05 egzemplarz bezpłatny ISSN 2543-5965
01
02
Design Fotografia Książka Życie Muzyka
Sztuka Wydarzenia Wywiady
Redaktor naczelny Fabian Lic fabian.lic@magazyn.co
Reklama reklama@magazyn.co
Dyrektor artystyczny Rafał Boro rafal.boro@magazyn.co
Kontakt 793 554 020 www.magazyn.co biuro@magazyn.co
Wydanie online Jakub Szczeklik jakub.szczeklik@magazyn.co
Zdjęcie z okładki: Magdalena Ruta / Warner Music Poland
Noc z designem
16
The temptation of Adam PURETÉ Collection L’Oréal Professionnel Mateusz Hajman,
04
Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica Dotyk Ziemia kłamstw
28
Sztuka w reklamie Okladki płyt
30
Das Moon Mitch&Mitch NMLS ZAGI
39
12
28 29
33
38 38 40 42
MOCAK Centrum Zajezdnia Edukacyjny plan filmowy
46 48 22
Red Bull Tour Bus Soundrive Fest
23 36
Bass Astral x Igo Leon ZAGI
Autorzy Martyna Kędzior Mirosław Kozioł Fabian Lic Agnieszka Pająk Marek Rybarczyk Maciej Saskowski Barbara Wnuk Michał Wolicki Piotr Wójcik Magdalena Szeliga
08
26 20
Wydawca Rezon sp. z o.o. ul. Głowackiego 17A 39-200 Dębica REGON 365395122 NIP 872 241 46 14 Redakcja zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów, nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam i ogłoszeń. 03
The Temptation Of Adam 04
P
rzystojny i charyzmatyczny. Potrafi walczyć o swoje, nie tylko w klatkach. Znany z ostatniej edycji Top Model Adam Niedźwiedź, spotkał się z fotografem Wojciechem Jachyrą przy realizacji jego autorskiego projektu. Specjalnie dla Magazynu, duet stworzył sesję, w której moda spotkała się z malartstwem i sportem... A Adam kusi - modowo perfekcyjnie... Pomysł, fotografie i scenografia: Wojciech Jachyra - www.wojciechjachyra.com Model: Adam Niedźwiedź Makijaż: Ula Lis Fryzury: Karol Miedziński Pracowania Fryzjerska Kubicz - www.kubiczplace.pl Stylizacje: Wojciech Szymański - www.wojciechszymański.com Marki i projektanci wykorzystani do realizacji sesji: MALE-ME - www.male-me.pl, WYZA, Edyta Jermacz, Adidas, Chomisawa. Akcesoria: ORSKA Biżuteria, Adidas. Lokalizacja: Studio NOVA
05
06
Specjalne podziękowania dla malarza Karola Bajora, który udostępnił swoje obrazy do realizacji sesji. Fragmenty jego prac, można oglądać w edytorialu „The Temptation Of Adam” autorstwa Wojciecha Jachyry. 07
PURETÉ Collection L’Oréal Professionnel LOOKBOOK 2017 Salon Expert
08
PURETÉ to opowieść o strachu, gniewie, radości i czystości. Tworząc kolekcje chciałem uzyskać dwa oblicza. Prêt-à-porter o prostocie form, spójnej koloryzacji z elementami pastelowych fleszy. Estetyka zatrzymana w statycznej formie zdjęć. HauteCouture to opowieść dynamiczna. Połączenie miękkiej formy ruchu ciała i włosów. Kolekcja stoworzona dla L’Oréal Professionnel LOOKBOOK 2017 Salon Expert
09
Photo / Paweł Wyląg Photography Hairstylist / Daniel Gryszke Designer / Agata Makowska Make-up / Natalia Stawiarska Hairstylist assistant / Oskar Wirkus Models / Agata Bluma / Anna Ann Pham Katarzyna Kaliente / Pamela Baginska / Justyna Grudzień / Klara Piotrowska (United For Models)
10
11
Mateusz Hajman 12
13
https://www.facebook.com/hajman/ 14
15
Design
Design, Uważność, Piękno
O
dbywające się pod hasłem #Zwolnij wydarzenie zachęca nas do zatrzymania się i spojrzenia na życie z uważnej perspektywy a prezentowane ekspozycje, produkty i rozwiązania pokażą nam, że dobre wzornictwo może poprawić jakość i radość życia Co roku Noc z Designem przybliża Wrocławianom współczesne idee, prezentuje nowości, wzornicze ciekawostki, prace uznanych projektantów wnętrz, ekspozycje i animacje związane tematycznie z ideą przewodnią wydarzenia. Bezpośrednią inspiracją tegorocznej edycji był cytat z filmu Wanga: DYM: „Zwolnij. Jeżeli dasz sobie chociaż trochę czasu, zauważysz więcej”. Według nas to manifest życia uważnego, zorientowanego na piękno, rozwój, koncentrację na tym, co ważne i wartościowe. W tym roku mówimy: zwolnij, czyli parafrazując: zatrzymaj się, popatrz, doznaj, odczuj, zacznij żyć w zgodzie z własnym rytmem, oczekiwaniami i potrzebami. Idea nawiązuje do projektowania nakierowanego na użytkownika, związanego z konkretnymi potrzebami – odpoczynku, relaksacji, estetyki, wspólnoty rodzinnej, realizacji hobby etc. Chcemy 16
Już 22 czerwca, we Wrocławiu, podczas 9. edycji Nocy z Designem przekonamy się, jak wzornictwo wpływa na naszą codzienność. Agnieszka Pająk
pokazać dizajn, który służy człowiekowi, dizajn wspierający zrównoważone życie, ekologiczny, mądrze korzystający z dóbr naturalnych, dostarczający radości wynikającej z obcowania z dobrze zaprojektowanymi produktami. Co nas czeka w tym roku – na pewno „przystanki” dobrego wnętrza, czyli punkty, w których pokażemy dobre wzornictwo i produkty wspierające ważne aspekty życia – np. tworzące mikroklimat w mieszkaniu, sprzyjające integracji rodziny i przyjaciół, pokazujące sposoby spędzania wolnego czasu. Uczestnicy Nocy z Designem będą mieli do dyspozycji mapę prowadzącą ich przez poszczególne przystanki i pokazującą korzyści z szeroko pojętego slow-dizajnu. Na pewno będzie okazja spotkać znanych projektantów, którzy promują wzornictwo polskie i lokalne. Pojawi się kolejna odsłona Marek Dolnośląskich, Dobry Tydzień Projektanta i meblorzeźby z plenerów Dobroteki. Będzie mnóstwo atrakcji przygotowanych przez najemców, promocje i warsztaty. Strefy chilloutu i muzyka na żywo.
17
fot. Magdalena Ruta / Warner Music Poland
Wywiad
Zagi „Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni” to debiutancki krążek pochodzącej z Włodawy Zagi, który ukazał się 7 kwietnia. Czarująca wokalistka pisze piosenki, odkąd sięga pamięcią. Gra na gitarze i ukulele, a jej zmysłowy głos stał się już teraz jej znakiem rozpoznawczym. Zagi pod tym pseudonimem wydała własnym sumptem dwa mini-albumy: „Kilka Słów o Miłości” oraz „UKE”, z których piosenki zostały zauważone przez internetowe media i środowisko muzyczne. 18
Fabian: Skąd właściwie pochodzi artystka, która kryje się za pseudonimem „Zagi”? Zagi: Pochodzę z Włodawy. Jest to niewielkie miasteczko leżące nad rzeką Bug, otoczone pięknymi lasami i jeziorami. Chętnie tam wracam by się wyciszyć i bardzo miło wspominam spędzone tam lata. Od momentu gdy opuściłam rodzinne miasto, wiele razy zmieniałam miejsce zamieszkania i doszłam do perfekcji w skręcaniu i rozkręcaniu mebli <śmiech>. Ale dziś mogę w końcu powiedzieć, że znalazłam swoje miejsce na ziemi i od 5 lat jest nim Warszawa. Kto nakłonił Cię do śpiewania i jakie były twoje pierwsze kroki? Czy były to może początki w stylu wejścia na kanapę i trzymania w ręku zabawkowego mikrofonu, a Twoją widownią były lalki? Jako kilkuletnia dziewczynka bardziej marzyłam o zostaniu baletnicą albo karateką niż o śpiewaniu na poważnie <śmiech>. Ale faktycznie mieliśmy w domu rejestrator z mikrofonem, który bezpośrednio uwieczniał na kasecie moje pierwsze próby wokalne. Ta kaseta przetrwała do dziś, ale nie wiem czy jestem gotowa na to, aby się z nią zmierzyć. A kiedy zaczęłam śpiewać? Ciężko jest mi znaleźć w pamięci początek tej przygody. Być może dlatego, że w moim domu zawsze była muzyka. Mama do dzisiaj uczy grać na gitarze w szkole muzycznej, a tato zawsze lubił śpiewać. Później poszłam do szkoły, gdzie odbywały się zajęcia z muzyki. Z teorii byłam kiepska. Nuty sprawiały mi wielką trudność i do dziś ich unikam. Żeby więc podnieść sobie oceny przynosiłam gitarę do szkoły. Kiedy faktycznie Zagi po raz pierwszy wyszła na scenę? Chodzi mi o to, że na scenie znajdowałaś się ty, zespół i za chwile miał nastąpić jeden z najważniejszych momentów w Twoim życiu. To było chyba w podstawówce. Ale wtedy jeszcze nie grałam w zespole. Miałam już natomiast swoją pierwszą gitarę elektryczną, którą za stówę odkupiliśmy od mojej nauczycielki muzyki. Zaczęłam wymyślać numery. Nie były one najlepszej jakości ale wiedziałam, że już najwyższy czas pokazać je światu <śmiech>. Odbywał się wtedy nad Jeziorem Białym przegląd piosenki z okazji „Dni Krokodyla” - czy coś w tym stylu. Pamiętam jak na mój występ przyjechali przyjaciele z okolicznych wiosek i byłam bardzo podekscytowana tym, że w końcu zagram publicznie swoje piosenki. Niestety nie miałam szczęścia - zagrałam własny repertuar, a to nie spodobało się jury. Chyba już od dziecka byłam zbyt alternatywna <śmiech>.
Największa trema?
Dla mnie każdy publiczny występ wiąże się z tremą i przed wyjściem na scenę zawsze mam potworny ból brzucha. Wszystko jednak mija z pierwszym uderzeniem w struny. Trochę już się nawet przyzwyczaiłam, że kiedy jest stres, to występ na
pewno się uda. Ale taką największą, niemalże paraliżującą tremę miałam przed występem na Zimowej Giełdzie Piosenki w Opolu. W XXIII edycji uczestnicy mieli za zadanie poza zaprezentowaniem autorskiego utworu wziąć na warsztat wiersz Czesława Miłosza. Napisałam więc muzykę do wiersza i razem z Magdą Rutą (chóry) miałyśmy zaprezentować się przed trzema setkami ludzi. Bardzo stresowałam się że zapomnę tekstu, więc gdy weszłyśmy na scenę na wszelki wypadek rozpoczęłam autorskim utworem. „Piesek” na szczęście bardzo przypadł do gustu Czesławowi Mozilowi, który zasiadał wtedy w jury i tym razem moja kreatywność okazała się atutem <śmiech>. Zajęłyśmy z Magdą pierwsze miejsce, a Czesław wręczył nam Złotego Wiatraczka. A co kiedy zdarzają Ci się pomyłki przy chwytach lub gdy zapominasz tekstu? Myślę, że każdy artysta ma na to własny, sprawdzony sposób. Głównie chodzi o to, aby nie dać po sobie tego poznać. Uważam, że cały urok występów na żywo tkwi właśnie w tym, że nie jesteśmy robotami i nie odtwarzamy wszystkiego kropka w kropkę. Co najchętniej oglądasz, czego słuchasz? Bardzo lubię oglądać filmy i seriale, najlepiej w tematyce sci-fi, gdzie pojawiają się kosmici, magia czy jakieś paranormalne zjawiska. Czasem wpadnie mi w ręce ciekawa biografia lub lekki kryminał. Jeśli chodzi o słuchanie muzyki, to miałam taki etap w czasach szkolnych, że chłonęłam ją w ogromnych ilościach. Ale nie byłam typem odkrywcy. To znajomi polecali i przynosili mi płyty, które w danym momencie wpadły im w ucho. Ja tylko przesłuchiwałam i zostawiałam sobie najlepsze kąski. Poznałam w ten sposób przeróżną muzykę. Zasypiałam do „The dark side of the moon” Pink Floyd’ów, a budziłam się z Afi na słuchawkach. Z kolei na imprezach ze znajomymi skakaliśmy do Nirvany, czy The Kooks. Później nastała era Pearl Jam (która trwa do dziś). Zakochałam się bez pamięci w Eddiem i muzyce grunge. Następnie wpadłam w wir tworzenia własnej muzyki - zamykałam się w swoim świecie i nie dopuszczałam żadnych obcych dźwięków. Wynikało to trochę ze strachu przed nieumyślnym inspirowaniem się innymi wykonawcami, a trochę z lenistwa i ignorancji. Kiedy mi to przeszło, na nowo zaczęłam słuchać i śledzić, co dzieje się na rynku muzycznym - głównie naszym. Polska scena? Słucham i uważnie śledzę. Trochę też żałuje, że moja płyta nie wyszła te kilka lat wcześniej, kiedy piosenki były już gotowe. Chodzi mi o to, że ten materiał swoje w kolejce musiał niestety odstać. Wiesz, ten tytuł „Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni” to nie bez powodu <śmiech>. Obecnie możemy zaobserwować niesamowity wysyp wspaniałych polskich artystów, którzy 19
przekonali się do naszego pięknego języka i bardzo mnie to cieszy, bo na prawdę jest czego słuchać. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że mój pierwszy longplay debiutuje w towarzystwie bardzo mocnych zawodników. Faktycznie, w tym momencie, niemalże każdego dnia możemy odkryć coś zupełnie nowego, hipnotyzującego. Dokładnie. Myślę, że warto rzucić kilka nazwisk. Ralph Kamiński, Swiernalis, Bownik - słuchacze na prawdę mają w czym wybierać.
wych przeżyć. „Kilka lat ...” jest zbiorem głównie tych smutnych, które mi się przytrafiły, ale które są już tylko powidokiem. Chcę się z nimi pożegnać w dobrym stylu. Mam nadzieję, że podróż w którą wyruszam oczyści mi głowę. Myślę, że każdy może wskazać jakiś okres w swoim życiu, w którym było mu pod górkę - takie swoje kilka lat, albo parę miesięcy. Grunt to stanąć z tym twarzą w twarz.
Czym Twoja płyta ma być dla ludzi? Z jednej strony jest to produkt wytworni, a z drugiej strony jest to obnażenie samego siebie. Nie podoba mi się słowo produkt - chyba że masz na myśli Co porabiasz w wolnych chwilach? płytę, którą możesz wziąć do ręki i kupić w sklepie. WytwórW moim chaotycznym planie dnia często zapominam o tych „wolnych chwilach”. To co ronia przyjęła mnie pod swoje skrzybię, sprawia mi po prostu wielką dła w pakiecie z moją skrzywioną twórczością i mam to szczęście, że przyjemność. Gdy nie zajmuję się wypuszczam muzykę w zgodzie ze muzyką, to odpalam komputer i Gdzieś w okolicach gimnazjum jestem grafikiem freelancerem. swoim sumieniem i w którą wydawkoledzy zaczęli mnie przezywać Pozdrawiam Warszawską Szkołę ca nie ingerował. Są to dalej moje „Zagłada” Reklamy! Sama projektuję swoje autorskie piosenki które napisałam, okładki i oprawę graficzną wszysttylko teraz więcej osób ma szansę kiego, co wrzucam do sieci. Czasem imam się manualnych prac, się o nich dowiedzieć. Czym ma być dla ludzi? Dla mnie jest tworzę scenografie. Często łapię się na tym, że nie potrafię rozliczeniem się z przeszłością. Chyba każdy płodny songwriter zrobić sobie przerwy dopóki czegoś nie skończę. Jak jest wena boryka się z tym, że pisze więcej numerów, niż jest w stanie - nie ma zmiłuj. Często pracuję po nocach i doba przewraca wydać płyt. Te piosenki czekały naprawdę długo na swoje mi się do góry nogami. Rozmawiałam ostatnio nawet o tym pięć minut. Wiesz, nie jest łatwo wyjść z podziemia, a jak z moją babcią, która jest rzeźbiarką, malarką i poetką. To samo w końcu masz szansę wychylić głowę, to musisz śpiewać stare zauważyła u siebie. Nie potrafimy bezczynnie siedzieć i zawsze piosenki <śmiech>. Można więc powiedzieć, że ten album jest stawiamy sobie nowe wyzwania. podsumowaniem mojej dotychczasowej twórczości. Zakładając, że „dotychasowa twórczość” miała miejsce 4 lata temu, kiedy mieliśmy już wybrane numery i zaczynaliśmy pracować Skąd wziął się pomysł na pseudonim? nad aranżacjami. A co do obnażania się - trochę masz rację. Przez wiele lat nie lubiłam swojego imienia (Natalia), bo kojarzyło mi się bardzo negatywnie. Prawdopodobnie dlatego, że W moich tekstach jestem taką emocjonalną ekshibicjonistką. zwykle w pełnej okazałości słyszałam je, tylko gdy ktoś miał Pewnie dlatego, że czuję się w nich przyjemnie bezkarnie. do mnie pretensje, albo był na mnie zły. Czułam, jakby moje Łatwiej jest mi o pewnych sprawach zaśpiewać niż powiedzieć. imię miało negatywny, wręcz zły charakter. Gdy ktoś mówił do mnie „Natalia” - kiedy przecież nic nie zrobiłam, po prostu Ile właściwie trwała Wasza sesja nagraniowa? Sama sesja nagraniowa trwała bardzo krótko. Z jednej strony brała mnie cholera - zostałam tak uwarunkowana. Gdzieś jest to wielki plus bo w końcu miałam do swojej dyspozycji w okolicach gimnazjum koledzy zaczęli mnie przezywać „Zagłada”. Miałam dużo siły w rękach <śmiech> więc „Zagi” to profesjonalnych muzyków więc tempo pracy było eksprepo prostu zdrobnienie. Moja bardzo dobra koleżanka Gosia sowe, a z drugiej trochę mi smutno, bo ja lubię się zmęczyć je wymyśliła i tak już zostało. i czuć to później w kościach przez parę dni <śmiech>. Przed wejściem do studia aranże były już dawno gotowe, zagraliśmy Zdecydowanie łagodniej. też wcześniej kilka prób z zespołem. Te próby okazały się Mniej strasznie. bardzo potrzebne i zrodziło się trochę nowych pomysłów. Na początku wybraliśmy się do studia Sonus w Łomiankach Czego oczekujesz od siebie jako artystki i jakie nadzieje i tam zarejestrowaliśmy sekcję rytmiczną - realizacją nagrania wiążesz ze świeżo wydanym krążkiem „Kilka lat, parę miezajął się Marian Lech. Na perkusji zagrał Marcin Ułanowski, który na codzień występuje z Arturem Rojkiem. Oglądanie sięcy i 24 dni”? go w studio było wielką przyjemnością i bardzo sympatyczny Przede wszystkim nie chcę się nigdy wypalić z pomysłów i chciałabym nauczyć się czerpać inspiracje również ze szczęśliz niego gość. Mówię oglądanie, bo autentycznie razem z 20
fot. Magdalena Ruta / Warner Music Poland
Serkiem i Robertem mieliśmy nosy przy szybie reżyserki i podziwialiśmy jak pięknie się rusza <śmiech>. Na basie zagrał Maciek Szczyciński - chłopaki wykonali naprawdę świetną robotę i w 2 dni zarejestrowaliśmy sekcję rytmiczną do 14 utworów, co jest dla mnie mistrzostwem świata. Kilka dni później Piotr Rychlec (na codzień grający z zespołem Zakopower oraz Tołhaje) realizował nasze nagrania w ViVi sound studio w Otwocku, gdzie zarejestrowaliśmy pozostałe instrumenty czyli: gitary, sekcję dentą, wiolączelę, butlę, ukulele i inne dziwne rzeczy łącznie z wokalami. Minęło już trochę czasu ale wydaje mi się, że w sumie wyrobiliśmy się w 2 tygodnie ze wszystkimi nagraniami. Czy pisanie tekstów przyszło Ci z łatwością, czy jednak potrzebowałaś na to więcej czasu? Było to dla mnie bardzo naturalne. Już w podstawówce pisałam pierwsze wiersze i operowanie słowem zawsze sprawiało mi wielką frajdę. Na początku pisałam po polsku, jednak gdy zaczęłam spotykać się na wspólne muzykowanie z kolegami, zbiegło się to w czasie z modą na śpiewania po angielsku. Co z resztą bardzo przypadło mi do gustu, bo pisząc po angielsku mogłam sobie na dużo więcej pozwolić, więcej powiedzieć. I tak bezkarnie ukrywałam swoje myśli pod językiem obcym, aż do proroczego snu mojego przyjaciela Jakuba Kaźmierczaka <śmiech>. Od tego właśnie snu wziął się tytuł album „Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni”. Nagraliśmy z Kubą kilka płyt pod różnymi nazwami, szukaliśmy swojej drogi, wszystkie teksty pisałam oczywiście po angielsku. Pewnej nocy Kubie przyśniło się, że gdy wrócę do pisania tektów w ojczystym języku, to staną się dobre rzeczy. I takim pierwszym polskim tekstem po bardzo długiej przerwie był wers: „dziś jest ten dzień, który zmieni wszystko, porwane więzi zszyje nitką” czyli refren „Piosenki o końcu świata”. Od proroczego snu, aż do oddania zmasterowanego materiału do wytwórni, minęło te tytułowe „Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni”. Udało Ci się pokonać długą drogę. Podkreślałaś już wcześniej, że ta płyta jest pewnego rodzaju końcem i zerwaniem z Twoja przeszłością. W tym momencie wydajesz płytę i masz okazje zacząć coś nowego. Jak się czujesz przed trasą koncertową, podczas której będziesz mogła zaprezentować siebie? Nie mogę się już doczekać. Czuję, że przede mną fantastyczna przygoda, podróż w czasie i odkrywanie siebie na nowo. Te numery, dzięki bogatym aranżacjom, nad którymi pracowliśmy z Serkiem i Robertem przez kawał czasu, nabrały zupełnie innych kolorów. Jest to dla mnie bardzo budujące i jestem głodna koncertów.
21
Wydarzenia
RED BULL TOUR BUS Z NATALIą NYKIEL W czerwcu Natalia Nykiel zagra na dachu Red Bull Tour Bus w 7 miastach wybranych podczas dwutygodniowego głosowania internatów. Znane są już dokładne daty koncertów.
D
o rywalizacji o koncert Natalii stanęło 12 miast. Wciągu dwóch tygodni oddano łącznie prawie 12 tysięcy głosów. Największą ich liczbę zebrały: Częstochowa (1640), Bydgoszcz (1496) oraz Olsztyn (1329). Koncert Natalii do swojego miasta udało się również ściągnąć mieszkańcom: Radomia, Gliwic, Rzeszowa i Słupska. Tym ostatnim po piętach deptał również Białystok, któremu zabrakło 172 głosów, aby wyprzedzić Słupsk i znaleźć się na mapie trasy Red Bull Tour Bus. „Cieszyliśmy się widząc mobilizację poszczególnych miast i zaangażowanie, z jakim ich mieszkańcy głosowali” – Komentuje Natalia – „Dzięki głosowaniu pojawimy się m.in. w Gliwicach, Radomiu czy Słupsku, czyli w miastach, w których nie mieliśmy jeszcze okazji zagrać. Jesteśmy podekscytowani tym faktem, tym bardziej, że zagramy tam koncerty, których już nigdy później nie powtórzymy, ponieważ na Red Bull Tour Bus przygotowaliśmy specjalny repertuar. Jesteśmy w trakcie ostatnich prób do tej wyjątkowej trasy i mogę już zdradzić, że to będą bardzo energetyczne koncerty!” Już osiem razy Red Bull Tour Bus wyruszał w trasę po Polsce, by na swoim dachu gościć koncerty najciekawszych polskich muzyków. Dziewiąty kurs autobusu odbędzie się
Daty i miejsca zawsze o 19:30 wstęp wolny
22
z udziałem Natalii Nykiel, artystki nieprzeciętnej, która przebojem wdarła się na polską scenę muzyczną i nieprzerwanie zaskakuje publiczność. Nikt tak jak ona nie łączy w spójną całość połamanych dźwięków z płynną melodią oraz niebanalnymi tekstami. Jej koncerty to niezapomniana przygoda, pełna nieprzypadkowych kompozycji, które doskonale się ze sobą uzupełniają. Specjalnie na trasę Red Bull Tour Bus Natalia poszerzy skład zespołu i zaprezentuje swój repertuar w jeszcze mocniejszym, electro-grunge’owym wydaniu. Już przy okazji ubiegłorocznej trasy Error Tour, Natalia w rozmowie z serwisem Red Bull Muzyka zdradziła, że oprócz samodyscypliny, występy live wymagają od niej „kondycji na maksa”. „Jakbym miała inny materiał, bardziej spokojny, to sytuacja byłaby z pewnością łatwiejsza. Ale z racji tego, że mam bardzo energicznie sety, bez kondycji padłabym w połowie. Kondycja przydaje się nie tylko po to, żeby skakać, machać głowa i się rzucać – dobra forma wpływa na mój głos, kondycja jest bardzo ważnym czynnikiem. Staram się jak mogę, jak mam czas to chodzę na basen, biegam na siłowni, dużo jeżdżę rowerem” – opowiadała. Podczas koncertów Red Bull Tour Bus dobra kondycja przyda się wszystkim, ponieważ energetyczny repertuar Natalii z pewnością porwie widownię. 06.06.2017 07.06.2017 13.06.2017 14.06.2017
Gliwice Częstochowa Rzeszów Radom
18.06.2017 Słupsk 19.06.2017 Bydgoszcz 21.06.2017 Olsztyn
Wydarzenia
S
oundrive Fest to jeden z tych festiwali, który wierzy w ciekawość polskich fanów muzyki. Twórcy imprezy stawiają na nietuzinkowych artystów reprezentujących najróżniejsze style, a często brawurowe mieszanki gatunkowe. W tym roku w gdańskim B90 w dniach 31 sierpnia - 2 września wystąpią m.in. Waxahatchee, Sevdaliza, Pill, Grave Pleasures i Cakes Da Killa. Zaczęło się dość skromnie i zupełnie inaczej niż dziś: pierwsza edycja Soundrive Fest trwała tylko jeden dzień, odbyła się w 2012 roku w gdyńskim Adventure Parku. Na dwóch scenach zlokalizowanych na terenie Adventure Park w Gdyni zaprezentowali się zagraniczni i Polscy wykonawcy specjalizujący się w alternatywnym graniu. Organizatorzy od początku podkreślali, że nie zamierzają specjalnie eksponować swojej niepowtarzalności, popisywać się walką z komercją czy zapierać się, że artyści zaproszeni na festiwal są tak alternatywni, że bardziej już być nie mogą. Cel był jasny: zaprezentować dużą dawkę różnorodnej muzyki i sprowadzić do Polski zespoły, które zaintrygują fanów alternatywnego grania. Tak zostało do dziś.
Od drugiej edycji, która odbyła się w 2013 roku festiwal przeszedł sporą ewolucję: trwał trzy dni i przeniósł się do powstałego na terenie industrialnej przestrzeni Stoczni Gdańskiej B90. Oprócz surowego, fabrycznego wnętrza, znany jest on z doskonałej akustyki i oprawy świetlnej – w funkcjonuje tu jeden z najlepszych w Polsce systemów nagłaśniających i oświetleniowych. Dodatkową atrakcją są dwie sceny aranżowane specjalnie na Festiwal w fabrycznych halach W4 i B64. Do tej pory na Soundrive Fest wystąpili m.in. Turbowolf, Dignan Porch, iamamiwhoami, Austra,2:54, Honne, Hinds, Liss, Petite Noir, Eagulls, East India Youth, Slaves i Temples. Kogo zobaczymy w tym roku? Wśród ogłoszonych wykonawców znaleźli się m.in. Waxahatchee, Sevdaliza, Pill, Artificial Pleasure, The Picturebooks, Ritualz i Shaârghot. Soundrive to również silna reprezentacja polskich wykonawców ze sceny alternatywnej. Podczas tegorocznej edycji wystąpią m.in. Ralph Kamiński, So Slow, White Starlite, Lutownica i Rara.
23
Wydarzenia
Waxahatchee [Folk/Rock, USA]
Katie Crutchfield ze swoim autorskim projektem Waxahatchee stała się ulubienicą serwisu Pitchfork po wydaniu w 2013 roku albumie “Cerulean Salt”. Od tej pory dziennikarze tego medium i nie tylko oni z uwagą śledzą każdy krok artystki. Magazyn „Rolling Stone” zachwycał się jej kolejnym albumem, zatytułowanym„Ivy Tripp”, producenci serialu „The Walking Dead” sprytnie wpletli w fabułę piosenkę „Be Good”, natomiast znana z serialu „Girls” Lena Dunham zaprosiła artystkę na swoją trasę po Stanach. Waxahatchee przyjedzie do Polski z nowym albumem „Out In The Storm”, który już dzisiaj jest wśród fanów muzyki alternatywnej jednym z najbardziej wyczekiwanych wydawnictw tego roku.
Ritualz
[Witch House, Meksyk]
Juan Carlos Lobo Garcia (podpisujący się także jako †‡†) stworzył w 2010 roku tak niepowtarzalne brzmienie, że ani dziennikarze, ani słuchacze nie potrafili znaleźć dla niego odpowiedniej nazwy. Za inspiracje posłużyły jednocześnie black metal i dance z lat 90., industrial i hip-hop oraz wszystko, co pomiędzy nimi. Wkrótce zjawisko to zaczęto nazywać witch housem, a Ritualz jest jego sztandarowym przedstawicielem.
Shaârghot [Industrial/EBM, Francja]
Francuzi zostali wyciągnięci wprost z cyberpunkowej rzeczywistości, ale nie próbują dostosować się do realiów tego świata, zamiast tego narzucają swoje własne, podszyte electro-metalowym graniem szaleństwo, w którym obok muzyki równie ważne jest efektowne, imponujące show podczas koncertów.
24
Wydarzenia
Artificial Pleasure - „Like Never Before” Jarosław Kowal
Okładka płyty
David Bowie i Talking Heads - te dwa porównania muszą pojawić się w każdym tekście dotyczącym Artificial Pleasure, inaczej po prostu się nie da. Trudno jednak kopiować twórców, którzy często sami do siebie nie byli podobni, więc ostatnim, co można zarzucić brytyjskiej kapeli jest brak oryginalności. Artificial Pleasure powstało w najlepszy z możliwych sposobów - jako kapela kumpli z dzieciństwa i wciąż słychać w ich twórczości przede wszystkim radość z grania. Mało tego, muzycy wyszli z założenia, że nikt owej radości nie uchwyci tak dobrze, jak oni sami, więc wszystko, co dotąd wydali (kilka singli i recenzowaną tutaj EPkę) samodzielnie zmiksowali i wyprodukowali. Trudno się dziwić, po co mieliby rozdrabniać chwałę za stworzenie zjawiskowego brzmienia, które sami doskonale potrafią utrwalić? Funk, punk, soul, pop - znajdziecie na „Like Never Before” elementy każdego z nich, mimo że całość trwa zaledwie jedenaście minut. Na początek „All I Got”, czyli dyskotekowy kawałek nagrany przez ludzi, którzy dyskoteki znają chyba tylko z legend. Coś jak „Let’s Dance” Bowiego, gdzie refren chwyta, a jednak wyraźnie spod wierzchniej, cienkiej warstwy przebojowości przebija się naturalna potrzeba tworzenia muzyki wyłamującej się standardom komercyjnych schematów. „The Hand On My Shoulder” nie ma aż tak radosnej melodii, ale mechaniczny bit niezmiennie zachęca do podrygiwań, choć tym razem w bardziej post-punkowej formie. Gitarowa, przytłumiona solówka z ostatnich minut przywodzi z kolei na myśl „Baby’s On Fire” Briana Eno z czasów pre-ambientowych - kompletnie odstaje od reszty kompozycji, a jednak doskonale do niej pasuje. EPkę zamyka utwór tytułowy, który stylistycznie można ulokować gdzieś pomiędzy dwoma poprzednimi. Wyraźna linia basu i syntezatory w stylu wczesnego Gary’ego Numana zachęcają do poderwania się z miejsca i oddania temu dziwacznemu tańcowi, który praktykujemy tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy; z drugiej strony głos Phila McDonnella wprowadza element melancholijny. Mamy zatem do czynienia z klasycznym paradoksem lat 80., kiedy ponure teledyski Visage (swoją drogą pierwsze sekundy „Like Never Before” i „Fade To Grey” całkiem brzmią podobnie) albo Bronski Beat z powodzeniem sprawdzały się jako tło szaleńczych imprez na setki osób. Jedynym problemem pierwszej EPki Artificial Pleasure jest jej długość - to zdecydowanie za mało! Dla mnie już teraz jest to jedno z najciekawszych muzycznych odkryć 2017 roku i nie mogę się doczekać długogrającego albumu. 25
Wywiad
Praca promotorska Fabian Lic
Organizacja eventów, to jedna z najszybciej rozwijających się branży. Dzisiaj każde większe miasto pragnie mieć swoje święto. Za artystami, mediami oraz gośćmi festiwalu stoją organizatorzy. Czas, poświęcenie i wysiłek jaki trzeba włożyć w organizacje trudno jest ocenić. Pracując podczas event’u w jego finalnej fazie, możemy zobaczyć efekt. Prawdziwa praca zaczyna się o wiele wcześniej. O pracy promotora i bookingu rozmawiamy z Leonem, jednym z twórców festiwalu Audioriver. (rozmowa została przeprowadzona podczas VII Konferencji Muzycznej Audioriver w Łodzi.) Fabian: Jak przebiega proces tworzenia programu Audioriver. Wspomniałeś podczas swojego panelu dyskusyjnego, że przy tworzeniu ram zbiera się grono osób. Leon: Rzeczywiście, program festiwalu tworzy kilka osób. Zawsze wspólnie analizujemy, konsultujemy się i decydujemy. Cały proces jest jednak mocno złożony, bo niektórych sytuacji nie da się przewidzieć. Negocjacje trwają jakiś czas, a skoro wypada jedno nazwisko, to musimy poszukać kolejnego. Jednak nie robimy tego na zasadzie, że wysyłamy zbiorczego maila z pytaniem kto jest zainteresowany zagraniem na Audioriver, bo wtedy z kolei dostalibyśmy mnóstwo propozycji. Zawsze mamy określoną liczbę artystów, którymi aktualnie jesteśmy zainteresowani, a program tworzymy niemal cały rok: od września do czerwca. W momencie, kiedy mam okazję rozmawiać z artystami, którzy występują w Polsce, na mniejszych czy większych eventach, powtarzają, że dla nich zagranie na takiej imprezie jak Audioriver, jest uhonorowaniem ich pracy. Co do spraw organizacyjnych, powiedz z jakimi najczęściej spotykacie się problemami. Podczas takiego eventu ciągle coś się dzieje, ciągle musicie gdzieś biec. To jest trochę tak jak powiedział Łukasz podczas Konferencji. Pracujemy dość autonomicznie – ja ze swoim zespołem, Łukasz ze swoim i Piotr, który zajmuje się produkcją i wieloma innymi sprawami pracuje też ze swoim, więc każdy 26
napotyka inne trudności. Pierwszym zadaniem jest oddanie plaży pod festiwal. Dostajemy ją około 10 dni wcześniej i jest to ogromne przedsięwzięcie logistyczne, by przygotować całość terenu. Po drodze napotykamy mnóstwo problemów i wyzwań, które trzeba na bieżąco rozwiązywać. Największym wyzwaniem zawsze jest zbudowanie miasteczka w ciągu tych 10 dni i później rozmontowanie go, bo w następny weekend jest już kolejna duża impreza. Mamy zatem tylko 3 dni, żeby wszystko posprzątać. Można zauważyć, że miasteczko jest ciągle rozbudowywane. Pole foodtrucków fajnie się rozwinęło i powstała różnorodność co do jedzenia jakiego można spróbować podczas festiwalu. Wychodzimy z założenia, że same miasteczko musi się zmieniać. Festiwal musi się zmieniać. Z roku na rok sami się uczymy i pragniemy by festiwal był coraz bardziej atrakcyjny dla ludzi, którzy go odwiedzają. To jest w końcu to samo miejsce od 12 lat, a pragniemy przecież, żeby ludzie do nas wracali. W związku z tym rozbudowujemy sceny, ulepszamy multimedia czy powiększamy pole dla foodtrucków. W tym roku po raz pierwszy dostępne będzie u nas również pole namiotowe o nieco wyższym komforcie, a to kolejne udogodnienie dla uczestników festiwalu. Faktycznie, planując wyjazd na festiwal, należy bookować miejsce zaraz po zakończeniu kolejnej edycji W większości przypadków prawdopodobnie tak. Z nieplanowanych wydarzeń, najbardziej widoczną sytuacją jest wypadnięcie z line-up’u gwiazdy. Podobna sytuacja miała miejsce podczas ostatniej edycji, dowiedzieliśmy się, że nie wystąpi Gessaffelstein. Takie rzeczy zdarzają się co roku i niestety nie mamy na to wpływu. Czasami otrzymujemy wiadomość o odwołaniu występu bez podania przyczyny i musimy sobie z tym poradzić. Trzeba wziąć również pod uwagę, że jest to okres festiwalowy, gdzie artyści często podczas jednego weekendu dają kilka koncertów. Często latają własnymi samolotami lub po prostu zwykłymi lotami i zdarzają się różne sytuacje, jak burze czy zgubienie bagażu. Po prostu należy wpisać tego typu zajścia w codzienność każdej większej imprezy. Był rzeczywiście jeden taki rok, kiedy mieliśmy trzy lub cztery takie zdarzenia, ale to były sytuacje niezależne od nas. Czy wpadł Wam kiedyś do głowy pomysł odnośnie zmiany miejsca lub nawet miasta. Z roku na rok ludzi przybywa. Gołym okiem widać, że w pewnym momencie na deptaku robi się bardzo tłoczno. W szczególności koło północy, kiedy większość gości już jest na terenie festiwalu. Wtedy pojawia się problem przejścia z jednej sceny na drugą.
Książka
Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?
Niebezpieczny dotyk
Bussines & Culture
Bussines & Culture
C
zy człowiek może uciec od zagłady? Kuba Wojtaszczyk najnowszą powieścią „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica” tworzy uniwersalną historię o ludziach, którzy próbują ułożyć swoje życie po wojnie. Rok 1945. Po powojennych „rubieżach” Polski wędruje cyrk. W kraju, który nie istnieje, w rzeczywistości „pomiędzy”, tylko trupa artystyczna zdaje się czymś stałym, posiadającym choćby pokraczne struktury klasowe. Miejsce to, stylizowane na tabor cygański, pełne jest oryginalnych postaci, oficjalnie chcących chociaż trochę ułatwić rodakom pookupacyjną codzienność. W praktyce jednak staje się miejscem ucieczki od niepewnej rzeczywistości, od samotności i niedawnego niemieckiego terroru. „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica” przedstawia powojenny obraz ziem, które próbują odbudować się po zniszczeniu. Wojtaszczyk pokazuje nie tylko straty materialne, ale też, a może przede wszystkim, spustoszenie w ludzkich duszach. Trupę tworzą rozbitkowie wojennych wydarzeń: karzeł Szczepan, który kiedyś występował w cyrkowym kabarecie Hitlera, Lena – przedwojenna „kobieta-guma”, Daniel – nazista z Łodzi, udający niemowę volksdeutsch Cassiel, podająca się za wróżkę Irminę, cudem ocalała Felicja i przechrzczony Żyd Moric. Ich dramatyczne, chwilami wręcz surrealistyczne losy splatają się w fascynującą opowieść o strachu i wielkiej potrzebie miłości. O poprzedniej powieści „Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć” Jakub Żulczyk napisał: „Kuba Wojtaszczyk plastycznie i trafnie maluje pustkę, bezsilność i piekło hipsterstwa. To ciekawa i aktualna literatura”. Najnowsza powieść umacnia jego pozycję jako jednego z najciekawszych autorów młodego pokolenia.
Kuba Wojtaszczyk – rocznik 86, pisarz, kulturoznawca. Publikował i publikuje m.in. w „Czasie Kultury”, „Blizie”, „Kulturze u Podstaw”, „Lampie”, antologii Nowe Marzy 10. Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. W 2014 r. debiutował powieścią „Portret trumienny”. Jego utwory tłumaczono na niemiecki, węgierski i ukraiński. Stypendysta m.in. Prezydent m.st. Warszawy oraz Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. 28
W
ydarzenia, których przedsmaku współcześni Europejczycy niestety już doświadczyli. Bezprecedensowa, odważna i bulwersująca wizja paniki, chaosu i poczucia bezsilności w samym sercu Europy. Zderzenie Zachodu i świata islamskiego w ogarniętej trwogą Francji. „Dotyk”, najnowsza powieść Tomasza Hildebrandt, która w księgarniach pojawiła się 12 kwietnia. Marsylia naszych czasów. Ogromne, wielokulturowe miasto, w którym nigdy nie było ani spokojnie, ani bezpiecznie. W mieście dochodzi do serii brutalnych zabójstw: paleni żywcem, giną niezidentyfikowani mieszkańcy miasta. Wybuchają gwałtowne zamieszki, podsycane wydanym przez władze zakazem publicznego manifestowania wiary w islam. Jakby tego było mało, kilka organizacji terrorystycznych zapowiedziało krwawy zamach w dniu, w którym zaplanowano otwarcie nowego meczetu, a miasto ma odwiedzić premier Francji. Sytuacja błyskawicznie wymyka się spod kontroli. Obywatele próbują wziąć sprawy we własne ręce. Wojna domowa wisi na włosku. W mieście wybucha epidemia nieznanej i niebezpieczniej choroby. Zarażeni umierają w straszliwych męczarniach. Śmiercionośny wirus przenoszony jest przez dotyk. Dotyk, ten najważniejszy przejaw ludzkiej bliskości, jest równoznaczny z zagrożeniem i śmiercią. Dotyk najbliższej osoby może zabić. Wydaje się nieprawdopodobne, żeby splot wydarzeń, które doprowadziły do największego kryzysu we współczesnej Francji, był dziełem przypadku. Ale kto za tym stoi? Autor tworzy niepokojącą wizję naszych czasów, przerażającą bo realną. Pokazuje anatomię strachu, paniki i braku wiary w zasady i porządek stworzony przez cywilizację. Stopniowe zrywanie więzi międzyludzkich oraz rozpad społeczeństwa. Za pomocą brutalnych obrazów oraz sugestywnej stylistyki przedstawia trudną prawdę o mrocznej rzeczywistości.
Tomasz Hildebrandt – rocznik 77, mieszkaniec Tczewa. Absolwent wydziałów prawa Uniwersytetu Gdańskiego i University of Glasgow. Pisarz, producent wydarzeń kulturalnych od lat związany z gdańskimi instytucjami kultury. Debiutował w 2010 roku przychylnie przyjętą przez krytyków powieścią „Wyjechać, nie wrócić”. Pasjonat muzyki i baczny obserwator życia społecznego i polityki.
Saga rodziny Neshov tom 1 „Ziemia kłamstw”
P
Bussines & Culture
ierwszy tom „Sagi rodziny Neshov” Anne B. Ragde to najlepsza „norweska powieść dekady”, nagrodzona Booksellers’ Prize. Pełna napięcia i doskonałych portretów psychologicznych wyprawa w głąb rodzinnych sekretów przedstawia realistyczny, szorstko-emocjonujący portret skandynawskiego społeczeństwa. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Smak Słowa już 8 maja. Kiedy Anna Neshov zmaga się z chorobą na łożu śmierci, jej trzej dorośli już synowie muszą stawić czoła nie tylko umieraniu matki, lecz także własnemu życiu oraz skomplikowanym relacjom. Tragiczne okoliczności spotkania po latach, ujawnienie szokujących i długo skrywanych tajemnic sprawi, że nic już nie będzie takie samo. Właściciel zakładu pogrzebowego Margido, żyjący w szczęśliwym związku w Kopenhadze gej Erlend, prowadzący rodzinne gospodarstwo Tor to bohaterowie opowieści o odkrywaniu siebie, swoich pragnień oraz o pozornej bliskości. Autorka w pierwszym tomie, brutalnie odsłania prawdziwą naturę człowieka. Ciemną i mroczą atmosferę zapewnia – uznany przez krytyków za genialny – poetycki język powieści. Historię dramatycznych nieporozumień Ragde okrasza specyficznym humorem. Niespiesznie buduje intrygę. Zaciekawia, niepokoi, by następnie stopniowo ujawniać kolejne tajemnice, wzbogacone prawdziwie wirtuozerską psychologią postaci. Powieść nie jest klasyczną sagą rodzinną. W obrazowej, wielowątkowej i wielogłosowej narracji autorka sięga znacznie dalej, po elementy właściwe także dla dramatu czy nawet telewizji. Przykuwa uwagę wrażliwością na detal, oddającą realizm, momentami urastający aż do naturalizmu. Ragde stworzyła opartą na prawdziwej historii, uniwersalną opowieść o tym, jak obcy potrafią być ludzie pozornie sobie najbliżsi. Kłamstwo, ucieczka do nowej rzeczywistości okazują się najmniejszym złem w obliczu nienawiści, pogardy czy pozbawienia miłości.
Nie jest to jednak czarno-biały obraz, który pozwala bez trudu wydać wyrok i osądzić, kto jest dobry, a kto zły. Pierwszy tom „Sagi rodziny Neshov” odsłania także wiele prawd o skandynawskim społeczeństwie. To literacka wędrówka śladami nordyckiej obyczajowości i codziennego rytmu życia. Książka stała się światowym bestsellerem, została przetłumaczona na ponad 20 języków. Na jej podstawie powstał także popularny serial telewizyjny. W 2017 roku nakładem wydawnictwa Smak Słowa ukażą się wszystkie cztery tomy „Sagi rodziny Neshov”. Anne B. Ragde – jedna z najbardziej znanych współczesnych, norweskich pisarek. Laureatka wielu nagród literackich, między innymi Riksmålsforbundets, Brageprisen i Bragebegeret. Jej twórczość cieszy się uznaniem zarówno krytyków, jak i czytelników. W Norwegii autorka sprzedała ponad milion egzemplarzy swoich książek. Była nauczycielką akademicką na Uniwersytecie w Trondheim. Pracowała w branży reklamowej i jako felietonistka. Jako pisarka zadebiutowała w 1986 roku, wydając książkę dla dzieci „Halo! – oto Jo”. Odtąd pisze książki dla dzieci i młodzieży, kryminały oraz powieści. Pierwszy tom „Sagi rodziny Neshov” wprowadził autorkę na drogę do „zostania najwybitniejszą postacią współczesnej literatury norweskiej”.
29
Życie
Sztuka w reklamie
W
Martyna Kędzior
XX wieku reklama zaczęła się rozpowszechniać na skalę masową. Można powiedzieć, że jej wypływ zaczął nabierać charakteru socjokulturowego. Reklama na swój sposób zmienia życie człowieka, kształtuje je. W dzisiejszych czasach twórcy reklam muszą się naprawdę postarać, żeby reklama rzeczywiście zwróciła na siebie uwagę konsumentów. Dlatego też wielu twórców wykorzystuję sztukę, przede wszystkim malarstwo. Sztuka małymi krokami wchodzi w naszą codzienność dzięki reklamie. Teoretycznie, jeżeli chcemy zobaczyć w oryginale obraz, czy rzeźbę, musimy iść do muzeum bądź galerii. Dzisiejsze czasy pozwalają nam na kontakt z reprodukcjami dzieł sztuki w momencie, kiedy jedziemy do pracy zatłoczonym autobusem czy odprowadzamy dziecko do szkoły. Reklama sama do nas przychodzi, chcąc nie chcąc zwracamy uwagę na kolorowe bilboardy czy plakaty. W reklamie chodzi o to, aby o niej mówiono, gdy w galerii zobaczymy jakieś kontrowersyjne dzieło i jest o nim głośno, staje się ono bardziej popularne. Tak samo jest z reklamą. Z tym że w przestrzeni publicznej raczej nie możemy mówić o dystansie, który występuje przy dziełach sztuki. Żyjemy w erze popkultury, w której te dwie sfery – sztuka i reklama współistnieją ze sobą, a można wręcz powiedzieć, że się przenikają. Reklama współczesna jest wytworem naszej cywilizacji. Przekaz informacyjny jest jedną z części handlu od czasów, kiedy ludzie zaczęli wymieniać się towarami. Już babilońskie tabliczki z gliny zawierały uwagi dotyczące sprzedawcy czy kupującego. Rzymianie do tych celów wykorzystywali swoją kreatywność – tworzyli szyldy z kamienia, które były czymś w rodzaju współczesnej „gazetki promocyjnej”. Jednak autentyczny rozwój reklamy miał miejsce w czasach nowożytnych – wynalazek Jana Gutenberga (druk z wykorzystaniem ruchomych czcionek, 1438). Dzięki reklamie sztuka jest zauważona, zaciekawia, zwłaszcza gdy afisze zachęcają do odwiedzenia wystawy. Ponadto same galerie sztuki też są reklamowane. Można tu zatem mówić o swego rodzaju wzajemnym uwarunkowaniu reklamy i sztuki. Tak czy inaczej, obecnie mamy styczność ze sztuką nawet na ulicy, co na przykład w okresie awangardy nie było jeszcze dostrzegalne. Łatwo można wywnioskować, że reklama dla
30
sztuki to nie tylko pasożyt, sztuka też czerpie z niej korzyści, jest przez nią promowana. Pochlebia odbiorcy i potwierdza jego kompetencje w momencie, kiedy ten rozpoznaje dzieło. Jeden z lepiej znanych popartowych artystów – Andy Warhol pokazał, że sztuka i reklama przenikają się wzajemnie i że symbioza dla obu tych przestrzeni jest korzystna. Jego prace poddawane masowej produkcji w dalszym ciągu były szeroko uznawane, nie traciły na wartości. Utrzymał artystyczną integralność, mimo że jego twórczość została okrzyknięta częścią konsumpcyjnego społeczeństwa. Dziełem jest to, co za sztukę uważamy. Stało się tak w momencie, kiedy słynna rzeźba pisuaru Marcela Duchampa zaprezentowana została jako fontanna (Fontanna, 1917). Firma, która zajmowała się wyposażeniem łazienek, zwiększyła działania reklamowe – nie były to już tylko powszechne afisze w gazecie. Wystawiono produkt do nowego środowiska, w tym wypadku było to muzeum. Artysta próbował pokazać przez to, że sztuka stała się sama w sobie towarem. Duchamp poprzez swoją działalność artystyczną chciał dowieść, że sztuka na przestrzeni lat stała się produktem. Współpraca reklamy i sztuki nie jest czymś nowym. Takie działanie odwołuje się do terminologii przyrodniczej. Relacja między tymi dwiema płaszczyznami jest rodzajem związku, nie pasożytniczym, ale symbiotycznym. Symbioza ta jest korzystna i dla reklamy, i dla sztuki. Dziś trudno bowiem radykalnie oddzielić kulturę niską od wysokiej, o czym mówi wielu teoretyków . Cytowanie dzieła sztuki w reklamie może być dla niektórych czystą profanacją. Reklamodawcy stosując taki zabieg dopatrują się w tym działaniu konkretnego celu. Między innymi chodzi im o przywołanie czegoś dobrze znanego, jakiejś wartości czy też autorytetu, czegoś co obudzi w odbiorcy reklamy pozytywne skojarzenie, a może nawet głębszą refleksję. Reklama i sztuka współpracują bowiem dopiero gdy są razem, ponieważ są dla siebie obopólnym źródłem inspiracji. Przywoływanie autorytetów z dziedziny sztuki czy też ich parodiowanie jest znane od dawna, stosowane było już dla wczesnej reklamy. W pewnym momencie taka reklama przestała przywoływać klasyków, natomiast zaczęła imitować dzieła sławnych artystów. Początkowo, kiedy reklama przekształcała przywołane dzieła czy motywy, możliwe było wskazanie źródła. Nawet gdy drwiła ze sztuki, nie negowała jej istnienia i ugruntowanej pozycji. Z czasem zaczęło się to wszystko zmieniać, a reprodukcje stawały się tak podobne do oryginałów, że zewnętrzny impuls zanikał. Reklama zaczęła się narażać na mniejsze grono odbiorców, wykorzystywać elementy, które wymagały zrozumienia przekazu specjalistycznej wiedzy. Ponadto łączyła elementy w dosyć skomplikowany schemat, który w pewnym sensie mógł nawet ukryć przekaz reklamowy. 31
Frederic Jameson stwierdził, że nasza reklama karmi się postmodernizmem we wszelkich odmianach i bez niego jest niewyobrażana . Pomimo tego należy dodać, że niektóre z przywołań są właściwe dla reklamy modernistycznej, która sięga po dzieła Art Nouveau, Art Deco czy do nowych kierunków awangardowych takich jak surrealizm. Związki reklamy i sztuki trwały przez okres awangardy, pop-artu, hiperrealizmu i ciągną się aż po dziś dzień. Sztuka ciągle odwołuje się do reklamy, a reklama do sztuki. Rozważania na temat związków reklamy ze sztuką dotyczą jednak nie tylko statusu artystycznego wykorzystanych dzieł. Uwaga zwracana jest na wykorzystanie motywów, które są zaczerpnięte z tradycyjnej kultury wysokiej – klasycznego malarstwa. Oznacza to wypracowanie refleksji dotyczącej funkcjonowania tzw. sztuki wysokiej w formie dialogu intertekstualnego ze współczesnymi przekazami. Ten dialog natomiast wykorzystuje ironiczne intertekstualności jako cytat bezpośredni, polega to na humorystycznym cytowaniu znanych motywów i obrazów, w tym też toposów.
32
Okładki płyt w roli głównej
Ry
thy
m
Ba
bo
fot. materiały prasowe
Życie
n
Gdzieś pomiędzy narodzinami mp3 a zmierzchem kaset audio zmalało znaczenie komercyjne okładek albumów. Przykładowo, propozycja kalifornijskiej grupy punkowej Death Grips przedstawia zdjęcie penisa wystającego z dolnej lewej strony albumu. Eric Clapton wydaje nowy krążek „Old Sock”. Jego okładka jest gorsza niż autentyczne zdjęcie starej skarpetki.
W
Marek Rybarczyk / Jonathan Dean
kontekście sporu na temat tego, jak rozpoznawalna powinna być okładka w erze, gdy większość muzyki ma postać plików, dwa przykłady dobitnie ilustrują przeciwstawne punkty widzenia. Płyta Claptona wygląda, jakby wytwórnia zapomniała w okładce, wysłała sms do piosenkarza przebywającego na wakacjach i wykorzystała pierwszą lepszą fotkę, jaką odesłał im tą samą drogą. Tymczasem napisano wręcz eseje o Davidzie Bowie, który w nowym albumie „The Next Day” nałożył kwadrat na okładkę starszego „Heroes”. Czy taki sukces designu oznacza, że opracowanie graficzne wciąż ma znaczenie? Człowiekiem, który tak sądził, choć może z mniejszą pewnością niż dawniej, był grafik Storm Thorgerson, autor okładki „Dark Side of the Moon” Pink Floydów. Pracował on także z Black Sabbath, Led Zeppelin i Muse. To artysta, który stworzył unikalne diapozytywy wzmacniające przekaz audio. Nie umieści na okładce ładnej buzi wykonawcy, ale zamiast tego połączy dziwaczne zawijasy i na przykład przerażającą głowę w coś, co stanie się równie rozpoznawalne jak piosenki. Ponieważ ludzie, z którymi pracuję wciąż wydają CD, winyle i boksy, istnieje nadal zapotrzebowanie na obrazy - mówił rzeczowo. Człowiek, który pracował z największymi gwiazdami rocka w okresie największego rozkwitu tej muzyki podkreśla: - Myślę, że ludzie nadal oczekują, aby okładka płyty była jakoś powiązana z muzyką. Okładki albumów wprawdzie nie zwiększają ich sprzedaży, ale powinny jak najlepiej „reprezentować” muzykę. (…) – wspomina Storm. Dużym sukcesem wydawniczym okazał się album „An Awesome Wave” Alt-J. , który dobył nagrodę Mercury i sprzedał się w prawie 100 tys. egzemplarzy. Zastosowana tam grafika to znacznie lepsze rozwiązanie niż zwykłe zdjęcie grupy, której członkowie wyglądają jak nauczyciele. Justin Bieber nigdy nie wyda albumu z ezoterycznymi kształtami na okładce zamiast jego twarzy, ale eksperymenty artystyczne rzadko trafiają
na czołówki list przebojów. Artyści tacy jak Emeli Sandé czy One Direction wydają nienaganne i eleganckie okładki, które to potwierdzają. Ktoś jeszcze? Raczej nie. Projektant i reżyser Glenn Leyburn , który jest autorem debiutanckiego albumu irlandzkiej grupy tanecznej Le Carousel tak określa rolę grafiki- Ta muzyka to błogie elektroniczne rytmy, ale okładka jest wydarzeniem - mówi. - Żadnej nazwy. Żadnego zdjęcia. Stanowi ją zmniejszona kopia ogromnego obrazu na płótnie, który zostanie pocięty, a jego fragmenty dodane do limitowanej edycji albumów winylowych. W ostatnich kilku latach obserwujemy dwie przeciwstawne tendencje - mówi Leyburn, do którego ulubionych okładek należą „Nevermind” i „Sgt. Pepper’s”. - Przy ściąganiu utworów z sieci projekt graficzny staje się nieważny. Ale jednocześnie powstają edycje limitowane. Podkreśla, że marketingowcy mniej interesują się obecnie okładkami, a w większych wytwórniach rola projektanta znacznie zmalała. Jednocześnie w branży wyraźna jest duża dbałość o spra33
KDMS New old no
Zura
wy edycji płyt. Dwa ostatnie albumy Radiohead, zespołu współpracującego ze Stanleyem Donwoodem, można nabyć jako wysmakowane boksy, prawdziwe domowe dzieła sztuki. A grafika krążka „Merriweather Post Pavilion” zespołu Animal Collective stała się wręcz kultowa. Płyty CD zaczęto sprzedawać w boksach wraz z nastaniem ery cyfrowej. Ale teraz, dzięki edycjom limitowanym i inicjatywom takim jak Record Store Day, klimat wcześniejszej epoki znowu wraca do łask. 34
rmal
Ładne boksy pozwalają pokazać innym swój gust muzyczny. A pomysł Art Vinyl? Firma odniosła sukces oferując ramy do klasycznych winyli - prosty sposób na skomponowanie indywidualnej galerii. To odpowiada Thorgersonowi. Zaprojektował ostatni dwuczęściowy album Biffy Clyro, „Opposites”. Na pierwszej stronie umieścił wykrzywione drzewo. Zainspirowała go „zupa z tekstów, rozmów zespołu i muzyki” i chce, by fani obejrzeli całość, od początku do końca. Grafika może umierać na iPhonie, ale na namacalnym (i dość drogim) kartonie ma się dobrze. Większość ludzi na początku uznaje tę grafikę za niezwiązaną z muzyką, ale one bardzo mocno się łączą - mówi. - W rocku dziwne znaczy dobre. Thorgerson podkreśla, że miał przywilej pracować z 10cc, Pink Floyd, Led Zeppelin, którzy nie przejmowali się specjalnie reklamą. -Miałem szczęście, ponieważ nie musiałem podporządkowywać się kryteriom ustalanym przez wytwórnie - podkreśla. Oni nie mają o niczym pojęcia. Wszystko to prowadzi nas do Yeah Yeah Yeahs. Jedna z najbardziej interesujących kapel tego wieku, z wokalistką Karen O, przez mniej progresywną konkurencję określana jest lekceważąco mianem szkoły artystycznej. Okładki ich trzech wcześniejszych albumów - mural, pomalowane na czerwono żebra, zdjęcie rozbijanego jajka - to była raczej zabawa niż coś wyjątkowego. Do czasu „Mosquito”. Okładka przedstawia nagiego bobasa z najeżonymi włosami. Żądli go wielki fioletowy komar z lśniącym czerwonym odwłokiem, wywracający jednocześnie słoik z zielona mazią. - Za komara uważam samą Karen O, rockmankę wojowniczkę - mówi projektant, urodzony w Korei Beomsik Shimbe Shim. - Chłopiec może uosabiać jakieś nasze lęki lub koszmary. Leyburn o tej okładce mówi: - Niesamowita. Trochę potworna… O pierwszej okładce Yeah Yeah Yeahs nie mówiono nic. O drugiej też. Nowa jest czymś więcej niż tylko zabawą. - Mamy fanów nie dlatego, że robimy to, czego od nas oczekują - tłumaczy Karen O. - Mamy fanów, ponieważ robimy to co chcemy zrobić, a oni tego właśnie pragną najmocniej. Nikt nie oczekiwał od Natashy Khan z Bat for Lashes, by rozebrała się i nosiła na plecach nagiego mężczyznę, jak to czyni na okładce zeszłorocznego krążka „The Haunted Man”. Ale zrobiła to i powstał niezapomniany efekt. Tak, album sprzedał się gorzej niż poprzedni, „Two Suns”, ale - jak zauważył Thorgerson - stosowanie tej miary do grafiki to „podejście prostackie i wulgarne” i należy go unikać. Znaleźliśmy się więc w punkcie, w którym branża graficzna odpowiada na potrzeby dumnych fanów, a nie wszystkich potencjalnych nabywców nagrań. Fanów i kolekcjonerów, którzy lubią estetycznie wyrafinowane boksy płyt. Oferta
wski fot. materiały prasowe
o Tward
dla nich ciągle jest bogata. Mateusz Torzecki w swojej książce „Okładki płyt. Rzecz o wizualnym uniwersum albumów muzycznych” podejmuje próbę analizy zjawiska jakim są okładki płyt, proponując swoją metodologię i wyszczególniając sześć funkcji porządkujących to zjawisko. Funkcja ochronna okładki to oczywiście zabezpieczenie płyty przez czynnikami zewnętrznymi podczas transportu i przechowywania. Współcześnie, ze względu często na brak nośnika, znaczenie tej funkcji znacznie maleje. Drugą funkcją jest funkcja reklamowa, czyli opakowanie produktu jakim jest muzyka w sposób, który nakłoni odbiorcę do zakupu. Okładka była pierwszym elementem, z jakim stykał się odbiorca i to w pierwszej kolejności ona miała, poprzez właściwą kreację, rozbudzić jego pragnienie do zapoznania się z muzyką. Do funkcji reklamowej należą także podstawowe informacje o wydawnictwie: tytuł, wykonawca, spis utworów, wytwórnia, etc. Funkcja informacyjna – najtrudniejsza w odczytaniu i wymagająca u odbiorcy pewnych kompetencji kulturowych – to przedstawienie graficzne treści muzycznych zawartych na płycie. To korespondencja kreacji graficznej z warstwą muzyczną. Funkcja czwarta, to funkcja gatunkowa przekazująca istotne dla potencjalnego odbiorcy komunikaty, które mogą pomóc przekonać go do zakupu. Funkcja ta pozwala m. in. identyfikować styl muzyki zawartej na płycie. Funkcja artystyczna zarezerwowana jest dla tych okładek,
które albo sięgają do istniejących dzieł sztuki, albo same z czasem zyskały miano dzieł sztuki i stały się zjawiskiem kulturowym, do którego następnie odwołują się inni twórcy. Ostatnią funkcją wyszczególnioną przez Torzeckiego jest funkcja ukrywająca polegająca na kamuflowaniu pewnych treści, które z pewnych względów (czy to kulturowych, czy społecznych, czy nawet z powodu gry wykonawcy z odbiorcą) nie mają być wprost uwidocznione na okładce. Polska scena muzyczna zawsze z dużą pieczołowitością dbała o swoje okładki. Mogliśmy to zauważyć na przykładzie najznamienniejszych twórców. Chodzi tu o Rosława Szaybo i Stanisława Zagórskiego, którzy za granicą tworzyli okładki zarówno dla polskich jak i zagranicznych wykonawców (Krzysztof Komeda, Michał Urbaniak, Judas Priest, Leonard Cohen, The Velvet Underground, Aretha Franklin, The Clash, Fleetwood Mac, Elton John). Spośród grafików tworzących w kraju, należy wspomnieć Marka Karewicza i Stanislawa Żakowskiego (Stańko, Breakout, Laboratorium, Novi Singers). Współcześnie z naszego rynku możemy wyróżnić działania wytwórni „U Know me Records”, która wraz z każdym nowym wydawnictwem kładzie duży nacisk na stronę wizualną krążka. Możemy tu wymienić takie tytuły jak „The KDMS”, Rhythm Baboon”, „Rysy”, „Sonar”, „Sotei”, „Twardowski” czy „Zura”. A co ze szkaradnym penisem z albumu „Death Grips” i twarzą Erica Claptona na okładce jego płyty? Pewnie byśmy o tym nie mówili, gdyby były takie zwyczajne. 35
Wywiad
Dance machine
Rozmowa z połówką Bass Astral x Igo. Po rockowym projekcie Clock Machine, przyszedł czas na zmiany. O muzyce, projekcie i życiu rozmawia Fabian Lic z wokalistą Igorem Walaszkiem. Fabian Lic
Fabian: Skąd pomysł na Bass Astral x Igo? Igor: Pomysł zrodził się jakieś półtorej roku temu, podczas gdy mieliśmy przerwę z chłopakami z Clock Machine. Pomyśleliśmy razem z Kubą, że w sumie nie chcemy mieć przerwy i fajnie by było dorobić sobie trochę pieniędzy. Zastanawialiśmy się co by tu zrobić. Doszliśmy do wniosku, że teraz na topie najbardziej jest muzyka elektroniczna, więc czemu nie. Pojechaliśmy w trasę nad morze, zagraliśmy trochę koncertów i generalnie to był taki strzał, że stwierdziliśmy, że nagrywamy płytę. No i powstała. Zupełnie przez przypadek. Jak długo zajęło Wam nagranie krążka? Łącznie chyba jakiś miesiąc, Płytę generalnie nagraliśmy swoimi siłami. Album był nagrywany w różnych miejscach w Małopolsce, będąc po prostu na wyjazdach i siedząc sobie i kminiąc. Zaskoczyła Was reakcja ludzi na płytę? Oczywiście. Nie spodziewaliśmy się takiego odzewu. Ja osobiście do pół roku temu sądziłem, że to będzie taki przejściowy projekt. Uważałem, że pogramy chwilę, pobawimy się i wracamy generalnie do rocka. To co nas zastało przekroczyło nasze 36
najśmielsze oczekiwania. Teraz skończyliśmy pracę na druga płytą, więc idzie to naprawdę prężnie. Delikatną zapowiedź Waszej płyty można usłyszeć w internecie, gdzie podczas koncertu „Spirala Bojlerum”, możemy usłyszeć nowe utwory, które zwiastują nowy album. Z początku zastanawialiśmy się czy nie wypuścić po prostu EP, ale posiedzieliśmy i doszliśmy do wniosku, że będzie to jednak longplay. Wynikało to z tego, że zaczęliśmy nagrywać i gdzieś w okolicy 3 dni nagraliśmy 8 numerów. Jeżeli chodzi o brzmienie nowej płyty, to zdecydowanie będzie mroczniejsza i pojawi się dark elektro. O ile w ogóle tak można nazwać ten gatunek. Osobiście w Waszej muzyce podoba mi się przekaz, który zmusza ludzi do zabawy. Wasze koncerty to jedna wielka balanga, gdzie publiczność szaleje. Działa to w ten sposób, że jeżeli widzimy muzyków dobrze bawiących się, to ludzie automatycznie przejmują ten vibe, i później oddają go ze zdwojoną mocą. Po prostu sprzężenie zwrotne. Za każdym razem staramy się przekazać jak najwięcej
Czy uważacie, że na Polskiej scenie jest jeszcze dla Was miejsce? Jestem przekonany, że ludzie mają dla Nas miejsce, ale czuję, że polska scena, czyli to co możemy usłyszeć w mediach, nie przewiduje miejsca na muzykę undergroundową. Uważam, że tutaj Ci wielcy radiowcy, powinni się zastanowić, czy chcą, aby ta polska muzyka się rozwijała. W Polsce, niestety nie promuje się takiej muzyki. Niestety Polska (media), nie jest otwarta na tego typu artystów. Czy muzyka stała się już dla Was sposobem na życie? Chodzi mi tu czy cyfry zgadzają się przy budżecie domowym. Myślę, że można powiedzieć, ze żyjemy z tego w tym momencie. Jest coraz lepiej. Zaczynamy zarabiać coraz lepiej, pojawia się więcej bookingów. Czyli można powiedzieć, że jesteście muzykami na pełen etat? Cieszę się, że nie musimy robić już pobocznych projektów i możemy się skupić na muzyce i występach. W skrócie nie musimy robić czegoś, co nie sprawia nam radości. Myśleliście kiedyś by wystąpić w programie typu talent show? Nie lubię tych programów. Mam zawsze ciarki wstydu jak je oglądam, więc w momencie, kiedy pojawiają się na moim ciele ciarki wstydu to wiem, że nie powinienem się w to pchać. Według mnie jest to strasznie napompowane. energii. Ci ludzie, z koncertu na koncert, oddają nam tą energie. Coraz bardziej to czują i wiedzą, że przychodzą na koncert i nie po to by stać w miejscu, tylko potańczyć i poskakać. Staracie się patrzeć w przód, co będzie za pół roku, rok? Raczej nie. Chcemy wydać kolejną płytę i spróbować trochę pojeździć po świecie i zobaczymy co się stanie. Chcielibyśmy wyjechać z kraju, gdyż jesteśmy zdania, że nie wolno się ograniczać czy zamykać do granic Polski. Należy zauważyć, że nasza scena muzyczna, jest mocno zamknięta i ciężko jest się tutaj przebić z czymkolwiek co nie leci w popularnych stacjach radiowych. Uważamy, że rynki np. Niemiec czy Francji mocniej stawiają na różnorodność. Skąd wziął się w ogóle pomysł na okładkę do „Discobolusa?” Pani grafik, Małgorzata Pawińska, w pewnym momencie stwierdziła, że fajnie byłoby połączyć wizerunek postaci z pomnika „Diskobol”, tylko, że zamiast dysku, wsadzić tam kule dyskotekową. Pomysł oczywiście od razu przypadł nam do gustu. Stad też nazwa albumu „Discobolus”.
Osobiście bardziej cenie artystów, którzy przebrnęli przez wszystkie poziomy estrady, czyli zaczynali od gry w małych pubach dla kilku znajomych, kończąc na pełnym klubie. W ten sposób artysta czy grupa, doświadczają wszystkich bolączek związanych z show biznesem, zaczynając od problemów logistycznych, czyli z kasą na dojazd i powrót. Nie chce tutaj powiedzieć, że ludzie, którzy biorą udział w tych programach nie mają talentu, ale z pewnością możemy stwierdzić, że ich droga była trochę pójściem na skróty. Często także, artyści po wydaniu pierwszego albumu giną w świecie mediów. Jak mają sobie poradzić, skoro nikt im wcześniej nie pokazał, jak to wygląda? Należy zdać sobie sprawę z tego, że bycie artystą a dokładnie muzykiem, to bardzo ciężka praca i tak naprawdę to tylko kilku procentom udaje się przebić. Ja przez ostatnie 7 lat zagrałem bardzo dużo koncertów i uważam, że artysta zanim wejdzie w erę popularności i zaczyna zarabiać pieniądze, powinien wcześniej przeżyć to gówno, które przechodzi się przez pierwsze 4-5 lat pracy. Przykładowo zagrać w pubie, gdzie w tle leci mecz ligi angielskiej, a ty pomimo wcześniejszego bookingu, przeszkadzasz klientom i karzą Ci skończyć.
37
Muzyka
Mitch & Mitch Visitanes Nordestinos
chodzie, który pokonuje kolejne ulice Copacabany. Czujemy tu leniwy poranek przy kawie. Znużenie dnia codziennego. Lęk związany z jutrem, a całość przyćmiona magią brazylijskiego nieba. Album „Visitantes Nordestinos”, z całą pewnością jest skrojony perfekcyjnie. Ilość dostarczonych emocji, na długi czas zapewnia Nam uczucie smaku cachacy w ustach. Może być lepiej? Niewątpliwy plus to fakt, że słuchając nowego albumu Mitchów (przy założeniu, że przez cały rok pogoda będzie nam płatała figle), możemy zapewnić sobie choć trochę słońca i przygód, a może i wakacyjnej miłości. Jakub Nowak
nmls On&On
Gdy usłyszałem na żywo zespół Mitch & Mitch, pierwsze co powiedziałem do mojego kolegi było „Tarantino powinien ich zatrudnić”. Pasja i styl to jedno. Z drugiej strony pojawia się hipnotyczny sygnał, który nie pozwala oderwać się od ich muzyki. Grupa Mitch & Mitch to polski zespół muzyczny założony w 2002 roku przez perkusistę Macio Morettiego i gitarzystę Bartka Magneto. Muzycy poznali się w warszawskiej formacji Starzy Singers. W zespole Mitch & Mitch artyści występują pod pseudonimami Mr. Mitch, skąd wzięła się nazwa zespołu, który pierwotnie działał jako duet. W niedługim czasie zespół zasilili inni muzycy, również ukrywający się pod pseudonimami. Po szalonym projekcie ze Zbigniewem Wodeckim, rodzina Mitch’ów wyjechała na „wakacje”, gdzie zaprosili do swojego składu Kassina. Może nie do końca tak to było, ale po co psuć historię. Podczas podróży do słonecznego raju, położonego w Ameryce Południowej, artyści z kraju wódki i śledzia spotkali się z legendarnym producentem i muzykiem Kassinem, znanym z współtworzenia Orquestra Imperial. Artysta na co dzień współpracuje z gwiazdami brazylijskimi m.in. Gal Costa czy Marcos Valle. Fani zespołu Mitch & Mitch, nie mogą czuć się zawiedzeni. „Visitanes Nordestinos”, jest idealnym dodatkiem do dyskografii grupy. Na albumie znajdziemy dynamikę i wszechstronność znaną z wcześniejszych produkcji. Przede wszystkim czujemy się jakbyśmy siedzieli w pędzącym samo38
Każda podróż musi mieć swój początek i koniec. Tym razem mamy okazję przenieś się w inny wymiar, do świata, w którym wszystko zostało ułożone na nowo. Muzyka, którą spotykamy na swej drodze to bez wątpienia ambient w czystej postaci. Wypełnia i ozdabia przestrzeń dźwiękową wibracją o określonej barwie emocjonalnej, nie absorbując uwagi, ociera się jedynie o świadomość słuchacza. Korzenie gatunku ambient sięgają początków XX wieku,
kiedy to francuski kompozytor Eric Satie tworzy muzykę mającą służyć za tło życiowych czynności, na zasadzie mebla. Ten świat wykorzystuje realne dźwięki, odgłosy natury i cywilizacji. Jej koncepcję opracował Pierre Schaeffer, który rolę twórcy muzyki ambient widział w przerabianiu gotowego materiału dźwiękowego skomponowanego przez świat. Piotr Michałowski pod szyldem NMLS wysyła w świat album „On&On”. Nmls to główny projekt solowy Piotra Michałowskiego, producenta mieszkającego i tworzącego w Warszawie. Jako twórca zawsze skupiony jest na technicznych aspektach procesu twórczego oraz na samych narzędziach, które często są dla niego inspiracją. Fascynacja technologią przekłada się na twórczość również w taki sposób, że wiele dźwięków słyszanych w jego utworach powstaje poprzez wielokrotne przetwarzanie sygnału początkowego różnymi efektami. Muzyka Nmls jest zazwyczaj prosta, harmoniczna i delikatna. Posiada mocne korzenie ambientowe, ale sięga też dalej, zahaczając o takie gatunki jak Downtempo, Bass Music, IDM czy Trip-Hop. „On&On”, to niezwykły materiał, przejawiający wrażliwość i delikatność. Zapewne fani gatunku znajdą tu miejsce dla siebie. Inny wymiar stworzony przez Piotra Michałowskiego, to świat nie tak odległy jakby mogłoby się wydawać. Natura i cywilizacja dnia codziennego, przeplatane zostają tu na każdym kroku. Album „On&On” to podróż, która idealnie wpisuje się w słowa Ryszarda Kapuścińskiego ” Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej”. Piotr Wójcik
Das moon Dead
Industrialny świat, przepełniony czarną kredką do oczu i czerwoną szminką. Dla wielu jest to obraz przedstawiający bardziej muzykę glam rock niż elektro z synth-popem. Album „Dead”, nie jest próbą przedstawienia lat osiemdziesiątych w wersji Miami Vice, lecz suchym i mrocznym syntezatorem, okraszonym potężnym basem. Das Moon tworzą wokalistka Daisy Kowalsky oraz dwóch muzyków i producentów: DJ Hiro Szyma i Musiol. Zespół powstał w 2010 roku. Rok później ukazał się debiutancki album „Electrocution”, a w 2014 jego następca „Weekend in Paradise”. Das Moon promowało je trasami koncertowymi w Polsce i za granicą. Zespół ma na koncie koncerty na festiwalach Mayday czy Open’er. Zespół dzielił sceny z takimi artystami, jak James Blake, Jazzanova, Squarepusher, De/ Vision, Camouflage i Front Line Assembly. Das Moon nie jest nowością. Trzecia odsłona to projekt kompletny, który spełnia oczekiwania, nawet najbardziej wybrednych fanów. 10 utworów które znajdziemy na płycie jest utrzymanych w estetyce electro i synth-pop. „Dead” sięga do emocji, które wystawione na srebrnej tacy, nie mają możliwości ucieczki. Album wywołuje potężna dawkę energii. Mocne akcenty i jak zawsze charakterystyczny wokal Daisy K, powoduje, że mamy do czynienia z materiałem, który na długo zapisze się w naszej pamięci. Paweł Smyk 39
Muzyka
Zagi
Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni
Z
Martyna Kędzior
agi, czyli Natalia Wójcik, pisze piosenki praktycznie od zawsze. Wokal nie jest jej jedynym atutem, gra również na ukulele oraz gitarze, jest instrumentalistką. Co więcej – była jedyną polską reprezentantką na drugim Festiwalu Ukulele w Czechach. Swoją twórczością oraz niezwykłym głosem zachwyca nie tylko swoich fanów, ale również inne gwiazdy ze swojej branży – Czesław Mozil wręczył jej złoty wiatraczek za zajęcie pierwszego miejsca na Zimowej Giełdzie Piosenki w Opolu. Co więcej, o jej sukcesach? Warto wspomnieć o tym, że została zaproszenia na 49 Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie, rozmawiała z Programem Pierwszym Polskiego Radia oraz RDC w Warszawie. Była również supportem podczas koncertu już legendarnego zespołu reggae „Izrael”. Może również pochwalić się pierwszym miejscem na Konkursie Piosenki Poetyckiej. Miała przyjemność zagrać stosunkowo niedawno na Orange Warsaw Festival (2015) oraz na Spring Break. Nagrała dwa albumy demo: „Kilka słów o miłości” w 2012 roku oraz „UKE” w 2013 roku (tylko 12 miesięcy pomiędzy jednym a drugim wydaniem!). I najważniejsze – 7 kwietnia tego roku pojawiła się na rynku polskim jej debiutancki LP „Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni”. Najnowszy krążek jest niewątpliwie jej największym sukcesem, który został wsparty między innymi przez Tomka Krawczyka, który jest również gitarzystą Meli Koteluk, Ponadto, wspierał ją perkusista Artura Rojka - Marcin Ułanowski, oraz wielu innych, niesamowitych polskich muzyków. Już sama nazwa najnowszego krążka daje nam sporo do przemyślenia, bo o jakie lata i miesiące chodzi? Czym są dla Zagi te 24 dni, o których mowa w tytule? Album składa się z 12 piosenek, każda opowiada pewną historię, niekoniecznie takie, które wydarzyły się w najbliższym czasie, niektóre miały miejsce kilka lat temu, inne z kolei dzielą miesiące. Każde z tych opowiadań są jak najbardziej prawdziwe. Mówią o ludziach, różnego rodzaju sytuacjach czy miejscach, które były dla artystki inspiracją. Jednym słowem – tworzy coś z niczego. Warto również wspomnieć, że jest to jej pierwsza płyta we współpracy z wydawnictwem Warner Music Poland. Wracając jeszcze do tytułu – związany jest z „Piosenką o końcu świata”. Zagi początkowo pisała teksty w języku angielskim, współpracowała wtedy ze swoim przyjacielem. Pewnego dnia przyśnił mu się sen, z którego wynikało, że jak zaczną grać w języku ojczystym, będą dziać się dobre rzeczy. Właśnie „Piosenka o końcu świata”, a dokładniej jej refren był jednym 40
z pierwszych tekstów pisanych w języku polskim po długiej przerwie. „Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni” to czas, jaki upłyną od momentu, kiedy Zagi znowu zaczęła tworzyć w języku polskim. Swoją drogą wtedy ta piosenka nosiła inny tytuł. „Piesek”, czyli posieka otwierająca album. Nietuzinkowe porównanie człowieka do psa, można powiedzieć, że wręcz tytułowy piesek wyszedł w końcu na spacer. „Możesz skomleć, nic ci nie powiem. A ty jak wierny pies, czekaj pod drzwiami, to może ci otworze”. Jak wszystko, tak i „Pieska” można interpretować na wiele sposób, piosenka mówi o relacji między kobietą a mężczyzną, o ich uczuciu. Przepełniona jest emocjami, które od razu wpadają nam w ucho. Utwór ten można było usłyszeć już cztery lata temu. Kolejną piosenką z albumu jest „Bym”, który ma dosyć charakterystyczny teledysk, szybko rzuca się w oczy i w zasadzie każdy może w nim zobaczyć coś innego. W moim odczuci ta piosenka jest nieco smutna, mówi o nieudanym związku. Osoby, o których mowa nie są ze sobą związane, nie ma między nimi żadnej więzi emocjonalnej, wszystko się wypaliło. „Żebrałabym, żebrałabym o więcej. Bym żebrała i pewnie. Bym już miała gdybym tylko bardziej mieć chciała”. Z kolei „Nie tu” można powiedzieć, że mówi o poszukiwaniu samego siebie, swojego miejsca na ziemi? „Przestańmy nie być”, nie być, ale gdzie? Może w miejscach, które do nas nie pasują, w miejscach, w których źle się czujemy. Przestańmy bać się zmian - jak mówi przysłowie „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Każda utwór opowiada prawdziwą historię, która miała miejsce w życiu wokalistki. Tajemnicze postaci i warszawski Mokotów, właśnie to składa się na niezwykłą atmosferę. Płyta jest szczera i tajemnicza. Słuchamy o miłości, ale nie o takiej zwykłej miłości. Traktuje o sytuacjach międzyludzkich. Całość brzmi bardzo dobrze, muzyka wpada w ucho, tekst zwraca na siebie uwagę, każdy może odnaleźć w twórczości Zagi coś dla siebie, może nawet i odnaleźć siebie.
spoty reklamowe i korporacyjne relacje z koncertów i eventów filmy instruktażowe video CV ujęcia TIMELAPSE filmowanie z powietrza produkcja i montaż teledysków animacja 2D i fotografia
punktwidzeniastudio.pl
41
Sztuka
Sztuka w sztuce
S
MOCAK
ztuka w sztuce to kolejna wystawa z cyklu konfrontującego ważne obszary życia z wyobrażeniami artysty. Jednak ta wystawa będzie inna od poprzednich. Wcześniejsze tematy były „wzięte z życia” i analizowały zawarte w nim prawdy i manipulacje. Historia pokazywała dramat wojny, patriotyzm i identyfikację narodową. Sport ujawniał ludzkie ambicje i możliwości. Ekonomia przestrzegała przed siłą pieniądza i jego wszechobecnością. Zbrodnia zagłębiała się w zło tkwiące w człowieku. Gender wyświetlał przekłamania dotyczące płci. Medycyna pokazała skomplikowane uzależnienie od ciała. Każdy z tych tematów jest bezpośrednim źródłem symboli egzystencjalnych, które można wykorzystać we własnym komentarzu wobec świata, na który jesteśmy skazani. W ramach tych terminów funkcjonujemy, one wyznaczają pole naszej wolności, godności, ale również naszej nieprawości. Natomiast Sztuka nie ma mocy bezpośredniego wpływania na nasze życie. Jest obszarem refleksji, budzącym i pogłębiającym nasz namysł i naszą krytyczność wobec wszystkiego, co jest istnieniem. Taka jest jej rola i taką sztukę MOCAK stara się pokazywać we wszystkich swoich działaniach. Ale sztuka ma również bardziej „artystyczną” twarz – jest wielką kolekcją rozpoznawalnych obrazków, które mają swoje głośne historie, swoje niezwykłe konteksty, są pełne stojących za nimi uniesień i egzaltacji. W skład tej kolekcji wchodzą arcydzieła, przedstawienia sławnych postaci, określone gry kompozycyjne, specyficzne ekspresje, wielkie skandale. Obrazy „ze sztuki” są niezwykle nośne znaczeniowo. Każdy taki cytat ma pojemność małego tekstu. Dlatego artyści często wykorzystują cudzą sztukę. Powody są różne, ponieważ ta operacja może służyć wszystkim tematom. Wystawa Sztuka w sztuce nie jest zmaganiem się z określonym problemem egzystencjalnym, tylko jest obrazem wyrafinowanej gry znaczeniowej, która radzi sobie z różnymi problemami. Dlatego już na wcześniejszych wystawach z tej serii można było znaleźć prace, które zawierały „sztukę w sztuce”. Kuratorzy: Delfina Jałowik, Monika Kozioł, Maria Anna Potocka Otwarcie wystawy: 27.4.2017 Czas trwania: 28.4–1.10.2017 Koordynator: Agnieszka Sachar
42
Léo Caillard, z cyklu Hipsterzy z kamienia, 2013, fotografia, 120 × 180 cm, courtesy L. Caillard Fotografia z serii Hipster z kamienia. Na początku prac nad cyklem artysta wykorzystywał zdjęcia autentycznych rzeźb, które modyfikował przy pomocy fotomontażu. Później – jak w przypadku tego dzieła – odszedł od manipulacji fotograficznej na rzecz wykonywania kopii wybranych figur, które następnie ubierał i uwieczniał w kadrach. Autentyczność obiektu została zastąpiona przez rzetelność fotografii. Współczesny wygląd postaci sprawia, że zaczynamy ją szufladkować według tych samych kategorii, które stosujemy wobec nieznajomych jak „elegant”, „hipster”, „sportsmen”.
Zofia Kulik, Ambasadorowie przeszłości. Made in GDR, USSR, Czechoslovakia and Poland, 2006, fotografia, 210 × 243 cm, courtesy Z. Kulik, Galeria ŻAK BRANICKA, Berlin Zofia Kulik i Przemysław Kwiek, którzy w latach 1971–1987 tworzyli duet artystyczny, wcielili się w bohaterów obrazu Hansa Holbeina Ambasadorowie. Miejsce instrumentów badawczych z oryginalnej pracy zajęły dostępne w czasach PRL-u narzędzia dokumentacji rzeczywistości: aparat, maszyna do pisania, magnetofon szpulowy, których artyści używali do archiwizacji współczesnej sztuki neoawangardowej. Zofia Kulik sugeruje, że osiągnięcie sukcesu w świecie sztuki wiąże się z byciem własnym ambasadorem i poświęceniem życia twórczości artystycznej. Dlatego na fotografii pojawiają się także przedmioty codziennego użytku, z których korzystali artyści, i motywy zaczerpnięte z wczesnych prac KwieKulik. Symbolicznym zabiegiem jest zastąpienie czaszki przez bryłę Zamku Ujazdowskiego. Jedna z ważnych polskich instytucji kulturalnych zostaje postawiona w miejsce znaku marności doczesnego życia.
Tezi Gabunia, Włóż głowę do galerii (Luwr), 2015–2016, instalacja, 50 × 82 × 50 cm, courtesy T. Gabunia, Popiashvili Gvaberidze Window Project, Tbilisi Artysta odtworzył w wersji miniaturowej wystawę Rubensa w Luwrze. Ogromną salę ekspozycyjną zamienił w niewielką makietę, odwracając proporcje między odbiorcą a dziełem. Praca ma charakter interaktywny i jest traktowana jako model do wykonania własnego portretu fotograficznego.
43
Dorothee Golz, Dziewczyna z perłą, z cyklu Obrazy cyfrowe (Digitale Gemälde), 2009, fotografia, 210 × 145 cm, courtesy D. Golz, Charim Galerie, Wiedeń Artystka zestawia twarz kobiety ze znanego przedstawienia malarskiego Vermeera z tułowiem współczesnej modelki. Uwiecznione przez dawnego twórcę emocje wydają się nieprzystające do nowego otoczenia, ubioru postaci i przyjmowanej przez nią pozy. Szczegółowo zaaranżowane tło sprawia, że kontrast jest mniej uderzający, jednak twarz kobiety, umieszczona w nowym kontekście, pozostaje obca. Sposób obrazowania w sztuce dawnej i współczesnej jest na tyle różny, że ich połączenie powoduje zgrzyt.
Aneta Grzeszykowska, Untitled Film Stills, 2006, fotografia, 30 × 50 cm, courtesy Galeria Raster, Warszawa, © A. Grzeszykowska
44
Remake cyklu fotograficznego Untitled Film Stills Cindy Sherman z lat 70., w którym amerykańska artystka kreowała się na bohaterkę nieistniejących hollywoodzkich filmów. Grzeszykowska precyzyjnie odtworzyła kompozycje fotosów, gesty i pozy Sherman. Kolorowe zdjęcia różnią się od czarno-białych oryginałów detalami – wzbogacone są o nowe lokalizacje oraz współczesne rekwizyty. W sztuce dawnej proces kopiowania służył nie tylko treningowi, ale również sprawdzeniu zakresu własnej indywidualności, tego jak zmieni się kompozycja ze względu na osobę odtwarzającą. Konfrontacja Grzeszykowskiej z ikoną sztuki współczesnej prowokuje pytanie o możliwości kreowania fikcyjnych wcieleń, a także własnego wizerunku poprzez naśladowanie.
Oskar Dawicki, Gimnastyka profana, 2013, fotografia, 100 × 200 cm, courtesy Galeria Raster, Warszawa, © O. Dawicki Oskar Dawicki ubrany w niebieską marynarkę jest sygnałem początku performansu. W tym przypadku artysta pozoruje performans przy pomocy fotografii, przetworzonej tak, aby uzyskać siłę ekspresji nieosiągalną w inny sposób. Dzięki manipulacji obrazem przekracza ograniczenia własnego ciała i symuluje dramatyzm Rozstrzelań Andrzeja Wróblewskiego. Kolor ciała również nawiązuje do symboliki obrazów Wróblewskiego, dla którego postać namalowana kolorem niebieskim oznaczała martwego człowieka.
Shinji Ogawa, Madame Récamier, 2009 / 2011, akryl / płótno, sklejka. 21 × 30 cm, Kolekcja MOCAK-u Cała twórczość Ogawy odnosi się do kultury europejskiej. W swoich pracach malarskich, rysunkowych i wideo japoński artysta wykonuje operacje na obrazach, architekturze i widokówkach. Rozbija lub przekomponowuje obrazy, zwielokrotnia najważniejsze elementy lub usuwa – jak w tym przypadku – bohatera przedstawienia. Obraz ten powstał 60 lat po kompozycji René Magritte’a, który przeminięcie pani Récamier ukazał poprzez trumnę dopasowaną do kształtu postaci. W obrazie Ogawy brak postaci tytułowej, ma on szerszy przekaz i jest komentarzem do historii, która z biegiem czasu blokuje nam dostęp do swoich bohaterów. 45
Sztuka
Wrocław potrzebował tej Zajezdni Centrum Historii Zajezdnia
O tym jak Gartenstrasse stało się ulicą Marszałka Piłsudskiego, niesamowitej historii wznoszenia miasta z gruzów i tysiącach nowych mieszkańców przybyłych z Kresów opowiada wystawa „Wrocław 1945-2016” w nowopowstałym Centrum Historii Zajezdnia.
V
ratislavia, Breslau, a od momentu zakończenia drugiej wojny światowej – Wrocław. Od kiedy znalazł się w granicach Polski, z miejsca stał się jednym z najważniejszych miast tak zwanych Ziem Zachodnich i Polski w ogóle. Złożone i fascynujące losy tego miasta nareszcie doczekały się odpowiedniego uhonorowania. Od września ubiegłego roku w budynku legendarnej wrocławskiej zajezdni autobusowej możemy zwiedzić interaktywną ekspozycję, która uświadamia nam zawiłość historii powojennego Wrocławia. Dzięki wystawie na nowo odkrywamy losy odbudowy miasta oraz jego rozwoju. Ta opowieść skierowana jest nie tylko do odwiedzających Wrocław turystów, ale i samych wrocławian, dla których wizyta w Zajezdni będzie niezwykle ważną lekcją własnej tożsamości.
Na styku kultur
Wystawę zaprezentowaną w odrestaurowanej zajezdni nieprzypadkowo rozpoczynamy od wizyty w miasteczku na wschodzie II RP. To właśnie stąd przybyli nowi wrocławianie, którzy w wyniku powojennych ustaleń zostali zmuszeni do osiedlenia się w obcym i dalekim dla nich mieście. To oni tworzyli społeczną, kulturową i naukową tkankę miasta. Kolejne przestrzenie ekspozycji prowadzą nas przez lata odbudowy miasta, nie tylko w postaci odgruzowywania ulic i placów, ale i nadawania mu nowej, polskiej tożsamości. 46
Wystawa niczym wehikuł czasu przenosi nas w przeszłość i pozwala zmierzyć się z realiami PRL-u: więzienną celą, pustymi sklepami czy standardem mieszkania z lat 70-tych. Odkrywa także przed nami fascynujące losy rozwoju kultury i nauki, którego areną był Wrocław. Możemy zajrzeć do szuflady Tadeusza Różewicza, poznać kulisy warsztatu jednego z największych reformatorów teatru Jerzego Grotowskiego czy sprawdzić jak działał legendarny komputer Odra.
Od krasnoludków do ESK
Na historię Wrocławia wpływ mieli także niezwykle aktywni i zorganizowani wokół obywatelskich wartości mieszkańcy. Ich motywacje znalazły swoje odbicie w szeroko prezentowanym na wystawie temacie opozycji antykomunistycznej. Ekspozycję symbolicznie wystawionej w podziemiu Zajezdni poświęcono tematom związanym z walką o demokrację. Przedstawia mnogość powstałych w regionie organizacji oraz metody ich działania, często niekonwencjonalne jak w przypadku Pomarańczowej Alternatywy. Całość puentuje przestrzeń przypominająca ważne dla współczesnego Wrocławia wydarzenia: Kongres Eucharystyczny, Powódź Tysiąclecia czy organizację Europejskiej Stolicy Kultury. Nowoczesna, intrygująca wystawa wzbogacona tysiącami zdjęć, materiałami audio-video oraz wyjątkowymi eksponatami zachęca do odkrycia Wrocławia – miasta, które jak mało które zasługiwało na taki hołd.
Prenumerata Wsparcie Reklama
Zamów do domu
10zł / miesiąc http://patronite.pl/magazyn
47
Sztuka
Świat filmu na wyciągnięcie ręki Monika Szwugier
Prawie 35 tysięcy zwiedzających, dwie edycje projektu, kilkadziesiąt miesięcy ekspozycji, kilka nominacji do prestiżowych nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, w kategorii edukacja filmowa. WFDiF podsumowuje trzy lata autorskiego projektu „Plan filmowy” - unikalnej w skali Europy wystawy, która jednocześnie przybliża świat filmu, jak i uczy zrozumienia pracy filmowców. Tylko do końca czerwca na terenie WFDiF oglądać można wystawy „Karbala” oraz „Cichociemni. Spotkania filmowe”, a także skorzystać z szerokiej oferty warsztatów realizowanych przez WFDiF.
D
zięki projektowi „Plan filmowy”, Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych udało się stworzyć pierwszą w Polsce autentyczną przestrzeń pracy filmowców udostępnioną do celów edukacyjnych. Jej twórcy w nowoczesny i interaktywny sposób przybliżają mechanizmy tworzenia produkcji filmowych, dając zwiedzającym możliwość przyjrzenia się z bliska elementom scenografii, metodom konstruowania filmowych kadrów oraz poznania poszczególnych etapów powstawania produkcji. Dzięki profesjonalnemu zapleczu filmowemu Wytwórni oraz współpracy z Twórcami edukacja filmowa, którą proponujemy ma wyjątkowy charakter i lokalizację – w samym środku życia filmowego. Prezentujemy najciekawsze elementy produkcji filmowej skupiając się na budzącej największe zainteresowanie naszych odbiorców - sferze powstawania filmu. – mówi Agnieszka Będkowska Kierownik Działu Produkcji Filmowej i Projektów Edukacyjnych Wystawa „Plan filmowy” złożona jest z elementów scenografii filmowej, która na potrzeby ekspozycji przeniesiona została do studia filmowego, w którym mieści się wystawa. Dzięki temu, zwiedzający natychmiast wkraczają w wykreowany świat filmu, przenoszą się w miejscu i w czasie, a dodatkowo mogą poczuć się jak bohaterowie kinowej fabuły. Opowiadamy o mało znanych szczegółach produkcji filmu – np. pracy imitatora dźwięku czy sposobach radzenia sobie z różnymi wyzwaniami na planie filmowym. Pokazujemy pracę filmowców bazując na konkretnej produkcji filmowej, by zafascynować zwiedzających światem filmu i opowiedzieć im o tajnikach planu filmowego. - tłumaczy koordynatorka projektu Monika Soroka. Jednym z pierwszych działań realizowanych przez WFDiF w ramach projektu „Plan Filmowy”, było otwarcie wystawy,
48
prezentującej scenografię z filmu „Miasto 44” Jana Komasy. Ogromna popularność ekspozycji zaowocowała kolejną edycją projektu, opartą na filmie „Karbala” w reż. Krzysztofa Łukaszewicza, która nadal jest otwarta dla zwiedzających. WFDiF w związku z niesłabnącym zainteresowaniem uczestników oraz dotychczasowymi doświadczeniami związanymi z realizacją autorskiego projektu dotyczącego polskich produkcji fabularnych, postanowiło stworzyć także projekt specjalny, poświęcony tym razem filmowi dokumentalnemu „My cichociemni. Głosy żyjących” Pawła Kędzierskiego. W ten sposób powstała filmowa przestrzeń edukacyjna „Cichociemni. Spotkania filmowe”, którą oglądać można jeszcze tylko do końca czerwca. W związku z ogromnym zainteresowaniem projektami edukacyjnymi WFDiF, organizatorzy postanowili uruchomić także działania warsztatowe wokół „Planu Filmowego”, w których od 2014 roku wzięło udział prawie 10 tysięcy osób. W ramach każdego spotkania warsztatowego oprócz wykładu i prezentacji, każdy uczestnik ma okazję spróbować własnych sił w tworzeniu efektu charakteryzacji, storyboardu, makiety scenografii czy projektu kostiumu filmowego, a także spotkać twórców i teoretyków filmu. Warsztaty przeznaczone są dla osób od 10 roku życia i stanowią idealną rozrywkę zarówno dla młodszych, jak i starszych uczestników. Zajęcia prowadzone są przez specjalistów z różnych dziedzin, związanych zawodowo z branżą filmową i posiadających doświadczenie
na polu edukacji. W ekipie filmowej jest miejsce dla ludzi o wielu różnych talentach. Mogą to być umiejętności plastyczne, organizacyjne, manualne i wiele innych. Każdy może odkryć taki talent w sobie i w przyszłości związać swoje życie z pracą w filmie, w czym mogą pomóc właśnie nasze warsztaty. – komentuje Joanna Kacperczyk, edukatorka WFDiF. Od momentu otwarcia I. edycji projektu „Plan filmowy” w zwiedzaniu wystaw wzięło udział prawie 35 tysięcy osób. W 2016 roku II edycja wystawy „Plan filmowy” została nominowana do 9 edycji prestiżowych nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, w kategorii edukacja filmowa. Wystawa „Plan filmowy” została także finalistką Plebiscytu na Wydarzenie Historyczne Roku 2015 organizowanego przez Muzeum Historii Polski. Twórcy projektu planują już trzecią edycję projektu „Plan filmowy”, którą w nowej odsłonie zobaczyć będzie można we wrześniu 2017 roku. Temat wystawy pozostaje jeszcze niespodzianką, ale organizatorzy zapewniają, że będzie ona jeszcze bardziej wciągająca. Projekt „Plan filmowy” realizowany jest dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Projekt „Cichociemni. Spotkania filmowe” powstał dzięki wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
49
agencja reklamowa www.rezon.co
50
51
ZAGRAJĄ M.IN.
W KOLEJNOŚCI ALFABETYCZNEJ
ADVENTICE (DJ DEEP & ROMAN PONCET) LIVE AGENTS OF TIME LIVE ALIX PEREZ ARTEFAKT LIVE THE BELLEVILLE THREE BEN UFO BOYS NOIZE CARL CRAIG PRESENTS VERSUS SYNTHESIZER ENSEMBLE DAX J DJ STORM EMPEROR EXIUM LIVE HIGH CONTRAST LIVE HUGH HARDIE
JACKMASTER KEENO KILLBOX (ED RUSH & AUDIO) KINK LIVE LONDON ELEKTRICITY BIG BAND LIVE MADUK METRIK: LIFE/THRILLS FEAT. ELISABETH TROY & DYNAMITE MC MOODYMANN PLANETARY ASSAULT SYSTEMS LIVE ROBERT HOOD LIVE S.P.Y SOLOMUN TALE OF US THE ERISED VITALIC – ODC LIVE WE DRAW A SPONSOR
Bilety na oraz w salonach 52