BUKOVINA Magazine 02

Page 1

Zima 2013

Arturo

Mari

Przyjaciel Ojca Świętego

Jan Mela Obudzić nadzieję

BUKOVINA TERMA HOTEL SPA Zdrowa zima

Jan Krzysztof – TOPR Bezpieczeństwo w górach

WODY TERMALNE Zdrowie z natury


System GyroFlex 3D łatwe dopasowanie do kształtu Twojej twarzy Głowice zaprojektowane by golić bez podrażnień Wodoodporna odświeżające golenie na mokro i wygodne na sucho Głowice UltraTrack dokładne golenie za pierwszym pociągnięciem Dodatkowo trymer do brody


• Niezwykli ludzie ARTURO MARI

str. 14


Macan

proMocja

na wskroś Porsche M

Porsche rozszerza swoją ofertę o zupełnie nową klasę samochodów. Macan to pierwsze Porsche w segmencie kompaktowych SUV-ów, które będzie wyznaczać nowe standardy pod względem dynamiki jazdy i radości prowadzenia – zarówno na nawierzchniach utwardzonych jak i w nierównym terenie.

acan łączy typowe właściwości jezdne, które Porsche reprezentuje od samego początku: maksymalne wartości przyspieszenia i hamowania, ogromna moc silnika, niesamowita zwinność i optymalna precyzja układu kierowniczego. Co więcej, wszystkie te cechy połączono z wysokim poziomem komfortu i powszedniej przydatności. Sportowe DNA Macan, podobnie jak w przypadku wszystkich samochodów Porsche, jest również natychmiast rozpoznawalne w stylistyce. 4

W chwili premiery rynkowej Macan oferowany jest w trzech wersjach. Macan S jest wyposażony w 3,0-litrowy silnik biturbo V6 dostarczający 340 KM (250 kW) i aktywny napęd na wszystkie koła z elektronicznie regulowanym, sterowanym mikroprocesorowo sprzęgłem wielotarczowym. Ten napęd na wszystkie koła jest montowany we wszystkich modelach Macan. Siedmiobiegowa dwusprzęgłowa skrzynia biegów przenosi moc zgodnie z zapotrzebowaniem i niemal bez przerwy zamieniając ją w siłę pociągową, dzięki czemu pojazd przyspiesza od 0 do


proMocja

100 km/h w 5,4 sekundy (lub 5,2 sekundy z opcjonalnym pakietem Sport Chrono). Pojazd osiąga prędkość maksymalną 254 km/h, a zużycie paliwa w badaniu NEDC wynosi od 9,0 do 8,7 l/100 km, co odpowiada poziomowi emisji CO2 w granicach 212 – 204 g/km. Spośród trzech modeli ekonomicznym długodystansowcem jest Macan S Diesel. Zużycie paliwa 3,0-litrowego silnika V6 turbo diesel w badaniu NEDC wynosi zaledwie 6,3 i 6,1 l/100 km, co odpowiada wartości emisji CO2 w granicach 164 – 159 g/km. Mimo tak oszczędnego gospodarowania paliwem Macan S Diesel potrzebuje zaledwie 6,3 s, aby od 0 rozpędzić się do 100 km (lub 6,1 sekundy z pakietem Sport Chrono). Dzięki silnikowi o mocy 258 KM (190 kW) osiąga prędkość maksymalną 230 km/h. Najmocniejsza wersja to Macan Turbo. Dysponuje on największą mocą w segmencie kompaktowych SUV-ów. Silnik V6 biturbo 3,6 l, który zastosowano w modelu Porsche po raz pierwszy, uzyskuje niezrównaną moc 400 KM (294 kW), dzięki czemu pojazd od 0 do 100 km/h przyspiesza w 4,8 sekundy, z pakietem Sport Chrono tylko 4,6 s. Choć maksymalna prędkość wynosi 266 km/h, zużycie paliwa Macan Turbo badane w NEDC wynosi tylko 9,2 i 8,9 l/100 km, co równa się wartości CO2 w granicach od 216 do 208 g/km. Rzut oka na specyfikacje techniczne ukazuje, że Macan został zaprojektowany z myślą o zwinności. Dalsze niewątpliwe charakterystyczne cechy pojazdu to jego proporcje, design i różnej wielkości ogumienie na dużych kołach. Silniki, układy napędowe i siedmiobiegowa skrzynia biegów Porsche Doppelkupplung (PDK) są tymi cechami pojazdu, które mają wpływ na dynamikę i sprawność zarówno na drodze jak i poza nią, tworząc to, co stanowi prawdziwe doznanie prowadzenia samochodu Porsche. W fotelach kierowcy i pasażera siedzi się nisko, w pozycji typowej dla samochodów sportowych. Pakiet wyposażenia standardowo montowanego w Macan jest bogaty i obejmuje napęd na wszystkie koła, PDK, sportową kierownicę wielofunkcyjną z łopatkami zmiany biegów, duże koła, wysokiej klasy system audio i automatyczną tylną klapę. Lista wyposażenia opcjonalnego obejmuje dodatkowe atrakcje, takie jak pneumatyczne zawieszenie, w które Macan jest wyposażone jako jedyny pojazd w swoim segmencie. Poza tym jest również system Porsche Torque Vectoring Plus (PTV Plus), który został specjalnie dostosowany do modelu Macan. System ten rozdziela różne poziomy momentu napędowego na tylne koła i działa w połączeniu z elektronicznie sterowaną blokadą mechanizmu różnicowego tylnego mostu. Lista opcji Porsche obejmuje cieszące się bardzo dużym zainteresowaniem dynamiczne światła drogowe stanowiące część systemu Porsche Dynamic Light System Plus (PULS Plus), który w sposób ciągły dostosowuje poziom reflektorów odpowiednio do ruchu przed samochodem i pojazdów nadjeżdżających z przeciwka. Nazwa Macan w języku indonezyjskim oznacza tygrysa. I Macan naprawdę zasługuje na swoją nazwę: silny i gotowy do skoku w każdej chwili, a jednocześnie lekki i wytrwały w terenie.

Macan w języku indonezyjskiM oznacza tygrysa. i Macan naprawdę zasługuje na swoją nazwę: silny i gotowy do skoku, a jednocześnie lekki i wytrwały w terenie.

5



Kontakt: PrivateFly - private aviation booker booking@private-fly.co.uk warsaw@private-fly.co.uk PL booking: +48 (22) 378 45 58 UK booking: +44 703 191 83 54 www.private-fly.co.uk

LOTY PROMOCYJNE: ETE: 1 h • Helikopter : Eurocopter EC130 Z DOWOLNEJ LOKALIZACJI W POLSCE koszt: 1 188 euro (inc tax) ETE: 2 h • Odrzutowiec: Beechcraft 390 Premier 1 Z KARKOWA, GDAŃSKA I WARSZAWY w dowolne miejsce na świecie (cena za 2h lotu) koszt: 5 000 euro (inc tax)




motoryzacja…

lifestyle… poszerzamy horyzonty… www.kmhmedia.eu


od redakcji

Oddajemy w Państwa ręce zimowy i w moim poczuciu wyjątkowy numer Magazynu Bukovina. Najlepszy zastrzyk energii na zimowy czas.

K

iedy za oknem robi się coraz ciemniej, a temperatura spada poniżej zera, mamy ochotę zawinąć się w koc i przeczekać ten czas aż do wiosny. Nie da się zamrozić życia, więc dla wszystkich „ciepłolubnych” przychodzi moment zmagania się z ogólnym spowolnieniem rzeczywistości. Czy jednak tak musi być? Wszystko przecież rozgrywa się w naszym podejściu do życia, spojrzeniu na świat, który w zimowej aurze ma swoje wspaniałe strony. Jeśli więc mamy dość krajobrazów szaro-ponurych, jakie funduje nam miasto, trzeba koniecznie uciec w góry. Ośnieżone szczyty, biały puch odbijający światło i cudowna przestrzeń potrafią zdziałać cuda! Nie ma chyba piękniejszego widoku niż góry zimą – inspirujące, energetyczne, monumentalne i jednocześnie przyjazne. Weźmy więc kilka wdechów czystego, górskiego powietrza i zmobilizujmy się do aktywności.

Oddajemy w Państwa ręce zimowy i w moim poczuciu wyjątkowy numer Magazynu Bukovina. Pełen doskonałych przykładów na to, że w górach można spotkać ludzi niezłomnych, pogodnych i wypełnionych pasją. Takich jak Arturo Mari – jednego z najbliższych przyjaciół Jana Pawła II, fotografa, człowieka o wspaniałej duszy. Na Podhale przyjechał po to, żeby zrealizować film o Ojcu Świętym i opowiedzieć o nim tak, jak sam go zapamiętał. Kolejnym bohaterem Magazynu Bukovina jest młody wojownik, który pokazał całemu światu, jak powiedzieć „nie” przeciwnościom losu. Jasiek Mela, człowiek z ogromną determinacją z niespotykanym wręcz entuzjazmem. Spotkanie z takimi postaciami to wielka przygoda i głębokie przeżycie. Najlepszy zastrzyk energii na zimowy czas. Mam nadzieję, że zimowe wydanie Magazynu Bukovina wprowadzi Państwa w nastrój pogodnego przeżywania mroźnej aury. Mam wrażenie, że świat w bieli jest czasem piękniejszym i prawdziwszym niż ten pod palmą.

JOANNA ZIENTARSKA wraz z zespołem Magazynu bukovina

11


Magazyn Bukovina, ul. Mińska 25, 03-808 Warszawa, info@kmhmedia.eu, www.bukovina.pl | Redaktor Naczelna: Joanna Zientarska | Sekretarz Redakcji: Daniel Ratowski | Redakcja & współpracownicy: Gabriela Czerkiewicz, Grzegorz Kapla, Krzysztof Kramarz, Konrad Skura | Dział reklamy & sponsoringu: Jakub Kleszcz, jakub.kleszcz@kmhmedia.eu, +48 793 39 39 39 | Projekt graficzny i skład: Wydawca:

| Produkcja: Jakub Nikodem, jakub.nikodem@kmh24.pl | Print management: www.printcare.pl |

kmh media group sp. z o.o., ul. Mińska 25, 03-808 Warszawa, info@kmhmedia.eu, www.kmhmedia.eu

tomasz.chmielowiec@kmhmedia.eu | Prokurent: Michał Kwiatkowski, michal.kwiatkowski@kmhmedia.eu 12

|

Dyrektor Zarządzający: Tomasz Chmielowiec,


spis Treści

W NUMERZE

14 ARTURO MARI Przyjaciel Ojca Świętego 22 JAN MELA Jak cię zaboli tak samo mocno, to zejdziesz 32 ZIMA Śpią… to niedźwiedzie 38 JAN KRZYSZTOF – TOPR Po pierwsze, po drugie i po trzecie – myślenie 54 HALNY Siła natury, mistycyzm, radość, złość… 58 WŁADYSŁAW KOSZAREK Wszystko w ręku Boga 72 WODY TERMALNE Dlaczego zdrowe? 78 LEŚNICZÓWKA Jazda Figurowa na Łysej Polanie 86 MAZDA CX-5 Na dachu Polski 97 ALPINA 130 lat tradycji

Magazyn Bukovina dostępny również za darmo w AppStore, Google Play i Windows Phone

13


Fotograf Arturo Mari

14


Arturo Mari Fotograf

Przyjaciel

Ojca Świętego Jeden z najbliższych przyjaciół Jana Pawła II, fotograf Arturo Mari, kręci na Podhalu film o papieżu.

Tekst Grzegorz Kapla Zdjęcia Konrad Skura

15


Fotograf Arturo Mari

16


Arturo Mari Fotograf

dyplomacji – ledwo dostrzegalne gesty i pół słowa, które potrafią otworzyć lub zamknąć każde z drzwi. Arturo Mari zna watykańską etykietę jak własną kieszeń. Był świadkiem najbardziej wyjątkowych spotkań papieży w ciągu ostatniego półwiecza. Nawet negocjacji Jana XXIII z Kennedym i Chruszczowem w czasie kryzysu kubańskiego. Papież przyjął potem córkę Chruszczowa na prywatnej audiencji. Papież Polak prosił Arturo nie raz i nie dwa, żeby towarzyszył mu w czasie prywatnych audiencji, kiedy to Jego Świątobliwość przyjmował głowy państw. A w takich sytuacjach gabinet opuszczali nawet osobiści sekretarze. I myślę sobie, że Arturo wiele rozumie. I to w niejednym języku. – Świetnie – siadamy na głazie rozgrzanym i wielkim – porozmawiamy przez tłumacza. Pani Monika pracuje z Arturo Mari’m nie pierwszy raz. Ma blond włosy i nie zdejmuje przeciwsłonecznych okularów, więc nie poznamy, co myśli. Najpierw porozmawiamy o filmie.

Cena wolności

Trzydzieści cudów z bliska

Ekipę filmowców, która pod kierunkiem Przemysława Hausera przygotowuje dla TVP Program 1 dokumentalny serial o przyjaźni papieża Polaka i sławnego fotografa, spotkaliśmy w restauracji Bukovina Terma Hotel Spa. Wybraliśmy się za nimi do Morskiego Oka. To nie był pierwszy raz, bo kiedyś w taborowisku taternickim na Moku spędzałem każdą wolną chwilę, ale teraz to było co innego. Teraz mieliśmy spotkać jednego z najbliższych przyjaciół Ojca Świętego. Arturo Mari. To przecież była chyba ostatnia prośba Ojca Świętego. – Arturo. Zadzwońcie po Arturo – poprosił ostatniego dnia. W jego sali w szpitalu byli tylko lekarze, pielęgniarki i najbliżsi współpracownicy. Zadzwonili. Ojciec Święty czekał. A kiedy Arturo przybiegł, chory odwrócił się w jego stronę i powiedział „dziękuję, Arturo”. I miał w oczach uśmiech, choć się przecież uśmiechnąć ustami nie miał siły. – Może to dziękuję dotyczyło tego, że Arturo przybiegł, może to było „dziękuję” za całe życie – zastanawiamy się z Konradem, ale przecież nie rozwiążemy tej zagadki.

Watykańska dyplomacja

Wokół schroniska tysiąc ludzi. To nie jest pora, żeby wyłowić z tłumu jakichś kolegów od wspinania. W taki dzień, zupełnie wiosenny, choć to przecież schyłek października, są pewnie wysoko. Gdyby tak mieć lunetę, pewnie dałoby się wypatrzeć jakiś błysk na Mnichu. Albo może na grani… Dobrze byłoby teraz być na Żabim Koniu. W słońcu. Arturo wyłowić z tłumu nie było trudno. Ekipa filmowa ma ze sobą tyle sprzętu, że rzuca się w oczy. Jeden z najsławniejszych fotografów w dziejach tej sztuki siedzi na wysokim krześle. Czasami dobrze być sławnym. Przyniosą ci krzesło nawet do Morskiego Oka. Arturo zgadza się na wywiad, ale nie chce rozmawiać ani po angielsku, ani po polsku. Był w Polsce prawie osiemdziesiąt razy i nie mamy wątpliwości, że radzi sobie doskonale. – Ale proszę wybaczyć, cały dzień zdjęć w pełnym słońcu, porozmawiajmy przez tłumacza, dobrze? Uśmiecha się delikatnie, ale w sposób, który nie pozostawia nam żadnej przestrzeni do negocjacji. Czytałem kiedyś, że taka jest istota watykańskiej

– Projekt, który tutaj realizujemy z panem Przemkiem Hauserem, pomyśleliśmy jako nasz wkład w obchody kanonizacji Ojca Świętego. Zgodziłem się na udział w tym przedsięwzięciu z dwóch powodów. Pierwszy powód jest taki: w telewizji można było zobaczyć wiele z tego, co dokonał Jan Paweł II. Można było usłyszeć jego przemówienia i jego kazania. Ale telewizje nie pokazały najważniejszych momentów, tych chwil, kiedy można było doświadczyć dobroci, skromności i miłosierdzia Jana Pawła II. Drugi powód jest taki, że dwadzieścia siedem lat żyłem obok Jana Pawła II i miałem pewność, od samego początku, że spotkałem człowieka, który jest święty już za życia. O tym chciałbym opowiedzieć. Dlatego dałem się przekonać do wzięcia udziału w tym projekcie. I cieszę się, że jesteśmy tutaj, w Morskim Oku, bo tutaj, wśród ogromu gór, rozpoczął się dialog Jana Pawła II z samym Bogiem. Allora, widzicie, tylko święty może to uczynić. Rozmawiać z Bogiem. I nie wiem, jak świat potoczy się dalej, jakie będą losy ludzkiej historii, ale mam pewność, że ten człowiek dokonał niezwykłych rzeczy. Dokonał więcej niż ktokolwiek inny. A wszystko poprzez swoją wiarę. I poprzez swoją skromność. Spotkałem przed nim wielu papieży. I nie widziałem, żeby któryś z nich dokonał rzeczy tak wielkich. To dla mnie bardzo osobiste zadanie. Poprzez ten film mogę pokazać Polakom 17


Fotograf Arturo Mari

Poprzez ten film mogę pokazać Polakom Ojca Świętego takim, jakim go znałem. Przypomnieć wszystko, co zrobił dla Polski. W 1978 roku czy na początku 1979 roku przyjechałem z nim do Polski. Pamiętam każdy moment. Ojca Świętego takim, jakim go znałem. Przypomnieć wszystko, co zrobił dla Polski. W 1978 roku czy na początku 1979 roku przyjechałem z nim do Polski. Pamiętam każdy moment. Pamiętam, jaka była wówczas Polska. Bywałem zresztą w Polsce mnóstwo razy. Prawie osiemdziesiąt, ale tamten rok, 1979, pamiętam szczególnie… A dziś, kiedy tu przylatuję, nie ma żadnej różnicy między Polską a Nowym Jorkiem czy Los Angeles. Macie wszystko. To jest jak noc i dzień. Oczywiście macie też i problemy, które dotykają wolnego świata. Taka jest cena wolności. Ale jesteście wolni. I to jest cud.

Primo momento

– Spotkał pan kilku papieży. Ale to właśnie o Janie Pawle II mówi pan, że był świętym człowiekiem. Kiedy pomyślał pan o tym pierwszy raz? – Primo momento… – nie ma pierwszego momentu. Od samego początku odkąd został papieżem, wiedziałem, że jest święty. A to dlatego, że poznaliśmy się w czasie, kiedy był jeszcze biskupem. Poznałem Karola Wojtyłę poprzez kardynała Wyszyńskiego, z którym się przyjaźniliśmy. Więc kiedy poznałem Karola Wojtyłę, był biskupem, potem spotykałem go jako arcybiskupa, jako kardynała. No wreszcie jako Ojca Świętego. Pomyślałem, że jest święty na długo przed jego wyborem na papieża. Kiedy usłyszałem słowa „Habemus papam” i zrozumiałem, że mój przyjaciel został papieżem, skakałem z radości. I wierzę w to, że nikt inny nie potrafiłby dokonać tyle dla świata, dla Kościoła i dla Polski, dla młodzieży, dla rodzin, dla każdego z nas z osobna, co ten człowiek zrobił w ciągu 27 lat. I tę jego świętość, choć nie potrafię tego w żaden sposób wyjaśnić, od samego początku wiedziałem, że jest święty. Dla mnie cudem jest wolność. I to, że mogłem zobaczyć ludzi, którzy są wolni. Ale mówimy o cudach, więc to ja zadam panu pytanie. Sądzi pan, że Polska, Czechosłowacja, Węgry, Niemcy i wszystkie te państwa za żelazną kurtyną mogłyby być wolne 18

bez cudu? Czy każdy z tych ludzi, którzy tu siedzą wokół nas nad Morskim Okiem, mógłby oddychać wolnością, gdyby się nie zdarzył cud? Wierzy pan w cuda? Nie wiem, co powiedzieć. Więc zaczynam od wolności. – Jestem z kraju, w którym o wolność musiało walczyć każde pokolenie. W tym sensie wolność jest dla mnie cudem.

Arturo kiwa głową.

Jan Paweł II ma 266 potwierdzonych cudów – mówi – ale on sam doświadczył cudu, mówię o zamachu na niego. Jestem pewien, że to Matka Boska go ocaliła. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Ale nie odpowiedział mi pan, czy wierzy w cuda. – Więc powiem tak. Urodziłem się w kraju, który nie był wolny. Ale byłem wtedy dzieckiem, a myślenie dziecięce jest inne niż dorosłych. Ale kiedyś, już po upadku komunizmu, przyjechałem tutaj, do Morskiego Oka. Nauczyłem się wspinać. Wszedłem na tę górę przed nami, na Mięguszowiecki Szczyt. Cały dzień idziesz w cieniu, to bardzo długa droga. Ale jeśli uda ci się dotrzeć na wierzchołek, widzisz słońce. I moment, kiedy je dostrzegasz, to jest właśnie cud. I cudem jest, że w naszym małym kraju są takie góry. Nie większe niż jedna dolina w Alpach.

Cud

– Myślę, że Jan Paweł II powiedziałby o tym w podobny sposób. Dlatego góry były dla niego takie ważne. Byłem blisko niego przez 27 lat, na całym świecie, ale i w tym świecie widziałem jak to na niego działa. Tak jak powiedział: cisza, ogrom gór, przestrzeń. One sprawiają, że umysł się otwiera. Słyszałem jak Ojciec Święty rozmawia z Bogiem, a zapewniam, że nie piłem wtedy whisky, słyszałem, jak Ojciec Święty rozmawia z Bogiem i czułem, że to nie jest zwyczajna sytuacja. Było, jak pan mówił – wchodzisz na górę i widzisz słońce. Tak samo otwiera się człowiek na Boga. I tak samo otwiera się

na wolność. Powiem panu, że to były takie chwile, kiedy Ojciec Święty mówił „o Boże”, a Bóg stawał się obecny. Pamiętam te sytuacje. „Boże pomóż mi. Rozjaśnij mój umysł – mówił – potrzeba mi siły i zrozumienia”… Wie pan, kiedyś, jeszcze przed rokiem 1978, pytałem go, jak tu żyją ludzie. Opowiadał mi. Dużo opowiadał. I w dniu kiedy został wybrany papieżem, dobrze wiedziałem, jaki ma w głowie plan. Plan wolności. We Włoszech nikt tego nie rozumiał. Moi znajomi mówili „Polska, to taki raj na ziemi”. Nie rozumieli, jak u was było naprawdę. – Jak to raj na ziemi – teraz ja nie zrozumiałem. – No wie pan, chodzi o tę całą propagandę komunistyczną, która była obecna w mediach: że jest u was bezpłatne szkolnictwo i służba zdrowia, że wszyscy mają pracę, wszyscy są szczęśliwi. Włosi w to wierzyli. Propagandowy obraz krajów za żelazną kurtyną był naprawdę zachwycający. Z tym Jan Paweł II starał się walczyć. Nie mógł wiele powiedzieć w czasie swoich podróży do Polski, ale do dziennikarzy, do ludzi mówił zawsze „mówcie prawdę”. I chodziło mu także o to, żeby nie ulegać propagandzie. Żeby mówić, jak jest. Od prawdy się nie ucieka – powtarzał. – Czy to znaczy, że od początku pontyfikatu wiedział pan, że Jan Paweł II chce zagrać o wolność dla krajów środkowej Europy? – No jak ojciec mógłby zostawić swoje dzieci? Jak mógłby nie myśleć o wolności dla Polaków, przecież to jego krew. Tak. Wiedziałem, że ma taki plan. Słyszałem, jak prosił Boga o pomoc. Reszta jest historią. Wszyscy wiemy, jak było. I Arturo uśmiechnął się od ucha do ucha.

Kwestia odpowiedzialności

– Doszliśmy do miejsca, w którym Bóg i Wolność są w pewien sposób tożsame, ale dziś przyszło nam żyć w świecie, w którym jakby coraz mniej Boga. Czy to znaczy, że także coraz mniej


Arturo Mari Fotograf

19


Fotograf Arturo Mari

wolności? Przecież mówią nam z każdej strony, że teraz jesteśmy wolni, że możemy robić, co chcemy. – Dwadzieścia pięć lat temu byłem świadkiem, jak Jan Paweł II rozmawiał z polskimi politykami. Wciąż są u was znaczącymi postaciami. Jedni słuchali i rozumieli, inni słuchali, ale nie rozumieli, jeszcze inni nie słuchali, ale pamiętam, powiedział im wtedy, że to nie jest tak, że system komunistyczny jest zły, a amerykański jest doskonały. Nie można twierdzić, że tylko jeden jest bezwzględnie dobry. Mówił, że trzeba szukać własnej drogi do wolności. Że wolność nie gwarantuje dobra. No i jak dzisiaj zachowuje się Polska? Mogę powiedzieć tylko „o Boże, pomóż im” – ostatnie zdanie Arturo mówi doskonałą polszczyzną. Kręciliśmy dziś jedną ze scen do filmu. Otoczyła nas młodzież. „Co robicie” – pytali. „Kręcimy film o papieżu”. „Ale o jakim papieżu”. „O naszym”. „A który jest nasz?”… Allora, pytam więc, czy tym ludziom wytłumaczono, jak to się stało, że żyją w wolnym kraju? Ile kosztowała ta wolność? Ile jest warta? Nauczył ich ktoś tego w szkole? Nauczył ich w domu? Jak to się stało, że mogą jechać, dokąd zechcą i myśleć, co zechcą? To nie chodzi tylko o historię Polski. Chodzi także o Kościół. Czy za jego czasów ktoś słyszał, żeby były takie skandale? Nie słyszał, bo ten dobry, wyrozumiały człowiek w takich sytuacjach był bezwzględny i wyrzucał z koszyka, jakim jest Kościół, zgniłe jabłka zanim sprawią, że zaczną gnić kolejne. Był miłosierny, ale miłosierdzie nie jest wymówką dla sprawiedliwości. – Zna pan Polskę, dostrzega pan, że teraz wstydzimy się mówić o wierze? O Bogu? Że chcemy być nowocześni, europejscy, modni? – Tak… co mogę powiedzieć? Jeśli chcecie żeby, was traktować poważnie, nie zapominajcie, kim jesteście. Nie zapominajcie, co to znaczy rodzina, mężczyzna, kobieta, wierność temu, kim jesteście. Dobrobyt rozleniwia. A kiedy zapominasz, kim jesteś, tracisz wolność. Ja nie chcę nikogo pouczać. Jestem tylko zwykłym fotografem, który przyjaźnił się z człowiekiem, który miał odwagę zmienić świat. Temu nie zaprzeczy nikt z wielkich tego świata, niezależnie od tego, czy go lubili czy nie. Zmienił oblicze świata. Temu nikt nie zaprzeczy. A dziś młodzi w Polsce o tym nie wiedzą, nie znają historii. Czyja to jest wina? – Może nie chcą uczyć się historii, która każe im wierzyć, że są z narodu, 20

który pognębił Żydów i budował „polskie obozy koncentracyjne”. Nie chcą uczyć się takiej historii i ja to umiem zrozumieć. – Ale to przecież nie jest prawda o historii Polski. Zresztą 70 proc. Polaków ma w sobie żydowską krew, wiem, rozmawiałem o tym z papieżem. Pamiętam, jak płakał w Auschwitz. Pamiętam jego słowa o ludzkim szaleństwie. Nie mówił wtedy. Wtedy krzyczał. Przecież jego najbliższy przyjaciel ze szkoły, Żyd, zginął w tym obozie. Większość kolegów Jana Pawła to byli Żydzi. Wiem, co o tym myślał. Znam prawdę o Żydach. I nie przyjmuję tego tłumaczenia. Poznać prawdę, to kwestia odpowiedzialności tych, którzy młodym ludziom nie mówią prawdy. Tych, którzy zostawiają młodych ludzi samym sobie. Bo jeśli nie wiesz kim jesteś, jeśli tego nie zrozumiesz, to jaka droga cię czeka? Jaka droga cię czeka, jeśli nie będziesz wiedział, jak to się stało, że jesteś wolny? Tego nauczył mnie Jan Paweł II. I za to jestem mu wdzięczny. Jestem w Polsce po raz 77. I choć Jan Paweł odszedł, ja ciągle tu powracam. Powracam, żeby mówić „nie zapominajcie”. To jest moje zadanie. Każdy dzień z Janem Pawłem II był doświadczaniem kolejnych cudów. Opowiem o tym w naszym filmie. Opowiem o historiach, o których nie wiedział dotąd zupełnie nikt. Chcę wam przypomnieć o tym, co ważne.

Harnaś

Następnego dnia Arturo Mari kręcił w Dolinie Kościeliskiej zdjęcia do kolejnego odcinka. Nie chcieliśmy przeszkadzać, ale nie mogliśmy się powstrzymać przed tym, żeby nie podejrzeć pracy ekipy Przemysława Hausera. Trafiliśmy na moment, kiedy reżyser, Cezary Grzesiuk, walczył z przeciwnościami losu, bo belki mostku, po którym Jan Paweł II przechodził ponad górskim strumieniem, nie chciały się uginać dość głęboko. Operator stał w wodzie na krześle i nie wiem jakim cudem dawał radę utrzymać kamerę bez drżenia ręki. Potem jeszcze zdjęcia spod wody. Wreszcie scena, kiedy Jan Paweł nadchodzi, Arturo chce mu zrobić zdjęcie, a papież podnosi swój kostur i wali go w ramię. Widać odezwała się w Janie Pawle natura harnasia. – Film będzie nosił tytuł „Metr od świętości”, zaplanowaliśmy 30 kilkuminutowych odcinków, które TVP wyemituje na miesiąc przed ogłoszeniem Jana Pawła II świętym – ujawnia nam Danuta Hauser – to będzie trzydzieści bardzo osobistych opowieści o przyjaźni i o cudach, jakie widział Arturo. Kiedy wracaliśmy do auta, przy drodze suszyły się buty facetów z ekipy. Musieli ten most w strumieniu zbudować od zera, więc łazili boso po wodzie o temperaturze kilku stopni. To cud, że się nie pochorowali.



wywiad Jan Mela

Mela Jan

Przebiegł najsławniejszy maraton świata, wspiął się na jedną z najtrudniejszych skalnych ścian świata, prowadzi poważną fundację, dorósł. Od dawna nie jest już chłopakiem, który poszedł na biegun, choć na ścianie wciąż ma zdjęcie, na którym siedzi pośród sławnych polarników. Oni maja brody i wąsy ścięte lodem, a on jest dzieciakiem, który zaciska usta w grymasie śmiertelnej powagi. – No tak – uśmiecha się – wtedy bardzo chciałem mieć brodę.

Jak cię zaboli tak samo mocno, to zejdziesz. z Janem Melą rozmawia Grzegorz Kapla

22


Jan Mela wywiad

• Sprzedałem Zmieniłem dyscyplinę swoją i nie miałem za prywatność świadomości, to, żeby jakkimś w bardzo obudzić jest to nadzieję. trudne.

23


wywiad Jan Mela

Odkąd na ekrany kin wszedł film „Mój biegun”, stałeś się, po raz drugi w życiu, gwiazdą mediów.

Jednym słowem zyskałeś biegun w zamian za to, że część siebie wystawisz na widok publiczny.

– Prawda: wywiady, Wojewódzki, gazety, telewizje… Po zdobyciu biegunów było podobnie, zainteresowanie mediów przeszło wszelkie oczekiwania. Potem, po każdej z wypraw sportowych, czy to Kilimandżaro, czy El Capitan powracało chwilowe zainteresowanie i dziennikarze „sprawdzali, co tam się dzieje u chłopca o imieniu Jaś”.

Tak. Wtedy zrozumiałem, że życie to wieczny deal. Sprzedałem swoją prywatność za to, żeby w kimś obudzić nadzieję. Wiem, że wciąż dla wielu historia jest ot, kolejną ciekawą, może nawet filmową historią chłopaka z Malborka. Ale dla niektórych, pewnie bardzo poszczególnych, jest światełkiem nadziei. I powiem ci, że za to warto poświęcić prywatność. To jest dla mnie ważne, jeśli ktoś mi napisze, że zaczyna zmieniać swoje życie, że uwierzył, że warto, że spróbuje. I to jest dla mnie powód wystarczający, żeby znosić cierpliwie pewne niedogodności, jakie się z tym wiążą.

Tyle, że przestałeś być „chłopcem o imieniu Jaś”, dorosłeś. Kiedy zdałeś sobie sprawę, ile społecznych oczekiwań narosło wokół twojej wyprawy na biegun? Nie spodziewałem się medialnej burzy. I to mnie kompletnie zaskoczyło. Cała ideologia towarzysząca wyprawie wydawała mi się na początku chwytem, który miał jej zapewnić medialny rozgłos. Myślałem, okej, trzeba tak mówić przed kamerami, ale potem jest po prostu marsz. I tyle. Ale okazało się, że Marek nie udaje. Że to bardzo specyficzny człowiek. Nie picuje. Nie ma w nim żadnego elementu kombinatorstwa. Nie podejmuje żadnych działań z innych powodów niż te, o jakich mówi. Przy tym jest osobą, z którą kontakt jest dość trudny, bo jest typem filozofa, myśliciela. Wydaje się skryty i zamknięty w sobie, bo chociaż mnóstwo myśli kłębi mu się w głowie, to przecież niewiele mówi. Wydał książkę. Wyłożył w niej to, co ma w głowie. Tak, ale pisanie daje ci pewien handicup w relacji ze światem. Czasami piszesz dlatego, że nie bardzo potrafisz rozmawiać. Albo nie masz komu powiedzieć tego, co naprawdę chciałbyś powiedzieć. Nasza praca czy też nasz styl życia zmuszają nas do codziennego emocjonalnego ekshibicjonizmu. Przyjeżdżamy na spotkania z ludźmi, których w większości nie znamy, stajemy przed nimi i musimy w godzinę czy półtorej opowiedzieć o problemach, o trudnościach, o miłości, o załamaniach… no i nikt nie bierze pod uwagę, że to nie jest dla nas łatwe. To nie jest naturalna sytuacja. W normalnej sytuacji, kiedy poznajesz kogoś, to nie zalewasz go od pierwszej sekundy masą swoich problemów, bo relacja tworzy się powoli. A tu musisz od razu wyciągnąć własne traumy układając je w zgrabną, filmową opowieść z morałem, który zbuduje w ludziach nadzieję, że nie ma takich trudności, których nie można pokonać. Kiedy zrozumiałeś jakie to trudne? Zacząłem to rozumieć dopiero po biegunach. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to, co mówił Marek, to nie były po prostu ładne, okrągłe słowa, które musieliśmy powiedzieć, bo taka była medialna konieczność, ale przekonałem się, że istnieje wiele osób, dla których jest ważne, że niepełnosprawny chłopak dotarł na biegun. Że to im daje nadzieję. Zrozumiałem to, bo zacząłem dostawać mejle, listy, zaproszenia już nie tylko na festiwale podróżnicze, gdzie opowiadaliśmy, czy na biegunie jest zimno i niebezpiecznie, ale na spotkania, na których pytali mnie, jak umiałem odnaleźć w sobie poczucie własnej wartości. Czy miewam chwile załamania, jak to możliwe, że się nie załamuję, czy myślę o tym, że przez niepełnosprawność nie znajdę sobie dziewczyny… Nagle to wszystko zaczęło mnie dotyczyć jakoś głęboko. W dodatku pytali mnie o to ludzie nie po to, żeby zaspokoić ciekawość. Pytali mnie, bo to było ważne dla ich wnętrza. I wtedy zrozumiałem że to była bardzo symboliczna podróż. 24

Wysoko zawiesiłeś poprzeczkę. Także samemu sobie. Nie jesteś pierwszym niepełnosprawnym chłopakiem, który dokonał wielkich spraw. Rysiek Beczek ze Świnoujścia urodził się bez nóg i z jedną ręką, ale zdobywał medale na olimpiadach startując w jednym szeregu ze znacznie lżej niepełnosprawnymi pływakami. Ale jego walka pozostała prywatna, ty przeżywasz swoją na widoku. Zawsze jest coś za coś. I powiem ci, że na biegun łatwiej było iść, niż odbierać sto telefonów albo udzielać takich wywiadów. Kiedy idziesz na biegun, masz proste zadanie: jest masa przygotowań, treningów, ale w końcu jesteś tylko ty, plecak, sanki i pustka. I jedno zadanie: iść do przodu. To nie jest łatwe. Ale jest do ogarnięcia. Życie na widoku jest trudne przede wszystkim z przyczyn moralnych. Musisz się nauczyć wielu spraw, które nie są fajne. Nienaturalne. Kiedy ktoś do ciebie podchodzi i mówi: „stary jesteś fajnym gościem”, to automatycznie włącza ci się tryb analizy: co on naprawdę myśli? Czego od ciebie chce? Może chodzi o zdjęcie, może cię jakoś instrumentalnie wykorzysta? A ja nie mam przecież ochoty na analizy, do kogo warto się uśmiechać, a do kogo nie warto. To nie jest naturalne. Ale muszę to robić. Prowadzę Fundację i zaufanie społeczne jest naszym największym skarbem. Jedynym jaki mam. Niezależnie od tego, ile w tym roku zdobędziemy z „jednego procenta”, ile uda nam się zakupić protez dla naszych podopiecznych, jakie relacje biznesowe nawiążemy, to naszym największym kapitałem jest zaufanie społeczne. To kapitał, który, jeśli go roztrwonimy, jest nie do odzyskania. Marek powiedział ci, że tak będzie? Bo to, że będzie zimno, że będzie bolało i że może się zdarzyć, że zawrócicie – powiedział. Kiedy wspominam nasze rozmowy sprzed wyprawy, to wydaje mi się, że Marek po prostu nie przewidział skali, jaką to wszystko przybierze. Do dzisiaj, choć minęło już dziesięć lat, bardzo wielu Polaków kojarzy mnie jako chłopca od biegunów. Więc moc medialna tego hasła jest naprawdę ogromna. Czasami chciałbym wrócić do tych sytuacji i sprawdzić, jak to było. Przekonać się, co myślałem, bo miałem wówczas naturę lekkoducha. Ale dziś, chociaż wciąż pytają mnie o bieguny, to dla mnie przeszłość. Istotne są projekty, które robię teraz. Te, za które jestem odpowiedzialny. El Capitan, Elbrus to były projekty, które my organizowaliśmy i my braliśmy odpowiedzialność. Kiedy pytają mnie o biegun, czuję się jak muzyk, który w latach 80-tych napisał kilka hitów i choć od tamtych dni wydał mnóstwo płyt, to na koncertach wciąż chcą, żeby grał te z pierwszej płyty. Byłem kiedyś na koncercie Dżemu i wszyscy czekali na stare hity. A to przecież żywa kapela, wciąż szukają, ewoluują, więc trzeba mieć charakter, żeby być wokalistą po Riedlu.

• I powiem ci, że na biegun łatwiej błyo iść, niż odbierać sto telefonów albo udzielać takich wywiadów.


Jan Mela wywiad

I mówię sobie „gościu, chcesz schodzić z trasy ze względu na to, że boli? Przecież nie boli nawet w ułamku tak bardzo, jak bolało w szpitalu (...)” No i postanowiłem, że nie zejdę tylko dlatego, że boli.

No ty masz, organizujesz trudne wyprawy. Ale kogo obchodzi, że Jasiek Mela zrobił wyprawę dla niepełnosprawnych w Bieszczady, skoro kiedyś tam był na biegunie? Jak to w ogóle porównywać? Tam byłem zaproszony do projektu, w którym miałem za zadanie dojść, a tu mam szansę, żeby zmienić komuś, choćby tylko jednemu, świat. Zmienić rzeczywistość. Praca z cieniem tamtej historii, przełamanie tamtej legendy jest bardzo trudne. El Capitan nie przełamał mitu biegunów? Dla mnie tak. Nie jest tajemnicą, że to było przedsięwzięcie bardzo trudne logistycznie, a dla mnie bardzo trudne fizycznie, kondycyjnie i siłowo. El Capitan był o wiele poważniejszym wyzwaniem niż biegun. Biegun był symboliczny. El Cap był przerażający. Bałem się wysokości, przestrzeni, trudów tej drogi. Pomysł nie był mój. Często się zdarza w pracach fundacji, że ktoś nam pomysły podsuwa. Pomysłodawcą był Maciek Ciesielski. Pobił rekord szybkości we wspinaczce na El Capitan od strony tzw. Nosa. Był tam już wiele razy. Przyszedł do nas po tym, jak

na tej ścianie spotkał wspinających się dwóch braci. Jeden był po wypadku. Jeździł na wózku. No i wspięli się wspólnie. Do tej pory Maciek był przekonany, że żeby się wspinać, trzeba trzymać z tymi najbardziej zdrowymi, najlepszymi. Że trzeba się z nimi ścigać. Nie przychodziło mu do głowy, że na taką ścianę może się wybrać ktoś, o kim z góry wiadomo, że szybszy nie będzie. Gość na wózku nie będzie się wspinał szybciej niż zdrowy. Ale zrozumiał, że to zupełnie inny wymiar walki. Może zrozumiał, że w tym ściganiu się też jest jakaś granica? No bo co jeszcze można? Wspinać się z zamkniętymi oczyma? Kiedy spotkał tych braci, pomyślał, że powinien wykorzystać swoje możliwości, żeby dać szansę wejścia na ten szczyt komuś, kto bez niego nie miałby szans. Postanowiliśmy, że to zrobimy razem. Wspinałeś się wcześniej? Niewiele. Tyle, żeby wiedzieć, czym jest wspinanie. No i wiedziałem, czym jest El Capitan. Oczywiście, to co widzisz na zdjęciach nie da się porównać z uczuciem, jakie masz, kiedy staniesz pod ścianą. Budzi podziw. Ale najbardziej przeraża. Na biegunie było płasko. A tutaj? Kiedy masz pod sobą 500 metrów przepaści 25


wywiad Jan Mela

26


Jan Mela wywiad

i tyle samo nad sobą i kiedy nie masz już siły na żaden ruch, to po prostu nie można powiedzieć, okej, mam dość. I usiąść. Myśmy razem z Andrzejem, gościem, dla którego został wymyślony ten projekt, wspinali się na sprzęcie do podchodzenia na linie, tak zwanej „małpie”. Andrzej szedł bez nogi, nawet bez protezy. Szliśmy po linie, którą Maciek i Baba rozpinali w ścianie. Ponieważ to oni prowadzili, nie potrzebowaliśmy trzech punktów podparcia i mogliśmy się tam wspiąć. Ale to był kosmiczny wysiłek. Po dziesięciu metrach nie pomyślałeś, żeby zjechać? Po dziesięciu nie, ale po stu rzeczywiście siły już brakło. Mimo że trenowaliśmy bardzo rzetelnie, to jednak góra jest czymś zupełnie innym niż siłownia. Wspinaczka na małpie jest bardzo nienaturalnym ruchem dla człowieka. No i mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Na ściance czy nawet w skałach dawaliśmy radę, ale okazało się, że wchodzić na górę, która ma tysiąc metrów ściany, a wspinać się na 25 metrową ściankę skalną to dwie zupełnie różne sprawy. To jakby przymierzyć sprint do maratonu. Sto metrów przebiegniesz na bezdechu, ale w maratonie już nie oszukasz. Na setkę nie ma strategii. Maraton jest grą strategiczną, jeśli źle to rozegrasz, padniesz po pięciu kilometrach. Na Capitanie było tak samo. Kiedy stanęliśmy na górze i chciałem zarzucić plecak na ramię, okazało się, że nie dam rady. To była największa podróż? Ja wiem? Najbardziej się angażuję w autostop. Kontakt z ludźmi, których spotykasz w drodze jest dla mnie kluczowy. No i mocno wspominam maraton w Nowym Jorku. Bo strasznie dał mi w kość. O ile wspinaczka mnie wzięła i chciałbym to robić, to bieganie zdecydowanie nie. To był mój pierwszy maraton i ostatni. Na tej protezie to przebiegłeś?

I mówię sobie „gościu, chcesz schodzić z trasy ze względu na to, że boli? Przecież nie boli nawet w ułamku tak bardzo jak bolało w szpitalu (...)” No i postanowiłem, że nie zejdę tylko dlatego, że boli.

No pewnie. I to jest zwykła proteza. Nie biegówka. Nigdy nie miałem protezy do biegania. Trudno też żebym taką sobie sprawił po to, żeby leżała. No więc biegłem w tej. No i to nie było mądre, bo strasznie uderza. Ludzki szkielet jest doskonalą konstrukcją. Zdarza się, że ludzie spadają z wysoka na nogi i jedyna krzywda, jaką sobie robią to zwichnięcie biodra. Proteza, zobacz, ma tu jakieś stabilizatory, ale w tym miejscu (pokazuje na część protezy) bicie jest jednak o wiele silniejsze niż to, jakie odczuwam w zdrowej nodze. Normalnie, żeby się dostać na listę startową tego maratonu trzeba mieć wyśrubowany wynik. Dostaliśmy się na listę niepełnosprawnych. To był więc jakiś bonus. Ja przecież nigdy w życiu nie przebiegłem wówczas maratonu. Miałem na koncie 10 kilometrów i przekonanie, że się więcej nie da. Pół roku ostro trenowałem. Rano siłownia, bieżnia i basen, po południu bieganie. I tak siedem dni w tygodniu. Ale plan miałem: 10 kilometrów, a potem schodzę. Więc się nie spinałem. Ale było jak z drogą na biegun: Marek mówił, że ludzie potrzebują nadziei, a ja myślałem, że to jest tylko takie piarowe gadanie. Wyszło na jego. Teraz mówili mi, że ten tłum kibiców mnie poniesie. Ruszyliśmy. Na początku każdy mnie mijał. Wyprzedziło mnie 10 tys. ludzi, wyprzedziło 20. I to jest cholernie przykro. Ale trzymałem swoje tempo. Wiedziałem, że nie ma sensu zażynać się, żeby wyprzedzić trzech gości na starcie, a potem zejść. Minęło 15 km.

• Nóg nie czułem. Ani tej żywej, ani tej metalowej...

27


wywiad Jan Mela

Widziałem, że schodzą ci, którzy mnie wyprzedzali na początku. A potem było tak, że chciałem zejść, ale tłum mi nie pozwolił. Miałem kryzys, kiedy nagle wbiegła na ulicę wielka, gruba Murzynka, podbiegła do mnie, przytuliła, podniosła i krzyczy „wow, wow, men, God bless You, You can do it” i robi mi krzyż na czole. I to była taka dawka energii, że dałem radę walczyć kolejne 5 km. Ale potem znowu odpadłem. Wszystko mnie bolało. Nóg nie czułem. Ani tej żywej, ani tej metalowej, obtarłem kikut do krwi, czułem, że on tam chlupie we krwi, tempo mam znikome, boli tak, że już nie mogę wytrzymać i gdzieś tam rozsądek mówi „po co? wyniku i tak nie będzie, więc po co?”. Wtedy przypomniał mi się szpital. Leżałem na morfinie, która była niewystarczająca. Zwijałem się z bólu. I mówię sobie „gościu, chcesz schodzić z trasy ze względu na to, że boli? Przecież nie boli nawet w ułamku tak bardzo, jak bolało w szpitalu. Jak cię zaboli tak samo mocno, to zejdziesz.” No i postanowiłem, że nie zejdę tylko dlatego, że boli. Więc w jakiś sposób szpital dał mi siłę. Dobiegłem. I zacząłem chyba właśnie wtedy doceniać wszystko, co mnie spotkało w życiu. Jak w „Slumdogu”. Przeżywasz coś po to, żeby to wróciło we właściwym momencie. Nie oszukujmy się, to tak nie działa. W każdym razie nie w każdym przypadku. Nie jesteś jedynym, który miał taki wypadek, ale tylko ty poszedłeś na biegun. No tak. Zwykle mówisz sobie „znowu mnie to spotkało. Pieprzeni ludzie, pieprzony Bóg, pieprzone życie”. Miałeś tak? Miałem. Obwiniałem wszystkich. Rodziców. Boga. Kto się tylko nawinął. Ale zrozumiałem, że to ja muszę być odpowiedzialny. Że to jedyne życie, jakie mam. I jestem za nie odpowiedzialny. Muszę je przeżyć jak najlepiej korzystając z tego, co mam. Na wyprawy w Bieszczady zabierasz w trudną i długą trasę ludzi, którzy nigdy nie rozbijali biwaków w górach, nie wychodzili z domu. Trochę jakbyś prowadził ich na biegun. No na przykład Romek, czy może pan Roman, był przerażony samą myślą, że można spać w namiocie we wrześniu. Był spanikowany. „Wy chyba chcecie wytłuc tych niepełnosprawnych” podejrzewał. A po paru nocach w namiocie tak się rozkręcił, że wskoczył do rzeki o temperaturze kilku stopni. Zahukany gość kompletnie się otworzył, widziałem, jak zdobywał świat. Poczułeś to, co Marek czuł, kiedy ty szedłeś na biegun. Tak. Poczułem to. I egoistycznie do tego podchodzę: dało mi to ogromną satysfakcję. Większą niż w przypadku tych projektów, kiedy to Jan Mela coś tam zdobył czy przebiegł. Ale jak to ogarnąć logistycznie? Jak to zaplanować, jak dowieźć ludzi na miejsce, zorganizować zaopatrzenie, opiekę? No jest to gruba sprawa. Ale mam w Fundacji profesjonalne zaplecze. Musimy wszystko obmyśleć, bo to niepełnosprawni z bardzo różnymi schorzeniami. Jest ktoś na wózku, ktoś głuchoniemy, inny niewidomy. Znam ich, przynajmniej część, bo to nasi podopieczni. Czasami dostali od nas protezy, innym razem dopiero na to czekają. Pojechał z nami Mateusz po bardzo wysokiej amputacji uda i poszedł z nami zanim dostał protezę. Szedł całą trasę o kulach bez protezy. Wtedy się bałem. Bo ma charakter wojownika. Jest bardzo wytrwały. Idzie do upadłego. Ale nie 28

mówi, jak jest zmęczony. Po prostu nagle pada w krzaki. Nie rusza się. No ładnie, myślę, skonał, ale on nagle zaczyna się ruszać, leży, leży z dziesięć minut, gada do siebie, że to już koniec. Ja myślę, jak tu go z końca świata zwieźć na dół, a on nagle wstaje i idzie dalej. A nie boisz się, że w trudnej sytuacji zaczną nagle się nad sobą rozczulać? To jest dla mnie najtrudniejszy moment w kontaktach z niepełnosprawnymi. Zawsze mogą zagrać na tej nucie pokrzywdzenia przez los czy przez Boga i wtedy jestem bezradny. E! Ja tylko czekam na taki moment. Bo to mnie męczy i irytuje. Ale ja jestem niepełnosprawny i mogę każdego opierdolić bez kompleksów. Ręka, noga, to jest pikuś, gościu, jesteś leniwy. Masz takie życie, jakie masz, bo nie stać cię na to, żeby życie wziąć w swoje ręce. Jakbyś podjął walkę, to by ci się udało. Mój dziadek całe życie palił. Wiedział, czym to grozi, ale palił. Rzucił w dniu, kiedy miał zawał. W jednej chwili. Więc wiem, że można. Wszystko jest w głowie. Chcieć to znaczy móc. Jeśli czujesz, że coś musisz zrobić, to okazuje się, że potrafisz. Jeśli jesteś na etapie, że tylko „powinieneś”, to machasz ręką, bo jest milion spraw, które powinieneś. Ja bezczelnie zrzucam na ludzi odpowiedzialność za ich własne życie. Jeśli czujesz, że twoje życie jest beznadziejne, to przecież tylko twoja wina. Nie Boga, nie świata, nie innych ludzi, nie narodu, nie kraju, tylko twoja. Pewnie, mnie samemu w Norwegii też byłoby fajniej. W Norwegii to ja, prezes dużej fundacji, która funduje ludziom protezy, byłbym ich testerem. Dostawałbym do używania najnowocześniejsze modele, bo jestem podróżnikiem i osobą publiczną. Ale w Polsce nie dostaję i muszę kombinować, jak tu naprawić tę, którą mam. Zawsze znajdziesz wymówki: „ech, gdybym tak się urodził w bogatej rodzinie to miałbym lepiej” albo „gdybym miał lepsze geny, to byłbym wyższy i szczuplejszy”. Zawsze znajdziesz dowód na to, że nie jest łatwo. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby jak najlepiej wykorzystać to, co się ma. Dla mnie obwinianie świata o to, że nie może mi być lepiej jest kalectwem. Tak to nazywam. Choroba naszych czasów. Tak. Bez wątpienia. A teraz ruszasz w wielką podróż. Wielką i samotną. Bardzo mnie ciekawi moment, w którym podróż przestaje być tylko przerywnikiem, odskocznią od normalnego życia, a staje się byciem w drodze. Jeśli wyjeżdżam na dwa tygodnie mam świadomość, że może jest ciężko, ale za dwa tygodnie będę miał z powrotem swoje łóżko, swoją lodówkę, wykąpię się. Więc jeśli to się da przeliczyć na dni, to zwyczajnie wiem, ile jeszcze ich minie do powrotu. Teraz wyjeżdżam zupełnie sam, w pojedynkę. Na długo: Tajlandia, Wietnam, Laos, Kambodża, Singapur, Nowa Zelandia, Australia… Będę w drodze. Bo na co dzień to zwyczajnie, podróżuję z moją dziewczyną autostopem po Europie. Nie boisz się autostopu? Większość jednak się obawia. Strach nas ogranicza. Strach zabija duszę. Zwierzęta reagują na strach agresją. Jeśli boisz się psa, rośnie prawdopodobieństwo, że cię ugryzie. Z ludźmi jest tak samo. Strach prowokuje do agresji. Trzeba zważyć granicę pomiędzy strachem a zuchwałością. Czy po stu metrach zawrócić z El Capitana czy jednak brnąć dalej? Dokładnie tak. Większość wypadków w górach bierze się z zuchwałości. Ale z drugiej strony myślę tak: miesiące przygotowań,

• Chcieć to znaczy móc. Jeśli czujesz, że coś musisz zrobić, to okazuje się, że potrafisz.


Jan Mela wywiad

zbierania sprzętu, kontraktów ze sponsorami, a teraz co? Śnieg spadł w Kalifornii, siedzimy w obozowisku, pijemy kawę i nie wejdziemy? A teraz wiszę sto metrów nad ziemią i nie mam już sił. Wiszę na czterystu i wiem, że moi bliscy, moi przyjaciele zrozumieją, że zawróciłem. Ale sponsorzy nie muszą tego zrozumieć. Nie po to dali ci kasę, nie dlatego dali ci sprzęt, żebyś pojechał na drugi koniec świata pić kawę. Masz wejść i sfotografować się na górze z ich logo. To twoje zadanie. No więc zaciskam zęby i idę. I to nie jest łatwe. Rozumiem też tych, którzy miesiącami przygotowują się na K2, a kiedy są już blisko szczytu, kierownik wyprawy mówi im „zawracacie”, a oni mimo to ryzykują i próbują wejścia. Nie oceniam ich, bo wiem, że w ekstremalnych wysokogórskich warunkach nie myślą w racjonalny sposób. Myślą „dam radę” i przesuwają tę granicę. Jeśli się im uda, wszyscy zapomną o ryzyku. Jeśli się nie uda, wszyscy będą to oceniać. Ja nie oceniam. To dla mnie zbyt trudna sprawa. Umysł ludzki działa w bardzo zawiły sposób w ekstremalnych sytuacjach, włącza się jakiś pierwotny instynkt. Trochę walki o przetrwanie, trochę z potrzeby dominacji.

Ale jeśli jedziesz za swoje pieniądze, mimo wszystko, mimo ambicji i pragnień, zawrócić jest chyba łatwiej. Prawda jest taka, że w umowie sponsorskiej napisane jest, że musisz wejść. Nie jest to napisane wprost, ale obie strony rozumieją, że o to właśnie chodzi. Myśmy każdego dnia, kiedy lało, pili tę kawę, bo nie dało się wyjść nawet na trening. Bałem się, że pogoda się nie zmieni i wrócimy do Polski opici kawą i objedzeni ciastkami, bo tylko to nam pozostawało do zrobienia. Maciek nie zaryzykowałby naszego bezpieczeństwa w mokrej ścianie. W górach trzeba mieć pokorę i zaufanie do tego, kto zna je lepiej niż ty. Jeśli powie „nie idziesz, bo źle to wygląda”, to musisz zostać. Byłem kiedyś na wykładzie Piotra Pustelnika o różnych typach kierowników wypraw. Był taki „z papierka”. Kiedy trzeba kogoś mianować, w sumie wszystko jedno kogo, był kierownik, który to sobie jakoś wywalczył, był i taki z charyzmą. Ja uważam, że szef to szef. Jeśli mówi „nie idziesz”, to nie idę. Nie mieści mi się w głowie, żeby się w takich sytuacjach stawiać kierownikowi wypraw. 29


wywiad Jan Mela

No ale kiedy ty zabierasz niepełnosprawnych w góry, to ty jesteś kierownikiem. I to najlepsze, co może się zdarzyć. Póki jesteś odpowiedzialny sam za siebie, to możesz machnąć ręką. Co będzie, to będzie. Najwyżej ktoś ci powie, że jesteś głupi. I kiedy idę sam, nigdy nie czuję się niebezpiecznie. Wchodzę w przeróżne sytuacje z myślą, co będzie, to będzie i wiarą, że jeśli wysyłasz dobrą energię, to i dobrą energię dostajesz. Ale kiedy idę z ludźmi, wszystko się zmienia. Odpowiedzialność za kogoś to już zupełnie inna kategoria. Duża rzecz. Jakie ma znaczenie, że ty się czujesz bezpiecznie, podczas kiedy ktokolwiek z twojej grupy nie ma tego komfortu. To widać nawet kiedy jadę tylko z Anią. Choćby ostatnio wracaliśmy z Gruzji autostopem przez Turcję. Spotykamy kogoś. Ja mówię „Genialni ludzie, jedźmy z nimi”. A ona „ja się czuję z nimi źle, spróbujmy złapać inną okazję, chciałabym, żebyś o to zadbał ”. No i co mam zrobić? Gdybym był z kumplem, już byśmy jechali do Ankary, a tak, co? Ale to zasada – najważniejsze, żeby człowiek, za którego odpowiadasz, czuł się bezpiecznie, wiec z czegoś rezygnujesz. Ale z drugiej strony to jest dobre uczucie, że jesteś za kogoś odpowiedzialny. Dobrze jest czuć się potrzebnym. Mnie też zaczyna czasem brakować kogoś, kto mi powie „stary nie jedziesz”. Cieszę się, że jestem wolny, ale kogoś, kto mnie ogarnie i powstrzyma czasami mi brak. Brak osadzenia w jednej rzeczywistości. Kiedyś mi się marzyło to, żeby być „obywatelem świata”, ale to znaczy tylko tyle, że możesz być wszędzie i nigdzie. Nie znaczy nic. Nie masz swojego miejsca. Znaczy, zamarzył ci się dom. Dom w górach. Dokładnie tak. Chcę zbudować dom w górach. Mieć miejsce, które nie będzie już kolejnym wynajmowanym lokalem, w którym trzymam kilka swoich rzeczy, ale będzie czymś prawdziwym. Wynajmujesz to jest tak: pomalujesz ściany. Nie podoba ci się, ale machasz ręką, przecież nie będziesz tam na zawsze. A tutaj chodzi o miejsce, w którym jeśli krzywo położę kafelki w kuchni, to mnie to będzie bodło po oczach całe życie. 30

A jeśli zamontuje sobie kontakt w ścianie, to będzie mój kontakt. Robię konkretnie, bo na zawsze. Kilka lat temu wynajmowane mieszkania w ogóle mi nie przeszkadzały, ale teraz zaczynam czuć potrzebę czegoś więcej. Obserwuję u siebie, że coraz mniej mam potrzeb, żeby wciąż jeździć, poznawać, zdobywać, a coraz więcej mam myśli o tym, żeby znaleźć miejsce na zawsze. Może dlatego, że trudno znaleźć wyzwania na taką miarę, jak twoje projekty. Zdobyłeś górę, o której marzy każdy, kto się wspina, byłeś na biegunach, na Kilimandżaro, trudno znaleźć cele, które miałyby podobną moc? Jak powiesz komuś, że byłeś w Barcelonie, to na nikim nie zrobi wrażenia. Jak powiesz, że byłeś na biegunie, to ci zwyczajnie nie uwierzy. Trochę tak. Ale dom jest inną konkurencją. Często ludzie mówią ci „zazdroszczę tych podróży, tych pokręconych momentów”. A ja im nie mówię, że im zazdroszczę domu, ale prawda jest taka, że podróż jest łatwa. Jakoś to ogarniasz. Biegun? Pakujesz się starannie i po prostu idziesz na północ. Wydaje ci się, że idziesz bez końca, to prawda, ale w sumie to dosyć prosta czynność. Rozglądasz się, czy cię nie tropią niedźwiedzie, bo to mógłby być problem. A w życiu? W życiu musisz ogarnąć miliard rzeczy na raz. Czasami siadam i zastanawiam się nad tym, co miałem zrobić, o ilu sprawach zapomniałem, czego nie dałem rady? Czy zapłaciłem rachunki? Czy odpowiedziałem na wszystkie mejle, na które muszę odpisać, bo świat mnie zje jeśli tego nie zrobię. No nie mogę o niczym zapomnieć, prowadzenie Fundacji jest poważną sprawą. Poza tym w podróży relacje z ludźmi są bardzo fajne, ale jeśli nie masz na coś ochoty, coś ci przestaje odpowiadać, to pakujesz plecak i idziesz dalej. Masz luksus, żeby się za sobą nie oglądać. I ty swoje niefajne rzeczy możesz zachować dla siebie. Jeśli budujesz relacje z kimś bliskim, to budujesz je nie na tym, co fajne, tylko na wszystkim, co w tobie jest. Także na tej szarej, nieciekawej części własnej natury. Na całej prawdzie o sobie.

• Ale z drugiej strony to jest dobre uczucie, że jesteś za kogoś odpowiedzialny.


Menrad Polska sp. z o.o. ul. Transportowców 11 02-858 Warszawa Tel.: + 48 22 250 88 80 Fax: + 48 22 250 88 81 info@menrad.pl www.menrad.pl

Dostępne w


Zima

4 pory roku zima

32


Zima 4 pory roku

Śpią...

to niedźwiedzie Więcej kalorii na talerzu. Mniej światła. Senność, która paraliżuje. Zimę można tylko przetrwać, ale można też zmienić taktykę i odnaleźć jej dobre strony. W końcu to trzy miesiące naszego życia. Aneta Wrona

33


4 pory roku zima

W

spaniale byłoby przymknąć oko na trzy ponure miesiące. Przespać tę zimę. Mieszkańcy południowej części Europy mówią, że my ludzie z północy rzadziej się uśmiechamy. Z czego się tu cieszyć, skoro w odróżnieniu od nich słońce świeci nam nad głową krócej? Brak słońca równa się brak nastroju. Ale nie dajmy się! Znajdźmy sposób na zimę. Po pierwsze – nastawienie. Zima była, jest i będzie. Trzeba to przyjąć do wiadomości. Pogódźmy się z tym, że w naszej szerokości geograficznej bywa śnieżna, mroźna, ciemna. Wytłumaczmy sobie, że to ma swoje dobre strony dla świata przyrody. Dla nas również. Na przykład w powietrzu nie latają komary, muchy i inne stworzenia, utrudniające człowiekowi życie podczas letniego weekendu. Zimą dzieci nie mają objawów alergii. Podczas gdy niedźwiedzie śpią w swojej gawrze, nasza krew na chłodzie szybciej krąży, co oznacza

34

fot. istockphoto.com

Któż z nas nie marzy o własnej gawrze?

lepsze zaopatrzenie komórek naszego organizmu w tlen i składniki odżywcze i sprawniejsze usuwanie toksyn. Po porządnym spacerze na mrozie skóra odzyskuje blask i zdrowy wygląd. Ludzie żyjący w chłodniejszych krajach później się starzeją, przynajmniej z wyglądu. Można co prawda uciec przed zimą. Na chwilę, na urlop do ciepłego kraju, ale po co? Powrót do kraju w połowie stycznia może być jeszcze bardziej bolesny. Przeziębienie, spowodowane nagłą zmianą klimatu niemal gwarantowanie. Przygnębienie również. Po drugie – świadomość. Nie dajmy się oszukać, że niby w styczniu o 16-ej jesteśmy bardziej zmęczeni niż w sierpniu o tej samej godzinie. Zimą szybciej zapada zmierzch i nasz organizm odbiera wcześniej, niż o innych porach roku, komunikat – czas na sen. To podstęp natury. Warto o tym pamiętać. Potraktujmy to więc w innych kategoriach – oto przed nami długi wieczór. Większa ospałość wynika zapewne z tego, że dłużej przebywamy w zamkniętych pomieszczeniach, a nie na świeżym powietrzu. Nosimy też grubsze ubrania i nasza skóra trudniej

oddycha. Wiedząc o tym myślmy, jak poprawić jakość naszego życia o tej porze roku. Dieta? Sport? Zabiegi na ciało w spa? Więc po trzecie – wykorzystaj zimę. Ta pora roku wbrew obiegowym opiniom sprzyja nam, gdyż mamy teraz więcej czasu, który możemy poświęcić wyłącznie sobie. Zimą mniej kusi nas rozrywka poza domem czyli wyjścia do pubów ze znajomymi, całonocne imprezy czy długi romantyczny spacer po parku. Można śmiało w to miejsce w grafiku wstawić fitness, siłownię, basen, spa. Dawka aktywności, którą serwujemy naszemu ciału, chroni nas przed obniżeniem nastroju, na które jesteśmy narażeni z powodu braku naturalnego światła. Warto wykupić karnet i przez tych kilka miesięcy dawać sobie wycisk, by później wiosną nie martwić się, że do lata nie zdążymy zgubić zbędnych kilogramów. Jeśli ktoś nie jest aż tak bardzo skupiony na własnych potrzebach, może zaspokoić cudze – spędzić więcej czasu z ukochaną osobą w domowym zaciszu albo pomyśleć, jak alternatywnie zaplanować przy niesprzyjającej pogodzie czas swoim dzieciom.


Zima 4 pory roku

Naprawdę nic tak nie cieszy, jak wspólna zabawa z dziećmi albo przyjaciółmi na sankach.

fot. istockphoto.com

łyżwy

Bielszy odcień bieli

Ostatnio modne znów są łyżwy. Można je w dodatku wypożyczyć na miejscu, czyli na miejskim lodowisku. W trakcie godzinnej jazdy spalamy nawet 700 kalorii. Ten sport relaksuje i wzmacnia mięśnie nóg, pośladków, brzucha, pleców, poprawia zmysł równowagi. To też doskonały pomysł na spotkanie ze znajomymi w zimowy weekend w mieście.

Zimowe spacery

fot. istockphoto.com

Wygodnie i miło leży się pod kocem przed telewizorem z miseczką chipsów, a nasz tłuszczyk… swoje robi – odkłada się. Zapewniając sobie jednak odpowiednią dawkę ruchu każdego dnia, nawet zimą, możemy dogadzać sobie wysokokalorycznymi przekąskami bez wyrzutów sumienia. O diecie na zimę będziemy pisać dalej. Teraz skupmy się na ruchu. Dorośli często przyznają, że po raz drugi zakochali się w zimie (po raz pierwszy jako dzieci uwielbiali przecież lepić bałwana i zjeżdżać na sankach, prawda?), kiedy zaczęli uprawiać sporty zimowe. Jak sama ich nazwa wskazuje to sporty wyjątkowe, bo można je uprawiać tylko zimą, a nie latem na przykład. Numer jeden – narty! Kto zasmakował, ten wie. Narty same w sobie dają dużo frajdy. Szybkość, technika jazdy dostarczają emocji. Nie mniej ważna jest też tak zwana otoczka wyjazdu na narty – krajobraz, towarzystwo, rytuały na stoku i po powrocie z nart do miejsca, w którym się mieszka. Synonimem udanego wieczoru w Tatrach był kiedyś grzaniec galicyjski – marnej jakości wino, które potrafiło zdziałać cuda. O bimbrze nie wspomnę, którego ogromną zaletą był brak kaca dnia następnego.

Najprostszą i najtańszą formą ruchu są zimowe spacery w szybkim tempie – potrzebny jest tylko odpowiedni strój (najlepiej ubierać się na cebulkę) i wygodne buty. Chodzić należy z dala od ulicy, żeby nie wdychać spalin. Warto też pamiętać o prawidłowej postawie. Marsz nie tylko pomaga w zachowaniu szczupłej sylwetki, ale też dotlenia mózg i dodaje energii – rześkie powietrze rozbudza jak mocna kawa.

Najbardziej oporni mogą potraktować ruch na rześkim powietrzu jako zabawę, pewnego rodzaju wybryk. 35


4 pory roku zima

Zimą mamy wreszcie czas na to, na co nie mieliśmy przez cały rok.

fot. istockphoto.com

nordic walking

Jeżeli klasyczny marsz już się znudził, warto spróbować nordic walking. Spacer z kijkami pomaga w zachowaniu lepszej postawy, odciąża też stawy i kręgosłup. Godzinny trening nordic walking to około 400 kalorii mniej. Serce roście naprawdę na widok starszych ludzi, którzy masowo zaczęli uprawiać ten sport w środku miasta.

narciarstwo biegowe

fot. istockphoto.com

Górskie, rozrzedzone powietrze sprzyja rozrywce. Wysoko w górach częściej i mocniej świeci słońce. To nie jest truizm. Zimą światło odbijające się w płatkach śniegu na górskim stoku daje dodatkowego kopa. Solarium się „nie umywa”. Górska opalenizna w środku zimy robi wrażenie. W dodatku znam takich, co przysięgają, że po zboczeniu z nartostrady, gdzieś za świerkiem, widzieli narciarki, wystawiające do słońca nie tylko gołą buzię. Uprawianie narciarstwa ma naprawdę wiele zalet. Jazda na nartach wzmacnia każdą grupę mięśni, polepsza koordynację ruchową i wydolność organizmu. Godzina spędzona na stoku to ok. 500 spalonych kalorii, a przecież na godzinie trudno skończyć. Dla niektórych bez wyjazdy na narty nie ma zimy. Również dlatego, że na narty jedzie się do przepięknego kurortu, spotyka się tam przyjaciół, poznaje nowych, z którymi spędza się niezapomniane wieczory. Narty nie są tanim sportem, bo sprzęt, karnet, odpowiedni strój i miejsce kosztują, ale dla klasy średniej to wyznacznik ich przynależności do tejże klasy. I to też nie jest bez znaczenia.

Hit ostatnich kilku sezonów na nizinach czy pojezierzach – narciarstwo biegowe. Nie tylko wzmacnia wszystkie mięśnie, ale i pozwala spalić ok. 500-600 kalorii w ciągu godziny. Para biegówek to kilkaset złotych (zależnie od modelu), do tego buty i kijki, czyli kolejne dwie, trzy stówy. Jednak wydatek przyda się na kolejne lata i będzie świetną motywacją do ruszenia się z domu.

fot. istockphoto.com

• Jeszcze jeden, wypróbowany i prosty sposób na oswojenie zimy – spotkania z ludźmi. Zimą obchodzimy najbardziej wzruszające, rodzinne święta i karnawał. Zimą śmiało możemy wyciągnąć z szafy scrabble, stare zdjęcia i ukochane filmy. Bo mamy wreszcie czas na to, na co nie mieliśmy przez cały rok.

36


Zima 4 pory roku

Zadbaj o prawidłową dietę. To się opłaci.

rankiem glukozy. Dostarczajmy zimą organizmowi duże ilości witaminy C i E, bo one wzmacniają i chronią przed wirusami. Postawmy na kiszoną kapustę i zieloną pietruszkę, które mają dużo wit. C. Pijmy soki z cytrusów. Pomarańcze zimą mają najwięcej słodyczy. Zapewnijmy sobie odpowiednie dawki takich minerałów jak żelazo i selen, ponieważ oczyszczają one organizm z toksyn i regulują odpowiednią temperaturę ciała. Jedzmy między innymi buraki, brukselkę, brokuły. Zimą jest dobrze jeść codziennie zupę warzywną, ponieważ działa rozgrzewająco. Pijąc regularnie zieloną herbatę z dodatkiem soku malinowego lub imbiru chronimy się przed infekcjami. A kiedy już dopadnie cię przeziębienie, pamiętajmy o naturalnych lekach takich jak czarny bez, miód, cebula czy czosnek.

Witamina C

fot. istockphoto.com

Mimo, iż panuje moda na odchudzanie i spożywanie jak najmniejszej ilości kalorii w ciągu dnia, zimą możemy pozwolić sobie na bardziej obfite śniadanka. W końcu to wszystko dla naszego zdrowia. Nasz organizm potrzebuje energii, aby utrzymać odpowiednią temperaturę ciała. Wybierajmy zatem produkty z różnorodnych grup, aby nasza dieta była prawidłowo zbilansowana. Jedzmy to, co dostarcza nam potrzebną ilość energii, ale także to, co zabezpiecza nas przed wirusami i wzmacnia odporność. W naszym zimowym jadłospisie powinniśmy uwzględnić: – ryby i orzechy włoskie – są bogatym źródłem białka oraz nienasyconych kwasów tłuszczowych, które wpływają wzmacniająco na naszą odporność przed infekcjami – masło lub margaryna – najlepiej jest używać tych produktów zamiennie. Dobrym pomysłem jest także częste stosowanie oliwy z oliwek, ponieważ produkty te są bogate w tłuszcze oraz w witaminę E, która jest doskonały przeciwutleniaczem – soja i soczewica – doskonałe źródła białka roślinnego i izoflawonów, które działają na organizm oczyszczająco i wzmacniają naszą odporność – pełnoziarniste pieczywo lub płatki z pełnego ziarna – dzięki zawartych w nich węglowodanach złożonych szybko odczuwamy uczucie sytości. Tego typu produkty właśnie są idealną propozycją na zimowe śniadanie, ponieważ zawierają duże ilości deficytowej

fot. istockphoto.com

Menu na zimę

Dostarczajmy zimą organizmowi duże ilości witaminy C i E, bo one wzmacniają i chronią przed wirusami. Postawmy na kiszoną kapustę i zieloną pietruszkę, które mają dużo C. Pijmy soki z cytrusów. Pomarańcze zimą mają najwięcej słodyczy.

37


Jan Krzysztof TOPR

my śle nie Po pierwsze, po drugie

i po trzecie

38


TOPR Jan Krzysztof

39


Jan Krzysztof TOPR

Zimowa wyprawa w góry stawia przed człowiekiem kilka specyficznych wyzwań. Zwłaszcza w kwestiach bezpieczeństwa. A to zimą najważniejsze zadanie.

Jak właściwie przygotować się do spotkania z Tatrami, radzi Jan Krzysztof – Naczelnik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Tekst Grzegorz Kapla Zdjęcia Konrad Skura Przygotowania

Przygotowania do wyprawy, niezależnie od tego, czy jest poważna, czy chodzi tylko o krótki weekendowy wypad na narty, rozpoczynamy jeszcze przed wyjazdem, w domu, od analizy możliwych zagrożeń. Zimą są to najczęściej zagrożenia lawinowe, ale nie tylko, nie należy lekceważyć takich zjawisk, jak silne mrozy czy obfite opady śniegu. Zwłaszcza jeśli nie mamy na przykład doświadczenia w prowadzeniu samochodu po ośnieżonych i śliskich drogach. Zacznijmy od tego, że przed wyjazdem na różnych poziomach analizujemy nasze plany, dopasowujemy do warunków, jakie mają wedle prognoz panować w górach. To jest poziom pierwszy planowania. Zacznijmy od sprawdzenia w Internecie prognoz pogody w górach, opisów panujących w czasie naszego pobytu warunków i analiz, na co nam te warunki pozwolą. Podstawowym błędem popełnianym w górach jest żelazne trzymanie się wytyczonego celu, a nie dopasowywanie go do warunków, jakie w górach zastaniemy. To prowadzi do poważnych wypadków. 40

Ocena

Drugim problemem jest realna ocena własnej wiedzy i umiejętności. Z naszych doświadczeń wynika, że prawie nie ratujemy osób, które nie uznawałyby się za bardzo doświadczone. Gdyby takimi były, nie musielibyśmy ich ratować. A więc w ich przypadku mieliśmy do czynienia z nieprawidłową oceną własnych możliwości. Osoby, które były w górach trzy razy albo fakt, że ktoś jeździ w góry od pięciu lat, ale jego wyprawy trwają po trzy dni, nie oznacza, że jest doświadczony. Zagrożenia, które spotkamy w Tatrach będą identyczne z tymi, z jakimi spotkamy się na przykład w Alpach, oczywiście poza lodowcami i szczelinami lodowcowymi. Nawet banalne dojście szeroką, asfaltową drogą do Morskiego Oka w okresie zimy jest w niektórych miejscach zagrożone zejściem lawiny. To prawda, rzadko dochodzi tam do wypadków, ale nie można zaprzeczyć, że się zdarzały. Nawet ze skutkiem śmiertelnym. Nie można lekceważyć gór. Więc powtórzmy: na początek sprawdzamy warunki jeszcze w domu. Zachęcam do odwiedzenia naszej strony z informacjami meteo:


TOPR Jan Krzysztof

Nawet banalne dojście szeroką, asfaltową drogą do Morskiego Oka, w niektórych miejscach w zimie, zagrożone jest zejściem lawiny.

41


Jan Krzysztof TOPR

„Ambitne wyjście zimowe” zależy od warunków i doświadczenia zespołu. Każdy ma ambitne cele. Najlepiej na własną miarę.

www.topr.pl, polecam podgląd z kamer online, które pozwalają na ocenę sytuacji. Można tam sprawdzić temperaturę, wiatr i dodatkowo zimą sprawdzić aktualny komunikat lawinowy, zimą aktualizowany jest codziennie o 18.00.

Komunikaty

Oczywiście, żeby odczytywać komunikaty, trzeba się tego nauczyć. Generalna zasada jest taka, że im wyższy stopień zagrożenia lawinowego, tym większe zagrożenie, ale to jest sprawa, jakiej nie można generalizować. Dla niektórych turystów czy gości stopień pierwszy będzie oznaczał, że powinni pozostać w domu. Około 1 procent wypadków ma miejsce przy pierwszym stopniu zagrożenia. To jest przecież stopień zagrożenia, a nie stopień 42

bezpieczeństwa. Najwięcej wypadków zdarza się przy drugim i trzecim stopniu. Piąty stopień zagrożenia w Polsce nie wystąpi, ze względu na ukształtowanie terenu i wysokość gór. Skala zagrożenia związana jest z tym, jakie skutki może pociągnąć za sobą spadająca lawina. Przy piątym stopniu są zagrożone drogi publiczne, osiedla, miejscowości. U nas tego zagrożenia nie ma. Turyści i taternicy poruszają się w momencie, kiedy występuje zagrożenie pomiędzy pierwszym a trzecim stopniem. Przy czwartym też wchodzimy w góry, ale nie wchodzimy w teren, gdzie to zagrożenie występuje.

w góry musimy sprawdzić, czy prognoza sprawdziła się na miejscu. Na przykład czy opady śniegu nie okazały się bardziej obfite albo czy nie pojawił się wiatr halny. Istotne jest też określenie własnego stanu zdrowia. Czy się nie rozchorowaliśmy? A może jechaliśmy z grupą przyjaciół, którzy zatrzymali sie po drodze w karczmie i stało się jasne, że na drugi dzień na żadną wyprawę już się nie ruszą? Takie samo zagrożenie, jakie stwarzają w górach warunki, niesie ze sobą człowiek. Człowiek przede wszystkim jest dla siebie zagrożeniem. Trzeba podejść krytycznie do oceny własnych możliwości.

Weryfikacja

Jazda po śniegu

Musimy więc umieć korzystać z informacji w Internecie. Po przyjeździe

Pierwszym punktem podróży jest droga w Tatry. Szybko zauważymy,


TOPR Jan Krzysztof

W samochodach mamy poduszki bezpieczeństwa, w górach mamy plecaki z systemem wypornościowym.

Plecak lawinowy

To system, który przez pociągnięcie dźwigni wypełnia balony gazem, co zwiększa naszą objętość nie zwiększając masy. Wykorzystuje zjawisko segregacji odwróconej. Gdybyśmy mieli w naczyniu kulki tej samej masy, a różnej średnicy, gdy będziemy potrząsać naczyniem, to większe kulki „wypłyną” na powierzchnię. Na tej samej zasadzie działają plecaki wypornościowe. Gdy przydarzy się nam lawina, na przykład lawina deska, która jest w 95 proc. związana z wypadkami taternickimi, to z tym plecakiem zostaniemy na powierzchni. Oczywiście, pod warunkiem, że mamy go na sobie i potrafimy uruchomić go w odpowiednim momencie. Wybierając sie w góry musimy mieć odpowiednie umiejętności, najlepszy samochód kiepskiemu kierowcy nie pomoże, tak jak najlepsze narty początkującemu narciarzowi. Plecak daje szansę, ale że pozostaniemy na powierzchni nie zawsze oznacza, że przeżyjemy, bo obrażenia mechaniczne przy upadku z dużej wysokości mogą być śmiertelne w skutkach.

Detektor, sonda, łopatka

że zakopiańczycy nie używają łańcuchów. My tutaj jeździmy po białych drogach i zapewniam, że bardzo dobrze się po nich jeździ. Warto nauczyć się redukowania prędkości biegami, to jest w górach bardzo powszechny sposób jazdy. Panie, nawet osiemdziesięcioletnie, jeżdżą hamując silnikiem, warto, zanim ruszymy w góry, popróbować, jak się wtedy zachowuje samochód. Przyda się na pewno w zimowych warunkach. W zasadzie na drodze chodzi o to samo, co z lawiną – trzeba robić wszystko, aby nie dopuścić do poślizgu, tak samo, jak robić wszystko, by nie dopuścić do spadnięcia z lawiną. Gdy już to się dzieje, nasze możliwości są jednak bardzo ograniczone. Wtedy zaczyna się walka o życie. Są oczywiście ułatwienia.

Każdy, kto wychodzi w góry zimą powinien mieć przy sobie zestaw lawinowy. Tzw. ABC składa się z detektora, sondy i łopatki. Nie powinniśmy wychodzić sami. Optymalny zespół to grupa do czterech osób, które, jeśli są wyposażone w taki zestaw, mogą uratować członka zespołu. „Ambitne wyjście zimowe” zależy od warunków. Może to czasem być dojście do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów, innym razem, w innych warunkach, wspinaczka na szczyt Mięguszowiecki. Wszystko zależy od warunków i doświadczenia zespołu. Każdy ma ambitne cele na własną miarę. Oczywiście wybierając się do Doliny Pięciu Stawów w warunkach zimowych powinniśmy posiadać podstawowy sprzęt. O ile plecak wypornościowy jest naszym osobistym wyborem, o tyle detektor, sonda i łopatka są zobowiązaniem wobec partnerów, z którymi idziemy w góry. Bez niego, w razie wypadku, nie będziemy mogli nikomu pomóc, a śmierć w lawinie następuje bardzo szybko. Statystyki

mówią, że kluczowe jest pierwsze 10 – 15 minut. Tyle mamy na odnalezienie osoby zakopanej i odkopanie jej, zanim zacznie się dusić. Jeśli mamy sprzęt, jesteśmy w stanie to zrobić, bo może tego dokonać tylko ekipa, która jest na miejscu. Nawet najlepsza ekipa ratownicza, zanim otrzyma informację i ruszy do akcji, nawet z wykorzystaniem śmigłowca, potrzebuje 15 – 20 minut. W najlepszym układzie do czasu przybycia ratowników statystycznie połowa zasypanych już nie żyje. Służby ratownicze na całym świecie ratują około 10 proc. ludzi zasypanych. To są osoby, które mają tę przestrzeń powietrzna odpowiednio dużą i wtedy mogą przetrwać ok. 35 min pod śniegiem. To jest ta druga granica przeżycia.

Przewodnicy

Oczywiście najbezpieczniej nie wychodzić w góry w trudnych warunkach. Ale nawet jeśli nie zamierzamy chodzić w góry w czasie alarmu lawinowego, warto odbyć szkolenie lawinowe. To jest wiedza, która może być przydatna. Dziś sprzęt jest już łatwo dostępny, oczywiście na różnym poziomie technologicznym. Zwłaszcza detektory lawinowe. Ważne, żeby bardziej początkujące osoby wybierały jak najlepszy sprzęt. Nowe detektory są łatwiejsze w obsłudze niż starsze typy. Przy tych najstarszych trzeba nauczyć się ich obsługi. Jeśli poznamy metody działania sprzętu, możemy zminimalizować niebezpieczeństwo w terenie lawinowym. Zdarza się, że osoby mało świadome i nieznające gór decydują się na niebezpieczeństwo, ale też często osoby znające dobrze góry świadomie decydują się na większe ryzyko, ale są odpowiednio wyposażone i ja jestem w stanie to zrozumieć. Góry są dla wszystkich. Ale ma to być świadomy wybór. Jeśli nie mamy ani umiejętności, ani sprzętu, trzeba skorzystać z usług przewodnika. Zachęcamy do skorzystania z pomocy przewodników wysokogórskich z uprawnieniami międzynarodowymi. Nie zapewnią oczywiście 100 proc. bezpieczeństwa, ale wprowadzą w tajniki poruszania się po górach, pozwolą stopniowo nabyć umiejętności, przeżyć przygodę. Nie narzekają też na brak klientów i to jest pocieszające. Jeśli ktoś chce skorzystać z ich usług, to są to przyjaźnie na lata ku obopólnej korzyści. 43


Jan Krzysztof TOPR

Akademia górska

Nowoczesna wiedza na temat radzenia sobie w górach jest daleka od metod tradycyjnych, polegających na prowadzeniu badań terenowych. Oczywiste, że aby zeszła lawina musi być odpowiednio stromo. Jesteśmy w stanie to dostrzec. Jesteśmy w stanie stwierdzić, ile i kiedy śniegu spadło, jaka jest temperatura, wiatr, ocenić własne umiejętności. A posiadając taką wiedzę, możemy sprowadzić zagrożenie, które występuje zimą do zagrożenia występującego latem. Robimy w TOPR filmy z serii „Akademia górska”. Są o lawinach, podstawach asekuracji… To bardzo podstawowe informacje, ale pokazujemy, że warto się tym zainteresować. Że warto przed wyjazdem na narty popracować trochę nad formą, no i przygotować sprzęt lub go wypożyczyć.

Narty

Jeśli jest to tylko wypad na tydzień zimą, to nie ma sensu kupować sprzętu, bo w wypożyczalniach jest przecież wysokiej klasy sprzęt. Nie ma też sensu kupowanie wysokiej klasy sprzętu dla narciarzy amatorów, bo nawet będzie im się źle na tym jeździć. Różnice w konstrukcji nart są teraz kolosalne, specjalne biura projektowe są zatrudniane do tego, by dopasować narty do 44

siły i umiejętności narciarza. W Polsce jest często tak, że jeśli ktoś umie zjechać z jednej stacji do drugiej, to mówi, że umie jeździć na nartach. A to nie jest to samo, powinien powiedzieć, że umie zjechać z tej górki. Podobnie ktoś, kto umie się wspinać na ściance wspinaczkowej nie może twierdzić, że jest alpinistą. Wystarczy, że spadnie deszcz lub nie będzie miał gotowych punktów asekuracyjnych i od razu się gubi. Droga powinna być taka: ścianka, Tatry, Alpy, no a z Alp w Himalaje. Ale dziś łatwiej wyjechać w Himalaje niż w Tatry. Bo sie organizuje ekipę i podporządkowuje pod to wszystko cały czas. Nie wystarcza go na naukę podstaw. Więc gdy przyjedziemy na narty, wybierzmy stoki pod nasze możliwości, a potem trudności stopniujmy. Jeśli nie jeździliśmy od dwóch lat, to sprawdźmy najpierw, co pamiętamy. A stoków jest bardzo dużo, możemy wybrać mniej uczęszczane stoki. I nie przesadzajmy. Przyjęła się moda na jazdę do późna na oświetlonych stokach, często jest to przy znacznym stopniu zmęczenia organizmu. Zachłyśniemy się warunkami, przyjechaliśmy o 20 i do 23 jeździmy, a następnego dnia nie możemy się ruszyć. Inna sprawa, że warto sie przygotować kondycyjnie. Trasy narciarskie w Polsce są wolne od niebezpieczeństwa lawinowego. Zagrożenie takie występuje tylko w rejonie Kasprowego. Oczywiście „wolne” jest tylko na wyznaczonej trasie. Gdy z niej zjedziemy, to te zagrożenia mogą wystąpić. W Tatrach dopuszczalne jest jeżdżenie na nartach szlakami górskimi letnimi, oczywiście, jeśli nie jest to ograniczone warunkami w danym dniu.

tytuł „Lawiny. Poradnik dla narciarzy i turystów”. Polecam, bo w tej książce będzie wszystko to, co związane z tym zagadnieniem.

Człowiek w pułapce

Alternatywne plany

Zimą ze względu na zagrożenie lawinowe bezpieczniej jest się poruszać na nartach czy rakietach śnieżnych niż pieszo. Bo oddziaływanie na pokrywę śnieżną w czasie chodzenia jest bardziej agresywne i dłuższe. W większości wypadków, prawie wszystkich, to człowiek, jego niewłaściwe zachowanie, jest ostatnim ogniwem uruchamiającym lawinę. To zagrożenie porównuje się dziś do zastawionej pułapki, to takie modne określenie, lub do mostu o ograniczonej wytrzymałości. Lawina zejdzie, jeśli będziemy jechać na nartach zbyt dynamicznie, przy dynamicznym hamowaniu lub przy skoku z nawisu. Skok z nawisu to uderzenie równe prawie dziesięciokrotnej wadze narciarza. Niedługo wyjdzie książka, która będzie miała najprawdopodobniej polski

Rower

Rowerem w Tatrach można pojechać na Halę Gąsienicową i do Doliny Chochołowskiej i to jest koniec, poruszanie się po Tatrach rowerem jest bardzo ograniczone. Są trasy po Podhalu, bardzo piękne, jest coraz więcej turystów. Ale to latem. Zimą nie mamy problemu z rowerami, bo nie wolno na nich wjeżdżać w góry. Na szczęście nie mamy też problemu z quadami, choć pojawiają się na Podhalu. Spotkałem kiedyś w kolejce na Kasprowy Polonusa z Ameryki. Powiedział o tych quadowcach, którzy jeżdżą wokół jego posiadłości, że najchętniej to by do nich strzelał. I pomyślałem, że coś w tym jest.

Numery integracyjne

Jeśli spadnie lawina, trzeba zadzwonić na nr 601 100 300 lub 985. I teraz w zależności, na jakiej głębokości osoba została zasypana i jeśli posiadamy przy sobie detektor, to mamy 15 min. Dobrze jeśli w pobliżu jest osoba, która wie o co chodzi. Mieliśmy przypadki, że osoby, które były u nas na kursach lawinowych były świadkami wypadku i wiedziały, jak działać i zadziałały skutecznie. Wszystko, co mogły, zrobiły. Daje to więc pewną szansę. Stawiamy teraz na edukację osób, które chcą chodzić po górach zimą. Szkolenia lawinowe to porządna porcja wiedzy i znakomita zabawa na śniegu. Warto rozważyć taki plan na wyjazd integracyjny. Góry i śnieg to zjawiska naturalne, elementy naturalnych procesów erozji. Nie są one zagrożeniem dla człowieka, dopóki człowiek nie wejdzie w zagrożony obszar. Zdarza się, że zagrożenia mogą wystąpić na terenie, w którym planowaliśmy wycieczkę. Dlatego zawsze przydaje się weryfikacja wstępnych planów, przydają się plany alternatywne. Gdy pogoda nie jest sprzyjająca, to można przeznaczyć dzień na aklimatyzację. Umiejętność rezygnacji z nazbyt ambitnych planów bardzo podnosi poziom bezpieczeństwa. I nie musi być to dzień stracony, jeśli nie ma pogody, idziemy na przykład wypoczywać do bukowiańskich Term. Może zdarzyć się tak, że przyjedziemy w Tatry z ambitnymi planami wędrówek, a większość czasu spędzimy w spa. I to nie będzie stracony czas.


Now

SZ...

IEKO LWIEK JEDZIE G DZ

BAGAŻNIKI ŁAŃCUCHY BOXY

ć! ś o

L I S T A

D E A L E R Ó W

Austriacka jakość w doskonałej cenie! Łańcuchy Taurus 9 mm Andrychów, „Goliat”, Krakowska 117A, tel. 875 95 01 • Białystok, „Gres”, Andersa 56, tel. 662 31 39 • Bielsko-Biała, „Grafitti”, Stojałowskiego 41, tel. 812 58 45 • Bydgoszcz, „Auto Marek Bis”, Marcina Orłowity 25, tel. 373 51 17 oraz Fordońska 239, tel. 506 439 481 • Chorzów, „Sklep”, 3-go Maja 47, tel. 0604 911 718 • Częstochowa, „Bax”, Warszawska 81/83, tel. 324 55 54 • Gdańsk, „Wysepka”, Grunwaldzka 135, tel. 345 22 64 • Gdynia, „Auto Tour”, Witomińska 32, tel. 620 32 61 • Gorzów, „Sobi”, Racławicka 2, tel. 729 72 55 • Jaworzno, „Sklep”, Wojska Polskiego 15, tel. 616 85 45 • Kalisz, „CEKTOF”, Chopina 24, tel. 767 30 30 • Katowice, „Taurus Suport”, Chorzów, Zielony Zaułek 1, tel. 511 001 077 • „Sklep”, Andrzeja 13, tel. 251 51 63 • „Voyager”, Poleska 29, tel. 252 68 53 • Kielce, „Sklep”, Sandomierska 192, tel. 344 64 51 • „Hak System”, Wojska Polskiego 105, tel. 362 00 35 • Kędzierzyn, „Cardio-Sport”, Wyspiańskiego 19, tel. 307 00 03 • Koszalin, „Franter”, Gnieźnieńska 19, tel. 341 13 33 • Kraków, „T F T”, Przybyszewskiego 2, tel. 638 49 48 • „Sklep”, Prądnicka 79, tel. 416 20 08 • „AMT”, Krowoderska 67, tel. 634 07 29 • Legnica, „DIK”, Jaworzyńska 118, tel. 862 06 01 • Leszno, „Klinika Aut”, Poznańska 12, tel. 500 350 722 • Lubin, „Katpol”, Towarowa 5, tel. 724 95 80 • Lublin, „Remat”, Gęsia 21, tel. 524 05 21 • Łódź, „Cubik”, Milionowa 2, tel. 684 06 90 oraz Żeligowskiego 43, tel. 501 142 220 • „Boxcars”, Dąbrowskiego 17/21, tel. 664 223 988 • Nowy Sącz, „Polzbyt”, Al. Wolności 10, tel. 443 71 35 • Nowy Targ, „Bemal”, Waksmundzka 16, tel. 266 86 44 • Olsztyn, „Taurus-Car”, Sielska 12B, tel. 535 33 03 • Opole, „Momi-Car”, Zamiejska 7, tel. 547 44 94 • „Sport”, Tysiąclecia 6, tel. 455 23 63 • Ostrów Wlkp., „Sklep”, Gorzyce, Ostrowska 73B, tel. 734 71 27 • Poznań, „Taurus Bagażniki”, Głogowska 98, tel. 864 34 19 • „Bagda”, Wieruszowska 10, tel. 867 89 65 • Pruszków, „Dibag”, Al. Jerozolimskie 451, tel. 728 19 18 • Przemyśl, „Bax-Bis”, Ostrów 245, tel. 671 04 08 • Pszczyna, „Transa-M”, Bratnia 3, tel. 210 12 10 • Racibórz, „Auto Serwis”, Głubczycka 59, tel. 418 15 71 • Rybnik, „Aktywni”, Jankowicka 9, tel. 733 00 21 • Rzeszów, „Axel Sport”, Lwowska 61, tel. 857 85 80 • „Max”, Witosa 15A, tel. 859 50 75 • Sanok, „ST Plus”, Krakowska 190, tel. 464 64 44 • Sosnowiec, „Box”, Moniuszki 15A tel. 785 51 21 • Szczecin, „Moto Akces”, Jagiellońska 27, tel. 484 15 26 • Szczecinek, „Autobel”, Pilska 4, tel. 660 902 200 • Tarnów, „Tarland”, Pracy 9, tel. 621 00 16 • Tomaszów Maz., „Romstom”, Barlickiego 35, tel. 725 09 00 • Warszawa, „Taurus” – filia, Al. Prymasa Tysiąclecia 76 E, tel. 823 86 36 • „Taurus” – sklep ul. Ogrodowa 3 tel. 526 55 10 • „Otobagażniki”, Kasprzaka 29/31, tel. 389 65 47 • „Hossa”, Miedziana 12, tel. 890 09 86 • „All Mot”, Korkowa 44, tel. 815 83 33 • Wrocław, „MCM”, Mokronoska 4, tel. 363 59 90 • „MCM Mroziński”, Ślężna 146 – obok stacji SHELL, tel. 363 59 93

ZPH „TAURUS”

ul. Wieczorka 11, 43-190 Mikołów tel. (32) 322-13-84, 226-07-84

www.taurus.info.pl

Generalny przedstawiciel w Polsce firmy THULE i innych


kuchnia bukovina

SZEF KUCHNI POLECA

Sylwester Lis

Szef Kuchni Bukovina Terma Hotel SPA, kilkukrotny Mistrz Polski w gotowaniu, mistrz Polski juniorów w Taekwondo olimpijskim WTF w 1996 roku. Jak sam mówi, jest samoukiem.

Tekst: Daniel Ratowski Fot.: Adam Brzoza

46

M

iał zostać budowlańcem. Na drodze do kariery "Karwowskiego" stanęła mu fizyka. Dzięki mamie trafił do Liceum Gastronomicznego w Limanowej. Po praktykach, które odbywał w nie najwyższej klasy restauracjach, jakie pod koniec lat 90 były w Limanowej, nie wiązał zbyt wielkich nadziei z karierą kucharza. Trafił do kadry olimpijskiej Taekwondo na igrzyska w Sydney 2000, życie zmusiło go do rezygnacji z kariery sportowej, za chlebem wyjechał do Zakopanego. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, w stolicy Tatr poznał ludzi, dzięki którym postanowił zostać jednym z najlepszych kucharzy w kraju. Jest prekursorów kuchni Fusion w Polsce, potrafi w cudowny sposób łączyć przeróżne smaki. Kilka lat temu

sprofanował Góralską Kwaśnicę podając ją z szyjkami rakowymi… Do dziś to danie jest w karcie Bukoviny. To On jest odpowiedzialny za kartę dań w Bukovina Terma Hotel Spa. Pod jego dyktando 30 kucharzy, jeden masarz, czwórka cukierników i pomocnicy przygotowują jedzenie dla gości restauracji hotelowej i termalnej. Warto wspomnieć, że kuchnia w Bukovinie opiera się na świeżych, regionalnych produktach. Nawet lody, które są tutaj podawane pochodzą z własnej produkcji. Jak mówi Sylwester Lis – to pozwala nam zachować maksymalnie możliwą jakość podawanych potraw. Prezentowane potrawy to połączenie światowych trendów z regionalnymi potrawami, w karcie Bukoviny znajdziecie je do końca lutego 2014 roku.


kuchnia bukovina

Bundz Bundz w dwóch odsłonach, pomidor w kilku wersjach oraz Pesto z rukoli Świeży słodki bundz kroimy w kostkę, marynujemy w syropie z cukru trzcinowego i octu balsamicznego. Resztki sera miksujemy z kwaśną śmietaną, pyłkiem z pomidorów suszonych, solą i pieprzem. Orzeszki piniowe prażymy na suchej, gorącej patelni. Oliwki kroimy wzdłuż, pomidorki koktajlowe na pół. Pomidory suszone czyścimy dokładnie z pestek, wkładamy do pieca o temperaturze 70°C na kilkanaście godzin. Pożądany efekt jest wówczas, gdy będą się łamały. Miksujemy je, łączymy z maltodekstryną, olejem, w którym były zalane i całość mieszamy na puder. Rukolę, natkę, orzeszki piniowe, parmezan, czosnek, oliwę extra virgin, sól, pieprz czarny, gumę ksantanową miksujemy do konsystencji Pesto. Z świeżych pomidorów wyciskamy wodę, mieszamy ją z lecytyną i tworzymy piankę.

Więcej przepisów na stronie www.bukovina.pl

Małże Małże św. Jakuba, mus z kalafiora, puree z selera, marynowana żurawina, puder z raków

Małże doprawiamy solą i pieprzem białym, obsmażamy na maśle. Kalafiora gotujemy w małej ilości wywaru warzywnego, miksujemy, doprawiamy solą, pieprzem, imbirem. Kiedy go schłodzimy, dodajemy atrament z kałamarnic. Podobnie robimy z selerem, przy czym tekstura selera musi być nieco bardziej zwarta. Doprawiamy go solą, pieprzem białym, kminem, sokiem i skórką z cytryny. Żurawinę dusimy chwilę z czerwonym winem i miodem. Rodzynki gotujemy z białym winem, kiedy napęcznieją, są gotowe. Pancerze z raków suszymy w piecu, miksujemy, mieszamy z maltodekstryną, oliwą z raków i mieszamy. 47


kuchnia bukovina

Polędwica

wołowa, papardelle z warzyw, mirepoix z ziemniaków i borowików, puder z boczku

Polędwicę obsmażamy na gorącym grillu (około 300°C), doprawiamy solą, pieprzem czarnym, rozmarynem, tymiankiem i pieczemy w piecu (200°C) w zależności od stopnia wysmażenia 6–12 minut. Cukinię, paprykę kroimy na maszynie lub mandolinie na cienkie plastry, podsmażamy na maśle, doprawiamy solą i pieprzem, podlewamy rosołem i wydajemy. Warzywa muszą być sprężyste. Ziemniaki, topinambura, borowiki kroimy w kostkę, czosnek miażdżymy. Następnie na maśle podsmażamy poczynając od borowików, kończąc na ziemniakach, doprawiamy i podlewamy rosołem, dusimy do momentu, kiedy jarzyny będą lekko chrupiące, dodajemy świeżą trybulę i serwujemy. Marchew i topinambur kroimy na mandolinie w cienkie plastry, smarujemy oliwą i pieczemy w piecu 170°C około 6–7 minut, do momentu, kiedy będą lekko zrumienione i chrupiące. Boczek wędzony, pieczemy w piecu 70°C około 12 godzin, aż będzie się łamać, następnie go miksujemy na pył, dodajemy maltodekstrynę, oliwę wędzoną i całość mieszamy na puder. Na patelni podsmażamy cebulę, podlewamy ją winem czerwonym, cielęcym demi glace, redukujemy, zaciągamy mrożonym masłem, doprawiamy. Całość dania przed wydaniem skrapiamy oliwą borowikową.

jesiotr

Filet z jesiotra z boczniakami, warzywami Julienie oraz razowymi grzankami

Jesiotra filetujemy, doprawiamy solą, pieprzem białym i sokiem z cytryny, podsmażamy na maśle i dociągamy w piecu 200°C przez 4 minuty. Cebulę, boczek wędzony kroimy w piórka, boczniaki szarpiemy wzdłuż blaszek. Podsmażamy kolejno boczek, cebulę i boczniaki podlewamy białym winem i rosołem, redukujemy. Cedzimy przez sito zachowując składniki, które same podsmażamy i dodajemy do potrawy. Sos zagęszczamy śmietaną 20% i mrożonym masłem, doprawiamy solą i pieprzem. Z marchwi, selera i cukini robimy cienkie Julienie, podsmażamy na maśle i podlewamy rosołem, chwilę dusimy, musimy pamiętać by były sprężyste. Z chleba razowego na maśle przygotowujemy grzanki. Całość skrapiamy oliwą cytrynową i dekorujemy cytryną. 48


kuchnia bukovina

Więcej przepisów na stronie www.bukovina.pl

Pstrąg

stek z pstrąga, z kremem pomidorowym, faszerowanymi brukselkami i kawiorem

Pstrąga filetujemy, czyścimy z łusek, ości, doprawiamy solą, pieprzem, sokiem z cytryny, smarujemy klejem proteinowym. Łączymy obydwa filety razem i wkładamy do woreczka vacum, skrapiamy oliwą i gotujemy w cyrkulatorze 57°C na dwie tury po 5 minut, w przerwie odstawiając na kilka minut do odpoczynku i nabrania smaku przez rybę, na końcu obsmażamy na maśle. Pomidory pelati miksujemy wraz z czosnkiem, tymiankiem, solą, pieprzem białym, gumą ksantanową, podgrzewamy i serwujemy. Brukselkę blanszujemy, drążymy. Z kindziuka i cebuli robimy farsz, nadziewamy brukselkę, przykrywamy ją plastrem sera, zapiekamy. Miąższ z pomidorów kroimy w drobną kostkę, otrzymując tzw. concasse. Całość dania dekorujemy kawiorem z jesiotra, pudrem z boczku, cytryną oraz oliwą cytrynową.

Dynia

Krem z dyni z pierożkami z langustynką i pianką z mizuny

Z dyni, marchwi, cebuli, wina białego, koniaku, rosołu, imbiru świeżego przygotowujemy krem, doprawiamy go solą, pieprzem, papryczką chili. Z mąki, żółtek, oliwy, gorącej wody i soli wyrabiamy ciasto. Langustynki lekko parzymy i wyjmujemy z pancerzy mięso. Szalotkę, czosnek, paluszki krabowe, odwłoki langustynek drobno kroimy, doprawiamy skórką z pomarańczy, tymiankiem, solą i pieprzem i nadziewamy mini pierożki. Mizunę miksujemy z rosołem na jednolitą masę, następnie odciskamy przez gazę. Z soku i lecytyny robimy piankę. Całość dekorujemy chipsami z chleba, prażonymi pestkami dyni, syropem balsamicznym i smażonym pomidorkiem koktajlowym.

49


kultura muzyka, film, książka

„Nuty Wielkiego Pasterza” to hołd dla Wielkiego Polaka, ale też wspomnienie wyrażone przez muzykę tak bliską jego sercu.

Nikt nie potrafi lepiej opisać Jana Pawła II niż górale, których Ojciec Święty kochał prawdziwie i z wzajemnością. „Nuty Wielkiego Pa-

Trebunie-Tutki NUTY WIELKIEGO PASTERZA Agora S.A.

50

sterza” to hołd dla Wielkiego Polaka, ale też wspomnienie wyrażone przez muzykę tak bliską jego sercu. Program muzyczny autorstwa Krzysztofa Trebuni zaprezentowany w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego z udziałem Warszawskiego Chóru Międzyuczelnianego z kościoła św. Anny w Warszawie, a także Michała Kulentego, jest niezwykle osobisty. Muzyka pełna wspomnień i reminiscencji z pielgrzymek Jana Pawła II do Polski, w tym przede wszystkim wizyt, jakie Papież złożył na Podhalu, jest przeżyciem nie tylko dla tych, którzy muzykę góralską kochają. Prawdę mówiąc porusza nawet najbardziej sceptycznie nastawionych odbiorców. Koncert „Nuty Wielkiego Pasterza” to podróż przez cały czas trwania pontyfikatu, nie tylko pięknie zagrana, lecz także skomentowana przez rodzinę Trebuniów-Tutków. Przy utworze „Góry Cię chwalą” z płyty zawiezionej do Watykanu przez ks. prof. Józefa Tischnera, niezwykłe staje się uczucie bliskości pomiędzy Janem Pawłem i Podhalem. Doskonałym pomysłem stało się zaproszenie do wspólnego grania Michała Kulentego, muzyka jazzowego, który w niezwykły sposób dopełnił góralskie brzmienie wprowadzając zupełnie nową jakość. Kulenty pokazał wielkie wyczucie tematu i przy okazji prawdziwy talent multiinstrumentalisty – podczas koncertu grał na fortepianie, saksofonie i klarnecie! Trebunie Tutki słyną z udanych eksperymentów muzycznych. Warto wspomnieć płytę nagraną z Twinkle Brothers, która stała się wielkim hitem. Współpraca z Michałem Kulentym i Chórem Międzyuczelnianym zaowocowała równie doskonałym rezultatem.


muzyka, film, książka kultura

Film „Mój Biegun” to opowieść o rodzinie, która musiała zmierzyć się z dramatem.

O Jaśku Meli usłyszeliśmy w 2004 roku, kiedy wraz z Markiem Kamińskim zdobył biegun północny i południowy. Ta historia poruszyła całą Polskę i kawałek świata, bo dotyczyła 15-letniego chłopca po ciężkim wypadku. Film „Mój Biegun” to

jednak opowieść o rodzinie, która musiała zmierzyć się z dramatem. Czy można pogodzić się z utratą syna i brata? To pytanie, na które nie ma prostej odpowiedzi. Tym bardziej, że rodzinę dotyka kolejne nieszczęście. W wyniku porażenia prądem drugie dziecko ledwo uchodzi z życiem, lecz traci dwie kończyny. To prawdziwa historia, a nie zmyślony scenariusz. Trauma, walka, momenty załamania i depresji. Niemoc ojca, matki i głównego bohatera, czyli Jaśka Meli. Momenty kompletnego załamania i buntu mieszające się z wielką determinacją. Oglądając „Mój Biegun” w przejmujący sposób wchodzimy w emocje, od których ciarki przechodzą po plecach.mając cały czas świadomość, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Doskonała rola Bartłomieja Topy jest prawdopodobnie jedną z najlepszych w jego karierze. Sam aktor przyznaje, że starał się ocieplić wizerunek taty Jaśka, choć w każdej scenie czuje się ostry i przejmujący sposób, w jaki za wszelką cenę chce usamodzielnić syna. Ta heroiczna wręcz determinacja jest często wbrew woli syna, który już nie wytrzymuje kolejnych rehabilitacji. Dlatego „Mój Biegun” to opowieść o rodzinie. O tym, jak wielki wpływ mają rodzice na swoje dzieci i jak uzupełniają się role ojca i matki. Czułość z jednej strony rekompensuje stanowczość drugiej. Rezultat już znamy. To wielki sukces Jaśka Meli. Młodego chłopaka, który przeszedł więcej, niż można przypuszczać. Nie poddał się, więc wygrał. Co jednak najważniejsze – dał nadzieję na normalne życie wielu ludziom poszkodowanym w wypadkach. Po obejrzeniu tego filmu jedno jest pewne. Zawsze warto walczyć, nawet jeśli czasem sił nam brak.

Marcin Głowacki MÓJ BIEGUN wyk. Maciej Musiał, Magdalena Walach, Bartłomiej Topa ITI Cinema Sp. z o.o.

51


kultura muzyka, film, książka

Każde miejsce ma swoją historię. Jednak tatrzańskie opowieści są wyjątkowe, czego doskonałym dowodem są losy Bukowiny Tatrzańskiej, które na kartach niezwykłej

Jan Kuchta Bukowina Tatrzańska na tle dawnych dziejów Zwierzchność gminy Bukowina

książki „Bukowina Tatrzańska na tle dawnych dziejów” spisał Jan Kuchta. Autora, jak sam zaznacza we wstępie, do opisania historii swojej rodzinnej wsi skłoniły dwie rzeczy: poszukiwanie odpowiedzi na nurtujące go pytania o jej dzieje oraz głęboka tożsamość z jego Bukowiańskimi Wierchami. I ta tożsamość, i przywiązanie przebijają przez książkę oraz czynią ją ujmującą. Zawsze podziwiałam ludzi, którzy przed odwiedzeniem kolejnego regionu chcą poznać jego historię. Imponowali mi także mieszkańcy, którzy kierowani lokalnym patriotyzmem czy miłością do rodzinnych stron decydowali się opisać historię swoich

Na ponad 200 stronach „Bukowiny Tatrzańskiej na tle dawnych dziejów” znajdziemy historie tej wsi od pierwszych pisemnych wzmianek w XVI wieku po początki okupacji niemieckiej.

miast i wsi. Dlatego przed kolejną wizytą w Bukowinie Tatrzańskiej postanowiłam zapoznać się również z jej historią. Tak trafiłam na książkę Jana Kuchty, który postanowił opisać dzieje swojej rodzinnej wsi i własnego rodu Kuchtów-Wróbli.

52

Na ponad 200 stronach „Bukowiny Tatrzańskiej na tle dawnych dziejów” znajdziemy historie tej wsi od pierwszych pisemnych wzmianek w XVI wieku (co ciekawe, wcześniej pojawiły się one w dokumentach węgierskich niż polskich), aż po rok 1939 i początki okupacji niemieckiej. Jan Kuchta zdecydowanie najwięcej miejsca poświęca wydarzeniom z przełomu XVIII i XIX wieku, kiedy to wieś należała do Galicji. Z kolei ostatni rozdział w całości jest poświęcony wójtowaniu i działalności społecznej Stanisława Kuchty, z którym autor jest spokrewniony. To za czasów jego rządów został zbudowany Dom Ludowy, który możemy podziwiać po dziś dzień i który niezmiennie pozostaje sercem społecznym i kulturalnym Bukowiny. Ten piękny, imponujący obiekt w stylu góralskim, którego budowę rozpoczęto w 1925 roku, nadal pozostaje największą budowlą drewnianą na Podhalu. Doceniając wyjątkowość tego miejsca oraz zaangażowanie mieszkańców w jego budowę, za Janem Kuchtą należy powtórzyć: Chwała wszystkim, którzy się do tego przyczynili. Choć książka Kuchty pełna jest dat, wydarzeń, danych historycznych, to jednak czyta się ją bardziej jak powieść niż kronikę. Dodatkowo liczne cytaty, zdjęcia, odwołania do oryginalnych dokumentów ubarwiają ją i czynią jeszcze ciekawszą. Całość podzielona jest na krótkie rozdziały i opisy – dzięki temu możemy wracać do najciekawszych fragmentów, wybierać informacje i zagadnienia, które nas interesują. „Bukowina Tatrzańska na tle dawnych dziejów” Jana Kuchty to lektura obowiązkowa nie tylko dla wszystkich miłośników historycznych opisów, ale także dla tych, którzy wybierają się do Bukowiny i chcieliby ją naprawdę poznać, nie tylko z turystycznych przewodników.



kultura halny

Halny siła natury, mistycyzm, radość, złość…

Halny – zjawisko niewytłumaczalne w Tatrach, podczas którego, jak mawiają mieszkańcy Podhala, „cepry głupieją, górale szaleją”. Spektakl „Halny”, który swoją premierę miał we wrześniu w Teatrze Witkacego w Zakopanem, pokazuje ten niesamowity wpływ sił natury na istnienie ludzkie. O tym i wielu innych tematach rozmawiałem z ludźmi, którzy stworzyli muzykę do „Halnego”. Równie niezwykłymi, jak to zjawisko.

Z muzykami rozmawiał Tomasz Gawędzki Zdjęcie Tomasz Gawędzki

54


kultura halny

• Józef Skrzek

• Mirosław Muzykant

• Steve Schroyder

• Steve Kindler

Sławny multiinstrumentalista współpracujący m.in. ze Zbigniewem Preissnerem .

Potrafi zagrać 12 niezależnych dźwięków jednocześnie.

Pionier muzyki elektronicznej.

Jedyny artysta na świecie, który gra na 9-strunowych skrzypcach elektrycznych.

27 września odbyła się w Teatrze Witkacego premiera spektaklu „Halny”. Jak to się stało, że czterej tak różni muzycy zdołali razem stworzyć tak genialny projekt? Józef Skrzek: Zaprosiłem Steve’a Kindlera, Mirosław Muzykanta oraz Steve’a Schroydera do współpracy, bo uważam ich za fantastycznych muzyków! Każdy z nich ma swój odmienny styl. Steve’a Kindlera słuchałem kiedyś w Toruniu i urzekł mnie tym, co usłyszałem. Teraz jesteśmy już jak bracia, bardzo dobrze nam się ze sobą pracuje. Jest prawdziwym obieżyświatem, grał praktycznie na całym świecie, ale teraz dopiero uznał, że teatr to jego miejsce, że czuje się w nim jak w domu. Ze Steve’m Schroyderem znam się już mnóstwo lat, graliśmy wspólnie wiele razy, m.in. w Yellowstone czy Berlinie. Interesuje go muzyka, jej różnorodność, a tego szukałem dobierając ludzi do „Halnego”. I wreszcie Mirek Muzykant – z nim znam się najdłużej, a w 1996 roku pierwszy raz zagraliśmy wspólnie. Mirek to niesamowity pracuś, on codziennie ćwiczy, zwiększa ciągle swoje „osiągi”, a przy tym komponuje. Mimo, iż jest najmłodszy w tym składzie, to jest już muzykiem kompletnym. Takich czterech gości jak my, przy takim projekcie – to już jest sukces! Poza tym Teatr Witkacego ma niesamowitą atmosferę, otaczają nas monumentalne góry i jeszcze halny jako niepojęte zjawisko!

Fakt – halny wiatr to zjawisko, które ciężko wytłumaczyć. Jak to się mówi, górale szaleją, a cepry głupieją. Jakie emocje towarzyszyły przy tworzeniu spektaklu „Halny”? Czuliście te emocje związane z wpływem zjawiska atmosferycznego? J.S.: Mnie przeszywały dreszcze! Kiedy tuż przed koncertem wyszedłem z teatru, czułem halny całym sobą. Ciężko to wytłumaczyć, to niesamowite uczucie. Na niebie było mnóstwo gwiazd, wokół panował względny spokój, ale jednocześnie odczuwałem… niepokój. Halny można określić jako tonację dur-mol: szybciej-wolniej, radość i za chwilę złość. Emocje towarzyszące halnemu określają poniekąd nas jako muzyków, twórców. To nam absolutnie pasuje. Wasz skład jest rzeczywiście unikalny. Pan, dla potwierdzenia tej tezy, jest jedynym na świecie artystą, który gra na skrzypcach elektrycznych, które mają… dziewięć strun! Jak to możliwe? Steve Kindler: Szczęście (śmiech). Oczywiście żartuję, a tak zupełnie poważnie, to w latach 70-tych słuchałem wnikliwie twórców grających na elektrycznych skrzypcach, na klasycznych skrzypcach i w pewnym momencie zrobiłem coś odważnego: znalazłem faceta w San Francisco – Johna 55


kultura halny

Jordana – który wykonał dla mnie skrzypce z dziewięcioma strunami. On był wiolonczelistą, też operował czterema strunami, więc szybko złapaliśmy wspólny język i od razu pojął, o co mi chodzi. Choć moje skrzypce nie od razu brzmiały tak, jak bym sobie to wyobrażał. Droga do osiągnięcia perfekcyjnych niemalże dźwięków była długa i kręta, ale ostatecznie zakończona sukcesem. Dziewięć strun na moich skrzypcach elektrycznych pozwala mi wydobyć dźwięki wszystkich instrumentów smyczkowych. To coś pięknego! Tatry, Zakopane, Bukowina Tatrzańska i „Halny” – to wszystko nowe miejsca dla Pana i kompletnie nowy projekt. Jak się Pan czuł na Podhalu i jak bardzo odczuwalny jest Pana wkład w to przedsięwzięcie? S.K.: Jeśli chodzi o Tatry, Zakopane czy Bukowinę – nigdy nawet nie wyobrażałem sobie, że takie miejsca na ziemi istnieją! To dla mnie zupełnie nowe doznania i wciąż nie mogę uwierzyć, jakie piękne miejsca macie w Polsce. Te góry są w stanie urzec każdego, kto je zobaczy i poczuje ich bliskość. To właśnie sprawiło, że „Halny” jest tak namacalnym przykładem, jak przyroda może wpłynąć na pracę artysty. To istny cud! Miejsce z takimi walorami przyrodniczymi, a jednocześnie z tak rozwiniętą infrastrukturą turystyczną, pozwala na wyciszenie i kontemplację. Dla mnie, jako muzyka, to niezwykle ważne. Trzy tak odmienne elementy świetnie ze sobą współgrają. Podhale ma też wspaniałą historię – z Zakopanego pochodził przecież Karol Szymanowski, wielki kompozytor i pianista! Podhale od zawsze miało światowy klimat muzyczny i tak jest chyba do dziś. Cztery niezależne rytmy zagrane naraz to oficjalny rekord świata. Mamy jednak w Polsce Mirosława Muzykanta, który potrafi zagrać… 12 rytmów! To jakiś obłęd… Mirosław Muzykant: Ja właśnie muszę coś w tej kwestii wyjaśnić: nagrałem swój materiał muzyczny, który składa się z różnych inspiracji, to dla mnie muzyka w szerokim bardzo znaczeniu. To, że ja gram tych 12 dźwięków, to nic wielkiego. Ja nie traktuję tego jak sportu, nie ma we mnie chęci bicia jakiegoś rekordu. Nie chcę, żeby ktoś mnie zapamiętał dzięki temu. Chcę, żeby ludzie kojarzyli mnie z tworzoną i graną przeze mnie muzyką. Często ludzie, dziennikarze muzyczni zadają mi to pytanie: jak to jest możliwe, że Pan gra 12 dźwięków? Nie robię nic nowego – naprawdę! Kiedyś profesor Józef Patkowski powiedział o mnie, że dla niego jestem „kontynuatorem myśli Beli Bartóka i Igora Strawińskiego”. To wszystko już było, tylko ja to zaadaptowałem w formie jednoosobowej. Coś, co kiedyś grało kilka osób, ja dziś potrafię zagrać sam. Tworzył Pan już na potrzeby filmu, tańca, teatru. Czy jest jakaś konkretna dziedzina – np. z tych trzech, które wymieniłem – w której czuje się Pan najbardziej na swoim miejscu? M.M.: Ciężko mnie zaszufladkować, moja muzyka praktycznie nie ma ram. Gdzie się czuje najlepiej? Tu, właśnie teraz i w tym miejscu! W jakim konkretnie? Wszędzie! Powiedział Pan przed wywiadem, że nie jest specjalistą w muzyce, którą my tworzymy. Słusznie, bo powiem Panu, że nie znam nikogo, kto mógłby sam siebie określić specjalistą w tym, co my tworzymy. Każdy z nas ma otwarty umysł, jest mistrzem w swoim 56

fachu, ale naszą muzykę trudno przypisać do jakiegoś stylu. To muzyka totalna! Po raz pierwszy możemy zobaczyć Józefa Skrzeka, Steve’a Kindlera, Mirosław Muzykanta oraz Steve’a Schroydera na jednej scenie? J.S.: Tak! To jest właśnie niesamowite, że nasz kwartet debiutuje na scenie właśnie tu – w Teatrze Witkacego w Zakopanem. Kiedyś po latach będziemy wspominać, że niejako „ojcem chrzestnym” naszej czwórki był Teatr Witkacego, a „matką chrzestną” BUKOVINA – mecenas tego spektaklu. Kilka miesięcy temu w BUKOVINIE koncert dał Leopold Kozłowski – ostatni klezmer Galicji, który wystąpił wraz z przyjaciółmi. Podczas rozmowy wyznał mi, że jego muzyka jest rodzajem spowiedzi przed słuchaczem, jest jego modlitwą. Czy Pan może powiedzieć to o swojej muzyce? Steve Schroyder: Tak, myślę że mogę powiedzieć, że grając moją muzykę – modlę się. Szczególnie w tym miejscu, w Bukowinie Tatrzańskiej. Gdy gram, gdy wsłuchuję się w muzykę, zamykam oczy i widzę te niesamowite górskie krajobrazy. To jak sen, nie wiem jak to inaczej powiedzieć. W otoczeniu takiej przyrody, łatwiej się „modlić” grając muzykę. Kiedy patrzę, słyszę. Kiedy słyszę, patrzę przez zamknięte oczy! To bardzo duchowe przeżycie, swego rodzaju mistycyzm, który przenika człowieka do głębi. Jesteście Panowie po raz pierwszy w tej części Polski, w Bukowinie Tatrzańskiej? Jak Wam się podobają Tatry i ich majestat? S.K.: Góry są fantastyczne, jak wspomniałem wcześniej – objechałem praktycznie cały świat, ale takiego miejsca nigdy nie widziałem! Nawiązując do tego, co powiedział Steve Schroyder, w takim miejscu muzykę można przeżywać dogłębnie, duchowo. Jak w naszym przypadku – nieważne, czy jesteś Amerykaninem, Polakiem, czy Niemcem – nie ma takich słów w każdym z tych języków, by wyrazić zachwyt nad Tatrami i okolicą. Nowy Jork można porównać do wielkiej rzeki, z wieloma prądami i zanieczyszczeniami, a Podhale mogę porównać do strumienia, który wypływa prosto z gór. To jest właśnie ta różnica – siła natury! Józef Skrzek: Kiedyś rozmawiałem z ludźmi zamieszkującymi Karpaty i oni przyznali, że ze względu na miejsce zamieszkania, różni się od innych ich myślenie, sposób przeżywania pewnych doznań. Myślę, że tak samo jest pod Tatrami. Granice nie mają znaczenia, po prostu ludzie z gór mają inną mentalność i nie można ich porównywać do ludzi z innych regionów. Tu wszystko przeżywa się mocniej, bardziej, głębiej. Czy ten kwartet zobaczymy jeszcze razem na scenie w innym projekcie, czy jesteście w stanie w tym składzie zaproponować słuchaczom coś nowego? M.M.: Oczywiście, każdego dnia. To nie podlega żadnej dyskusji! J.S.: To są dojrzali muzycy, światowej sławy, którzy wiedzą, czego chcą. Gdyby nam się powiodło produkcyjnie, to będzie band iście światowy, niepowtarzalny i nie do podrobienia! Musi się na to oczywiście złożyć kilka elementów, ale jestem dobrej myśli i jak to mawiają: „Oby nam się!”



kultura historia rzeĹşbiarza

Wszystko w ręku

Boga 58


historia rzeźbiarza kultura

Rzeźby jego z lipy i z gruszy stoją po kościołach i po muzeach w całej Polsce. Niektóre wielkie. Wyższe niż on sam. Inne filigranowe. Takie, że paluszki małego Jezusa najlepiej byłoby oglądać przez lupę, a przecież co Bóg ma trzymać, to tymi paluszkami utrzyma, a co ma wypuścić, to wypuści. WŁADYSŁAW KOSZAREK

N

Tekst Grzegorz Kapla Zdjęcia Konrad Skura, archiwum

ajlepsze rzeźby to umie rozpoznać, kiedy są korzeniami. Albo zwalonym drzewem. Idzie sobie, patrzy, a z tych gałęzi rozchylonych już mu się widzą chrystusowe ręce. Zawsze wie, kim chciałoby się stać upadłe drzewo. Może dlatego jego rzeźby są takie szczególne? Ot Matka Boska, co stoi nad Morskim Okiem. Biskup Nycz, jak usłyszał o niej, jak ją zobaczył, to nazwał figurę Matką Boską od Szczęśliwych Powrotów. – A to dlatego, że się ludzie w Morskim Oku i w Czarnym Stawie przecie topili. A łodkąd tam jest Matko Boska, to wypadku nie było. No i Matkę nazwał Scynśliwych Powrotów. Zanim dostała imię, to stała na deszczu, jak ją pan Władysław stworzył, ale odkąd ma własne imię, dostała osobną kapliczkę na drzewie. W domu Koszarków na Głodowskim Wierchu można zobaczyć cała galerię rzeźb. Każda ma swoją osobną historię. Władysław pamięta o nich tak jak o własnych dzieciach. 59


kultura historia rzeźbiarza

– Bo wicie, jak to było za komuny? Nijak nie wolno było do kościoła iść ani nic, to myślołek, że to nie jest dobrze. I sem zrobił tako Matke Boske, co tuli Polske. Widzicie? Tu jest mapa, tu Maksymilian Kolbe, a tu jest Ociec Świenty. Patrzymy, a tu Polska w ramionach Matki Boskiej. Gierkowska Polska, podzielona na 49 województw. Obok ksiądz Jerzy Popiełuszko w czasie ostatniej Mszy świętej, biskup Wojtyła chwytający berło, które wypuściła z dłoni rzeźba Matki Boskiej, kiedy obok niej przechodził, co było dla współczesnych nieomylnym znakiem, że będzie niezwykłym człowiekiem. I chłopiec pod krzyżem u Salwatorianów w Krakowie. – O… ten jest mój ulubiony – pochyla się nad chłopcem rzeźbiarz – bo to jest historia jak za Jana Kazimierza Jezusa odziali w bogaty strój. W szaty królewskie. I klęczał pod nim ten chłopiec biedny. I o chleb prosił. Wtedy Pan Jezus ulitował się i mu zrzucił swój bucik. 60

z brylantami, ze syckim naszytym. No i se ten chłopiec wzion ten bucik i już mu nie brakowało w życiu nic a nic. Talent odziedziczył Władysław po ojcu. To wszyscy wiedzą w Bukowinie. Bo Roman Koszarek miał talent jak mało kto. Szkoda, że się nic w domu z jego prac nie zachowało, ale jak umarł, to przecież biedni byli, żona z czwórką dzieci, więc mama wszystko posprzedawała. Wszystko oprócz jednego puzderka. – O tutok jest kasetka po tatowi – Władysław stawia na stół poczerniałe, rzeźbione pudełko. Ostatnia pamiątka – widzicie, tutok było przybijane jesce, widzicie. Widzimy. Zawiasy nie wytrzymały, trzeba było wstawić nowe. Nic dziwnego. Roman Koszarek wyrzeźbił ją jakieś sto lat temu. Poczerniała. Skrzypiąca. Pusto w niej, żeby się zapach ojca nie zakurzył pod jakimiś babskimi skarbami. Oprócz puzderka pan Władysław ma po ojcu jeszcze zdjęcie w mundurze sztabowego sierżanta i kilka wspomnień. Niewiele, bo sierotą został kiedy miał niespełna pięć lat. Ojciec na wojnie o niepodległość zdobył dwa medale. Pan Władysław trzyma je w szafie owinięte w białe płótno. – Schowołek, bo za komuny takik krzyżów pokazywać nie było wolno. Kiedy odwija płótno drżą mu ręce. – Pierwszy jest od Piłsudskiego. Zachowoł się do niego nawet dyplom. Drugi jest Krzyż Walecznych. W jakich okolicznościach ojciec je dostał, pan Władysław pamięta jak przez mgłę. Z opowieści mamy. – Tata dostał go za wyniesienie dzieci w czasie boju. Pono tak było, że paliło siek i dzieci i syćko i łon skoczył i uratowoł. Ale cy to byk jakiś klasztor, czy cok to nie wiem. I nie wiem gdzie… No ujeździł na ty wojnie, uchodził. Bo to i w Italii był, znacy we Włokak. I w drugik krajak…


historia rzeźbiarza kultura

Władek urodził się w 1929, pięć lat przed śmiercią taty. Miał brata, Mariana i dwie siostry. – Niewiele, bo kiedy tata miał nas mieć, jak umarł? I nawet rzeźbienia nie zdążył Władka nauczyć. Zostawił mu tylko w skrzynce zestaw dłut. Kilkadziesiąt. Ręcznie robionych. Jak drogowskaz na życie. Chłopak zaczął rzeźbić kiedy miał z osiem lat. W szkole. Dwa lata później urodziła się w Białce Emilia. Emilia z Niedzielskich. Zanim się poznają upłynie w rzece jeszcze wiele, wiele wody. Właduś zaczynał skromnie. Wystrugał obsadkę do pióra. Wystrugał, bo przecież nie było ich stać na kupną. Ale nie taką zwyczajną, bo na końcu wystrugał zajączka. Zobaczyli to koledzy. I każdy też chciał, żeby mu taką wystrugał. – Oj, jakie piękne – zobaczyła te rzeźbione obsadki nauczycielka – zróbcie mi też taką obsadkę, Koszarek. No to zrobił jej. Z malutką koziczką. I od tego dnia ludzie prosili go o drobne rzeźby. I nawet dostawał za nie jaki grosz, ale wszystko zanosił mamie. A mama składała do skrzyneczki, bo przecież dom musieli zbudować. W tym, co mieszkali z kuzynem taty, Benkiem Kosorkiem, wysoko, ale nie mogło tak już dłużej zostać, bo dzieciaki rosły i było coraz ciaśniej. I może dalej by tak rzeźbił, ale nagle wszystko się urwało, bo jakoś w drugiej klasie, przy zabawie Józek wsadził mu badyl do oka. Oko spuchło i Władek przestał widzieć. Miał jeszcze drugie oko, ale kiedy zaczynał na coś patrzeć, to zranione puchło tak i bolało, że nie mógł wytrzymać od migreny. A jak nie widzisz, to ani się uczyć, ani czytać, ani pisać, ani rzeźbić. Nic. Doktory powiedziały, że oko trzeba usunąć. Że tak będzie dla dziecka najlepiej. No i zabrakli go do Krakowa, na ulicę Kopernika na operację. Do matki przyszedł telegram, że operacja wyznaczona za siedem dni i że trzeba jeszcze tylko podpisać zgodę. Usuną i będzie po kłopocie. – Ale jak to tak – pomyślała matka. Założyła chustę na głowę, chodaki i poszła do Lejkuli Niewodzicki. Uradziły, że trzeba na Rusinową Polanę iść, prosić Matkę Boską o zmiłowanie. Poszły. Klęczały i się modliły z osiem godzin.

Ojciec Zostawił mu tylko zestaw dłut w skrzynce. Kilkadziesiąt. Ręcznie robionych. Jak drogowskaz na życie.

A kiedy wróciły, mama nie podpisała zgody na operację i Władek wrócił do Bukowiny. – I co? – pytamy. – No jak się pomodliła, to wszystko minęło. Do dzisiaj widzem – śmieje się – zdarzało się, że bolało mnie jakem robił co, ale dlatego mam zawsze od Matki Boskiej tę wodę święconą, przemywam se i przechodzi. A po latach, jak sobie uszkodził w Łodzi kolano, to miał w nim wodę. I ciągle tylko do szpitala i do szpitala. No to poszedł do Matki Boskiej, pomodlił się, kolano wodą święcona przemył i przeszło. – Jakieś mom u Matki Boski uważanie – śmieje się tylko. No więc jak mu z okiem przeszło na dobre, to się zabrał za pomoc mamie przy budowie domu. Bo wszystko było na barkach mamy, więc bracia, Marian z Władkiem chodzili przez góry do Czechosłowacji, żeby wymieniać cukier na gwoździe. W czasie wojny o gwoździe

było bardzo trudno. Ale cukier był. Za to Słowacy mieli gwoździe, ale cukru ani grama. Przez granicę trzeba było iść rzeką. Po pas, czasem wyżej, po szyję. Przecież Białka to górska rzeka. Potrafi przybrać znienacka po deszczach. Czasami się udawało. Czasami bywało groźnie. Strażnicy nie byli ślepi. Nie raz i nie dwa chłopaki wpadły w sidła czechosłowackich strażników. Raz puścili. Innym razem pobili. Albo kazali wracać do Bukowiny przez największa wodę z tym cukrem w torbach. Cukier ssał wodę, ciężki się robił, coraz cięższy. A woda wielka. Bywało, że człowiek myślał, że już mu przyjdzie utonąć. –  Ło matko Boska Jaworzyńska – myślał. I pomagała. W końcu uzbierało się gwoździ dość. Postawili dom i w 1942 roku zamieszkali na Głodowskim Wierchu. Do dziś siedzą w tym domu, tyle że wtedy był mniejszy trochę, mieli jedną izbę. Mało miejsca, bo przecież tam siedzieli 61


kultura historia rzeźbiarza

W domu Koszarków na Głodowskim Wierchu można zobaczyć całą galerię rzeźb. Władysław pamięta o nich tak jak o własnych dzieciach. na kupie. Przez granicę nie przestali chodzić. – Ujek Pietrek Listok mioł takiego kunia, nazywoł sie Misiek, że sam szedł przez granicę. Prowadzilim go z towarem blisko, blisko, a potem wio! I szedł som na samom góre przez wode. A tam nawiesali na nim syćkiego, co było trza i tak łon wrocoł i sam przemytował. I go straźniki widzieli, ale co mogli zrobić? Patrzom się, a kuń idzie sam przez wode. Wołali, wołali, ale Misiek nic, szed do domu. Taki to był kuń – śmieje się pan Koszarek – taki kuń. Chodzili z nim bo przecież koń mógł więcej piwa naładować niż dwaj chłopcy. Władysław z Jaśkiem Maciejokiem, Michałowym ojcem, chodzili przez granicę w Łysej Polanie. Bali się strażników, a jakże. Jeszcze Niemcy to nie byli tacy źli, ale Czesi jakby ich złapali, to nie daj Boże. Szło się prosto przez rzekę pod mostem, na którym stały posterunki. I jeszcze konia Miśka prowadzili ze sobą. A koń wiedział, że jeśli patrol będzie stał na moście, to nie można mu ani kopytem uderzyć, ani parsknąć. Nic. Tak mu gadali w lesie. A on, zwierz przecież, wszystko rozumiał. I nigdy ich tam nie złapali. Czasami starsi posyłali małego Władka na przeszpiegi pod granicę, czy droga wolna. Trzeba było iść nocą, samemu przez las. Więc się bywało „calutki trząs”, bo przecież nie wiedział, co to za hałasy w lesie. Czy to Niemcy, co go tylko postraszą, czy to Czesi, co pobiją, czy może niedźwiedź. Władek nie wiedział, co może niedźwiedź zrobić dziecku, jak je zdybie w tej ciemności. 62


historia rzeźbiarza kultura

A potem jeszcze szedł przez rzekę i czekał. Szaro się robiło. – No to jak ja już widzioł, że nie było filancy, to machoł i łoni , starsze, też śli. A po wojnie wszystko się zmieniło. Granica była już gdzie indziej, nastała komuna i dopiero teraz żyło się ciężko. Dobrze, że chociaż łąki mieli, było gdzie chodzić z krowami. Tam się poznali z Emilką. Na Kramarzówce. On szedł ze swoimi krowami, ona ze swoimi. I choć okoliczności nie były sprzyjające, bo on przecie dziesięć lat starszy, to przeznaczenia nie unikniesz. Ale najpierw jeszcze trzeba było do wojska. W wojsku nie miał źle. To znaczy na początku przez kilka – kilkanaście dni miał jak wszyscy, ale potem kiedy już oficerowie zrozumieli, jaki mają skarb, to na ćwiczenia nie chodził, tylko siedział i strugał im rzeźbione kolby do pistoletów, do strzelb, do karabinów. – Tylko inspekcyjnemu nie zrobiłek, temu, co tak donosił na kolegów. Pytoli mnie i pytoli, żeby mu robić, ale nie zrobiłek. Miałek swoje miejsce we warsztacie i tak wojsko przeszło. – Ślub my wzięli w 59… – wspomina pani Emilia – żeśmy się widzieli w Bukowinie, bo ja tu pracowałam w Pałacu Tatrzańskim. A Władek tu mieszkoł na górze. Tutok siedział i przez okno patrzył, a ja tamok siedziałak z dziećmi, co tu za Krajewskiego przyjeżdżały na kolonie, kiedy Maryśka Zarychta była kierownicką. A kiedy lato się skończyło, Emilia wróciła do Białki, a Władysław zaczął „chodzić za wodę” z Władusiem Łopuśniackiem i z Józkiem Gienefinem.

Emilia miała wtedy za fatyganta Władusia Łopuśniacza, a Władek chodził do Marysi Tarasowej, ale jakoś się to nie kleiło, bo w tej Marysi się przecież zakochał jego przyjaciel, Józek. Więc Koszarek postanowił, że lepiej pójdzie z Józkiem do Białki. Że niby do jego wujka idą. Do Polikarta. Józek zresztą często tam chodził. Ale tym razem zbliżały się prucki – kobiety miały skubać gęsi na pierzyny. – A ja byk posed do Emilki – powiedział Władek niby nic – ale nie wim, gdzie łona miesko. – A no to ja ci pokazem. Rodzine tamok mom. I poszli. Przychodzą, a Emilka siedzi w łóżku całkiem pod pierzyną. Że niby jej nie ma. Bo na prucki przyszedł do niej pod okno fatygant, którego Emilka całkiem nie chciała. I on stoi pod oknem. Czeka. No to Władek z Józkiem zastukali do drzwi. – Emilka jest? – Jest. – No to niek wyjdzie. I wyszła. Drzwiami. A tamten został pod oknem. Władek Koszarek chodził odtąd każdego dnia za wodę do Białki trzy miesiące. A potem rodzice uznali „jak się nie kłócicie, to znak, że się trza ożenić”. I się pożenili. Ślub dał im ksiądz Foks w bukowiańskim kościele. Zostały im piękne zdjęcia z końmi i drużbami w ludowych strojach. Wesele było na całą wieś. Na dwie wsie. W stodole, „na boisku” przybranym. Tam się grało. I tam się tańczyło. Tydzień się szykowało i tydzień się potem tańcowało. Aż się spirytus skończył. 63


kultura historia rzeźbiarza

Władysław Koszarek lupy nie potrzebuje. Oczy ma przecież całkiem dobre jeszcze, choć już na karku ponad osiemdziesiąt roków. Dobre ma oczy, bo ma je przecież cudem. 64

A potem Emilia i Władysław mieli trzy córki. Marysię, Anię i Tereskę. Na ścianie, pośród kolekcji płaskorzeźb wisi jedna, którą wyrzeźbiła sama natura. Cięli kiedyś drewno w plastry i Marysia zawołała, patrząc na odpęknięty konar, całkiem pociemniały: „tato, patrzajże miś! Jaki piękny miś”. Popatrzył. I rzeczywiście. Niedźwiedź jak z bajki. Marysia umarła, kiedy miała 36 lat. Poszła do dentysty w Krakowie. Zakaziła się żółtaczką. I nie odratowali. Ale wcześniej to ją nauczył rzeźbić. Pięknie rzeźbiła. I Hanka też rzeźbi. I wszystko wyplecie. Wyszyje. No i pani Emilia też z dłutem zaznajomiona. Jak powiada – co Władek wystruga, to ona wygładzi, wypoleruje, zmarszczek narobi Matce Boskiej od płaczu albo od uśmiechu. Ania poszła za mężem, za marynarzem aż do Gdyni. Na kraj świata. Wnuków jest trójka: Sylwester, ma już zresztą swojego syna, też Sylwestra. Ania urodziła córkę Agatkę. No i jeszcze jest Marysia, córka Tereski. Same dziewczyny. Tylko Sylwester chłopak. Trochę jak syn dla Koszorków, bo odkąd zmarła jego mama, Marysia, wychowywał się z dziadkami. No i od słowa do słowa zaczęliśmy przeglądać rodzinne fotografie. Stare. Sprzed wojny. – Oto w karczmie siedzą Ludwik Haładyna spod Bukowiny i Budz Staszek. No i potem mój tata. Jednak karcma była wtedy w Bukowinie. Oj to dawne casy. Bardzo stare. Na drugim zdjęciu młody chłopak z koniem. – A to jo. Kunia se Ludwikowego poje. Swagrowego. O, co to był za kuń… W pudle ze zdjęciami mieszają się te prywatne, osobiste pamiątki z pamiątkami z historii Polski. A to ojciec święty Jan Paweł II na widokówce z życzeniami. A to tajna odbitka ze zdjęcia księdza Jerzego Popiełuszki, którą w czasie stanu wojennego można było dostać od zaufanych przyjaciół. A dalej zdjęcia z wielkimi rzeźbami, które pan Władysław wykonywał na zamówienie do kaplic i kościołów. Na jednym, tym ze Świętym Józefem, co stoi na szczytowej ścianie nowego bukowiańskiego kościoła, wygląda jakby tym dłutem chciał świętemu przebić serce. Rzeźbił do kościoła sporo, bo się z księdzem Kimoną przecie zaprzyjaźnił poprzez kuchnię pani Emilii. Ksiądz wpadał do nich często i od progu wolał: – Kosiorek, macie co? Macie?


historia rzeźbiarza kultura

I syćko mu smakowało. Nawet jak była sama kapusta z grochem. Czuł się tutaj jak w domu. Wpadał często, bo nieopodal była kaplica Zmartwychwstanek. Ale potem nastał inny ksiądz i kaplicę zdemontowali. W nowym bukowiańskim kościele można podziwiać stacje drogi krzyżowej na płaskorzeźbach pana Koszorka, Matkę Boską Jaworzyńską z górami koło tabernakulum, ramy obrazów Matki Boskiej. Ale przecie nie tylko świętych rzeźbi. Kiedyś, raz jeden, zrobił Lenina. Taka była konieczność. Na konkurs cepeliowy każdy ludowy twórca musiał wyrzeźbić Lenina. No to wyrzeźbił. Siedział Lenin pośród baców przy ognisku. I zdobył wyróżnienie. Dostał książkę. – I co ja z ty książki dam dzieciom jeść? – pomyślał – przecie Lenina nikomu nie sprzedam. Pomyślał dzień, drugi, no a trzeciego dnia przerobił Lenina na psa. I psa między góralami sprzedał w Cepelii. Od razu poszło. Drugiego dnia. Zrobił sobie też fotele kładąc na podłokietnikach okazałe płaskorzeźby z życia tatrzańskiej przyrody. I jelenie głowy. Kiedyś frasowali się, jak by tu przewieźć do Ameryki wiano w postaci złotej biżuterii, bo przecie te cholerniki, filance na Okęciu, nie puszczali, że to niby się osłabia komunistyczną gospodarkę.

– Ujku, ujku, Jezus Maria, no jak to przewieźć, jak to przewieźć – frasowała mu głowę dziewczyna. Myślał dzień, myślał drugi, a na trzeci zszedł do pracowni. Wyrzeźbił był przepiękną jelenią głowę i obstalował w niej prawdziwe rogi. Na klej. Nie do ruszenia. Tyle, że głowa była w środku wydrążona i wypchana łańcuszkami i pierścieniami. I tak skarb koszarkowy poleciał do Hameryki bez szwanku – A jakby prześwietlili? – Nuu, jak mogli Prześwietlić? Kiej to rogi za wielkie były do ty ich maszyny. Źresztą widzieli przecie, że to jelenia głowa, nie? Teraz znowu robi jelenią głowę, bo ma piękne rogi, olbrzymie. Jeden róg znalazł mu Topolak, z sąsiedztwa. A drugi znalazł Półtorak z Białki. Każdy miał po rogu. I wcale o sobie nie wiedzieli. Ale wiedzieli, że pan Władysław rogów zawsze szuka, więc mu przynieśli. – I patrzajcie – zestawia ze sobą oba rogi, a one identyczne. Lewy i prawy, ale nie ma wątpliwości, że od tego samego jelenia. Takie to się cuda dzieją na Bukowinie. Ale najważniejsze, że się Matce Boskiej, co mu oko uratowała, odwdzięczył. Dwa lata temu figurka Matki Boskiej Jaworzyńskiej spaliła się od pozostawionej świecy, więc wyrzeźbił w to miejsce nową. No przecie jakby to miało być, żeby Matka Jaworzyńska była na Wiktorówkach nieobecna?

65


Przygotowani do biegu, start!

spA u wód

Przed narciarskim szaleństwem na stoku przyda się mała rozgrzewka.

P

Gabriela Czerkiewicz

o całym roku spędzonym przy biurku i służbowym komputerze nasze ciało narażone jest na liczne kontuzje. Rozgrzewkę proponujemy zacząć od ćwiczeń w basenach termalnych, by potem wybrać się na jeden z regeneracyjnych masaży. Dobroczynne działanie wody termalnej na cały organizm, masaże wodne, które znajdziecie Państwo w każdym naszym basenie, jak i aquaerobik, który doskonale odciąża kręgosłup i stawy, to właśnie to, od czego powinno się zacząć otwarcie sezonu zimowego. Kolejny etap to bezpieczny masaż sportowy przedwysiłkowy. Przygotowuje i pobudza mięśnie do wysiłku oraz skutecznie niweluje możliwość wystąpienia kontuzji. Natomiast po całodniowej jeździe i szusowaniu na stoku zmęczonemu ciału najlepiej zrobi masaż sportowy powysiłkowy. Likwiduje bóle mięśniowe, regeneruje i stawia na nogi. Wspomaga również usuwanie produktów przemiany materii.

66


Spa u wód

Nowości

w Bukovina Spa Masaż Lomi Lomi

W

Polinezji praca z ciałem od dawna odgrywa wielka rolę. Przed laty masaż Lomi Lomi wykonywany był tylko przez kahunów (uzdrowicieli) w świątyniach. Masaż stanowił rytuał przejścia służący oczyszczaniu i przygotowaniu masowanej osoby do nowego i ważnego przedsięwzięcia w życiu. Był poprzedzony modlitwą i dobrymi życzeniami. Lomi Lomi to dotyk pełen miłości i szacunku. Masaż wykonywany jest

w tańcu z udziałem muzyki. Nacieranie olejami połączone z płynnym ruchem pomagają rozluźnić ciało, uwolnić od blokad i stresów. Wpływa na nasze ciało, ale również i duszę. Pobudza przepływ energii, ożywia, otwiera na bliskość, przyjazne uczucia i miłość. Lomi Lomi sprawia, że czujemy się zdrowsi, silniejsi, w większej harmonii ze sobą i z innymi ludźmi. Warto doświadczyć masażu Lomi Lomi, by przekonać się o jego dobroczynnym wpływie. 67


uroda i pielęgnacja

Seria I feel Babor Spa

• Zabiegi w Bukovina Spa wykonywane są przy użyciu kosmetyków marki Valmont. Linia Valmont Body walczy ze wszystkimi objawami utraty jędrności skóry, bez względu na to, czy są związane z upływem czasu, czy utratą masy ciała. Wykazuje działanie przeciwstarzeniowe i ujędrniające, przeciwdziała odkładaniu się tkanki tłuszczowej. Linia dostępna jest również w sprzedaży detalicznej.

P

ielęgnacja Babor Spa łączy najnowszą wiedzą o komórkach macierzystych i wyszukane kompozycje zapachowe, oferując dzięki temu wyjątkową przyjemność pielęgnacji. Substancje czynne zawarte w produktach Babor pozyskiwane są z komórek macierzystych jagód jarzębu brekini i gruszki szampańskiej wykorzystując ich niezwykle działanie przeciwstarzeniowe. 1. Shaping for body Babor Spa Modeluje sylwetkę, działa ujędrniająco między innymi dzięki zawartości komórek macierzystych z jagód jarzębu brekini. 2. Energizing – Lime Mandarin Babor Spa Dodaje naszej skórze energii, witalności i świeżości. Zawiera komórki macierzyste z szampańskiej gruszki. 3. Relaxing Lawender Mint Babor Spa Zabieg całego ciała o działaniu odprężającym, łagodzącym i kojącym. Zawiera komórki macierzyste z szampańskiej gruszki. 4. Balancing Cashmere Wood Babor Spa Aromatyczny zabieg całego ciała o ochronnym i wzmacniającym działaniu. Zawiera olej arganowy, zapach jaśminu, kardamonu oraz wanilii.

68

Masaże „po góralsku” „Zbójnickie masowanie” – relaksacyjny aromatyczny masaż całego ciała poprzedzony naturalnym ziołowym peelingiem (rozmaryn, szałwia, lawenda) przy akompaniamencie góralskiej muzyki. „Kamienne basy” – masaż całego ciała ciepłymi kamieniami przynoszący efekt złagodzenia napięcia mięśni, rozgrzewający, relaksujący, idealny na zimowe wieczory. „Bambusowe piscałki” – intensywny drenujący masaż całego ciała pałeczkami bambusowymi.


Si! A

uroda i pielęgnacja

• Giorgio Armani Si edp 30ml – 249 zł, edp 50ml – 369 zł, edp 100ml – 535 zł.

ustralijska aktorka Cate Blanchett zadebiutowała w nowej roli. W tym roku została ambasadorką najnowszego zapachu Giorgio Armani "Si". Elegancki, zmysłowy, intensywny, a zarazem delikatny. Sì jest nową interpretacją szyprowego zapachu, który otula skórę i obezwładnia zmysły. Łączy w sobie trzy akordy: nektar z czarnej porzeczki, współczesną nutę szyprową i jasne drewno piżmowe.

69


uroda i pielęgnacja

Makijaż skrojony na miarę

• Perfumy 100 mln 429 zł, lakier do paznokci Nail Lacquer Desire 99,00 zł, błyszczyk Lip Luster Icon 129,00 zł, pomadka Lip Lacquer Dame 119,00 zł, puderBronze Powder Beam 229,00 zł.

M

ichael Kors teraz również w twojej torebce. Amerykański projektant stworzył unikalną kolekcję zapachową i makijażową dla kobiet. Podstawą GLAM JASMINE jest ulubiona kwiatowa nuta Korsa – jaśmin, w tle natomiast występują ciepłe, leśne akcenty i ożywcze nuty cytrusowe. Zapach, podobnie jak wizja mody projektanta, jest niezwykle kobiecy, przeznaczony dla tych z nas, które lubią przyciągać męskie spojrzenia. Kolekcja kosmetyków Beauty Collection to prawdziwa lista przebojów, na której znajdują się produkty, które pozwolą uzyskać efekt delikatnie opalonej skóry, lakiery do paznokci w odważnych kolorach oraz kosmetyki do makijażu ust, nadające kobiecie Michaela Korsa wyróżniającą ją pewność siebie i styl.

Kropla młodości

L

ancôme po raz kolejny wytycza nowy kierunek, proponując nowe podejście do pielęgnacji okolicy wokół oczu. Cienie pod oczami, opuchnięcia i zmarszczki nie są już postrzegane jako odrębne problemy. Lancôme oferuje innowacyjną pielęgnację rozświetlającą spojrzenie. Serum GÉNIFIQUE YEUX LIGHT-PEARLTM szybko się wchłania, a dzięki specjalnemu aplikatorowi ze stali chirurgicznej, z chwilą nałożenia, wywołuje wyjątkowe uczucie odprężenia. Już po kilku dniach skóra w okolicy oczu staje się bardziej napięta, a zmarszczki wydają się płytsze.

• Génifique Yeux Light-Pearl 269,00 zł.

70


ODKRYJ MAGIĘ ODKRYJ MAGIĘ ŚWIĄT Z PREZENTAMI ŚWIĄT Z PREZENTAMI VILLEROY&BOCH VILLEROY&BOCH

WWW.VILLEROY-BOCH.COM


termy dlaczego zdrowe

W o d y Bukowiny Tatrzańskiej

termalne W Polsce wodami termalnymi są wody zwykłe (<1000 mg/ dm3) lub mineralne (≥1000 mg/dm3), których temperatura mierzona na wypływie ze źródeł naturalnych lub odwiertów wynosi co najmniej 20°C (Dowgiałło, 2002). Wielkość ta stanowi granicę umowną, od wielu lat stosowaną w balneologii, i oparta jest na relacji do temperatury ciała ludzkiego. 72


dlaczego zdrowe termy

73


termy dlaczego zdrowe

Tekst: Dr hab. inż. Józef Chowaniec, prof. nadzw. Państwowy Instytut Geologiczny Państwowy Instytut Badawczy

N

a podstawie dotychczasowego rozpoznania należy wyrazić pogląd, że Polska nie należy do państw bogatych w wody termalne, a obszar niecki podhalańskiej jest jednym z kilku najważniejszych w Polsce, z wodami o temperaturach w zakresie 20–86°C, mineralizacji do około 3 g/dm3 i dobrej odnawialności wody (Chowaniec, 2012). Dlaczego wody termalne występują w nieckach otaczających Tatry? Ponieważ istnieją korzystne warunki geologiczno-strukturalne: odpowiednie warstwy wodonośne (dolomity, wapienie, piaskowce), posiadające wychodnie (miejsce w terenie, w którym dana skała wychodzi na powierzchnię ziemi) w Tatrach oraz Tatrach Niskich; dobra izolacja od powierzchni (flisz podhalański); zadawalająca głębokość niecek i dobra odnawialność zasobów. Nie ma w zachodnich Karpatach, poza niecką podhalańską, tak dobrych warstw wodonośnych z wychodniami zapewniającymi współczesne zasilanie. Paleogeńska niecka podhalańska, w obrębie której wykonano otwór Bukowina Tatrzańska PIG/PNiG–1, znajduje się w północnej części Karpat wewnętrznych – między Tatrami na południu i pienińskim pasem skałkowym (Pieninami) na północy. Niecka podhalańska w kierunku wschodnim przedłuża się na terytorium Słowacji aż do strefy uskokowej Rużbachów, obejmując Magurę Spiską. Strefa ta oddziela nieckę podhalańską od Kotliny (niecki) Popradzkiej. W kierunku zachodnim niecka ciągnie się na terytorium Słowacji do uskoku Krowiarek, który oddziela ją od niecki skoruszyńskiej. W granicach Polski rozciąga się ona równoleżnikowo z zachodu na wschód, pasmem o długości około 40 km. Jej szerokość w części zachodniej wynosi około 11 km, w środkowej około 16 km, natomiast we wschodniej, w granicach Polski – około 7 km.

74


dlaczego zdrowe termy

Ciepło zawarte w wodach termalnych pochodzi z wnętrza Ziemi, a jego głównym źródłem jest płynna magma, zaś dodatkowym są procesy naturalnego rozkładu pierwiastków promieniotwórczych. 75


termy dlaczego zdrowe

Historia wykonania otworu Bukowina Tatrzańska PIG/PNiG-1 (pierwotna nazwa otworu brzmiała – Bukowina Tatrzańska PIG–1) sięga 1987 roku, kiedy to zespół pracowników PAN, AGH, PGNiG i Oddziału Karpackiego Państwowego Instytutu Geologicznego w Krakowie opracował „Projekt badań geologicznych określających zasoby i warunki eksploatacji surowców energetycznych w niecce podhalańskiej”, przewidując odwiercenie kilku głębokich otworów. Jednym z nich był głęboki otwór badawczy wykonany w Bukowinie Tatrzańskiej do głębokości 3780 m. Wyniki wiercenia Bukowina Tatrzańska PIG/PNiG–1 zostały zawarte w „Dokumentacji hydrogeologicznej zasobów wód podziemnych – wody termalne – Otwór Bukowina Tatrzańska PIG-1“, w której w 1992 roku zaproponowano do zatwierdzenia w kat. „C“ 3,5 m3/h przy depresji 150 m wody o temperaturze 32°C na powierzchni. Zasoby nie zostały wówczas zatwierdzone. Ponieważ parametry hydrotermalne były zbyt niskie, dlatego w 1998 roku podjęto prace zmierzające do zbadania horyzontu wodonośnego rokującego nadzieję na uzyskanie większej ilości wód termalnych o wyższej temperaturze. 76

Rezultaty uzyskane w 1992 roku nie dawały podstaw do budowy zakładu geotermalnego. Dlatego też jesienią 1998 roku przebadano perspektywiczny horyzont wodonośny w głębokości 2390–2605 m, uzyskując znacznie wyższe wydajności i temperatury wód w stosunku do rezultatów uzyskanych w 1992 roku. Na podstawie rezultatów z 2004 roku Oddział Karpacki Państwowego Instytutu Geologicznego w Krakowie na zlecenie Bukowiańskiego Towarzystwa Geotermalnego Sp. z o.o. w Bukowinie Tatrzańskiej opracował „Dokumentację hydrogeologiczną dla ustalenia zasobów eksploatacyjnych wód termalnych w otworze Bukowina Tatrzańska PIG/ PNiG – 1”. Zaproponowana w niej wielkość 40 m3/h, przy depresji 80 m wody o temperaturze 64,5°C na powierzchni została zatwierdzona. W 2012 r. opracowany został „Dodatek nr 1 do dokumentacji hydrogeologicznej dla ustalenia zasobów eksploatacyjnych wód termalnych w otworze Bukowina Tatrzańska PIG/PNiG-1”, w którym na podstawie prowadzonych pomiarów, badań i obserwacji stacjonarnych z lat 2008–2012 zwiększono zasoby eksploatacyjne otworu do 48 m3/h, przy tej samej depresji, tj. 80 m.

wody termalne podhala

W niecce podhalańskiej wody termalne, uzyskiwane wierceniami usytuowanymi w odległości około 800–1000 m na północ od brzegu Tatr, migrują ku północy zgodnie z kierunkiem zapadania serii wodonośnych, a następnie wskutek szczelnej bariery, jaką stanowią utwory pienińskiego pasa skałkowego, rozpływają się wachlarzowato ku południowemu-wschodowi i południowemu-zachodowi poza granice państwa, przypuszczalnie z bardzo słabym drenażem przez przesączanie do góry na obszarze niecki, sugerowanym przez nieco podwyższone temperatury niektórych źródeł. W otworze Bukowina Tatrzańska PIG/PNiG-1 w trakcie eksploatacji z wydajnością 40 m3/h stwierdzono wody termalne o mineralizacji 1,65 g/dm3 i temperaturze na wypływie 67,5°C. Typ wody określono jako siarczanowo-wapniowo-sodowy z siarkowodorem.



OKOLICE LeśniczóWKA

78


LEŚNICZÓWKA OKOLICE

Jazda

Figurowa na Łysej

Polanie 79


OKOLICE LeśniczóWKA

Nie było im łatwo. Z centrum miasta w sam środek lasu. Otwierasz drzwi i nie wiesz, czy za nimi tylko mrok czy może Magda. Niedźwiedzica Magda. A jednak Ani udało się mistrzostwo. Mistrzostwo Świata.

Figurowie z Bukowiny Tekst i zdjęcia Grzegorz Kapla

T

adeusz i Irena Figurowie bukowianami zostali z wyboru. Bo z urodzenia są zakopiańczykami. Przybyli do Łysej Polany na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy dotychczasowy gospodarz tamtejszej leśniczówki odchodził na emeryturę. Tadeusz pomyślał, że to szansa. Bo przecież do leśnej szkoły szedł po to, żeby pracować pośród drzew, a nie siedzieć za biurkiem w siedzibie Tatrzańskiego Parku Narodowego. – Znam góry, znam las, co prawda Tatry Zachodnie znałem wówczas dużo lepiej niż Wysokie, ale szoku kulturowego nie przeżyliśmy – wspomina – przecież wiedzieliśmy, że Kościelisko ma swój odrębny ryt kulturowy, Zakopane ma własną kulturę i swoją odrębność pielęgnuje Bukowina. My zawsze będziemy „hejami” – nawiązuje do zakopiańskiej modły na kończenie wypowiedzi charakterystycznym, śpiewnym „hej”… – Nie od razu nas tu zaakceptowali – pani Irena wspomina tamte czasy

80

– słyszeliśmy, że jesteśmy „z Zakopanego”, a nawet bywało, że nie jesteśmy góralami. Łatwiej było kiedy już okazało się, że mąż jest stuprocentowym góralem. Ja musiałam trochę zapracować na własną opinię, choć przecież mój ojciec też jest stuprocentowym góralem. Poznali się… w autobusie do Krakowa. – Oczywiście znaliśmy się już wcześniej, ale tylko z widzenia. W tamtych czasach w Zakopanem nie było możliwości, żeby się z widzenia nie rozpoznawać, żartowało się, że Zakopane to taka duża wieś koło Nowego Targu. W późnych latach osiemdziesiątych mieszkańcy centrum miasta trzymali krowy, które pasły się nad potoczkiem przy samych Krupówkach, w miejscu, w którym dziś tylu ludzi, że nie wciśnie się nawet szpilki. Przeprowadzka do leśniczówki w Łysej Polanie, która była prawdziwą samotnią, bo najbliższe sąsiedztwo stanowiła strażnica pograniczników, oznaczało dla Ireny konieczność rezygnacji z pracy zawodowej. – Nie było mowy o tym, żebym mogła dojeżdżać do pracy, to było wówczas zupełnie niemożliwe. Cieszyliśmy się, że w ogóle dojeżdżał do nas autobus, że komunikacja była możliwa. To był

ważny argument za tą leśniczówką, bo nie jeździłam wtedy samochodem, nie miałam prawa jazdy. Szybko okazało się, że tak do końca nie mogą liczyć na autobus. Bywało, że dojechał. Dlatego pani Irena nauczyła się prowadzić. Dzieci były małe, więc pani Irena kursowała z nimi przy lada okazji do Zakopanego, bo tam mieszkała babcia. Mogła wyjść z dziećmi na spacer i iść dokąd zechce. W Łysej Polanie miała las, ale to przecież Park Narodowy, zostaje droga do Morskiego Oka. Nawet na Słowację nie można było przejść, nie wpuszczali. W końcu udało się im uzyskać przepustki, które pozwalały z dziećmi na spacery chodzić, ale za każdym razem musiała się gęsto tłumaczyć Straży Granicznej, musiała mieć ze sobą wymaganą kwotę pieniędzy, a w drodze powrotnej udowadniać, że nie kupiła alkoholu, tylko cukierki. I każdego dnia musiał tym samym osobom tłumaczyć, dokąd idzie. W soboty Słowacy szturmowali przejście i nie dawało się przecisnąć. Latem i w czasie ferii zimowych przejście blokowały autobusy z turystami. W tamtym czasie cała Polska miała przecież ferie w jednym terminie, a wszyscy musieli pojechać do Morskiego Oka. Ciągłe


LEŚNICZÓWKA OKOLICE

Od lewej: Paulina, Ania, Tadeusz i Irena.

korki. Najgorzej kiedy jeździły tiry. Zimą blokowały drogę, tak że nigdy nie miała pewności, czy da radę dojechać do Zakopanego albo wrócić do domu. Droga przez Jurgów nie była dostępna. O zakaz kursowania ciężarówek górską drogą walczyli wspólnie Słowacy i Polacy. Skutecznie. Tymczasem powoli wrośli w bukowiański świat dzięki pracy pana Tadeusza. Wszyscy jego leśni podwładni to przecież sami miejscowi. – Trafiłem na dobrych ludzi. Gdy tu przyszedłem, pracował jeszcze śp. Józef Dziadoń, ojciec mojego obecnego podleśniczego i to on mi ułatwił kontakty z ludźmi z Bukowiny, Brzegów, Małego Cichego. To było bardzo ważne, bo musiałem korzystać z usług osób, które tam mieszkały, musiałem korzystać z ich koni, było dużo prac związanych z hodowlą lasu, sadzeniem, pielęgnacją młodników i bez miejscowych nie dalibyśmy rady. Kiedy poznał ich bliżej, przestał się dziwić dumie. Bo choć to Zakopane nosi zaszczytny tytuł „stolicy Tatr”, to jednak najwyżej położoną gminą w Polsce zawsze już będzie Bukowina. Należy do niej Dolina Białki, a więc i Łysa Polana, i Morskie Oko, no i wreszcie same Rysy.

Ł

ysa Polana, choć od Bukowiny oddalona jest o dziesięć kilometrów, to Figurowie częściej spotykali wokół domu niedźwiedzie niż ludzi. – Dzieci mogły się bawić tylko do wczesnego popołudnia, bo potem przychodziła niedźwiedzica ze swoimi małymi i zajmowała naszą piaskownicę – wspomina pani Irena – ale nauczyliśmy się wzajemnych obyczajów i przeżyliśmy. Szczególnym zapałem do zacieśniania sąsiedzkich stosunków wykazała się niedźwiedzica Magda. – Najzwyczajniej w świecie pchała się do domu. O 18-tej musiałam zadbać, żebym była w domu i ja, i dzieci, bo nie wiadomo było, czy wejdzie oknem, czy drzwiami. Inny misiek wszedł do spiżarki. Pamiętam, jak mąż mnie szkolił, bym nie otwierała drzwi na polanę gwałtownie, gdy jest mrok. Mówił, że tam może być niedźwiedź, ale ja nie wierzyłam. Śmiałam się. Ale kiedyś otwieram drzwi, a tu Magda stoi na progu. Od tego czasu nie otwieram, póki nie mam pewności. Do dziś niedźwiedzie przechodzą w pobliżu domu. Czasami znajdują ich ślady w odległości nie większej niż 100 metrów. Ale pod okna już nie podchodzą,

bo nie mają dostępu do jedzenia, a pies nauczył się robić dużo hałasu, kiedy wyczuje niedźwiedzia. – No i mamy je pod stałą obserwacją – opowiada Tadeusz – wiemy, gdzie gawrują, a wkrótce będziemy też wiedzieli, którędy chodzą i po co, bo przynajmniej niektóre będą miały pozakładane obroże telemetryczne. Technologia pozwala na to, żeby za pomocą smsa ustalić współrzędne misia i obserwować trasę jego wędrówek na monitorze. Niedźwiedzie nie mają narodowej przynależności i swobodnie wędrują pomiędzy Polską i Słowacją. W granicach Parku mieszka ponad dwadzieścia niedźwiedzi. Aby założyć obrożę, trzeba najpierw niedźwiedzia złapać. To znaczy trafić go pociskiem ze środkiem usypiającym. Przy okazji leśnicy sprawdzają jego masę, stan zdrowia, prowadzą pomiary długości łap przedniej i tylnej. W mierzeniu niedźwiedzi pomagały córki leśniczego Ania i Paulina. Zdziwiły się, że futro niedźwiedzia jest miękkie. Mniej szorstkie niż futro dzika. Niedźwiedzie mogłyby stać się pasją dziewczyn, gdyby nie wybrały wspinania. I wysokogórskiego narciarstwa. 81


OKOLICE LeśniczóWKA

T

atry były tuż za progiem, więc górska edukacja Ani i Pauliny zaczęła się bardzo wcześnie. Dziewczynki nigdy nie jeździły w wózku. Kiedy mama zabierała je na Rusinową Polanę, Paulina miała dwa latka. Ania cztery. Szło się 2,5 h w jedną stronę. Dziewczyny zbierały szyszki, kamienie, wszystko, co dało się schować w plecaku. Dochodziły na Polanę, wyjmowały kanapki i co tam miały do picia. Miały piknik, a potem pakowały wszystko i szły te 2,5 godziny z powrotem. Kiedy były starsze, mama pozwalała im wybierać dokąd pójdą. A kiedy były jeszcze starsze, wymykały się z domu, żeby iść drogą poza szlakami. Kiedy zaczęły się wspinać, mama nawet nie wiedziała. Po prostu – kiedyś przyjechali znajomi. Zapytali o Anię i Paulinę. Rodzice rozejrzeli się za dziewczynami. A one wspinały się na skałce ponad domem. Po latach pani Irena zrozumiała, że mieli wtedy z mężem sporą odporność psychiczną. Wspinanie było dla dziewczyn naturalną koleją rzeczy. Ile razy mogły chodzić tą sama trasą? Pięćset? Tysiąc? Wspinanie pozwalało wejść w coraz to nowe rejony. Zobaczyć świat z innej perspektywy. Paulina zaczęła na poważnie, kiedy miała 14 lat. W liceum to była jej największa pasja. Zimą w klubie wysokogórskim w Zakopanem trenowała na sztucznej ściance. Nieduże pomieszczenie, ale chwyty były zamontowane wszędzie – na ścianach, pod sufitem. Ciasno. Kiedy wyjechała na studia do Krakowa i tam zobaczyła prawdziwą ściankę wspinaczkową, nie mogła wyjść z podziwu, jak to wygląda. – W Zakopanem na ściance bywały trzy dziewczyny, w tym siostra i ja, a cała reszta to faceci. I wiadomo, faceci, jak to faceci nie zwracali uwagi na higienę pomieszczenia, łazienki, okna chyba nigdy nie były myte. Ale za to znałam wszystkich i zawsze można było do kogoś zadzwonić, żeby mieć partnera do prawdziwego wspinania, w górach. W harcerstwie poznały ludzi, którzy się wspinali i to był początek. Wtedy, w harcerstwie dostała pierwszą linę: „Mammuta”. To była harcerska lina, ale stacjonowała w Łysej Polanie, bo Paulina, skoro znała się na linach, miała o nią dbać. – Usłyszałam, że tak będzie najlepiej, bo harcerze nie znają się na linach i mogliby pociąć ją na hamak – śmieje się z tego żartu – pewnego dnia przyjechał do nas harcmistrz i zapytał, czy może pożyczyć linę. 82

W

spinanie wystarczało dziewczynom latem. Ale zimą to musiały być narty. Kiedy nauczyły się jeździć, nie pamiętają. Bo jak pamiętać to, co się robiło, kiedy się miało półtora roku? A one już wtedy dreptały wokół podwórka w „kaloszówkach”. A gdy można było założyć narty, to brało się jedną córkę i się jechało na narty. To były czasy, w których zdobycie nart graniczyło z cudem. Zostawały wypożyczalnie. Ale pierwsze narty Ania i Paulina miały własne. Tyle, że to była tylko jedna para. Tata znalazł je pod śmietnikiem w Szwajcarii, dokąd pojechał dorobić na zbieraniu truskawek. Narty były w leśniczówce kilka lat. Miały po środku fokę i gdy dziecko wchodziło pod górę, mogło się na niej utrzymać. Ania miała duże skłonności to narciarstwa i do urazów. Kiedy była mała, mama zabierała ją z przedszkola i od razu na narty. Jechały razem, bo Ania miała wielką ochotę, żeby coś spsocić i trzeba było na nią uważać. Kiedyś jechały obie na podwójnym orczyku. Ania była z lewej strony i żeby wysiąść pani Irena musiała najpierw wypiąć Anię, a potem siebie. – Odwracam się, a tu dziecka nie ma! Przypomniało mi się, że kiedy jechałyśmy na orczyku, pytała, co by się stało, gdyby skoczyła ze skoczni. Mówiłam jej, że będzie skakać na skoczni, kiedy się tylko nauczy hamować. Ale nie chciała czekać. Pojechała na skocznię. Ja za nią. Ale zanim dopadłam, zobaczyłam już tylko nartki wbite w śnieg. Byłam pewna, że się połamała, ale akurat wtedy miała szczęście. Nie połamała się nic a nic. A potem obie trafiły do bukowiańskiej szkoły. No i przepadły, bo to była szkoła nastawiona na sportową rywalizację: grało się tam w siatkówkę, w ping ponga, jeździło na łyżwach, startowało w biegach na różnych dystansach. – Wtedy nie mówiło się w telewizji o odpowiedzialności i o misji nauczyciela, ale pośród nauczycieli bukowiańskich odpowiedzialność była wielka – twierdzi pani Irena i porównuje z sytuacją Zakopanego, gdzie dzieci mogły trenować, ale w klubach, za które trzeba było płacić – w Bukowinie nauczyciele pracowali społecznie. Zresztą nie tylko nauczyciele, różne osoby pomagały, pan Wcisło dawał autobus, żebyśmy mogli jechać na zawody. Dlatego działo się tyle fajnych rzeczy. Rodzice byli zintegrowani. Już od przedszkola organizowaliśmy wspólne wycieczki albo ligę rowerową. Wyścigi były na rowerach komunijnych, więc po każdym wyjeździe konieczny był remont roweru.


LEŚNICZÓWKA OKOLICE

– Szkoła w Bukowinie była bardzo rozwojowa pod względem sportowym – opowiada Ania – z powodu zawodów można było opuszczać dużo lekcji, więc korzystałyśmy. Zawody dzięki nauczycielom były na bardzo wysokim poziomie. Aby dostać się do poziomu gminnego, trzeba było przedostać się przez eliminacje. I to nie było łatwe, ponieważ na przykład w klasie Pauliny w eliminacjach startowały wszystkie dzieci. Nie były to zawody profesjonalne, bo dzieci nie należały do żadnego klubu, ale wszystkie jeździły na bardzo wysokim poziomie, bo wówczas w Bukowinie miejscowe dzieci mogły korzystać ze stoków za darmo, więc każdego dnia po lekcjach jeździły po te 3, 4 godziny. – Ja nigdy nie jeździłam dobrze ani na tyczkach, ani w slalomach, więc jako jedyna z naszej szkoły poszłam w ski toury – mówi skromnie Ania. Należy do najlepszych zawodniczek w ski tourowych biegach narciarskich w historii tego sportu. Ski touring, zwany też skialpinizmem, to dyscyplina sportowa polegająca na połączeniu wspinaczki zimowej, wędrówki na nartach oraz zjazdu narciarskiego w terenie górskim o znacznym stopniu nachylenia. Przy czym o stopniu trudności trasy nie stanowi jej długość, ale suma przewyższeń, jakie zawodnik musi pokonać na całej trasie. Łatwe wyścigi mają od 1300 do 1600 metrów przewyższenia. Trudne – nawet powyżej 2500 metrów. Anna Figura odniosła największe sukcesy międzynarodowe na zawodach rangi mistrzowskiej. W czasie Mistrzostw Europy rozgrywanych w 2012 r. we francuskim kurorcie Pelvoux zdobyła srebrny medal w biegu w kategorii seniorów do lat 23 oraz brązowy medal w sprincie w kategorii seniorów. W bieżącym roku na Mistrzostwach Świata, również w Pelvoux, Ania jako pierwsza Polka w historii zdobyła tytuł mistrzyni świata w sprincie w kategorii seniorów do lat 23. – Jak to się stało? – zastanawia się od czego zacząć – nie wiem… miałam trochę szczęścia być w odpowiednim miejscu i czasie. Zaczęło się od biegania. Mieliśmy ligę biegową i nauczyciel potrafił przybiec tu do mnie na Łysą Polanę, żeby wspólnie pobiegać. Brał nas na obozy kondycyjne do Nowego Targu, do Olsztyna. To nie był wyjątek, że nauczyciele tak się zachowywali. Była w szkole liga siatkarska, pani po lekcjach zostawała specjalnie po to, żeby dzieci mogły grać za darmo. A systematyczny trening to podstawa. Choć znam ludzi, którzy trenują całe życie, ale nie mają szczęścia. Więc miałam szczęście.

Dojazd do pracy był zupełnie niemożliwy. Cieszyliśmy się, że w ogóle dojeżdżał do nas autobus. To był ważny argument za tą leśniczówką, bo nie jeździłam wtedy samochodem. 83


OKOLICE LeśniczóWKA

wspinanie wystarczało dziewczynom latem. Ale zimą to musiały być narty!

S

kialpinizm wymaga szybkiego podchodzenia na nartach po stromych zboczach górskich. Jest to możliwe dzięki fokom – specjalnym paskom materiału, które można podkleić do narty przed podchodzeniem, a odkleić przed zjazdem. Podczas podchodzenia wiązanie umożliwia wypięcie pięty, narta może dzięki temu poruszać się tak, jak w nartach biegowych. Przed zjazdem trzeba wpiąć but na sztywno i narta pracuje tak, jak zwykła narta zjazdowa. Zawody polegają na tym, by wszystkie elementy – wpięcia, wypięcia, podejścia i zjazdy zrobić jak najszybciej. Suma przewyższeń może sięgać nawet 2500 – 2900m do pokonania w jednym dniu na dystansie 20 – 25km, czasem nawet 30km. Trasa zawodów jest „ułożona”, to oznacza, że jest na niej „założony ślad”, a raczej dwa ślady, ponieważ wszyscy zawodnicy ruszają razem, drugi ślad umożliwia wyprzedzanie. Trasa jest oznakowana. Chorągiewki żółte oznaczają podejścia. Czerwone – zjazdy. To sport dla wyjątkowo wytrwałych. Przebycie całej trasy najlepszym na świecie zajmuje raczej godziny niż kwadranse. W mistrzostwach świata jest 5 konkurencji: wyścig teamów, kiedy startuje się w parach na bardzo długim dystansie o przewyższeniu około 2500 tys. m (to jakby z poziomu morza na czas na nartach wbiec na Rysy), vertical – czyli wyścig pod górę, wyścig na trasie o przewyższeniu od 1300 do 1800 m oraz sztafety i sprint. Sprint to bardzo krótki i stromy bieg, na trasie, której pokonanie zajmuje najlepszym 3 do 4 minut. Trasę pokonuje się trzykrotnie dla konkurencji pań i cztery razy w przypadku konkurencji męskich. Na początku Ania startowała we wszystkich konkurencjach, ale w 2012 roku nie startowała już w teamach. –  Mistrzostwo świata wywalczyłam w sprincie – opowiada – to jest minimalizacja zwykłego biegu: podbieg, przepinka i zjazd, podbieg, przepinka, zjazd, tyle, że trzeba cały czas biec na maksa. To bardzo widowiskowa konkurencja, trasa przygotowana jest tak, 84

żeby dobrze to wyglądało w telewizji. Jeszcze dwa – trzy lata temu wszyscy startowali we wszystkich konkurencjach, ale teraz każdy wybiera, w czym jest najlepszy. Ludzie zaczynają się specjalizować w biegach krótkich albo długich. Krótki bieg to bieg o limicie przewyższenia od około 600 do tysiąca metrów. Ale trzeba wiedzieć, że tysiąc metrów to wysokość, jaką trzeba pokonać z Morskiego Oka na Rysy. Nie ma dla niej właściwie różnicy, czy bieg ma 15 czy 17 kilometrów. Ale każde 100 metrów przewyższenia potrafi dać w kość. – W krótkim biegu trzeba być bardzo opanowanym, liczy się każda sekunda. Długi bieg pozwala na to, żeby inaczej myśleć. Bieg mistrzowski w Pelvoux miał trudne technicznie podejścia, bardzo trudne odcinki na krawędzi grani, gdzie trzeba było się asekurować liną. Byliśmy na wysokości ponad 3000 metrów, to fantastyczne góry. I choć nie ma czasu na ich oglądanie, choć widzę tylko narty, to przecież wiem, że są piękne. Na starcie wszyscy zawodnicy stoją wyprostowani, ale potem z każdym kilometrem są coraz bardziej pochyleni i po tym pochyleniu widać jak ludzie słabną. Ręce zaczynają pracować nierówno. Tracisz kontrolę nad tym, co się dzieje wokół, liczy się tylko następny krok, następny oddech. – W trakcie mistrzostw Europy w ogóle nie wiedziałam, na którym miejscu jestem, takie było zamieszanie. Na podejściach jeszcze to kontrolowałam, widziałam, że byłam czwarta, ale na ostatnim podejściu udało mi się kilka osób wyprzedzić i byłam na tym podejściu druga. A na zjeździe wyprzedziłam pierwszą dziewczynę w mojej kategorii, ale nie wiedziałam do ostatniego momentu, na którym miejscu będę, bo przede mną wciąż widziałam trójkę zawodników i nie wiedziałam, w jakiej są kategorii. W mistrzostwie świata było inaczej. Wiedziałam, że jako jedyna w mojej kategorii dostałam się do finału i już wtedy wiedziałam że mam złoto.



test MOTO

86


MOTO test

Tatry, miejsce idealne by przetestować technologię Skyactive, oczko w głowie kierownictwa Mazdy.

Tekst i zdjęcia:

Konrad Skura

K

ompaktowe SUV-y to jedne z najlepiej sprzedających się obecnie aut. Mazda spóźniła się z wejściem na ten rynek, bo jedno z ich najmłodszych dzieci – CX-5 – ujrzało świat dopiero w lutym 2012 roku, ale czy to źle? Wszystko wskazuje na to, że decyzja Japończyków była przemyślana – bacznie obserwowali sytuację, a z aut konkurencji wzięli co najlepsze, tak, aby ich formuła budowy samochodu odniosła gwarantowany sukces. Model CX-5 ma jednocześnie łączyć udany design, najnowocześniejsze technologie, oferować wysoki poziom komfortu i być przyjazny dla środowiska. 87


test MOTO

Niestraszne jej kręte tatrzańskie drogi i nierzadko spotykane nierówności, które są sprawnie wybierane i tłumione.

Jestem atrakcyjna

Kształty niewielkiej „ce iks piątki” to chyba najładniesza kreacja dla tego typu nadwozia w tym segmencie. Projektanci określają stylistykę auta jako „Kodo”, co z japońskiego ma oznaczać „duszę ruchu”, a podobno zanim usiedli do deski kreślarskiej, studiowali anatomię gepardów. Trochę to naciągane, ale ważne jest, że ich dzieło naprawdę dobrze wygląda: ma odpowiednie proporcje, przyjemnie dla oka poprowadzone linie, a ja nie spotkałem osoby, która by tego nie skomplementowała. Auto stoi na dziewiętnastocalowych felgach aluminiowych i mimo, że kiedyś mogłoby się wydawać to dużo, to tutaj wcale tego nie widać. Ubytków w komforcie również nie stwierdzono, ale o tym później. 88

Pod prąd

Mazda lubi robić rzeczy po swojemu i nieco na przekór obowiązującym trendom i tak, oprócz wspomnianego już designu, podobnie sprawa ma się z technologią. Zamiast kombinować z hybrydami czy ulegać modzie na downsizing, woli inwestować w sprawdzone już rozwiązania techniczne. Silnik napędzający prezentowany egzemplarz to 2.2-litrowy diesel Skyactiv-D o mocy 175 koni, sprzężony z sześciostopniową przekładnią manualną i przekazujący aż 420 Nm momentu obrotowego na wszystkie cztery koła. Motor zapewnia – jak na SUVa – bardzo dobre przyspieszenie (8.8 sekundy do 100 km/h), a dzięki pełni momentu obrotowego, ktory dostępny jest już od 2000 obr./min. elastyczność również

jest rewelacyjna i nie trzeba tak często wachlować dźwignią zmiany biegów. Nie jest to jednak najbardziej kulturalna jednostka – zapalając w chłodniejsze poranki, jak i podczas dynamiczniejszego przyspieszania, do uszu kierowcy i pasażerów dobiega głośny i raczej niezbyt przyjemny klekot. Deklarowane przez producenta średnie spalanie w cyklu pozamiejskim na poziomie 4.7 l/100km jest zupełnie nierealne, ale uzyskane na trasie Warszawa – Bukowina – Warszawa 7 l/100km też nie jest złym wynikiem, biorąc pod uwagę dwie osoby z bagażem na pokładzie i dość dynamiczną jazdę. Oszczędny kierowca mógłby więc wybrać się z rodziną na górski weekend i wrócić do stolicy na jednym baku (pojemność – 58 litrów). W mieście


MOTO test

Kabina jest przestronna, miejsca na nogi wystarczy zarówno kierowcy, jak i pasażerom podróżującym z tyłu.

wskazówka ucieka nieco szybciej, oscylując w okolicach 9.5 litrów na każde 100 km.

Wybierz swojego avatara

Ale czy byłaby to komfortowa wycieczka? Jak najbardziej. Kabina jest przestronna, miejsca na nogi wystarczy zarówno kierowcy, jak i pasażerom podróżującym z tyłu, a skórzane i elektrycznie regulowane fotele są wygodne nawet w dłuższych trasach. Choć nie ma tu szczególnego polotu w designie, to jest prosto (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i solidnie, materiały są dobrej jakości, a spasowanie elementów na odpowiednim poziomie. Bagażnik przyjmie 503 litry, a ze złożoną tylną kanapą nawet 1620. Przyjemnej jeździe sprzyja również obecna na pokładzie elektronika – system multimedialny z (nieźle grającym) nagłośnieniem Bose sprawnie integruje się ze smartfonem, a intuicyjną nawigację obsługuje się dotykowo lub wielofunkcyjnym pokrętłem pomiędzy fotelami. Przyjemny smaczek – w menu ustawień nawigacji można wybrać awatar dla naszego pojazdu podczas prowadzenia na trasie. Najpierw zaciekawiło mnie, czemu różne opcje są tak podobne do pojazdów konkurencji, ale w końcu zgodnie z przekonaniami wybrałem „race car”. Ponadto, w drodze pomocne mogą być znane już systemy bezpieczeństwa ostrzegające przed niezamierzoną zmianą pasa ruchu, obecnością innego pojazdu w martwym polu czy wspomagające hamowanie.

• Po japońsku, solidnie i prosto.

• Przyjemny smaczek – w menu ustawień nawigacji można wybrać awatar dla naszego pojazdu.

Nie tylko na asfalt

Nie można mieć zastrzeżeń także do pracy zawieszenia. Niestraszne mu kręte tatrzańskie drogi i nierzadko spotykane nierówności – wszystkie są sprawnie wybierane i tłumione, a sztywna konstrukcja auta zapobiega nadmiernemu przechylaniu się czy kołysaniu, choć nie jest to przecież auto do jazdy o sportowym zacięciu. Przy masie 1530 kg CX-5 jest jednym z lżejszych aut tego segmentu, co również pozytywnie wpływa na osiągi

• Silnik napędzający prezentowany egzemplarz to 2.2-litrowy diesel Skyactiv-D o mocy 175 KM.

89


test MOTO

zimowa nawierzchnia mogłaby stanowić wyzwanie dla przednionapędówki, ale nie dla zwinnej Mazdy.

i prowadzenie – jest zwinna, ale daje też poczucie pewności i bezpieczeństwa za kółkiem. Obecny napęd na cztery koła pozwoli na zapuszczenie się nieco dalej od asfaltu, ale na prawdziwie ekstremalną jazdę nie mamy co liczyć. Wyższa pozycja za kierownicą pomaga w widoczności, 21-centymetrowy prześwit umożliwi (ostrożne) pokonanie typowych krawężników i niewielkich terenowych przeszkód na trasie i z pewnością będzie to niezłe udogodnienie dla odwiedzających górskie kurorty zimową porą, gdzie nawierzchnia utrzymywana w szacie białej mogłaby stanowić wyzwanie dla przednionapędówki, ale nie dla zwinnej Mazdy. Najtańsza w cenniku wersja z benzynową dwulitrówką to wydatek 94 400 PLN, ale i to będzie dobrym wyborem. Przedstawiony diesel, z najbogatszą wersją wyposażenia SkyPASSION będzie kosztował już 142 400 złotych (plus 2000 za system nawigacji TomTom Mazda), co mocniej uszczupli nasz portfel. W zamian otrzymujemy auto zaskakujące poziomem komfortu niemal o klasę wyżej, świetnie wyposażone i z bardzo dobrym układem napędowym, który potrafi także być oszczędny. 90


test MOTO

91


styl moda na zimę

Etniczne motywy odżyły na nowo! Misterne hafty, ludowe wzory i kolorowa roślinność pojawiają się w kolekcjach projektantów i firm odzieżowych. Oto nasze propozycje do noszenia nie tylko w sezonie zimowym.

Na wybiegu

2

4

92

5

Valentino w kolekcji na jesień – zimę 2013 zaproponował klimat rodem z obrazów holenderskiego malarza Jana Wermeera. Głównym motywem stały się misternie wykonane kołnierzyki. Białe haftowane elementy w formę baskinek i mankietów nadały ascetycznym projektom subtelnej delikatności. Płaszcze i suknie zostały ozdobione etnicznymi wzorami i ludowymi motywami kwiatowymi. Florystyczne akcenty znajdziemy również na dodatkach. Całość dopełniają dyskretny makijaż i fryzury. Dzięki Valentino w świat mody znów wkracza naturalność, skromność i prostota.

East News

Ludowa wyliczanka


moda na zimę styl

Migracje Kultowe buty EMU w nowym góralskim wydaniu. W kolekcji EMU MIGRATION na jesień – zimę 2013 znajdziemy również płaszcze, kamizelki, rękawiczki i szale. To modne połączenie stylu etnicznych wzorów z surowymi materiałami. Bogata paleta barw nawiązuje do kolorów natury, dominują barwy neutralne, takie jak beż, brąz czy szary. Skóry stylizowane na vintage oraz wzorzyste, grube dzianiny podkreślają znaczenie użytych w kolekcji materiałów.

1

2

3

4

5

93


styl moda na zimę

Biżuteryjne dzieła sztuki Ania Orska

Jedna z najlepszych polskich projektantek biżuterii. Swoje najbardziej artystyczne wizje realizuje pod autorską marką ORSKA tworząc głównie unikaty i serie limitowane. W jej butikach można znaleźć naszyjniki z wyłowionych lin, weneckich kryształów czy starych monet. Jako pierwsza w Polsce na taką skalę zastosowała upcycling i zapoczątkowała nowy styl w jubilerstwie. Podczas realizacji swoich pomysłów korzysta z wyspecjalizowanych fabryk w Polsce i za granicą. Fankami jej projektów są: Sharon Stone, Andie MacDowell, Grażyna Kulczyk, Nina Terentiew, Grażyna Torbicka, Katarzyna Figura, Beata Sadowska i Anna Czartoryska – Niemczycka.

1

Kolekcja

Etnoart Misterne mozaiki utkane z kolorowych taśm i naturalnych kamieni sprawiają wrażenie ponadczasowych. Inspirowane dawnymi i pierwotnymi kulturami będą jak ulubiona pamiątką z dalekiej podróży.

1

Kolekcja

Made Of Paper Nieoczekiwanie papier stał się głównym bohaterem kolekcji. Biżuteria z elementami papieru pokazuje jego wyjątkową plastyczność i ogromne możliwości strukturalne. Zestawiając jego naturalne barwy, szlachetnie tłoczone struktury, zbite i żywicowane masy, można obejrzeć wielką niezwykłość – zwykłej materii.

1

2

94


moda na zimę styl

Folk w sieci Platforma sprzedażowa pakamera.pl to miejsce prezentacji unikatowych projektów handmade. Sklep online oferuje m.in. ubrania, biżuterię i dodatki do wystroju wnętrz. Wsród nich również te inspirowane kulturą góralską.

Kasia Miciak Młoda projektantka proponuje efektowne bluzy, tuniki i spódnice w folkowe wzory. Wykonane z miękkich dzianin zapewniają wygodę i komfort noszenia. Kasia Miciak: Folk inspirował mnie od dawna, zawsze podobały mi się stroje ludowe, pełne kolorów i wzorów. Moja historia z modą folkową zaczęła się w momencie, kiedy uszyłam dla siebie pierwszą sukienkę inspirowaną tym gatunkiem sztuki. Kiedy wyszłam w niej na ulicę, okazało się, że mój pomysł to był strzał w dziesiątkę.

Studio pomysłów i folkowe dodatki

Twórcy Studia Pomysłów proponują kołnierzyki ozdobione haftem ludowym w wersji białej i kolorowej. To propozycja dla osób, które lubią bawić się modą. Dzięki nim prosta bluzka czy sukienka nabiorą charakteru.

5

2

5

2

2

Buty na zamówienie Etnopia

5

5

Unikatowe buty, ręcznie wykonane na Podhalu. Szyte na indywidualne zamówienie z naturalnych skór i sukna tkanego ze stuprocentowo czystej wełny. Czas oczekiwania na realizację 14 dni. 95



Alpina styl

Alpina

130 lat historii zegarmistrzostwa‌ 97


styl Alpina

Alpina 130 Pilot Heritage Chronograph Z okazji 130-lecia szwajcarska manufaktura Alpina przedstawia reedycję swojego kultowego modelu zegarka z kolekcji lotniczej. Od 1883 roku Alpina tworzy swoje mechanizmy in-house i przez cały ten okres zrewolucjonizowała koncepcję nowoczesnych sportowych zegarków. Jest i zawsze było zadaniem manufaktury, aby produkować niezawodne zegarki sportowe, które przekazują historyczne dziedzictwo.

Alpina obchodzi w tym roku swoje 130. urodziny Ważne rocznice wymagają uczczenia. Również i ten rok znakuje ważny etap w życiu marki. Alpina od zawsze posiadała umiejętność dokonywania rzeczy niemożliwych, stwarzając wyjątkową markę i wyjątkowe modele. Rocznicowy model zegarka Alpina 130 to zarówno elegancki, jak i pod względem swojej funkcjonalności oraz rozwiązań technicznych nowoczesny model zegarka lotniczego, zainspirowany klasycznym wzornictwem z początku ubiegłego wieku. Alpina 130 jako przyszły klasyk uosabia w sobie wizualny balans i awangardę technologiczną.

98


Alpina styl

Bezsprzecznie indywidualne wzornictwo Każdy model Alpiny 130 posiada podobne cechy. Wszystkie modele posiadają mechanizm kaliber AL-860, zapewniający niezawodną dokładność, precyzję oraz wytrzymałość. Funkcje godzin, minut, sekund i chronograf „Bi-compax”, zmodyfikowany przez Alpinę oraz skala Tacho– i Telemetru podkreślają dodatkowo indywidualne wzornictwo tego modelu. Osobliwością Alpiny 130 jest wypukłe szafirowe szkiełko z antyrefleksem, atrybut wzornictwa z początku ubiegłego wieku. Koperta o średnicy 41,5 mm ze stali szlachetnej z tylnym przeźroczystym dekielkiem odsłania wizualnie wzbogacające niebieskie wkręty. Wodoszczelność każdego z modeli w tej klasie wynosi 5ATM.

AL-860B4H5/S4H5

Te dwa modele z kopertą ze stali szlachetnej są w żółtym złoceniu. Model AL-860S4H5 łączy złotą kopertę z piękną, srebrną tarczą i połyskującymi ręcznie, nałożonymi, złotymi cyframi arabskimi. Model AL-860B4H5 z kolei wnosi wizualny kontrast na zupełnie nowy poziom. Pozłacana koperta otacza olśniewającą czarną tarczę, która zapewnia perfekcyjne tło dla ręcznie nałożonych arabskich cyfr. Ciemnobrązowy skórzany pasek podkreśla nietuzinkowy charakter pierwszego, rocznicowego modelu, zaś wygląd drugiego modelu uatrakcyjnia czarny skórzany pasek

Pierwszy, rocznicowy zegarek Alpina 130 swoim wzornictwem sięga do spuścizny dumnej przeszłości Alpiny. Połyskująca srebrna tarcza oferuje bogate, przyjemne dla oka tło z ręcznie nałożonymi niklowanymi indeksami arabskimi i niebieskimi wskazówkami. Elegancki i solidny wygląd podkreśla dekoracyjny chronograf, zaś wzornictwo tarczy inspiruje vintagowe łączenie stylów pochodzących z różnych epok, przypominające zegary na kokpicie. Brązowy skórzany pasek z białymi szwami podkreśla niepowtarzalny wygląd zegarka. Model ten to wirtualne odbicie pierwszego, rocznicowego zegarka. Antracytowa tarcza oferuje zaskakujący kontrast w stosunku do ręcznie nałożonych, niklowanych arabskich cyfr, zaś czarny oryginalny skórzany pasek zdecydowanie podkreśla muskularny wygląd. Każdy z modeli klasy Alpina 130 dostępny jest w unikatowym, stylowo zaprojektowanym drewnianym pudełku wraz z historycznym logo Alpina. Alpina 130 to odpowiedni zegarek dla wszystkich ceniących i poważających elegancję wczesnego wzornictwa lotniczego. AL-860G4H6

AL-860S4H6

99


styl Alpina

Lotnictwo i eleganckie zegarki Idealne połączenie 17 grudnia 1903r: Orville Wright skłania głowę w kierunku skrzydła Wright Flyer, przygotowując się do startu. Samodzielnie wykonany silnik małego samolotu strzela z hukiem i blokuje się, podczas gdy ręcznie rzeźbione, długie na osiem stóp śmigła obracają się coraz szybciej tworząc tarczę. Zimny, porywisty wiatr znad morza ochładza pilota i trzęsie skrzydłami pionierskiego samolotu. Ten prosty samolot zbudowany z drewna oraz bawełnianej tkaniny prawie unosi Orvilla Wrighta, a wraz z nim całą ludzkość, w nową erę lotnictwa. W czasie swojego pierwszego, ciężkiego lotu Orville mógł polegać wyłącznie na trzech przyrządach: tachometrze, anemometrze oraz zegarku, który, jeśli działał dobrze, odmierzył czas lotu na dokładne 12 sekund. Od samego początku życie lotników zależało od możliwości śledzenia czasu lotu. Pierwsi lotnicy, torujący nowe drogi nad oceanami i lądami, polegali na prostych sposobach nawigacji, równoważących prędkość i kierunek lotu z dokładnym pomiarem czasu. Po długim locie pierwsi lotnicy, potargani wiatrem, opryskani

olejem, w pogniecionych kombinezonach ubrudzonych smarem, wyłaniali się z otwartych kokpitów. Często jednak na ich nadgarstkach lub w kieszeniach widniały jedne z najdroższych i wytwornych odmierzaczy czasu, które lotnicy cenili sobie za ich precyzję, dokładność oraz niezawodność. John Alcock, razem ze swoim partnerem, Arthurem Whittenem Brown byli pierwszymi lotnikami (1919r.), którym udało się bez przerwy przelecieć Atlantyk. Alcock zginął w wypadku kilka miesięcy po swoim sławnym locie. Znaleziono go we wraku samolotu. W chwili wypadku miał na ręce wysadzany diamentami zegarek. Jimmy Doolittle uważany przez historyków lotnictwa za jednego z największych lotników oraz za dowódcę eskadry Doolittle Raiders, która jako pierwsza startowała z lotniskowca podczas pierwszego Amerykańskiego Nalotu na Japonię w 1942r. Jednakże, największe osiągnięcie Doolittlea miało miejsce kilka lat wcześniej. W 1929r. odbył się pierwszy lot w historii, w którym polegano wyłącznie na urządzeniach. Doolittle wystartował, nawigował lot i wylądował bez patrzenia na ziemię, stuprocentowo polegając na precyzji oprzyrządowania oraz, oczywiście, na

dokładnym oszacowaniu czasu. Jeden z zegarków Doolittlea, pokryty złotem z wbudowanymi w tarczę trzema miniaturowymi kompasami, jest teraz częścią kolekcji Narodowego Muzeum Lotnictwa i Kosmosu w Waszyngtonie D.C.

Lotnicy Złotego Wieku polegali na Zegarkach Alpina Lata dwudzieste i trzydzieste były uważane za Złoty Wiek lotnictwa. Piloci, tacy jak Alcock i Brown, Earhart oraz Doolittle zdobyli światową sławę dzięki swoim lotniczym osiągnięciom, ustanawiając rekordy prędkości, odległości oraz wysokości. Wędrowni piloci, znani jako BARNSTORMERS, przenosili swój entuzjazm związany z lotnictwem z miasteczka do miasteczka w całym kraju, wypatrując szukających wrażeń pasażerów na pastwiskach i polach uprawnych. Wielu pilotów polegało w tym czasie na zegarkach marki Alpina. Posiadanie zegarka marki Alpina, szczególnie kilku modeli, było bardzo popularne wśród pilotów w tamtych latach. Były szczególnie cenione przez pilotów wojskowych, o czym świadczy wybór firmy Alpina jako dostawcy zegarów dla sił powietrznych kilku państw.

Z czasem era lotnictwa zmieniła się w erę kosmosu, co nie oznacza, że urządzenia mierzące czas zostały wyparte. Zgłoszenie się astronauty do wieży kontrolnej po wystartowaniu nadal wymaga niezawodnego funkcjonowania urządzeń mierzących czas. 100


NIE TYLKO DLA GRACZY Ekstremalne doznania z najnowszą technologią SOUND BLASTER • Procesor dźwięku: SB-Axx1T • Bezprzewodowe przesyłanie dźwięku przez Bluetooth (zasięgo do 10m) • Czas pracy przy korzystaniu z akumulatora: do 8 godzin • Pasmo przenoszenia: 20Hz ~ 20kHz • Czułość: 102dB/mW • Impedancja: 32 ohms • Przetworniki dźwięku: 50 mm przetworniki FullSpectrum • CrystalVoice • SBX Pro Studio • Możliwość używania słuchawek w trakcie ładowania przez kabel USB


gadżety

K2 Pinnacle 130

P

innacle 130 to Rolls-Royce wśród butów free-rajdowo-tourowych. Ten but daje wszystko to, o czym każdy narciarz może pomarzyć – odpowiedni fleks (130) podczas zjazdów i nieskrępowany ruch podczas podejść. Dodając do tego wymienne podeszwy, kompatybilne z DIN, mamy do czynienia z modelem, po którym narciarstwo tourowe nigdy już nie będzie takie samo. Tego nie można opisać, to trzeba poczuć.

K2 Ryker

A

ż dziwne, że tak wiele technicznych smakowitości można było zmieścić w ultralekkiej konstrukcji butów snowboardowych Ryker. Przekonać możemy się o tym sami, dokręcając pokrętło systemu Boa Coiler, by zaraz potem wzmocnić ucisk dopasowania buta wewnętrznego, tym razem za sprawą systemu Conda. Buty Ryker są zarówno ekstra wyposażone, jak i niezwykle wygodne. But zewnętrzny posiada formowaną asymetryczną cholewkę oraz wkładkę 3D EVA. Podeszwa Phy-Lite z Harshmellow i język 3D to kolejne jego elementy. But wewnętrzny z kolei posiada wkład Intuition Control Foam 3D oraz formowane zewnętrzne J Bars.

Dolomite Tofana GTX

T

e buty trekkingowe zaprojektowane zostały dla miłośników dziewiczych terenów i wszystkich tych, którzy dla sportu i przyjemności doświadczają natury w sposób aktywny. To właśnie dla nich od lat tworzone jest komfortowe i niezawodne obuwie Dolomite, które sprawdza się w każdych warunkach. Buty wykończone są skórą wodoodporną wieloziarnistą i nubukiem. Membrana z Gore-Tex i podeszwy Dolomite Vibram to ważne elementy tego obuwia.

102


gadżety

K2 Turbo Dream

Blizzard R-Power

C

hcesz przeżyć te same sny, co Danny Larsen i Robbie Walker? Sekretem jest deska snowboardowa Turbo Dream. Jej zupełnie nowy kształt, który czerpie pełnymi garściami z designu Ultra Dream, wciąż jednak zachowuje dziedzictwo i wszechstronność, które nadają tej desce ponadnaturalne możliwości. Jej podstawowe cechy to m.in. konstrukcja Hybritech, Carbon Web I, tłumienie Harshmellow, kształt All-mnt Hyper Progresive, rdzeń WH3, laminat ICG 20 / Biax czy ślizg spiekany 4000.

N

azwa R-Power Full Suspension brzmi jak coś niezmiernie skomplikowanego i w istocie tak jest. Ale spokojnie, tylko jeśli chodzi o użyte technologie. W jeździe ta narta okazuje się lekka i łatwa w prowadzeniu. Swoje kosmiczne niemal właściwości R-Power zawdzięcza m.in. technologii Full Suspension, która jest kamieniem milowym w konstrukcji nart. Tłumik olejowy, osadzony bezpośrednio w narcie, zmniejsza niechciane wibracje, zapewniając większą stabilność przy dużych prędkościach. W połączeniu z płytą carbon booster te narty charakteryzują się doskonałym przekazem energii i bezkompromisowym, pewnym, dynamicznym prowadzeniem. 103


bukovina WYDARZENIA

104


WYDARZENIA bukovina

fot. adam brzoza

Bukovina Terma Hotel Spa to miejsce, w którym nie tylko można wypocząć w doskonałych warunkach. Korzystając ze zdrowotnych kąpieli w tutejszych termach możecie być uczestnikami wielu imprez sportowych, rekreacyjnych i kulturalnych. Będąc świadomym swojej misji społecznej Bukovina Terma Hotel Spa promuje wiele tego typu przedsięwzięć. Zapraszamy!!!

105


bukovina WYDARZENIA

RE-WIZJE W Bukovinie o Polsce za dziesięć lat

K

ażde przewidywanie jest trudne, zwłaszcza jeśli dotyczy przyszłości. O tym, jak za dziesięć lat będzie wyglądała praca, edukacja, styl życia, rynek, a także polskie państwo i miejsce Polski w Europie rozmawiali w Bukowinie Tatrzańskiej eksperci, liderzy życia publicznego, politycznego i gospodarczego, intelektualiści, naukowcy, duchowni i ludzie kultury.

106


WYDARZENIA bukovina

Już drugi raz Bukovina Terma Hotel Spa gościła wyjątkowy projekt, przygotowany wspólnie z ośrodkiem analitycznym THINKTANK i magazynem MALEMEN. W dniach 29 listopada – 1 grudnia 2013 r. przyjechało do Bukowiny ponad 90 wybitnych ekspertów i praktyków z różnych dziedzin. W górskiej atmosferze rozmawiali o zmianach, które czekają Polskę za dekadę, a które będą efektem zmian technologicznych i społecznych. Nowe rozwiązania IT, rozwój biotechnologii i innych dziedzin nauki zmienia bowiem nasze życie. Warto zadać sobie pytanie, co można i co należy zrobić, by za dekadę Polska nie była gorszym, ale lepszym krajem do życia, a także co jest potrzebne, by zahamować negatywne zmiany społeczne, np. rozpadanie się więzi, ubożenie znacznej części obywateli i brak troski o sprawy publiczne. W dyskusjach wzięli udział m.in. ekonomiści Rafał Antczak, Ignacy Morawski i Jarosław Bełdowski, przedsiębiorcy – Wojciech i Wojtek Kruk, dziennikarze Michał Ogórek i Marcin Piasecki, szef największej w Polsce akcji społecznej Jurek Owsiak, dominikanin o. Maciej Zięba, artyści Katarzyna Stanny i Rafał Królikowski, psycholog Tomasz Jamroziak, a także przedstawiciele administracji publicznej i samorządowej, m.in. wiceminister środowiska Aneta Wilmańska i Paweł Potoroczyn, szef IAM. Udało się zebrać pełne spektrum poglądów politycznych, a także – wielu przedstawicieli pokolenia pomiędzy 20 a 30 rokiem życia. 107


bukovina WYDARZENIA

108


WYDARZENIA bukovina

– Musimy pracować nad edukacją i wrażliwością społeczną młodego pokolenia – mówił Jurek Owsiak. Przedsiębiorcy zwracali uwagą, że za dekadę potrzebne będą inne kompetencje, zmieni się bowiem styl pracy i wiele zawodów zniknie. Inne wyzwanie to znajomość technologii i upowszechnianie jej przez państwo, by nie dopuścić do cyfrowego wykluczenia. Wszyscy zgodzili się co do tego, że za dekadę, mimo sporych zmian, wyzwaniem będzie utrzymanie społecznych i rodzinnych więzi. – Nikt nie ma szklanej kuli, która pokazuje przyszłość. Trzeba jednak o niej rozmawiać, bo jest tuż za rogiem. Wiele rządów poświęca wielka uwagę wizji i planowaniu – mówi Paweł Rabiej, partner zarządzający ośrodka analitycznego THINKTANK. Wnioski z sesji zostaną sformułowane w formie raportu „Polska za dekadę. Jaka będzie, jaka powinna być?”. Zostanie on zaprezentowany w kwietniu 2014 r., w przededniu dziesięciolecia wejścia Polski do Unii Europejskiej. Wnioski z raportu zostaną też przekazane najważniejszym organom administracji centralnej i samorządowej.

109


fot. adam brzoza


Dołącz do elitarnego Bukovina Club. Jeśli chcesz, aby Twój pobyt w Bukovina Terma Hotel Spa był wyjątkowy i ekskluzywny, wybierz specjalną ofertę „Bukovina Club”. Korzystaj z dodatkowych udogodnień i ciesz się odpoczynkiem na najwyższym poziomie.

Przywileje dla Gości Bukovina Club:

• Prywatna recepcja umożliwiająca szybką rejestrację, możliwość rezerwacji stolika w restauracji, miejsca w pociągu, biletu na samolot, biletu do teatru, itp., • Kontakt ze Specjalistą ds. Kluczowych Klientów, dbającym o wygodę Gości , • Welcome drink na powitanie, • Wstęp do Bukovina Club Bar i Active Bar, barów z widokiem na Tatrzański Park Narodowy, w którym Goście mają możliwość darmowego wyboru napojów i drinków ze specjalnego menu Bukovina Club (codziennie między 11.0018.00) oraz dostępu do codziennej prasy przy filiżance kawy lub herbaty, • Obiadokolacja w godzinach od 15:00-18:00 (dotyczy również pobytu 1-dniowego), z możliwością darmowego wyboru napojów i drinków z menu Bukovina Club,

• Dodatkowy posiłek ze specjalnej karty Bukovina Club serwowany w godzinach od 13.00-20.00 w restauracji „Morskie Oko”, z możliwością darmowego wyboru napojów i drinków z menu Bukovina Club • Codzienny poczęstunek w pokoju: ciastka i owoce, • 10% rabat na usługi gastronomiczne oraz zabiegi Spa, • 30-minutowy częściowy masaż relaksacyjny (2 zabiegi na pokój podczas pobytu), • Nieograniczony wstęp do Bukovina Club Spa & Wellness, • Możliwość nieodpłatnego przedłużenia doby najpóźniej do godziny 13:00 (w zależności od ilości rezerwacji w danym terminie).


bukovina WYDARZENIA

Po raz szósty w polskich Tatrach, ale po raz pierwszy w Bukowinie Tatrzańskiej, odbył się w lutym 2013 roku turniej BUKOVINA Polo Snow Masters. Z Pawłem Olbrychem rozmawiał Tomasz Gawędzki

BUKOVINA: Co najbardziej zapadło Panu w pamięć po turnieju BUKOVINA Polo Snow Masters 2013? Największe wrażenie na wszystkich zrobiła lokalizacja turnieju! Robiliśmy tę imprezę w Zakopanem, uczestniczyłem w podobnych przedsięwzięciach w różnych miejscach na świecie i wiem, że o dobrą lokalizację bardzo trudno. Polo na śniegu rządzi się swoimi prawami: musi być śnieg, muszą być góry i kawałek płaskiego terenu, co w górach jest rzadko spotykane. Dlatego lokalizacja u stóp Hotelu BUKOVINA sprawia, że te trzy istotne czynniki składają się w jedną całość. Przepiękna okolica z lasem świerkowym Tatrzańskiego Parku Narodowego, w oddali pomiędzy drzewami widać starą konstrukcję drewnianą skoczni narciarskiej, oraz oczywiście sam hotel – coś wspaniałego! Także widzowie mają świetne warunki do oglądania zawodów, ponieważ z tarasów hotelowych widać cały stadion śniegowy, jakby te tarasy zostały właśnie po to wybudowane. Pan jako pierwszy przywiózł polo do Polski w 2002 roku… Ciężko było wystartować z tą dyscypliną w naszym kraju?

W

spółorganizatorem zawodów był kompleks BUKOVINA Terma Hotel Spa, który ponownie wesprze to przedsięwzięcie w 2014 roku. Klub Buksza promuje polo, prowadząc szkołę jazdy i gry, organizując zawody i turnieje od 2002 roku. Paweł, Maciej i Marianna Olbrychowie, sami aktywnie grając w polo, organizują wydarzenia związane z „Grą Królów” na najwyższym poziomie. O drugiej edycji turnieju polo na śniegu w Bukowinie Tatrzańskiej rozmawialiśmy z Pawłem Olbrychem, który jako pierwszy przywiózł polo do Polski…

112

Tak, w 2002 roku polo zawitało do Polski. Wówczas byliśmy pierwszym klubem polo, a teraz jest już ich kilka i bardzo dobrze, że ten sport się rozwija. Natomiast jeśli chodzi o polo na śniegu, to pierwszą taką imprezę pod Tatrami zorganizowaliśmy w 2007 roku. Teraz po raz drugi z rzędu przeprowadzimy ją u podnóża Hotelu BUKOVINA. Polo w BUKOVINIE sprawiło, że na imprezie pokazali się ludzie z różnych środowisk: politycy, aktorzy celebryci, można było spotkać m.in. Panią Grażynę Szapołowską czy Katarzynę Figurę. Jak w tych różnych środowiskach event został odebrany? Jak wspomniałem wcześniej, lokalizacja zapewnia rozrywkę na różnych płaszczyznach. Dlatego też przedstawiciele sponsorów i partnerów turnieju,

zaproszeni goście, celebryci i widzowie mogą spędzić w BUKOVINIE zimowe „wakacje”, gdzie tak naprawdę polo jest tylko pretekstem do spotkania, taką przysłowiową wisienką na torcie. Do tej pory nie udało nam się znaleźć w Polsce miejsca, które oferowałoby gościom takie atrakcje. Aż w końcu trafiliśmy do BUKOVINA Terma Hotel Spa. Polo jest wciąż w Polsce sportem niszowym. Czy takie imprezy, jak BUKOVINA Polo Snow Masters, przyczyniają się do popularyzacji tej dyscypliny w szerszych kręgach? Polo tak naprawdę wszędzie na świecie jest sportem niszowym. Trochę błędnie polo jest postrzegane jako sport elitarny, związany z wysokimi kosztami. Owszem – polo wymaga poświęcenia czasu na treningi, jazdę konną. Trzy-cztery razy w tygodniu trzeba jechać do klubu polo i trenować, a nie wszystkich na to stać – dlatego liczba graczy polo nie jest zbyt duża. Za to liczba ludzi chcących oglądać takie zmagania – rośnie z każdym rokiem. Tak samo jest ze skokami narciarskimi czy Formułą 1: mało ludzi trenuje skoki czy jest kierowcami rajdowymi, ale mnóstwo chce oglądać zmagania na skoczniach czy torach wyścigowych. Polo jest trochę taką Formułą 1 wśród sportów i mimo wszystko obiecująco się rozwija w naszym kraju. Jest już sześć ośrodków, niektóre na światowym poziomie. Kiedy ja zaczynałem swoją przygodę z polo w Polsce – byłem sam, byliśmy pierwszym klubem. Jeśli miałby Pan zaprosić naszych czytelników na BUKOVINA Polo Snow Masters 2014, to… Przede wszystkim do takiego miejsca jak BUKOVINA Terma Hotel Spa nie trzeba specjalnie zapraszać. To miejsce jest tak niezwykłe, że po prostu trzeba tu przyjechać! W dniach 31 stycznia – 2 lutego odbędzie się BUKOVINA Polo Snow Masters 2014: będzie słońce, śnieg, międzynarodowe składy drużyn, trzydniowe rozgrywki polo połączone z akademią, świetna atmosfera i dobra zabawa!


WYDARZENIA bukovina

Choinka pod papieskim oknem

„…Choinka mówi, że życie jest «zawsze zielone», gdy staje się darem, nie tyle poprzez rzeczy, co przez dawanie samych siebie: w przyjaźni i w szczerej miłości, w niesieniu bratniej pomocy i przebaczaniu, we wspólnym spędzaniu czasu i we wzajemnym słuchaniu...”

T

ak mówił Wielki Polak Jan Paweł II i dlatego co roku na placu przed Domem Arcybiskupów Krakowskich piękna i okazała choinka rozświetla świat swoim blaskiem. To inicjatywa, która nawiązuje do tradycji stawiania świątecznych drzewek na Placu Świętego Piotra, która rozpoczęła się w Boże Narodzenie 1982 roku.Co roku żywe drzewko przywozili również do papieskich apartamentów w Watykanie górale z Podhala.

W Polsce zwyczaj ten wprowadził w 2007 roku ks. kard. Stanisław Dziwisz. Drzewko rozbłyśnie blaskiem już po raz siódmy będąc pięknym symbolem pamięci i miłości rodaków dla Jana Pawła II. Fundacja BUKOVINA od chwili powstania intensywnie wspiera wiele inicjatyw społecznych i charytatywnych, a także występuje w roli mecenasa sztuki i kultury regionu Podhala. Dlatego tradycyjnie już towarzystwo jest partnerem akcji „Choinka pod oknem papieskim”, dając swój wkład nie tylko w przepiękny wygląd drzewka, ale przede wszystkim całej idei łączenia się w świątecznej radości z potrzebującymi.

113


bukovina WYDARZENIA

Jan Wieczorkowski i Antoni Pawlicki: BUKOVINA jest piękna!

Z Janem Wieczorkowskim i Antonim Pawlickim rozmawiał Tomasz Gawędzki

Jest Pan częstym gościem BUKOVINA Terma Hotel Spa? J.W.: Rzeczywiście, już kilka razy tutaj byłem i za każdym razem jest fantastycznie. Poza tym pochodzę z Rabki, oddalonej 30 km od Bukowiny Tatrzańskiej, więc mam blisko (śmiech). Czuję się związany z tym miejscem, z Podhalem, gdzie spędziłem swoje młode lata. Jestem tutaj sercem cały czas. Jest Pan znany w środowisku aktorskim z tego, że świetnie jeździ na snowboardzie… J.W.: Zdecydowanie deska! Jeżdżę dobrze, ale jest jeszcze wiele rzeczy, które można robić na desce i chcę się jeszcze podszkolić. Narty już dawno mi się znudziły. Pan Antoni Pawlicki z kolei jest zwolennikiem nart… A.P. Ja od małego jeżdżę na nartach. Kiedy byłem brzdącem, mój tata wsadził mnie na narty i tak zaczęła się moja miłość do tego sportu. Potem zrobiłem 114

papiery, dzięki którym mogłem się tytułować instruktorem narciarstwa. Jednak później moje losy potoczyły się w inną stronę i niestety nie pracuję jako instruktor. J.W.: Twoje losy potoczyły się w stronę morza.... A.P.: Jednak odkryłem BUKOVINĘ dwa lata temu podczas Tour de Pologne i zakochałem się w tym miejscu. Znałem Bukowinę Tatrzańską, bo często przyjeżdżałem tu jako dziecko i uczyłem się jazdy na nartach, ale wcześniej nie było tu takiego obiektu. BUKOVINA Terma Hotel Spa tworzy klimat, jak w szwajcarskim kurorcie St. Moritz. Takich miejsc jak BUKOVINA brakuje mi w Polsce. J.W.: Kapitalna architektura budynku, jego położenie, obiekt wygląda jak klasycznie alpejski, ale zarazem nowoczesny. Nie bójmy się tego powiedzieć: BUKOVINA jest piękna! Mamy piękne widoki na góry, doliny do spacerów, lasy, gorące wody w Termach - jednym słowem wszystko, czego można chcieć.

„Cudze chwalicie, swego nie znacie” – to powiedzenie jest w tym przypadku na miejscu? A.P.: Jak najbardziej! Po co jechać gdzieś za granicę, do Austrii czy w inne miejsca, skoro w Polsce mamy taki świetny obiekt? Ja tu często przyjeżdżam i polecam innym, by odwiedzili BUKOVINĘ. Najpierw wypad na stok narciarski, a po białym szaleństwie można się zregenerować w Termach. Wszystko blisko siebie, więc można aktywnie spędzić czas, a potem się zrelaksować. Panowie grają razem w serialu „Czas Honoru”, spędzacie razem mnóstwo czasu. Lubicie się czy macie siebie czasem dość? A.P.: Nie lubimy się! (śmiech) J.W.: Tak się złożyło, że z całej serialowej ekipy, akurat my z Antkiem się lubimy i dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. Dobrze się rozumiemy i mamy do siebie dystans, więc to pozwala nam spędzać ze sobą dużo czasu.


? myślisz o czymś? pomyśl jeszcze raz!

www.autoremo.pl



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.