4 minute read
Battle Royale
Gry battle royale święcą triumfy już parę ładnych lat; chyba nie sposób wyobrazić sobie dziś gamingu bez tego gatunku – ostatnimi czasy dochodzi wręcz do absurdalnych prób dyskontowania jego popularności, na przykład zapowiedziano spin–off starego dobrego „Final Fantasy VII“ należący do tegoż gatunku. Nie zastanawiało Was jednak, jak to się w ogóle zaczęło, skąd wziął się taki pomysł? „PUBG“? „Igrzyska Śmierci“? Wolne żarty. Wszystkie najważniejsze założenia zostały wymyślone, co niewtajemniczonych zapewne zaskoczy, aż dwadzieścia parę lat temu…
~Cold
Advertisement
W świecie wrestlingu istnieje coś takiego, jak „battle royal“ – eventy, w których bierze udział aż do kilkudziesięciu zawodników. Zapaśnicy próbują się nawzajem wyrzucić z ringu, by na samym końcu pozostał tylko jeden. Słabsi uczestnicy wchodzą w tymczasowe sojusze celem pokonania tych silniejszych, by później zdradzać się nawzajem. Zainspirowany tym japoński pisarz Koushun Takami podlał pierwotne wrestlingowe zasady krwistym sosem, dodał szczyptę dramaturgii i stworzył dzieło tak kontrowersyjne, że na wydanie czekało aż trzy lata, zaś jego ekranizacja doczekała się nawet potępienia ze strony japońskiego parlamentu. Dość już tej dygresji, czas przejść do sedna.
Wyobraźmy sobie świat, w którym Japonia nie jest wcale krainą mangą i anime płynącą, lecz faszystowskim imperium, gdzie wszystko musi być „moralnie czyste“, powstawać ku chwale rządu i ojczyzny, cokolwiek innego zaś, np. muzyka rockowa, spotyka się z potępieniem. W takim właśnie świecie przyszło żyć uczniom jednej z gimnazjalnych klas, którzy to w czasie szkolnej wycieczki zostają uśpieni, a następnie budzą się na małej wyspie, pilnowani przez żołnierzy. Okazuje się, że nastolatków spotkał wątpliwy zaszczyt zostania wytypowanymi do uczestnictwa w odbywającym się co rok rządowym programie, sprzeciw zaś karany jest natychmiast śmiercią.
Każdy z gimnazjalistów otrzymuje jedno proste zadanie – zabić resztę. Wypuszczani w odstępach z punktu zbiórki, otrzymawszy prowiant, mapę wyspy i losowy przedmiot przydatny w walce (najczęściej broń, choć trafić się może zamiast niej na przykład kamizelka kuloodporna), mogą się przemieszczać po wyspie, która obfituje w opuszczone budynki, często z pozostawionym wewnątrz przydatnym ekwipunkiem. Jest ona podzielona na sektory, które co jakiś czas stawać się mogą strefami zakazanymi – wejście w ich obszar lub próba ucieczki spowodują natychmiastowy zgon uczestnika wskutek wybuchu ładunku umieszczonego w wyposażonej w lokalizator obroży założonej każdemu na szyję. Śmierć czeka też wszystkich, którzy przeżyją, jeśli cała gra się przedłuży, tego jednego zaś, który okaże się ostatnim żywym na samym końcu – sława i chwała.
No dobrze, co mamy na załączonym obrazku, z czym na co dzień możemy się spotkać w naszych ukochanych (bądź też nie) grach? Walka na śmierć i życie na ograniczonym obszarze – checked. Obszar ciągle się zmniejsza, a wyjście poza niego równa się natychmiastowemu zgonowi – checked. Trzeba wszędzie szukać zasobów, które pozwolą choć na chwilę przedłużyć swój byt na tym łez padole – checked. Wygrać może tylko jeden – checked. Panie i panowie, nie ma co przedłużać, doszliśmy już do tego, że mamy oto do czynienia nie z jakąś tam dystopijną powieścią, jakich wiele, a jednym z fundamentów współczesnej popkultury.
Rozgadałem się na temat związków książki ze światem gamingu, są jednak sprawy bardziej interesujące potencjalnego czytelnika – wiecie, bohaterowie, wrażenia i te sprawy. Ok, no to tak: bohaterów jest coś około czterdzieściorga i w trakcie lektury liczącego sobie blisko osiemset stron „Battle Royale“ (nawiasem mówiąc, polska wersja na ten moment nie doczekała się ebooka, więc czytanie może nie być najwygodniejszym doświadczeniem) mamy okazję poznawać fabułę z perspektywy większości z nich – w przypadku części jedynie na moment, jednakże nie ma się czego obawiać – autor zadbał, by każda z postaci miała własną, wyróżniającą się na tle reszty osobowość. Pierwsze skrzypce odgrywa zaś kilkoro z nich – Shuya, sierota i miłośnik zakazanego rocka, chcący ochronić swą koleżankę Noriko przed resztą uczniów zmienionych w zabójców; Kawada, tajemniczy nowy uczeń, który z niejasnych powodów wchodzi z dwójką w sojusz; Kiriyama – psychopata traktujący program jako dar od losu i Mitsuko – zabójcza klasowa piękność. Pierwszej trójce kibicuje się aż do ostatnich stron, kolejna dwójka zaś to dobrze nakreśleni, siebie warci antagoniści, wzbudzający zasłużoną odrazę.
Jeśli jeszcze się tego nie domyśliliście, książka jest bardzo brutalna. W obrazowy sposób pokazuje, jak każdy, nawet największa klasowa ciamajda, w środowisku, gdzie nie obowiązuje żaden kodeks prawny czy moralny, a jedyną zasadą jest brak zasad, zmienić się może w bezwzględnego mordercę, by samemu przeżyć. Tak jak wiele współczesnych dystopii zawiera też naukę o tym, jak dyktatura, ślepe posłuszeństwo i podsycanie strachu prowadzi ludzi do wzajemnej nieufności, czy też nawet zezwierzęcenia. Być może nie jest to lektura dla każdego, ale, jeżeli będzie ona w twoim guście, drogi Czytelniku/Czytelniczko, możesz liczyć na dobrze spędzony przy niej czas (swoją drogą, czy nie zabrzmiało to nieco ironicznie, biorąc pod uwagę, o czym tu piszę?); wiem, co mówię, sam zarwałem nockę, by przeczytać tę książkę do końca.
Oczywistym wnioskiem jest dla Was zapewne, że z całego serca polecam „Battle Royale“. To kawał dobrej literatury; brutalność nie jest wcale jedynym powodem do tego, by się nią zainteresować. Wreszcie doczekaliśmy się polskiego wydania tej powieści dzięki wydawnictwu Vesper, warto więc skorzystać z okazji, póki jest dostępna. Minusem dla części z Was może być jednak wspomniany już wcześniej fakt, że dostępna jest jedynie wersja papierowa, o dosyć sporych gabarytach. Jeśli już jesteście po lekturze, bądź też będziecie za jakiś czas, dajcie znać w komentarzach pod numerem, jakie były Wasze wrażenia.