malarstwo • architektura • fotografia • design • biżuteria • rękodzieło • literatura • teatr • muzyka • media moda • rozwój osobisty • biznes • edukacja • sport • turystyka • wypoczynek • historia
JAK? czasopismo bardzo kulturalne
nr 1 (1/2017) egzemplarz bezpłatny
wstępniak powitalny Więcej światła! – krzyczał Goethe. My krzyczymy – Więcej kultury! A JAK? Słowem, obrazem oraz ideą. JAK najszerszą, dająca do myślenia, zachwycającą kształtem i formą. Pytamy i odpowiadamy: Jak pisać o kulturze i nie być tylko niszowym? Jak znaleźć tematy z różnych dziedzin i połączyć je w całość? Jak to uczynić, żeby nie przynudzać? Jak pisać o sztuce w sposób bezpretensjonalny? Jak łączyć sztukę z nauką, a biznes z działaniem bezinteresownym? Zadajemy masę pytań. Jak? Dowiecie się, dołączając do nas i wspólnie poszukując odpowiedzi.
spis treści 3 Sztuka opowieści 5 wywiad z Moniką Doroszkiewicz 8 Galeria mówiąca o Mistrzu - o wystawie Beksińskiego 12 Wassim - człowiek z... muzyki - wywiad 16 Bardzo inna szkoła - o „Korczaku” 18 Artystyczna agroturystyka 20 Piszmy więc - o warsztatach pisarskich 24 Oczopląs w przestrzeni miejskiej 26 Gerard Carrouthers - sztuka artystycznego patchworku 28 Spotkanie z kuchnią mołdawską 30 Wernisaż wystawy fotografii
JAK? - czasopismo bardzo kulturalne adres redakcji: ul. Wygrana 9/2, Kraków e-mail: jakczasopismo@gmail.com www.facebook.com/jakczasopismo/ redakcja: Aleksandra Madej, Katarzyna Michniowska, Jakub Michniowski skład i łamanie: Jak - studio graficzne korekta: Aleksandra Madej, Katarzyna Michniowska druk: Drukarnia M8 nakład: 1000 ezgemplarzy
W świecie, który coraz bardziej się komplikuje, bombardowani obrazami i informacjami, wciąż jesteśmy tacy sami, jak w czasach, kiedy w głębi jaskiń malowaliśmy ochrą sceny z polowań. Sztuka opowieści tworzy w dzisiejszym świecie miejsce dla tych dawnych nas, głęboko ukrytych, na wspólnotę, pewien szczególny rodzaj wyobraźni pełnej symboli, sięgających korzeniami naszych początków. To zaskakujące, z jaką uwagą potrafią słuchać bajek nastolatki, bo dzieci – to jasne – mówi Joanna Sarnecka, prowadząca grupę Opowieści z Walizki. – Widzę w ich oczach tęsknotę za tym baśniowym światem, za wyruszeniem w wewnętrzną podróż, do jakiej zapraszają baśnie. Dziś za wcześnie oczekujemy od nich dorosłości. Tak, właśnie – dorosłości, a nie dojrzałości, której uczą baśnie. To zaskakujące rozpoznanie. Zwykle wydaje się, że dzieci i młodzież dziś mają narastające trudności z koncentracją, nie są w stanie przeczytać dłuższego tekstu, a interesuje ich wyłącznie zawartość smartfona. Tego oczekuje od nich świat, presję wywiera środowisko rówieśników, faktycznie jednak każdy, bez względu na wiek, potrzebuje opowieści i baśni, bo pomagają zrozu-
teatr / performance
Sztuka opowieści
tekst: Joanna Sarnecka zdjęcia: MandalaStudio
mieć świat, miejsce w nim człowieka i relacje ze światem natury. Dlatego wciąż tak chętnie ich słuchamy.
Jak się zaczęło
W 2009 roku w podwarszawskim Milanówku do małej kawiarenki „U Artystek” zapukała Joanna Sarnecka. Od dawna chciała spróbować sił w opowiadaniu historii. Sztuka ta powoli torowała sobie drogę, powstały już pierwsze grupy twórców – opowiadaczy, raz do roku odbywał się festiwal opowieści. Miejsce wydawało się idealne, kameralne, inspirujące. Zaprosiła okoliczne rodziny i z towarzyszeniem Katarzyny de Latour, multiinstrumentalistki zajmującej się muzyką tradycyjną, opowiedziała bajkę „O mędrcach z Chełma i głupim karpiu” według prozy I. B. Singera. – Znajoma prowadząca kawiarnię upiekła wielką kolorową rybę z ciasta – wspomina Sarnecka – więc dzieci pochłaniały historię naprawdę wszystkimi zmysłami. I tak się zaczęło. – Są baśnie, historie, które zmieniły moje życie, pozwoliły inaczej, głębiej, albo właśnie w sposób zdystansowany popatrzeć na kawałek naszej rzeczywistości. Od nich zaczęłam moją przygodę ze sztuką opowieści – tłumaczy Joanna Sarnecka.
3
teatr / performance
Potem były także warsztaty sztuki opowiadania, prowadzone przez grupę Studnia O, liderów opowiadackich praktyk. Kolejne spektakle bajkowe utwierdzały grupę w przekonaniu, że kontakt z żywym słowem w otoczeniu muzyki na żywo cieszy się dużym zainteresowaniem, a uczestnicy, zarówno mali, jak i duzi, dają się porwać historiom z różnych stron świata.
Opowieści Pustelnika
W 2011 roku wiele się zmieniło. Joanna Sarnecka wyprowadziła się na Podkarpacie, nawiązała nowe współprace, czego efektem była praca nad spektaklem Opowieści Pustelnika, podjęta wraz z Aleksandrą Rózgą i Maciejem Harną, muzykiem multiinstrumentalistą, na co dzień liderem zespołu Orkiestra Jednej Góry MATRAGONA (matragona.com). Tym razem opowieść skierowana była bardziej do osób dorosłych. Splecione ze sobą w szkatułkową historię wątki, zasłyszane podczas kazań w wiejskich kościołach, mówią o poszukiwaniu sensu życia. Słowo przenika się z muzyką graną na lirze korbowej przez Macieja Harnę, Pieśni nabożne i dziadowskie przenoszą słuchaczy w inny czas, pozwalają zanurzyć się w opowieści. Spektakl ma także elementy teatralne, ruch, rekwizyty, nawet proste kukiełki. – Jedną z postaci jest święty Piotr – mówi Joanna Sarnecka – zrobiłam go z drewnianej skrzynki, którą moja córka znalazła kiedyś na łące. Dodałam stare klucze zawieszone na nitce i wydające piękne delikatne dźwięki i tak powstała postać.
Tęsknota za innym światem
Opowieści wędrują już 8 lat, snując małym i dużym historie z różnych stron świata. Za nimi wiele sukcesów, udział w ważnych wydarzeniach takich jak Międzynarodowy Festiwal Sztuki Opowiadania 2014 i 2015, Festiwal Opowieści w Lublinie i Wrocławiu, Sopot Literacki czy Jarmark Jagielloński. Do grupy dołączyła Anna Woźniak, z wykształcenia archeolożka, animatorka kultury, z zamiłowania także opowiadaczka. Zastąpiła Aleksandrę Rózgę w spektaklu „Opowieści
4
Pustelnika”, ale wniosła też wiele własnych pomysłów i ożywiła działania grupy, mimo że na próby musi dojeżdżać z Warszawy. Grupa wciąż tworzy nowe spektakle, eksperymentując m. in. z tańcem, poezją. Tak powstał niezwykły wieczór poezji Rabindranatha Tagorego, bengalskiego poety, myśliciela, humanisty. Poezja tańczona jest przez Joannę Sarnecką i Ewę Kutylak – graficzkę. Ewa także maluje na żywo obraz do jednego z wierszy. Spotkały się na warsztatach tańca butoh, którego obie są miłośniczkami. Okazało się, że wszystkich, także Macieja Harnę, łączy miłość do wierszy Tagorego. Z projektem tańca butoh, malowania na żywo i czytania wierszy wyruszyli do czeskiej Pragi, odwiedzili ekologiczne gospodarstwo w Nowinie na Dolnym Śląsku, byli w Dukli oraz Grodzisku Mazowieckim. – Marzę o sztuce zintegrowanej – mówi Joanna Sarnecka – w której słowo, muzyka, ruch, taniec, obraz spotykają się i są jednością. Tak jest w tradycyjnym teatrze i jest mi to bardzo bliskie – dodaje.
Opowieść to zdarzenie
Grupa nie tylko występuje. Ważnym zaangażowaniem są także działania społeczne – projekty z udziałem dzieci i młodzieży z małych wiosek, nieraz popegeerowskich, z których daleko do kulturalnych centrów. Wspólnie tworzą spektakle zachęcając dzieciaki do kreatywności, uruchamiania wyobraźni i współpracy – bo wszystko to przyda się w życiu. Prowadzili także projekt skierowany do społeczności romskiej, którego efektem były opowieści dla dzieci oraz spektakl „Spódnica ze wszystkich kwiatów świata” inspirowany wierszem Papuszy. Joanna Sarnecka prowadzi również grupę teatralną w Środowiskowym Domu Samopomocy w Cergowej koło Dukli. – Dla mnie to ważne wyzwanie – opowiada – muszę stworzyć taką formułę spektaklu, w której każdy z jego trudnościami, ale też z jego potencjałem, będzie mógł się odnaleźć i być sobą. By skuteczniej działać, wraz z Maciejem Harną założyli Fundację na Rzecz Kultury „Walizka”, której celem ma być włączanie w kulturę (www.fundacjawalizka.blogspot.com). Sztuka opowiadania przeżywa renesans. To nie tylko samo budowanie atrakcyjnej fabuły, opowieść to wyjątkowe zdarzenie – spotkanie konkretnych ludzi, unikalne, szczególne i ważne. – Nigdy nie opowiada się tak samo – mówią członkowie grupy. To zawsze improwizacja, która wynika ze spotkania opowiadacza ze słuchaczem. Nawet przy pełnej sali – każdy dostaje swoją opowieść, każdy słucha i uczestniczy inaczej. Opowieść to podróż, do której zapraszamy, podróż, która może nas odmienić. – Opowiedzieliśmy kiedyś naszą historię pustelnika w areszcie śledczym – mówi liderka grupy . – Na początku wszyscy byli nieufni, trochę podśmiewali się, pokazując, że nic ich nie ruszy. Na koniec zobaczyliśmy łzy, jeden z panów poprosił o powtórzenie pieśni, którą słyszał jako dziecko, reszta chojraków została żeby z nami porozmawiać. Wierzę więc, że to działa.
Współpraca się opłaca z Moniką Doroszkiewicz rozmawiała Katarzyna Michniowska zdjęcia: Jakub Michniowski
Redakcja: W Ambasadzie Współpracy tworzysz miejsce spotkania biznesu i organizacji pozarządowych. Monika Doroszkiewicz: To są dwa style myślenia, dwa światy, ale kiedy im się stworzy przestrzeń, gdzie spotkają się i będą się trochę przeplatać, to jest początek zmian. Ja widzę, że to się już dzieje. Bo także do Ambasady Krakowian przyprowadzam biznesmenów, biznesmenów to może za dużo powiedziane, przedsiębiorców... I jak oni reagują? No, z ciekawością :-). Większy problem mają organizacje pozarządowe z wyjściem do biznesu niż odwrotnie. Muszą przełamać jakąś barierę. Tak! Przez spotkania niewielkich grup, poprzez organizowanie rozmaitych eventów jest szansa, żeby to zmienić. Aby takie rzeczy się działy, przebiega to tak – znajomy na zdjęciu zobaczy „O, on był na takim spotkaniu, to znaczy, że jak ja jestem w organizacji, to też mogę na takie spotkanie pójść!” Jemu się wydaje, że nie może na takie spotkania iść, bo to nie dla niego, bo tam tylko biznes będzie... I ludzie w ten sposób zamykają sobie drogę do bardzo wielu możliwości. Tak. A tylko wtedy można coś kreatywnie zadziałać i coś innowacyjnego stworzyć, kiedy właśnie pomiesza się elementy z różnych środowisk. Dla biznesu wszystko jest – spotkania, milion szkoleń; organizacje pozarządowe mają jeszcze więcej, mają na to granty, środki. A czegoś, co łączy te dwie grupy – nie ma. Dlatego powstała Ambasada? Ambasada Współpracy jest właśnie takim pośrednikiem.
Jak widzisz rozwój Ambasady? Ambasada teraz zmieni trochę strukturę, zdecydowaliśmy się ją sformalizować. Do tej pory była niesformalizowaną grupą, istniała jako projekt Fundacji Głos Serca, natomiast zaczęło to się rozrastać, powstała kolejna grupa i kolejna grupa... Postanowiliśmy wykorzystać fakt, że ten pomysł się podoba. Ambasada będzie teraz przedsiębiorstwem ekonomii społecznej. Da nam to możliwość robienia tego samego, co robimy, ale też podejścia bardziej biznesowego. Być może będziemy rozwijać też eventy na większą skalę, nie tylko robocze spotkania – śniadania, kolacje.
Jakie eventy Ci się marzą? Już odbył się jeden pilotażowy event łączący biznes z NGO-sami – to było spotkanie motywacyjno-charytatywne Puzzle Sukcesu. Teraz kolejnym pomysłem jest zrobienie Gali Dobroczynności Puzzle Sukcesu. Będą tam przedstawiciele dużego biznesu i dużych organizacji pozarządowych, żeby zainspirować te mniejsze do działania, dać możliwość poznania osób, do których nie ma normalnie dostępu. Te osoby będą gośćmi specjalnie zaproszonymi. Będzie okazja, żeby się poznać, wymienić kontaktami.
5
organizacje społeczne
Twoje ulubione hasło to „Współpraca się opłaca”. Tak, wszystko musi działać w dwie strony. Ja Ci dam zarobić, bo w tej chwili mogę, a jak Ty już będziesz na tym etapie, to do mnie wróci; od Ciebie czy od jakiegoś znajomego. Tak to funkcjonuje.
Czy dobroczynność jest zaraźliwa? Myślę, że we Wszechświecie wszystko tak działa, że kto daje, również otrzymuje. Wszyscy, z którymi rozmawiam, a którzy prowadzą duże biznesy, mówią, że się angażują społecznie, ponieważ dla nich to nie jest duże obciążenie, kiedy podzielą się częścią tego, co zarobili, a lepiej się czują. A gdy lepiej się czują, to mają lepsze pomysły, rzeczy same do nich przychodzą, co powoduje, że mogą więcej zarobić. Poza tym jest to pozytywnie postrzegane przez potencjalnych klientów – czyli taki dobry PR. Wielkie firmy mają już od dawna strategie dobroczynności, a mniejsze muszą się tego nauczyć, sprawdzić, czy im się to opłaca. Nie wiedzą jeszcze, że właśnie TO się opłaca. Coraz częściej ludzie przychodzą do Ciebie, a nie Ty do nich. Tak, ale ja też wiele musiałam przejść i w wielu miejscach szukać. Kosztowało mnie to dwa lata aktywistycznego życia, żeby poznać Kraków, poznać ludzi, kto jest kim, co wcale w Krakowie nie jest takie proste. Czy w Krakowie łatwo jest dotrzeć do kogoś konkretnego, kogo akurat potrzebujesz? Tak, jeżeli ktoś chce, to bez większych problemów. Ale też trzeba wiedzieć, czego się chce. Ważne jest, żeby mieć swoją wizję przedsięwzięcia, no i wiedzieć po co to się robi. Musisz robić coś, co ma cel. Ja się czasem boję dzielić swoimi pomysłami, bo zaraz znajdują się ludzie, którzy je chcą zablokować, poddają w wątpliwość – to nie wyjdzie, to się nie uda...
6
Na tym się chyba mają opierać spotkania w Ambasadzie – przychodzisz, żeby dać coś innym... Na tym polega networking – na współpracy! Bo współpraca się naprawdę opłaca. Jeśli ludzie mają dobre intencje i to rozumieją, pomogą sobie wzajemnie – na początku, kiedy nie mają kasy – ta kasa szybko przychodzi. Naprawdę. Tylko, wiesz, ja komuś raz pomogę, drugi raz pomogę, trzeci raz pomogę, on chce coraz więcej, kupuje sobie lepszy samochód, a w drugą stronę to nie działa, nie ma wzajemności, to ja sobie myślę: nie będę się w to angażować, mnie się po prostu nie chce. Już dałam co mogłam, ale ileż można? Dlatego uważam, że w grupach networkingowych ludzie się powinni zmieniać, powinna być rotacja. Jak spotykasz się przez rok z grupą dwadzieściorga ludzi i oni przez rok nie znaleźli czasu, żeby się spotkać indywidualnie i zrobić ze sobą biznes albo chociaż spróbować, to w drugim roku to się nie zmieni. Tylko będzie rosła frustracja, zacznie się narzekanie. A chodzi o to, żeby budować relacje. Bo biznes jest oparty na relacji. Ja bym chciała w biznesie widzieć ludzką twarz. Ludzie szukają tej ludzkiej twarzy biznesu... Tak, bo świat korporacyjny, świat czerwony odchodzi, teraz nastąpi turkus! Ambasada będzie pierwszą turkusową organizacją networkingową. Ważna dla mnie też jest etyka tego, co robimy. Zdarzyło mi się spotkać z kimś w sprawie konkretnej i udostępnić mu swoje kontakty, a później ten ktoś używał moich kontaktów do czegoś zupełnie innego, obdzwaniał moich znajomych namawiając ich do
swojego nowego biznesu. I jeszcze powołując się na mnie. Teraz mam już mniej więcej obcykane gdzie, co, kto, czego się można po kim spodziewać. Ale sparzyłam się i trochę kasy straciłam. Tak że zanim się ten Kraków pozna... Moniko, jesteś znana w Krakowie jako człowiek-orkiestra. Jak dajesz radę tyle rzeczy robić naraz? :-) Jakbym nie robiła, tobym nie dawała rady! Ile masz kontaktów w telefonie? 2200! (śmiech) Przy okazji jednej można inne rzeczy robić. Tego się też można nauczyć, że nie marnuje się czasu, tylko wykorzystuje się go w kilku tematach. Pewnie, że nie wszystko na raz wyjdzie, ale zawsze się tam gdzieś ziarenko zasieje. No i masz odskocznię w postaci swoich koncertów mis i gongów. Możesz się tam zresetować. Na szczęście. A czy to, że się eksploatujesz dla innych, jest dla Ciebie wyczerpujące, czy raczej budujące? Zależy od ludzi :-). Nie z każdym się lekko rozmawia. Jak czuję opór, to jest ciężko. Jak czuję opór, to nie walę głową w mur. Nie to nie, trudno.
Według koncepcji Frédérica Lalouxa turkus jest najwyższym stopniem świadomości zarządzania organizacją.
Monika Doroszkiewicz jest prezeską krakowskiej Fundacji Głos Serca, która realizuje m. in. takie projekty, jak Ambasada Współpracy, Ogrody Społeczne i Centrum Pozytywnego Wsparcia. Terapeutka i masażystka dźwiękiem, gra na misach tybetańskich i gongach.
MABRO
Kancelaria Finansowa Dzyr & Żarski W prostych słowach mówimy o tym, co jest skomplikowane i nie komplikujemy tego, co jest proste. arkadiusz.dzyr@kfdz.pl, 506146634 michal.zarski@kfdz.pl, 502677610
7
architektura
Galeria mówiąca o mistrzu tekst: Piotr Pyrtek zdjęcia: Karolina Broszkiewicz projekt: Biuro Projektów EKOTEKTURA, arch. Piotr Pyrtek, arch. Rafał Zawisza
Długie poszukiwania miejsca dla odpowiedniego pokazania obrazów Zdzisława Beksińskiego zakończyły się w Krakowie, w Nowohuckim Centrum Kultury. Miejsce to jest znane z gościnności dla artysty, bo dokładnie dwa lata wcześniej odbyła się w budynku NCK-u czasowa wystawa dzieł malarza, ciesząca się notabene wielkim zainteresowaniem. Tutejsi dyrektorzy, miłośnicy twórczości Beksińskiego, bardzo zabiegali o to, żeby właśnie w tym ośrodku na stałe zagościły obrazy mistrza. Jak się okazało, nic lepszego nie mogło spotkać ani dzieł artysty, ani samego centrum kultury, które przeżyło prawdziwe oblężenie wyznawców malarza i nie tylko. Trudna sztuka artysty nie zniechęciła nikogo, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej zachęciła do działania i nadała sens całemu przedsięwzięciu, które z czasem urosło do skali ogólnopolskiego wydarzenia i zostało docenione pierwszą nagrodą w plebiscycie organizowanym przez Radio Kraków na największe wydarzenie kulturalne w Małopolsce w 2016 roku. Zarówno kierownictwo NCK-u, jak państwo Dmochowscy od samego początku byli bardzo zaangażowani w proces tworzenia wystawy, choć wytyczne projektowe przedstawione przez nich nie były zbyt długie ani skomplikowane i chyba nie zaskoczyły projektantów: „ma być tak jak nigdzie indziej, ma być wyjątkowo!” Sztuka Beksińskiego jest wyjątkowa sama w sobie, więc zadanie wydawało się niemożliwe do wykonania… Sam proces twórczy nie nastręczał jednak zbyt wielu problemów ani niespodzianek, ponieważ gdy tylko stało się jasne, że wnętrze galerii powinno być jedynie tłem, a sam wystrój równie mroczny i ciemny jak twórczość artysty… wszystkim ukazał się obraz ciemnego wnętrza z jasnym, ostrym światłem wydobywającym obrazy. Miało być odmienne od innych galerii – przeciwstawne jasnym, przestronnym przestrzeniom z dużą ilością światła… Postać malarza jest mroczna i tajemnicza, pełna niejasności i zagadek, tak jak jego twórczość – nie jest oczywista. Galeria poświęcona Zdzisławowi Beksińskiemu również taka powinna być. Powstały więc dwie koncepcje, mające wspólny mianownik: klimat,
8
a różniące się układem wnętrza i pomysłem na ekspozycję dzieł: WARIANT I
WARIANT II
architektura
Ze względu na wielkość galerii (ok. 200 m2) oraz liczbę obrazów, które miały się w niej znaleźć (ok. 50), koniecznością stało się wprowadzenie dodatkowych ścian, na których będzie można je eksponować. Z dwóch powstałych koncepcji wybrany został WARIANT 1. Kierownictwo centrum kultury oraz państwo Dmochowscy zgodnie stwierdzili, że propozycja przedstawiona przez projektantów sprawi, iż wnętrze galerii będzie nie
9
architektura
tylko odpowiednie do prezentacji obrazów, ale również stanie się żyjącym organizmem, przeistaczającym się w zależności od potrzeb. Ściany zawieszone pod sufitem lewitują nad ziemią, dodając dreszczyku i niepewności. Efekt ten jest zamierzony nie tylko ze względu na emocje, jakich ma dostarczać. Konstrukcja ścian wymyślona została w ten sposób, aby swoboda aranżacji wnętrza była nieograniczona. Dwie wielkie kratownice zawieszone pod stropem stanowią dwa tory jezdne dla ścian ekspozycyjnych, które mogą się przemieszczać wzdłuż dłuższego boku galerii i tworzyć nową jakość wnętrza. Ten mobilny system pozostawia dużą swobodę w aranżacji wnętrza: 1. Po rozsunięciu ścian na zewnątrz otrzymuje się dużą przestrzeń na środku galerii, pozwalającą na organizowanie różnych eventów, warsztatów czy konferencji. 2. Po zsunięciu ścian do środka wnętrze dzieli się na dwa „pokoje”, w których mogą odbywać się dwie różne aktywności. 3. W przypadku Galerii Zdzisława Beksińskiego wybrany został wariant z podziałem pomieszczenia na 3 wnętrza. Przesuwne ściany posiadają również dodatkowo ruchome skrzydła zewnętrzne, które także mogą brać udział w tworzeniu klimatu wnętrza: 1. Można je ułożyć równolegle do ścian nośnych, co spowoduje, że ściana będzie jedną wielką taflą. 2. Można je złożyć w jedną stronę ściany, co spowoduje, że stworzą one zamknięte wnętrze na środku pokoju. 3. W przypadku Galerii Zdzisława Beksińskiego wybrany został wariant ze skręceniem ich w dwóch kierunkach, co powoduje, że otrzymany kształt ściany w indywidualny sposób aranżuje wnętrze, z jednej strony otwiera się na nie, a z drugiej zamyka. Wejście do galerii strzeżone jest grubymi, wysokimi na 2,8 metra wrotami o trapezowym przekroju. W godzinach otwarcia drzwi sprawiają wrażenie uchylonej ściany. Stają się bramą do świata Beksińskiego, po przejściu któ-
10
rej nie ma już odwrotu. Zwiedzający przechodzi mrocznym korytarzem o szerokości 1,5 metra wzdłuż długiej, grubej ściany, nie spodziewając się jeszcze, co go czeka. Na końcu w oddali majaczy pierwszy obraz, a pierwsze dźwięki wprowadzają uczucie niepewności. Na środku przestrzeni ekspozycyjnej ściany lewitują. Dwie przesuwne, masywne kurtyny podzielone są na segmenty o zmiennej geometrii, a na każdej z płaszczyzn znajduje się inny obraz. Geometria ścian, brak równoległości sprawia, że widz jest niejako sam z dziełem, którego może doświadczać na swój sposób. Obrazy wydobywane są z ciemnego tła polami światła o dokładnie ich wymiarach. Oświetlenie to pozostawia w przestrzeni jasną poświatę, wyłaniając z mroku i ukazując widzowi „techniczny sufit”, którego niektóre elementy pojawiają się i znowu giną. Tajemniczości dodaje dobiegająca zewsząd nastrojowa muzyka Armanda Amara, równie mroczna jak obrazy Zdzisława Beksińskiego. Przestrzeń tajemniczości i odkrywania, mroku i światła, wiedzy i intuicji. Przestrzeń galerii i nowy Dom twórczości Beksińskiego.
Mirosław Miro Biały jest artystą świata i czasów. Nie t ylko wspó łc zesności, w swej nowoczesnej, lekko ironizującej formie kompozycji. Sięga do przeszłości inteligentnie, z humorem, do klasyków komentarza ludzkich przywar, takich jak Bosch czy Bruegel. Mimo to jego sztuka jest zawsze i niezmiennie własna, szczera i bezbłędnie punktująca wszystko złe, co ludzie mogą popełnić. A wiele mają na sumieniach. Artysta przymruża oko, estetyzuje formę, pięknie łączy kolory, a na koniec ocenia, brzytwą ostrą tak, że nawet Siostry Miłosierdzia nie pomogą. Kto znajdzie czas, żeby zagłębić się w ten świat lekkiej karykaturyzacji, w którym malarz zamknął nas wszystkich, może uratuje się sam. Ktoś chętny do podjęcia ryzyka?
Mirosław Miro Biały Malarz, absolwent Liceum Plastycznego w Lublinie oraz Wyższej Szkoły Graficznej w Danii. W dorobku artystycznym ma prace malarskie, ale również plakaty, rzeźby, ceramikę oraz ilustrację książkową. Projektował dla Amnesty International i Unii Europejskiej. Wystawiał na całym świecie, m.in. w Danii, Polsce, Niemczech, Szwecji i Holandii.
www.artmirobialy.com
Żart? Prowokacja? Kpina? Raczej nie! Ale Lajkonik Trojański, hasający pod obronnymi murami twojego umysłu, to na pewno coś zagadkowego. Jeśli nie nasz poczucia humoru, a 2+ 2 zawsze to 4, nie otwieraj tej książeczki. Podaruj ją komuś z większym poczuciem humoru od Ciebie. Może znajdzie w tym inspirację do refleksji nad łamaniem schematów myślowych. Tomik do kupienia w księgarni KLIMCZOK w Bielsku-Białej, a niebawem w księgarniach w Małopolsce.
11
muzyka
Wassim
– człowiek z… muzyki z Wassimem Ibrahimem rozmawiała Aleksandra Madej zdjęcia: Jakub Michniowski
Drobny człowiek o wielkim uśmiechu i pasji, którą pragnie zarazić cały tramwaj smutnych ludzi. Z Wassimem Ibrahimem rozmawialiśmy o muzyce, kształtowaniu siebie i innych oraz miłości do świata. Redakcja: Gdzie się zaczyna ta historia? Na początek powiedz kilka słów o Twoich korzeniach, wykształceniu. Skąd trafiłeś do Krakowa? Urodziłem się w Damaszku, w 1978. Tam skończyłem moje pierwsze studia jako inżynier. Pracowałem siedem lat w tym zawodzie. Już wtedy byłem związany z muzyką. Grałem, ale w Syrii nie było wtedy studiów z kompozycji. Pojawiły się dopiero w 2005. Skończyłem teorię i kompozycję u profesora z Moskwy. Po studiach licencjackich zostałem na uczelni, wykładałem. Później był już Kraków. Magisterium zrobiłem już tu, na Akademii Muzycznej, w klasie profesora Józefa Rychlika, u którego obecnie kończę doktorat. To niesamowity człowiek. Jest dla mnie jak ojciec. Ma 70 lat i jest nie tylko kompozytorem, pokazał mi wiele rzeczy – muzykę, sposób życia. Oprócz samego komponowania, również grasz i śpiewasz. Już w Damaszku grałem na organach i oudzie (tradycyjnym syryjskim instrumencie) oraz na fortepianie, który jest podstawą dla kompozytora. Cały czas tworzę i wykonuję. Choćby wczoraj miałem koncert w Austriackim Forum Kultury w Warszawie – kwartet „Waghalter Quartet” zaprezentował mój kwartet smyczkowy „Dlaczego”, dedykowany zmarłym syryjskim dzieciom. Śpiewałem we Francji, Włoszech, Niemczech, Dubaju. A moje utwory wykonywano podczas Warszawskiej Jesieni, grano je też poza granicami Polski w USA, Rosji, Austrii, Niemczech, Jordanii i Dubaju. A co z Twoją miłością do śpiewu? Śpiewam od zawsze. Jeszcze przed przyjazdem do Krakowa byłem członkiem Mediterranean Youth Orchestra. Koncertowaliśmy w wielu krajach. Byliśmy we Włoszech, Jordanii, Dubaju, Algierii i Libanie. Po przyjeździe do Krakowa, poznałem Edwarda Reya i razem założyliśmy chór w instytucie „Kontakt – przestrzeń ruchu i tańca”. Chciałem zrobić coś dla innych. Kiedy coś kochamy, to powinnyśmy to robić i wtedy mamy wyniki. Na początku nasz chór był niewielki. Zaczynaliśmy w siedem osób, teraz jest czterdzieści pięć. Zaczynaliśmy jednym głosem, teraz są cztery. Na początku śpiewaliśmy proste piosenki, teraz wykonujemy Haendla, Mozarta, ale też muzykę świata – tradycyjną, po włosku, polsku, arabsku, francusku, ormiańsku, hiszpańsku, japońsku, gruzińsku, rosyjsku. Dla mnie jest to ważne, żeby będąc w Polsce mówić po polsku, ale równocześnie by robić coś międzynarodowego. Żyjemy razem i musimy robić coś wspólnie. Nasz chór jest jak rodzina. Jemy razem, tańczymy, śpiewamy, płaczemy. Zawsze po chórze idziemy na piwo, wino i spędzamy tak znacznie więcej czasu niż podczas samej próby. 12
muzyka
Jak czujesz się w Polsce? Udało Ci się tu zadomowić? Przyznam, że początki nauki polskiego były bardzo trudne. Ale się nie poddałem. To jest mój sposób na życie – kiedy coś kocham, to wtedy to robię. Teraz, kiedy nauczyłem się języka, jest mi łatwiej. Struktura polskiego i arabskiego jest zbliżona, np. przypadki. Ważni są dla mnie ludzie. Mam świetnych znajomych. Większość to Polacy. Kocham Kraków, kocham Rynek Główny. Daje mi wiele. Jestem tu od 5 lat i codziennie jestem w Rynku. Oczywiście przez 35 lat żyłem w Damaszku, wiele wspomnień z tamtego czasu zostało. Cała moja rodzina jest tam nadal, od czterech lat nie udało nam się spotkać. Kiedy tylko moi rodzice mają prąd, rozmawiamy na Skype. Jestem człowiekiem mocno emocjonalnym i bardzo za nimi tęsknię. Ale też tutaj w Krakowie znalazłem atmosferę i moje miejsce do życia. Nigdy nie miałem w Polsce żadnych problemów. Myślę, że mam szczęście. Ludzie są wspaniali. Edward Rey i chór to dla mnie druga rodzina. Bardzo im dziękuję za życzliwość i cały czas spędzany wspólnie. Na początku chór spotykał się dwa razy na tydzień, teraz widzimy się trzy razy. Dlatego mamy wyniki. Lubię działać, bo człowiek musi coś robić. Nie wiem, kiedy skończy się wojna w Syrii. Dlatego nie mogę siedzieć z założonymi rękami i czekać, muszę robić coś. Kocham ludzi i dlatego mogę coś robić.
13
muzyka
Studiowałeś muzykę w Syrii i w Europie. Czy w Twoich kompozycjach łączą się oba te światy? Muzycznie mam wykształcenie klasyczne, ale jestem też przesiąknięty muzyką syryjską – jestem orientalny, mam w sobie mikrotony. Nawet jeśli chciałbym komponować w klasycznej technice, zawsze będą tam elementy orientalne. Moja muzyka jest bardzo nowoczesna. Problemem muzyki orientalnej jest jej niewielki rozwój. Nie ma tam harmonii. Mamy mikrotony, inne myślenie, nieharmoniczne, ale mające swój niesamowity charakter. Oprócz samego komponowania, chciałbym zrobić coś dla mojej kultury. Mam taki cel, żeby wnieść coś do muzyki orientalnej. Jestem Syryjczykiem i kompozytorem. To jest moja tradycja i jestem z niej dumny. W Krakowie prowadzę aktualnie cykl wykładów na UJ o muzyce orientalnej od czasów Mezopotamii do współczesności. Ostatni wykład będzie o muzyce współczesnej, ostatnich 70 lat. A muzyka europejska, muzyka polska jest inna. Kiedy byłem po raz pierwszy w Krakowie, widziałem partyturę Lutosławskiego. Widziałem i nie mogłem nic zrozumieć. To jest różnica między naszymi kulturami. Wyglądało to jak zapis pracy serca. Później zrozumiałem słuchając, że to jest coś więcej niż tylko utwór – że to niesamowita muzyka. Musimy szukać jej znaczenia. Muzyka współczesna jest niemelodyjna. Ludziom bez wykształcenia jest trudno ją zrozumieć. Czy nie masz problemu, że tworzysz muzykę dla niewielkiej grupy? Nie tylko teraz tak jest. Kiedy dawni kompozytorzy komponowali, często też nie byli akceptowani. Na przykład gdy Beethoven skomponował kwartet op. 133, ludzie go nie zrozumieli, mówili, że jest szalony, że to nie jest muzyka. A według mnie dokonał rewolucji w muzyce. Symfonia 9 jest prawdziwą linią podziału dla muzyki. Nawet jeśli współcześni jemu jeszcze tego nie rozumieli. Tak samo jest w sztukach plastycznych – ludzie widzą drzewo, to jest dla nich jasne, ale czasami nie dostrzegają tego, co jest w środku. To nie dociera. Teraz słuchają Mozarta, Beethovena. Według mnie za 100 lat będą lepiej rozumieć muzykę współczesną. Problemem jest różnica między sztuką a ludźmi na co dzień. Muzyka jest szczególnie abstrakcyjna. Zwłaszcza współczesna, gdzie nie ma melodii romantycznej. Są melodie inne niż te tradycyjne. Na przykład muzyka impresjonistów – choćby Debussy, tam jest melodia. Mamy muzykę kolorystyczną i muzykę kształtu. Jest w niej melodia, ale wymaga innego sposobu myślenia niż dotychczas. W polskiej muzyce współczesnej mamy wielu wybitnych kompozytorów – Penderecki, Lutosławski. Kiedy słuchamy Lutosławskiego – muzyka jest trudna w odbiorze. Dla mnie on jest prawdziwym maestro. Jego utwory są jak te Beethovena. Będzie zrozumiany i doceniony, ale za jakiś czas. Jest dystans między nauką a codziennością. Krok po kroku. Według mnie jego muzyka nadaje muzyce współczesnej człowieczeństwo i postęp. 14
Zarzut dla sztuki współczesnej jest taki, że jest zbyt intelektualno-naukowa. Czy nie jest tak, że sztuka nie trafia do uczuć, a tylko do głowy? Musimy znaleźć nowy koncept dla melodii współczesnej. Często współcześni kompozytorzy nie potrafią tworzyć melodii w znaczeniu klasycznym. Nie musimy być Chopinem. To nie ten czas. Mój ostatni utwór nie ma melodii w znaczeniu ładnej melodii. Pisałem o śmierci w Syrii. Jak mógłbym napisać coś ładnego? Nie zawsze to, co nas otacza, jest przecież ładne. Życie nie zawsze jest przyjemne. Kiedy byłem w Krakowie dwa lata temu, obserwowałem ludzi. Śródziemnomorski człowiek zawsze się uśmiecha – wewnętrznie i zewnętrznie. Stałem kiedyś w tramwaju i powiedziałem „please smile”. Nikt nie zareagował, poza jednym panem, który próbował przekonać innych, żeby też się uśmiechnęli. Gdy spacerowałem, widziałem, że ludzie tu są smutni. Jak ktoś smutny może komponować piękną i radosną muzykę? Sztuka to najskuteczniejsze lustro społeczeństwa. Czyli odczułeś zderzenie kultur. Nie tylko ludzkie ze smutnymi ludźmi, ale też z rzeczywistością? Jesteśmy jak lustra. Ale to wszędzie, w Polsce i w Syrii. Jestem tu od czterech lat i widzę zmiany. Niedawno brałeś udział w koncercie charytatywnym dla Nury, matki z Aleppo. Jak się udało to przedsięwzięcie? Wydarzenie zostało zorganizowane przez Polską Misję Medyczną oraz inicjatywę „Witajcie w Krakowie”. Zaprosili do udziału Agę Zaryan i Grzegorza Turnaua oraz mnie. Od dawna chciałem zrobić coś dla Aleppo, sam nie mogłem jednak podjąć takiej decyzji. Kiedy organizatorzy przyszli do mnie z propozycją, byłem bardzo zainteresowany, ale musiałem zapytać chór. Ja jako Syryjczyk nie miałem prawa decydować. To musiała być ich decyzja. Edward i członkowie chóru od razu się zgodzili. Koncert był naprawdę niesamowity. Pani Aga Zaryan i pan Grzegorz Turnau są gwiazdami. Pan Turnau jest niezwykłym i miłym człowiekiem. Ma niesamowity głos. On żyje muzyką. Podobnie pani Aga Zaryan – wspaniała kobieta o pięknym głosie. Dla mnie to był prawdziwy zaszczyt, wystąpić z takimi gwiazdami. Zebraliśmy około 32 000 zł dla Polskiej Akcji Medycznej i dla ludzi w Aleppo. Dziękuję bardzo organizatorom, że mogłem być częścią tego przedsięwzięcia. Jaki koncert Ci się marzy? Z kim chciałbyś teraz wystąpić? Jako kompozytor, mieszkający w Krakowie, marzę o tym, żeby mój utwór zabrzmiał w Filharmonii Krakowskiej. Będę bardzo szczęśliwy. Jestem teraz w trakcie komponowania czegoś nowego na orkiestrę, więc zobaczymy.
sklep jubilerski Kraków ul. Floriańska 42 tel.: 12 422 25 57 zapraszamy: pn–nd 10–20
Galeria „Art Cherubino” ul.Bonifraterska 1, 31-061 Kraków tel.: 502-025-501 FB: Art Cherubino artcherubino@wp.pl
Galeria „Art Cherubino”, znajdująca się na krakowskim Kazimierzu, wypełniona jest Aniołami aż po sufit. Tutaj każdy znajdzie dla siebie lub na prezent wymarzonego Szybkoskrzydłego. Ich różnorodność oraz techniki, w których zostały wykonane, przyprawiają o zawrót głowy. Galeria wspólpracuje z artystami z całej Polski. Słuchając dobrej muzyki w oczekiwniu na artystyczne zapakowanie (zupełnie za darmo!), spędzicie Państwo miłe chwile wśród Aniołów. Kraków Aniołami stoi! Zapraszamy! 15
edukacja
Bardzo inna szkoła tekst: Katarzyna Michniowska zdjęcia: Jakub Michniowski
Końcówka pierwszego semestru. Marianna przychodzi do szkoły porozmawiać o przeniesieniu tu synka – w państwowej dziecko nie wytrzymuje wyścigu szczurów, ma już początki nerwicy. W progu mija niedźwiedzia o wzroście, na oko, metr dziewięćdziesiąt. Za drzwiami stoi trochę mniejsza, ale dorodna, uśmiechnięta pszczoła. Marianna, gdy po początkowym szoku rozpoznaje w tych postaciach nauczycieli, rusza dalej korytarzem i spotyka jeszcze kilku Wikingów, dwie mumie, Echnatona i Nefertiti, Szalonego Kapelusznika i Jacka Sparrowa. W świetlicy grupka dzieci w przebraniu rzemieślników przy dźwiękach skrzypiec i wiolonczeli krzesze ludowe hołubce. To tylko karnawał w Szkole Waldorfskiej im. Janusza Korczaka w Krakowie. Na codzień jest nieco spokojniej, mniej szaleństwa, ale muzyka, teatr i wszelkie działania artystyczne wciąż towarzyszą uczniom i nauczycielom. Do szkoły, której siedziba mieści się w stuletniej kamienicy przy ulicy Kazimierza Wielkiego, wchodzimy przez bujny, artystycznie ukształtowany ogródek. Gościa od razu zaskakuje nietypowy wystrój – kolorowe, lecz niekrzykliwe ściany, wszędzie miniwystawy dzieł uczniów. Atmosfera nieoficjalna i nienapięta – dzieciaki krążą po świetlicy, wybiegają na podwórko, które mieści się z tyłu budynku, tam jeżdzą na deskorolkach, grają w siatkówkę lub po prostu się bawią. W świetlicy uczniowie się nie nudzą, każdy znajdzie coś dla siebie – najmłodsi szaleją na matach i rów-
16
noważniach gimnastycznych, część dzieci oblega panią świetliczankę w kuchni – dziś dzień pieczenia! – ktoś odrabia zadanie, ktoś czyta książkę. Szkołę można nazwać alternatywną, ale od dawna już nie pasuje do niej określenie „eksperyment” – za dwa lata edukacja waldorfska święcić będzie stulecie powstania. Obecnie szkoły stosujące tę metodę można spotkać na całym świecie, jest ich około 1700. Pedagogika waldorfska to sposób edukacji skupiający się na wszechstronnym, a nie tylko intelektualnym rozwoju dziecka. Dużo uwagi poświęca się na lekcje i działania o charakterze artystycznym i rękodzielniczym – rysunek, malowanie, dzierganie, rzeźbienie w glinie i drewnie, sztuka ruchu, teatr i muzyka to elementy łaczące się w całość i wzajemnie wspierające. Marianna przeniosła syna do „Korczaka”. Młody chętnie chodzi do szkoły, ale także poza nią jest odmieniony – ma czas na bycie dzieckiem. Materiał przerabiany jest w formie bloków tematycznych – w szkole nazywanych epokami. Uczniowie głęboko wiążą się z treścią lekcji i długo ją pamiętają. Przykładem takiego dogłębnego poznawania epoki jest starożytna Grecja. Dzieci przeżywają ten temat w wielu płaszczyznach - poznają historię, mitologię, architekturę, sztukę i teatr. A na koniec, wraz z innymi szkołami, współorganizują Olimpiadę Szkół Waldorfskich, gdzie prezentują przedstawienia antyczne i uczestniczą w zmaganiach sportowych. Od czwartej klasy w programie pojawia się chór szkolny. Wtedy także uczniowie zaczynają grać na wybranych instrumentach – mają indywidualne lekcje oraz ćwiczą w domu. Raz w tygodniu zbiera się orkiestra szkolna i dzieci grają wszystkie razem. Ważnymi momentami roku szkolnego są święta szkoły – wiosenne i jesienne, które gromadzą całą społeczność. Wtedy dzieci występują na scenie – czasem przygotowują specjalne spektakle, zwykle po prostu prezentują to, co w danym czasie przerabiają na lekcjach. Synek Marianny musiał się przekonać do występów publicznych, które dotychczas kojarzyły mu się wyłącznie z recytowniem wierszyków na akademiach. Ponieważ uczestniczył wraz z kolegami w opracowywaniu scenariusza, jakoś tak wyszło, że sam się zgłosił do jednej z głównych ról. Szkoła waldorfska musi się dostosować do podstawy programowej, lecz metoda daje nauczycielom dużą wolność wyboru sposobu, w jaki materiał zostanie zrealizowany. Wychowawcy, czyli nauczyciele klaso-
edukacja
wi, spędzają ze swoją klasą znaczną część każdego dnia przez wszystkie lata nauki i dobrze znają rodziny uczniów, mają więc indywidulane podejście do każdego dziecka. Nauczyciel-wychowawca to trudna rola, nie dla każdego. Musi być elastyczny i wszechstronny, umieć snuć opowieści, czuć rytm, lubić muzykować. Ale przede wszystkim powinien być szczery i autentyczny – dzieci tylko takich nauczycieli akceptują i podążają za nimi. Pewnego dnia Marianna gościła nową wychowawczynię swojego syna w domu na kolacji. Na początku, gdy się dowiedziała, że jest taki zwyczaj, nie wiedziała, o co chodzi. Po miesiącu integracji ze szkołą wydało jej się to sensowne i zupełnie naturalne. Pani chce poznać dziecko w wielu kontekstach i dowiedzieć się jak najwięcej o jego rodzinie i panujących w niej relacjach. Dlaczego rodzice wybierają akurat tę szkołę? Dlatego, że zależy im artystycznym rozwoju dzieci – plastycznym, muzycznym, teatralnym. Dlatego, że chcą, by dzieci były oceniane opisowo. Dlatego, że cenią nauczycieli, którzy są zaangażowani i poświęcają swej pracy wiele czasu i serca. Dlatego, że pragną, by nauczyciele współpracowali przy wychowaniu dzieci. Dlatego, że chcą współtworzyć społeczność szkolną, angażować się w życie szkoły i uczestniczyć w ciekawych wydarzeniach, takich jak wykłady, spektakle, koncerty, pikniki i wspólne wyjazdy. Dlatego, że dzieci są pewne siebie i wiedzą, czego chcą. Dlatego, że dzieci mają różnorodne zainteresowania, które mogą rozwijać i nikt im w tym nie przeszkadza. Dlatego, że dzieci rosną na ludzi samodzelnie myślących. Dlatego, że dzieci mają masę pomysłów, które samodzielnie realizują. Dlatego, że dzieci chodzą do szkoły z radością i przyjemnością. 17
turystyka
artystyczna
agroturystyka tekst: Katarzyna Michniowska zdjęcia: Jakub Michniowski, Michał Kacprzyk
Beskid Niski. Mijamy malowniczą, acz zapuszczoną Duklę, z drogi do słowackiej granicy skręcamy w lewo i jedziemy do góry przez długą wieś. Wieś się właściwie kończy, a my jedziemy dalej i dalej. Na samej górze, tam, gdzie nie ma asfaltu, droga kończy się parkingiem na skarpie. Wita nas Farfurnia. Kilkoro bosych dzieci przybiega sprawdzić, kto przyjechał. Z jednej strony przygląda nam się stado koni, z drugiej do płotu podchodzi kilka kóz i parę owiec. Kacprzykowie przeprowadzili się do Zawadki Rymanowskiej ponad dwadzieścia lat temu. Porzucili Warszawę z jej zgiełkiem i zamieszaniem, by zamieszkać w Beskidzie Niskim, który zachęca ciszą, spokojem, przestrzenią. Janeczka jest z wykształcenia fizjoterapeutką. Przez lata nie zajmowała się tym fachem, ale dziś znów jest jej bliski, została terapeutką metody Bowena – pomaga za jej pomocą rodzinie, gościom, ale też potrzebującym bliższym i dalszym sąsiadom. Michał zawodowo zajmuje się ceramiką, uczył się jej na Uniwersytecie Ludowym w Turnie, jego wyroby można kupić na miejscu, ale także na kiermaszach rękodzieła, m. in. w Warszawie. Mają siedmioro dzieci – najstarsze już pełnoletnie, najmłodsze ma dwa lata – wszystkie są ciekawymi, towarzyskimi, barwnymi osobowościami. Wiosną i jesienią Farfurnia otwiera się na zielone szkoły. W dużej salono-jadalni, na werandzie i przed domem, w pracowni ceramicznej dzieci mają zapewnione rozliczne warsztaty. Zajęcia prowadzą gospodarze oraz ich znajomi artyści i rękodzielnicy – do wyboru jest ceramika, wikliniarstwo, witraż, batik, malowanie, teatrzyki, filcowanie, linoryt, naszyjniki z koralików. Uczniowie mogą też zobaczyć prawdziwe życie – gospodarze uczą jak się doi kozy, robi masło i sery, wyrabia i piecze wiejski chleb, zbiera rośliny jadalne. Latem i zimą przyjeżdżają głównie rodziny z dziećmi. Każde znajdzie towarzysza w podobnym wieku wśród młodych gospodarzy. Pokoje Farfurnia ma wyjątkowo przestronne, z możliwością wspinania się na drewniane piętrowe łóżka. Łazienki mają oryginalny wystrój – wszystkie umywalki są dziełami gospodarza. Goście, chcąc odpocząć chwilowo od swych dzieci, wysyłają je na warsztaty. Często jednak, zaciekawieni, dołączają w trakcie i sami zapisują się na kolejne. Inną metodą na odłączenie się od ukochanych pociech jest wypuszczenie ich do ogrodu – wtedy zwykle znikają na przydomowym placu zabaw, w krzakach, lasku lub wśród kóz i owieczek. Wracają zwykle na obiad albo 18
z dziewiczą przyrodą i zabytkowy Bardejów na Słowacji. Raz do roku, na początku lipca, przyjeżdża do Zawadki tyle ludzi, że nie mieszczą się w Farfurni, więc nocują na polu namiotowym oraz w kilku miejscach we wsi. To tydzień muzyki, tańca, rękodzieła, rozmaitych warsztatów i imprez towarzyszących – festiwal Rodzinny Tabor. Aby goście mieli gdzie tańczyć, Michał zbudował pod lasem wielką drewnianą wiatę, na której dachu rośnie trawa. Późną jesienią, gdy wygasa sezon turystyczny i nie ma już szkolnych wycieczek, w Farfurni pojawiają się łaknący spokoju samotnicy i grzybiarze. Wtedy też powstaje dużo przetworów z warzyw, owoców i grzybów. Goście będą je mogli zjeść lub kupić w następnym roku. Zimą także warto tu przyjechać. Śnieg leży w Zawadce zwykle jeszcze wtedy, gdy w Dukli już nie ma po nim śladu. Narciarze zjazdowi mają do dyspozycji oddalone o kilkanaście kilometrów niezatłoczone wyciągi. Po okolicy można poruszać się na biegówkach, gospodarze mają całą kolekcję sprzętu i chętnie go wypożyczają, a nawet często sami biegają na nartach, towarzysząc początkującym. Górka saneczkowo-jabłuszkowa zaczyna się tuż pod domem, czystego śniegu zazwyczaj nie brakuje do budowy bałwanów i innych dzieł. Farfurniowi goście zawsze wracają, przywożąc znajomych.
turystyka
kolację, wiedzione zapachem gotujących się lub piekących pyszności. W kuchni, która między posiłkami jest dostępna dla wszystkich, można sobie zrobić kawę czy herbatę, ale można też postać i porozmawiać, podziwiając ścienną mozaikę wykonaną przed laty przez Michała. Wieczorami, po zagonieniu dzieciaków do spania, dorośli zasiadają w jadalni do wspólnych rozrywek. Najulubieńsze z nich to gry planszowe, przy których gospodarze chętnie się integrują z gośćmi. Część gości spędza całe dni po prostu siedząc na werandzie lub w ogrodzie i patrząc na uspokajający górsko-leśny pejzaż. Zapaleni turyści mają do dyspozycji wycieczki. W okolicy można zwiedzić zabytkową Duklę, Muzeum Górnictwa Naftowego w Bóbrce, Iwonicz, Rymanów, skansen w Zyndranowej, cerkwie w Chyrowej, Olchowcu, Tylawie i Króliku Wołoskim, Jaśliska z Sanktuarium Maryjnym, ruiny zamku w Odrzykoniu, hutę szkła w Krośnie, dużo urokliwych dolinek
19
literatura / edukacja
Piszmy więc
tekst: Danuta Czerny-Sikora zdjęcia: Jakub Michniowski
Piszmy więc – taką nazwę wymyśliłam dla prowadzonego przeze mnie kursu kreatywnego pisania dla osób starszych w Willi Decjusza w ramach programu SAGA. Uważam, że adekwatnie... Jestem emerytowaną nauczycielką języka polskiego. Wiem, jak to brzmi. Dlatego dodam, że tańczę (mam na koncie kilka małych sukcesów w konkursach w tańcu towarzyskim), grywam w teatrze amatorskim, chodzę po górach, a także spotykam się bardzo często z byłymi uczniami. Od razu powiem, że nie jestem pisarką. Tzn. nie wydałam ani jednego z moich przyszłych bestsellerów. Co więcej – nie napisałam jeszcze żadnego z nich. Ale regularnie zamieszczam krótkie teksty na stronie Sagi. Dlaczego się podjęłam prowadzenia warsztatów pisarskich? Bo mnie o to poproszono. Uważam, że nie każdy pisarz mógłby prowadzić takie zajęcia. Niektórzy wybitni twórcy piszą intuicyjnie. Ja po prostu znam się na narzędziach i technikach pisarskich. Moim kursantom mówię tak: wykonałam za was czarną robotę. Przeczytałam wszystkie możliwe do zdobycia podręczniki dla pisarzy oraz mnóstwo artykułów zamieszczonych w internecie i czasopismach. Sama byłam na wielu kursach w Willi Decjusza: u Katarzyny Kubisiowskiej, Małgorzaty Majewskiej (kilkakrotnie) i Michała Olszewskiego. Chodziłam na półroczne warsztaty do Marii Kuli, teraz jestem u niej na kursie online. Wybieram
20
się na weekendowe pisanie. Brałam udział w konkursach literackich. Z pewnymi sukcesami. Nikogo nie można nauczyć talentu i z nikogo nie zrobi się geniusza. To trzeba „mieć”. Ale kto chce, może nauczyć się sztuczek pisarskich. Naprawdę pomagają. Poza tym uwielbiam uczyć. W końcu jestem naprawdę emerytowaną nauczycielką języka polskiego. A teraz do rzeczy: jaka jest idea takich warsztatów? Creative writing to wynalazek dość stary już na świecie, ale stosunkowo młody w Polsce. Ma zalety nie do przecenienia, bowiem opiera się na pracy w grupie. Uwalnia się wtedy wielka twórcza energia. Uczestnicy biorą udział w ćwiczeniach i zabawach, niemożliwych do przeprowadzenia indywidualnie. Wzajemnie się motywują, a także otwierają się na krytykę. Porównują swoje dokonania, emocje, doświadczenia. Uczą się na błędach własnych i cudzych. Wymyśliłam program autorski. Na razie mój kurs dotyczy prozy. Przeprowadziłam 32 razy czterogodzinne zajęcia, a pomysłów i materiałów mam jeszcze bardzo dużo. Na każdym spotkaniu wszyscy uczestnicy po kolei odczytują zadanie domowe. Ja też. Każda praca jest komentowana. Analizujemy ciekawe fragmenty, wyłapujemy „smaczki”, oceniamy trafność ujęcia tematu. Potem następuje część teoretyczna. Rozdaję przygotowane
literatura / edukacja
i skserowane „ściągi”, na których umieściłam wcześniej ujęte skrótowo definicje, porady, przykłady dotyczące jednej techniki pisarskiej. Zajmujemy się narracją, konstrukcją fabuły, czasem i miejscem akcji, wymyślamy bohatera i dialogi. Kolekcjonujemy rady: jak pisać zmysłami, jak zwiększać napięcie, jak stworzyć dobry opis. Gdy już przetrawimy teorię, zabieramy się do ćwiczeń. Daję hasło, temat, tytuł lub początek pierwszego zdania i określam wielkość tekstu, najczęściej jest to ok. 10. zdań. Potem wszyscy piszą. Ja też. Po kolei czytamy, następuje wzajemne recenzowanie prac. Próbujemy „pokazywać a nie nazywać”, tworzymy nastrój, szukamy sposobów, by zaciekawić potencjalnego czytelnika. Staramy się, by wypaliła „strzelba Czechowa”. Na każdych zajęciach jest miejsce na poezję. Czytamy wiersze – na razie. To nie do wiary, jak kreatywni bywają seniorzy, jakie mają poczucie humoru, wyczucie stylu, luz. Kiedyś pracowaliśmy nad monologiem. Zaproponowałam losowanie tematów. Nie zapomnę monologu prostytutki. Popłakaliśmy się ze śmiechu. Pamiętam też opowiadanie o miłości spinacza biurowego do agrafki. Powstały ciekawe dialogi, w których jedna osoba chce przekonać drugą do oczywistej bzdury. Także utkwiła mi w głowie kłótnia dwóch mieszkańców Zakopanego z perfekcyjnym użyciem gwary podhalańskiej. Lubimy zabawy, które polegają np. na napisaniu tekstu z wykorzystaniem kilku narzuconych wyrazów. Bardzo interesujące były prace, w których bohater przekraczał granice, jakich autor nigdy by nie umiał lub nie chciał przekroczyć. Na zajęciach jest też miejsce na rady dotyczące roli wewnętrznego krytyka i momentów twórczej stagnacji. Uczymy się używać mapy myśli, zastanawiamy się, skąd czerpać inspiracje, jakie gatunki uprawiać, wresz-
cie, jak zabrać się do wydawania własnej powieści. Czytaliśmy też porady, a jakże, jak zachowywać się na własnym wieczorze autorskim! Świetne w samej idei warsztatów pisarskich jest to, że uczestnicy wzajemnie się dopingują, wspierają i pomagają sobie. Zaprzyjaźniają się i już nie umieją się rozstać. Dlatego tak chętnie prowadzę te zajęcia. Piszmy więc.
21
GDY W SPÓŁCE BRAKUJE PIENIĘDZY - jak dofinansować spółkę z o.o. przez wspólników Przy funkcjonowaniu spółki z o.o. często pojawia się problem uzyskania dodatkowych funduszy od wspólników bądź na bieżącą działalność, bądź jej poszerzenie lub przejęcie innych podmiotów. Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością co do zasady może zostać dofinansowana przez wspólników na kilka sposobów: 1) Pożyczka – może zostać udzielona przez jednego lub kilku wspólników. Wysokość pożyczki, jej oprocentowanie oraz inne istotne elementy umowy mogą zostać ukształtowane swobodnie według ustaleń stron. W przypadku gdy wspólnik udzielający pożyczki jest jednocześnie członkiem zarządu spółki, należy pamiętać, że zgodnie z ogólną zasadą w umowie między spółką a członkiem zarządu oraz w sporze z nim spółkę reprezentuje rada nadzorcza lub pełnomocnik powołany uchwałą zgromadzenia wspólników. Istotne jest, że od umowy pożyczki udzielonej spółce przez wspólnika spółka nie płaci podatku od czynności cywilnoprawnych. Jest to najszybszy sposób spośród opisanych w niniejszym opracowaniu.
22
2) Podwyższenie kapitału zakładowego spółki – może nastąpić w trybie zmiany umowy spółki, z udziałem notariusza bądź na podstawie jej postanowień, jeżeli umowa to przewiduje. W przypadku podwyższenia udziałowcy składają oświadczenie o objęciu udziałów, a następnie dokonują wkładów na pokrycie obejmowanych udziałów. Udziały mogą być objęte powyżej ich wartości nominalnej. Podwyższenie kapitału zakładowego podlega podatkowi od czynności cywilnoprawnych w wysokości 0,5% od kwoty podwyższenia. 3) Dopłaty – są wnoszone przez wszystkich wspólników w określonej wysokości w stosunku do ich udziałów. Dopłaty podlegają podatkowi od czynności cywilnoprawnych w wysokości 0,5% od kwoty dopłat. radca prawny Artur Lizoń radca prawny Artur Lizoń – w ramach prowadzonej kancelarii prawnej zajmuje się obsługą prawną spółek prawa handlowego oraz prowadzeniem spraw sądowych telefon: 606 20 28 29 e-mail: al@lexmax.pl
kadry, ujęcia, obrazy... Lizbona, maj 2017
zdjęcia: Jakub Michniowski
23
socjologia
OCZOPLĄS
w przestrzeni miejskiej
tekst i zdjęcia: Maria Michniowska
Człowiek stanowi nie tylko wytwór natury, ale również kultury – instytucji, obyczajów, tradycji, wartości, w których jest wychowywany, z którymi obcuje na co dzień, ale także sam staje się ich twórcą. Obszarem, na którym szczególnie mocno widać ścieranie się tych dwóch dziedzin – kultury i natury – jest przestrzeń miejska. Z jednej strony bardzo łatwo dostrzec zawłaszczanie przyrody przez obszary zurbanizowane, z drugiej strony w ludziach coraz bardziej rośnie świadomość ekologiczna i coraz więcej mówi się o zrównoważonym rozwoju, a to przekłada się również na wizualną stronę miast. Nagłaśniane w polityce, mediach, szkołach są kwestie skażenia przestrzeni i wreszcie zaczyna się dostrzegać, że poza tradycyjnymi ich formami, jak zanieczyszczenia przemysłowe, spaliny, chemikalia, istnieją równie powszechne, wcale nie mniej niebezpieczne skażenia przestrzeni: dźwiękowe, światlne oraz wizualne (noise-, light-, visual pollution). Szata informacyjna miasta spełnia cztery zasadnicze funkcje: instrumentalną, estetyczną, ideologiczną oraz poznawczą. Wydawać się może, że im większe nasycenie przestrzeni szatą informacyjną, tym bardziej problematyczna i trudna do upilnowania staje się funkcja estetyczna, a brak kontroli nad nią prowadzi do wizualnego skażenia przestrzeni miejskiej. Współczesne miasta coraz częściej borykają się z takimi problemami. Choć do tej pory mówiło się o tym głównie w kontekście ekologii i zanieczyszczeń chemicznych czy przemysłowych, coraz wyraźniejsze i częściej nagłaśniane stają się kwestie wizualnego skażenia przestrzeni (visual pollution) oraz zanieczyszczenia jej światłem (light pollution). Visual pollution jest zjawiskiem, które nie ogranicza się jedynie do reklamy zewnętrznej, choć jest to jeden z najistotniejszych i najpowszechniejszych jej elementów. Do elementów składowych visual pollution możemy zaliczyć: elementy architektoniczne, szatę informacyjną, odpady sezonowe. To, co jednak jest najbardziej widoczne na co dzień, to szata informacyjna, a szczególnie reklama i to w różnej postaci. O ile jednak reklamę legalną, zarejestrowaną, można jeszcze w jakiś sposób kontrolować, o tyle olbrzymim problemem jest tzw. dzika reklama, która często bardzo szpeci miasto, a jej kontrolowanie jest ogromnym wyzwaniem. Reklamy na pewno nie da się wykluczyć, ale z jej obecnością w przestrzeni miejskiej można skutecznie walczyć, jak to się stało w brazylijskim São Paulo, gdzie w 2006 r. wprowadzono prawo zabra24
socjologia teatr/performance
niające umieszczania reklam w przestrzeni publicznej, co wręcz rewolucyjnie odmieniło wizualną stronę miasta. Sprawy ingerencji wizualnej w przestrzeń publiczną regulują miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, akty prawa lokalnego podejmowane przez rady gmin. Tam, gdzie nie ma obowiązujących planów zagospodarowania przestrzennego, większość instalacji, np. reklam, jest realizowana wyłącznie w oparciu o zgłoszenia do wydziałów architektury urzędów gminnych. W planach takich można jednak znacząco ograniczyć miejsca lokalizacji reklam czy w ogóle doprowadzić do ich eliminowania, zwłaszcza w kwartałach, które mają zabytkowy charakter. Tam, gdzie nie ma miejscowych planów zagospodarowania, oprócz zgłoszenia wymagane są pozwolenia na umieszczenie reklam, zwłaszcza w przypadkach gdy wymagają one posadowienia na konstrukcji znacząco ingerującej w substancję budowlaną czy przestrzeń miejską. W praktyce jednak nie jest to takie proste, gdyż restrykcyjne przestrzeganie przepisów wywoływałoby nieustanne kłótnie o każdą reklamę. Jednym z miast, które wypowiedziały wojnę reklamom, jest Kraków. Na mocy uchwały Rady Miasta utworzony został Park Kultury Stare Miasto, którego celem jest ochrona krajobrazu kulturowego, zabytków oraz historycznego układu urbanistycznego Starego Miasta i Plant Krakowskich wraz ze Wzgórzem Wawelskim i jego otoczeniem. Jednym z założeń uchwały było uporządkowanie reklamy w historycznym centrum miasta. Choć wiele firm czy handlowców może czuć się pokrzywdzonych nowymi przepisami (chociażby ze względu na koszt wymiany nośników reklam), to trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, że nie zabrania im się możliwości reklamowania usług czy produktów, a jedynie je ogranicza. Zatem reklama nie zniknęła z centrum Krakowa, lecz stała się mniej nachalna – ograniczono liczbę zewnętrznych nośników reklamy przypadającą na jeden punkt usługowy/handlowy, zredukowano możliwą do wykorzystania powierzchnię reklamową witryn do maksymalnie 30%, itp. Warto zauważyć, że wprowadzenie Parku Kulturowego dało miastu większe możliwości regulowania kwestii reklam niż miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, które mogą kontrolować to, co dopiero powstanie na danym obszarze, ale nie mogą usuwać elementów zastanych. Reklamy są wciąż obecne w przestrzeni Krakowa, ale nie zaśmiecają miasta w takim stopniu jak wcześniej. To jednak działanie w skali lokalnej, a potrzebne są przepisy ogólnokrajowe, które dawałyby samorządom narzędzie do walki o bardziej estetyczną przestrzeń miast. Obecnie, dzięki podpisaniu przez Prezydenta Bronisława Komorowskiego tzw. Ustawy Krajobrazowej, w przestrzeni miasta wiele może się zmienić. Jednym z istotnych narzędzi, jakie ustawa dała samorządom, jest możliwość wielokrotnego nakładania kar administracyjnych za nielegal-
ne reklamy. Jednak niektóre z nich, zwłaszcza te świetlne, wprowadzają wielki chaos wizualny, nie mówiąc o tym, że czasami mogą być po prostu niebezpieczne. Reklama to jednak przede wszystkim dźwignia handlu. Nie można i nie należy się jej pozbywać, powinno się ją jednak kontrolować. Dla usługodawców stanowi narzędzie walki o lepszą pozycję na rynku. Niewłaściwie przygotowana może jednak negatywnie wpływać na wizerunek marki, negatywnie może również nastawiać jej forma – nikt nie lubi chodzić slalomem po chodnikach musząc omijać tzw. (nomen omen) „potykacze”, a ulotki, którymi użytkownicy przestrzeni miejskiej są zasypywani niemal na każdym kroku, zazwyczaj lądują w koszu, zanim ktokolwiek na nie zerknie. Natłok reklam prowadzi do frustracji i zniechęcenia. Atrakcyjna reklama, zarówno pod względem graficznym, jak i pod względem formy, stanowi niezwykły atut i działa na korzyść reklamującego się. Więc reklamujmy się – ale z głową i gustem (o którym się nie dyskutuje, choć może się powinno to robić). 25
sztuki wizualne
Gerard Carruthers
– sztuka artystycznego
patchworku Wartość estetyczna dzieła jest tym większa, im bogatsze są możliwości jego interpretacji, im różnorodniejsze budzi ono reakcje, im więcej aspektów ukazuje odbiorcy, nie tracąc zarazem własnej tożsamości. / Umberto Eco /
tekst: Aleksandra Madej zdjęcia: Gerard Carruthers
Postmodernistyczny pejzaż sztuki przyzwyczaił odbiorców do różnorodności zjawisk artystycznych, gdzie nie ma jednego dominującego stylu. W zamian panuje pełna swoboda, a artyści, czerpiąc z dokonań poprzednich pokoleń, łączą różne, niekiedy pozornie nie przystające do siebie elementy. Cytowanie przeszłości często przestaje pełnić wyłącznie rolę odwołania do autorytetu uznanego już artysty czy arcydzieła, jak bywało dotychczas, a staje się fragmentem gry prowadzonej przez twórcę, osadzonej w konkretnej, nowej konwencji, pełnej skojarzeń i treści połączonych wtórnie w nową całość. W tę charakterystyczną filozofię sztuki świetnie wpisuje się technika kolażu, łączącego pojedyncze elementy, wyciągnięte z już istniejących kontekstów. Kolaż ma szokować, tworzyć świat niespotykany, nierealny, zmuszać do zastanowienia i do znalezienia klucza, który pomógłby odczytać jego sferę wizualną. Pytanie, które należy sobie postawić na początku rozważań to: co może być KLUCZEM do zrozumienia sedna takiej kompozycji? Kolaż nie jest prostym powtórzeniem wcześniej istniejących dzieł. Nie można nazwać go odtwórczym czy kopiującym dokonania innych. W sposób kreatywny stosuje znane części bądź schematy, dając im nowe znaczenie i drugie życie. Często wykorzystywane zdjęcia, przedstawiają powszechnienie rozpoznawalne ikony kulturowe – dzieła sztuki, miejsca, postaci – które jako pojedyncze łatki zostają włączone w ramy nowego porządku patchworkowej kompozycji, dopiero czekającego na nasze odczytanie. Takimi właśnie są dzieła Gerarda Carruthersa – twórcy kolaży inspirujących, przywołujących wielość intrygujących skojarzeń i myśli, obrazujących i mówiących o współcześnie codziennym świecie z iście reporterską przenikliwością i komentarzem wrażliwego obserwatora świata. Kreując, artysta posługuje się z mistrzowskim przymrużeniem oka schematem fotorelacyjnego reportażu. Artysta pragnie komentować rzeczywistość codzienną, która jest mu bliska. Czyta, obserwuje, szuka. Filtruje zdarzenia, by 26
sztuki wizualne
odnaleźć te najistotniejsze. Przechodząc od poszczególnych, zastosowanych elementów, odbiorca łączy pozornie nie przystające do siebie fragmenty zdjęć, teksty i wycinki z magazynów w całość, która odwołuje do innych znanych mu faktów, miejsc oraz wydarzeń. Wyrywkowość dzieł może przynosić wizualne skojarzenie z komiksem. Sprowadzenie sztuki do tego pop-artowskiego zabiegu przybliża szerszemu ogółowi istotne zagadnienia artystyczno-społeczne. A dzieło sztuki jako nośnik istotnych treści w pracach Gerarda Carruthersa staje się nagle przystępne i przystawalne do współczesnej, mozaikowej kultury obrazu. Istotne w jego kompozycjach plastycznych staje się właśnie SŁOWO. Pośród wielorakich funkcji posiada ono przede wszystkim walor informacyjny. Czytane wprost ma konkretne znaczenie, zrozumiałe dla osób władających danym językiem. Dodatkowo jednak niesie ze sobą wielość skojarzeń, właściwych dla każdego odbiorcy interpretującego dzieło. Z zagadnieniem estetyczności tekstu, łączy się również funkcja ZNAKU graficznego. Wszystkie wykorzystane elementy – zdjęcia, teksty, obrazy – są odpowiednikami plastycznymi konkretnych historii, obrazową opowieści, sprawiając, że są zrozumiałe dla szerszego grona odbiorców. Z kolei zastosowanie znaków powszechnie rozpoznawalnych – takich jak loga firm, herby piłkarskie oraz arcydzieła sztuki – wprowadza nowy i powszechny kontekst.
Wiele już zostało w literaturze powiedziane na temat wtórnego wykorzystywania dzieł sztuki w kulturze popularnej. Są one czytelnym dla odbiorców nośnikiem, dzięki któremu artyści konfrontują się z poprzednimi pokoleniami mistrzów. Czerpanie z powszechnie rozpoznawalnych marek oraz stereotypów przedstawionych wizualnie na poszczególnych zdjęciach oraz literacko w każdym z użytych tekstów, spaja kompozycję artystycznie i znaczeniowo, równocześnie przenosząc interpretację od detali do ogólnoludzkich historii. Prace Gerarda Carruthersa mówią o problemach społecznych, opisują losy prawdziwych ludzi, badań naukowych. Sztuka staje się zwierciadłem, przed którym stajemy, chcąc za wszelką cenę dostrzec świat, znajdujący się po drugiej stronie. A poszukiwany wcześniej klucz do tamtej rzeczywistości? Artysta oprócz samej formy, daje nam również znaczące TYTUŁY, w których zakodowano sposób wkroczenia w tamte realia oraz mapę dalszej wędrówki. Dokąd dotrzemy i czy będziemy w stanie przejść całą drogę lub może nasze kroki pójdą jeszcze dalej? Stając przed dziełem, widzimy konkretną sytuację, zjawisko, rzeczywistość w pierwszej chwili skrajnie różniące się od naszego świata. Jednak z każdym kolejnym krokiem, dostrzegamy coraz więcej wątków dotyczących znanej rzeczywistości. Stajemy przed taflą lustra i co takiego widzimy – sztukę, rzeczywistość czy nas samych? 27
kulinaria
Kiedy gotuję, czuję się, jakbym znowu była w domu – spotkanie z kuchnią mołdawską tekst: Magdalena Gatlik zdjęcia: Magdalena Guzik
Zaryzykuję stwierdzenie, że niewielu czytelników może cokolwiek powiedzieć o Mołdawii. To malutki kraj, o powierzchni mniej więcej naszego Mazowsza, wciśnięty między Ukrainę a Rumunię. W południowej części Republiki znajduje się terytorium autonomiczne, Gagauzja, skąd pochodzi moja rozmówczyni – Raisa Kiriłowska. Dla mnie Mołdawia to przede wszystkim wino. Raisa może długo rozmawiać o winie i jego uprawie, a naprawdę jest o czym. Szerokość geograficzna kraju nad Dniestrem odpowiada Dolinie Loary. Panuje tu idealny klimat do uprawy wina, a tradycje winiarskie sięgają czasów rzymskich. W pobliżu stolicy, Kiszyniowa, znajdują się dwie najbardziej znane winnice: Cricovia, w której podobno swoje najlepsze trunki przechowują znani politycy i gwiazdy z pierwszych stron gazet oraz Milesti Mici – wpisana do księgi rekordów Guinnessa, jako największa winnica na świecie. W jej korytarzach składowanych jest około 1,5 miliona butelek wina, a łączna długość tych korytarzy to ponad 200 kilometrów, pokonywanych tylko samochodem). Obie winnice pełniły wcześniej funkcję podziemnych kopalni
28
wapienia. Dziś wapienne skały zapewniają idealne warunki do przechowywania wina: temperaturę ok. 14°C i wilgotność na poziomie 90%. Przez dekady Mołdawia, jako jedna z republik Związku Radzieckiego, produkowała wino na potrzeby Kraju Rad. Dziś coraz więcej win trafia na zachodnie rynki, gdzie jakością próbują konkurować z winami francuskimi czy hiszpańskimi. Zresztą, zgodnie z obowiązującym w Mołdawii prawodawstwem, wino o zawartości alkoholu nieprzekraczającej 15% to „produkt spożywczy wytwarzany dzięki fermentacji części bądź całych mrożonych bądź świeżych winogron”. Cel tej regulacji jest jasny: rozkręcić enologiczny biznes. Raisa podkreśla, że wśród Mołdawian wciąż żywa tradycja uprawy winorośli wyrasta z silnych związków z ziemią. Uprawia się paprykę, cukinię, bakłażany czy pomidory. Jadąc samochodem lub pociągiem, co chwilę mijamy pola kukurydzy i słonecznika. – A żyzna ziemia pachnie zupełnie inaczej niż w Polsce – mówi Raisa, a w jej słowach wyczuwam tęsknotę za krajem. – Kiedy gotuję, czuję się, jakbym znowu była w domu. Od dziecka lubiła gotować: – Kiedy zbliżała się pora obiadu, mama pytała mnie i moich dwóch sióstr, kto pójdzie zrobić obiad. I zawsze na mnie padało. A kiedy pytałam, co mam ugotować, mama mówiła: co chcesz. Jestem jej wdzięczna za tą swobodę wyboru. I zawsze byłam bardzo chwalona po gotowaniu, może dlatego, że im smakowało. R aisa jest w kuchni zręczna i pomysłowa, ma wyczucie smaku, a w przygotowanie potraw wkłada dużo serca. Na początek poczęstowała nas placintą, plackiem z mąki pszennej bez drożdży. Ciasto po wy-
Przepis na mamałygę 0,5 litra wody 150–180 g kaszy kukurydzianej 1 łyżeczka soli 1 łyżeczka oleju 300 g śmietany 300 g bryndzy 100 g skwarek dowolne dodatki, na przykład kiszonki albo świeże warzywa Zagotować wodę, dodać sól i olej. Kaszę wsypywać do wody powoli, ciągle mieszając. Gotować na małym ogniu przez około 10 minut, aż kasza wchłonie całą wodę. Następnie odstawić przykrytą na kilka minut. Po tym czasie garnek odwrócić do góry dnem i przełożyć kaszę na talerz. Kroić jak torcik nitką lub nożem po wystudzeniu. Serwować po kawałeczku mamałygi ze śmietaną, bryndzą pokrojoną na kawałki albo startą na tarce oraz łyżką skwarek i ulubionymi dodatkami. Smacznego!
Magdalena Gatlik Z zawodu bibliotekarka, w wolnym czasie miłośniczka dobrej kuchni i ciekawej rozmowy. Od kilku miesięcy realizuje autorski projekt „Co u was dobrego?”, w ramach którego osoby mniej i bardziej znane opowiadają o swoich kulinarnych fascynacjach.
ją z bryndzą i śmietaną. Natomiast w Gagauzji mamałyga najlepiej smakuje z baraniną, wyrazistymi sosami rybnymi lub warzywnymi i kiszonkami, w towarzystwie lampki czerwonego wina. Gorącą i zwartą kaszę „kroi się” grubą nicią – w przeciwnym razie przyklei się do noża. Wystudzona, dla odmiany, dobrze się dzieli, można ją wtedy podsmażyć na tłuszczu, dzięki czemu smakuje jeszcze lepiej. Mamałyga przyjęła się również w mojej kuchni. Lubię, że tak szybko się ją robi i świetnie pasuje do duszonych mięs. Mołdawska kuchnia to bałkański miks, jest prosta, ale ma wiele do zaoferowania. I, co ważne, nie jest tłusta, dużo w niej świeżych warzyw. Raisa z rodziną przyjechała do Polski cztery lata temu. Córka studiuje na Uniwersytecie Ekonomicznym, syn jest w gimnazjum. Jej potraw w stylu gagauskim możecie spróbować na warsztatach kulinarnych w restauracji Wiśniowy Sad przy ul. Grodzkiej. Największym marzeniem Raisy jest własna restauracja, a ponieważ jak dotąd Kraków nie doczekał się jeszcze restauracji serwującej dania mołdawskie, pora to zmienić.
teatr/performance
robieniu trzeba rozciągnąć i cienko rozwałkować. Na środku układa się twaróg i składa ciasto tak, aby ser nie wyszedł na wierzch. Placek smaży się na rumiano. Jest to prosta w wykonaniu i smaczna przekąska. Później Raisa przygotowała mamałygę z kaszy kukurydzianej. – Bułgarzy, Węgrzy, Rumuni, Ukraińcy – każdy powie, że mamałyga to ich danie – śmieje się Raisa. Polenta to jej włoska odmiana. Żółta jak słońce kasza jest sycąca i zdrowa, lepsza od chleba. Tradycyjnie podaje się
Magdalena Guzik autorska Pracownia Fotograficzna FOTOCZUŁA, www.fotoczula.pl Portretuje i dokumentuje, lubi światło zastane. Współpracuje z Działem Edukacji Muzeum Narodowego w Krakowie. Podróżuje nieśpiesznie. 29
fotografia
Wernisaż wystawy fotografii „RE...” Katarzyny Niżegorodcew w 2 Okna Café tekst: Aleksandra Madej
Obudzić emocje w kontrastach światła i cienia fotografii. Pokazać świat znany w inny, trochę baśniowo-nieobecny sposób. Pokazać człowieka, dziecko, własną córkę lub syna tak, jakby cały świat zewnętrzny nie istniał poza tą jedną, magiczną chwilą zwolnienia migawki aparatu.
Katarzyna Niżegorodcew, z wykształcenia graficzka, z pasji i talentu również fotograf, stworzyła wspaniale kompletną ekspozycję w zacisznych przestrzeniach 2 Okna Café w Krakowie. W kadrach udało jej się zamknąć różnorodne historie, których bohaterami została czwórka jej dzieci. Nierzeczywistość nastroju, światła, kompozycyjnej surrealności, przełamują piękne i wprost emocjonalne portrety, rzeczywistych ludzi, dzieci, naładowane najczystszą energią życia – niepokornego i nie wprost. Oglądając kolejne prace, widz czuje się niejako wciągnięty w przestrzeń poza czasem, do świata, którego staje się „podglądaczem”, obserwującym intymnie piękną relację rodzica-fotografa oraz dzieci-modeli. Nie wszystko musi tam być idealne, nie wszystko zawsze będzie się układać – tak samo jak w życiu. Fotografie utrwalają tylko wycinek całego procesu, chwilę, która zostanie zapamiętana i stanie się sztuką. Cała reszta trafi do rodzinnego archiwum wspomnień i nau k i o sobie nawzajem, gdyż w rodzinie wspólne doświadcza30
nie wielowątkowe sztuki zbliża i daje wiele nauki dla wszystkich zaangażowanych. Dzieła Katarzyny Niżegorodcew w swej interdyscyplinarności pomiędzy techniką fotograficzną a graficznością wywoływanego efektu kompozycyjnego są kompletne i unikalne. Pozwalają skupić się odrębnie na każdym kadrze, oderwać się od rzeczywistości, mówiąc do widza językiem czystych i mocnych emocji, same pozostając niekiedy w sferze niedopowiedzenia. Pokazują świat szczerej artystki i matki w jednej osobie. Fotografie zaprezentowane zostały również w miejscu nieprzypadkowym – w pięknych wnętrzach 2 Okna Café, przestrzeni związanej z wybitną artystką krakowską Marią Jaremą, kobietą nietuzinkową, wspaniałą malarką, rzeźbiarką i współzałożycielką Grupy Krakowskiej. Postacią, która, dzięki swej twórczości, w znaczący sposób wpłynęła na kształt współczesnej polskiej sztuki. Takie też dzieła proponują u siebie obecnie 2 Okna – nowoczesne, otwarte, pełne emocji i tworzone przez pewną swej siły kobietę.
Letnie wydarzenia w Małopolsce 22. Letni Festiwal Jazzowy w Piwnicy Pod Baranami
8 czerwca – 30 lipca
39 Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej
5 – 9 lipca
Młyn Jazz Festival Wadowice
6 – 8 lipca finał – 28 sierpnia
Małopolski Festiwal Smaku Festiwal ETNOmania w Wygiełzowie EtnoKraków / Rozstaje 2017 VIII Krakowskie Miniatury Teatralne 19. Letnia Akademia Muzyczna Festiwal Tańców Dworskich Cracovia Danza 51. Festiwal im. Jana Kiepury - Krynica-Zdrój Koncert Mike & The Mechanics - ICE Kraków
16 lipca 5 – 8 lipca 5 – 13 lipca 28 sierpnia – 3 września 30 lipca – 6 sierpnia 12 – 19 sierpnia 3 września