Wiosna 2014
Franciszek Chowaniec Suchowian Niezapomniane
Magdalena Zawadzka Drugi dom
Kuba Błaszczykowski Kwestia charakteru
Bartłomiej Kolbusz Machina czasu
Andrzej Siekierka Góralski Versace
• GÓRAL Franciszek Chowaniec Suchowian str . 12
Porsche Centrum Warszawa
Porsche Centrum Poznań
Porsche Centrum Katowice
Porsche Centrum Sopot
ul. Połczyńska 111 01-303 Warszawa tel.: 22 532 41 10
ul. Warszawska 67 61-028 Poznań tel.: 61 84 911 12-13
ul. Kochłowicka 103 40-818 Katowice tel.: 32 39 911 00
al. Niepodległości 956 81-861 Sopot tel.: 58 550 91 10
W zależności od wariantu i wersji zużycie paliwa w cyklu łączonym od 6,1 do 9,2 l/100 km, emisja CO2 od 159 do 216 g/km. Informacje dotyczące odzysku i recyklingu pojazdów wycofanych z eksploatacji na stronie www.porsche.pl
www.porsche.pl
Więcej życia. Nowe Porsche Macan.
od redakcji
K
„Magazyn Bukovina” życzy Państwu dobrego czasu w górach. Czas nie jest bez końca. Rozumiemy to i obiecujemy, że jeśli poświęcicie chwilę „Bukovinie”, nie pozwolimy Wam go zmarnować. Poznacie ludzi, których mądrość ma w sobie coś wielkiego. I niespodziewanego.
iedy byłem mały, myślałem, że góry nie są dla każdego. Że trzeba być Jurkiem Kukuczką albo Tadkiem Piotrowskim. Może dlatego tak późno je odkryłem? Dopiero w liceum pokazał mi je Jan Knapczyk, zabrał wtedy całą klasę. Nie przypuszczałem, ile ryzykował. Poszliśmy po wszystkich dolinach. I na Giewont. A ostatniego dnia kilku wybranych zaliczyło Orlą Perć. W deszczu. Nie mogłem się nie zakochać. Choć wtedy nie wiedziałem, że tylko ta jedna miłość jest na zawsze. Od tej pory wracałem w góry każdego roku i koniec końców złaziłem wszystkie szlaki Tatr. Została tylko jedna droga. Wspinanie. Zanim doszedłem z Kuźnic do Betlejemki, zakochałem się w dziewczynie, której pomagałem nieść linę. Kiedyś, po latach, mieliśmy mieć razem dom. Być może jedyny prawdziwy.
Mój nauczyciel wspinania nazywał się Jerzy Hirszowski. Kiedy słońce raziło go w oczy, mrużył je zza okularów i odsłaniał górne zęby. Poza tym we wszystkim chciałem być dokładnie taki jak on. Nosić zwykłą flanelową koszulę zamiast polara i windshielda, nie golić się i mieć cierpliwość do dziewczyn. Nie próbować ich rozumieć, ale poczekać, aż się same ze sobą dogadają. Jurek Hirszowski zginął wkrótce po tym, jak zdałem egzamin taternicki. Poszedł z kursantami na drogę Świerza na Mięguszu. Nie wiem, kim bym się stał, gdyby nie on? Może byłbym szczęśliwszy na studiach MBA? Albo robiąc karierę Bóg wie w jakiej korporacji? Albo hodując dzieci z kimś eleganckim i reprezentacyjnym w domu na przedmieściach, takim, że kiedy jesz śniadanie na tarasie, to z otwockich lasów wychodzą łosie i patrzą na nowe BMW… Nie wiem. Nauczył mnie, że można z głową w chmurach przetrwać cały los i nie żałować. W końcu każdej drogi jest przecież Zmartwychwstanie.
GRZEGORZ KAPLA
wraz z zespołem M agazynu bukovina
8
www.zinodavidoff.com
www.zinodavidoff.com
Sunglasses.
Masculine design, polished acetate Sunglasses.
withdesign, stainless steel, SkyPol lenses – Masculine polished acetate one of men‘s favourite essentials. with stainless steel, SkyPol lenses –
one of men‘s favourite essentials.
Passion for Excellence. Pleasure in Life.
Magazyn Bukovina, ul. Mińska 25, 03-808 Warszawa, info@kmhmedia.eu, www.bukovina.pl | Redaktor Prowadzący: Grzegorz Kapla | Sekretarz Redakcji: Daniel Ratowski | Redakcja & współpracownicy: Krzysztof Kramarz, Marcelina Bazydło, Konrad Skura, Marcin Kędryna, Tomasz Gawędzki, Marianna Goss, Mateusz Gawron | graficzny i skład:
Dział reklamy: reklama@kmh24.pl | Projekt
| Produkcja: Jakub Nikodem, jakub.nikodem@kmh24.pl | Print management: www.printcare.pl | Wydawca:
kmh media group sp. z o.o., ul.
Mińska 25, 03-808 Warszawa, info@kmhmedia.eu, www.kmhmedia.eu | Dyrektor Zarządzający: Tomasz Chmielowiec, tomasz.chmielowiec@kmhmedia.eu | Prokurent: Michał Kwiatkowski, michal.kwiatkowski@kmhmedia.eu 10
spis Treści
W NUMERZE 12 Franciszek chowaniec suchowian Niezapomniane 30 Magdalena wolińska RIEDI Za spiżową bramą 28 Wiosna Wiosna ach to ty! 34 Jakub błaszczykowski Kwestia charakteru 42 Kuchnia Na wiosnę 48 Anna Figura Zbliżenia 50 Magdalena zawadzka Drugi dom 58 Uroda spa pielęgnacja Dla ciała i duszy 64 Czesław lang Niezłomny 72 Porsche panamera 4s Scyzoryk ze Stuttgartu 78 Andrzej siekierka Góralski Versace 86 Jerzy owsiak Bukovina to przykład made in Poland 88 Enej Bukovina to najgorętsze miejsce w Tatrach 90 Jakub wesołowski Bukovina jest dla mnie terapią 92 Profesor bury Machina czasu 100 Gadżety W góry, w góry, miły bracie 104 Bukovina Wydarzenia
Magazyn Bukovina dostępny również za darmo w AppStore, Google Play i Windows Phone
GĂ“RAL Franciszek Chowaniec Suchowian
12
Franciszek Chowaniec Suchowian GÓRAL
Nie Był chłopakiem, który spotkał marszałka i artystą na tournée w spalonym kraju. Był synem kułaka, a nad takimi Partia się znęcała. Był aktorem, który grał dla Karola Wojtyły i prawdziwym skazańcem w ubeckiej katowni. I nic nie uronił z życia.
P
Tekst Grzegorz K apla Zdjęcia A dam Brzoza, A rchiwum
an Franciszek ma swoje zasady. Do zdjęcia się nie ustawi, bo Góral fotografuje się tylko w góralskim ubraniu. A takie ubranie Góral nosi od święta, więc go dziś nie założy. Bo dzisiaj nie jest żadne święto. I nic go nie obchodzi, że pan fotograf jechał z Warszawy pół tysiąca kilometrów. – Przecie jak mu zolezy, to jesce przyjedzie, prowda? W pokoju ma szafkę. Zdjęcia. I kartki wspomnień. Równe maszynowe pismo. Dobry język. Znać, że wychował się na porządnej polszczyźnie. W dzieciństwie, przy lampie naftowej kobiety przędły, a on czytał Prusa, Sienkiewicza, no a potem „Chłopów”. Dopiero 6 grudnia 1936 roku we dwadzieścia koni bukowianie pojechali do Poronina po urządzenia
do elektrowni, które dostali od Stoczni Gdańskiej. Fury szły w górę przez wieś całe umajone. Światło było pod koniec okupacji na święta. Od tej pory czytał przy żarówce. – Do „Chłopów” była kolyjka, bo włosnyk ksiązek ludzie ni mieli, ino se pozycali. Piyrsom włosnom ksiązke w zyciu to miołek „Krzyzoków”. Krązyła po Bukowinie całom wojne. Jak sie wróciyła, brakowało łostatnik stron, bo kazdy se odrywoł z końca na tutkę, zeby zwinąć papierosa. Czytał, a potem jechał nad Poroniec po wodę. Nie było wodociągu. Cebrem trzeba było napełnić beczkę. Bywało, że beczka się zakwasiła. Przywozisz do domu, a tu zamiast świeżej wody – zepsuta… Bliżej było do studni Walosowyj i Kadłubka, i do Wojtusiowego Źródła, ale tam beczek stało w kolejce tyle, że trzeba było czekać pół dnia. 13
GĂ“RAL Franciszek Chowaniec Suchowian
14
Franciszek Chowaniec Suchowian GÓRAL
A ze rozumieli, ze górol to i tak nie bedzie posłusny, to piniodze wziyni i puścili.
Przydomek odziedzi czył po pradziadku, któ-
ry od dnia, kiedy ożenił się na Suchem, został Chowańcem Suchowianem. Pradziadek miał siedmiu synów. Trzech chodziło na Skrzypne na służbę, bo były tam dobre urodzaje. Najpierw poszedł jeden. Zarobek był dobry, więc ściągnął braci. Wdowy poznali, pożenili się i zostali. Czwarty był ożeniony w Bukowinie, ale jak się skończyła I wojna światowa, bukowianie ruszyli szukać ziemi pod Nowym Sączem, więc i on z żoną kupili 23 morgi. Kolejny pojechał do Ameryki szczęścia szukać i słuch po nim zaginął. Szósty i siódmy brat Jan i Szymon zostali w Bukowinie na gazdówce. Jan miał dwóch synów i dwie córki. Jednym z tych synów był Józef, ojciec Franciszka. Jak wybuchła I wojna, Józef pojechał się zaciągnąć razem z bukowianami. Mieli ich posłać pod Przemyśl. Gruchnęła wieść, że transport będzie szedł przez Chabówkę i połowa Bukowiny poszła ich wtedy żegnać. W ruskiej niewoli był Józef cztery lata. Najpierw u obszarnika, a jak rewolucja zmiotła właścicieli, pracował dalej na tym samym polu, ale już dla komunistów. Wrócił jednak i miał trzech synów i córkę. Mieszkali w domu, który jeszcze w 1913 postawił z ojcem na Kramarskim Wierchu przy głównej drodze. Ale w 1932 roku Rada Gminy uchwaliła, że w Bukowinie trzeba nazwać ulice i od tej pory Suchowiany mieszkali przy ulicy Zamoyskiego. Tak się nazywała ulica od Klina do kościoła. Od kościoła w dół – księdza Gadowskiego, ale uchwała Rada Gminy nie została zrealizowana do końca. Gadowski był taternikiem, budowniczym szlaku przez „Orlą Perć” i pierwszej bukowiańskiej willi „Prymuli”. Tej, w której siedzą teraz Siostry Miłosierdzia Bożego. To był dobry ksiądz, ale nie był bukowiański. Bo tutaj księdza nie było wcale. Starali się o niego hrabia Zamoyski, Franek Kuchta (dla pana Franciszka dziadek po mamie), co był wójtem, no i Jędruś Kramarz. Wystarali się i parafię objął Błażej Łaciak. Na jego 25-lecie Bukowina wydała przyjęcie w Domu Katolickim, zwanym domem Jędrusia Kramarza.
– Miały tam być zakonnice, ale Jędruś z proboszczem poszli w nieporozumienie o figury, tak że Jędruś nawet do kościoła nie chodził – opowiada pan Franciszek – bo Jędruś rzeźbić lubił bardzo, ale nie za bardzo umioł. No i ksiądz powymieniał figury i te jędrusiowe dziesi schowoł.
Kiedy nadeszła kolej na wojna, Franciszka Suchowiana do wojska nie wzięli. Za młody był na
rekruta. – Ale nie na robotnika. Przyśli i wziyni z łapanek w Bukowinie na szkolenie. Powieźli na Krupniczą 44. Sykowali nos do roboty w fabryce lotnicyj, alek się zwolnił z tego i ukrywoł. – Jak to zwolnił? – pytamy – uciekł? – Nie, nie uciyk. Wykupiyłek sie. W domu posprzedawali syćkie prosięta, no to piniądz był – wzion prawie
2 tysiące. Zabrołek i pojechołek, dzie tam trzeba. A ze rozumieli, ze Górol to i tak nie bedzie posłusny, to piniondze wziyni i puścili. Ukrywał się potem, bo przecie w papierach już stało, że na szkoleniu był. Jakby wpadł, to by z pewnością wywieźli do Niemiec. Wracał czasami do domu, a tam niedostatek. Przez dwa lata się wtedy ziemniaki nie urodziły. Aż do Krakowa ludzie jeździli po zboże. A potem na całe szczęście okazało się, że jest pełen spichlerz miechowski. No to i ojciec pojechał. – Pamiyntom jakek do Poronina po ojca pojechoł. Dworzec nieoświetlony, ciymno. Ino koło samej lokomotywy się świyciyło. Stoi pociąg. Nic się nie dzieje. I nagle zaczął się jakisi ruch. To sobie myśle, że pewnie ojciec tam. Idę, a tu setki ludzi się zaczynają wysypywać z tych ciemnych wagonów. Setki. Niektórzy śli
• Kadr z filmu „Ród Gąsieniców”, drugi od prawej Pan Franciszek. W tle Dolina Chochołowska.
15
GÓRAL Franciszek Chowaniec Suchowian
• Na górze: małżonka Pana Franciszka, Janina Chowaniec. Poniżej: rok 1946, od lewej: Stanisław Król, Franciszek Chowaniec Suchowian, Stanisław Chowaniec Suchowian, Władysław Sztokfisz Labizaro.
sami, niektórzy to ledwo na nogach stali. Ale kazdy przywiózł we worku zboże. Później mama jeździła do Krakowa przywoziło się nawet do 40 kg chleba. Za swetry wymieniali, za wełnę i za bimber. Jak grule pomarzły, to ino na bimber się przecie nadawały. Z bimbrem nie była prosto sprawa, bo „filance” polska Policja z Poronina węsyły za nielegalnom produkcjom. Kiedy wpadło w Poroninie dwuk chłopoków ze Stasikówki, to juz nigdy do chałupy nie przyśli. Wto ta wiy co z śnimi? Moze ik zabiyli jak tyk w 1940? 16
Wtedy Niemcy nakazali wycinkę drzew i kto miał konia, zmuszony był do pracy. Noc 15 stycznia 1940 roku była mroźna. Bukowianie wyjechali przed świtem ściągać z Roztoki tromy (drzewo tartaczne). Załadowali i karawaną dziesięciu furmanów, bo jakby co się stało w taki mróz, to bez pomocy nie masz szans, ruszyli przez Polanę Białaczańską i dogonili karawanę wozaków z Brzegów akurat wtedy, gdy z przeciwka nadjechał motocykl z przyczepą. – Przede mną jeden furman nie zdążył się usunąć z drogi – pisze pan Franciszek
w swoich wspomnieniach – Niemiec zeskoczył i uderzył go trzykrotnie w głowę. Nie zapomnę spojrzenia w moją stronę, ale ja już usunąłem się z drogi. Na Suchej Wodzie trzeba było napoić konie. Inna grupa z Bukowiny, która wiozła drzewo z Łęgów, już zaprzęgała. Szymon Stasik opowiadał, że bardzo możliwe, że miał przygodę z tym samym Niemcem. Jak chciał go uderzyć, to się Stasik usunął, a Niemiec uciął się w drzewo, a wtedy Stasik uciekł. Opowiadał to z dużym poczuciem humoru, ale Franciszek pamiętał to niemieckie spojrzenie i jakoś mu do śmiechu nie było wcale a wcale. A kiedy dotarli na plac, na którym zrzucali drzewo, robotnicy powiedzieli, że w Kościelisku rano była właśnie egzekucja. A potem przyszli zakopiańscy i mówią to samo. Że u nich była przed chwilą. – Zrzuciliśmy drzewo i ruszyliśmy w kierunku Poronina – zapisał Franciszek Suchowian w swoich wspomnieniach – na Ustupie zobaczyłem przestraszonych ludzi. Pytam, co się stało. A jeden z gazdów opowiada „gestapo jechało dwoma samochodami. Wieźli ludzi na egzekucję. Jeden rozkuł się w samochodzie i z drugim rzucili się na gestapowców, tak że kierowca zatrzymał się, a ci wyskoczyli i wzięli Niemców pod siebie. Rozkuty zdołał uciec w kierunku Olczy i go nie złapali. A drugi, skuty leciał do tartaku. I przy kole wodnym go zabili". W Poroninie przy cmentarzu stał tłum. Zatrzymali konie. – A tu co się stało? – pytają. – Właśnie Niemcy zabili czterech. Furmani pobiegli zobaczyć, ale Franciszek stał jak wryty. Ludzie w milczeniu szli na wszystkie strony jak błędni. Konie jakoś wyczuły złe, bo zbiły się razem w gromadę. Tylko im para szła z pysków. – Rusojcie! – krzyknął wreście Stasek Bieniek – wyjyzdzojcie cym pryndzyj z tego piekła! W domu Franciszek poczuł się chory. Za oknem jechały dwa samochody, błyskały światła. Niemcy jeździli po wsi. Potem jakiś hałas był. Wreszcie ojciec wpadł do izby i mówi, że właśnie na bukowiańskim cmentarzu rozstrzelali czterech ludzi. Ale wojna minęła. Do pracy w Gdyni pojechał jeden z bukowian za lepszą pracą, a z nim pojechała jego teściowa, pani Pilawska. I postanowiła ściągnąć bukowiański zespół na występy.
Bukowianie pojecha li do Gdyni 1 marca 1946 roku.
Wagon nazywał się „stodoła” i był to wagon towarowy z ławkami po bokach. W kącie świeciła lampa naftowa albo karbidowa. Staszek Łukaszczyk Bek
Franciszek Chowaniec Suchowian Góral
zaczął śpiewać i jakoś zszedł im czas do Suchej Beskidzkiej. Tu zmieniali lokomotywę. W Kalwarii Zebrzydowskiej przesiedli się do pociągu na Bielsko-Białą, a kierownik poinformował, że tym pociągiem jedzie najwięcej szabrowników udających się na Ziemie Zachodnie. – Po przyjeździe do Bielska okazało się, że spóźniliśmy się na pociąg do Katowic o 10 minut. Następny był za 5 godzin. Siedliśmy w kolejowej restauracji, ale kazano nam się usunąć, bo kapela nasza nie chciała tam grać – pisze pan Franciszek – niektórzy pisali kartki do Bukowiny, a ja poszedłem szukać miejsca, gdzie odwoziłem rosyjskim wojskom łopaty i beczkę po nafcie, które służyły Niemcom do budowy okopów w Trybsiu. Jechało nas wtedy z Bukowiny piętnastu furmanów. W końcu pojechaliśmy do Katowic, ale spóźniliśmy się 5 minut na pociąg do Gdyni. Najbliższy, z przesiadką, sedł za sześć godzin. Więc pojechałem tramwajem odwiedzić chłopców, którzy pracowali w Fabryce Zbrojeniowej w Łabędach: Kuchtę Stanisława Jaśkowego, Kuchtę Józefa, Budza Ludwika Tobołka, Głodziaka Józefa Rumanowego, Tarasa Stanisława Kulawego, Głoda Gloriana Siyrocioka. Zrobiłem im wielką radość i poczęstowali mnie herbatą i kanapkami. Wszyscy pojechali też odprowadzić mnie na stację. Pociąg jechał do Łodzi. W Częstochowie byliśmy strasznie spragnieni, więc poszedłem ze Staszkiem Koszarkiem szukać wody, żeby jej nabrać w puste butelki. Studni nie było, poszliśmy pod pompę, z której uzupełnia się wodę w parowozie. Poukładaliśmy butelki pod pompą, zacząłem kręcić, pociąg nasz ruszył i ktoś krzyknął „chłopy jedziymy”. Pobiegliśmy. Wskoczyłem i zobaczyłem, że dopiero teraz zaczyna działać pompa. Woda buchnęła i poprzewracała butelki. Okazało się, że pociąg tylko przestawili na inny tor. Wyjrzałem i zobaczyłem, jak dwóch kolejarzy próbowało zatrzymać strumień wody w pompie. W Łodzi przesiedliśmy się do Gdyni. Wszyscy się pospali. Nie spaliśmy już przecież dwie noce. Wiatr w pewnej chwili otworzył boczne drzwi (wówczas w każdym przedziale były drzwi) i Staszkowi Łukaszczykowi porwał z głowy kapelusz. Rano okazało się, że ktoś ukradł worek Franka. Franek Pacyga przewoził swoje teatralne akcesoria w paczce po darach UNRA. Były tam stare portki góralskie, połatana koszula, dziurawe buty i podarty kapelusz. Ktoś załakomił się tym napisem. Zmartwiła się pani Pilawska, ale inni tylko się śmiali. A najbardziej Władek Taras, który chciałby widzieć minę tego, kto rozpakuje paczkę. Spodziewa się darów UNRY, a tu dziurawe gacie. Po
Wtedy wpadła Pani Pilarska z krzykiem, że nie wypada, żebyśmy tu już w pierwszy wieczór zapijali... południu paczka znalazła się na końcu pociągu przy drzwiach i pani Pilarska była zadowolona. Wieczorem dotarliśmy do Gdyni. Stanisław Chowaniec zaprowadził nas do swego mieszkania. Szliśmy ulicą i zobaczyliśmy sklep „Bukowianka”. Okazało się, ze prowadziła ten sklep mieszkanka Bukowiny, której nazwiska już nie pamiętam. W domu Staszka spożyliśmy posiłek, a potem poszliśmy do hotelu. Dziewczyny zostały na noclegu u Staszka. Po drodze Staszek zaprosił nas do lokalu „Rena-Sankte”. Lokal był okazały. Lustra, palmy, trzech kelnerów nakładało srebrne nakrycia, a my w bukowych portkach. Aż kucharze wyszli ciekawi zobaczyć takich przybyszów. Kelnerzy nakładają po łyżce groszku, inny łyżkę jakiejś sałatki, jeszcze inny po kawałku ryby, a my spodziewaliśmy się porządnego mięsa, kiełbasy. Na szczęście nie brakło wódki. Wtedy wpadła pani Pilarska z krzykiem, że nie wypada, żebyśmy tu już w pierwszy wieczór zapijali, więc udaliśmy się na spoczynek. W sumie podróż trwała dwa dni i dwie noce. Nazajutrz była niedziela. Poszli do kościoła tak małego, że jeden z księży upychał ludzi w kościele, aby ich jak najwięcej zmieścić w środku. Po południu w teatrze oglądali „Śluby Panieńskie”, a pani dyrektor teatru zapytała, czy mogliby uczestniczyć w przedstawieniu
• Zespół z Bukowiny Tatrzańskiej podczas Międzynarodowego Festiwalu w Budapeszcie, szósty od lewej: Pan Franciszek.
„Krakowiacy i Górale”, które miało być wystawiane w czerwcu. Zgodzili się, ale zaproszenie nigdy nie nadeszło… Wieczorem dali przedstawienie „Ojcowizna” w Domu Marynarza. Drugie dali w poniedziałek. We wtorek wyjechali samochodem do Gdańska. W Urzędzie Miasta przywitał ich prezydent, a potem było zwiedzanie. W całym mieście z ruin wydobywał się wojenny dym. Wieczorem dali przedstawienie w Gdańsku Wrzeszczu w sali ogrzewanej piecami trocinowymi. Przy grzoniu Stasek Król łosmyndziył se jeden rynkow z cuchy. Grali każdego wieczora, a przecież jeszcze nie byli na molo. Wreszcie 8 marca pojechali do Sopotu. Szli po molo i widzieli zburzone kasyno. Pierwszy występ o 13.00. – Po występie idę do sklepu pod salą widowiskową. Miła pani ekspedientka oświadcza, że była mieszkanką Bukowiny po Powstaniu Warszawskim i otrzymuję w prezencie parę toreb słodyczy. Na tej samej scenie występujemy po raz drugi o 17.00. Wieczerzamy w Gdyni, a potem udajemy się na nocleg. Pięć dni później, po kolejnych występach w Trójmieście, czas wracać. 13 marca zaczęli pakować rzeczy. Panie nakupiły pierzyn na tandecie. Kupiec z kolegą zwoje kabli elektrycznych. Staszek Koszarek dwa duże dorsze, a Staszek Kuchta dwanaście amerykańskich świdrów. Występ 17
kultura Franciszek Chowaniec Suchowian
pożegnalny odbyli w Kinie Warszawa. Sala była wypełniona po brzegi. – Żegnamy Gdynię z poczuciem żalu. Zostawiliśmy gościnnych Kaszubów, morze i zapłakaną panią Zosię Putkową, żonę kapitana statku Stefan Batory, która całą okupację wraz z siostrą Marią przebywały w Bukowinie. Do Krakowa dotarliśmy rano. Pieszo idziemy na dworzec w Płaszowie, gdyż most kolejowy jest nieczynny. Stąd już bez przygód do Poronina i na piechotę do Bukowiny. Dziś wspominając te chwile spędzone nad morzem, w miastach umęczonych wojną, wśród ludzi, których już nigdy nie miałem spotkać, myślę, że nasz wyjazd z góralską muzyką i śpiewem był dla nich „woźnym” wydarzeniem.
A potem do Bukowiny przyjechał wiceprezy dent Stanisław Szwal be. No i spotkał się oczywiście
z wujkiem pana Franciszka, u którego mieszkał przed wojną, jak przyjeżdżał w góry. – Patrzcie, nasi sąsiedzi takie piękne samochody już produkują, Tatry – pochwalił się limuzyną – i my będziemy też takie produkować. No ale na trzeci dzień przyszli leśni. Od „Ognia”. Tatra była zaparkowana w stodole u Ludwika Kuchty na Klinie. – No to jom wyciągli na drogę, że bedom palić… No ale Szwalbe, który w tym czasie zatrzymał się w Pensjonacie Alta, jeden z tych właścicieli pensjonatu przyuważył, że coś się źle zaczyna dziać. Zabroł Szwalbego i polecieli. Przychodzą i Szwalbe gada. – Dobry wieczór. – Dobry wieczór. – Jest tu jaki dowódca tej grupy? – Jest – dowódca się zameldował. – Niech pan pozwoli ze mną – i poszli drogą poroniańską całkiem sami. Tylko we dwóch. Co jemu tam Szwalbe powiedział, ni mom pojyncio. Co uradzili, zostanie tejemnicom na wieki. W kazdym razie, jak przyśli, to dowódca krzyknoł w szeregu zbiórka, na cześć pana prezydenta trzykrotne hura. No i krzyknęli. Samochód wciągnyli z powrotem do stodoły. No i pośli. To jedno z wydarzeń, których pan Franciszek w pamiętniku jeszcze nie opisał. Podobnie jak triumfalnego wjazdu księdza prymasa Wyszyńskiego do Zakopanego, który widział w 1956 roku. I spotkania z Ludwikiem Solskim i powołania Komitetu Obrońców Pokoju… Delegat z Powiatu z Komitetu O…. P…. przyjechał i zorganizował spotkanie w niedzielę po „sumie”. A ja jako Z-ca Gminnego Komitetu Obrońców Pokoju obserwowałem ze sceny. 18
Na koniec ten prelegent: Ma ktoś jakieś pytania? No a babina tako, ze byście się nigdy nie spodzieli, godo: mogym powiedzieć? – Mówcie. – Bedzie pokój Bozy na tym świycie, cy nie bedzie? Wypuśćcie niewinnych ludzi z więzień, to pokój Bozy bedzie. I wszyscy zamilkli. Jak makiym zasioł. Tak. Znał chłopaków od Ognia. I kiedy dziś o tym myśli, to wciąż nie wie, czy przynieśli światu więcej pożytku, czy niepokoju. – Rozumiym ik, ale łoni tyz, wiycie narobili skody dość normalnym ludziom… Jo przez nik tyz zek siedzioł. I mój łojciec siedzioł. Bo ubowcy mieli taki wywiad samok, że współpracujym… Jeden się taki zemściył na nos i pedzioł cok ulotki antypaństwową rozwiesił i wygadoł. Ale nie wcym godoć wtory to był, bo to jest powazno sprawa. Ubecja przyjechała tuż przed samą pasterką. We Wigilię. Nawet się pozegnać nie dali. Tyle co kapelusz nałożył, bo zima przecie srogo. Wpakowali do auta pancernego. No i wtedy tyn z karabinym maszynowym powiedział: – Ty Sku…nie, przez Ciebie ja nie mam Wigilii. – Powiezły mnie do miasta na przesłuchanie i gadajom, ze jo przylepiyłek ulotke antypaństwowom, że znajom mnie i wiedzom, ze to jo. A jo milcołek ino. No bo co tu rzec? A łoni, ze nie musym gadoć, bo łoni juz dowodów majom dość. Ze po północy przydzie ksiądz, to mnie przezegno i rano idę do piachu. No miołek mieś wykonany wyrok. Katownia w Nowym Targu. Ludzi napchane po som sufit. W małej celi siedziało ich 49. Niewtorzy mieli butelki, to się do butelek załatwiali. A inni nie mieli. – A nos ino wypuscali na załatwianie się rano i wiecorym. To wiyes pon jaki to smród? No a rano jednak nie przyśli. Nie rozwalili. Bukowianie donieśli mi, że i ojciec zamknięty. I dwóch wujków. Milczał. No i po trzech tygodniach zwolnili.
Spotkanie na Klinie. To
było 21 października w 1940 roku, pan Franciszek w swoich zapiskach poczynionych po pół wieku błędnie określił datę na 31 grudnia: „W Bukowinie kwaterują dwie kompanie Wehrmachtu odpoczywające po kampanii francuskiej. Zachowują się dosyć przyzwoicie, bo przeważnie wszyscy są w średnim wieku. W Bukowinie są dwie restauracje. Brakuje zaopatrzenia w jedzenie, ale nie brakuje alkoholu i nawet piwa. Oprócz tego Niemcy mają dwie kantyny wojskowe dla swoich żołnierzy, ale alkohol
Franciszek Chowaniec Suchowian góral
z ich lokali przepływa do naszych. W ten pamiętny wieczór poszedłem do kuzyna kolegi Ludwika Kuchty, który mieszkał na Klinie. Wszedłem do izby. Siedziało tam trzech mężczyzn. Dwóch wydało mi się znajomych, a trzeci był zupełnie obcy. Moje spostrzeżenie tych osób było krótkie, bo Ludwik zaraz wyciągnął mnie i powiedział „poć idziymy na piwo”. I poszliśmy, ale zanim wyszedłem, zrozumiałem, że jedną z osób tam siedzących znam! – Jezus Maryjo – powiedziałem do Ludwika przecież to… Ludwika, w tym momencie trzasnął drzwiami. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem. Bo co by się mogło zdarzyć, jakby się wto dowiedzioł? Parę lat później, gdy pasłem krowy na Polanie, przyszedł do mnie gość, który mieszkał u nas w „Jutrzence”. Rozmawialiśmy kilka godzin. Opowiedział mi, że marszałek wrócił do Warszawy i chciał nawiązać kontakt z podziemiem walczącym, ale dowództwo zlekceważyło te próby. Marszałek umarł, albo jak mówią niektórzy, popełnił wtedy samobójstwo. A po latach mój brat, Staszek, zrobił kurs przewodnika tatrzańskiego i zaprzyjaźnił się z Józefem Krzeptowskim. A Krzeptowski przez całą okupację był kurierem między Budapesztem i Polską. No i on się zwierzył bratu, że przeprowadził Rydza Śmigłego przez Suchą Górę i Bukowinę, że się zatrzymali na Klinie, a potem pieszo poszli do stacji kolejowej w Szaflarach. Kiedyś spotkałem się z bratem w knajpie w Zakopanem. Był z jakimś znajomym. No więc nas sobie przedstawił. – Suchowian, a to Józek Krzeptowski. Nie rozmawialiśmy za wiele, ale żałuję. Bo to przecież on siedział wtedy z marszałkiem przy stole na Klinie.
Z żoną pan Franciszek poznał się w Orbisie. A to
było tak: jak już minęła zawierucha i zaczęły się rodzić plony, powoli zapomnieli o wojnie. Franciszek Chowaniec Suchowian dochrapał się posady wiceprezesa Gminnej Spółdzielni do Spraw Zaopatrzenia. Ale długo się tym nie nacieszył, bo Partia zaczęła tropić kułaków. Tymczasem pod koniec lat dwudziestych ojciec pana Franciszka zbudował pensjonat „Jutrzenkę”. Najwcześniejszy i największy dom w Bukowinie to była „Zofijówka” Kramarza, który pierwszy ceprów przyjmował. A potem budowali inni. Po wojnie Partia zabrała domy w zarząd przymusowy, a oni zostali „kułakami”(kapitalisty wiejskiego). – Tu jest powiat wiejski i syn kułaka nie może pracować w spółdzielni – orzekli
i tak pan Franciszek poległ w walce klasowej. Zabrali pensjonat, nie dali nic, ani odszkodowania. Nałożyli jeszcze obowiązkowe dostawy. No i z tą dyscyplinarką poszedł do pracy do Orbisu. Prowadził zaopatrzenie i rezerwacje. A dziewczyna z Białego Dunajca była kelnerką. No i tak się poznali. Na „pytacke” do rodziców nie jechał, bo sami się ugadali. Dwie córki ma. Ewę i Marysię. Tylko te dwie córki mu się urodziły. No i ma wnuczki. Joasię i Karolinę. Karolina Sztokfisz jest mistrzynią Polski w snowboardzie. No i walczyła na ostatniej olimpiadzie. A „Jutrzenka”? Orbis nie mógł sobie poradzić z eksploatacją drewnianych domów. Jak Stalin umarł, to zaczęli oddawać właścicielom. I „Jutrzenkę” oddali. No i przez 25 lat co roku korzystał z niej Energomontaż z Chorzowa. A jak się zaczęła „Solidarność”, to umowę wypowiedzieli i w pensjonacie zaczęła gazdować córka.
Do Rzymu pan Fran ciszek pojechał, bo tak się przecież godzi,
żeby pojechać. Długo się tam nie było, ale jak się Plac Świętego Piotra zobaczyło i tę bazylikę, to co jeszcze oglądać? Papieża tylko z oddalenia, bo Ojciec Święty stał na balkonie. Nie to samo, co z nim porozmawiać… Rozmawiali kie-
dyś w Bukowinie, w czasie kiedy Karol Wojtyła był arcybiskupem. – Był to dzień 22 maja 1961 roku – zapisał w swoich notatkach – dostaliśmy informację, że zagramy wieczorem sztukę „Zatraceniec”, na której będzie obecny dostojny gość biskup Karol Wojtyła, wielki miłośnik teatrów ludowych. Już o 18.00 zaczęli się gromadzić w Domu Ludowym aktorzy z miną zadowoloną, ale atmosfera w garderobie była podniosła i poważna. Arcybiskup przyszedł w towarzystwie księdza proboszcza Stanisława Foxa i Przewodniczącego Gromadzkiej Rady Narodowej Stanisława Galicy. Po zakończeniu sztuki kierownik zespołu Józef Pitorak polecił mi złożyć podziękowanie. Wygłosiłem je ze sceny zaznaczając, że jego obecność na naszym przedstawieniu jest dla zespołu największą nagrodą. Po czym podszedłem do niego, gdzie na przywitaniu uścisnął moją rękę i to pamiętam do dzisiaj jako największą nagrodę mojego życia. Rozmawialiśmy i wtedy podeszli muzykanci z Adamem Kuchtą i zaczęli grać. Z muzyką odprowadziliśmy go na drogę ku dorożce. Gość nie wsiadł jednak, ale stał tam i z nami rozmawiał. Nie wiedzieliśmy przecież, że to nasz przyszły papież. – No i to śićko zapisujym – uśmiecha się Franciszek Suchowian – zapisujym, bo na zawse jest ino wiara, rodzina i pamięć.
• Po lewj: ciupaga Pana Franciszka, wręczona podczas XL Sabałowych Bajań kiedy został „Pasowany na Zbójnika”, na górze: Jan Kuchta Ciułacz, wnuk Pana Franciszka.
19
Watykan Magdalena Wolińska Riedi
20
Magdalena Wolińska Riedi Watykan
Za spiżową
br mą Kiedy Franciszek został papieżem, 6-letnia córka Magdaleny narysowała mu laurkę. Skoro tata każdego dnia spotyka się z papieżem, to przecież może mu dać, prawda? A to był dziesiąty dzień pontyfikatu, nikt jeszcze Franciszka nie znał, nie wiedział, jak to będzie. Papież laurkę przyjął z radością. A po kilku minutach wyszedł ze swojego pokoju i wręczył dla Melanii list z podziękowaniem.
Tekst Grzegorz K apla Zdjęcia Daniel R atowski, archiwum
21
Watykan Magdalena Wolińska Riedi
M
agdalena Wolińska mieszka w Watykanie od jedenastu lat. Jej mąż jest oficerem Gwardii Szwajcarskiej już od osiemnastu lat. A zasady są takie, że kiedy papieski Gwardzista bierze ślub, żona przeprowadza się do Watykanu. Zasad jest więcej. Gwardziści muszą być Szwajcarami, muszą pochodzić z kantonów katolickich (głównie niemieckojęzycznych, ale obecnie również z części francuskiej i włoskiej). Gwardia została powołana do życia przez papieża Juliusza II della Rovere w 1506 roku. Od ponad 500 lat Szwajcarzy są jedynymi żołnierzami Watykanu. Papież Klemens VII podjął taką decyzję w uznaniu dla ich odwagi i męstwa, kiedy to wszyscy najemnicy uciekli przed armią cesarza Karola V, a Szwajcarzy nie ustąpili pola i uratowali papieżowi życie. To bardzo elitarna grupa licząca zaledwie 110 członków. Noszą barwne mundury w szesnastowiecznym stylu, choć nie ma żadnego dokumentu, który potwierdzałby, że ich słynne stroje nawiązujące do rodowych barw Medyceuszy zaprojektował osobiście Michał Anioł.
22
Magdalena Wolińska Riedi Watykan
Benedykt, wielki intelektualista, człowiek doktryny, myśliciel i pisarz. Pamiętajmy, że pierwszą encyklikę Benedykt i Franciszek podpisali razem. Franciszek, prawdziwy pasterz winnicy pańskiej.
Obecność Watykanu w życiu Magdaleny sięga 1995 roku. Była wtedy warszawską licealistką, która wraz z grupą młodzieży z parafii wybrała się do Włoch, do Loreto na Spotkanie Młodych Europy. Jan Paweł II zwołał je równolegle do Spotkania Młodych Świata na Filipinach. Europejskie było dla tych, którzy nie mogli się wybrać na drugi kraniec globu, do Manili. W czasie spotkania w Loreto papież zaprosił pielgrzymów i młodzież do Rzymu na obchody Wielkiego Jubileuszu chrześcijaństwa. – A ja pomyślałam: „pojadę”. Potraktowała sprawę poważnie. I zadaniowo. Zdeterminowało to jej wybór studiów, który padł na italianistykę, po tym jak pod urokiem tego cudownego kraju zapragnęła poznać również włoski język. No a potem znalazła się pośród wolontariuszy, którzy w 2000 roku pomagali pielgrzymom napływającym z najdalszych zakątków świata na obchody Wielkiego Jubileuszu. Była w Rzymie cały wrzesień. Ostatniego dnia poznała przyszłego męża. Niezwykłe jest to, że Jan Paweł II zmienił życie Magdaleny w taki bardzo osobisty sposób. Z powodu papieskiego zaproszenia skierowanego do młodych w Loreto, poprzez niebywały splot wydarzeń Watykan stał się jej domem. Każdego ranka przemierza w pośpiechu Plac Św. Piotra odprowadzając młodsze dziecko do przedszkola. Pod kolumnadą Berniniego jej córki bawią się w chowanego. W Ogrodach Watykańskich zjeżdżają na zjeżdżalni na prywatnym placu zabaw albo jeżdżą na rowerach na korcie tenisowym, który został zbudowany za pontyfikatu JPII.
Polacy w świecie
Z Magdaleną spotykamy się w Warszawie. Przyjechała w związku z przygotowaniami do emisji w TVP2 trzynastoodcinkowego serialu „Polacy w Rzymie i Watykanie”. To jej pierwsze dzieło w roli współproducenta. Dokumentalny projekt, pierwsza część większego zamysłu, którego celem jest produkcja serialu o Polakach w świecie. Istotą projektu jest pragnienie pokazania ważnych, ciekawych rodaków różnych profesji i różnych powodów, dla których żyją poza granicami kraju. Łączyć ich będzie to, że są niepisanymi ambasadorami polskości pośród mieszkańców różnych krańców świata. – W naszej produkcji pragniemy pokazać tych, którzy w środowiskach, które wybrali do życia i w których osiedli propagują polskość, przez to kim są i przez to, że z dumą i radością podkreślają swoją polską tożsamość. Serial o Polakach w Rzymie i Watykanie powstał we współprodukcji z TVP i, co jest szczególnym powodem radości dla Magdaleny, został objęty honorowym patronatem Prezydenta RP. To dodatkowo podkreśla misyjny i patriotyczny sens zrealizowanego projektu. W odcinek specjalny poświęcony 23
Watykan Magdalena Wolińska Riedi
Dzieci członków Gwardii spotykają się wtedy, grają w klasy na środku uliczki czy rysują kredą domki na watykańskim bruku. Janowi Pawłowi II w przededniu jego kanonizacji zaangazaangażował się kompleks BUKOVINA Terma Hotel Spa. Każdy odcinek jest odrębnym 20-minutowym filmem dokumentalnym. Portretem poszczególnych osób. Jeden opowiada o aktorce Kasi Smutniak, która robi oszałamiającą karierę we Włoszech. Ekipa towarzyszy jej na planie filmowym, na Festiwalu Filmowym w Wenecji, który prowadziła, czy w Tybecie, gdzie buduje szkołę. Inny film poświęcono Nestorowi Grojewskiemu, który przyjechał do Włoch jako dziecko, a dziś prowadzi jedną z najlepszych restauracji rybnych w Rzymie. Gotował na planie „Gangów Nowego Jorku”, a na co dzień podbija serca rzymian. Inne fragmenty przedstawiają elitę polskiej emigracji z dawnych lat, takich jak profesor historii sztuki Adam Broz czy rodzina Stanisława Augusta Morawskiego, która we Włoszech osiadła i poprzez swoja Fundację Umiastowskiej troszczy się o rozwój polskiej kultury. Cztery odcinki poświęcone są polskim duchownym pracującym w najbliższym otoczeniu papieża: kardynałowi Zenonowi Grocholewskiemu, jednemu z najważniejszych doradców papieża, księdzu Sławomirowi Oderowi, postulatorowi w procesie kanonizacyjnym Jana Pawła II, księdzu Pawłowi Ptasznikowi i siostrom, które pracują w Watykanie, są wśród nich albertynki z Zakopanego. 24
Dar
3 maja 2003 roku ówczesny kardynał Ratzinger udzielił Magdalenie ślubu. Nikt nie wiedział, że za dwa lata będzie papieżem. Umieranie Ojca Świętego Jana Pawła II było dla niej, Polki, bardzo szczególne. Znała osobiście papieskich sekretarzy, więc od pamiętnej ostatniej środy wiedziała, jak jest źle. Ludzie zaczęli się gromadzić na Placu Świętego Piotra. Z okien jej mieszkania bezpośrednio widać okna Jana Pawła II. Widziała, że nocą nie gasną światła w jego sypialni, kuchni, jadalni. A rozświetlone okna o trzeciej nad ranem to był znak, że się dzieje coś złego, widzieli, że są tam lekarze. – No a potem zamknęła się księga na trumnie Jana Pawła. – A dzieci? Jak to przeżywały? – Wtedy jeszcze nie miałam dzieci. Moje pierwsze dziecko jest darem Jana Pawła II. To dla mnie wielki znak jego świętości. Przez kilka lat nie mogłam zajść w ciążę. Poznałam wielu lekarzy. Twierdzili, że wszystko jest w porządku, że nie ma powodów, dla których nie mogłabym mieć dzieci. Ale cztery lata sprawiły, że przestałam to rozumieć. Ratunkiem było pójście do papieża. Wierzyłam, że tak się powinno stać. Oboje z mężem poszli pomodlić się do grobu Jana Pawła w drugą rocznicę jego śmierci, 2 kwietnia 2007 roku. No
Magdalena Wolińska Riedi Watykan
i kiedy po czterech tygodniach Magdalena zrobiła testy, odkryła, że jest w ciąży. Dziecko przyszło na świat 22 grudnia. Dziewczynka. Dostała na imię Melania.
Zagranica
Pierwszego przejścia przez watykańską bramę nie pamięta. Jeszcze przed ślubem wielokrotnie przechodziła, żeby dotrzeć do koszar Gwardii czy wziąć udział w uroczystościach Gwardii. Ale nie miała swobody poruszania się. Taką swobodę uzyskują tylko obywatele Watykanu. Pracownicy różnych instytucji mają przepustki, które ich upoważniają do tego, żeby dotarli do swojego miejsca pracy. Jeśli ktoś pracuje w aptece, idzie do apteki, a jeśli w Sekretariacie Watykańskim, idzie do Sekretariatu. Swobodnie mogą się poruszać tylko mieszkańcy i obywatele Watykanu. Obywateli jest znacznie mniej niż mieszkańców. Na przykład siostry zakonne są mieszkankami, ale nie są obywatelkami. Obywatele posiadają paszporty państwa watykańskiego. Kobiet, obywatelek Watykanu jest 31, łącznie z Magdaleną i jej córkami. – A kiedy przekracza Pani granicę innego kraju, to jak reagują strażnicy? – Z dużym zdziwieniem. Pokazują sobie nawzajem paszport, konsultują się, bo nigdy takiego nie widzieli. Jeśli bowiem spotykają kogoś z Watykanu, to wysokiej rangi hierarchę czy nuncjusza, który ma paszport dyplomatyczny jako ambasador Stolicy Apostolskiej i nie podlega kontroli granicznej. Niewątpliwie inaczej reaguje strażniczka na księdza biskupa niż na młodą kobietę. W Watykanie przechodzi granicę bez kontroli. Nawet jeśli idzie z gośćmi, Gwardia i Żandarmeria przepuszcza ich bez konieczności okazania paszportów. Granica Watykanu jest bardzo konkretna – to dziewięciometrowy mur okalający całe państwo. Są w nim cztery bramy. Najbardziej popularna jest Porta Santa Anna, przez którą odbywa się największy ruch kołowy. Poza terenem Watykanu znajdują się należące do niego nieruchomości – letnia rezydencja papieży w Castel Gandolfo, kilka pałaców na terenie Rzymu, bazyliki czy Sądy Watykańskie. Łączy je bezpośrednia wewnętrzna watykańska linia telefoniczna. Codzienne życie w Watykanie to bardzo wygodna enklawa pod kloszem, bo na każdym rogu są kamery. I nie można wrócić po północy, bo bramy są zamykane i otwierane dopiero o godzinie 6 rano. Najbardziej lubi Watykan w dni świąteczne, kiedy nie działają instytucje i panuje tam cudowny spokój. Dni świątecznych jest sporo. Oprócz ogólnych są i specyficzne – na przykład rocznica Paktów Laterańskich, kiedy to w 1929 roku Watykan stał się osobnym państwem, urodziny czy imieniny panującego papieża czy rocznica wyboru na papieża. Na co dzień pracuje w Watykanie około 5 tys. ludzi, ale w dni świąt zostajemy w te czterysta osób i to jest cudowny dzień. – Dzieci członków Gwardii spotykają się wtedy, grają w klasy na środku uliczki czy rysują kredą domki na watykańskim bruku. – A przedszkole? – Jest za granicą. Na Via Covciliacione, sto metrów do Placu Świętego Piotra. W samym Watykanie jest sporo dzieci, w tej chwili 23. Dwie rodziny mają po czworo dzieci. Około dziesięciu jest w wieku moich córek, więc wciąż odbywają się jakieś kinderbale. Jest zjeżdżalnia, huśtawki, domek, w którym dzieci mogą się bawić. Robimy tam nawet pikniki. – Ostatnio plotłyśmy wieńce adwentowe, to szwajcarska tradycja. Potem zaniosłyśmy je Benedyktowi XVI. To było bardzo wzruszające. Długo i serdecznie rozmawialiśmy.
Konklawe
Po ślubie pozostali z kardynałem Ratzingerem w dość zażyłych kontaktach, przychodził na kolacje, zawsze pytał, co
Ekipa nawet nie zauważyła, w którym momencie przejechał, bo to wtedy po raz pierwszy pokazał się w Fordzie Focusie… bez eskorty. A myśmy czekali na limuzynę.
słychać. A potem, nagle, konklawe wybrało go na papieża. Wszyscy brali pod uwagą taką możliwość, ale była silna kontrkandydatura mediolańskiego kardynała Martiniego. Kardynał Ratzinger przybrał imię Benedykta XVI i od tej pory na kolacje już nie przychodził. W prywatnych kontaktach był o wiele bardziej powściągliwy niż Franciszek. Pozostały spotkania na audiencjach. – Na pierwszej zapytał mnie o mój doktorat, pamiętał dokładnie tytuł mojej rozprawy doktorskiej. I to robiło wrażenie. Proszę pamiętać, że to nie był Watykan Franciszka, który przyzwyczaił nas do braku dystansu, ale Watykan Benedykta, który zachowywał ceremonialną etykietę i dostojeństwo. Z okazji dnia Chrztu Pańskiego papież chrzci każdego roku dwanaścioro dzieci, które są w wieku do czwartego miesiąca życia. Benedykt XVI już jako papież chrzcił obie córki. I ta bliskość została. – Jak przyjęła Pani wieść o jego abdykacji? – Byłam z dziećmi na nartach w Szwajcarii, kiedy dostałam telefon, że wkrótce media zdominuje ta niesamowita wiadomość. I że to momentalnie pójdzie w świat… Czuł się zmęczony, pozbawiony sił, by nadal pełnić funkcję Głowy Kościoła. Postanowił ustąpić miejsca komuś silniejszemu. To heroiczna decyzja ustąpić z pierwszego miejsca, kiedy siły nie pozwalają. 25
Watykan Magdalena Wolińska Riedi
• Dziś już nawet to, że papież porusza się małym Fordem i sam otwiera sobie drzwi bez żadnej eskorty, stało się normalne, ale na początku wobec majestatu, jaki reprezentuje, wydawało się to nieprawdopodobne.
I to Benedykt, wielki intelektualista, człowiek doktryny, myśliciel i pisarz. Pamiętajmy, że pierwszą encyklikę Benedykt i Franciszek podpisali razem. Franciszek, prawdziwy pasterz winnicy pańskiej. Nie widują się często, ale to się zdarza. Franciszek może mieć ten punkt odniesienia. Sądzę, że to jest bardzo ważne. I dobre. Po szoku, jakim była rezygnacja Benedykta, pewien rozdział mojego życia bezpowrotnie się zamknął. Etap ciągłości z pontyfikatem Jana Pawła. Kiedy 28 lutego Benedykt odjeżdżał po raz ostatni wraz z niewielką grupką osób z Watykanu, żegnaliśmy go na Dziedzińcu Św. Damazego. Ostatnie wyjście z pałacu i wyjazd do Castel Gandolfo. Odleciał śmigłowcem… Bardzo to przeżyłam. I nie wiedziałam, co to będzie.
Watykan papieża Franciszka
Przed rokiem, 13 marca, nikt nie wiedział, kto będzie papieżem. Może najmniej spodziewał się tego sam Franciszek. Przyjechał z małą walizką, bez sekretarza, w jednych butach, z założeniem, że w najbliższych dniach powróci do Argentyny… Po wyborze dalej mieszkał w Domu Świętej Marty. To wydawało się naturalne, bo przecież trzeba było odświeżyć apartamenty, coś przemeblować. Ale po remoncie Franciszek poszedł tam, zwiedził wszystko i postanowił, że się nie przeprowadzi. Dziś już nawet to, że papież porusza się małym Fordem i sam otwiera sobie drzwi bez żadnej eskorty, stało się normalne, ale na początku wobec majestatu, jaki reprezentuje, wydawało się to nieprawdopodobne. Benedykt zwracał uwagę nawet większą niż Jan Paweł II na majestat, symbolikę, celebrowanie rytuałów. A Franciszek uciął to kilkoma pierwszymi gestami. Przepuszcza kobiety w drzwiach, sam odprowadza gości. Jada posiłki wspólnie ze wszystkimi w Domu Świętej Marty. Jest pasterzem. – A oczekiwanie na reformę Kościoła, tak powszechne w świecie, przenika do Watykanu? 26
– Jak najbardziej. Zgromadził pewnego rodzaju ciało doradcze – komisję ośmiu kardynałów, pochodzących z różnych części świata i o odmiennej specjalności w doktrynie i analizuje z nimi sytuację Kościoła i samego Watykanu. To najlepsi ludzie Kościoła. Ze wschodu, z Europy, z Ameryki Łacińskiej. Więc do tej reformy z pewnością dojdzie. Zacznie się być może od fuzji pewnych instytucji watykańskich, powołał komisję do spraw zbadania finansów Banku Watykańskiego. Ale samego siebie traktuje jako proboszcza Rzymu. I to przyciąga niesamowite ilości pielgrzymów. Wiernych jest 50, 60 tysięcy na każdej audiencji. Dwa razy tyle, ile przyjeżdżało za czasów Jana Pawła II. To paraliżuje ruch w Rzymie. Na coniedzielną modlitwę Anioł Pański przyjeżdża tyle ludzi, ile bywało na najważniejszych uroczystościach za poprzednich papieży. A Franciszek przejeżdża, wita się z wieloma ludźmi osobiście, oddaje swoja piuskę i zakłada nową podarowaną mu przez jakiegoś pielgrzyma. Ostatniej zimy zdarzyła się sytuacja, ze oddał komuś własny szalik. Dla Gwardii to ekstremalnie trudne wyzwanie. Granica państwa znajduje się na linii kolumnady Świętego Piotra. Za tę linię papież nigdy nie przejeżdżał, bo tam się kończy jurysdykcja Gwardii i ochronę przejmuje państwo włoskie, ale to musi być uzgodnione w myśl protokołu dyplomatycznego, tymczasem papież Franciszek klepie kierowcę po ramieniu i mówi „jedź, jedź, przecież ludzie czekają”. Gwardziści nie mogą pójść dalej, bo są armią innego państwa. Świat uważa, że to jest cudowne, ale to nie jest łatwe. Spoglądam przez moje okna, a apartamenty papieskie w pałacu są zamknięte. Okiennice zatrzaśnięte… Kiedy w pierwszych miesiącach jego pontyfikatu kręciliśmy nasz 13-odcinkowy serial i czekaliśmy na papieża wraz z operatorem kamery, ekipa nawet nie zauważyła, w którym momencie przejechał, bo to wtedy po raz pierwszy pokazał się w Fordzie Focusie… bez eskorty. A myśmy czekali na limuzynę…
Wiosna 4 pory roku wiosna!
28
wiosna 4 pory roku
Obudź się!
Łatwo powiedzieć. Nasz organizm po zimie pracuje na niższych obrotach, a jeszcze ciągłe zmiany temperatury, ciśnienia oraz silne wiatry wystawiają go na ciężką próbę. Co robić, aby wygrać z wiosennym przesileniem?
Tekst Marianna Goss Zdjęcia A dam Brzoza, iStock
29
4 pory roku wiosna!
S
łońce zaczyna przygrzewać, ptaki zlatują się, drzewa kwitną, a Ty masz kiepski nastrój, boli Cię głowa i brakuje Ci energii. To naturalny stan rzeczy. Potrzebujesz czasu, aby przyzwyczaić się do nowej aury. Zimą nasz metabolizm nieco spowolnił. Słabe nasłonecznienie spowodowało spadek nastroju. Nic dziwnego, że z jednej strony odczuwamy radość na widok budzącej się do życia przyrody, z drugiej jest w nas jakiś dziwny niepokój. Naprawdę trudno się po zimie tak od razu „rozbujać”. Ciągłe zmiany frontów atmosferycznych miotają nie tylko pogodą, ale też naszym organizmem. Mamy zdolności odbierania fal elektromagnetycznych, powstających na linii frontów. W nocy objawia się to bezsennością,
drażliwością, dusznościami. W ciągu dnia bólami stawów, obrzękami, uderzeniami krwi do głowy. Kwiecień-plecień sprzyja przeziębieniom, bo nigdy nie wiadomo, jak odpowiednio do pogody się ubrać. Dodatkowo wiosną u wielu osób nasilają się dolegliwości krążenia, zaostrzają objawy choroby wrzodowej czy bóle reumatyczne. W tym okresie intuicyjnie rezygnujemy z tłustych posiłków, sięgamy po preparaty wzmacniające albo zwykły sok pomidorowy bogaty w żelazo, witaminy i potas czy sałatkę ze świeżych warzyw z dużą ilością kwaśnego sosu vinegret. Nasz organizm wysyła sygnały, że potrzebuje zmian. Potrzebuje wzmocnienia. Wiele osób w pełni świadomie decyduje się na wiosnę na „detoks”. Chcą oczyścić organizm, pozbyć się zimowego ciężaru dosłownie i w przenośni. Wszystko to, mniej lub bardziej świadome, prowadzi do jednego – konieczności zmiany diety na lżejszą.
wiosna 4 pory roku
Mięso
Mięso i jego przetwory starajmy się jeść dwa lub trzy razy w tygodniu. Wybierajmy raczej chude mięso, takie jak kurczak, indyk, królik czy cielęcina.
ryby
fot. istockphoto.com
Dieta wiosenna ma pomóc nam przetrwać wietrzny i często deszczowy okres pomiędzy zimą, a wyczekiwanym latem. Powinna dostarczyć niezbędnych składników odżywczych oraz zwiększoną dawkę witamin i mikroelementów wzmacniających nasz układ odpornościowy. Kluczowym elementem jest błonnik, który wspomaga regulację przemiany materii, wchłania toksyny, cholesterol i inne szkodliwe związki. Należy często sięgać po pieczywo i mąki z pełnego przemiału, grube kasze, owoce, surowe lub blanszowane warzywa. Wiosną na straganach nie brakuje: pomidorów, marchwi, sałaty, papryki, warzyw strączkowych, ogórków, cukinii, cebuli oraz owoców: jabłek, gruszek, winogron, śliwek. Na parapecie można samemu hodować w doniczkach nowalijki: szczypiorek czy rzeżuchę. Również aromatyczną bazylię, kolendrę, lubczyk, oregano, rozmaryn. Zawarte w warzywach i owocach antyoksydanty i związki mineralne wzmacniają nasz organizm zapobiegając infekcjom. Są też niezastąpionym źródłem błonnika. Nie kupujmy ich jednak na zapas, nawet przechowywane w prawidłowy sposób tracą dużą część drogocennych witamin i minerałów.
fot. istockphoto.com
Nowe menu
Nie zapominajmy o rybach bogatych w niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe (obniżające poziom cholesterolu we krwi) i pełnowartościowe białko oraz o roślinach strączkowych, które są świetnym źródłem wapnia, żelaza, cynku oraz (podobnie jak mięso i ryby) wartościowego białka. Do potraw dodawajmy świeże zioła.
W codziennym menu powinny też znaleźć się: ząbek czosnku – świetnie sprawdza się w leczeniu wiosennych przeziębień, a niektórzy naukowcy podkreślają, że może także zapobiegać rozwojowi nowotworów oraz obniżać ciśnienie krwi. Jeśli przeszkadza Ci nieprzyjemny zapach, można go nieco zneutralizować, żując natkę pietruszki lub łącząc te dwa produkty w jednej potrawie; miód – który zwiększa ogólną wytrzymałość organizmu. Sprawdzano to, podając miód sportowcom. Ponadto działa lekko uspokajająco. Najlepiej na czczo wypijaj szklankę letniej przegotowanej wody z miodem i cytryną; kiełki – kryją w sobie skoncentrowane witaminy i minerały, ponadto zawierają dużo błonnika i są niskokaloryczne; czekolada – na dwie kostki gorzkiej czekolady możesz sobie codziennie pozwolić, bo czekolada doskonale poprawia humor, a dzięki zawartości magnezu koi nerwy; woda – przynajmniej 2 litry dziennie, bo doskonale oczyszcza organizm z toksyn, ułatwia trawienie, poprawia nastrój i dodaje energii. Zamiast więc sięgać po kolejną kawę, wypij szklankę wody. Zmęczenie to bowiem często skutek odwodnienia; zamiast soli, używaj do potraw ziół: bazylii, koperku, szczypiorku, oregano, a przede wszystkim curry. Naukowcy z Centrum Kardiologicznego im. Petera Munka w Toronto odkryli, że curry pozytywnie wpływa na pracę móz gu i serca; przegryzaj orzechy, pestki słonecznika i dyni; kiełki dostarczą ci witamin i mikroelementów, zawarte w nich białka, enzymy i cukry są lepiej przyswajane przez organizm niż w dojrzałych warzywach: najzdrowsze są te z nasion rzodkiewki, lucerny, pietruszki, rzeżuchy i pszenicy.
fot. istockphoto.com
Nasz organizm wysyła sygnały, że potrzebuje zmian. Wiele osób w pełni świadomie decyduje się na wiosnę na „detoks”.
31
4 pory roku wiosna!
Im wcześniej zaczniemy o siebie dbać, tym szybciej zobaczymy efekty. Wiosna nie będzie czekać. Nie tylko dla ciała
fot. istockphoto.com
hartuj się
Wiosenne przesilenie bardzo często powoduje też zwiększoną podatność na infekcje. Jeśli tak jest i w Twoim przypadku, spróbuj wdrożyć miniprogram hartowania. Zmień temperaturę w domu – w dzień 20°C, w nocy 18°C. Możesz codzienne brać naprzemienne prysznice – ciepły i chłodny.
fot. istockphoto.com
SAuna
fot. istockphoto.com
Idź do sauny! Pod wpływem zmian temperatury naczynia krwionośne rozszerzają się i kurczą, poprawiając przepływ krwi, a skóra wydziela pot, wydalając z nim toksyny. Ponadto to naprzemienne chłodzenie (np. prysznicem) i rozgrzewanie (w saunie) wymusza na organizmie reakcje obronne, a więc powoduje produkcję przeciwciał, które zwiększają odporność.
32
Codzienna porcja ruchu wiosną poprawi Twój nastrój. To za sprawą serotoniny, która wydzielana jest także w wyniku wysiłku fizycznego. Dlatego nawet jeśli nie lubisz się ruszać, spróbuj się do tego zmusić, a już po kilku dniach poczujesz, że ruch sprawia Ci przyjemność. Jeśli będziesz ćwiczyć na powietrzu, dotlenisz organizm, poprawisz przepływ krwi przez skórę, stawy, kości i narządy wewnętrzne, co spowoduje, że będą one lepiej odżywione. Specjaliści zalecają, by ćwiczyć zgodnie z regułą 3x30x130, co znaczy, że powinnaś się ruszać 3 razy w tygodniu po 30 minut, z taką intensywnością, by tętno osiągnęło 130 uderzeń na minutę. Rozpocznij dzień od wdechów przy otwartym oknie. Poszukaj takiego rodzaju ruchu, który będzie sprawiał Ci najwięcej przyjemności. Wypróbuj: trucht lub bieg – trening rozpocznij ok. 2 godzin po ostatnim posiłku. Możesz zacząć od marszu, potem truchtać, a na koniec podbiec. Jeśli poczujesz zmęczenie, znów zacznij maszerować; nordic walking – pierwsze treningi najlepiej odbyć pod okiem trenera lub kogoś, kto się na tym zna (ważne jest odpowiednie przytrzymywanie kijków i właściwe odbijanie się od podłoża). Marsz z kijkami polecamy szczególnie osobom, które mają kłopoty ze stawami kolanowymi (zwyrodnienia), ponieważ w czasie takiego treningu obciążenie na te właśnie partie ciała jest znacznie niższe niż w przypadku zwykłego spaceru czy biegu (badania wskazują, że obciążenie na kolana zmniejsza się o ok. 5 kg); pływanie – to sport, który polubią nawet najwięksi przeciwnicy ruchu; rower – wzmacnia mięśnie kręgosłupa, obręczy barkowej, rąk i pośladków, poprawia funkcjonowanie układu oddechowego, pomaga schudnąć. W zależności od tempa jazdy, w ciągu godziny spalamy 300–600 kcal. Jeżdżąc codziennie, po miesiącu zgubimy 1,5–2,5 kg bez diety.
Salon piękności
Wiosną odkrywamy przed światem więcej siebie. Każdy z nas chce wyglądać atrakcyjnie, kiedy wreszcie zrzuci zimowe kurtki, szaliki i swetry. I nie chodzi tylko o dodatkowe kilogramy. Po zimie nasza cera jest przesuszona, włosy zniszczone od noszenia czapek, a skóra domaga się pierwszych promieni słońca. Zacznijmy od włosów. Pozwól sobie na wizytę u fryzjera, który zajmie się nimi profesjonalnie. Nie tylko zadba o Twój nowy wygląd, ale również je odżywi i doradzi, jak o nie dbać w domowych pieleszach. Do wyboru masz szeroką gamę szamponów, odżywek czy masek regenerujących. Hitem sezonu okazują się olejki do włosów, które wbrew obiegowym opiniom nie przetłuszczają i obciążają włosów, ale nadają im połysk i dodają objętości. Dodatkowo możesz skorzystać z domowych pomysłów, które Cię nic nie będą kosztowały. Zrób sobie maseczkę z żółtek, odrobiny oliwy i soku z cytryny. Potrzymaj na włosach trzydzieści minut, a efekty będą zniewalające. Dobrze nawilży i nabłyszczy. Po zimowych mrozach dłonie i stopy są często suche, a nawet popękane. Używaj codziennie kremu, a dwa razy w tygodniu zrób sobie peeling. Można go kupić w sklepie, ale również podobnie, jak maskę do włosów można też zrobić samemu. Potrzebujesz do tego cukru, odrobiny oliwy i wyciśnięty sok z cytryny. Przez dłuższą chwilę wcieraj mieszankę w dłonie, a następnie spłucz wodą i nałóż grubą warstwę kremu nawilżającego. Teraz całe ciało! Przy odrobinie ruchu i zdrowej diecie nabierze jędrności. Możesz mu dodatkowo pomóc używając kremów nawilżających czy ujędrniających. Najważniejsza jest systematyczność używania. Nic Ci nie da używanie takich kremów raz na tydzień. Postaraj się robić to rano i wieczorem, a wtedy zobaczysz efekty. Wiadomym jest, że nie będą one oszałamiające, a mogą jedynie nieco pomóc. Zwłaszcza, że trwa to zaledwie kilka minut. Pamiętaj również o twarzy! Pierwsze promyki słońca mogą podrażnić Twoją cerę. Dlatego nie zapomnij kremu, najlepiej z filtrem UV, aby skóra się przyzwyczaiła do tego, co ją czeka przez najbliższe miesiące. Im wcześniej zaczniemy o siebie dbać, tym szybciej zobaczymy efekty. Także nie ma na co odkładać tego na później, bo wiosna z pewnością nie będzie na Was czekać!
fot. istockphoto.com
wiosna 4 pory roku
Odkwaszanie to odpowiednia dieta, pozytywne emocje, harmonijny oddech i zrównoważony wysiłek fizyczny. NA NOWY SEZON – ODKWASZANIE
Ostatnio modne zrobiło się „odkwaszanie organizmu”. Wśród jego zwolenników są osoby z holistycznym podejściem do zdrowia i urody, osoby uczulone na gluten, a także poszukiwacze coraz to nowych diet. Odkwaszanie to przede wszystkim odpowiednia dieta, pozytywne emocje, harmonijny oddech i zrównoważony wysiłek fizyczny. Ludzki organizm w 70% składa się z wody, a wszystkie płyny ustrojowe (z wyjątkiem kwasu żołądkowego) mają odczyn lekko zasadowy. Nadmiar kwasu
powoduje zatem zakłócenie równowagi kwasowo-zasadowej, a w związku z tym cały szereg dolegliwości - ciągłe zmęczenie, ogólną drażliwość, zaburzenia snu, przesuszoną skórę, zgagi, wzdęcia, skłonności do przeziębień czy nawet osteoporozy. Dieta powinna składać się w 80% z produktów zasadotwórczych i w 20% produktów kwasotwórczych. Jednak na początku można zmienić te proporcje do np. 60% – 40% zawsze z korzyścią dla zasadowych produktów. Później w miarę upływu czasu można zwiększać w diecie produkty o charakterze zasadowym.
Na czas diety odkwaszającej warto wyeliminować z jadłospisu produkty o silnie zakwaszającym charakterze: – Cukier i wszystkie jego przetwory – Białą mąkę pszenną – Białe pieczywo – Biały ryż – Tłuste żółte sery – Czerwone mięso (zwłaszcza wieprzowinę) – Kawę – Czarną herbatę – Napoje gazowane – Alkohol. Całkowite wyeliminowanie tych produktów nie jest łatwym zadaniem, ważne, aby nie przekraczały one 20% dziennego menu. Druga grupa produktów to te mniej zakwaszające, które w ramach tych 20% można wpleść do swojego menu: – Ryby (również wędzone) – Jogurty (najlepiej naturalne) – Jajka (najlepiej z chowu ekologicznego lub z wolnego wybiegu) – Sery białe oraz twarogi – Chleb pełnoziarnisty – Płatki owsiane – Słonecznik, pestki dyni, orzechy – Ryż brązowy – Ziemniaki – Kasza gryczana – Warzywa strączkowe (ciecierzyca, fasola, groch) – Żurawina, borówki, śliwki – Jeśli jesz mięso – kurczak, indyk, wołowina, cielęcina, baranina. Ostatnia grupa to produkty zasadowe, które powinny stanowić 80% Twojej diety: – Warzywa zielone (brokuł, szpinak, jarmuż, pietruszka, seler naciowy, sałata, ogórek) oraz cebula i czosnek, buraki, cukinie, bakłażan, kalafior, kapusta, dynia, rzodkiewka, marchew, papryka i pomidory – Owoce, najbardziej cenne to cytryny, limonki i grejpfruty. Potem arbuzy, ananasy, kiwi, mango, papaje, awokado, banany, melony, pomarańcze, jabłka, brzoskwinie, morele, winogrona, trus kawki, maliny, wiśnie i czereśnie – Kiełki – Warzywa morskie – algi morskie, trawa jęczmienna – Grzyby – Migdały – Kasza jaglana i quinoa (komosa ryżowa) – Herbatki ziołowe oraz zielona herbata. 33
wywiad Jakub błaszczykowski
34
Jakub błaszczykowski wywiad
Kwestia charakteru Jakub Błaszczykowski
Mieliśmy rozmawiać o sporcie, w końcu to był dzień losowania grup eliminacyjnych do Mistrzostw Świata, a kapitan Reprezentacji Polski odpowiadał na żywo na pytania redaktorów Polsatu w telewizyjnym studio zaimprowizowanym na najwyższym piętrze hotelu Bukovina. I nawet zaczęliśmy od boiska, ale potem było już tylko o tym,
co w życiu jest ważne, a co najważniejsze.
Rozmawiają Grzegorz K apla i Krzysztof Kramarz Zdjęcia A dam Brzoza
35
wywiad Jakub błaszczykowski
Wiesz, że dotarłeś do granicy możliwości. To kwestia charakteru. Jeśli robisz to, co powinieneś na sto procent, to kiedy pociąg będzie odjeżdżał, zdążysz wskoczyć, bo byłeś gotowy.
Grałeś w Polsce, grasz w jednym z najlepszych klubów w Europie, więc wiesz, w czym tkwi problem. Dlaczego nawet Polacy w europejskich klubach potrafią grać świetnie, a w reprezentacji wciąż się to nie układa? Kluby na zachodzie mają środki, żeby sprowadzić najlepszych zawodników. Takich, którzy trenowali na odpowiednim poziomie już od dziecka. W naszym zawodzie to bardzo ważne. Jeśli zaniedbasz jakieś sprawy w młodym wieku, to w seniorskim trudno już będzie to nadrobić. Jeśli w pewnym momencie źle się prowadzisz, powiedzmy, że przeholujesz z imprezami, to wszystko się odbije na organizmie. Zagraniczne kluby wybierają najlepszych. To daje potencjał zbudowania drużyny, która będzie osiągać znaczące wyniki. My w Polsce nie mamy jeszcze takich budżetów, nie mamy takich sponsorów. Pamiętamy czasy, kiedy nasze kluby nie odstawały od Europy. Potrafiliśmy wygrywać. Choćby na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii. Nie odbieram sukcesów tamtym drużynom ani reprezentacji, to były ogromne wygrane. Na tamten czas nasi byli znakomitymi zawodnikami. Ale to była jednak inna piłka. Ale wystarczy włączyć sobie jakiś mecz z tamtych lat i porównać z obecną piłką i widać, że świat bardzo poszedł do przodu. Wtedy zawodnicy biegali w czasie meczu po 6 – 7 kilometrów. Dziś biegamy po 10-11. Cztery kilometry więcej. No i piłka stała się grą taktyczną, a wówczas nie był to sport aż tak koncepcyjny. W każdej dziedzinie trzeba iść do przodu. A my stanęliśmy w miejscu. Myślę, że największą rolę odgrywa w tym nasza mentalność: jeśli zdobędziemy już odrobinę, to stajemy w miejscu i celebrujemy ten sukces. W ten sposób nie będziemy się rozwijać. Uważasz, że Was trzech w Lidze Mistrzów zaspokaja naszym kibicom potrzebę wygranej i problem identyfikacji? W sporcie drużynowym trzech zawodników nie wystarczy. W indywidualnych sportach jeśli coś zawalisz, wiesz, że ty zawaliłeś. Ale w drużynowym może być sześciu, siedmiu doskonałych zawodników, ale drużyna przegrywa, bo było w niej dwóch, trzech czy czterech, którzy mają akurat słabszy dzień i nie ma ich kim zastąpić. Zagraliśmy w Lidze Mistrzów. I to był ogromny sukces Borussii Dortmund i nas trzech. Pracowaliśmy na to bardzo, bardzo ciężko przez kilka lat. Pytałeś o tę różnicę. To jest tak: jeśli jesteś tam, nikt nie musi cię namawiać do pracy. Bo jeśli masz słabszy dzień, to następnego dnia na twoim miejscu jest już ktoś inny. W naszych klubach nie ma takiego ciśnienia. W europejskich klubach nikt ci nie mówi, że 36
powinieneś dać z siebie sto procent. Każdy sam w sobie wypracowuje ten mechanizm. Jedni mają więcej talentu, muszą o niego dbać, inni mają mniej, ale potrafią pracować więcej niż pozostali i dochodzą do wysokiego poziomu. Musisz pracować na sto procent. Wtedy to zaczyna procentować. Rozumiesz, w pracy nie powinno być tak, że mecz czy trening to dodatek do reszty życia. To jest nasze najważniejsze zadanie. Tylko takie podejście daje szansę na zwycięstwo. I jeśli człowiek tak traktuje swoją powinność, to wcześniej czy później odniesie sukces. Poza tym kiedy czujesz wewnętrznie, że dajesz z siebie wszystko, że nie mógłbyś dać więcej… To naprawdę niezwykle trudne do określenia, bo zdarza się, że brakuje ci tchu do tego stopnia, że już nie widzisz na oczy! Wciąż walczysz! Więc jeśli dasz z siebie wszystko, jeśli masz o tym przekonanie i nie zwyciężasz, to i tak nie jesteś rozczarowany. Wiesz, że dotarłeś do granicy możliwości. To kwestia charakteru. Jeśli robisz to, co powinieneś na sto procent, to kiedy pociąg będzie odjeżdżał, zdążysz wskoczyć, bo byłeś gotowy. A jeśli nie robisz wszystkiego, jeśli odpuściłeś kiedyś, bo wydawało ci się, że to mało ważne, to kiedyś okaże się, że masz okazję, ale nie jesteś gotowy. A w Twoim życiu? Który to był moment? Myślę, że było ich kilka. Przeżyłem tragedię, kiedy byłem młodym chłopakiem. To ukształtowało mój charakter. Ukształtowało mnie jako człowieka. I od tamtej pory robię wszystko, co trzeba, żeby być gotowym. Zrozumiałem, że człowiek musi iść do przodu i nigdy nie wolno mu się poddawać. Milczenie. No zadaj to pytanie. Ale nie wiem, co powiedzieć. Milczenie. Miałeś dziesięć lat. Więc już sporo rozumiałeś ze świata. Wiesz, nie można powiedzieć o dziesięcioletnim chłopcu, że wie, czego chce w życiu. Miałem marzenia. Jak każdy chłopak. I każda dziewczynka. Bawi się lalkami i marzy o tym, żeby być królewną. No więc tak, marzenia miałem. Ale życie to zweryfikowało. Ale piłka była ważna od początku. Jurek (Jerzy Brzęczek, brat mamy Kuby Błaszczykowskiego, wychowywał go od dnia śmierci mamy – przyp. red.) był przecież kapitanem reprezentacji. Był dla mnie wzorem, był mistrzem, a potem został mentorem. Imponował mi. A ponieważ mieliśmy się na co dzień, widziałem, na czym polega ta droga. W oczach małego chłopaka wydawało się to takie wielkie, nieprawdopodobne. Człowiek patrzy z dołu na tych wielkich piłkarzy i marzy o tym,
fot. Jacek Bonecki
Jakub błaszczykowski wywiad
• Jakub Błaszczykowski losowanie do grup Mistrzostw Świata komentował ze studia zaimprowizowanego na najwyższym piętrze Hotelu Bukovina.
żeby się takim stać. Jurek przekonał mnie, że to nie było marzenie na wyrost. Że jeśli naprawdę pracujesz, to masz szansę. Że trzeba sobie stawiać wysokie cele, bo wtedy można długo iść. Będzie trudniej, będzie ciężej, ale się nie rozczarujesz. Pamiętasz ten dzień, jak odeszła mama? Pamiętam. Ale nie chcę o tym mówić. To nie jest żadna tajemnica, ale to jest zwyczajnie bolesne. Po prostu. Stało się. To jest przeżycie tak silne, taki wstrząs, że na psychice dziecka może pozostawić ślad. Tracisz w jednym momencie oboje rodziców i to właśnie wtedy, kiedy najbardziej przecież potrzebujesz opieki. I nagle musisz sam się sobą zaopiekować. Z beztroskiego życia w jednej chwili stać się dorosłym. To jest szkoła…
Nie oszukujmy się, nie mamy pojęcia, jak to jest. Większość nie wie. I może dlatego tak trudno mi o tym opowiedzieć… Czasami ludzie bardziej doświadczeni od nas w mniej istotnych sprawach mówią nam „nie rób tego czy tamtego”, ale nasz wewnętrzny charakter, nie, nie charakter, ale jakaś wewnętrzna przekora podpowiada „a, zrobię po swojemu, może to właśnie mi się uda...”. Dałem radę. I to mi sprawia satysfakcję. Chociaż tylko ja wiem, ile trzeba było w sobie pokonać, żeby być tutaj, gdzie jestem. I tylko ja wiem, ile pracy wkładam każdego dnia w to, żeby być tym, kim jestem. Bo łatwiej było tu dojść, niż się w takim miejscu utrzymać. Nie tylko o sporcie mówię. O życiu. Trzeba walczyć z chwilami słabości, każdy je ma, każdy ma ten głos, „że może trochę odpuścić”. Ale to kwestia wewnętrznego postanowienia. 37
wywiad Jakub błaszczykowski
Wtedy miałeś wujka i babcię. Tak. I wiele im zawdzięczam. Nic nie zapomniałem. Ale nie wiem, jak jest w waszym życiu, ja w moim wyborów dokonuję sam. Słucham podpowiedzi, ale nikt za mnie tego życia nie przeżyje. Kiedy byłem młody, wciąż były szanse, żeby iść się zabawić. Ale nie szedłem. Wiedziałem, co jest naprawdę ważne. Wiedziałem, że poświęcenie jest ważne. Jeśli potrafisz coś poświęcić, zdobywasz w zamian coś ważnego. No dobrze, czasami szedłem, ale świadomość celu w końcu wygrywała. Nie mogłem się poddać. Postanowiłem uczynić wszystko, żeby w moim życiu świeciło słońce. Dla mnie rodzina jest najważniejsza. To mój priorytet. Tak nas w Polsce wychowują i to mnie cieszy. Kiedy się spotykamy na Święta, przychodzi trzydzieści osób i wszyscy są u siebie. To daje nam ogromną siłę. Babcia jest głową wszystkiego. Ale każdy do niej przychodzi i robi, co chce. To zupełnie normalne, że drzwi są zawsze otwarte, nikt się nie wstydzi własnych potrzeb. Wujek zastąpił mi ojca. Traktował mnie jak syna. Mamy naprawdę partnerski kontakt. Rozmawiamy o wszystkim. I to jest dar. Wiem, że niewielu ludzi to w życiu ma... Bywają ostre rozmowy, trzeba kogoś sprowadzić na ziemię. I bywają takie, po których znowu chce się wstawać i brać z życiem za bary. Wyczucie i zrozumienie. Cieszę się, że Jurek jest taki, jaki jest. Jego cierpliwość pomogła mi w życiu ogromnie. Od tamtej pory przechodziłem dużo trudnych spraw. Ale zawsze z uśmiechem. W życiu jest tak, jak na boisku. Nie ma różnicy, z kim grasz. Trzeba wygrać. Tyle, że na podium z reprezentacją wciąż nie stanęliście.
• Od talentu ważniejszy jest charakter. Jeśli masz talent, ale nie masz charakteru, to po dwóch, trzech latach odpuszczasz.
Ile chcesz mieć z życia? Sto procent? Osiemdziesiąt? A może wystarczy ci mniej i jednak możesz odpuścić? Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czego potrzebujesz do życia? Co jest najważniejsze? Materialny dobrobyt? Bezpieczeństwo? Zwycięstwo nad sobą? Skąd w Tobie taka mądrość? Każdy ma swoje doświadczenia. To, przez co przeszedłeś, zostawia ślad. Ale to nie jest tylko moje doświadczenie, to ludzkie przecież. Wiem, ile przeszedłem. I nie zapominam nic z tej drogi. Trudne sytuacje w życiu są właśnie po to, żebyś mógł się nauczyć, jak być silniejszym. Choćby teraz (Jakub patrzy na swoje pogruchotane kolano) miałem już kilka operacji w życiu. I nigdy nie pomyślałem o życiu negatywnie. Po tym, co przeszedłem w dzieciństwie wszystkie inne problemy to są żadne problemy. Uwierzcie. O wszystkim myślę po prostu „no, stało się”. Nie uciekam od problemów. Nie chowam się za podwójną gardą. Wiele rodzin ma w Polsce problemy, ale na moim przykładzie można pokazać, że warto walczyć. 38
Nasz potencjał nie jest mały. Jest lepiej niż było. Ale przecież na boisku nikt ci nie odda nic za darmo. Może brak ci tego potencjału, ale musisz pokazać, że masz mocniejszy charakter. Że potrafisz czasem być cwany. Że nie pękasz. Jest lepiej. Ale my mamy w Polsce problem z obiektywną oceną sytuacji. Oglądałem olimpiadę. To, co dla Polski zrobiła Justyna Kowalczyk, to jest nieprawdopodobne! Ile dała radości. Ile emocji. A tak szybko zapominamy i zaczynamy nagle doszukiwać się jakichś błędów. Nie rozumiem… Wyjeżdżamy na Zachód i chcemy, żeby inni nas szanowali, a samych siebie w domu nie potrafimy uszanować? Musimy nad tym pracować. Nie mówię, że wszyscy. Ludzie, którzy wpisują komentarze w internecie, to nie są wszyscy. I niektórzy dziennikarze to też nie są wszyscy. Ale nie pozwalajmy im zapominać tego, co kto zrobił dla kraju. Każdy z nas miał szansę przejść taką drogę jak Justyna. Nie każdy ma taki talent. Od talentu ważniejszy jest charakter. Jeśli masz talent, ale nie masz charakteru, to po dwóch, trzech latach odpuścisz. Justyna ma wielki charakter. I za to jej się należy ogromny szacunek. Ja nie jestem od pouczania innych. Cieszy mnie, że jest coraz lepiej. Że Polacy przyjeżdżają na nasze mecze. Siedem lat temu, kiedy zaczynałem w Dortmundzie, na stadionie nie było ani jednej polskiej flagi. Teraz jest na każdym meczu przynajmniej kilka. Ludzie zaczynają się z polskością obnosić. Już się nie wstydzą. Już są tacy, którzy są dumni z tego, że są Polakami. Nie mają oporu, żeby mówić skąd są. A Niemcy to szanują. Ja nie jestem od pouczania. Ale pamiętam, że nasza historia jest świadectwem tego, że jesteśmy silnym narodem. Tyle, że na sto procent, nawet na sto dwadzieścia, robimy coś tylko wtedy, kiedy jesteśmy w sytuacji podbramkowej.
Jakub błaszczykowski wywiad
Wam, piłkarzom, jest łatwiej, ciągle jesteście w takiej sytuacji. Śmiech. Grałem z Mario Goetze. Przyszedł do drużyny, kiedy miał 17 lat. Taki młody, ale to był pełen profesjonalizm. I wielkie pieniądze, kiedy odchodził do Bayernu to za 37 mln Euro. Wszystko mógł mieć, ale nie odpuszczał. Przed i po treningu zawsze był na siłowni. Rozciągał się, zawsze wiedział, co ma robić. I może tu tkwi nasz problem? Mentalnie nie jesteśmy przygotowani na sukces. Orliki nie wystarczą? W naszych czasach nie byłoby problemu. Nam wystarczała łąka i cztery plecaki. A teraz są Orliki, ale kto na nich gra? Trzydziestolatkowie. I starsi. Im się chce. A nasze dzieci? Wolą siedzieć przy komputerze. W Niemczech jest inaczej? Są krok dalej, tam dzieci znowu grają. Ale ja nie chcę narzekać. W końcu to rodzice decydują o tym, czy dziecko idzie na boisko, czy siedzi w domu. Wychowanie dziecka jest najtrudniejszym zadaniem, jakie istnieje w życiu. Czasami jakiś mały problem potrafi urosnąć, więc trzeba zwracać uwagę, żeby małe sprawy nie urosły do wielkich. Kiedy rozkładaliście plecaki na łące, to graliście z bratem? Wiadomo, brat to brat. Starszy. Więc miał więcej cierpliwości. Młodszy z reguły jest bardziej… natarczywy. Byłem młodszy trzy lata, ale jak kładliśmy te plecaki na łące, to dawałem radę. Ciągle rozmawiamy, jest trenerem, więc ma własne zdanie. Jedziemy samochodem i jest pomarańczowe. No to ja przyspieszam. No to on „dlaczego jedziesz, przecież jest pomarańczowe”. No to ja, że pomarańczowe jest prawie jak zielone. A on, że pomarańczowe to już prawie czerwone. Nasze żony żartują, że wystarczy zmienić światło i już się zaczynamy spierać. Dlatego on jest trenerem, a Ty piłkarzem? Nie. To nie przez charakter. Miał zbyt poważne kontuzje, żeby mógł dłużej grać. A Ty? Nie boisz się. W tym zawodzie nie można kalkulować. Nie można się bać. Bo jeśli się boisz, to nie wkładasz w to, co robisz stu procent. Kiedy zaczyna się mecz, wyłączam się zupełnie. Słyszę swój oddech. Na stadionie jest wrzawa, ale to gdzieś poza mną. To kwestia koncentracji. Wszystko, co się dzieje poza grą, znika. Nie było tak od początku, musiałem się tego nauczyć. Ale to jedna z tych spraw, które przychodzą z doświadczeniem. Nie potrafię chyba tego wytłumaczyć, ale uwierzcie, tak jest. Wszystkie zachowania na treningach ćwiczy się tak dużo razy, że działają odruchy. W dodatku na stadionie Borussii, kiedy wychodzisz na murawę i widzisz 80 tys. kibiców, to robi taką atmosferę, że możesz się bać. To jest bardzo mobilizujące. Ale pierwsze mecze były inne. Trema? Tremę miałem, kiedy przechodziłem z czwartej ligi do Wisły i na stadionie było 7 tys. ludzi. A potem kiedy przeszedłem do Borussii i było ich 80 tys. Ale teraz nie ma już tremy. Nawet jeśli to
Real, czuję to samo – energię tych 80 tysięcy. I to jest mobilizacja. Już nie nakładam do głowy, że jak zrobię coś źle, to zobaczy to 80 tys. ludzi. Więc nie pamiętam może Realu, ale pierwsze mecze zawsze się pamięta. Tak jak pierwszy samochód. Pamiętasz pierwszy mecz w Borussii? Borussia to był wielki klub, więc to jasne, pamiętam ten pierwszy raz. Nie był to taki wielki klub jak teraz. Ale miał tradycję. Zawsze był komplet kibiców na trybunach. Wewnętrznie czuło się, że ten klub będzie stawał na nogi. Że będą przychodzić coraz lepsi gracze. Przeszedłem to na własnej skórze i zostało we mnie tak mocno, że nie umiałem zmienić klubu. No po prostu nie chciałem odejść. W całej seniorskiej karierze grałem zresztą tylko w dwóch klubach. Tylko Wisła i Borussia. Taki mam charakter. Wcześniej był jeszcze ten pierwszy klub „Raków Częstochowa”. Osiem lat tam grałem. Stamtąd trafiłem na dwa miesiące do Górnika Zabrze, ale nie umiałem się odnaleźć i wróciłem do Częstochowy. 39
wywiad Jakub błaszczykowski
40
Jakub błaszczykowski wywiad
Ja zawsze wierzę, że wygram. (...) w tym tkwi piękno sportu. W tym, że zawsze istnieje szansa. Częstochowa w województwie śląskim… Ale nie jesteśmy Ślązakami. Nie mówię po śląsku, chociaż Łukasz Piszczek mnie uczy, bo bardzo dużo czasu ze sobą spędzamy i mamy świetny kontakt. Mamy córki w tym samym wieku. No i mamy podobne poglądy. A żona? Poznaliśmy się w Częstochowie, jeszcze zanim poszedłem do Wisły, więc mamy już spory staż razem. A Ty ciągle grasz, więc nie ma łatwego zadania. Teraz grasz mniej. Mówisz o kolanie? Kontuzja to czas, kiedy możesz nad sobą pracować więcej. Na treningach ćwiczysz taktykę, inne sprawy, a rehabilitacja to czas, który masz tylko dla siebie, więc po kontuzji wracasz silniejszy, ale też pracować musisz więcej niż zazwyczaj. Nic cię nie rozprasza. To jaki to był ten pierwszy samochód? Golf Trójka. Miałem go, kiedy grałem w Wiśle. Fajny. Miał pęknięty kolektor. Wisła była mistrzem Polski, a ja jadę takim samochodem, który brzmi jak czołg. A po meczu czekałem, aż wszyscy odjadą i dopiero zapalałem. Dym szedł spod podwozia. Pewnych spraw nie przeskoczysz. I to zostaje w głowie. A Ferrari? To było marzenie przecież. Nie żaden lans… po prostu marzenie. Ale kiedy się spełni, to wiesz, że są inne marzenia. Usłyszałem kiedyś takie powiedzenie: „wszyscy umieramy, ale nie wszyscy żyjemy”. Życie jest tylko jedno. I to normalne, że chcesz spróbować czasami czegoś wyjątkowego. Ale nie jestem gadżeciarzem. Nie grywam w Fifę i nie musisz mnie pytać, czy lubię grać sobą. Woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy? Brzydzę się niektórymi sprawami, które się dzieją w polskim szołbiznesie. Ale czy uderzyła, to mogą chyba stwierdzić tylko ci, z którymi znamy się od dziecka. Akurat tutaj jesteśmy taką paczką. Znamy się od przedszkola. Odkąd mieliśmy po sześć lat. Wciąż się lubimy. Nie straciliśmy kontaktu. A takie sprawy trzeba pielęgnować. Czasami w Niemczech ktoś mnie zaczepia, rozmawiamy, a on ma taki niemiecki akcent, wtrąca niemieckie słowa. Pytam „długo już tu jesteś?”. „Pięć lat…”. A ja jestem siedem i nie mam problemu z językiem. Nie lubię, jak ludzie udają kogoś, kim nie są. Nie wiem, jak to możliwe, żeby zapomnieć własnego języka w ciągu pięciu lat. A Częstochowa, serce polskiej religijności, to ważne dla Ciebie?
• Nie wiem, jak to możliwe, żeby zapomnieć własnego języka w ciągu pięciu lat.
Każdy do tego podchodzi indywidualnie. Wiara jest dla mnie bardzo ważną sprawą w życiu. Człowiek w codzienności zapomina o wielu sprawach. Ja też. Ale kiedy dzieje się nam się krzywda albo kiedy przestajemy widzieć nadzieję, to co robimy? Ale na co dzień zapominamy. W ogóle łatwo umykają nam najważniejsze sprawy. Popatrzcie na Ukrainę. Szkoda mi ludzi,
którzy zostawili życie na Majdanie. Oddali je za to, co nam się wydaje oczywiste. Za wolność. My też o nią walczyliśmy, może nie my, ale nasi przodkowie. I granica wolności będzie przesuwała się na wschód, bo młodzi ludzie jadą na studia i widzą, jak się żyje w wolnym kraju. My się tego nauczyliśmy, teraz uczą się oni. I wygrają. A my wygramy mecz z Niemcami? Ja zawsze wierzę, że wygram. Jest jedenastu na jedenastu. W momencie wyjścia na boisku nie liczą się już tytuły, jakie zdobyłeś. Liczy się to, co pokażesz w tym dniu i o tej godzinie. Najlepsze drużyny potrafią utrzymać ten wysoki poziom mobilizacji przez bardzo dugi czas. Nie ma prostego przełożenia, że w meczach, w których wygrywasz, grasz lepiej niż w tych, które przegrywasz. No i w tym tkwi piękno sportu. W tym, że zawsze istnieje szansa. Reprezentacja Niemiec ma ogromny potencjał. Budowali tę drużynę długo, bardzo długo. I teraz widać efekty. Po mistrzostwach w USA, gdzie nie poszło im zbyt dobrze, wdrożyli program szkolenia młodzieży. I efekt jest rewelacyjny. Ale znacie ich, może w tym jest jakaś szansa? Wiecie… Jeśli prześpisz czas juniorski, trudno to potem nadrobić. Umiejętności, których niemieccy piłkarze nabyli jako dzieci sprawiają, że na starcie mają jednak większy potencjał. Poza tym w ich charakterze jest taka cecha, że oni nigdy się nie zadowalają tym, co mają. Zawsze chcą więcej i więcej. To sprawia, że teraz w Europie są bardzo mocni jako społeczeństwo. Wynieśli wnioski z II wojny. Nauczyli się urządzić kraj całkiem od nowa. Od autostrady do polityki. Kreślą wizję i dążą do niej. Ale gra się do końca. I trzeba oceniać sprawy obiektywne. Byliśmy blisko w Mistrzostwach Europy, w meczu z Czechami byliśmy blisko. Mieliśmy okazję, ale nie byliśmy dość czujni i dość skoncentrowani, żeby te szanse wykorzystać. A przeciwnik gra dalej. Pamiętam mecz Borussii z Malagą. Przegrywaliśmy 1:0, ale w 93. minucie strzeliliśmy na 2:1. To był przełom. Gdybyśmy tego meczu nie wygrali, nie bylibyśmy w finale Ligi Mistrzów. I to była bramka ze spalonego. O zwycięstwie i o porażce decydują czasami drobiazgi. Tak jak w życiu. W życiu zdarzają się takie sprawy, których sobie nawet nie potrafimy wyobrazić. A co dopiero się do nich przygotować. A jednak dałeś radę. Doszedłem tu, gdzie jestem, ogromną pracą. Mnóstwem wyrzeczeń. I kiedy podchodzą kibice, to ja to traktuję jako nagrodę. Podchodzą, bo cenią moja pracę. To moja nagroda. Teraz moim obowiązkiem jest pokazać tym chłopakom, że to nie jest takie nadęte, jak się wydaje w telewizji. Dlatego zawsze się z nimi ustawiam do zdjęcia i przybijam piątkę. Chcę, żeby wracając do domu wiedzieli, że piłkarze, skoczkowie czy siatkarze, że Kamil Stoch czy Adam Małysz są normalnymi ludźmi. Kiedy Adam wygrywał, ja też z kolegami budowałem skocznię na górkach za domem i też go udawałem. Kamil zdobył dwa medale na olimpiadzie i jest w tym zasługa Adama, bo on pociągnął młodych do skakania. Trzeba przecierać szlaki. Żeby młodzi widzieli, że warto. 41
kuchnia bukovina
Więcej przepisów na stronie www.bukovina.pl
SZEF KUCHNI POLECA
Sylwester Lis
Szef Kuchni Bukovina Terma Hotel Spa, kilkukrotny Mistrz Polski w gotowaniu, mistrz Polski juniorów w Taekwondo olimpijskim WTF w 1996 roku. Jak sam mówi, jest samoukiem.
Zdjęcia Adam Brzoza
42
W
mojej kuchni świeże produkty zawsze odgrywały bardzo ważną rolę. Już od dziecka, wychowując się na wsi, miałem do czynienia z żywnością z tzw. pierwszej ręki, czyli mówiąc kolokwialnie „prosto z pola”. Ten wspaniały świeży smak towarzyszy mi do dzisiaj i już jako dorosły człowiek, ukształtowany Szef Kuchni, staram się przenosić tę świeżość do kuchni Bukovina Terma Hotel Spa. Wiosna jest szczególnym okresem w kalendarzu. Przyroda jak Feniks powstaje z zimowych popiołów, budząc się do życia. Także i nasze podejście do jedzenia nieco się zmienia, zrzucamy z siebie stosy ubrań i zastanawiamy się, jak doprecyzować pewne niedociągnięcia w naszej sylwetce. Właśnie o tej porze zaczynamy doceniać, co to znaczy zdrowa, lekka dieta, zaczynamy się interesować informacjami o zdrowym żywieniu.
Te wszystkie nowości przynosi nam wiosenna aura, pierwsze delikatne warzywa na działce, lekko zazielenione rośliny. Tak naprawdę w żadnym innym czasie nie smakuje nam tak doskonale świeża, soczysta, zielona sałata, dorodny pęczek mocno różowej rzodkiewki, młoda skąpana w pomarańczy marchew, delikatna botwina, kalarepa, szpinak, szczaw i oczywiście królowa wiosennego smaku – szparaga, zielona, biała, fioletowa, do wyboru do koloru. Mówiąc o smakach wiosny nie można zapomnieć o mocno czerwonych pomidorach, słodkich, aromatycznych, ogórkach o niepowtarzalnym lekko orzechowym smaku. Na Podhalu to pora na prawdziwy owczy oscypek, bundz i oczywiście okres świeżej jagnięciny. Krótko mówiąc, smaki dzieciństwa. Cieszmy się tą porą roku, która tak szybko przemija, a jednocześnie jest tak niepowtarzalna, optymistyczna i piękna.
kuchnia bukovina
Polędwica Polędwiczka sous vide, krem z młodej pietruszki, ziemniaki truflowe, powietrze z pomidorów Polędwiczkę kalibrujemy, marynujemy w kolendrze, pieprzu i kremie balsamicznym, zawijamy w folię, vacujemy. Gotujemy w cylkulatorze 30 minut w temperaturze 59°C. Następnie wyciągamy, odstawiamy do odpoczynku. W międzyczasie przygotowujemy sos własny. Szalotkę podsmażamy na maśle, podlewamy winem, redukujemy, dodajemy bazę demi glace i redukujemy do konsystencji sosu. Kroimy polędwiczkę na kawałki, grillujemy i macerujemy ją w sosie. Ziemniaki doprawiamy rozmarynem, liściem i tymiankiem, doprawiamy solą i pieprzem dodajemy masło i całość vacujemy i gotujemy w temperaturze 85°C około 2h, następnie kroimy na kawałki i podsmażamy wraz z zawartością. Kaszę podsmażamy wraz ze słoniną, podlewamy rosołem i redukujemy do czasu, aż płyn się wchłonie, a kasza będzie sprężysta. Młodą pietruszkę kroimy na kawałki, podobnie szalotkę, lekko karmelizujemy je na maśle i podlewamy winem białym i rosołem, doprawiamy, dusimy i miksujemy do jednolitej konsystencji. Z pomidorów wyciskamy wodę, dodajemy agar i gellan (dwa rodzaje wodorostów), gotujemy do temperatury 80°C i odstawiamy. Kiedy ostygnie, miksujemy ponownie.
Krewetki Krewetki Black-Tiger, macki kałamarnic, żel z marchwi, papardelle z cukinii.
Krewetki obieramy z pancerzy, marynujemy w czosnku i tymianku. Delikatnie nacinamy w dolnej części. Dzięki temu są bardziej stabilne podczas układania. Smażymy i doprawiamy solą i pieprzem białym. Macki marynujemy w oliwie, skórce z pomarańczy, cytrynie, doprawiamy solą, pieprzem białym, vacujemy i gotujemy w temperaturze 56°C przez 30 minut. Następnie kroimy je drobno i grillujemy. Z marchwi wyciskamy sok, doprawiamy go curry, solą i pieprzem białym, dodajemy agar i gellan i gotujemy do temperatury 80°C . Odstawiamy do ostygnięcia i ponownie miksujemy do konsystencji żelu. Cukinię kroimy w plastry grubości makaronu papardelle, blanszujemy i podsmażamy, doprawiając solą, pieprzem oraz kminem rzymskim.
43
kuchnia bukovina
Łosoś
Łosoś, krem Z łososia wędzonego, ketchup z ogórka, zielona soczewica, mus z kałamarnic, dekompresowany melon
Łososia czyścimy z łusek, doprawiamy cytryną, solą i pieprzem, dodajemy masło i vacujemy. Gotujemy go w temperaturze 59°C przez 8 minut. Następnie smażymy na maśle. Batat gotujemy w wodzie z liściem laurowym, rozmarynem, solą i pieprzem do miękkości. Następnie obieramy go ze skórki i miksujemy razem z łososiem wędzonym, mączką świętojańską i wywarem z ryby na jednolitą konsystencję. Doprawiamy sokiem z cytryny, oliwą aromatyzowaną limonką i serwujemy. Wyciskamy wodę z ogórka zielonego i kiszonego w stosunku 2:1. Dodajemy agar i gellan. Podgrzewamy do 80°C, studzimy, doprawiamy pieprzem, gałką i miksujemy ponownie do konsystencji ketchupu. Drobno kroimy krakowską suszoną i podgrzewamy, aż zacznie delikatnie puszczać tłuszcz, dodajemy szalotkę i soczewicę, podlewamy rosołem i dusimy do miękkości, doprawiamy pieprzem czarnym. Kałamarnice marynujemy w skórce i soku z limonki, soli i pieprzu białym. Vacujemy i gotujemy w temperaturze 56°C około 30 minut. Miksujemy wraz z serem ricotta i atramentem z kałamarnic. Przecieramy i serwujemy. Melona doprawiamy sokiem z cytryny i gotujemy go w podciśnieniu przez kilkanaście sekund.
jagnięcina
Kotlet jagnięcy, nerki jagnięce, brokuły, warzywa w cieście filo, gąbka z natki pietruszki.
Kotlet czyścimy i marynujemy w kaparach, pieprzu, tymianku, skórce i soku z limonki. Vacujemy i gotujemy w temperaturze 59°C przez 20 minut. Następnie grillujemy i macerujemy w sosie własnym, który przygotowujemy w ten sam sposób, co sos własny do polędwiczki wieprzowej, tylko bazą są kości z jagniąt. Nerki czyścimy z przewodów moczowych, marynujemy je w mleku na całą noc. Następnie flambirujemy je w miodzie pitnym i miodzie, podlewamy sosem własnym, dodajemy blanszowane brokuły i doprawiamy solą i pieprzem czarnym. Cukinie, marchew, czosnek i paprykę kroimy w drobną kostkę, doprawiamy solą i pieprzem, zawijamy w ciasto filo i pieczemy 10 minut w temperaturze 180°C. Mieszamy białko, mąkę, jogurt liofilizowany, sok z natki pietruszki, całość doprawiamy solą i pieprzem białym. Mieszamy do momentu, aż ciasto zacznie puszczać bąbelki. Wlewamy całość do syfonu, nabijamy dwa naboje i wyciskamy krem do papierowych lub plastikowych kubków z otworem na dnie. Pieczemy w mikrofalówce 40 sekund, schładzamy i serwujemy. 44
kuchnia bukovina
galaretka Galaretka szampańska z budyniem panierowanym
Truskawki i maliny dokładnie płuczemy, obieramy z szypułek i delikatnie układamy w formach. W kubku rozrabiamy żelatynę z gorącą wodą. Dodajemy cukier z wanilią i mieszamy do momentu, w którym i cukier, i żelatyna rozpuszczą się. Otwieramy wino musujące i przelewamy do wysokiego naczynia. Dolewamy rozpuszczoną żelatynę z cukrem i energicznie mieszamy. Przygotowanym płynem zalewamy truskawki i od razu wkładamy do lodówki. Do niedużego garnuszka wsypujemy mąkę ziemniaczaną, dolewamy troszkę mleka i dokładnie rozrabiamy. Pozostałe mleko z cukrem gotujemy z nasionami laski wanilii, wlewamy masę z mąką ziemniaczaną i gotujemy ok. 2 min. Wylewamy na płaskie naczynie i studzimy. Po wystygnięciu wycinamy prostokąty i panierujemy w sezamie. Gotowy budyń smażymy w gorącym oleju do uzyskania brązowego koloru, następnie odsączamy na ręczniku papierowym. Ubijamy śmietanę, dodajemy zmiksowane wiśnie oraz cukier puder. Po uzyskaniu jednolitej masy wlewamy żelatynę i wykładamy do foremek. Żółtka ubijamy z cukrem na puszystą masę. Gotujemy mleko z przekrojoną laską wanilii, zdejmujemy z ognia i wyjmujemy wanilię. Mleko wlewamy do masy żółtkowej, cały czas ubijając. Masę przelewamy do czystego garnka o grubym dnie i ciągle ubijając podgrzewamy na małym ogniu, aż krem zgęstnieje.
Panna Cotta
Więcej przepisów na stronie www.bukovina.pl
Panna Cotta waniliowo-malinowa
Żelatynę zalewamy 2 łyżkami zimnej wody i odstawiamy na 5 minut. Laskę wanilii przecinamy wzdłuż na pół i łyżeczką wybieramy ziarenka. Do rondelka wlewamy śmietankę kremową i mleko, dodajemy cukier, ziarenka wanilii. Mieszając podgrzewamy do momentu, aż się zagotuje, odstawiamy z ognia, dodajemy żelatynę i maliny, wylewamy do foremek silikonowych. Czekoladę temperujemy, dodajemy marynowane suszone owoce oraz orzechy arachidowe. Na końcu wlewamy rum i formujemy małe kuleczki. Następnie oblewamy czekoladą i obtaczamy w prażonym kokosie. Maliny i jeżyny oczyszczamy z ogonków i myjemy. Następnie umieszczamy w garnku i gotujemy pod przykryciem, na małym ogniu, tak długo, aż owoce się zupełnie rozgotują (nie zapominamy o mieszaniu). Całość odstawiamy z ognia i czekamy, aż nieco ostygnie. Przestudzone owoce przecieramy na sitku o drobnych oczkach tak długo, aż w sitku pozostaną nam same pestki. Wycinamy filety z arbuza, dodajemy ocet balsamiczny i całość dekompresujemy. Po wyciągnięciu owoców odsączmy na ręczniku papierowym. 45
Zbliżenia Anna Figura
AnnaFigura
Zdjęcia A dam Brzoza
Bukovina wspiera najlepszych 46
Anna Figura Zbliżenia
• Mistrzyni Świata w sprincie w 2013 roku w Ski touringu, zwanym często Skialpinizmem. Anna Figura wychowywała się na Łysej Polanie, od wczesnego dzieciństwa chodziła po górach, wspinała się i jeździła na nartach.
47
ZBLIŻENIA ANNA FIGURA
48
ANNA FIGURA ZBLIŻENIA
• Ta bardzo trudna i wymagająca dyscyplina polega na jak najszybszym wejściu pod górę i zjechaniu. Przewyższenia, które muszą pokonać zawodnicy wynoszą nawet 2500 metrów, co oznacza, że zawodnik musi przebyć w jak najkrótszym czasie nawet 30 km.
49
GOŚCIE MAGDALENA ZAWADZKA
50
MAGDALENA ZAWADZKA GOŚCIE
Drugi Z Magdaleną Zawadzką, jedną z najwybitniejszych aktorek w dziejach polskiego teatru, gwiazdą Teatru Telewizji i niezapomnianych produkcji filmowych, rozmawiamy o prawdziwych ludziach, prawdziwych świętach i o tym, dlaczego warto je przeżyć w Bukowinie…
Tekst Grzegorz K apla Zdjęcia Daniel R atowski, A rchiwum
51
GOŚCIE MAGDALENA ZAWADZKA
Tatry i Bukowina to w Pani życiu szczególne miejsce. To prawda, mam do Tatr szczególny sentyment, chociaż w dzieciństwie jeździłam tylko nad morze i dopiero, gdy się poznaliśmy, Gustaw Holoubek zabrał mnie w góry zimą. I zachwyciłam się od pierwszego momentu. To była pierwsza faza naszej miłości i rozpierała nas siła i entuzjazm do wszystkiego, co robiliśmy wspólnie. Pewnie dlatego mieliśmy niespożyte siły do wędrowania. Gustaw dobrze znał góry, schodził je pieszo wzdłuż, wszerz i wzwyż. Więc teraz mógł być moim przewodnikiem. Do tej pory właściwie nie znałam przyjemności chodzenia po górach. Ale kiedy poznawałam niezwykłe górskie zakątki, stało się to dla mnie wielką atrakcją. Taki był pierwszy raz. Ale nie ostatni?
• Od lewej: Jan Budzyński, Gustaw Holoubek, Anna Pawlikowska
Zaczęliśmy bywać w górach i zimą, i latem. Ale te zimowe atrakcje były dla mnie niezwykle przyjemne. Jeździliśmy wtedy do Zakopanego i tam właśnie wzięliśmy ślub. Ale kiedy urodził nam się syn, Jasiek, pomyśleliśmy, żeby wakacje spędzał na wsi, a nie w dużym, rojnym mieście, jakim było i jest Zakopane. Bukowina w tamtych czasach, na początku lat osiemdziesiątych, była prawdziwą wsią. Zaczęliśmy jeździć do państwa Budzyńskich, którzy nas przyjęli pod swój dach, do swojego wówczas jeszcze bardzo skromnego góralskiego domu. Bardzo nas to cieszyło, bo wcześniej mieszkaliśmy albo w „Halamie”, albo w innych pensjonatach, a tutaj był prawdziwy góralski dom. I prawdziwi, wspaniali ludzie. Pokochaliśmy ich. Nasze dzieci się razem wychowywały i chyba mogę powiedzieć, że staliśmy się sobie bliscy jak rodzina. A wieś…
• Magdalena Zawadza wraz z Anną Pawlikowską
Wieś dostarcza niezapomnianych wrażeń. Nasze dziecko mogło dzięki temu przeżyć to, co ja pamiętałam z własnego dzieciństwa. Z wakacji na wsi zapamiętałam, jak rodziły się cielątka, jak trzeba było wypędzać na pastwisko krowy i z nimi wracać, przewiązywać je kilka razy dziennie i o nie dbać. Pomagaliśmy przy żniwach. Nie mieliśmy siły pracować w polu tak dużo jak nasi gospodarze, ale mogliśmy pomóc przy zagrabianiu pola, a potem wracaliśmy zmęczeni, opaleni, wiezieni za traktorem na przyczepie pełnej siana. Chodziliśmy również na wycieczki po okolicznych wierchach. Dzieci uwielbiały wyjazdy do Jurgowa. Godzinami szalały w lodowato zimnej Białce. Zbieraliśmy jagody i maliny na słonecznych, leśnych polanach, nieświadomi, że w malinowych chruśniakach siedzą niedźwiedzie. Niezapomniane były wyprawy na jarmark do Nowego Targu. A nie było wtedy na straganach okropnych plastikowych zabawek, ale drewniane i gliniane. Na przykład malowane koguty. Do dziś mam takie w domu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to kicz, ale te wielkie, malowane koguty, które stoją na półce w kuchni są tak ładne, że nie sposób się nimi nie zachwycić. Mam jeszcze z tego jarmarku figurę Matki Boskiej, identyczną jak te, które stoją w kapliczkach przydrożnych… Z tym mi się kojarzą góry. Ale przede wszystkim to byli ludzie. Ciepli, serdeczni, charakterni, mądrzy i prawdziwi. Nie udający nikogo. To mogę powiedzieć z całą pewnością o naszych gospodarzach Zosi i Jasiu… Jasiek Budzyński odszedł. I mój mąż odszedł… Zostałyśmy same z Zośką Budzyńską, którą uważam za bliską przyjaciółkę, jedną z najlepszych, jakie spotkałam w życiu. Całkowicie bezinteresowną, spontaniczną i dobrą. Brzmi, jakby to był drugi dom. Tak. Właśnie tak mówi Zosia. Że jestem dla niej rodziną.
52
MAGDALENA ZAWADZKA GOŚCIE
Wcześniej mieszkaliśmy albo w „Halamie”, albo w innych pensjonatach, a tutaj był prawdziwy góralski dom. A góralska sztuka? Ja ten folklor naprawdę kocham. Tańce, muzyka, przepiękne stroje. I przepiękne bożonarodzeniowe i wielkanocne święta. Ważne też są obyczaje, które poznawaliśmy z entuzjazmem. Byliśmy na dwóch góralskich weselach dzieci państwa Budzyńskich, Hani i Adama. Było to wzruszające przeżycie. Na drugą część letnich wakacji jeździliśmy nad morze do Juraty. Nadal latem jeżdżę nad morze. Ale gór mi brak. Szczególnie zimą. Nie bardzo mam czas na zimowe wyjazdy, bo gram w aż czterech warszawskich teatrach. Ale z mężem i Jasiem jeździliśmy przez wiele lat. W Bukowinie Jasia i mnie nauczył jeździć na nartach instruktor Wojciech Marczułajtis. Czy zdarzyło Wam się spędzić w Bukowinie Święta? Boże Narodzenie spędzaliśmy w domu, ale między Świętami i Nowym Rokiem staraliśmy się pojechać do Bukowiny. Żeby spędzić tam Sylwestra. Podobała nam się tradycja wychodzenia o północy na stok i witania Nowego Roku pod mroźnym, rozgwieżdżonym niebem. A kolejny wyjazd dotyczył Wielkiego Tygodnia Wielkanocnego. Te wyjazdy stały się dla nas tradycją. Zresztą najczulej opisuję moją Bukowinę w książce „Gustaw i ja”.
Wtedy był w Bukowinie tylko mały kościół? Tak. Ale potem zbudowano ten duży, bardziej nowoczesny. Zgadzam się, że mały jest piękny, ale na potrzeby Bukowiny już dawno przestał wystarczać. W małym kościołku zawsze był Grób Pański i górale zaciągali przed nim wartę. I zawsze byli tak pięknie ubrani. Ach… zaczęłam odczuwać tęsknotę za tymi świętami… Są inne niż tutaj, na nizinach? Tak. Dla mnie te na nizinach są mniej atrakcyjne. W Warszawie spędza się Święta z rodziną, przy stole. A tam po porannej Mszy Świętej idzie się w góry na wielki spacer. W tym roku nie możemy z Jaśkiem pojechać, bo moja mama jest już starszą panią i taki wyjazd jest dla niej bardzo kłopotliwy, a przecież jeździła z nami zawsze i nie mogłabym wyjechać i zostawić ją samą w Warszawie.
•• Zofia Budzyńska i Anna Pawlikowska wraz z Magdaleną Zawadzką. Na górze: Gustaw Holoubek z Zofią Budzyńską
53
GOŚCIE MAGDALENA ZAWADZKA
Odpowiednia charakteryzacja, przepiękna peruka, niezwykłe stroje i dla widza staję się Kleopatrą. A nie mogłabym nią być w normalnym życiu.
54
MAGDALENA ZAWADZKA GOŚCIE
Jako aktorka osiągnęła Pani wszystko to, o czym można było marzyć. Klara, Ofelia, Lady Makbet, kino, teatr, seriale, wszystko… Pamięta Pani, skąd się wzięła potrzeba, żeby uprawiać ten zawód? A skąd się bierze potrzeba, żeby zostać dziennikarzem? Z niespełnienia. Nie dało się żyć z pisania wierszy. Aktorstwo też się pewnie bierze z niespełnienia. Aktorstwo jest rodzajem kompensacji tego, czego się nie ma i czego nigdy nie mogłoby się mieć w realnym życiu. Na scenie mogę być królową Polski czy piękną Kleopatrą. Zresztą grałam królową Jadwigę i Kleopatrę. Odpowiednia charakteryzacja, przepiękna peruka, niezwykłe stroje i dla widza staję się Kleopatrą. A nie mogłabym nią być w normalnym życiu. Ale to nie jest takie jednostronne, bo przecież dzięki aktorstwu można doświadczyć także tych ciemnych stron życia. Takich, których doświadczyć by się nie chciało. A trzeba sobie to wyobrazić i dla potrzeb roli trzeba się stać kimś innym. Kimś złym? Niekoniecznie. Można grać kogoś, kto jest bardzo nieszczęśliwy. Albo bardzo biedny. Chory. Albo dotknięty poważnym, destrukcyjnym nałogiem. Myśl o aktorstwie rodzi się więc z potrzeby bycia kimś innym niż się jest na co dzień. Wszystko można zagrać. A im bardziej skomplikowana postać, tym ciekawiej się nad nią pracuje.
• Jan Budzyński, powyżej z Gustawem Holoubkiem, poniżej z Magdaleną Zawadzką
I to nie mija? Ten zachwyt nad możliwością bycia kimś innym? Mnie nie minął. Jeśli mija, to pewnie trzeba zmienić zawód. Wydaje mi się, że nie rozumie pan tego fenomenu. 55
GOŚCIE MAGDALENA ZAWADZKA
Nie doświadczyłem tego, ale to nie znaczy, że nie mogę spróbować go zrozumieć. To proszę, niech się pan przebierze za kogoś innego, kogoś zupełnie innego niż pan sam i spróbuje być tym innym człowiekiem na pewien czas. Niech pan to poczuje całą swoją istotą. Bo nie wystarczy się przebrać. Trzeba zmierzyć się z zupełnie innym człowiekiem. Jeżeli się gra kogoś odległego od siebie, trzeba użyć wyobraźni, wiedzy, znaleźć motywację dla działania i zachowań postaci, w którą mamy się wcielić. To jest prawdziwa przygoda. Bo nic się nie dzieje bez powodu. Człowiek nie jest bez powodu taki, a nie inny. Szukanie w sobie motywacji tej odrębnej postaci, innej niż ja, jest fascynującym, psychologicznym zajęciem. Pod warunkiem, że potrafimy tę postać w sobie zaakceptować? Pod warunkiem, że mamy talent. Talent jest konieczny, żeby się zmierzyć z trudnymi problemami i emocjami. Na przykład Lady Makbet, jedna z najbardziej wyrafinowanych i wyrachowanych szekspirowskich postaci. Kobieta, która w imię własnych niespełnionych ambicji popycha męża do najbardziej nieludzkich zbrodni. Ja taka przecież nie jestem. Musiałam
sobie wyobrazić, jak to jest w ogóle możliwe. I okazało się, że znalazłam w sobie te motywacje i emocje. Znalazłam je w sobie z trudem. Przy pomocy wyobraźni. A po kilku latach przyszło mi w Teatrze Polskim zagrać karykaturę Lady Makbet, żonę Ubu Króla Jakuba Jarry’ego. Ten sam mechanizm podżegania do zła, tylko że Lady Makbet była prawdziwą królową. Obowiązywała ją etykieta, dystyngowany sposób bycia, w zupełnie inny sposób tłumaczyła sobie samej własne postępki. Ubica była zwykłą chamką, której na łeb nadziali koronę. Nie ma nic straszniejszego od głupiego i okrutnego chama przy władzy. Okazało się, że potrafię w sobie znaleźć wszystkie cechy nawet takiej postaci. A kiedy przychodzi moment, kiedy trzeba znowu być sobą? Wystarczy zdjąć kostium? Zawsze jestem sobą. Gram przecież na instrumencie, którym jest moje własne ciało i psychika. Ktoś, kto schodzi ze sceny i wciąż gra, jest kabotynem. A kabotyn w życiu jest nie do przyjęcia. Żeby coś zagrać, trzeba wrócić do siebie. Do codzienności. Kiedy kurtyna opada, jestem znowu sobą. Czy wyobraża pan sobie kogoś, kto grał wariata i po zakończeniu spektaklu wciąż tkwi w tej roli? Strasząc domowników? Zdarza się.
Można na scenie czy na ekranie grać różne postaci. Ale w życiu trzeba być sobą.
Dziękujemy Państwu Budzyńskim za udostępnienie zdjęć archiwalnych. 56
Zdarza. Ale ludzi, którzy grają w życiu, odkrywam w mgnieniu oka. Można ich spotkać w każdym środowisku. Źle się czuję w towarzystwie kabotynów. Wydają mi się po prostu śmieszni. Można na scenie czy na ekranie grać różne postaci. Ale w życiu trzeba być sobą.
Zapraszam na sery owcze 100% mleka owczego. Potwierdzam!
a k s u l an K
Rom
Skosztuj w hotelu.
Do kupienia r贸wnie偶 w:
www.kluska.pl www.prawdziwejedzenie.pl
spA u wód
Wiosenne przebudzenie bywa bardzo trudne, szczególnie po miesiącach chłodu, suchego powietrza w pomieszczeniach i braku słońca.
58
Spa u wód
59
uroda i pielęgnacja
kąpiele w wodach termalnych
Po zimie nasza skóra jest niedotleniona, przesuszona, poszarzała i pozbawiona jędrności. Do tego dochodzi wiosenne przesilenie, gdzie zamiast spodziewanego zastrzyku energii na wiosnę jesteśmy jeszcze bardziej zmęczeni. Mamy problemy z koncentracją, senność, bóle głowy, osłabienie i rozdrażnienie. Doskonałym i jednocześnie bardzo przyjemnym lekarstwem na te dolegliwości są kąpiele w wodach termalnych połączone z wizytą w Spa. Te pierwsze dzięki swym właściwościom bardzo korzystnie wpływają na cały organizm, jak i stabilizują system nerwowy, dzięki czemu wraca wewnętrzny spokój i poprawia się kondycja psychofizyczna. Po takiej dawce sił witalnych możemy w następnej kolejności zając się nasza zmęczoną po zimie skórą.
bardzo przyjemnym lekarstwem na wiosenne dolegliwości są kąpiele w wodach termalnych połączone z wizytą w Spa.
złuszczenie naskórka
Pierwszym krokiem, jaki powinniśmy uczynić nim przejdziemy do regeneracji, jest złuszczenie naskórka. Usunięcie zrogowaciałego naskórka przygotuje skórę na przyjęcie kolejnych kosmetyków. Na ciało możemy wybrać jeden z peelingów w Bukovina Spa. Jeżeli lubimy zapach kawy, to po prostu zanurzmy się w głębokim jej aromacie i pozwólmy, aby ręce terapeuty zrobiły nam intensywny peeling kawowy. Z kolei dla wielbicieli ziół mamy naturalny ziołowy peeling z szałwii, rozmarynu i lawendy. Peelingiem dającym długotrwały efekt gładkości, wyrównującym koloryt i poprawiającym strukturę skóry jest peeling marki Valmont, który może być użyty również przed specjalistycznymi zabiegami tej firmy. 60
uroda i pielęgnacja
Wiosna to najlepszy czas, Aby podjąć walkę i skutecznie okiełznać Cellulit – bolączkę prawie każdej kobiety.
Zabieg marki Valmont
Następny krok to na tak przygotowaną skórę dobranie odpowiedniego zabiegu. A o tej porze roku niezależnie od jej typu i pielęgnacji każda skóra potrzebuje regeneracji. Idealnym rozwiązaniem jest zabieg wspomnianej wcześniej marki Valmont. To mocno energizujący zabieg na całe ciało, który maksymalnie odżywia, jak również, tak jak inne propozycje Valmont zawierające liposomy z DNA, potrójne DNA i liposomy z RNA, przeciwdziała procesom starzenia.
• Najnowsza aparatura w Bukovina Spa – Icoone. Ta technologia stosowania 1180 multi mikrostymulacji na każdy dm3 naszego ciała pozwala na pozbycie się cellulitu i walkę z nagromadzonymi złogami tłuszczu.
okiełznać Cellulit
Nie możemy zapomnieć jednak o cellulicie, który niestety nie opuszcza nas przez cały rok bez względu na porę. W Bukovina Spa można spróbować jednego z nowych, wiosennych zabiegów dla osób, które chcą podnieść rękawice i wytoczyć walkę cellulitowi. Body Spa – Slimming Wraps Treatment to jeden z najnowszych zabiegów marki Babor w naszym Spa, który za pomocą bandaży nasączonych koncentratem substancji czynnych wspomaga usuwanie
cellulitu. Oprócz nowych zabiegów kosmetycznych pojawiła się na wiosnę w Bukovina Spa najnowsza aparatura – Icoone. Ta technologia stosowania 1180 multi mikrostymulacji na każdy dm3 naszego ciała pozwala na pozbycie się cellulitu i walkę z nagromadzonymi złogami tłuszczu. Jest odpowiedzią na stworzenie nowego wzorca figury, jak również dzięki specjalistycznym głowicom, pozwala nam dotrzeć w delikatne i trudno dostępne miejsca na twarzy, takie jak kontury oczu czy usta. 61
uroda i pielęgnacja
Polecane Zabiegi
Masaż Lomi Lomi Masaż wywodzi się ze starożytnych hawajskich rytuałów służących uzdrawianiu. Technika wykonania tego masażu jest niespotykana wśród masaży europejskich i pozwala na bardzo głębokie odprężenie.
62
Valmont Witalność Ciała Energizujący zabieg, który posiada oryginalną technikę masażu. Odżywia, nawilża, przeciwdziała procesom starzenia.
Shaping for Body Babor Spa
Babor SPA – pielęgnacja twarzy
Zabieg przywracający skórze aksamitną miękkość i skutecznie ujędrniający ciało. Idealny zabieg na wiosnę.
Zabieg z użyciem aktywnej ampułki, szybko poprawiający stan naszej cery. Przywracający blask i mocno regenerujący naszą skórę.
motoryzacja…
lifestyle… poszerzamy horyzonty… www.kmhmedia.eu
Wywiad czesław lang
64
czesław lang Wywiad
Pan Lang
Zawsze trzeba atakować, gdy jest najtrudniej, gdy jest pod górkę. Bez różnicy, czy to wyścig kolarski, duży biznes czy codzienne życie. Czesław Lang przed Igrzyskami Olimpijskimi w Moskwie w 1980 r. uległ najpoważniejszemu wypadkowi w swojej karierze. Działacze sportowi, gdy przychodzili do szpitala, mówili, że kolarza już ze mnie nie będzie, pomyślałem wtedy: jeszcze wam pokażę i rok 1980 to było pasmo moich sukcesów, z wicemistrzostwem olimpijskim na czele. Gdy na początku lat 90. nikt nie chciał zorganizować 50. edycji konającego Tour de Pologne, Lang zrobił ten wyścig za własne pieniądze. Dwadzieścia lat później polski Tour zaliczany jest do prestiżowego cyklu World Tour.
Rozmawiał K arol Kostrzewa Zdjęcia archiwum
65
Wywiad czesław lang
A wszystko zaczęło się od Pańskiego pierwszego wyścigu kolarskiego, który pojechał Pan w wieku 13 lat na rowerze marki Ukraina, który należał do Pańskiej mamy. W tamtych czasach marzeniem każdego chłopaka w wieku kilkunastu lat był rower wyścigowy, to były czasy Wyścigu Pokoju, sukcesów polskich kolarzy. Moich rodziców nie było stać na taki rower, a poza tym nie było ich w sklepach. Jak zorganizowano w pobliskim Bytowie Mały Wyścig Pokoju, zgłosiłem się do udziału i przygotowałem rower mamy. Trasa liczyła 30 km, wystartowaliśmy i po 5 kilometrach byłem sam na prowadzeniu. Wyścig przebiegał przez moją miejscowość – Gostkowo, do której wpadłem pierwszy. Dla mnie to już był wielki sukces, bo cała wieś wyszła na ulice i wszyscy zobaczyli moje prowadzenie. To był półmetek, przed samą metą dogonił mnie inny zawodnik i na mecie byłem drugi. Dla mnie to było jednak wielkie przeżycie, podczas którego połknąłem kolarskiego bakcyla, który towarzyszy mi do dziś. Była nagroda za drugie miejsce w tym wyścigu? Oczywiście. Pamiętam jak dziś. To był proporczyk, który na dole obcięty był nożyczkami, bo był przeznaczony na jakieś zawody piłkarskie. Po swoim debiucie trafił Pan do klubu kolarskiego Baszta Bytów. Nauczyłem się stawiać sobie w życiu cele. Gdy trafiłem do Baszty Bytów, postanowiłem, że będę najlepszy w klubie i po dwóch tygodniach treningów już wygrywałem ze wszystkimi. Później 66
chciałem być najlepszy w powiecie i w województwie. Następnie zdobyć medal mistrzostw Polski, świata i w końcu olimpijski. Po tych etapach moim celem było kolarstwo zawodowe. Byłem pierwszym kolarzem zawodowym z całego ówczesnego bloku wschodniego. Jak bardzo różnią się dzisiejsze realia kolarskie od tych z lat 70. i 80.? To były inne czasy, wtedy na trasie jechał jeden neutralny wóz, który obsługiwał głównie Rosjan, nie wolno było podawać bidonu z samochodu, tylko z miejsca stałego. Cała organizacja była trochę przypadkowa. Zawodnik do dyspozycji miał jeden rower, a nie, jak dzisiaj, trzy, a nawet cztery. Wyniki, które robiliśmy wtedy, zawdzięczaliśmy darowi od Boga i „końskiemu” zdrowiu. Gdy jechaliśmy wyścig drużynowy, to godzinę przed startem jedliśmy wielki talerz bigosu albo parówki z chlebem. Kiedyś przed startem dawali nam tatar i nogi były tak zakwaszone, że w ogóle nie jechały do przodu. Nie jeździło za nami żadne laboratorium, gdzie są lekarze, fizjolodzy, gdzie badają krew, dobierają dietę. Wszystko opierało się na improwizacji. Trzeba było się szybko samemu nauczyć własnego organizmu i działać instynktownie. W tamtych czasach na zachodzie to kolarstwo wyglądało już inaczej? Tak, to były dwa światy. Na zachodzie obok kolarstwa amatorskiego było już kolarstwo zawodowe ze zorganizowanymi grupami i sponsorami. W Polsce zaś byliśmy amatorami. Polegało to na tym, że formalnie zawodnik miał etat np. w wojsku lub na kopalni. Ale zamiast być żołnierzem lub górnikiem jeździł
czesław lang Wywiad
na rowerze. Kolarze nie dostawali wynagrodzenia za starty w wyścigach. Za olimpiadę w Moskwie dostałem 300 rubli. W nagrodę dostawaliśmy pralki, telewizory, garnki, dywany, kryształy czy budziki. Jak jechaliśmy Wyścig Pokoju w grupie czteroosobowej, to na koniec gromadziliśmy razem wszystko to, co wygraliśmy i dzieliliśmy między siebie. Po takim Wyścigu Pokoju trzeba było zamówić samochód bagażowy, żeby to wszystko zmieścić. W 1982 roku wyjeżdża Pan do Włoch i jako pierwszy zawodnik z bloku wschodniego zostaje Pan kolarzem zawodowym. Ale tam Pan jeździ głównie pracując na lidera i sukces całej grupy, a nie dla indywidualnych zwycięstw. To nie było frustrujące?
Mam tę przewagę nad wieloma innymi organizatorami, że byłem kolarzem i robiąc wyścig zawsze patrzę w pierwszej kolejności z pozycji kolarza.
Na pewno było. Jak jest się typem zwycięzcy, to trudno się pogodzić z tym, że dzisiaj się nie wygra. Moim zadaniem m.in. było prowadzenie grupy przez 200 km, żeby pod koniec wyścigu odpaść i do mety dojechać gdzieś tam na końcu peletonu. Szczególnie pierwsze lata były trudne, bo od razu trafiłem do "topowych" grup, takich jak dzisiaj Barcelona w piłce nożnej, i tam z pozycji napastnika, który zdobywa gole, przesunęli mnie do pomocy. Po drugie, wyścigi na zachodzie to były inne kilometry, inna dieta, inny język, inny kraj. Byłem rzucony na głęboką wodę, bo byłem pierwszym zawodnikiem z bloku wschodniego w zawodowej grupie. Miałem dwa tygodnie, żeby nauczyć się języka, poza tym nie potrafiłem rozmawiać o pieniądzach, bo w PRL-u jeździło się przecież dla chwały. Przestawienie mentalne było bardzo trudne, ale nauczyłem się funkcjonowania w zespole i znalazłem swoją wartość. Wyspecjalizowałem się w jeździe indywidualnej na czas, w drużynie – w rozprowadzeniu na finiszu. Jak kończył się sezon, każdy lider, który walczył o zwycięstwo, chciał mieć mnie w drużynie. Zacząłem już jeździć dla pieniędzy, to była praca, gdzie wiedziałem, co robię i jakie chcę mieć za to pieniądze. Pamięta Pan swój pierwszy wyścig jako zawodowiec we Włoszech? To był wyścig Milano – San Remo, o długości prawie 300 km. Przyjechałem na tydzień przed wyścigiem z Polski, gdzie panowała sroga zima, żeby potrenować, ubierało się 10 par spodenek i jeździło się na ostrym kole po śniegu. Kolarstwo to zajęcie dla twardych ludzi? Trzeba mieć charakter twardziela. To jest taki sport, w którym zawodnik często ryzykuje życie, jak na wojnie. Może nie ma kul, które latają w powietrzu, ale sposób reagowania i zachowania ludzi jest taki sam, to jest walka. Był taki przełomowy dla mnie Wyścig Pokoju, jechałem w peletonie i zawodnik, który jechał przede mną miał dawać zmiany z lewej na prawą, bo tak wiał wiatr, ale ten przy zmianie zamiast odbić w prawo, odbił w lewo i zahaczył mnie tylnym kołem. Przewróciłem się. Wypadł mi bark ze stawu, a na trasie trenerzy za wszelką cenę chcieli wsadzić mnie na rower, żebym jechał dalej. Uciekałem pieszo przed nimi, aż dobiegłem do jakichś rolników, którzy ich prawie widłami pogonili. Poszedłem do szpitala, ale kontuzja była tak skomplikowana, że konieczna była operacja. Cały sezon przepadł. Trenerzy, którzy przychodzili w odwiedziny, mówili, że „z tego Langa to już nic nie będzie”. Ja leżałem z gorączką, z pokrojoną ręką, cały w gipsie. Wtedy powiedziałem sobie: „ja wam jeszcze pokażę!”. Wyszedłem z tej kontuzji, co prawda już nigdy tej ręki nie miałem tak sprawnej jak dawniej. Cały kolejny rok po wypadku tak przepracowałem, że sezon 1980 był dla mnie najlepszy w karierze – wygrałem Tour de Pologne, byłem drugi 67
Wywiad czesław lang
w Wyścigu Dookoła Meksyku, wygrałem kilka tytułów mistrza Polski (indywidulanie i drużynowo). A przede wszystkim zdobyłem drugie miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie indywidualnie oraz czwarte miejsce w drużynie. To był mój najlepszy rok w karierze. Te sukcesy przyszły z takiej sportowej złości, bo niektórzy już wyrzucili mnie do sportowego śmietnika. Mówi Pan, że życie jest jak wyścig i trzeba atakować, gdy jest pod górę, gdy jest najtrudniej. Tak, zawsze. To przenosi się też na biznes. Był taki okres kryzysu, kiedy firmy wycofywały się jedna po drugiej z udziału przy organizacji Tour de Pologne. Wtedy wszystkie nasze rezerwy zainwestowaliśmy w promocję i uciekliśmy do przodu. Zawsze dziwię się, gdy firmy mówią, że jest kryzys, więc obcinają fundusze na marketing i reklamę. Prawdziwy menedżer w tym momencie atakuje. To jest taka sama sytuacja jak podczas wyścigu kolarskiego, gdy peleton jedzie pod górę, wszyscy są już skrajnie zmęczeni, brakuje 3 km do szczytu, zawodnicy mają ciemno w oczach i nie mogą złapać oddechu. Jeśli w tym momencie znajdziesz siły i pojedziesz chociaż kawałek do przodu, to wszystkim rywalom opadną pióra, a ty łapiesz swój rytm i odjeżdżasz.
68
Byłem odpowiedzialny za polską stronę i przez 3 lata jeździłem na wyścigi jako dyrektor sportowy. Ale to mi się nie podobało, bycie w tamtym czasie dyrektorem sportowym oznaczało bycie kierowcą – żadnego wpływu na trening czy taktykę. Wróciłem więc do Polski i postanowiłem zrobić coś konkretnego dla polskiego kolarstwa. Założyłem grupę półzawodową i jak zaczęła funkcjonować, zobaczyłem, że mamy „aktorów, ale nie mamy teatru”. Wyścig Pokoju upadał, zmieniły się uwarunkowania, nikt już nie dawał pieniędzy tylko dlatego, że była nazwa. I z konającego Wyścigu Dookoła Polski zrobił Pan wyścig dzisiaj zaliczany do prestiżowego cyklu World Tour. Wyścig Dookoła Polski zawsze był nazywany Tour de Pologne. Ja zacząłem promować tę nazwę, bo była międzynarodowa, ale przede wszystkim zmieniłem formę organizacji. Żeby zorganizować wyścig, trzeba mieć po pierwsze emocje sportowe, które daje klasa wyścigu i zawodnicy, po drugie muszą być sponsorzy, żeby byli ci zawodnicy, a po trzecie nie będzie tych sponsorów, jeżeli nie będzie mediów. Jak ten trójkąt się zamknie, można powoli zacząć wszystko układać.
Pańska kariera zagraniczna trwa do roku 1993, kiedy wraca Pan na nasze rodzime kolarskie podwórko, ale już w trochę innej roli.
Organizując Tour de Pologne skupia się Pan nie tylko na stronie sportowej. Wyścig stał się narzędziem promocji Polski i jej historii. W tym roku 71. Tour de Pologne, z okazji 25-lecia Wyborów Czerwcowych, wystartuje spod Stoczni Gdańskiej.
Tak, skończyłem się ścigać, założyłem polsko-włoską grupę kolarską Diana Colnago Animex i przez 3 lata byłem w tym zespole asystentem menedżera. Zależało mi, żeby jak najszybciej zaadaptować kolarstwo zawodowe do Polski i wiedziałem, że to jest jedyna droga. W skład tej grupy weszli tacy zawodnicy, jak Piasecki, Halupczok, Jaskuła, Kulas, Szerszyński, Spruch.
Już od dłuższego czasu organizujemy wyścigi pod ważnymi hasłami z historii Polski. Obchodziliśmy Rok Chopinowski, była rocznica wyzwolenia Auschwitz, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę, aby uczcić pamięć poległych, składając wiązanki kwiatów, później „z ziemi włoskiej do polskiej”, czyli właśnie szlakami Jana Pawła II. W tym roku bardzo mi zależy, żeby
czesław lang Wywiad
69
Wywiad czesław lang
Kolarstwo jest taką dyscypliną, w której oprócz emocji sportowych można pokazać swój kraj. Ekipa, która realizuje transmisję, dostaje od nas wytyczne, gdzie na trasie jest coś ciekawego i warto o tym opowiedzieć.
zakomunikować całemu światu, że to, co się wydarzyło w 1989 roku, zaczęło się w Polsce. To trzeba wykorzystać i pokazać. To było nasze największe zwycięstwo w całej historii. Potrafiliśmy zmienić cały system społeczny i polityczny, musimy być z tego dumni. Jak ważne jest doświadczenie zawodowego kolarza w sukcesie organizacyjnym Tour de Pologne? Mam tę przewagę nad wieloma innymi organizatorami, że byłem kolarzem i robiąc wyścig zawsze patrzę w pierwszej kolejności z pozycji kolarza. Uwielbiam przed przygotowaniem trasy wsiąść na rower i przejechać po trasie, którą przygotowuję. Wymyślam całą trasę Tour de Pologne, przejeżdżam ją i później przekazuję ją Leszkowi Piaseckiemu i on ją dalej prowadzi i szlifuje. Ale zawsze pierwszy impuls jest ode mnie. Znakiem firmowym Tour de Pologne stał się odcinek pod kompleksem BUKOVINA Terma Hotel Spa do Bukowiny Tatrzańskiej. Kolarze mówią, że to jest najtrudniejszy odcinek górski w Polsce. Tak, runda wynosi 38 km, mamy trzy podjazdy. Cieszę się, że ten etap zwany „królewskim” stał się tradycją wyścigu. Sami zawodnicy mają tam o co walczyć, ponieważ na tym etapie lider może przegrać całe zawody. Czy układając taki odcinek jak ten w Bukowinie, myśli się również o tym, jakie widoki pokaże się widzom np. w telewizji? Tak, bardzo o to dbamy. Kolarstwo jest taką dyscypliną, w której oprócz emocji sportowych można pokazać swój kraj. Miejsca, w których odbywają się starty, premie, przejazdy. Ekipa, która realizuje transmisję, dostaje od nas wytyczne, gdzie na trasie jest coś ciekawego i warto o tym opowiedzieć. Gdy np. pokazujemy Giewont, to opowiadamy jakąś historię z nim związaną. Takie informacje przekazujemy do komentatorów telewizyjnych z różnych krajów. Pokazanie piękna naszego kraju jest dla nas równie ważne jak sam wyścig. 70
Jaki jest Pański ulubiony odcinek trasy w Bukowinie? Fragment, gdy wjeżdża się na otwarte tereny od Zębu i później w kierunku Bukowiny, gdzie widać hale, siano poukładane na snopach oraz tę niepowtarzalną architekturę w Tatrach, drewniane domy, spadziste dachy, to jest piękne! Bardzo piękny i trudny jest też podjazd w samej Bukowinie. A perełką jest ośrodek BUKOVINA Terma Hotel Spa, gdzie zawodnicy startujący w Tour de Pologne zawsze chcą się zatrzymywać podczas wyścigu. Hotel to od wielu lat partner Tour de Pologne? Tak, kiedyś mieliśmy problem ze zorganizowaniem jakiegokolwiek etapu w górach i właśnie BUKOVINA nam pomogła. Tak zaczęliśmy naszą współpracę i teraz jesteśmy tam co roku.
bukovina_magazyn2.indd 2
2014-04-15 11:43:36
MOTO Porsche panamera 4S
Scyzoryk ze Stuttgartu
Tekst i zdjęcia Konrad Skura
Hit sprzedażowy niemieckiej marki przeszedł niemal niezauważalny lifting zewnętrzny, za to pod maską zagościła całkiem nowa, doładowana jednostka. Jaka jest Panamera 4S na drogach Podhala?
72
PORSCHE PANAMERA 4S moto
73
MOTO Porsche panamera 4S
Cena za Panamerę 4S? dużo, nawet bardzo dużo... ale nie ma wątpliwości, że bez problemu znajdzie swoich nabywców.
• Panamera to auto dla czterech osób – kierowcy i trzech pasażerów, wszyscy siedzą w dobrze wyprofilowanych półkubełkach.
O
d momentu swego debiutu w 2009 roku, Porsche Panamera mocno namieszało w segmencie aut luksusowych, rozwijając trend na czterodrzwiowe coupe o ponadprzeciętnych osiągach. Nic dziwnego – duże auta zawsze były w cenie, prestiż marki był już na niepodważalnym poziomie, a wzrost popytu na dobra luksusowe na nowych rynkach tylko w tym pomógł. Panamera z miejsca stała się przebojem sprzedaży marki z Zuffenhausen, ustępując tylko terenowemu Cayenne. Luksusowe Porsche zabraliśmy na malownicze drogi wokół jeziora Czorsztyńskiego i widocznego na zdjęciach zamku w Niedzicy, gdzie mogło wykazać się zarówno mocą silnika, precyzją
74
układu kierowniczego, jak i zdolnością do odwracania za sobą głów miejscowych górali. Panamera jest autem, którego wygląd wywołuje skrajne emocje – nikogo nie pozostawia obojętnym i choć zdecydowana większość uważa je za nieco pokraczny twór, powstały w celu zapełnienia kolejnej niszy, są też tacy, dla których jest świetnym dopełnieniem gamy marki. Dla mnie to brzydkie kaczątko, które nie grzeszy urodą, a jednak potrafi pokazać, kto rządzi na drodze. Zeszłoroczny lifting nie przyniósł wielu zmian wizualnych – gdyby postawić obok siebie egzemplarz przed– i poliftingowy, głównie można by dopatrzeć się nowych diodowych świateł przednich. Najwięcej kontrowersji od zawsze zdaje się wywoływać tył auta, nijaki i obły, bez wyraźnie zaznaczonego zakończenia. Recepta na tę przypadłość okazuje się być prozaicznie łatwa – wystarczy podnieść
PORSCHE PANAMERA 4S moto
do góry spoiler, dotąd ukryty w klapie bagażnika, dedykowanym do tego celu przyciskiem na desce rozdzielczej. Auto od razu nabiera agresywności i charakteru, a to i tak jest perspektywa, z której najczęściej będą podziwiać Panamerę kierowcy innych pojazdów. Zdecydowanie ciekawsze zmiany zaszły pod maską – w wersji S niemal pięciolitrowa V8-ka musiała ustąpić miejsca doładowanej dwiema turbosprężarkami trzylitrowej V6-ce, co wyszło jej tylko na dobre. Wprawdzie musimy się pożegnać z grzmiącym bulgotem ośmiocylindrowej orkiestry, za to zyskujemy więcej mocy (420 KM), całe morze momentu obrotowego (520 Nm, i to już od 1750 obr./min.) i niższe spalanie (rekordowo 8.5 l/100 km z Bukowiny do Warszawy, bardziej realne jednak jest 10-11 l – zwłaszcza gdy nie lubimy tkwić na prawym pasie ruchu). Silnik ciągnie „od samego dołu”, bez wysiłku przyspieszając
na każdym przełożeniu, lekko przy tym pomrukując. Nie ma już potrzeby samodzielnie wiosłować lewarkiem skrzyni biegów – manual całkowicie odszedł w niepamięć, zagościła za to dwusprzęgłowa przekładnia automatyczna PDK. Jej działanie nie pozostawia niczego do dyskusji, a wszystko to, co napisano o niej do tej pory, jest prawdą. Biegi zmienia nieprawdopodobnie szybko, jest łatwa w użyciu, daje dużo frajdy i zdaje się czytać w myślach kierowcy. Dzięki temu także osiągi poszły w górę – 4.8 sek. do 100 km/h i 286 km/h prędkości maksymalnej to już nie przelewki – Panamera 4S jest konkretnym sportowcem o wielu funkcjach, co jest chyba jednym z największych atutów tego auta. Na zawołanie kierowcy potrafi w jednej chwili przeistoczyć się z komfortowego autostradowego krążownika w zapalonego ściganta do bicia rekordów na górskich serpentynach. Nie daje po sobie odczuć
Luksus w plenerze, czyli PorsChe na przejażdżce wokół jeziora Czorsztyńskiego i zamku w Niedzicy.
75
MOTO Porsche panamera 4S
Przyjemnemu podróżowaniu sprzyjają wszechobecne gadżety i „czasoumilacze”.
• Klasycznie i nowocześnie , Panamera to auto skrojone na miarę sportowych aspiracji.
• Czasoumilacz – pięciocalowy, wielofunkcyjny kolorowy ekran wbudowany w zegary oraz system audio Bose ze zmieniarką CD/DVD i wejściem na iPhone.
• Manual całkowicie odszedł w niepamięć, zagościła za to dwusprzęgłowa przekładnia automatyczna PDK. IDEAŁ!
76
1870 kg wagi – chyba że pewnością, jaką odczuwamy, pokonując kolejne kilometry. Stały napęd na cztery koła daje poczucie bezpieczeństwa i gwarancję prowadzenia w zakrętach jak po szynach, podobnie jak adaptacyjne zawieszenie z możliwością ustawienia jego twardości, gdy tylko trasa przed nami na to pozwoli. Prz y jem nemu podróżowa niu sprzyjają wszechobecne gadżety i „czasoumilacze” – do tych pierwszych należy aktywny tempomat, automatyczne światła drogowe i pięciocalowy, wielofunkcyjny kolorowy ekran wbudowany w zegary, do drugich zaś system audio Bose ze zmieniarką CD/DVD i wejściem na iPhone. Prawdziwi audiofile mogą zażyczyć sobie (niepoważnie drogi) szesnastogłośnikowy zestaw Burmester, absolutny high– end jeśli chodzi o samochodowe nagłośnienie. Należy pamiętać, że Panamera to auto dla czterech osób – kierowca i pasażer siedzą w dobrze wyprofilowanych półkubełkach, które jednak nie męczą nawet w długich trasach, a miejsce tylnej kanapy zajęły, podobne jak z przodu, dwa fotele, podzielone sprytną konstrukcją podłokietnika, schowka i panelu sterowania klimatyzacją. Plusem tego rozwiązania jest większa ilość miejsca dla pasażerów, choć osoby większego wzrostu i tak będą dotykać głowami do podsufitki. Dla nich oraz dla prezesów zawsze podróżujących z tyłu jest przedłużona o 9 cm odmiana Executive. Niezależnie od wersji bagażnik ma 445 litrów pojemności (1263 l po złożeniu siedzeń), co powinno wystarczyć na rodzinny wyjazd – ale narty i deskę snowboardową lepiej zapakować do boxu dachowego. Wnętrze prezentowanego egzemplarza po otwarciu drzwi zaskakiwało krwistoczerwoną skórą, przyjemnie kontrastującą z nieco konserwatywnym ciemnym, brązowometalicznym lakierem Carbon Grey. Można myśleć o samochodach kierując się sercem, ale zawsze przychodzi moment konfrontacji z rzeczywistością i konieczność spojrzenia przez pryzmat finansów. Cena za podstawową Panamerę 4S to ponad 535 tysięcy złotych. To dużo, nawet bardzo dużo, ale nie ma wątpliwości, że bez problemu znajdzie swoich nabywców, bo dla wielu kombinacja wszystkiego, co oferuje Porsche, jest bardzo kusząca.
PORSCHE PANAMERA 4S moto
• Wnętrze prezentowanego egzemplarza po otwarciu drzwi zaskakiwało krwistoczerwoną skórą, przyjemnie kontrastującą z nieco konserwatywnym ciemnym, brązowometalicznym lakierem Carbon Grey
77
MODA Projektant
Andrzej Siekierka g贸ralski
Versace
78
Projektant MODA
Trzy sprawy mają dla Górali znaczenie fundamentalne: rodzina, tradycja i kreatywność. W sercu masz przywiązanie do ziemi twoich dziadków, w pamięci imiona wszystkich sióstr i braci pokolenia wstecz, w głowie przekonanie, że jeśli poukładasz sprawy we właściwy sposób, to będzie dobrze. Pod warunkiem jednak, że w rękach masz talent. I odwagę, żeby iść za tym, co kochasz.
Tekst Grzegorz K apla Zdjęcia Konrad Skura
N
a mapie jest Suche. Ale wszyscy wiedzą, że powinno być Cipki. Mały domek Siekierków stoi w tym miejscu nieopodal Dunajca sto lat albo i więcej. Skromny ułamek rodowego dziedzictwa leży dziś na uboczu, ale kiedyś, kiedy pradziadowie mieli tutaj młyn, stał przy głównej drodze z Krakowa do Zakopanego. – Trudno trafić – uśmiecham się. – Ale ci, co chcą, to trafią. Nawet jeśli trzeba im jechać z Kanady albo z Ameryki – Andrzej ciągnie papierosa, aż rozżarzy się na końcu krwistą czerwienią. Mrok zapada i widać już tylko płomień.
Przyjeżdżają z całego świata kobiety zakochane w jego szytych na miarę, ręcznie haftowanych kurtkach i gorsetach. Kroi je tak, żeby były naprawdę góralskie, każdy element ma przecież swoje uzasadnienie. Pasek ze złotych monet z wizerunkiem Marii Teresy jest tu tylko dlatego, że cesarska małżonka posłała przecież z Wiednia umyślnego z listem, w którym był akt łaski dla Janosika. Roztopy były. Goniec na czas nie dojechał. Ale Maria Teresa zasłużyła sobie na trwale miejsce w podhalańskich sercach. Ale z drugiej strony kreacje Siekierki zachwycają odwagą, z jaką traktuje swoją sztukę. Modowe magazyny nazywają go „Góralskim Versace” i trzeba powiedzieć, że w pełni na ten tytuł zapracował. – To co? – rzuca niedopałek w śnieżna zaspę – idziemy. I popycha drzwi.
79
MODA Projektant
Myślę, że chodzi o szczerość, że ludzie mają dość udawanej mody. Folk jest prawdziwy.(...) Jest uniwersalny, szczery i bez udawania.
Dlaczego Cipki są starsze niż Zakopane
Dom jest mały. Wchodzisz i od razu jesteś w kuchni. W piecu ogień. Babcia Zofia, mama Andrzeja, krząta się przy kuchni. Dzięki Bogu trzyma się dobrze, bo przecież swoje lata już ma, no i jest po kilku wylewach. – Casem mało co ukręcę się, urobię, to se muszę siadnąć, na zydelku klapnąć, ale się dobrze mam. Syćko pamiętam. – Całą noc nie spałem, czasami nie mogę – Andrzej rozkłada przede mną stertę kobiecych magazynów, w których rozgościł się już na stałe. „Sukces zawdzięcza babci Michalinie” – czytam na głos. – Tak, babcia znakomicie haftowała – mówi pan Andrzej – wszystko potrafiła, przędła len, wełnę, wszyscy ją prosili. Wszyscy tu przychodzili. – Do tego domu? – dziwię się– to ile ten dom ma lat? – A ma ze sto – mówi pani Zofia. – Myślę, że ma ponad sto – prostuje pan Andrzej – ale tu był inny budynek, tylko spłonął gdzieś na początku lat trzydziestych. – To było cwarte pokolenie łod łosadnictwa – powiada babcia Zofia i wiem, że ta historia zaczyna się dawno, naprawdę dawno temu. – Jak ród Cipków zjechał pod Tatry, to nie było jesce nawet Zakopanego – opowiada pani Zofia – się wtenczas syćko tam nazywało Jastrzymbiec, a tu Cipki, bo tu dziadek kupił wtenczas wszystko, razem z Galicową Grapą. Wszystko aż po drogę Filipową należało do pradziadka. On był Węgier, a prababka była z Austrii. Cipki byli jednymi z pierwszych na Podhalu, no kto ma taką długą historię jak my? Pewnie ino Gąsienice i Krzeptowscy. Pan Andrzej tłumaczy, że wtedy, przed 1670 rokiem, nazwy miejscowe nadawano od nazwiska właściciela. I tak po pradziadku Węgrze Cipki dostały swoje imię. Osadnicy postawili nad Dunajcem dom, a potem młyn. No i wreszcie tartak. 80
Projektant MODA
Jak się cały Poronin w jednej ochrzcił szacie
– I pierwsi na całym Podhalu mieli światło. Już na początku lat dwudziestych. Pięć czy sześć domów ta turbina oświetlała. Młyn piękny był. I może by majątek przetrwał, ale nas komuna rozkułaczyła. Dziadek miał czwartą część udziałów w majątku. Młyn sprzedali, przenieśli go trochę więcej na dół i w końcu go powódź zabrała. Dziadek miał siedem krów, ponad setkę owiec i konie. Konie szanował bardzo. Tak, że jak trzeba było zwozić siano,
to nie prowadził osobno, a jego córki pod górę pchały wóz i dopiero na górze zaprzęgał. – No ale jak to się stało, że został Pan projektantem? – Zawód to mi wywróżyła pani od geografii, pani Zosia Gilowa – zapala papierosa – cerowali my skarpetki i jak pani Gilowa sprawdzała i zobaczyła te moje skarpetki, to powiedziała „ty nikim nie będziesz Jędrek, ino krawcem”. No i tak się stało.
Szyć zaczął w dzieciństwie. Zanim jeszcze się nauczył pisać i czytać, siedział z babką Michaliną przy lampie i robił na drutach. Albo haftował. Albo na szydełko łapał oczka. Co babcia robiła, to on też. Stawał za nią, a ona pokazywała, jak się nabiera. No i tak samo było przy hafcie. Babcia lubiła biały haft angielski. Kolorowy też potrafiła, ale nie lubiła. – Bo łona to lubiła te fakturę, no i wiadomo, biały haft jest do szaty krzcielnej – przypomina babcia Zosia. Kiedy w 1930 roku miał się urodzić wujek Andrzeja, Michalina haftowała chrzcielny becik dziewięć miesięcy. Każdego dnia po kawałku. Bo to był przecież becik pierworodnego syna. Becik ocalał do dziś, bo taki był piękny, że wszyscy chcieli w nim chrzcić. Najpierw rodzina, a potem to już cały Poronin, więc babcia Michalina założyła zeszyt i w tym zeszycie się można było na chrzcielną szatę zapisywać. A potem zapisywali się jeszcze ludzie na koszule dziewczęce. Powiadali ludzie, że to były najpiękniej haftowane koszule na całym Podhalu. Było w tym zeszycie zapisanych w sumie ze dwa tysiące ludzi. A potem minęły czasy i teraz już nie ma takiego obyczaju, żeby haftować. Każdy se kupi co do chrztu na jeden raz. Babcia Michalina haftu uczyła się u pani Antoniny Tatarównej. Córka oficera z Powstania Styczniowego za własne pieniądze zbudowała w Suchem Dom Orłów, w którym założyła szkołę rzemiosł dla dziewcząt. Uczyła tkactwa, haftu, koronek. – No i te skołe nazywali „Spulki” – wspomina pani Zosia – i w ty pirszyj szkole, to łona była za nauczycielkę. No ale to było jeszcze w trzydziestych rokach. Babcia Michalina, zanim jeszcze poszła do „Szpulek”, potrafiła wyrabiać len. Odkąd pamiętała, potrafiły się z nim obchodzić dziewczyny w tej rodzinie. A len w trudnych czasach był traktowany jako środek płatniczy. Chodzili na jarmark do Nowego Targu z belą lnu i wymienili 81
MODA Projektant
• No i skąd karakuły mieli brać. A teraz przez Internet można kupić w Paryżu. Dziewczyny nie noszą futer do opery, bo się boją, że je ktoś obleje kwasem albo farbą, więc je sprzedają za nieduże pieniądze, a ja kupuję, tnę i obszywam moje kurty.
• Jak mam dużo roboty, to zlecam haftowanie zaufanym hafciarkom, ale wzór im daję dokładny, wszystko jest przemyślane, każdy element struktury, każdy kolor.
Dzieci nie chcą robić rękami. Ja to chyba jestem ostatnim krawcem na Podhalu. Jak ja przestanę, to kto wyhaftuje koszulę na chrzest prawdziwą? 82
Projektant MODA
(...) ja sam wszystko i projektuję, i szyję, a inni projektanci to szyć nie potrafią, bo oni są po szkołach artystycznych. Oni tylko rysują.
na jedzenie. Powiadało się na Podhalu, że kto ma len, to ma co jeść. Szkoła w Suchem nie była jedyną, podobną założyła Helena Modrzejewska. Dzięki rękodzielniczym zdolnościom dziewczęta na Podhalu mogły mieć pracę. Dzieci rodziło się bardzo dużo, a pracy brakowało. Babcia Michalina miała jedenaścioro rodzeństwa. Jej mama była szesnasta z kolei. Bywało, że za worki kapusty to można było kupić pole. – Do dziś mam dokument, że zapłacili ileś worków kapusty i trzysta pieniędzy reńskich za hektar pola – opowiada Siekierka – to jaka musiała być bieda?
Jak cesarz kupił prababce bilet na Kolej Warszawsko– Wiedeńską.
Kiedy już kupili ten hektar, chociaż mieli już na dokumentach pieczątkę sądu grodzkiego, pomyśleli, że potrzebna jest jeszcze cesarska. Powiadali na Podhalu, że Cysarz to mioł dla każdego, kto przyszedł do Widnia jedną minutę, którą mu poświęcał. No to prababka poszła. Pieszo poszła. Zwyczajnie. Dziadek tez przecie piechota na Węgry chodził z kosa na ramieniu. Babka do Wiednia szła dwa tygodnie. Doszła do pałacu, przeżegnała się, powiedziała, co i jak i ją sekretarz zaprowadził do cesarza. Cesarz postawił pieczęć i pyta. – A jak żeście przyjechali. A ona na to, że piechotą szła. Cesarz się zdziwił, wezwał sekretarza, kazał babkę odwieźć na dworzec i kupić jej bilet na pociąg. Prababka pocałowała cesarską rękę i poszła. Sekretarz kupił jej bilet na pociąg do Krakowa, to se z Wiednia przyjechała pociągiem. A z Krakowa do domu znowu pieszo, ale już tylko trzy dni. Babcia Michalina pracowała u Pawła Mostowego, bo on na Wańkówkach prowadził pensjonat. No i jak miał jakichś gości, to szła na Wańkówki, żeby im ugotować posiłek. No a jak nie miał gości, to z krowami szła do Jazu za Korytem, bo tam mieli łąkę. Zresztą mają do dzisiaj.
Siedzi se tam, odwija z serwety moskola, a przez most idzie jakiś ceper. – A co tam macie – zaciekawił się. – A moskolo mom – odrzekła i mu pokazała. – A dacie no popróbować – powiedział jakimś takim obcym głosem, ale co tam, dała mu. A on jak wzion, to całego moskala zeżarł i nawet nie podziękował. Wróciła się do dom kiej przyśli od Mostowego, żeby szła gotować, bo gości mo. No to poszła. Patrzy, a ten gość to jest właśnie ten złodziej, co jej zjadł cały placek. – Poznajcie się – gado Mostowy – to jest Michalina, a to jest pan Włodzimierz Lenin. A u ciotki to zaś mieszkoł Trocki. Wiecie, kto to był Trocki, nie? – Andrzej patrzy na nas badawczym wzrokiem – komunista taki, co potem miał taką Fride i go komuniści zabili w Meksyku. Więc tu on mieszkoł na Cipkach pod numerem 8. – Nie, to była 9 – poprawia go pani Zosia – u takiego pułkownika, ino oni wyemigrowali do Francji, tam się Trocki ukrywał. I zaś go ciotka, mojej mamy siostra, tam obsługowała. Prała mu dziady. Zawsze narzekała, bo Trocki miał straszne wszy.
Jak Andrzej został krawcem
No i stało się tak, jak wywróżyła pani Gilowa. Andrzej Siekierka poszedł do technikum Tkactwa Artystycznego. Egzaminy czeladnicze złożył w Krakowie i skończył jeszcze studium pedagogiczne, żeby mógł sam mieć uczniów. No i pracował. Aż do 1996 roku, kiedy wszystko się odmieniło. Kierowniczka z Cepelii namówiła go, żeby uszył coś całkiem nowego. Postanowił wrócić do szycia ludowego. I zaczął łączyć to, czego się nauczył w szkole, na praktykach, od babci z tym, co mu grało w duszy. Z wyobraźnią. Wertował książki, odwiedzał muzea, szukał inspiracji… I zrobił pierwszą kolekcję. Rozeszła się we dwa dni.
– Fatalnie się wtedy szyło. Kompletnie nieproporcjonalnie: za krótka spódnica, za długa katana, fatalnie wyglądały. Nie mogłem już na to patrzeć, więc wszystko poskracałem i wydłużyłem spódnice. No i wyszło coś takiego, że ach… – Ale pirse ubranie to uszył dlo mnie – wtrąca pani Zofia. Był w pierwszej klasie technikum, a ona miała iść za starościnę na wesele chrześniakowi. No to zaprojektował jej kostium z pepitką. Ten czarno-biały wzór strasznie był wtedy modny. Mama zaryzykowała, materiał kupiła i tydzień się z tym męczył, ale wyszło tak pięknie, że od tej pory wszystkie ciotki go błagały, żeby im szył to samo. W 1996 roku uszył katanki odcinane w talii, takie w duchu przełomu lat dwudziestych i trzydziestych z fałdami na spinki i rękawami wąziutkimi. Takie się w XIX wieku na Podhalu nosiło. Były ozdobione pasmanterią. I tak się sprzedawały, że mu się pod domem kolejka ustawiła aż za most. – Teraz, jak przyjeżdżają kobiety, to ja już nawet nie muszę mierzyć, bo mam miarę w oczach. Popatrzę i tak skroję, że będzie pasowało. Projektuję dla każdego indywidualnie, bo trzeba wymyśleć tak, żeby pasowało. Bo wiadomo, że co kobieta, to inna osobowość, więc pasuje inny kolor. I to czasem problem, bo przeczytają, że jakiś kolor jest modny i wtedy wszystkie chcą nosić się tak samo. Nie minęły cztery lata od pierwszej kolekcji i Andrzej Siekierka stał się sławny. A to było tak: W 2000 roku zrobił wielki pokaz mody z okazji przejścia w XXI wiek w karczmie Młyniska. Ale tak się zdarzyło, że prawie cały rząd zjechał na Sylwestra do Zakopanego i jak się pokaz zaczął, to siedzieli ministrowie w pierwszym rzędzie, no i pokazało ten event pięć telewizji. Następnego dnia gazety napisały „objawił się Góralski Versace”. I tak się zaczęło. Przybyli klienci z Bielska, Krakowa, Poznania, Warszawy, a potem i z Kanady, i z Chicago. Potem kadra narodowa 83
MODA Projektant
skoczków. Wszyscy przeszli przez moje ręce od Tajnerów, Przybyłów, po Małysza. A ilu artystów się poznało? Sesje mi robili do gazet po pięć godzin, dzwonią z zagranicy, żeby co szykować. A tu jeszcze, co się szyje dla teatrów, dla telewizji… Jego ubrania noszą dziewczyny w serialu „Szpilki na Giewoncie”.
prędzej z Chin. Będą Chińczycy robić kurtki, skoro już robią kapelusze i podpisali jakieś umowy na kapcie.
O tym jak babka zbierała na wiano
Jaka jest różnica między krawcem i projektantem?
– Myślę, że chodzi o szczerość, że ludzie mają dość udawanej mody. Folk jest prawdziwy. I można go łączyć z innymi akcentami. Jest uniwersalny, szczery i bez udawania. Profesor od warsztatów powtarzał, że piątki mu nie postawi, bo jakby postawił, to by się Andrzej całkiem zepsuł. No i dzięki tym czwórkom nauczył się wszystkiego. Umie uszyć ręcznie i portki bukowe, i cuchę, płaszcz z samodziału, kostium i garnitur. – Nauczyłem się ręcznie szyć to wszystko. I dlatego ja sam wszystko i projektuję, i szyję, a inni projektanci to szyć nie potrafią, bo oni są po szkołach artystycznych. Oni tylko rysują. Nawet kroju nie znają. A ja rozumiem, jak wszystko ze sobą będzie pracować. Rysuję, robię wzory, szablony, próbki, rysuję haft. Jak mam dużo roboty, to zlecam haftowanie moim zaufanym hafciarkom, ale wzór im daję dokładny, wszystko jest przemyślane, każdy element struktury, każdy kolor. Ale widzi pan? Maszyny u mnie stoją, bo to jest prawdziwa pracownia. Oczywiście mam też butik. Ale tu jest serce mojej sztuki. Pracuje teraz nad projektem bluzki, którą wywiódł z munduru armii austrowęgierskiej, więc będzie pasowała do spodni góralskich. W tym samym stylu będą też kurtki z sukna wykańczane prawdziwym karakułem. – Bardzo piękna rzecz. Starzy krawcy poumierali i nikt tego nie potrafił już zrobić, wiec od lat sześćdziesiątych takich kurtek już na Podhalu nie było. No i skąd karakuły mieli brać. A teraz przez Internet można kupić w Paryżu. Dziewczyny nie noszą futer do opery, bo się boją, że je ktoś obleje kwasem albo farbą, więc je sprzedają za nieduże pieniądze, a ja kupuję, tnę i obszywam moje kurty. 84
No i pewno dlatego mówią, że Góralski Versace. Przez te moje inspiracje na przykład krojem gorsetu, jak w czasach wiktoriańskich. To było modne u nas w XIX wieku. Przeszło z Anglii przez stroje szlacheckie, mieszczańskie. – Ale nie zapominaj, że trochę jednak uprościli – dodaje babcia Zosia. Widać, że się zna na modzie. – Uprościli, bo nie mieli takich tkanin, mamo! Modowo Zakopane zaczęło się rozwijać dopiero w końcu XIX wieku, kiedy Żydzi zaczęli zwozić do nas tkaniny. Wcześniej kogo było na to stać? Odkąd turyści przywieźli do Zakopanego pieniądze, pojawiły się dostawy tkanin lepszej jakości, tkaniny drukowane. Wcześniej to był tylko czysty len. Biała lniana koszula i białe gacie. Do dziś Słowacy czy Węgrzy występują w takich gaciach. – A potem zacęlimy robić sukno swoje, folować, bo to przecie, kto podejzoł parzenice w Karpatach – babcia Zosia postanowiła opowiedzieć nam historię góralskiej mody – albo podejzoł tam, albo Wołosi przynieśli ze sobom ten zwycaj, zeby portki drukować. No i se ludzie portki przerobioły. Abo kapeluse. Kiedyś skrzelo w kapelusu, to tez syćkie mieli małe, a teroz to w Bukowinie majom małe, a w Zakopanem majom duże, bo nie byno parasoli, a chciały, żeby im desc nie lecion za kosule. I jesce mlekiem smarowały, żeby im nie przemakały. – A teraz co? Ostatni kapelusznik mieszka jeszcze w Nowym Targu koło stacji – macha ręką Andrzej – a potem to już nawet kapelusze będą z Chin, jak kierpce. Uczniów nie ma. „Szpulki” zlikwidowali, a szkoda, żeby ten zawód zniknął. Jak ja odejdę, to będą góralskie stroje sprowadzać z Chicago. Albo
Butik Andrzeja Siekierki stoi w Poroninie naprzeciwko kościoła. Ale w tym roku otworzy się też w Rabce, no i we Warszawie. Takie są plany. Marzy mu się też program unijny na uratowanie domu w Cipkach. Bo stuletni dom potrzebuje ratunku. Może jako zabytek i pracownia to by miał szansę? – Czasami marzy mi się emerytura – śmieje się i zaciąga papierosem – ale baby mi nie dadzą spokoju, więc będę siedział przy maszynie, ile zdrowie pozwoli. Tutaj się długo żyje, ale krawcom wysiadają kręgosłupy i oczy. Kręgosłupy od maszyny, oczy od patrzenia na piękne dziewczyny. Jak przyjdzie tak 52, 54 rozmiar, to naprawdę jest na co popatrzeć… Giną te stare zawody. Dzieci nie chcą robić rękami. Ja to chyba jestem ostatnim krawcem na Podhalu. Jak ja przestanę, to kto wyhaftuje koszulę na chrzest prawdziwą? Po wsiach nie ma już dziewczyn, żeby haftowały. A Chińczyki jak im narysujesz, co i jak, to się nauczą. Byłem z ofertą w Urzędzie Pracy i powiedziała mi pani, że ekspedientkę na sklep to znajdę, ale krawcową? Nie. W Zakopanym już nie ma żadnego zakładu krawieckiego. Już nikt panu garnituru nie uszyje, kostiumu dla kobiety też nie uszyje. Wszyscy odeszli. Ostatni zmarł Stasiu Puchała. No i z prawdziwych fachowców zostałem już tylko ja. Wychodzimy przed chatę, żeby zapalił jeszcze jednego papierosa. Potem wsiądziemy do auta i pojedziemy do butiku zrobić zdjęcia. Dom skrzypi cichutko. W pudłach usypiają kurty i kamizele. I szata chrzcielna Babci Michaliny. Odbierała porody, a potem ten becik wypożyczała, żeby się w nim chrzciły dzieci, którym pomogła się narodzić. Zawsze jakiś grosz z tego uzbierała, co by dziadek nie wiedział i kupowała za to córkom, co tam trzeba na wiano. – Ale jak dziadek dopatrzał, że kupiła chustkę albo korale albo spódnice, to jom gonił za to aż pod kościół – opowiada Andrzej i wybucha śmiechem.
byli w bukowinie JERZY OWSIAK
Bukovina to przykład made in Poland
Nikt z nas nie jest wróżką i nie potrafi przewidzieć, co zdarzy się w przyszłości. Jak za pięć-dziesięć lat będzie wyglądał nasz kraj? Jakim będziemy społeczeństwem? Jaki będzie standard życia, poziom edukacji, standardy służby zdrowia? 86
JERZY OWSIAK byli w bukowinie
O tym wszystkim liderzy życia publicznego, politycznego, gospodarczego, a także naukowcy, duchowni, intelektualiści i ludzie kultury dyskutowali w BUKOVINIE podczas projektu „RE-Wizje”.
Uczestnikiem dyskusji był także Jerzy Owsiak –
człowiek, który ma największą orkiestrę w Polsce – Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Z Panem Jerzym rozmawiałem o Polsce, o sile naszych rodaków, o nowoczesnych projektach, o tym, że Polak potrafi i o tym, co znaczy hasło made in Poland.
Rozmawiał Tomasz Gawędzki Zdjęcie Jerzy Krupowies RE-Wizje to kontynuacja RE-Definicji, które odbyły się w BUKOVINIE w 2012 roku. Wówczas redefiniowaliśmy pojęcia dotyczące polskiego społeczeństwa, a także te związane z narodem, ekonomią, pracą w naszym kraju. Jak Pan trafił do tego projektu? Dostałem zaproszenie i w pierwszej kolejności sprawdziłem, gdzie się to odbywa. Kiedy zobaczyłem ten piękny hotel i wspaniałe termy, decyzję podjąłem bardzo szybko – jadę! Nie jestem człowiekiem, który lubi „bić pianę” i rzadko gdzieś bywam. Ja i moja fundacja robimy konkretne rzeczy i jesteśmy dowodem na to, że Polak potrafi. Określenie „made in Poland” jest naszą dumą, chwalimy się tym, że potrafimy coś zrobić od początku do końca i potrafimy zrobić to dobrze. Kiedy przyjechałem do BUKOVINA Terma Hotel Spa i zobaczyłem ten kompleks, to stwierdziłem, że to właśnie jest „made in Poland”! BUKOVINA to polski produkt, który jest prawdziwą perełką w swojej kategorii i należy się szczycić tym, że takie „rzeczy” my Polacy potrafimy robić. RE-Wizje były niezwykłym spotkaniem, poznałem masę świetnych, mądrych i oczytanych ludzi, którzy są wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach. My – jako Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy – mamy jednak nad nimi przewagę: to wszystko, o czym dyskutowaliśmy w BUKOVINIE, my wprowadzamy w czyn. Owszem – dyskusja też jest ważna – ale jednak to czyny przynoszą wymierne efekty. Często jestem zapraszany na różne wykłady i już wiem, że część z tego, czego dowiedziałem się w BUKOVINIE, wykorzystam w przyszłości. Czy takie rozmowy, jakie odbywały się w czasie REWizji, są potrzebne? Oczywiście, że tak. Musimy wymieniać poglądy, swoje przemyślenia i wnioski, do jakich dochodzimy na podstawie obserwacji naszego kraju, miasta czy najbliższego otoczenia. Mnie – Jurka Owsiaka – takie spotkania regulują, ustawiają na właściwe tory, pobudzają do działania. Jestem człowiekiem, który nie potrafi rozwiązać krzyżówki, nie znam biegle żadnego języka obcego, ale potrafię się z pokorą ukłonić wobec ludzi mądrych, a takich właśnie spotkałem podczas RE-Wizji w BUKOVINIE.
To, o czym rozmawialiśmy, spotkało już świat, Europę, a teraz spotyka Polskę. Wbrew ogólnemu biadoleniu narodowemu, wcale nie jest z naszym narodem tak źle. Pamiętajmy, że dopiero 22 lata żyjemy w „wolnym” kraju, a tempo, w jakim doganiamy Europę – jest niezwykle szybkie. Jesteśmy inteligentnym narodem, który ma zmysł do radzenia sobie w trudnych warunkach. Jeśli np. w zachodniej części Europy zabrakłoby prądu, to ludzie by wpadli w panikę i byłby chaos. Gdyby to spotkało nasz kraj? Polak już po godzinie wykombinowałby, jak sobie z tym problemem poradzić. Zaraz porąbałby jakieś meble, żeby się ogrzać, przerobiłby instalację elektryczną tak, by działała jak należy. Tacy jesteśmy – made in Poland! Pan jest grafikiem, ma Pan zamiłowania dekoratorskie, trendy designu nie są Panu obce. Biorąc pod uwagę te aspekty – podoba się Panu BUKOVINA jako kompleks? Jeżdżę bardzo dużo po świecie i byłem w przeróżnych miejscach, wiele widziałem i wiele przeżyłem, doświadczyłem. W takim miejscu jak BUKOVINA – jestem jednak po raz pierwszy! Jak usłyszałem, że jedziemy do Bukowiny Tatrzańskiej, to muszę się przyznać, że spodziewałem się bardziej góralskiej chaty, niż takiego „cudeńka”. Gdziekolwiek teraz nie pojadę, z kim nie będę rozmawiał – wszystkich będę namawiał, by do Was przyjechali. To świetne miejsce na kongres, szkolenie, konferencję, a przede wszystkim na odpoczynek, zarówno w pojedynkę, jak i również z całą rodziną. Wracając do samego obiektu – bardzo nowocześnie zaprojektowany, idealnie wkomponowany w otoczenie, jakim jest przecież Tatrzański Park Narodowy! Przestronne wnętrza, jasne i idealnie dobrane kolory do wystrojów, wszystko współgra ze sobą jak należy. Termy? Liga mistrzów! Byłem w termach w Nowej Zelandii czy w Rzymie, ale dopiero w BUKOVINIE zobaczyłem, na czym polega filozofia term, odpoczynku, relaksu i wyciszenia. Spa jest również magicznym miejscem, gdzie możemy się odprężyć oblewając ciało np. gorącą czekoladą, rewelacyjne doznania – gwarantuję! BUKOVINA Terma Hotel Spa jest miejscem, z którego można być dumnym. Ja sam będę dumny, jak ściągnę do Was kogoś ważnego ze świata i pokażę mu, co Polak faktycznie potrafi, na co go stać. Powtórzę jeszcze raz – BUKOVINA to idealny przykład na poparcie hasła „made in Poland”! 87
byli w bukowinie Enej
Bukovina to najgorętsze miejsce w Tatrach!
Rozmawiał Tomasz Gawędzki
W grudniu 2013 roku Termy BUKOVINA obchodziły okrągły jubileusz – 5. urodziny. Z tej okazji do Bukowiny Tatrzańskiej zawitał znany, lubiany i grający nietuzinkową muzykę zespół „Enej”. Jak podobało się ekipie na Podhalu, w Bukowinie Tatrzańskiej i w kompleksie BUKOVINA? Przekonajcie się sami! 88
Enej byli w bukowinie
Zagraliście niezwykły koncert na 5. urodziny Termy BUKOVINA. Czy po raz pierwszy mieliście okazję wystąpić w takim obiekcie? Piotr Sołoducha: Tak, zdecydowanie po raz pierwszy! Korzystaliśmy z usług kompleksu kilka razy, ale nie mieliśmy okazji nigdy zagrać w takim miejscu. Pod nogami woda, ludzie zamiast skakać, jak to zwykle bywa na koncertach – pływali! To niecodzienne wydarzenie, ale jak to mawiają – wszystko trzeba w życiu przeżyć. My to doświadczenie mamy już za sobą. Jak sobie poradziliście z temperaturą, która panuje w kompleksie termalnym? Łatwo chyba nie było… Mirosław Ortyński: Sprzęt zachował się bez zarzutu, natomiast my bez dziesięciu wentylatorów raczej nie dalibyśmy rady (śmiech). Temperatura była faktycznie wysoka, można się było poczuć jak w saunie, ale nie ma się czemu dziwić, w końcu jesteśmy w Termie BUKOVINA – najgorętszym miejscu w Tatrach! Na zewnątrz zima, wewnątrz Termy BUKOVINA przyjemne ciepło – to taka klimatyczna „wędrówka”. A słowo Enej oznacza wesołego kozaka, który właśnie wędruje. Jak rozpoczęła się zatem muzyczna wędrówka Waszego zespołu? P.S.: Nasza wędrówka rozpoczęła się tak de facto 11 lat temu, bo tyle wiosen liczy już sobie zespół Enej. Natomiast rozpoznawalni na szeroką skalę staliśmy się jakieś 2,5 roku temu, po wygraniu programu „Must be the music”. Do tego dążyliśmy, nie ma co tu ukrywać. Program pomógł nam dotrzeć do większej rzeszy ludzi z naszą muzyką. Zależało nam na pokazaniu właśnie muzyki, a nie nas samych. Oczywiście – pojawiła się popularność, rozdajemy z pewnością więcej autografów, pozujemy często do zdjęć – ale jest to bardzo miłe i to zdecydowanie pozytyw naszego muzycznego sukcesu na scenie. Z kolei na basenie raczej nikt nam nie wyskoczy znienacka z aparatem i nie zrobi zdjęcia, bo wszyscy trzymają aparaty w swoich szatnianych szafkach. To też duży plus tego obiektu, chyba powinniśmy częściej siedzieć w wodzie (śmiech). A jak Wam się podoba sam obiekt, sprzyja wypoczynkowi? M.O.: Terma BUKOVINA jest bardzo znanym obiektem w Polsce. Jeździmy troszkę po kraju i po Europie i moim zdaniem to jedno z najfajniejszych tego typu miejsc, w jakim miałem okazję być. Mnie najbardziej podoba się to, że będąc tu zimą, kiedy za oknem śnieg i mróz, mogę sobie wypłynąć na zewnątrz i nie jest mi straszne -10°C. Coś pięknego! Sama nazwa obiektu jest już bardzo trafiona – BUKOVINA Terma Hotel Spa, trzy kapitalne obiekty w jednym miejscu. Ostatnimi czasy w rozgłośniach radiowych najczęściej można było usłyszeć Wasze „Skrzydlate ręce”. Można śmiało uznać, że to wielki hit. Czym był inspirowany ten utwór? P.S.: Ciężko w 100% odpowiedzieć na pytanie, skąd się bierze inspiracja do napisania tego czy innego tekstu. M.O.: Czy to było oparte o jakąś historię? Nie do końca. Pisząc ten tekst miałem w głowie pewne osoby, ale im dalej zagłębiałem się w pisanie, to tym bardziej tekst zaczął żyć własnym życiem. Jedno jest pewne – morał tej piosenki jest taki, że każdy ma
prawo do swoich marzeń, bez względu na wszystko i każdy powinien je realizować. Każdy z nas ma skrzydła, dzięki którym może ulecieć do swojego wymarzonego raju. Dużo razy słyszeliśmy, że „Skrzydlate ręce” to utwór o samobójstwie. Więc w tym miejscu sprostujemy – absolutnie nie jest! To bardzo pozytywny tekst. Zdradzicie nam, czy trzeba Was było długo namawiać, żebyście zagrali… na basenie? P.S.: Dowiedzieliśmy się od menedżera, że jest do zagrania koncert w nietypowym miejscu, że będzie basen i temperatura ponad 30°C. Padło pytanie – czy dacie radę? Zawsze podejmowaliśmy nietypowe wyzwania i jak pokazał koncert w Termie BUKOVINA – daliśmy radę. Chyba będziemy grali u Was częściej, bo te 1,5 h koncertu wycisnęło z nas więcej niż kilka godzin na siłowni! Baliśmy się, czy sprzęt sobie poradzi w takim klimacie, ale wszystko było OK. Na szczęście nikt z uczestników koncertu nie chciał sprawdzić, czy gitara basowa nadaje się na wiosło (śmiech). Jakie plany na najbliższą przyszłość ma zespół Enej? M.O.: Gramy masę koncertów klubowych, więc nasi fani będą mieć sporo okazji, żeby nas usłyszeć na żywo. Jeśli chodzi o jakąś naszą nową płytę, to trzeba będzie na nią troszkę poczekać. Wkrótce nadejdzie ten czas, kiedy zamkniemy się w studiu nagraniowym i będziemy tworzyć nowy materiał. P.S.: Jeśli wszystko się uda, jeśli kilka czynników się złoży w tym samym czasie, to myślę, że pod koniec 2014 lub na początku 2015 roku – pojawi się nasza czwarta płyta. Na Podhalu jesteście bardzo popularni, tym bardziej cieszy nas to, że zagraliście właśnie w BUKOVINIE, bo mogliśmy się przekonać na własnej skórze, jak ogromna jest skala Waszej popularności. Jak już nagracie nową płytę, wpadniecie do nas zagrać? P.S.: Pewnie, czemu nie! Nie muszą to być znów urodziny termy, ale możemy zagrać z okazji faktu, że temperatura wody w basenach podniesie się o kilka stopni (śmiech). M.O.: Cieszy nas fakt, że na Podhalu tak wielu ludzi nas słucha i dziękujemy Wam za to wsparcie. Do zobaczenia… w BUKOVINIE! 89
byli w bukowinie Jakub wesołowski
Bukovina jest dla mnie terapią
Aktor Jakub Wesołowski, czyli Michał Konarski, porucznik Wojska Polskiego, którego gra w serialu „Czas Honoru”, po raz pierwszy w życiu na żywo obejrzał turniej polo na śniegu… w BUKOVINIE. Zdradził nam też, dlaczego chętnie odwiedza nasz kompleks i co się będzie działo w kolejnym sezonie wojenno-historycznej produkcji…
Tekst i zdjęcie Tomasz Gawędzki
Pierwszy raz ma Pan okazję zobaczyć zmagania polo… na śniegu? Tak, dla mnie to debiut, nigdy wcześniej nie widziałem tego sportu na żywo. Teraz żałuję, że nie wybrałem się na BUKOVINA Polo Snow Masters rok wcześniej. To bardzo piękna dyscyplina, niezwykle estetyczna, a do tego w tak bajecznej scenerii – w najgorętszym miejscu w Tatrach! Po Pana wizycie w BUKOVINA Terma Hotel Spa możemy śmiało uznać, że skompletowaliśmy głównych bohaterów „Czasu Honoru” w naszym kompleksie. Fakt, Janek Wieczorkowski i Antek Pawlicki już u Was byli, ale… nie mieli możliwości zobaczenia polo na śniegu, więc mam nad nimi przewagę (śmiech). Spędzacie ze sobą mnóstwo czasu na planie serialu. Kiedy zapytałem ich, czy się jeszcze lubią i mogą na siebie patrzeć, odparli zdecydowanie, że tak. Można o Waszej trójce powiedzieć, że jesteście kumplami? Pewnie! Jesteśmy kumplami, spędzamy dużo czasu razem i nie ukrywam, że mamy z tego powodu sporo frajdy. Bywa różnie, czasem nerwowo – jak to w wojsku (śmiech). Poza 90
tym wszystkim, bardzo szanujemy swoją pracę, czerpiemy radość z tego, co i jak robimy. Znamy się już tyle lat, że musieliśmy zostać kumplami. Lubimy się i jest między nami świetna atmosfera. Kolejny sezon „Czasu Honoru” jest w trakcie produkcji. Możemy naszym czytelnikom uchylić rąbka tajemnicy, co nas czeka? – Cofamy się do czasu Powstania Warszawskiego. Co prawda jesteśmy dopiero na etapie poznawania scenariuszy poszczególnych epizodów, ale mogę powiedzieć, że będzie się sporo działo. Sztab ludzi pracuje nad nowym sezonem i to głównie od nich zależy, jakie wątki zostaną poruszone konkretnie. My później – tylko i aż – musimy to jak najlepiej zagrać. Dotrwa Pan do końca szóstego sezonu? Mam nadzieję, że tak, że nie zostanę uśmiercony. Nie znam jeszcze scenariusza całego sezonu, więc tak do końca nie wiem. Z tego, co wiem od scenarzystów z kolei, to ten sezon będzie bardzo widowiskowy, bo dotyczy szalenie ciekawego etapu polskiej historii. Pytanie tylko, czy podołamy wyzwaniu? Sądzę jednak, że stanowimy taką ekipę, że po prostu musi się udać!
Jakub wesołowski byli w bukowinie
Poprzednio był Pan w BUKOVINIE w czasie Tour de Pologne, wcześniej jeszcze kilka razy. Chętnie Pan tu wraca. To miejsce, które pozwala Panu złapać chwile wytchnienia od pracy aktorskiej? Bardzo lubię tu wracać, BUKOVINA to dla mnie taka „terapia”, odskocznia w porównaniu z zatłoczonym Zakopanem. BUKOVINA daje bardzo dużo możliwości spędzenia miło czasu. Trasy rowerowe, piękne otoczenie przyrody, wspaniałe termy, spa, hotel, a dodatkowo takie imprezy jak polo na śniegu sprawiają, że
człowiek po prostu dobrze się tu czuje. Jak na Tatry, jest u Was bardzo ciepło (śmiech). Można BUKOVINĘ nazwać azylem? Dokładnie, to jest to słowo. To miejsce jest na szczęście tak daleko od Warszawy, że można złapać chwilę luzu, wyciszyć się, aktywnie spędzić czas i zapomnieć o zapchanej, zakorkowanej i dynamicznej stolicy. W BUKOVINIE czas płynie wolniej i to niezwykły atut waszego kompleksu. 91
kultura profesor bury
h n i a M s c a
92
cza
u
profesor bury kultura
Odkąd go poznałem, nie daję się już brać na plewy. Wiem, co to znaczy kreatywność i co czyni człowieka wolnym. I jeszcze, że współczesna sztuka, nawet wykuta w ogniu, palnikiem, może unikać wulgarności.
Z
Tekst i zdjęcia Grzegorz K apla
a pierwszym razem przyjechałem, żeby zobaczyć fotel. Stalowy potwór, który przypominał kościec jakiejś pozaziemskiej istoty. Może kiedyś groźnej, ale teraz już tylko fascynującej. Jak kościotrup dinozaura. – Spróbuj – powiedział. Fotel był wygodny. Nie gryzł. Ale kiedy się odprężyłem – nagle drgnął. Leciusieńko. Nie wiedziałem, czy to się stało naprawdę, czy to tylko złudzenie. A potem poszedł na całość. Nie byłem przygotowany na to, że stalowa rzeźba o wadze ćwierć tony może nagle ożyć. Projekt wykorzystał zjawisko kociej huśtawki. Czarownice wykorzystywały to urządzenie w średniowieczu, żeby się wprowadzać w trans. Bujanie w kierunku przeciwnym niż kierunek grawitacji powoduje, że mózg ma dużą amplitudę ruchu, a reszta ciała mniejszą. Dotlenienie mózgu i nadanie mu drgań na niskiej częstotliwości spowalnia procesy myślowe i wprowadza człowieka w twórczy trans. A potem pokazał mi komputer w akwarium. Stoi sobie w „Burym Misiu” na granicy Bukowiny i Białki, nad samą rzeką, za którą była kiedyś granica Słowacji i cygańskiej kultury. No i choć nie powinien, to przecież działa. – To praktyczne rozwiązanie – tłumaczy Bartek, czy może raczej Bury, bo to jego artystyczny pseudonim. Profesor Bury. – Cywilizacja je odrzuca, bo są jakieś technologiczne utrudnienia, ale komputer zanurzony w oleju jest komputerem idealnym. Nigdy nie jest zabrudzony, nigdy się nie przegrzewa, nie jest narażony na żadne wibracje ani uszkodzenia. Działa doskonale, ale żyje w kompletnej izolacji, jest odcięty od zewnętrznego świata, więc nic go nie zainfekuje. Spełnia ludzkie marzenie o tym, żeby być sobą. 93
kultura Profesor bury
Wstawać z łóżka
Ojciec Bartka wysoko cenił sobie niezależność. – Wiesz co, synu – powiadał – nie zapisuj się do żadnej partii, bo zawsze będziesz czyimś wrogiem. Dla Kolbusza seniora „Miś” był ucieczką z korporacji tamtych czasów. Miał dość pracy w nadzorze wielkich inwestycji. Szukał alternatywnego życia. Otworzył na Zbójeckiej drugi, po poznańskim „Słowiku”, prywatny motel w Polsce. Motel działał sześć lat. Prąd z agregatu. Woda przywożona beczkowozem. Szukał bardziej przyjaznego miejsca. Mógł to być Kazimierz nad Wisłą, ale właściciel kamienicy wycofał się już u notariusza. Wtedy pomyślał o Bukowinie. Działał tam „Miś”, kultowa marka należąca do hrabiny Stawirowskiej. Bywanie u niej było świętem. Dzieciaki czekały na wyznaczony dzień, szykowały ubrania odświętne, stały w kolejce i miały lody Melba. Okazało się, że wieś była bardzo hermetyczna i trudno było cokolwiek kupić człowiekowi z zewnątrz. Jedyną dostępną była nieruchomość na Wysokim Wierchu, należąca do generała Kordiana Zamorskiego, członka założyciela Towarzystwa Przyjaciół Bukowiny Tatrzańskiej. Kawaler Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyża Walecznych po wojnie już do Polski nie powrócił, więc sprzedaż nastąpiła za pośrednictwem pełnomocnika. Kolbuszowie rozpoczęli budowę pensjonatu i restauracji, więc odkupili od hrabiny Stawirowskiej, która szła na emeryturę, markę „Miś”. Tymczasem po wytyczeniu granic działki i ogrodzenia okazało się, że część wchodzi w teren jakiejś kopalni i że tak naprawdę Generał został po wojnie wywłaszczony. Ostatnią deską ratunku był ten dom na granicy Bukowiny i Białki. Ojciec go kupił, rozebrał i w pół roku odbudował w obecnym kształcie przenosząc lokal „Misia” z wystrojem, obyczajami, no i przede wszystkim jakością. Hrabina wypiekała torty
94
czekoladowy i cytrynowy i to były kultowe dania. A u nas rządziła polędwica z grilla i legendarny latający kurczak z rożna. Jak się przypalił, to kucharka go wyrzuciła przez okno, ktoś tym oberwał i legenda gotowa. – Słuchy chodzą, że bywał tu Jaruzelski w czasie, kiedy rządził w kraju. – Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam. Ale wychowywałem się przy stoliku z klockami Lego i widziałem ludzi z pierwszych stron gazet. Pamiętam Jurka Kukuczkę i Wandę Rutkiewicz, bo oni mnie fascynowali. Właściwie nic się nie zmieniło. Tylko klocki są inne. Ojciec miał wizję, która wyprzedzała epokę o całe pokolenie, bo dziś jest moda na knajpy regionalne, ale trzydzieści lat temu w Polsce takie miejsce, restauracja pełna dzieł sztuki ludowej, było tylko jedno. I Bartek nasiąknął artystycznym klimatem. – To miejsce przyciągało ludzi i z Polski, i z całego świata, było w tamtych czasach alternatywą. I pewnie dlatego nie mam w sobie żadnych blokad, rzeźbię w stali, mam kompletną otwartość. Widziałem kawał świata, miałem ciekawe propozycje i zaczynałem inne życie, ale wytrzymałem pół roku. Tu jest moje miejsce. Nie umiem gdzie indziej znaleźć spokoju. A tu się czuję wolny. A może to jakiś rodzaj uwiązania? Nie rozgryzłem tego, ale to jest moja ziemia. Ona daje mi siłę do mierzenia się ze światem. Ona przekonuje, że nie ma rzeczy niemożliwych. Inspiruje mnie. A jeśli nie mam w głowie nowego projektu, to nie mam po co wstawać z łóżka.
Butla z tlenem
Kontaktu z ludźmi nauczyła Bartka Bukowina. Za rzeką, za którą kiedyś była granica, mieszkali Cyganie. Mieszały się języki.
profesor bury kultura
Kontaktu z ludźmi nauczyła Bartka Bukowina. Za rzeką, za którą kiedyś była granica, mieszkali Cyganie. Mieszały się języki.
– Kształtowały mnie trzy sprawy: szkoła, Lego i czasopisma. Szkoła była bardzo dobra i otwierająca na świat, Lego rozwijało moją wyobraźnię, a gazety uczyły technologii. Prenumerował 14 tytułów. Od Elektronika, przez Młodego Technika, Chipa, Entera po Fokusa. Dzieciństwo spędziłem na zdobywaniu wiedzy. Musiałem to robić sam, bo nie było tu modelarni ani kółka elektronicznego. Nie było potrzeby, bo w każdym domu ktoś był rzeźbiarzem czy stolarzem. Ale ja chciałem czegoś innego. Miał też świetnego korepetytora, pana Siemaszkę, powojennego rozbitka, Akowca, ale z powołania nauczyciela w antycznym rozumieniu. Znał kaligrafię, łacinę, matematykę, uczył myślenia, rozumowania. – To dzięki niemu dziś konstruując różne mechanizmy potrafię oszacować, jak będą działały, ogarniam ich funkcjonalność. – No, ale do tworzenia potrzebny jest przecież talent. – Ciężko mi mówić, jak się dostaje talent od Stwórcy… Wiem, że jeśli go już masz, masz obowiązek to wykorzystać, rozwijać. Z drugiej strony w Wojaku Szwejku Tomaszek opisywał lejtnanta, który był takim idiotą, że jego życie było bajką. I czasami dobrze chyba być idiotą i mieć życie jak z bajki. Bo wystarczyłoby trochę dobrej woli i ten kraj mógłby być w lepszym miejscu. Cywilizacyjnie wciąż idziemy do przodu, ale to jest naturalna kolej rzeczy. Pierwszą rzeźbę wykonał w szkole średniej na zaliczenie rzeźby na lekcji plastyki. Zrobił rzeźbę ze wszystkich elektronicznych śmieci, niewykorzystanych podzespołów, jakie miał w domu. Była ruchoma, na taśmach, na pasach, napędzana na korbę. Była poskładana z różnych elektronicznych podzespołów i nazywała się marnotrawnik, bo nic nie robiła, tylko marnotrawiła czas. 95
kultura Profesor bury
Od tej pory każda następna praca była wydarzeniem, ale nie poszedł na artystyczne studia, tylko na zarządzanie i marketing. Frustrowały go i tę frustrację odciskał w metalu. Jeszcze nie w stali, bo na początku była miedź. Akurat kuzyn otwierał knajpę, potrzebny był prezent, Bartek zlutował mu rzeźbę, skarbonkę z drutu miedzianego, cudną. Spodobała się, więc kuzyn poprosił, żeby zrobił coś jeszcze. Więc pospawał świeczniki. Za kilka dni kuzyn zadzwonił. – Wiesz, sprzedałem te świeczniki, więc zrób jeszcze ze cztery. Po kilku miesiącach Bartek wsiadał do autobusu w Bukowinie z dwumetrowymi rzeźbami z miedzi. Kupował im osobne miejsce. Miedź była praktyczna, plastyczna, dawała się lutować, ale nie dawała szans na naprawdę duże rzeźby, bo składały się pod własnym ciężarem. I tak odkrył stal. Właściwie złom stalowy. Z pierwszej wyprawy na złomowisko przywiózł pół tony gadżetów. Ale nie umiał spawać. Żeby zarobić na sprzęt wyjechał do Ameryki, więc przeżył swoją podhalańską przygodę. Do sklepu przyszedł ze wszystkim, co zarobił. – Poproszę coś do spawania, ale żebym nie kupował za rok znowu. – A co pan będzie spawał? – Nie wiem. Ale to będzie duże. I jeszcze coś do cięcia. Macie? – Gazy techniczne. Mamy. – To poproszę. – Osiem tysięcy. Zapłacił.
96
– A teraz niech pan powie, jak to wszystko działa. Oswoił się ze sprzętem szybko. Ojciec ciężko przeżył, kiedy Bartek wtoczył do drewnianego domu pierwszą butlę ze sprężonym tlenem, ale pierwsza lampa powstała w dwie godziny.
Blaszane potwory
Z Ewą poznali się na Jesiennym Charcie, czyli ogólnopolskim spotkaniu ludzi wolnych zawodów, które organizuje dziennikarz TVP Kraków Wojtek Mróz. Kilka dni szalonych zmagań po wcześniejszym upodleniu. Ewa miała tego dnia urodziny. – Gdyby nie urodziny, pewnie bym nie wyszła z domu. Ale załatwiłam koleżance sponsorów na bankiet, byłam na liście gości. Bartek robił statuetki na nagrody. I to one przyciągnęły moją uwagę. To było coś! Poznałam więc jego prace, a chwilę potem i jego. I to był moment. Magnetyzm serca… My do siebie pasujemy. Nie trzemy, ciągniemy w jedną stronę. Spotkaliśmy się i zostaliśmy razem na zawsze. To były moje urodziny, więc on jest moim prezentem. Znali się ledwie kilka tygodni, porzuciła kierownicze stanowisko w dużym obiekcie turystycznym w Zakopanem i pojechała z Bartkiem do Ameryki. – To znaczy, że działasz bez zastanowienia. – Na pozór poszło szybko, ale ja mam raczej naturę szachisty – twierdzi Bartek – zanim zacznę jakiś projekt, rozważam wszelkie warianty, to taka gra w myślach. Zawsze biorę pod uwagę możliwość dostosowania się do poszczególnych opcji.
profesor bury kultura
Potrzeba sztuki pojawia się po spełnieniu wszystkich podstawowych potrzeb (...) Mam potrzebę, żeby odcisnąć w świecie samego siebie… Ale na pozór to szalone działania. Kupić robota i zrobić z niego maszynę do otwierania piwa na 30 sposobów. Sprawdził Allegro. Są! Już za 10 – 15 tys., ale zdezelowane… Ale jest jeden w dobrym stanie. Kup teraz. Tona osiemset wagi. Do tego szafa sterownicza. Robot też jest złomem. Złom XXI wieku. Sprawny, ale moralnie zużyty, już nie ma dla niego miejsca. Pomyślał, że skonstruuje z niego otwieracz, który po wrzuceniu żetonu zaserwuje piwo wedle jednego z programów, jego zachowania nie będą standardowe, bo to się nudzi. Ale jeśli będzie losowo zachowywał się za każdym razem inaczej – będzie niezły performance. Będzie miał program bicia szkła raz na 150 wrzutów. – To mnóstwo koncepcyjnej pracy, bo robot nie przeprasza. To jest potwór, ale znajdę dla niego pełne BHP i zrobimy performance w przestrzeni otwartej na jakimś festiwalu. Niesamowite otwieracze Bartek i Adam, bo każdy niesamowity naukowiec ma asystenta, budowali dla Grolscha. Ktoś z firmy zadzwonił z pytaniem, czy przygotują jakąś alternatywną rzeźbę na event z okazji wejścia marki na polski rynek. Otwarcia marki. Bartek zaproponował ławkę parkową w kształcie kadzi do piwa z zamknięciem swing top na górze. Miała 20 metrów
szerokości i mogło na niej siedzieć sześć osób. Wygrali konkurs. Nagrodą była miesięczna prezentacja rzeźby przed Akademią Sztuk Pięknych w Warszawie. – Ciekawe, co poczuł pan rektor, kiedy szedł rano do pracy i zobaczył naszego blaszanego potwora? Przed „Burym Misiem” powstaje latarnia. Będzie to największa rzeźba w Europie wykonana dzięki technologii Pier Luigi Nerviego – stalową konstrukcję z prętów powleka się siatką Rabitza. Sześć, osiem warstw związanych betonem i wszystko można wybudować. Latarnia to dom na granicy światów. Uzasadniona, bo stoi na dnie morza. Skała za domem to pyły i namuły sedymentacyjne z praoceanu. – Po co to robię? Potrzeba sztuki pojawia się po spełnieniu wszystkich podstawowych potrzeb. A w tym kraju to trudne, więc nie wiem, czy to rozsądne być artystą. Mam potrzebę, żeby odcisnąć w świecie samego siebie. Ale traktuję to offowo, żyję bez presji. Boli mnie tylko, że we współczesnej sztuce zaginęła potrzeba kunsztu. A my się opieramy na kunszcie. I choć operujemy przemysłowym sprzętem, który potrafi zaspawać potężne konstrukcje, to udowadniamy, że we wprawnych rękach potrafi być subtelny i delikatny. 97
kultura Profesor bury
Udało im się znaleźć kompletnie nowe podejście do tytanu. Istniała tytanowa biżuteria frezowana i toczona, ale spawanej nie było. A on spawa tytan. Materiał zachowuje właściwości plastyczne, ale uzyskuje intensywną organiczność. Organiczność jest może nawet kluczem do tej sztuki. Rzeźby Bartka są stalowe, ale jednak żywe. Bioindustrial to poszukiwanie koneksji między rośliną, zwierzęciem i maszyną. – Ale dbam o to, żeby nasza sztuka nie była wulgarna. To ważne. Jest dużo wulgarności we współczesnej sztuce. I to czasami rani. Nasza sztuka, choć jest ze stali, to jednak nie rani nikogo. Wierzących ani niewierzących.
Obróbka skrawaniem
Pierwsza bukowiańska prezentacja rzeźb Bartka Kolbusza miała miejsce w Domu Ludowym i była to pierwsza w historii tego obiektu wystawa sztuki, która nie była ludowa. Pokazał Tataramuflony, „dzikie tatrzańskie zwierzęta, które zmutowały i są na poły mechaniczne i na poły organiczne”– serię rzeźb z czaszek i poroży. Pomyślał, że skoro bliska jest czy też była Polakom kultura myśliwska, skoro w domach trzyma się poroża, a nawet wypchane zwierzęta, to można pokazać zwierzęta, których nie ma. Na przykład psa z Fukushimy, radioaktywną rzeźbę, która pokazuje, jak będą wyglądały psy w Fukushimie za pół wieku. Zaczarowali przestrzeń w Domu Ludowym światłem i mrokiem, wybudowali laboratorium genetyczne. Wystawę pokazał równocześnie z obrazami Moniki Pitoń, Małgorzaty Mirgi-Tas i Marcina Tasa. Przyszło 400 osób. Najwięcej po sumie. Poczuł się dumny. Sąsiedzi poznali jego sztukę. Pokazuje swoje projekty córkom, Marcelinie i Emilii. Słucha ich opinii. Bo dziewczyny dużo podpowiadają. Kiedyś poszedł po Emilkę do przedszkola. No i powiedział, żeby posprzątała, wtedy pani będzie łatwiej. A pani na to: „Emilka to już prędzej zrobi odkurzacz niż posprząta”. Wtedy poczuł, że idzie ku dobremu. Dziewczyny malują na szkle, grzebią w glinie, nieważne, czy będą artystkami, ale ważne, że każde doświadczenie kiedyś się przyda. Ewa też maluje. No i prowadzi artystyczną kuchnię. Adam, stolarz, który osiem lat wcześniej przyszedł do pracowni, bo miał alergię na trociny i chciał pracować pośród skrawków stali, robi już własne projekty. Aneczka, siostrzenica Ewy, filigranowa dziewczyna, radzi sobie z palnikiem, jakby to 98
były nożyczki, więc się w pracowni ekipa rozrasta. Czasami, kiedy Adam się budzi, przeciera oczy i mówi: – Bury, ja to rano czasem się boję zapytać, co my dzisiaj będziemy robić…
Góralski golf
W ciągu 13 lat uzbierało się im 45 ton złomu. Tego XIX-wiecznego, który ma niezwykłe faktury uplecione przez rdzę, często żeliwnego, nitowanego, który ma zupełnie inny skład chemiczny niż ten z XX wieku. Czasami na lokalnych złomach znajdują coś z epoki pary. Ówczesne maszyny, z racji tego, jak były drogie, miały być maksymalnie trwałe, dziś projektuje się wiek maszyn na krótki czas, są właściwie złomem, kiedy je kupujemy, bo cywilizacja zapędziła się w jakiś szaleńczy wir, mówi o ekologii, a produkujemy coraz więcej śmieci, zamiast rozwijać biotechnologię, poszła w kierunku plastiku. Bartek sporo o tym myśli. W dzieciństwie chciał przecież zostać naukowcem. – Ale wyzwoliłem się z systemu, nabywam wiedzę wedle własnych potrzeb i na tyle głęboko, na ile tego mi trzeba. Mam warsztat, w którym mogę zastosować dowolną technologię dostępną na tej planecie. Mogę ściągnąć dowolny materiał, jaki jest znany ludzkości. Mamy wielu zakręconych przyjaciół naukowców, automatyków, filozofów. Wymyślił postać Burego – szalonego wynalazcy i naukowca, który pracuje nad najbardziej niezwykłymi siłami natury – grawitacją. Prowadzi badania nad wirowaniem wody, nad ruchami Coriolisa. Woda, wirując w przeciwną stronę grawitacyjnie się strukturalizuje, cząstki mechanicznie odwracają się w wyniku wirowania i łączą wiązaniami magnetycznymi. Ten proces był wykorzystywany w pierwotnych kulturach agrarnych. Ludzie nie mieli świadomości tego procesu, ale znali rytuały, które go wykorzystywały. Zapomnieliśmy o tych rytuałach, kiedy słowiańska kultura ustąpiła chrześcijańskiej, nie wiemy, skąd nasi przodkowie znali właściwości wody, ale wiemy, że znali. Czyta też o pracach Kozyriewa, który odkrył, że możliwe są podróże w czasie, kiedy zobaczył gwiazdę w miejscu, w którym będzie ona dopiero kiedyś. – No i przede wszystkim myślę nad tym, jak by tu pokonać grawitację. Można byłoby wtedy grać w góralskiego golfa na tych wszystkich łąkach, na których zimą są wyciągi.
Projektant kultura
99
W góry, gadżety
G
w góry, miły bracie
dyby chodzenie po górach było tak super, jak opowiadają wielbiciele tej formy aktywności – nikt nie wymyśliłby wind. To oczywiście uproszczenie. Głupie uproszczenie. Ludzie chodzący po górach mają mnóstwo argumentów, którymi będą próbowali nas przekonać do tego, że nie ma nic lepszego niż to właśnie. Istnieje niebezpieczeństwo, że kiedyś nas przekonają i obiecamy, że się z nimi w te góry wybierzemy.
I jeżeli nie daj Boże będą wtedy bardziej trzeźwi niż my – zapamiętają nam to i będziemy się musieli w te góry wybrać. Ale zanim to się stanie, zaprowadzą nas do sklepu ze sprzętem, gdzie obstalują nam odpowiednie buty, membranę, polar i inne potrzebne rzeczy. Niżej pojawią się rzeczy, o których nam nie powiedzą, a które w górach mogą się bardzo przydać.
LifeStraw
C
złowiek nie wielbłąd. Pić musi. Zwłaszcza, jeśli wypił wcześniej. Manierki mają dwa podstawowe minusy: po pierwsze ważą, po drugie robią się puste w najmniej oczekiwanych momentach. LifeStraw nie jest manierką, więc nie ma tych wad. W 25-centymetrowej rurce zmieszczono cztery rodzaje filtrów, więc jeżeli chce nam się pić, widzimy kałużę, to – zasadniczo, możemy po prostu się nad nią pochylić, i – jak to przez rurkę – pociągnąć trochę wody. Zarazki nie przejdą. Kosztuje mało, starcza na 1000 litrów. Jeżeli zrezygnujemy z turystyki może się przydać np. w bimbrownictwie.
100
Bear Grylls Survival Bracelet
B
ear Grylls (swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby zmienić sobie imię z Edward na Niedźwiedź?) to skaut (brytyjski harcerz), były spadochroniarz z SAS. Ci, którzy przeżyli fascynację Discovery Channel, pewnie widzieli jakiś program o surwiwalu, w jakim występuje. Bransoletka jego imienia spleciona jest z trzech i pół metrów spadochronowej linki. Linka zawsze może się przydać. Zdradzimy tajemnicę, ale nikomu nie mówcie – podobne bransoletki noszą żołnierze polskich wojsk specjalnych. Ta ma jeszcze przymocowany gwizdek. Gwizdek to coś ważnego w surwiwalu. Nie wiemy dlaczego. Przyznajcie, że w dzieciństwie każdy chciał mieć gwizdek.
gadżety
Mata solarna Green Blue
Ż
arty żartami, ale kiedy padnie bateria w smartfonie, jesteśmy ugotowani. Mata solarna może nam w takiej sytuacji bardzo pomóc. Zwinięta nie zajmuje zbyt dużo miejsca, po rozwinięciu przywróci nasz telefon do życia.
AR.Drone 2.0
Z
ałóżmy, że uda nam się wyjść na szczyt. I że będzie, jak na filmie, reklamie wody mineralnej czy coś w tym stylu. Powinniśmy taką chwilę uwiecznić. Ale żeby było jak na filmie, zdjęcie powinno być zrobione z lotu ptaka. Można oczywiście w tym celu wynająć helikopter, ale można też użyć drona. Dron zresztą może się przydać w sytuacji, kiedy się zgubimy w lesie. Można jak Bilbo w „Hobbicie” wyleźć na najwyższe drzewo, ale komu by się chciało – skoro ma się drona.
Czołówka Petzl Life
S
łońce ma to do siebie, że zachodzi. A jak zajdzie, to robi się ciemno. Po ciemku chodzi się słabo. Zwłaszcza po górach – można spaść. Jak wszyscy cywilizowani ludzie mamy latarki w telefonach. Ale – jak wiadomo – latarka w telefonie bardzo szybko zużywa baterię. Tak, tak, mamy matę solarną, ale ona niestety po ciemku nie działa. Więc lepiej się za wczasu zaopatrzyć w latarkę. Najlepiej w wersji, która nie wymaga użycia rąk.
proof
B
ez smartfona jak bez ręki. Problem zasilania mamy rozwiązany, ale co, jeżeli wpadnie nam do wody, błota, piasku albo zacznie na niego padać deszcz? Lifeproof robi obudowy, w których telefony mogą nurkować. Strzeżonego pan Bóg strzeże. 101
gadżety
Oakley Airways 1.5
W
szyscy chyba słyszeli o Google Glass. Cóż, zanim zaczęły być popularne, już przestały być modne. Zamiast nich proponujemy gogle firmy Oakley. Słońce nas nie oślepi. Do tego możemy szpanować np. wiedzą, gdzie jesteśmy – widzimy w nich wiele interesujących informacji: prędkość, wysokość, nawigację…
OFF i AKUT
Bose sie2
K
omary są wszędzie. Kleszcze niestety też. OFF! Max grzecznie sugeruje owadom, by się od nas odczepiły, OFF! Akut pomaga tam, gdzie OFF! Max nie dał rady. Łagodzi skutki ukąszeń.
M
oże też być tak, że cisza bądź dźwięki przyrody będą na nas działać niedobrze. Kukanie kukułki bądź pukanie dzięcioła może nas doprowadzić do szału, szum wiatru może być depresyjny. W takiej sytuacji dobrze mieć słuchawki Bose SIE2. To wybitna jakość dźwięku, do tego odporność na wodę i pot.
Excedrin migrastop
T
ak się niestety składa, że większość wycieczek w góry rozpoczyna się bardzo wcześnie. Tak wcześnie, że możemy jeszcze nie wiedzieć, czy czujemy się dobrze. Na wypadek, gdyby się okazało, że boli nas głowa, dobrze zabrać odpowiedni środek.
102
GARMIN TACTIX
U
lubiony zegarek lepiej zostawić w hotelowym sejfie. Zamiast niego wziąć tzw. smartwatch. Tactix ma mnóstwo funkcji. Ważne dla nas jest zapisywanie trasy, jaką przeszliśmy i nawigacja – umożliwiająca nam powrót po naszych śladach. To, że jest bardzo przydatny przy skokach spadochronowych, miejmy nadzieję, że tym razem nam się nie przyda.
Wahoo Fitness Blue HR
I
dąc pod górę pewnie dość szybko będzie się nam wydawać, że umieramy. Wtedy przyda nam się pulsometr. Czujnikiem połączony bluetoothem z naszym smartfonem monitoruje pracę serca, więc z ekranu szybko się dowiemy, czy wciąż żyjemy.
Mercedes G Cabrio
A
le czy po to ludzkość tyle lat i takim kosztem pracowała, byśmy musieli chodzić pod górę na piechotę? Może jednak lepiej skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji? Zwłaszcza, że jeżeli tylko zdejmiemy dach, możemy pełną piersią oddychać górskim powietrzem.
103
dział temat
Dołącz do elitarnego Bukovina Club. Jeśli chcesz, aby Twój pobyt w Bukovina Terma Hotel Spa był wyjątkowy i ekskluzywny, wybierz specjalną ofertę „Bukovina Club”. Korzystaj z dodatkowych udogodnień i ciesz się odpoczynkiem na najwyższym poziomie.
Przywileje dla Gości Bukovina Club:
• Kontakt ze Specjalistą ds. K luczowych K lientów, dbającym o wygodę Gości, • Welcome drink na powitanie, • Wstęp do Bukovina Club Bar i Active Bar , barów z widokiem na Tatrzański Park Narodowy, w którym Goście mają możliwość darmowego wyboru napojów i drinków ze specjalnego menu
Bukovina Club (codziennie między 11.00-18.00) oraz
dostępu do codziennej prasy przy filiżance kawy lub herbaty,
• Obiadokolacja w godzinach od 15:00-18:00 (dotyczy również pobytu 1-dniowego), z możliwością darmowego wyboru napojów
i drinków z menu Bukovina
Club,
• Dodatkowy posiłek ze specjalnej karty Bukovina Club serwowany w godzinach od 13.0020.00 w restauracji „Morskie Oko”, z możliwością darmowego wyboru napojów i drinków z menu
Bukovina Club,
104
• Codzienny poczęstunek w pokoju: ciastka i owoce, • 10% rabat na usługi gastronomiczne oraz zabiegi Spa , • 30-minutowy częściowy masaż relaksacyjny (2 zabiegi na pokój podczas pobytu), • Nieograniczony wstęp do Bukovina Club Spa & Wellness, • Możliwość nieodpłatnego przedłużenia doby najpóźniej
do godziny 13:00 (w zależności od ilości rezerwacji w danym terminie).
bukovina WYDARZENIA
BUKOVINA Terma Hotel Spa to miejsce, w którym nie tylko można wypocząć w doskonałych warunkach. Korzystając ze zdrowotnych kąpieli w tutejszych termach możecie być uczestnikami wielu imprez sportowych, rekreacyjnych i kulturalnych. Będąc świadomym swojej misji społecznej BUKOVINA Terma Hotel Spa promuje wiele tego typu przedsięwzięć. Zapraszamy!!!
105
bukovina WYDARZENIA
Zimowe Igrzyska Olimpijskie 2022
W dniach 17–19 stycznia 2014 roku kompleks BUKOVINA Terma Hotel Spa gościł przedstawicieli władz Słowacji i Polski. Konferencja dotyczyła planów organizacji zimowych Igrzysk Olimpijskich i Paraolimpijskich w Krakowie i na Słowacji w 2022 roku. Prelegenci omawiali plany rozwoju pod kątem turystyki na pograniczu polsko-słowackim.
106
WYDARZENIA bukovina
P
rzedstawiciele władz słowackich w trakcie trzydniowej wizyty odwiedzili – oprócz Bukowiny Tatrzańskiej – także Nowy Targ oraz Zakopane, gdzie oglądali na żywo konkurs indywidualny Pucharu Świata w skokach narciarskich na Wielkiej Krokwi. – Starania o Zimowe Igrzyska Olimpijskie wiążą się nie tylko z możliwością organizacji jednej z największych imprez sportowych w skali globalnej, ale też z długoterminowymi korzyściami
dla regionu. Środki przeznaczone na inwestycje, w tym na infrastrukturę komunikacyjną i budowę nowoczesnej bazy treningowej, pomogą w rozwoju Małopolski, w tym Podhala, a także zapewnią większy komfort polskim zawodnikom, uprawiającym sporty zimowe. Nowoczesna infrastruktura będzie także silnym bodźcem do rozwoju zaplecza turystycznego na Podhalu, a w rezultacie wzrostu przedsiębiorczości w regionie – mówi poseł Ireneusz Raś.
– Organizacja Zimowych Igrzysk Olimpijskich to ogromna szansa promocji Podhala na szeroką skalę. Region zyska dzięki inwestycjom, które w kolejnych latach powinny procentować wzmożonym ruchem turystycznym. To bardzo dobra wiadomość zarówno dla przedsiębiorców, którzy planują lub rozwijają swoje firmy w regionie, jak i samych mieszkańców pragnących krzewić góralską kulturę i tradycję – mówi Edward Kuchta, Prezes Fundacji BUKOVINA.
107
bukovina WYDARZENIA
Kulinarny Festiwal Współczesnej Góralszczyzny
Ze szklanego ekranu do BUKOVINY
N
a okres całych ferii zimowych kompleks BUKOVINA Terma Hotel Spa zamienił się w przystań dla miłośników gotowania. W ramach Kulinarnego Festiwalu Współczesnej Góralszczyzny pod Tatry zjechali najlepsi polscy szefowie kuchni, uczestnicy pierwszej edycji popularnego show „Top Chef”. Przyjęli oni zaproszenie Sylwestra Lisa – Executive Chef Kuchni ekskluzywnego kompleksu i jednocześnie jednego z finalistów programu. W niezwykłej wędrówce po krainie smaków wzięli udział: Darek Kuźniak, Marcin Piotrowski, Ewa Malika Juchnowicz, Robert Świątek, Sylwia Sztandera, Liliana Filipiak i Bartłomiej Krężel. Jako pierwszy do BUKOVINY zawitał DAREK KUŹNIAK, który po wielu perypetiach, wzlotach i upadkach, dotarł do finału „Top Chef”. Zdobył ogromną popularność i mnóstwo fanów, ale też zaprzyjaźnił się z większością swoich rywali. – Między większością uczestników zawiązała się nić sympatii i kiedy odebrałem telefon od Sylwka Lisa 108
z zaproszeniem do BUKOVINY, nie wahałem się ani sekundy. Stwierdziłem, że to może być fajna zabawa, a przy okazji możliwość zaserwowania czegoś zupełnie nowego – zdradził Darek Kuźniak, który obecnie jest szefem kuchni jednej z warszawskich restauracji. W BUKOVINIE goście mogli zapoznać się z niecodziennym zjawiskiem – niezwykłym połączeniem dwóch kuchni.. – Ja jestem specem od kuchni molekularnej, a Sylwek specjalizuje się w kuchni fusion. Myślę, że udało się nam połączyć te dwa nurty, zarówno pod względem smaków, jak i wyglądu czy i logistyki. Jesteśmy nieszablonowi – zmieniamy kształty, smaki i kolory, wykorzystujemy ciekły azot. Dobrze się z Sylwkiem uzupełniamy w kuchni: on jest spokojny i uporządkowany, ja z kolei jestem żywiołem. U mnie zawsze coś się dzieje. Czasem w trakcie przygotowywania potraw zmieniam koncepcję, więc muszę się szybko przeorganizować i pracować dalej – mówi finalista „Top Chef”. Bukowinę Tatrzańską odwiedziła także jedyna kobieta w finale „Top Chef”
– MALIKA JUCHNOWICZ. Pochodząca z Algierii specjalistka od kuchni Afryki Północnej, z wykształcenia romanistka, prowadzi gdyńską restaurację „MALIKA”. – Dzięki mnie do BUKOVINY zawitała kuchnia Maghrebu, która w połączeniu z kuchnią podhalańską, będącą specjalnością Sylwka, okazała się niezwykle oryginalna. Taki miks jest rzadko spotykany. Podejrzewam nawet, że BUKOVINA była jedynym takim miejscem w Polsce! – przyznaje Malika. – Od Sylwestra, a także innych uczestników programu „Top Chef” nauczyłam się bardzo wiele. Sylwek przekonał mnie do kuchni molekularnej. Teraz wiem, że sous vide (technika polegająca na wykorzystaniu cyrkulatora temperatury oraz urządzenia wytwarzającego próżnię do przygotowania potraw – przyp. red.) jest bardzo przydatne, dlatego będę korzystała z tej techniki. BUKOVINA przez jeden z feryjnych weekendów, stała się… ostatnim zajazdem na Litwie. Pod Tatrami zagościła bowiem tradycyjna kuchnia staropolska. Sylwestrowi Lisowi towarzyszył ROBERT ŚWIĄTEK – specjalista od smakołyków, które drzewiej jadał sam Jan Onufry Zagłoba, herbu Wczele. – Wystąpiliśmy z Sylwkiem w strojach, które można było zobaczyć w filmie „Ogniem i mieczem”. Pomysł na kuchnię staropolsko-dworską to naturalna konsekwencja mojego kulinarnego doświadczenia. Kolejną uczestniczką była SYLWIA SZTANDERA. – W mojej prywatnej klasyfikacji weekend pod Tatrami to niezapomniana przygoda! Trafiłam na świetną pogodę, więc mogłam poszaleć na nartach, po czym odprężyć się w wodach termalnych. W BUKOVINIE byłam po raz pierwszy. Kiedy zobaczyłam tak piękny hotel, byłam zadowolona, że właśnie tutaj zaproszono mnie na pokaz kulinarny.
WYDARZENIA bukovina
Kalendarz Dżentelmeni 2014
Jesteś tyle wart, ile potrafisz zrobić dla innych – pamiętaj!
P
iotr Polk, Jakub Wesołowski, Maciej Musiał, Antek Królikowski, Tomasz Szczepanik – kompozytor muzyki i bracia z grupy Pectus, Robert Kupisz – projektant, Robert Wolański – fotograf, Maciej Jadowski – autor tekstów, Olivier Janiak – producent, czyli twórcy i bohaterowie Kalendarza Dżentelmeni 2014 spotkali się w Forcie Sokolnickiego w Warszawie, by przekazać kilkunastu fundacjom z całego kraju 665 tysięcy złotych. Tyle bowiem wyniosła kwota darowizny z tegorocznej edycji charytatywnego projektu. Ponad 10 tysięcy sprzedanych kalendarzy i blisko 20 tys. sprzedanych płyt przełożyło się na przychód prawie miliona złotych. Największym benificjentem projektu – jak zawsze – jest Skarb Państwa, który dzięki podatkom ze sprzedaży kalendarza i płyty pobrał ponad 300 tys. darowizny. Resztę otrzymali prawdziwie potrzebujący: 1. Fundacja TVN "nie jesteś sam" – 150 000 – Tomasz Szczepanik, Robert Kupisz, Robert Wolański 2. PCK Oddział w Bydgoszczy – 110 000 – Antoni Królikowski 3. Fundacja Radia Zet – 55 000 – Maciej Musiał 4. Fundacja Rak’n’Roll – 50 000 – Piotr Polk 5. Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci – 40 000 – Kinga Preis 6. Fundacja MAM MARZENIE – 50 000 – Małgorzata Kożuchowska 7. Fundacja POMÓŻ IM Białystok – 50 000 – Paweł Małaszyński 8. Fundacja Rodzin Adopcyjnych – 50 000 – Magdalena Różczka 9. Fundacja Hipoterapia z Krakowa – 50 000 – Olivier Janiak 10. Dom Aniołów Stróżów z Katowic – 20 000 – Olivier Janiak 11. Dom Dziecka z Otwocka – 20 000 – Jakub Wesołowski 12. Hospicjum w Żorach – 10 000 – Sonia Bohosiewicz 13. Jasny cel z Białegostoku – 10 000 – Adam Woronowicz.
Tomasz Szczepanik, twórca muzyki, odebrał Złotą Płytę za sprzedaż blisko 20 tysięcy egzemplarzy i zagrał mini recital z zespołem Pectus umilając gościom zorganizowane przez SONY MOBILE wydarzenie, którego dodatkową atrakcją była premiera telefonu sony xperia z2 i pierwszego serialu na
świecie – prawdopodobnie – zrealizowanego na smartfonie sony xperia z2 – pozwalającego na realizację nagrań w technologii 4k, czyli 2 razy full hd, pod auspicjami FilmOOFki w reżyserii Bodo Koxa i Piotra Kumicha z Wojtkiem Mecwaldowskim w rolach głównych.
Pięknie dziękujemy wszystkim, którzy kupili kalendarz i płytę oraz przyjaciołom sponsorom, dzięki którym każda złotówka wydana na zakup płyt i kalendarzy przez wielbicieli i fanów projektu może trafić do potrzebujących. Dzięki Rossmann, CCC, Aztorin, Euco, BUKOVINA Terma Hotel Spa koszty druku tłoczenia płyt nikogo nie bolą.
109
bukovina WYDARZENIA
BUKOVINA Polo Snow Master
Kompleks BUKOVINA Terma Hotel Spa ponownie współorganizował i gościł u siebie BUKOVINA Polo Snow Master w dniach od 31 stycznia do 3 lutego 2014 roku.
T
en wyjątkowy turniej polo na śniegu co roku gromadzi wielu gości, gwiazdy oraz miłośników jazdy konnej. Zawody finałowe, które odbyły się w sobotę (1 lutego) wygrała, już drugi raz z rzędu, drużyna Capital Park, a kolejne miejsca zajęły ekipy Bastylii, w której grały same panie oraz Blue Jet. Do BUKOVINA Terma Hotel Spa z okazji turnieju przyjechały także 110
polskie gwiazdy. W przerwach między meczami oraz na uroczystej Gali Otwarcia można było spotkać Karolinę Malinowską, Oliviera Janiaka czy Jakuba Wesołowskiego. Wśród gości pojawił się także poseł Ireneusz Raś – przewodniczący Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki oraz wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej.
WYDARZENIA bukovina
111
bukovina WYDARZENIA
– Zawody BUKOVINA Polo Snow Masters to niesamowite, sportowe emocje, doskonała zabawa, ale także okazja, by wszystkim gościom zaprezentować nasz kompleks z nowej perspektywy. Niezwykle się cieszę, że fascynującą grę królów po raz kolejny mogliśmy oglądać w tak wyjątkowym otoczeniu, u podnóża Tatr, na skraju Tatrzańskiego Parku Narodowego. BUKOVINA Terma Hotel Spa to doskonałe miejsce do rozgrywek tego elitarnego sportu – mówi Edward Kuchta, Prezes Bukowiańskiego Towarzystwa Geotermalnego, właściciel marki BUKOVINA Terma Hotel Spa. Zawodom towarzyszyły także dodatkowe atrakcje m.in. Snow Picnic, Players Party i turniej pocieszenia, a całą imprezę zainaugurowała Akademia Polo, podczas której można było poznać lub doskonalić techniki gry w polo. Współorganizatorem zawodów jest Klub Buksza Polo, który od 2003 roku pielęgnuje tradycje królewskiej dyscypliny.
– BUKOVINA Polo Snow Marsters to turniej, który udowadnia, że chociaż polo jest sportem elitarnym, to dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń. BUKOVINA Terma Hotel Spa to doskonałe miejsce do organizacji naszych zawodów: specjalnie na tę okazję przygotowano pięknie usytuowane u podnóży kompleksu boisko i postawiono stajnie. Goście mogli podziwiać rozgrywki z hotelowego tarasu, a zawodnicy po wyczerpującym dniu zrelaksować się na basenach termalnych – zauważa Paweł Olbrych, właściciel klubu BUKSZA Polo i współorganizator zawodów w Bukowinie Tatrzańskiej. 112
WYDARZENIA bukovina
113
bukovina WYDARZENIA
I Konferencja o Pracy i dla Pracy „Labor Omnia Vincit” – Praca Zwycięży Wszystko
Współpraca Bukowiny Tatrzańskiej z włoską gminą Primiero
W Przedsiębiorcy, nauczyciele akademiccy i księża. Biznes – nauka – kler. Ludzie różnych zawodów i przekonań. Co ich łączy? Jest sfera życia dla wszystkich wspólna i fundamentalna: praca. Bez niej nie potrafimy w pełni czuć się szczęśliwymi.
I
KONFERENCJA O PRACY I DLA PRACY „LABOR OMNIA VINCIT” (14 czerwca, Kraków, AGH) jest organizowana wspólnie przez Duszpasterstwo Pracodawców i Przedsiębiorców TALENT, Fundację TALITHA CUM, uczelnie: AGH i UPJPII oraz Wojewódzki Urząd Pracy. Patronują jej: Ks. Kardynał Stanisław Dziwisz, Minister Pracy i Polityki Społecznej oraz Rektor AGH. Papież Franciszek powiedział: W dzisiejszych społeczeństwach bardziej pilnuje się bilansów przedsiębiorstw i zysku niż godności pracy. Konferencja skupia uwagę właśnie na pozaekonomicznych, podstawowych dla godności człowieka wartościach pracy: duchowych, psychologicznych i społecznych. Sesje dotyczą m.in. etyki pracy, kwestii psychologicznych oraz modeli podejścia do współczesnych wyzwań rynku pracy. Wystąpią wybitne autorytety naukowe z KUL, UJ, AGH i UPJPII wspólnie ze znanymi ludźmi biznesu, reprezentującymi zarówno wielkie korporacje, jak i małe firmy. O sekretny kult pracy zapytani będą przedsiębiorcy z OPUS DEI, mnich benedyktyński oraz podhalańscy górale: właściciele Hotelu BUKOVINA i senator prof. Stanisław Hodorowicz. Dla młodszych słuchaczy będzie sesja „Pasja-praca-pieniądze” o tym, jak swoją pasję uczynić zajęciem zarobkowym, jak rozkręcić biznes bez pieniędzy i jakie zawody potrzebne będą za 10 lat – z główną atrakcją – spotkaniem młodych z Ministrem Pracy i Polityki Społecznej, Władysławem Kosiniakiem Kamyszem. Imprezy towarzyszące: wystawa fotograficzna, kiermasz książki i przegląd filmów. Więcej informacji na www.laboromniavincit.pl 114
łodarze i przedstawiciele włoskiej Gminy Primiero w ramach współpracy regionu z Bukowiną Tatrzańską przekazali niezwykły dar wspólnocie parafialnej w Bukowinie. Podczas uroczystej Mszy Świętej, która odbyła się 15 grudnia w Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bukowinie Tatrzańskiej, została poświęcona szopka betlejemska, którą ofiarowali zagraniczni goście. To jednak dopiero początek tej współpracy. Została ona wykonana przez podopiecznych Zakładu Społecznego w Primiero przy współpracy z rzeźbiarzami ze Stowarzyszenia „La Stua” i kilkoma okolicznymi rzemieślnikami pod nadzorem Silvano Zeni – artysty z Primiero. Ma ona symbolizować przyjaźń pomiędzy Bukowiną Tatrzańską a gminą Primiero. – W imieniu swoim, całej wspólnoty parafialnej oraz Fundacji Bukovina chciałbym serdecznie podziękować włodarzom Gminy Primiero za tak piękny, bożonarodzeniowy dar. To dla nas wielki zaszczyt, że mogliśmy przyjąć takich gości. Mam nadzieję, że to także początek owocnej i długotrwałej współpracy między naszymi regionami – mówi Edward Kuchta, Członek Zarządu Bukowiańskiego Towarzystwa Geotermalnego Sp. z o.o.