3 minute read
Tornister Muzeum militarne mł. chor. w st. spocz. Andrzej Korus
Tornister
mł. chor. w st. spocz. Andrzej Korus
Advertisement
Muzea militarne
W trakcie licznych podróży służbowych (i nie tylko) chętnie odwiedzam muzea militarne. Nie używam określenia „wojskowe”, bo za takie uważam obiekty podległe Ministerstwu Obrony Narodowej. Planując wyjazd „przeszukuję wujka Google” aby sprawdzić, czy w okolicy docelowego miejsca jest coś ciekawego dla mnie. Oprócz militariów są jeszcze do zwiedzenia twierdze, zamki, pałace i miejscowe bazary, koniecznie z „Ruskimi”, bo można u nich kupić różne medale.
Jest tego sporo! W wielu muzeach już byłem, a to tylko niewielka część niesamowitych często kolekcji, zbieranych latami przez pasjonatów. Co prawda, określenie „muzeum” kojarzy się zazwyczaj ze sporym budynkiem, kaso-recepcją i kioskiem z pamiątkami oraz ze wspaniałymi eksponatami w eleganckich gablotach. To, co miałem możliwość dotychczas zwiedzić, znacznie odbiega od standardu Muzeum Wojska Polskiego, i nie tylko dlatego, że w zwykłym kantorku, który zastępuje kasę biletową, pracuje tylko jedna osoba w roli kasjera, i zarazem kustosza, sprzątacza i ochroniarza. Cały „budynek” muzeum to nieraz wielka hala poprodukcyjna, szopa, a w niektórych przypadkach poniemiecki schron. Nie ma w nim opiekunów ekspozycji, zapewniających bezpieczeństwo zwiedzającym i prezentowanym zbiorom, luksusowych gablot, plansz dopieszczonych graficznie do granic możliwości i wizualizacji. Ale jest za to duch miejscowego zbieracza-kolekcjonera, który swoim jestestwem wywiera niesamowity wpływ na zwiedzających i ekspozycję.
Te muzea niejednokrotnie przypominają składowisko sprzętu wojennego, mundurów, które wiszą pod sufitem, eksponatów, które zostały wykopane z ziemi lub znalezione na strychu okolicznych budynków, i leżą w gablotach oraz szafach, okazyjnie zakupionych na wyprzedażach. I to jest właśnie najwspanialsze! W „tych” muzeach są artefakty, których żadne „oficjalne” muzeum nie przyjęłoby nawet do magazynu. A tu, w danym miejscu, w danej okolicy, stają się najwartościowszymi zabytkami, wzbogaconymi opowiadaniami gościa, który je wygrzebał z otchłani zapomnienia. Godzinami można słuchać opowieści o butach st. sierż. Janusza R., w których przeżył on atak terrorysty na posterunek w Iraku. Buty, jako ważny eksponat, znalazły się w Muzeum Broni i Militariów w Witoszowie Dolnym koło Świdnicy (tylko GPS wie, gdzie to jest), obok kilkuset sztuk broni, mundurów i wojskowego oporządzenia, radiostacji, itp. Na wielkim podwórzu stoi kilkadziesiąt egzemplarzy ciężkiego sprzętu wojskowego, od Willisa, GAZ-a, UAZ-a po czołgi, wyrzutnie rakietowe i stacje radarowe. Ilość sprzętu zgromadzonego na niewielkiej powierzchni jest imponująca. Ale to nie wszystko. Jak masz parę wolnych godzin to wsiądziesz do każdego pojazdu i wysłuchasz jego historii. Tyle relacji z tegorocznych wypadów na Dolny Śląsk.
Byłem także w województwie lubuskim, a konkretnie zajechałem do Drzonowa koło Zielonej Góry. Trudno jest znaleźć sposób, aby wiernie oddać to, co zobaczyłem. Powiem tak – były cztery czołgi T-34! Nie policzyłem ile było innych czołgów, dział samobieżnych, armat, haubic i moździerzy, samochodów, itp. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie zbiór samolotów, a konkretnie śmigłowców. Tego sprzętu nie powstydziłyby się inne, profesjonalne muzea. Zastanawiałem się, co by można było zrobić i jak to by wyglądało, gdyby sypnąć porządnym groszem? Jestem głęboko przekonany, że „miejscowi” zrobiliby cuda.
Są także w naszym kraju muzea militarne, na widok których „szczęka opada”. Posiadają eleganckie gabloty, samochody, czołgi i samoloty wypucowane i pozbawione najmniejszych śladów rdzy, punktowe oświetlenie i estetyczne tabliczki informacyjne. Ja wiem, że pieniądze szczęścia nie dają, ale dopiero zakupy! Mam na myśli oczywiście zakupy systemów wystawienniczych, nowych eksponatów, usług konserwacyjnych i innych niezbędnych rzeczy. Prywatne Muzeum Podkarpackich Pól Bitewnych w Krośnie, wspomniane muzeum w Witoszowie i w Drzonowie, to są tylko te, zwiedzone przeze mnie ostatnio. A przecież wspaniałe zbiory ma, chociażby, muzeum w Dąbrówce koło Wejherowa czy też Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.
Jak potrzebne są takie miejsca przekonuję się będąc w nich i przyglądając się zwiedzającym. Dziadek opowiada wnukowi, jak to jechał na Kanał Hohenzollernów w IS-2 (taki niby czołg, co mu się wieża nie obraca, musi cały…), a jego syn, ojciec wnuka, wspomina, jak z kolegami, w upale i na mrozie, czyścił lufę i gąsienice w T-52 podczas odbywania zasadniczej służby wojskowej. Tak, drodzy Państwo, kształtuje się patriotyzm i szacunek do starszych pokoleń. Tak się uczy historii i wprowadza w dorosłe życie.
Z racji tego, że jestem weteranem, moje rozbiegane oczy szukają zawsze najdrobniejszego nawet śladu misji i operacji wojskowych poza granicami naszej ukochanej ojczyzny. Nigdy się jeszcze nie zawiodłem. Czasem jest to kilka lub kilkanaście eksponatów, a niekiedy imponujący zbiór. Zbiór tym cenniejszy, że weteran, który go podarował muzeum, mieszka w domu obok lub na końcu wsi. Zawsze chętnie przyjdzie i opowie, jak było na misji. Są też niewielkie muzea specjalistyczne, będące całkowicie w prywatnych rękach, choćby Muzeum Misji Zagranicznych Wojska Polskiego w Feliksowie, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Tam, to dopiero jest co oglądać!