FANFIK
Verlax
początek – nr 41
XVI
TWÓRCZOŚĆ
Władcy Wiatru
Tego roku, dokładnie tego dnia powiedział „dosyć“.
Było prawdą, że jego ojciec go odwiedzał, ale to trwało tylko do czasu. Pytał się ciągle, czy sam będzie mógł go odwiedzić, ale on tylko milczał. Próbował walczyć drewnianym kijem z powietrzem, ale to w ogóle nie było to. Płakał, bo nie wiedział, co się z nim stało, co się z nim dzieje, bo nie miał nikogo, z kim mógłby teraz rozmawiać tak swobodnie i beztrosko. Jego nauczyciel wciąż był jego towarzyszem i go uczył, ale nie był on jego bratem. Mijały lata i nikt już nie go nie odwiedzał. Sam chciał go odwiedzić, ale mu zakazano. Jej mamie również zakazał i zniosła to jeszcze gorzej niż on sam, zamykając się w komnacie i ciągle płacząc. On powiedział, że „przejdzie jej“ i by po prostu pozwolić się jej wypłakać. Zajęło jej to dwa lata i jej uśmiech – ten prawdziwy, nie fałszywy – już nigdy nie wrócił. Dlatego właśnie tego dnia wyruszył z zamku i udał się daleko na południe pod eskortą kanclerza, jego nauczyciela. Chociaż przysięgał bezwzględną lojalność jego ojcu, od kilku lat ich więź była coraz silniejsza i tego dnia, gryf zdecydował się, że powinien móc go odwiedzić. Wyruszyli wspólnie w kierunku Veynes, by spotkać się z baronem Peipes, jednego z lenników ojca. Formalnie było to tak zwane „zapoznawanie lenników“. Był on następcą tronu Unicornii i ojciec chciał, by każdy wiedział, kto nim jest – dawał też okazję, by już teraz nawiązać z nim towarzyskie relacje. Ojciec planował jego edukację od pierwszych lat życia, wszystko miało być zgodnie z jego zamysłem. Przyjął do siebie gryfa jako nauczyciela swych dzieci, coś niespotykanego wśród możnych Equestrii, by ten uczył go wszystkiego – prawa, matematyki, szermierki, historii, retoryki. To samo czynił dla Lazura, ale wtedy jeszcze jako małe źrebaki nie wiedzieli, że jedno z nich nie jest już potrzebne. Gdy nadarzyło się okazja i gdy Siegfried dostrzegł oznaki choroby u Lazura, tej choroby, natychmiast zamknął swojego najstarszego syna w leprozarium, by tam umarł w samotności. Teraz to on był „wybrańcem“, był przygotowywany nieustannie do objęcia roli arcyksięcia Unicornii, a ojciec nie połączył wątków, jak blisko baron Peipes ma swą siedzibę do tego samego leprozarium, gdzie umierał jego brat. Gdy już formalnie zakończyli wizytę u możnego, zamiast wrócić od razu do stolicy Unicornii, ruszyli dalej na wschód, blisko rubieży z graniczącą Konfederacją Helvecką. Leprozarium zbudowano w odosobnieniu, z dala od innych miejscowości. Gdy przybyli, Siegfried pozostał z tyłu, a on sam ruszył do przybytku. Na miejscu przywitał go mnich. Sama placówka była podporządkowana kościołowi Harmonii i to on utrzymywał to miejsce odosobnienia, miała nawet prawo wydawać własne monety, nieprzyjmowane nigdzie indziej. Kolonia trędowatych miała łącznie czterdziestu trzech chorych oraz ledwie dwóch mnichów, którzy z odosobnienia nimi zarządzali. Całe to miejsce śmierdziało zgnilizną i śmiercią, próbował się powstrzymać od zwymiotowania. To, co jednak najbardziej napawało go terrorem, to apatia i brak większych emocji kogokolwiek tutaj. Mnich wyjaśnił mu, że wielu uważa, że ta choroba jest gorsza niż śmierć, de facto znaczy śmierć, ale z opóźnieniem i cierpieniem. A jednocześnie nie wolno było tej śmierci przyśpieszyć, samobójstwo bowiem było bezwzględnie zakazane i wiązało się z wiecz-
67