3 minute read
Na celowniku ewangelika
Łukasz Cieślak
czy cokolwiek jest na zawsze?
Advertisement
Dawno już nie czekałem na nowy rok tak, jak na ten obecny. Nasycenie, a w zasadzie przesycenie tematem epidemii sprawiło, że wielu sądziło, iż zmiana daty będzie w magiczny sposób anulować stare problemy. Tak się jednak nie stało, i rok 2021 dalej jest rokiem koronawirusa. Oby szybko przestał nim być!
Tradycyjnie też tematykę na nowy rok wskazał synod naszego Kościoła, proklamując, że rok 2021 będzie „Rokiem tożsamości luterańskiej”. Pewnie więc pojawi się okazja do zastanowienia nad tym, jakim chcemy być Kościołem i co to w zasadzie dla nas oznacza, że jesteśmy luteranami. Myślę, że bardzo istotne będzie nie tylko skupienie? na słowie „luterański”, ale także na słowie „tożsamość”. Według słownikowej definicji „tożsamość –to bycie tym samym, identyczność, ale także w odniesieniu do społeczności: świadomość wspólnych cech i poczucie jedności”. Zastanawiam się więc, na ile my, jako luteranie, mamy ową świadomość wspólnych cech –czy wiemy, co nas łączy poza tym, że nie jesteśmy katolikami, i czy to, co nas łączy, pobudza w nas poczucie jedności? Czasem bywa z tym różnie. Szczególnie, gdy przez Kościół, diecezje, parafie przebiegają różne linie podziałów i nieporozumień. Ich źródłem bywają kwestie polityczne, ekonomiczne, obyczajowe, ale i teologiczne. Jesteśmy w stanie spierać się o prawa kobiet, osób nieheteronormatywnych, o znaczenie sakramentów czy prawo finansowe. To wszystko może nas dzielić i budzić skrajne emocje. Czy prowadząc takie spory, mamy poczucie jedności? Myślę, że bywa to trudne, ale jednak pozostajemy jednym Kościołem, bo z bycia razem wydobywamy coś więcej niż okazje do kłótni.
Kiedy myślę o tożsamości luterańskiej w praktyce, to doceniam to poczucie i potrzebę jedności, nawet mimo sporów czy nieporozumień. Świadomość, że więcej nas łączy niż dzieli, pozwala dyskutować trochę bardziej merytorycznie na wiele tematów. Czy taki rozgadany i rozgrzany od dyskusji Kościół każdemu musi się podobać? Z pewnością nie. Dla wielu te jego cechy mogą świadczyć o słabości, degrengoladzie, zamazywaniu „prawdziwych wartości”. Cóż, wszystko zależy od tego, czego się od Kościoła oczekuje. Jeśli jednoznacznych, szybkich i ostrych, jak nóż odpowiedzi, to można w naszym Kościele mieć poczucie niespełnienia. Lepiej w takim układzie poczuje się ten, kto dostrzega wartość w tym, że Kościół dopuszcza do głosu wiele środowisk i nie narzuca wiernym, jak mają myśleć. W wielogłosowym społeczeństwie, w którym nie brakuje emocji i sporów, Kościół powinien być miejscem dialogu, a nie monologu jednej ze stron. Musi to być jednak dialog prawdziwy, a nie rytualny. Jak mówił inżynier Mamoń w kultowym filmie Rejs: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Jakże może mi się podobać piosenka, którą słyszę pierwszy raz?”. Podobnie jest z nami, bo lubimy otaczać się ludźmi podobnymi do nas, o zbliżonych poglądach, gustach, emocjach. Warto jednak nie tracić żywego zainteresowania i chęci wnikliwego wysłuchania argumentów każdej ze stron.
Zastanawiam się także, jak na naszą tożsamość zbiorową i indywidualną wpłyną te epidemiczne miesiące. Z pewnością wielu z nas, w trybie przyspieszonym, nauczyło się komunikacji on-line, montowania materiałów i prowadzenia transmisji internetowych. Oswoiliśmy się z dezynfekcją rąk na każdym kroku i brakiem podawania ręki na powitanie. Ale też wielu pogłębiło swoje wykluczenie, pozostając w domach i ograniczając do zera kontakty z kimkolwiek. Świadomość tego, jak kruche są nasze plany i zamierzenia, bo może je zniweczyć malutki wirus, powinna na trwałe wpisać się w naszą tożsamość. Po co? Żebyśmy mieli przekonanie, że jeśli coś robimy, to z pełnym zaangażowaniem i determinacją, bo za tydzień czy miesiąc może być za późno. Za Stanisławem Barańczakiem można by spytać: „Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać? / Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze? / Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy w świecie / czuł się jak u siebie w domu?”.
Czytając te pytania i będąc w epidemicznym nastroju, uważam, że to dobrze, że nie są one tylko na papierze, a dzięki rokowi 2020 zrozumiałem ich wagę i sens. To ważne dla mojej własnej tożsamości, choć nie ulegam nihilizmowi: „Albowiem jestem tego pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani potęgi niebieskie, ani teraźniejszość, ani przyszłość, ani moce, Ani wysokość, ani głębokość, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8, 38-39). I myślę, że w tym odnajdywaniu śladów Bożej miłości między nami tkwi klucz, choć na pierwszy rzut oka niewidoczny, do naszej tożsamości –wszystkich razem i każdego z osobna. Obyśmy ten klucz zawsze mieli przy sobie.