowywało do walki, żeby działać z maksymalnie dużą siłą. Nadal mamy mózg gadzi, ale nie atakują nas dzikie zwierzęta, tylko interpretujemy to, co nas otacza jako zagrażające. Mój szef to nie jest niedźwiedź, który mnie rozszarpie, ale mój mózg i ciało reagują na niego tak, jakby to było niebezpieczne zwierzę.

PRACY

CZY NA

Szef jest uosobieniem naszego lęku? Często tym „niedźwiedziem” są po prostu moje oczekiwania wobec siebie, tego jak wypadnę, nieraz jest to także poczucie zagrożenia, bo nie wiem, czy nadal będę pracować. Często jest to zagrożenie upośrednione, bo właśnie od szefa zależy, czy moja rodzina przetrwa, czy będziemy mieć pieniądze. I wówczas w jego osobie kumuluje się moje zagrożenie, poczucie braku bezpieczeństwa, mój lęk. Reakcji stresowej nie pozbędziemy się nigdy, fizjologicznie jest to niemożliwe, musielibyśmy nie żyć. Mózg pracuje, więc będzie oceniał sytuację, a to uruchamia stresową reakcję łańcuchową.

WOJNE? , Mój szef to nie jest niedźwiedź, który mnie rozszarpie, ale ja, niestety, reaguję na niego jak na niebezpieczne zwierzę - z psycholog dr Lidią Chylewską-Barakat rozmawia Jan Oleksy

KUJAWSKO-POMORSKI

Sztuka polega na tym, żeby sobie z tym stresem radzić... Radzić efektywnie. Znamy takie sposoby, które szybciutko, ale nieefektywnie pozwalają radzić sobie ze stresem. Na przykład alkohol, który wyłącza płaty czołowe, czyli krytyczną ocenę, zmniejsza wymagania od siebie i innych, powoduje spadek napięcia. Ale ponieważ działa na płaty czołowe, nie działa na mózg gadzi, który najprawdopodob-

24

styczeń 2015


psychologia niej nie znał alkoholu. Kiedy tylko wytrzeźwiejemy, od razu problem wraca, łącznie z poczuciem winy. Czyli na kacu wraca w spotęgowanej formie? De facto potęgujemy stres. Podobnie z papierosami. One z kolei zabierają tlen, którego w reakcji stresowej zużywamy więcej, zatem niedotleniony organizm zaczyna reagować z większym napięciem. Zamknięte koło. Co zatem mogę zrobić, żeby się poczuć bezpieczniej? Trzeba uruchomić serię działań, które pozwolą na zmniejszenie przyczyn stresu, oczywiście, o ile to możliwe. Są sytuacje, kiedy się zdenerwowaliśmy, ponieważ ktoś zagroził naszemu życiu, np. zajechał nam autem drogę i o wypadek było łatwo. Sztuką jest opanowanie tych emocji, zrozumienie, że się przestraszyłem... Ale psychofizyczna i chemiczna część organizmu została już wyzwolona. Adrenalina, kortyzon, acetylocholina, noradrenalina już pojawiły się we krwi. I choć mam ochotę rozszarpać gościa, to tego nie robię, bo jestem kulturalny, ale nagromadzoną i niewykorzystaną energię dobrze jest szybko spożytkować. W jaki sposób? Idę pobiegać, poćwiczyć jogę, popływać, wykonywać czynności, które będą wykorzystywać mięśni długie, które zużyją wszystko to, do czego się organizm przygotował. Taką skumulowaną energię? Raczej skumulowane napięcie, bo można też czuć się kompletnie wyczerpanym. Jeżeli nie daję organizmowi regularnie okazji, żeby stres ze mnie „wyszedł”, to on zacznie się kumulować. Wówczas każdy kolejny, nawet drobny stres, sprzeczka, spowodują zwielokrotnienie oceny kolejnej sytuacji jako zagrożenia lub wyzwania. Będzie to efekt naszego powszedniego „grzechu zaniedbania siebie”. Bo tylko ja mogę rozładować swój stres, nikt za mnie tego nie zrobi. Nawet najpiękniejsze słowa nie zniwelują chemii, która się wyzwoliła. A porcja dobrej muzyki? Mózg lubi muzykę, zwłaszcza taką, która przypomina szum morza, dlatego że jest to odpowiednik rytmu fal mózgowo-rdzeniowych. Każdy z nas wie, co dla niego najlepsze. Im więcej mamy sposobów, tym lepiej. Zatem warto wracać do dobrych doświadczeń choćby w pamięci i uczyć się nowych skutecznych sposobów na własny komfort i bezpieczeństwo, i to na długie lata. Oczywiście, można także świetnie się bawić po narkotykach czy alkoholu - tego co przynosi szybką ulgę mózg uczy się najszybciej i bardzo skutecznie, tyle że wtedy stajemy się ofiarami nie tylko stresu, ale i szkodliwych nawyków. Które powodują kolejny dołek... Jeszcze jest kwestia takiego potocznego rozumienia odreagowania stresu. Np. kiedy jesteśmy wściekli, to krzyczymy. Badania pokazują,

że to wcale nie zmniejsza, ani nie rozładowuje, wręcz przeciwnie - może nakręcać nas i naszych oponentów w gniewie. Po awanturze trudno się wyciszyć. Spójrzmy na kibiców, którzy pięknie wyładowują się na meczu, wrzeszczą, skandują, ale po wyjściu z boiska... Mają ciągle w sobie ładunek... Mało tego, przechodzą do rękoczynów, biją się między sobą...

Reakcji stresowej nie pozbędziemy się nigdy, fizjologicznie jest to niemożliwe, musielibyśmy nie żyć. Mózg pracuje, więc będzie oceniał sytuację, a to uruchamia stresową reakcję łańcuchową. dr lidia chylewska-barakat, psycholog kliniczny

Czyli cały czas się nakręcali. Pamiętajmy, że nie jesteśmy „kotłem parowym”. Naszym zadaniem jest zestawić garnek z ognia, a nie upuszczać pary, czyli musimy zadbać o siebie u podstaw. Warto wyćwiczyć własne reakcje, by użyć ich w sytuacjach stresowych, uczmy się np. technik oddechowych, bo w stresie zmienia się i spłyca oddech. Musimy umieć pogłębić oddech, rozluźnić mięśnie. Wtedy wróci do funkcjonowania przedczołowa część mózgu, będziemy umieli ocenić sytuację i zastanowić się, co takiego się stało, że tak bardzo, wręcz atawistycznie zareagowaliśmy. Zatem wychodząc do pracy, nie powinniśmy się nastawiać, że idziemy do boju? Nie ma złotej recepty. Musimy sobie zadać pytanie, jakie nastawienie jest nam potrzebne, po co idziemy do pracy, jeżeli idziemy do boju, to będziemy walczyć. Na przykład idziemy zrobić dobry wynik finansowy... Jeżeli dałam swojemu układowi nerwowemu instrukcję „walcz”, to mózg na pewno będzie walczył, bo jest mi posłuszny. Tu ważne jest pozytywne nastawienie i uświadomienie sobie celów dobrych dla mnie i dobrych dla otoczenia.   KUJAWSKO-POMORSKI

25

styczeń 2015

Czyli idę do pracy, żeby co? Jeżeli jest to praca, w której występuje rywalizacja, to na pewno nastawienie się na to, że będę lepszy od innych, dużo nam nie da, bo nie wiadomo, co zrobią inni. Bardzo łatwo taki cel wymknie się spod kontroli, nie będziemy mogli go osiągnąć, co z kolei powoduje frustrację. Więc cel musi być pozytywny, ale nie na takiej zasadzie, że dzisiaj dam z siebie wszystko, bo to też nie jest określone, tylko że np. napiszę dobry artykuł. Dobry, to znaczy jaki? Taki, gdzie będę czuł, że dałem informacje, które są dla ludzi korzystne, albo gdzie wykażę się dużą elokwencją... Cel trzeba tak określić, żeby mózg wiedział, co ma robić. Im bardziej będzie konkretny, tym chętniej mózg będzie do niego dążył. Cieszmy się z drobnych kroczków? Często tych małych rzeczy nie dostrzegamy. Zwłaszcza my, Polacy, mamy przed sobą ogromną robotę do wykonania, żeby nauczyć się doceniać drobiazgi. Np. to, że rano zrobiłem żonie kawę, pokonałem swoje lenistwo. Fajny efekt - mój mały sukces. Dobre dla mnie - dobre dla niej. Ale my niestety, często myślimy inaczej: jeśli sąsiad zmienił samochód na lepszy, to raczej życzymy mu wypadku, niż tego, co zrobić, by też mieć samochód. Dlaczego nie mamy się wszyscy cieszyć?! Jeżeli czuję, że to jest nieprzyjemne uczucie, że jedni mają, a ja nie mam, to czas pomyśleć, co ja mogę zrobić, żeby mieć. A nie co zrobić, żeby on nie miał... Pozytywne myślenie leży w naszym głębokim interesie, bo negatywne reakcje, narzekanie i krytykowanie niszczy nasz mózg. Zdecydowanie lepiej wyrobić w sobie nawyk dostrzegania zasług, sukcesów, nawet drobnych rzeczy, a wówczas nasz mózg dobrze się regeneruje.

*dr Lidia Chylewska-Barakat psycholog kliniczny i rodzinny, dr psychologii Instytutu Psychologii UAM Poznań; trener i kotrener w międzynarodowych i krajowych projektach psychoprofilaktyki, edukacji i pomocy, prowadzi gabinet psychologiczny


Zaczęło się od dziadka, który był stolarzem i w genach przekazał fach swojemu synowi. Dziś meblami zajmuje się już trzecie pokolenie tej rodziny. Z Aleksandrą Drygalską, dyrektor handlową meblarskiej firmy Ergostyl z Torunia, rozmawia Janusz Milanowski.

ZDJĘCIA: JACEK SMARZ

IKEI NIE boimy się

Na stronie internetowej przeczytałem, że firma Ergostyl „jest rebrandingiem przedsiębiorstwa rodzinnego”. Czy może Pani rozszyfrować to trudno słowo? Mój teść jest stolarzem i stolarzem był też dziadek mojego męża. Robili kuchnie od ponad 30 lat. Nasza firma jest więc wpisana w tradycję rodzinną. Niech pan zauważy, że stoi tu jeszcze stara piła taśmowa, której używali. Piękne, solidne narzędzie. Jest jeszcze szafa wykonana w ich pierwszej stolarni i stare stoły z imadłami oraz stare narzędzia z historią. Stolarstwo to tradycja rodzinna mojego męża. Teść cały czas sprawuje pieczę na częścią wykonawczą w naszej firmie, a my zajmujemy się sprzedażą mebli, powstałych według naszych projektów. Projektujemy, wytwarzamy, montujemy. W naszej sprzedażowej ofercie są też m.in. meble niemieckie dla bardzo wymagających klientów.

W jaki sposób młodsze pokolenie rozwinęło rodzinną tradycję? Najpierw każdy z nas miał swoją firmę. Teść miał stolarstwo, mąż Artur zajmował się dofinansowaniami unijnymi pisząc wnioski i projekty, ja miałam i mam do dziś firmę Impast, zajmującą się aranżacją wnętrz, podobnie jak siostra męża Karolina, która też prowadziła taką własną firmę. W 2011 r. powołaliśmy spółkę rodzinną Ergostyl: mąż z siostrami, teściowa, teść i ja. A więc Ergostyl to cztery kobiety? Ale prezesem jest mój mąż. Odpowiada za finanse i księgowość. Karolina to dyrektor kreatywna, zajmująca się aranżacją i projektowaniem. Druga siostra męża Natalia i jego mama Teresa są udziałowcami. Teść, Andrzej, jest szefem produkcji. Ja mam stanowisko dyrektora handlowego, obsługuję klientów i zajmuję się marketingiem. KUJAWSKO-POMORSKI

26

styczeń 2015

Efektowne, a raczej efektywne połączenie różnych umiejętności. Ktoś od sztuki, ktoś od kasy, a ktoś od rzemiosła. Życie zweryfikowało te nasze umiejętności. Ja dobrze się czuję w kontaktach z klientami. Karolina woli pracę twórczą, aranżacyjną, a mąż - ekonomista z zawodu - ogarnia finanse oraz planuje rozwój i strategię działań firmy. Niebawem otworzymy nową ekspozycję. Od czego zaczynaliście? Od mebli biurowych i kuchni. Potem wzbogaciliśmy ofertę o kanapy Sits, a dążymy do tego, żeby współpracować ze sprawdzonym gronem projektantów i dobrymi producentami mebli. Wyobrażam sobie, że w czasach gotowych wzorów z kolorowych katalogów i internetu, to nie jest łatwy kawałek chleba. Jesteśmy wygodni, żyjemy w pośpiechu. Kolega architekt mówił mi, że ludzie już nie zamawiają indywidualnych


pomysł na biznes projektów, tylko wynajdują domy w tych katalogach. Jak to jest w Państwa branży? Można przecież kupić gotowe meble do złożenia. Do nas nie trafia klient, który kupuje tymczasowe gotowe szafki do złożenia, tylko taki, który ma problem z aranżacją wnętrza i poszukuje mebla docelowego na lata. Klienci w Polsce chcą mieć kuchnię zabudowaną i zagospodarowaną od „A” do „Z”, a gotowe zestawy mebli na to nie pozwalają. Rzeczywiście, to nie jest łatwy kawałek chleba. To nie tylko kwestia projektu i realizacji. Podczas montażu dzieje się też wiele nieprzewidzianych rzeczy, trzeba być elastycznym i cały czas kreatywnym. Rozumiem, że Wasz klient jest bardziej wyrafinowany i poszukujący oraz ma większe pieniędze. Tak, jak pan powiedział: żyjący w pośpiechu. Oczekuje od nas pomocy. Określi, co mu się podoba i chce się dowiedzieć, co jest trendy teraz i co będzie również za pięć lat. A czy są też tacy, którzy chcą aranżacji według własnej wizji, a nie według panujących trendów. Indywidualne projekty realizowane są przez projektantów, a my wprowadzamy pewne modyfikacje pod kątem ergonomii na przykład, ale tak, by oryginalny projekt nic nie stracił. Wśród Waszych klientów są też firmy. Jaki gust mają polscy biznesmeni? Jakie chcą mieć biura? Bogate? Nowoczesne? Minimalistyczne? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Najczęściej oczekują od nas propozycji, bo to są bardzo zajęci ludzie. Chcą, żeby im podpowiedzieć aranżację, która będzie robiła wrażenie. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że nie mają własnego zdania. Bardzo często mają swoich projektantów, a ostatnio zauważyliśmy, że z pomocy projektantów korzystają coraz częściej również ludzie o średnich dochodach, choćby tylko w małym zakresie: kolorystyka ścian, czy rozkład pomieszczeń. Bardzo nas to cieszy.

materiały i swoje standardy. Chcemy, żeby rynek dostrzegał naszą jakość, a nie, żeby tracić czas na reklamacje. Słyszałem, że branża meblowa w naszym regionie nie jest szczęśliwa z powodu budowy Ikei w Bydgoszczy. Może trochę nas to niepokoi, ale z drugiej strony to inny segment klientów. Podchodzimy do tego z dystansem. Do nas przychodzą ludzie z konkretnymi oczekiwaniami, którzy chcą mieć coś własnego, indywidualnego. Domy często projektuje się pod określone zabudowy, czy meble i w tym celu, na przykład, obniża się sufity. A przecież projektant nie bazuje na gotowcach, na standardowych „czterdziestkach” czy „sześćdziesiątkach”, więc potrzebny jest stolarz, żeby tę przestrzeń dobrze zagospodarować, a nie tylko sprzedawca. O Ikei w ogóle nie dyskutujemy. A jak zdobywacie klientów, skoro w ogóle się nie reklamujecie. Pozycjonujemy swoją stronę w internecie. Mamy bardzo wielu klientów z polecenia i to nas najbardziej cieszy, bo najlepszą reklamą jest dobra sława. Nie docierają do nas klienci, którym chodzi tylko o wyciągnięcie pomysłów i wycenę, żeby porównać naszą ofertę z konkurencją. Dla nas to jest czasochłonne i jałowe. Zatem sami projektujecie, wykonujecie i sprzedajecie też meble innych producentów. Tak, ale tylko sprawdzonych dobrych marek krajowych i zagranicznych. Nie chcemy reklamacji. Padło między nami słowo „trendy”. Zarobiłem milion dolarów i chcę mieć coś, co jest trendy. Co mi Pani poleci? To, co jest naturalne i nasze. Minął czas egzotyki, wraca nasz jasny dąb. Modne jest łączenie szarego betonu z drewnem, fornirem. Dąb czy klon to jest to, ale w prostej formie, dyskretnie, stylowo, elegancko, ponadczasowo, żadnego „królewskiego” wzornictwa i przepychu.

A czy dużo macie klientów w ogóle? Jesteśmy zadowoleni. Mamy ich tylu, że zachowana jest ciągłość pracy i jest jej mnóstwo. Bardzo dużo czasu pochłaniają nam projekty, bo to nie jest tak, że tu ma być lodówka, a tam kuchnia i gotowe. To wszystko musi tworzyć pewną spójną całość. Nie chcemy robić nic sztampowo. Ile kosztuje u Was najtańsza kuchnia? Nie obsługujemy tylko ludzi z grubym portfelem. Możemy urządzić kuchnię już za 4-6 tys. zł. Jesteśmy w stanie dostosować się do sytuacji finansowej klienta, ale nigdy nie zejdziemy poniżej poziomu dobrej jakości, więc jeśli ktoś chce jeszcze szukać oszczędności kosztem jakości, wtedy mówię „nie”, ponieważ mamy sprawdzone KUJAWSKO-POMORSKI

27

styczeń 2015

To nie jest łatwy kawałek chleba. To nie tylko kwestia projektu i realizacji. Podczas montażu dzieje się też wiele nieprzewidzianych rzeczy, trzeba być elastycznym i cały czas kreatywnym. ALEKSANDRA DRyGALSKA, DyREKTOR hANDLOWA ERGOSTyL


felieton

nie dajcie sie,

z o r strze' c a l

Czas świąteczno-sylwestrowo-karnawałowy zasługuje na krótszą nazwę: okres kacowy. A „Kac morderca nie ma serca” - jak głosi tytuł strony na jednym z portali społecznościowych. Gdyby następnego dnia rano ktoś powiedział tak: „Stiopa! Jeżeli natychmiast nie wstaniesz, zostaniesz rozstrzelany!” - Stiopa odpowiedziałby słabym, ledwie dosłyszalnym głosem: „Rozstrzeliwujcie mnie, róbcie ze mną, co chcecie, za nic nie wstanę”. Cóż tu mówić o wstawaniu - Stiopie wydawało się, że nawet oczu nie zdoła otworzyć, a jeżeli tylko spróbuje zrobić coś podobnego, potworna błyskawica rozwali mu głowę na kawałki. „(...)Stiopa wybałuszając oczy zobaczył, że na malutkim stoliku stoi taca, na której leży pokrojony biały chleb, prasowany kawior w salaterce, marynowane borowiki na talerzyku, przykryty pokrywką rondelek i wreszcie wódka w pojemnej karafce(...). Nieznajomy nie pozwolił na to, by zdumienie Stiopy narosło aż do chorobliwych granic, i zręcznie nalał mu z pół szklanki wódki”. Koneserzy literatury na ogół są też koneserami trunków i zgodnie przyznają, że opis leczenia kaca w „Mistrzu i Małgorzacie” Michaiła Bułhakowa jest spełnieniem marzeń każdego, komu zdarza się przedawkować. W tym przypadku mamy do czynienia z metodą homeopatyczną, czyli „to samo tym samym”, „czym się strułeś, tym się lecz”, etc. Naukowcy ponoć już dawno wynaleźli pigułkę, po której kacowe cierpienie znika jak ręką odjął.

Jednak uznano, że wprowadzenie jej do obrotu skutkowałoby apokalipsą. Przepisów na leczenie kaca jest tyle, ilu jest pijących. Starożytni Rzymianie stosowali jajka sowy, bogate w cysteinę. My mamy w aptece lek na kaszel, oparty na tym składniku, ale zdania co do jego skuteczności w leczeniu glątwy są podzielone. Na pewno nie wystarczy tylko posmarować się plasterkiem cytryny pod pachami (metoda „na wiarę”). A co jest najlepsze na kaca? Ustawa o przeciwdziałaniu alkoholizmowi nie pozwala mi napisać o tym wprost. Nie bez znaczenia jest dobór trunków. Rynkowy dostatek sprawia, że stajemy się mało wyrafinowani, a jedyny akt kreacji, na jaki nas stać, to milczące skanowanie wzrokiem półki z alkoholami. Pod tym względem jesteśmy barbarzyńcami w stosunku do przedwojennych Polaków, którzy pili coś takiego jak koktajl polski. Skład cytuję za dziełem „Nowy kucharz doskonały” z 1929 r.: „30 g starki, 15 g węgierskiego wina, 10 g nalewki na śliwkach, 10 g soku wiśniowego, 10 kropli syconego miodu, 10 g soku cytrynowego, 5 kropli gdańskiego kimmlu, 4 g angostury, wszystko skłócone lodem, a do kieliszka skrawek skórki cytrynowej i wiśnia”. Warto wiedzieć, że angostura to najsłynniejsza gorzka wódka na świecie rodem z Wenezueli. Nazwa jej pochodzi   KUJAWSKO-POMORSKI

28

STYCZE ń 2 0 1 5

od miasta Angostura. Ponoć nie ma kozaka, który jest w stanie przełknąć ją w czystej postaci. Jedno jest pewne; żeby kac nie przyprawił nas o zbędne cierpienie duchowe, należy starannie dobierać towarzystwo. Nie ma nic gorszego niż poranna konkluzja pod zbolałą czaszką: jak ja mogłem pić z tym idiotą?! O Czytelników „Biznesu” jesteśmy jednak spokojni, gdyż badania wykazały, że nigdy nie piją byle jak, z byle kim i byle co. I tak trzymajcie w nowym roku!

Janusz Milanowski Dziennikarz, publicysta, fotograf. Miłośnik długodystansowego pływania i jazzu.


41115BDDWA


Od Wisły aż po

Bramy

Słońca Pierwszego i drugiego dnia narciarskiego zjeżdżam raczej ostrożnie, niekoniecznie od razu na czarnych trasach. Jest przecież całe mnóstwo czerwonych na rozgrzewkę - mówi Alicja Buczak, bydgoska bizneswomen, która od 25 lat jeździ nartach. TEKST: JAN OLEKSY ZDJĘCIA: PRYWATNE ARCHIWUM

W

Polsce ze śniegiem bywa różnie. Raz jest, a raz go nie ma. Dlatego wielu zwolenników zimowego szaleństwa woli wybrać alpejskie szlaki, gdzie mogą szusować po świetnie przygotowanych i długich trasach. - Alpy przyjmują gości już od końca listopada. Nawet jeżeli nie ma naturalnego śniegu, to w znanych ośrodkach narciarskich trasy są odpowiednio naśnieżone - mówi Alicja Buczak, która regularnie jeździ w Alpy od 1998 roku. Czerwone i czarne - Zwykle pakuję się w ostatnim momencie, natomiast narty, buty, sprzęt narciarski mam już wcześniej przygotowane - mówi bizneswomen. Wyjazd w góry poprzedza systematycznymi ćwiczeniami poprawiającymi kondycję. - Jeżeli wybieram się

w lutym, to od początku grudnia robię codziennie 50-100 przysiadów przy różnych okazjach. Przed śniadaniem, przed kolacją, po kolacji. To naprawdę bardzo pomaga i później procentuje na stoku. Pierwszy i drugi dzień narciarski mam ostrożniejszy, niekoniecznie od razu wybieram się na czarne trasy, jest przecież całe mnóstwo czerwonych na rozgrzewkę - tłumaczy. Przygody z „Markiem” Po raz pierwszy pani Alicja założyła narty w Wiśle. Były one bardzo długie, wyższe od człowieka i proste. Takie wtedy produkował „Polsport”. Z rozrzewnieniem wspomina swoje pierwsze kroki na nartach, krótkie zjazdy, wyciąg „Marek”... Dziś, po alpejskich doświadczeniach, tamte górki wydają się jej maleńkie, ale darzy je wielKUJAWSKO-POMORSKI

30

styczeń 2015

kim sentymentem, bo tam pod okiem znajomych nauczyła się jeździć, najpierw „pługiem”, potem „krystianią”. - Polecam jednak naukę prowadzoną przez doświadczonych trenerów, by nie nabrać złych nawyków, których później trudno się pozbyć. Dzisiejsze narty carvingowe bardzo ułatwiają naukę. Niektórzy mówią, że one same skręcają. Rekreacyjnie można już zjeżdżać po dwóch, trzech dniach - wyjaśnia. Zjazdy z Dziewicy - Muszę się przyznać, że w Polsce niewiele jeździłam, jedynie przez kilka lat w Wiśle. Później już oddawałam się narciarstwu poza granicami kraju. Trasy są tam dłuższe, lepiej przygotowane, a ski-passy czy zakwaterowanie niewiele droższe, a czasami wręcz porównywalne, z cenami


vip w podróży Geograf dzieli Alpy na Zachodnie i Wschodnie, a ja, jak inni narciarze, na szwajcarskie, francuskie, austriackie i włoskie. Każde są inne. Na tym polega ich urok. ALICJA BUCZAK w Polsce. Ostatnio byłam w szwajcarskim Laax, gdzie jest około 220 km doskonałych i pięknych tras narciarskich. Mieszkałam w niezwykłym apartamencie Rocksresort. To w zasadzie małe nowatorskie architektonicznie osiedle, składające się z kubików o elewacjach z łupku pozyskanego z miejscowych głazów narzutowych, doskonale skomponowanych z górskim krajobrazem. Znajduje się w nich 120 apartamentów o klasie czterogwiazdkowego hotelu, restauracje oferujące kuchnię z różnych stron świata i parking wykuty w skałach. Lubię też przepiękny region, który się nazywa Jungfrau. Dumne trzy szczyty: Olbrzym, Mnich i Dziewica. Z Alpami szwajcarskimi związana jest ciekawostka. Otóż kręcono tam agenta 007, który w „Goldfingerze” swoim aston martinem śmigał po przełęczy Furka Pass. W Alpach filmowane będą także sceny najnowszego Bonda „Spectre”. Czas po stoku - Po śniadaniu ruszam od razu na stok, staram się wybierać pensjonaty blisko wyciągu, żebym nie musiała korzystać ze ski-busu. Jeżdżę praktycznie cały dzień, z przerwami na odpoczynek. Jeżeli jest słoneczna pogoda, to robię sobie przerwę na leżak, dobrą kawę, a we Włoszech na bombardino. Niektóre zjazdy się pamięta, szczególnie te z dużą różnicą poziomów. W Laax pani Alicja zjeżdżała po 11-kilometrowej czerwonej trasie, pokonując 1,7 km w pionie. To robi wrażenie. W zależności od regionu ostatni wyciąg wjeżdża na górę najczęściej o 16-17. Gospodarze dają ludziom odpocząć, bo większość ośrodków narciarskich ma formułę après-ski, zapewniającą wszelkie możliwe rozrywki turystom. Np. w Laax czynna jest przez cały rok, pierwsza i jedyna w Europie Akademia Freestyle’u, a w dawnej hali tenisowej mieści się m.in. skocznia dla snowbordzistów i narciarzy, a nawet dla deskorolkarzy. Skaczący lądują tam bezpiecznie w basenie wypełnionym, miękkimi gąbkami. Szwajcarskie Alpy pani Alicja odwiedzała pięciokrotnie. Słoneczna brama We Francji preferuje region Portes du Soleil, a szczególnie miejscowość Avoriaz, położoną na wysokości 1800 m npm. - Mieszkałam

w ekologicznym pensjonacie, do którego nie można dotrzeć samochodem, a bagaże wwiozłam konnymi saniami. Z reguły francuskie stacje narciarskie mają małe apartamenty, bo turysta ma się jedynie tam przespać, wyjść na stok, a potem korzystać z uciech après-ski. Dlatego nie ma tam oświetlonych stoków, tak jak u nas - wyjaśnia. Portes du Soleil czyli „Bramy Słońca” swoją nazwę zawdzięcza największej liczbie słonecznych dni w całych Alpach. Niezapomnianych wrażeń dostarcza przecudne miasteczko Châtel ze starymi kościółkami i uroczymi uliczkami. Jest nieco tańsze niż Avoriaz. Zbocza Portes du Soleil oferują 650 kilometrów wspaniale przygotowanych tras, na które potrzebny jest tylko jeden karnet narciarski. 200 wyciągów zdecydowanie skraca czas oczekiwania na wjazd. Ten piękny krajobrazowo region nadaje się w szczególności na urlopy rodzinne. - Wszystkie wyciągi mogą przez godzinę przewieźć 250 tysięcy turystów. Ale nie ma tłoku, bo region jest olbrzymi ze świetnie rozwiniętą infrastrukturą. Dla wytrawnych narciarzy polecam Mur de Chavanette, to na świecie najbardziej stromy stok z muldami i możliwością jazdy poza trasami - wyjaśnia pani Alicja. Jak po Marmoladzie Włochy, to oczywiście przesławne Dolomity, dobrze przygotowane dla gości z dziećmi. Folgarida, Madonna di Campiglio, Paganella, Val Di Sole... A jeżeli mówimy Dolomity, to oczywiście myślimy o najwyższym szczycie o smacznej nazwie Marmolada. - Szczególnie zaskoczył mnie zjazd z tej góry, po którym rozbolała mnie głowa z powodu nagłej różnicy ciśnień, mimo że szybko nie jeżdżę - dodaje Alicja Buczak. Tam spotkała się też z niezwykłą ofertą turystyczną. Turyści przylatują na stok helikopterem, wysiadają, przypinają narty i... zjeżdżają w dół. Takie widoki z lotu ptaka kosztują 100-150 euro. Ciekawa jest największa karuzela narciarska, czyli Sella Ronda, gdzie 26 km tras poprowadzono dookoła góry, którą można objechać albo w jedną, albo w drugą stronę. Ale Włochy to nie tylko Dolomity. - Zamiast Madonna di Campiglio czy Paganella zdecydowanie wolę przepiękny region Cervinia-Breuil w północno-zachodniej części, u stóp Matterhornu, gdzie po szwajcarskiej stronie zobaczymy Zermatt - kurort wolny od spalin. Można się do niego dostać konno lub taksówkami zasilanymi elektrycznie. Dla mnie jest to jeden z najpiękniejszych regionów, zarówno pod względem widokowym, jak i narciarskim - wyznaje narciarka. Austriacki numer 1 - W Austrii byłam jedynie w przepięknym Ischgl. Od lat 80. to numer 1 w Austrii. W 1963 roku w tej wiosce nie było jeszcze żadnego wyciągu, a dzisiaj to tętniący życiem ośrodek narciarski. Wiadomo, że jak coś jest numerem 1, to również ceny są tam relatywnie wysokie. W Ischgl się połamałam. Na szczęście, stało się to przedostatniego dnia, więc zdążyłam się najeździć - śmieje się pani Alicja. KUJAWSKO-POMORSKI

31

styczeń 2015

Alicja Buczak Właścicielka biura turystycznego Text-Tourist w Bydgoszczy, z wykształcenia historyk, kocha dobre książki, pelargonie, grzyby i oczywiście narty.


2008414BDBHA


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.