5 minute read
smietnisko to srodowisko
Jak w Twojej głowie narodziło się „Centrum żywych rzeczy” – ten rozległy, interdyscyplinarny projekt, rozpięty między galerią, muzeum historii naturalnej a ogrodem botanicznym?
W mojej twórczości często zajmuję się tematem odpadów, nadprodukcji śmieci, tym, jak one cyrkulują w ekosystemie i tym, co dzieje się z naddatkiem materii produkowanym każdego dnia. Start prac nad „Centrum żywych rzeczy” (2016 rok) zbiegł się w czasie z lawiną różnych publikacji. Zaczęto dużo pisać o wyspie plastiku na Oceanie Spokojnym, o plastiglomeratach, czyli nowych tworach geologicznych, które są pozlepianymi ze sobą fragmentami plastiku wyławianymi z morza, czy o mikroplastiku w wodach oceanicznych i gruntowych. Wniknęły one tak głęboko w ekosystemy, że stały się ich częścią, zaczęły działać niezależnie od człowieka i zmieniać środowisko. Aż do tego stopnia, że naukowcy rozważają, czy w warstwach geologicznych zostaną ślady, które będą wskazywać na epokę ekspansji ludzkiej, znaczoną nadprodukcją gazów cieplarnianych i śmieci. Zmiana sięgnęła więc poziomu geologicznego.
Advertisement
Diana Lelonek to artystka wizualna, która nie boi się sięgnąć do śmietnika. Jej działania artystyczne są formą aktywizmu i naukowego projektu badawczego.
Te zjawiska mogły się wtedy wielu wydawać dość odległe lub abstrakcyjne. Twój projekt sprawił, że stały się nam bliższe i mniej egzotyczne. Chciałam te znaki antropocenu pokazać, posługując się czymś znanym. Unaocznić, jak śmieci zaczynają funkcjonować w systemie – nie na odległym oceanie, a w lesie pod domem. Pokazać coś, co jest banalnie bliskie, czyli wyrzucone do lasu buty, plastik czy sprzęty AGD. Na przykładzie swojskiego, dzikiego wysypiska w rowie leśnym można unaocznić relacje, jakie zachodzą pomiędzy plastikiem a żywymi organizmami, jak zachowują się materiały typu styropian czy pianka tapicerska, do czego się zaczynają upodabniać na przestrzeni lat – do kory drzew, struktury gleby.
Czy nie sprawia to, że projekt artystyczny upodabnia się do projektu badawczego?
Mówię często, że prowadziłam badania artystyczne, bo z jednej strony „Centrum żywych rzeczy” jest projektem artystycznym, ale z drugiej zawiera też naukowy ekwiwalent – uzupełniłam go o faktyczną wiedzę naukową. Nie chciałam ograniczać się do atrakcyjnych wizualnie zdjęć obiektów znalezionych na dzikich wysypiskach, dlatego szukałam wsparcia u ekspertów od nauk przyrodniczych. Tak narodziła się współpraca z ogrodem botanicznym czy z wydziałem biologii, gdzie konsultowałam ze specjalistami: jaki gatunek rośnie na znalezionym bucie, czy obserwowane organizmy są charakterystyczne dla badanych przeze mnie ekosystemów, czy były kiedyś obserwowane na plastiku, czy ktoś się tym zajmował. Okazało się, że to był pionierski teren.
Nie są to Twoje pierwsze działania, w których wsparłaś się naukami przyrodniczymi. Co np. z „Zoeterapią”, którą można było oglądać w 2015 roku w Centrum Sztuki Współczesnej na Zamku Ujazdowskim?
Ten projekt nie powstałby, gdybym nie przeczytała książki Rosi Braidotti „Po człowieku”, w której filozofka pokazuje sztuczność podziału na kulturę i naturę. Podział ten, tak dobrze zakorzeniony w europejskiej myśli humanistycznej, pozwala bronić teorii o wyższości człowieka nad innymi gatunkami i przyrodą, koncepcji, że to, co biologiczne stoi niżej od tego, co jest wytworem ludzkim. W tej wystawie pojawia się myśl o ludzkiej dominacji, o antropocentryzmie idącym ramię w ramię z patriarchatem – bo „człowiek” w domyśle znaczy „mężczyzna”.
Jak przełożyłaś ten filozoficzny język na język sztuki i narzędzia z przyrodniczego laboratorium?
„Zoe" – jak pisze Braidotti – to biologiczna materia, życie biologiczne samo w sobie, potężna siła twórcza. U mnie w „Zoeterapii” „zoe” to mikroorganizmy: grzyby, pleśnie, bakterie, te najmniejsze, ale bardzo witalne i bardzo silne organizmy, bez których padłyby wszystkie ekosystemy, ale które są też dla nas śmiertelnym zagrożeniem. To ogromna, totalnie niedoceniania siła. Taką biologiczną pożywką, bogatą w mikroorganizmy, pomalowałam wizerunki filozofów klasycznych, w stylu Kartezjusza czy Husserla. Grzyby zaczęły się na nich rozwijać, przetwarzać je i zmieniać. Ten rozkład i gnicie dał też ciekawe wizualne efekty.
„Zoeterapia” też połączyła wiedzę z różnych dziedzin – trochę filozofię, trochę biologię i mikrobiologię. Moja pracownia stała się „biohakterskim" laboratorium. Samo zagrzybianie było fascynującym procesem, bo od filozofów przeszłam do infekowania przedstawień z klasycznego malarstwa europejskiego, wyszukując obrazy, w których widoczne są różne formy dyskryminacji i je zapleśniałam, co było bardzo wciągającym procesem.
Wyjaśniłaś, czym jest „zoe” w „Zoeterapii”. A terapia, na czym polegała?
Działaniem terapeutycznym była symboliczna zemsta mikroorganizmów na ludzkiej dominacji. Z drugiej strony mówi się żartem, że „butwienie i gnicie da ci nowe życie” – zagrzybianie wizerunków, np. Kartezjusza, niszczy je, ale daje też podstawę do nowego życia. Zemsta mikroorganizmów polega więc nie tylko na tym, że one coś niszczą, ale i na tym, że tworzą zaczyn. To proces terapeutyczny, bo działania żywiących się martwą materią destruentów są pozytywne, one dają podstawę do zmiany. Żeby było coś nowego, coś starego musi ustąpić i zrobić miejsce.
Te projekty plus „Hałda rokitnikowa” najczęściej pojawiają się w rozmowach z Tobą, ale przecież nie zatrzymałaś się w miejscu i robisz wiele nowych rzeczy. Co teraz zaprząta Twoje myśli?
Interesują mnie rośliny, grzyby, śmieci, ale mam też miłość do ptaków. Teraz pracuję nad nowym projektem poświęconym bocianom, którego pierwszą część realizowałam na wystawę w Rydze. Interesuje mnie to, jak zmienił się sposób funkcjonowania bocianów, gdy odkryły składowiska odpadów i zaczęły żywić się śmieciami. Zmieniły swoją dietę i uzależniły się od „śmieciowego żarcia”, przedkładając je ponad polowania na gryzonie czy płazy.
W sierpniu 2022 roku nakręciłam film na największym, oficjalnym, otwartym składowisku odpadów w krajach bałtyckich, które znajduje się pod Rygą. Takie rzeczy oczywiście dzieją się też w Polsce, ale po raz pierwszy bociana na hałdzie śmieci zobaczyłam właśnie tam.
To szokujący widok, bo bocian kojarzy nam się z zieloną łąką, z idealistycznymi, sielskimi obrazkami. Ta romantyczna wizja odbiega od rzeczywistości, w której bociany korzystają z odpadów, bo tracą naturalne środowiska. One są związane z kulturą agrarną, z tradycyjnym, bioróżnorodnym rolnictwem wypartym przez monokultury.
Na tym łotewskim wysypisku byłam, gdy bociany zbierały się w wielkie stada przed migracją na południe. Można ich było spotkać nawet sto i obserwować, jak robią zapasy energetyczne na przelot na południe. W Hiszpanii w ogóle przestały migrować, bo przelecenie przez Saharę, która stale się poszerza przez zmiany klimatu i ekstensywne rolnictwo, jest dla nich z roku na rok coraz bardziej niebezpieczne. Bardziej opłaca się więc zimowanie na hiszpańskich składowiskach odpadów i jedzenie odpadków niż przelot nad Saharą do Afryki. Śmietnisko staje się też schronieniem dla tych bocianów, które są stare, słabe, z niepełnosprawnościami – bez szans w walce o kurczące się zasoby płazów. Co ciekawe, na wysypisku podczas sezonu lęgowego obserwuje się częściej bociany-single, które nie założyły rodzin.
Jak zrobiłaś z tego sztukę?
Stworzyłam trzykanałową instalację wideo, która jest trochę dokumentem, bo zawiera dane zebrane w rozmowach z ornitologami, ale jest też spekulacją na temat tego, czym jest bocian na śmietnisku i co dla nas znaczy. Czy to śmietnisko jest czymś złym? To, że bociany tam żerują, jest smutne, czy to jednak dobrze, że się przystosowały?
Co się stanie, gdy wysypiska zostaną zamknięte? A taki jest plan. Gdzie wówczas bociany znajdą dla siebie kolejną niszę? rozmawiała Karolina Drożdż karolinamimochodem.pl warto o siebie zadbać w każdym nastroju. tołpa body&soul to wyjątkowa linia produktów do mycia i pielęgnacji ciała.
Pokazuję też sprzeczność między bocianem śmietnikowym a idylliczną wizją ptaka na zielonej łące, bociana, który na Łotwie jest symbolem narodowym, a i w Polsce ma szczególny, symboliczny status. Ciekawe jest, że ten bocian, który tradycyjnie przynosi dzieci, szczęście i dobrobyt, żyje bądź żeruje na śmietnisku. Taki bocian nie będzie już ani dobrym symbolem narodowym, ani elementem sielskiego obrazka, więc śmietnisko trochę uwalnia bociana od tych uwikłań kulturowych.
To, co Ty robisz, sprawia, że łatwiej jest patrzeć na człowieka jak na integralną część ogromnego, ziemskiego ekosystemu. Nawet „nienaturalne” ludzkie działania stają się w tej perspektywie częścią naturalnych procesów – ropopochodny plastik pozostanie w „naszej” warstwie geologicznej, zaczyna być też rozkładany przez nową bakterię, która na nim żeruje. Taki sposób patrzenia jest możliwy, gdy zrobi się to, co robisz Ty – gdy zatrze się granicę między tym, co należy do kultury a tym, co należy do natury. Wówczas okaże się, że to, co postrzegamy jako coś kompletnie sztucznego, jest w gruncie rzeczy naturalne.
Ja bardzo lubię przykład paliw kopalnych, bo na nim świetnie widać tę cyrkulację. Węgiel, ropa powstały z ciał roślin, skrzypów, widłaków, wymarłych w ramach wielkiego wymierania gatunków. Gdy je wydobyliśmy i spaliliśmy, wywołaliśmy kolejne wielkie wymieranie gatunków. To jest pętla. Żadne działanie nie zostaje bez konsekwencji – nie można wydobyć ciał pradawnych roślin, spalić ich i liczyć, że to nie wywoła zmian w atmosferze. Oddzielenie natury od kultury nie pozwala jasno widzieć tego kontinuum. Ta głęboka historia geologiczna jest nierozłącznie powiązana z historią ludzką.
To zapachy i konsystencje, które zaskakują, intrygują, wpływają na zmysły i zaopiekują się każdą wersją Ciebie.