3 minute read
DZIBROVA VITALIYA
by Grafika WIT
Iwan Fiodorowicz zaś, rozstawszy się z Aloszą, poszedł do domu, to znaczy do domu Fiodora Pawłowicza. Rzecz jednak dziwna: nagle zaczęła go nękać nieznośna tęsknota, i to coraz dotkliwiej w miarę zbliżania się do domu. Nie ów stan był dziwny, ale to, że Iwan Fiodorowicz nie mógł żadną miarą ustalić, na czym on polega. Zdarzało mu się nieraz doświadczać podobnego uczucia, i zresztą nie byłoby w tym nic dziwnego, że doświadcza go teraz, w takiej chwili, gdy, zerwawszy naraz ze wszystkim, co go tu sprowadziło, sposobił się do ostrego zakrętu, by wstąpić na nową, całkowicie nieznaną drogę, po której znowu będzie kroczył samotnie, żywiąc nadzieję, ale nie wiedząc na co,spodziewając się od życia wielu, wielu rzeczy, ale nie umiejąc określić ani tego oczekiwania, ani swych pragnień. Lecz nie to go nękało owej chwili. „Czy to aby nie obrzydzenie do ojcowskiego domu? —pomyślał —może tak mi obrzydł, że choć dzisiaj przekraczam po raz ostatni ten plugawy próg, przejmuje mnie on wstrętem... Ale to nie to, nie to. Więc czyżby pożegnanie z Aloszą, rozmowa z nim? Tyle lat milczałem, nie raczyłem z nikim mówić, i naraz naplotłem tyle bredni.” Tak, istotnie, mogło to być „młode niezadowolenie młodego niedoświadczenia i młodej pychy”.
Niezadowolenie z tego, że nie potrafił się wypowiedzieć, i to wobec kogo! Wobec Aloszy, na którego w głębi duszy tak bardzo liczył. Rzecz jasna, że i to również, i to niezadowolenie jest jednym ze składników złego humoru, powinno być, ale i to nie to, to wszystko nie to. „Ckni się, aż mnie mdli, a nie potrafię określić, czego chcę. Lepiej nie myśleć...”Iwan Fiodorowicz spróbował „nie myśleć”, ale i to nic nie pomogło. Najbardziej dolegała mu okoliczność, że owodziwne uczucie miało jakiś przypadkowy, zupełnie zewnętrzny wygląd; czuł to wyraźnie. Stała i sterczała gdzieś jakaś drażniąca istota czy przedmiot, tak jak nieraz sterczy człowiekowi przed oczyma, lecz zajęty pracą czy też ożywioną rozmową człowiek nie spostrzega go długo, irytuje się i męczy nieledwie, i dopiero po dłuższym czasie domyśla się, że trzeba usunąć przedmiot irytacji, czasem bardzo śmieszny i nikły, na przykład jakąś rzecz położoną na nie-wła- ściwym miejscu, chustkę, która spadła na podłogę, książkę, której nie schował do szafy, itd. w najgorszym i rozdrażnionym nastroju doszedł do ojcowskiego domu i naraz, może piętnaście kroków przed furtką, spojrzawszy na nią, od razu ustalił, co było powodem jego irytacji i niepokoju.Na ławce przed furtką, szukając zapewne ochłody na wieczornym powietrzu, siedział lokaj Smierdiakow. Iwan Fiodorowicz z pierwszego wejrzenia zrozumiał, że to lokaj Smierdiakow siedział w jego duszy i że nie mogła ona znieść tego właśnie fagasa. Wszystko się naraz wyklarowało. Poprzednio jeszcze, słuchając opowiadania Aloszy o spotkaniu ze Smierdiakowem, czuł, że coś mrocznego i obmierzłego wpija mu się w serce i budzi w nim odzew gniewu i złości. I choć potem w toku rozmowy zapomniał o Smierdiakowie, ale ów tkwił nadal w jego duszy; skoro zaś Iwan Fiodorowicz pożegnał Aloszę i wrócił do domu, zapomniane uczucie natychmiast zaczęło wychodzić na jaw. „Czyżby ten nędzny łajdak mógł mnie tak niepokoić?” —pomyślał Iwan z rozjątrzoną złością.
Advertisement
Chodzi o to, że Iwan Fiodorowicz ostatnimi czasy, a zwłaszcza w ostatnich dniach nie cierpiał tego człowieka. Co więcej, zdawał sobie sprawę z rosnącej prawie nienawiści do tej kreatury. Może ów proces nienawiści tak się zaostrzył dlatego właśnie, że na początku, zaraz po przyjeździe Iwana Fiodorowicza, rzecz miała się zgoła inaczej. Wówczas bowiem Iwan Fiodorowicz zainteresował się jakoś szczególnie Smierdiakowem, miał go nawet za bardzo oryginalnego człowieka. Ośmielił go do pogawędek i zawsze podziwiał niejaką chaotyczność czy też, mówiąc dokładniej, niespokojność jego umysłu, nie mogąc zrozumieć, co „tego zapatrzeńca” może tak nieustannie i nieodparcie niepokoić. Rozprawiali i o kwestiach filozoficznych, i nawet o tym, dlaczego pierwszego dnia stworzenia świataświeciło światło, skoro słońce, księżyc i gwiazdy były stworzone dnia czwartego, i jak należy to pojmować; wszakże Iwan Fiodorowicz przekonał się rychło, że nie chodzi tu wcale o słońce, gwiazdy i księżyc, chociaż słońce, księżyc i gwiazdy to temat nader ciekawy, ale dla Smierdiakowa trzeciorzędny, i że chodzi mu o całkiem co innego. Tak czy owakpręd-
Czechy
Dom Fiodora Pawłowicza Karamazowa stał dość daleko od centrum miasta, ale też niezupełnie na krańcu. Był dosyć stary, lecz na zewnątrz wyglądał wcale przyjemnie: parterowy z facjatą, powleczony szarawą farbą i kryty czerwoną blachą. Zresztą mimo starości miał jeszcze przed sobą długie lata życia.
Wewnątrz był przestronny i wygodny, obfitował w mnóstwo schowków, zakamarków i ukrytych schodów. Po pokojach i spiżarniach harcowały szczury, lecz Fiodor Pawłowicz nic sobie z tego nie robił: „Zawszeć to człekowi weselej, kiedy wieczorem zostaje sam w domu.” Miał bowiem zwyczaj odsyłać służbę na odwieczerz do oficyny i zamykać się na całą noc w domu. Oficyna ta stała na podwórzu i była również obszerna i mocna. Z rozkazu Fiodora Pawłowicza mieściła się w niej kuchnia, chociaż i w domu była odpowiednio do tych celów urządzona izba; Fiodor Pawłowicz nie znosił bowiem zapachów kuchennych, toteż obiad noszono mu zimą i latem przez podwórze.
Właściwie oba budynki były przeznaczone dla dużej rodziny i mogły pomieścić pięć razy tyle osób co obecnie. W czasie naszego opowiadania w domu mieszkał tylko Fiodor Pawłowicz z Iwanem Fiodorowiczem, w czeladnej zaś, woficynie, troje służby: stary Grzegorz, stara Marfa, jego żona, i młody służący Smierdiakow. Wypada teraz zająć się trochę tą nieliczną służbą.